Strona główna » Obyczajowe i romanse » Alex. Szczęśliwa pomyłka

Alex. Szczęśliwa pomyłka

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-238-9954-9

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Alex. Szczęśliwa pomyłka

 

Fascynująca opowieść o niezwykłej rodzinie Stanislaski. Jej członkowie wspierają się w każdej sytuacji!

Policyjny detektyw, Aleksij Stanislaski, zaaresztował zachowującą się bezwstydnie młodą kobietę. Popełnił fatalną pomyłkę; wziął za prostytutkę znaną scenarzystkę, Bess McKnee. Jednak Bess nie ma do niego pretensji, jest wręcz zadowolona z rozwoju sytuacji. Liczy na to, że przystojny detektyw pomoże jej w zbieraniu materiałów do kolejnego filmu.

W cyklu Rodzina Stanislaskich ukazały się następujące tytuły:

Alex - Szczęśliwa pomyłka

Kate - Pasja życia

Michaił – Uwodząc dziedziczkę

Natasza – Druga miłość

Nick – Czekając na miłość

Rachel – Z nakazu serca

Polecane książki

Podobno najbardziej zdradliwy jest wilczy głód, który dopada nas w najmniej spodziewanych momentach. Nie pozwól się zaskoczyć – zawsze miej przy sobie zdrową i sycącą przekąskę. Wytrawną lub słodką. Łatwą do przygotowania. Zdrowe przekąski to 70 autorskich przepisów Moniki Mrozowskiej na małe przeką...
Jak bardzo różnią się od siebie chłopcy i dziewczynki, mężczyźni i kobiety?... Czy w ferworze walki płci w ogóle jest możliwy pokój? Zbiór Gówno się pali to pełna ciepłego humoru odpowiedź na te pytania. W dwóch pierwszych opowiadaniach spotykamy m. in. staruszków, którym typowo męska skłonność do r...
Ten E-BOOK to analiza sytuacji i zdarzeń drogowych w kontekście przytoczonych norm i przepisów prawnych, zbiór informacji, porad, przypadków zaistniałych sytuacji, wyroków, opinii prawnych, ciekawych zdarzeń, odwołań sądowych oraz zmiany w przepisach ruchu drogowego na 2011 rok, stawki mandatów, pu...
Ta książka to zapis rocznego pobytu autorki w Berlinie. Wnikliwe notatki z lektur, intymne wspomnienia o rodzinie i przyjaciołach, szczere komentarze na temat wystaw i sztuki. Ale i zatroskane spojrzenie w Polskę, udział w protestach ulicznych jak i zaangażowanie w ochronę przyrody – od bluszczu na ...
Małżeństwo Cascabelów przez dwadzieścia lat przemierzało we wszystkich kierunkach Stany Zjednoczone. W roku 1867 oceniwszy, że uciułany majątek jest wystarczający, dzielni wędrowni artyści pragnęli powrócić teraz do Francji razem z trójką dzieci, wszystkimi urodzonymi na amerykańskiej ziemi. Dwaj os...
Mieszanka zmysłowych wspomnień, faktów i marzeń zamknięta w zapiskach kobiety zakochanej bez pamięci. Miłość w jej życiu zjawiła się w nieodpowiednim czasie, ale czy w wypadku uczuć to w ogóle ma znaczenie? Kochanka wierzy, że wkrótce osiągnie Pełnię Szczęścia i na zawsze połączy się ze swym Ukochan...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Nora Roberts

RODZINA STANISLASKINora RobertsAlexSzczęśliwa pomyłka

Tłumaczyła
Krystyna

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Apetyczna blondynka w obcisłych spodniach z różowego elastiku stała na skraju chodnika. Mocno wymalowanymi oczami przyglądała się swym towarzyszkom, nocnym cieniom, błyszczącym od sztucznej biżuterii. Co chwila wybuchały śmiechem, lecz nie był to śmiech radosny, tak charakterystyczny dla wiosennego wieczoru na nowojorskiej ulicy. Ich śmiech pokrywał nudę, której nie zdołały zamaskować ani skąpe kolorowe ciuszki, ani wyzywający makijaż.

Te kobiety były w pracy i chyba nie bardzo ją lubiły.

Bess włożyła do ust listek gumy do żucia i poprawiła wiszącą na gołym ramieniu wielką płócienną torbę.

Dzięki Bogu, jest ciepło, pomyślała. Przy kiepskiej pogodzie takie dumne chodzenie półnago po ulicy byłoby prawdziwym piekłem.

Wysoka Murzynka z ogromnym biustem, ubrana w czerwoną sukienkę ze sztucznej skóry, ledwie zakrywającą to, co zakryć należało, bez pośpiechu zapaliła papierosa i kusząco poruszyła biodrami.

– Podejdź no tu, kochasiu – powiedziała właściwie do nikogo. Głos miała ochrypły od nadmiaru wchłoniętego dymu. – Może się zabawimy?

Nie wszyscy chcieli, ale chętnych też nie brakowało. W tę wiosenną noc interes kręcił się całkiem nieźle.

Bess obserwowała, jak dziewczyny chodzą, jak się śmieją, jak zawierają transakcje. I jak strasznie się nudzą. Gdyby miała krótko i zwięźle opisać nastrój ulicy, powiedziałaby, że panuje tu śmiertelna nuda połączona z całkowitym brakiem nadziei.

– Mówisz do siebie, kochanieńka?

– Co? – Bess spojrzała nieprzytomnie w przenikliwe oczy czarnej bogini, która nie wiedzieć kiedy do niej podeszła. – Mówiłam do siebie?

– Jesteś nowa? – Kobieta lustrowała Bess, wypuszczając z ust kółka dymu. – Kto jest twoim facetem?

– Moim…? Ja nie mam żadnego faceta.

– Nie masz? – szczerze się zdziwiła. Niemiłosiernie wyskubane brwi uniosły się wysoko. – Dziewczyno, nie możesz pracować na tej ulicy, jeśli nie masz swojego faceta.

– A jednak pracuję. – Bess nie miała papierosa, więc zamiast dymu wypuściła z ust wielki balon z gumy do żucia.

– Niech no tylko Bobby i Wielki Ed się o tobie dowiedzą. Dostaniesz niezły wycisk.

Wzruszyła ramionami. Na szczęście tym nie musiała się martwić.

– To wolny kraj.

– Kraj pewnie tak, ale nie ta ulica. Tu nie ma nijakiej wolności. – Roześmiała się, przesunęła dłonią po obciągniętym czerwoną skórą biodrze. Rzuciła na jezdnię niedopałek, który odbił się od tylnego zderzaka przejeżdżającej taksówki.

Bess zamierzała zadać Murzynce mnóstwo pytań – uwielbiała pytać, taką już miała naturę – ale w porę przypomniała sobie, że tym razem musi zachować ostrożność.

– A kto jest twoim facetem? – spytała.

– Bobby. – Kobieta obejrzała sobie Bess od stóp do głów. – Ciebie też by wziął. Masz trochę za chudy tyłek, ale ujdzie w tłoku. Jak się pracuje na ulicy, to trzeba mieć ochronę.

Widać było, że już się cieszy na premię, jaką dostanie od Bobby’ego za sprowadzenie nowej siły roboczej.

– Tamtym dwóm dziewczynom, które zamordowano w zeszłym miesiącu, żadna ochrona nie pomogła.

Oczy Murzynki zabłysły. Bess uważała się za znawcę ludzkich uczuć. Zanim błysk zgasł, dostrzegła w jej oczach żal, smutek, cierpienie…

– Glina? – Dziewczyna się najeżyła.

Bess otworzyła usta ze zdumienia. Dopiero potem się roześmiała. Szczerze. W tej sprawie nie musiała kłamać.

– Nie, nie jestem gliną. Zarabiam na życie. Jak wszyscy. – Spojrzała znacząco na dziewczyny przechadzające się po chodniku. Jej mina miała świadczyć o tym, że jest jedną z nich, ale to już nie była prawda. – Może znałaś którąś z nich? No wiesz, jedną z tych zamordowanych?

– My tu nie lubimy pytań. – Murzynka się wyprostowała. – Od gadania szmalu nie przybędzie. Jak chcesz zarobić, to bierz się do pracy.

Bess się zlękła. Murzynka była nie tylko piękna, ale i potężna. Potężna i podejrzliwa. Bess już nie mogła stać z boku i obserwować, tak jak to sobie zaplanowała. Ale ponieważ szybko się uczyła, miała nadzieję, że i w tym fachu sobie poradzi.

– Dobra, idę – mruknęła niby to urażona. Odwróciła się i kołysząc biodrami, podreptała wzdłuż krawężnika.

W gardle trochę jej wyschło, a serce biło odrobinę za szybko. Jednak Bess McNee wierzyła w swoją szczęśliwą gwiazdę. Była pewna, że i tym razem nie stanie jej się nic złego.

Z zaparkowanego samochodu wysiadło dwóch mężczyzn. Zbliżali się powoli, lecz nieubłaganie. Jeden z nich, ciemnowłosy, nawet się jej podobał.

Aleksij uważnie obserwował mijających go ludzi – dziwki, pijaków, narkomanów i tych wszystkich nieszczęśników, którzy musieli przejść obok nich, chcąc wrócić do domu.

– Słuchaj, młody, musimy zgarnąć parę tutejszych panienek – odezwał się do kolegi. – Mój nos mi podpowiada, że Rosalie, ta wielka Murzynka, znała obie ofiary.

– No, to weźmiemy ją na przesłuchanie. – Judd Malloy rwał się do działania. Dopiero od dwudziestu czterech godzin był inspektorem. Chodził dumny jak paw, bo przydzielili go do Aleksija Stanislaskiego, o którym mówiono, że każde śledztwo kończy aresztowaniem. – Albo przygwoździmy jej alfonsa. Tak będzie najlepiej.

Skaranie boskie z tymi rekrutami, pomyślał Aleksij. Dlaczego zawsze dają mi za partnera jakiegoś żółtodzioba?

– Chcemy, żeby z nami współpracowała, zgadza się? – tłumaczył jak dziecku. – Dlatego teraz ją zamkniemy za prostytucję, spiszemy, a potem sobie z nią miło pogawędzimy. Może się czegoś dowiemy, zanim przyjdzie Bobby i każe jej się zamknąć.

– Gdyby moja żona wiedziała, że w nocy zbieram z ulicy prostytutki…

– Mądry gliniarz nie opowiada rodzinie o tym, o czym nie powinna wiedzieć. A rodzina nie musi dużo wiedzieć. – Zimne oczy Aleksija smagnęły nowego partnera. – To pierwsza zasada Stanislaskiego.

Od razu zauważył tę blondynkę. Patrzyła na niego i Aleksij też się jej przyglądał. Jej twarz miała dziwne rysy: ostre, a mimo to pociągające. Była koścista, a spod grubej warstwy makijażu błyszczały żywe zielone oczy. Dziwnie skrzywiony nos wyglądał, jakby kiedyś był złamany. Aleksij pomyślał, że to robota alfonsa albo któregoś z klientów.

Usta pełne, pomalowane jaskrawą czerwoną szminką… Wcale nie był zadowolony, gdy uświadomił sobie, że zareagował na jej widok jak mężczyzna. Przecież wiedział, z kim ma do czynienia, w jaki sposób ta kobieta zarabia na życie.

Uniosła głowę jeszcze wyżej. Ostry podbródek i wystające kości policzkowe sprawiły, że jej twarz stała się teraz prawie trójkątna, jak lisi pyszczek.

Ściśle przylegająca do ciała bluzeczka i równie obcisłe spodnie ukazywały każdy skrawek zaokrąglonego ciała z doskonale rozwiniętymi mięśniami. Aleksij uwielbiał takie atletyczne typy. Ta też mu się podobała, choć wiedział, co i gdzie trenuje.

Nie przyjechałem tu po to, żeby podziwiać, przypomniał sobie szybko.

Bess poczuła na sobie spojrzenie tego mężczyzny. Teraz albo nigdy, pomyślała.

– Hej, skarbie… – Jej głos zabrzmiał ochryple, chociaż rzuciła palenie, kiedy skończyła piętnaście lat. Prędko pomodliła się do pierwszego lepszego boga, jaki akurat miał czas, by ją wysłuchać, po czym zwróciła się do Aleksija: – Może się zabawimy?

– Może. – Pociągnął za skraj skąpej bluzeczki. Zdumiał się, bo dziewczyna się cofnęła. – Właściwie nie jesteś w moim typie.

– Naprawdę? A jaki jest ten twój typ?

Nie wiedziała, co powinna teraz zrobić. Instynkt połączony z dokonanymi obserwacjami podpowiedział jej, że powinna się do niego przytulić. Nie namyślając się dłużej, zrobiła to, co w tej sytuacji uważała za słuszne, i… poczuła się tak, jakby tuliła się do stali: twardej, nieugiętej i bardzo zimnej.

Ciemne oczy przeszyły ją na wylot, palce muskały jej skórę tuż powyżej piersi. Czuła żar bijący od tego mężczyzny. Patrzyła na niego i wyobrażała siebie, jak leży z nim na wąskim łóżku w jakimś ciemnym pokoju. Wyobrażenie było przeraźliwie plastyczne.

Aleksij po raz pierwszy w życiu spotkał prostytutkę, która się rumieni. Prędko się od niej odsunął. Mało brakowało, a byłby ją przeprosił za to, co sobie przed chwilą wyobrażał. Na szczęście zdążył się opanować.

– Po prostu inny, dziecinko – odpowiedział. Wysokie obcasy sprawiły, że była tego samego wzrostu co on. Nie musiał się nachylać, żeby patrzeć jej prosto w oczy. Przyszła mu ochota zetrzeć z jej twarzy grubą warstwę pudru i sprawdzić, co się pod nią kryje.

– Mogę się stać innym typem – powiedziała Bess, zadowolona ze swej pomysłowości.

– Hej, koleżanko. – Rosalie przyjaźnie objęła ją ramieniem. – Chcesz sobie zabrać obu chłopców naraz?

– Ja…

– Pracujecie razem? – Aleksij zwrócił się do Rosalie. Najwyraźniej tego wieczoru szczęście mu sprzyjało.

– Dzisiaj tak. – Rosalie przeniosła spojrzenie z Aleksija na jego partnera. – Wy też?

Judd się przeraził. Nie bał się uzbrojonych opryszków, ale nie mógł się zadawać z ulicznicami. Za nic w świecie nie dotknąłby tej wielkiej, pięknej kobiety, gdy obraz ufnej twarzy żony jaśniał mu przed oczami jak kolorowy neon.

– Jasne – z trudem wydobył z siebie głos. Za wszelką cenę chciał wyglądać na tak pewnego siebie jak Aleksij.

Rosalie roześmiała się głośno. Potem podeszła do Judda tak blisko, że dotknęła go swym jędrnym biodrem. Odsunął się odruchowo, czerwieniąc się przy tym jak panienka.

– Coś mi się wydaje, że ty tutaj pierwszy raz, kochasiu – mówiła Rosalie, nie przestając się śmiać. – Dobrze trafiłeś, malutki. Rosalie cię nauczy, jak się obchodzić z panienką.

– Ile? – spytał Aleksij, bo Judd całkiem stracił głos.

– No cóż… – Rosalie nawet nie spojrzała na Bess, która była w tej chwili kredowobiała. – Dziś mamy promocję. Dwie dziewczyny za jedną stówę. Tylko pierwsza godzina. – Szepnęła coś do ucha Juddowi. Zaczerwienił się jeszcze bardziej, choć przed chwilą zdawało się, że to niemożliwe. – Potem będziemy negocjować.

– Ja nie… – zaczęła Bess. Poczuła, że paznokcie Rosalie wbijają się jej w gołe ramię.

– No to załatwione. – Aleksij wyjął legitymację. – Jesteście aresztowane, moje panie.

Gliny, pomyślała Bess z ulgą, jakiej chyba nigdy przedtem nie dane jej było doświadczyć.

Rosalie skwitowała sytuację jednym ordynarnym słowem, za to Bess musiała się bardzo starać, by nie wybuchnąć śmiechem.

Ekstra, pomyślała, gdy wylądowała na posterunku. Aresztowano mnie za prostytucję! Naprawdę idzie mi jak po maśle.

Rozejrzała się po pokoju. Chciała zapamiętać z tego wieczoru jak najwięcej. Zawsze poważnie traktowała swoją pracę, toteż nie po raz pierwszy była na posterunku. Ale nie w tej okolicy. I nie w tym charakterze.

Pokój był obskurny i ponury. Ściany, podłoga, okratowane okna – wszystko to było chropowate, jakby to pomieszczenie oddano do użytku w stanie surowym i nigdy go nie wykończono.

Śmierdziało potem, gorzką kawą i silnym środkiem dezynfekującym. Bess już po krótkiej chwili wiedziała, że ten zapach zapamięta na zawsze. Było bardzo głośno. Wytężyła słuch. Z niemałym trudem z panującego jazgotu wyselekcjonowała dzwonki telefonów, wściekłe przekleństwa, szloch i klekotanie klawiatur komputerów.

O rany, pomyślała. Ja to naprawdę mam fart.

– Nie jesteś na wycieczce – przypomniał jej Aleksij. Niezbyt delikatnie popychał ją przed sobą.

– Przepraszam. – Uśmiechnęła się do niego.

Była podekscytowana, jakby bardzo z siebie zadowolona. Aleksij z niedowierzaniem pokręcił głową i wskazał jej krzesło stojące przy biurku. Juddowi kazał spisać dane Rosalie. Z satysfakcją wyobraził sobie, jak młody będzie się z tym gimnastykował.

Sam chciał się zabrać do tej dziewczyny później, kiedy już będzie spisana. Zamierzał użyć swego czaru i albo jakoś ją przekupić, albo jeszcze inaczej nakłonić, by zechciała z nim porozmawiać o swoich dwóch zamordowanych koleżankach.

– No dobra – zaczął, siadając przy zniszczonym, zawalonym papierami biurku. – Bierzemy się do roboty.

Wpatrywała się w młodego człowieka w podartej dżinsowej kurtce. Miał około dwudziestu lat i strasznie posiniaczoną twarz. Zagapiła się i nie usłyszała, co Aleksij do niej mówił.

– Słucham?

Aleksij westchnął. Wkręcił kartkę formularza w maszynę do pisania.

– Imię? – spytał.

– Ach, tak. Mam na imię Bess. – Wyciągnęła do niego rękę. Gest był przyjazny i tak naturalny, że mało brakowało, by uścisnął jej dłoń. Zaklął w duchu.

– Bess i jak dalej? – spytał zły na siebie.

– McNee. A pan jak się nazywa?

– Tutaj ja zadaję pytania. Data urodzenia?

– Po co?

– Jak to po co? – Spojrzał na nią, jakby chciał ją prześwidrować wzrokiem na wylot.

– Po co panu moja data urodzenia?

– Bo muszę wypełnić tę rubrykę. – Postukał palcem w odpowiednie miejsce na formularzu. Ta kobieta wystawiała jego wątłą cierpliwość na wielką próbę.

– Skoro tak… – Wzruszyła ramionami. – Mam dwadzieścia osiem lat, jestem spod znaku Bliźniąt. Urodziłam się pierwszego czerwca.

Aleksij policzył sobie lata i wpisał dokładną datę.

– Adres?

Bess przeglądała papiery leżące na biurku. Bez żadnego konkretnego celu. Z czystej ciekawości. Aleksij musiał jej dać po łapach, żeby zechciała oderwać się od tego pasjonującego zajęcia.

– Jest pan bardzo zdenerwowany – stwierdziła. – To dlatego, że jest pan tajniakiem?

Ten jej przeklęty uśmiech! Całkiem pozbawiony szacunku, uwodzicielski i wcale niegłupi. Ten uśmiech i inteligentne spojrzenie bystrych zielonych oczu z powodzeniem mogłyby go zmylić. Ale ta kobieta wyglądała jak dziwka, pachniała jak dziwka i dopiero co zgarnął ją z ulicy, więc…

– Posłuchaj, laleczko, wytłumaczę ci, jak to działa. Ja zadaję pytania, a ty na nie odpowiadasz.

– Uparty, cyniczny cwaniak.

– Coś ty powiedziała?

– To tylko krótka charakterystyka. Pytał pan, gdzie mieszkam. Dobrze pamiętam?

Prędko podała mu swój adres. Aleksij dopiero teraz naprawdę się zdziwił.

– Nie kpij ze mnie – burknął.

– Nie będę – obiecała, układając dłonie na brzegu biurka jak grzeczna panienka.

– Gdzie mieszkasz? – powtórzył pytanie.

– Już panu powiedziałam.

– Wiem, ile tam kosztują domy. Nawet jeśli naprawdę jesteś dobra… – Jeszcze raz dokładnie jej się przyjrzał.

– Może nawet lepsza, niż na to wyglądasz… ale pracą na ulicy nie zarobiłabyś na czynsz w takiej dzielnicy.

Dopiero teraz się obraziła. Spędziła ponad godzinę, nakładając na twarz ten przeklęty makijaż, i doskonale wiedziała, że ma wspaniałe ciało. Nie darmo trzy razy w tygodniu pracowała nad nim do siódmych potów.

– Wyobraź sobie, glino, że ja naprawdę tam mieszkam – rzuciła ostro.

Była tak wściekła, że nim zdążyła pomyśleć, nim spróbowała się opanować, już wyrzucała na biurko zawartość swej olbrzymiej płóciennej torby.

Aleksij patrzył jak zauroczony, gdy przekopywała piętrzącą się przed nim stertę. Leżało tam tyle kosmetyków, że starczyłoby ich na zaopatrzenie niedużego sklepiku. A nie były to kosmetyki tanie. Sześć szminek, dwie puderniczki, kilka rodzajów tuszu do rzęs, mnóstwo pudełeczek z cieniami i cała paleta kolorowych ołówków do powiek. Wśród tego wszystkiego znalazły się też dwa komplety kluczy, lawina paragonów od transakcji kartami kredytowymi, jakieś gumki, spinacze, dwanaście długopisów – Aleksij je wszystkie policzył – kilka połamanych ołówków, notatnik, dwie książki, zapałki, notesik w skórzanej oprawie, zszywacz – nawet się nie zdziwił, że i to miała w torbie – chusteczki, pogniecione kartki papieru oraz miniaturowy dyktafon. I pistolet. Pistolet na wodę.

– Ostrożnie – ostrzegła, widząc, że Aleksij na niego patrzy. – Jest napełniony amoniakiem.

– Amoniakiem?

– Naprawdę niezły patent – zapewniła.

Wreszcie znalazła portfel. Zadowolona z siebie, podsunęła go policjantowi pod nos.

– Teraz mi pan wierzy?

Na zdjęciu wyglądała podobnie. Tylko włosy miała krótkie, lekko kręcone i doskonale ostrzyżone. W kolorze ciemnego kasztana, a nie długie blond loki jak w tej chwili. Ale podbródek, nos, oczy… Przede wszystkim oczy. Wpisany do prawa jazdy adres zgadzał się z tym, jaki podała.

– Masz samochód?

– Co w tym złego? – Pospiesznie wrzucała do torby całą jej zawartość.

– Kobiety twojej profesji raczej nie kupują samochodów.

Miał rację. Bess musiała szybko naprawić błąd.

– Mam prawo jazdy – burknęła. – Nie każdy, kto ma prawo jazdy, musi zaraz mieć samochód.

– Fakt. – Zabrał jej portfel. – Zdejmuj perukę.

– Jaką perukę? – Udawała strasznie zdziwioną. Aleksij pochylił się i błyskawicznie ściągnął jej z głowy to, co miało być jej własnymi włosami.

Patrzyła na niego wściekła. Palcami przyczesywała krótkie, lekko falujące kasztanowe włosy.

– Proszę mi to oddać. To pożyczona peruka.

– Jasne, że oddam. – Odchylił się w fotelu, jeszcze raz się jej przyjrzał. Pomyślał, że jeśli ta kobieta jest dziwką, to on od jutra zostanie mnichem. – Kim pani jest?

Komedia skończona, pomyślała Bess. Szkoda. Ten policjant jest bardzo pociągający.

– Niech pan się zlituje nad biedną, ciężko pracującą kobietą – prosiła pokornie. Była pewna, że Jade tak właśnie by się zachowała. A ponieważ to Bess ją stworzyła, postanowiła zachowywać się dokładnie tak jak ta postać.

Aleksij otworzył portfel i przeliczył banknoty. Ta kobieta nosiła przy sobie więcej pieniędzy, niż wynosiła jego dwutygodniowa pensja.

– Jasne.

– Czy ma pan prawo to robić? – spytała bardziej zaciekawiona niż zła. – Może pan przeglądać czyjąś własność osobistą?

– W tej chwili ty cała jesteś moją osobistą własnością, skarbie.

W portfelu były też zdjęcia i rozmaite legitymacje. Bess McNee była członkinią co najmniej tuzina różnych organizacji, włączając w to Green Peace, World Wildlife Federation i Amnesty International. A także związku pisarzy. To ostatnie przypomniało mu o dyktafonie. Chciał go sobie lepiej obejrzeć. Dopiero kiedy wziął go do ręki, zorientował się, że ta zabaweczka jest włączona. Nagrała każde jego słowo!

– Powiedz, co to za komedia – poprosił dość jak na niego łagodnie.

– Jaka komedia? – Bess udawała zdumioną. Doszła do wniosku, że ten policjant wcale nie jest głupi, a na dodatek bardzo przystojny.

– Dlaczego kręciłaś się po ulicy z Rosalie i resztą panienek?

– Pracowałam – odparła bez wahania.

Jest bardzo pociągający, kiedy tak mruży oczy, pomyślała. Zniecierpliwiony, jakby za chwilę miał wybuchnąć. Fantastyczny.

– Naprawdę – zapewniła szczerze. – To wszystko przez Jade. Ona cierpi na rozdwojenie jaźni. W ciągu dnia jest prawnikiem, ale w nocy wychodzi na ulicę. Pewnie dlatego, że nie chce myśleć o tym, co zaszło między nią a Brockiem, do tego dochodzi jeszcze wspomnienie z dzieciństwa… Ona po prostu nie może znieść tego napięcia. Jest na najlepszej drodze do samozniszczenia.

– Kim, do ciężkiej cholery, jest Jade? – Aleksij się zdenerwował. Jego oczy stały się prawie czarne.

– Jade Sullivan Carstairs. Nie ogląda pan telewizji?

– Nie. – Aleksijowi zaczęło się kręcić w głowie.

– Dużo pan traci. Na pewno zaciekawiłaby pana historia Jade, Storma i Bracka. Storm jest policjantem zakochanym w Jade. Ona ma problemy emocjonalne. To wspomnienie po tym, co zaszło między nią i Brockiem, który ma na nią haka. Strasznie to wszystko skomplikowane. Do tego doszło jeszcze poronienie i porwanie. Oczywiście Storm też ma swoje problemy.

– Oczywiście. Po co mi to opowiadasz?

– Przepraszam, trochę się zagalopowałam. Piszę scenariusz „Grzechów i kłamstw”, telenoweli nadawanej przed południem.

– Piszesz scenariusze telewizyjne?

– Owszem. – Bess nie wstydziła się swojej pracy. Pod tym względem była wyjątkiem wśród kolegów po fachu.

– Lubię się wczuć w sytuację, w którą wikłam mojego bohatera. A Jade jest w pewnym sensie moją ulubienicą, więc…

– Czyś ty zwariowała, kobieto? – warknął Aleksij. Pochylił się nad biurkiem tak, że głową prawie dotykał jej twarzy. – Zdajesz sobie sprawę z tego, co robisz?

– Prowadzę doświadczenia – odparła z miną niewiniątka. Okropnie ją to wszystko bawiło.

Aleksij zaklął, przegarnął dłonią włosy. Coraz bardziej jej się podobał.

– Ciekaw jestem, jak daleko zamierzałaś się posunąć w tych swoich doświadczeniach.

– No cóż… – Bess wzruszyła ramionami, a potem się roześmiała. – Na pewno nie aż tak daleko.

– Co byś zrobiła, gdybym nie był policjantem?

– Coś bym wymyśliła.

Wciąż się uśmiechała. Fascynowała ją twarz tego mężczyzny: ciemna cera, ciemne oczy, piękne usta. Kształtne i zmysłowe, choć w tej chwili zaciśnięte z wściekłości.

– Moja praca polega na wymyślaniu różnych dziwnych sytuacji – tłumaczyła mu Bess. – A kiedy pana zobaczyłam, od razu sobie pomyślałam, że nic mi nie grozi. Chodzi o to, że nie wyglądał pan na faceta zainteresowanego… – urwała i przez chwilę zastanawiała się, jak by to delikatnie ująć – …płatną miłością – dokończyła.

Był taki wściekły, że najchętniej by ją przełożył przez kolano i wlepił parę solidnych klapsów. Miał na to wielką ochotę.

– A gdybyś się pomyliła?

– Nie pomyliłam się – triumfowała. – Przez chwilę naprawdę trochę się bałam, ale wszystko dobrze się skończyło. Lepiej niż przypuszczałam, bo miałam okazję się przejechać… Nadal mówią na to „suka”?

Aleksij był przekonany, że w życiu widział już wszystko. W każdym razie wszystkie możliwe okropności. Mylił się. Nigdy dotąd nie spotkał takiej idiotki.

– Zamordowano dwie prostytutki – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Obie pracowały w tym rejonie.

– Wiem – powiedziała prędko, jakby to wszystko wyjaśniało. – To był jeden z powodów, dla którego wybrałam właśnie tę ulicę. Widzi pan, chciałam, żeby Jade…

– Ja mówię o tobie, dziewczyno – powiedział takim tonem, że Bess się skuliła. – O tobie. O nawiedzonej pisarce, której się wydaje, że może się poszwendać po ulicy ubrana i umalowana jak dziwka, a potem wrócić do domu w eleganckiej dzielnicy i jak gdyby nigdy nic zmyć z siebie to wszystko.

– Nawiedzonej? – Było to chyba jedno z niewielu określeń, jakie mogły ją dotknąć do żywego. – Posłuchaj, glino…

– Ty posłuchaj! – Nie dał jej dojść do słowa. – Trzymaj się z daleka od mojego rejonu i nigdy więcej nie przebieraj się za dziwkę. A doświadczenia zdobywaj, czytając książki!

– Mogę chodzić, gdzie chcę, i ubierać się, jak mi się podoba. To wolny kraj.

– Tak uważasz? – Wiedział, jak dać jej nauczkę. Doskonale wiedział. – Sama tego chciałaś. – Wstał, mocno chwycił ją za ramię. – Idziemy.

– Dokąd?

– To ciupy, dziecinko. Zapomniałaś, że cię aresztowałem?

– Ale przecież wyjaśniłam…

– Nie takie historie już słyszałem.

– Chyba nie zamkniesz mnie w celi?

Bess była pewna, że tego nie zrobi. Absolutnie pewna. Dopóki nie zatrzasnęły się za nią okratowane drzwi, dopóki nie zgrzytnął dawno nieoliwiony zamek.

Zajęło jej to co najmniej dziesięć minut, zanim otrząsnęła się z wrażenia. Gdy szok minął, Bess uznała, że właściwie nawet dobrze się złożyło. Oczywiście wciąż była wściekła na tego przystojnego policjanta, lecz dostrzegła także dobrą stronę tej sytuacji.

Znajdowała się w celi wraz z innymi aresztowanymi kobietami. Mogła chłonąć atmosferę, mogła rozmawiać…

Jedna z zatrzymanych powiedziała jej, że ma prawo do rozmowy telefonicznej. Bess skwapliwie skorzystała z tego prawa. Potem, zadowolona z siebie, rozsiadła się na pryczy i zaczęła rozmawiać z nowymi znajomymi.

Pół godziny później przed kratą stanęła Lori Banes, przyjaciółka Bess i współautorka scenariuszy w jednej osobie. Oczywiście w towarzystwie policjanta. Niestety, nie tego przystojnego, który ją aresztował.

– Pasujesz do tego otoczenia – powiedziała Lori na powitanie.

– Fantastyczna noc. – Bess uśmiechała się, gdy policjant otwierał celę.

– Pamiętaj, co ci powiedziałam – wołała za nią jedna z aresztowanych dziewcząt. – Vicki to wiedźma i Jeffrey powinien ją rzucić. Amelia. To jest kobieta dla niego.

– Zobaczę, co się da zrobić. – Bess puściła do niej oko.

– Na razie, dziewczyny.

Lori naprawdę nie była marudna. Nie uważała się też za osobę pruderyjną czy nadętą. Przypomniała o tym Bess, gdy szły korytarzem.

– Mimo to – dodała, pocierając zmęczone oczy – nie lubię być budzona o drugiej w nocy, nie przepadam za wizytami na posterunku i nigdy więcej nie chcę cię wyciągać z więzienia.

– To się już więcej nie powtórzy – zapewniła ją Bess. – Bardzo cię przepraszam za ten incydent, ale to naprawdę było wspaniałe przeżycie. Przekonasz się, jak ci o wszystkim opowiem.

– Czy wiesz, jak wyglądasz, kochanie?

– Wiem. – Bess, nie przejmując się tym, wykręciła głowę, gdy przechodziły przez pokój, w którym ją przesłuchiwano. Aleksija nie było. – Nie miałam pojęcia, że aż tyle pracujących dziewcząt ogląda naszą telenowelę. Zapomniałam, że one pracują głównie w nocy. Przepraszam pana… – Złapała za rękaw przechodzącego policjanta. – Gdzie mogę znaleźć tego pana, który pracuje przy tamtym biurku? – ruchem głowy wskazała biurko Aleksija.

– Stanislaskiego? – upewnił się policjant. – Jest zajęty. Przesłuchuje.

– Dziękuję.

– Chodź już, Bess. Musimy odebrać twoje rzeczy z depozytu.

Bess pokwitowała odbiór torby wraz z zawartością, ale wciąż rozglądała się za Aleksijem.

– Stanislaski, Stanislaski – powtarzała pod nosem. – Czy to polskie nazwisko? Jak myślisz?

– A skąd ja mam wiedzieć? – Lori wreszcie straciła cierpliwość. Pociągnęła Bess do wyjścia. – Chodźmy stąd wreszcie. Tu się roi od kryminalistów.

– Przecież wiem. Ale właśnie to jest cudowne. – Bess roześmiała się i objęła przyjaciółkę. – Mam pomysły co najmniej na trzy lata. Gdybyśmy postanowiły aresztować Elanę za zabicie Reeda…

– Nic o tym nie wiem. Dlaczego Reed ma zginąć?

– Jim nie podpisze kolejnego kontraktu – ciągnęła Bess, rozglądając się za taksówką. – Chce spróbować swoich sił w poważniejszym repertuarze. Zamordowanie Reeda to doskonały pomysł. Pozbędziemy się Jima i jednocześnie uatrakcyjnimy wątek Elany.

– Pewnie masz rację.

– W ostatnim miesiącu oglądalność konkurencji podniosła się o dwa punkty. Jak tak dalej pójdzie, „Nasze życie, nasza miłość” pobije nas na głowę – powiedziała Bess. – Krążą plotki, że pani doktor Amanda Jamison będzie miała bliźnięta.

– Bliźnięta? – Lori zacisnęła powieki. Ariel Kirkwood, gwiazda filmowa grająca rolę psychiatry w konkurencyjnej telenoweli, była ostatnio najpopularniejszą aktorką. – Musieli wymyślić bliźnięta – mruczała pod nosem Lori. – Dobra, niech ci będzie. Zamordujemy Reeda.

– Widzisz, kiedy siedziałam w celi, wyobraziłam sobie elegancką i opanowaną panią doktor Elanę Warfield Stafford Carstairs zamkniętą w więzieniu z różnymi szumowinami. To fantastyczne, Lori. Prawdziwa rewelacja. Żałuj, że nie widziałaś tego policjanta.

Rozglądały się za taksówką, ale jak na złość, żadnej nie było widać.

– Jakiego policjanta?

– Tego, który mnie aresztował. Bardzo pociągający.

– Tylko ciebie mógł aresztować pociągający policjant – odparła z westchnieniem Lori.

– Nie zmyślam – przekonywała ją Bess. – Ma całkiem czarne włosy. I oczy też prawie czarne, przenikliwe. Piękne usta. Poza tym jest świetnie zbudowany. Jak bokser.

– Nie zaczynaj znowu, Bess.

– Niczego nie zaczynam. Potrafię zauważyć, że mężczyzna jest pociągający i ma piękne usta, i nie zakochać się w nim.

– Od kiedy? – zakpiła Lori.

– Od ostatniego razu. Pamiętasz? Obiecałam. – Zatrzymała przejeżdżającą taksówkę. – Interesuję się Stanislaskim wyłącznie z przyczyn zawodowych.

– Rozumiem – westchnęła zrezygnowana Lori. Wsiadły do taksówki i podały kierowcy swoje adresy.

– Słowo honoru. – Bess podniosła dłoń jak do przysięgi, dodając w ten sposób mocy swoim słowom. – Trzeba wzbogacić postać Storma, pokazać jego otoczenie. Pomyślałam sobie, że wykorzystamy do tego Stanislaskiego. Maniak z Millbrook napadnie na Jade i Storm przestanie wreszcie ukrywać, co do niej czuje. Wtedy trzeba będzie pokazać, kim on jest, jak wygląda jego życie i praca. Jeśli postanowimy aresztować Elanę za zabójstwo Reeda, to losy Storma jeszcze bardziej się skomplikują. No wiesz, lojalność wobec rodziny z jednej strony i etyka zawodowa z drugiej. A kiedy wreszcie spotka się z Brockiem…

– Mówicie o „Grzechach i kłamstwach”? – zainteresował się taksówkarz.

– No. – Bess się uśmiechnęła. – Pan też to ogląda?

– Moja żona nagrywa każdy odcinek. Ale was chyba nigdy nie widziałem.

– Bo my nie gramy w filmie – wyjaśniła Bess. – My piszemy scenariusze.

– Ekstra! – Taksówkarz był uszczęśliwiony. – No to wam powiem, co myślę o tej waszej Vicki.

Bess pochyliła się, żeby lepiej słyszeć, co taksówkarz miał do powiedzenia, a Lori zamknęła oczy, usiłując złapać jeszcze trochę snu.

ROZDZIAŁ DRUGI

– Moja żona zupełnie oszalała – opowiadał Judd Malloy, zajadając jagodziankę. – Wiesz, ona uwielbia tę telenowelę. Nagrywają codziennie, bo nadają to, kiedy Holly jest w szkole.

– Świetnie się składa. – Aleksij słuchał go jednym uchem.

Prowadził samochód, a o tej porze ruch na ulicach był duży. Poza tym chciał jak najszybciej zapomnieć o swoim spotkaniu z twórczynią tego filmu. Niestety, jego partner mu na to nie pozwalał.

– Holly uważa, że to tak, jakbym spotkał jakąś znakomitość.

– Niewiele znakomitości zabawia się w taki sposób.

– Daj spokój. – Judd popił jagodziankę bardzo słodką kawą. – Ona nic złego nie zrobiła. Sam to powiedziałeś. W przeciwnym razie nie odstąpiono by od oskarżenia.

– Głupia baba – prychnął Aleksij. – Po co brała ze sobą ten idiotyczny pistolet na wodę? Pewnie myślała, że jeśli klient będzie niegrzeczny, to pryśnie mu między oczy i na tym koniec.

Judd miał ochotę mu powiedzieć, że wcale nie byłoby przyjemnie dostać między oczy amoniakiem, ale doszedł do wniosku, że Aleksij nie zechce tego słuchać.

– Mów sobie, co chcesz, ale na Holly zrobiło to duże wrażenie. Poza tym wycisnęliśmy co nieco z tej twojej Rosalie, więc nie można powiedzieć, że straciliśmy czas.

– Radzę ci przyzwyczaić się do tracenia czasu. Czwarta reguła Stanislaskiego. – Aleksij dostrzegł budynek, którego szukali, i zaparkował. W niedozwolonym miejscu. Był już na chodniku po drugiej stronie ulicy, nim Judd znalazł policyjną przepustkę i wetknął ją za szybę. – Z tym Domingo na pewno stracimy czas na próżno.

– Rosalie powiedziała…

– Rosalie powiedziała to, co chcieliśmy usłyszeć. Bylebyśmy ją tylko wypuścili – wytłumaczył mu Aleksij. Tymczasem oczy doświadczonego policjanta badały budynek: okna, drabinki przeciwpożarowe, dach. – Może naprawdę wystawiła nam Dominga, a może sobie to wszystko wymyśliła. Zaraz się przekonamy.

Dom prezentował się nieźle. Na ścianach nie było żadnych bazgrołów, okna całe, żadnych śmieci. Widocznie mieszkali tu ludzie jako tako zarabiający, najprawdopodobniej rodziny urzędników.

Aleksij otworzył ciężkie drzwi wejściowe, przesunął wzrokiem po nazwiskach umieszczonych na skrzynkach na listy.

– P. Domingo. 212.

Nacisnął dzwonek przy mieszkaniu 110, odczekał chwilę, po czym zadzwonił do mieszkania 305. Tym razem prawie natychmiast odezwał się brzęczyk domofonu, otwierający drzwi na klatkę schodową.

– Ludzie są tacy nieostrożni – stwierdził.

Czuł, że Judd się denerwuje, ale stara się, by nie było tego widać. Musiał przyznać, że jego młody partner całkiem dobrze się trzyma.

Oby tylko nie spuchł za wcześnie, pomyślał Aleksij i nakazał Juddowi, by zajął pozycję.

Zapukał do drzwi oznaczonych numerem 212. Nikt nie odpowiadał. Zapukał ponownie. Tym razem usłyszał stłumione przekleństwo.

Drzwi się uchyliły. Aleksij wsunął nogę w szparę, nie pozwalając w ten sposób, by mu je zatrzaśnięto przed nosem.

– Jak leci, Pablo?

– Czego chcesz?

Aleksij pomyślał z uznaniem o Rosalie. Bardzo dokładnie opisała tego typa. Rzeczywiście miał złoty ząb i wąsiki a la Clark Gable.

– Pogadać, Pablo. Tylko pogadać.

– O tej godzinie z nikim nie gadam. – Domingo próbował zatrzasnąć drzwi, lecz Aleksij oparł się o nie całym ciałem.

Wyciągnął legitymację.

– Może jednak zaprosisz nas do środka. Chyba nie chciałbyś być dla nas niegrzeczny?

Klnąc po hiszpańsku, Pablo Domingo wpuścił ich do mieszkania.

– Macie nakaz?

– Gdybyś chciał czegoś więcej niż tylko rozmowy, to mogę przynieść nakaz. Albo zabiorę cię na przesłuchanie. Na pewno zdążę wszystko z ciebie wyciągnąć, nim twój adwokat wydostanie cię z pudła za kaucją. Mam sprowadzić posiłki, Pablo?

– Ja nic nie zrobiłem. – Mały, chudy człowieczek ubrany tylko w spodenki gimnastyczne odsunął się od drzwi.

– Nikt nie twierdzi, że coś zrobiłeś. Czy ja powiedziałem, że on coś zrobił, Malloy?

– Nie. – Judd wszedł do mieszkania tuż za Aleksijem. Całkiem dobrze się bawił. – W żadnym wypadku.

Wprawdzie stan budynku świadczył o tym, że zamieszkiwała go niższa warstwa klasy średniej, lecz mieszkanie Dominga znacznie odbiegało od tego standardu. Na korzyść. Było wyposażone we wszystkie najnowsze osiągnięcia techniki: wieżę stereo ze wszystkimi bajerami, gigantyczny telewizor i wysokiej klasy magnetowid. Półka z kasetami wideo zajmowała prawie całą ścianę.

– Miłe mieszkanko – zauważył Aleksij. – Widzę, że umiesz pomnożyć pieniądze z zasiłku dla bezrobotnych.

– Mam smykałkę do rachunków. – Domingo wziął leżącą na stole paczkę papierosów, wyciągnął jednego, zapalił. – O co chodzi?

– Chcielibyśmy pogadać o Angie Horowitz.

– Nigdy o niej nie słyszałem. – Domingo wydmuchnął dym i podrapał się po owłosionym torsie.

– Ciekawe. Słyszeliśmy, że byłeś jej stałym klientem i głównym dostawcą.

– Źle słyszeliście.

– Pewnie nie zapamiętałeś nazwiska. Może jak zobaczysz, to sobie przypomnisz. – Aleksij sięgnął do kieszeni skórzanej kurtki. Po drodze namacał kaburę. Broń była na miejscu. Jak zwykle. Wyjął niewielką kopertę i podsunął Pablowi pod nos zdjęcie zrobione przez grupę dochodzeniową. Z zadowoleniem patrzył, jak oliwkowa cera handlarza zrobiła się szara. – Coś ci to przypomina?

– Człowieku! – Ręce Dominga drżały, gdy wkładał papierosa do ust.

– Coś się stało? – Aleksij też spojrzał na fotografię. To, co zostało z Angie, nawet nie bardzo przypominało człowieka. – Och, przepraszam cię, Pablo. Malloy, ile razy mam ci powtarzać, żebyś mi nie podkładał zdjęć z miejsca zbrodni?

– Musiałem się pomylić. – Judd wzruszył ramionami. Udawał obojętność, ale był bardzo zadowolony, że nie musi oglądać tego zdjęcia ponownie.

– No? – Aleksij przez cały czas trzymał zdjęcie tak, żeby Domingo dobrze je widział. – Znów dali mi do pomocy młodego – mówił takim tonem, jakby się tłumaczył. – Zawsze coś schrzani. Wiesz, jak to jest. A tę biedną Angie po prostu zarżnęli. Przynajmniej na to wygląda. Koroner powiedział, że ten facet zrobił w niej co najmniej czterdzieści dziur. Większość z nich już widziałeś. Młody stracił śniadanie, jak ją zobaczył. Ciągle mu powtarzam, żeby się tak nie obżerał, kiedy idziemy oglądać sztywniaka, ale…

Domingo pobiegł do łazienki. Aleksij patrzył w ślad za nim i uśmiechał się złowieszczo.

– Nieźle to rozegrałeś, Stanislaski – pochwalił Judd.

– Taki już jestem.

– Wcale nie straciłem śniadania.

– Niewiele brakowało.

Odgłosy dobiegające z łazienki były bardzo nieprzyjemne. Aleksij podał Juddowi kopertę ze zdjęciami.

– Hej, Pablo, nic ci nie jest? – spytał, pukając do drzwi. – Przepraszam cię za to zdjęcie. Naprawdę nie chciałem. Przyniosę ci wody z lodem.

W odpowiedzi usłyszał tylko stłumiony jęk. Każdy normalny człowiek zrozumiałby to jako przyzwolenie, wobec tego Aleksij poszedł do kuchni i otworzył zamrażarkę.

Dwa kilogramy kokainy leżały dokładnie tam, gdzie Rosalie kazała ich szukać. Gdy Domingo wpadł do kuchni, Aleksij właśnie wyjmował pierwszą paczkę.

– Nie masz nakazu! – wrzeszczał Domingo. – Nie masz prawa!

– Chciałem tylko wziąć trochę lodu. – Aleksij obracał w rękach zamrożoną kokainę. – To mi nie wygląda na obiad. Co o tym myślisz, Malloy?

Judd oparł się o futrynę, blokując drzwi.

– Ja bym tego nie przełknął – mruknął.

– Ty sukinsynu! – Domingo otarł usta zaciśniętą pięścią. – Naruszyliście moje prawa obywatelskie! Wypuszczą mnie, zanim zdążę usiąść!

– Możliwe. – Aleksij wyjął z kieszeni torebkę na dowody i włożył do niej obie paczki. – Odczytaj naszemu przyjacielowi jego prawa, Malloy, a on się przez ten czas ubierze. Przepłucz sobie usta jakimś pachnącym płynem, Pablo. Będziesz się lepiej prezentował.

– Stanislaski! – zawołał oficer dyżurny, gdy Aleksij odprowadził Dominga do celi. – Masz gościa.

Aleksij zauważył, że przy jego biurku zebrało się kilku policjantów. W ponurym zazwyczaj pokoju rozlegały się wybuchy głośnego śmiechu. Ciekawość sprawiła, że podszedł do biurka szybciej, niż zamierzał.

Najpierw zobaczył nogi. Od razu je rozpoznał, choć tym razem były skromnie okryte żółtą spódnicą. Resztę także poznał.

Tym razem Bess była nieco bardziej ubrana niż poprzedniej nocy. W uszach lśniły jej złote kolczyki. Tańczyły jak oszalałe, kiedy się śmiała. Aleksij musiał przyznać, że wyglądała znacznie lepiej, bardziej pociągająco, kiedy nie jest umalowana. Trochę potargane krótkie włosy miały kolor mahoniu. Przypominały Aleksijowi figurkę wyrzeźbioną kiedyś przez brata.

– …więc powiedziałam burmistrzowi, że spróbujemy coś zrobić i że bardzo byśmy chcieli, żeby przyszedł do studia i osobiście zagrał w tym epizodzie. – Zauważyła Aleksija. Patrzył na nią nachmurzony, z rękami w kieszeniach skórzanej lotniczej kurtki. – Inspektor Stanislaski!

– Witam. – Podał jej rękę i spojrzał wymownie na kolegów. – Mam powiedzieć szefowi, że macie za mało roboty?

– My tylko zabawiamy twojego gościa – tłumaczyli się, niespiesznie rozchodząc się do swoich zajęć.

– Czym mogę służyć?

– Właściwie…

– Usiadłaś na morderstwie – powiedział.

– Och. – Zeskoczyła z biurka jak oparzona. W butach na płaskim obcasie była od niego prawie o głowę niższa. Aleksij stwierdził z niejakim zdziwieniem, że tak bardziej mu się podoba. – Przepraszam. Przyszłam, żeby podziękować za wyjaśnienie mojej sprawy.

– Płacą mi za wyjaśnianie różnych spraw.

Był pewien, że będzie się dąsać za to, że wpakował ją do celi, ale ona się uśmiechała. Tak serdecznie jak przedszkolanka do zapłakanych szkrabów. Choć Aleksij nie przypominał sobie, by którakolwiek z jego wychowawczyń w przedszkolu wyglądała tak pociągająco jak Bess albo pachniała tak jak ona.

– Mimo wszystko dziękuję. Moja producentka jest osobą tolerancyjną, lecz byłaby niezadowolona, gdyby sprawy zaszły za daleko.

– Niezadowolona? – powtórzył Aleksij. Zdjął kurtkę i rzucił na fotel. – Byłaby niezadowolona, gdyby się dowiedziała, że jedna z jej autorek wychodzi wieczorami łapać klientów na ulicy? Tylko tyle?

– Prowadzić obserwacje – poprawiła Bess. Wcale się nie obraziła. – Daria, moja producentka, miewa potworne migreny. Kiedy dowiedziała się, że pracowałam z włamywaczem, dostała takiej migreny jak nigdy przedtem.

– Z włamywaczem? – Aleksij z wrażenia przysiadł na biurku. W tym samym miejscu, które Bess dopiero co zwolniła. – Pewnie wolałabyś mi o tym nie opowiadać.

– To nie był prawdziwy włamywacz, tylko emeryt. Już od dawna nie chodził na robotę. Niesamowity facet. Chciałam, żeby mi pokazał, jak się włamać do mojego mieszkania. – Skrzywiła się lekko na wspomnienie tamtego wydarzenia. – Chyba wyszedł z wprawy, bo alarm…

– Wystarczy. – Aleksij podniósł dłoń. Obawiał się, że i jego za chwilę rozboli głowa.

– Nie ma o czym mówić. – Bess radośnie machnęła ręką. – To stara sprawa. Masz może jakieś imię, czy mam do ciebie mówić: panie władzo?

– Inspektorze.

– O, masz na imię Inspektor?

– To nie imię, tylko ranga – westchnął. – Na imię mam Aleksij.

– Aleksij – powtórzyła. – Ładnie.

Przesunęła palcem po szelce podtrzymującej kaburę pistoletu. To nie była prowokacja. Bess była ciekawa, jak to się czuje pod palcami. Była pewna, że jak lepiej się poznają, zdoła go namówić, żeby pozwolił jej to przymierzyć.

– Widzisz, Aleksij, zastanawiałam się, czy nie pozwoliłbyś się wykorzystać.

Od pięciu lat był policjantem i uważał, że nic go już nie zaskoczy. Aż do tej chwili. Na szczęście nie dał tego po sobie poznać.

– Przepraszam, chyba źle zrozumiałem.

– Widzisz, jesteś doskonały.

Jeszcze bardziej się do niego zbliżyła. Bardzo chciała zobaczyć z bliska jego pistolet, lecz wolała, żeby się nie domyślił, że tylko o to jej chodzi.

Pachniała słońcem i seksem. Aleksij wdychał ten zapach i myślał, że ta kombinacja zawróciłaby w głowie każdemu mężczyźnie.

– Doskonały? – powtórzył.

– Idealny. – Patrzyła na niego i uśmiechała się. Oglądała go w taki sposób, w jaki kobiety zazwyczaj oglądają sukienkę na wystawie. – Jesteś akurat taki, jakiego mi potrzeba.

Miała zielone oczy. Bez żadnego odcienia szarości czy błękitu, bez złotych błysków. Tuż obok ust mały dołeczek. Tylko jeden. W tej dziwnej, pociągającej twarzy nic nie było symetryczne.

– Czego ty właściwie chcesz?

– Wiem, że jesteś zajęty, ale postaram się nie zabrać zbyt wiele czasu. Co najwyżej godzinkę. Powiedzmy, raz w tygodniu.

– Godzinkę? – Znów powtarzał po niej. To go jeszcze bardziej zdenerwowało. – Posłuchaj, doceniam…

– Nie jesteś żonaty, prawda?

– Nie, ale…

– To upraszcza sprawę. Przyszło mi to do głowy wczoraj w nocy, tuż przed zaśnięciem.

Wielki Boże, pomyślał Aleksij. Wcześnie nauczył się postępować z kobietami, potrafił nimi zręcznie manipulować. Wiedział, jak wykonać unik, kiedy się wycofać, a kiedy skorzystać z okazji. Ale przy tej damie wszystkie jego umiejętności zdały się psu na budę.

– Czy to jest ciężkie? – spytała, bawiąc się przymocowaną do szelek kaburą pistoletu.

– Nie wiem, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Po prostu jest na swoim miejscu.

Uśmiechnęła się ciepło, a on znów pomyślał o słońcu.

– Świetnie – mruknęła. – Właśnie o to mi chodzi. Chciałabym cię wynagrodzić za poświęcony mi czas i przekazaną wiedzę.

– Chciałabyś…? – Aleksij nie był pewien, czy czuje się obrażony, czy tylko zakłopotany. – Nie tak szybko, laleczko.

– Zastanów się – powiedziała prędko Bess. – Wiem, że dużo od ciebie wymagam, ale mam problem z Matthew.

Ogarnęło go dziwne uczucie. Nie miał pojęcia, jak je nazwać, bo określenie, które mu przyszło do głowy, zupełnie nie miało sensu.

– Matthew? – spytał. – Kto to jest Matthew?

– Nazwaliśmy go Storm. Porucznik Storm Warfield z okręgu Millbrook.

– Millbrook? – Aleksij masował sobie skronie. Teraz naprawdę rozbolała go głowa. – Nie wiem, gdzie to jest.

– Millbrook to fikcyjne miasteczko, w którym rozgrywa się akcja naszej telenoweli. Storm jest policjantem. Jego życie osobiste to jeden wielki bałagan, ale uwielbia swoją pracę. Zawsze dokładny, nie okazuje uczuć… Pracuję nad nowym wątkiem, więc muszę się czegoś dowiedzieć o pracy policjanta. Dlatego chciałabym poznać twoje codzienne zajęcia, pogadać o problemach…

– Chwileczkę. – Aleksij zawsze był szybki, ale za tą dziewczyną nie mógł nadążyć. – Chcesz, żebym ci pomógł pisać nowy wątek?

– Zgadłeś. – Uśmiechnęła się przymilnie. – Chodzi o to, żebyś mi opowiedział, w jaki sposób myślisz, jak zabierasz się do kolejnego przypadku, jak działasz w systemie prawa i jak je omijasz. W telewizji policjanci zawsze trochę naginają prawo. To się lepiej sprzedaje.

Zaklął pod nosem i przesunął dłońmi po twarzy.

– Jesteś prawdziwym oryginałem, McNee – stwierdził.

Bess zastanawiała się, czy Aleksij ma jeszcze jeden pistolet przymocowany do łydki. Jedną z tych ślicznych chromowanych zabaweczek. Widziała coś takiego w kilku filmach, ale nie chciała go teraz o to pytać. Bała się, że jeśli to zrobi, to nic nie wyjdzie z jej planu. A ona nie zwykła łatwo rezygnować.

– Nie musisz mi od razu odpowiadać – powiedziała, wygrzebując notes z olbrzymiej torby. – Dziś będzie u mnie spotkanie towarzyskie. Nic specjalnego, sami przyjaciele. Zaczynamy o ósmej. Jeśli chcesz, możesz przyjść z dziewczyną. I koniecznie przyprowadź swojego partnera. On jest taki słodziutki.

– Lepszy niż ciastko z kremem – zakpił Aleksij.

– Właśnie. – Była zaaferowana. Nie zorientowała się, że kpił, może go nawet nie usłyszała. Wyrwała kartkę z notesu i podała ją Aleksijowi. – Naprawdę bardzo bym chciała, żebyście wpadli.

– Dlaczego? – Wziął od niej kartkę. Jakoś nie miał ochoty jej przypominać, że już wcześniej podała mu swój adres.

– A dlaczego nie? – Znów się do niego uśmiechnęła.

Zanim zdążył wymyślić choć jeden powód, usłyszał znajomy głos.

Jeszcze tylko tego mi brakowało, pomyślał zrezygnowany.

– Alik!

Alik. Mięciutki dźwięk, delikatny jak srebrny dzwoneczek, zauroczył Bess. Kilka razy powtórzyła w myślach to zdrobnienie. Całkiem niezwyczajne, egzotyczne i bardzo pociągające. Pasowało do niego.

Dopiero teraz przyjrzała się kobiecie, która do nich podeszła. Była olśniewająco piękna, bardzo pewna siebie, w zaawansowanej ciąży.

Aleksij z westchnieniem podniósł się z biurka.

– Cześć, Rachel.

– Zabiorę ci chwilę, mój ty inspektorze. – Rachel zerknęła na Bess, po czym przygwoździła Aleksija spojrzeniem. – Dlaczego ty zawsze musisz pozbawiać tych ludzi praw obywatelskich?

– To twoja siostra! – zawołała Bess i szeroko uśmiechnęła się do obojga.

– Skąd wiesz? – zdziwił się Aleksij.

– Macie tę samą budowę czaszki, taką samą cerę i identyczne usta. Jesteście rodzeństwem albo bardzo bliskimi krewnymi.

– Przyznaję się do winy – powiedziała Rachel.

Bardzo chciała wiedzieć, skąd Aleksij wytrzasnął tę kobietę o przenikliwym spojrzeniu, lecz ciekawość musiała poczekać. Przyszła do brata w sprawie służbowej i ją przede wszystkim musiała załatwić. Rachel była obrońcą z urzędu, wyznającym starą zasadę pierwszeństwa obowiązku przed przyjemnością.

– Pablo Domingo, Aleksij – przypomniała bratu. – Nielegalne przeszukanie i konfiskata.

– Bzdury – warknął.

– Miałeś nakaz rewizji?

– Nie potrzebowałem nakazu. On sam nas zaprosił.

– I pewnie jeszcze was prosił, żebyście grzebali w jego rzeczach?

– Skądże. – Aleksij się uśmiechnął. – Pablo się pochorował. Zaproponowałem, że przyniosę mu wody, a on się nie sprzeciwił. Otworzyłem zamrażarkę. Tylko po to, żeby biedakowi wrzucić do szklanki parę kostek lodu. Wtedy zobaczyłem towar. Dwa kilogramowe opakowania. Przeczytasz to wszystko w moim raporcie.

– Kiepskie tłumaczenie, Aleksij. Nawet mnie nie przekonałeś. Nie zdołasz uzyskać wyroku skazującego.

– Zdołam albo i nie. To się okaże. Porozmawiaj o tym z prokuratorem.

Bess patrzyła, jak przerzucali się słowami niczym piłkami tenisowymi. Byli mistrzami kortu.

– Właśnie mam taki zamiar. – Rachel przełożyła teczkę do drugiej ręki. Kolistymi ruchami masowała brzuch, chcąc uspokoić dziecko, które przejawiało wielkie zamiłowanie do aerobiku. – Nie masz podstaw…

– Siadaj.

– Nie mam ochoty siedzieć.

– Ale twoje dziecko chce, żebyś usiadła. – Aleksij odsunął fotel i niemal siłą usadził siostrę. – Kiedy wreszcie rzucisz tę robotę?

Rachel pomyślała, że o wiele lepiej jest siedzieć niż stać, ale za nic na świecie nie przyznałaby się do tego.

– Dziecko przyjdzie na świat najwcześniej za dwa miesiące – powiedziała. – Mam mnóstwo czasu. Ale nie zmieniaj tematu, dobrze? Mówiliśmy o…

– Nie chciałbym się o ciebie martwić, siostrzyczko. – Dotknął jej policzka. Bardzo delikatnie. Gdyby głośno zaklął, na pewno by jej nie uciszył, ale czuły gest dokonał cudu.

– Nie musisz. Czuję się świetnie.

– Nie powinnaś tutaj przychodzić.

– Jestem w ciąży. To nie jest zaraźliwe. Rozmawialiśmy o Domingu.

Aleksij w prostych żołnierskich słowach wyraził swoją opinię o tym, co należałoby zrobić z Domingiem.

– Porozmawiaj o tym z prokuratorem – powtórzył. – Na siedząco.

– Ona sobie poradzi – wtrąciła się Bess. – Jest bardzo silna.

Dwie pary oczu spojrzały na nią jednocześnie. Jedna wściekle, druga z namysłem.

– Dziękuję – powiedziała Rachel. – Moi mężczyźni strasznie mnie rozpieszczają. Są cudowni, ale irytujący.

– Muldoon powinien się tobą lepiej opiekować – stwierdził Aleksij.

– Sama potrafię się o siebie zatroszczyć, ale ani Zack, ani Nick nie chcą tego zrozumieć. Gdyby to od nich zależało, wcale nie pozwoliliby mi się ruszać. Dobrze, że wolno mi samodzielnie myć zęby. – Wyciągnęła rękę do Bess. – Mój brat jest nieokrzesanym gliniarzem, dlatego mnie nie przedstawił. Jestem Rachel Muldoon.

– Bess McNee. Jesteś prawnikiem?

– Tak. Obrońcą z urzędu.

– Naprawdę? – Bess natychmiast wpadła na nowy pomysł. – Jak to jest…

– Nie pozwól jej nawet zacząć, Rachel – ostrzegł siostrę Aleksij. – Wyssie ci cały mózg, zanim się zorientujesz, co zamierza zrobić. Wybacz, moja droga – zwrócił się do Bess. Postanowił, że tym razem jej uśmiech nie zdoła go oczarować. – Jesteśmy w tej chwili trochę zajęci.

– Oczywiście. Bardzo przepraszam. – Posłusznie zarzuciła na ramię olbrzymią torbę. – Wieczorem sobie pogadamy. Cieszę się, że cię poznałam, Rachel.

– Ja też. – Rachel patrzyła za odchodzącą Bess. – Byłeś dla niej nieuprzejmy.

– To jedyny sposób, żeby się jej pozbyć. Musisz mi uwierzyć na słowo.

– Dziwne. Mnie się wydaje, że to bardzo interesująca kobieta. Gdzie ją poznałeś?

– Lepiej nie pytaj. – Znów przysiadł na skraju biurka. Był zły, że zapach słońca i seksu nie ulotnił się razem z Bess.

– Naprawdę nie mogę w to uwierzyć. – Holly, od ośmiu miesięcy szczęśliwa żona Judda, była szalenie podekscytowana perspektywą przyjęcia u Bess McNee. – W pokoju nauczycielskim oszaleją, kiedy się dowiedzą, gdzie spędziłam wieczór.

– Nie ekscytuj się tak, kochanie. – Judd poprawił krawat. Jego żona uparła się, żeby poszedł w krawacie. – To tylko zwykłe przyjęcie.

– Zwykłe przyjęcie? – Holly potrząsnęła głową. – Nie wiem, jak wy, ale ja nie co dzień jadam koktajlowe kanapeczki w towarzystwie sławnych ludzi.

Aleksij milczał złowieszczo. Nie przebrał się. Był w swojej codziennej skórzanej kurtce. Właściwie nie wiedział, dlaczego w końcu przyjechał do Bess.

Pierwszy błąd popełnił, gdy wspomniał Juddowi o zaproszeniu. Młody udawał, że propozycja wcale go nie zainteresowała, lecz kiedy dzwonił do żony, był podniecony jak dziecko przed wyprawą do Disneylandu. Entuzjazm Holly i Judda porwał Aleksija jak fala powodziowa.

Holly twierdziła stanowczo, że będzie niegrzecznie, jeśli ona i Judd pojawią się na przyjęciu bez Aleksija, więc poszedł, ale nie zamierzał zostać. Od razu zaplanował sobie, jak to rozegra.

Wejdę, wypiję piwo, może nawet zagryzę słonym paluszkiem, a potem wymknę się niezauważony – postanowił. Nie zamierzał marnować jednego z nielicznych wolnych wieczorów na głupie rozmówki z gwiazdkami opery mydlanej.

– O rany! – westchnęła oszołomiona Holly, gdy wysiedli z prywatnej windy.

Znaleźli się w wielkim holu, którego ściany były pokryte freskiem przedstawiającym ulice miasta. Times Square, Centrum Rockefellera, Harlem, Dzielnica Włoska, Broadway. Widocznie osoba, która tu mieszkała, chciała mieć miasto blisko siebie.

Szerokie dwuskrzydłowe drzwi prowadzące do mieszkania stały otworem. Słychać było dźwięki muzyki, głośny śmiech i szmer rozmów.

– O rany – westchnęła znowu Holly, wciągając męża do środka.

Stojący za nimi Aleksij pospiesznie rozglądał się po ogromnym pokoju, w którym znajdowało się mnóstwo ludzi. Jedni stali stłoczeni z kieliszkami i talerzykami w dłoniach, inni siedzieli ciasno upchnięci na szafirowych poduszkach ogromnej półkolistej kanapy, na krętych schodach prowadzących na taras i na samym tarasie.

A mówiła, że to tylko spotkanie towarzyskie, przypomniał sobie Aleksij. „Nic wielkiego, sami przyjaciele”. Skąd ona wzięła tylu przyjaciół?

Dwa ogromne okna wpuszczały do mieszkania światła wielkiego miasta. Przy tych oknach, na szerokich ławach wyłożonych poduszkami, też siedzieli goście.

Na ścianach koloru kości słoniowej wisiały obrazy: żywa szalona sztuka nowoczesna. Było tu tyle kolorów, że Aleksijowi zakręciło się w głowie.

Dopiero po chwili zauważył Bess. Tańczyła przytulona do faceta w szarym garniturze. Facet wyglądał na bardzo ważną osobistość, a Bess miała na sobie mały kawałek materiału w kolorze starego wina, który tylko udawał sukienkę.

Aleksij pomyślał zirytowany, że ona chyba nie ma żadnych ciuchów, które zakryłyby te wspaniałe nogi. Ta niby-sukienka prawie nic nie osłaniała. Miała wielki dekolt z przodu, jeszcze większy z tyłu, trzymała się na cieniutkich ramiączkach i sięgała Bess zaledwie do połowy uda.

Aleksij gapił się na nią jak cielę na malowane wrota. Wyglądała bardzo smakowicie.

– Boże wielki, to Jade! A tam jest Storm i Vicki. I doktor Carstairs. – Holly wbiła paznokcie w ramię męża. – A to jest Amelia.

– Jaka znowu Amelia?

– No ta z „Grzechów i kłamstw”. Wszyscy aktorzy z tego filmu są tutaj.

– Nie tylko aktorzy. – Judd był tak samo zachwycony jak jego żona. Zapomniał, że powinien mieć znudzoną minę, że miał udawać, że ta cała czereda zupełnie nic go nie obchodzi. – Ten facet, który tańczy z naszą gospodynią, to Lawrence D. Strater. Ten od Strater Industries. Jedna z największych fortun w mieście. A tam w rogu stoi burmistrz. Rozmawia z Hannah Loy, wielką damą Broadwayu. – Im dokładniej przyglądał się gościom Bess, tym bardziej tracił głowę. – Rany! Tu jest tylu luminarzy, że starczyłoby światła dla wszystkich okręgów wyborczych w Nowym Jorku.

Aleksij nie zwracał uwagi ani na gwiazdy filmowe, ani na grube ryby. Patrzył tylko na Bess.

Przestała tańczyć. Nachyliła się i szeptała coś do ucha swojemu partnerowi. Roześmiał się, a potem ją pocałował. Prosto w usta.

Ona też go pocałowała. Wciąż trzymając dłoń na jego ramieniu, rozejrzała się po salonie. Zauważyła nowo przybyłych, pomachała im ręką i przeprosiła swego partnera. Przedarła się do nich przez tłum gości.

– A więc jednak znaleźliście chwilkę czasu. – Po przyjacielsku cmoknęła Judda i Aleksija w policzki, wyciągnęła obie ręce do Holly. – Bardzo się cieszę, że mogłam cię wreszcie poznać.

– To moja żona, Holly. A to jest Bess McNee.

– Dziękujemy za zaproszenie. – Holly nie wiedziała, co ma zrobić z rękami. Zaczerwieniła się jak piwonia.

– Cała przyjemność po mojej stronie. – Bess uścisnęła dłonie Holly. Przyjaźnie, jakby chciała jej dodać otuchy. – Weźcie sobie coś do jedzenia i jakieś picie.

Wskazała im stojący pod ścianą długi stół. Nie było tam ani maleńkich kanapek, ani trudnych do rozpoznania równie eleganckich dań, jakich się Aleksij spodziewał, tylko olbrzymie misy spaghetti, góry chleba czosnkowego i wielkie tace wszelkiego rodzaju koreczków.

– Dziś mamy wieczór włoski – opowiadała Bess, nakładając na talerz spaghetti. – Jest wino, piwo i wszystko, czego dusza zapragnie. Częstujcie się. – Podała Holly pełny talerz i zabrała się za napełnianie następnego. – Desery są po drugiej stronie pokoju. Wyśmienite. – Podając talerz Juddowi, dostrzegła błysk w oku Holly. Od razu się domyśliła, co jej chodzi po głowie. – Chciałabyś poznać naszych aktorów?

– Och, ja… – Holly wiedziała, że nie wypada aż tak się ekscytować, ale wiedziała także, że taka okazja drugi raz jej się nie trafi. – Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo!

– Świetnie. Wobec tego przeprosimy was na chwilę, panowie. Nie krępuj się, Alik.

– Niesamowite – mruknął Judd z ustami pełnymi spaghetti.

– Rzeczywiście niesamowite – zgodził się Aleksij. Nałożył sobie na talerz solidną porcję. Co innego mógł w tej sytuacji zrobić? Mógł wyjść, ale takie zachowanie bardzo źle by o nim świadczyło.

Jedzenie było znakomite, nie miał na ten wieczór żadnych planów, więc równie dobrze mógł się tu trochę pokręcić, otrzeć o wielki świat.

Zawsze to jakaś odmiana dla człowieka, który na co dzień ma do czynienia z miejską biedą, brudem i wszelką szumowiną, pomyślał filozoficznie.

Popił spaghetti doskonałym czerwonym winem, po czym znalazł sobie miejsce na szerokim parapecie wielkiego okna, skąd bez przeszkód mógł obserwować biesiadników.

Nawet nie zauważył, kiedy Bess przysiadła się do niego.

– Najlepsze miejsce w całym domu – pochwaliła jego wybór.

– Nielichy jest ten dom.

– Cieszę się, że ci się podoba. Ja też bardzo go lubię. Później pokażę ci resztę mieszkania. Oczywiście jeśli będziesz chciał. – Odłamała kawałek chleba czosnkowego, który leżał na jego talerzu. – Fantastyczne żarcie.

– Fakt. Ubrudziłaś się. – Nim zastanowił się, co robi, już ścierał z jej ust odrobinę sosu. Nie spuszczając oczu z Bess, zlizał sos ze swego palca. Sos był wyśmienity, ale smak jej ust jeszcze lepszy.

Bess odniosła wrażenie, że w jej głowie nastąpiło krótkie spięcie. Bo niby skąd wzięłaby się tam iskra? Mruknęła coś pod nosem, przesunęła językiem po wargach. Szukała na nich śladu Aleksija.

– Żona twojego partnera… – zaczęła. Musiała coś mówić. Cokolwiek. Mówienie na dowolny temat zawsze przychodziło jej z łatwością. Nie rozumiała, dlaczego akurat teraz tak bardzo się męczy.

– Coś z nią nie tak?

– Z kim? Ach, z Holly! Nie, nic podobnego. Jest bardzo miła. Ciekawe, jak to jest, kiedy się uczy piątą klasę.

– Możesz ją o to zapytać.

– Już to zrobiłam. – Bess znów była sobą. Uśmiechnęła się swobodnie do Aleksija. Ta nutka sarkazmu w jego głosie przywróciła jej zwykłą sprawność umysłu. – Przestań mi dokuczać, Alik. Wprawdzie wykonujemy różne zawody, ale każdy z nich wymaga znajomości ludzkiej natury. Ty przecież też obserwujesz moich gości, zastanawiasz się, kim są i skąd się wzięli na moim przyjęciu.

– Bardziej mnie dziwi, skąd ja się tu wziąłem. – Zakręcił winem w kieliszku. Wypił, patrząc prosto w oczy Bess.

Okropnie jej się podobał. Podziwiała go za to, że umiał siedzieć nieruchomo i obserwować, choć gołym okiem było widać, jak buzuje w nim energia.

– Może chciałeś zobaczyć, jak mieszkam – podpowiedziała.

– Może.

Podkuliła nogi i króciutka sukienka podsunęła się jeszcze wyżej.

– Jeśli zgodzisz się pomóc mi, to powiem ci o nich wszystko, co zechcesz. Widzisz tamtego faceta? Tego świetnie zbudowanego, z blondynką uwieszoną u ramienia?

Aleksij spojrzał we wskazanym kierunku i przyjrzał się facetowi.

– Widzę, ale on wcale nie jest świetnie zbudowany.

– Nie jesteś kobietą. To mój filmowy inspektor, Storm Warfield, czarna owca z zadzierającej nosa i nieprzyzwoicie bogatej rodziny Warfieldów. Buntownik, swawolny brat Elany Stafford Carstairs. Dopiero co uwolnił się z destrukcyjnego związku z zepsutą do szpiku kości, niegodziwą i podstępną Vicki. To ta blondynka, która się do niego klei. W życiu prywatnym są parą, ale w filmie Storm jest do szaleństwa zakochany w tragicznej i eterycznej Jade, która z kolei jest rozdarta (jakżeby inaczej) pomiędzy miłość do Storma i niewczesną lojalność wobec szalenie zdolnego łajdaka Brocka Carstairsa, przyrodniego brata dzielnego męża Elany, doktora Maxwella Carstairsa. Max był kiedyś mężem siostry Jade, Flame, która zginęła podczas trzęsienia ziemi w Peru. Przedtem jeszcze zdążyła urodzić syna, ale nie wiadomo, czy on jest, czy nie jest dzieckiem jej męża. Oczywiście dziecka nigdy nie znaleziono.

– Za dużo wypiłem – westchnął komicznie Aleksij. – Chyba że kręci mi się w głowie od twoich opowieści.

– Nie przejmuj się. – Bess uśmiechnęła się i poklepała go po kolanie. Aleksijowi gwałtownie podskoczyło ciśnienie. – W rzeczywistości to nie jest aż tak skomplikowane. Zwłaszcza kiedy się zna wszystkie postacie.