Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Archangel One. Tom 1. Anioły w czerni

Archangel One. Tom 1. Anioły w czerni

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-66375-15-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Archangel One. Tom 1. Anioły w czerni

Sprzymierzone siły Ziemi i Priminae zdołały wywalczyć kruchy rozejm z Imperium – jeśli jednak nie uda się przenieść walki na terytorium wroga, zagłada jest nieuchronna. Przygotowując się na nieunikniony wybuch kolejnej wojny, komandor Stephen Michaels obejmuje dowództwo nad eskadrą Archaniołów. Jego rozkazy są proste: zrzucić mundur i wyruszyć w bezkresną ciemność.

Przyjmując role najemników, Michaels wraz z Archaniołami poszukują bezcennych informacji mogących podważyć potęgę najeźdźców. Misja prowadzi ich w niezbadane rejony Galaktyki, gdzie znów przychodzi im zmierzyć się ze wszechobecnym wpływem Imperium. Choć walka pod obcą banderą jest zaprzeczeniem wszystkiego, w co wierzą, muszą starannie ukrywać swą prawdziwą tożsamość i przeć dalej w imię ludzkości.

W przestrzeni Sprzymierzonych czyha nowy, przebiegły wróg. Ryzyko rośnie z każdą chwilą. Z nadzieją na odkrycie najmroczniejszych sekretów Imperium, komandor Michaels decyduje się przyjąć misję, która zaprowadzi go w samą paszczę lwa. Wie, że jedno potknięcie będzie kosztować nie tylko życie – może oznaczać też kres całej ziemskiej cywilizacji.

Polecane książki

Polska prowincja, rok 1965. Młodziutka Zofia, uczennica ostatniej klasy liceum pedagogicznego, poznaje nieco starszego od siebie kuzyna przyjaciółki. Młodzi zakochują się w sobie i zaczynają snuć plany wspólnego życia. W 1967 roku Janusz otrzymuje powołanie do wojska, a Zofia spodziewa się dziec...
Spotkania, prezentacje projektów, własnych pomysłów czy wystąpienia publiczne - to codzienność zawodowa większości pracowników. Co jednak zrobić, aby kolejne spotkanie firmowe nie skończyło się z poczuciem straconego czasu? Czy istnieje sposób na to, aby nawet najmniej porywający temat przedstawić w...
"Long Er naprawdę nic nie rozumiał, wydawało mu się, że go zamkną na kilka dni, a potem wypuszczą, absolutnie nie wierzył, że zostanie rozstrzelany. […] Kiedy przechodził obok, rzucił na mnie okiem, myślałem, że mnie nie rozpoznał, ale po kilku krokach odwrócił głowę i łkając, krzyknął: − Fugui, ...
Przejmująca opowieść o kobiecie, która przez całe życie nie może uwolnić się od skazy bycia córką alkoholika. Nocne awantury, pilnowanie bimbru, powtarzające się ataki padaczki alkoholowej ojca i dzieciństwo bez matki, która postanowiła uciec do Włoch - to wspomnienia z dzieciństwa Barbary. Oswaja j...
Pasjonująca powieść, w której zręcznie zostały połączone fakty historyczne i fikcja. Jan XXIV, pierwszy w historii szwajcarski papież, stara się wprowadzić reformy, jakich oczekuje spora część Kościoła katolickiego. Na swej drodze napotyka jednak przeszkodę: konserwatyzm Watykanu zdominowaneg...
Maria jest nastolatką, gdy jej chłopak żąda „dowodu miłości”. Trzydziestosekundowe doznanie niesie tragiczne konsekwencje. Wiele lat później kobieta trafia na terapię grupową, gdzie odsłania kulisy swojej traumy. To, co do tej pory wydawało się „tylko” tragedią, okazuje się przedsionkiem piekła. Pie...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Evan Currie

Tytuł oryginału: Archangel One

Text copyright © 2019 by Cleigh Currie

All rights reserved

This edition is made possible under a license arrangement originating with Amazon Publishing, www.apub.com, in collaboration with Graal, SP. Z.O.O.

Projekt okładki: Tomasz Maroński

Redakcja: Rafał Dębski

Korekta: Agnieszka Pawlikowska

Skład i łamanie: Karolina Kaiser

Opracowanie wersji elektronicznej:

Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.

Wydawca:

Drageus Publishing House Sp. z o.o.

ul. Kopernika 5/L6

00-367 Warszawa

e-mail:drageus@drageus.com

www.drageus.com

ISBN EPUB: 978-83-66375-15-4

ISBN MOBI: 978-83-66375-16-1

PrologGwiezdna Kuźnia AlfaWewnętrzna orbita Słońca

Komandor Stephen „Stephanos” Michaels przemierzał długie, wijące się korytarze nowej bazy gwiezdnej z niekłamaną satysfakcją. W końcu była to pierwsza zbudowana przez ludzi platforma wykorzystująca osiągnięcia technologii Priminae. Z zasady lubił ludzkie – czy, dla ścisłości, „terrańskie” – konstrukcje.

Priminae preferowali ceramikę jako zasadniczy budulec i musiał przyznać, że dysponowali kilkoma naprawdę niezwykłymi wariantami tego materiału. Do Stepha przemawiała jednak przede wszystkim stal.

Na szczęście metale były naprawdę tanie, gdy miało się dostęp do układu gwiezdnego. Jeszcze lepiej, gdy miało się choćby zalążek sieci Kardaszewa drugiej klasy, która rozprzestrzeniała się w całym układzie. Maszyny replikujące, które dla admirał stanowiły pierwszą linię obrony Sol, były również wyjątkowo wydajnymi górnikami.

Zbliżając się do drzwi, Steph spojrzał przelotnie na kamerę, by mog­ła wykonać skan biometryczny. Nie przystanął ani nie zwolnił kroku, gdy mechanizm odblokowywał przejście. Otworzyło się gładko w samą porę, by mógł przejść z korytarza tranzytowego do głównego hangaru lotniczego.

Życie bardzo się zmieniło od czasu potyczki z Imperium. Pod pewnymi względami stało się znacznie mniej ekscytujące, ale też – z jego perspektywy – o wiele bardziej rozrywkowe.

– Dzień dobry, komandorze – powitała go Alexandra Black.

– Dzień dobry, Alex – odparł rozpromieniony Steph. – Zapowiada się przyjemnie, prawda?

Na jej twarzy zagościł krzywy uśmieszek.

– Ciekawe, czy byłbyś tak radosny, gdyby cię nie wpisano do dzisiejszego harmonogramu lotów.

– Radosny? Niebywałe! – odparł rozbawiony. – Nie wszyscy mogą się szczycić brytyjskim stoicyzmem, komandor Black.

Alexandra przewróciła oczami i zmieniła temat.

– Wiesz chociaż w przybliżeniu, o co chodzi?

Steph pokręcił głową.

– Niestety. Przez kilka ostatnich miesięcy testowaliśmy tyle koncepcji, że już straciłem rachubę… Ale ta wyszła z biura Gracen, więc nie mogę się doczekać.

Alex zmarszczyła brwi.

– Nie znam admirał zbyt dobrze.

– Jest w porządku – stwierdził Steph. – I do tego skuteczna.

– Cóż, to na pewno dobrze – odparła Black, po czym wyprostowała się jak struna, gdy jej wzrok powędrował nad ramię Stepha.

Dostrzegł, że wyprężyła się na baczność, więc zrobił to samo, nawet się nie odwracając.

– Trudno się nie zgodzić, prawda? – zaripostowała gładko admirał Amanda Gracen, stając przed nimi i kiwając głową do komandora. – I jeśli mogę się wtrącić, Steph, wieść niesie, że też jesteś w porządku. Czy skuteczny? Cóż, to się okaże.

– Tak jest – odparł krótko.

Co innego mógłby odpowiedzieć?

– Dobrze was widzieć. – Gracen płynnie przeszła do rzeczy. – Jak wiecie, od czasu starcia w pobliżu Księżyca testujemy nowe platformy o wysokiej mobilności.

Przytaknęli. Obydwoje już od jakiegoś czasu testowali projekty nie tylko załogowych, ale też bezzałogowych okrętów i dostarczali raporty dotyczące nowych konstrukcji. Prace nad projektami ruszyły krótko po tym, jak wprowadzenie przechwyconego ziemskiego heliodziała do walki przeciwko imperialnym celom pozwoliło ostatecznie przełamać wrogą ofensywę. Nie było to wprawdzie to samo co przydział w głębokiej przestrzeni kosmicznej, ale dwójka pilotów podchodziła do tego zadania z entuzjazmem i dużą satysfakcją, mając pewność, że jest ono absolutnie niezbędne do utrzymania potencjału obronnego Ziemi.

Nim stoczono kilka ostatnich bitew, które doprowadziły do wyhamowania działań zbrojnych, lekkie i mobilne okręty były uznawane za przeżytek, gdy zestawiano je z brutalną siłą krążownika liniowego klasy Heros. Steph i Alex odegrali kluczową rolę w udowodnieniu, że myśliwce załogowe i bezzałogowe wciąż mają swoją niszę w nowoczesnej doktrynie pola walki. To dzięki tym wysiłkom otrzymali nowe przydziały, podczas gdy wielu ich towarzyszy mog­ło cieszyć się długimi przepustkami. Jako że każde z nich i tak latałoby dalej, nawet na przepustce, żeby nie zanudzić się na śmierć, nie narzekali na swój los.

– Wasze raporty na temat nowych projektów okazały się wręcz nieocenione – oświadczyła Gracen. – Co więcej, wasz wkład posłużył do sformułowania specyfikacji technicznej konstrukcji, którą właśnie dzisiaj przyjdzie wam przetestować. Kierownik projektu bardzo docenia waszą ciężką pracę.

– Dziękujemy, pani admirał – odparli obydwoje jednym głosem.

– Spocznij – poleciła Gracen, po czym wskazała znajdujący się za nimi strzeżony hangar. – Zaczynamy?

Steph i Alex ruszyli za Gracen, podczas gdy większość świty admirał pozostała na miejscu. Przy wejściu do hangaru Gracen poddała się skanowaniu biometrycznemu, a potem wprowadziła kod, który odblokował drzwi.

Wnętrze strefy bezpieczeństwa tętniło energią. Rozmaite części hangaru zdawały się walczyć o uwagę nowo przybyłych, witając ich zgiełkiem i gorączkową bieganiną. Spojrzenia obydwojga pilotów momentalnie przyciąg­nął jednak kształt stojący pośrodku hali.

Konstrukcja nie przypominała niczego, co kiedykolwiek dane im było widzieć – a co dopiero pilotować. Kadłub wydawał się zbyt smukły, jak na projekty Ziemian czy Priminae, a z pewnością w najmniejszym nawet stopniu nie kojarzył się z niczym, co wystawiło przeciw nim Imperium.

Steph rozpoznał znajomy blask pancerza kamuflującego, ale na tym właściwie kończyło się wszelkie podobieństwo z jakimkolwiek znanym mu okrętem.

Gładka, przypominająca iglicę konstrukcja rozszerzała się znacznie w części ogonowej. Nigdzie nie było też widać ani śladu zewnętrznych węzłów uzbrojenia. Skrzydła znacząco skrócono, ale wyraźnie przeznaczono do zastosowania w roli płatów. Gdy podeszli bliżej, Steph uświadomił sobie, że nie zauważył nawet zarysu kabiny.

– Czy to dron? – skierował pytanie do admirał.

– Nie, to funkcjonalny prototyp, który jest już prawie gotowy, abyśmy mogli podjąć seryjną produkcję – odparła. – Ma być obsługiwany przez nieliczną załogę, głównie w roli myśliwsko-szturmowej, jednak przy rozszerzonej zdolności operacyjnej.

– Czegoś takiego jeszcze nie widziałem – przyznał Steph. – Konstrukcja Priminae wygrzebana z archiwum?

– Nie. – Gracen pokręciła głową. – A unikalność jest w pełni zamierzona. Planujemy sparować tę jednostkę z niewielkim statkiem logistycznym, by zapewnić wsparcie dla eskadry prowadzącej działania na głębokim zapleczu wroga.

Steph zmarszczył czoło, rozważając to, co właśnie usłyszał, jednak zanim zdążył się odezwać, ubiegła go Alex.

– Tworzycie… oddział korsarzy? – spytała niepewnie.

– Niezupełnie, ale blisko – potwierdziła Gracen. – Myślimy raczej o tajnej grupie operacyjnej… dobrze wyposażonej tajnej grupie operacyjnej. Chcę, żebyście obydwoje przenicowali ten prototyp w końcowej fazie prób. Wszystko powinno być w porządku, ale wstawiono kilka nowych systemów, które wymagają gruntownego przetestowania, zanim zezwolę na produkcję.

– Ile mamy czasu?

– Niewiele. – Gracen zwróciła się do Stepha, z powagą zaciskając usta. – Admiralicja uważa, że Imperium nie podkuli ogona na zbyt długo. To nie w ich stylu.

Steph przytaknął. Obszedł myśliwiec i obejrzał go z każdej strony. W końcu się poddał.

– Jak się do tego wchodzi?

– Do tego, Stephane – podjął nowy głos, dobiegający jakby zewsząd wokół – wystarczy tchnienie myśli.

Steph odskoczył, gdy jedna z części myśliwca zafalowała, po czym rozchyliła się na boki, przeistaczając się w rampę. Wyraz zaskoczenia na jego twarzy ustąpił miejsca uśmiechowi, gdy Michaels rozpoznał osobę wynurzającą się z ciemnego wnętrza.

– Milla! – Steph objął drobniejszą postać, gdy ta ledwie dotknęła stopą pokładu. – Myślałem, że wróciłaś na Ranquil!

– Non. – Milla pokręciła głową. – Admirał zwróciła się do mnie o pomoc przy projektowaniu nowej klasy okrętów. Nie była to oferta, którą mog­łabym odrzucić.

Od Gracen dobiegło ciche parsknięcie.

– Komandor porucznik Chans kierowała tym projektem, przekuwając rezultaty waszych testów w stojącą przed wami konstrukcję. Ta jednostka to jej dziecko.

Nieco zakłopotana Milla wzruszyła ramionami, odwracając się do okrętu.

– To była przyjemność. Stephane, sądzę, że ta maszyna ci się spodoba.

– Wskrzeszasz myśliwce, Milla – stwierdził radośnie Steph. – Już się w niej zakochałem.

– Jest dosyć… odmienna od twojego myśliwca, Stephane, ale uważam, że podoła bieżącym potrzebom – powiedziała, zapraszając ich gestem do wnętrza. – Proszę bardzo.

Alex i Steph wymienili spojrzenia, po czym weszli na rampę. Steph dostał się do środka jako pierwszy i odkrył, że wpatruje się w niemal całkowicie pustą przestrzeń. Zatrzymał się, zdezorientowany, zmuszając Alex, by go ominęła i sama obejrzała wnętrze.

– Gdzie się podziały przyrządy sterownicze? – spytał. – Są pochowane w jakichś wnękach?

– I tak, i nie – odparła Milla, po czym wykonała kilka ruchów wyciągniętą dłonią.

W powietrzu pojawił się obraz interfejsu. Milla bardzo wprawnie go obsługiwała.

– Wasi ludzie nazwali to „kwantowo uwięzionymi fotonami” – wyjaśniła. – Czy też, jak mi powiedziano, „twardym światłem”. Obawiam się, że to dosyć niefortunne sformułowanie, ale system projekcyjny w istocie zapewnia dotykowe sygnały zwrotne.

– Holograficzne stery? – skrzywiła się Alex. – Z tego, co mi wiadomo, nie dopuszczono ich do użytku na polu walki.

– Nic się w tej kwestii nie zmieniło – wyjaśnił dobiegający od strony wejścia głos Gracen. – Układ sterowania w tej jednostce to coś… z nieco innej beczki. Komandor porucznik wszystko wam wyjaśni, zgadza się?

– Oczywiście, pani admirał – potwierdziła spiesznie Milla.

– W takim razie do dzieła – rzekła na odchodnym Gracen, skinięciem odpowiadając na żegnające ją saluty.

Steph rzucił okiem do wnętrza okrętu. Oczy mu błyszczały.

– No dobra, Milla… pora zajrzeć pod maskę.

Stolica ImperiumŚwiat Garisk

Jesan Mich stał w milczeniu pośród zgromadzonych arystokratów, znosząc srogie spojrzenia i ciskane ku niemu inwektywy bez jakichkolwiek zewnętrznych oznak emocji.

To, co czuł wewnątrz, to jednak zupełnie inna sprawa. Rozpoznał kilku konkurentów, którzy – jak wiedział – szykowali się do ataku na jego odsłoniętą flankę, w sensie zarówno dosłownym, jak i w przenośni. Będzie musiał się z nimi uporać przy pierwszej nadarzającej się okazji.

Jeśli w ogóle pojawi się jakakolwiek okazja.

Cesarzowa nie spoglądała w jego stronę, zamiast tego przysłuchując się wymierzonym w niego tyradom i oskarżeniom, które był zmuszony pozostawić bez odpowiedzi.

Wiedział, że tak się to skończy, gdy tylko zarządził odwrót z macierzystej planety tej nieznanej rasy. Jednak jego zdaniem dyshonor stanowił mniejsze zło w porównaniu z głupotą, jaką byłoby ryzykowanie utraty kluczowych zasobów w starciu z terrańską superbronią.

Wciąż zadręczał się wątpliwościami w kwestii tego, co tak naprawdę ujrzał przy tej obcej gwieździe.

Czysta energia, ledwie uformowana w spójną postać, spopieliła podległy mu okręt, docierając dosłownie znikąd.

W przeszłości nieraz już zdarzyło mu się tracić okręty i ludzi, jednak tak znaczne straty poniesione na rzecz zupełnie nieznanego czynnika… Cóż, zwyczajnie nie dawało mu to spokoju.

„Skąd wziął się ten promień? Z zamaskowanego okrętu?”

Kłóciło się to ze zdrowym rozsądkiem. Nic nie mog­ło pozostawać w ukryciu, uwalniając jednocześnie taką energię. Z samej definicji takie natężenie czystej mocy stanowiło absolutne zaprzeczenie idei kamuflażu.

A do tego pozostawała jeszcze kwestia instalacji wojskowej, zniszczonej w tym samym czasie tutaj, na terytorium Imperium.

Rzecz jasna, potwierdził te doniesienia, gdy tylko znalazł się znów w ojczystej przestrzeni. Przedtem nie mógł mieć pewności, czy nie uległ terrańskiej manipulacji. Jednak pożoga okazała się jak najbardziej prawdziwa, cały kompleks stoczniowy spłonął w ogniu niewiadomego pochodzenia.

Imperium musiało zdobyć tę broń.

– Trzeba zrobić z niego przykład!

Jesan znów skierował swoją uwagę na bieżącą sytuację, zmuszając się do skupienia na pobocznych rozgrywkach arystokratów. Wiedział, że czeka go kara. Żadna imperialna flota nie wycofała się bez konsekwencji – nigdy, w całej długiej historii Imperium. Miał jedynie nadzieję, że powód jego odwrotu okaże się wystarczający, by odwlec skutki natury ostatecznej, przynajmniej na jakiś czas.

Jeśli tylko uniknie natychmiastowej egzekucji, zawsze może odbudować swoją pozycję dzięki odpowiedniemu nakładowi pracy, śmiałości i pewnej dozie szczęścia.

– Stracić go za bezwstydne tchórzostwo!

Jest. Jesan poczuł, jak zimno ścina mu krew w żyłach.

Lord Gith Ver, stary… przyjaciel… był pierwszym, który przedstawił takie żądanie. Nie uszło to uwadze Jesana, choć nie był to bynajmniej pierwszy raz, gdy przyszło mu uznać Vera za wroga. Gdy jednak padły te słowa, wokół rozległy się szepty, przybierając na sile z każdą chwilą. Mógł tylko znieść te szemrania, ponieważ wszelkie próby odparcia zarzutów jedynie dolałyby oliwy do ognia.

Zamiast tego zwrócił wzrok ku cesarzowej, próbując odgadnąć jej nastrój. Było to z góry skazane na porażkę. Jej Wysokość nie przetrwałaby tak długo na najwyższych szczeblach imperialnego dworu, gdyby zdradzała choć najmniejsze oznaki emocji bez naprawdę dobrego powodu.

Wyglądało na to, że teraz nie znalazła takich powodów.

Słuchał więc, jak domagają się jego głowy, wytężając wolę, by zachować stoicką postawę i nie zdradzać niepokoju, podczas gdy jego wnętrzności skręcały się niczym wąż pożerający go od środka.

– Dość.

Jesan wzdrygnął się, podobnie jak większość osób na sali, gdy cesarzowa objawiła swą wolę, ucinając debatę. Ujrzał, jak skupia na nim swoją uwagę, i zastygł w bezruchu. Głęboki, świdrujący niepokój zgasł w nim natychmiast, ustępując miejsca mroźnej otchłani.

– Były lord Jesan nie zostanie stracony – rzekła, sprawiając, że poczuł zarazem ulgę oraz ucisk w żołądku. – Dokonaliśmy przeglądu zapisów z misji i nikt z was nie zaoferował rozwiązania lepszego niż to, na które przystał obecny tu były lord. Domaganie się jego egzekucji w sytuacji, gdy sami byście zawiedli, przynajmniej w równym stopniu jak on, stanowi przejaw słabości.

Jesan skrzywił się nieznacznie, czując niemal litość wobec mężczyzn i kobiet tak zaciekle żądających jego krwi.

Na innych szczeblach społeczeństwa Imperium słowa takie jak te wypowiedziane przez cesarzową mog­łyby zostać zignorowane, jednak na imperialnym dworze zarzucanie arystokracji słabości było zniewagą godną odwetu. Nie zazdrościł jednak nikomu, kto zamierzał rzucić wyzwanie cesarzowej. Nie bez powodu udało się jej tak długo utrzymać tytuł wbrew wszelkim pretendentom, a płynąca w jej żyłach ojcowska krew miała tu najmniejsze znaczenie.

Wokół zapadła grobowa cisza, gdy utkwił wzrok w tronie znajdującym się za Jej Wysokością, oczekując na nieunikniony wyrok.

– Były lord Jesan zostaje niniejszym pozbawiony swych szlacheckich przywilejów – oznajmiła cesarzowa – zachowuje jednak swój stopień.

Oczy Jesana rozszerzyły się odrobinę, a wokół znów rozległy się ściszone szepty. Jej Wysokość zignorowała to i kontynuowała.

– Ta dyskusja jest zakończona – zarządziła, powstając – a obrady zostały zamknięte. Były lord Jesan pozostanie. Otrzyma nowy przydział.

Jesan skłonił głowę.

Imperialny dwórKomnaty wewnętrzne

Jesan wstąpił do wewnętrznej komnaty na dworze Jej Wysokości i odruchowo opadł na jedno kolano pośrodku pomieszczenia. Czekał tak dłuższą chwilę, nim wreszcie otwarły się drzwi, ukazując straż przyboczną cesarzowej.

Zachował niezmienną pozę, gdy starannie sprawdzali komnatę. W końcu strażnicy zasygnalizowali cesarzowej, że jest bezpiecznie.

– Były lord Jesan – rzekła cicho. – Jakże nisko można upaść.

– Zawiodłem, Wasza Cesarska Mość – odparł Jesan, chyląc czoła. – Nie mog­łem się spodziewać łaskawszego losu.

– Wciąż pamiętam tego młodego byczka, który powiedział memu ojcu z całym przekonaniem, że zwycięży tam, gdzie zawiedli wszyscy inni… Po to, aby spotkał go ten sam los w walce przeciw piermańskim watażkom. Ojciec zamierzał cię stracić, gdy wówczas zawiodłeś, wiedziałeś o tym?

Jesan pokręcił głową.

– Nie, nie miałem pojęcia, z perspektywy czasu nie jest to jednak dla mnie zaskoczeniem.

Cesarzowa westchnęła, po czym zasiadła naprzeciw niego.

– Znajduję się teraz w kłopotliwym położeniu. Darzę cię pewną sympatią, Jesanie. Zawsze tak było. W końcu każdy, kto miał czelność… lub był może wystarczająco pozbawiony inteligencji, by rzucać wyzwanie memu ojcu, z pewnością był źródłem dobrej rozrywki. Pod tym względem, muszę przyznać, nigdy mnie nie zawiodłeś. Jednak trudno uznać tę zabawę za wartą kosztów, jakie poniosło Imperium.

– Nie, Wasza Wysokość, zdaję sobie sprawę. Ta stocznia…

– Phi! – żachnęła się, ze zniecierpliwieniem wymachując dłonią, by go uciszyć. – W najgorszym razie to niewielka strata. Przestarzała ruina, której koszt utrzymania przekraczał niemal obecną wartość. Straty w produkcji może i stanowią pewien problem dla bezpieczeństwa sektora, jako że przez jakiś czas trudniej będzie uzupełnić straty w okrętach, jednak prawdziwy koszt to reputacja Imperium. Szpiedzy już zanieśli wieści o twojej klęsce i sposobie, w jaki ją zadano, każdemu z naszych wrogów we wszystkich zakątkach Galaktyki. Drapieżniki zwęszyły świeżą krew, Jesanie. Nie tak wiele, by uwierzyli w naszą słabość, lecz dość, by odważyli się o tym pomyśleć.

– Imperium jest dziś równie silne, jak zawsze. Osiąg­nęliśmy szczyt naszej potęgi.

– Otóż to. – Jej głos zamienił się niemal w szept. – Gdy jesteś na szczycie, wszystkie drogi prowadzą jedynie w dół… Wielu naszych wrogów wie o tym i wypatruje oznak nadchodzącego upadku.

– Trzeba ich więc wyprowadzić z błędu.

Na twarzy cesarzowej powoli zarysował się uśmiech.

– Nie inaczej. Twoja flota nie zostanie wzmocniona, Jesanie, jednak zachowasz dowództwo. Wyprowadź ją i zademonstruj co bardziej napastliwym sąsiadom, jak kosztowne są takie błędy.

Jesan przytaknął.

– Czy w tym także… Priminae?

– Nie. Oni i ich sojusznicy to już nie twoja sprawa. – Głos cesarzowej przybrał ostry ton, nie pozostawiając miejsca na żadne interpretacje. – Do tego zadania zostały skierowane inne zasoby, a konkretnie Ósma Flota.

Jesan spojrzał nagle w górę, zapominając się w swym zaskoczeniu, nim znów schylił głowę.

Ósma Flota była jedyną jednostką organizacyjną imperialnej marynarki, która nie stanowiła grupy ściśle bojowej. Zapędzona w kozi róg z pewnością mog­ła prowadzić działania wojenne, jednak jej zasadniczym zadaniem było gromadzenie szczegółowych danych wywiadowczych w zakresie rzadko wymaganym na potrzeby Imperium.

W rezultacie Ósma musiała znosić reputację jednostki niemal bezwartościowej, a ze swojego doświadczenia Jesan wiedział, że odbijało się to na jakości jej wyposażenia. Jeśli cesarzowa kierowała ich do akcji, zamierzała coś udowodnić dworzanom i gubernatorom. Jesan podejrzewał, że już niebawem na Ósmą będzie się spoglądać zupełnie inaczej, o ile zasiadający na wpływowych stanowiskach mieli choć trochę oleju w głowie.

Czuł, że nadchodzi wielka zmiana.

Ciekawe, ilu okaże się tak głupimi, by nie dostrzec intencji cesarzowej? I ilu z nich będzie później żałować tego błędu?

– Odmaszerować – rzuciła cesarzowa z błyskiem w oku, gdy zauważyła wyraz twarzy Jesana, oczekując, że dostrzegł to, co może umknąć innym. – Zanim jednak odejdziesz…

– Tak, Wasza Wysokość? – Jesan nie ruszył się ani o włos.

– Zapewnij wsparcie Ósmej, gdy zgłoszą się do ciebie.

– Bez chwili wahania, Wasza Wysokość.

Rozdział 1Okręt Sojuszu Ziemskiego „Odyseusz”Orbita okołoziemska

Eric Weston spoglądał w dół na kulę ziemską, stojąc z rękoma założonymi za plecami pokładzie obserwacyjnym „Odyseusza”. Biało-niebieska kula wciąż wyglądała lepiej z orbity niż z jakiegokolwiek pola bitwy, przynajmniej jego zdaniem, jednak otulająca ją czerń kosmicznej próżni już nie wydawała się tak czysta jak kiedyś.

Zaledwie kilka sekund świetlnych od miejsca, w którym właśnie przebywał, sprowadził z niebios ogień bogów – w bardzo dosłownym sensie – i w mgnieniu oka spopielił obcy okręt. Był to przedziwny moment, który w jego myślach powracał niemal jako wizja samego siebie stojącego przed tablicą, by wbić coś do głowy szczególnie opornemu uczniowi.

„Mam nadzieję, że nauka nie poszła w las”.

Eric uśmiechnął się, rozbawiony.

– Czy uważa pan, że to w ogóle możliwe?

Eric rzucił przelotne spojrzenie w bok, teraz już przyzwyczajony do specyficznych zachowań bytu istniejącego jako część jego okrętu.

– Szczerze? – spytał młodzieńca w zbroi. – Nie, raczej wątpię. Ci Imperialni, których przyszło nam spotkać, nie sprawiają wrażenia zbyt uważnych uczniów.

– Dlaczego tak pan sądzi?

– Nie wiesz? – spytał Eric. – Przecież siedzisz w naszych głowach.

– Nie funkcjonuję w ten sposób, kapitanie – odparł Odyseusz. – Nie dziwi mnie, że odniósł pan takie wrażenie, ale jest to bardziej skomplikowane. Nie mam dostępu do całej waszej wiedzy, jedynie do rzeczy, o których myślicie w mojej obecności.

– Twoja obecność rozciąga się na cały okręt – zauważył Eric.

– I dość znaczny obszar w jego otoczeniu, tak. Jednak… – Odyseusz zmarszczył brwi. – To, że coś pomyślicie, nie jest równoznaczne z refleksją na temat pełnego kontekstu, który sprawia, że ta myśl ma dla was sens. Czasem wiem jedynie, że w coś wierzycie, a nie dlaczego.

Eric pokiwał głową.

– Brzmi dosyć logicznie. Widzisz, sądzę, że niczego się nie nauczyli, bo wiem, jakimi ścieżkami krążą myśli takich typów. Niejeden raz walczyłem przeciw podobnie myślącym ludziom albo służyłem razem z nimi.

– Nie rozumiem.

– Niektórzy wierzą, że nie ma czegoś takiego jak przesada w doborze środków, że wszystkie problemy można rozwiązać siłą – wyjaśnił Eric. – To pospolite mniemanie wśród tych, którzy nie są w stanie dostosować swoich założeń do zmian zachodzących podczas wykonywania zadania. Żołdak na polu walki widzi jedynie stojący przed nim problem, a takie problemy prawie zawsze można rozwiązać, przykładając po prostu większą siłę. Gdy masz jednak szerszy ogląd sytuacji, użycie siły przestaje być idealnym rozwiązaniem. Ludzie o wąskich horyzontach próbują rozwiązać każde zagadnienie za pomocą coraz to większego młotka, ale skutki nigdy nie są takie, jakich się spodziewają.

– Jak to? O ile tylko działanie jest skuteczne…

– W tym właśnie rzecz – odparł Eric. – Nie chodzi tylko o eliminowanie problemów. Chodzi o ich rozwiązywanie. Przemoc wspaniale sprawdza się przy pozbywaniu się problemów, ale zupełnie nie jest w stanie ich rozwiązać, na żadnym etapie. Gdy stosujesz przemoc, powstanie kwestii ubocznych jest nie do uniknięcia.

Odyseusz nachmurzył się, wyglądając na równie zdziwionego co poruszonego.

– Dlaczego?

– Jest, dajmy na to, terrorysta, który zamierza wysadzić jakiś budynek – zaczął Eric, nieświadomie przybierając ton wykładowcy. – Zabijasz go, żeby go powstrzymać. Problem wyeliminowany, czy tak?

Byt przytaknął z ociąganiem.

– Jednak zabicie tego człowieka wzbudziło teraz gniew jego rodziny i przyjaciół, może nawet zmotywowało ich do działania, a być może wywarło podobny wpływ na zupełnie obce mu osoby, którym wcześniej obojętne był poglądy, jakie wyznawał. W przyszłości czeka cię więc konfrontacja z dwoma, trzema czy większą liczbą terrorystów, a tym, co pchnęło ich do czynu, był akt przemocy, który miał powstrzymać jednego.

– Czy to znaczy, że nie należy zwalczać aktów terroru przemocą? – spytał skonsternowany Odyseusz.

– Oczywiście, że nie. Jeśli ktoś grozi ludziom śmiercią, musisz działać – wyjaśnił Eric. – Powinieneś mieć jednak świadomość skutków takiego działania, nie skupiać się tylko na bieżących korzyściach. Jeśli zignorujesz te konsekwencje, z pewnością będzie tylko gorzej.

– Ja… nie wiem, jak mam sobie z tym poradzić, jak to rozwikłać – przyznał Odyseusz. – Jestem… W bardzo realnym sensie jestem okrętem wojennym. Z samej natury jestem przygotowany do użycia przemocy. Myślałem, że rozwiązujemy problemy stojące przed moją załogą.

– Niestety, jest inaczej – powiedział Eric, kręcąc głową. – Przemoc nie rozwiązuje problemów, po prostu nie jest żadnym rozwiązaniem.

– Więc dlaczego w ogóle istnieję?

– To naprawdę ważkie pytanie – odparł Eric z lekkim uśmiechem. – Dlaczego istnieje ktokolwiek z nas? Ale nie o to pytanie tak naprawdę ci chodzi. Rzecz nie w tym, dlaczego istniejesz, ale dlaczego robimy to, co robimy, skoro przemoc to nie rozwiązanie, prawda?

Odyseusz milczał w zamyśleniu.

– Być może – stwierdził w końcu.

– Przemoc może i nie stanowi rozwiązania, ale jest ważną walutą – powiedział Eric. – W idealnej sytuacji stosujemy przemoc jedynie po to, by kupić czas na wdrożenie prawdziwych rozwiązań.

Odyseusz zmarszczył brwi.

– Skoro nie my rozwiązujemy problemy, a tylko walczymy o czas… to kto je rozwiązuje?

Eric zaśmiał się cynicznie.

– Tak jak to obecnie ma działać? Politycy, dyplomaci…

– Ta… odpowiedź… niezbyt mnie pociesza – przyznał Odyseusz.

– No cóż, gdyby ten układ działał, nie mielibyśmy nic do roboty – zażartował Eric, zaraz jednak spoważniał. – Nic nie jest doskonałe, nie, gdy mamy do czynienia z ludźmi. Z pewnością nie są tacy ani politycy, ani dyplomaci, ale nas też to dotyczy. Odwalamy naszą robotę, kupujemy im czas i liczymy, że zrobią swoje, szukając prawdziwych rozwiązań.

– Wydaje się to wszystko gorsze niż tylko niedoskonałe – stwierdził Odyseusz. – Jest też strasznie niewydajne.

– To nie usterka, Odysie – odparł zdecydowanie Eric. – To tak ma działać.

Odyseusz utkwił w nim spojrzenie.

– I znów nie rozumiem kontekstu, który pomógłby mi to rozpracować.

– Bardzo wydajne formy rządów czy systemy polityczne są osiągalne – stwierdził Eric, wzruszając ramionami. – W przeszłości już tego próbowano. Są one w stanie uzyskać niesamowite rezultaty w krótkim czasie, ale nieuchronnie prowadzą też do strasznych czynów. Ta „niewydajność” to zawór bezpieczeństwa, który daje rozsądnym ludziom czas, by powstrzymać nawarstwianie władzy, nim zostanie skupiona w zbyt nielicznych rękach. Należy strzec się zbyt wydajnych rządów czy organizacji. Ludzie zamknięci w grupach poświęcają włas­ne sumienie na rzecz celów tych grup, jeśli więc działają one wydajnie… Przeraziłbyś się, jak szybko można utonąć w absolutnej zgniliźnie.

Odyseusz przeniósł wzrok na planetę, rozważając to, co usłyszał. W końcu znów się odezwał:

– Co zrobimy, jeśli zdarzy się to tutaj?

– Jesteśmy żołnierzami, Odyseuszu – odparł cicho Eric. – Słuchamy rozkazów, o ile tylko są zgodne z prawem. Gdy nosisz mundur, trzymasz się łańcucha dowodzenia przy wszystkich legalnie wydanych rozkazach.

– Legalny nie znaczy etyczny.

– Nie – potwierdził Eric. – To prawda. Ale wykonujesz rozkaz tak czy siak, dopóki masz na sobie mundur.

– Ja… Nie dociera to do mnie – przyznał Odyseusz. – Jak można czynić coś złego, nawet jeśli to legalne?

– Każdy człowiek ma swoją granicę, synu – podjął Eric. – Taką, której nie przekroczy. Mój rząd nigdy nie wydał mi rozkazów, które okryłyby mnie hańbą, choć były sytuacje, w których czułem, że jestem bliżej tej granicy, niżbym chciał. Jeśli rzeczywiście nakażą mi kiedyś ją przekroczyć, mam nadzieję, że będę miał siłę zrzucić mundur. Dla mojego świata zawędrowałbym i do piekła, Odysie, wszędzie, tylko nie ku hańbie.

Byt zamilkł, rozważając te słowa. Eric uznał, że powiedział już wszystko, i również się nie odzywał. Obydwaj zastygli, spoglądając z kopuły obserwacyjnej na kosmiczny bezkres i rozmyślając nad biało-niebieską perłą zawieszoną wśród czerni.

***

Miriam Heath przyglądała się panelowi informacyjnemu na mostku głównie siłą nawyku, ponieważ okręt był w zasadzie przycumowany i miał jedynie utrzymywać orbitę, podczas gdy większość załogi spędzała czas na przepustkach. Zasadnicze naprawy na „Odyseuszu” ukończono względnie szybko, teraz jednak tkwili w kolejce, czekając na szeroko zakrojone prace modernizacyjne w Gwiezdnej Kuźni, a to zajmowało dłużej, niż przewidywano.

Jakże mog­łoby być inaczej?

Z uwagi na zakres tych prac oficjalnie wypadli z rotacji na nowe misje, a to oznaczało, że Miriam była skłonna wziąć każdy możliwy dyżur, byle odwlec konfrontację z nieubłaganą papierologią.

Na „Odyseuszu” obsadzonym jedynie minimalną załogą było dosyć strasznie, a wcale nie pomagała jej świadomość, że okręt jest w istocie nawiedzony.

– Nie jestem duchem, pani komandor.

Miriam ledwie udało się zdusić zupełnie nieprofesjonalny pisk, gdy zaskoczona drgnęła i odwróciła się gwałtownie.

– Nie rób tak!

– Przepraszam, pani komandor. Nie zamierzałem pani wystraszyć.

– Śmiem, cholera, wątpić. – Miriam obrzuciła zbrojnego nastolatka srogim spojrzeniem. – Odstawiasz te numery za często, żeby to był przypadek.

Byt lekko wzruszył ramionami, ale nic nie odpowiedział.

Miriam przewróciła oczami.

– Gdybyś był członkiem załogi, napisałabym oficjalny raport. Ale jest, jak jest, więc poskarżę się na ciebie kapitanowi.

Oczy nastolatka otworzyły się szeroko. Odstąpił na krok.

– Wolałbym, żeby pani tego nie robiła.

– Z całą pewnością – odparła – a jednak wciąż bawisz się w te bzdury.

Chłopiec wyglądał na speszonego, co – jak zauważyła Miriam – wydawało się dosyć zabawne w przypadku kogoś odzianego w pełną zbroję antycznego greckiego wojownika. Westchnęła.

– Co tu robisz, Odyseuszu?

– Była pani znudzona – odparł byt z rozbrajającą szczerością – a poza tym dzięki pani miałem dobry tekst na wejście.

Miriam spojrzała na niego wilkiem.

– Spędziłeś zdecydowanie za dużo czasu z komandorem Michaelsem.

Odyseusz wyraźnie się ożywił.

– Kiedy komandor wróci?

Wykonała nieokreślony gest.

– Dostał oddzielne zadanie. W raportach nie ma żadnych nowych informacji. Ale ty, rzecz jasna, już o tym wiesz. Nie wiem, dlaczego zadajesz sobie trud, żeby w ogóle pytać.

Odyseusz odwrócił się powoli i oddalił się od niej, by stanąć na centralnym stanowisku dowodzenia.

– Kapitan powiedział mi, że rozmowa z załogą jest nieodzowna – odparł, ewidentnie cytując słowa Westona. – Gdy zawodzi komunikacja, króluje zamęt… a komunikacja jest ze swej natury dwukierunkowa.

Miriam przytaknęła.

– Rzeczywiście, to brzmi jak coś, co mógłby powiedzieć nasz kapitan. I jest w tym sporo racji. Dlaczego w takim razie tak się do mnie skradasz?

– Komandor Michaels powiedział, że to będzie dobra zabawa.

Miriam mog­ła odpowiedzieć jedynie zrezygnowanym pomrukiem.

Układ SłonecznyOrbita Merkurego

Dwa smukłe pojazdy ostro przyspieszyły, mijając ponurą powierzchnię szarej planety. Błękitne rozbłyski promieniowania Czerenkowa sygnalizowały przejście w prędkość nadświetlną. Prowadząca jednostka gwałtownie zwolniła i wykonała ciasny skręt w kierunku orbity Merkurego, zanurzając się w jego rzadką atmosferę na tyle głęboko, by tarcie spowodowało zapłon wodoru i tlenu – myśliwce ciągnęły za sobą mozaikę migoczących płomieni.

– Dowódca Aniołów, tu Anioł Jeden, odbiór.

– Anioł Jeden, tu dowódca, odbiór.

– Stonuj, Stephanos, za bardzo ciśniesz system – zaprotestowała komandor Black, zwalniając nieco w drugiej maszynie i unosząc dziób, by zbliżyć się nieco do bezpiecznego pułapu nad powierzchnią Merkurego.

– Muszę wiedzieć, co ta maszynka potrafi, Czarna – odparł Steph lekkim tonem, po czym zwiększył prędkość i jeszcze bardziej obniżył lot. – Ten nowy system wyprzedza nasz stary interfejs neuronowy o lata świetlne, ale jest kilka różnic, które muszę wybadać.

– Możesz to zrobić w otwartej przestrzeni, tam masz większy margines błędu.

– Nie zgadzam się – odparł Steph, a w jego głosie słychać było lekką drwinę. – Muszę zobaczyć różnicę między odczytem z systemu a tym, co widzę na własne oczy.

Unosił się, zanurzony pośrodku panoramy pobliskiego świata: przetworzony obraz Merkurego mienił się niczym opalizująca cyfrowa mara, gdy mknął do przodu. Rzucił krótkie spojrzenie za siebie, poza granice otaczającego go zewsząd obrazu, dzięki któremu czuł się, jakby pędził w przestrzeni pchany jedynie własną wolą.

– Wszystko w porządku tam z tyłu?

Milla Chans wyglądała raczej blado i mocno ściskała trzymające ją pasy.

– T…tak, w porządku.

Steph zachichotał.

– Na pewno? Wyglądasz trochę, jakbyś zobaczyła ducha.

– Chciałabym – odparła kwaśno Milla. – Odyseusz byłby rozsądniejszym pilotem.

– Hej! To bolało – rzekł Steph.

– Bardziej zaboli nas spotkanie z tą górą! Patrz, gdzie lecimy!

Steph skupił znów wzrok i zauważył zbliżającą się rzeczoną górę.

Trochę niewydarzona, jak na górę, ale chyba i tak zostawiłaby niezatarte wrażenie przy zderzeniu.

Skorygował podejście, wspinając się wzdłuż płaszczyzny stoku i tak manewrując maszyną, by przeprowadzić ją przez niewysoką przełęcz. Obok przemknęły ściany klifów, oddalone o ledwie kilka metrów z obu stron pojazdu. Potem zostawili za sobą masyw i znów wystrzelili w otwartą przestrzeń.

– Twój nowy interfejs to dzieło sztuki, Milla – stwierdził Steph. – Czuję, jakbym leciał w otwartej przestrzeni o własnych siłach.

Spojrzał w górę i za siebie, zauważając, że komandor porucznik Black utrzymuje pozycję nieco wyżej i tuż za jego pojazdem, dotrzymując mu kroku.

– Radzisz sobie tam na górze, Czarna? – rzucił przez radio.

– Ha, ha, komandorze – odparła cierpko Black. – Czy to już koniec popisów?

– Prawie – odpowiedział Steph, po czym gwałtownie poderwał maszynę pod ostrym kątem, wciąż przyspieszając i wyciskając z myśliwca maksimum, by zwiększyć pułap.

Przez wnętrze pojazdu przetoczył się niski pomruk, gdy systemy kompensacji inercyjnej osiągnęły granice swoich możliwości. Obraz w przedniej sekcji ekranów myśliwca zaczął migotać – nagły wzrost tarcia spowodowany ostrym manewrem przeciążył układ rozpraszania ciepła.

– Trzeba nad tym popracować, Milla – stwierdził Steph. – Nie mogę tracić widoczności przy szybkich manewrach.

– To nie jest żaden „szybki” manewr! – zaprotestowała Milla, blada niczym ściana i wgnieciona w mocno wyściełany fotel siłą przyspieszenia, które przekraczało możliwości kompensatorów. – Wystawiasz przednie czujniki na ekstremalną temperaturę przez tarcie!

– To rzadka atmosfera, Millo – odparł Steph, gdy okręt wystrzelił wreszcie na orbitę Merkurego, a czerwony poblask zaczął znikać. – Skoro nie daje sobie rady z tarciem tutaj, co się stanie, jeśli polecimy tą maszyną w atmosferze planety zdatnej do zamieszkania, na przykład Ziemi?

– Może nie powinieneś się rozpędzać do sporych ułamków prędkości światła w jakiejkolwiek atmosferze, Stephane?!

– Muszę poznać wszystkie ograniczenia – odrzekł, przybierając poważny ton.

Zajął się analizą diagnostyczną systemów, dając komandor Black czas na dołączenie do ciasnej, jak na kosmiczne standardy, formacji – ich myśliwce dzieliło teraz zaledwie nieco powyżej stu kilometrów. Steph odruchowo sprawdził jej kurs, choć było to zbędne.

– Czarna, złapałaś dane telemetryczne z tego manewru?

Minęła chwila, nim Black wreszcie odpowiedziała:

– Tak, mam je, a oprócz tego właśnie się dowiedziałam, dlaczego podczas wojny mieliście reputację kompletnych świrów.

Steph śmiał się w głos, gdy kończył diagnostykę myśliwca – zielone wyniki w każdej kategorii.

– Tak, słyszałem coś takiego – rzucił, skupiając się teraz na komputerach. – W każdym razie z tej strony wszystko wygląda w porządku, więc jestem skłonny podpisać się pod tym projektem do czasu pełnej rozbiórki zewnętrznego kadłuba.

Na kanale dało się słyszeć wyraźne westchnienie komandor Black.

– Zgadzam się. Porucznik Chans, moje gratulacje. Żadna maszyna, jaką latałam, nie reagowała tak szybko na komendy, a do tego nie spotkałam się jeszcze z tak intuicyjnym interfejsem. Musimy jednak przeprowadzić próby na żywo z realistycznym przeciwnikiem, bo mam wątpliwości co do czasu reakcji podczas walki.

– Dotąd testowaliśmy to w symulacjach i nie obyło się bez problemów – przyznała Milla. – Przede wszystkim niezwykle trudno jest reagować dość szybko w przypadku walki na krótkich dystansach.

Steph prychnął.

– No, bez picu. Gdy twoja broń zasuwa z prędkością światła, wszystko poniżej kilkudziesięciu tysięcy kilometrów jest praktycznie na czubku twojego nosa… a powyżej tego trafienie i tak nastąpi bez najmniejszego ostrzeżenia. Pewnie nie dałoby się użyć roju dronów, tak jak na „Odyseuszu” w bitwie o Układ Słoneczny?

– Niestety – odparła Milla. – Pojemność ładowni jest zbyt ograniczona, a nawet gdybyśmy wyjęli całe wyposażenie, w tym uzbrojenie…

– Tego nie zrobimy – wtrącił pospiesznie Steph.

– Nawet gdybyśmy to zrobili – ciągnęła Milla, rzuciwszy mu niechętne spojrzenie – dałoby nam to zaledwie garstkę użytecznych dronów. „Odyseusz” wymaga wypuszczenia setek tych maszyn, by uzyskać akceptowalną siatkę detekcji do pokrycia chociażby nominalnego kąta ostrzału. Do obrony całego okrętu trzeba by tysięcy, a i przy takiej liczbie istniałoby sporo potencjalnych dziur. Z myśliwcami tego rozmiaru jest to po prostu niemożliwe.

– Szkoda – stwierdziła Black na otwartym kanale, gdy dwa okręty skierowały się z powrotem do Kuźni, teraz z dużo bardziej wyważoną prędkością.

– No, mało powiedziane – westchnął Steph. – Widać musimy zdać się na te same atuty, co zawsze: nasze maszyny są małe, szybkie i piekielnie zwinne. Jasne, łatwo nas zdjąć, jak się już trafi, ale z tym właśnie życzę wszystkim powodzenia.

– Fakt, usłyszałam mniej więcej to samo, gdy przedstawiałam problemy z użyciem dronów – zgodziła się Milla. – Jeśli chodzi o parametry obronne, ta klasa myśliwca prezentuje się raczej imponująco względem dawnych standardów… Ale w walce z okrętem wojennym? Nie, w naszej dyspozycji nie ma takiego pancerza czy środków obronnych, które gwarantowałyby przetrwanie.

– Nigdy nie było – stwierdziła Black. – Nie będzie więc nam tego brakować.

– Święta prawda – wtrącił Steph, a na jego twarzy rozkwitł szeroki uśmiech. – Poza tym te maszyny rozpędzają się i manewrują tak szybko, że szanse na trafienie nas będą naprawdę astronomicznie małe. Będziemy tańczyć jak foton i żądlić jak antywodór.

Milla zmarszczyła się w grymasie absolutnego niezrozumienia.

– Co proszę?

– Nieważne – ucięła Black. – Wyjaśnienia zajęłyby zdecydowanie za dużo czasu, a żart i tak nie jest najwyższych lotów.

Steph odbył resztę lotu do Kuźni z naburmuszoną miną.

Gwiezdna Kuźnia Alfa

– I jak im idzie?

Komodor Beckett obejrzał się za siebie i kiwnął głową do admirał, po czym przeniósł wzrok z powrotem na dane telemetryczne odbierane z obydwu prototypowych myśliwców. Gracen nie należała do oficerów przejmujących się ceremoniałem, więc wskazał po prostu na ekrany, nim odpowiedział.

– Poza tym, że Michaels lata jak psychopata? Wszystko w porządku – stwierdził z sarkazmem.

– Podczas wojny Archanioły słynęły z wypełniania misji, które inni uważali za niewykonalne. Szaleństwo jest niejako wpisane w zakres ich obowiązków – odparła Gracen, podchodząc do ekranu, by zapoznać się z wyświetlanymi liczbami. – Co takiego nawyczyniał?

– Widzi pani te odczyty prędkości?

Gracen przytaknęła.

– Tak. Co z nimi?

– Zrobił to wewnątrz atmosfery Merkurego.

Admirał stała przez dłuższą chwilę w ciszy, po czym znów tylko przytaknęła.

– Aha. Tak, to chyba podpada pod jakąś diagnozę.

Bez dalszych komentarzy wprowadziła do systemu adnotację, wzbudzając ciekawość komodora.

– O co chodziło? – spytał.

– Upewniam się, że zespół inżynieryjny będzie pamiętał, żeby rozebrać jego myśliwiec do gołego kadłuba i pomierzyć absolutnie wszystko, zanim znów go w nim wypuszczą – zdradziła Gracen z kpiarskim uśmiechem. – Szkoda by było stracić taką okazję na wykonanie badań. Zaryzykuję stwierdzenie, że wyznaczył nowy rekord?

– Najwyższa prędkość w atmosferze planety? Tak jest, sprawdziłem… Nie żeby było to konieczne.

– Racja, raczej trudno, żeby było inaczej. No to chyba ma kolejny do odfajkowania.

– Kolejny? Ile rekordów już pobił?

– Musiałabym zerknąć do archiwum – stwierdziła Gracen. – Ale tak z głowy powiedziałabym, że co najmniej dwadzieścia. Jeśli mnie pamięć nie myli, komodor Weston ma ze dwa razy tyle. Większość wyczynowych rekordów aeronautycznych należy obecnie do pilotów „AA” i pewnie zostanie tak na zawsze, bo nikt już nie konstruuje jednostek o takich osiągach.

Machnęła obojętnie dłonią.

– Może za pięćdziesiąt lat jakiś cywilny zespół konstruktorski złoży coś, co przebije tę platformę tylko po to, by móc się tym pochwalić… ale myślę, że Archanioły to ostatni pionierzy wyczynowej aeronautyki. Teraz kosmos należy do okrętów.

– Koniec pewnej ery? – spytał Beckett, lekko rozbawiony faktem, że admirał znała na pamięć choćby ogólne statystyki pilotów.

– Niektórzy na pewno by się zgodzili – przytaknęła Gracen. – Choć inni z kolei stwierdzą, że to po prostu ciągła przekładanka ze starego na nowe. Rekordy padają nieustannie w miarę rozwoju możliwości technicznych. Czy ktokolwiek jeszcze śledzi rekordy prędkości maszyn parowych?

– Tak się składa, że co roku odbywają się próby na specjalnym torze pod Londynem – bez namysłu odparł Beckett.

Gracen rzuciła mu zaskoczone spojrzenie.

– Naprawdę?

– O tak, to mała społeczność, ale wciąż aktywna – potwierdził. – Dorastałem w pobliskiej dzielnicy i czasami przychodziłem popatrzeć, jak pociągi ścigają się z czasem. Rzecz jasna na słonych równinach w Stanach mają wyścigi samochodów parowych, ale to już zupełnie inny zbiór rekordów.

Gracen zaśmiała się lekko, kręcąc głową.

– Może więc to wcale nie koniec ery, tylko przejście na inny bieg. Widzę komandora Michaelsa, jak za trzydzieści lat udziela cywilom konsultacji przy próbach pobicia jego własnych rekordów.

– Oby tylko nie tego ostatniego, bardzo proszę – odparł Beckett.

– Przynajmniej nie w ziemskiej atmosferze, chociaż przy zastosowaniu systemów masy przeciwnej osiągi platformy „AA” były bliższe mojej granicy komfortu.

– Zgadzam się.

– Cóż, poinformuj komandorów i porucznik, że raporty mają znaleźć się na moim biurku tak szybko, jak to możliwe – powiedziała Gracen, prostując się. – Produkcja myśliwców musi ruszyć pełną parą jak najprędzej.

– Tak jest – potwierdził komodor, po czym rozejrzał się, czy nikogo nie ma w pobliżu. – Pani admirał?

– Tak, komodorze?

– Jakie są szanse, że Imperium niedługo spróbuje kolejnej zagrywki?

Gracen pokręciła głową.

– Byłabym absolutnie zszokowana, gdyby jeszcze nie ruszyli z kolejnym planem.

Beckett przytaknął z namysłem.

– Rozumiem. Tego właśnie się obawiałem.

– Z tego samego powodu, jeśli rozbiórka myśliwca komandora nie wykaże żadnych nieoczekiwanych problemów, kieruję system do pełnej produkcji – oświadczyła Gracen. – Potrzebujemy rozwiązań i dysponujemy silnym poparciem politycznym, zarówno na Ziemi, jak i ze strony Priminae. Przepycham wszystko, co tylko jestem w stanie, i to jak najprędzej.

– Ciekawe czasy – odparł komodor zmęczonym głosem. – Ale miło dla odmiany zobaczyć, jak sprawy nabierają tempa. Przez jakiś czas po wojnie widziałem tylko tyle, że świat pełznie znów na stare tory. Może tym razem uda się nam tego uniknąć?

– Ci, którzy nie znają historii, są skazani, aby ją powtórzyć – zadeklamowała Gracen cynicznym tonem. – A ci, którzy znają? Skazani są na to, by patrzeć, jak wszyscy wokół ją powtarzają, gdy sami próbują jakoś utrzymać ten bajzel w jednym kawałku, jak my. A zatem nie, wątpię, żebyśmy mogli uniknąć powtórki z historii, ale może uda się nam ją odwlec dla kolejnego pokolenia.

– Teraz, przy tych nowych terapiach przedłużających życie? – spytał żartobliwie Beckett.

– Daj mi kilka dziesięcioleci, a spakuję się do własnego statku i znajdę sobie jakąś cichą planetkę dziesięć tysięcy lat świetlnych stąd, taką w sam raz na emeryturę – odparła Gracen. – Do tego czasu mam jednak robotę do wykonania. I ty też.

– Tak jest, pani admirał.