Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Aremil Iluzjonistów: Uwikłani

Aremil Iluzjonistów: Uwikłani

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7859-856-5

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Aremil Iluzjonistów: Uwikłani

Najważniejszy w życiu iluzjonisty egzamin zbliża się wielkimi krokami, jednak udział w nim nie przynosi Luv Incerno upragnionej wolności. Na terenie poligonu dochodzi do tragedii, w wyniku której życie traci jedna z uczestniczek. Jej sprawca zjawia się tam, by złożyć Luv przerażającą propozycję. Czas do namysłu szybko się kończy, a słowo nowego mocodawcy jest ostateczne. Wojna lub imię zdrajcy.

Polecane książki

    Przedsiębiorca, który prowadzi działalność gospodarczą jako osoba fizyczna, może w sposób dowolny decydować o przeznaczeniu środków pieniężnych posiadanych na firmowym rachunku bankowym lub w kasie. Środki te są składnikiem jego majątku. Dlatego ważna jest prawidłowa ewidencja tych transakcji. W...
Na jachcie „Szklane Żądło”, zacumowanym w cichym zakątku Zalewu Zegrzyńskiego, ginie młoda kobieta. Właściciel jachtu, przedsiębiorca, Olaf Dziki, znał ofiarę bardzo dobrze. To Agnieszka, porzucona przez ojca i matkę, kobieta z emocjonalnymi deficytami, która znajdowała upodobanie...
„W trakcie kolejnych dwóch tygodni znacznie się do niej zbliżył. Nie spodziewał się, że razem może być im tak dobrze. W pracy podziwiał jej umiejętności oraz podejście do pacjentów, którym wszystko tłumaczyła bez zbędnego protekcjonalizmu. Po pracy było jeszcze lepiej....
Tung-shan Liang-chieh (807-869) był aktywnym uczestnikiem najbardziej twórczego i wpływowego okresu w rozwoju buddyzmu czan (zen) w Chinach. Został uznany za założyciela linii przekazu Ts'ao-tung, jednego z tzw. Pięciu Domów czan, i to właśnie jego szkoły podejście do buddyzmu przyciągnęło uwagę wie...
Historia wilka, której skomercjalizowany świat bał się usłyszeć Siła płynąca z 19 pigułek uważności, która potrafi pobudzić do refleksji, ćwiczenia w poszukiwaniu wielu możliwych znaczeń, interpretacji i kreatywnego myślenia. Dla kogo jest ta książka? Jeśli kochasz wilki albo chociaż psy, szukasz od...
Tym razem autorka zabiera Czytelników w świat kotów, które mają serca i dusze… Musisz przeczytać te opowieści, by dowiedzieć się, jak kochają koty oraz pozanać opinie ekspertów na ich temat....

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Alicja Makowska

Alicja Makowska

Aremil Iluzjonistów

Uwikłani

Alicja Makowska

„Aremil Iluzjonistów: Uwikłani”

© Copyright by Alicja Makowska

redakcja: Justyna Jaciuk

korekta: Iwona Niezgoda

projekt okładki: Dominika Makowska

projekt mapy: Alicja Makowska, Dominika Makowska

ISBN 978-83-7859-856-5

2017

Wszelkie prawa zastrzeżone

Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

W tym roku

Cofniemy się po własnych śladach

W ich świecie,

By ujrzeć wydarzenia,

Które doprowadziły do tragedii w Aremil Cov

I wszystko to, co zostało przemilczane…

Rodzicom

PROLOG

Jego dotyk, zbudowany ze wspomnień, wydawał się ciepły, ale był zbyt odległy, by mogła oszukać się, że jest prawdziwy. Napawała się jednak tym złudzeniem. Jego obecnością. Echem poczucia bezpieczeństwa, które zawsze jej zapewniał.

Zbudowany ze wspomnień Daren uświadamiał jej, co miała kiedyś i co straciła. Czuła to każdą komórką swojego ciała, gdy objął ją ramieniem od tyłu i pocałował w szyję.

– Napijemy się wina? – szepnął.

– Wino straciło smak, Ren… – wyznała ze smutkiem. – Wszystko straciło smak.

– Nawet ja?

Okręciła się, by na niego spojrzeć. Był tak doskonały, jakim go zapamiętała. Jego brązowe oczy wpatrywały się w nią intensywnie.

– Tęsknię za tobą.

– Przecież tutaj jestem, Mei – zarechotał. – Obiecałem, prawda? Obiecałem, że nigdy nie zostawię cię samej.

Spojrzała na niego z tęsknotą. Wydawało się jej, że znajdował się tuż obok, ale tak naprawdę przebywał daleko stąd. A ona nie mogła do niego dotrzeć. Dzieliły ich nie tylko wieki, nie tylko czas był przeszkodą. Tak naprawdę odgradzała ich granica życia i śmierci.

– Okłamałeś mnie – zarzuciła mu i dotknęła opuszkami palców jego policzka. – Jesteś kłamcą, Darenie. – Roześmiała się gorzko. Musnęła ustami jego wargi i wtem poczuła, jak daleko stąd struktura iluzji zostaje naruszona. Odwróciła głowę. Wyczuła obecność obcego odnośnika. Ktoś się zbliżał.

– Coś nie tak, ukochana? – zaniepokoił się Daren.

Wyrocznia skupiła się na obcej aurze, która falując w iluzji, zbliżała się do komnaty. Rozpoznała ją po chwili. Zbliżało się to beztalencie, które odważyło się z nią targować. Nigdy nie pamiętała ich imion. Przychodzili i odchodzili. Zawsze pamiętała powody, dla których poddawali się jej rytuałowi. Przyjmowali cząstkę niej samej. Ich imiona jednak były bez znaczenia, zawsze jej umykały.

Przymknęła oczy na chwilę. Zmieniła się. Dopełniła warunków umowy.

Już miała odezwać się do Darena patrzącego na nią pytająco, gdy wyczuła coś jeszcze. Rozdarcie. Beztalencie naznaczone było echem obcej aury. Jakby ktoś obcy kroczył za nim w cieniu.

– Fascynujące – mruknęła sama do siebie, po czym pogłaskała Darena po policzku. – Znikaj. Mam coś do zrobienia.

Dostrzegła w jego oczach sprzeciw i rozżalenie, zanim jego twarz rozmyła się w iluzji. Odsunęła jednak od siebie wyrzuty sumienia spowodowane tym, że przegoniła wspomnienie o nim. Wyprostowała się na szezlongu, wpatrując się w zamknięte wejście do jej sali tronowej.

Gdy wyczuła, że przybysz się zbliża, w myślach nakazała wrotom się otworzyć. Do komnaty weszła ubrana w strój podróżny iluzjonistka. Wyrocznia dostrzegła krew na jej odzieniu. Jej oczy zmieniły się od ostatniej wizyty. Nie były już pełne strachu i desperacji. Tlił się w nich płomień, który przeczył chwiejnemu kroku iluzjonistki.

W rzeczywistości wszystko musiało wyglądać normalnie. Jednak w iluzji Wyrocznia dostrzegała ciekawe zjawisko. W cieniu przybyłej, pozbawiona aury odnośnika, stała ciemnowłosa dziewczyna. Najwidoczniej została rozdarta struktura rytuału.

Ile już lat upłynęło, odkąd ostatni raz widziała taką anomalię…?

– Luv Incerno – wychrypiała przybyła. – Przychodzę po cząstkę twojego talentu, Córo Iluzora.

Wyrocznia wychyliła się do przodu i zaśmiała pod nosem.

– Zaiste. Ciekawy z ciebie przypadek, Luv Incerno.

ROZDZIAŁ IPOTOMKOWIE ILUZORA

Wiatr strącał z mocą liście z drzew. Nieproszony hulał po uliczkach Rhuady, zrywając kaptury z głów i rozwiewając włosy przechodniów. Luv przechodziła właśnie koło kupieckiego namiotu, którego boczne płachty załopotały niebezpiecznie. Przyspieszyła kroku i o mały włos nie nadepnęła na kurę, która wystraszona zeskoczyła z żerdzi kurnika prosto na brukowaną uliczkę i zatrzepotała nerwowo skrzydłami.

Nie mogąc się powstrzymać, Luv użyła błyśnięcia, by przestraszyć ptaszysko jeszcze bardziej. Zachichotała pod nosem, gdy zobaczyła, jak spłoszona kura wskakuje na stół kupca sprzedającego biżuterię z bursztynu. Słyszała jego krzyki jeszcze poza dzielnicą kupiecką.

Niespiesznym krokiem skierowała się w stronę dzielnic klanu, choć wcale nie chciała wracać do domu. Mistrz przerwał trening, gdyż pilnie wzywały go obowiązki lidera. Ich mentor starał się, by takich sytuacji zdarzało się jak najmniej, jednak Luv musiała przyznać, że trafiały się im raczej często. Z reguły nie skarżyła się na nie. Gdy mistrz znikał, często dokańczali trening sami. Ćwiczyli we troje: ona, Ellen i Yaxiel.

Dzisiaj jednak mistrz poprosił Ellen o dostarczenie jednej przesyłki, a Yaxiel zniknął, tłumacząc, że zaoferował pomoc koledze w Kwaterach. Chcąc nie chcąc, Luv musiała wracać do domu. Jednak zamiast zmęczenia, które zawsze przychodziło, gdy kończyli ćwiczyć, czuła niedosyt. Ciągle tliła się w niej ochota na walkę. Postanowiła, że gdy tylko Ellen wróci do domu, wyciągnie kuzynkę na krótki sparing.

Dzielnice klanu Incerno mieściły się na samych obrzeżach stolicy. Łatwo więc mogły przedostać się poza obszar zabudowań, by móc poćwiczyć walkę w iluzji, bez wciągania do pola złudzenia osób trzecich.

Nestor zawsze się denerwował, gdy dziewczyny trenowały blisko domu i przypadkiem do tworzonych przez nie iluzji wpadały dzieciaki. Co prawda, jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by Luv i Ellen niechcący wciągnęły do nich kogoś, kto był jeszcze przed testami iluzjonerskimi, ale lepiej było dmuchać na zimne. Dzieciaki, u których nie potwierdzono jeszcze talentu do sztuki iluzjonerskiej, były chronione przed iluzją do czasu, aż osiągnęły odpowiedni wiek, by przystąpić do testu. Z tego powodu kuzynki trenowały wyjątkowe zdolności zawsze „na bezpiecznym gruncie”. Zdarzało się, że odchodziły daleko od domu i zagłębiały się w zagaje, szukając miejsca, gdzie mogłyby poćwiczyć. Czasem zajmowało im to długie godziny, co również denerwowało Nestora i niepokoiło ciocię Namier.

Ojca rzadko kiedy można było zadowolić i Luv zdawała sobie z tego sprawę.

Gdy zbliżyła się do bramy wejściowej do szczelnie ogrodzonych dzielnic klanu, Luv zwolniła kroku, celowo wchodząc w kałużę. Skinęła głową kuzynowi pełniącemu wartę przy wejściu i ruszyła do domu ze wzrokiem wbitym w ziemię i kapturem naciągniętym na oczy. Miała nadzieję, że w ten sposób nikt jej nie zaczepi. Nie miała ochoty na pogaduszki. Chłodna aura pogodowa sprzyjała temu, że wszyscy spieszyli do domów, co Luv odpowiadało. Myślami była daleko i ostatnią rzeczą, jakiej teraz chciała, byłoby ściągnięcie jej na ziemię.

Ostatnimi czasy jej myśli krążyły wokół zbliżającego się egzaminu z wytrwałością drapieżnika czekającego aż jego ofiara straci wystarczająco dużo krwi, by paść. Zdanie go było celem, który sama sobie wytyczyła. Nikt poza nią nie miał wpływu na tę decyzję. Luv chciała zostać iluzjonistką klasy pierwszej i udowodnić wszystkim w klanie, że jest kowalem własnego losu.

Dom jak zwykle powitał ją mieszaniną zapachów wszelkiego rodzaju ziół, które suszyły się na werandzie. Luv nigdy nie mogła pojąć, dlaczego ludzie w klanie ufają jej matce bardziej niż innym uzdrawiaczom w całej konfraterni i zmuszają ją do prowadzenia uzdrowiska we własnym obejściu. To na prośby Incerno Namier zajmowała się suszeniem ziół, wytwarzaniem maści leczniczych i okładów. Członkowie klanu uważali za rzecz naturalną przychodzenie ze wszystkimi urazami i chorobami do domu przywódcy zamiast do konfraterni uzdrawiaczy, ale Luv poddawała tę praktykę w wątpliwość i nawet wydawało się jej, że jest jedyną osobą, która zwraca na to uwagę. W końcu przestała zabierać głos w tym temacie, bo zrozumiała, że choć była córką przywódcy klanu, jej głos w jakiejkolwiek sprawie niewiele się liczył. W końcu dopiero uczyła się, by zostać iluzjonistką. Dopiero.

Zamyślona weszła do sieni i pierwsze co zrobiła, to zsunęła nieco przemoczone buty.

– Jesteś w końcu! – usłyszała głos matki. Uniosła głowę. Namier wyjrzała z kuchni. Miała na sobie roboczy fartuch, a rękawy koszuli podwinęła do łokci. Pracowała.

– Gdzie jest Ellen? – zapytała Namier.

– Mistrz wysłał ją z przesyłką. Kazała nie czekać na siebie z obiadem.

– Pal licho obiad! – Machnęła ręką. – Jest coś ważniejszego!

Po tym jak Luv ledwie zsunęła drugi but, została zaciągnięta do pokoju dziennego. Namier wymownym gestem wskazała na blat stołu. Na kwadratowej serwecie leżały dwie identyczne koperty: białe, owinięte czerwoną wstążką i zapieczętowane czerwonym lakiem. Na obu widniała pieczątka Sztabu. Różnił je tylko jeden detal – adresat.

Luv drżącą ręką sięgnęła po tę, na której widniało jej imię. Rozczytała je bez trudu, choć napisane było zawijasem.

– Posłaniec przyniósł je dziś rano – oznajmiła Namier niemal teatralnym szeptem. – Nie otwierałam, ale i tak wiem co zawierają. – Podeszła do kredensu i sięgnęła po zieloną, otwartą już kopertę. – List z gratulacjami dla mnie i ojca.

Luv powoli obróciła w dłoniach kopertę, jakby oczekiwała, że coś kryło się pod spodem.

– Wytypowali mnie do egzaminu – szepnęła. – Mistrz pewnie dostał potwierdzenie z samego rana, przed naszym treningiem. Mógł nam powiedzieć.

Namier zaparła się pod boki.

– Chciał, żeby wszystko odbyło się tradycyjne.

Pomimo iż list w jej ręce wieńczył siedem lat ciężkiej pracy i był dowodem uznania nie tylko w oczach mistrza, ale także w oczach lidera, Luv nie odczuła prawdziwego patosu tej chwili. Dopuścili ją do egzaminu. Od tego momentu nie miała prawa nazywać się już uczniem – stała się bowiem kandydatką na iluzjonistkę. Różnica była diametralna. Środowisko rządowe patrzyło na nią pod innym kątem i stawiało ją w innym świetle. Wiedziała o tym, ale nie czuła tego. To nie radość przebiła się przez jej serce. To nie zaskoczenie odebrało jej mowę. Tylko coś znacznie bardziej pewnego i zimnego zarazem. Strach. Wiedziała, że ta zmiana miała wkrótce nastąpić. Spodziewała się, że zareaguje inaczej. Jednak zaskoczyła samą siebie.

Dlaczego list nie zrobił na niej wrażenia? Nie umiała odpowiedzieć.

Uznanie w oczach lidera miała na co dzień. Słynny Minaro Nakarde był nie tylko mistrzem ich drużyny –„złotej trójki” – jak potocznie ich nazywano, lecz także liderem. Nie sposób było o tym zapomnieć. Obowiązki rządowe często wpływały na grafik ich treningów. Luv zdążyła przyzwyczaić się do tego, że osoby niezwiązane ze środowiskiem iluzjonistów sądziły, że szkolenie u lidera uważano za bardziej prestiżowe niż pobieranie nauki od innych iluzjonistów. W zasadzie było to prawdą. „Złota trójka” wyróżniała się na tle innych uczniów, choć to nie poziom umiejętności był tu różnicują kategorią, a sam punkt widzenia. Inaczej postrzegało tę sytuację środowisko iluzjonerskie, inaczej rząd i zwykli ludzie, zaś jeszcze inaczej patrzyli na to wszystko Luv, Ellen i Yaxiel. Podczas treningów nie zapominali, że mają do czynienia z najlepszym iluzjonistą w kraju. Jednak podczas ich wspólnych spotkań czy misji Minaro był przede wszystkim ich mentorem. List, który trzymała w ręku, nie oznaczał wcale, że została doceniona i wyróżniona przez mistrza. Luv została oficjalnie dostrzeżona i przyjęta przez rząd. Była cennym nabytkiem w oczach instytucji rządowej, bo tak naprawdę o to chodziło.

Dostała zaproszenie z górnej półki. Wraz z nim trzymała w ręku szansę na przebicie się do najbardziej prestiżowej klasy społecznej w Atermii – iluzjonistów, potomków Iluzora.

Mimo że doskonale zdawała sobie sprawę z wagi tego wydarzenia, Luv nie potrafiła zdobyć się na uśmiech.

Zaproszenie było bowiem zobowiązujące. Co nie znaczy, że nie mogła zrezygnować z egzaminu. Nie chodziło o decyzję, bo ją Luv już dawno podjęła. Nie podda się.

Bardziej martwiła się o formułę egzaminu, która kojarzyła jej się z przeciskaniem się przez wąską szczelinę. Co gorsza, tylko w ten sposób mogła osiągnąć pułap iluzjonistów klasy pierwszej.

Namier przyjrzała się córce badawczo.

– Nie wyglądasz na zaskoczoną – stwierdziła.

– Mistrz złożył już papiery, prędzej czy później to musiało się stać – odpowiedziała z rzeczowością, która zaskoczyła nawet ją samą.

Przez moment przyglądała się pieczęci Komisji Rekrutacyjnej, po czym rzuciła list na blat i ruszyła w stronę kuchni. Namier pobiegła za córką, po drodze zgarniając kopertę.

– Nie otworzysz?

– Po co? Już wiem, co zawiera.

Luv stanęła przed paleniskiem i podniosła pokrywkę garnka, by sprawdzić, co w nim bulgocze. W mieszaninie zapachów trudno było określić jaka to zupa, więc sięgnęła po łyżkę i spróbowała zawartości.

Namier zatrzymała się koło niej i pomachała listem przed jej nosem.

– W środku na pewno są instrukcje. Dzień rozpoczęcia egzaminu i plan całej uroczystości.

Luv nie przejmując się słowami matki, nabrała drugą łyżkę zupy.

– Ellen z pewnością raczy mnie poinformować, jak już przeczyta swój.

Namier wyrwała jej łyżkę z dłoni i przegoniła córkę od paleniska. Zamieszała w garnku i oceniła smak. Odwróciła się, by spojrzeć na Luv.

– Myślałam, że oczekiwałaś na tę wiadomość od wielu dni.

– Bo tak było. – Luv usiadła na krześle i przygryzła wargę.

Namier zdjęła fartuch i przycupnęła na taborecie naprzeciwko.

– Boisz się?

Luv spojrzała na nią poważnie i skinęła głową.

– Od kilku miesięcy nie pragnęłam niczego więcej niż przystąpić do egzaminu. Myślałam, że już się oswoiłam z tą myślą.

Namier wstała i objęła córkę ramieniem. Pocałowała ją w czubek głowy.

– To przyjdzie z czasem. Poradzisz sobie.

– To nie o siebie się martwię.

Namier odchyliła się lekko, by widzieć twarz córki. Luv spuściła wzrok.

– Chciałabym żebyśmy wszyscy przez to przeszli. Jeśli coś się stanie Ellen… to egzamin nie będzie dla mnie zwycięstwem.

– Ćwiczyłyście u tego samego mistrza. Najlepszego lidera jakiego Atermia miała od wielu lat. Najsilniejszego iluzjonisty w dzisiejszych dniach. Jestem pewna, że zarówno Ellen, jak i ty wykorzystałyście ten czas jak najlepiej. Dałyście z siebie wszystko.

– Dzięki, mamo. – Luv uśmiechnęła się lekko.

Namier cofnęła się o krok i popatrzyła z dumą na córkę.

– Ojciec pochwalił się na porannym zebraniu – oznajmiła. – Cała starszyzna już wie.

– Co? – Luv podniosła głowę. – Po co chwali się czymś, co się jeszcze nie stało?

– Jak to nie? Wytypowano was do egzaminu. To powód do radości dla całego klanu.

– Tak, ale jeszcze go nie zdałyśmy. To, że nas wybrali o niczym jeszcze nie świadczy! – Niemal zachłysnęła się tym kłamstwem. Uznanie w oczach rządu było dla niej ważne, lecz nie równało się uznaniu w oczach klanu. Chciała móc decydować, komu powierzy tę informację. Nie dała nikomu przyzwolenia do jej rozpowszechniania. Co więcej, jeszcze sama się z nią nie oswoiła.

– Do egzaminu nie wybiera się byle kogo – odparła Namier.

– To słowa ojca, prawda?

Namier spojrzała na nią zaskoczona.

– Luv, o co ci chodzi?

– Musiał się pochwalić? Nie mógł wytrzymać, prawda? Zawsze musi to zrobić!

– Luv?

– Nie mógł poczekać aż zdam? Aż przeżyję?! – podniosła głos i zerwała się z miejsca. – Cały klan musi już wiedzieć? Wystarczy, że on wywiera na mnie presję. Nie potrzebuję, by reszta robiła to samo!

– Luv! – skarciła ją. – Nie zapominasz się?

– Nie, ja jedna wiem, co należy do moich obowiązków.

Obróciła się i szybkim krokiem wyszła z kuchni. Namier wychyliła się za próg i zdążyła tylko zobaczyć, jak Luv wbiega po schodach. Przez chwilę chciała za nią pobiec, ale powstrzymała się. Wróciła do stołu i uderzyła się fartuchem o udo. Znowu to samo. Zawsze wraz z powodem do świętowania przychodziła kłótnia.

Kłótnia, która zawsze wywodziła się z jednego wspólnego mianownika – klanu.

Z chwilą, w której Namier wchodziła do klanu Incerno, była przekonana, że jej dzieciom będzie łatwiej, skoro wyrosną w klanie od małego. Że będą miały czas na oswojenie się ze wszystkimi tradycjami. Zaakceptują, że należą do Incerno i są częścią specyficznej wspólnoty.

Pamiętała własne trudy i przykrości, które musiała znosić, zanim klan ją zaakceptował. W końcu była kimś z zewnątrz, kimś obcym, kto dopiero wchodził do rodziny. Długo musiała pracować na zaufanie Incerno. Pamiętała własne doświadczenia i cieszyła się, że jej dzieci nie będą musiały przez to wszystko przechodzić.

Den nie sprawiał, póki co, większych problemów wychowawczych. Ellen, przyszywane dziecko, które przygarnęła z Nestorem po śmierci ojca dziewczyny, była idealną córką, usłuchaną i skromną. Zawsze wiedziała, czego się od niej wymaga. Do tej pory jeszcze nigdy Namier się na niej nie zawiodła.

Ale Luv…

W przypadku pierworodnej córki się pomyliła. Ponieważ Luv była najstarszym dzieckiem przywódcy, na jej barkach spoczęły oczekiwania całego klanu. Chociaż tradycja nie wymagała, by przejęła obowiązki pierwszej w klanie, Nestor nikogo innego nie widział w tej roli.

Luv jednak nie potrafiła zaakceptować swojego przeznaczenia. Dlatego zarzewiem wywoływanych przez nią konfliktów zawsze był klan. Każda awantura, jaka wybuchała pod tym dachem, wiązała się z nazwiskiem Incerno.

Namier nie mogła wiele zrobić poza nieprzynoszącymi efektu próbami łagodzenia kłótni. Była żoną przywódcy, a tym samym – podporą dla całego klanu. Nie mogła otwarcie sprzeciwiać się mężowi. Musiała dbać o przyszłość swojej dużej rodziny. A tą przyszłością była Luv.

Rzuciła zmęczone spojrzenie za okno. Zimna i odpychająca aura pogodowa oddawała właśnie jej nastrój.

Wiele by dała, żeby Luv dojrzała już do swojej roli i potrafiła ją zaakceptować.

*

Namier rzuciła się w wir obowiązków domowych, by zagłuszyć ostatnie słowa córki, które echem odbijały się w jej głowie. W jej przekonaniu dzisiejsze wiadomości stanowiły powód do świętowania, ale po sprzeczce z Luv cała radość z niej wyparowała. Może gdyby przy tej rozmowie była Ellen, wszystko potoczyłoby się inaczej. Czasami Namier dochodziła do wniosku – który ją przerażał – że ma o wiele lepszy kontakt z przyszywaną córką niż z własną.

Ledwo zdołała uporać się z jednym problemem, na powierzchnię wypłynął drugi.

Trzasnęły frontowe drzwi. Gdy Namier pobiegła do wejścia, zobaczyła rozeźlonego syna, który pospiesznie zrzucał z siebie wierzchnie odzienie.

– Den, co się stało? – Chciała podejść i odgarnąć mu włosy z czoła, ale z góry przewidziała jego reakcję. Nie chciał być traktowany jak mały chłopiec.

– Uważają, że jestem… – Skrzywił się, jakby kazano mu przełknąć plaster cytryny. – …delikatny. – Niemal wypluł to słowo. – Traktują mnie jak cenną porcelanę.

– Kto?

Tym pytaniem wywołała tylko większy wybuch gniewu.

– Teraz już wszyscy wokoło! – Kopnął swoją torbę pod ścianę.

Namier chciała go skarcić, ale powstrzymała się. Den, odkąd tylko pomyślnie przeszedł testy iluzjonerskie, chciał być traktowany jak mężczyzna, choć wielu umiejętności jeszcze nie przyswoił. Jedną z nich było panowanie nad własnymi emocjami, czyli fundamentalna cecha iluzjonisty. Każdemu puszczają nerwy, czasem należy winić okoliczności, na które nie ma się wpływu. Iluzjoniści jednak muszą nauczyć się kontrolować gniew, irytację, stres i całe skupisko innych emocji, niekoniecznie negatywnych, które mogą rozproszyć ich skupienie na iluzji.

Namier mieszkała w domu z dwojgiem kandydatów na iluzjonistów, Den na razie pretendował do przyjęcia do Kolegium. Pomyślnie przeszedł testy i jedyne, co mu pozostało do zrobienia, to przebrnięcie przez ostatni rok szkoły elementarnej. W dniu jej ukończenia iluzjoniści z zarządu Kolegium z pewnością złożą mu wizytę, jak miało to miejsce w przypadku Luv. Przedstawiciele Kolegium zawsze osobiście składali propozycję wyłonionym przez testy kandydatom, chcąc przeprowadzić z nimi rozmowę.

W takiej a nie innej rzeczywistości, chcąc nie chcąc, Namier wiedziała o iluzjonistach więcej niż mogłaby się kiedykolwiek spodziewać.

– Opowiedz mi, co się stało – poprosiła go zamiast pouczać.

Den długo milczał, umykając spojrzeniem na boki.

– Mieliśmy dzisiaj testy sprawnościowe – wykrztusił w końcu.

– I? – Musiała ciągnąć go za język.

– I znowu to zrobili! Odsunęli mnie na bok. Każdy miał szansę się wykazać, tylko nie ja! Nie chcę, by inni uważali mnie za słabeusza! Wiedzą, że jestem kandydatem do Kolegium, ale mają mnie za mięczaka, bo to tylko słowa! Sądzą, że wszystko załatwiła mi Luv, bo ma znajomości u lidera!

Namier zmarszczyła brwi.

– Przecież to totalne bzdury.

– Właśnie! – zdenerwował się Den. – Ale to moje słowo przeciwko słowu innych. Nie mogę udowodnić, że nie jestem słabeuszem, bo nikt nie uważa mnie za wiarygodnego! Nauczyciele mi pobłażają, bo jak słyszą Den Incerno, to od razu wiedzą czyim jestem synem i nabierają wody w usta. A wszyscy myślą, że to mi na rękę. Że wykorzystuję sytuację!

Przygryzł wewnętrzną stronę policzka, ale Namier wiedziała, że jeszcze wszystkiego z siebie nie wyrzucił, nie zabrała więc głosu.

– Od początku miałem dość tych szeptów za moimi plecami, jak padało moje nazwisko – podjął po chwili. – Starałem się, żeby mnie zaakceptowali, uznali za równego sobie. A teraz wszystko na nic.

Nim Namier zdążyła coś wymyślić, do rozmowy włączył się trzeci głos.

– Potrzebujesz, żeby komuś przemówić do rozsądku? – Namier i Den odwrócili się i ujrzeli Luv siedzącą na poręczy schodów. Namier nawet nie usłyszała, kiedy córka się podkradła. – Może ja się nadam?

– A co ty możesz wskórać, siostrzyczko? – mruknął ze słyszalną ironią. – Jak się tam pojawisz, tylko pogorszysz sprawę.

– Waż słowa, Den – wtrąciła Namier, zerkając ukradkiem na córkę. Czuła, że złość jeszcze jej nie przeszła, choć Luv dobrze maskowała emocje. – Mówisz do kandydatki na iluzjonistkę.

Luv uśmiechała się coraz szerzej, w miarę jak oczy Dena rosły ze zdumienia.

– Nadal uważasz, że twoja siostrzyczka tylko pogorszy sprawę? – spytała, przedrzeźniając jego wcześniejsze słowa.

Wzruszył ramionami.

– To… zmienia postać rzeczy – mruknął niepewnie. – Ale jeśli źle to rozegrasz, wyjdę na nieudacznika, który nie potrafi nawet samemu rozwiązać własnych problemów. Poza tym wiesz w ogóle, w czym leży problem? Czy podsłuchiwałaś piąte przez dziesiąte?

– Przypadkiem usłyszałam moje imię – odparła wymijająco.

– Więc jak planujesz to rozegrać? – spytał nieufnie. – Skoro nawet nie znasz sedna sprawy?

Namier zdawało się, że dostrzegła w uśmiechu córki nutkę goryczy.

– Wierz mi, Den, znam tę sprawę aż za dobrze – rzekła i zeskoczyła z poręczy na podłogę.

– Więc…? – próbował drążyć, ale mu przerwała ruchem ręki. – Zaufaj mi, Den. Wiem, jak to rozgryźć.

Namier miała wrażenie, że potrafiłaby odgadnąć myśli córki. Przez chwilę wydawało jej się, że dostrzegła w jej oczach jakiś odległy przebłysk przeszłości i naszło ją dziwne uczucie niepokoju. Odprowadziła wzrokiem sprzeczające się dzieci i uśmiechnęła się gorzko, gdy została sama. Myślała, że jej dzieciom będzie w klanie łatwiej niż jej, skoro przetarła dla nich szlak. Od tamtego pamiętnego dnia, gdy Nestor sprzeciwił się swoim rodzicom i poprosił ją o rękę, upłynęło wiele lat, które powinny były zaważyć na losie Dena i Luv. Jak każdy rodzic chciała, by jej dzieciom było w życiu lżej niż jej samej. Jednak musiała przegapić ten moment, w którym powinna zrozumieć, że tak naprawdę nigdy nie miała na to wpływu.

*

Reakcja Ellen była dla Namier o wiele bardziej zrozumiała. Młoda Incerno ledwo przekroczyła próg domu, pognała do pokoju dziennego i rozerwała kopertę ze swoim imieniem. Dłuższą chwilę jej oczy biegały po tekście, chłonąc każde słowo. Den niecierpliwie zaglądał jej przez ramię, próbując cokolwiek wyczytać.

Gdy Namier na nich patrzyła, oczami wyobraźni widziała Luv na miejscu przyszywanej córki. Chciała umieć dogadywać się z Luv tak dobrze, jak z Ellen. Marzyła, żeby reakcje jej córki były takie naturalne jak Ellen. Gdyby Luv miała charakter swojej kuzynki, wszystko byłoby łatwiejsze…

Z zamyślenia wyrwał ją pocałunek w policzek od Nestora. Przywódca wrócił do domu jednocześnie z Ellen.

– Nie mogę w to uwierzyć – mówiła właśnie Ellen, ściskając kopertę w dłoniach – I ja, i Luv! Yaxiel też pewnie dostał list!

– Najważniejsze, że ty i Luv zostałyście wybrane – potwierdził Nestor, splatając ręce na piersi. – Zasłużyłyście na to.

Wzrok Ellen padł na zalakowaną kopertę.

– Luv jeszcze nie wróciła? – spytała zdumiona, zerkając na ciotkę.

– Jest na górze – odparła cicho Namier.

Nestor usiadł wygodnie na kanapie i spojrzał na syna.

– Zawołaj ją.

Gdy Den zniknął na schodach, Namier wróciła do kuchni. Ellen choć miała dziwne przeczucie, wróciła do czytania listu, ale litery przesuwające się przed jej oczami nie układały się w zrozumiałe słowa. Wydawało jej się, że kątem oka dostrzegła, jak ciocia nerwowym ruchem tarmosiła róg fartucha. Ten drobny gest tylko spotęgował w Ellen niepewność.

Czym ciocia się denerwowała? Egzaminem? Nie – na to było stanowczo za wcześnie. Zresztą widziała radość w oczach Namier, gdy tylko złamała pieczęć swojego listu. Ciotka cieszyła się z jej sukcesu. Więc co ją niepokoiło? I dlaczego Luv nie otworzyła swojego listu? Czyżby coś się stało?

Ellen oderwała wzrok od czytanej treści, gdy usłyszała kroki wracającego Dena. Chłopak zszedł ze schodów, przeszedł całą długość bawialni, by stanąć przy oknie. Przyglądał się bez zainteresowania temu, co działo się za szybą.

Ellen spojrzała na schody dokładnie w chwili, w której pojawiła się tam Luv. Kuzynka posłała jej ledwo dostrzegalny uśmiech, w którym trudno było doszukać się radości. Jej wzrok powędrował ku rozłożonemu listowi, który Ellen ciągle trzymała w dłoniach, zupełnie jakby nie docierało do niej, co tam jest napisane.

– Odbiera mowę, prawda?

– Nie mogę uwierzyć, że to już koniec – przyznała Ellen.

– Jeśli zdamy, to to będzie dopiero początek.

Nestor podniósł się z kanapy i wykonał ruch ręką, jakby chciał je obie objąć.

– Ciężko trenowałyście, żeby zasłużyć sobie na ten zaszczyt. Poradzicie sobie z trudami egzaminu. Jestem z was naprawdę dumny.

Ellen uśmiechnęła się szeroko i już chciała podziękować wujowi, gdy słowa wypowiedziane tuż obok niej, zmroziły jej krew w żyłach.

– Nie podchodzę do tego egzaminu, byś ty był dumny.

Ellen nie mogła uwierzyć, że ten lodowaty ton należy do kuzynki. Obejrzała się na Luv i głos uwiązł jej w gardle.

– Co proszę? – spytał chłodno Nestor.

– Nie chcę być iluzjonistką klasy pierwszej, by klan miał się kim pochwalić – wyjaśniła spokojnie Luv. – To była moja decyzja, robię to dla siebie.

– Urodziłaś się z tym talentem, to los zadecydował, że masz być iluzjonistką – odparł twardo Nestor. – Skoro już jesteś na tej ścieżce, możesz tylko piąć się w górę. Stać się najlepsza, dla klanu.

– Nie robię tego, by rozsławić nazwisko! – podniosła głos.

– Luv!

W drzwiach pokoju stanęła Namier. W dłoniach trzymała parujący gar z zupą.

– Chyba się trochę zagalopowałaś, młoda damo – odezwał się Nestor z cichym ostrzeżeniem.

– To nie ja wybiegam myślami w przyszłość! – warknęła Luv. – To nie ja chwalę się tym, co się jeszcze nie wydarzyło!

Ellen patrzyła bezradnym spojrzeniem to na Nestora, to na Luv. Kątem oka zauważyła, że Den ulotnił się z pokoju, by nie być świadkiem awantury.

– Ojciec pochwalił się tym, że obie z Ellen zostałyście zakwalifikowane do egzaminu! – wtrąciła Namier. – Podzielił się tylko nowiną. Dlaczego chcesz zepsuć to święto? Po co ta awantura?

– Po to, by ktoś w końcu mnie usłyszał! Wiem, co należy do moich obowiązków! – zawołała. – Pomimo że sumiennie je wykonuję, nikt nie szanuje mojego zdania! Nikogo nie obchodzi, co ja o tym wszystkim myślę! Jestem… będę iluzjonistką! To, że nazywam się Incerno, o niczym nie świadczy!

– Świadczy o tym, że jesteś cząstką tej rodziny! – huknął Nestor.

– Tak, ale to nie nazwisko sprawiło, że jestem iluzjonistką! Tylko moja decyzja! Chwalisz się moimi osiągnięciami, ojcze, ale nie dlatego, że jesteś ze mnie dumny! Chwalisz się, bo chcesz fałszywie dowartościować resztę tej hałastry!

Nestor uderzył otwartą dłonią w blat stołu, aż talerze zatrzęsły się, ostrzegawczo brzdękając.

– Koniec dyskusji – uciął krótko.

– Zawsze to mówisz, gdy brakuje ci argumentów. Ale nigdy nie chcesz wysłuchać moich!

Nestor zmierzył ją wściekłym spojrzeniem.

– Nie mam zamiaru słuchać głupot wyssanych z palca.

– A ja nie mam zamiaru być twoją marionetką! – odpyskowała. – Mam własny głos i mogę sama decydować, co chcę robić w życiu!

– Dosyć! Idź na górę i przemyśl to, co powiedziałaś.

Luv przetrzymała spojrzenie ojca, po czym dodała:

– Żałuję, że los zadecydował, że urodziłam się w tym żałosnym klanie.

Odwróciła się, nie zważając na krzyk Nestora. Po chwili słychać było tylko jej szybkie kroki i odległy trzask drzwi do pokoju dziewczyn. W absolutnej ciszy, jaka zapadła po tym przedstawieniu, świąteczna wizja wolnego dnia potłukła się przed oczami Ellen w drobny mak.

ROZDZIAŁ IIPERSWAZJA

Następnego dnia Luv wstała bardzo wcześnie, by wcielić w życie swoje zamiary. Chodziło o obietnicę złożoną bratu, której nie chciała odkładać. Egzamin zbliżał się wielkimi krokami. Nie mogła układać planów życiowych odnoszących się do tego, co będzie później, bo jego negatywny wynik mógł wszystko przekreślić, a także odebrać jej życie. Mogła jedynie gospodarować czasem, jaki dzielił ją od tego straszliwego, a zarazem wyczekiwanego dnia.

Nie była Denowi nic winna. W gruncie rzeczy to on był winny jej jedną, poważną przysługę. Luv była jego tarczą w klanie. Tylko ona stała pomiędzy klanem a nim. Ze względu na to, że urodziła się pierwsza, Den miał wolny wybór drogi życiowej. Nic nie determinowało jego losu, nie definiowało jego przeznaczenia.

Luv nie myślała jednak w ten sposób. Den był jej młodszym bratem i miał kłopot, który ona doskonale rozumiała. Co więcej, potrafiła go rozwiązać. Jako starsza siostra miała obowiązek mu pomóc.

Czasem Luv przyłapywała się na tym, że zazdrości bratu. Wcale nie była dumna z tych myśli, bo dowodziły one jej słabości. Jednak Den miał to, czego Luv skrycie pragnęła, czyli wolność wyboru. Nie był dzieckiem odpowiedzialnym za przyszłość, żaden ciężar nie spoczywał na jego barkach. Mógł zostać tym, kim chciał. Choć należenie do Incerno również odcisnęło na nim piętno przeszłości, presja jaką klan na nim wywierał, nie równała się z tą, jaką klan obciążał jego siostrę.

Ilekroć Luv o tym myślała, z pocieszeniem przychodziła jedna myśl. Egzamin miał rozwiązać jej kłopoty. Albo w sposób ostateczny, jeśli straci na nim życie, albo częściowy, jeśli wygra tę potyczkę. Perspektywa bliskiej śmierci niezwykle silnie pobudzała ją do działania.

W południe miał odbyć się wspólny trening, na którym ostatni raz spotkają się z mistrzem w relacji mistrz-uczeń, choć Luv liczyła jeszcze na niejeden przyjacielski sparing z drużyną. Wierzyła, że pozostaną dobrymi przyjaciółmi, nawet jeśli w przyszłości ich drogi się rozejdą. Ellen zawsze będzie traktować ją jak siostrę i tego nic nie zmieni. Co do Yaxiela również nie miała wątpliwości, że nie stracą kontaktu. Chłopak chciał zostać liderem i Luv musiała przyznać, że jeśli komuś miało się udać zajęcie tego stanowiska, to właśnie Yaxielowi. Poznała go na tyle, by wiedzieć, że jest wyjątkowym iluzjonistą. Dobrze byłoby mieć jego wsparcie podczas niejednej misji, a także móc polegać na nim podczas egzaminu. Luv była pewna, że i on dostał list. W końcu był lepszy niż ona czy Ellen. Po pięciu latach spędzonych w jednej drużynie Luv mogła przyznać to z czystym sumieniem.

Jeśli przeżyją egzamin, każde z nich będzie mogło obrać swoją ścieżkę, ale na zawsze pozostaną jedną drużyną. Gdy tylko ta myśl zrodziła się w jej głowie, Luv uśmiechnęła się gorzko. Chciałaby, żeby to życzenie stało się wizją przyszłości.

Słońce powoli wstawało nad Rhuadą, więc Luv wpierw udała się na samodzielny trening. Lubiła zawsze przed spotkaniem z drużyną, samotnie potrenować w ciszy. Nie dlatego, że bała się źle wyglądać w oczach innych. Po prostu chciała pracować nad sobą, zaskoczyć Ellen, Yaxiela i mistrza czymś nowym, nie zwalniać tempa. Treningi grupowe często wypadały z terminów przez napięty grafik mistrza. A w samotności mogła ćwiczyć zawsze.

Zaszyła się w najmniej odwiedzanej części parku i czas do popołudniowego dzwonu upłynął jej na iluzji i walce z wyimaginowanymi przeciwnikami. Gdy stwierdziła, że musi kończyć, by zdążyć złapać Dena, użyła prostej sztuczki, chociaż wymagającej niemałego skupienia. Częściowo nagięła rzeczywistość, by zmyć z siebie pot. Po chwili stała w tym samym miejscu bardziej wyczerpana, ale o wiele czystsza. Przypięła pochwę miecza do pasa i ruszyła w stronę szkoły elementarnej.

Odnalazła odpowiednią salę i zaczekała na dogodny moment. Gdy wychowawca Dena został sam w środku, weszła, mijając rząd drewnianych ław i podeszła do katedry, przy której drobny mężczyzna z siwiejącymi włosami na skroniach powoli pisał coś na rozłożonym papierze.

– Można? – spytała, by zaznaczyć swoją obecność.

Skrzypienie pióra ustało, gdy nauczyciel uniósł na nią wzrok.

– Tak?

– Przyszłam odebrać brata – odpowiedziała Luv, stając obok katedry tak, by nauczyciel mógł ją widzieć. – Wie pan, ten chłopak jest ważny. Zdarzyć się może, że zostanie przywódcą klanu Incerno.

Położyła rękę na rękojeści. Delikatny akcent, ot tak niewielki gest, aby wzmocnić wagę swoich słów.

W rzeczywistości jego interpretacja była o wiele głębsza. Luv mogła pokazywać się z bronią, odkąd ukończyła Kolegium. Jej broń była dowodem tożsamości. Ludzie widząc ją na ulicy, szeptali za jej plecami, zastanawiając się, czy widzą jeszcze ucznia, czy już iluzjonistę. W mieczach iluzjonistów drzemała wielowiekowa tradycja, której nowinki takie jak broń palna, nie zdążyły wyprzeć. Miecz oznaczał rangę, a także honor i sprawiedliwość. Pokazywanie się z mieczem niosło za sobą jasny komunikat, że jego posiadacz przemawia w imieniu nie tylko swoim, ale kasty, którą reprezentował.

Jej rozmówca musiał właściwie zinterpretować gest, bo zaraz wyprostował się jakby kij połknął.

– Przy okazji, czy mogę spytać o jego postępy w nauce?

– Ta-ak, oczywiście… – Nauczycielowi zaczął plątać się język. Otworzył wyprawiany skórą dziennik i zaczął wertować kartki.

Luv pokręciła z niedowierzaniem głową. Chciał jej pokazać parę numerów? Nic nieznaczących stopni? Płynnie weszła w swoją rolę, udając zakłopotaną.

– Och… musiał mnie pan źle zrozumieć.

Mężczyzna uniósł zdziwiony wzrok. Przymknął dziennik, zaznaczając wskazującym palcem miejsce, do którego dotarł.

– Źle zrozumieć?

– Wie pan, jakie cechy powinien posiadać przyszły następca klanu?

– Ależ skąd, panienko! – Podrapał się za uchem, by zrobić coś z wolną ręką. – Skąd ja…? Przecież nie należałem nigdy do żadnego klanu… Ba! Co dopiero mówić o przywództwie!

Luv uśmiechnęła się w głębi ducha. Rozmowa szła płynnie po wytyczonych przez nią torach.

– Wiedza naturalnie jest ważną umiejętnością, ale od czego są doradcy, prawda?

– Nie sposób się z panienką nie zgodzić. – Palce wolnej ręki podrygiwały mu w niekontrolowany sposób.

– Przywódca powinien rozwijać swój hart ducha, wytrzymałość. Umieć wydawać rozkazy i je egzekwować – wyliczała. – Jak Den radzi sobie w ćwiczeniach fizycznych?

– Jak sobie radzi… oczywiście… dobrze – dukał. – Ćwiczy razem z innymi.

– Nie powinien go pan oszczędzać – powiedziała Luv, pozwalając, by perswazja w jej głosie była wyraźna i słyszalna. – Właściwie, powinien wymagać pan od niego dwa razy więcej niż od reszty.

– Powinienem?

– Ależ oczywiście! Co innego go zahartuje lepiej od morderczego treningu? Szkoła hartuje ducha, z pewnością zdaje pan sobie z tego sprawę?

– Ja… tak, oczywiście.

– Jeśli będzie pan mu pobłażał, wyrośnie na lenia. A my potrzebujemy silnego przywódcy.

Sugestia działała. Cały plan opierał się właśnie na tym, by wmówić nauczycielowi, że to od niego zależy przyszłość klanu.

– Byłoby nawet dobrze, gdyby był pan dla niego niesprawiedliwy…

– Słucham? – Wytrzeszczył na nią oczy.

– Wie pan, tak między nami… – Nachyliła się i dokończyła szeptem, choć byli sami w sali. – Dorosłe życie pełne będzie niesprawiedliwości. Jeśli już w szkole Den nauczy się z nią walczyć, to pokona tę barierę także później. – Wyprostowała się. – Nie sądzi pan?

– Ależ sądzę… tak, właśnie tak jak panienka.

– Możemy zawrzeć między sobą umowę?

– Będę zaszczycony. – Zamknął i odłożył dziennik.

Luv uśmiechnęła się do niego promiennie. Opuściła luźno rękę i ruszyła wzdłuż rzędu ław. Gdy była już przy wyjściu, na równoległy korytarz zaczęła wychodzić grupa uczniów. Mimo że wszyscy byli ubrani w jednakowe stroje – granatowe spodnie i lniane koszule – Luv bez trudu wypatrzyła Dena. On również od razu ją dostrzegł. Oddalił się od grupy i podbiegł do niej.

– Luv, a co ty tu robisz?

– Przyszłam po ciebie. Chodź, mama nas potrzebuje. – Pchnęła go przodem ku wyjściu i odwróciła się jeszcze na moment do nauczyciela. – Powierzam panu przyszłość Incerno, niech mnie pan nie zawiedzie.

Mogłaby przysiąc, że dreszcz przebiegł mu po plecach, gdy wychodziła ramię w ramię z bratem.

*

Ledwo wyszli z głównego budynku, Den zaczął włazić jej na głowę.

– Co mu powiedziałaś? Jak go przekonałaś?

Luv zatrzymała się, okręciła się i dała mu pstryczka w nos.

– Auć!

– Nie za dużo chciałbyś wiedzieć?

Nawet bez tego wzbudzali niemałe zainteresowanie. Luv wyłapała z otaczającej ich kakofonii adresowane do nich komentarze:

– To rodzeństwo Incerno?

– Ta dziewczyna ma przy sobie miecz.

Przyspieszyła kroku, chcąc znaleźć się poza zasięgiem tych szeptów. Den ruszył za nią. Nie wyczytał jednak prawidłowo jej intencji.

– Czekaj, no! Dokąd ci się spieszy?

Luv wyszła poza dziedziniec otaczający szkołę i westchnęła z ulgą.

– Na trening – rzuciła, zgodnie z prawdą.

– To mama nas przypadkiem nie potrzebuje?

– Okłamałam cię – wyjaśniła. – Wiedziałam, że o tej porze będziesz kończył.

Den spojrzał na nią z wyrzutem.

– Dlaczego?

Musiał zadawać tyle pytań? Musiał. Inaczej nie byłby sobą.

– I po kiego paradujesz z tym? – Wskazał na jej pas, do boku którego przypięta była pochwa z mieczem. Wypolerowany jelec broni błyszczał w słońcu i przyciągał wzrok przechodniów.

– Bo mogę – odparła lakonicznie. – To wszystko było częścią planu.

– Planu? Jakiego pla…?

– Słuchaj, spieszę się na trening. Załatwiłam ci morderczo trudny poziom, więc nie chcę słyszeć narzekań, rozumiemy się?

– Dopiero co z nim gadałaś. – Nachmurzył się. – Skąd wiesz, że to poskutkuje?

Wywróciła oczami.

– Dałam słowo, pamiętasz? Czyli poskutkuje.

Rozejrzała się wokoło, nie odwracając głowy. Przechodnie wytrzeszczali na nich oczy. Starali się robić to ukradkiem, ale wychodziło im nieudolnie. Czas kończyć ten teatr – pomyślała Luv – widzowie nie zapłacili.

– W Domu Spotkań na pewno jest coś do zrobienia. Resztę dnia masz wolne, wykorzystaj je należycie. Jasne? Trafisz sam do domu?

Den zamanifestował niezadowolenie, wsuwając ręce do kieszeni spodni i patrząc na siostrę nachmurzonym spojrzeniem.

– Nie mam pięciu lat.

– Prawdę mówiąc masz niewiele więcej. – Wskazała oczami kierunek drogi. – Zmykaj.

Den odszedł bez pożegnania. Luv na moment zapomniała o wszechobecnych gapiach i skupiła się na postaci oddalającego się brata. Zawsze sobie dogryzali, bo był to ich sposób komunikacji. Miała przeczucie, że Den inaczej zinterpretował tę przestrogę. Nie chciała, by myślał, że wywyższała się tylko dlatego, że jest kandydatką na iluzjonistkę. Tylko dlatego, że pokazała się tu z mieczem.

Miała powody przypuszczać, że jej przeczucie nie było mylne. Przygryzła wnętrze policzka. Po kilku uderzeniach serca uświadomiła sobie, że jeszcze chwila i mogłaby spóźnić się na trening.

*

Promienie słoneczne przesączały się wolno między liśćmi, zalewając kaskadą to, co znajdowało się pod nimi i tworząc na ziemi żywą mozaikę cieni. Yaxiel siedział na poduszce z mchu, oparty o wielki głaz i wsłuchiwał się w otoczenie. Palcami bębnił w pochwę miecza, jakby nie mógł doczekać się walki, w rzeczywistości jednak nigdzie mu się nie spieszyło.

Był kandydatem na iluzjonistę i rozkoszował się tym, że mógł z dumą przemaszerować całą odległość od Kwater Iluzjonistów dotąd, dzierżąc miecz u pasa. Nawet teraz nie chciał go ani na chwilę odkładać na bok.

Zawsze lubił błyszczeć na tle innych. Wyróżnienia nie traktował jako dopisanej zasługi, lecz jako należną mu nagrodę. Pracował wiele lat, by móc zostać iluzjonistą w służbie Atermii. Każdego dnia wstawał wcześnie rano, jadał razem z żołnierzami, ćwiczył zarówno ciało, jak i umysł oraz starał się należycie wypełniać obowiązki. Miał swoją wizję przyszłości i egzamin był pierwszym krokiem na ścieżce do jej spełnienia.

Właściwie to przywykł już do takiego życia.

Gdy przyjechał tu po raz pierwszy, by podjąć naukę w Kolegium, był pełen obaw. Nadine rzuciła go na głęboką wodę. Uchodźca ze Wschodu miał uczyć się w atermijskiej państwowej szkole dla iluzjonistów. Na szczęście o jego pochodzeniu wiedziało niewiele osób. To umożliwiło mu równy start z innymi.

Wiele rzeczy było dla chłopaka zupełnie nowych. Spotkał się tutaj z inną tradycją, innymi obyczajami, innym spojrzeniem na świat. Wśród beztalenci Yaxiel czuł się wyjątkowy, a zarazem bezpieczny. Tutaj był jednym z wielu utalentowanych, ale również dostosował się do innych. Nie wychylał się. Nawykł do ukrywania posiadanych zdolności. Metoda ta była psychicznym bodźcem, który wyrobił sobie w szkole Nadine. Zaaklimatyzował się wśród beztalenci i gdy groziło mu przeniesienie z uwagi na jego wyjątkowe zdolności, zaczął udawać, że jest mniej zdolny, niż był w rzeczywistości. Specjalnie robił błędy na testach, nieudolnie stosował iluzję. Bał się być odmieńcem. W rezultacie znalazł mistrza w atermijskim Kolegium dopiero na trzecim roku. Dwa lata zmarnował, ukrywając się przed oczami iluzjonistów wyższej rangi.

Teraz, gdy o tym rozmyślał, stwierdzał, że wyszedł na tym lepiej, niż mógłby kiedykolwiek przypuszczać. Trafił pod skrzydła lidera wraz z dwiema dziewczynami, z którymi później się zaprzyjaźnił. Wieść, że został wybrany przez samego lidera do drużyny z dwiema Incerno, na jego kolegach zrobiła większe wrażenie niż na nim samym. Yaxiel wiedział o istnieniu klanu Incerno – jedynego, jaki ostał się po wojnach klanów – ale to nazwisko nie wywoływało w nim żadnych emocji. Było suchym faktem. Być może właśnie takie podejście do sprawy sprawiło, że był w stanie nawiązać z dziewczynami tak dobry kontakt. Widział w nich najpierw członkinie jego drużyny, dopiero na drugim miejscu były więzy krwi z Incerno.

Poza tym uważał się za zdolniejszego iluzjonistę od Luv i Ellen. Nie obnosił się z tym, by nie wyjść na pyszałka, ale taka była prawda. Nazwisko wcale nie stawiało ich wyżej. Yaxiel zawsze uważał, że to z czym się człowiek rodzi, nie jest aż tak ważne jak to, co wywalczy się samemu. Nazwisko Incerno wcale nie sprawiło, że dziewczyny były lepszymi iluzjonistkami. To, że kojarzono je z silnym klanem, jedynym, który wyszedł zwycięsko z wojen klanów, nie zastąpiło przecież godzin ciężkich treningów, jakie obie Incerno miały za sobą.

Yaxiel nigdy nie uważał, że nazwisko może być dla kogoś sprawą życia lub śmierci. Jemu nazwisko przydzielił urząd, po tym jak Natamiru przyjęło go jako obywatela. Nie było mu łatwo zrozumieć stosunek Atermirańczyków do nazwiska Incerno.

Wypuścił z płuc wstrzymywane powietrze i obejrzał się wokoło. Przyszedł za wcześnie i teraz musiał czekać. Czuł się jakoś dziwnie, czekając na ostatni trening. Uświadomił sobie, że z jego końcem zakończy się również pięcioletni okres ich szkolenia. A drużyna rozejdzie się jak na co dzień, każdy w swoją stronę, bez wylewnych pożegnań, co najwyżej życząc sobie powodzenia.

Całe pięć lat wypatrywał tego dnia, a teraz, gdy nareszcie nadszedł, Yaxiel z sentymentem patrzył wstecz.

Pamiętał ich pierwsze spotkanie, jakby to było wczoraj. Przyszedł w to samo miejsce, jak zwykle trochę za wcześnie i czekał. Ellen i Luv znał z Kolegium. Przez dwa lata uczęszczali razem na zajęcia, miał więc wiele okazji, by skrzyżować z nimi miecze. Nie było w tym nic nadzwyczajnego. Minaro Nakarde kojarzył głównie z widzenia, choć raz spotkał się z liderem osobiście w sprawie swoich przenosin. Po kilku listownych korespondencjach i małej interwencji Ajdy Turman, gdy Yaxiela wysłano do Atermii. Z pozoru wydawać by się mogło, że spotkanie było zwykłą formalnością. Jednakże Ellen, Luv i Yaxiel byli niezwykle podekscytowani perspektywą szkolenia przez samego lidera.

– Planuję pierwszy rok waszego szkolenia poświęcić na naukę manipulacji odnośnikami.

Yaxiel spodziewał się, że już na pierwszym treningu przejdą do niespodziewanych sztuczek, do tajników wiedzy znanych tylko najlepszym. Oczekiwał niesamowitych cudów, więc poczuł się mocno rozczarowany, kiedy Nakarde ukazał im taką perspektywę.

– Rok? – powtórzyła Ellen.

– Tyle czasu na naukę jednej rzeczy? – dodał Yaxiel.

– Ta jedna rzecz wcale nie jest tak prosta, jakby mogło się wydawać. To najtrudniejsza część całego szkolenia. Z reguły opanowanie jej do perfekcji zajmuje rok.

– Pół roku – rzekł Yaxiel.

Minaro spojrzał na niego zdumiony.

– Uwiniemy się w pół.

Potem mistrz zaczął wykładać o odnośnikach. Wiedza z Kolegium w jego rozumowaniu brzmiała zupełnie inaczej. W żaden sposób jej nie przeczył, po prostu jego spojrzenie na sprawę było świeższe i szersze. Mówił o iluzji jak o sztuce. Jakby była powietrzem, którym oddychał. Yaxiel do dziś pamiętał jego słowa.

– Iluzja bazuje na świadomościach. Bez nich nie miałaby prawa istnieć. Znacie proces jej powstawania, bo zachodzi on za każdym razem, gdy po nią sięgacie. Ale czy zastanawialiście się czasem nad samą teorią tego zjawiska, czy zbytnio pochłaniał was cel? Jak użyć swojego prowadzenia? Prześledźmy to. Iluzja powstaje z połączenia skupienia i myśli. Niebagatelną rolę gra tu wyobraźnia. Zwłaszcza wyobraźnia przestrzenna. Najpierw sami wprowadzamy się w pułapkę, by potem rozciągnąć ją na jakiś teren. I nie chodzi tu o teren mierzony w krokach, lecz w świadomościach. Aby iluzja się nie załamała, potrzebuje jakiś łączników z rzeczywistością. Odnośników, czyli jak wiecie, elementów prawdziwych, które zarazem ją utrzymują, ale mogą również zniszczyć. Im więcej odnośników, tym iluzja stabilniejsza, ale, wbrew logice, łatwiej ją zniszczyć. Odnośników nie można wymieniać, ale można je modyfikować. Tym będziemy się zajmować. Jeśli opanujecie tę sztukę do perfekcji, będziecie niepokonani.

Nim Yaxiel się zorientował, już chłonął każde słowo z taką samą fascynacją, z jaką Minaro je wypowiadał. Mistrz go zainspirował. Jakby opowiadał znaną bajkę w całkiem nowej aranżacji. W taki sposób, że znałeś jej finał, a i tak cię zaskoczył.

– Wyobraźcie sobie taką nieco schematyczną sytuację – ciągnął wykład. – Upraszczając, waszym odnośnikiem jest jakiś przedmiot. Dajmy na to odłamana gałąź drzewa. Przeciwnik do niej podbiega, chcę ją przeciąć na pół i tym samym złamać iluzję, ale gdy uderza, gałąź przybiera płynną formę. Miecz nie robi jej żadnej krzywdy. Manipulacja to niezwykle trudna rzecz i wielu iluzjonistów woli z niej nie korzystać.

– Mistrz z niej korzysta? – wyrwało się Luv.

– Staram się wykorzystywać jej atuty, ale nieraz boję się ryzyka – odparł. – Boję się, że mogę sam zniszczyć iluzję. Chcę wam uświadomić, że to piekielnie trudna sztuka, ale umiejętne korzystanie z niej pozwala wygrywać w sytuacjach, zdawałoby się, bez wyjścia. Wydaje się wam, że nie unikniecie ciosu, a manipulacja na to pozwala.

Wspomnienie rozwiało się w rytmie nadchodzących kroków. Yaxiel podniósł głowę i zobaczył jak Ellen schodzi z udeptanej ścieżki wprost na polanę. Ubrana była w luźną tunikę i skórzane spodnie. Przez klatkę piersiową przepasała miecz. Wiatr rozwiewał jej długie, jasne włosy.

– Cześć – rzuciła na jego widok.

Pomachał jej dłonią w odpowiedzi.

– Luv jeszcze nie ma?

– Myślałem, że przyjdziecie razem – rzekł Yaxiel. Ledwo to powiedział, a odniósł wrażenie, że Ellen zmarkotniała. – Coś się stało?

– Nie, nic. – Uśmiechnęła się lekko. – Ale nie wypada się spóźniać na ostatni trening, prawa?

– Spokojnie, bez niej nie zaczniemy – odezwał się dobrze znany głos. Ellen i Yaxiel zadarli głowy i zobaczyli, że Minaro przypatruje się im, siedząc na grubiej gałęzi dębu.

– Mistrzu! – zawołali jednocześnie.

Minaro zeskoczył i płynnie wylądował na ziemi. W tym samym momencie rzeczywistość wokół nich zadrgała delikatnie i z efektownym błyśnięciem lekko zdyszana Luv pojawiła się na polanie.

– W ostatniej chwili? – spytała z zadziornym uśmieszkiem.

*

Minaro kazał im usiąść na mchu, sam zajął miejsce na głazie, by móc patrzeć na nich z góry. Widział oczekiwanie w ich oczach, więc postanowił nie przedłużać ich niepewności.

– Wpierw biurokratyczne sprawy. – Wyjął z torby białą teczkę, po czym każdemu z nich wręczył egzaminacyjną kartę. – Jesteście niepełnoletni, więc odpowiedzialność za wasze życie spoczywa na mnie. Na karcie ujęte są warunki egzaminu i zagrożenia. Zapoznajcie się z nimi w domu i w zgodzie z własnym sumieniem zadecydujcie. Wasz podpis będzie zwalniał mnie z konsekwencji prawnych. Przynieście podpisane do Sztabu.

Yaxiel przebiegł wzrokiem listę punktów.

– Przecież znamy konsekwencje.

– Dlatego mówię, że to biurokratyczne sprawy. Jednak jestem zobowiązany zapoznać was z tym. Czysta formalność.

Wypowiedział te słowa, ale sam nie był pewien, czy ta trójka w pełni rozumie swoje położenie. Słowa nie mogły ich przygotować na to wydarzenie. Były tylko nędznym narzędziem, w dodatku jedynym, które mógł wykorzystać.

Zerknął na otwartą teczkę. Na wierzchu leżała teraz jego zgoda. Wzrok Minaro bezwiednie powędrował ku zamieszczonemu na spodzie ostrzeżeniu.

„Zdaję sobie sprawę, że iluzjoniści, których rekomenduję do egzaminu, będą znajdować się w nieustannym zagrożeniu, które rzutować będzie na ich życie i zdrowie”. Sucha formułka, którą musiał podpisać. Słowa naprawdę nie potrafiły oddać pułapu zagrożenia egzaminu.

– Powiem wam tylko jedno – rzekł Minaro, podnosząc głowę. – Egzamin, do którego podchodzicie, jest najtrudniejszym testem w waszym życiu. Możecie być tego absolutnie pewni. Możecie przyznać się przed sobą do swojego strachu. Nie ma w tym nic wstydliwego. Nie zmierzycie się z niczym tak wyczerpującym jak ten egzamin.

– No chyba, że będziemy starać się o stołek lidera – wtrącił Yaxiel aluzyjnie, wymownie nie patrząc na mistrza. Chciał rozładować napięcie i istotnie mu się powiodło. Dziewczyny podzieliły ten entuzjazm. Minaro tylko zaśmiał się złowieszczo, co natychmiast skierowało uwagę całej trójki z powrotem na problem.

– Egzamin na lidera jest dziecinnie prosty w porównaniu do egzaminu na klasę pierwszą.

Po tych słowach zapadła pełna napięcia cisza.

– Mistrz, jak zwykle, chce nas zmotywować, ale po co zaraz takie makabryczne żarty? – odezwała się Luv.

– Racja, nie mamy na nie czasu. Przejdźmy do konkretów. Obowiązują was trzy reguły – rzekł Minaro. – Pierwsza: nie atakować obserwatorów. Druga: wystrzelić zieloną flarę, gdy będziecie poważnie ranni. Trzecia: przeżyć za wszelką cenę. Z ogólnych informacji powinniście wiedzieć, że… – Pokazał im uniesiony kciuk. – Po pierwsze, egzamin rozpoczyna i kończy bicie w dzwon na dzwonnicy. – Odgiął palec wskazujący. – Po drugie, na wstępie otrzymujecie dwie flary. Zieloną, którą macie obowiązek wystrzelić, gdy jesteście ciężko ranni i czerwoną, dzięki której zlokalizujemy waszą pozycję na koniec. Zapalacie je i wyrzucacie w powietrze. Sztuczka polega na tym, by nadać im odpowiedni pęd poprzez iluzję. Wystarczy drobne błyśnięcie, aby wyleciały ponad poziom drzew. Musicie częściowo nagiąć rzeczywistość.

Te informacje nie były dla nich nowością, ale Minaro musiał im wszystko przekazać. Czuł się trochę nieswojo. Zupełnie jakby był to pierwszy ich trening, a nie ostatni. Jego uczniowie jakby na złość zachowali poważne miny i mało mu przerywali.

– Omówmy strategię – powiedział. – Każdy z uczestników jest indywidualnie wpuszczany na teren poligonu przez jedno z wejść. Bram głównych na poligon jest zaledwie sześć. Pozostali wejdą do środka, korzystając z czternastu bocznych wejść. Nie mogę powiedzieć wam, z którego miejsca będziecie startować. Pamiętacie współrzędne punktu zbiórki?

Pokiwali głowami. Znali formę egzaminu już wcześniej. Jako drużyna mieli współpracować. Spotkać się w ustalonym miejscu i trzymać się razem. W żadnym razie nie mogli złamać ani jednego punktu regulaminu. Zawiązanie sojuszu było jedną ze strategii, na którą uczestnicy mogli się zdecydować. Dzięki temu mieli większy potencjał i szansę na wygranie. To właśnie dlatego Minaro stawiał zawsze na współpracę. Niewykluczone, że Ajda również poszła w tym kierunku. Grupa z Natamiru mogła mieć podobne plany.

– Gramy zespołowo – podkreślił, żeby nie było żadnych wątpliwości. – Nie chcę tam żadnych kłótni, rozumiecie? Cokolwiek by się nie działo… – Zerknął na Yaxiela. – I żadnych popisów.

Chłopak od razu zmarkotniał.

– Od momentu spotkania musicie się stale przemieszczać – kontynuował przerwany wątek. – Zbyt długie zostawanie w jednym miejscu grozi utknięciem w iluzji lasu. Jeśli w nią wpadniecie, to szanse na wygranie egzaminu spadają do zera.