Strona główna » Obyczajowe i romanse » Alfred i Ginewra

Alfred i Ginewra

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-64822-74-2

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Alfred i Ginewra

Przez całe życie James Schuyler, znakomity poeta amerykański, zafascynowany był światem dzieci, dziecięcą wrażliwością i wyobraźnią. A zwłaszcza sposobem, w jaki dzieci naśladują i zniekształcają język dorosłych, przywłaszczany z gazet, telewizji, filmowych dialogów. Właśnie językowa mimikra stanowi główny temat tej ironicznej, pełnej humoru powieści Alfred i Ginewra. Najważniejszy jest język, i to, co się z nim dzieje. A zatem deformacje języka dorosłych, a poprzez nie – języka odświeżanie.

Polecane książki

W książce podjęto próbę przełożenia relacji między pamięcią a historią na praktykę historiograficzną. Tom zawiera teksty o dużej rozpiętości chronologicznej - od lat 80. XVIII wieku po czasy współczesne. Autorzy rozważają takie zagadnienia, jak: wizerunki kobiet władzy w oświeceniowych syntezach dzi...
Historia garnizonu Sandomierz w latach 1918-1939. Książka omawia: Utworzenie garnizonu Wojska Polskiego i jego funkcjonowanie w latach 1918-1921, charakterystykę jednostek i instytucji wojskowych w latach 1922-1939, działalność szkoleniowo-wychowawczą w jednostkach garnizonu, rolę wojska w życiu spo...
Rok 1944. Niemiecki obóz jeniecki dla amerykańskich lotników. Monotonię życia w niewoli przerywa brutalne morderstwo. Dowody obciążają otoczonego powszechną niechęcią oficera. Wszyscy są przekonani o jego winie. Tylko Tommy Hart, młody nawigator bombowca, w cywilu student prawa na Harvardzie, ma wątp...
W publikacji omówiono wpływ funduszy unijnych na rozwój przedsiębiorstw, w tym szczególnie sektora MSP w Polsce w latach 2007-2013. Analizy zjawiska dokonano na gruncie rozważań teoretycznych (teorii przedsiębiorstw oraz teorii rozwoju regionalnego) autora i jednocześnie kompleksowej analizy dos...
W dotychczasowych badaniach dotyczących dziennikarstwa sportowego brakuje systematyczności i prób ujęć całościowych. Nie zajmowano się dotąd genezą terminologii sportowej, prawie w ogóle nie prowadzi się badań diachronicznych języka sportu. Nie ma też publikacji podejmujących problematykę rozwoju ga...
Zbiór felietonów z pogranicza polityki, ekonomii i popkultury. Analiza sytuacji w Polsce w świetle aktualnych wydarzeń na krajowej arenie....

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa James Schuyler

Dla Arthura Golda

I

– G.G., Ginewra Gates. Córka Samuela i Lucille Gatesów, mieszkańców tego miasta, nosząca imię pięknej legendarnej królowej. Po wprawieniu stolic świata w niemy zachwyt olśniewającym debiutem w roli baleriny otworzyła w Paryżu słynny dom mody, Garderoba Ginewry, gdzie sama prezentuje swoje kreacje jako modelka. Jej odzież sportowa nie ma sobie równych, podobnie jak wytworne suknie wieczorowe. Pilotuje własny samolot, a w ramach hobby maluje portrety przyjaciół, wśród których nie brak wielu dzisiejszych znakomitości. W sekretnym laboratorium na zapleczu bawialni w swoim londyńskim domu przy Piccadily Circus sporządza szeroko reklamowane, ekskluzywne perfumy sygnowane własnym nazwiskiem. Jej pełne zadumy, zielone oczy skrywają być może wielki smutek, którym Ginewra nie chce się dzielić ze światem, choć napomykano przy tej okazji o nieszczęśliwym romansie z byłym królem jednego z mniejszych europejskich państw. Mimo to jest stałą bywalczynią wydarzeń towarzyskich i złośliwe języki mówią o niej niefrasobliwy motylek, gdyż lubi się dobrze bawić i patrzeć, jak inni przyjemnie spędzają czas na wielkich przyjęciach, które sama wydaje. Mało współczesnych kobiet ma taki gest jak ona, i jej przykład walnie przyczynił się do poprawy sytuacji kobiet. Obecnie zagra główną rolę w opowieści o swoim życiu, Historia Ginewry, w której nie tylko będzie grać główną rolę, ale też będzie reżyserką, scenarzystką i projektantką kostiumów. Jej bratem jest Alfred Gates, sławny polarnik.

– Tylko tyle o mnie? – spytał Alfred.

– W opowieści o mnie. O tobie możesz opowiedzieć tylko ty.

– No to posłuchaj. Przestań szczotkować włosy.

– Przecież pada. I tak nie moglibyśmy turlać naszych jajek.

– Czekam cierpliwie. Słuchasz? Alfred Gates. Wielki myśliwy. I sławny polarnik.

– Zacznij od swojego imienia.

– Alfred Gates, nazwany tak na cześć Alfreda Wielkiego, tego króla, co przypalił ciasteczka.

– Podpłomyki.

– Co się zagapił i przypalił staruszce podpłomyki, bo rozmyślał o tym, jak być królem i uratować swój kraj. Dawno, dawno temu chłopczyk, który nazywał się Alfred Gates, mieszkał w dzikiej puszczy w drewnianej chacie, którą własnoręcznie zbudował. Ściął drzewa siekierą i poobrzynał gałęzie i zrobił z nich bale. W balach wywiercił dziury specjalnym ostrzem do wiercenia dziur od swojego siedmioostrzowego harcerskiego scyzoryka i połączył je drewnianymi kołkami. Chata miała okna z natłuszczonego papieru i kominek na drewno, więc całą zimę było mu ciepło jak w uchu, aż pewnej nocy na dach wgramolił się niedźwiedź i próbował zejść na dół przez komin. Alfred obudził się i chrząknął. Dobył sprawdzonej…

– Flinty.

– Dobył sprawdzonej flinty i strzelił do niedźwiedzia w kominie, który spadł i zdusił ogień.

– Jak mógł celować do góry, skoro w kominku palił się ogień?

– Tylko się tlił. Bo to było długo po tym, jak on położył się spać. Alfred obdarł niedźwiedzia ze skóry i uszył płaszcz dla swojej siostry pięknej Ginewry i miał dosyć niedźwiedziego mięsa na całą zimę i z sadła zrobił mydło.

– To teraz poćwiczę mostek.

– Poczekaj. Ludzie płacą pieniądze, żeby obejrzeć chatę Alfreda Gatesa z dziurami po indiańskich kulach. Wisi na niej tabliczka, że w tej chacie mieszkał Alfred Gates. Koniec.

– Pomóż mi wstać – powiedziała Ginewra. – Mam pomysł.

– Obiecałaś, że będę mógł być Indianinem i założyć twoje koraliki.

– Mam lepszy pomysł. Długo byliśmy bardzo cicho. Idź zapytaj mamę, czy możemy włożyć coś od deszczu i pójść na spacer. Zgodzi się, bo uważa, że deszcz dobrze robi na skórę.

– Ty ją zapytaj.

– Nie chcesz moich koralików?

– Już mi obiecałaś.

– Ale nie mówiłam w którym roku.

2.

– Powiedziała jedno kółko po okolicy, więc idźmy powoli – rzekł Alfred. – Chcę się potaplać w rynsztoku.

– Tylko żeby ci się nie nalało do kaloszy. Możesz iść szybciej.

– Będę szedł powoli. Wolniej niż melasa w styczniu. Będę szedł tak powoli, że w ogóle nie zauważysz.

– Przebiegnę całe kółko, a ty nie posuniesz się nawet o cal.

– Zostań. Czy duchy kolorowych też są kolorowe?

– Nie. Duchy są białe. Przypominają dym. Kiedy ktoś umiera, to ulatuje z niego dusza i to jest właśnie duch.

– A czy ja będę duchem?

– Wszystko zależy. Gdybyś kochał kobietę, z którą nie mógłbyś się ożenić, i umarł, to tak. Wracałbyś, żeby ją nawiedzać.

– Dlaczego?

– Bo twój duch nie mógłby zaznać spokoju i chciałbyś jej przypominać, jaki jesteś nieszczęśliwy, że nie mogłeś się z nią ożenić.

– A co to jest duch?

– To samo co dusza.

– A co będzie, jak duch tego nieboszczyka wydostanie się w nocy z parku i wejdzie do naszego pokoju?

– Nie wejdzie. Musi zostać i nawiedzać miejsce zgonu.

– Gdybyśmy przeszli mostem na drugą stronę, mogłabyś sprawdzić, czy już go pochowali.

– Tu by go nie pochowali. Zawieźli go na cmentarz i cisnęli do ziemi.

– Boisz się przejść na drugą stronę i sprawdzić. Widzę, że się boisz, bo wtedy próbujesz wyglądać jak mama.

– Ucieknę i zostawię cię tu w ciemnościach, zdanego na łaskę bezmyślnych kierowców, i wtedy zobaczymy, kto się boi.

– Rzucę się do rynsztoka, zachoruję i umrę, i dopiero będzie ci przykro.

– Nie będzie. Pójdę na twój pogrzeb i powiem „Czy nie wygląda słodko w tej swojej trumnie”, i będę płakać, i wszyscy będą mnie żałować i dawać mi różne rzeczy. Włożę czarną suknię z czarnymi dodatkami i kapelusz z czarną woalką. Czerń jest bardzo twarzowa i dodaje powagi. Potem wypłacą mi odszkodowanie z twojej polisy, wybiorę się w podróż i poznam tajemniczego bruneta.

– A wysypać ci na głowę kubeł robali?

– A chcesz mieć w łóżku pełno surowych ostryg?

– A chcesz, żeby cię zepchnąć z dachu?

– A chcesz, żeby przez twoje okno wsunęła się chyłkiem długa włochata łapa?

– A chcesz, żeby się ziemia pod tobą zapadła?

– Nie boję się, bo to niemożliwe.

– Za rok będę miał dużo kolegów i nie będę musiał się z tobą bawić.

– Nie bądź wredny, Alfred.

– Deszczu, deszczu, idź już precz.

– Myślałam, że lubisz deszcz.

– Sprawdzam, czy potrafię go przepędzić.

– Chodź wrócimy do domu i użyjemy naszych magicznych mocy, żeby przed kolacją wyszło słońce.

– Założę się, że Lily piecze ciasteczka i da mi jedno tak, żeby nikt nie widział.

– Jak ci da, to się podziel.

3.

– Alfred, nie udawaj, że śpisz. Cisza.

– Poznaję, kiedy śpisz. Widzę w ciemności jak kot. Wiem, że mi wierzysz, bo widzę, jak zaciskasz powieki, żebym myślała, że śpisz.

Cisza.

– Może naprawdę śpi? Mam taką nadzieję. Nie chciałabym, żeby się obudził i zobaczył to co ja. Czuję, jak włosy stają mi dęba. Dobrze, że jestem starsza, bo inaczej wybiegłabym z tego pokoju z wrzaskiem.

Cisza.

– Znowu powraca, przesuwa się za oknem. Jestem mokra od potu. Czuję mrowienie we wszystkich kończynach. To mi mrozi krew w żyłach. Kto mnie uratuje, jeżeli to coś wślizgnie się przez okno i chwyci mnie za gardło?

– Nikt – rzucił Alfred. – Ot co.

– Wiedziałam, że nie śpisz.

– Prawie spałem. Czekałem na Piaskuna, ale go spłoszyłaś.

– Nie mów, że ciągle w niego wierzysz.

– Ty też.

– W moim wieku jest inaczej. Potrafię zasnąć sama, nie musi mi sypać piaskiem w oczy.

– Po prostu przestajesz go wypatrywać, bo wiesz, że i tak nie można go zobaczyć, więc o nim zapominasz.

– Alfred.

– Co?

– Przykro mi, że tata cię uderzył.

– Mam to w nosie. Nie bolało.

– Chyba zasłużyłeś na karę, ale to okropne, że uderzył cię przy stole. Byłeś niegrzeczny. Nie mogę zrozumieć, dlaczego ciągle to powtarzałeś.

– Nie chciał powiedzieć, dlaczego mi nie wolno.

– Dlatego, że to niegrzeczne. Ty nie lubisz, jak się o tobie mówi bobas. Pomyśl, a gdyby Lily cię usłyszała? Chyba nie chciałbyś jej sprawić przykrości. Kochasz Lily, prawda?

– Lubię Lily, ale jej nie kocham. Będę tu leżał całą noc i to powtarzał. Będę to powtarzał przez cały jutrzejszy dzień i całą noc, i cały następny dzień, aż mnie rozboli gardło i stracę głos. Widziałem martwego…

– Zamknij się.

– Ginewra widziała…

– Zamknij się!

– Jeanne widziała…

– Zamknij się, mówię! Dlaczego to robisz?

– Bo jestem złośliwym duchem, który mieszka w butelce i właśnie idę po ciebie.

– Nie wstawaj z łóżka. Ćśś. Słuchaj.

– Tik-tak tik-tak. Kuku-kuku, mówi ptak.

– Ćśś. Posłuchaj. Znów się kłócą.

– Nie słyszę.

– Na miejscu mamy bym się nie zgodziła.

– Ja też nie.

– Nawet nie wiesz, o czym mówię.

– Sama nie wiesz.

– Cicho bądź. Uchylę drzwi.

– Wpuścisz duchy. Jak zamkniesz drzwi, wejdą przez okno. Jak zamkniesz okno, wejdą przez podłogę.

– Weź się nie podniecaj. Jeszcze cię usłyszą, a ojciec i tak już jest wkurzony.

– To duch wampira. On jest potężniejszy od złośliwego ducha. Lepiej wskoczę z powrotem do butelki. Au! Au! Au! Nawiedzam miejsce swojego zgonu.

– Zamknij się! On tu idzie.

– Nie mogę zasnąć – powiedział Alfred. – Boli mnie brzuch. Przysięgam, naprawdę nie oszukuję.

II

– Jestem tu siedem tygodni i trzy dni – powiedział Maurice. – Przedtem byłem w szpitalu pediatrycznym, który jest o wiele fajniejszy, bo na oddziale było pełno zwariowanych dzieciaków, ale tutaj mam własną pielęgniarkę i specjalną opiekę. Znasz Miss O’Boyle, nocną pielęgniarkę?

– Nie – powiedział Alfred.

– Pewnie nie jesteś aż tak chory, żeby musiała się tobą zajmować. Miss O’Boyle jest super.

– Miałem operację na cito.

– Ślepa kiszka?

– Zapalenie wyrostka.

– Pękł?

– Zachorowałem w nocy i od razu poszedłem pod nóż. Nie zdążyłbyś krzyknąć a kysz do kota, który porwał mysz.

– Lada dzień wstaniesz. Miss O’Boyle ma ośmiu braci. Najstarszy to radny O’Boyle, drugi jest detektywem w cywilu, trzeci handluje nieruchomościami, czwarty pracuje w sanepidzie, piąty jest sędzią w sądzie karnym, szósty młodszym wspólnikiem tego od nieruchomości, siódmy stażystą, a z najmłodszego to nic dobrego.

– Gdzie pracuje?

– Ten, co jest młodszym wspólnikiem, pobił go za to, że się wałkonił, więc tamten się wkurzył, wyszedł z domu i więcej nikt o nim nie słyszał. Oprócz Miss O’Boyle. Pisze do niej o pieniądze, bo podobnież ma jakieś dzieci na utrzymaniu, ale ona nie mówi tego braciom, boby się zagotowali. Masz jakichś braci?

– Mam jedną siostrę Ginewrę, która umie rysować i robić mostek.

– Ja jestem jedynakiem i mój ojciec też. Tak długo leżę w tym szpitalu, że pozwalają mi używać akwareli w łóżku.

– My z Ginewrą mamy w domu tyle zabawek, że nie ma ich gdzie trzymać.

– A taką widziałeś? Potrząsasz nią i chodzi o to, żeby ziarna kukurydzy przywarły do tych dziurek w kolbie. Założę się, że takiej nie macie. Możesz potrzymać. Drogo kosztowała, bo pochodzi z importu. Jak myślisz, ile jest warta?

– Dolara?

– O wiele więcej. Ale jestem w tym już taki dobry, że mogę ci ją sprzedać. Oddam ci ją za marne ćwierć dolara.

– Dam ci za nią coś innego.

– Co to to nie, nie lubię wymianek. Jak cię ktoś odwiedzi, skołuj ćwierć dolara i jutro ci ją sprzedam.

– No nie wiem.

– Na pewno się uda. Dadzą ci, bo jesteś chory. Proponuję korzystne warunki: weź ją teraz, bez płacenia. Tylko nie rozwal, jeżeli nie masz zamiaru zapłacić, bo jak się lepiej poczuję, to będę mógł za nią dostać więcej.

– Na co jesteś chory?

– Nie pytaj, bo i tak nie powiem. Teraz zadzwonię po pielęgniarkę. Musisz już iść, bo będę słuchał radia, a nie lubię, jak mi ktoś przeszkadza.

– Wystarczy odwiedzin na pierwszy dzień? – spytała pielęgniarka.

– Myślę, że się trochę zmęczył – powiedział Maurice. – Fajnie było cię poznać, Alfred. Widzimy się jutro i pamiętaj, co ci powiedziałem.

2.

– Cześć – rzuciła Ginewra. – Dobrze się czujesz?

– Nie.

– A na tyle, żeby się ucieszyć z niespodzianki?

– Tak.

– Niespodzianka! – powiedziała babcia Millerowa. – Jak usłyszałam, że mojego kawalera boli brzuszek, od razu wsiadłam do pociągu i przyjechałam go odwiedzić. Daj się babci pocałować w policzek. Coś mi się zdaje, że gdyby ten chłopczyk spędził miłe wakacje na wsi, od razu odzyskałby kolorki, jak myślisz, Ginewro?

– Tak, babciu. Boli?

– Tylko jak kicham albo jak się śmieję. Chcesz zobaczyć opatrunek?

– Myślę, że na razie powinniśmy leżeć bardzo spokojnie i nie ruszać kołderki.

– Chcę jej tylko pokazać opatrunek. Patrz.

– Alfred, zdaje się, przywykł do tego, że zawsze stawia na swoim. Przykryj się z powrotem. A może jesteśmy tacy rozbrykani, bo zamknęli nas w szpitalu.

– Poznałem jednego chłopca.

– Ile ma lat? – powiedziała Ginewra.

– Sympatyczny? – zapytała pani Miller.

– Nazywa się Maurice i ma radio. Zna nocną pielęgniarkę. Ona się z nim koleguje. Miss O’Boyle.

– Narysowałam ci prezent – powiedziała Ginewra. – Proszę. Waszyngton przeprawia się przez rzekę Delaware. Trochę z głowy, a trochę z książki.

– Dlaczego twój kolega Maurice jest w szpitalu?

– Chyba musi czymś zarażać, bo nie chce powiedzieć. Co to jest?

– Mówiłam, rzeka Delaware.

– Przecież woda jest niebieska.

– W zimie wydaje się czarna. A to kra.

– Jestem pewna, że nie pozwolono by ci odwiedzać chłopca, który rozsiewa zarazki. To on przyszedł do ciebie?

– Pielęgniarka zawiozła mnie do niego razem z łóżkiem. Może jest kaleką do końca życia i nie chciał o tym rozmawiać. Nigdy nie widziałem czarnej wody, a ty babciu?