Strona główna » Biznes, rozwój, prawo » A słabi muszą ulegać? Europa, polityka oszczędnościowa a zagrożenie dla globalnej stabilizacji

A słabi muszą ulegać? Europa, polityka oszczędnościowa a zagrożenie dla globalnej stabilizacji

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-65369-85-7

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “A słabi muszą ulegać? Europa, polityka oszczędnościowa a zagrożenie dla globalnej stabilizacji

Powstanie i kryzys strefy euro to efekt nadziei, marzycielskich założeń, kompletnie nietrafionych pomysłów i brutalnych starć polityków. Sam początek tej historii, obwieszczenie Johna Connally’ego, sekretarza skarbu w gabinecie Richarda Nixona, o demontażu globalnego systemu walutowego z Bretton Woods, nadaje jej dramatyczną tonację. Connally tłumaczył ten ruch z kowbojską prostotą: „Na mój rozum ci wszyscy cudzoziemcy tylko myślą, jak nas wyrolować, dlatego my powinniśmy ich wyrolować pierwsi”. Odpowiedź Europejczyków na gest Nixona miała bardziej dystyngowany charakter. Helmut Schmidt i Valéry Giscard d’Estaing poprzedzili ustanowienie Europejskiego Systemu Walutowego symbolicznym spotkaniem w katedrze w Akwizgranie, gdzie pokłonili się szczątkom Karola Wielkiego. Tak jak on chcieli zjednoczyć Europę, choć część elit uważała, że ich marzenia to majaki. Norman Tebbit, ulubiony minister Margaret Thatcher, nazwał jeden z elementów ESW, mechanizm kursów walutowych, mechanizmem kryzysu wiekuistego.

Historia powstania i upadku europejskiej waluty spisana przez Janisa Warufakisa wciąga i porusza. Służy też ku przestrodze, bo jak pisze autor, „zjednoczona Europa oparta na wolnym handlu, swobodnym przepływie kapitału, wspólnym prawie pracy i wspólnej walucie da się, niestety, pogodzić zarówno z programem nazistowskim, jak i z programem postępowym, humanistycznym, internacjonalistycznym. Tę otrzeźwiającą myśl dzisiejsza Europa ma obowiązek utrwalić w swej zbiorowej świadomości”.

Polecane książki

Alicja ma dwadzieścia sześć lat i nadal mieszka z nadopiekuńczym bratem. Kiedy na ich ranczu wybucha pożar, Alicja, okłamując brata, przenosi się do apartamentu niedawno poznanego mężczyzny. Spędza z nim szaloną noc. Jest nim zafascynowana, ale odkrywa, że jej kochanek to znany w Teksasie bogaty...
W autobiografii „Na balu szczęścia” Edith Piaf opowiada swoją historię, która rozpoczyna się 19 grudnia 1915 roku, gdy na schodach kamienicy przy jednej z paryskich ulic przyszła na świat jako Édith Giovanna Gassion , a kończy w 1958 roku, w którym publikacja została wydana po raz pierwszy (5 lat pr...
W publikacji, którą przekazujemy do rąk Czytelnika, akcentujemy treści odnoszące się do problemu tożsamości politologii i szerzej nauk o polityce oraz internacjonalizacji....
  > KRÓTKIE WPROWADZENIE - książki, które zmieniają sposób myślenia! Reklama to ważny element współczesnej komunikacji. Co decyduje o tym, że kampania reklamowa jest skuteczna? Jak działają agencje reklamowe? Czy przekaz reklamowy powinien być etyczny? * Interdyscyplinarna seria KRÓTKIE WP...
Klasyka polskiej literatury górskiej. Historia ta służyła za wzór i inspirowała kolejne pokolenia wspinaczy i podróżników. To reporterska opowieść o Pierwszej Polskiej Wyprawie Andyjskiej – pionierskiej eskapadzie w nieznane góry, zmaganiach ze sprzętem, nietestowanym wcześniej w tak trudnych warunk...
Benchmark to odnośnik. Jest to dowolny publicznie dostępny wskaźnik czy indeks, do którego porównywane są wyniki funduszu inwestycyjnego. Jaka jest jego rola? Czy naprawdę jest przydatny inwestorom? Jak radzą sobie polskie fundusze z biciem swoich benchmarków? Pokazujemy zróżnicowanie benchmarków, e...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Janis Warufakis

Janis Warufakis

A słabi muszą ulegać? Europa, polityka oszczędnościowa a zagrożenie dla globalnej stabilizacji

Tytuł oryginału: And the Weak Suffer What They Must?: Europe’s Crisis and America’s Economic Future

Warszawa 2017

Copyright © by Yanis Varoufakis, 2016

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2017

All rights reserved

Wydanie pierwsze

ISBN 978-83-65369-85-7

Mojej matce Eleni, która z elegancją i współczującozrugałaby każdego, komu przyszłoby do głowy twierdzić,że słabi muszą ulegać

Czerwony kocPrzedmowa

Ukryte pod czerwonym kocem pośrodku naszego dziennego pokoju trzeszczące radyjko to jedno z najtrwalszych wspomnień z mojego dzieciństwa. Każdego wieczora, zdaje się o dziewiątej, mama z tatą wtulali się w siebie przykryci kocem i nieruchomieli, wytężając słuch. Przy dźwięku stłumionego dżingla, po którym odzywał się głos niemieckiego spikera, przenosiłem się w wyobraźni sześciolatka z naszego domu do Europy Środkowej, mitycznego miejsca, którego nigdy wcześniej nie odwiedziłem, ale które trochę już znałem z kuszących obrazków ilustrowanego wydania bajek braci Grimm leżącego w mojej sypialni.

Ten dziwny rodzinny rytuał z czerwonym kocem sięga 1967 roku, kiedy to w Grecji nastała dyktatura wojskowa. Deutsche Welle, niemiecka rozgłośnia międzynarodowa, której słuchali moi rodzice, stała się naszym najcenniejszym sprzymierzeńcem w walce z druzgoczącą siłą państwowej propagandy w naszej ojczyźnie. Była naszym oknem na odległy świat demokratycznej Europy. Gdy trwający godzinę specjalny program o Grecji dobiegał końca, wszyscy siadaliśmy do stołu, przy którym rodzice trawili najnowsze wiadomości. Nie nudziło mnie ani nie drażniło, że nie wszystko rozumiałem z ich rozmów. Raczej ekscytowałem się niezwykłością naszej sytuacji: aby dowiedzieć się, co dzieje się u nas, w Atenach, musieliśmy się przenosić – za pośrednictwem fal radiowych i pod osłoną czerwonego koca – aż do Niemiec.

Rodzice musieli używać koca z powodu naszego starego zrzędliwego sąsiada Grigoriosa. Znane były jego powiązania z tajną policją i słabość do szpiegowania moich rodziców, zwłaszcza ojca; lewicowa przeszłość czyniła go doskonałym celem dla ambitnego, choć podrzędnego szpicla. Po puczu z 21 kwietnia 1967 roku i objęciu władzy przez neofaszystowskich pułkowników słuchanie Deutsche Welle trafiło na długą listę czynności, za które groziły rozliczne represje: od nękania przez policję aż po tortury. Gdy rodzice zauważyli, że Grigorios za bardzo węszy po naszym podwórku, postanowili się nie narażać. W ten sposób czerwony koc stał się naszą osłoną przed wścibskimi uszami sąsiada.

W wakacje rodzice wykorzystywali urlop, by na cały miesiąc uciec z Grecji pułkowników. Ładowaliśmy bagaże do naszego czarnego morrisa i wyjeżdżaliśmy do Austrii albo na południe Niemiec, gdzie – jak powtarzał ojciec w trakcie niekończącej się podróży – „demokraci mogą oddychać pełną piersią”. Nazwiska Willy’ego Brandta, kanclerza Niemiec, a nieco później Brunona Kreiskiego, jego austriackiego odpowiednika, przewijały się w rozmowach w takim tonie, jakby ci politycy byli przyjaciółmi rodziny, a zarazem gorącymi zwolennikami izolacji „naszych” pułkowników i wspierania greckich demokratów.

Zachowanie lokalnej społeczności, z którą stykaliśmy się podczas naszych wakacji w niemieckojęzycznych krajach, z dala od kiczu neofaszystowskiej estetyki propagandy pułkowników, utwierdzało nas w przekonaniu, że my, Grecy przebywający za granicą, wzbudzamy w cudzoziemcach autentyczną solidarność. Gdy nasz morris telepał się smętnie w drodze powrotnej do Grecji, a potem przekraczał przejścia graniczne pełne fotografii naszego szalonego dyktatora i symboli jego zwariowanych rządów, czerwony koc przyzywał nas ku sobie jak obietnica naszego jedynego schronienia.

Bez podania ręki

Prawie pięćdziesiąt lat później, w lutym 2015 roku, udałem się z pierwszą wizytą do Berlina jako minister finansów Grecji. Grecka gospodarka załamała się pod ciężarem własnych długów, a Niemcy należeli do jej głównych wierzycieli. Pojechałem tam, żeby porozmawiać o tym, jak z tego kłopotu wybrnąć. W pierwszej kolejności miałem oczywiście odwiedzić Federalne Ministerstwo Finansów, gdzie czekało mnie spotkanie z jego urzędującym szefem, legendarnym doktorem Wolfgangiem Schäublem. Dla niego i jego świty byłem utrapieniem. W niedawnych wyborach zwyciężył nasz lewicowy rząd, pokonując greckich sojuszników doktora Schäublego i kanclerz Angeli Merkel, partię Nowa Demokracja. Dla niemieckiej chrześcijańsko-demokratycznej administracji i jej planów utrzymania porządku w strefie euro nasz program wyborczy był – delikatnie mówiąc – pewną niedogodnością.

Drzwi windy otworzyły się na długi korytarz, na którego końcu czekał na mnie ów wielki człowiek na swoim słynnym wózku inwalidzkim. Gdy podszedłem z wyciągniętą ręką, gospodarz nie podał mi dłoni. Stanowczym gestem ponaglił mnie tylko, żebym wszedł do jego gabinetu.

Choć moje relacje z doktorem Schäublem ociepliły się w późniejszych miesiącach, ten brak uścisku dłoni na powitanie wymownie świadczył o tym, że w Europie źle się dzieje. Był to symboliczny dowód, że przez pół wieku, jakie upłynęło od moich rodzinnych wieczorów z czerwonym kocem do tego pierwszego spotkania w Berlinie, Europa głęboko się zmieniła. Czy mój gospodarz mógł choćby przypuszczać, że przyjechałem do jego miasta z głową pełną wspomnień z dzieciństwa, w których Niemcy występowały w roli ulubionego kocyka dającego poczucie bezpieczeństwa?

W 1974 roku, przy moralnym i politycznym wsparciu Niemiec, Austrii, Szwecji, Belgii, Holandii i Francji, Grecja obaliła totalitaryzm. Sześć lat później wstąpiła do demokratycznej wspólnoty narodów europejskich – ku radości moich rodziców, którzy w końcu mogli odłożyć czerwony koc do szafy. Niecałą dekadę później dobiegła końca zimna wojna, a Niemcy jednoczyły się z nadzieją, że pod istotnymi względami zostaną wchłonięte przez zjednoczoną Europę. Zasadniczym trzonem projektu włączenia zjednoczonych Niemiec w nową zjednoczoną Europę był ambitny program unii walutowej, dzięki której w kieszeni każdego Europejczyka miały znaleźć się te same pieniądze: takie same banknoty, a nawet takie same monety (identyczne po jednej ich stronie, bez względu na kraj emisji). „Dać im te same pieniądze, co wszystkim – usłyszałem na początku lat 90. od ateńskiego taksówkarza – a zanim się obejrzą, będą w Stanach Zjednoczonych Europy”.

W 2001 roku Grecja i Niemcy, w odległej epoce mojego dzieciństwa tak bliskie sobie pod naszym rodzinnym czerwonym kocem, dzieliły tę samą walutę z ponad tuzinem innych państw. Zrealizowano śmiały projekt, przywołujący na myśl aspiracje, którym nie mógł się oprzeć żaden Europejczyk mojego pokolenia.

Gwiazda przewodnia

Tak naprawdę proces integracji europejskiej zaczął się znacznie wcześniej, jeszcze przed moimi narodzinami. Zwiastowała go tak zwana Mowa Nadziei, wygłoszona przez amerykańskiego sekretarza stanu Jamesa F. Byrnesa w Stuttgarcie w 1946 roku, w której obiecywał, że naród niemiecki, po raz pierwszy od czasów wojennej klęski, będzie miał „sposobność wprzęgnięcia swych wielkich zasobów energii i zdolności w dzieło budowania pokoju […], sposobność dowiedzenia, że zasługuje na szacunek i przyjaźń kochających pokój narodów, by z czasem zająć godne miejsce wśród innych członków Narodów Zjednoczonych”.

Wkrótce potem Grecy i Niemcy, wspólnie z innymi Europejczykami, zaczęli rozmowy o połączeniu się w coś, co później stanie się Unią Europejską. Mieliśmy się zjednoczyć pomimo różnic językowych, kulturowych, temperamentu, a w trakcie zbliżania się do siebie odkryć, z wielką radością, że między naszymi narodami występuje mniej różnic niż między obywatelami poszczególnych krajów. A gdy jeden kraj stanie przed ciężką próbą – jak Grecja w 1967 roku w wyniku wojskowego przewrotu – pozostałe przyjdą mu z pomocą. Musiało minąć pół wieku, aż Europa dzięki solidarności wyliże się z wojennych ran i stanie się gwiazdą przewodnią dla ludzkości.

Zjednoczenie dotychczas walczących ze sobą narodów na podstawie społecznego mandatu zawierającego obietnicę wspólnego dobrobytu, ustanowienie wspólnych instytucji, zniesienie bezsensownych granic, które do tej pory znaczyły bliznami nasz kontynent – od początku było porywaniem się na coś prawie niemożliwego, urzekającym marzeniem. Na szczęście pod koniec XX wieku marzenie to zaczęło się urzeczywistniać. Unia Europejska mogła wręcz uchodzić za projekt, z którego reszta świata powinna czerpać odwagę i który mógłby ją inspirować do znoszenia podziałów i ustanawiania pokojowej koegzystencji narodów na całej planecie.

Nagle świat na własne oczy zobaczył jako coś realnego, że różne narody nie muszą tworzyć imperium rządzonego w sposób autorytarny, lecz mogą stać się wspólnotą. Udało nam się stworzyć więzy, które opierają się nie na pokrewieństwie, języku, przynależności etnicznej czy wspólnym wrogu, ale na wspólnych wartościach i zasadach humanizmu. Wspólnota narodów stała się rzeczywistością, a panujące w niej rozum, demokracja, poszanowanie praw człowieka i solidny system zabezpieczeń socjalnych stworzą jej wielonarodowym, wielojęzycznym, wielokulturowym obywatelom platformę, dzięki której każdy z nich stanie się jednostką na miarę swoich predyspozycji.

„Kiedy odzyskam swoje pieniądze?”

Wtem w 2008 roku na Wall Street nastąpiła implozja, która pociągnęła za sobą finansową katastrofę. Od tego momentu nic już nie będzie takie jak kiedyś.

Gdy świat zachodnich finansów przerósł rozmiarami naszą planetę, implodujące banki i późniejsza zapaść kredytowa dały się we znaki narodom Europy, zwłaszcza tym, które przyjęły euro. Wśród banków jako pierwszy posypał się brytyjski Northern Rock, wśród państw pierwsza upadła Grecja. W całej Europie niewypłacalne banki i zbankrutowane państwa zwarły się w śmiertelnym uścisku. Jednak między Wielką Brytanią a Grecją zachodziła wielka różnica: podczas gdy Gordon Brown miał prawo oczekiwać, że Bank Anglii wyłoży tyle gotówki, ile będzie potrzeba, by uratować londyńskie City, rządy strefy euro miały bank centralny, którego statut nie pozwalał na podobne działania. Ciężar ratowania pustogłowych bankierów spadł na barki najsłabszych obywateli.

Bankructwo Grecji pod koniec 2009 roku mogłoby dla francuskich i niemieckich banków znaczyć podzielenie losu Lehman Brothers. Gdy w tym czasie nastąpiła katastrofa banków irlandzkich, doprowadzając do bankructwa irlandzkie państwo, banki francuskie i niemieckie wpadły w jeszcze poważniejsze kłopoty. Spanikowani politycy pospieszyli im na pomoc z finansowanymi przez państwo gigantycznymi pakietami ratunkowymi, które obciążały najbiedniejszych podatników, w czasie gdy Google, Facebook i greccy oligarchowie cieszyli się pełną wolnością od płacenia podatków. Trudno uwierzyć, że pożyczek ratunkowych udzielano pod warunkiem wprowadzenia polityki oszczędnościowej – obniżającej poziom dochodów – która dodatkowo wydrenowała i tak już zbiedniałych podatników, podtrzymujących na swych barkach cały system. A ponieważ nic nie rozprzestrzenia się tak szybko, jak uzasadniona panika, niczym następne kostki domina przewróciły się Portugalia, Hiszpania, Włochy i Cypr. Rządy państw europejskich, nie wiedząc, jak adekwatnie zareagować na nieuchronny kryzys euro, zaczęły się nawzajem podjudzać, oskarżać i chwytać polityki zubożania sąsiada, stosowanej w Europie ostatni raz w latach 30. XX wieku. W 2010 roku z wydrążonej od wewnątrz europejskiej solidarności została już tylko nędzna fasada bliskiego niegdyś koleżeństwa.

Co wywołało kryzys w strefie euro? Media i politycy uwielbiają proste wyjaśnienia, a od 2010 roku w Niemczech i protestanckich krajach Północno-Wschodniej Europy krążyła taka oto historia.

Greckie koniki polne nie odrobiły pracy domowej i ich letnie wakacje na kredyt pewnego dnia skończyły się, jak nożem uciął. Wtedy na ratunek wezwano kalwinistyczne mrówki, które w dodatku miały pomóc innym konikom polnym z całej Europy. A potem mrówkom zakomunikowano, że greckie koniki polne nie mają zamiaru spłacać swych długów; nadal chcą prowadzić rozwiązłe życie, hasać w słońcu, i domagają się kolejnego pakietu ratunkowego na sfinansowanie swych rozrywek. Wybrały nawet klikę socjalistów i radykalnych lewaków, żeby gryźć rękę, która je karmi. Tym konikom polnym należała się nauczka, w przeciwnym razie dla innych Europejczyków, tych ulepionych z gorszej gliny niż mrówki, będzie to zachęta do rozwiązłości.

To przejmująca historia, uzasadniająca twarde i popierane przez wielu stanowisko wobec Grecji, wobec rządu, w którym służyłem.

„Kiedy odzyskam swoje pieniądze?” – usłyszałem od pewnego niemieckiego sekretarza stanu zadane żartobliwym tonem, ale podszyte napastliwością i rozgoryczeniem pytanie, przy okazji mojego pierwszego spotkania z doktorem Schäublem. Ugryzłem się w język i uprzejmie uśmiechnąłem.

Koniki polne gdzie okiem sięgnąć

Mam nadzieję wykazać w tej książce, że bajka Ezopa o koniku polnym i mrówce – czy każda narracja tego rodzaju – jest szalenie myląca jako opis przyczyn naszego obecnego kryzysu.

Przede wszystkim historia ta nie bierze pod uwagę, że w każdym kraju żyją potężne koniki polne, także w Niemczech i innych państwach z nadwyżkami. Nie wspomina się w niej, że zarówno koniki polne z Północy, jak i te Południa mają w zwyczaju zawiązywać dominujące międzynarodowe sojusze przeciwko interesom dobrych mrówek, które pracują niestrudzenie nie tylko w Niemczech, ale także w Grecji, Irlandii i Portugalii. Co jednak ważniejsze, prawdziwa przyczyna kryzysu strefy euro nie ma nic wspólnego z zachowaniem koników polnych czy mrówek, czy jakichś innych owadzich istot. Przyczyna ta ma związek ze strefą euro, a mówiąc ściślej – z wynalazkiem waluty euro. W gruncie rzeczy książka ta opisuje następujący paradoks: narody Europy, które wcześniej z doskonałym skutkiem zmierzały ku coraz większej jedności, dziś są coraz bardziej podzielone przez wspólną walutę.

Tematem przewodnim tej książki jest paradoks wspólnej waluty, która dzieli. Aby go pojąć i dzięki temu zrozumieć całkowitą fałszywość narracji o konikach polnych i mrówkach, o pakietach ratunkowych i polityce oszczędnościowej, będziemy musieli najpierw przyjrzeć się historycznym wydarzeniom, z których euro wyrosło: stworzeniu powojennego porządku i gospodarczej konstrukcji Europy na konferencji w Bretton Woods w lipcu 1944 roku, a następnie upadkowi tejże konstrukcji w rezultacie tak zwanego szoku Nixona z 1971 roku. Ta historia, w której decydującą rolę odgrywają Stany Zjednoczone, jest tematem dwóch pierwszych rozdziałów książki.

Europa i Ameryka: książka w trzech wydarzeniach

Zacząłem pisać tę książkę jako ciąg dalszy mojej poprzedniej, Globalnego Minotaura, w której przedstawiłem własną interpretację przyczyn i natury globalnego kryzysu z 2008 roku1. Jej pierwszoplanowym bohaterem uczyniłem Stany Zjednoczone, natomiast główna rola w niniejszej książce przypadła Europie. Nie mogło tutaj jednak zabraknąć miejsca dla Ameryki, bo to ona dostarcza tlenu, którym oddycha Stary Kontynent, składników odżywczych, którymi on się karmi, globalnego kontekstu jego przemian. Stany Zjednoczone występują tutaj także jako potencjalna ofiara błędów naszego protagonisty, błędów, których mógł on uniknąć. Staram się rzucić światło na trzy historyczne wydarzenia. W ich efekcie losy obydwu kontynentów uległy najpierw spleceniu, a potem gwałtownie się rozdzieliły.

Pierwsze z nich nastąpiło w 1971 roku, kiedy Ameryka, usiłująca zachować swą gospodarczą przewagę, wypchnęła Europę z ustanowionej w Bretton Woods strefy dolara (odpowiednika strefy euro). Skutki tego wydarzenia wciąż są odczuwalne w całej Europie, a pośrednio także w Stanach Zjednoczonych (zob. rozdziały 1 i 2). Drugie wydarzenie jest bardziej rozciągnięte w czasie, a składają się na nie wielokrotnie podejmowane przez zdestabilizowaną Europę próby, by skutki usunięcia jej ze strefy dolara zniwelować przez powiązanie jej odrębnych walut w rodzaj unii walutowej – najpierw za pomocą Europejskiego Systemu Walutowego, a następnie dzięki wprowadzeniu własnej strefy walutowej (zob. rozdziały 3, 4 i 5). Znaczną część książki zajmuje opis powstania europejskiej unii walutowej i, co równie ważne, jej ewolucji, którą kierowały i nadal kierują decyzje gospodarcze podejmowane w Waszyngtonie.

Trzecie wydarzenie także miało początek w Stanach Zjednoczonych; chodzi o implozję Wall Street w 2008 roku. Uruchomiła ona szereg wstrząsów, których przetrwania nie przewidywała krucha konstrukcja europejskiej unii walutowej (zob. rozdziały 6 i 7).

W następnej kolejności książka skupia się na głównych przyczynach porażki Europy w racjonalnej i skutecznej walce z kryzysem – co wywarło destrukcyjny wpływ na społeczeństwa Europy i znacząco utrudniło Ameryce zadanie wyjścia z niekończącej się zapaści wywołanej wspomnianym wydarzeniem z 2008 roku (zob. rozdziały 7 i 8).

Krótko mówiąc, książka ta zdaje relację z kryzysu Europy w kontekście jej historycznego związku z podejmowanymi przez Amerykę próbami regulowania globalnego kapitalizmu, przede wszystkim zaś ostrzega, że kryzys strefy euro jest dla Stanów Zjednoczonych zbyt ważny, by pozostawić go Europejczykom. Nie da się bowiem ukryć, że kryzys ten, przed czym przestrzega ostatni rozdział, obciąża Stany Zjednoczone i szkodzi przyszłości nas wszystkich.

Nasz rok 1929

Po sposobie, w jaki historia czasami się powtarza, można by sądzić, że ma ona upodobanie do tragifarsy. Zimna wojna nie zaczęła się w Berlinie, ale – co zostanie opisane poniżej – w grudniu 1944 roku na ulicach Aten. Kryzys euro również rozpoczął się w Atenach, w 2010 roku, a wywołało go greckie nieszczęście zadłużenia. Zrządzeniem losu Grecja stała się kolebką zarówno zimnej wojny, jak i kryzysu strefy euro. Dla małego kraju bycie epicentrum jednego globalnego nieszczęścia to pech. Uruchomienie dwóch kataklizmów za życia jednego pokolenia to tragedia.

Zwrócenie się ku historii w rozważaniach o przyszłości Europy ma jeszcze jeden powód. W następstwie chaosu, jaki zapanował po wyrzuceniu Starego Kontynentu ze strefy dolara w 1971 roku (temat rozdziału 1), narody europejskie, niczym owce podczas burzy, usiłowały zbliżyć się do siebie. Jeśli jednak z solidarności lat 70. wyewoluowała źle skonstruowana wspólna waluta, to toksyczne pakiety ratunkowe doprowadziły do psychologicznego pęknięcia przebiegającego wzdłuż Alp i Renu. Z tego rozłamu wypełza na powierzchnię trudne do powstrzymania zło (zob. rozdziały 7 i 8), mające w sobie dość siły, by zniszczyć europejski projekt i, co więcej, naruszyć stabilność całego świata. Te nowe podziały są dla nas przypomnieniem, byśmy lekkomyślnie nie zapominali o tym, że Europa dwukrotnie w poprzednim stuleciu doprowadziła się do rozchwiania, którym wyrządziła sobie i światu ogromne szkody.

W chwili, gdy unia walutowa różnych narodów zaczyna się rozpadać, a panujący w niej rozłam nieubłaganie się pogłębia, tylko poważny dialog i gotowość powrotu do źródeł mogą przynieść rozwiązania, które legną u podstaw pokoju i wspólnego dobrobytu. Brak dialogu w latach 30. XX wieku doprowadził do dezintegracji wspólnej waluty tamtej epoki – standardu złota. Osiemdziesiąt lat później historia powtarza się w Europie – na kontynencie, który powinien umieć wyciągać wnioski z przeszłości. O wiele za długo docierało do Europejczyków, że rok 2008 to nasza wersja roku 1929. W epicentrum obu tych wydarzeń znajdowała się Wall Street. Gdy system finansowy rozlatywał się na kawałki, wysychały źródła kredytowania, a papierowe aktywa zmieniały się w makulaturę, wspólna waluta wchodziła w fazę dezintegracji. Niedługo później klasa pracująca jednego narodu obracała się przeciwko klasom pracującym innych narodów, upatrując ratunku dla siebie w protekcjonizmie. W 1929 roku przybrał on postać dewaluowania własnej waluty w stosunku do innych walut. W 2010 roku, jak się przekonamy, protekcjonizm przejawiał się w dewaluacji własnej siły roboczej wobec zagranicznej. W przygnębiająco podobnym łańcuchu zdarzeń w krótkim czasie słabo opłacani niemieccy pracownicy znienawidzili Greków, a niezatrudnieni na pełnych etatach greccy pracownicy znienawidzili Niemców. Gdy strefę euro rozchwiało potężne gospodarcze tąpnięcie, cały świat patrzył z przejęciem, jak rozwinie się ta postmodernistyczna wersja lat 30. I patrzy nadal.

Dług i wina

„Dług to dług, koniec kropka!” – powiedział mi inny wysoki rangą urzędnik Republiki Federalnej Niemiec w trakcie mojej pierwszej oficjalnej wizyty w Berlinie. Słysząc te słowa, nie mogłem nie przypomnieć sobie tego, o czym Manolis Glezos, ikona greckiej walki z nazizmem, pisał w swej książce z 2012 roku Kai ena marko na etan (Choćby to była jedna marka…)2. Niesie ona przesłanie równoważne z wypowiedzią niemieckiego urzędnika: Niemcy mają wypłacić Grecji reparacje wojenne co do marki. Ale gdyby spłacono choć jedną markę, pomogłoby to naprawić wielką krzywdę. Tak jak w Niemczech po wybuchu kryzysu euro uznano za oczywiste, że Grecy są zatwardziałymi dłużnikami, tak samo Grecy mogą nigdy nie wybaczyć Niemcom niespłaconych długów wojennych.

To zderzenie moralizujących narracji bynajmniej nie sprzyjało znalezieniu wspólnej płaszczyzny z niemieckim Ministerstwem Finansów. W zbliżeniu ludzi do siebie kwestie etyczne odgrywają kluczową rolę. Aby zagoiły się niezabliźnione rany, potrzebne jest oczyszczenie, czego wyraźnie dowiodła działalność Komisji Prawdy i Pojednania w RPA. Ale w zarządzaniu współczesnymi finansami i skomplikowaną materią źle skonstruowanej unii walutowej biblijna ekonomia jest podstępnym wrogiem. Dług może być długiem, ale niespłacalny dług nie zostanie spłacony, jeśli nie zostanie sensownie zrestrukturyzowany. Ani niemieccy nastolatkowie w 1953 roku – gdy Stany Zjednoczone zwołały w Londynie konferencję w celu umorzenia znacznej części długu publicznego Niemiec, zaciągniętego między innymi u Grecji – ani nastolatkowie greccy w 2010 roku nie zasługiwali i nie zasługują na życie w nędzy z powodu niespłacalnych długów nagromadzonych przez poprzednie pokolenia.

Słysząc tę wypowiedź, pomyślałem: „Oj! Na tych spotkaniach trudno będzie o zbliżenie naszych stanowisk”. Opowieść o dwóch długach przeradzała się w moralitet, któremu brakuje zakończenia. Na Starym Kontynencie nasze wzajemne długi sięgają dekad, stuleci, a nawet tysiącleci wstecz. Pamiętliwe rozliczanie się z nich i obrzucanie się oskarżeniami to chyba ostatnia rzecz, jakiej potrzebowaliśmy w czasie kryzysu gospodarczego, w którym nowe wielkie długi, piętrzące się na zobowiązaniach poprzednich pokoleń, były zaledwie produktem ubocznym.

Nie zapominajmy, że kapitalizm rozkwitł dopiero wtedy, gdy dług odmoralizowano. Więzienia za długi należało zastąpić ograniczoną odpowiedzialnością, a świat finansów musiał zrzucić z siebie ciężar winy dręczącej dłużników, aby „dzięki szybkiemu doskonaleniu wszelkich narzędzi produkcji, dzięki niezwykłemu ułatwieniu komunikacji burżuazja wciąg[nęł]a w prąd cywilizacji wszystkie, nawet najbardziej barbarzyńskie narody” – by zacytować samego Karola Marksa3.

W Berlinie odpowiedziałem, że restrukturyzacja długu publicznego Grecji jest niezbędna, by doprowadzić do szybkiego wzrostu gospodarczego, który pomoże nam spłacić długi; w przeciwnym razie nie będziemy mieli z czego ich spłacać. Ta propozycja trafiła w próżnię.

Duch wspólnej przeszłości

Pod koniec stycznia 2015 roku, w dniu, w którym zaprzysięgnięto nasz rząd, premier Aleksis Tsipras złożył wieniec pod pomnikiem ku czci Greków wymordowanych przez nazistów. Międzynarodowa prasa uznała to za symboliczny gest sprzeciwu wobec Berlina i dawała do zrozumienia, że usiłujemy przeprowadzić paralelę między Trzecią Rzeszą a strefą euro, kierowaną przez Niemcy i wprowadzającą w Grecji nowe rządy żelaznej ręki. Nie pomogło mi to w nawiązaniu przyjaznych relacji w Berlinie, zwłaszcza w Federalnym Ministerstwie Finansów, opowiadającym się za polityką skrajnych oszczędności.

Ponieważ uznałem za słuszne podkreślić, że nasz rząd nie doszukuje się żadnych podobieństw między nazistowskimi Niemcami a dzisiejszą Republiką Federalną, napisałem poniższy tekst, który włączyłem do oświadczenia wygłoszonego na wspólnej konferencji z doktorem Schäublem. To miała być gałązka oliwna.

Jako minister finansów w rządzie, który stoi w obliczu wyjątkowych okoliczności spowodowanych przez szalejący kryzys deflacji zadłużeniowej, mam poczucie, że naród niemiecki potrafi zrozumieć nas, Greków, lepiej niż jakikolwiek inny. Nikt nie rozumie lepiej niż mieszkańcy tego kraju, że głęboka zapaść gospodarcza w połączeniu z rytualnym narodowym upokorzeniem i niekończącą się beznadzieją stwarza dogodne warunki, by w łonie społeczeństwa wylągł się złośliwy wąż4. Gdy wrócę dziś wieczorem do ojczyzny, znajdę się w parlamencie, w którym trzecią pod względem wielkości formacją jest partia nazistowska.

Gdy nasz premier zaraz po zaprzysiężeniu złożył wieniec pod pomnikiem w symbolicznym miejscu w Atenach, był to sprzeciw wobec odradzania się nazizmu. Niemcy mogą być dumni z tego, że udało im się wyplenić nazizm w ich kraju. Jednak okrutna ironia historii objawia się dziś w tym, że nazizm szerzy się w Grecji – kraju, który z taką odwagą go zwalczał.

Potrzebujemy narodu niemieckiego, by pomógł nam w walce z mizantropią. Potrzebujemy przyjaciół w Niemczech, byśmy mogli pozostać wierni naszemu powojennemu projektowi Europy i nie pozwolili głębokiemu kryzysowi w stylu lat 30. ponownie podzielić dumnych europejskich narodów. My swój obowiązek w tej dziedzinie spełnimy. Jestem przekonany, że tak samo zrobią nasi europejscy partnerzy.

Można to nazwać naiwnością, ale owszem, spodziewałem się, że moja krótka mowa zostanie przyjęta pozytywnie. Jednak następnego dnia niemiecka prasa ostro mnie skrytykowała, gdyż ośmieliłem się wspomnieć w Federalnym Ministerstwie Finansów o nazizmie, a większość prasy greckiej wychwalała mnie za to, że nazwałem doktora Schäublego nazistą. Czytając w Atenach te rozbieżne reakcje, uległem chwilowej rozpaczy.

Rozwścieczony europejską introwersją i łatwością, z jaką zaczęliśmy nawzajem się oskarżać, a także próbując znaleźć dla swych emocji jakieś ujście, postanowiłem obwinić za to innego Greka: Ezopa. Bo jego upraszczająca bajka ewidentnie zaciemniała prawdę, zwracając jeden dumny europejski naród przeciwko drugiemu. To pod wpływem Ezopa partnerzy stawali się wrogami, niemal każdy Europejczyk mógł okazać się przegranym, a jedynymi zwycięzcami byli czający się w cieniu rasiści i ci, którzy nigdy nie pogodzili się z europejską demokracją. Ta książka przedstawia inną narrację, która, miejmy nadzieję, wywoła odwrotne skutki.

Nie jest za późno. Wciąż mamy wszystko do stracenia.

1A słabi muszą ulegać

Na mój rozum ci wszyscy cudzoziemcy tylko myślą, jak naswyrolować, dlatego my powinniśmy ich wyrolować pierwsi.

JOHN CONNALLY1

Był środek lata, gdy w Camp David, wiejskim ustroniu prezydenta Stanów Zjednoczonych, sekretarz skarbu Richarda Nixona i eksgubernator Teksasu John Connally przekonał swego prezydenta, by niczego niepodejrzewającym liderom politycznym Europy zafundować niesławny szok Nixona. Pod koniec rozstrzygającego weekendu konsultacji z najważniejszymi doradcami prezydent Nixon postanowił wygłosić w telewizji, na żywo, zaskakujące przemówienie: globalny system walutowy, który Ameryka zaprojektowała i od zakończenia wojny wspierała, zostanie za jednym zamachem zdemontowany2. Kalendarz pokazywał niedzielę, 15 sierpnia 1971 roku.

Kilka godzin po telewizyjnym orędziu prezydenta, dokładnie o północy, wojskowy samolot transportowy wystartował z bazy Sił Powietrznych Andrews w kierunku Europy. Leciał nim Paul Volcker, podsekretarz Connally’ego, gotowy do konfrontacji z ministrami finansów Europy, już wtedy bliskich zbiorowego załamania nerwowego3. W tym samym czasie Connally przygotowywał mowę do narodu, by następnie samemu polecieć do Europy, gdzie miał oznajmić gromadzie jej zadufanych w sobie premierów, kanclerzy i prezydentów, że jest po zawodach. Waszyngton zdecydował o wyłączeniu wtyczki zasilającej z globalnego systemu finansowego, który sam opracował w 1944 roku i nad którym od tamtej pory troskliwie czuwał.

Podczas gdy Volcker zajmował się europejskimi ministrami finansów i bankierami w Londynie, starając się ich uspokoić, Connally przekazywał osobiście i bez ogródek bardziej obcesowy komunikat ich szefom. Streszczał się on mniej więcej w następujących słowach:

Panowie, przez lata podważaliście nasze przywództwo w zarządzaniu globalnym systemem finansowym – stworzonym przez nas, żeby pomóc wam wydobyć się z bagna, w które sami się wpakowaliście. Pozwalaliście sobie na łamanie ducha i przepisów tego systemu. Zakładaliście, że będziemy go dźwigać na swoich barkach niczym Atlas, bez względu na koszty i pomimo waszych zniewag i akcji sabotażowych. Ale byliście w błędzie! W niedzielę prezydent Nixon odciął linę bezpieczeństwa łączącą naszego dolara z waszymi walutami4. Z jakim skutkiem dla was, zobaczymy! Mam przeczucie, że wasze waluty będą jak szalupy ratunkowe zrzucone z bezpiecznego okrętu USS „Dollar”, miotane falami oceanu, z którym nigdy nie miały się zmierzyć, wpadające na siebie i w ogóle niezdolne do wytyczenia własnego kursu5.

Po czym Connally podsumował to wszystko zwięzłym, boleśnie brutalnym zdaniem, które do dziś odbija się echem w Europie: „Panowie, dolar jest naszą walutą. I od tej chwili to wy macie problem!”6.

Przywódcy europejscy błyskawicznie zrozumieli powagę swojej sytuacji, ale ich reakcja była serią odruchów bezwarunkowych, które – od błędu do błędu – po czterdziestu latach doprowadziły Europę do obecnego położenia. W 2010 roku musiała się ona zmierzyć z konsekwencjami tych czterdziestu lat nagromadzonych błędów (zob. rozdziały 2, 3 i 4). Kryzys jej wspólnej waluty wynika z porażek sięgających korzeniami tamtych wydarzeń z 1971 roku, gdy Nixon, Connally i Volcker wyrzucili Europę ze strefy dolara7. Komedia pomyłek, którą europejscy liderzy odpowiedzieli na kryzys euro po 2010 roku (zob. rozdziały 5 i 6), również ma związek z tamtą niezdarną reakcją na szok Nixona.

To przełomowe dla historii wydarzenie jest tematem tego rozdziału.

Nadciągające chmury

Nixon nie bez oporów przyjął prostacką teorię Connally’ego. Zresztą nie była ona tak prostacka, jak Connally uwielbiał ją przedstawiać. Wygłoszone w środku lata wystąpienie Nixona wysłało na śmietnik historii powojenny globalny system finansowy, od pewnego czasu trzeszczący w wielu miejscach niczym rozpadająca się łajba, której niechybne zatonięcie mogło pociągnąć za sobą na dno powojenną hegemonię Stanów Zjednoczonych.

Lyndon B. Johnson, bezpośredni poprzednik Nixona w Białym Domu, a zarazem ziomek z Teksasu i polityczny mentor Connally’ego, również uważał, że opracowany przez Amerykanów powojenny system finansowy zbyt długo nie przetrwa8. W 1966 roku w rozmowie z Francisem Batorem, swym zastępcą doradcy do spraw bezpieczeństwa narodowego, Johnson twardo zapewniał, że chętnie zniósłby ten globalny system i odszedł od fundamentalnego dla niego powiązania dolara z wartością złota: „Nie będę osłabiał amerykańskiej gospodarki, zarzynał swojej polityki zagranicznej okrawaniem naszej pomocy czy wycofywaniem oddziałów ani chwytał się protekcjonizmu tylko po to, byśmy mogli wydawać Francuzom złoto po trzydzieści pięć dolarów za uncję”9. Jednak zaprzątnięty swoim programem „Wielkiego Społeczeństwa” oraz wzmocnieniem amerykańskiego zaangażowania w wojnę w Wietnamie, Johnson wstrzymywał się z decyzją zburzenia globalnego systemu – wprowadzonego dwie dekady wcześniej przez administrację prezydenta Franklina Delano Roosevelta (czyli architektów Nowego Ładu) – i pozwolił mu dogorywać10.

Po wprowadzeniu się do Białego Domu także Nixon próbował odwlec w czasie nieuniknioną decyzję. Mimo że jego wewnętrznie skłócony zespół decydentów coraz wyraźniej dostrzegał załamanie globalnego systemu walutowego, same ich ostrzeżenia nie wystarczyłyby, by przekonać Nixona do użycia szokowego rozwiązania (opracowanego wspólnie z Johnem Connallym) wobec zdezorientowanych Europejczyków. Jak się przekonamy poniżej, dopiero kilka agresywnych działań Francuzów, Niemców i Brytyjczyków, podjętych między 1968 rokiem a latem 1971 roku, rozwiązały Nixonowi ręce. Te lekkomyślne operacje, godzące w amerykański zarząd nad globalnym kapitalizmem, dały okazję Connally’emu i „temu przeklętemu Volckerowi”11, by uzmysłowić prezydentowi, że nie ma innego wyjścia: trzeba zlikwidować międzynarodowy system walutowy, znany jako Bretton Woods, i pozbyć się balastu Europy.

Czy historia mogła potoczyć się inaczej? W 1971 roku wszyscy wiedzieli, że powojenny globalny system finansowy ustanowiony w Bretton Woods chwieje się w posadach pod wpływem potężnych sił ekonomicznych będących poza kontrolą Stanów Zjednoczonych czy Europy. Europejscy przywódcy, zamiast próbować za pomocą negocjacji zreformować chwiejącą się konstrukcję, przecenili swoje skromne siły, niewystarczające w starciu z pewnym siebie hegemonem. Musieli więc ponieść konsekwencje takiej postawy – i takie konsekwencje Europa poniosła. Mówiąc ściśle, ponosi je do teraz: od Dublina po Ateny, od Lizbony po Helsinki.

Prosty pomysł dla Europy w ruinie

System finansowy, którego żywot prezydent Nixon zakończył w 1971 roku, narodził się w lipcu 1944 roku, w salach konferencyjnych hotelu Mount Washington w Bretton Woods, w stanie New Hampshire. Trudno o większy kontrast niż ten między tamtejszą dziewiczą przyrodą a krwawymi wydarzeniami rozgrywającymi się wówczas w Europie i na Pacyfiku.

Zaledwie trzy tygodnie przed konferencją w Bretton Woods alianci wylądowali w Normandii: tysiące pogrążonych w żałobie rodzin, głównie amerykańskich, nie otrząsnęło się jeszcze z szoku po utracie swoich bliskich. W czasie trwania konferencji Armia Czerwona, ponosząc ogromne straty w żołnierzach, wyzwoliła Mińsk, siły powietrzne Stanów Zjednoczonych zbombardowały Tokio po raz pierwszy od 1942 roku, algierskie oddziały pod dowództwem generała Charles’a de Gaulle’a zdobyły Sienę, a rakiety V-1 bezlitośnie ostrzeliwały Londyn. 20 lipca, dzień przed zakończeniem nader udanej konferencji, kierujący spiskiem Claus von Stauffenberg przeprowadził zamach na życie Adolfa Hitlera w jego bunkrze w Rastenburgu. Pomimo niepowodzenia spiskowców wynik wojny był już przesądzony. W lipcu 1944 roku alianci mogli zająć się planowaniem powojennego ładu na świecie.

W ciągu trzech tygodni delegatom z czterdziestu alianckich krajów uczestniczących w konferencji – zmartwionych wojną i sporą niepewnością co do własnej pozycji w nowym powojennym układzie – udało się wypracować godne podziwu finansowe porozumienie. Wyczekując umilknięcia armat w Europie, jeszcze zanim łeb podniósł smok Związku Radzieckiego, rządzący Stanami Zjednoczonymi ludzie Nowego Ładu wiedzieli, że to Ameryce przypadnie historyczne zadanie przekształcenia globalnego kapitalizmu na jej obraz i podobieństwo.

1 lipca 1944 roku, na uroczystym otwarciu konferencji, prezydent Roosevelt ogłosił, że jego administracja zrywa z wszelkimi pozostałościami amerykańskiego izolacjonizmu. „Kondycja gospodarcza każdego kraju – mówił – jest słusznym powodem troski dla wszystkich jego sąsiadów, bliskich i dalekich”. Nie ulegało wątpliwości, że Stany Zjednoczone, jedyny kraj (może z wyjątkiem nieliczącej się w grze Szwajcarii), który wyszedł z wojny z nienaruszonym systemem pieniężnym, rozwijającym się przemysłem i znaczną nadwyżką handlową, zamierzały wziąć rozdarty wojną świat pod swoje skrzydła.

Pieniądz był jedną z ofiar europejskiej wojny. Sprzymierzone z nazistami reżimy w okupowanych krajach nadrukowały takie ilości lokalnej waluty ku wsparciu działań wojennych państw osi, że pieniądze w portfelach Europejczyków miały mniejszą wartość niż papier, na którym je drukowano. Nawet w krajach, które uniknęły okupacji, jak Wielka Brytania, koszty wojny i załamanie w handlu doprowadziły do ogromnego zadłużenia publicznego i dewaluacji, które uczyniły ich walutę bezwartościową, w każdym razie na arenie handlu międzynarodowego. Krótko mówiąc, jedynym stabilnym pieniądzem zdolnym rozkręcić światowy handel były zielone.

Waszyngton rozumiał, że jego pierwszym zadaniem po pokonaniu niemieckich wojsk będzie odbudowa systemu pieniężnego Europy. Oczywiście łatwiej to powiedzieć niż zrobić. Jako kontynent, na którym złoto zostało albo sprzedane, albo rozkradzione, ze zrujnowanymi fabrykami i infrastrukturą, z hordami uchodźców zalegających główne i boczne drogi, obozami koncentracyjnymi wciąż cuchnącymi odorem niewyobrażalnego ludzkiego okrucieństwa, Europa potrzebowała znacznie więcej niż świeżo drukowanego papierowego pieniądza. Coś musiało nowym banknotom nadać wartość. Tym czymś według twórców Nowego Ładu – co chyba nie mogło zaskakiwać – miał być ich dolar. Ameryka miała podzielić się zielonymi z krajami Europy, które korzystały z jej geopolitycznego parasola ochronnego w czasie, gdy wojna dobiegała końca. W praktyce znaczyło to, że nowe europejskie waluty będą powiązane z dolarem według stałego kursu; innymi słowy, określona suma marek niemieckich, franków francuskich, brytyjskich funtów, a nawet greckich drachm będzie warta z góry określoną, stałą sumę dolarów. To dolar miał być gwarancją, która natychmiast nada globalną wartość nowemu pieniądzowi Europy.

Czy nie groziło to obniżeniem wartości dolara? Jeśli to on miał być oparciem dla nowych europejskich walut, co miałoby wspierać jego wartość? Wpisując się w długą tradycję łączenia wartości papierowego pieniądza z cennymi kruszcami, których żaden alchemik nie potrafi podrobić, odpowiedź brzmiała następująco: Ameryka zagwarantuje stały kurs walutowy i pełną wymienialność dolara na złoto, które będzie przetrzymywane w podziemiach nowojorskiej siedziby Rezerwy Federalnej, a także w Fort Knox.

Był to prosty pomysł skrojony na potrzeby prostszego świata. Właściciel określonej liczby dolarów (trzydziestu pięciu – jak ostatecznie ustalono), niezależnie od narodowości i miejsca pobytu, otrzymywał nieograniczone prawo do uncji złota będącego w posiadaniu Stanów Zjednoczonych. Na tej samej zasadzie właściciel określonej kwoty w każdej z walut Europy miał w zamian zagwarantowaną określoną kwotę dolarów, które z kolei zapewniały dostęp do amerykańskiego złota. W gruncie rzeczy wsparte złotem dolary stały się gwarantem walut funkcjonujących w ramach nowej struktury finansowej, która przeszła do historii jako system z Bretton Woods.

Uczeń przerasta mistrza

W negocjacjach w Bretton Woods prezydenta Franklina D. Roosevelta reprezentował Harry Dexter White, ekonomista, który do administracji państwowej wszedł na fali Rooseveltowskiego Nowego Ładu12. Twórcy tego programu, wśród nich White, pierwsze polityczne szlify zdobywali w latach 30., znaczonych upadkiem nieskrępowanych rynków finansowych w 1929 roku i jego następstwami w postaci wielkiego kryzysu. Ludzie ci mieli ambicję zwalczania ubóstwa i beznadziei dzięki wzmocnieniu istniejących instytucji federalnych i stworzeniu nowych, aby w przyszłości niemożliwa stała się powtórka z roku 1929. Dla White’a Bretton Woods był okazją do przeniesienia Nowego Ładu na globalną płaszczyznę. Jego zadanie na konferencji polegało z grubsza na tym, by od zera zaprojektować stabilny, sprawny światowy system finansowy na erę powojenną i jednocześnie powstrzymać tych Europejczyków, których Waszyngton podejrzewał o chęć urządzania nowego układu po swojemu.

Poglądy ekonomiczne White’a kształtowały się w latach 30. pod silnym wpływem prac ekonomisty z Cambridge, Johna Maynarda Keynesa. Rozkosznym zbiegiem okoliczności jedynym Europejczykiem, z którym miał się skonfrontować w Bretton Woods, był właśnie Keynes, wysłany tam przez wojenny rząd jedności narodowej Winstona Churchilla, by reprezentować ostatnie, zmierzchające imperium europejskie13.

Na długo przed przybyciem do Stanów Zjednoczonych Keynes dokładnie wiedział, co chce tam osiągnąć. Wnosił do obrad gruntowne zrozumienie mechanizmów rządzących światowym kapitalizmem, doskonałą znajomość czynników ekonomicznych, które doprowadziły do wielkiego kryzysu, imponujący plan reformy globalnych finansów, wreszcie – giętkość słowa poety i talent narratorski powieściopisarza14. Jedyną osobą w Bretton Woods, która mogła pozbawić go chwały głównego architekta nowego globalnego systemu, był jego amerykański uczeń Harry Dexter White. I White z tej możliwości skorzystał.

Z propozycji Keynesa emanowała siła argumentów; przez White’a przemawiała siła gospodarczej i militarnej potęgi Stanów Zjednoczonych. Keynes opowiadał się za globalnym systemem, który zapewniłby stabilizację kapitalizmu na niewyobrażalnie długi okres; White miał za zadanie doprowadzić do przyjęcia systemu, który będzie odpowiadał nowo powstałej potędze Stanów Zjednoczonych, ale który przetrwa tylko tak długo, jak długo Ameryka będzie krajem z pokaźną nadwyżką. Obaj panowie nie mogli więc uniknąć starcia, a White musiał z tej konfrontacji wyjść zwycięsko, mimo że Keynes zdołał przekonać adwersarza do każdego punktu swej teorii.

Tak więc w lipcu 1944 roku, zaraz po lądowaniu wojsk alianckich w Normandii, gdy oddziały alianckie przemierzyły Europę i Pacyfik, a cały świat stał się dłużnikiem Ameryki, Keynes wracał do Londynu jako człowiek pokonany. Nie chciał komentować ani szczegółów porozumienia, które ostatecznie narzuciła strona amerykańska, ani swojego projektu, zdemolowanego przez White’a w hotelu Mount Washington. Wkrótce potem Keynes skierował resztę swych sił na kolejne pertraktacje z waszyngtończykami od Nowego Ładu, na konferencji w Savannah w stanie Georgia, tym razem próbując przekonać ich do redukcji olbrzymich wojennych długów Wielkiej Brytanii. Negocjacje zakończyły się fiaskiem. Keynes nazwał je „piekłem” i dostał w ich trakcie pierwszego ataku serca. Wkrótce po powrocie do Anglii, w wieku sześćdziesięciu dwóch lat, zmarł po drugim zawale.

Odpowiedź Melijczyków

Czterdzieści lat później, w 1988 roku, przeglądając papiery i książki Keynesa w King’s College w Cambridge, dostrzegłem egzemplarz Wojny peloponeskiej Tukidydesa w starogreckim oryginale. Zdjąłem go z półki i zacząłem kartkować. I znalazłem – podkreślony ołówkiem – ów słynny fragment, w którym potężni wodzowie ateńscy tłumaczą bezsilnym Melijczykom, dlaczego „sprawiedliwość” może panować tylko wówczas, gdy „po obu stronach równe siły mogą ją zabezpieczyć”, w związku z czym oni zamierzają postąpić z Melijczykami tak, jak im się będzie podobać. Tak już bowiem jest, że „silni osiągają swe cele, a słabi muszą ulegać”15.

Te słowa nie dawały mi spokoju wiosną 2015 roku w czasie rozmów z wierzycielami Grecji, którzy uparcie dążyli do obalenia naszego rządu. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że te same słowa miał w pamięci Keynes na konferencji w Bretton Woods. Zastanawiam się tylko, czy – podobnie jak mnie – nie kusiło go, by zwrócić się do swoich adwersarzy w tym samym duchu, w jakim swą odpowiedź sformułowali Melijczycy, którzy próbując ratować własną skórę, odwoływali się do interesu własnego Ateńczyków:

Jeśli idzie o nas, uważamy, że jest rzeczą korzystną – o korzyści mówimy dlatego, że i wy przełożyliście korzyść nad sprawiedliwość – otóż uważamy za rzecz korzystną, żebyście nie obalali zasady wspólnego dobra, lecz żeby każdy, jeśli się znajdzie w niebezpieczeństwie, mógł […] przez przekonanie strony przeciwnej odnieść jakąś korzyść. W nie mniejszej mierze dotyczy to także was,  g d y ż   w   t e n   s p o s ó b   m o ż e c i e   s i ę   n a r a z i ć   n a   t o,  ż e   w   p r z y s z ł o ś c i   w   r a z i e   j a k i e g o ś   n i e p o w o d z e n i a   w a m   r ó w n i e ż   w y m i e r z o n a   z o s t a n i e   n a j w y ż s z a   k a r a16.

Słowa te musiały pobrzmiewać w głowach aroganckich Ateńczyków, gdy wiele lat później ich śmiertelni wrogowie, Spartanie, sforsowali mury Aten, by siać w mieście spustoszenie. Po wielkiej wojnie Keynes posłużył się podobnym argumentem jak Melijczycy i ostrzegał zwycięskich aliantów, że mściwe warunki narzucone traktatem wersalskim są niczym bumerang, który zawróci, by uderzyć w fundament ich interesu własnego17. Tak też, rzecz jasna, się stało, ponieważ traktat wersalski doprowadził do kryzysu gospodarczego w Niemczech, ten zaś wyniósł do władzy Adolfa Hitlera. Słowa Melijczyków być może dają też wyobrażenie o tym, co czuli żyjący jeszcze architekci Nowego Ładu, gdy w połowie lat 60. system z Bretton Woods, przeforsowany przez White’a wbrew rozsądniejszym koncepcjom Keynesa, zaczął się rozpadać. Ale wtedy było już za późno na gruntowniejsze naprawy. Bretton Woods gonił resztkami sił, a szok Nixona pokazał jedynie, jak bezwzględnie skuteczni są amerykańscy urzędnicy, gdy trzeba dostosować się do nowej nieprzyjemnej rzeczywistości, czym tak diametralnie różnią się od swych europejskich odpowiedników, obstających przy chybionym projekcie dopóki to możliwe.

Szok Nixona pozwolił Ameryce uniknąć losu starożytnych Aten i zachować przywileje swej niekwestionowanej hegemonii, przynajmniej do 2008 roku. Do tego w gruncie rzeczy sprowadzała się propozycja Johna Connally’ego, którą przedłożył swemu prezydentowi: my musimy wyrolować ich, zanim oni wyrolują nas! W konsekwencji Europa z Japonią zostały bezwzględnie wyrolowane18, ale klęskę poniósł również projekt polityczny twórców Nowego Ładu, którzy w 1944 roku utrącili pomysły Keynesa. Trudno bowiem nie zauważyć, że po 1965 roku zarówno oni, jak i ich następcy przegrywali na swoim krajowym podwórku każdą kolejną walkę z odradzającą się Partią Republikańską. Niewykluczone, że ich żałosna nieporadność we wskrzeszaniu ducha Nowego Ładu, nawet za kadencji prezydentów z Partii Demokratycznej (takich jak Jimmy Carter, Bill Clinton i Barack Obama), którzy być może chcieli go ożywić, sięga roku 1944, kiedy to odrzucili propozycje Keynesa19.

Recykling koniunkturalny

Keynes wystąpił z propozycją na wskroś internacjonalistyczną i multilateralną, która wyciągała wnioski z historii (krachu na Wall Street z 1929 roku), a teoretycznie opierała się na idei oczywistej dla wszystkich, z wyjątkiem stricte zawodowych ekonomistów: że globalny kapitalizm zasadniczo różni się od samotniczej gospodarki Robinsona Crusoe.

Innymi słowy, odizolowana, autarkiczna (samowystarczalna) gospodarka – jak ta Robinsona Crusoe, znana z literatury czy, powiedzmy, Korei Północnej obecnie – może i jest biedna, odosobniona i niedemokratyczna, ale za to nie nękają jej problemy wywołane przez inne gospodarki, przez zewnętrzne deficyty i nadwyżki20. W odróżnieniu od tego wszystkie współczesne gospodarki utrzymują stosunki z innymi gospodarkami i można zakładać, że niemal we wszystkich przypadkach stosunki te będą asymetryczne. Wystarczy spojrzeć na Grecję w stosunku do Niemiec, Arizonę w stosunku do sąsiedniej Kalifornii, północną Anglię i Walię w stosunku do regionu Wielkiego Londynu czy nawet Stany Zjednoczone w stosunku do Chin – wszystkie te nierównowagi cechują się imponującą wręcz trwałością. Mówiąc krótko, nierównowagi są normą, nigdy wyjątkiem.

W 1944 roku Keynes przyznawał, że z uwagi na opłakany stan Europy trzeba przyjąć system stałych kursów walutowych, mocno oparty na dolarze. Jak jednak przewidywał, dolaryzacja Europy, owszem, rozwiąże jeden problem, ale system stałych kursów walutowych oparty na dolarze będzie przyczyną narastających nierównowag handlowych, które ostatecznie przyniosą straszliwe skutki najpierw w krajach z deficytami, a później we wszystkich pozostałych. Swoje twierdzenie, że stałe kursy walutowe powodują destabilizację w świecie utrzymujących się nadwyżek i deficytów, Keynes opierał wprost na wydarzeniach prowadzących do wielkiego kryzysu, a twórcy Nowego Ładu rozumowanie to w pełni podzielali. Można je przedstawić następująco.

Tak jak dług jednej osoby zapisuje się po stronie aktywów drugiej osoby, tak deficyt jednego kraju oznacza nadwyżkę drugiego kraju. W asymetrycznym świecie pieniądze spływają do gospodarek z nadwyżkami dzięki temu, że sprzedają one gospodarkom z deficytami więcej towarów, niż od nich kupują. Pieniądze te gromadzą się w bankach krajów nadwyżkowych, banki zaś chętnie pożyczają znaczną część tych nadwyżek krajom i regionom deficytowym, gdzie stopy procentowe są zawsze wyższe, ponieważ pieniądz uchodzi tam za dobro o wiele rzadsze. W ten sposób banki pomagają w utrzymaniu pewnych pozorów równowagi w okresie sprzyjającej koniunktury. Jeśli w kraju z deficytem wszystko wskazuje na to, że kurs walutowy pozostanie stabilny czy wręcz utrzyma się na niezmienionym poziomie, banki udzielą tam jeszcze więcej pożyczek, nie musząc martwić się perspektywą dewaluacji, która utrudniłaby tamtejszym dłużnikom spłatę długów. W tym sensie bankierzy odpowiadają za recykling nadwyżek w okresach dobrej koniunktury. Osiągają zyski na zabieraniu znacznej puli pieniędzy z nadwyżek zgromadzonych w krajach z nadwyżkami i wprowadzaniu ich do obiegu w krajach z deficytem.

Z kolei przy stałym kursie walutowym banki wpadają w szał, w którym do regionów deficytowych będą przenosić góry pieniędzy, dopóki na horyzoncie nie dostrzegą burzowych chmur, a finansowe wody są spokojne. Linia kredytowa klientów z państw deficytowych pozwala im kupować coraz więcej towarów z gospodarek nadwyżkowych, które świetnie prosperują dzięki boomowi w eksporcie. Wszędzie bogacą się firmy zajmujące się eksportem i importem, szybko rosną dochody zarówno w krajach nadwyżkowych, jak i deficytowych, umacnia się zaufanie do systemu finansowego, nadwyżki stają się coraz wyższe, tak samo zresztą jak deficyty.

Dopóki utrzymuje się pomyślna aura finansowa, dopóty będzie działać taki koniunkturalny recykling nadwyżek. Z tym że nie może on działać bez końca. Tak jak góra piasku musi się nagle rozsypać, gdy na jej szczycie położymy choćby o jedno ziarenko za dużo, tak finansowany przez dostawcę handel nie uniknie w którymś momencie nagłej, spazmatycznej zapaści. Nikt nie potrafi przewidzieć, kiedy to nastąpi, ale w taki scenariusz powątpiewają tylko głupcy. Odpowiednikiem jednego nadmiarowego ziarenka piasku jest tutaj jeden kontener towarów importowanych nieodebrany przez niewypłacalnego importera czy jeden kredyt niespłacony przez zbyt zadłużonego dewelopera. Wystarczy jedno takie bankructwo w kraju deficytowym, by nakręcić spiralę paniki wśród banków państw z nadwyżkami.

Bankierzy, nietracący dotychczas pewności siebie na swych ciągłych objazdach po świecie, nagle zaczynają trząść łydkami. Zamiast lekkiej ręki w udzielaniu pożyczek teraz mają szlaban na pożyczanie. Uzależnieni od banków importerzy, deweloperzy, rządy i rady miejskie regionów deficytowych zostają na lodzie. Ceny domów pikują, roboty publiczne idą w odstawkę, biurowce zamieniają się w straszące pustką widma, sklepy zabijane są deskami, dochody topnieją w oczach, a rządy ogłaszają kurs oszczędnościowy w polityce gospodarczej. W jednej chwili bankierzy zostają z „zagrożonymi kredytami” wielkości Himalajów. Panika sięga apogeum i kolejny raz aktualne okazują się niezrównane słowa Keynesa: „Wystarczy, że zerwie się burza”, a bankierzy zachowują się jak „żeglarz znający tylko spokojne wody”, który „porzuca stery łodzi – mimo że mógłby nią bezpiecznie dopłynąć do brzegu – by czym prędzej wyrzucić za burtę bliźniego, a siebie utrzymać na pokładzie”21.

Tym właśnie kończy się koniunkturalny recykling nadwyżek: krachem i zatamowaniem wszelkiego recyklingu. Coś takiego stało się w 1929 roku. I dzieje się od 2008 roku w Europie.

Polityczny recykling nadwyżek albo barbarzyństwo

Przeciwnie zaś, gdy wartość pieniądza danego państwa jest zmienna, działa on jak amortyzator łagodzący wstrząs kryzysu bankowego wywołanego niezrównoważonym przepływem towarów i pieniądza. Gdy destabilizujące praktyki bankowe doprowadziły w 2008 roku do krachu w Islandii, jej waluta zaczęła gwałtowanie tracić na wartości, sprawiając, że ceny ryb, które Islandia eksportuje do Kanady i Stanów Zjednoczonych, stały się śmiesznie niskie. W związku z tym wzrosły przychody i, co najważniejsze, stopniały długi nominowane w krajowej walucie (w każdym razie w przeliczeniu na dolary, euro i funty). Dlatego Islandia tak szybko doszła do siebie po okropnym wstrząsie.

Ale gdy waluta kraju deficytowego jest wymienialna w niezmiennym stosunku na waluty jego nadwyżkowych partnerów handlowych, wówczas ma ona stałą międzynarodową wartość. Brzmi to świetnie, jeśli ktoś mieszka w takim kraju i ma mnóstwo jego pieniędzy, ale fatalnie wróży większości jego obywateli, którzy mają tych pieniędzy niewiele. Gdy tylko nadejdzie fala bankructw, dochody z pewnością spadną, a prywatne i publiczne zadłużenie wobec zagranicznych banków pozostanie bez zmian. Ceną za stały kurs walutowy jest kraj bankrut spleciony w śmiertelnym uścisku z ubogimi obywatelami i niewypłacalnym sektorem prywatnym. Większość ludzi wpada w błędne koło prowadzące do niewoli zadłużenia, kraj zostaje wciągnięty w ohydną spiralę stagnacji, a naród okrywa się hańbą.

Wiedział o tym nazbyt dobrze John Maynard Keynes22. Tak samo jak Harry Dexter White, który przeżył beznadzieję lat 30. i na własnej skórze przekonał się, co się dzieje, gdy główna siła uderzeniowa kryzysu przygniata barki najsłabszych: podupadłych dłużników z regionów deficytowych, gdzie dochody są niskie i znikają inwestycje, a jedyna rzecz, jaka ciągle rośnie, to czarna dziura długów i strat bankowych. White rozumiał to doskonale, tak jak rozumieją to dziś Grecy, Irlandczycy, Hiszpanie i ich towarzysze niedoli z innych krajów europejskich.

White doceniał wagę tego problemu, więc zgodził się z Keynesem w jednym zasadniczym punkcie: do tworzonego przez nich globalnego systemu trzeba wprowadzić jakiś alternatywny mechanizm amortyzacyjny. Taki, którego zabrakło w systemie waluty złotej w latach 20. i którego tak dotkliwie brakuje dzisiaj Europie. Mechanizm uruchamiający się w chwili, gdy przestaje działać kierowany przez bankierów koniunkturalny recykling nadwyżek, i niedopuszczający do powstania błędnego koła, które wciąga najpierw kraje deficytowe, a następnie globalny kapitalizm w kolejną spiralę kryzysu i barbarzyński konflikt. Jaki byłby to mechanizm? Odpowiedź na to pytanie brzmiała: miał go tworzyć zbiór politycznych instytucji, które interweniowałyby z chwilą, gdy koniunkturalny recykling nadwyżek osiada na mieliźnie, i wprowadzałyby nadwyżki do obiegu.

Z rozwiązaniem tego problemu uporali się już we własnym kraju reformatorzy spod znaku Nowego Ładu, reprezentowani w Bretton Woods przez White’a. Powołali oni do życia instytucje federalne, które w czasach kryzysu miały za zadanie automatycznie przenosić nadwyżki w miejsca, które ich najpilniej potrzebowały. Mówiąc krótko, zorganizowano polityczny recykling nadwyżek. Na tym właśnie polegał sens reform Nowego Ładu, które o dekadę poprzedzały konferencję w Bretton Woods: ubezpieczenia społeczne, federalny mechanizm ubezpieczenia depozytów obejmujący wszystkie banki i stany i kierowany przez Federalną Korporację Ubezpieczenia Depozytów (FDIC), ubezpieczenia zdrowotne dla osób starszych i niepełnosprawnych (Medicare), talony żywnościowe i budżet na cele wojskowe wprowadzono jako instytucje nastawione na polityczny recykling nadwyżek służący zwalczaniu wielkiego kryzysu i niedopuszczaniu do głębokich kryzysów w przyszłości23.

Terapeutyczne oddziaływanie politycznego recyklingu nadwyżek jest odczuwalne w Ameryce do dziś. Jednym ze stanów, które najintensywniej doświadczyły krachu na Wall Street w 2008 roku, była Nevada. Gdy fala bezrobocia, bankructw i bankowych przejęć nieruchomości zalała Las Vegas wraz z przedmieściami, to nie podatnicy Nevady ponosili dodatkowe koszty zasiłków dla bezrobotnych i kapitału na przywrócenie płynności bankom tego stanu, tylko rząd federalny i waszyngtońskie władze odpowiedzialne za politykę pieniężną, Bank Rezerwy Federalnej (Fed) oraz FDIC24.

Pomoc ta nie była aktem solidarności reszty Stanów Zjednoczonych z Nevadą, lecz automatycznym mechanizmem, który zaczął działać, by tamtejsza degrengolada nie rozprzestrzeniła się poza granice stanu. Za pośrednictwem ubezpieczeń społecznych, interwencji FDIC, działań Medicare i innych mechanizmów nadwyżki z kilku stanów (Kalifornii, Nowego Jorku i Teksasu) zostały automatycznie skierowane na pustynne równiny Nevady, by powstrzymać jej upadek. Wielu Amerykanów uważa polityczny recykling nadwyżek za oczywisty i nie pamięta, że został on wprowadzony przez administrację Roosevelta, zaledwie kilka lat przed tym, jak jej członkowie zorganizowali konferencję w Bretton Woods25.

Keynes miał zatem wszelkie powody sądzić, że uda mu się przekonać jednego z nich, White’a, do zwiększenia dolaryzacji Europy poprzez stworzenie politycznego recyklingu nadwyżek na globalną skalę. Bo jeśli strefa dolara miała zostać rozszerzona na Europę, a później Japonię, to polityczny recykling nadwyżek z pewnością musiałby rozciągać się aż do granic jurysdykcji porozumienia z Bretton Woods.

„Nasze nadwyżki, nasz mechanizm recyklingu”

Przedstawiony w Bretton Woods Keynesowski projekt recyklingu nadwyżek był niezwykle ambitny. Obejmował stworzenie nowej światowej waluty, systemu stałych kursów między nią a walutami narodowymi, a także światowego banku centralnego, który tym wszystkim miał zarządzać.

Celem systemu było utrzymanie we wszystkich krajach stabilnego pieniądza, kontrola nadwyżek i deficytów zachodniego świata oraz szybki recykling nadwyżek – uruchamiany po pojawieniu się pierwszych oznak dekoniunktury w przeżywającym trudności kraju – by nie dopuścić do rozprzestrzenienia się kryzysu. Należało powołać międzynarodowy fundusz, który odgrywałby rolę światowego banku centralnego i emitował własną walutę – bankor, jak wstępnie nazwał ją Keynes. Bankor, podobnie jak dzisiejsza elektroniczna kryptowaluta bitcoin, nie byłby drukowany, nie istniałby w formie materialnej, a tylko jako cyferki w arkuszu kalkulacyjnym czy urządzeniu cyfrowym. Mimo to funkcjonowałby jako waluta światowa. Każdy kraj miałby w Międzynarodowym Funduszu Walutowym (MFW) konto w bankorach, z którego odejmowano by jednostki, gdy dany kraj kupowałby towary z zagranicy, i na które inne kraje deponowałyby bankory, gdyby ich przedsiębiorstwa lub obywatele kupowali od tego kraju towary i usługi. Tak więc cały handel międzynarodowy byłby denominowany w światowej walucie, a waluty krajowe działałyby jak oliwa w trybach gospodarek krajowych.

Decydującą rolę w tym systemie odgrywał stały kurs wymiany między każdą z walut narodowych a bankorem, a co za tym idzie – między wszystkimi walutami krajowymi. Zarząd MFW, reprezentujący wszystkie kraje, decydowałby odgórnie i w drodze negocjacji o wysokości kursów. W razie konieczności korygowano by je tak, by za walutę krajów z trwałymi nadwyżkami dało się kupić więcej bankorów (przez co w krajach tych eksport by drożał, a import taniał), z odwrotnym skutkiem w krajach z ciągłymi deficytami.

Co więcej, w koncepcji Keynesa, biorącej pod uwagę, że deficyt jednego kraju to zarazem nadwyżka innego, MFW nakładałby podatek na konto bankorowe kraju, w razie gdyby między jego importem a eksportem zachodziły zbyt duże rozbieżności. Zgodnie z tą ideą karane miały być oba rodzaje nierównowagi – zarówno zbyt duże nadwyżki, jak i zbyt duże deficyty (czyli zarówno kraje w rodzaju Niemiec, jak i kraje w rodzaju Grecji) – a z karnych odsetek miałby powstać fundusz bankorowy w MFW. W razie kryzysu można by z niego pomagać pogrążonym w kłopotach krajom deficytowym, by nie pozwolić im wpaść w czarną dziurę długów i recesji, które mogłyby się rozprzestrzenić na cały system z Bretton Woods.

White z pewnością rozumiał wagę politycznego recyklingu nadwyżek w tworzonym wówczas globalnym systemie, lecz dla jego amerykańskich uszu propozycje Keynesa brzmiały niedorzecznie. Czy ten przebiegły Anglik naprawdę proponuje, by Europejczycy mieli decydujący głos w sprawie recyklingu naszych nadwyżek? Mówi to poważnie?

Jako dobry keynesista White zgodził się, że Bretton Woods nie może ograniczać się do dolaryzacji zachodniego świata. Dostrzegał potrzebę zarządzanego politycznie (pozarynkowego) mechanizmu recyklingu nadwyżek, co oczywiście oznaczało recykling amerykańskich nadwyżek do Europy. Niemniej idea, że europejscy bankruci, którzy dwiema wojnami w ciągu niecałych trzech dekad dali się mocno we znaki całemu światu i wciąż marzyli o odbudowaniu swych obmierzłych mocarstw, mieliby teraz zarządzać nadwyżkami Ameryki, była zniewagą dla takiego antyimperialisty, patrioty i współautora Nowego Ładu jak White. Nic dziwnego, że o podobnych pomysłach nie chciał nawet słyszeć. Ameryka jako jedyny kraj gromadziła nadwyżki, i tylko Ameryka miała zamiar decydować, jak, kiedy i z kim będzie się nimi dzielić.

White przysłuchiwał się z szacunkiem, gdy Keynes przedstawiał swój imponujący plan, po czym natychmiast odrzucił dwa jego zasadnicze punkty. W pierwszej kolejności rozprawił się z pomysłem nowej alternatywnej globalnej waluty (bankorem) mającej znajdować się w gestii komitetu zarządzającego MFW, w którym Stany Zjednoczone byłyby jednym z wielu członków. Następnie utrącił pomysł obciążania dodatkowym podatkiem krajów z nadwyżkami, to znaczy Stanów Zjednoczonych. Zdaniem White’a kości zostały rzucone: Europa ma zostać zdolaryzowana, a dla reszty świata dolar ma być walutą podstawową. Bankor to świetny pomysł w multilateralnym świecie, ale kpina w świecie, w którym dolar już dzierżył niepodzielną władzę. W dodatku idea, że komitet zarządzający MFW, składający się w większości z Europejczyków, będzie nakładał odsetki na amerykańskie nadwyżki, wydawała się White’owi niewypowiedzianie śmieszna. Nadwyżki Stanów Zjednoczonych należą do nich, i to Stany Zjednoczone będą nimi dysponować, bez pytania o zgodę kliki europejskich bankrutów.

Obrona własnego państwa

Pod koniec konferencji w Bretton Woods White wybrał eklektycznie kilka propozycji Keynesa, całkowicie pozbawiając je multilateralnego ducha. Owszem, powoła się do życia MFW, ale jego zadaniem nie będzie emisja nowej światowej waluty26. Odrzucenie bankora i oficjalne wyniesienie dolara do roli waluty światowej oznaczało, że MFW nie będzie mógł funkcjonować jako światowy bank centralny. Rola ta przypadła de facto bankowi centralnemu Stanów Zjednoczonych – Fedowi.

Pozbawiony funkcji banku centralnego MFW miał przypominać radę walutową mini-ONZ-u, w której przedstawiciele rządów, niektórzy z nich równiejsi od innych, będą ciągle targować się o kurs wymiany każdej waluty w stosunku do dolara. Z kolei pomysł określenia stałego kursu dolara do złota w wysokości trzydziestu pięciu dolarów za uncję kłócił się z przekonaniem Keynesa, że powiązanie nowego systemu z cennym kruszcem, w tym wypadku złotem, to niebezpieczny powrót do ponurej przeszłości. Taka globalna architektura stawiała Fed w kłopotliwej sytuacji: miał on być emitentem światowego pieniądza pozbawionym bezpośredniego wpływu na jego kurs do marki niemieckiej, franka francuskiego, funta szterlinga i każdej innej waluty europejskiej uczestniczącej w systemie.

Banki centralne krajów europejskich stawały przed podobnym wezwaniem: politycy będą negocjować (pod auspicjami MFW) kursy swych walut, ale obrona tych kursów, między innymi przed spekulantami, pozostanie w gestii bankierów centralnych27. Politycy