Strona główna » Sensacja, thriller, horror » 33 dni prawdy

33 dni prawdy

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-60891-66-7

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “33 dni prawdy

Gdy Dona Jonson – mieszkanka spokojnego osiedla w Cleveland – wraca do domu i otwiera drzwi, strach paraliżuje jej ciało. Nie jest w stanie zrobić kroku.
To, co widzi, budzi w niej demony przeszłości. Rozpoznając za oknem sylwetkę mężczyzny, barykaduje się i próbuje wezwać pomoc.

Dwa dni później policja znajduje jej ciało w wannie. Jedynym śladem mogącym rzucić światło na okoliczności jej śmierci staje się dwudziestoletnia fotografia, na której ta sama kobieta stoi w zakonnym habicie pośrodku grupki małych dzieci. Trop prowadzi do sierocińca, w którym pracowała przed wieloma laty.
W czasie trwania śledztwa, zaczynają ginąć kolejne osoby. Początkowo prosta sprawa z czasem komplikuje się i na światło dzienne wychodzą przerażające fakty. Dwaj detektywi z wydziału zabójstw – James Adams i David Ross - szybko uświadamiają sobie, że ostateczna prawda została przed nimi ukryta znacznie głębiej, niż na początku sądzili.

Polecane książki

"Więc kiedy zesztywniała mi w ramionach, wstałem, podniosłem woreczek z żywnością, uwiązałem narty i powlokłem się naprzód. Lecz słabość omotała moje kolana, głowa bolała, szumiało w uszach, a języki ognia tańczyły przed oczyma." (fragment)...
Klimatyczna, ujmująca opowieść o borykaniu się z codziennymi problemami. Cathy i Jean przejęli gospodarstwo rolne na zachodzie Francji. Oboje pragnęli pracować na wsi, a rolnictwo wydawało się idealnym zajęciem. Odnowili stare budynki należące do poprzedniego gospodarza, kupili kilka sztuk bydła ...
Jak wygląda życie w Baku – z jednej strony wyjątkowo jak na świat muzułmański zsekularyzowanym, z drugiej – przeżywającym religijny renesans mieście? „Życie codzienne w Baku” jest książką o mieszkańcach kaukaskiej stolicy, o ich zwyczajach i tradycjach, o codziennej etykieci...
Głównym bohaterem książki jest czas, czyli rzeczywistość powstawania, trwania i przemijania w swej złożonej strukturze wewnętrznej. Autorka zebrała analizy niefizykalnej, metafizycznej koncepcji czasu, które pojawiły się na gruncie filozofii i literatury. W swym wywodzie wykorzystała teorie doty...
Życie pełne złudzeń. Może właśnie po to czasami załamuje się w nim światło, byśmy na ekranie naszych marzeń zobaczyli tęczę? Złudzenia bywają czasem siłą. Na tym polega niezwykłość tego świata, że w tym, co z pozoru błahe, efemeryczne i nietrwałe, znajdujemy na koniec oparcie dla następnych dni...
Praktyczny przewodnik po najczęstszych w obrocie sądowym przypadkach apelacji. Służy rozwiązaniu konkretnych problemów występujących przy sporządzaniu apelacji cywilnych i karnych. Zawiera niezbędną wiedzę pozwalającą na prawidłowe sporządzenie apelacji. Celem jest maksymalna ich jasność i precyzja,...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Thomas Arnold

Strona redakcyjna

Thomas Arnold

33 dni prawdy

Redakcja

Robert Ratajczak

Współpraca

Sabina Zarzycka

Korekta

Katarzyna Spyrka

Danuta Dworaczek

© by Thomas Arnold

Wydanie II

Skład i łamanie

Artur Kaczor

PUK KompART, Czerwionka-Leszczyny

ISBN
978-83-60891-66-7

Wydawca

Agencja Reklamowo-Wydawnicza „Vectra”

Czerwionka-Leszczyny 2016

www.arw-vectra.pl

Publikacja elektroniczna

Powieść ta jest fikcją literacką. Nazwiska, postaci,
miejsca i zdarzenia są dziełem wyobraźni autora. Użyto ich w sposób
fikcyjny i nie powinny być interpretowane jako rzeczywiste. Wszelkie
podobieństwa do prawdziwych zdarzeń, miejsc, organizacji lub osób są
wyłącznie dziełem przypadku.

Książka ta ujrzała światło
dzienne, dzięki osobom bardziej wierzącym we mnie, niż ja sam. Dziękuję
Agencji Reklamowo-Wydawniczej „Vectra” za radę, wsparcie i wszelką pomoc
oraz Pani Danucie Dwomczek za ogromne zaangażowanie w powstanie tej
powieści.

TYDZIEŃ PRZED GŁÓWNYMI WYDARZENIAMI

Detroit Ave., Cleveland

Jednemu z samochodów mknących główną ulicą
nieoczekiwanie zaświeciły się czerwone światła stopu. Kierowca pojazdu
jadącego tuż za nim mocno wcisnął pedał hamulca i odbił na sąsiedni pas
ruchu. Rozległ się klakson ciężarówki nadjeżdżającej z naprzeciwka.

— Co za cholerny bałwan! — krzyknął mężczyzna po
powrocie na swój pas. Trzeźwość umysłu uchroniła go przed czołowym
zderzeniem z dużym samochodem-chłodnią. Błyskawiczny refleks uratował mu
życie.

Tymczasem kierowca czarnego, starego mustanga, który
spowodował groźną sytuację, jak gdyby nigdy nic wjechał na wysoki
krawężnik i przejeżdżając przez chodnik, wtargnął na pas zieleni
oddzielający kilkupiętrowy budynek od jezdni.

Przypadkowi przechodnie patrzyli na niego jak na
wariata. Jakiś staruszek pogroził mu pięścią i poklepał się palcem w
skroń, mrucząc pod nosem obelgi.

Mężczyzna miał gdzieś, co o nim pomyślą i dodał gazu.
Spod tylnych kół wydobyły się grudki ziemi i trawa. Po przejechaniu
pięćdziesięciu metrów skręcił kierownicę i zaciągnął ręczny hamulec,
blokując tym samym koła. Samochód wpadł w kontrolowany poślizg i zatrzymał
się niemalże przed samym wejściem do czteropiętrowej kamienicy,
pozostawiając głębokie ślady na trawniku.

Drzwi zaskrzypiały i podejrzany typ w spranych
jeansach i białym podkoszulku opuścił pojazd. Miał krótko ścięte włosy, na
szyi połyskiwały dwa grube, złote łańcuchy, a na ręce zegarek z tego
samego kruszcu. Większą część skóry na jego ciele pokrywały tatuaże — od
pajęczyny na prawym ramieniu po wizerunek nagiej kobiety ciągnący się
niemalże przez całą lewą rękę.

Bezpardonowy kierowca nazywał się Stephen Fox i był
doskonale znany każdemu podejrzanemu typowi szwendającemu się nocą po
ciemnych zakamarkach miasta.

Zabrał kurtkę leżącą na tylnym siedzeniu. Z kieszeni
wyciągnął paczkę papierosów, włożył jednego do ust i sięgnął po
zapalniczkę. Zaciągnął się głęboko i wypuścił obłok gęstego dymu. Zarzucił
kurtkę na plecy, trzasnął drzwiami i poszedł w kierunku wejścia.

Dawniej ten rozpadający się i zniszczony kompleks
biurowców, zlokalizowany nieopodal głównej drogi, był postrachem dla
wszystkich przejeżdżających lub przechodzących obok. Władze miasta przez
długi czas starały się znaleźć inwestora, który przekształciłby tę ruinę w
miejsce przyjazne dla oka. Lokalizacja jednak nie była najlepsza, a spora
inwestycja o dużym stopniu ryzyka nikomu nie była na rękę. Jednak okazja
do zagospodarowania tego terenu nadarzyła się sama.

Zbliżające się wybory wymusiły na władzach miasta,
pragnących utrzymać obecne stanowiska, ukierunkowanie działań na poprawę
egzystencji najbiedniejszych obywateli. Obecna pani burmistrz wraz ze
swoim zespołem, korzystając z państwowych funduszy, przekazała kilka
milionów dolarów na odnowienie zniszczonych budynków i przekształcenie ich
w osiedle socjalne. Stworzenie kilkuset nowych mieszkań udobruchało opinię
publiczną i władze miasta mogły spokojnie przygotowywać się do następnej
kadencji.

Gangster z niedowierzaniem przekroczył próg
odnowionego budynku. Rozejrzał się po klatce schodowej. Wszystko pachniało
jeszcze świeżością. Na drzwiach zobaczył tabliczkę z napisem ZAKAZ PALENIA. Uśmiechnął się, pokręcił głową i strzepnął popiół z
papierosa na nową posadzkę. Nie mógł zrozumieć, jak ktoś taki, jak Daniel
Young — życiowy nieudacznik i ofiara losu — mógł mieć takie szczęście.

Ruszył na górę. Schody pokonał w niecałą minutę.
Stanął przed drzwiami mieszkania, które władze miasta przydzieliły dawnemu
kompanowi. Zadzwonił, a następnie głośno zapukał. Po kilku sekundach
powtórzył obie czynności. Przystawił ucho do drzwi. Nie usłyszał nawet
najmniejszego szmeru. Zaczął się niecierpliwić, wiercić i przestępować z
nogi na nogę. W jego zachowaniu widać było podenerwowanie. Już miał
zadzwonić kolejny raz, kiedy usłyszał szczęk zamka.

— Nareszcie — warknął i zgasił papierosa na
futrynie drzwi, pozostawiając czarny ślad.

W niewielkiej szczelinie pojawiła się znajoma twarz.

— Fox? — zaczął niepewnie lokator.

— A kogo się spodziewałeś? Co jest? Jeżeli nie
masz zamiaru mnie wpuścić, to chociaż powiedz, po cholerę gnałem tutaj na
złamanie karku.

— A kto ci kazał gnać na złamanie karku?
Powiedziałem, że masz się zjawić jak najszybciej. Nie mówiłem, że masz się
po drodze zabić…

Fox zagryzł zęby i zacisnął pięści. Kotłowała się w
nim złość. Najchętniej od razu dałby jej upust.

Gospodarz był opanowany i niewzruszony postawą gościa,
a jego blada i zmizerniała twarz wyglądała, jakby była całkowicie
pozbawiona uczuć. Rzucił puste spojrzenie w stronę przybysza i bez słowa
odblokował łańcuszek. Otworzył drzwi na oścież, co miało oznaczać „wejdź”
i wolno poszedł przodem w kierunku małego pomieszczenia pełniącego zarówno
funkcję salonu, jak i pokoju gościnnego.

Opryszek wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.

— Nie chcę zachowywać się jak twoja matka, ale
nie wyglądasz najlepiej. Powiem więcej, wyglądasz jak kupa gówna.

— Dziękuję.

— Nie ma za co. Wiesz, że szczerość zawsze była
moją mocną stroną.

— Na razie uznajmy, że zapomniałem rano zjeść
witaminy.

— Na razie? Zresztą… Jak chcesz. Widzę, że
nieźle się urządziłeś. Pewnie wieczorami sprowadzasz tutaj panienki.
Założę się, że kilka naraz. — Spojrzał podejrzliwie na kolegę. — Aaa… Tu
cię mam. Już wiem, dlaczego jesteś taki wypompowany. — Zaniósł się
śmiechem.

Gospodarz odwrócił się i pobłażliwie zerknął na
gościa.

— No już dobrze. Ty i te twoje zasady. Mówię ci,
daleko z nimi nie zajdziesz.

Young przeszedł do skromnie urządzonego aneksu
kuchennego i wyjął z szafki szklankę. Nalał do niej soku pomarańczowego i
wrzucił dwie kostki lodu z zamrażarki. Tak przygotowany napój podał
znajomemu.

— Przynajmniej jakieś zasady mam.

— Nie to, co ja? — Fox kilkoma haustami pochłonął
zawartość szklanki i odstawił ją na pobliską szafkę.

— Tego nie powiedziałem.

— Ale tak pomyślałeś. Dobra… Dajmy temu spokój.
Nie przyszedłem tutaj debatować nad sensem życia. Mów, o co chodzi, bo nie
mam dla ciebie całego dnia.

— A gdzie ci się spieszy?

— Do swoich spraw. Nie wszyscy dostają chatę za
darmo. Ja muszę na nią zapracować.

Gospodarz wysilił się na uśmiech i wbił wzrok w
podłogę.

— Dziesięć lat kryłem twoją dupę! Dziesięć
pieprzonych lat! Tak więc chyba możesz poświęcić mi trochę uwagi, gdy o to
proszę! — Spokojny jak dotąd Daniel Young, w ciągu kilku sekund zmienił
się nie do poznania.

Gość przewrócił oczami i westchnął głęboko.

— Chyba nie zaczniesz znowu wywlekać na wierzch
tej sprawy? Ile razy będziemy do niej wracać?

Dwudziestodziewięcioletni mężczyzna nie odpowiedział.
Zmrużył oczy i założył ręce na piersiach.

— Przecież pomogłem ci stanąć na nogi —
kontynuował Fox. — Czego jeszcze chcesz? Kasy, panienek? Wymień, to ci
załatwię.

— Twojego bezwzględnego oddania.

— Co? Chyba cię popieprzyło.

— To całkiem prawdopodobne.

— Słuchaj… — Fox nachylił się i spojrzał
rozmówcy prosto w oczy. — Jeżeli uważasz, że przez wzgląd na dawne czasy
będę twoim chłopcem na posyłki, to się grubo mylisz!

— Masz rację.

— W czym znowu mam rację?

— W tym, że poprzestawiało mi się w głowie.

— Cieszę się, że wreszcie się zgadzamy!

— Mam guza mózgu.

Nastała grobowa cisza. Gościa zamurowało. Gangster
mający się za największego twardziela w okolicy, nie wiedział, jak
zareagować.

— Coś tak nagle ucichł? — Young wstał i wyjrzał
przez okno.

— Dlaczego wcześniej nic nie powiedziałeś?

— A co miałem powiedzieć?

— Że jesteś chory… że…

— Umieram? — dokończył Young.

— Na przykład. — Fox całkowicie zmienił ton i
styl wypowiedzi. Sam się dziwił, ale zaczynał współczuć przyjacielowi z
podwórka. Coś w nim drgnęło.

— Daj spokój. Przecież to by niczego nie
zmieniło.

— Moglibyśmy poszukać środków na leczenie.

— Zabawiłbyś się w Robin Hooda? Zabrał bogatym i
rozdał biednym?

— Nie wiem. Coś by się wymyśliło.

— Za późno na leczenie. Doszło już do przerzutów.
Lekarz dał mi pół roku.

— A kiedy u niego byłeś?

— Rok temu.

Foxa znowu zamurowało. Rzadko mu się to zdarzało. A
dokładniej… nigdy.

— Jeżeli przeżyłeś pół roku dłużej, nic nie stoi
na przeszkodzie, abyś pożył jeszcze kolejne pół roku albo nawet rok,
albo…

— Nie, nie. Czuję się coraz gorzej i nie będę już
w stanie zbyt długo oszukiwać śmierci. Wystarczająco się na mnie
naczekała.

— Chyba zaczynam się domyślać, po co mnie tu
wezwałeś.

— Oj… Wierz mi, że nie.

Gość ściągnął brwi.

Daniel Young nie należał do ludzi skrytych. Zawsze
mówił, co myśli i nigdy nie owijał w bawełnę. Teraz zachowywał się, jakby
był zupełnie kimś innym.

Biorąc pod uwagę nieubłaganie zbliżającą się śmierć
przyjaciela, Fox zaczął zastanawiać się, czego on może chcieć. Kiedy
trochę oprzytomniał po wstrząsających informacjach, zebrał się w sobie i
poprawił na krześle.

— Widzę, że wreszcie przykułem czymś twoja uwagę
— powiedział z lekkim uśmieszkiem Young.

— A jak myślisz? Nie co dzień dowiadujesz się, że
twój przyjaciel umiera.

— Były przyjaciel.

— Ja dalej…

— Dajmy już temu spokój. W końcu nie ściągnąłem
cię tutaj, żeby się z tobą kłócić.

— Racja. Tak więc… Jak mogę ci pomóc?

— I to mi się podoba. — Young przyklasnął w
dłonie.

Fox mimowolnie uśmiechnął się. Pomimo złego
charakteru, który ukształtowało w nim trudne życie, gdzieś tam, głęboko w
środku, miał jeszcze niewielkie pokłady dobroci. Z niecierpliwością i
lekką obawą czekał, o co zostanie poproszony.

— Mów, co mam ci załatwić. Może panienkę? Albo
dwie? Szybki samochód? Chcesz zaszaleć nocą po ulicach, jak za dawnych,
dobrych lat?

Chory wykrzywił usta.

— To raczej kiepski pomysł.

— No. Masz rację. To może strzelnica? Zabijemy
ten twój smutek. Albo przejdziemy się do knajpy i spasiemy tego raka tak,
że przestanie wyżerać ci resztki mózgu.

Obaj zanieśli się śmiechem.

— Muszę przyznać, że dawno cię takiego nie
widziałem.

— Poczekaj, bo się zawstydzę.

Fox wytarł oczy. Śmiali się do łez.

— To było dobre — zauważył szczerze Young.

— To co? Powiesz mi, co tam się zrodziło w tym
twoim chorym umyśle?

— Dosłownie chorym — podchwycił
gospodarz i ponownie wybuchnął śmiechem. Kiedy w końcu się opanował, wstał
i wyjrzał przez okno.

— Jak ci się podoba nowy wzór na trawniku przed
wejściem?

— Jaki wzór?

— Wjechałem na ręcznym.

— Ach, ten… Jak zwykle się popisujesz.
Wjechałeś na trawnik? To się nie spodoba lokatorom.

— Zatrzymałem się przed samymi drzwiami —
zaznaczył dumnie. — Nie wiedziałem, co szykujesz. Miałeś głos, jakbyś
kogoś zabił. Pomyślałem, że możesz potrzebować pomocy w pozbyciu się
trupa. Stanąłem więc blisko wejścia, żebyśmy nie musieli daleko nosić
zwłok — rzucił wesoło Fox.

Daniel Young milczał. Zachowywał się tak, jakby w
ogóle nie usłyszał ostatniego zdania.

Gościa przeszły ciarki.

— Chyba sobie ze mnie kpisz — warknął, widząc
poważną minę przyjaciela siadającego na krześle.

— Dlaczego?

— Chcesz powiedzieć, że kogoś zabiłeś?

— Nie.

— To dlaczego masz minę, jakbyś właśnie to
zrobił?

Schorowany mężczyzna nie odpowiedział, tylko podał
koledze kremową kopertę, która do tej pory cały czas leżała na stoliku.

— Co to?

— Otwórz i zobacz.

— Zaczynam się ciebie bać.

Young uśmiechnął się i spokojnie poczekał na reakcję
rozmówcy.

— Co to ma być? Czekaj, czy to nie ta siksa…
Oczywiście! — Fox trzymał przed sobą zdjęcie młodej dziewczyny. — Chyba mi
nie powiesz, że masz pretensje o tę lalunię, którą ci sprzątnąłem sprzed
nosa.

— Nie. Absolutnie. Wręcz przeciwnie.

— To o co chodzi?

— Szukaj dalej.

— Czego?

Young zastanowił się przez chwilę.

— W kopercie nie ma niczego więcej oprócz
zdjęcia?

— Przecież widzisz, co trzymam w ręce. Czekaj…
Dobra, mam. — Wyciągnął z koperty zagiętą kartę. Rozłożył ją i zaczął
wgłębiać się w treść. — Co to za medyczny bełkot? — zapytał po chwili.

— To zwolnienie ze szpitala tej… Jak ją
nazwałeś? Laluni?

— To jakaś staroć… Sprzed trzech lat. Skąd to
masz i po cholerę ci to?

— Otóż, mój drogi przyjacielu, tę
dziewczynę znałem znacznie wcześniej niż ty.

— Nic z tego nie rozumiem.

— Przypomnij sobie, co robiliście tamtej
pamiętnej nocy.

— Byłem tak pijany, że nie pamiętam.

— Założę się, że nie czytaliście książek.

— Pewnie nie.

— A pamiętasz, co działo się później?

— Jak mógłbym zapomnieć? Przez kilka tygodni nie
wychodziłem z łóżka. Tak się wtedy załatwiłem, że szkoda gadać.

— Myślałeś, że masz grypę.

— Bo miałem.

— Nie miałeś.

— Jak to?

— Przyjrzyj się tej kartce jeszcze raz i powiedz,
co widzisz na dole, po prawej stronie.

— Jakieś wyniki badań. Pozytywne. W co ty ze mną
grasz?

— W nic. Przestań wreszcie komentować i skup się
na chwilę. Wczytaj się dobrze, to zrozumiesz.

Fox coraz szybciej tracił cierpliwość. Jeszcze raz
spojrzał na kartkę. Ze złości miał zamiar podrzeć ją na strzępy, ale wtedy
jego wzrok padł na dwa sąsiadujące pola. Po lewej stronie widniał napis
HIV, po prawej znak „+”. Zatrzymał się na tej wartości. W szkole nie był
prymusem, ale nie musiał posiadać stopnia doktora, aby stwierdzić, z czym
ma do czynienia. Pot wystąpił mu na czoło. Jednocześnie poczuł lodowaty
dreszcz i uderzenie gorąca. Spojrzał z przerażeniem na towarzysza
siedzącego naprzeciwko.

— Już rozumiesz?

— Chcesz powiedzieć, że ta siksa ma AIDS?

— Tak… A dokładniej miała AIDS.

Opryszek poczuł ogarniającą go niemoc.

— Zmarła kilka tygodni temu.

— Czyli ta moja choroba… to nie była grypa,
tylko…

— Pierwsze stadium zakażenia wirusem HIV. Teraz
przechodzisz fazę drugą.

— Nie… Nie wierzę!

— Po co miałbym cię okłamywać?

— Od kiedy o tym wiesz?

— Od dawna.

— Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? Postradałeś
zmysły, żeby zwlekać z czymś takim?!

Young nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się.

— I z czego rżysz? Przecież… jeżeli już od dawna
o tym wiesz, to dlaczego mi nie powiedziałeś wcześniej, zanim się z nią…
Ty gnido! — Fox zerwał się z kanapy i wystartował do towarzysza z
pięściami. — Sprytnie to sobie wymyśliłeś! — Złapał go za koszulkę. — A
myślałem, że wyjaśniliśmy sobie pewne kwestie!

Young nawet nie drgnął, kiedy osiłek pochylił się nad
nim.

— Owszem, ale to ja spędziłem najlepsze lata
życia w więzieniu, a nie ty. Wyszedłem i co? Dowiaduję się, że za chwilę
umrę. Ty w tym czasie balowałeś w najlepsze. Dwa razy mnie odwiedziłeś!
Dwa pieprzone razy!

— I postanowiłeś się na mnie odegrać?!

— Nie.

— To jak inaczej to nazwiesz? Wiedziałeś, że ma
AIDS i pozwoliłeś mi się z nią przespać.

— To prawda… — Young wstał. Stanął twarzą w
twarz ze swoim gościem.

Fox zacisnął dłoń tak mocno, że aż palce mu strzeliły.
Był gotów do wymierzenia ciosu. Tylko stan zdrowia Younga powstrzymywał go
przed brutalnym atakiem. Ostatecznie zwolnił uścisk, złapał się za głowę i
wrzasnął.

Jego przeciwnik ani myślał stawać do nierównej walki.
Odwrócił głowę w stronę szafki.

— Myślałem, że nasza przyjaźń coś dla ciebie
znaczyła — kontynuował Fox. — A to co? — Zdziwił się, dostrzegając kolejną
kopertę w rękach gospodarza. — Długo jeszcze będziesz się ze mną bawił w
kotka i myszkę?

Young milczał i podał mu kolejną nieopisaną przesyłkę.

— Wyniki następnej dziwki?! — Mówił przez
zaciśnięte zęby.

— Weź i otwórz. Po to cię tu wezwałem.

Gangster roześmiał się.

— Chcesz tym samym powiedzieć, że to, czego się
dotychczas dowiedziałem, to nie wszystko?

— Zgadza się, przyjacielu… To dopiero początek
twoich zmartwień.

Fox wyciągnął broń, przeładował i wycelował w głowę
Younga.

— Nie radziłbym tego robić. Myślisz, że
zapraszając cię tu i mając zamiar powiedzieć to, co powiedziałem, nie
wziąłem pod uwagę takiego rozwoju wydarzeń? Na twoim miejscu zastanowiłbym
się dwa razy. — Wskazał na niewielką kamerkę umieszczoną w obudowie
monitora. — Obraz z tego zmyślnego urządzenia jest przekazywany gdzieś
daleko stąd. Ktoś właśnie obserwuje twoje poczynania, więc uspokój się i
siadaj.

— Gadaj zdrów!

— Jest coś jeszcze. Coś, co ci się bardzo nie
spodoba, jeżeli spotka mnie jakakolwiek krzywda.

— Masz pięć sekund i lepiej się streszczaj.

Young podszedł do komputera. Wszystko miał
przygotowane. Wystarczyło nacisnąć ENTER. Uruchomił się odtwarzacz i
pojawiło okienko. Włączył pełny ekran i odsunął się, aby gość mógł lepiej
przyjrzeć się wydarzeniom uwiecznionym na nagraniu video.

Fox, po obejrzeniu kilkuminutowego filmu, opuścił
pistolet i usiadł na sofie. Poczuł bezradność.

— Nie muszę chyba mówić, co stanie się z tym
nagraniem, jeżeli spadnie mi choć jeden włos z głowy…

— Powiedz w końcu, czego ode mnie chcesz?

— Otwórz kopertę, to się dowiesz.

— Przysięgam, że jeżeli będzie w niej kolejna
tego typu wiadomość, co w poprzedniej, to nie ręczę za siebie.

Mężczyzna energicznym pociągnięciem oderwał
zabezpieczenie. Na podłogę wypadło zdjęcie, a w jego dłoni pozostała mała
kartka papieru. Podniósł fotografię i przyjrzał się osobie widniejącej na
niej.

— Kim jest ta kobieta?

— To nieistotne.

— A co jest dla ciebie istotne?!

— To, co masz z nią zrobić.

Koniec wersji demonstracyjnej.