Strona główna » Poradniki » Bank Taty. Jak nauczyć dziecko odpowiedzialności finansowej

Bank Taty. Jak nauczyć dziecko odpowiedzialności finansowej

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-63773-66-3

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Bank Taty. Jak nauczyć dziecko odpowiedzialności finansowej

Rodzice niejednokrotnie popełniają wiele błędów w swoich staraniach, aby nauczyć dziecko co to pieniądze i jak z nimi postępować. Sprawiają, że oszczędzanie kojarzy się dziecku z karą a rachunek bankowy to rodzaj czarnej dziury połykającej gotówkę, którą dziecko dostało w prezencie na urodziny.
Dla tych wszystkich, których dzieci domagają się coraz to nowszych zabawek i gadżetów, nie bacząc na to, że „to kosztuje” Wydawnictwo Studio EMKA przygotowało „Bank Taty” autorstwa Davida Owena, cenionego publicysty pisma „The New Yorker”.
„Moje dzieci często nierozważnie wydają moje pieniądze i w sumie mnie to nie dziwi. Za to są nadzwyczaj ostrożne w wydawaniu swoich” pisze autor.
Książka, którą wstępem  i komentarzami fachowo opatrzył Marek Zuber, zręcznie łączy edukację z zabawą, a poczucie humoru autora sprawia, że czyta się ją z prawdziwą przyjemnością.

Polecane książki

Kuala Lumpur, nieodległa przyszłość. Trwa zimna wojna pomiędzy globalnymi potęgami, czyli Chinami i światem arabskim, stolica Malezji stanowi zaś jedną z głównych aren konfliktu. Owain Llewelyn, specjalista od zdobywania trudno dostępnych informacji, otrzymuje nietypowe zadanie: ma odnaleźć Tami...
Literatura pociągowa. Kryminał, którego akcja toczy się w małej miejscowości Root Village (pierwowzorem jest autentyczna wieś Korzeniówka pod Piasecznem). Pewnego dnia spokój tego pięknego, otoczonego lasami miejsca, burzy wałęsający się po okolicy nagi mężczyzna... Katarzyna Jezierska-TratkiewiczRo...
Publikacja omawia najważniejsze problemy związane z zarządzaniem jakością. Uwzględnia zmiany organizacyjne i systemowe, które spowodowały, że jakość stała się przedmiotem całościowego zarządzania organizacją. Publikacja zawiera praktyczne wskazówki dotyczące zapewnienia jakości, ustandaryzowania...
W życiu czasem bywa pod górkę, ale tym razem życie naprawdę przesadziło… Jakby nie było dosyć, że Kunegunda Paciorek nie znosi swojego imienia i nazwiska (będziemy ją nazywać tak jak sobie życzy - K. - Kej - krótko i drapieżnie), to sypią się na nią inne nieszczęścia. Nowy stary dom w nieznanej ...
Ukraiński palimpsest to pasjonujące rozmowy Izy Chruślińskiej z Oksaną Zabużko, dzięki którym polski czytelnik może odkryć Ukrainę mało znaną. Iza Chruślińska rozmawia z ukraińską pisarką o problemach współczesnej Ukrainy, o mniej znanych kartach jej historii, o kulturze i literaturze, o ich europej...
Ostatni tom oklaskiwanej trylogii Richarda J. Evansa o narodzinach, rozkwicie i upadku nazistowskiego państwa. Wojna Trzeciej Rzeszy opisuje jak Niemcy ruszyły z impetem ku własnej zagładzie, niszcząc po drodze cały kontynent. Wszyscy wiemy, jak kończy się ta historia (...), ale Richard Ev...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa David Owen

Ty­tuł ory­gi­na­łu:

THE FIRST NA­TIO­NAL BANK OF DAD

Prze­kład:

Li­dia Su­rów­ka

Pro­jekt okład­ki:

Ma­rek Za­dwor­ny

Re­dak­tor:

Aga­ta Przy­bysz

Re­dak­tor tech­nicz­ny:

Syl­wia Pi­lich

Co­py­ri­ght © 2003 by Da­vid Owen

All ri­ghts re­se­rved

Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion

by Stu­dio EMKA, War­sza­wa 2005

Wszel­kie pra­wa, włącz­nie z pra­wem

do re­pro­duk­cji tek­stów w ca­ło­ści lub w czę­ści,

w ja­kiej­kol­wiek for­mie – za­strze­żo­ne.

Wszel­kich in­for­ma­cji udzie­la:

Wy­daw­nic­two Stu­dio EMKA

Al. Je­ro­zo­lim­skie 101, 02-011 War­sza­wa

tel./fax (022) 628 08 38

E-mail:wy­daw­nic­two@stu­dio­em­ka.com.pl

In­ter­net: http://www.stu­dio­em­ka.com.pl

ISBN978-83-63773-66-3

Skład i ła­ma­nie:

B com 3 Sp. z o.o.

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

1DZIECI I PIENIĄDZE:WPROWADZENIE

Po­trze­bo­wa­li­śmy z żoną ko­cy­ka do łó­żecz­ka na­sze­go ma­leń­kie­go syn­ka, a w sza­fie trzy­ipół­let­niej có­recz­ki le­ża­ło kil­ka, jesz­cze z cza­sów, kie­dy to ona była nie­mow­lę­ciem.

„Cze­go szu­ka­cie w mo­jej sza­fie?” – spy­ta­ła cór­ka groź­nym to­nem.

„Chce­my tyl­ko wziąć je­den ko­cyk” – po­wie­dzia­ła moja żona.

„Dla­cze­go?”

„Żeby nim przy­kry­wać two­je­go bra­cisz­ka”.

„Ale ja go chcę!” – krzyk­nę­ła na­sza có­recz­ka.

„Ko­cha­nie, ty na­wet nie wie­dzia­łaś że tam są ja­kieś ko­cy­ki”.

„Jest mi po­trzeb­ny!”

„Ale to jest ko­cyk dla nie­mow­la­ków, nie chcesz go po­da­ro­wać swo­je­mu bra­cisz­ko­wi?”

„Ja go chcę!”

Spoj­rze­li­śmy na sie­bie z żoną zde­spe­ro­wa­ni. Co ro­bić? Na­gle żonę olśni­ło:

„A jak dam ci za nie­go pięć do­la­rów?”

Łzy zni­kły jak ręką od­jął.

„OK”.

Pie­niądz to przy­dat­ne na­rzę­dzie je­śli tyl­ko uży­wa się go mą­drze. We wspo­mnia­nej sy­tu­acji z ko­cy­kiem nie­mow­lę­cym moja żona spryt­nie unik­nę­ła ma­łe­go kry­zy­su ro­dzin­ne­go, ofe­ru­jąc cór­ce neu­tral­ny emo­cjo­nal­nie sym­bol (pie­nią­dze) w za­mian za coś, co wią­za­ło się z du­żym ła­dun­kiem emo­cji (jej sta­ry ko­cyk). Sze­lesz­czą­cy bank­not w skar­bon­ce na­szej có­recz­ki był dla niej małą re­kom­pen­sa­tą za nie­przy­jem­no­ści zwią­za­ne z na­ro­dzi­na­mi bra­ta. A my – moja żona i ja – by­li­śmy za­do­wo­le­ni, że tak się to skoń­czy­ło. Mo­gli­śmy te­raz spo­koj­nie wró­cić do tego, co ro­bi­li­śmy, za­nim kłót­nia się za­czę­ła: do zmie­nia­nia pie­lu­szek, igno­ro­wa­nia pra­nia i chro­nicz­ne­go nie­wy­spa­nia.1 Gdy­by moja żona nie wpa­dła na po­mysł, aby za­pła­cić cór­ce za jej „stra­tę” na­sza wal­ka przy­bra­ła­by ła­twy do prze­wi­dze­nia ob­rót: my zro­bi­li­by­śmy wie­le żeby na­sza cór­ka po­czu­ła, że jest złym dziec­kiem, a ona zro­bi­ła­by rów­nie dużo, że­by­śmy po­czu­li się zły­mi ro­dzi­ca­mi. Po tak szczę­śli­wym za­koń­cze­niu wszy­scy po­szli­śmy spać w cał­kiem do­brym na­stro­ju.

Kil­ka mie­się­cy póź­niej na­sza có­recz­ka za­czę­ła się przy­zwy­cza­jać do fak­tu, że nie już jest je­dy­nym dziec­kiem w ro­dzi­nie. Na spa­ce­rze, idąc obok wóz­ka bra­ta, wes­tchnę­ła z re­zy­gna­cją i po­wie­dzia­ła:

„Nie wiem, za kogo wyj­dę za mąż. Chy­ba za nie­go”.

OJ, CI DO­RO­ŚLI

Tak ła­two zro­zu­mieć teo­rię pie­nią­dza. Wy­da­wa­ło­by się na­tu­ral­ne, że więk­szość lu­dzi bez pro­ble­mu bę­dzie umia­ła z nie­go ko­rzy­stać w prak­ty­ce. A tak nie jest. W wie­lu ro­dzi­nach spra­wy fi­nan­so­we to nie­usta­ją­ca woj­na nie tyl­ko mię­dzy ro­dzi­ca­mi a dzieć­mi, ale też mię­dzy do­ro­sły­mi. Dla­cze­go tak się dzie­je? Praw­do­po­dob­nie wca­le nie chce­my znać rze­czy­wi­ste­go po­wo­du. (Przy­kład na­szej ro­dzi­ny: dla mnie pie­niądz to czy­sty prag­ma­tyzm, a we­dług żony to wy­łącz­nie sym­bo­lizm i neu­ro­za.) Są jed­nak spo­so­by, by unik­nąć pro­ble­mów zwią­za­nych z tym te­ma­tem, szcze­gól­nie pro­ble­mów na li­nii ro­dzi­ce-dziec­ko. Wy­star­czy, że ro­dzi­ce we­zmą pod uwa­gę na­tu­rę ludz­ką, za­miast igno­ro­wać ją lub zmie­niać.

Naj­czę­ściej wszel­kie wy­sił­ki ro­dzi­ców, aby na­uczyć dziec­ko war­to­ści pie­nią­dza, są z góry ska­za­ne na nie­po­wo­dze­nie. Zwy­kle zresz­tą za­czy­na­ją się i koń­czą na za­ło­że­niu dziec­ku ra­chun­ku oszczęd­no­ścio­we­go w ban­ku. Pew­ne­go dnia ro­dzi­ce do­cho­dzą do wnio­sku, że naj­wyż­szy czas za­dbać o po­rzą­dek w fi­nan­so­wych spra­wach dziec­ka, uda­ją się z nim do ban­ku co na po­cząt­ku fa­scy­nu­je ni­cze­go nie­świa­do­me dziec­ko, bo prze­cież za ja­kiś czas bank za­pła­ci mu za nic. Jego en­tu­zjazm szyb­ko słab­nie, kie­dy do­cie­ra do nie­go, że to, co zy­ska, to bar­dzo ma­leń­ka kwo­ta, a przede wszyst­kim – że dłu­go nie bę­dzie mo­gło ko­rzy­stać z tych pie­nię­dzy. Dla dziec­ka taki ra­chu­nek ban­ko­wy to po pro­stu czar­na dziu­ra po­ły­ka­ją­ca bank­no­ty, któ­re do­sta­ło na uro­dzi­ny.

„Do­sta­łem od bab­ci 25 do­la­rów!”

„Faj­nie! Za­raz wpła­ci­my je na two­je kon­to”.

„Ale ona mnie dała pie­nią­dze. Chcę je mieć!”

„One są i będą two­je. Mu­sisz je tyl­ko wpła­cić do ban­ku, żeby było ich wię­cej”.

„Jak to – wię­cej…?”

„Je­śli zo­sta­wisz te pie­nią­dze w ban­ku na rok, wte­dy bank za­pła­ci ci całe pięć­dzie­siąt cen­tów. A je­śli je tam zo­sta­wisz na jesz­cze je­den rok – do­sta­niesz na­stęp­ne pięć­dzie­siąt cen­tów plus je­den cent. To są tak zwa­ne od­set­ki. Przy­da­dzą ci się, kie­dy pój­dziesz do szko­ły śred­niej”.

Kło­pot w tym, że dla ma­łe­go dziec­ka roz­mo­wy tego typu zna­czą tyle co nic. Szko­ła śred­nia to dla nie­go coś na­praw­dę od­le­głe­go, tak mniej wię­cej o ty­siąc lat. A obie­ca­ny rocz­ny zysk nie po­kry­je na­wet kosz­tów pacz­ki gum do żu­cia. Czę­sto się zda­rza, że dziec­ko od­bie­ra ro­dzi­ciel­skie sta­ra­nia o upo­rząd­ko­wa­nie jego spraw fi­nan­so­wych za po­mo­cą ra­chun­ku w ban­ku jako ro­dzaj kary, jak­by praw­dzi­wym ce­lem ro­dzi­ców było nie na­ucze­nie go oszczęd­no­ści, ale za­po­bie­ga­nie nad­mier­nej kon­sump­cji. Ro­dzi­ce, prze­ra­że­ni ilo­ścią pie­nię­dzy wy­da­wa­nych na sło­dy­cze i gry wi­deo (a może tak­że tym, jak bar­dzo roz­rzut­ność ich dzie­ci przy­po­mi­na ich wła­sną) pró­bu­ją ja­koś na tym za­pa­no­wać, a pie­nią­dze ulo­ko­wa­ne na kon­cie są już tro­chę trud­niej do­stęp­ne.

W pra­wie każ­dej ro­dzi­nie usta­la się li­mit – wy­so­kość kwo­ty, jaką dziec­ko może swo­bod­nie dys­po­no­wać, je­śli ją do­sta­nie w pre­zen­cie. Je­śli do­sta­nie sumę, któ­ra ten li­mit prze­kra­cza – ro­dzi­ce mogą uznać, że jej po­sia­dacz jest zbyt mło­dy, żeby sa­mo­dziel­nie nią roz­po­rzą­dzać. W myśl prze­wrot­nej aryt­me­ty­ki na­rzu­co­nej dziec­ku przez ro­dzi­ców bank­not pię­cio­do­la­ro­wy (któ­ry ro­dzi­ce po­zwa­la­ją mu za­trzy­mać) wy­da­je mu się cen­niej­szy niż czek na sto do­la­rów, któ­ry ro­dzi­ce na­tych­miast re­kwi­ru­ją „na oszczę­dza­nie w ban­ku”.

Nic dziw­ne­go, że po czymś ta­kim dzie­ci szyb­ko się uczą, że duże sumy to nie­praw­dzi­we pie­nią­dze, a go­tów­kę trze­ba na­tych­miast wy­da­wać albo trzy­mać w szu­fla­dzie. Wiem, że tak jest, po­nie­waż sam też po­peł­nia­łem ta­kie błę­dy. Kie­dy tyl­ko moja cór­ka osią­gnę­ła wiek przed­szkol­ny, zro­bi­łem jej wy­kład na te­mat za­let fi­nan­so­wej wstrze­mięź­li­wo­ści, po­tem za­ło­ży­łem jej ra­chu­nek oszczęd­no­ścio­wy z de­po­zy­tem w wy­so­ko­ści 100 do­la­rów. Jej wiel­ki en­tu­zjazm wy­wo­ła­ny całą tą pro­ce­du­rą znik­nął, kie­dy jej po­wie­dzia­łem, że nie bę­dzie jej wol­no w naj­bliż­szym cza­sie ko­rzy­stać z tych pie­nię­dzy. Bez wzglę­du na to, jak bar­dzo wy­chwa­la­łem ame­ry­kań­ski sys­tem ban­ko­wy, dla niej ta­kie oszczę­dza­nie było czy­stą abs­trak­cją.

W pierw­szej chwi­li po­my­śla­łem, że jest pew­nie za mała albo za le­ni­wa, żeby w doj­rza­ły i od­po­wie­dzial­ny spo­sób pla­no­wać przy­szłość. Po głęb­szym prze­my­śle­niu ca­łej spra­wy zro­zu­mia­łem jed­nak, że to nie żad­na wada jej cha­rak­te­ru spo­wo­do­wa­ła taką sy­tu­ację. To mój plan miał złe za­ło­że­nia. W koń­cu ja też nie mam ra­chun­ku oszczęd­no­ścio­we­go – i niby dla­cze­go miał­bym mieć? Wo­lał­bym ra­czej trzy­mać pie­nią­dze pod ma­te­ra­cem niż ba­wić się w jeż­dże­nie wte i we­wte do ban­ku dla mar­nych dwu pro­cent zy­sku rocz­nie. Lo­ko­wa­łem pie­nią­dze tam, gdzie pew­nie więk­szość lu­dzi – w ak­cjach, na gieł­dzie, w nie­ru­cho­mo­ściach i róż­nych in­nych in­we­sty­cjach, któ­re da­wa­ły więk­szy zysk niż ja­kieś ra­chun­ki oszczęd­no­ścio­we.2 Dla­cze­go ocze­ki­wa­łem, że pię­cio­lat­ka, dla któ­rej rok to mniej wię­cej tyle, ile dla mnie dzie­sięć lat, bę­dzie za­chwy­co­na wi­zją gar­stek drob­nia­ków do­stęp­nych do­pie­ro za sto lat? Czy to nie ja zli­kwi­do­wa­łem swój ra­chu­nek oszczęd­no­ścio­wy, jak tyl­ko mo­głem nim wresz­cie swo­bod­nie sam za­rzą­dzać?

Nie po­my­śla­łem też o tym, że dla ma­łe­go dziec­ka „dłu­go­ter­mi­no­wy” nie zna­czy „na dłu­gi czas”, ale „nig­dy”. Za­chę­cać przed­szko­la­ka do oszczę­dza­nia pie­nię­dzy na do­brą szko­łę śred­nią to tak, jak­by za­chę­cać pięć­dzie­się­cio­lat­ka, żeby oszczę­dzał na dom na Mar­sie. Kie­dy mia­łem pięć lat, wiek nie wy­da­wał mi się dłuż­szy niż okres po­mię­dzy pierw­szym dniem w przed­szko­lu a dniem, kie­dy w koń­cu mo­głem ro­bić coś, o czym ma­rzy­łem od za­wsze – pro­wa­dzić sa­mo­chód. (I jesz­cze je­den do­wód na to, że dzie­ciom czas upły­wa wol­niej – je­śli w ogó­le ja­kiś do­wód jest tu­taj po­trzeb­ny – do­ro­sły nig­dy nie po­wie o so­bie: „Mam sześć­set sie­dem­dzie­siąt trzy mie­sią­ce”, sły­sza­łem na­to­miast pew­ne­go czter­dzie­sto­lat­ka, któ­ry stwier­dził; „Je­stem już w po­ło­wie mar­twy”.)

Ta­kie po­strze­ga­nie upły­wu cza­su nie jest w przy­pad­ku dzie­ci ilu­zją; kie­dy ro­dzi­ce, mó­wiąc im o lo­ka­tach i pie­nią­dzach, uży­wa­ją sło­wa „dłu­go­ter­mi­no­wy”, zwy­kle to sło­wo zna­czy tyle co „nig­dy”. Ro­dzi­ce zmu­sza­ją dziec­ko do prze­cho­wy­wa­nia pie­nię­dzy, po­nie­waż boją się tego, co dziec­ko mo­gło­by z tymi pie­niędz­mi zro­bić. Praw­dzi­wym ce­lem wszyst­kich tych ro­dzi­ciel­skich sta­rań nie jest ucze­nie dziec­ka oszczęd­no­ści tyl­ko kon­fi­ska­ta mie­nia. Ra­chu­nek oszczęd­no­ścio­wy to wię­zie­nie, w któ­rym za­my­ka­ją pie­nią­dze po to, aby nie mieć kło­po­tu.

PRAW­DZI­WIE PO­WO­DY OSZCZĘ­DZA­NIA

My, do­ro­śli, nie trak­tu­je­my oszczę­dza­nia jako kary. Oszczę­dza­my, po­nie­waż je­ste­śmy prze­ko­na­ni, że dzię­ki temu na­sze ży­cie w przy­szło­ści bę­dzie lep­sze i sta­nie się tak w cza­sie, kie­dy jesz­cze bę­dzie­my mieć siłę, aby się tym cie­szyć. Je­śli te­raz od­kła­da­my ja­kąś sumę, to dla­te­go, że wie­rzy­my, że dzię­ki temu w przy­szło­ści bę­dzie­my mo­gli po­zwo­lić so­bie na kup­no lep­sze­go sa­mo­cho­du, grać w gol­fa czy do­rzu­cić ba­sen do wy­po­sa­że­nia ogro­du. Albo po­słać dzie­ci do do­brej szko­ły czy pójść na eme­ry­tu­rę już w wie­ku lat osiem­dzie­się­ciu pię­ciu, a nie do­pie­ro z dzie­więć­dzie­siąt­ką na kar­ku. In­ny­mi sło­wy, oszczę­dza­my z ego­istycz­nych po­wo­dów. Wy­da­je­my mniej pie­nię­dzy po to, żeby kie­dyś móc wy­da­wać wię­cej.

Zda­łem so­bie spra­wę, że dzie­ci po­trze­bu­ją ta­kich sa­mych po­wo­dów, aby na­uczyć się war­to­ści pie­nią­dza. Po­trze­bu­ją ego­istycz­nych po­wo­dów, ta­kich, któ­re będą mia­ły dla nich sens już te­raz, nie w przy­szło­ści. Je­śli oszczę­dza­nie ma być dla dziec­ka atrak­cyj­ne, to musi przy­no­sić mu wi­docz­ne ko­rzy­ści już w dzie­ciń­stwie. Efek­ty oszczę­dza­nia mu­szą być wi­docz­ne tu i te­raz, a nie w bli­żej nie­okre­ślo­nej przy­szło­ści, po­nie­waż po­ję­cie „kie­dyś w przy­szło­ści” jest dla nie­go czy­stą abs­trak­cją.

Co naj­waż­niej­sze, do­tar­ło do mnie, że aż do tego mo­men­tu wszyst­kie moje wy­sił­ki, by na­uczyć cór­kę od­po­wie­dzial­ne­go go­spo­da­ro­wa­nia pie­niędz­mi, spro­wa­dza­ły się do re­du­ko­wa­nia czy wręcz eli­mi­no­wa­nia ja­kiej­kol­wiek od­po­wie­dzial­no­ści z jej stro­ny. Jak mia­ła się na­uczyć roz­sąd­nie wy­da­wać pie­nią­dze, je­śli ja by­łem na­sta­wio­ny, aby jak naj­szyb­ciej jej te pie­nią­dze ode­brać? A uczyć się war­to­ści pie­nią­dza po­win­ni­śmy tak samo, jak uczy­my się wszyst­kich in­nych rze­czy w ży­ciu – me­to­dą prób i błę­dów oraz po­no­sząc kon­se­kwen­cje tych błę­dów, któ­re po dro­dze po­peł­nia­my.

I wła­śnie ta­kie prze­my­śle­nia po­zwo­li­ły mi dojść do wnio­sków i po­my­słów opi­sa­nych w tej książ­ce.

STA­RE, DO­BRE SKRÓ­TY

Tak na­praw­dę sło­wa „za­cząć uczyć dzie­ci pie­nią­dza” są sza­lo­ne, bo prze­cież uczy­my je tego na co dzień, od za­wsze, od mo­men­tu, kie­dy tyl­ko były w sta­nie za­uwa­żyć róż­ni­cę mię­dzy nami a nimi. Uczy­my dzie­ci, jak po­stę­po­wać z pie­niędz­mi, kie­dy zro­bi­my ja­kiś bar­dzo mą­dry albo bez­sen­sow­ny za­kup, kie­dy cie­szy­my się albo na­rze­ka­my na ak­tu­al­ną sy­tu­ację na gieł­dzie, kie­dy je­ste­śmy smut­ni albo szczę­śli­wi po po­wro­cie z pra­cy, kie­dy ka­pi­tu­lu­je­my lub nie pod wpły­wem ich wy­sił­ków, żeby nas prze­ko­nać do kup­na ko­lej­nej nie­po­trzeb­nej rze­czy, i ogól­nie swo­ją po­sta­wą – czy na przy­kład spła­ca­my kre­dy­ty, czy ra­czej za­dłu­ża­my się do tego stop­nia, że już wo­li­my nie od­bie­rać te­le­fo­nów.

Przez całe dzie­ciń­stwo te wła­śnie w więk­szo­ści pod­świa­do­mie od­bie­ra­ne lek­cje wy­wie­ra­ją więk­szy wpływ na na­sze dziec­ko niż ja­kie­kol­wiek mą­dro­ści, któ­re pró­bu­je­my mu prze­ka­zać sło­wa­mi. Z tego wy­ni­ka, że naj­lep­szym spo­so­bem na na­ucze­nie dziec­ka roz­sąd­ku fi­nan­so­we­go jest pro­wa­dzić ta­kie ży­cie, w któ­rym pie­niądz od­gry­wa wła­ści­wą rolę, ja­ka­kol­wiek by ona była, i po pro­stu da­wać dziec­ku do­bry przy­kład.3

Przy­gnę­bia­ją­ca myśl. Po pierw­sze – da­wa­nie do­bre­go przy­kła­du jest mę­czą­ce. Po dru­gie – pra­gnę, jak chy­ba więk­szość ro­dzi­ców, kształ­to­wać oso­bo­wość swe­go dziec­ka bez­po­śred­nio, na przy­kład sto­su­jąc róż­no­rod­ne tech­ni­ki wy­cho­waw­cze. Nie chcę sie­dzieć spo­koj­nie i po­zwo­lić na­tu­rze ro­bić swo­je, chcę użyć me­tod na­uko­wych, za­pro­gra­mo­wać dzie­ci tak, aby osią­gnę­ły w ży­ciu wię­cej niż ja i były w sta­nie za­jąć się mną i moją żoną na sta­re lata. I chcę to zro­bić w spo­sób szyb­ki i ła­twy – bez ko­niecz­no­ści zmie­nia­nia się w lep­szą oso­bę.

Tak więc wy­bie­ram skró­ty. I je­śli będę miał szczę­ście, będą to do­bre skró­ty, ta­kie, któ­re rze­czy­wi­ście pro­wa­dzą do celu.

KIL­KA RAD NA TE­MAT DA­WA­NIA RAD

Za­nim przej­dę do sed­na, chciał­bym po­świę­cić parę stron na omó­wie­nie kil­ku za­gad­nień. Przede wszyst­kim mu­szę od­po­wie­dzieć na py­ta­nie, któ­re pew­nie przy­szło do gło­wy nie­któ­rym czy­tel­ni­kom: Czy ucze­nie dziec­ka ko­rzy­sta­nia z pie­nię­dzy nie spra­wi, że wy­ro­śnie ono na praw­dzi­we­go skąp­ca?

Moja od­po­wiedź to zde­cy­do­wa­ne „nie”, pod wa­run­kiem jed­nak że to, cze­go je uczy­my, jest ra­cjo­nal­ne. Tak na­praw­dę jed­nym z ce­lów wpa­ja­nia dziec­ku tego aspek­tu ży­cia jest to, aby nie sku­pi­ło się ono wy­łącz­nie na po­mna­ża­niu pie­nię­dzy. Im le­piej ro­zu­mie, czym jest pie­niądz, tym mniej­sze ry­zy­ko, że w przy­szło­ści bę­dzie mieć ob­se­sję na jego punk­cie.

Nie na­le­żę do tych nie­szczę­śni­ków, któ­rzy uwa­ża­ją chci­wość za za­le­tę. To bar­dzo zła ce­cha, po­nie­waż łą­czy się z nie­na­sy­ce­niem i – jak każ­de uza­leż­nie­nie – uniesz­czę­śli­wia. Jed­nym z ce­lów „edu­ka­cji fi­nan­so­wej” dziec­ka jest wła­śnie to, aby uod­por­ni­ło się na chci­wość. Po to uczy­my je, aby pa­trzy­ło na pie­nią­dze mą­drze i bez emo­cji.

Mia­łem w szko­le ko­le­gę, któ­ry zde­cy­do­wał, że nie bę­dzie no­sił ze­gar­ka. Taki ma­ni­fest na­sto­lat­ka. Był zmę­czo­ny cią­głą za­leż­no­ścią od cza­su, i w ten spo­sób chciał się wy­swo­bo­dzić. Szko­puł w tym, że nie ma­jąc ze­gar­ka, bez prze­rwy mu­siał my­śleć o cza­sie. Więk­szość dnia zaj­mo­wa­ło mu py­ta­nie in­nych lu­dzi, któ­ra jest go­dzi­na – było to ko­niecz­ne, po­nie­waż wy­kła­dow­cy i pra­cow­ni­cy kin nie po­zby­li się swo­ich ze­gar­ków. Fakt, że on go nie no­sił, nie uwol­nił go ani tro­chę – stał się po­twor­nym cza­so­ho­li­kiem.

Dzie­ci po­win­ny się uczyć, jak po­stę­po­wać z pie­niędz­mi z tego sa­me­go po­wo­du, dla któ­re­go mój ko­le­ga po­wi­nien szyb­ko prze­pro­sić się ze swo­im ze­gar­kiem – czy­li aby unik­nąć nad­mier­ne­go sku­pia­nia się na czymś, co po­win­no po­zo­sta­wać na po­zio­mie re­flek­sji. Czło­wiek uczy się pie­nią­dza czę­ścio­wo po to, żeby zbyt wie­le się nim w swo­im ży­ciu nie przej­mo­wać. A to gro­zi oso­bie, któ­ra oba­wia się pie­nię­dzy, nie ro­zu­mie ich lub pró­bu­je je igno­ro­wać.

Chcę jesz­cze po­ru­szyć spra­wę da­wa­nia rad. Pra­wie wszyst­kie po­rad­ni­ki, ja­kie do tej pory czy­ta­łem, były opar­te na jed­nej z dwóch pod­sta­wo­wych teo­rii pe­da­go­gicz­nych (albo na obu na­raz). Czy­li albo opi­sy­wa­ły coś po­zor­nie nie­moż­li­we­go do osią­gnię­cia w taki spo­sób, że wy­da­wa­ło się to ła­twe (zrzu­ce­nie zbęd­nych ki­lo­gra­mów, po­wrót do zdro­wia), albo coś, co jest na­praw­dę cał­kiem pro­ste, przed­sta­wia­ły jako pra­wie nie­moż­li­we do osią­gnię­cia (na przy­kład wy­cho­wy­wa­nie dzie­ci, któ­re nie są cał­ko­wi­cie po­krę­co­ne).

Po­ra­dy fi­nan­so­we są zwy­kle przed­sta­wia­ne w ten pierw­szy spo­sób. Po prze­czy­ta­niu dzie­się­ciu po­rad – pew­ni­ków przy­to­czo­nych przez ja­kie­goś eks­per­ta – od razu moż­na po­my­śleć: „Chy­ba tyl­ko kre­tyn nie sta­nie się bo­ga­ty po prze­czy­ta­niu tej książ­ki!” A po­tem do­cie­ra do nas smut­na praw­da – cena ak­cji, któ­re ku­pi­li­śmy, bez­czel­nie spa­da, za­miast iść w górę, a ża­den bank nie chce nam udzie­lić dzie­się­cio­mi­lio­no­wej po­życz­ki na re­no­wa­cję po­rzu­co­ne­go bu­dyn­ku, któ­ry pla­no­wa­li­śmy wy­re­mon­to­wać. Gdy­by po­rad­ni­ki na­praw­dę da­wa­ły do­bre rady, nie by­ło­by ich aż tyle. Jed­na po­rząd­na książ­ka „co-ro­bić-żeby-dużo-za­ro­bić” wy­star­czy­ła­by do szczę­ścia wszyst­kim za­in­te­re­so­wa­nym.

Na do­da­tek wszy­scy tyl­ko wy­słu­chu­je­my do­brych rad, za­miast zgod­nie z nimi po­stę­po­wać. Mam do­kład­nie ta­kie po­dej­ście do mo­jej ulu­bio­nej ga­ze­ty „Prze­gląd Kon­su­men­ta” („Con­su­mer Re­ports”), któ­rej wier­nym czy­tel­ni­kiem je­stem już od wie­lu lat. Uwiel­biam te do­głęb­ne ana­li­zy róż­nych pro­duk­tów ro­bio­ne przez dzien­ni­ka­rzy. Ale je­stem pew­ny, że nig­dy nie do­ko­na­łem żad­ne­go za­ku­pu, opie­ra­jąc się na ar­ty­ku­łach, któ­re z ta­kim upodo­ba­niem czy­tam. Ra­czej – już po ku­pie­niu ja­kie­goś to­wa­ru, po tym jak już go tro­chę po­uży­wam, spraw­dzam w ma­ga­zy­nie, czy za­kup był roz­sąd­ny, czy nie bar­dzo. Dzię­ki pre­nu­me­ra­cie „Prze­glą­du Kon­su­men­ta” czu­ję się „świa­do­mym, spryt­nym klien­tem”, ale sto­so­wa­nie się do wszyst­kich po­rad udzie­la­nych w ga­ze­cie to był­by ja­kiś po­twor­ny kło­pot. Za­ło­żę się, że na­wet lu­dzie, któ­rzy te­stu­ją to­wa­ry dla Związ­ku Kon­su­men­tów, my­ślą po­dob­nie i że mają w domu peł­no rze­czy, któ­re w tych te­stach wca­le nie wy­pa­dły naj­le­piej.

I wy­znam jesz­cze jed­no: ja sam nie za­wsze po­stę­pu­ję zgod­nie z ra­da­mi, któ­re opi­su­ję w tej książ­ce. Bo to nie­moż­li­we. (Przy­pusz­czam też, że Jane Bro­dy, dzien­ni­kar­ka, któ­ra w „New York Ti­me­sie” zaj­mu­je się ru­bry­ką „Zdro­wie” nie okle­iła scho­dów ta­śmą od­bla­sko­wą, jak to kie­dyś za­le­ca­ła swo­im czy­tel­ni­kom). Praw­dzi­we ży­cie jest zbyt skom­pli­ko­wa­ne, żeby je prze­żyć roz­sąd­nie, a każ­dy z nas jest nie tyl­ko inny, ale też za­ję­ty.

Uwa­żam, że osią­gną­łem to, co za­mie­rza­łem. Po­mo­głem moim dzie­ciom przy­jąć zdro­wą po­sta­wę w sto­sun­ku do pie­nię­dzy, cho­ciaż, wierz­cie mi, nie­raz było trud­no. Na­szym ce­lem jest tak wy­cho­wać dzie­ci, aby nie dały się przy­tło­czyć jed­nej tyl­ko, tej fi­nan­so­wej, stro­nie ży­cia. A dróg do osią­gnię­cia tego celu jest wie­le. Ktoś może wy­brać jed­ną z mo­ich rad, ko­goś in­ne­go może po pro­stu za­in­spi­ru­ję, aby wy­my­ślił wła­sne spo­so­by, ktoś może zde­cy­do­wać, że zo­sta­wia rze­czy wła­sne­mu bie­go­wi. Za­in­te­re­so­wa­nie mo­ich dzie­ci spra­wa­mi fi­nan­so­wy­mi zmie­nia­ło się i było sil­nie uza­leż­nio­ne od ta­kich waż­nych czyn­ni­ków, jak na przy­kład to, czy mia­ły w da­nym dniu dużo lek­cji do od­ro­bie­nia lub kto miał tym ra­zem szedł z nimi do cen­trum han­dlo­we­go.

Ni­czy­je ży­cie nie może być zdo­mi­no­wa­ne tym, co ktoś inny są­dzi na te­mat pie­nię­dzy, na­wet je­śli jego po­glą­dy są nad­zwy­czaj mą­dre.

2BANK TATY

W wol­nej chwi­li, na przy­kład pod­czas dłu­giej jaz­dy sa­mo­cho­dem, mo­żesz za­cząć z dziec­kiem roz­mo­wę, dzię­ki któ­rej zaj­miesz czymś znu­dzo­ne­go ma­łe­go pa­sa­że­ra, a przy oka­zji wy­tłu­ma­czysz mu zna­cze­nie sło­wa „od­set­ki”. Na po­czą­tek za­py­taj dziec­ko, czy chcia­ło­by tro­chę za­ro­bić na drob­ne wy­dat­ki. Je­śli od­po­wie twier­dzą­co, mo­żesz po­wie­dzieć coś w ro­dza­ju:

„W ta­kim ra­zie mam pro­po­zy­cję, któ­ra pew­nie ci się spodo­ba. Tyl­ko ja zaj­mu­ję się na­szy­mi psa­mi i je­stem już tym zmę­czo­ny. Szu­kam ko­goś, kto mi w tym po­mo­że, i je­stem go­tów mu za to za­pła­cić. Ta oso­ba – ty lub ktoś inny – musi co­dzien­nie rano i wie­czo­rem na­kar­mić psy, zmie­nić im raz dzien­nie wodę, czte­ry razy w cią­gu dnia wy­pro­wa­dzić je na spa­cer, a raz w ty­go­dniu wy­ką­pać. Za to otrzy­ma wy­na­gro­dze­nie – cen­ta dzien­nie. Je­śli bę­dzie się sta­rać pierw­sze­go dnia, na dru­gi dzień po­dwo­ję staw­kę. Je­śli bę­dzie się sta­rać dru­gie­go dnia – zno­wu po­dwo­ję staw­kę, czy­li za trze­ci dzień do­sta­nie już czte­ry cen­ty. Będę po­dwa­jał za­pła­tę każ­de­go dnia tak dłu­go, jak będę z pra­cy tej oso­by za­do­wo­lo­ny. Co o tym my­ślisz?”

„Chy­ba osza­la­łeś!” – od­po­wie pew­nie dziec­ko.

A przy­najm­niej taka po­win­na być jego od­po­wiedź, bo prze­cież na­wet tak ma­lut­ka pen­sja, za­czy­na­ją­ca się od jed­ne­go cen­ta za dzień i po­dwa­ja­na każ­de­go na­stęp­ne­go dnia, po trzy­dzie­stu dniach uro­śnie do pię­ciu mi­lio­nów. A po­tem to już chy­ba się­gnie gwiazd.4

OPRO­CEN­TO­WA­NIE W ROZ­MIA­RZE DZIE­CIĘ­CYM

Wy­obraź­my so­bie przez chwi­lę, że sumy, któ­re mamy na ra­chun­kach ban­ko­wych po­dwa­ja­ją się w taki wła­śnie spo­sób każ­de­go dnia. Ła­two by wte­dy było prze­ko­nać na­sze dzie­ci, że war­to oszczę­dzać. Ba, sam szyb­ciut­ko otwo­rzył bym so­bie taki ra­chu­nek. Pro­blem w tym, że na świe­cie bar­dzo szyb­ko za­bra­kło­by pie­nię­dzy. Taki ra­chu­nek, z du­blu­ją­cym się każ­de­go dnia sal­dem, mu­siał­by mieć opro­cen­to­wa­nie 3.757.668.132.438.133.164.623.168.954. 862.939.243.801.092.078.253.311.793.131.665.554.451.534.44 0.183.373.509.541.918.397.415.629.924.851.095.961.500 pro­cent w ska­li roku. (To praw­dzi­wa licz­ba, któ­rą ob­li­czył dla mnie ko­le­ga ma­ją­cy do­stęp do ser­we­ra pew­nej mię­dzy­na­ro­do­wej kor­po­ra­cji).

Wła­ści­wie je­dy­ną róż­ni­cą mię­dzy kon­tem z co­dzien­nie po­dwa­ja­ją­cym się sal­dem a ta­kim zwy­czaj­nym, do­stęp­nym w każ­dym ban­ku, jest czas. Na obu ty­pach kont po ja­kimś cza­sie zło­żo­na na nich suma po­dwoi się, tyle że w przy­pad­ku zwy­kłe­go ra­chun­ku po­trwa to bar­dzo dłu­go.

Ra­chu­nek z opro­cen­to­wa­niem rzę­du dwu pro­cent w ska­li roku za­mie­ni po­cząt­ko­we­go cen­ta w dwa cen­ty po oko­ło trzy­dzie­stu pię­ciu la­tach, a cu­dow­na prze­mia­na cen­ta w pięć mi­lio­nów po­trwa lat – w przy­bli­że­niu – ty­siąc.

Wła­śnie prze­my­śle­nia nad