Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Afrodyzjak zewnętrzny albo Traktat o biczyku

Afrodyzjak zewnętrzny albo Traktat o biczyku

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7453-160-3

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Afrodyzjak zewnętrzny albo Traktat o biczyku

Czytelnicy szlachetni i czuli! Wy, których ucho nigdy nie posłyszało ani słowa swawolnego, ani sprośnej frazy, miejcie odwagę mię wysłuchać! Miłość przypomina Marsa, w boju potrzeba osiłków. Wdzięk, dowcip i talenty się przydają, ale tylko moc miłość spełnić zdoła. Przeto wypełniając obowiązki gorliwego medyka, ku chwale Ojczyzny i Miłości za pióro chwytam, by najbardziej odpowiednie środki dla pobudzenia miłosnych wyczynów wykazać. Nie zamierzam zachęcać do rozpusty i libertyństwa. Odsłaniam sekrety sztuki wyłącznie dla wspomożenia zmrożonych mężów i małżonek wzdychających próżno w małżeńskim łożu. Ze wszystkich środków wywołujących miłosne podniecenie najskuteczniejszym jest biczyk – zatem skutkom jego zażywania główną część mego dzieła poświęcam.

Polecane książki

Libby, która przeżyła rodzinną tragedię, szuka schronienia w górskim kurorcie. Po znajomości dostaje pracę w firmie trekingowej przystojnego Patricka Kavanagha. Patrick uważa, że Libby, do niedawna bywalczyni nowojorskich salonów, niespecjalnie się do niej nadaje. Testem ma ...
"Pisząc swoje wyznania, dochodzę do wniosku, że muszę opowiedzieć wam o mało znanych rewirach więziennego życia. Ukrytych w cieniu, zepchniętych na margines, obwarowanych zmową milczenia i regułach owianych tajemnicą. Gdybym miał skupić się na sprawach związanych tylko z grypserką, musiałbym na ...
W tej publikacji chcę przedstawić czytelnikowi kilka sposobów na to, aby żyć lepiej i dłużej. Naprawdę nie wymaga to ani wielkich kosztów ani super wysiłku. Wystarczy niewiele zaangażowania, aby utrzymać się w formie. Staram się przybliżyć te metody i wytłumaczyć jak działają one na organizm z p...
Kim jest współczesna dama? Nie każdy wychował się w pałacu, ale od każdego świat wymaga odpowiednich zachowań. Ktoś powie, że w wieku XXI, czasie e-maili i SMS-ów, sztywna etykieta jest już passé. A jednak wciąż zdarzają na sytuacje, nawet w sieci, w których po prostu trzeba się umieć zachowa...
Lata osiemdziesiąte, Polska Republika Ludowa. Cinkciarz o imieniu Marek handluje obcymi walutami na Pomorzu.   Powieść w szczegółach opisuje oszustwa, które pozwalały waluciarzom na dostatnie życie, gdyż ich dzienny zarobek mógł kilkakrotnie przewyższać ówczesną mi...
Zbliża się trudny egzamin, a Ty nie masz już czasu na wertowanie grubych podręczników? A może musisz szybko i skutecznie powtórzyć materiał przed trudnym egzaminem z logiki?Jeżeli na chociaż jedno z tych pytań odpowiedziałeś TAK, ta publikacja jest właśnie dla Ciebie! To wyciąg, opracowanie wszystki...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa François-Amédée Doppet

Aph­ro­di­sia­que exter­ne ou Tra­ite du fo­uet et de ses ef­fets sur le phy­si­que et l’amo­ur * Pro­jekt: Sta­nisław Sa­lij * Re­dak­tor: Piotr Sit­kie­wicz * Łama­nie: Ma­ciej Gold­farth * © for the trans­la­tion by Krzysz­tof Rut­kow­ski * © wy­daw­nic­two słowo/ob­raz te­ry­to­ria, 2012 * wy­daw­nic­two słowo/ob­raz te­ry­to­ria sp. z o. o. w upadłości układo­wej * ul. Pniew­skie­go 4/1, 80-246 Gdańsk * tel.: (58) 341 44 13, 345 47 07 * fax: (58) 520 80 63 * e-mail: slo­wo-ob­raz@te­ry­to­ria.com.pl * www.te­ry­to­ria.com.pl

ISBN 978-83-7453-160-3

Wy­daw­ca dziękuje Panu Ma­cie­jo­wi Bu­sze­wi­czo­wi za nie­odpłatne udostępnie­nie za­pro­jek­to­wa­ne­go przez nie­go fon­tu Cho­pin.

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Uwa­gi początko­we

Długo wahałem się z de­cyzją o pu­bli­ka­cji tego dziełka, lecz uznałem w końcu, że cho­ciaż wie­lu oso­bli­wym się ono wyda1, to jed­nak znacz­nie więcej do­bra przy­nie­sie niźli zła, a użycie kil­ku wyrażeń nie­co swa­wol­nych do przed­sta­wie­nia prawd do­niosłych wy­ba­czo­ne mi zo­sta­nie.

Cho­ciaż prze­ko­na­ny je­stem o pożytku płynącym z mych roztrząsań, uznałem wszakże za właściwe za­cho­wa­nie ano­ni­mo­wości. Wiem o wy­pa­cze­niach jakże trud­nych do na­pra­wy i wiem, że nie­bez­piecz­nie jest na­sta­wać na tych, którzy im ule­gają. Jeśli dziełko me potępią, tym łatwiej po­cie­sze­nie znajdę, im moc­niej je­stem prze­ko­na­ny, że kie­ro­wała mym pi­sa­niem je­dy­nie chęć służenia in­te­re­so­wi pu­blicz­ne­mu. Jeśli jed­nak ban­da kłam­li­wa, choć prze­można, nie za­do­wo­li się jeno spa­le­niem książek dru­ko­wa­nych i ze­chce ścigać ja­kie­goś nie­win­ne­go au­to­ra, świadczę na ho­nor, że bez wa­ha­nia wy­ja­wię swe imię. Zaręczam i po­wta­rzam: nie prze­mil­czam na­zwi­ska swe­go, żeby ktoś inny prze­ze mnie cier­piał.

Ma­te­ria, o której mówię, nie jest całkiem nowa. Jean-Hen­ri Me­ibo­mius po­zo­sta­wił wszak po so­bie trak­tat za­ty­tułowa­ny De fla­gro­rum usu in re ve­ne­ria2, ale jego dzieło po­padło w za­po­mnie­nie, au­tor zaś nie roz­ważył wszyst­kich szczegółów tyczących się przed­mio­tu, ze­chciał tyl­ko wyłożyć wpływ bi­czy­ka na fi­zykę miłości. Prze­stu­dio­wałem to dzieło, lecz nie szedłem za nim – i dodałem nowe uwa­gi do roz­ważań uczo­ne­go me­dy­ka.

Do za­pro­wa­dze­nia porządku w roz­ma­itości przed­miotów, które za­mie­rzam przed­sta­wić, ko­niecz­nym się oka­zało po­dzie­le­nie mej roz­pra­wy na odrębne roz­działy. Uprze­dzam wsze­la­ko czy­tel­ni­ka, że wi­nien za­po­znać się z całością książki. Jeśli za­do­wo­li się lek­turą tyl­ko par­tii wy­bra­nych, nie­chyb­nie uzna au­to­ra za zwykłego skan­da­listę. Kie­dy prze­czy­ta wszyst­ko, bez wątpie­nia rację przy­zna, iż je­den tyl­ko au­to­ro­wi cel przyświe­cał, mia­no­wi­cie użytecz­ność.

W pierw­szym roz­dzia­le opo­wiem o wpływie fla­gel­la­cji na fi­zykę miłości.

W dru­gim wyjaśnię, w jaki sposób i dla­cze­go bi­czyk skut­ki swo­je wywołuje.

Trze­ci roz­dział pokaże szczegółowo błędy popełnia­ne w sztu­ce fla­gel­la­cji.

W roz­dzia­le czwar­tym znajdą się bar­dzo poważne ar­gu­men­ty prze­ma­wiające za zmianą kar wy­mie­rza­nych dzie­ciom i młodzieży.

W pod­su­mo­wa­niu zbiorę zasię wszyst­ko, co wcześniej po­wie­działem, i wskażę sto­sow­ne me­to­dy apli­ka­cji, do­wodząc snad­nie, że nadużycia, same w so­bie nie­win­nie wyglądające, wpływają na zdro­wie i do­bre oby­cza­je.

Zdzi­wią się może po­niektórzy, jak me­dyk zaj­mo­wać się może roz­ważania­mi ta­kiej na­tu­ry?… Jakże to! Któż inny wi­nien krzyk pod­no­sić prze­ciw­ko wy­bo­cze­niom prze­ciw­ko na­tu­rze? Od kogo pu­bli­ka żądać może wskazówek, co do­bre jest dla zdro­wia, a co złe, jeśli nie od me­dyka?

Wy­rzu­cać mi po­czną bez wątpie­nia, że użyłem w mych roz­ważaniach wul­gar­nej mowy… Czyżby tak się przy­pad­kiem działo, że słowa ob­sce­nicz­ne się stają wte­dy, kie­dy po fran­cu­sku się je wy­po­wia­da? Gdy­by tak za­iste było, trze­ba nam wy­rzec się zupełnie tej mowy, która wszakże rychło cały świat ogar­nie, a na­wet wy­pad­nie świat przed fran­cu­skim języ­kiem bro­nić, sko­ro nie można w nim pew­nych rze­czy wy­po­wie­dzieć bez wy­sta­wie­nia się na nie­przy­zwo­itość. Bia­da nam wszyst­kim! Czyż w de­li­kat­ność uczuć i mowy nikt już wie­rzyć nie chce? Cze­muż by me­dyk mu­siał prośby za­no­sić, słod­kie miny stroić i byle wsty­dliw­ca pytać, czy do­brze język na­stroił? Oso­by du­chow­ne tyle skru­pułów nie ob­ja­wiają, kie­dy dziewczę ja­kie młode przyj­mują w kon­fe­sjo­na­le, o wszyst­ko za­ga­dują, o wszyst­ko py­tają, na wszyst­ko od­po­wiedź znaj­dują… To chy­ba je­dy­ne miej­sce, w którym język ob­sce­na­mi nie kłuje.

Uważam, że każdej rze­czy od­po­wied­nie dać słowo wy­pa­da, że można i że trze­ba o tym mówić tak, by się nikt nie czer­wie­nił ze wsty­du. Wi­działem w jed­nym z na­szych wiel­kich miast to­wa­rzy­stwo sa­wan­tek3. Roz­poczęły pomiędzy sobą stu­dio­wa­nie ana­to­mii… Kie­dy de­mon­stra­tor do­szedł do par­tii rod­nych, prze­rwały wykład i uciekły, za­kry­wając lica, po­nie­waż damy owe doszły do prze­ko­na­nia, że nie­przy­zwo­itością jest po­ka­zy­wa­nie i oma­wia­nie po­dob­nych głupstw na lek­cjach ana­to­mii. Zwal­niam prze­to oso­by owym da­mom po­dob­ne od kie­ro­wa­nia cno­tli­wych oczu na kar­ty mego dziełka.

Roz­dział pierw­szy O bi­czy­ku i jego wpływie na fi­zykę miłości

Miłość jest niezbędna do przedłużania ga­tun­ku. Mu­siała się prze­to ta namiętność głęboko za­ko­rze­nić w ser­cu człowie­ka, a na­tu­ra niezbędną po­trzebę z niej uczy­niła i powiązała z naj­większy­mi roz­ko­sza­mi. Miłosne przy­jem­ności najżyw­szy­mi są ze wszyst­kich, których za­kosz­to­wać można, więc zwie się je również świerz­biączką. Im więcej roz­ko­szy się do­zna­je, tym bar­dziej ich się szu­ka – co dzi­siaj było, ju­tra do­cze­kać się nie może. Wsze­la­ko choć uczu­cia miłosne do życia są niezbędne, szczęściu na­sze­mu służą wte­dy tyl­ko, gdy kosz­tu­je­my ich z umia­rem, bo osłabia ciało wszyst­ko, cze­go zażywa się po­nad po­trzebę – i z tej przy­czy­ny roz­ma­ite zła od­mia­ny w roz­ko­szy się skry­wają.

Siła namiętności pociąga bar­dziej lub mniej, w zależności od tem­pe­ra­men­tu; san­gwi­ni­cy bar­dziej są ogniści niźli fleg­ma­ty­cy. Dok­tor Ve­net­te opo­wie­dział o pew­nej ko­bie­cie z Ka­ta­lo­nii, która rzu­ciła się królowi do stóp, błagając o ra­tu­nek przed nad­mier­nie jur­nym mężem, który życia ją rychło po­zba­wi, jeśli do porządku przy­wie­dzio­ny nie zo­sta­nie. Król we­zwał tego męża, żeby po­znać prawdę, a mąż wy­znał szcze­rze, że każdej nocy za­szczy­ca żonę po dzie­sięć razy, więc król na­ka­zał usta­wo­wo, pod karą śmier­ci, by mąż nie do­pusz­czał się unie­sień więcej niż sześcio­krot­nie i z po­wo­du zbyt licz­nych obłapin nie za­gniótł małżonki do imen­tu. Na­kaz taki moc­no oso­bli­wy się wy­da­je, ale też mo­nar­cho­wie nieczęsto stają przed ko­niecz­nością po­dob­nych roz­strzy­gnięć.

Nie­za­leżnie od tem­pe­ra­men­tu da­ne­go od na­tu­ry długo praw­dzi­wie męskim po­zo­sta­wać ni­ko­mu się nie uda­je, jeśli służbę im­pe­rium namiętności za­czy­na od bla­de­go świtu. Z tego po­wo­du pa­ry­scy roz­pust­ni­cy sta­rzeją się w wie­ku lat trzy­dzie­stu, a z czwar­tym krzyżykiem zupełnie dzia­dzieją. Pół bie­dy, gdy­by tyl­ko nadużyli żywo­ta, a ich namiętności wy­gasły wraz z siłami, ale ci pa­dal­cy jesz­cze bar­dziej ciągną do przy­jem­ności, które ko­bie­ta spra­wić im może, cho­ciaż już żad­nej roz­ko­szy ko­bie­cie za­pew­nić nie zdołają; im­po­ten­cja drażni żądzę, lecz narządów nie udrażnia, a na­tu­ry nie da się oszu­kać.

Cho­ciaż akt we­ne­rycz­ny zbaw­czy jest sam w so­bie4, przy­nieść po­tra­fi też wie­le złego z po­wo­du nadużyć popełnia­nych przez niektóre ko­bie­ty i źródło życio­wych roz­ko­szy za­mie­nić w źródło boleści. Za­miast cze­kać na zew fi­zjo­lo­gii, sztucz­nie ciągną do pod­nie­ty. I do użycia ja­kichże sztu­czek po­py­cha je li­ber­tyństwo! Szu­kają po­traw naj­bar­dziej za­grze­wających ich zmysły, roz­wie­rają na oścież far­ma­ko­pee, by zażywać kor­diałów, swędników i afro­dy­zjaków, a niektórzy nie­uczci­wi me­dy­cy udzie­lają im na­wet po­rad w tej ma­te­rii5.

Ko­bie­ty ni­cze­go nie za­nie­dbują, by przy­ciągnąć wiel­bi­cie­li. Upiększają wszyst­ko, co mogą po­ka­zać bez nad­mier­ne­go zgor­sze­nia, i stroją się w taki sposób, że to, co się wi­dzi, ze­zwa­la wy­obrażać so­bie wdzięki przysłonięte. Sztu­ka roz­kosz­ne­go wy­sta­wia­nia roz­wi­ja się wszak co­raz bar­dziej.

Rychło poczęły służyć We­nus kapłanki całko­wi­cie od­da­ne w służbę miłości, ale opuściły świąty­nie, a służba miłości za­mie­niła się w płatną miłość. W miej­sce an­tycz­nych po­wstały nowe klasz­to­ry kur­ty­zan, uczęszcza­ne nie mniej chętnie niż nie­gdy­siej­sze świąty­nie, równie bo­ga­to stro­jo­ne. W nich sta­ry fi­nan­si­sta za złote lu­ido­ry przy­po­mnieć so­bie może świątynną at­mos­ferę, małżonek zmrożony mo­no­tonną grzecz­nością ślub­nej małżonki w nich szu­ka roz­ko­szy, których tu je­dy­nie zna­leźć się spo­dzie­wa, ka­wa­ler, który po­zo­ry ce­li­ba­tu wo­bec świa­ta za­cho­wy­wać musi, do świątyń ta­kich cich­cem się wśli­zgu­je i w nich po­zby­wa się ciążącego mu nad­mia­ru6, a w to­wa­rzy­stwie i w sza­cow­nych gro­nach nadal ucho­dzi za wzór czy­stości i po­mnik abs­ty­nen­cji.

Czy