Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Ametysta 7 wymiar

Ametysta 7 wymiar

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-938126-0-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Ametysta 7 wymiar

Amestysta, mimo że drobna i dopiero co ukończyła szkołę magów, nie zdaje sobie sprawy, jaką rolę przyjdzie jej odegrać w przyszłości Kotaliny. Brenda, która od wieków służy Arymanowi, zostaje wplątana w zawiłości polityki między królem dnia a królem ciemności. Obie nie wiedzą, że łączy ich inkub, który jest w stanie uwieźć każdą kobietę, obie myślą, że są wyjątkowe i jedyne. Skracające się światło dnia zagraża równowadze świata oraz istnieniu na powierzchni. Demony zaczynają wymykać się spod kontroli. Wampiry tracą panowanie nad sobą. Nowe choroby powstają jak grzyby po deszczu i nie ma na nie lekarstwa. Czy świat przetrwa? Viktoria Armstrong – to pseudonim polsko-amerykańskiej pisarki. Z wykształcenia i zamiłowania socjolog, swoją wiedzę wykorzystuje w biznesie. Inspiruje się życiem i ludźmi, których spotyka na swojej drodze. Uważa, że marzenia to nic innego, jak plany, które trzeba zrealizować. Prywatnie matka dwóch nastolatek. Zdeklarowana kociara.

Polecane książki

Książka Moniki Marcinkowskiej Standardy kapitałowe banków to zarówno kompendium wiedzy na temat Nowej Umowy Kapitałowej i stosowania bazylejskich regulacji bankowych na gruncie polskim, jak i ważny głos w debacie na ich temat. Autorka – jak przystało na badacza – poddaje wiele rzeczy w wą...
Opowiadanie ze zbioru „Za kogo ty się uważasz?” Dziesięć powiązanych ze sobą opowiadań, z których każde tworzy samodzielną, kunsztownie zbudowaną całość, składa się na poruszającą i przenikliwą opowieść o dojrzewaniu. Rose pochodzi z biedniejszej części Ontario. Mieszka z ojcem i macochą Flo w domu ...
Ostatni tom bestsellerowej serii  Manwhore! Młoda i ambitna Olivia Roth jest absolwentką prestiżowej uczelni i marzy o wielkiej karierze.  Kiedy brat załatwia jej staż w firmie swojego najlepszego przyjaciela, dziewczyna jest zachwycona. Jednak gdy poznaje swojego nowego szefa, wszystko zaczyna się ...
"Kochanka" to urocza historia pełna zabawnych sytuacji, z wartką akcją oraz pewną dozą erotyzmu. Główny bohater, szczęśliwy mąż i ojciec, postanawia zabić swoją kochankę. Wyrusza z nią na weekend do Zakopanego, gdzie według uknutego przez siebie planu będzie próbował ją zamordować. Jednak jak to ...
Alexandra Bennett zostaje szefem marketingu wielkiego domu towarowego. Ku swemu zaskoczeniu dowiaduje się, że dyrektorem tego domu jest Jordan Smith, jej dawny kochanek. Ich rozstanie nie było ani łatwe, ani przyjemne. Teraz wiele sobie wyjaśniają i Jordan chciałby wrócić do Alexandry. Za...
Kapitalizm w wersji kasynowej, upolityczniony, z rozdętymi rynkami finansowymi, drenujący realną gospodarkę z pieniądza pochodzącego z pracy, wymaga reform i regulacji pozwalających na odzyskanie równowagi, żeby pokonać kryzys i recesję. Zdeformowany rynek winien odzyskać wolność i równowagę. Co...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Viktoria Armstrong

Strona redakcyjna

Projekt okładki

Kinga Konopko

Redakcja i korekta I

Katarzyna Wróbel

Korekta II

Iwona Stachowicz

Skład i łamanie

BC Projekt

© Copyright by Małgorzata Szczepaniak, 2013

ISBN 978-83-938126-0-8

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części
publikacji zabronione bez pisemnej zgody autora.

Druk i oprawa

Drukarnia Cyfrowa

OSDW Azymut sp. z o.o.

ul. Senatorska 31

93–192 Łódź

Napisałeś książkę i chcesz ją wydać? Zapraszamy do serwisu Rozpisani.pl. Znajdziesz tu szeroki zakres usług wydawniczych, dzięki którym Twoja książka trafi do księgarń. Pomożemy Ci dotrzeć do czytelników na całym świecie!

Kontakt

www.rozpisani.pl

info@rozpisani.pl

Publikację elektroniczną przygotował:

To nie byłoby możliwe, gdyby nie ludzie pozwalający mi
marzyć. Dzięki temu, że wspierali mój pomysł, mógł powstać pierwszy tom 7 wymiaru. Dziękuję pierwszym czytelnikom: Ani Jóźwik, Kindze Konopko
oraz Tomkowi Szklarskiemu za przekazanie cennych uwag oraz dodawanie mi
wiatru w żagle. Ponownie składam podziękowania Tobie, Kingo, za
fantastyczną okładkę. Dziękuję Katarzynie Wróbel za pozytywną recenzję i
korektę, Mariuszowi za pomoc w promocji, moim córkom, które dzielnie
znosiły wieczory z mamą stukającą w klawiaturę. Na koniec dziękuję
wszystkim, których nie wymieniłam, a pewnie powinnam. Obiecuję, że
odwdzięczę się w kolejnych tomach.

I

Nie wiadomo dlaczego od jakiegoś czasu słońca szybciej
chyliły się ku zachodowi. Mimo ciepłej pory roku dni były znacznie krótsze
niż w ubiegłych stuleciach. Królestwo, głównie w związku z anomaliami
pogodowymi, zaczynało popadać w problemy finansowe. Najważniejszym
produktem eksportowym Kotaliny były meferie. Aby jednak mogły rosnąć i
pozwolić królowi oraz reszcie żyć z ich uprawy, dni musiały pozostać
odpowiednio długie. Niestety, dzień w Kotalinie trwał już tylko dziewięć
godzin, noc zaś dziewiętnaście. Długość dnia była niezmiernie ważna nie
tylko ze względu na rolnictwo, ale również na zachowanie równowagi między
istotami dnia i nocy.

Z tego powodu na dworze po raz kolejny zebrała się
Wielka Rada. Zasiadały w niej głowy wszystkich ras zamieszkujących
Kotalinę: magowie, właściciele darów, metamorfomagowie, animagowie,
driady, hobgoblini i niemagiczni. Atmosfera na sali obrad była bardzo
ciężka, a opanowanie uczestników jedynie powierzchowne. Wszędzie dało się
wyczuć zapach niepewności.

Komnata, w której zebrało się to gremium, chroniona
licznymi zaklęciami najwyższego poziomu, była dostępna tylko dla
powołanych do niej członków. Każdy z nich otrzymał dekret nadający mu
prawo do uczestniczenia w radzie, do którego dołączono indywidualne hasło,
stanowiące przepustkę do zasiadania w tym elitarnym gronie. Niestety,
ostatnimi czasy musieli je wypowiadać nazbyt często. Największym problemem
rady było to, że mimo usilnych poszukiwań sprawcy zamieszania związanego
ze skracającymi się dniami winnego nadal nie znaleziono. Kolejnym
problemem było to, że granica Kotaliny z Mekaliami ostatnio nieswojo
wibrowała. Czarne diamenty na wielkiej mapie w sali obrad pulsowały szarym
światłem. Nie wróżyło to nic dobrego.

Ametysta po raz pierwszy brała udział w spotkaniu
rady. Siedziała spokojnie na jednym ze złocisto-szarych foteli, który, w
momencie gdy znalazła się w pomieszczeniu, błysnął na niebiesko. Fotele
rozpoznawały swoich gości, gdy tylko przekraczali próg komnaty. Tym samym
wiedziała już, gdzie miała siedzieć. Mimo że przez lata studiowania w
gildii i widziała już wiele pomieszczeń, to, które teraz obserwowała
swoimi pełnymi blasku oczami, robiło na niej ogromne wrażenie.

Ściany zostały ozdobione kwiatami oraz malowidłami
przedstawiającymi wszelakie stworzenia, jakie zamieszkiwały jej świat. Na
porozwieszanych obrazach widniało też sporo wymarłych gatunków, które w
przypływie dobrego nastroju opowiadały historie swojego ludu. Pozostałe
obrazy żyły własnym życiem, niestety nie można było z nimi rozmawiać,
dopóki przy życiu pozostawali ich potomkowie.

Podłoga w pomieszczeniu była przezroczysta, a chodząc
po niej, miało się wrażenie, że stąpa się po najdelikatniejszym jedwabiu
otulającym stopy. Po prawej stronie od obrazu, przez który dostała się do
komnaty, stały stoły. Tak jak reszta mebli w pomieszczeniu miały magiczne
właściwości. W chwili rozpoczęcia obrad ustawiały się w kole, jednocześnie
dopasowując się do osób mających przy nich siedzieć. Właściwie każdy mebel
optymalnie dostosowywał się wysokością, grubością lub szerokością do
potrzeb użytkownika.

Ametysta każdym zmysłem chłonęła nawet najmniejsze
nowe doznanie. Jej oczy połyskiwały w promieniach ogników wiszących
naokoło sali. Złoto dobywające się ze światła sprawiało, że wyglądała
tajemniczo, a jej spojrzenie zdawało się wibrować. Drobne i smukłe dłonie
były pokryte magicznymi znamionami, których nieokreślone kształty dodawały
im uroku, a wypielęgnowane, pokryte magiczną barwą kameleona paznokcie
zawsze napawały ją dumą. Jej matka od najmłodszych lat powtarzała, że ręce
— a w szczególności paznokcie — świadczą o kobiecie. Używanie powłoki
kameleona miało oczywiście swoje wady, bo lakier odbierał jej emocje i
zmieniał kolor w zależności od tego, co czuła. Na szczęście, dla nowo
poznanych potencjalnych wrogów nie było to czytelne, każda kobieta bowiem
miała inną barwę określającą to samo uczucie. Gdyby jednak ktoś poznał
Ametystę bliżej i miałby zamiar wyrządzić jej krzywdę, dłonie mogłyby się
stać przyczyną jej śmierci, ponieważ zdradziłyby jej prawdziwe uczucia.
No, ale czego się nie robi dla urody.

Na środkowym palcu nosiła wielobarwny turmalin, który
został jej nadany po ukończeniu gildii. Nie była wysoka jak na maga, lecz
było to bez znaczenia, gdyż kamień ten dawał jej nie lada prestiż wśród
innych przedstawicieli ras.

Przyglądając się zbierającym się członkom Wielkiej
Rady, zauważyła właściciela daru, który przechadzał się wśród innych
uczestników. Był wysoki, o bladej cerze oraz szafirowych oczach. Jego
proste, zadbane, spływające na ramiona włosy mogły być przyczyną zazdrości
niejednej niewiasty. Ich kolor pozostał jednak trudny do określenia, bo w
zależności od miejsca, w którym się znajdował, zmieniał odcień.

Obdarzeni byli również pochodzenia ludzkiego. Ich
magia była wrodzona i dawała możliwość władania tylko jedną kategorią
umiejętności w przeciwieństwie na przykład do magów. Spośród nich w
przeszłości z rzadka zdarzali się mający więcej niż jedną kategorię
talentów. Jeśli jednak były one liczne, trafiali do gildii, gdzie
zaczynali szkolić się na magów. Od lat trwały spory o wyższość obdarzonych
nad magami i odwrotnie. Jak pokazała historia, niejednokrotnie wygrywał
ten, który wykazał się większymi umiejętnościami zależnymi od
kreatywności, a nie opanowanej magii.

Ten intrygujący mężczyzna stał oparty o ścianę i
rozmawiał z przedstawicielką metamorfomagów. Członków animagów i
metamorfomagów zawsze zdradzał złocisty kolor oczu, nie do pomylenia były
również ich źrenice w kształcie półksiężyców. Ta rasa była jej szczególnie
bliska, a do jej przedstawicieli miała bardzo osobisty stosunek. W trakcie
swojej edukacji w gildii poznała Miatela, z którym zaprzyjaźniła się już
od pierwszych dni. Jej przyjaciel miał właśnie takie oczy jak obecna na
spotkaniu reprezentantka tej rasy.

W pewnym momencie rozległ się miło łaskoczący ucho
dźwięk, który jednocześnie powodował skok adrenaliny. Jej fascynacja
ustąpiła miejsca gotowości do pracy i entuzjazmowi. Te odczucia od razu
odzwierciedliły się na jej paznokciach w postaci koralowych plamek o
nieregularnych kształtach.

Dźwięk obwieszczający rozpoczęcie obrad umilkł tak
samo nagle, jak się pojawił. Pozostali uczestnicy podeszli do wyznaczonych
foteli, które niebieskimi światłami zapraszały swoich gości. Nie było mowy
o pomyłce, światło bowiem dostrzegał tylko ten, kto miał zasiąść w danym
fotelu. Krzesła ustawiły się w odpowiedniej kolejności, a stoły utworzyły
okrąg i dopasowały się do swoich użytkowników. Dwa fotele pozostały puste.

Do sali wpłynął król. Vik rządził krajem i wywodził
się z misternie aranżowanej linii przodków, która władała królestwem od
pokoleń. Vikowie byli mieszańcami wszystkich ras zamieszkujących Kotalinę.
Przez tysiące lat specjalna dywizja magów — Futura dbała o odpowiedni
dobór ras i partnerów. Surogatki były pod opieką zakonu, który dbał o
powodzenie poczęcia oraz o ich zdrowie w trakcie ciąży. Tylko oni też byli
w stanie zorientować się w sukcesji oraz procencie krwi określonej rasy w
danym osobniku. Na tronie mogli zasiąść jedynie odpowiednio „spreparowani”
i dobrani Vikowie. Już w okresie początkowego rozwoju w łonie nosicielki
byli badani pod względem procentowej zawartości ras w organizmie.

Po narodzeniu dziecka płci męskiej, w przypadku gdy
nie spełniało ono odpowiednich norm zapisanych w księgach Futura, było
wysyłane jeszcze przed ukończeniem roku w specjalne miejsce. Tam podobno
usuwano z niego ponadstandardowe możliwości magiczne. Azyl, w którym
dorastali niedoszli Vikowie, był — jak wieść niesie, bo nikt nie zna
dokładnego położenia tego miejsca — pięknym ogrodem z rzadkimi
stworzeniami. To właśnie one przez dziewięćdziesiąt lat określały, czy
pretendent do tronu będzie mógł zasilić szeregi rady króla, czy też
pozostanie jednym z setek magów, mających możliwości przekazywania energii
królowi w razie zagrożenia. Dodatkowo wszystkich Vików wybranych na królów
wychowywano i kształcono wedle tego samego schematu, zgodnie z którym
rozpoczynali edukację przy swoich biologicznych rodzicach, a następnie
kontynuowali ją kolejno w każdym rodzie i gatunku zamieszkującym
królestwo. W ten sposób ich rozwój i przygotowanie do objęcia władzy
trwało nieprzerwanie przez sto czterdzieści lat aż do momentu, w którym
osiągali pełnoletność.

Król był postawnym mężczyzną. Miał umięśniony ogon,
piękne turkusowe oczy oraz długie, kruczoczarne, lśniące włosy. Jego
postawa emanowała pewnością siebie, zrozumieniem, ciepłem i mądrością.
Jednak przenikliwość spojrzenia mówiła zebranym, że ma również cechy
drapieżnika, które mogą się ujawnić w każdym momencie. Na dłoniach nosił
zielone tatuaże, lekko tylko odznaczające się na tle jego zielonkawej
skóry. Szpiczaste uszy wyraźnie strzygły w celu wychwycenia niepożądanych
dźwięków lub zagrożenia. Ten dwuipółmetrowy władca zasiadł w swoim fotelu
majestatycznie i z lekkością.

Zerkając na króla z zafascynowaniem, Ametysta
dostrzegła, że okręcił swój ogon, przekładając go pomiędzy siedzeniem a
podramiennikiem fotela, następnie zaś zawinął wokoło swych krótkich nóg,
tworząc tym samym swoisty podnóżek. Po całej sali z wibrującym echem
rozległ się jego silny i donośny głos.

— Vilja Viva They — powitał zebranych w
tradycyjnym języku Kotaliny.

— Vilja Viva They — odpowiedzieli.

Siedmiu uczestników Wielkiej Rady było gotowych, aby
zdać raport. Jednak Vik poprosił najpierw o wysłuchanie jego samego, a
następnie o przedstawienie się kolejno wszystkich zgromadzonych. Ta rada
była nietypowa, gdyż w tym dniu przybyło aż siedmiu nowych członków, dwa
miejsca zaś pozostawały puste.

— Drodzy zebrani! — przemówił Vik doniosłym i
dźwięcznym głosem, w którym z każdą samogłoską wibrowały igiełki raniące
uszy.

Ametysta wzdrygnęła się i natychmiast podniosła
magiczne wewnętrzne osłony, by ból stał się jak najbardziej znośny. Vik
kontynuował:

— Dziś spotykamy się ponownie, jednak z
przykrością stwierdzam, że będzie to najtrudniejsze spotkanie rady od
setek lat. Jesteśmy w bardzo zmienionym gronie. Wielu z poprzednich
uczestników odeszło do Azraela. Nie wiemy dlaczego, ale mamy pewność, że
nie były to odejścia przypadkowe. W większości się nie znamy i nie zdążyło
się zbudować między nami zaufanie. Nasze plony maleją, a nasze ludy dotyka
głód. Magiczne kamienie na mapach pulsują, a w królestwach ościennych
trwają przygotowania do starć. Królowa Pelista upadła, a rządy przejęli
niemagiczni. Za Morzem Wód Samotnych rodzi się coraz więcej dzikich magów.
Jak zapewne wiecie, magia tam jest zakazana. Kraina smoków opustoszała,
tym samym równowaga Kotaliny jest zagrożona, a do naszej cywilizacji puka
chaos. Niebo przez wiele lat było pięknym, dwusłonecznym sanktuarium
radości, a tęczowe fale na nim pozwalały nam żyć ze sobą w symbiozie. Dni
skracają się w zastraszającym tempie. Po raz pierwszy w historii — grzmiał
król — dwa fotele pozostały puste. Kilka tygodni temu zmarł ostatni
Prestot. Historię swojego rodu i gatunku może nam już opowiedzieć tylko z
obrazu. Będzie tam istniał, by następne pokolenia nie zapomniały o naszym
dziedzictwie. — Vik mówił spokojnie, jednak z jego głosu i oczu coraz
bardziej bił niekontrolowany, dziki, zwierzęcy instynkt.

Na sali panowała niezręczna cisza. Wszyscy patrzyli po
sobie z mocno bijącymi sercami. Nawet obrazy zamarły, a przodkowie
przyglądali się całemu wydarzeniu z trwogą w oczach.

— Dzisiejsza rada ukonstytuuje się po rytuale
posłuszeństwa i uczciwości. Jednak zanim do tego przejdziemy, oczekuję,
abyście się przedstawili. Oczywiście znam wasze listy polecające, ale ta
wiedza jest dana jedynie mnie.

Pierwszy odezwał się właściciel daru, któremu już
wcześniej przyglądała się Ametysta. Z lekkością i gracją wstał z fotela.
Jego szaty w kolorach ognia na przemian mieniły się złotem, czerwienią,
nieprzeniknioną bielą i innymi odcieniami tańczących płomieni. Dłonie miał
ciemne, co bardzo zaskoczyło Ametystę, gdyż wyraźnie kontrastowały ze
skórą twarzy. Przez ciemnobrązową skórę prześwitywały tętniące krwią żyły,
które przywoływały na myśl rwące strumienie i potoki górskie po oberwaniu
chmury.

— Wielmożny królu! Szanowni zebrani! Pochodzę z
rodu obdarowanych. Mój lud od wieków zasiada w radzie. Jestem najmłodszym
synem Telomena. Zwą mnie Kalin. To zaszczyt służyć królestwu.

— Jaki masz talent? — odezwał się niespodziewanie
król. Nie było to zgodne z protokołem, który Ametysta tak dokładnie
przestudiowała przed tym spotkaniem. Król powinien wysłuchać mowy Kalina
do końca.

— Panie, władam wszystkimi żywiołami planety —
odrzekł z cynicznym uśmiechem Kalin.

Zapadła cisza, która zwisła jak topór nad ofiarą.
Niemal słychać było pot występujący na czoła wszystkich zebranych.
Ametysta poczuła, jak włosy jeżą się na jej ciele. Magia planety stanowiła
ogromny dar. Właściwie każdy obdarowany takimi zdolnościami trafiał do
szkoły magów, jednak z nieznanych przyczyn ten młodzieniec nie został tam
wysłany. Wtedy zrozumiała natychmiast, dlaczego jego skóra była taka
ciemna na dłoniach. Tak właśnie wyglądała u człowieka, który kanalizuje
magię w nieumiejętny sposób. To było przerażające, mogło bowiem oznaczać,
że ów obdarowany zagraża nie tylko sobie, ale również innym, nie mając
pełnych umiejętności korzystania ze swojej ogromnej mocy. Dlaczego zatem
znalazł się tu, wśród mistrzów swojej profesji? To było niezgodne z
protokołem w przeszłości przestrzeganym z ogromną skrupulatnością.
Dodatkowo był młody tak jak ona.

Nagle zauważyła, że poza królem cała rada składa się z
młodych, świeżo upieczonych mistrzów. Ale czy na pewno? Kalin był
przykładem nieokiełznanego maga — dzikiego, który ewidentnie nie potrafił
właściwie korzystać ze swojej mocy. A teraz nadal uśmiechał się promiennie
do zebranych.

Po chwili twarze uczestników już nie zdradzały
niepokoju, a jedynie podekscytowanie, które dało się wyczuć od początku
zebrania. W umyśle każdego do głosu doszła ufność i wiara w króla, które
miały właściwości łagodzące jak balsam położony na suchą, spieczoną
słońcem skórę, jak śpiew ptaków na skołatane nerwy.

Drugą z przemawiających była kobieta o złocistych
oczach i płomiennie czerwonych włosach spływających prawie do pasa — ta
sama kobieta, z którą wcześniej rozmawiał Kalin. Większość z zebranych
nawet nie zauważyła, gdy wstała. Jej ruchy były jak muśnięcie nici magii.
Ciało zlewało się w jedno z otaczającym ją światem. Złote oczy patrzyły po
zebranych przenikliwie, świdrując na wylot każdego z osobna. Miała na
sobie obcisły kombinezon, który do złudzenia przypominał skórę smoka.
Jakież to zwierzę mogło się w niej czaić? Była dość niska, co dodatkowo,
mimo całej jej tajemniczej aury, wyzwalało w Ametyście instynkt wręcz
opiekuńczy. Ta mieszanka emocji przyprawiła ją o dreszcz niepokoju.

— Zwą mnie Satyna, mój panie… Szanowni zebrani!
Reprezentuję ród metamorfomagów. — Miała aksamitny i kojący głos, a gdy
przemawiała, jej oczy się zwęziły. Wydawało się, że z największą uwagą
obserwuje reakcje rady na słowa, które płynęły ze zdradliwym, wręcz
syrenim ciepłem z jej ust. — Moja umiejętność zmiennokształtności dotyczy
wszelkich gadów. Posiadam również dar syreny, dlatego też wszyscy
nieanimagowie są zobowiązani do wypicia fiolki z zielonym naparem. — W tym
samym momencie na stołach pojawiły się migoczące zielone buteleczki z
płynem.

Gdyby nie okoliczności, Ametysta pomyślałaby, że to
perfumy. Flakonik skrzył się żółtymi iskrami, a woń wydobywająca się z
pojemniczka łagodnie łaskotała zapachem kwiatów. Napar zmaterializował się
przed każdym — poza królem. Jako władca, dzięki liniom krzyżowań, był
odporny na wiele rodzajów magii, w tym magii animagów, nie musiał więc pić
napoju. Skinął głową na znak, że zezwala i oczekuje od wszystkich wypicia
trunku. Ametysta wzięła łyk, który miał opróżnić naczynie. Jakież było jej
zdziwienie, gdy okazało się, że smak daleko odbiega od zapachu kwiatów i
tego, czego oczekiwała. Przypominał błoto zmieszane ze zgniłym mięsem oraz
stęchłym jabłkiem. Oczy jej, jak i reszty uczestników, nagle zmieniły się
w złote, zwężone szparki. Przez umysł Ametysty przebiegły obrazy jej
własnej przemiany z syreny w obrzydliwego, obślizgłego gada z rozrojonym
językiem i ostrymi łuskami. Ostatnim obrazem był smok. Wielki, potężny
smok z oczami przypominającymi oczy Satyny. Jego spojrzenie nie tylko
przenikało, ale również mogło zabić. W tej samej chwili urojenie zniknęło.
Oczy odzyskały dawny wygląd. Mogła obserwować, jak jej towarzysze również
wracają do stanu sprzed połknięcia płynu. Domyślała się, że ich miny były
podobne do jej wyrazu twarzy: pełne niesmaku, zaskoczenia, strachu i
obrzydzenia. Powoli umysły powróciły na własne tory.

— Szanowni państwo! — odezwała się Satyna. Jej głos
nadal płynął ciepłą barwą, jednak nie działał już tak silnie jak
wcześniej. — Od tej chwili będziecie mogli rozmawiać z każdym, kto włada
mocą syreny. Nasz głos nie będzie miał już na was wpływu. Proszę, abyście
pamiętali, że gdy spotkacie innych takich jak ja, nie wolno wam zdradzić,
że spożyliście napar. Wiedzcie też, że tajemnicą jest jego skład, znają go
tylko trzy osoby w królestwie. Pamiętajcie, że nie tylko animagowie
posiadają moc syreny, musicie udawać, że jesteście pod wpływem
przynajmniej częściowo. Zapytacie, dlaczego to takie ważne. Oczywiście
jesteśmy szkoleni, by nie wykorzystywać tego daru przeciw naszemu ludowi,
ale tak jak i wśród waszych pobratymców, my również mamy swoje, żądne
władzy, zgniłe meferie.

Jak to? Dlaczego tej wiedzy nie ma w gildii? Ta moc
stanowi ryzyko nie tylko dla nas. Ile ich jest? Jak tworzy się moc syreny?
Czy to oznacza ubezwłasnowolnienie ludzi w otoczeniu? Czy ten dar można
kontrolować? Liczne pytania przebiegły przez głowę Ametysty. Wiedziała
jednak, że to ani miejsce, ani pora na ich zadanie. Być może odpowiedzi w
ogóle się nie pojawią. Pozostawianie pytań bez reakcji nie leżało w jej
naturze, jednak przez lata nauczyła się, że cierpliwość, wiedza i
determinacja zazwyczaj z czasem przynoszą pożądane skutki.

Król tylko skinął głową, a jego dziki wzrok przesunął
się na kolejnego uczestnika rady. Driada — na pierwszy rzut oka było
widać, kim jest, jeśli tak jak Ametysta z zapałem przebrnęło się przez Historie ludów z ostatnich dwóch milionów lat. Dla zwykłego młodego maga
była to katorga. Zawartość tego przedmiotu obejmowała dziewięć pięter
biblioteki gildii. Na każdym piętrze w siedmiu rzędach tkwiły tomy,
ustawione jeden obok drugiego, a każdy z nich o objętości ponad pięciu
tysięcy stron.

— Awiiiiluuuu — wyszeptała driada. Dźwięki, które
z siebie wydawała, z trudnością przypominały głos. Były to raczej odgłosy
uschłego igliwia i szeleszczących liści pod stopami. Brzmienie to miało
niepokojąco działanie usypiające.

Ametysta poczuła, jak ogarnia ją błogostan, a wszystko
zaczyna biec naturalnym rytmem. Czuła każdą cząstkę powietrza, a ściany,
mimo że magiczne i naturalne dla jej gatunku, zaczynały ją ograniczać.
Miała nieodpartą chęć wybiegnięcia na zewnątrz i tańczenia wśród
przeplatających się zjawisk pogodowych. Chciała poruszać się wśród
osiadłych na drzewach kropel rosy, które następnie zrywałyby się w górę i
tworzyły deszcz. W słońcu palącym jej nagie dłonie. Chciała wirować, gdy
grzmoty rozrywałyby powietrze na strzępy, a światło cięłoby powietrze na
pół w niezliczonych tęczowych błyskach. Ten grzmot… wyrwał ją z
naturalnej szczęśliwości. Uświadomiła sobie, że nadal znajduje się w sali
obrad, a z oczu króla płynie wir wściekłości. Powietrze w sali stało się
ciężkie i mokre, a zapach agresji był tak przenikliwy, że miała wrażenie,
iż potworny huk rozdziera jej ciało od środka, łamiąc każdą kość.

— Hessssssssssaaaa — wyrwało się z ust króla. I
nagle wszystko, co czuła, zniknęło. Driada spuściła oczy, patrząc na blat
stołu, który zmienił się w diamentowe lustro, pozwalające na obserwację
odbicia w najmniejszym szczególe.

— Przepraszam — wyszeptała. Z jej ust wydobył się
głos zrozumiały dla wszystkich, jednak niosący z sobą nutę bryzy.

— Nigdy więcej — powiedział lodowatymi słowami i
ze spokojem król. — Kim jesteś i co czyni cię tak bezczelną, aby pokazywać
nam swój dar pierwotnych pragnień natury. Słyszałaś zapewne, że jest z
nami młody człowiek władający magią ziemi, a to znacznie silniejszy dar od
twojego.

— Wybacz, panie, myślałam, że nie wyrządzę tym
nikomu krzywdy. Nie myślałam, że będą wśród nas tacy, którzy nie otrzymali
daru popiołu. Zanim się przedstawię, proszę o pozwolenie na przekazanie im
go.

W tym samym momencie na stołach pojawiły się małe
drewniane pojemniki wypełnione zielonoszarym popiołem.

— Proszę, nie dotykajcie jeszcze miseczek. Każdy
z was, na którego zadziałało pierwsze słowo, niech weźmie część siebie i
wrzuci do miski. Mogą być to włosy, łuski lub jakakolwiek część waszego
ciała.

Ametysta uznała, że najprościej będzie po prostu
wyrwać jedną z rzęs, gdyż, jako świeżo upieczona magini, nie miała włosów,
a nie chciała kłuć się w palec czy też zeskrobywać naskórek albo, co
gorsza, łamać choć jeden wypielęgnowany paznokieć. Wrzuciła więc rzęsę do
drewnianego naczynia, które nagle zawirowało i zmieniło się w coś, co
przypominało kamyczek wielkości jednego z jej opuszków. Gdy przed resztą
uczestników pojawiły się kamienie, poproszono każdego o przyłożenie ich do
swojej skóry w miejscu, które w ich ciele jest najmniej narażone na
ekspozycję. Zebrani spojrzeli po sobie ze zdziwieniem. Król nadal
milcząco, z lodowatym wzrokiem, przyglądał się rytuałowi. Jako że jego
zadaniem było chronić wszystkie istnienia w królestwie, Ametysta i inni
mieli pewność, że nic im się nie stanie. Władca znał ten rytuał i nie
oponował, gdy driada zaczęła go przeprowadzać.

Wszyscy wzięli kamienie w dłonie. Niektórzy
przykładali je do głowy, inni do podbrzusza. Ametysta postanowiła
umiejscowić kamień pod swoją lewą piersią. Przez chwilę zastanawiała się,
czy wypada włożyć sobie dłoń pod ubranie i dotknąć piersi w tak dostojnym
gronie. Wszak jako pilna uczennica od zawsze wiedziała, że szczególnie
jeśli chodzi o zaklęcia, należy bacznie słuchać i wykonywać wszystko jak
najdokładniej. Po chwili namysłu postanowiła pozostać przy pomyśle
umiejscowienia kamienia pod swą lewą piersią. Driada wtedy ponownie
zaintonowała:

— Hisssaaa blueeee hisssa dellle hisssa fin.

Ametysta poczuła, jak kamień wtapia się pod jej lewą
pierś, jak jednoczy się z ciałem. Miała wrażenie, że zapuszcza korzenie w
głąb ziemi, że jej ciało staje się częścią lasu, a zwierzęta biegają po
jej kończynach w poszukiwaniu pożywienia. I znowu wszystko zniknęło tak
samo szybko, jak się pojawiło. Zdawała sobie sprawę, gdzie się znajduje i
kto jej towarzyszy. Mimo to zaczynała wzbierać w niej złość. To już druga
taka sytuacja w krótkim czasie, a ona nic na ten temat nie wiedziała. Nie
znała tego rytuału. Przecież przeczytała wszystkie dostępne w gildii
podręczniki, zaliczyła wszystkie oferowane zajęcia na najwyższe oceny i
znowu ją coś zaskoczyło. Była zła, ale zaraz też uświadomiła sobie, że
właśnie miała okazję doświadczyć najpilniej strzeżonej wiedzy. Gdyby
wszyscy magowie o niej wiedzieli, mogłoby to mieć przerażające skutki dla
państwa i ich planety. Tak… To że w tak młodym wieku trafiła tu jako
członek rady, oznaczało, że jest wybranką. Ponad wszelką wątpliwość
możliwość poznania tych wszystkich rytuałów była ogromnym zaszczytem.

— Szanowni zgromadzeni!… Zwą mnie Elna. Wybaczcie
to, co wydarzyło się na początku. Nie miałam żadnych złych zamiarów. —
Driada skinęła głową i usiadła, nie odzywając się już ani słowem.

Kolejny uczestnik powstał z małego tronu z twarzą
wykrzywioną w grymasie bólu. Podnosił się powoli i ociężale, opierając się
o blat stołu. Z jego głowy wyrastał tylko jeden, cienki, srebrny
warkoczyk, zaczynający się po prawej stronie na wysokości ucha. Ametysta
zastanawiała się, czy przypadkiem nie hoduje go na wypadek, gdyby
zamknięto go bez jego zgody w celi. Aby się z niej wydostać, mógłby odciąć
swój warkocz, a następnie posłużyć się nim jak liną, po której zszedłby na
dół. Choć legendy mówiły, że to zazwyczaj królewny u niemagicznych były
zamykane w wieżach. Gdy pojawiał się wybranek, ona spuszczała warkocz, on
natomiast się po nim wspinał, aby ją uratować. Dziwne i nielogiczne te
bajki ludzi… Przecież ta królewna musiała strasznie cierpieć, a poza tym
wybranek mógł jej urwać głowę, gdyby był za ciężki. A w ogóle jak mieliby
się wydostać, skoro oboje byliby na górze w wieży?

Jej myśli powróciły do tego, co się działo na sali
obrad.

Człowiek zwany niemagicznym był prawdopodobnie
najstarszy z nich i miał około pięćdziesięciu pięciu ludzkich lat. Jego
oczy były koloru bladożółtego, a źrenice, nietypowo jak na człowieka,
ciemnobrązowe zamiast czarne. Miał spokojny, opanowany głos, w którym
pobrzmiewała mądrość i inteligencja. Jego aura nie przyciągała tak jak
aura właścicieli daru, lecz jego magnesem był niski, zniewalający głos.
To, co się odczuwało, patrząc na niego, stanowiło wyraz podziwu,
oczarowania i niezwykłego szacunku. Szaty, w których się poruszał,
sprawiały, że wydawał się bardzo otyły. Jego postura i styl bycia
przywodziły na myśl skojarzenia związane z wiarą ludzką i jej kapłanami.

— Szanowny królu! Szanowni zebrani! Mam na imię
Artur. Od lat studiuję wiedzę historyczną, chemię, astrofizykę, strategie
i inne nauki z każdej dziedziny. Moim darem jest wiedza i umiejętność
generowania pomysłów i rozwiązań. Z przyjemnością będę służył radzie.
Wasza Wysokość! — Ukłonił się nisko, spuszczając wzrok z takim skupieniem,
jakby zobaczył coś niezwykłego na błyszczącym blacie.

Vik jedynie skinął głową, a Artur spokojnie, lecz z
wysiłkiem usiadł na swoim miejscu. Pozostali uczestnicy kontynuowali
rytuał, aż wreszcie nadeszła nieunikniona chwila. Ametysta miała
niezliczone ilości motyli, żab i innych stworzeń w brzuchu. Mrówki
atakowały jej każdą kończynę. Miała wrażenie, że mimo stałej temperatury w
pomieszczeniu pogoda zmienia się z upalnej na chłodną. Jej zmysły szalały.
Oddech zdawał się oderwany od reszty jej ciała. Wstała. Stało się,
nadeszła jej kolej. Wzięła głęboki oddech. Udało się choć na chwilę
ujarzmić targające nią emocje. Przywitała zebranych swoim spokojnym,
kobiecym głosem.

— Szanowny królu! Szanowna rado!… Zwą mnie
Ametysta, reprezentuję gildię…

Po sali przebiegły pomruki i westchnienia. W powietrzu
dało się wyczuć podziw i zarazem napięcie. Oczy wszystkich zebranych
skierowały się na jej dłonie, a ich wzrok skupił się na pierścieniu. Im
dłużej mu się przyglądali, tym ich oczy stawały się coraz większe.

— Dziękuję — powiedziała i usiadła.

Zdziwiło ją, że nie uznała za stosowne rozwinąć swej
wypowiedzi. Po tak wspaniałych przemówieniach jej własne wydawało się,
delikatnie mówiąc, mało znaczące. A jednak tylko po jej wystąpieniu
nastała niezręczna cisza.

— Ametysto, to