Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Alexander McQueen. Krew pod skórą

Alexander McQueen. Krew pod skórą

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7924-716-5

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Alexander McQueen. Krew pod skórą

Biografia wizjonera mody

Enfant terrible. Marzyciel. Geniusz.
Kim był Alexander McQueen?

Mówił o sobie, że jest „pyskatym chuliganem ze wschodniego Londynu” i „różową owcą w rodzinie”. Jego życie pod wieloma względami przypominało mroczną baśń. Alexander McQueen. Krew pod skórą to opowieść o nieśmiałym, dziwnie wyglądającym chłopcu z rodziny robotniczej, który wykorzystał swoją gotycką wyobraźnię i stworzył wartą miliony dolarów luksusową markę, uwielbianą przez kobiety na całym świecie.

Zaczytywał się w „120 dniach Sodomy” markiza de Sade’a i „Pachnidle” Patricka Süskinda. Fascynował m.in. szpitalami psychiatrycznymi – motyw domu dla obłąkanych wykorzystał w kilku kolekcjach. Swoje ekscentryczne, oryginalne, często perwersyjne wizje przyoblekał w piękne tkaniny, tworząc zachwycające kreacje dla największych sław i rodzin królewskich.
Mało kto go rozumiał. Niewielu wiedziało, że za fasadą pewności siebie i image’em „bad boya” kryła się wrażliwa dusza człowieka nieustannie poszukującego miłości.

W rozmowach z Andrew Wilsonem rodzina, przyjaciele i kochankowie projektanta po raz pierwszy opowiedzieli o takim McQueenie, jakiego znali: skomplikowanym, wewnętrznie rozdartym, niepewnym siebie mężczyźnie, który najpierw podbił świat mody, a potem padł jego ofiarą.

Tę biografię czyta się jak nowoczesną baśń z domieszką greckiej tragedii. To przenikliwa i porywająca wyprawa w głąb duszy enigmatycznego artysty.
„Publisher’s Weekly”

Wciągająca i podparta porządną pracą dziennikarską biografia.
„Entertainment Weekly”

McQueen znalazł w Wilsonie biografa, na jakiego zasługiwał. Kolejne strony tej książki powołują go do życia.
„The Independent”

Oto książka, jaką Lee chciałby, żeby o nim napisano.
Janet McQueen, najstarsza siostra McQueena

Alexander McQueen. Krew pod skórą” opisuje człowieka, który chwycił za gardło nie tylko krytyków mody. Rewelacyjny, dziennikarski styl Wilsona umożliwia nowe spojrzenie na życie i karierę ponadprzeciętnego artysty.
„The Wall Street Journal”

BIOGRAM

Andrew Wilson to nagradzany dziennikarz i autor. Jego teksty publikował szereg gazet i pism, między innymi „Guardian”, „Washington Post”, „Daily Telegraph”, „Observer”, „Sunday Times”, „Independent on Sunday”, „Daily Mail”, „New Statesman”, „Evening Standard Magazine” i „Smithsonian”.

Polecane książki

W trzeciej (i ostatniej) części moich cypryjskich dzienników spróbuję obalić pewne stereotypy dotyczące wyspy i jej mieszkańców. Dowiecie się też m.in. o tym, jak wygląda małżeństwo z cypryjskim Grekiem, co zrobić w razie trzęsienia ziemi,  co oznaczają różne gesty Cypryjczyków, a także, co warto tu...
Jane nie jest wyjątkiem. Jak większość ludzi marzy o życiu, w którym drogę wskazuje serce, a nie cudze aspiracje. Studiuje prawo, pracuje w kancelarii adwokackiej – wszystko po to, by sprostać wymaganiom innych. Jednak wizja poślubienia człowieka, którego nie kocha, przelewa czarę goryczy. Kierowana...
Czy zdarzało się Wam, że musieliście prowadzić swobodną rozmowę z kolegami czy partnerami biznesowymi i chcieliście zrobić na nich dobre wrażenie? Ta książka pokazuje, jakich technik rozmowy należy użyć, by osiągnąć zamierzony cel i jak za pomocą mowy ciała udoskonalić swój wizerunek. Ponadto można ...
Przypływ to polskojęzyczny magazyn literacko-publicystyczny. Znakomita poezja i proza dostarczająca potężnej fali wzruszeń i refleksji.  Artystyczny Gulfstream na Florydzie! Dla każdego coś dobrego, czyli porywające wiersze Marty, bajka dla dorosłych w stylu Saint-Exupery, romans polsko-franc...
Poradnik do gry Lego Przygoda gra wideo jest zbiorem informacji umożliwiających osiągnięcie stuprocentowego ukończenia gry. Wskazana została lokalizacja wszystkich stron instukcji, gaci oraz czerwonych klocków oraz złotych, opatrzona licznymi ilustracjami i szczegółowym opisem. Pozycja Lego Przygoda...
Poradnik do gry SWAT 4, kolejnej symulacji działań policyjnego oddziału do zadań specjalnych. Poradnik dotyczy kampanii dla jednego gracza i zawiera mapy oraz porady dotyczące przejścia wszystkich 13 misji w grze.SWAT 4 - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy tematy i lokacje jak m.in. Re...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Andrew Wilson

Wprowadzenie

W poniedziałkowy poranek 20 września 2010 roku schody katedry Świętego Pawła w Londynie zamieniły się w wybieg dla modelek. Z eleganckich czarnych samochodów wyłaniały się jedna za drugą piękne kobiety, „niektóre ozdobione ptasimi piórami, prawie wszystkie odziane w kruczą czerń”. Kate Moss zjawiła się w czarnej skórzanej sukience i marynarce od smokingu, odsłaniając spory kawałek opalonego dekoltu (jedna z dziennikarek wspomniała o „szokująco niestosownym stopniu wydekoltowania”). Naomi Campbell miała na sobie kurtkę obszytą czarnymi piórami oraz wysokie kozaki z klamerkami i pozłacanymi podeszwami. Sarah Jessica Parker przybyła w bajkowej kremowej sukience, okrytej czarnym płaszczem. Daphne Guinness w platformach na trzydziestocentymetrowej podeszwie z trudem utrzymywała równowagę na brukowanym chodniku. Wszystkie one wraz z półtoratysięcznym tłumem innych gości zebrały się w zaprojektowanym przez sir Christophera Wrena barokowym kościele położonym na wzgórzu Ludgate Hill, żeby złożyć hołd jednemu z najbardziej cenionych i sławnych brytyjskich kreatorów mody. Dla przyjaciół i rodziny – Lee. Dla reszty świata – Alexander McQueen, „zły chłopiec świata mody”.

Gdy zebrani zajęli już swoje miejsca w katedrze, organista wykonał kompozycję Nimrod, stanowiącą część Wariacji „Enigma” Edwarda Elgara. Utwór ten, jedna z 14 wariacji opartych na ukrytym temacie, którego kompozytor nigdy nie zdradził, a jedynie porównał do „głównego bohatera dramatu, który nie pojawia się na scenie”, został doskonale dobrany do okazji. Oddał dziwny, nieco sprzeczny charakter nabożeństwa żałobnego poświęconego pamięci człowieka, który już odszedł, ale którego duchową obecność wyczuwało się w każdej sekundzie uroczystości.

McQueen był zagadką. „L’Enfant terrible. Chuligan. Geniusz. Życie Alexandra McQueena stanowiło intrygującą opowieść – pisała jedna z gazet po jego śmierci. – Mało kto rozumiał tego najbardziej utalentowanego brytyjskiego projektanta mody, wrażliwego wizjonera, który w pewnym sensie na nowo wymyślił modę”. Współpracująca z nim stylistka Katy England, która przybyła na nabożeństwo z mężem, rockmanem Bobbym Gillespiem, opisała kiedyś McQueena jako bardzo skrytego człowieka, który izoluje się od ludzi, natomiast Trino Verkade, zaufany członek ekipy McQueena, powiedział, że Lee zdecydowanie stawał się coraz bardziej introwertyczny, a pod koniec znosił towarzystwo zaledwie garstki osób. Co prawda jedna z dziennikarek stwierdziła, że McQueen byłby zachwycony odprawionym w jego intencji nabożeństwem, pełnym teatralnego dramatyzmu, autentycznych emocji, tradycji, kościelnego przepychu oraz piękna, które cechowały jego pokazy, ale projektant nie byłby w stanie wysłuchać wszystkich kwiecistych peanów wygłoszonych na jego cześć. Sam o sobie mówił, że jest pyskatym chuliganem ze wschodniego Londynu, i chociaż nie wątpił w swój talent, w głębi duszy był człowiekiem tak nieśmiałym, że pod koniec każdego pokazu pojawiał się na wybiegu tylko na chwilę, a potem wracał do domu albo dawał się porwać na kolację z przyjaciółmi. „Zdumiewał go fakt, że był tak wysoko ceniony i szanowany – powiedziała jego siostra, Jacqui. – Zawsze o sobie myślał: »Jestem po prostu Lee«”.

Nabożeństwo rozpoczęło się przemową wielebnego kanonika Gilesa Frasera punktualnie o 11.00 przed południem, w odróżnieniu od pokazów projektanta, które bardzo często startowały z dużym poślizgiem. „Choć wiódł życie osoby publicznej, było ono równie kruche i skryte, co stylowe”, powiedział duchowny, ubrany w jedną z biało-złotych kap liturgicznych, bogato zdobionych kryształkami Swarovskiego, uszytych z okazji trzechsetlecia katedry Świętego Pawła. Fraser w swojej przemowie przypomniał o sukcesachMcQueena: w latach 1996–2003 czterokrotnie zdobył tytuł Najlepszego Brytyjskiego Projektanta, a w 2003 roku wybrano go Najlepszym Projektantem Międzynarodowym. Tego samego roku został odznaczony Orderem Imperium Brytyjskiego. „Jesteśmy wdzięczni za jego twórczy umysł, widowiskowe pokazy oraz umiejętność szokowania”. Wielebny wspomniał także o poświęceniu, z jakim McQueen angażował się w przyjaźnie, o miłości do zwierząt (zwłaszcza trzech psów, które osierocił) oraz „wymagającej naturze”. Osoby, które na własnej skórze poczuły jego ostry język, zapewne musiały uśmiechnąć się pod nosem, słysząc to określenie. „Gdy potrzebował wsparcia i spokoju, odnajdywał je w rodzinie – dodał Fraser. – Choć trafił do świata pełnego blichtru, nigdy nie zapomniał o swoich korzeniach i o tym, jak wiele zawdzięcza swoim bliskim”.

W trakcie nabożeństwa rodzina McQueena siedziała osobno. Andrew Groves, jeden z byłych chłopaków projektanta, zauważył, że ojciec McQueena, Ronald, a także jego bracia i siostry wyglądali na wyraźnie skrępowanych. „Naprawdę czuli się tam nie na miejscu”, powiedział Groves, który w latach 90. projektował ubrania pod pseudonimem Jimmy Jumble, a obecnie zajmuje się nauczaniem mody. „Miałem wrażenie, że tak naprawdę nie pojmują spuścizny, jaką zostawił po sobie Lee. Jakby pytali w myślach: »O co w tym wszystkim chodzi?«”. Alice Smith, pracująca w branży modowej konsultantka do spraw rekrutacji, a także przyjaciółka McQueena od 1992 roku, zauważyła różnicę w obuwiu osób zasiadających po przeciwnych stronach kościelnej nawy. „Nabożeństwo żałobne było bardzo dziwne. Nie umiałam połączyć w jedną całość jego rodziny z ludźmi ze świata mody. Ciągle spoglądałam na ich nogi. Po jednej stronie całkowicie zwyczajne obuwie członków jego rodziny, a po drugiej wszystkie te nieziemsko drogie, ekstrawaganckie buty”.

Ten kontrast symbolizował jeden z paradoksów życia McQueena, sprzeczność, z którą nigdy nie udało mu się do końca uporać. „Miał z tym duży problem – stwierdziła Alice. – Pochodził z rodziny grzecznych, miłych ludzi, próbujących prowadzić przyzwoite życie, a jednocześnie obracał się w tym zupełnie zwariowanym świecie mody”. Podczas nabożeństwa panowała niezręczna atmosfera – zgromadzonych można było podzielić na poszczególne grupki, które się nawzajem nie znały: supermodelki, aktorki, sławni projektanci, rodzina McQueena z East Endu, jego gejowscy znajomi z Old Compton Street. „To była dziwna mieszanina ludzi, którzy nie wchodzili ze sobą w żadną interakcję – zauważył Andrew Groves. – Na każdym pokazie mody wszyscy wiedzą, gdzie mają usiąść. Ja jestem nauczycielem, więc wiem, że zawsze będę siedział z tyłu, a Anna [Wintour] zajmie miejsce w pierwszym rzędzie. Mam świadomość, że w tamtej chwili jesteśmy częścią tego samego świata, ale w rzeczywistości wcale tak nie jest”.

Po modlitwie Ojcze nasz zgromadzeni wstali, żeby zaśpiewać I Vow to Thee, My Country (Ślubuję tobie, ojczyzno), patriotyczny hymn zawierający dwa wersy, które dla McQueena byłyby wyjątkowo poruszające: „And there’s another country I’ve heard of long ago / Most dear to them that love her, most great to them that know” (Istnieje gdzieś inna ojczyzna, o której słyszałem dawno temu / Najdroższa dla tych, co ją kochają, najwspanialsza dla tych, co ją znają). Przez całe życie szukał własnej „innej ojczyzny”. Tęsknił za czymś – miejscem, stanem, ideą, mężczyzną, sukienką, marzeniem czy narkotykiem – co przekształciłoby jego rzeczywistość. Lee nie ukrywał, że odczuwa niepohamowany pociąg do kokainy, ale przede wszystkim był uzależniony od uwodzicielskiej mocy fantazji i wizji, że pewnego wyswobodzi się ze swojej cielesnej powłoki, cierpienia, wspomnień, przeszłości.

Wierzył, że największy ładunek tej mocy przekształcania rzeczywistości tkwi w miłości. „On oczywiście ma swoje mroczne oblicze – powiedziała Katy England trzy lata przed jego śmiercią. – Ale istnieje też naprawdę jasna strona jego osobowości. Lee jest romantykiem żyjącym marzeniami. Ciągle poszukuje miłości, ale problem w tym, że jego wyobrażenie o tym uczuciu jest zupełnie oderwane od rzeczywistości”.

Na prawym ramieniu McQueen wytatuował sobie słowa, które Helena wypowiada w szekspirowskim Śnie nocy letniej: „Miłość nie patrzy oczyma ciała, lecz oczyma duszy”. Ten cytat odgrywa kluczową rolę w zrozumieniu zarówno Lee McQueena jako człowieka, jak i Alexandra McQueena, słynnego kreatora mody. Andrew Bolton, kurator poświęconej projektantowi wystawy Savage Beauty, którą można było oglądać w 2011 roku w nowojorskim Metropolitan Museum of Art, a potem w londyńskim Muzeum Wiktorii i Alberta, powiedział w jednym z wywiadów: „Helena wierzyła, że miłość potrafi przemienić coś brzydkiego w coś pięknego, ponieważ jest napędzana przez subiektywne odczucia jednostki, a nie przez obiektywną ocenę rzeczywistości. McQueen nie tylko zgadzał się z tym przekonaniem, ale też odgrywało ono niezwykle znaczącą rolę w całej jego twórczości”.

Jego wyjątkowy talent do projektowania ubrań stanowił temat przemowy wygłoszonej przez Annę Wintour: „Był skomplikowanym i utalentowanym młodym człowiekiem, który w dzieciństwie najbardziej lubił obserwować ptaki z dachu swojego domu na East Endzie – powiedziała redaktor naczelna amerykańskiego „Vogue’a”, w katedrze Świętego Pawła zjawiła się w czarnym płaszczu, ozdobionym złotymi haftami, stworzonym przez McQueena. – Pozostawił nam wspaniałą spuściznę. Był obdarzony talentem, który szybował wysoko ponad nami niczym ptaki, którym przyglądał się jako dziecko”. W czasie całej swojej kariery, która rozpoczęła się w 1992 roku od pokazu jego dyplomowej kolekcji na uczelni Central Saint Martins College of Art and Design, a zakończyła jego odejściem w lutym 2010 roku, McQueen czerpał inspirację ze swoich „marzeń i demonów”. Nie było niespodzianką, że ostatnia jego kolekcja, nad którą pracował w ostatnim okresie życia, a którą Wintour określiła mianem walki pomiędzy „mrokiem a światłem”, została nieoficjalnie nazwana Angels and Demons (Anioły i demony). Trzy lata przed śmiercią powiedział w wywiadzie dla francuskiego magazynu „Numéro”: „Miotam się pomiędzy życiem a śmiercią, szczęściem a smutkiem, dobrem a złem”. „Lee łączył w sobie dwie rzeczy: powierzchowną naturę mody i wzniosłe piękno śmierci – stwierdził jego przyjaciel, artysta Jake Chapman. – Jego dzieła tak silnie oddziałują z powodu widocznej w nich autodestrukcji. On na naszych oczach jakby rozpadał się na kawałki”.

Pomimo głębokiej depresji, która kładła się cieniem na późniejszych latach jego życia, McQueen miał w sobie niespożytą energię i głód życia. Nie wstydził się, że jest hedonistą – lubił delektować się najlepszym kawiorem, ale też jeść grzanki z fasolą i jajkami w koszulkach, siedząc na sofie i oglądając telewizyjny tasiemiec Coronation Street. Uwielbiał bourbon Maker’s Mark i dietetyczną colę, ostrą gejowską pornografię i seks z nieznajomymi. Było więc bardzo stosowne, że podczas nabożeństwa żałobnego po przemowie Anny Wintour kompozytor Michael Nyman wykonał utwór zatytułowany The Heart Asks Pleasure First (Serce najpierw prosi o przyjemność)ze swojej ścieżki dźwiękowej do FortepianuJane Campion. Przypomnijmy, że główna bohaterka tego filmu, Ada McGrath (w tę rolę wcieliła się Holly Hunter), jest niemową od szóstego roku życia i wyraża siebie poprzez grę na fortepianie. Elokwencja nie była mocną stroną McQueena. Prezenterka i pisarka Janet Street-Porter wspominała: „Widywałam go na imprezach w fatalnym stanie… nie dało się go zrozumieć, sam nie wiedział, co mówi”. Mimo to potrafił wyrazić siebie w radykalnych ubraniach, które projektował, oraz spektakularnych pokazach, które reżyserował. „To, kim jestem, widać w tym, co robię – oświadczył pewnego razu. – Wkładam serce w swoje prace”.

Po występie Nymana głos zabrał projektant biżuterii Shaun Leane, który współpracował z McQueenem przy wielu jego kolekcjach. „Widziałem, jak się rozwijasz, łamiesz zasady i odnosisz sukcesy”,mówił Leane. Opowiadał, jak podczas niedawnej podróży do Afryki spojrzał w niebo i zapytał: „Gdzie jesteś, Lee?”. „Gdy tylko wypowiedziałem te słowa, po niebie przeleciała spadająca gwiazda. To była twoja odpowiedź. Poruszyłeś gwiazdy, tak jak poruszałeś nasze serca”. Leane wspomniał także o innych cechach swojego przyjaciela – jego „zaraźliwym śmiechu, odważnym sercu, pamięci jak u słonia i jasnych, błękitnych oczach”.

Po przemowie Leane’a wśród zgromadzonych w katedrze odbyła się zbiórka pieniędzy na rzecz fundacji bliskich sercu projektanta: Terrence Higgins Trust, Battersea Dogs & Cats Home oraz Blue Cross. Wnętrze kościoła wypełniły uduchowione głosy członków zespołu London Community Gospel Choir: „Amazing grace, how sweet the sound / That saved a wretch like me! / I once was lost, but now am found / Was blind, but now I see”. (Cudowna łasko, jak słodki jest dźwięk, / który ocalił nędznika takiego jak ja / Kiedyś byłem zagubiony, lecz teraz się odnalazłem / Byłem ślepy, lecz teraz widzę). Dla McQueena łaską, czymś, co dawało mu nadzieję, przynajmniej na początku kariery, była właśnie moda. Alice Smith pamiętała Lee jako młodego absolwenta, który miał zbyt dużo wolnego czasu, wpadał do jej gabinetu na ulicy St Martin’s Lane i „brał do rąk magazyn »Drapers’ Record«, który jest raczej poważną branżową publikacją, a przynajmniej wtedy nią był, kartkował go i krzyczał: »Moda! Moda! Moda!«. Na co my odpowiadaliśmy: »Wyluzuj, to nie włoska wersja ‘Vogue’a’«”.

Gdy wybrzmiała ostatnia nuta Amazing Grace, głos zabrała Suzy Menkes, ówczesna redaktorka działu mody w „International Herald Tribune”, żeby opowiedzieć o dziełach McQueena. „Kiedy myślę o jego spuściźnie, przypominam sobie jego odwagę, brawurę i fantazję – powiedziała Menkes. – Ale przede wszystkim kojarzy mi się z pięknem: opływową elegancją jego krawiectwa, niebywałą lekkością wzorzystych szyfonów oraz dziwacznością zwierzęcych i roślinnych motywów, pokazujących światu projektanta, którego obchodziła nasza planeta, a nie tylko Planeta Moda”. Wspomniała, jak pierwszy raz spotkała Lee w jego studiu na East Endzie. Wtedy był jeszcze zbuntowanym młodzieńcem z nadwagą, „stojącym po kostki w ścinkach materiałów, z dziką pasją tnącym nożycami płachtę tkaniny”. Z czasem przeobraził się w szczuplejszą, atrakcyjniejszą wersję siebie. Menkes pamięta, jak „rechotał z radości”, kiedy dziennikarze z magazynów o modzie przybiegali po pokazie za kulisy, żeby obsypać go gratulacjami. „Fantazyjność i widowiskowość tych pokazów nigdy nie przyćmiewały jego bezbłędnych umiejętności krawieckich ani finezji, której nauczył się przy tworzeniu paryskiej haute couture – wspominała redaktorka. – Ani ja, ani on nie mieliśmy wątpliwości, że był prawdziwym artystą, który zajmował się ubraniami, a nie jakąś inną dziedziną sztuki, a jego pokazy były majstersztykami wyobraźni. Przede wszystkim tworzył jednak głęboko osobiste dzieła”.

Menkes, która nie opuściła ani jednego pokazu McQueena, wspominała ostatnią rozmowę, jaką odbyła z nim po mediolańskim pokazie jego męskiej kolekcji w styczniu 2010 roku: „Bo kości są piękne!”, powiedział, próbując wyjaśnić, dlaczego wzory na garniturach, tapetach i podłogach nasuwały skojarzenia z ossuarium, gdzie można ujrzeć „artystycznie ułożone ludzkie szkielety”. Menkes przyznała, że nie powinny jej dziwić te makabryczne inspiracje, ponieważ dało się wytropić zwiastuny śmierci i zniszczenia we wszystkich jego poprzednich wspaniałych kolekcjach. W czasie nabożeństwa przytoczyła słowa, które McQueen wypowiedział na swój temat podczas jednej z ich rozmów. Co ciekawe, użył czasu przeszłego, jakby już wtedy nie żył: „Gniew w moich pracach był odbiciem niepokoju w moim życiu osobistym. Ludzie patrzyli, jak próbuję się pogodzić z tym, kim byłem prywatnie. Moje projekty są jakby biografią mojej osobowości”. Choć Menkes prosiła zgromadzone w kościele osoby, żeby zapamiętały McQueena przez pryzmat słów z wiersza Keatsa Oda do urny greckiej: „Piękno jest prawdą, prawda pięknem – tyle wiedzieć wam dane i nie trzeba więcej”[1], jego rodzinie i przyjaciołom trudno było zapomnieć o tym, w jaki sposób czterdziestoletni projektant odszedł z tego świata. W przeddzień pogrzebu swojej matki, 11 lutego 2010 roku, odebrał sobie życie we własnym mieszkaniu w londyńskim Mayfair.

Murray Arthur, chłopak Lee w latach 1996–1998, wspominał, jak ogarnęło go przytłaczające poczucie straty, gdy dotarła do niego szokująca wiadomość o śmierci McQueena. To uczucie nie opuszczało go podczas nabożeństwa żałobnego. „Pamiętam, że nie mogłem patrzeć w dół – zdradził w rozmowie, którą z nim odbyłem. – Musiałem spoglądać w górę, ponieważ gdybym spuścił wzrok, zalałbym się łzami i udławił nimi”. Podobnie jak wiele innych osób obecnych tamtego dnia w katedrze, szczególnie trudno mu było wytrzymać występ Björk, która wykonała swoją wersję utworu Billie Holiday Gloomy Sunday (Posępna niedziela), zawierającego słowa: „Gloomy Sunday, with shadows I spend it all / My heart and I have decided to end it all” (Posępna niedziela, spędzam ją całą w mroku / Wraz z moim sercem postanowiłam położyć kres temu wszystkiemu). Björk ubrana była w spódniczkę z szaro-brązowych piór i skrzydeł z pergaminu i wyglądała jak jedno z dziwacznych stworzeń, które tak często pojawiały się na pokazach McQueena: pół kobieta, pół ptak, anioł z krwawiącym sercem śpiewający o mrocznym obliczu twórczej natury.

Słowa tego utworu, znanego jako „węgierska piosenka samobójców”, opartego na wierszu László Jávora, można potraktować jako poetycki destylat wewnętrznego cierpienia McQueena, jak również rozpaczy tych, których opuścił; po śmierci projektanta wielu jego bliskich przyjaciół i niektórych członków jego rodziny także zaczęły nawiedzać myśli samobójcze. Gloomy Sunday mogłoby też być pośmiertnym peanem na cześć jego przyjaciółki i mentorki, Isabelli Blow, która zmagała się z depresją, a w maju 2007 roku odebrała sobie życie, wypijając zabójczą dawkę środka chwastobójczego. Po jej śmierci McQueen stawał się coraz bardziej opętany myślą o nawiązaniu kontaktu ze zmarłą przyjaciółką i wydawał setki funtów na seanse z mediami spirytystycznymi, usiłując dotrzeć do niej w zaświatach. „Lee miał obsesję na punkcie życia pozagrobowego – zdradził Archie Reed, który poznał McQueena w 1989 roku, a 10 lat później został jego chłopakiem. – Wydaje mi się, że Issa i Lee czuli pociąg do śmierci”.

Znajomość pomiędzy Isabellą Blow, rasową arystokratką z twarzą średniowiecznej świętej, a Lee McQueenem, chłopakiem z nadwagą i – cytując jej słowa – „zębami jak Stonehenge”, synem taksówkarza z londyńskiego East Endu, była skomplikowana. Połączyła ich miłość do tkwiącej w modzie siły przekształcania oraz przeobrażania wyglądu i stanu umysłu tych, którzy czują się brzydcy, nieśmiali, dziwni albo niepasujący do świata. Oboje mieli świadomość, że moda nie jest czymś płytkim, powierzchownym. „Dla mnie metamorfoza jest trochę jak chirurgia plastyczna, tylko mniej drastyczna – wyznał McQueen w 2007 roku. – Swoimi ubraniami próbuję osiągnąć podobny efekt. Przede wszystkim jednak zajmuję się projektowaniem, ponieważ bardziej mi zależy na przekształcaniu ludzkiej mentalności niż ludzkiego ciała”. Okazało się jednak, że moda nie zdołała ocalić ani Lee, ani Isabelli. Co więcej, niektórzy twierdzą, że do ich śmierci przyczynił się właśnie przemysł modowy. Zdaniem McQueena Isabella powiedziałaby, że zabiła ją moda, lecz dodał: „Ona jednak w dużym stopniu pozwoliła, by to się stało”. To samo można by powiedzieć o McQueenie.

Po wspólnej modlitwie, którą poprowadzili Philip Treacy, wielebny Jason Rendell, Gary James McQueen, siostrzeniecprojektanta, oraz Jonathan Akeroyd, dyrektor domu mody McQueen, wnętrze katedry znowu wypełniły głosy chóru, który zaśpiewał utwór Quincy’ego Jonesa Maybe God Is Tryin’ To Tell You Something (Może Bóg próbuje ci coś powiedzieć). Przyjaciele i rodzina McQueena podnieśli się ze swoich miejsc, gdy przyszedł czas na błogosławieństwo końcowe. „Rozejdźcie się w pokoju – rzekł wielebny Fraser. – Co jest dobrego na świecie, tego się trzymajcie i nikomu złem na zło nie odpłacajcie”. Następnie dudziarz Donald Lindsay, ubrany w kratę klanu McQueenów, przemaszerował główną nawą i wyprowadził zgromadzonych z katedry, wygrywając motyw muzyczny z filmu Braveheart. Waleczne serce. Gdy tłum zebrał się na kościelnych schodach, 20 innych dudziarzy, noszących w tradycyjne szkockie kilty, zaczęło grać na swoich instrumentach. „To wszystko wyglądało jak jeden z pokazów Lee – powiedział Andrew Groves. – Przeklinaliśmy go w myślach, że wybrał akurat taką muzykę, która poruszyła wszystkie nasze czułe struny”.

Alexander McQueen był antyintelektualistą, a jego formalne wykształcenie pozostawiało wiele do życzenia, ale posiadał wrodzony talent do generowania i manipulowania ludzkimi emocjami. „Moje pokazy nie mają być sympatycznym spotkaniem towarzyskim. Wolałbym, żeby ludzie po nich wymiotowali – oświadczył w jednym z wywiadów. – Lubię ekstremalne reakcje”. Nie ulega wątpliwości, że McQueen dzielił opinię publiczną. „Był jedyny w swoim rodzaju, a nabożeństwo było słodko-gorzkie i idealne”, powiedziała Sarah Jessica Parker po uroczystości. Kate Moss rzuciła krótko: „Kochałam go”, a Shaun Leane dodał, że McQueen nie miał nawet pojęcia, że był kimś ważnym dla tak wielu osób. Nie da się jednak zaprzeczyć, że część z nich poczuła się zdradzona; zareagowali frustracją i gniewem. Często były to te same osoby, które tak głęboko go kochały. „Jest jedynym człowiekiem, któremu mogłabym wybaczyć chyba wszystko – powiedziała Annabelle Neilson, która wraz z grupką innych przyjaciół projektanta pomogła zorganizować nabożeństwo. – Może trudnym ludziom więcej się wybacza”. McQueen mówił o sobie, że jest „romantycznym schizofrenikiem”, czyli osobowością, która często popada w konflikt z samą sobą.

Wyzwalanie w sobie kreatywnej energii nigdy nie było dla niego trudnym zadaniem (twierdził, że potrafi zaprojektować całą kolekcję w ciągu dwóch dni), ponieważ temat jego twórczości stanowiła jego własna, prawdziwa osobowość. „Moje kolekcje zawsze były autobiograficzne – oświadczył w 2002 roku. – Miały wiele wspólnego z moją seksualnością oraz akceptacją tego, kim jestem. To było jak odprawianie egzorcyzmów, wypędzanie z siebie złych duchów. Opowiadały o moim dzieciństwie, wychowaniu i życiowej filozofii”. Jak zasugerowała Judith Thurman na łamach „New Yorkera”, jego prace można odczytywać jako „formę poezji konfesjonalnej”. W tym samym artykule dziennikarka pisała: „Psychoterapeuci dziecięcy często korzystają z lalek, żeby wyciągnąć ze swoich pacjentów zwierzenia, wydobyć z nich uczucia. Da się odnieść wrażenie, że dla McQueena funkcję takich lalek pełniła właśnie moda”.

Jego życie pod wieloma względami przypomina mroczną bajkę. Jest to opowieść o nieśmiałym, dziwnie wyglądającym chłopcu z biednej robotniczej rodziny, który wykorzystał swoją gotycką wyobraźnię, żeby przeobrazić się w gwiazdę mody (w chwili śmierci, w wieku 40 lat, dysponował fortuną opiewającą na 20 milionów funtów), ale po drodze utracił część swojej niewinności. Jak zauważył jeden z dziennikarzy, jego życie było „współczesną bajką przesyconą mrokiem greckiej tragedii”. Nic dziwnego, że w jego pośmiertnej kolekcji Angels and Demons (Anioły i demony) jedna z kreacji, niesamowity płaszcz uszyty z lakierowanych złotych piór, zdradzała inspiracje zarówno twórczością Grinlinga Gibbonsa, wybitnego rzeźbiarza, którego dzieła zdobią katedrę Świętego Pawła, jak również mitem o Ikarze, wiedzionym nadmierną ambicją młodzieńcu, który podleciał zbyt blisko słońca. Od samego początku ptaki na stałe zagnieździły się w krótkim życiu McQueena: począwszy od tych, które obserwował w dzieciństwie z dachu bloku stojącego za jego rodzinnym domem, po piękny motyw jaskółek z jego kolekcji wiosna/lato 1995 zatytułowanej The Birds (Ptaki)i zainspirowanej ilustracjami Mauritsa Cornelisa Eschera oraz filmem Alfreda Hitchcocka. Były też jastrzębie, sokoły i pustułki, które nauczył się oswajać w Hilles, wiejskiej posiadłości w hrabstwie Gloucestershire, gdzie Isabella Blow mieszkała ze swoim mężem, Detmarem. „On jest dzikim ptakiem, a jego ubrania są uskrzydlone”, powiedziała Blow o swoim przyjacielu.

Dziennikarka Vassi Chamberlain rozwinęła tę metaforę w jednym z artykułów: „On zachowuje się jak ptak, jest niespokojny i nerwowy, rzadko nawiązuje kontakt wzrokowy”. McQueen łatwo się nudził, a czasami nawet sprawiał wrażenie osoby cierpiącej na ADHD. Często zdarzało mu się przed czasem wracać z kosztownych, egzotycznych wakacji. Podobnie jak ptaki i inne dzikie zwierzęta, nienawidził już samej myśli o tym, że coś mogłoby go ograniczać czy zniewalać. Jego najodważniejsze prace zgłębiały ideę istot będących hybrydami czy mutantami, a także próbowały pokazać, że geny naszych dzikich, prymitywnych przodków wciąż pozostają wplecione w nasze DNA. Do swoich ulubionych lektur zaliczał 120 dni Sodomy markiza de Sade oraz Pachnidło Patricka Süskinda, czyli dzieła badające zjawisko transgresji oraz ciemniejsze strony ludzkiego istnienia. Wprowadził do powierzchownego świata mody freudowskie koncepcje marzeń i iluzji, totemu i tabu, ego i id, kultury jako źródła cierpień. „Myślę inaczej niż przeciętna osoba na ulicy – mówił o sobie. – Czasami w mojej głowie pojawiają się bardzo perwersyjne myśli”. Swoje ekscentryczne, oryginalne wizje i pomysły przyoblekał w piękne tkaniny, tworzył z nich doskonale skrojone, zachwycające kreacje, które wbrew częstym zarzutom o mizoginię działały na kobiety jak silny zastrzyk pewności siebie. „W tych ubraniach jest coś twardego, ostrego, więc gdy widzisz kobietę w czymś od McQueena, czujesz emanującą od niej siłę – mówił o swoich projektach. – To działa chyba trochę jak zbroja”.

W tej książce opowiem mroczną bajkę, jaką było życie McQueena, od niełatwego dzieciństwa spędzonego we wschodnim Londynie po zanurzenie się w hedonistycznym świecie mody. Osoby z jego najbliższego otoczenia – jego rodzina, przyjaciele i kochankowie – po raz pierwszy opowiedzieli o McQueenie takim, jakim go znali: o skomplikowanym, wewnętrznie rozdartym człowieku, niepewnym siebie i zagubionym chłopcu, który najpierw podbił świat mody, a potem padł jego ofiarą.

„Pod każdą warstwą skóryjest krew”, powiedział pewnego razu. W tej biografii postaram się wniknąć pod jego skórę, żeby odnaleźć źródło geniuszu tego słynnego projektanta mody i ukazać powiązania pomiędzy jego mroczną twórczością a jeszcze mroczniejszym życiem. „McQueen w ogóle nie jest taki, jak się wydaje – napisała jedna z dziennikarek sześć lat przed jego śmiercią. – On jest własnym pokaleczonym dziełem sztuki”.

Rozdział 1

Historia pełna „okrucieństwa i mrocznych uczynków”.

Joyce McQueen

Gdy Lee Alexander McQueen przyszedł na świat 17 marca 1969 roku w szpitalu Lewisham w południowo-wschodnim Londynie, ważył jedynie dwa i pół kilograma. Jego matka, Joyce, usłyszała od lekarzy, że ze względu na niską wagę ciała jej synka prawdopodobnie trzeba będzie umieścić w inkubatorze, lecz wkrótce zaczął przyjmować pokarm i jego stan się poprawił, dzięki czemu Joyce mogła go zabrać do swojego zatłoczonego domu pod adresem 43 Shifford Path, Wynell Road, Forest Hill. Choć Joyce i Ron – jak powiedział ich syn Tony – „zawsze twierdzili, że Lee był jedynym dzieckiem, o jakie naprawdę się starali”, narodziny najmłodszego spośród ich sześciorga potomstwa nie wywarły zbawiennego wpływu na napiętą atmosferę w rodzinie McQueenów.

„Tato przeszedł załamanie nerwowe w 1969 roku, kiedy moja mama akurat rodziła – wspominał brat Lee, Michael McQueen. – Zbyt ciężko pracował, był kierowcą ciężarówki, ojcem szóstki dzieci. Prawdę mówiąc, było nas trochę za dużo”. Jego brat Tony, który wówczas miał 14 lat, zapamiętał, jak pewnego dnia ojciec stał się dziwnie milczący. „Pracował siedem dni w tygodniu, prawie nigdy nie było go w domu – wspominał Tony. – Moja mama zawołała jakichś ludzi, żeby zabrali go do szpitala. To był dla nas trudny okres”. Joyce w niepublikowanym rękopisie, który sporządziła dla rodziny, napisała, że jej mąż spędził tylko trzy tygodnie w szpitalu Cane Hill w Coulsdon, ale zdaniem Tony’ego „tato miał załamanie nerwowe i przebywał w zakładzie całe dwa lata”.

Szpital Cane Hill był typowym zakładem psychiatrycznym z epoki wiktoriańskiej, ogromnym, rozłożystym „domem wariatów” rodem z masowej wyobraźni. Zaprojektowany przez Charlesa Henry’ego Howella budynek pierwotnie nosił miano Third Surrey County Pauper Lunatic Asylum (czyli Trzeci w Hrabstwie Surrey Państwowy Szpital dla Umysłowo Chorych) ze względu na to, że w pozostałych dwóch okolicznych zakładach, Springfield i Brookwood, zabrakło już miejsca dla nowych pacjentów. „W szpitalu Cane Hill, będącym typowym wytworem swojej epoki, znajdowały się wyspecjalizowane oddziały dostosowane do poszczególnych rodzajów pacjentów, świetlice na pierwszym piętrze oraz sale sypialne i indywidualne pokoje na drugiej i trzeciej kondygnacji – opisywał jeden z historyków. – Sprawiający trudności pacjenci trzymani byli pod kluczem, natomiast ci o łagodniejszym usposobieniu mogli przechadzać się po świeżym powietrzu, zwiedzając tereny wokół budynku… Aż do lat 60. szpital pozostawał w prawie niezmienionej postaci”. Wśród byłych pacjentów znalazła się matka Charliego Chaplina, Hannah, a także bracia przyrodni Michaela Caine’a i Davida Bowiego. Ten ostatni umieścił nawet rysunek budynku na okładce amerykańskiego wydania swojej płyty The Man Who Sold the World (Mężczyzna, który sprzedał świat) z 1971 roku.

Lee McQueen przejawiał fascynację szpitalami psychiatrycznymi – wykorzystał ikonografię „domu dla obłąkanych” w kilku swoich kolekcjach, zwłaszcza w Voss (wiosna/lato 2001) – i zapewne byłby zaintrygowany pogłoskami o tajemniczym labiryncie leżącym pod ziemią w okolicach szpitala Cane Hill. Od wielu lat pojawiały się teorie, według których w wyłożonych cegłami tunelach znajduje się kostnica, sekretne laboratorium medyczne oraz schron atomowy. Choć prawda okazała się znacznie bardziej prozaiczna – tunele wybudowano w czasie II wojny światowej i miały pełnić funkcję schronów przeciwbombowych, a następnie zostały przejęte przez przedsiębiorstwo zajmujące się produkcją teleskopów – tę ukrytą sieć korytarzy w jakiś sposób powiązano ze szpitalem, a znajdująca się tam pokryta rdzą maszyneria nabrała nowego, złowieszczego zabarwienia, co miało źródło w mitach, którymi obrósł ten podziemny kompleks.

Podobno wiele lat po zamknięciu szpitala Cane Hill pewna para spacerująca po terenie wokół budynku znalazła w altance stertę wypłowiałych, pożółkłych kartek, które okazały się pozostałościami po kwestionariuszu, z jakim Ronald McQueen miał zapewne styczność, gdy przebywał w zakładzie. Wiele spośród ponad 50 pytań, na które pacjenci mieli za zadanie odpowiadać „prawda” bądź „nieprawda”, wywołałoby zapewne silną reakcję u Lee McQueena, gdyby musiał się z nimi zmierzyć: „Do tej pory moje życie nie wyglądało, tak jak powinno”, „Czasami czuję, że muszę zrobić krzywdę sobie lub komuś innemu”, „Czasami ogarnia mnie gniew”, „Często nie rozumiem, skąd się bierze u mnie taka drażliwość i złość”, „Czasami mam wrażenie, że trudności piętrzą się przede mną niczym wysoka góra i nie jestem w stanie ich pokonać”, „Ludzie się na mnie uwzięli”, „Lepiej nikomu nie ufać” oraz „Czasami odczuwam silną potrzebę zrobienia czegoś destrukcyjnego lub szokującego”.

Nie sposób ustalić, jaki dokładnie wpływ wywarło załamanie nerwowe Ronalda na jego najmłodszego syna. Psychoterapeuci może zdołaliby doszukać się związku pomiędzy późniejszymi problemami psychicznymi Lee a chorobą jego ojca. Czy Lee łączył swoje narodziny i istnienie z szaleństwem? Czy jako mały chłopiec w jakimś stopniu nieświadomie obarczył się winą za pobyt ojca w zakładzie psychiatrycznym? Nie ma wątpliwości, że Joyce, pragnąc w tej trudnej sytuacji przynieść ukojenie zarówno swojemu malutkiemu synkowi, jak i sobie, zaczęła obdarzać Lee wzmożoną miłością, dzięki czemu ich więzi jeszcze bardziej się zacieśniły. W dzieciństwie Lee miał piękne, jasne loczki, a na zdjęciach z tamtego okresu wyglądał jak cherubinek. „Moja matka traktowała go jak swojego pupilka, ale mój ojciec nie; z powodu surowego wychowania, jakie otrzymał mój brat, miał w sobie coś z jaskiniowca”, zdradził Michael McQueen.

Niecały rok po narodzinach Lee jego rodzina przeniosła się z południowego Londynu do domu komunalnego w Stratford, dzielnicy położonej w pobliżu doków we wschodniej części miasta. „Sądzę, że jeśli ktoś pochodzi z East Endu, nie może przywyknąć do południowych rejonów – powiedziała siostra Lee, Janet McQueen. – Przysłowie mówi, że starych drzew się nie przesadza i tak właśnie było w naszym przypadku. Zrobiliśmy to chyba tylko dlatego, że w ramach inicjatywy mieszkaniowej dostaliśmy szansę na wprowadzenie się do nowego domu”. Zbudowany z cegły dwupiętrowy szeregowy dom komunalny przy Biggerstaff Road 11, choć składał się z czterech pokojów, z trudem pomieścił całą rodzinę McQueenów. „My, chłopaki, spaliśmy we trzech w jednym łóżku – wspominał Tony McQueen. – Mama pytała: »Z której strony chcesz spać?«. A ja odpowiadałem: »Z samego brzegu. Lee ciągle moczy się w nocy«”. Na rodzinnych zdjęciach z tamtego okresu można zobaczyć wystrój wnętrza charakterystyczny dla ówczesnych domów klasy robotniczej: wzorzyste dywany, kanapy w kwiatki z drewnianymi podłokietnikami, na ścianach tapety i oprawione w pozłacane ramy reprodukcje obrazów Constable’a. Z tyłu domu znajdował się mały ogródek z oczkiem wodnym, w którym pływały ryby, oraz biała furtka, przez którą wychodziło się na trawnik rosnący przed sąsiednim blokiem.

Ze względu na swój stan zdrowia Ronald nie mógł pracować, więc w domu McQueenów się nie przelewało. Janet rzuciła szkołę w wieku 15 lat i podjęła pracę w mieszczącej się przy London Bridge firmie importującej jajka w proszku, żeby dokładać się do rodzinnego budżetu. Jej brat, Tony, wspominał, jak ciężko było im w ogóle przeżyć: „Mama dawała mi pieniądze na bilet autobusowy, żebym pojechał do Janet do pracy, wziął od niej pensję i przywiózł ją z powrotem mamie, a potem wychodziliśmy na zakupy”. Dodał: „Mama zresztą też pracowała, rano i wieczorem, jako sprzątaczka”.

Po powrocie ze szpitala do nowego domu w Stratford Ronald ukończył kurs na taksówkarza, żeby móc pracować w wygodnych dla siebie godzinach. Jak ujęła to Joyce, miał w sobie wspaniałą siłę woli, żeby wyzdrowieć. Zainteresował się wędkarstwem i bilardem oraz wreszcie zaczął zarabiać trochę więcej pieniędzy. Życie w latach 70. w Wielkiej Brytanii wielu zwykłym rodzinom, takim jak McQueenowie, dawało mocno w kość. W 1974 roku odbyły się dwukrotnie wybory do parlamentu, a w całym kraju panowała niestabilna sytuacja gospodarcza i społeczna. Przerwy w dostawie prądu stały się chlebem powszednim (wprowadzono trzydniowy tydzień pracy oraz limit poboru prądu dla sektora przemysłowego i handlowego), śmieci tygodniami nie były wywożone, a bezrobocie dotknęło milion osób (w 1978 roku bez zajęcia pozostawało już półtora miliona mieszkańców Wielkiej Brytanii).

W rodzinie McQueenów istniała jednak silna etyka pracy. Ron w 1982 roku wykupił na własność dom, w którym mieszkali, i oczekiwał od synów, że zdobędą solidne, normalne zawody, takie jak hydraulik, elektryk, murarz czy taksówkarz. Zafundował im surowe, niemal wiktoriańskie wychowanie. Gdy tylko zauważył, że jego dzieci zaczynają bujać w obłokach, próbował ściągnąć je z powrotem na ziemię, przy okazji podkopując ich pewność siebie. „Obowiązywała u nas zasada: dzieci i ryby głosu nie mają”, skomentowała siostra Lee, Jacqui. Tony jeździł z ojcem ciężarówką i już w wieku 14 lat objechał prawie cały kraj. „Trochę ucierpiało na tym moje wykształcenie – przyznał. – Tak wyglądało dzieciństwo moje i Michaela”. Tony rzucił szkołę, żeby podjąć pracę jako murarz, a Michael poszedł w ślady ojca i został taksówkarzem. Przyszli na świat w rodzinie należącej do klasy robotniczej, a ich ojciec uważał, że jakiekolwiek większe aspiracje skończyłyby się nie tylko rozczarowaniem i nieszczęściem, ale także oznaczałyby, że zdradzili swoje korzenie. W tym środowisku krzywo patrzono na wszelkiego rodzaju kreatywność, uważano ją za całkowitą stratę czasu. Można było mieć marzenia, ale należało pamiętać, że człowiek nie włoży ich do garnka.

Właśnie w takim świecie urodził się Lee – wrażliwe, inteligentne dziecko z bujną wyobraźnią. Od samego początku ten wyglądający jak cherubinek chłopiec marzył o czymś więcej. Z czasem odkrył, że to pragnienie może spełnić, tworząc ubrania. Pewnego dnia, gdy miał trzy lata, siedząc w pokoju siostry, wziął do ręki kredkę i narysował na ścianie Kopciuszka, z talią osy, w wielkiej sukni. „Opowiedział mi o tym rysunku, a ja pomyślałam, że to zupełnie magiczna historia – powiedziała jego przyjaciółka Alice Smith, która wiele razy gościła w domu Alexandra na Biggerstaff Road. – Wspominał też, jak pewnego dnia mama ubrała go do spaceru po parku w jakieś spodnie i kurtkę z kapturem, ale on powiedział: »Mamo, nie mogę w tym wyjść«. Spytała dlaczego, a on odrzekł: »Todo siebie nie pasuje«”.Siostry zaczęły prosić go o radę, w co powinny ubierać się do pracy. Wkrótce Lee został ich stylistycznym konsultantem. Jak sam przyznał: „Już we wczesnym dzieciństwie fascynował mnie styl ludzi, sposób, w jaki wyrażają siebie za pomocą tego, co noszą”.

Gdy Lee miał trzy czy cztery lata, bawił się samemu w pokoju na samej górze, z którego rozciągał się widok na Lund Point, dwudziestotrzypiętrowy blok mieszkalny stojący za ich domem. Wspiął się na niską kanapę ustawioną przy oknie i otworzył je na oścież. Gdy już próbował się przez nie wychylić, do pokoju weszła jego siostra, Janet. „W oknie nie było zamontowanego żadnego zatrzasku bezpieczeństwa, a on stał na kanapie, pochylając się do przodu – opowiadała Janet. – Pomyślałam sobie: nie odzywaj się. Zakradłam się do niego od tyłu i chwyciłam go. Pewnie porządnie go skrzyczałam, bo mógł przecież wypaść”. Lee był energicznym chłopcem, który uwielbiał psocić. Pewnego razu ukradł mamie jej sztuczną szczękę i dla żartu włożył ją sobie do buzi. To samo zrobił z kawałkiem skórki od pomarańczy, w której powycinał wzorki w kształcie zębów. Naciągał sobie na głowę rajstopy matki, a potem biegał i straszył ludzi. Chodził z siostrami do pobliskiego klubu pływackiego, żeby brać udział w turniejach pływania synchronicznego. „Nasz trener, Sid, wydzierał się: »Lee… Lee McQueen? Gdzie jesteś?«. A on siedział schowany pod wodą i gapił się na nas – opowiadała Jacqui. – Albo zakładał hawajską, słomkową spódnicę i skakał na bombę do wody. Był taki śmieszny”. Pewnego razu Lee wykonał salto do tyłu, stojąc na brzegu basenu, uderzył się w głowę i nabił sobie guza.

Po śmierci Lee rodzinny album z fotografiami McQueenów, które zbierała Joyce, trafił w ręce pięciorga jej pozostałych dzieci. Oglądanie zdjęć, z których uśmiechał się do nich pełen życia chłopiec, było dla nich niezwykle bolesne. Na jednym z nich Lee stoi z głową owiniętą białym materiałem, prawą stopą opatrzoną bandażem, rozmazanym makijażem wokół lewego oka, żeby wyglądało jak podbite, a do tego laską w jednej ręce i pudełeczkiem czekoladek w drugiej. Na szyi ma zawieszoną tabliczkę z napisem: „All Because the Lady Loved Milk Tray”[2] (Wszystko to, ponieważ pani uwielbiała Milk Tray).Mnóstwo zdjęć to pamiątki z kolonijnych konkursów – na jednym z nich Lee trzyma w rękach jakąś nagrodę, a na innym, jako trzyletni chłopiec, tańczy z małą dziewczynką, swoją rówieśniczką. Jasne włosy opadają mu na bok, a na twarzy maluje się szeroki uśmiech. Gdzie indziej widać, jak Lee przytula się do mężczyzny przebranego za pandę, a na jeszcze innym zdjęciu, zrobionym prawdopodobnie w podstawówce, wygląda na trochę skrępowanego – uśmiecha się, ale próbuje nie otwierać ust, jakby nie chciał odsłaniać swoich nierównych przednich zębów. Pewnego dnia, kiedy był małym chłopcem i mieszkał jeszcze przy Biggerstaff Road, spadł z niskiego murka w ogrodzie i uderzył się w zęby. „Od tamtej pory już zawsze wstydził się swoich zębów”,wyznał Tony. „Pamiętam, że jako dziecko miał wypadek i stracił mleczne zęby, a nowe wyrosły uszkodzone albo powykręcane – powiedział Peter Bowes, kolega ze szkoły, który znał McQueena od piątego roku życia. – Miał więc wystające przednie zęby i między innymi z tego powodu mu dokuczano i upokarzano. Przezywali go »przygłupem« i tak dalej”.

Lee już od dziecka zdawał sobie sprawę, że różni się od innych chłopców, ale nie wiedział, na czym dokładnie polega jego odmienność oraz czym jest spowodowana. Joyce zauważyła, że jej najmłodszy syn łączy w sobie powierzchowną twardość z niezwykłą wrażliwością, co było dziwną mieszanką. Robiła wszystko, co mogła, żeby go chronić. „Był małym, grubym chłopcem z East Endu, z krzywymi zębami, ale miał w sobie coś wyjątkowego, czyli wielki talent. Joyce w niego wierzyła – wyjaśniała Alice Smith. – Opowiadał mi pewnego razu, jak usłyszał od niej: »Cokolwiek chcesz robić w życiu, rób to«. Ona go uwielbiała. Łączyła ich wyjątkowa więź, obustronne uwielbienie”.

Gdy Lee był małym chłopcem, patrzył z zachwytem, jak jego matka rozwijała dwuipółmetrowy zwój papieru pokryty misternymi herbami. Pokazywała mu nazwiska dawnych przodków i opowiadała o przeszłości. Joyce namiętnie interesowała się genealogią (później uczyła nawet tego przedmiotu w ośrodku Canning Town Adult Education Centre [Centrum Edukacji Dorosłych w Caning Town]) i podejrzewała, że McQueenowie pochodzą z wyspy Skye. Lee z czasem zafascynował się gotycką historią tej wyspy oraz życiem, jakie wiedli tam jego przodkowie. W 2007 roku w czasie wakacji odwiedził z matką mały cmentarz w Kilmuir (miejsce pochówku szkockiej bohaterki narodowej, Flory MacDonald) i ujrzał grób, na którym widniało nazwisko „Alexander McQueen”. W maju 2010 roku spopielone ciało projektanta zostało pochowane właśnie na tym cmentarzu.

Joyce przez wiele lat zajmowała się badaniem rodzinnych korzeni, ale nie udało się jej znaleźć żadnych niezbitych dowodów potwierdzających teorię, że przodkowie jej męża wywodzili się z wyspy Skye. Jednak jak to często bywało w przypadku Lee, dla niego bardziej niż rzeczywistość liczyła się pociągająca, romantyczna idea. Słuchając opowieści matki o burzliwej historii Szkocji oraz ciężkiej doli ich przodków, którą fundowali im angielscy właściciele ziemscy, Lee stworzył sobie w wyobraźni wyimaginowaną, sięgającą stuleci linię rodu McQueenów. Podobno jedną z rzeczy, jakie najbardziej cenił u swojego chłopaka, Murraya Arthura, było jego pochodzenie. „Lee miał obsesję na punkcie Szkocji i podobało mu się we mnie to, że byłem Szkotem” – powiedział Murray. Przez lata owa fascynacja McQueena coraz bardziej przybierała na sile – posłużyła jako inspiracja dla jego kolekcji Highland Rape (Gwałt na Highlands[3])(1995) i Widows of Culloden (Wdowy z Culloden)(2006). W 2004 roku, gdy matka zapytała, czym są dla niego ich szkockie korzenie, Lee odparł: „Wszystkim”.

Joyce McQueen zaczęła się interesować historią, gdy pewnego razu mąż ją poprosił, żeby dowiedziała się czegoś o genezie jego rodziny. „Jesteśmy Irlandczykami czy Szkotami?”, zastanawiał się Ronald. Do 1992 roku udało się jej sporządzić manuskrypt, który opowiadał o korzeniach McQueenów. „Badanie historii rodziny może być dobrą zabawą, ale przede wszystkim daje nam poczucie przynależności, zakorzenienia”, pisała Joyce. Dla Lee było to szczególnie istotne, ponieważ pomagało mu poczuć łączność z przeszłością oraz stanowiło pokarm dla jego wyobraźni.

Joyce ustaliła, że pierwsza wzmianka o McQueenach pojawiła się na wyspie Skye w XIV wieku w czasie rządów Johna MacLeoda, właściciela zamku Dunvegan, który Lee odwiedził w późniejszym okresie swojego życia. MacLeod był „odznaczającym się nieludzkim okrucieństwem człowiekiem, który usłyszawszy, że dwie z jego córek chcą poślubić dwóch braci z rodu MacQueen z Roag, kazał pogrzebać je żywcem – pisała Joyce. – Obaj bracia MacQueenowie zostali zachłostani na śmierć i strąceni z urwiska”. Inna historia odgrzebana przez Joyce i przekazana jej synowi dotyczyła kolejnego domniemanego przodka, Duncana McQueena, który w 1742 roku wraz ze swoim przyjacielem Angusem Buchananem urządził zasadzkę na kupca w Rigg, a następnie dopuścili się na nim rabunku i morderstwa. Obaj mężczyźni zostali schwytani, a gdy przyznali się do zbrodni, skazano ich na śmierć przez powieszenie. „Historia wyspy Skye zawiera mnóstwo okrucieństwa i mrocznych uczynków”, zanotowała Joyce.

W swoim rękopisie zgłębiającym historię rodu McQueenów zamieściła kopię szkicu przedstawiającego dwóch „wiejskich górali”, ubranych w „autentyczną odzież, jaką odkryto na szczątkach ludności z początku XVIII wieku”. W manuskrypcie Joyce można zobaczyć szczegółowe rysunki historycznych strojów, co sugerowało, że ona również, tak jak Lee, fascynowała się nie tylko historią, ale też dziejami mody. Dla przykładu, we fragmentach dotyczących klanów Gallowglass, wywodzących się od ludów nordyckich i plemion piktyjskich, które najechały Irlandię w połowie XIII wieku, pani McQueen napisała, że ci „przybyli z obcych krain młodzi wojownicy” odznaczali się „potężną posturą oraz walecznością i odwagą”, a odziani byli w „kolczugi sięgające do kolan oraz uzbrojeni w topory wojenne”. Joyce, a dzięki niej także Lee, dowiedziała się, że członkowie klanu McQueenów mieli podobno nordyckie korzenie, lecz osiedlili się w Irlandii i na zachodnich wyspach Szkocji. „Swean bądź Sweyn to zdecydowanie nordyckie imię, podobnie jak Revan, które pojawia się we wczesnej historii McQueenów – pisała Joyce. – Revan lub Refan w języku nordyckim oznaczało kruka, czarnego ptaka widniejącego na duńskich godłach”. (Alexander McQueen wiele lat później umieszczał odniesienia do kruków w swoich kolekcjach, na przykład Eclect Dissect czy Horn of Plenty [Róg obfitości]). Istnieje teoria, że niektórzy z wczesnych McQueenów byli poddanymi władcy feudalnego zamieszkującego obszar Snizor na wyspie Skye, gdzie można znaleźć jedne z najstarszych podobizn członków tego klanu.

Możliwe, że Lee w pewien sposób utożsamiał się z bezimiennymi rycerzami spoczywającymi w grobach na Skeabost Island, przywołanymi przez jego matkę w manuskrypcie o dziejach rodu McQueenów. Joyce umieściła tam opis znajdującej się nieopodal zapuszczonego kościoła jednej z podobizn wyrytych w „niebieskawym kamieniu”. Dało się na nim dostrzec sylwetkę mężczyzny ubranego w stożkowy hełm, czepiec kolczy oraz sięgającą do kolan kolczugę. W dłoniach dzierżył prawie metrowy miecz obosieczny.

Dwa wydarzenia z historii Szkocji szczególnie mocno podziałały na wyobraźnię Alexandra McQueena i posłużyły mu jako źródło inspiracji: powstanie jakobickie[4] i bitwa pod Culloden z 1746 roku. Wierzył, że w obu tych wydarzeniach brali udział jego przodkowie. Według tego, co usłyszał od matki, McQueenowie połączyli siły z innymi małymi klanami i utworzyli klan Chattan, który pod dowództwem kapitana Mackintosha zdołał obronić swoje rodziny osiedlone na wyspie Skye. Jednak w 1528 roku, jak napisała Joyce, „król Jakub V pozwolił swojemu przyrodniemu bratu, Jakubowi Stuartowi, hrabiemu Moray, na bestialskie wymierzenie sprawiedliwości ogniem i mieczem klanowi Chattan w ramach kary za ich »powszechne nieposłuszeństwo«… Zarządzono »całkowite zgładzenie i zniszczenie« klanu oraz jego sprzymierzeńców, oszczędzając jedynie kapłanów, kobiety oraz dzieci, które miały zostać przetransportowane drogą morską do Niderlandów bądź Norwegii”. Choć rozkaz Jakuba V nie został wykonany w całej rozciągłości, doprowadził jednak do rozbicia klanu. Po bitwie pod Culloden ród McQueenów doświadczył dalszych strat na wysypie Skye, natomiast „ci, którzy nie stracili życia w czasie walk, zostali pojmani i znosili niedolę – pisała Joyce. – Odesłano ich statkami za południową granicę, a następnie wtrącono do niewoli lub przetransportowano do innych krajów. Wielu zmarło wskutek chorób lub obrażeń przed końcem podróży. Część popłynęła z Liverpoolu do Wirginii w Ameryce, a inni zostali zesłani do miejsc takich jak Tower of London, więzienia Newgate czy fortu Tilbury w hrabstwie Essex”. Niemniej niektórzy członkowie klanu uzyskali prawo łaski, a ci, którzy przysięgli wierność królowi, zostali wypuszczeni na wolność.

Joyce nigdy nie zdołała ustalić dokładnego pokrewieństwa pomiędzy McQueenami z wyspy Skye a przodkami jej męża, ale miała pewność, że jego rodzina w przeszłości doświadczyła przemocy, ubóstwa i rozłąki, czyli tego, co w dalszym ciągu kształtowało życie McQueenów przez parę następnych stuleci. Im więcej Joyce opowiadała Lee o jego przodkach, tym bardziej się z nimi utożsamiał, postrzegając ich jako dzielnych outsiderów walczących przeciwko systemowi. Byłby szczególnie zaintrygowany informacją, że jego drugie imię, Alexander, było w jego rodzinie przekazywane z pokolenia na pokolenie od początku XIX wieku, gdy trzej bracia – Alexander, John i William McQueenowie, wszyscy wykonujący zawód kamieniarza – osiedlili się w Londynie, w gminie St George in the East.

W 1806 roku Alexander, najstarszy z trzech braci, ożenił się z Sarą Vallas, potomkinią hugenotów. Lee był pod wrażeniem jej pochodzenia. Dowiedział się od matki, że „hugenoci byli francuskimi protestantami, którzy po zniesieniu edyktu nantejskiego opuścili ojczyznę, by uniknąć prześladowań. Masowo sprowadzali się do londyńskiej dzielnicy Spitalfields, gdzie pracowali przy tkaniu jedwabiu, siedząc na poddaszu, w pobliżu wielkich okien wpuszczających światło do ich warsztatów”. Alexander i Sarah doczekali się pięciu synów, a jeden z nich, również noszący imię Alexander, wzbudził szczególne zainteresowanie u Joyce i Lee. Przy okazji sporządzonego w 1851 roku spisu ludności Alexander podał, że jest producentem dywaników i mieszka wraz z małżonką, Ann, oraz córką, Ellen. „To nie była jednak prawda – zanotowała Joyce. – Alexander ożenił się z Ann Seymour dopiero wtedy, gdy ich córka ukończyła 18 rok życia”. Dziesięć lat później para posiadała na własność pensjonat przy Dorset Street 28–29. Jak pisała Joyce, była to „jedna z najgorszych ulic w okolicy, na którą mało kto się zapuszczał w obawie przed rabunkiem lub napaścią”. Ten odcinek zawilgoconych, zatłoczonych noclegowni, czyli „najgorsza ulica w Londynie”, już na zawsze będzie kojarzony z Kubą Rozpruwaczem, niezidentyfikowanym seryjnym mordercą, który w 1888 roku zabił co najmniej pięć kobiet na terenie East Endu. „Właśnie w takim środowisku żyli nasi przodkowie. Możemy sobie jedynie wyobrazić strach, jaki odczuwali, gdy miały miejsce te potworne zabójstwa”, pisała Joyce.

9 listopada 1888 roku przy Millers Court 13, w pokoiku na tyłach Dorset Street 26, znaleziono ciało dwudziestopięcioletniej prostytutki, Mary Jane Kelly, uznanej za ostatnią ofiarę Kuby Rozpruwacza. W swoim raporcie doktor Thomas Bond – chirurg, który przeprowadził autopsję ciała Kelly, a kilkanaście lat później odebrał sobie życie, skacząc z okna – opisał makabryczny sposób, w jaki zamordowano kobietę. „Usunięta została cała skóra z brzucha i ud, a jama brzuszna opróżniona z wnętrzności – zanotował chirurg. – Piersi zostały odcięte, ramiona naznaczone szeregiem ran szarpanych, a twarz okaleczona tak dotkliwie, że nie sposób dostrzec rysów… Trzewia ofiary znaleziono w różnych miejscach… Macicę i nerki oraz jedną pierś umieszczono pod głową, drugą pierś przy prawej stopie, wątrobę pomiędzy nogami, jelita po prawej stronie, a śledzionę po lewej stronie zwłok. Płaty ciała usunięte z brzucha i ud spoczywały na stole”. Lee dostrzegł coś fascynującego w tak makabrycznie szczegółowym opisie, a później, w czasie studiów na uczelni St Martins, wykorzystał przydomek seryjnego mordercy w tytule swojej kolekcji dyplomowej.

Wydaje się, że tragiczne i koszmarne zdarzenia zawsze były obecne w historii McQueenów. W 1841 roku, gdy członkowie rodziny mieszkali w Sun Court na Leadenhall Street, dwuletnia dziewczynka, Sarah McQueen, zmarła wskutek obrażeń odniesionych w wypadku. Czterdzieści lat później, w 1880 roku, Ellen, córka Alexandra McQueena, która dorastała na Dorset Street, mieszkała ze swoim dalekim krewnym Williamem McQueenem i swoją dwuletnią córką Clarą w Hoxton we wschodnim Londynie. Pewnego dnia Ellen zmywała naczynia w towarzystwie córeczki. „Na parę chwil zostawiła dziecko bez opieki, a po powrocie odkryła, że Clara wpadła do balii z mydlinami i utopiła się”, pisała Joyce. Dodała, że wówczas ludzie żyli w nędzy tak głębokiej, że trudno jej sobie wyobrazić, jak im się udawało przetrwać. Dotarła do źródeł, które podawały, że w połowie XIX wieku 12 członków rodziny McQueenów mieszkało przy Bakers Court 6 w Bishopsgate, w budynku, który później wyburzono, by zrobić miejsce pod budowę stacji Liverpool Street. „Warunki życiowe tych ludzi musiały być naprawdę straszliwe, skoro wiadomo, że cała rodzina gnieździła się w jednym pomieszczeniu, albo, jeśli dopisało im szczęście, w dwóch pokojach”, zanotowała Joyce. Oczywiście nie mieli do dyspozycji bieżącej ciepłej wody. „Podgrzewać wodę i jedzenie mogli jedynie przy użyciu ognia. Źródłem światła były świece lub lampy naftowe… W tamtych czasach biedni ludzie musieli udać się do przytułku dla ubogich, jeśli chcieli otrzymać pomoc w przypadku choroby”.

Próbując odtworzyć historię rodziny McQueenów, Joyce spędziła wiele godzin w rozmaitych bibliotekach i czytelniach, między innymi w filiach brytyjskiego archiwum państwowego przy Chancery Lane, w Clerkenwell i Kew, jak również w Towarzystwie Genealogów oraz Guildhall Library. Każdego dnia, po wielu godzinach pracy nad swoim rękopisem, wracała do domu przy Biggerstaff Road i opowiadała rodzinie o swoich odkryciach. Joyce potrafiła tchnąć życie w historię. W przypadku Lee wydarzenia z odległej przeszłości ożywały w jego wyobraźni. Kim byli ci mężczyźni, którzy nazywali się Alexander McQueen i zmarli wiele lat temu? Lee dowiedział się, że dawniej istniał Alexander McQueen, kamieniarz urodzony w 1847 roku. Ożenił się z dziewczyną z hrabstwa Cork w Irlandii, Jane Little, której ojciec sprowadził całą swoją rodzinę do Anglii po wybuchu wielkiego głodu wywołanego zarazą ziemniaczaną. Alexander i Jane mieli szóstkę dzieci, w tym trzy córki: Rose, Jane i kolejną Jane – wszystkie jednak zmarły młodo. Alexander, mężczyzna potężnej postury, zarabiał na życie zbieraniem pieniędzy od straganiarzy z targu Petticoat Lane, natomiast Jane brała od ludzi ubrania do prania. Pod koniec życia Alexander zajmował się układaniem bruku. W chwili śmierci mieszkał przy William Street 5, w gminie St George in the East. „Chyba warto zauważyć, że gdyby jego jedyny syn, Alexander, nie przeżył, może by nas dziś tutaj wcale nie było”, napisała Joyce.

Ów człowiek, pradziadek Lee McQueena, urodził się 19 marca 1875 w dzielnicy Spitalfields i choć uczęszczał na zajęcia organizowane dla ubogich dzieci oraz do szkółki niedzielnej, nigdy nie nauczył się pisać. W wieku 20 lat najął się do pracy jako murarz i, zdaniem Joyce, postrzegany był jako czarna owca w rodzinie. W 1897 roku Alexander wziął ślub z Annie Gray w ewangelickim kościele Świętego Jana na Golding Street w Stepney – „państwo młodzi podpisali się krzyżykami, ponieważ oboje byli analfabetami i nie potrafili zapisać swoich nazwisk”. W 1907 roku Alexander musiał zrezygnować z pracy murarza po tym, jak spadł z wysokiej drabiny i skręcił sobie stopę. Po wypadku zaczął pracować w dokach jako woźnica. „Annie, podobnie jak tysiące ówczesnych kobiet, prała ludziom ubrania, a potem rozwieszała je do wyschnięcia we wszystkich pokojach i korytarzach”, pisała Joyce, która dowiedziała się od krewnych, że kobieta miała również talent do tańczenia w drewniakach. Annie, postawna niewiasta, i Alexander, niski brunet, mogli się pochwalić co najmniej dwanaściorgiem potomstwa, ale ich małżeństwo nie należało do udanych. „Mąż ją bił, zwłaszcza wtedy, kiedy się upijał, co w tamtych czasach zdawało się czymś normalnym – donosiła Joyce. – Była również świadkiem morderstwa. Widziała, jak na Cable Street zadźgano na śmierć marynarza”. Troje dzieci zmarło jeszcze w okresie niemowlęctwa. Syn Walter Samuel został ranny w bitwie pod Dunkierką i zmarł wkrótce po powrocie do domu. Inny syn, Henry, zmarł w wieku 28 lat w wyniku zakażenia krwi po tym, jak podczas gry w snookera utkwiła mu w palcu drzazga.

Drugi w kolejności najstarszy syn Alexandra i Annie, Samuel Fredrick, dziadek Lee, przyszedł na świat 24 grudnia 1907 roku w St George in the East. Pracował jako doker, a także jako prasowacz odzieży kobiecej – umiejętność tę odziedziczyła po nim zarówno jego córka, nosząca imię Irene lub Renee, jak również wnuk, Lee. W listopadzie 1926 roku dziadek Lee, mieszkający wówczas przy Crellin Street 5, ożenił się z dziewiętnastoletnią Grace Elizabeth Smith, kobietą, której surowe wychowanie poskutkowało twardym charakterem. Grace, babcia Lee ze strony ojca, to nieślubna córka Elizabeth Mary Smith i Ernesta Edmunda Jenkinsa, który pracował na stoisku z gazetami w City of London. „Grace była srogą i surową matką, nie darzyła miłością ojczyma, a prawdopodobnie ciężkie życie, jakie wiodła w dzieciństwie, uczyniło z niej osobę, która potrafi za wszelką cenę walczyć o przetrwanie”, skomentowała Joyce.

W maju 1940 roku Samuel zgłosił się na ochotnika do Korpusu Królewskich Wojsk Inżynieryjnych, a nieco później został wcielony w szeregi oddziału saperów. „On chyba zwiał z domu i poszedł do wojska bez wiedzy Grace”, powiedział Michael McQueen, brat Lee. Od lipca 1941 roku do września 1942 Samuel pracował w Islandii, „zajmując się konserwacją statków, zanim zjawili się Amerykanie i przejęli nad wszystkim kontrolę”, zanotowała Joyce. W czasie nieobecności męża Grace bez niczyjej pomocy wychowała gromadkę potomstwa. „Potrafiła doskonale zatroszczyć się o dom i dzieci, ale przez to nie starczało jej czasu, żeby okazać choć odrobinę miłości swojemu potomstwu”, pisała Joyce.

Pewnego dnia w stojący na East Endzie dom Grace trafiła bomba. Kobieta, razem ze swoją nastoletnią córką, również noszącą imię Grace, została uwięziona pod gruzami. Gdy wreszcie ją uwolniono, zauważyła, że „naderwała się część jej ucha i musiała zostać z powrotem przyszyta”, pisała Joyce. Gdy Samuel wrócił z wojny w listopadzie 1944 roku, po zwolnieniu z armii z powodów zdrowotnych, ich małżeństwo jeszcze bardziej się popsuło. Ośmioro dzieci wychowywało się w rodzinie skażonej przemocą domową. „Od mamy usłyszałam, że on był bardzo trudnym człowiekiem, a do tego pijakiem”, powiedziała Jacqui McQueen o swoim dziadku. Brat Lee, Michael, pamiętał Grace, którą znał jako „Nanny McQueen”. Była podobno „kompletnie szurnięta”. W jednym z wywiadów, rozmawiając o dzieciństwie swojego ojca, Lee wyjawił: „Sam nie miał najlepszych rodziców. Jego tato był alkoholikiem, a matka była niewiele lepsza”. Małżeństwo Grace się rozpadło, kiedy miała już ponad 60 lat. Uzyskała separację i zamieszkała w Abbey Wood.

Najstarszy syn Grace i Samuela, Ronald Samuel, czyli ojciec Lee, urodził się 19 kwietnia 1933 roku przy Raine Street 3, a potem często przeprowadzał się z rodzicami do różnych domów w Wapping, St John’s Hill i Artichoke Hill. Ronald uczęszczał do Christian Street School w Stepney, gdzie przy tej samej ulicy jego ojciec pracował jako prasowacz w zakładzie krawieckim. Ronald i jego rodzeństwo zostali wychowani w wierze katolickiej i chodzili do kościoła Świętego Patryka w Tower Hill, gdzie przez jakiś czas Ron był ministrantem. W czasie II wojny światowej został ewakuowany do Newton Abbott, gdzie przygarnęła go rodzina Easterbrooków. Ronald zawsze dobrze wspominał czas spędzony w Devon i wyrażał się z czułością o pani Easterbrook, do której „bardzo się przywiązał”. Bez wątpienia widział w niej matkę, jakiej nigdy nie miał: miłą, kochającą i opiekuńczą. Powrót do rodziców musiał być dla niego niezwykle bolesnym przeżyciem. „Moja babcia [Grace] była bardzo srogą osobą – przyznał Tony McQueen. – Sądzę, że była bardzo surowa wobec wszystkich dzieci. Podobno pewnego razu uderzyła mojego tatę w głowę butelką po mleku. Miał ciężkie dzieciństwo. Ten okres ukształtował go jako człowieka”. Jak powiedziała Jacqui, Ronald „musiał przejąć rolę żywiciela rodziny. Był zatrudniony w trzech miejscach, a wszystkie zarobki musiał oddawać rodzicom. W dodatku matka się na nim wyżywała”.

Po opuszczeniu szkoły Ronald zaczepił się w zajezdni należącej do Brytyjskiej Służby Drogowej w Aldgate, gdzie pełnił obowiązki opiekuna dwóch koni, Billa i Daisy. Jego zadanie polegało na przygotowywaniu ich do pracy. „Po wojnie wciąż używano koni jako środka transportu, przy wożeniu węgla albo mleka”, wyjaśniła Joyce. Konie tak bardzo się przyzwyczaiły do Ronalda, który codziennie rano przychodził do stajni, że zaczynały radośnie rżeć, słysząc jego zbliżające się kroki. Gdy miał 20 lat, jego siostra Jean przedstawiła go przyjaciółce, Joyce Barbarze Deane, która później go poślubiła. „Nie da się opisać słowami miłości, jaką darzyliśmy się z waszym ojcem – napisała Joyce do swoich dzieci tuż przed śmiercią. – Całował ziemię, po której stąpałam”.

Joyce w późniejszym okresie swojego życia zaczęła badać historię rodziny – drzewo genealogiczne Deanów, które podobno sięgało aż do Normanów, ale kiedy powiedziała o tym Lee, on odrzekł: „Czuję się bardziej Szkotem niż Normanem”. W swoim rękopisie Joyce opisała genezę nazwiska Deane: „było to saksońskie słowo oznaczające »polanę w lesie lub dolinie, gdzie pasą się świnie«”. Gdy owe polany zaczęli zasiedlać ludzie, mówili o sobie, że „pochodzą z Deane”.

W swoim manuskrypcie, wykonanym na papierze milimetrowym, Joyce namalowała akwarelami szereg herbów powiązanych z rodziną McQueenów: biały krzyż na czerwonym tle należący do Drue Deane’a, rycerza króla Edwarda I; pięć czarnych gwiazd ułożonych w kształt odwróconego V na jasnozielonym tle, herb sir Henry’ego de Dena, lorda Dean, który zmarł w 1292 roku w Gloucester; oraz czarny lew z uniesioną łapą, czyli gestem sprzeciwu, herb sir Johna de Dene’a, który zmarł w pierwszej połowie XIV wieku. Tajemnicza aura wokół tych historycznych postaci była czymś skrajnie odmiennym od realiów życia przy Biggerstaff Road. Dla Joyce i Lee zanurzanie się w przeszłości stanowiło formę ucieczki od naznaczonej biedą codzienności.

Ojciec Joyce, George Stanley, pracował jako magazynier w sklepie spożywczym, z kolei jej matka, Jane Olivia Chatland, wychowała się w skrajnej nędzy. Ojciec Jane, John Archibald Chatland, był niezdolny do pracy, ponieważ posiadał tylko jedną nogę. Od młodego wieku Jane cierpiała z powodu niedożywienia i musiała zostać przyjęta do szpitala Bethnal Green Infirmary, gdy miała zaledwie roczek, „a w wieku pięciu czy sześciu lat została wysłana przez siostry zakonne do pewnej rodziny w Kent, ponieważ była tak straszliwie wychudzona i zabiedzona”, relacjonowała Joyce. Pamiętała również, jak jej matka wspominała, że często chodziła do szkoły bez butów.

„Jej ojciec był tyranem i sprawiał, że życie całej rodziny stało się koszmarem”, pisała Joyce o losach swojej matki. Jane poznała swojego męża, George’a, w wieku 13 lat. Poślubiła go w sierpniu 1933 roku w Christ Church w Hackney. Sześć miesięcy później, 15 lutego 1934 roku, na świat przyszło ich pierwsze dziecko, córka Joyce Barbara.

Joyce uczęszczała do szkoły Teesdale Street School w Bethnal Green, a w wieku pięciu lat została ewakuowana do King’s Lynn w hrabstwie Norfolk, gdzie mieszkała u sześciu różnych rodzin, co z pewnością było dla niej głęboko bolesnym doświadczeniem. W tamtym okresie została też potrącona przez rowerzystę, co skończyło się złamanym nosem. U schyłku wojny, w 1945 roku, Joyce wróciła do Londynu i zamieszkała z rodzicami w nowym mieszkaniu przy Skidmore Street 148 w Stepney. Najpierw uczęszczała do szkoły prowadzonej przez zakonnice na Cambridge Heath Road, a potem kontynuowała naukę w Hally Street School w Stepney. Jeszcze jako uczennica rozpoczęła pracę w domu handlowym Woolworth’s, a po skończeniu szkoły znalazła zatrudnienie w biurze notarialnym w Moorgate. W wolnym czasie lubiła chodzić do kina albo teatru Poplar Civic ze swoją przyjaciółką Jean McQueen. Jeden ze współczesnych autorów napisał, że Civic było „wielką salą dansingową, drogim lokalem, gdzie grała bardzo dobra orkiestra, przychodziły dziewczęta z całego East Endu, a nie zwyczajna klientela, taka jak w innych miejscach”.

Pewnego dnia w 1953 roku Jean przedstawiła Joyce swojemu bratu, Ronaldowi, który wówczas pracował jako kierowca ciężarówki. Pomiędzy nimi od razu zaiskrzyło. 10 października 1953 roku para się pobrała w rzymskokatolickim kościele Świętych Aniołów Stróżów przy Mile End Road. Na fotografii zrobionej w dniu ślubu widać, jak urodziwi państwo młodzi przymierzają się do krojenia tortu weselnego. Ronald miał na sobie ciemny garnitur, białą koszulę i krawat, natomiast Joyce ubrana była w prostą białą suknię z misternym koronkowym welonem. Na stoliku dostrzec można bukiety goździków i podkowę mającą przynieść nowożeńcom szczęście.

Swoje pierwsze dziecko, Janet Barbarę, powitali na świecie 9 maja 1954 roku. Potem przyszła pora na kolejne: w 1955 roku urodził się Anthony Ronald, w 1960 Michael Robert, w 1962 Tracy Jane, rok później Jacqueline Mary, a w 1969 roku, po sześciu latach przerwy, pojawił się Lee Alexander, który wśród bliskich zyskał przydomek „Niebieskooki” – nie tyko ze względu na kolor oczu, ale też fakt, że był najmłodszym z potomstwa i z tego powodu zajmował wyjątkowe miejsce w rodzinie.

W wieku pięciu lat Lee został uczniem Carpenter’s Road Junior School, nowo wybudowanej placówki oddalonej o parę minut drogi od rodzinnego domu. Peter Bowes uczył się w tej samej szkole (chłopcy byli bliskimi przyjaciółmi przez całą podstawówkę i liceum) i wspomina Lee z wielką sympatią. „Już wtedy lubił rysować. Wolał to robić niż czytać lub pisać – opowiadał Bowes. – W podstawówce dołączył do drużyny piłki nożnej i choć zdecydował się na to tylko dlatego, że wszyscy inni to robili, od zawsze miał w sobie coś, co odróżniało go od nas. Nie powiedziałbym, że chodziło o jego orientację seksualną. Był po prostu inny. Bardzo uzdolniony artystycznie, trochę ekstrawagancki, trochę jak showman, a jednocześnie potrafił być całkiem nieśmiały, co stanowiło interesujący kontrast. Nie był zniewieściały ani nic w tym guście. Prawdę mówiąc, był gościem, który potrafił się o siebie zatroszczyć”.

W późniejszym okresie życia Lee opowiadał, jak odkrył, że jest gejem (a raczej „ciotą”, jak przezywali go inni chłopcy), kiedy był jeszcze małym dzieckiem. Dziennikarka Lynn Barber usłyszała od niego, że miał sześć lat, gdy zdał sobie sprawę ze swojej odmiennej orientacji seksualnej. Podczas wakacji rodzinnych w ośrodku wczasowym Pontin’s został wybrany „księciem turnusu”, ale jak opowiadał: „Chciałem, żeby wygrał chłopak, który zajął drugie miejsce, bo się w nim bujałem”. Twierdził, że od początku całkowicie pogodził się ze swoją seksualnością. „Byłem pewny siebie i swojej orientacji i nie miałem niczego do ukrycia – mówił. – Wyskoczyłem z łona matki i poszedłem prosto na gejowską paradę”. W wywiadach często określał się mianem „różowej owcy w rodzinie”, ale to było, jak skomentował jego były chłopak, Andrew Groves, tylko żartem mającym powstrzymywać wszelkie dyskusje dotyczące tego tematu. Prawda okazała się znacznie bardziej złożona, a także niepokojąca.

Lee miał dziewięć lub dziesięć lat, kiedy przydarzyło mu się coś, co wywarło ogromny wpływ na jego późniejsze życie – zaczął być wykorzystywany seksualnie przez szwagra, Terence’a Anthony’ego Hulyera, agresywnego mężczyznę, którego Janet poślubiła w 1975 roku. Siostra nie miała pojęcia o tym, co się działo. Dowiedziała się dopiero cztery lata przed śmiercią Lee, gdy pewnego razu wyjawił jej prawdę. Doznała szoku. Nawet nie wiedziała, co powiedzieć. Zapytała jedynie, czy obarcza ją winą za to, co się stało. Odpowiedział, że nie. Dręczyło ją jednak poczucie winy i wstyd. Rozpaczliwie zadawała sobie pytanie: dlaczego nie zdołała ochronić swojego młodszego brata? Po tej krótkiej rozmowie Lee nigdy więcej nie wspomniał przy niej o krzywdzie, jakiej zaznał, a ona nie chciała zadawać więcej pytań, ponieważ i tak była już zdruzgotana tym, co zrobił jej mąż.

Lee przez lata wspominał – czasami w zawoalowany sposób – o przemocy seksualnej, której padł ofiarą, niektórym swoim bliskim przyjaciołom i partnerom, ale rzadko wchodził w szczegóły. Nie zdradził, jak długo to wszystko trwało. „Lee powiedział mi, że był molestowany seksualnie i że to miało na niego ogromny wspływ”, wspominała Rebecca Barton, bliska przyjaciółka McQueena z czasu studiów. „Pewnego razu, kiedy siedzieliśmy u mnie w mieszkaniu przy Green Lanes, załamał się i wyznał, że był molestowany”, powiedział Andrew Groves. Uważa, że te przeżycia przyczyniły się do prześladującego McQueena poczucia, że „ktoś go wyroluje”, sprawiły, że był niezdolny zaufać osobom z jego najbliższego otoczenia. Pewnego razu w chwili szczególnego załamania Lee odbył „szczerą, intymną rozmowę” ze swoim chłopakiem, Richardem Brettem, o tym, dlaczego „zmagał się z ciemnością, którą w sobie nosił”. Wtedy właśnie powiedział mu o swoich traumatycznych przeżyciach, ale nie zdradził żadnych szczegółów. „Odniosłem jednak wrażenie, że przydarzyło mu się coś strasznego, kiedy był małym chłopcem”, powiedział Richard. Lee wyjawił swoją tajemnicę również Isabelli Blow i jej mężowi, Detmarowi. „Czuł się skrzywdzony i rozgniewany. Powiedział, że został okradziony z niewinności – wspominał Detmar. – Doszedłem do wniosku, że właśnie te przeżycia wprowadziły ciemność do jego duszy”.

Przyjaciel projektanta, BillyBoy*, którego Lee poznał w 1989 roku, uważa, że molestowanie seksualne odcisnęło trwałe piętno na McQueenie. „Wydaje mi się, że musiał to znosić przez bardzo długi czas – powiedział. – Nie był dobrze przystosowany społecznie, nosił w sobie gniew i nigdy nie stworzył poważniejszego związku. Niektórzy mężczyźni, z którymi się zadawał, byli jak faceci z marginesu, którzy uprawiają seks za pieniądze. Nie ufałem im; dla mnie byli złodziejami. Nie chciałem, żeby się koło mnie kręcili, bo myśleli tylko o forsie. Jeden z jego byłych chłopaków był zresztą wcześniej męską prostytutką. Lee był nieszczęśliwym facetem, masochistą z niską samooceną, cierpiącym na brak pewności siebie, co jest dziwne, ponieważ miał wielki talent i ludzie ciągle mu o tym przypominali. Anna Wintour i inni bez przerwy mu mówili, jak bardzo podziwiają jego twórczość, ale niestety to nie wyleczyło go z kompleksów”.

Janet wiedziała, że Terence Hulyer jest agresywnym człowiekiem, zanim za niego wyszła, ale miała wtedy zaledwie 21 lat i rozpaczliwie chciała wyrwać się z rodzinnego domu. Przez wiele lat była jego ofiarą – pewnego razu została przez niego pobita, ponieważ sama zamówiła w kawiarni filiżankę kawy, nim on zdążył odezwać się do kelnerki. „Wskutek przemocy straciłam dwie ciąże”, wyznała Janet, która ma z Hulyerem dwóch synów, Gary’ego i Paula. Choć zdawała sobie sprawę, że jej mąż ma porywczy charakter, nigdy nie podejrzewała, że byłby w stanie skrzywdzić młodego chłopca, do tego jej brata. Lee nie tylko był molestowany przez Hulyera, ale też widział na własne oczy, jak mężczyzna bije jego starszą siostrę. „Byłem małym chłopcem i widziałem, jak ten człowiek dusi rękami moją siostrę – zwierzył się dziennikarce Susannah Frankel w 1999 roku. – A ja po prostu stałem razem z jej dwójką dzieci i na to patrzyłem”.

W swojej wyobraźni Lee zaczął łączyć to, co przeżył, z tym, co przeszła Janet. Oboje doznali krzywdy z rąk tego samego człowieka. Lee odczuwał potrzebę oczyszczenia się z rozmaitych emocji – gniewu, rozpaczy, pragnienia zemsty, poczucia winy, utraty niewinności i wrażenia wewnętrznego rozbicia – które się w nim kumulowały. Postrzegał swoją siostrę jako archetyp kobiety – wrażliwej, lecz zarazem silnej i heroicznej. Jej osoba była obecna we wszystkim, co później w życiu robił i tworzył. Za pomocą swoich ubrań pragnął chronić kobiety i dodawać im siły. Jego kreacje miały pełnić rolę zbroi, która ochroni je przed wszelkim zagrożeniem. „Byłem świadkiem, jak moja siostra została pobita prawie na śmierć przez swojego męża – wspominał po latach. – Wiem, czym jest mizoginia! Nienawidzę tego, że kobiety są zmuszane do bycia kruchymi, naiwnymi istotami… Chcę, żeby ludzie bali się kobiet, które ubieram”.

Posiniaczone, poturbowane i zakrwawione modelki, które chodziły po wybiegu w trakcie jego pokazów, ubrane w tak niezwykłe, eleganckie kreacje, w pewnym sensie nosiły na sobie ślady jego siostry, a także jego samego. Lee McQueen w swej twórczości opowiadał o Janet, a wraz z każdą nową kolekcją powracał i odtwarzał krzywdę, jakiej oboje doznali. Potrafił wziąć coś brzydkiego i stworzyć z tego coś pięknego, wykorzystując przeobrażającą moc swojej wyobraźni. „Gdy byłem młody, dużo czasu poświęcałem dorosłym, a niektórzy z nich mnie skrzywdzili – stwierdził pewnego razu. – Dzięki temu sporo się nauczyłem. Powiedzmy, że to, co negatywne, przemieniłem w coś pozytywnego”. Rezultat tego działania był oszałamiający – powstała zmutowana hybryda będąca owocem dziwacznej metamorfozy.