Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Anioł burz

Anioł burz

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-64297-60-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Anioł burz

Tyen naucza magii mechanicznej w Liftre – powszechnie poważanej szkole. Dociera tam wieść, że Raen, najpotężniejszy mag i władca wszystkich światów, powrócił po długiej nieobecności. Nauczyciele i studenci uciekają, gdyż w Liftre uczono zakazanej przez Raena magii, w przekonaniu że ten nie żyje. W jednej chwili Tyen traci dom i cel… Pozostaje mu jedynie złożona Velli obietnica przywrócenia jej cielesnej postaci.

Raen odzyskuje władzę, a wokół wzbiera bunt, Tyen zaś musi postanowić, do czego jest w stanie się posunąć, by dotrzymać danego Velli słowa.

Po pięciu latach spędzonych wśród tkaczy gobelinów w Schpecie w spokojne życie Rielle wkracza wojna. W obliczu porażki i nieuchronnej okupacji wszyscy ze zdumieniem obserwują, jak wrogie wojska wycofują się, a do bram miasta zbliżają się trzy postacie – w czarnych włosach jednej z nich pobłyskują niebieskie refleksy. Przeszłość dziewczyny z dalekiego kraju i jej magiczne zdolności to nie wszystkie sekrety, jakie mógłby wyjawić tajemniczy przybysz…

Anioł zamierza wrócić do swojego świata i pragnie zabrać Rielle ze sobą.

 

Wędruj pomiędzy nowymi światami. Odkryj magię Trudi Canavan.

Polecane książki

Aby zrozumieć historię Ukrainy, należy przede wszystkim poznać jednego z bohaterów - Symona Petlurę. Niewielu polityków ma biografię równie zakłamaną przez histografię i propagandę sowiecką. Polacy o Petlurze wiedzą niewiele, znają jedynie stereotypowy wizerunek ukraińskiego szowinisty i organizator...
W opowiadaniach Tyrmanda znajdziemy mozaikę, z której można poskładać całe jego życie. Mozaikę barwną i niezwykłą. Jak cała jego twórczość. Jak cały Tyrmand. Opisywał w nich swoje przeżycia wojenne, fascynację sportem oraz rozważania nad naturą ludzką. Ale przede wszystkim Leopold Tyrmand pisał o so...
Granica Chiny/KRLD. Godzina trzecia nad ranem, dwadzieścia stopni poniżej zera. Tajny agent CIA Laszlo Kovic dowodzi chińsko-amerykańską operacją specjalną.Jej cel to przejęcie ważnego północnokoreańskiego programisty, stojącego za macierzystym arsenałem nuklearnym. Choć teoretycznie każdy szczegół ...
Siła kształtująca – łac. nisus formativus, popęd życiowy, wzrost organiczny, formowanie, plastyczność. Pierwotnie termin alchemiczny na określenie samorzutnej organizacji materii, który w nowej filozoficznej odsłonie (Bildungstrieb) powrócił w pismach Immanuela Kanta, Friedricha ...
Poznali się na plaży i przeżyli oszałamiający, pełen namiętności tydzień. Okoliczności rozdzieliły ich na pół roku, potem Jack niespodziewanie wrócił. Rita zauważyła, że się zmienił: seksowny i ciepły niegdyś człowiek stał się zimny i odpychający. A ona jest z nim w ciąży. Dla dobra dz...
„Krajobrazy” to cykl 6 tomów, w których autor zadaje pytania i stara się dać odpowiedź na fundamentalne psychologiczno-filozoficzne zagadnienia metafizyczne, epistemologiczne i ontologiczne dotyczące człowieka. To sokratejski przewodnik po tym, co ludziom znane i nieznane, ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Trudi Canavan

Trudi Canavan

ANIOŁ BURZ

PRAWO MILENIUM

KSIĘGA DRUGA

Przełożyła Izabella Mazurek

Wydawnictwo Galeria Książki

Kraków 2015

Tytuł oryginału

Angel of Storms: Book Two of The Millennium’s Rule

Copyright © 2015 by Trudi Canavan. All rights reserved.

Cover design by Duncan Spilling – LBBG | Images from Shutterstock

Copyright © for the Polish translation by Izabella Mazurek, 2015

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Galeria Książki, 2015

Opracowanie redakcyjne i DTP

Pracownia Edytorska Od A do Z (oda-doz.com.pl)

Redakcja

Katarzyna Kierejsza

Korekta

Magdalena Brożek

Opracowanie okładki i DTP

Stefan Łaskawiec

Wydanie I, Kraków 2015

ISBN 978-83-64297-60-1

Wydawnictwo Galeria Książki

www.galeriaksiazki.pl

biuro@galeriaksiazki.pl

Opracowanie wersji elektronicznej:

CZĘŚĆ PIERWSZA
RielleRozdział 1

Gdy Betzi oświadczyła, że idzie spać wcześniej, bo boli ją głowa, Rielle wiedziała, że coś się dzieje. Coś niezwykle groźnego. Coś, od czego Rielle raczej nie byłaby w stanie odwieść przyjaciółki.

Dlatego nie odezwała się. Przed pójściem do łóżka wślizgnęła się do pracowni, wzięła dwa grzebienie tkackie i powiesiła je na starym gobelinie służącym za drzwi do ich wspólnego pokoju. Usiadła pośpiesznie, gdy obudził ją brzęk metalu, a Betzi zaklęła.

– Chyba nie sądzisz, że pozwolę ci pójść tam samej – powiedziała cicho.

Betzi odwróciła się, szeleszcząc spódnicą. Co do tego też się nie pomyliłam – pomyślała Rielle. Nie przebrała się do spania, żeby mnie nie obudzić podczas ubierania się.

– Nie powstrzymasz mnie – odparła Betzi, zdejmując grzebienie.

– Betzi, to zbyt niebezpieczne dla…

Ale dziewczyna zignorowała ją i zniknęła za gobelinem. Rielle wstała i podążyła za nią. W unoszącym się w powietrzu kurzu pojawiły się pasma wątłego blasku wczesnego poranka, przebijające się przez szwy zasłon okiennych. Młodsza z kobiet przystanęła na szczycie drabiny prowadzącej na niższe piętro, zauważywszy, że Rielle idzie za nią.

– A dlaczego ty jesteś ubrana?

– Dlatego że nie pozwolę, byś poszła tam sama.

Nachmurzone oblicze dziewczyny złagodniało.

– Idziesz ze mną?

– Sama powiedziałaś, że cię nie powstrzymam.

Betzi ponownie zmarszczyła brwi.

– Mistrz Grasch ci kazał, prawda?

– Może jest ślepy, ale nie głupi.

Betzi wzruszyła ramionami i zaczęła schodzić. Stąpała bezszelestnie, bo związane za sznurówki buty przewiesiła sobie przez ramię. Rielle na to nie wpadła. Spanie w butach okazało się bardzo niewygodne.

Zeszła za Betzi do części dziennej. Warsztat tkacki miał trzy piętra: część robocza znajdowała się na parterze, nad nią urządzono dzienną część mieszkalną, a na najwyższym piętrze mieściły się kwatery sypialne. „Dzienna część mieszkalna” było trafnym okreś­leniem, gdyż służyła ona do wszystkiego poza snem i pracą. Prywatność i przestrzeń były dobrami deficytowymi w schpetańskich domach. Tylko drzwi wejściowe i drzwi do toalety były normalne – w wejściach do wszystkich innych pomieszczeń wieszano gobeliny lub kotary, a te nad warsztatem były tak wyblakłe, że niemal nie dało się dostrzec ich pierwotnych wzorów.

Usiadły na ławie przy piecu, żeby młodsza z kobiet zawiązała buty. Nie po raz pierwszy Rielle pozazdrościła przyjaciółce filigranowych stóp. Dziewczynie, w przeciwieństwie do typowych tutejszych kobiet, bliżej było do schpetańskiego ideału kobiecości. Była niska i zgrabna, miała drobne dłonie i stopy, a do tego bladą cerę i twarz w kształcie serca, okoloną burzą jasnych loków; wzbudzała powszechny zachwyt. Rielle czuła się przy niej wielka, wychudzona i ponura, natomiast wśród swoich rodaków uchodziła po prostu za „zwyczajną”, choć Izare określił ją jako „ujmującą” i „ciekawą”.

Izare. Od dawna nie myślała o swoim byłym kochanku. Serce złamane po okrutnym rozstaniu zaleczyło się, a poczucie winy za to wszystko, przez co musiał z jej powodu przejść, osłabło, choć czasami jeszcze je odczuwała, gdy w bezsenne noce rozmyślała o przeszłości.

Po pięciu latach pewnie myśli o mnie równie rzadko jak ja o nim – i bez wątpienia wolałby nie myśleć o mnie wcale.

Czasami zastanawiała się, co Izare teraz robi. Czy nadal mieszka w Fyre? Czy nadal zarabia na życie jako malarz, czy może przez nią jego reputacja legła w gruzach? W ciągu pięciu lat wiele może się zmienić. Może ożenił się i ma dzieci, których tak pragnął. Mam taką nadzieję. Nawet jeśli już tak za nim nie tęsknię, to przecież życzę mu szczęścia.

Betzi wstała i ruszyła w kierunku niewielkiego pomieszczenia pomiędzy pokojem dziennym a pracownią, w którym mistrz Grasch przyjmował gości. Sięgnęła za jeden z gobelinów i wyjęła małe, przewiązane sznurkiem zawiniątko, które przytroczyła sobie do pasa. Podeszła do frontowych drzwi i ostrożnie odsunęła ciężką zasuwę. Bez namysłu i sprawdzenia, czy ulica jest pusta, wyszła na zewnątrz. Rielle poszła w jej ślady i z ulgą przyjęła fakt, że wokoło nikogo nie ma. Chwyciła za przytwierdzony do zasuwy łańcuch, przewlekła go przez dziurę przy framudze i pociągnęła, gdy drzwi się zamknęły, umieszczając w ten sposób rygiel na miejscu.

Nie dało się przy tym nie hałasować. Betzi syknęła, słysząc ten odgłos.

– Nie możemy przecież zostawić otwartych – oznajmiła Rielle.

– Wiem, Rel, ale nie dało się ciszej?

– Jeśli twoim zdaniem się dało, sama mogłaś to zrobić – odgryzła się Rielle.

Włożyła łańcuch z powrotem przez otwór. Brzęknął wewnątrz o ścianę. Ze środka dobiegł płacz dziecka. Betzi chwyciła przyjaciółkę za ramię i wciągnęła ją w zacienioną boczną uliczkę po drugiej stronie drogi. Przystanęła, by sprawdzić, czy są same, po czym puściła Rielle i ruszyła naprzód.

Szła pewnym krokiem. Gdyby Rielle jej nie znała, wzięłaby ją za naiwną, arogancką i zepsutą ślicznotkę, która zbyt łatwo dostawała to, czego chciała. Tak właśnie postrzegała Betzi w początkach ich znajomości. Ale ta śmiałość nie była oznaką słabości i ignorancji, lecz siły i determinacji. Krótkie życie Betzi nie było łatwe, jednak każde niepowodzenie sprawiało, że starała się cieszyć wszelkimi chwilami radości.

Nawet jeśli w tym celu miałaby się zapuścić w uliczki posępnego miasta, które już stanowczo zbyt długo było oblężone.

– No dalej, Rel – odezwała się Betzi, wydłużając krok. – Nie dopuszczą nas do muru, jeśli znowu zaczną się walki.

Rielle odwróciła się i podciągnęła spódnicę na tyle, by móc stawiać większe kroki i dogonić towarzyszkę. Betzi uniosła brwi, ale nie odezwała się, bo i tak nikt ich nie widział. Młodsza z przyjaciółek miała przewagę, wyrosła bowiem w tradycji noszenia wielo­warstwowych ubrań, uznawanych przez mieszkańców Schpety za przyzwoite. Rielle nigdy nie była w stanie poruszać się w nich tak prędko jak tutejsze kobiety. Szybciej przyzwyczaiła się do zwyczaju nienoszenia szala na głowie w miejscach publicznych, nigdy bowiem tego nie lubiła. Jednak proste ciemne włosy zdradzały wówczas jej obce pochodzenie.

Obie zwolniły kroku, gdy w uliczkę skręcił żołnierz. Utykał i chwiał się, ale nie podniósł wzroku, gdy się do nich zbliżał. Może był pijany? W mieście panował zakaz posiadania alkoholu. Czyżby znaleziono u kogoś skrytkę z zapasami?

Kiedy je mijał, Rielle usłyszała, że wstrzymuje oddech za każdym razem, gdy przenosi ciężar ciała na prawą nogę. Obejrzała się za nim i dostrzegła błyszczącą, ciemną plamę na jego spodniach.

– Jest ranny – wyszeptała.

– Ale chodzi – odpowiedziała Betzi.

Spojrzały na siebie ponuro i pośpiesznie ruszyły dalej.

Relacje o złym traktowaniu obywateli zaczęły krążyć niedługo po przybyciu króla i jego armii. Z początku w Doum roiło się od żołnierzy. Gdy oblężenie się przedłużało, zaczęli się borykać z nudą i głodem, a znajomy labirynt uliczek z wolna stał się swego rodzaju polem walki. Z braku jedzenia zrozpaczeni ludzie zaczęli kraść. Zaprawieni w bojach mężczyźni, którzy obawiali się, że ich życie dobiega kresu, pragnęli zaznać wszelkich dostępnych jeszcze przyjemności.

Najbezpieczniej było nie wychodzić z domu. Na szczęście starsi tkacze wciąż pamiętali opowieści o tym, jak to ich babki przetrwały poprzednie oblężenie, uprawiając jadalne rośliny na dachach domów. Wysłały tam młodszych tkaczy z nacią warzyw korzeniowych i cennymi nasionami.

„Większość z nas sądziła, że warzywa nie zdążą wykiełkować przed końcem oblężenia – wspominała ich słowa. – Zrobiliśmy to dla świętego spokoju. I – jak się okazało – całe szczęście”.

Oblężenie trwało już ponad trzy półsezony – albo kwartele według tutejszego sposobu liczenia dni. Pięćdziesiąt dni. Poza łapanymi przez dzieci drobnymi zwierzętami, które powszechnie uznawano za szkodniki, te mizerne uprawy w doniczkach i szczelinach były jedynym, co zostało im do jedzenia.

Większości tkaczy nie przeszkadzało, że muszą mieszkać pod kluczem. Betzi była jednak niespokojnym duchem i postanowiła się wymykać. Wszystko się zaczęło, gdy kilku kapitanów pragnących zabić nudę w czasie długiego okresu bez walki postanowiło odwiedzić twórców słynnych gobelinów z Doum. Betzi wyznała Rielle, że od pierwszego wejrzenia zakochała się w kapitanie Kolzu – z wzajemnością.

Widząc ich razem, Rielle nie wątpiła w szczerość ich uczuć. A że sama też kiedyś poddała się podobnej namiętności, rozumiała, dlaczego Betzi tak ryzykowała, żeby się z nim spotkać.

Przynajmniej ma przyjaciółkę, która ją chroni.

Właśnie zbliżały się do muru i Betzi przyśpieszyła kroku. Skręciły za róg i weszły w ulicę zablokowaną przez trzech żołnierzy. W przeciwieństwie do rannego, którego minęły wcześniej, ci od razu je zauważyli. Najpierw dostrzegli Betzi i nieco się wyprostowali, kiedy jednak ich wzrok padł na Rielle, nachmurzyli się. Przywykła już do takich min. Wiedziała, że nie są oznaką wrogości, lecz zdziwienia. Ludzie nie wiedzieli, co o niej myśleć. Nie pochodziła stąd, ale też nie wyglądała na mieszkankę żadnego kraju, który Schpetanie znali lub którego nienawidzili. Dlatego właśnie przybyła do krainy tak odległej od swojej ojczyzny – miała zacząć nowe życie wśród ludzi, którzy nie wiedzieli o popełnionych przez nią przestępstwach.

Wojny domowej nie było w planie.

Betzi najpierw przystanęła, w końcu jednak ruszyła w kierunku żołnierzy.

– Czy któryś z was, śmiałkowie, wie, gdzie jest kapitan Kolz?

Spojrzeli po sobie.

– Nie – odpowiedział jeden z nich.

– Nie widziałem go – odparł drugi, odwracając się w jej stronę.

– Chyba nie żyje – dodał trzeci.

– Nieprawda. – Betzi uniosła głowę. – Wiedziałabym, gdyby nie żył.

Mężczyźni sprawiali wrażenie rozbawionych.

– Czyżby? Jak to?

Skrzyżowała ramiona.

– Po prostu bym wiedziała. Czy któryś z was może nas do niego zaprowadzić? Muszę mu przekazać coś bardzo ważnego.

Rielle jęknęła w duchu.

– A cóż to takiego? – spytał niższy z mężczyzn, zahaczając kciuki o kieszenie na biodrach i podchodząc do Betzi posuwistym krokiem.

– To jest przeznaczone tylko dla niego, więc nie powinno cię interesować.

Och, Betzi – pomyślała Rielle, sięgając ku ramieniu dziewczyny. Za bardzo ufasz przekonaniu, że dzięki jego nazwisku unikniesz problemów. Nie każdy żołnierz lubił kapitana, ten bowiem od kiedy poznał Betzi, częściej karał ich za ataki na obywateli.

– Chodźmy – szepnęła.

Betzi cofnęła się o krok, gdy niski mężczyzna zbliżył się do niej.

– Skoro nie…

Skoczył naprzód i chwycił ją za ręce, którymi odruchowo się przed nim zasłoniła.

– Jaki to prezencik przyniosłaś przystojnemu kapitanowi? – spytał. Dostrzegł przywiązane do jej pasa zawiniątko i chwycił za nie, puściwszy jej nadgarstek. – To ten? – Materiał podarł się, gdy próbował zerwać pakunek, i wypadł z niego szal, który Betzi robiła w obecności Rielle; godzinami przędła wełnę, którą wyskubała z własnej poduszki, a potem zręcznie wplatała ją w tkaninę za pomocą kościanej igły techniką, której Rielle nigdy nie udało się opanować.

– Oddawaj! – zażądała Betzi, gdy podniósł szal.

Kiedy usiłowała po niego sięgnąć, Rielle chwyciła ją za pas.

– Niech go sobie weźmie – poradziła jej. – Zrobisz drugi z mojej poduszki – dodała, gdy pozostali żołnierze podeszli bliżej.

Betzi zignorowała jej słowa.

– Kapitan Kolz nie będzie zadowolony, kiedy dowie się… Auć, Rel!

Nie wyrywała się jednak, gdy Rielle pociągnęła ją w tył. Niski mężczyzna puścił jej rękę, żeby przyjrzeć się szalowi, dziewczynie zaś ulżyło, że Betzi postanowiła skorzystać z okazji i się wycofać. Kiedy spojrzała na Rielle, okazało się, że bunt i gniew na jej twarzy ustąpiły miejsca strachowi. A potem otworzyła szeroko oczy, gdy ktoś zatrzymał je szarpnięciem. Rielle spojrzała za siebie i dostrzegła, że żołnierz nadal trzyma w dłoni sznurek przywiązany do pasa Betzi.

Pozostali mężczyźni zbliżali się, by je otoczyć.

– Rielle! – krzyknęła Betzi, usiłując odtrącić ręce niskiego napastnika. – To właśnie jedna z tych chwil!

Rielle poczuła ucisk w żołądku. Betzi miała rację. Skoro nie przejęli się skargą do kapitana, to albo Kolz rzeczywiście nie żył, albo ktoś inny był dowódcą tych ludzi, albo zamierzali dopilnować, by nikt takiej skargi nie złożył.

– Wybaczcie, Aniołowie – wyszeptała Rielle.

Wzięła Betzi pod ramię i odwróciła się w stronę najbliższego z dwóch mężczyzn, którzy właśnie wyciągali ku niej ręce. Zaczerpnęła odrobinę magii, chwyciła go za dłoń i w myślach wypowiedziała słowo: „Ciepło!”, licząc, że pamięta jeszcze sztuczkę, której nauczyła ją przyjaciółka.

Cofnął się, krzycząc z bólu. Gdy zwróciła się w stronę drugiego mężczyzny, zza pleców usłyszała przekleństwo. Betzi nagle pociągnęła ją naprzód w kierunku miejsca, w którym żołnierze stali na początku. W nadziei że przyjaciółka wie, co robi, Rielle obróciła się i pobiegła za nią.

Nie słyszały za sobą kroków. Gdy dotarły do końca ulicy, Rielle odwróciła głowę i dostrzegła, że trzej mężczyźni stoją obok siebie i patrzą na nie spode łba. Zauważyła dwie migoczące plamy skazy – ciemność w miejscach, w których wraz z Betzi uszczupliły zasoby magii w tym świecie.

Magii, która należała do Aniołów. Rielle zadrżała. Tu, w Schpecie, wierzono, że Aniołowie dopuszczają posługiwanie się magią w wyjątkowych sytuacjach, w obronie ludzkiego życia. Rielle dowiedziała się o tym od Anioła, którego spotkała w Górskiej Świątyni, nim wysłał ją na drugi koniec świata, by zaczęła nowe życie: „Zezwalam ci posługiwać się magią, jeśli twoje życie będzie zagrożone i nie będziesz miała innego wyjścia”.

Od chwili rozpoczęcia oblężenia jego słowa nieraz rozbrzmiewały w jej myślach.

Nie możemy jednak mieć pewności, że zamierzali nas zabić – martwiła się Rielle. Ale żeby się upewnić, nie mam zamiaru czekać na moment, w którym czyjeś ostrze poderżnie mi gardło. Zbyt wiele kobiet wykorzystano lub zabito na ulicach Doum, by podejmować takie ryzyko. Poza tym jeśli Aniołowie są tak bezlitośni, jak twierdzą kapłani z mojej ojczyzny, moja dusza i tak jest już stracona. Nieszczególnie mi sięśpieszy, żeby się dowiedzieć, kto ma rację.

Wkroczyły na szerszą drogę, która oddzielała miejskie domy od murów. Młodsza z dziewcząt zatrzymała się, a potem poprowadziła Rielle w kierunku kamiennych schodów wiodących na blanki. Pozostali zdolni do walki żołnierze armii królewskiej stali na murach albo odpoczywali pod nimi, grając w gry, rozmawiając lub zajmując się bronią, zbrojami bądź ranami. Ich szeregi przerzedziły się, od kiedy Rielle była tu ostatni raz, a niemal każdy miał w którymś miejscu bandaż.

Chyba są zmęczeni – zauważyła. Wystraszeni. Rozgniewani. Albo wszystko po trochu.

Betzi nagle się zatrzymała.

– Tam jest – powiedziała ściszonym głosem. – Kapitanie Kolz!

Rielle podążyła wzrokiem za spojrzeniem Betzi i dostrzegła przemęczonego młodego człowieka opartego o ząbkowany parapet wieży w dalszej części muru. Przyjaciółka pociągnęła ją niemal w biegu, śpiesząc na spotkanie z ukochanym. Coś w jej dłoni powiewało w tę i z powrotem. Rielle roześmiała się, gdy dostrzegła, że to szal – Betzi zdołała ocalić i jego, i siebie.

Kapitan spojrzał w dół na ulicę, Rielle zaś nie była zaskoczona, że zwrócił na nie uwagę, bo jako jedyne energicznie się poruszały. Na widok uśmiechu, który rozświetlił jego twarz, serce zabiło jej w piersi, po czym nieco posmutniała. Być może uczucie między nim a Betzi wygaśnie, gdy obecna ponura sytuacja dobiegnie końca – i jeśli przeżyją – nie mogła jednak pozbyć się wrażenia, że ostatecznie straci przez niego jedyną przyjaciółkę.

Betzi puściła Rielle i pomknęła ku szczytowi wieży, zwinnie wspinając się po stopniach klatki schodowej. Gdy Rielle dotarła na górę, podążając za przyjaciółką spokojniejszym krokiem, okazało się, że dziewczyna i kapitan są kompletnie sobą pochłonięci, a kilku rozbawionych żołnierzy udaje, że niczego nie widzi. Zauważyła też, że szal znalazł się już na szyi mężczyzny.

– …powiedzieli, że nie żyjesz! Nie uwierzyłam im – oznajmiła Betzi. Uśmiechnęła się od ucha do ucha, gdy Rielle do nich dołączyła. – My…

Jej słowa zagłuszył głośny dźwięk rogu, powtórzony wzdłuż całego muru. Spoza miasta dobiegły odgłosy w odpowiedzi, a po nich dotarły dźwięki, które wcześniej słyszała tylko w czasie różnych uroczystości – wrzask tłumów. Uśmiech zniknął kapitanowi z twarzy i mężczyzna wraz z pozostałymi żołnierzami popędził ku zewnętrznej krawędzi muru, by wyjrzeć przez blanki.

– Atakują. – Kapitan spojrzał na dziewczyny. – Wracajcie do domu.

Betzi jednak przysunęła się, omijając przerwy w murze. Rielle poszła w jej ślady.

– W czasie walk jestem bezpieczniejsza tutaj niż na ulicach – zauważyła Betzi z nietypową dla siebie powagą.

Kolz szybko rozważył jej słowa.

– W takim razie zejdźcie do wieży i zostańcie tam, dopóki nie odprowadzę was do domu.

Skinęła głową, a potem kiwnęła na Rielle i pośpiesznie ruszyła ku stopniom. Gdy zaczęły schodzić, usłyszały świst i zrobiły unik. Dały nura w dół klatki schodowej, a potem zatrzymały się i spojrzały w górę. Nad ich głowami pojawiło się kilka ciemnych linii. Z ulicy w dole dobiegały krzyki stłumione przez ściany wieży.

Wkrótce jednak zagłuszył je łoskot nadciągającej armii. Żołnierze trącali je, gdy schodziły po schodach. Obie wcisnęły się w kąt pomieszczenia na najwyższym piętrze. Pojedynczy łucznik został na tym samym poziomie, przemieszczając się między jednym wąskim oknem a drugim z napiętym w gotowości łukiem.

Na zewnątrz wrzaski atakujących połączyły się z krzykami obleganych, a potem przeszły w wołania, trąbienie rogów oraz chrzęst i stukot broni, gdy napastnicy dotarli pod mur. Łucznik wypuszczał strzałę za strzałą, a gdy opróżnił kołczan, wybiegł, zostawiając kobiety same. Betzi odwróciła się do Rielle i popatrzyła na nią szeroko otwartymi oczami. Rielle uświadomiła sobie, że zamarła z przerażenia. Przyjaciółka zbliżyła się do okna, by popatrzeć na bitwę, i puściła rękę Rielle. Z bijącym mocno sercem Rielle podeszła do okna z drugiej strony.

– Nie daj się postrzelić – ostrzegła towarzyszkę Betzi, gdy ta chyłkiem wyjrzała na zewnątrz.

Rielle wychyliła się ostrożnie. Jej oczom ukazał się znajomy widok. Spośród łagodnych wzgórz wyłaniały się poszarpane skaliste szczyty. Gdy po raz pierwszy je zobaczyła, skojarzyły jej się z czarnymi zębami osadzonymi w zielonych dziąsłach; potem dowiedziała się, że Schpetanie nazywali je Zębami Anioła.

Teraz gdy większość pól została zadeptana i zaległo na nich błoto, a plonami wykarmiono żołnierzy uzurpatora, wzgórza nie wyglądały tak zielono. Wrogi obóz leżał kilkaset kroków dalej. Pomiędzy nim a murami miasta znajdowało się kilka równoległych wybrzuszeń terenu, których wcześniej tam nie było.

Otworzyła umysł i z ulgą stwierdziła, że nie wyczuwa śladów skazy. Choć wojna domowa była brutalna i bezlitosna, ani król, ani uzurpator nie chcieli narażać się na gniew Aniołów i używać magii. Wszyscy zastanawiali się, czy jedna lub druga strona wreszcie to zakończy, Rielle wątpiła jednak, by tak się stało. Tylko kapłanom wolno było biegle posługiwać się magią, Rielle zaś nie sądziła, by król lub uzurpator znaleźli chętnego, który użyłby jej w działaniach wojennych.

Gdzieś za murem rozległ się kolejny dźwięk rogu, ale tym razem zabrzmiał inaczej. Hałas wokół wieży nieco przycichł, a potem się zmienił. Podniósł się okrzyk, który wielokrotnie powtarzano zarówno przy wieży, jak i dalej. Żołnierze biegali po schodach w górę i w dół, zmuszając Rielle i Betzi do powrotu do kąta.

– Wycofują się! – ryknął ktoś na szczycie wieży.

Rielle rozpoznała głos Kolza. Zmartwienie zniknęło z twarzy Betzi.

– To jakiś podstęp?! – zawołał ktoś ciszej gdzieś na ulicy.

– Możliwe. Ktoś przeżył przy wyłomie?

– Sprawdzę.

Betzi i Rielle wróciły do okna i patrzyły na wycofujące się wojska uzurpatora, na żołnierzy znikających za wybrzuszeniami i pojawiających się znowu. Jedna ze spiczastych budowli we wrogim obozie nagle się zapadła, a po niej kolejna.

– Pakują się? – zastanawiała się Rielle.

– A co to za ludzie na drodze? – spytała Betzi.

Rielle zmrużyła oczy, wyglądając osób, które zauważyła przyjaciółka.

– Gdzie?

– Trzech, jeden w złotym płaszczu, dwóch w dziwnych strojach. Możliwe, że to cudzoziemcy.

– Masz znacznie lepszy wzrok ode mnie – stwierdziła Rielle. – Może gdyby podeszli bliżej… – Głos uwiązł jej w gardle, gdy dojrzała te trzy osoby.

– Możliwe, że ten ubrany na złoto to uzurpator – usłyszała głos Betzi. – Co do pozostałych…

Rielle otworzyła usta, ale nie była w stanie wydusić z siebie słowa.

– …trochę przypominają kapłanów – ciągnęła Betzi. – Mówiłaś, że na północy ubierają się na granatowo, tak? Rel?

Płuca odmawiały Rielle posłuszeństwa. Gdy ucisk w gardle zelżał, nabrała haust powietrza.

– Co się dzieje, Rel?

Rielle pokręciła głową, ale nie mogła oderwać wzroku od zbliżających się do miasta trzech mężczyzn. W jej sercu zmagały się ze sobą nadzieja i strach. Jeśli to… jeżeli…

– …odprowadźcie te dwie kobiety do domu – odezwał się ktoś przy wejściu na wiodące w górę schody.

– Ale kapitanie… – zaczęła Betzi.

– Idź do domu, Bet – rzekł Kolz. – Zamknij drzwi na klucz. Powiadomię cię, co się dzieje, gdy sam się dowiem.

Ktoś chwycił Rielle za rękę i odciągnął od okna. Wspomnienie, które uwięziła w przeszłości, uwolniło się, wzbudziło przerażenie i przywołało obraz zdesperowanego, wywijającego nożem człowieka. Zamknęła oczy, opanowała wspomnienia, ponownie je okiełznała. Gdy znów uniosła powieki, zobaczyła twarz Betzi.

– Chodź, Rel.

Betzi wzięła Rielle pod ramię i poprowadziła ją schodami w dół. Rielle przypomniała sobie inną wieżę. Więzienie w górach. Pożądliwie spoglądający młody kapłan. Wystraszony kapłan. Anioł piękniejszy niż którykolwiek śmiertelnik…

Jasny blask słońca sprawił, że skrzywiła się i wróciła do rzeczywistości. Betzi się zatrzymała. Młody łucznik stał o krok od nich; zasępił się, gdy po raz pierwszy wyraźnie zobaczył Rielle. Dziewczyna wzięła głęboki wdech, po czym odepchnęła od siebie wspomnienia i pragnienie powrotu biegiem do okna w wieży, by upewnić się, że się pomyliła.

Bo przecież musiała się mylić.

– Wszystko w porządku, Rel? – spytała Betzi.

– Tak.

Betzi odwróciła się do łucznika.

– Prowadź – rzekła pogodnie, po czym ruszyli cichymi ulicami Doum.

Rozdział 2

Rielle stała przy krośnie, wpatrując się w częściowo ukończony gobelin. Pozwoliła, by obrazy ze wspomnień przesłoniły jego wzór.

Wciąż zwisające z przodu czółenka pokrywał kurz. Nie pracowała tu od roku. Tkała gobelin, by się szkolić i doskonalić techniki, których ją nauczono. Powinna go już dawno skończyć i zwolnić krosno, lecz stara drewniana konstrukcja i tak była zbyt wypaczona, żeby dało się utkać na niej coś wartościowego, a jedyna uczennica, którą Grasch przyjął, od kiedy Rielle ukończyła szkolenie, nie przetrwała nawet pierwszego roku nauki przędzenia i barwienia przędzy.

Tkanina zdradzała nieporadność i błędy nowicjuszki, ale nie dlatego Rielle przestała nad nią pracować. Warsztat cieszył się ogromnym powodzeniem aż do rozpoczęcia oblężenia, wszyscy tkacze byli zajęci, lecz nie z tego powodu nie chciała poświęcić kilku godzin na dokończenie pracy. Betzi i kilka innych dziewcząt w nieskończoność zachęcały Rielle, by usiadła przy krośnie, ale nie potrafiły jej przekonać do tego zajęcia.

Problem polegał na tym, że dokończenie ostatniego fragmentu wiązało się z podjęciem wielkiego ryzyka. Na kartonie – rysunku powieszonym za gobelinem jako szablon – i na malowanym wzorze widniały niewyraźne kształty w niedokończonym obszarze, nie miała bowiem odwagi, by dodać szczegół, który ujawniłby temat wzoru. Wielokrotnie zastanawiała się, dlaczego w ogóle się na niego zdecydowała, zwłaszcza po obietnicy, że nigdy z nikim nie będzie na ten temat rozmawiać. A jednak jej ręce same rysowały na kartonie, jak gdyby kontrolował je ktoś inny.

Może rzeczywiście tak było. Prawdopodobieństwo, że prowadzi ją Anioł, było jedynym powodem, dla którego nie pocięła i nie spaliła nieukończonej tkaniny.

– Pierwsze dzieło tkacza często mówi o nim więcej, niż można by się spodziewać – powiedział jej Grasch, gdy pozostali rzemieślnicy zaczęli się zastanawiać, dlaczego porzuciła pracę.

– Albo o kimś innym – dodała Betzi. – Kimkolwiek jest ten człowiek. Może to dawna miłość?

– To kapłan – stwierdził Tertz.

– No i? Nie we wszystkich krajach kapłani muszą zachować celibat.

Rielle uśmiechnęła się na wspomnienie tej rozmowy. Wtedy Be­tzi mnie nienawidziła. Ze wzajemnością. Dziewczyna była ulubienicą Grascha, choć ten twierdził, że nikogo nie faworyzuje. Rielle rozpaczliwie próbowała udowodnić swoją wartość mistrzowi tkactwa, zwłaszcza po tym jak miejscowy mistrz malarski wyśmiał i wydrwił jej umiejętności.

Ręce tak jej drżały, gdy Grasch sprawdzał jej zdolności artystyczne, że ledwie była w stanie cokolwiek namalować, tkacze zaś spoglądali po sobie i rozmawiali w niezrozumiałym dla niej języku, ale wyraźnie było widać, że mają wątpliwości. Choć dzięki tym ludziom miała co jeść i gdzie spać, odnosiła wtedy wrażenie, że nie poszło jej najlepiej, gdyż otrzymywała od mistrza najprostsze zadania godne służącej. Minęło kilka miesięcy, nim nauczyła się ich języka na tyle, by zrozumieć, że przędzenie i barwienie przędzy to pierwszy etap szkolenia i że obowiązki gotowania, sprzątania i służenia tkaczom przydzielano wszystkim nowicjuszom.

Nie doszło do żadnego przełomowego wydarzenia, które zamieniło niechęć pomiędzy nią a Betzi w przyjaźń; uczyniły to chwile, w których kobiety nabierały do siebie szacunku. Choć diametralnie różniły się charakterami, Rielle lubiła myśleć, że ich dusze są do siebie podobne. Życie zahartowało je obie, zanim trafiły do warsztatu. Obie też szanowały potrzebę zachowania przeszłości w tajemnicy.

Rielle drgnęła, usłyszawszy za sobą hałas.

– Czyżby nadeszła odpowiednia pora? – odezwał się cichy głos starszej osoby.

Rielle spojrzała z ukosa w kierunku, z którego dobiegał. Wcześ­niej przysunęła krosno do jedynego okna, którego zasłon nie przybito gwoździami dla powstrzymania intruzów. Jej wzrok przyzwyczajony był do intensywniejszego światła, dlatego dopiero po chwili dostrzegła starca siedzącego w ciemnym kącie warsztatu.

– Mistrzu – odezwała się. – Myślałam, że jesteś na górze. Jeżeli ci przeszkadzam…

– Ależ skąd – powiedział. – Znowu rozkoszuję się odgłosami tkania. Byłbym zawiedziony, gdybyś przestała.

Spuściła wzrok i popatrzyła na czółenka, które ułożyła w rzędzie na tacy.

– Chyba w takim razie muszę pracować.

O dziwo w jej głosie słychać było więcej pewności, niż w rzeczywistości miała.

– W rzeczy samej. – Westchnął. – Mam wrażenie, że świat się obrócił.

Po jej plecach przebiegł dreszcz. Dostrzegła ziarno prawdy w tych słowach, w stwierdzeniu, że w świecie zaszła wielka zmiana. Nie miała jednak ochoty się nad tym zastanawiać. Mimo to ogarnęło ją poczucie palącej konieczności. Tkanie zajmowało wiele czasu. Nie wiedziała, ile go ma.

Przysunęła stołek do krosna, usiadła, zdmuchnęła kurz z przędzy i czółenek i zadumała się nad kolorami. Ich odcienie nadal były żywe. Z miejscowych jagód wytwarzano barwnik tak intensywny jak kryształowo niebieski pigment, który stosowano do malowania spirytuali w jej ojczyźnie. Próbowała zrobić z niego farbę, ale rezultaty były mizerne i rozczarowujące. Nie wszystko, co nadawało się do wytwarzania barwników, nadawało się także do produkcji farb, i odwrotnie.

Czernie uzyskiwano, mieszając nawóz z miejscowym mułem. Czerwienie wydobywano ze skórek warzyw i z zardzewiałych metali, żółcienie z rosnących na łąkach kwiatów; wszystkie te kolory były łatwo dostępne, dlatego miała do dyspozycji mnóstwo nici w barwach, których potrzebowała do tkania odcieni skóry. Schpetanie byli niemal tak bladzi jak postać, którą tkała, co działało na jej korzyść.

Wzięła do ręki czółenko i zaczęła przesuwać jego szpic pod co drugą nicią osnowy; w miejscu, gdzie powinien zmienić się odcień, przeciągała całość, potem zaś zawracała. Kilkakrotnie starannie dobiła nową przędzę do starej. Tkając po kawałeczku, wypełniła lukę pomiędzy kołnierzem a szczęką, trzymając się obrazu, który widziała w pamięci, nie zaś tego, który widniał na kartonie. Gdzieniegdzie kilka dodatkowych ściegów wplatało się w kolejny odcień, tworząc wrażenie cienia.

Gdy już zaczęła, dłonie prędko odnalazły rytm. W miarę jak tkana twarz nabierała kształtów, Rielle pracowała coraz szybciej. Podjęła już decyzję i teraz chciała tylko mieć pewność, że skończy gobelin, zanim… może po prostu zanim inni tkacze zorientują się, co robi. Dlatego starannie dobierała kolory. Gdyby popełniła błąd, musiałaby poświęcić na tkanie więcej czasu.

W trakcie pracy otworzyła drzwi do przeszłości i jej mięśnie się napięły.

Kiedyś myślała, że ból zawsze będzie zbyt intensywny, ale tym razem był stłumiony. Pozostały tylko smutek i poczucie winy. Czy jej miłość do Izare’a wygasłaby równie szybko, gdyby wciąż byli razem? Przecież chyba żal z powodu złamania serca ukochanemu i zrujnowania ambicji własnej rodziny powinien potrwać dłużej niż pięć lat? Najlepsze gobeliny potrafiły przetrwać kilkaset lat, nim wyblakły – w porównaniu z tym czas, który spędziła na wygnaniu, był niczym.

A jednak uczynek będący przyczyną wszystkich tych cierpień – czyli posłużenie się magią – wybaczył jej sam Anioł. W takim razie chyba sama sobie także powinna wybaczyć? Ale przecież zrobiła coś znacznie gorszego. Za pomocą magii zabiła kapłana.

Zadrżała na to wspomnienie. Sa-Gest był podłym manipulatorem, który szantażował inne kobiety, by poszły z nim do łóżka. Ale z nią mu się nie udało, a wszyscy zasługują przecież na możliwość obrony przed wydaniem wyroku. A jednak bardziej przerażała ją myśl, że kogoś zabiła, i to z łatwością, niż że zabiła właśnie jego.

Był tam, a po chwili już go nie było. Zepchnęła go z położonej na stromym klifie drogi i w tym celu pozbawiła magii ogromną połać doliny.

Gdyby zobaczyła jego zwłoki, z pewnością to wspomnienie prześladowałoby ją do dziś. Tymczasem pamiętała jedynie odwiedzającą ją w snach i marzeniach postać o niezwykle bladej cerze – takiego właśnie odcienia używała w pracy.

„Rielle Lazuli, twoja wina zostaje ci wybaczona. A ja proponuję ci rzecz następującą: jeśli przyrzekniesz, że nigdy więcej nie posłużysz się magią, chyba że w obronie własnej, ofiaruję ci drugie życie. Nie możesz wrócić do domu. Nie wolno ci kontaktować się z tymi, których opuściłaś. Musisz udać się do odległej krainy, gdzie będziesz kimś obcym”.

Jego usta były… jakiego były koloru? Zawahała się, a jej dłonie przestały się poruszać, gdy próbowała sobie przypomnieć. Skoro odcień nie zapadł jej w pamięć, widocznie się nie wyróżniał. Czyli róż jego warg był prawdopodobnie ciemniejszy niż skóry, ale nie na tyle, by wyglądały na pomalowane.

Były pełniejsze niż wąskie usta typowego Schpetanina, bardziej przypominały wargi jej rodaków. Tkała powoli, dopóki rezultat jej nie zadowolił. Cofnęła się o kilka kroków i z zaskoczeniem stwierdziła, że usta postaci wyglądają, jakby były wygięte w uśmiechu. Nie potrafiła sobie przypomnieć, czy się uśmiechał, choć wydawało jej się, że w którymś momencie musiał to zrobić. Może po prostu dlatego że jej wybaczył i był taki uprzejmy, ona zaś wychowywała się w przekonaniu, że nie można oczekiwać takiego zachowania od Anioła mającego do czynienia ze splamionym, czyli osobą, która dopuściła się kradzieży magii należącej do Aniołów.

Tamtego dnia nie tylko to przekonanie okazało się błędne.

„Zezwalam ci posługiwać się magią, jeśli twoje życie będzie zagrożone i nie będziesz miała innego wyjścia”.

Poczuła ucisk w żołądku na myśl o magii, którą posłużyły się wraz z Betzi, by uwolnić się od żołnierzy. Nie tak łatwo było porzucić ostrożność, którą zachowywała całe życie. Nie posłużyła się magią, gdy niedługo po rozpoczęciu szkolenia przyparł ją do muru jeden z mężczyzn noszących pałacową lektykę i zaczął ją obmacywać. Uciekła, dopiero gdy zwolnił uścisk z powodu ataku kaszlu. Mimo że wówczas wciąż nie dogadywała się z Betzi, była zdziwiona, gdy ta domyśliła się, co się stało, i choć raz okazała szczere, niepodszyte ironią współczucie.

– Potrafiłabyś utkać ciemność? – spytała ją wówczas dziewczyna. Do tego czasu Rielle zdążyła już poznać miejscowy język na tyle, by wiedzieć, o co pyta Betzi, i że Schpetanie są skłonni przymykać oko na sporadyczne i niewielkie grzeszki. – Jeśli potrafisz, mogę nauczyć cię paru sztuczek, które pomogą ci pozbyć się takich ludzi – zaproponowała. – I nie czekaj, aż taka sytuacja zdarzy się raz jeszcze. To trzeba wyćwiczyć, podobnie jak wszystko, czego uczysz się w życiu.

Rielle skorzystała z jej propozycji, dopiero gdy zaczęło się oblężenie. Choć Anioł zezwolił jej na posługiwanie się magią, nie mogła tego udowodnić. Może i rozprawił się z kapłanami w Górskiej Świątyni, którzy wykorzystywali splamione kobiety do rodzenia potężniejszych kapłanów, ale przed jego interwencją takie kobiety cierpiały przez wiele lat. Nie chciała sprawdzać, w jaki sposób karano splamionych tutaj, ani liczyć na ratunek Aniołów, chyba że nie miałaby innego wyboru.

Betzi nauczyła Rielle, jak stworzyć maleńki płomień, wprawiając powietrze w drganie, dopóki się nie rozgrzeje, i jak utwardzić powietrze i poruszyć je, by coś odepchnąć. Dziewczyna poradziła jej ćwiczyć tę sztuczkę, twierdząc, że skoro Aniołowie pragnęli zachować magię dla siebie, ale zezwalali na stosowanie jej w samoobronie, to należało wykorzystywać ją w jak najwydajniejszy sposób.

Mimo wszystko gdy Rielle posługiwała się magią, śniła potem, że kroczy głównymi ulicami Fyre ubrana w łachmany, a tłum ciska w nią nieczystościami. Umierała ze strachu za każdym razem, gdy znalazła się w pobliżu schpetańskich kapłanów.

A teraz był tu Anioł – jeżeli plotki, które dotarły do nich po powrocie do warsztatu rzeczywiście potwierdzały to, co zobaczyła z murów. Czyżby przybył, żeby ją ukarać? Zadrżała na myśl o dezaprobacie w jego wiecznie młodych oczach – oczach tak ciemnych, że trudno było dostrzec granicę pomiędzy tęczówką a źrenicą. Jak to przedstawić? Może połączyć ciepłą i zimną czerń? I z jego włosami zrobić to samo?

Przerwała na chwilę i dotknęła dłonią swoich włosów. Nim dotarła do Doum, urosły już do ramion. Pozwoliła ludziom wierzyć, że kobiety w Fyre noszą krótko obcięte włosy i że zapuściła je, bo spodobały jej się tutejsze zwyczaje. Były błyszczące i czarne, a zafascynowana nimi Betzi lubiła je zaplatać.

Włosy Anioła były czarne, lecz w miejscach, w których padało na nie światło, połyskiwały niebieskim odcieniem. Gdy utkała jego czoło, spojrzała na tacę z czółenkami i na wybrany odcień niebieskiego. Była to nietypowa barwa, ale to właśnie ją dostrzegła tamtego ranka pod murami miasta – nie tylko na szatach kapłanów.

Zmarszczyła brwi. Może to nie on. Może to zwykły kapłan w dopasowanym, ciemnoniebieskim nakryciu głowy. A jednak dostała gęsiej skórki, gdy przypomniała sobie, w jaki sposób postać kroczyła naprzód. Bzdura. W Górskiej Świątyni nawet przy mnie nie wstał. Jak miałabym rozpoznać jego chód?

Za plecami usłyszała westchnienie Grascha. Nagle wróciła do rzeczywistości, a każdy odgłos powstający przy tkaniu wydawał się żywszy i głośniejszy niż zwykle. Tęskniła za gwarem głosów w czasie pracy. Przy tkaniu innych rzeczy pracowało się w pojedynkę – przy krośnie do tkanin mógł pracować jednocześnie tylko jeden tkacz. Przy tkaniu gobelinów mogło pracować obok siebie tylu tkaczy, ilu tylko mieściło się przy krośnie. Czasami, gdy terminy były krótkie, wszyscy tłoczyli się razem. Tkacze obdarzeni talentem muzycznym śpiewali, a pozostali nucili do wtóru.

Ale z każdym dniem oblężenia w pracowni robiło się coraz ciszej. Tkacze zajmowali się realizacją zamówień, kiedy jednak podstawowy odcień przędzy się skończył i nie było skąd wziąć barwnika, nie mieli wyboru i przestali zajmować się gobelinami. Wszystkie aumy, które dostarczały wełny, zabito i zjedzono. Gdy tkaczy doszły słuchy o wyczerpujących się zapasach opału, zaczęli się obawiać, że ludzie zechcą spalić krosna albo że oni sami będą zmuszeni to zrobić. Tym bardziej Rielle musiała ukończyć ten gobelin. Prędzej poświęciliby kiepskie niż porządne krosno.

Wreszcie skończyła czubek głowy postaci. Tkała dalej ku krawędziom, wydłużając rozchodzące się na boki ciemne linie wokół sylwetki. Wybrała czarne linie zamiast zwyczajowych białych. Podejrzewała, że to właśnie ta decyzja, nie zaś nieszablonowe przedstawienie Anioła, była najgroźniejszym wyborem, jakiego dokonała. Nie potrafiła jednak zaprzeczyć temu, co widziała i wyczuwała. Wiedziała, że białe promienie na świątynnych malowidłach były iluzją powstałą z powodu czerni skazy promieniującej od Anioła, który zaczerpnął magii. Lecz sugerowanie, że Anioł mógł doprowadzić do powstania skazy poprzez użycie magii, mogłoby zostać uznane za bluźnierstwo.

Gdy ostatnia nić znalazła się na miejscu, ostatni jej koniec został obcięty, a ostatnie czółenko odłożone do kosza, poczuła, że nowe brzemię zastąpiło poprzednie.

No i już. Wyjawiłam swoją tajemnicę. Pytanie tylko, jak mi to wyszło. Zsunęła się ze stołka i podeszła do Grascha. Starzec spał, cicho pochrapując, nie miał jednak twardego snu i obudził się, słysząc odgłos jej kroków. Odwróciła się i uniosła wzrok ku Aniołowi wpatrującemu się w nią z krosna. Serce podskoczyło jej w piersi.

No i proszę. Może czas wypaczył moje wspomnienia, ale zachowałam sedno. Nieziemski. Wiecznie młody. Łaskawy.

– Skończyłaś – domyślił się Grasch. – Wyszło tak, jak zamierzałaś?

Rielle wzięła głęboki wdech.

– Tak – powiedziała cicho, wydychając powietrze.

– W takim razie kto to jest?

– Valhan.

Zmarszczył czoło, nie znał bowiem tego imienia.

– Anioł Burz.

Uniósł brwi.

– Nie pod takim imieniem go znamy. – Spojrzał ku gobelinowi. – Szkoda, że nie mogę go zobaczyć.

– Przepraszam. Zbyt długo zwlekałam.

Uśmiechnął się.

– Nie przepraszaj. Rozumiem, że nie ze wszystkim można się śpieszyć.

– Mam go opisać?

– Nie. – Uśmiechnął się, jakby dostrzegł jej zaskoczenie. – Opowiedz mi o tym, co miałaś w głowie. Inni opiszą mi twój gobelin. Chyba że nie jesteś gotowa, by go pokazać.

Stłumiła przebłysk strachu.

– Bardziej gotowa już nie będę.

– W takim razie zawołaj ich.

Rielle odwróciła się, podeszła do przejścia i odsunęła wiszący w nim gobelin. Światło wpadające przez otwarte drzwi frontowe wypełniało korytarz i oświetlało kilka stojących w nim osób.

– Rielle! – Betzi ominęła je wszystkie. – Tu jesteś! Przyszedł ktoś, kto… och! Skończyłaś!

Machnęła dłonią do Rielle, dając jej do zrozumienia, żeby weszła z powrotem do pracowni, po czym stanęła w przejściu, przytrzymując zasłonę, i wpatrzyła się w podobiznę Anioła.

– Ja… – zaczęła Rielle.

– Na najświętszych Aniołów Łaski i Sądu! – wykrzyknął męski głos.

Serce podskoczyło Rielle w piersi, gdy ktoś delikatnie odsunął Betzi i wszedł do pomieszczenia. Jego schpetańskie szaty kapłana otarły się o skórę Rielle, gdy ją mijał. Za nim weszła jeszcze jedna osoba, a światło wpadające przez okno wydobyło głęboki, znacznie bardziej znajomy błękit jej szat i bliznę przebiegającą przez jej twarz. Strach Rielle zmienił się w niedowierzanie, potem przeszedł w nadzieję, a w końcu w radość.

– Sa-Mika – powiedziała.

– To on! – rzekł schpetański kapłan. Z odgłosu jego kroków wiedziała, że podszedł do gobelinu, i przygotowała się na krytykę. Tymczasem odezwał się ze zdumieniem w głosie. – Niesamowite. Ona naprawdę go zna!

Sa-Mika nie spuszczał wzroku z jej twarzy.

– Dzięki niech będą Aniołom, że żyjesz i masz się dobrze, Rielle Lazuli – powiedział w języku Fyre. – Przebyliśmy bardzo długą drogę, żeby cię odnaleźć.

Rozdział 3

To prawda – odparła Rielle. – Pamiętaj, że sama także odbyłam tę podróż. – Uśmiechnęła się. – Jak się masz, Sa-Miko?

– Dobrze.

Przez chwilę na jego twarzy malowały się sprzeczne emocje, przez co od razu poczuła się nieswojo. Może dlatego że rzadko się uśmiechał, a jeśli już, to tylko na chwilę. Nigdy nie mówił o swoim dorastaniu w Górskiej Świątyni, podejrzewała jednak, że miał wiele złych i jeszcze gorszych wspomnień. A jednak niepewność w jego spojrzeniu była czymś nowym. Może odniosła takie wrażenie z powodu obawy przed tym, co inni pomyślą o jej gobelinie. Odwróciła się do miejscowego kapłana i serce na chwilę zamarło jej w piersi. Sądząc po obrzeżach jego szat, nie był zwyczajnym kapłanem, lecz zajmował wysoką pozycję w hierarchii.

Sa-Mika może za mnie poświadczyć – powiedziała sobie. Może im powiedzieć, że właśnie tak wygląda ten Anioł.

A jednak Sa-Mika był także obecny, kiedy obiecała, że z nikim nie będzie rozmawiać o Aniele. Gdy odwrócił się, by sprawdzić, co wzbudziło taką ekscytację kapłana, wyraz jego twarzy zmienił się, ją zaś ogarnęło przekonanie, że zrobiła coś bardzo głupiego. Jak miałaby wyjaśnić, że poczuła przymus, by dokończyć tę pracę? Taka wymówka zabrzmiałaby niemądrze.

– Myślałem, że znajdę cię w warsztacie malarzy – powiedział bez śladu dezaprobaty. – Ale widzę, że znalazłaś inne rzemiosło, w którym realizujesz swoje talenty.

– Czy Anioł będzie zły? – zapytała, czując ulgę na myśl, że schpetański kapłan nie zna ich języka.

– O to? Nie widzę powodu. To wierna i pochlebna podobizna. – Sa-Mika sprawiał wrażenie rozbawionego, ale zasępił się, widząc jej niepokój. – Ale nie to cię martwi.

– Obiecałam, że nikomu o nim nie powiem – przyznała nieśmiało. Gdy uniósł brwi, rozłożyła ręce. – Nie zamierzałam tego kończyć, ale dziś coś… coś mnie ku temu popchnęło.

Skinął głową.

– Kapitan Kolz powiedział, że widziałaś, jak wchodziliśmy do miasta.

Wtedy przypomniała sobie o Betzi. Młoda kobieta spoglądała to na miejscowego kapłana, to na Rielle, to na Sa-Mikę i na gobelin. Dezorientacja i ekscytacja sprawiły, że otworzyła szeroko oczy i usta.

– Nie byłam pewna, czy to ty – zwróciła się Rielle do Sa-Miki. – Ale… to żadna wymówka. Dałam słowo.

Sa-Mika machnął dłonią, bagatelizując jej obawy.

– Niedługo to pewnie nie będzie miało znaczenia. – Zmartwiony wyraz twarzy powrócił, Sa-Mika spojrzał na drugiego kapłana i wskazał na drzwi. – Wracajmy.

Mina miejscowego kapłana mówiła, że nie zrozumiał ani słowa, Rielle zaś zdała sobie sprawę, że żaden z mężczyzn nie zna języka drugiego. A jednak Schpetanin skinął głową, po tonie i gestach rozpoznając znaczenie słów. Wskazał dłonią drzwi i z wyczekiwaniem spojrzał na Rielle.

– Anioł chce, byś spotkała się z nim w pałacu – odezwał się w swoim języku.

Anioł. Valhan. Rielle poczuła, jakby jej żołądek nagle nic nie ważył. Valhan tu był i znowu chciał się z nią spotkać. Przełknęła ślinę i spojrzała na Sa-Mikę.

– Naprawdę przybyliście tutaj, żeby mnie znaleźć?

– On to zrobił – odparł.

Rielle uśmiechnęła się nerwowo do Betzi, gdy ją mijała, a potem znów spojrzała na Sa-Mikę.

– Dlaczego?

Znowu to zafrasowane spojrzenie.

– Nie wiem, ale nie powiedział ani nie zrobił nic, co mogłoby wskazywać, że się na ciebie gniewa.

W jego głosie pobrzmiewała przepraszająca nuta. Może to ta niewiedza go martwiła. Pewnie niepokoił się, że Anioł mu nie ufa albo że jego tajemnica może się okazać groźna. Ta druga możliwość wywołała w niej dreszcz, Rielle nie miała jednak czasu, by się nad tym zastanawiać, bo właśnie wyszła na korytarz. Tłoczyli się w nim zaciekawieni tkacze. Gdy posuwała się ku frontowym drzwiom, trzykrotnie odpowiedziała: „Nie wiem” na ich pytania, a potem znalazła się na zewnątrz, wśród tłumu sąsiadujących z nimi rzemieślników, którzy przyszli zobaczyć obcego kapłana. Dołączył do niej Sa-Mika, a schpetański kapłan wyszedł z budynku i ukłoniwszy się lekko z szacunkiem, gestem dał im znać, by podążyli za nim.

Ku jej zaskoczeniu zdążyło się już nieco ściemnić, choć gdzieś za ciężkimi chmurami słońce musiało jeszcze wisieć tuż nad horyzontem. Kapłan stworzył niewielki płomień i zawiesił go w powietrzu, by oświetlał im drogę. Trasa do pałacu była kręta i przez większą część prowadziła pod górę. Rielle już dobrze ją znała, Sa-Mika przywykł do wędrówek, więc tempo nadawał miejscowy kapłan, który dostał zadyszki i przystawał, by złapać oddech. Najwyraźniej nie miał w zwyczaju zadawać się z ludźmi mieszkającymi w położonych niżej częściach miasta. A może to oni zawsze przychodzili do niego.

Gdy dotarli do głównej drogi, okazało się, że wzdłuż niej stoi mnóstwo gapiów, musieli zatem iść środkiem. Rielle poczuła nieprzyjemny dreszcz, gdy wróciły do niej wspomnienia wygnania z Fyre. Nie są wrogo nastawieni – powiedziała sobie i złapała się na tym, że wypatruje w ich dłoniach zgniłych owoców i warzyw. Ale oczywiście wszystkie warzywa – zgniłe i świeże – już jakiś czas temu zniknęły albo zostały zjedzone.

W ciągu ostatniego roku Rielle była w pałacu cztery razy, choć wcześniej go nie odwiedzała. Towarzyszyła Graschowi, gdy dostarczał gobeliny królowi i innym wpływowym Schpetanom. Zawsze zabierał ze sobą kilkoro tkaczy spośród tych, którzy pracowali z nim nad danym gobelinem, i uczył ich, jak powinni postępować wobec zamożnych klientów.

Przed frontem budynku pokrytym wyszukanymi płaskorzeźbami rozciągał się dziedziniec. Była to najobszerniejsza przestrzeń w obrębie zamkowych murów i tego dnia panował tu tłok. Żołnierze i mieszczanie wpatrywali się intensywnie w wóz znajdujący się przed pałacowymi wrotami, a raczej w grupkę stojących obok wozu mężczyzn. Niektórzy ludzie gniewnie pokrzykiwali, machając rękami, jakby chcieli przepędzić ich sprzed pałacu. Gdy Rielle przyjrzała się uważniej, zauważyła puste pochwy mieczy i rozcięcia na płaszczach w miejscach, w których mogły być przyszyte oznaczenia ich stopni wojskowych. Mężczyźni byli żołnierzami armii uzurpatora.

Co oni tu robią?

Przed wrotami pałacu stał kapłan z rękami rozłożonymi w geście przywódczym i uspokajającym zarazem. Zarówno on, jak i żołnierze na tyle przyciągali uwagę, że Rielle i Sa-Mika zostali zauważeni, dopiero gdy podeszli do zebranych. W tłumie rozległ się krzyk, a ludzie zwrócili twarze w kierunku obcego kapłana w niebieskich szatach. Wrzawa od razu przycichła i przeszła w ściszone szepty. Żołnierze rozejrzeli się, by sprawdzić, co spowodowało tę zmianę, i utkwili wzrok w Sa-Mice. Ich spojrzenia z początku wyrażały zaciekawienie, potem zaś rozpoznali kapłana.

– Chcemy tylko służyć Aniołowi – głośno oznajmił jeden z wrogich żołnierzy, korzystając z nieoczekiwanej ciszy.

Kapłan przy pałacowych wrotach kiwnął głową.

– Jak my wszyscy. Rozmawiałem z Aniołem. Podziękował za dar i polecił, byście rozgłosili swoją wolę wśród ludu Doum. Ja zostanę tu, by pilnować porządku.

Żołnierze skinęli głowami i odwrócili się z powrotem do wozu. Gdy Sa-Mika i Rielle ich mijali, mężczyźni zaczęli odsłaniać pojazd. Rielle zauważyła worki ze zbożem, beczułki wina i oleju, a nawet skrzynki z owocami. Wszystko to i tak zapewne zostało zrabowane z terenów wokół Doum. Na koniec zobaczyła skłonny do szybkiego wybaczenia tłum, śpieszący ku wychodzącemu mu naprzeciw kapłanowi.

Weszli w długi pusty korytarz, w którym w równych odstępach rozstawiono strażników.

– Ten człowiek, którego przyprowadziliście do miasta – odezwała się Rielle, patrząc na Sa-Mikę – to uzurpator?

Sa-Mika pokiwał głową.

– A jego armia?

– Odeszła. Poza tymi śmiałkami, którzy pragną podążać za Valhanem. – Westchnął. – Tak było we wszystkich miejscach, które odwiedziliśmy. Valhan zawsze kazał im wracać do domów i swojego życia. Gdyby postąpił inaczej, pewnie sprowadzilibyśmy tu własną armię.

– A co w tym złego?

Spojrzał na nią i szeroko się uśmiechnął.

– Armię trzeba wykarmić i zadbać o jej organizację. Zawsze znajdą się ci, którzy chcą na armii zyskać i ją wykorzystać.

– A on przecież nie potrzebuje ochrony – dodała.

W takim razie co go tu sprowadziło? Na pewno nie tylko chęć odnalezienia jej. Wkrótce się dowiem. Chyba że będzie wobec mnie równie tajemniczy, co wobec Sa-Miki. Gdy dotarli do końca korytarza, żołądek podszedł jej do gardła. Była bardziej zdenerwowana niż w czasie pierwszego spotkania z Aniołem, wtedy jednak nie wiedziała, z kim i z czym będzie miała do czynienia. Czy Sa-Mika za każdym razem czuł się tak w jego obecności, czy już się przyzwyczaił?

Gdy z korytarza wkroczyli przez łukowate przejście do pomieszczenia wielokrotnie większego od całego warsztatu tkaczy, strażnik przy wejściu uderzył w dzwon. W sali było wiele osób: kobiet i mężczyzn, starców i młodych, a wszyscy mieli na sobie kosztowne stroje. Zwrócili się w stronę przybyszów, a oczy błyszczały im z zaciekawienia. Ściszyli głosy, wśród których dało się słyszeć cichy stukot miękkich butów o polerowane drewno, gdy odsuwali się, tworząc przejście ku podwyższeniu dla króla. Serce mocno zabiło w piersi Rielle. Wzięła głęboki wdech.

Ale na podwyższeniu nie było nikogo. Król stał tuż przy zebranym tłumie. Z rozłożonymi rękami i uśmiechem na twarzy ruszył przejściem stworzonym przez poddanych.

– Witamy, witamy! – powiedział, gestem przywołując ich do siebie. Spotkali się w połowie drogi. – A więc to jest ta młoda kobieta, której szuka Anioł? – Rielle już miała wykonać wyszukany ukłon, którym zwyczajowo obdarzano tu władców, król jednak chwycił ją za ręce i powstrzymał. – Rielle Lazuli, z opóźnieniem witam cię w swoim kraju. Dlaczego nie przyszłaś do mnie, gdy tu przybyłaś? Spotkanie z przyjaciółką Aniołów to dla mnie zaszczyt.

Zdobyła się na uśmiech.

– Dziękuję, Wasza Wysokość. Ale czy uwierzyłbyś mi, gdybym tak się przedstawiła?

Zaśmiał się.

– Istotnie, pewnie bym nie uwierzył. To zbyt nieprawdo­podobne. A jednak cieszę się, że postanowiłaś zamieszkać na moich ziemiach. Wszyscy staliśmy się częścią twojej opowieści, wybawił nas bowiem od podboju ten, który cię szuka.

Rielle nie mogła się powstrzymać i rozejrzała się wokoło.

– Nie ma go tu, wróci później – powiedział król. – Właśnie przygotowujemy ucztę na twoją cześć. Zaprowadzę cię do jadalni.

Ucztę? Rielle przypomniała sobie o stojącym na zewnątrz wozie i o głodujących mieszkańcach miasta. Skąd wziął jedzenie na ucztę? Czyżby uzurpator przysłał zapasy? A może pogłoski ożywnościskładowanejw pałacu są prawdziwe? Nie odpowiedziała, z niepokoju była oszołomiona i odczuwała lekkie mdłości. Pozwoliła, by król wyprowadził ją z sali.

Później czuła się jak we śnie. Jadła w towarzystwie schpetańskiego monarchy, ludzie, których nazwiska kojarzyła, lecz których nigdy wcześniej nie widziała, prosili ją o przekazanie wiadomości Aniołowi, pytano ją także o jej ostatnie spotkanie z Valhanem. Sa-Mika usiadł obok niej bezszelestnie, a gdy ktoś zorientował się, że mogłaby być jego tłumaczem, zaczęto zadawać pytania o jego kontakty z Aniołem. Z ulgą przyjęła fakt, że o jej przeszłości mówił równie niewiele, co o własnej.

Na pewno nie ma ochoty wspominać o tym, co działo się w Górskiej Świątyni, gdy tam dorastał, tak samo jak ja nie mam ochoty mówić o swoim wygnaniu za posłużenie się magią i o morderstwie – pomyślała. Ale dlaczego nie ma tu Anioła? A może… on nie potrzebuje jedzenia?

Potrawy były proste, ich smak i atrakcyjność wzbogacono przyprawami i dekoracjami. Jedynym daniem mięsnym był pieczony aum; król przeprosił za wiek zwierzęcia, wyjaśniając, że była to ostatnia sztuka w mieście. Rielle szybko zaspokoiła głód, przywykła bowiem do jedzenia niewielkich porcji, a w żołądku burczało jej raczej z niepokoju niż z powodu trawienia. W pewnym momencie Sa-Mika wyszedł, a gdy powrócił, na jego twarzy malowały się napięcie i zamyślenie.

– Siedzi w samotności i wpatruje się w góry – poinformował ją.

– Dlaczego do nas nie dołączy? – zapytała.

– Nie lubi, gdy wokół jest tylu ludzi. – Sa-Mika wzruszył ramionami. – W Górskiej Świątyni spędzał tak większość czasu.

– Czy postanowił tu przybyć z powodu jakiegoś niezwykłego wydarzenia? – dopytywała, licząc choćby na wskazówkę co do motywów postępowania Anioła.

Sa-Mika pokręcił głową.

– Nie, ale to miejsce nie było bezpośrednim celem naszej podróży. Udaliśmy się na północ, do najdalej położonego lodowego miasta, a gdy tam dotarliśmy…

Przerwał i potrząsnął głową.

– Co? Co zrobił?

Kapłan westchnął.

– Muszę ci powiedzieć. Nie chcę cię martwić, ale jeśli powinnaś wiedzieć? Całkowicie pozbawił magii najbardziej wysunięte na północ miejsce, a potem wrócił na południe. Nie zostawialiśmy za sobą skazy aż do momentu, gdy minęliśmy Llurę.

Utkwiła w nim wzrok. W Llurze było nieznośnie gorąco. Jeśli do lodowych miast na północy było z Llury równie daleko jak do chłodnej Schpety, skaza musiała przybrać ogromne rozmiary.

– Co zrobił ze skazą?

– Sądząc po tym, co widziałem, to nic.

– A więc do czegoś się przygotowuje.

Mężczyzna uniósł i opuścił ramiona. W jego oczach malowały się niewypowiadane przez wiele dni zmartwienia. Już otwierała usta, żeby zapytać, czego się boi, lecz zamknęła je. Powie jej, gdy będzie na to gotowy. Dlaczego Anioł pozbawił magii pół świata? Pomyślała o armiach, które poprzedniego dnia starły się przed zamkiem. Choć były zdesperowane, nie złamały anielskiego prawa zabraniającego stosowania magii w sytuacjach konfliktowych. A gdyby złamały?

Jak najlepiej powstrzymać ludzi przed używaniem magii, jeśli nie przez usunięcie jej ze świata? Kapłani także zostaliby pozbawieni mocy, lecz ludzie i tak szanowaliby ich za wiedzę i kontakty z Aniołami.

Ale co to ma wspólnego ze mną?

Całkowicie straciła apetyt. Mogłaby napić się wina i dodać sobie zwodniczej odwagi, lecz odrzuciła tę myśl. Gdy rozglądała się po sali, ludzie pośpiesznie odwracali wzrok. Na pewno zastanawiali się, dlaczego ta ciemnowłosa cudzoziemka, która spotkała się z Aniołem, mieszkała wśród nich tak długo i dlaczego zasługuje na specjalne traktowanie. No właśnie – dlaczego? Czas biegł powoli, a jednak popychał ją ku nieznanej nadchodzącej przyszłości. Obawiała się, że będzie to przyszłość pod pewnym względem tragiczna, nawet jeśli ostatecznie okaże się korzystna dla świata.

Gdy do sali wszedł kapłan, który pojawił się wcześniej w warsztacie, i pośpiesznie zbliżył się do króla, ogarnęły ją strach i nadzieja. Nagle miała już dość czekania i chciała mieć wszystko za sobą. Czymkolwiek to „wszystko” by było.

– Anioł czeka w komnacie audiencyjnej, Wasza Wysokość – wyrzucił z siebie mężczyzna, gdy w sali zapadła cisza. – Prosił o spotkanie z Rielle Lazuli.

– W takim razie nie każmy mu czekać.

Król odwrócił się do Rielle z uśmiechem, po czym wstał. Ujął jej dłoń i wyprowadził zza stołu.

Rielle wzięła głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze, lecz ucisk w żołądku nie zelżał, a serce nie zwolniło biegu. Może powinnam była napić się tego wina. Nogi się pod nią uginały, gdy u boku króla wychodziła z jadalni na korytarz prowadzący do komnaty audiencyjnej. Za plecami usłyszała ciche stąpanie setek miękkich butów podążających za nimi gości.

Stał wewnątrz okrągłej ławki na podwyższeniu dla króla i czekał. Nieustannie promieniowały od niego maleńkie, zanikające pasemka skazy. Odwróciła oczy, a potem przypomniała sobie słowa Sa-Miki sprzed wielu lat. Nie lubi, gdy ludzie kryją spojrzenia. Cóż…Podniosę wzrok, gdy tam podejdę. Nie mogę teraz potknąć się o spódnicę i upaść na twarz. Zapleciona wokół jej ręki ciepła dłoń króla dziwnie dodawała jej otuchy, gdy prowadził ją naprzód. Kiedy zatrzymał się przed podwyższeniem, podniosła oczy.

Na początku pomyślała tylko, że twarz z jej gobelinu jest dokładniejsza, niż mogła się spodziewać po tylu latach, choć nie wszystko się zgadzało. Usta miał węższe, a łuki brwi wygięte łagodniej. Potem zaczęła się zastanawiać, czy czyta w jej myślach, a na jej twarz wystąpił rumieniec. Zażenowanie minęło, gdy ich spojrzenia się spotkały. Jego osobliwe, ciemne oczy dobitnie przypomniały jej, że nie jest człowiekiem. Że – gdyby tylko chciał – rozerwałby jej duszę na strzępy.

A jednak kochała go. Nie tak jak Izare’a – sercem i ciałem. Kochała go duszą.

Wyraz jego twarzy zmienił się niemal niezauważalnie. Uniósł rękę i wezwał ją gestem. Weszła na podwyższenie, tym razem pewnym krokiem.

– Rielle Lazuli. Dałem ci drugie życie – powiedział w języku Fyre. Stojący z boku kapłan przetłumaczył jego słowa, a w sali dało się słyszeć odgłosy nabieranego w płuca powietrza. – Dobrze je wykorzystałaś. Magia, którą zużyłaś, została po wielokroć uzupełniona.

Odetchnęła z ulgą i pewnym poczuciem triumfu. Udało się! Wytworzyłam więcej magii, tkając gobeliny, niż skradłam, zabijając Sa-Gesta! I to w zaledwie pięć lat. Myślała, że zajmie jej to całe życie. O ile w ogóle się uda.

– Zadomowiłaś się tu i być może odzyskasz to życie, gdy miasto podniesie się po wojnie. Mogłabyś jednak zrobić o wiele więcej i być kimś o wiele ważniejszym. Wracam do swojego świata. Zapraszam cię, żebyś udała się ze mną i dołączyła do rzemieślników, którzy tam mieszkają, tworząc piękno i magię. Czy będziesz mi towarzyszyć?

Gdy kapłan przełożył jego propozycję, wszyscy zebrani wstrzymali oddech. Rielle wpatrywała się w Anioła, a jego słowa w kółko rozbrzmiewały w jej myślach.

Udać się do jego świata? A gdzie mieszkają Aniołowie? Miałabym malować i tkać?

A może powinna zostać tu, w obcym kraju, i pracować nad gobelinami przedstawiającymi sceny wybrane przez klientów? Jak mogłaby zostawić Betzi… tylko że Betzi pewnie odejdzie z kapitanem Kolzem. A tkacze… tęskniłaby za nimi, zwłaszcza za Graschem.

Ale nie na tyle, by odrzucić propozycję Anioła. Już nigdy nie zobaczę Izare’a ani rodziny, ale przecież tak miało być, poza tym nie sądzę, żeby mieli ochotę mnie oglądać. W królestwie Aniołów byłabym wśród tych, którzy mnie rozumieją. Wśród innych twórców i sług Aniołów.

– Tak – odpowiedziała słabym głosem, a potem odchrząknęła. – Tak – powtórzyła pewnie.

Zebrani zaczęli szeptać z ekscytacją.

Valhan uśmiechnął się.

– Czy przed odejściem chciałabyś coś jeszcze zrobić?

Rozejrzała się wokoło w poszukiwaniu Sa-Miki. Był zasępiony, jednak kiedy ich spojrzenia się spotkały, rozluźnił się. Doszła do wniosku, że poczuł ulgę. Wszystkie jego obawy okazały się nieuzasadnione.

– Tylko… pożegnać się – powiedziała. – Czy mógłbyś przekazać wiadomość mojej rodzinie? Powiadomić ich, dokąd wyruszam? Chociaż pewnie i tak nie uwierzą. – Skinął głową. Popatrzyła na króla. – Proszę przekazać podziękowania Graschowi i tkaczom, a także życzyć Betzi i kapitanowi Kolzowi szczęścia w życiu. – Kiwnął głową i uśmiechnął się. Zwróciła się z powrotem do Valhana. – To wszystko.

– W takim razie nie zwlekajmy – powiedział.

Zrobił krok naprzód i ujął ją za ręce. Miał chłodną skórę. Taki więc jest dotyk Anioła. Podniosła wzrok i zobaczyła, że Valhan patrzy gdzieś w dal, poza ściany sali.

A potem wszystko skryła czerń.

Jej zmysły niemal natychmiast przystosowały się do sytuacji. Brak magii, który wyczuła, był tak radykalny, że nie oszukał jej wzroku, jakoby wokół panowała ciemność. Spojrzała za plecy Anioła i dostrzegła, że schpetańscy kapłani otworzyli usta ze zdumienia.

– Weź głęboki wdech – poinstruował ją.

Zrobiła, co kazał, a gdy jej płuca wypełniły się do granic, światło zaczęło zalewać salę. Rozejrzała się i zobaczyła osłupienie na twarzach króla, jego gości, a nawet Sa-Miki. Wszyscy znikali w świetle. Nie było jednak oślepiająco jasne. Miała wrażenie, że cały świat ogarnia biel – blaknąca niczym gobelin przez wieki, tyle że w tym wypadku stulecia przemykały w mgnieniu oka.

Anioł przez cały czas był widoczny. Im mniej widać było otoczenie, tym większą świadomość obecności Valhana miała Rielle. Gdy wszystkie elementy sali spowiła jednolita biel, widziała tylko jego i siebie. I czuła. Spojrzała na swoje i jego dłonie. Jego palce wyglądały niezwykle blado na tle jej brązowej skóry. Jego ręce były smukłe, lecz męskie. Czy słyszał jej myśli? Odwróciła wzrok, wpatrzyła się w biel i zdała sobie sprawę, że widzi cienie. Uformowały się w kształty, ona zaś z niecierpliwością wyczekiwała chwili, w której ujrzy królestwo Aniołów.

Dopiero wtedy zadała sobie pytanie, czy oznacza to śmierć.

Rozdział 4

Agdyby umarła, jakie miałoby to znaczenie, skoro rezultat byłby ten sam? Przynajmniej przeszła to bezboleśnie. Nim w pełni zdała sobie sprawę, z czym to się wiąże, z bieli wyłonił się świat Aniołów, który całkowicie pochłonął jej uwagę.

Był naprawdę dziwny.

Ogromna skalista ściana, z której ukośnie wyrastały osobliwe drzewa, ciągnęła się w dal. Spuściła wzrok i zobaczyła, że urwisko opada daleko w dół, ekscytacja zaś ustąpiła miejsca zawrotom głowy i instynktownemu lękowi przed upadkiem.

Potem widok się zmienił i urwisko stało się równiną porośniętą drzewami, które jednak wciąż miały dziwne kształty – ich gałęzie układały się w wachlarze, lecz same drzewa tym razem rosły pionowo. Z zaskoczeniem stwierdziła, że ziemia wygląda na wysuszoną i spaloną – jak pustkowie nieprzyjazne nawet dla kogoś, kto wychował się na pustyni.

Dziewczynę otoczyło ciepłe powietrze. Pod podeszwami wysokich butów poczuła twardą ziemię. Odetchnęła drżąco i zdała sobie sprawę, że chwyta powietrze głębokimi haustami, by pozbyć się zawrotów głowy. Anioł pozostał niewzruszony. Rozejrzał się po okolicy, mrużąc oczy, a potem wyprostował się, rozluźniając ramiona, jakby zrzucił z nich jakiś ciężar. Może Aniołom trudno wytrzymać w świecie śmiertelników – pomyślała. Nie puścił jej rąk. Czekał, a gdy wstrzymała oddech, dostrzegła wokół Valhana czarne linie. Pustkowie zaczęło znikać, tym razem znacznie szybciej. Wróciła biel, a potem pojawił się nowy pejzaż. Aż po horyzont widać było brązową, wzbierającą z wolna, lecz niepowstrzymanie wodę. Tu i ówdzie wyrastały z niej skały i cienkie drzewa, przez co miało się wrażenie, że to nie morze, lecz powódź. A jednak nie wpadła do wody, gdy znowu owiało ją powietrze. Jej stopy stały na czymś niewidzialnym.

Tym razem nie dostała zadyszki. Powódź zniknęła. Kolejne miejsce, które ujrzała, było ponure i przerażające – poskręcana czarna skała wystająca z rozżarzonej rzeki gęstego, czerwonego płynu. Na chwilę zaatakował ją palący żar, po czym to nieprzyjazne miejsce zaczęło znikać.

Od tego momentu obrazy były przyjemniejsze, od lasów po pola, a potem – ku jej zaskoczeniu – znaleźli się na płaskiej przestrzeni otoczonej budynkami i zamieszkanej przez setki ludzi. Czy to umarli? – zastanawiała się. Przyjrzała się uważniej i z niepokojem dostrzegła w tłumie żebraków oraz kobiety i mężczyzn dźwigających wielkie ciężary. To nie mogło być królestwo Aniołów. Chyba że… Chyba że ci ludzie pokutują za grzechy popełnione za życia. Kapłani zawsze dawali do zrozumienia, że Aniołowie są łaskawsi dla łaskawych, więc może okrutniej traktowali tych okrutnych.

Myślała, że poczuje kamienny chodnik pod stopami, kiedy jednak obraz był wciąż niezupełnie wyraźny, wraz z Aniołem przepłynęła przez niego. Przenikali przez ludzi, a potem przez otaczające plac budynki, następnie – szybko nabierając prędkości – wznieśli się ponad nie. A jednak nie czuła, że się poruszają. Dotarli na skraj miasta i wystrzelili ku wielkiej szachownicy pól.

Horyzont spowijał cień niskich gór. Rielle zauważyła trzypiętrowy budynek, kilkakrotnie większy od głównej świątyni w Fyre. Anioł kierował się ku niemu. Ponownie przeniknęli przez ściany, wślizgując się na trzecie piętro. Gdy przemieszczali się z sali do sali, Rielle dostrzegła starannie zdobione meble i ściany o wspaniałych barwach. Mężczyźni i kobiety podnosili wzrok, najwyraźniej widząc przesuwające się sylwetki Rielle i Anioła, ale nie sprawiali wrażenia zdziwionych. W jednej z sal jakaś kobieta spoczywała na siedzisku, na którym prócz niej zmieściłoby się jeszcze pięć osób. Była niezwykle piękna i jadła coś łyżeczką koktajlową ze złotej miski.

Gdy Valhan zatrzymał się przed nią, podniosła wzrok i zmarszczyła brwi. A potem szeroko otworzyła oczy. Poderwała się na nogi i płynnym ruchem odstawiła miskę, a potem przycisnęła dłonie do twarzy. Jej oczy wypełniły się łzami. Gdy Rielle usłyszała wokół dźwięki i poczuła ciepłe powietrze, kobieta odezwała się i choć jej słowa były dla dziewczyny niezrozumiałe, niewątpliwie ucieszyła się na widok Anioła.

Ten odpowiedział i przez chwilę rozmawiali. Rielle zauważyła pojawiające się wokół kobiety drobne, czarne linie, znikające tak szybko, że z początku zastanawiała się, czy przypadkiem jej się nie wydawało. Potem Anioł odwrócił się do Rielle, puścił jej dłoń i wskazał na kobietę.

– To Inekera – powiedział w języku Fyre. – Władczyni tego świata. Sprowadzi cię do mojego świata, gdy upewnię się, że wszystko wygląda tak, jak w chwili mojego odejścia.

Cofnął się o krok i zniknął.

Rielle zamrugała, patrząc na pustą przestrzeń, w której przed chwilą stał. Skoro to nie był jego świat… to ile było światów? Zwróciła się z powrotem do Inekery. Powiedział, że kobieta jest władczynią tego świata. Czy to znaczy, że była królową? Powinnam się ukłonić?

Kobieta roześmiała się i skinęła na nią dłonią.

– Rielle – powiedziała i poklepała krzesło. – Usiądź.

Rielle spełniła jej polecenie, zastanawiając się, skąd kobieta zna jej język. A potem zrobiło jej się głupio, gdy przyszła jej do głowy zupełnie oczywista odpowiedź. Czyta w moich myślach, więc pewnie ona też jest Aniołem. Żadna śmiertelniczka nie mogłaby być tak piękna.

Inekera uśmiechnęła się szerzej. Wskazała palcem na Rielle.

– Ty…

Machnęła dłonią, a Rielle wyczuła przebłysk skazy. A potem coś jeszcze. Coś niesamowitego.

– Magia! – krzyknęła, uwalniając zmysły. – Ile magii!