Strona główna » Humanistyka » Barbarzyńska Europa

Barbarzyńska Europa

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-244-0224-3

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Barbarzyńska Europa

Kiedy mówimy o korzeniach cywilizacji europejskiej, kojarzymy je przede wszystkim z kulturą klasyczną. Warto jednak pamiętać, że i ona nie była jednorodna. Składała się na nią kultura rzymska i grecka, a także hellenistyczna, która do źródeł naszej cywilizacji wniosła elementy despotycznych tradycji starożytnego Wschodu. Ale na oblicze Europy wpłynęło również dziedzictwo ludów spoza śródziemnomorskiego kręgu kulturowego, żyjących poza granicami starożytnej Grecji i Rzymu: na wschód od Renu, na północ od Alp i za Dunajem. Rzymianie określali te krainy wspólna nazwą barbaricum. Barbarzyńskie ludy: Celtowie, Germanie, Słowianie, ludy ugrofińskie wchodziły w orbitę śródziemnomorskiej cywilizacji stopniowo i w rozmaitych okolicznościach historycznych, co wpływało na rezultaty wzajemnego oddziaływania tradycyjnych kultur plemiennych i kultury klasycznej. Rozpatrując zatem rodowód dzisiejszej cywilizacji europejskiej, trzeba mieć na uwadze także owe barbarzyńskie korzenie – i o nich właśnie jest ta książka.

Polecane książki

Język angielskiPoziom A1–A2 Takiego podręcznika do angielskiego jeszcze nie widziałeś. Stworzyliśmy coś bardzo nietypowego, a konkretnie materiał, który nauczy Cię „dogadać się” po angielsku. Nie każdy ma czas i ochotę wkuwać reguły gramatyczne i listy słówek. Przez cały tydzień – od poniedziałku d...
Dalsze losy Niepowszednich. Weles zjawia się w Ferretum jako poseł i rzucając fałszywe oskarżenia, żąda ich wydania. Z pomocą zdrajcy z Kamiennych Kości zrobi wszystko, by nie dowiedli swej niewinności. Czasu ubywa, a nowi sojusznicy Niepowszednich mają własne niepokojące tajemnice....
Poradnik do gry Lego Przygoda gra wideo jest zbiorem informacji umożliwiających osiągnięcie stuprocentowego ukończenia gry. Wskazana została lokalizacja wszystkich stron instukcji, gaci oraz czerwonych klocków oraz złotych, opatrzona licznymi ilustracjami i szczegółowym opisem. Pozycja Lego Przygoda...
Dzięki lekturze poradników Paloma już wie, że szczęście można sobie wypracować. Niestety ostatnio ma z tym problem; w jej małżeństwie nie dzieje się najlepiej, choć od wesela minęło zaledwie parę tygodni. Mąż Norbert zdaje się zapominać o miesiącu miodowym i coraz bardziej oddala się od Palomy, zamy...
Rekolekcje z Janem Pawłem II źródłem Twojej wewnętrznej odnowy. Rekolekcje z Janem Pawłem II ze wstępem kardynała Stanisława Dziwisza, są wyborem pięknych tekstów, które mogą prowadzić do przemiany każdego z nas. To nieodzowna pomoc wierzącym. Skłaniają do  refleksji nad własnym życiem w kontekście ...
Oparta na faktach opowieść o marzeniu, dojrzewaniu do jego realizacji i spełnieniu. Historia pewnego jachtu oraz człowieka, który go kosztem wielu wyrzeczeń i zakrętów życiowych zbudował. Wreszcie napisana z gawędziarską swadą rzecz o wyboistej drodze życia i podróży, która stała się ucieczką. Niety...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Karol Modzelewski

Opra­co­wa­nie gra­ficz­ne – An­drzej Ba­rec­ki

Re­dak­cja – Olim­pia Sie­radz­ka

In­deks osób – Ma­ciej By­li­niak

Zdję­cie na okład­ce – © Sil­ke­borg Mu­seum, Den­mark

Zdję­cie au­to­ra na skrzy­deł­ku – Mag­da­le­na Słysz

Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two ISKRY, War­sza­wa 2004

Co­py­ri­ght © by Ka­rol Mo­dze­lew­ski, 2004

ISBN 978-83-244-0181-9

e-mail:iskry@iskry.com.pl

www.iskry.com.pl

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Pol­ska re­to­ry­ka po­li­tycz­na ob­ra­ca się wo­kół Eu­ro­py. Trud­no zna­leźć w na­szym kra­ju ko­goś, kto nie sły­szał ha­seł gło­szą­cych nasz po­wrót do Eu­ro­py. Jed­no­cze­śnie, pra­wie jed­nym tchem, mówi się o tym, że za­wsze by­li­śmy w Eu­ro­pie, więc wła­ści­wie nie mu­si­my wra­cać. Je­ste­śmy. Wbrew po­zo­rom nie ma mię­dzy tymi slo­ga­na­mi sprzecz­no­ści. Wsku­tek czę­ste­go po­wta­rza­nia brzmią one zresz­tą jak ba­na­ły, nad któ­ry­mi nikt się już nie za­sta­na­wia. A szko­da: slo­ga­ny po­li­tycz­ne, po­dob­nie jak spo­ty re­kla­mo­we, są god­ne za­sta­no­wie­nia nie tyle ze wzglę­du na to, co roz­myśl­nie pro­pa­gu­ją, ile na to, co przy oka­zji bez­wied­nie ujaw­nia­ją.

W przy­to­czo­nych ha­słach Eu­ro­pa nie jest – rzecz ja­sna – po­ję­ciem geo­gra­ficz­nym. Nie cho­dzi też po pro­stu o Unię Eu­ro­pej­ską. Do Unii wcho­dzi­my, ale prze­cież nig­dy w niej nie by­li­śmy, nie mo­że­my za­tem do niej „po­wró­cić”. Kon­tekst wy­po­wie­dzi o po­wro­cie wska­zu­je, że Eu­ro­pa ozna­cza tu pe­wien ka­non kul­tu­ro­wy. Nie każ­dy kraj po­ło­żo­ny w Eu­ro­pie, nie każ­dy ruch spo­łecz­ny, prąd umy­sło­wy lub ustrój po­li­tycz­ny mie­ści się w tym ka­no­nie. Gdy mó­wi­my o na­szym „po­wro­cie do Eu­ro­py”, za­kła­da­my mil­czą­co, że Pol­ska zo­sta­ła od eu­ro­pej­skie­go dzie­dzic­twa od­cię­ta przez so­wiec­ką do­mi­na­cję i ko­mu­nizm. Po upad­ku ko­mu­ni­zmu zaj­mu­je­my po­now­nie na­leż­ne nam miej­sce w za­chod­nim świe­cie. Wra­ca­my w ten spo­sób do swo­ich eu­ro­pej­skich ko­rze­ni, od któ­rych ko­mu­nizm usi­ło­wał, ale nie zdo­łał Po­la­ków ode­rwać. Taki jest sens slo­ga­nów gło­szą­cych, że Pol­ska wra­ca do Eu­ro­py, a jed­no­cze­śnie za­wsze była i jest w Eu­ro­pie. Za tą re­to­rycz­ną fi­gu­rą kry­je się za­ło­że­nie, że ko­mu­nizm był z grun­tu obcy eu­ro­pej­skiej kul­tu­rze. Do­ty­czy to za­pew­ne tak­że na­ro­do­we­go so­cja­li­zmu i fa­szy­zmu.

Ską­di­nąd nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, że ko­mu­nizm, na­zizm i fa­szyzm są wy­two­ra­mi eu­ro­pej­skiej hi­sto­rii. Trak­tu­jąc te ide­olo­gie jako zja­wi­ska ze­wnętrz­ne, obce eu­ro­pej­skie­mu ka­no­no­wi, do­ko­nu­je­my cze­goś w ro­dza­ju eg­zor­cy­zmów, jak­by­śmy wy­pę­dza­li Złe­go z sa­mych sie­bie. W re­zul­ta­cie po­ję­cie eu­ro­pej­skiej kul­tu­ry oka­zu­je się nie tyle ka­te­go­rią opi­so­wą, któ­ra po­ma­ga zdać spra­wę ze zło­żo­nej rze­czy­wi­sto­ści hi­sto­rycz­nej, ile nor­mą, wzo­rem war­to­ścio­wa­nia, we­dle któ­re­go do­bie­ra­my swo­je tra­dy­cje. Od do­bo­ru tra­dy­cji, czy­li tych ele­men­tów prze­szło­ści, któ­re oce­nia­my jako szczyt­ne, war­to­ścio­we lub po­ucza­ją­ce, a przez to god­ne uwzględ­nie­nia w zbio­ro­wym au­to­por­tre­cie, prze­cho­dzi się nie­do­strze­gal­nie na dru­gi brzeg Ru­bi­ko­nu: do wy­obra­żeń o „rze­czy­wi­stym” ro­do­wo­dzie eu­ro­pej­skiej cy­wi­li­za­cji. Zgod­nie z tym wy­obra­że­niem cy­wi­li­za­cję na­szą ukształ­to­wa­ło dzie­dzic­two kla­sycz­nej kul­tu­ry grec­kiej i rzym­skiej oraz chrze­ści­jań­stwo i uni­wer­sa­li­stycz­na or­ga­ni­za­cja Ko­ścio­ła. To wła­śnie chry­stia­ni­za­cja włą­czy­ła ludy ger­mań­skie, sło­wiań­skie, bał­tyj­skie i ugro­fiń­skie w krąg kla­sycz­nej kul­tu­ry śród­ziem­no­mor­skiej, któ­rej głów­nym spad­ko­bier­cą i krze­wi­cie­lem był Ko­ściół.

Po­gląd ten nie­po­dziel­nie pa­nu­je w po­pu­lar­nej hi­sto­rio­gra­fii, ale razi jed­no­stron­no­ścią. Nie bu­dzą w nim więk­sze­go sprze­ci­wu po­szcze­gól­ne twier­dze­nia, lecz to, co po­mi­nię­to. Re­du­ku­jąc ko­rze­nie kul­tu­ry eu­ro­pej­skiej do śród­ziem­no­mor­skie­go dzie­dzic­twa i chrze­ści­jań­stwa, prze­kra­cza­my mia­rę uprosz­czeń i stwa­rza­my złu­dze­nie jed­no­rod­no­ści. Jest to nie­bez­piecz­ne złu­dze­nie w cza­sach, gdy glo­ba­li­za­cji eko­no­micz­nej to­wa­rzy­szy in­te­lek­tu­al­na uni­for­mi­za­cja, skłon­ność do igno­ro­wa­nia kul­tu­ro­wej róż­no­rod­no­ści świa­ta i do pro­stac­kie­go bra­nia hi­sto­rii po­wszech­nej pod je­den stry­chu­lec.

Może więc war­to przy­po­mnieć, że kul­tu­ra kla­sycz­na, uzna­wa­na za po­czą­tek drze­wa ge­ne­alo­gicz­ne­go Eu­ro­py, nie była jed­no­rod­na. Oprócz kom­po­nen­ty grec­kiej i rzym­skiej zło­ży­ła się na nią cy­wi­li­za­cja hel­le­ni­stycz­na, któ­ra prze­nio­sła do póź­ne­go ce­sar­stwa rzym­skie­go, a zwłasz­cza do Bi­zan­cjum i bi­zan­tyń­skie­go Ko­ścio­ła ele­men­ty de­spo­tycz­nych tra­dy­cji sta­ro­żyt­ne­go Wscho­du. Z prze­ko­na­nia, że tra­dy­cje te nie miesz­czą się w eu­ro­pej­skim ka­no­nie, zro­dzi­ły się po­my­sły za­wę­ża­ją­ce ro­do­wód eu­ro­pej­skiej kul­tu­ry do krę­gu chrze­ści­jań­stwa ła­ciń­skie­go. W ta­kim jed­nak ra­zie na­le­ża­ło­by w ogó­le zre­zy­gno­wać z od­wo­ły­wa­nia się do dzie­dzic­twa kul­tu­ry kla­sycz­nej, któ­re ła­twiej roz­po­znać w hel­le­ni­stycz­nej cy­wi­li­za­cji Bi­zan­cjum niż w pań­stwach Ka­ro­la Wiel­kie­go czy Ot­to­na I. Dla­te­go bar­dziej od­po­wia­da mi po­gląd Ja­cqu­es’a Le Gof­fa, któ­ry z dwóch nur­tów tra­dy­cji kla­sycz­nej – ła­ciń­skie­go i hel­le­ni­stycz­ne­go – oraz z od­po­wia­da­ją­ce­go im roz­ła­mu w Ko­ście­le wy­pro­wa­dza naj­głęb­szy i naj­trwal­szy po­dział Eu­ro­py1. Ale na ob­li­cze Eu­ro­py i na jej kul­tu­ro­we zróż­ni­co­wa­nie nie mniej­szy wpływ wy­war­ło dzie­dzic­two lu­dów spo­za śród­ziem­no­mor­skie­go krę­gu za­miesz­ku­ją­cych ob­sza­ry za li­me­sem ce­sar­stwa rzym­skie­go, czy­li na wschód od Renu, na pół­noc od Alp i za Du­na­jem. Rzy­mia­nie okre­śla­li te kra­iny wspól­ną na­zwą bar­ba­ri­cum.

Ludy bar­ba­rzyń­skie pod­le­ga­ły już w głę­bo­kiej sta­ro­żyt­no­ści wpły­wom cy­wi­li­za­cji śród­ziem­no­mor­skiej. Nie ule­ga też wąt­pli­wo­ści, że chry­stia­ni­za­cja, na ogół po­łą­czo­na z prze­bu­do­wą ustro­ju, ode­gra­ła istot­ną rolę w na­rzu­ca­niu lub przej­mo­wa­niu przez te ludy wzo­rów kul­tu­ry kla­sycz­nej. Nie ozna­cza to jed­nak, że woda chrztu świę­te­go zmy­ła z Ger­ma­nów, Sło­wian czy Bał­tów nie tyl­ko grzech pier­wo­rod­ny, ale i dzie­dzic­two tra­dy­cyj­nej kul­tu­ry. Ta­kie ro­zu­mie­nie no­we­go po­cząt­ku, przez któ­ry tra­dy­cyj­ne spo­łe­czeń­stwa ple­mien­ne mia­ły­by się wy­zbyć ba­ga­żu wła­snej prze­szło­ści i prze­isto­czyć się w cy­wi­li­zo­wa­nych spad­ko­bier­ców Rzy­mu, nie po­win­no przyjść do gło­wy żad­ne­mu hi­sto­ry­ko­wi2.

Po­szcze­gól­ne ludy cel­tyc­kie, ger­mań­skie, sło­wiań­skie, ugro­fiń­skie i bał­tyj­skie wcho­dzi­ły w or­bi­tę śród­ziem­no­mor­skiej cy­wi­li­za­cji w róż­nym cza­sie i w bar­dzo zróż­ni­co­wa­nych oko­licz­no­ściach hi­sto­rycz­nych. Sto­sow­nie do tego roz­ma­icie przed­sta­wia­ły się też re­zul­ta­ty wza­jem­ne­go od­dzia­ły­wa­nia tra­dy­cyj­nych kul­tur ple­mien­nych i kul­tu­ry kla­sycz­nej. Pod tym wzglę­dem na­wet mo­nar­chie suk­ce­syj­ne utwo­rzo­ne przez Wi­zy­go­tów, Fran­ków i Lon­go­bar­dów na gru­zach za­chod­nie­go ce­sar­stwa bar­dzo róż­ni­ły się mię­dzy sobą. Jesz­cze głęb­sze róż­ni­ce dzie­li­ły cały ten ob­szar, zwa­ny przez Wal­te­ra Schle­sin­ge­ra Ger­ma­nią rzym­ską3, od ple­mion pod­bi­tych, schry­stia­ni­zo­wa­nych i uję­tych w kar­by pań­stwo­wo­ści przez bar­ba­rzyń­skich spad­ko­bier­ców ce­sar­stwa rzym­skie­go – Ka­ro­lin­gów i Ot­to­nów. Wresz­cie poza krę­giem ka­ro­liń­skiej suk­ce­sji – w Skan­dy­na­wii, w Pol­sce, w Cze­chach, na Wę­grzech, na Rusi i na po­łu­dnio­wej Sło­wiańsz­czyź­nie – bu­do­wa państw i chry­stia­ni­za­cja do­ko­ny­wa­ły się z ini­cja­ty­wy ro­dzi­mych wład­ców. Za­kres ro­ma­ni­za­cji lub hel­le­ni­za­cji kul­tur bar­ba­rzyń­skich był tu sto­sun­ko­wo naj­skrom­niej­szy, a struk­tu­ry no­we­go ustro­ju znacz­nie od­bie­ga­ły od za­chod­nich lub bi­zan­tyń­skich wzo­rów4.

Wszyst­kie te róż­ni­ce i zło­żo­ne pro­ce­sy wza­jem­nych od­dzia­ły­wań umy­ka­ją z pola wi­dze­nia, je­że­li spro­wa­dza­my ro­do­wód kul­tu­ry eu­ro­pej­skiej do śród­ziem­no­mor­skie­go dzie­dzic­twa. Eu­ro­pa ma tak­że roz­ro­śnię­te ko­rze­nie bar­ba­rzyń­skie. Bez roz­po­zna­nia tych ko­rze­ni nie da się zro­zu­mieć ani zło­żo­nej hi­sto­rii, ani trwa­ją­cej do dziś kul­tu­ro­wej róż­no­rod­no­ści Eu­ro­py.

*

Grec­ki wy­raz bár­ba­ros wy­wo­dził się z imi­ta­cji nie­ar­ty­ku­ło­wa­ne­go beł­ko­tu: bar­bar-bar. W ten spo­sób sta­ro­żyt­ni Gre­cy prze­drzeź­nia­li tych, któ­rych mowy nie mo­gli zro­zu­mieć. I tak na­zy­wa­li wszyst­kie ludy ob­co­ję­zycz­ne. Od Gre­ków za­po­ży­czy­li ten ter­min Rzy­mia­nie i uży­wa­li go w zna­cze­niu wtór­nym, osnu­tym na prze­ciw­sta­wie­niu bar­ba­rzyń­stwa i cy­wi­li­za­cji. Za­cho­wa­ła się jed­nak, przy­najm­niej wśród wy­kształ­co­nych elit, pa­mięć o pier­wot­nym zna­cze­niu sło­wa „bar­ba­rzyń­cy”. Do tej pa­mię­ci od­wo­łał się Owi­diusz, gdy na wy­gna­niu w Tomi, sa­mot­ny wśród trac­kich Ge­tów, na­pi­sał: Bar­ba­rus hic ego sum, qui non in­tel­le­gor ulli / et ri­dent sto­li­di ver­ba la­ti­na Ge­tae („To ja je­stem tu bar­ba­rzyń­cą, któ­re­go nikt nie ro­zu­mie / i śmie­ją się głu­pi Ge­to­wie z brzmie­nia ła­ciń­skich słów”)5.

Czy to pa­ra­dok­sal­ne od­wró­ce­nie ról wska­zu­je, że do­świad­cze­nie ba­ni­cji po­zwo­li­ło Owi­diu­szo­wi zro­zu­mieć względ­ność po­jęć cy­wi­li­za­cji i bar­ba­rzyń­stwa? Tak są­dzi Al­lan A. Lund6. Pew­ne jest w każ­dym ra­zie, że po­trak­to­wa­ny przez Ge­tów do­kład­nie tak samo, jak Gre­cy trak­to­wa­li wszyst­kich lu­dzi ob­co­ję­zycz­nych, a za­ra­zem świa­do­my po­cho­dze­nia sło­wa „bar­ba­rzyń­ca”, Owi­diusz na­zwał wy­śmie­wa­nie się z cu­dzej mowy głu­po­tą.

Na­pięt­no­wa­na przez Owi­diu­sza po­sta­wa wo­bec ob­co­ję­zycz­nych lu­dów nie była jed­nak w ar­cha­icz­nej Eu­ro­pie ni­czym wy­jąt­ko­wym. We wszyst­kich ję­zy­kach sło­wiań­skich wy­stę­pu­je sło­wo „Niem­cy”. Wy­wo­dzi się ono od wy­ra­zu „nie­my” i ozna­cza­ło po­cząt­ko­wo lu­dzi, któ­rych ję­zyk był dla Sło­wian tak samo nie­zro­zu­mia­ły jak nie­ar­ty­ku­ło­wa­ny beł­kot nie­mo­wy. Na po­cząt­ku XII w. Po­wieść do­rocz­na okre­śli­ła tak za­miesz­ka­łe na pół­noc­no-wschod­nim po­gra­ni­czu Rusi ple­mio­na ugro­fiń­skie: Ju­gra że jest’ lju­die ja­zyk niem („Ugro­wie zaś są lu­dem nie­mym”)7. Sło­wiań­skie po­ję­cie „nie­mych lu­dów” od­po­wia­da­ło co do joty pier­wot­ne­mu zna­cze­niu grec­kie­go wy­ra­zu bár­ba­roi.

Nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, że były to ka­te­go­rie war­to­ściu­ją­ce – przy­najm­niej w tej mie­rze, w ja­kiej po­dział na swo­ich i ob­cych był w spo­łe­czeń­stwach tra­dy­cyj­nych na­ce­cho­wa­ny war­to­ścio­wa­niem. Wspól­no­ty ję­zy­ko­we – ta­kie jak hel­leń­ska, ger­mań­ska czy sło­wiań­ska – prze­kra­cza­ły wpraw­dzie po­li­tycz­ne ramy ple­mion i nie mia­ły or­ga­ni­za­cyj­nej struk­tu­ry, ale po­czu­cie bli­sko­ści zwią­za­ne z ła­two­ścią po­ro­zu­mie­wa­nia się, kul­tem tych sa­mych bóstw i po­do­bień­stwem oby­cza­jów czy­ni­ły z nich naj­szer­sze gru­py iden­ty­fi­ka­cji8. Więź z ma­cie­rzy­stą gru­pą wy­ra­ża­ła się w prze­ciw­sta­wia­niu wszyst­kim ob­cym. Nie­ko­niecz­nie wro­gim, ale za­wsze za­bar­wio­nym emo­cjo­nal­nie.

U Gre­ków jed­nak, a zwłasz­cza u Rzy­mian, do po­czu­cia ob­co­ści wo­bec lu­dów mó­wią­cych nie­zro­zu­mia­ły­mi ję­zy­ka­mi do­łą­czy­ło się ry­chło nie­za­chwia­ne prze­ko­na­nie o wła­snej wyż­szo­ści kul­tu­ro­wej. Rzy­mia­nie nig­dy nie za­li­cza­li Gre­ków do bar­ba­rzyń­ców, lecz uwa­ża­li sie­bie po­spo­łu z Gre­ka­mi za prze­ci­wień­stwo bar­ba­rzyń­ców. Tym, co w rzym­skim ro­zu­mie­niu łą­czy­ło oba ludy, nie był – rzecz ja­sna – ję­zyk, lecz kul­tu­ra. Wy­raz „bar­ba­rzyń­cy” zy­ski­wał w ten spo­sób nową treść po­ję­cio­wą: nie cho­dzi­ło już o lu­dzi ob­cej mowy, lecz o tych, któ­rzy po­zo­sta­wa­li poza ob­rę­bem cy­wi­li­za­cji, czy­li o dzi­kich.

Zmie­nia­ła się też ostrość po­dzia­łu. Kry­te­rium et­nicz­no-ję­zy­ko­we raz na za­wsze wy­klu­cza­ło wszyst­kich ob­cych: kry­te­rium kul­tu­ro­we do­pusz­cza­ło moż­li­wość zbli­że­nia, a na­wet włą­cze­nia przez akul­tu­ra­cję. W oczach rzym­skich au­to­rów dy­stans dzie­lą­cy po­szcze­gól­ne ple­mio­na od cy­wi­li­za­cji, okre­śla­nej ter­mi­na­mi hu ma­ni­tas lubcul­tus, mógł być roz­ma­ity. Ubio­wie byli we­dług Ce­za­ra nie­co bar­dziej cy­wi­li­zo­wa­ni (pau­lo hu­ma­nio­res) od in­nych Ger­ma­nów, po­nie­waż miesz­ka­li nad Re­nem i kon­tak­to­wa­li się z rzym­ski­mi kup­ca­mi oraz z po­bli­ski­mi Gal­la­mi, do któ­rych się w pew­nej mie­rze upodob­ni­li9. Wy­ni­ka z tego, że Gal­lo­wie byli mniej bar­ba­rzyń­scy od Ger­ma­nów. Zresz­tą i wśród Gal­lów wy­stę­po­wa­ły pod tym wzglę­dem róż­ni­ce: za naj­bar­dziej wo­jow­ni­czych (w do­my­śle – naj­dzik­szych) uwa­żał Ce­zar Bel­gów, po­nie­waż ich sie­dzi­by były naj­bar­dziej od­da­lo­ne od ucy­wi­li­zo­wa­nej pro­win­cji rzym­skiej (ho­rum omnium for­tis­si­mi sunt Bel­gae, prop­te­rea quod a cul­tu atque hu­ma­ni­ta­te pro­vin­ciae lon­gis­si­mae ab­sunt)10.

Owa „pro­win­cja”, od któ­rej Bel­go­wie byli od­da­le­ni, to też Ga­lia, ale już daw­niej przez Rzy­mian ujarz­mio­na i „przy­stro­jo­na w togę” (Gal­lia to­ga­ta). Od Ce­za­ra po Ka­sjo­do­ra wy­ra­zem to­ga­tio okre­śla­no przej­ście pod­bi­tych lu­dów od bar­ba­rzyń­stwa do cy­wi­li­za­cji. Wcze­sne ce­sar­stwo przy­stra­ja­ło w togę ko­lej­ne kra­je: Ga­lię, Hisz­pa­nię, Bry­ta­nię. Wol­ni miesz­kań­cy pro­win­cji sta­wa­li się rzym­ski­mi oby­wa­te­la­mi i rze­czy­wi­ście ule­ga­li ro­ma­ni­za­cji. Eli­ty Im­pe­rium trak­to­wa­ły eks­pan­sję w ka­te­go­riach mi­sji cy­wi­li­za­cyj­nej11, a bar­ba­rzyń­stwo sta­wa­ło się na­zwą świa­ta ze­wnętrz­ne­go, jesz­cze nie włą­czo­ne­go w ob­ręb ce­sar­stwa, prze­to po­zba­wio­ne­go kul­tu­ry i ładu pań­stwo­we­go.

Ko­ściół póź­ne­go ce­sar­stwa prze­jął tę po­sta­wę i nadał jej nowy wy­miar. Mi­sja cy­wi­li­za­cyj­na przy­bra­ła po­stać mi­sji chry­stia­ni­za­cyj­nej i zo­sta­ła uzna­na za obo­wią­zek chrze­ści­jań­skie­go du­cho­wień­stwa i chrze­ści­jań­skich wład­ców. Dla ko­ściel­nych pi­sa­rzy eu­ro­pej­skie­go śre­dnio­wie­cza bar­ba­rzyń­ca­mi były ludy po­gań­skie, pod wzglę­dem et­nicz­nym nie­raz bli­skie lub po­bra­tym­cze au­to­rom, ale jesz­cze nie ochrzczo­ne12. W oczach dzie­jo­pi­sa Bedy bar­ba­rzyń­ca­mi byli kon­ty­nen­tal­ni Sasi (an­ti­qui Sa­xo­nes) jako po­ga­nie, któ­rzy za­bi­li przed­sta­wi­cie­li świa­ta cy­wi­li­zo­wa­ne­go, an­glo­sa­skich mi­sjo­na­rzy: Ewal­da Bia­łe­go i Ewal­da Czar­ne­go. Beda nie omiesz­kał przy oka­zji za­zna­czyć, że kon­ty­nen­tal­ni Sasi nie mają kró­la ani wła­ści­we­go cy­wi­li­zo­wa­nym lu­dom po­rząd­ku pań­stwo­we­go. Po­dob­nie Adam z Bre­my na­zy­wał po­gań­skich Szwe­dów bar­ba­rzyń­ca­mi, za cy­wi­li­zo­wa­ne­go i świa­tłe­go czło­wie­ka uwa­żał na­to­miast kró­la Da­nii Swe­na Es­tryd­se­na, qui omnes bar­ba­ro­rum ge­stas res in me­mo­ria te­nu­it13.

Ko­no­ta­cja ter­mi­nu bar­ba­ri, mimo wzbo­ga­ce­nia o wy­miar re­li­gij­ny, za­cho­wa­ła w śre­dnio­wie­czu cią­głość tre­ści po­ję­cio­wych ukształ­to­wa­nych w ce­sar­stwie rzym­skim. Tak­że pod tym wzglę­dem pi­sa­rze ko­ściel­ni byli spad­ko­bier­ca­mi kul­tu­ry kla­sycz­nej i jej ste­reo­ty­pów. Nie­za­leż­nie od wpły­wu, jaki owe ste­reo­ty­py wy­war­ły na spo­sób po­strze­ga­nia bar­ba­rzyń­skich lu­dów, po­gań­ska Eu­ro­pa w śre­dnio­wie­czu, po­dob­nie jak eu­ro­pej­skie bar­ba­ri­cum w cza­sach póź­ne­go ce­sar­stwa, była rze­czy­wi­ście do­me­ną tra­dy­cyj­nych, z re­gu­ły nie­pi­śmien­nych spo­łe­czeństw, zor­ga­ni­zo­wa­nych po­li­tycz­nie w ple­mio­na i związ­ki ple­mion, a nie w pań­stwa.

Po­ję­cie bar­ba­rzyń­ców opie­ra­ło się jed­nak na kry­te­rium ne­ga­tyw­nym: ozna­cza­ło ludy nie­cy­wi­li­zo­wa­ne, to jest po­zo­sta­ją­ce poza krę­giem kul­tu­ry kla­sycz­nej i jej dzie­dzic­twa. Czy ten ne­ga­tyw­ny sza­blon nie skry­wał róż­no­rod­no­ści? Py­ta­nie to od daw­na nur­to­wa­ło hi­sto­ry­ków. Pod wpły­wem idei na­ro­do­wych XIX stu­le­cia ba­da­cze od­cho­dzi­li od łącz­ne­go trak­to­wa­nia bar­ba­ri­cum i sku­pia­li swo­je wy­sił­ki na roz­po­zna­niu po­szcze­gól­nych wspól­not et­nicz­no-ję­zy­ko­wych. Wzo­rem lin­gwi­stów, któ­rzy re­kon­stru­owa­li pra­sło­wiań­ski ję­zyk, hi­sto­ry­cy pan­sla­wi­ści usi­ło­wa­li zre­kon­stru­ować pra­sło­wiań­ski sys­tem in­sty­tu­cji spo­łecz­nych i norm praw­nych. Miał on być ustro­jo­wym wy­ra­zem war­to­ści du­cho­wych wspól­nych ja­ko­by ca­łej Sło­wiańsz­czyź­nie. Po­dob­nie za­kła­da­no ist­nie­nie w od­le­głej prze­szło­ści in­ne­go, ale rów­nież jed­no­rod­ne­go sys­te­mu ustro­jo­we­go opar­te­go na ogól­no­ger­mań­skich pod­sta­wach kul­tu­ro­wych i wspól­ne­go nie­gdyś wszyst­kim Ger­ma­nom. Po­my­sły te cał­kiem słusz­nie zło­żo­no do la­mu­sa14, ale ba­da­nia nad hi­sto­rią spo­łecz­ną ger­mań­skich i sło­wiań­skich bar­ba­rzyń­ców, a tak­że Cel­tów i Bał­tów nadal to­czą się od­ręb­ny­mi to­ra­mi. Siła in­er­cji utrzy­mu­je nas w ko­le­inach wy­żło­bio­nych przez do­ro­bek wie­lu po­ko­leń hi­sto­ry­ków i utrud­nia prze­zwy­cię­że­nie et­nicz­nej se­gre­ga­cji ob­sza­rów ba­daw­czych.

Tym­cza­sem już w 1974 r. se­gre­ga­cji tej sprze­ci­wił się zna­ko­mi­ty ba­dacz lu­dów bar­ba­rzyń­skich Re­in­hard We­nskus. W pro­gra­mo­wym ese­ju do­ty­czą­cym in­spi­ra­cji, ja­kich może me­die­wi­stom do­star­czyć an­tro­po­lo­gia, pod­kre­ślił, że ob­sza­ry cha­rak­te­ry­zu­ją­ce się po­do­bień­stwem struk­tur spo­łecz­no-ustro­jo­wych nie po­kry­wa­ją się z ob­sza­ra­mi wspól­not ję­zy­ko­wych. We­nskus nie uwa­żał eu­ro­pej­skie­go bar­ba­ri­cum za jed­no­li­tą ca­łość. Zwra­cał uwa­gę na kul­tu­ro­wą od­ręb­ność ste­po­wych lu­dów ko­czow­ni­czych oraz ple­mion za­miesz­ku­ją­cych pusz­czań­skie te­ry­to­ria na pół­noc­nym wscho­dzie sub­kon­ty­nen­tu, trak­to­wał jed­nak ple­mio­na cel­tyc­kie, ger­mań­skie, sło­wiań­skie i bał­tyj­skie jako je­den krąg kul­tu­ro­wy, w ob­rę­bie któ­re­go tra­dy­cyj­ne spo­łe­czeń­stwa zor­ga­ni­zo­wa­ne były na zbli­żo­nych za­sa­dach15. Kon­se­kwen­cją tego po­glą­du był po­stu­lat ra­dy­kal­ne­go po­sze­rze­nia ho­ry­zon­tów ba­daw­czych. We­nskus pro­po­no­wał coś wię­cej niż nową ty­po­lo­gię; for­mu­ło­wał nowy pro­gram ba­dań.

Książ­ka, któ­rą od­da­ję do rąk czy­tel­ni­ka, wpi­su­je się w pro­gra­mo­wą pro­po­zy­cję Re­in­har­da We­nsku­sa. Nie po­ry­wam się na pod­ję­cie tej pro­po­zy­cji w peł­nym wy­mia­rze. Brak kom­pe­ten­cji nie po­zwa­la mi za­jąć się an­tro­po­lo­gią hi­sto­rycz­ną lu­dów bał­tyj­skich ani wy­spiar­skich Cel­tów, ani na­wet bał­kań­skiej Sło­wiańsz­czy­zny. Po­dej­mu­ję tyl­ko pró­bę łącz­ne­go uję­cia pro­ble­ma­ty­ki spo­łecz­no-ustro­jo­wej ple­mion ger­mań­skich i za­chod­nio­sło­wiań­skich, się­ga­jąc cza­sem tak­że po źró­dła do­ty­czą­ce Sło­wian wschod­nich. Nie jest to skrom­ny za­mysł. Spo­dzie­wam się su­ro­wych kry­tyk. Sam zresz­tą nie szczę­dzę kry­tyk nie­któ­rym po­przed­ni­kom. Je­stem świa­dom ry­zy­ka, ale de­cy­du­ję się je pod­jąć w prze­ko­na­niu, że doj­rza­ła już po­trze­ba prze­ła­ma­nia se­gre­ga­cji et­nicz­nej w ba­da­niu ger­mań­skich i sło­wiań­skich ple­mion bar­ba­rzyń­skiej Eu­ro­py. Ozna­cza to go­to­wość do ob­ję­cia wspól­nym ho­ry­zon­tem po­rów­naw­czym źró­deł bar­dzo nie­raz od­le­głych od sie­bie w cza­sie i prze­strze­ni. Je­de­na­ście stu­le­ci dzie­li Ger­ma­nię Ta­cy­ta odKro­ni­ki Sło­wian Hel­mol­da. Sześć wie­ków upły­nę­ło mię­dzy spi­sa­niem pra­wa sa­lic­kie­go a spo­rzą­dze­niem ob­szer­nej re­dak­cji Praw­dy Ru­skiej. Czy wol­no prze­pro­wa­dzać po­rów­naw­czą in­ter­pre­ta­cję tych za­byt­ków?

Nie za­mie­rzam roz­wa­żać tej kwe­stii na wstę­pie, lecz w toku pra­cy. Wer­dykt na te­mat przy­dat­no­ści źró­deł nie może po­prze­dzać szcze­gó­ło­wej ana­li­zy ich tre­ści. W od­róż­nie­niu od cza­su astro­no­micz­ne­go czas hi­sto­rycz­ny nie bie­gnie jed­na­ko­wo dla wszyst­kich spo­łe­czeństw i kul­tur.

Chro­no­lo­gicz­ny dy­stans mię­dzy źró­dła­mi hi­sto­rycz­ny­mi nie zwal­nia ba­da­cza od za­sta­no­wie­nia nad zbież­no­ścią za­war­tych w nich in­for­ma­cji. W tej ma­te­rii hi­sto­ryk może się cze­goś na­uczyć od an­tro­po­lo­ga.

Pro­ble­ma­ty­ka tej książ­ki ma zresz­tą z et­no­lo­gią spo­ro wspól­ne­go. Wspo­mnia­na przed chwi­lą Ger­ma­nia Ta­cy­ta jest prze­cież dzie­łem et­no­gra­ficz­nym. Z per­spek­ty­wy an­tycz­nej i śre­dnio­wiecz­nej cy­wi­li­za­cji ple­mio­na bar­ba­rzyń­skie przed­sta­wia­ły się do pew­ne­go stop­nia po­dob­nie jak tzw. ludy eg­zo­tycz­ne, ba­da­ne przez et­no­lo­gów XIX i XX w. Te­ry­to­rial­no-po­li­tycz­ne or­ga­ni­za­cje bar­ba­rzyń­ców, zwa­ne w na­uce ple­mio­na­mi, nie dys­po­no­wa­ły in­stru­men­ta­mi ad­mi­ni­stra­cyj­ne­go przy­mu­su, a in­te­gra­cja spo­łecz­na opie­ra­ła się w nich na prze­moż­nej sile tra­dy­cji oraz pre­sji wy­wie­ra­nej na jed­nost­kę przez ma­cie­rzy­stą gru­pę. Były to spo­łecz­no­ści funk­cjo­nu­ją­ce bez pi­sma, w któ­rych nie tyl­ko mi­to­lo­gia, ale tak­że zbio­ro­wa pa­mięć hi­sto­rycz­na i nor­my praw­ne prze­ka­zy­wa­ne były ust­nie z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie. Ta ostat­nia oko­licz­ność sta­wia hi­sto­ry­ka przed szcze­gól­ny­mi trud­no­ścia­mi warsz­ta­to­wy­mi. Przyj­dzie nam za­cząć od omó­wie­nia tych trud­no­ści.

ROZDZIAŁ IOd pisemnych świadectwdo niepiśmiennych społeczeństw.Narracje o barbarzyńcach

Pod pew­nym wzglę­dem każ­dy hi­sto­ryk daw­nych epok przy­po­mi­na et­no­lo­ga: ba­rie­ra od­mien­nej kul­tu­ry dzie­li ba­da­cza od przed­mio­tu jego ba­dań. Na tym po­le­ga naj­więk­sza trud­ność, a za­ra­zem naj­więk­szy urok na­sze­go za­wo­du: mu­si­my prze­nik­nąć przez tę ba­rie­rę i zro­zu­mieć kul­tu­rę, któ­ra róż­ni się od na­szej. Ale w ba­da­niach nad spo­łe­czeń­stwa­mi bar­ba­rzyń­skiej Eu­ro­py na­tra­fia­my na do­dat­ko­wą trud­ność. Obok kul­tu­ro­we­go dy­stan­su mię­dzy nami a wspól­no­ta­mi ple­mien­ny­mi daw­nych Ger­ma­nów i Sło­wian w grę wcho­dzi tak­że róż­ni­ca kul­tur mię­dzy tymi bar­ba­rzyń­ski­mi ple­mio­na­mi a sta­ro­żyt­ny­mi i śre­dnio­wiecz­ny­mi au­to­ra­mi, od któ­rych czer­pie­my in­for­ma­cje o bar­ba­rzyń­cach. Mamy więc do czy­nie­nia z ba­rie­rą po­dwój­ną.

Tra­dy­cyj­ne kul­tu­ry bar­ba­ri­cum opie­ra­ły się na prze­ka­zie ust­nym i z re­gu­ły oby­wa­ły się bez pi­sma. Ka­mie­nie ru­nicz­ne są wy­jąt­kiem, któ­ry owej re­gu­ły nie pod­wa­ża. Wy­ry­te na tych ka­mie­niach in­skryp­cje peł­ni­ły funk­cje ma­gicz­no-kul­to­we i nie słu­ży­ły do prze­ka­zy­wa­nia wie­dzy o nor­mach praw­nych lub in­sty­tu­cjach po­li­tycz­nych1. Świat bar­ba­rzyń­ski nie da­wał sam o so­bie pi­sem­ne­go świa­dec­twa, do­pó­ki nie prze­obra­zi­ły go chrze­ści­jań­skie pań­stwa i Ko­ściół. Pi­sem­ne świa­dec­twa o tym nie­pi­śmien­nym świe­cie moż­na z grub­sza po­dzie­lić na dwie ka­te­go­rie. Na pierw­szą skła­da­ją się re­la­cje po­cho­dzą­ce bez­po­śred­nio lub po­śred­nio od ob­ser­wa­to­rów na­ocz­nych, któ­rzy ze spo­łecz­no­ścia­mi ple­mien­ny­mi sty­ka­li się oso­bi­ście. Są to świa­dec­twa współ­cze­sne, ale za­pi­sa­ne przez ob­cych, któ­rzy spo­glą­da­li na bar­ba­rzyń­ców ocza­mi cy­wi­li­zo­wa­nych lu­dzi an­ty­ku lub śre­dnio­wie­cza. Do dru­giej ka­te­go­rii za­li­czyć moż­na spi­sy tra­dy­cji praw­nej po­szcze­gól­nych lu­dów bar­ba­rzyń­skich, a nie­kie­dy rów­nież za­pi­sy ich mi­tów i tra­dy­cji mi­to­hi­sto­rycz­nych. Nie były to dzie­ła cu­dzo­ziem­skiej eru­dy­cji, lecz naj­czę­ściej źró­dła ro­dzi­me­go po­cho­dze­nia. Pi­sem­ną ko­dy­fi­ka­cję ple­mien­nych praw zwy­cza­jo­wych prze­pro­wa­dza­no na po­le­ce­nie bar­ba­rzyń­skich wład­ców. Dzia­ło się to jed­nak już po prze­kro­cze­niu pro­gu pań­stwo­wo­ści i chry­stia­ni­za­cji. Źró­dła do­ty­czą­ce spo­łe­czeń­stwa ple­mien­ne­go są więc albo świa­dec­twa­mi z ze­wnątrz, albo świa­dec­twa­mi ex post.

Li­te­rac­kie to­po­sy i rze­czy­wi­stość

Od ga­lij­skiej woj­ny Ce­za­ra po zdo­by­cie Ar­ko­ny przez Wal­de­ma­ra I w 1168 r. oraz ujarz­mie­nie Pru­sów i Ja­ćwię­gów przez Krzy­ża­ków świat cy­wi­li­zo­wa­ny po­chła­niał ko­lej­ne po­ła­cie bar­ba­rzyń­skiej Eu­ro­py. W cią­gu trzy­na­stu stu­le­ci kon­fron­ta­cjom po­li­tycz­no-mi­li­tar­nym i ak­cjom mi­syj­nym to­wa­rzy­szy­ły pró­by przed­sta­wie­nia bar­ba­rzyń­skich ple­mion przez ła­ciń­skich i grec­kich au­to­rów. Pi­sy­wa­li na ten te­mat do­wód­cy woj­sko­wi, na przy­kład Ce­zar lub au­tor bi­zan­tyń­skie­go Stra­te­gi­ko­nu, pi­sy­wa­li sta­ro­żyt­ni hi­sto­ry­cy, jak Ta­cyt lub Pro­kop z Ce­za­rei, pi­sy­wa­li kro­ni­ka­rze i ha­gio­gra­fo­wie śre­dnio­wiecz­ne­go Za­cho­du. Mimo oczy­wi­stych róż­nic mię­dzy po­szcze­gól­ny­mi au­to­ra­mi ich ob­ser­wa­cje do­ty­czą­ce ple­mion ger­mań­skich, sło­wiań­skich i bał­tyj­skich są ude­rza­ją­co zbież­ne.

Zbież­ność ta obu­dzi­ła kry­tycz­ną czuj­ność ba­da­czy. Nie­ste­ty, kry­ty­ka skie­ro­wa­ła się głów­nie ku po­szu­ki­wa­niu to­po­sów. Po­do­bień­stwo tre­ści po­wta­rza­ją­cych się w roz­ma­itych opi­sach lu­dów bar­ba­rzyń­skich mia­ło­by się tłu­ma­czyć ra­czej wę­drów­ką li­te­rac­kich za­po­ży­czeń niż po­do­bień­stwem opi­sy­wa­nej rze­czy­wi­sto­ści2.

O za­po­ży­cze­niach jed­nak moż­na mó­wić tyl­ko wte­dy, gdy au­tor ma moż­li­wość po­zna­nia do­mnie­ma­ne­go pier­wo­wzo­ru.

Je­dy­nym tek­stem po­wszech­nie zna­nym i wy­ko­rzy­sty­wa­nym w ca­łym śre­dnio­wiecz­nym pi­śmien­nic­twie była Bi­blia. Nie­miec­cy kro­ni­ka­rze i ha­gio­gra­fo­wie czer­pa­li wzo­ry ła­ciń­skiej fra­ze­olo­gii głów­nie z Vul­ga­ty i z li­te­ra­tu­ry pa­try­stycz­nej. Trze­ba brać tę oko­licz­ność pod uwa­gę, zwłasz­cza gdy mamy do czy­nie­nia ze śre­dnio­wiecz­ny­mi opi­sa­mi po­gań­skich wie­rzeń, ob­rzę­dów i in­sty­tu­cji kul­to­wych. Wy­ra­że­nia i zwro­ty żyw­cem za­czerp­nię­te na tę oka­zję z Psal­mów czy z pism Oj­ców Ko­ścio­ła by­wa­ły wpraw­dzie re­to­rycz­ny­mi ozdob­ni­ka­mi lub hoł­dem zło­żo­nym li­te­rac­kiej kon­wen­cji, ale wraz z ta­ki­mi epi­te­ta­mi jak su­per­sti­tio (za­bo­bon) lubido­la­tría (bał­wo­chwal­stwo) okre­śla­ły one obo­wią­zu­ją­cy ka­non war­to­ścio­wa­nia. Nie zna­czy to wca­le, iżby za­war­te w tek­stach Thiet­ma­ra, Ada­ma Bre­meń­skie­go, Her­bor­da, Hel­mol­da lub Sak­sa Gra­ma­ty­ka opi­sy miejsc kul­tu i ob­rzę­dów od­pra­wia­nych przez po­gań­skich Lu­ci­ców, Szwe­dów, Po­mo­rzan, Wa­grów i Ru­gian po­wie­la­ły po pro­stu bi­blij­ny ste­reo­typ i nie za­słu­gi­wa­ły na wia­rę3. Po­da­wa­ne przez tych au­to­rów szcze­gó­ły nie mają od­po­wied­ni­ków w Pi­śmie Świę­tym, nie mo­gły więc być z nie­go za­czerp­nię­te; po­cho­dzą za­zwy­czaj od współ­cze­snych in­for­ma­to­rów lub z au­top­sji.

Nie­po­dob­na też wy­wo­dzić z bi­blij­ne­go wzo­ru śre­dnio­wiecz­nych cha­rak­te­ry­styk po­li­tycz­nej or­ga­ni­za­cji ple­mion bar­ba­rzyń­skich: opi­su wie­ców i wie­co­wych są­dów, wia­do­mo­ści o bra­ku wła­dzy kró­lew­skiej lub o jej sła­bo­ści i o struk­tu­rze związ­ków wiel­ko­ple­mien­nych. Pi­smo Świę­te w ogó­le nie wspo­mi­na o tych spra­wach. Pi­sał o nich na­to­miast szcze­gó­ło­wo Ta­cyt w Ger­ma­nii i do tego wła­śnie przed­chrze­ści­jań­skie­go utwo­ru naj­bar­dziej są po­dob­ne śre­dnio­wiecz­ne nar­ra­cje o po­li­tycz­nych i kul­to­wych in­sty­tu­cjach ple­mion bar­ba­rzyń­skich. Da­le­ko idą­ce zbież­no­ści mię­dzy owy­mi nar­ra­cja­mi a Ger­ma­nią po­le­ga­ją jed­nak z re­gu­ły na po­do­bień­stwie tre­ści, a nie for­my li­te­rac­kiej. Brak na­wią­zań for­mal­nych nie wy­da­je się dzie­łem przy­pad­ku. Ger­ma­nia była w śre­dnio­wie­czu utwo­rem pra­wie cał­ko­wi­cie za­po­mnia­nym. Tekst prze­trwał, bo roz­bu­dzo­nym w XV stu­le­ciu za­in­te­re­so­wa­niom hu­ma­ni­stycz­nym po­mógł szczę­śli­wy traf.

W 1425 r. pe­wien mnich z Hers­feld przy­je­chał w spra­wach swo­je­go kon­wen­tu do Rzy­mu. Spo­tkał tam do­stoj­ni­ka Ku­rii, a za­ra­zem za­pa­lo­ne­go hu­ma­ni­stę Fran­ce­sco Pog­gio Brac­cio­li­nie­go i po­in­for­mo­wał go o sta­rych rę­ko­pi­sach, któ­re znaj­do­wa­ły się w klasz­to­rze Hers­feld. Był wśród nich spi­sa­ny mię­dzy 830 a 850 r. ko­deks za­wie­ra­ją­cy trzy utwo­ry Ta­cy­ta: Ger­ma­nię, Ży­wot Ju­liu­sza Agry­ko­li i Dia­log o mów­cach. Pod­ję­te przez Pog­gia sta­ra­nia o uzy­ska­nie ko­dek­su do­cze­ka­ły się re­ali­za­cji do­pie­ro po 30 la­tach. W 1455 r. wy­słan­nik pa­pie­ża Mi­ko­ła­ja V przy­wiózł rę­ko­pis z Hers­feld do Rzy­mu. W ten spo­sób Ger­ma­nia zo­sta­ła oca­lo­na. Sam rę­ko­pis z Hers­feld nie za­cho­wał się wpraw­dzie do na­szych cza­sów, ale z jego ko­pii spo­rzą­dzo­nych w Rzy­mie wy­wo­dzą się wszyst­kie za­cho­wa­ne prze­ka­zy Ger­ma­nii4. Może ist­nia­ły w śre­dnio­wie­czu ja­kieś inne eg­zem­pla­rze tego dzie­ła, ale nie po­zo­stał po nich ża­den ślad.

Wą­tłość tra­dy­cji rę­ko­pi­śmien­nej wią­że się z nie­obec­no­ścią Ger­ma­nii w ży­ciu li­te­rac­kim śre­dnio­wiecz­nej Eu­ro­py. Spo­śród ów­cze­snych pi­sa­rzy tyl­ko je­den wy­ka­zał się zna­jo­mo­ścią et­no­gra­ficz­ne­go dzie­ła Ta­cy­ta. Był to Ru­dolf z Ful­dy5. Na wstę­pie pi­sa­ne­go po 852 r. ha­gio­gra­ficz­ne­go utwo­ru Trans­la­tio sanc­ti Ale­xan­dri przed­sta­wił on ob­szer­ną cha­rak­te­ry­sty­kę Sa­sów przed chry­stia­ni­za­cją6. Cha­rak­te­ry­sty­ka ta jest w znacz­nej czę­ści kom­pi­la­cją. Ru­dolf po­łą­czył, bez po­wo­ły­wa­nia się na źró­dła, od­po­wied­nio przy­kro­jo­ne i prze­ro­bio­ne frag­men­ty Ger­ma­nii Ta­cy­ta i Ży­cia Ka­ro­la Ein­har­da. Czer­piąc z Ger­ma­nii, Ru­dolf za­stą­pił Ger­ma­nów przez Sa­sów, zmie­nił czas te­raź­niej­szy pier­wo­wzo­ru na czas prze­szły nie­do­ko­na­ny, w paru miej­scach upro­ścił ele­ganc­ką ła­ci­nę Ta­cy­ta i nie­zbyt zro­zu­mia­łą dla śre­dnio­wiecz­ne­go czy­tel­ni­ka ter­mi­no­lo­gię an­tycz­ną, przede wszyst­kim zaś do­ko­nał se­lek­cji, do­sto­so­wu­jąc tekst Ta­cy­ta do wła­snych za­in­te­re­so­wań i za­mie­rzeń ide­owych.

Wy­ko­rzy­sta­ne w Trans­la­tio uryw­ki po­cho­dzi­ły z roz­dzia­łów 4, 9 i 10 Ger­ma­nii. Frag­ment jed­ne­go zda­nia („O tym zaś, jak wie­rzy­li, że okre­ślo­ne dni, gdy księ­życ jest na no­wiu albo w peł­ni, są po­myśl­ną wróż­bą dla roz­po­czy­na­nia dzia­łań…”) za­czerp­nię­ty zo­stał z roz­dzia­łu 11, ale wsku­tek wy­rwa­nia z kon­tek­stu zmie­nił się w ogól­nik po­zba­wio­ny związ­ku z ter­mi­na­mi od­by­wa­nia zgro­ma­dzeń wie­co­wych. Żad­na in­for­ma­cja o wie­cach (Ger­ma­nia, roz­dzia­ły 11 i 12) nie zna­la­zła się zresz­tą w Trans­la­tio sanc­ti Ale­xan­dri. Ru­dolf po­mi­nął też cał­ko­wi­cie 7 roz­dział Ger­ma­nii, za­wie­ra­ją­cy ka­pi­tal­ną cha­rak­te­ry­sty­kę po­zy­cji ple­mien­nych kró­lów i wo­dzów, roli ka­pła­nów jako straż­ni­ków sa­kral­ne­go miru pod­czas wy­praw wo­jen­nych i zna­cze­nia sym­bo­li kul­tu za­bie­ra­nych na woj­nę ze świę­tych ga­jów.

Nie­któ­rzy hi­sto­ry­cy śre­dnio­wiecz­nej li­te­ra­tu­ry przy­pi­su­ją zna­jo­mość Ger­ma­nii tak­że Ada­mo­wi z Bre­my7. Jest to nie­po­ro­zu­mie­nie. Na wstę­pie Hi­sto­rii ar­cy­bi­sku­pów ko­ścio­ła ham­bur­skie­go zna­la­zły się wpraw­dzie frag­men­ty po­cho­dzą­ce z Ger­ma­nii, ale Adam nie za­czerp­nął ich wprost z Ta­cy­ta, lecz prze­pi­sał od Ru­dol­fa z Ful­dy. Nie ma co do tego wąt­pli­wo­ści: Ge­sta ham­ma­bur­gen­sis ec­c­le­siae pon­ti­fi­cum, księ­ga I, roz­dzia­ły 4-7, po­kry­wa­ją się sło­wo w sło­wo z kom­pi­la­cją, od któ­rej za­czy­na się Trans­la­tio sanc­ti Ale­xan­dri. Adam Bre­meń­ski nie był zresz­tą świa­dom tego, że cy­tu­je sfor­mu­ło­wa­nia po­cho­dzą­ce od Ta­cy­ta, ani na­wet tego, że czy­ni to za po­śred­nic­twem Ru­dol­fa z Ful­dy. Nie wie­dział, że to kom­pi­la­cja; był prze­ko­na­ny, że ma do czy­nie­nia z tek­stem jed­ne­go ano­ni­mo­we­go au­to­ra, a po­nie­waż na­tra­fił w nim na zna­jo­me zda­nia z Ży­cia Ka­ro­la, przy­pi­sał w ca­ło­ści au­tor­stwo Ein­har­do­wi. Prze­ko­na­nie o au­tor­stwie Ein­har­da wy­po­wie­dział Adam na po­cząt­ku i na koń­cu dłu­gie­go cy­ta­tu z Trans­la­tio: „Jak po­krót­ce wspo­mi­na Ein­hard we wpro­wa­dze­niu do swo­jej hi­sto­rii (…)”; „To wszyst­ko za­czerp­nę­li­śmy z pi­sma Ein­har­da o przy­by­ciu, zwy­cza­jach i za­bo­bo­nach Sa­sów (…)”8.

Po­zwa­la to stwier­dzić z całą pew­no­ścią, że Adam Bre­meń­ski nie znał Ger­ma­nii i nie miał po­ję­cia o tre­ści tych jej roz­dzia­łów, któ­rych nie prze­ka­zał Ru­dolf z Ful­dy. Trze­ba mieć to na wzglę­dzie, ana­li­zu­jąc nie­wąt­pli­we po­do­bień­stwo mię­dzy przy­to­czo­ną w dru­giej księ­dze Hi­sto­rii ar­cy­bi­sku­pów ham­bur­skich opo­wie­ścią o mę­czeń­skiej śmier­ci mi­sjo­na­rza Wol­fre­da a in­for­ma­cją Ta­cy­ta o spo­so­bach wy­ko­ny­wa­nia przez Ger­ma­nów kary śmier­ci. W 1030 r. przy­był z An­glii do Szwe­cji du­chow­ny imie­niem Wol­fred, aby gło­sić po­ga­nom Sło­wo Boże. „Gdy już wie­lu na­wró­cił – pi­sze Adam – po­czął wy­kli­nać bał­wa­na tego ludu imie­niem Tor sto­ją­ce­go na pla­cu wie­co­wym po­gan i wraz chwy­ciw­szy to­pór o dwóch ostrzach po­rą­bał tę fi­gu­rę na ka­wał­ki” (ydo­lum gen­tis no­mi­ne Thor stans in con­ci­lio pa­ga­no­rum ce­pit ana­the­ma­ti­sa­re si­mu­lque ar­rep­ta bi­pen­ni si­mu­la­crum in fru­sta con­ci­dit). W oczach Szwe­dów było to oczy­wi­ście mon­stru­al­ne świę­to­kradz­two, wy­mie­rzy­li za­tem mi­sjo­na­rzo­wi karę od­po­wied­nią do zbrod­ni: „Za taką śmia­łość zo­stał za­raz prze­szy­ty ty­sią­cem ran i od­dał do nie­ba du­szę god­ną pal­my mę­czeń­stwa. Jego roz­szar­pa­ne cia­ło po licz­nych znie­wa­gach bar­ba­rzyń­cy uto­pi­li w ba­gnie” (cor­pus eius bar­ba­ri la­nia­tum mer­se­runt in pa­lu­dem)9.

Na­rzu­ca się ze­sta­wie­nie tej wzmian­ki z roz­dzia­łem 12 Ger­ma­nii. Czy­ta­my tam, że na ple­mien­nych wie­cach są­dzo­no zbrod­nie za­gro­żo­ne karą śmier­ci, przy czym spo­sób wy­ko­na­nia tej kary za­le­żał od ro­dza­ju prze­stęp­stwa (di­stinc­tio po­ena­rum ex de­lic­to): „zdraj­ców i zbie­gów wie­sza­ją na drze­wach, a win­nych tchó­rzo­stwa na woj­nie lub cie­le­snej hań­by to­pią w bło­cie i ba­gnie przy­kry­wa­jąc z wierz­chu ga­łę­zia­mi” (igna­vos et im­bel­les et cor­po­re in­fa­mes ca­eno ac pa­lu­de, in­iec­ta in­su­per cra­te, mer­gunt). Róż­ni­cę w spo­so­bie kaź­ni wy­wo­dził Ta­cyt z przy­pi­sa­ne­go Ger­ma­nom po­glą­du, że „ka­rząc, na­le­ży zbrod­nie wy­sta­wiać na wi­dok, sro­mo­ty zaś ukry­wać” (sce­le­ra osten­di opor­te­at, dum pu­niun­tur, fla­gi­tia ab­scon­di)10.

Hi­po­te­za wę­drow­ne­go mo­ty­wu li­te­rac­kie­go, któ­re­go szlak pro­wa­dził­by od Ta­cy­ta do ka­no­ni­ka z Bre­my, może nę­cić per­spek­ty­wą pro­ste­go ob­ja­śnie­nia zbież­no­ści, ale jest z grun­tu fał­szy­wa. In­for­ma­cja o to­pie­niu ska­zań­ców w ba­gnie znaj­du­je się w 12 roz­dzia­le Ger­ma­nii, cał­ko­wi­cie po­mi­nię­tym przez Ru­dol­fa z Ful­dy i w re­zul­ta­cie nie­zna­nym Ada­mo­wi z Bre­my. Wia­do­mość, że cia­ło mi­sjo­na­rza, któ­ry tar­gnął się na po­gań­ską świę­tość, „bar­ba­rzyń­cy uto­pi­li w ba­gnie”, jest cał­kiem nie­za­leż­na od ob­ser­wa­cji za­no­to­wa­nej pra­wie ty­siąc lat wcze­śniej przez rzym­skie­go hi­sto­ry­ka. Ani Adam z Bre­my, ani na­wet Ta­cyt nie ro­zu­mie­li zna­cze­nia tego, co opi­sa­li, ale ich za­pi­sy znaj­du­ją wia­ry­god­ne po­twier­dze­nie, a po czę­ści tak­że ob­ja­śnie­nie w in­nych źró­dłach.

Spo­rzą­dzo­ny na po­cząt­ku VI w. spis zwy­cza­jo­we­go pra­wa Bur­gun­dów za­wie­ra w ty­tu­le XXXIV na­stę­pu­ją­cą nor­mę: „Je­że­li ja­kaś ko­bie­ta po­rzu­ci swo­je­go męża, z któ­rym jest praw­nie złą­czo­na, ma zo­stać zgła­dzo­na w ba­gnie” (ne­ce­tur in luto)11. Wia­ry­god­ność in­for­ma­cji jest w tym wy­pad­ku poza spo­rem. Mamy do czy­nie­nia z nor­mą tra­dy­cyj­ne­go pra­wa, któ­rej nie spo­sób uznać za re­mi­ni­scen­cję li­te­rac­ką. Po­rzu­ce­nie męża przez żonę było w oczach Bur­gun­dów czy­nem szcze­gól­nie wy­stęp­nym i bul­wer­su­ją­cym, po­nie­waż sta­no­wi­ło po­gwał­ce­nie sa­kral­nych norm, na któ­rych opie­rał się pa­triar­chal­ny ład spo­łecz­ny. Cho­dzi­ło o tabu sek­su­al­ne, co w peł­ni od­po­wia­da in­for­ma­cji Ta­cy­ta o to­pie­niu w ba­gnie lu­dzi spla­mio­nych cie­le­sną nie­czy­sto­ścią (cor­po­re in­fa­mes). Ła­two zro­zu­mieć, że ma­ka­brycz­ne oko­licz­no­ści tej śmier­ci przy­cią­gnę­ły uwa­gę rzym­skie­go pi­sa­rza, ale re­dak­to­rzy spi­sów pra­wa kie­ro­wa­li się za­zwy­czaj in­ny­mi kry­te­ria­mi. O ka­rze śmier­ci pi­sa­no tam na ogół bez wda­wa­nia się w spo­sób jej wy­ko­na­nia. Szcze­gó­ło­wa dys­po­zy­cja za­war­ta w XXXIV ty­tu­le pra­wa Bur­gun­dów wska­zu­je, że spo­sób i miej­sce uśmier­ce­nia wia­ro­łom­nej żony mia­ły istot­ne ob­rzę­do­we zna­cze­nie, zwią­za­ne naj­praw­do­po­dob­niej ge­ne­tycz­nie z kul­tem po­gań­skim.

Mówi o tym wprost nor­ma umiesz­czo­na na koń­cu tzw. do­dat­ku mę­dr­ców, czy­li tek­stu za­pi­sa­ne­go w związ­ku z prze­pro­wa­dza­ną oko­ło 802 r. ko­dy­fi­ka­cją zwy­cza­jo­we­go pra­wa Fry­zów: „Kto we­drze się do świą­ty­ni i za­gar­nie stam­tąd ja­kie­kol­wiek przed­mio­ty kul­tu, ma być za­pro­wa­dzo­ny nad mo­rze i na pia­sku, w miej­scu za­le­wa­nym zwy­kle wo­da­mi przy­pły­wu, na­le­ży ob­ciąć mu uszy, wy­ka­stro­wać i zło­żyć go w ofie­rze bo­gom, któ­rych świą­ty­nię po­gwał­cił” (Qui fa­num ef­fre­ge­rit et ibi ali­qu­id de sa­cris tu­le­rit, du­ci­tur ad mare, et in sa­bu­lo, quod ac­ces­sus ma­ris ope­ri­re so­let, fin­dun­tur au­res eius, et ca­stra­tur et im­mo­la­tur diis, qu­orum tem­pla vio­la­vit)12.

Po­wo­da­mi, dla któ­rych ta ewi­dent­nie po­gań­ska nor­ma zo­sta­ła za­no­to­wa­na przez chrze­ści­jań­skich ko­dy­fi­ka­to­rów, zaj­mie­my się w na­stęp­nym roz­dzia­le. Rzu­ca się w oczy zbież­ność owej nor­my z in­for­ma­cją Ada­ma Bre­meń­skie­go o mę­czeń­skiej śmier­ci Wol­fre­da. W obu wy­pad­kach mamy do czy­nie­nia z po­dob­ną zbrod­nią: gwał­tow­nym za­ma­chem na po­gań­skie sank­tu­arium. Po­dob­nie wy­mie­rzo­no też karę. Dra­stycz­ne szcze­gó­ły za­pi­sa­ne we fry­zyj­skim Do­dat­ku mę­dr­ców po­zwa­la­ją wy­obra­zić so­bie, na czym mo­gły po­le­gać fi­zycz­ne znie­wa­gi, owe mul­ta lu­di­bria, któ­ry­mi Szwe­dzi po­hań­bi­li cia­ło mi­sjo­na­rza przed wrzu­ce­niem go do ba­gna. U Fry­zów fi­nał nie roz­gry­wał się wpraw­dzie na ba­gnie, tyl­ko na pia­sku nad­mor­skim, ale z pre­cy­zyj­nym wska­za­niem, że cho­dzi o miej­sce za­le­wa­ne wo­da­mi przy­pły­wu, gdzie grunt jest wil­got­ny i grzą­ski. Tam wła­śnie po­zba­wio­ne uszu i mę­sko­ści cia­ło świę­to­krad­cy skła­da­no w ofie­rze znie­wa­żo­nym bó­stwom.

Ba­gna, pod­mo­kłe grun­ty i wody sta­no­wi­ły w mi­to­lo­gii lu­dów in­do­eu­ro­pej­skich cha­rak­te­ry­stycz­ną do­me­nę bo­gów świa­ta pod­ziem­ne­go, du­chów zmar­łych i we­ge­ta­cji ro­ślin­nej. Zgod­ne świa­dec­twa źró­deł cha­rak­te­ry­zu­ją­cych miej­sca stra­ceń zbrod­nia­rzy, któ­rzy na­ru­szy­li sa­kral­ne pod­sta­wy bytu wspól­no­ty, a zwłasz­cza ob­ja­śnie­nie ich kaź­ni w Ad­di­tio sa­pien­tum, po­zwa­la­ją wno­sić, że prze­stęp­ców ta­kich skła­da­no w ofie­rze bó­stwom chto­nicz­nym13.

Do­sko­na­ła kon­ser­wa­cja szcząt­ków or­ga­nicz­nych w ba­gien­nym grun­cie spra­wi­ła, że nie­któ­rym z tych ofiar mo­że­my dziś spoj­rzeć w twarz. Naj­pierw przy ko­pa­niu tor­fu, a na­stęp­nie w toku ba­dań ar­che­olo­gicz­nych wy­do­by­to w pół­noc­nych Niem­czech, Da­nii, Ho­lan­dii oraz Ir­lan­dii kil­ka­set tzw. zwłok ba­gien­nych. Nie spo­sób, oczy­wi­ście, do­pa­try­wać się w nich wy­łącz­nie po­zo­sta­ło­ści po skry­to­bój­czych mor­dach lub nie­szczę­śli­wych wy­pad­kach. Część tych zna­le­zisk sku­pia się na sto­sun­ko­wo cia­snej prze­strze­ni w miej­scach, któ­re ar­che­olo­go­wie in­ter­pre­tu­ją jako ofiar­ne. Prze­wa­ża­ją tam cia­ła koni, wo­łów, ba­ra­nów i owiec, ale obok nich znaj­du­ją się cia­ła lu­dzi, nie­kie­dy z opa­ska­mi na oczach lub ze śla­da­mi za­da­nych przed śmier­cią udrę­czeń14.

Opi­sa­ny w Ger­ma­nii spo­sób ry­tu­al­ne­go uśmier­ca­nia prze­stęp­ców prak­ty­ko­wa­no, jak wi­dać, na roz­le­głych ob­sza­rach Eu­ro­py w prze­cią­gu wie­lu stu­le­ci. Po­stę­po­wa­li tak Bur­gun­do­wie na po­cząt­ku VI w. i Fry­zo­wie u pro­gu VIII stu­le­cia, a po­gań­scy Szwe­dzi jesz­cze w 1030 r. Adam Bre­meń­ski pi­sał o tym bli­sko ty­siąc lat po Ta­cy­cie i wciąż jesz­cze była to praw­da. Nie jest to je­dy­ny przy­kład utrzy­mu­ją­cych się przez wie­ki zwy­cza­jów i norm, o któ­rych po raz pierw­szy wspo­mniał w Ger­ma­nii Ta­cyt. Jego wzmian­ka o po­dej­mo­wa­niu de­cy­zji wie­co­wych przez szcze­gól­ny ro­dzaj wie­co­wej akla­ma­cji (po­trzą­sa­nie włócz­nia­mi) znaj­du­je po­twier­dze­nie w dwu­na­sto­wiecz­nych spi­sach nor­we­skich praw zwy­cza­jo­wych, gdzie ów ry­tu­ał wy­stę­pu­je pod na­zwą vap­na­ták15. W tym wy­pad­ku mamy do czy­nie­nia z pra­wem, a nie z li­te­ra­tu­rą i nie da się ob­ja­śnić zbież­no­ści wę­drów­ką to­po­su. Wy­da­je się, że nie­do­wie­rza­nie, z ja­kim ba­da­cze od­no­szą się do nie­wąt­pli­wych zbież­no­ści mię­dzy opi­sa­mi za­war­ty­mi w Ger­ma­nii a śre­dnio­wiecz­ny­mi nar­ra­cja­mi o bar­ba­rzyń­cach, wy­ra­ża cha­rak­te­ry­stycz­ną dla na­szej kul­tu­ry po­sta­wę wo­bec cza­su i spo­łecz­nej zmia­ny. Po­sta­wa ta nie uła­twia jed­nak ro­zu­mie­nia tra­dy­cyj­nych kul­tur i nie upo­waż­nia hi­sto­ry­ka do dys­kre­dy­ta­cji świa­dectw źró­dło­wych.

Zbież­no­ści mię­dzy Ta­cy­tem a śre­dnio­wiecz­ny­mi nar­ra­to­ra­mi do­ty­czą zresz­tą za­rów­no nar­ra­cji o ple­mio­nach ger­mań­skich, jak i sło­wiań­skich. In­for­ma­cje Thiet­ma­ra z Mer­se­bur­ga o cho­rą­gwiach z wi­ze­run­ka­mi po­gań­skich bóstw, któ­re Lu­ci­cy za­bie­ra­li na wy­pra­wy wo­jen­ne ze świą­ty­ni Swa­ro­ży­ca w Ra­do­gosz­czy, a tak­że wzmian­ka o to­wa­rzy­szą­cych im na woj­nie ka­pła­nach znaj­du­ją oczy­wi­stą ana­lo­gię w 7 roz­dzia­le Ger­ma­nii16. Wia­do­mo­ści na ten te­mat za­czerp­nął Thiet­mar jed­nak nie od Ta­cy­ta, lecz od na­ocz­nych świad­ków, któ­rzy ra­mię w ra­mię z Lu­ci­ca­mi bra­li udział w wy­pra­wach Hen­ry­ka II prze­ciw­ko Bo­le­sła­wo­wi Chro­bre­mu. Rów­nież szcze­gó­ło­wy opis lu­cic­kich wy­rocz­ni – wróż­by z lo­sów i wróż­by z ko­nia – przed­sta­wia się u Thiet­ma­ra po­dob­nie, choć nie iden­tycz­nie jak w 10 roz­dzia­le Ger­ma­nii. Re­la­cja Thiet­ma­ra na ten te­mat po­kry­wa się zresz­tą z opi­sa­mi wy­rocz­ni po­mor­skich w ży­wo­tach Ot­to­na Bam­ber­skie­go i wy­rocz­ni ru­gij­skiej w Ge­sta Da­no­rum Sak­sa Gra­ma­ty­ka oraz ze wzmian­ką w Kro­ni­ce Inf­lanc­kiej Hen­ry­ka Ło­tew­skie­go o wróż­bie z ko­nia u Li­wów17.

Po­do­bień­stwo łą­czy rów­nież nar­ra­cje roz­ma­itych au­to­rów o funk­cjo­no­wa­niu ple­mien­nych zgro­ma­dzeń. Od Ger­ma­nów Ta­cy­ta, Skla­we­nów i An­tów Pro­ko­pa z Ce­za­rei, po­gań­skich Sa­sów w Ży­wo­cie Le­bu­ina, Szwe­dów u Rim­ber­ta i u Ada­ma Bre­meń­skie­go, Lu­ci­ców u Thiet­ma­ra, po­mor­skich Py­rzy­czan u Her­bor­da aż po Wa­grów w Kro­ni­ce Sło­wian Hel­mol­da, po­wta­rza się w grun­cie rze­czy ten sam ob­raz wie­cu i jego roli w po­li­tycz­nym ustro­ju ple­mion. Nie mamy przy tym do czy­nie­nia z łań­cu­chem li­te­rac­kich za­po­ży­czeń, lecz z nie­za­leż­ny­mi za­pi­sa­mi po­dob­nych ob­ser­wa­cji, cza­sem oso­bi­stych, jak u Hel­mol­da, a cza­sem za­czerp­nię­tych wprost od do­brze po­in­for­mo­wa­nych świad­ków, jak w kro­ni­ce Thiet­ma­ra lub w star­szym Ży­wo­cie Le­bu­ina.

Czy za­tem zbież­ność tych nar­ra­cji świad­czy o spo­łecz­no-ustro­jo­wej jed­no­rod­no­ści bar­ba­rzyń­skich ple­mion i o dłu­gim trwa­niu ich tra­dy­cyj­ne­go ładu? Wnio­sek taki był­by zbyt pro­sty i za­nad­to wy­god­ny. Po­do­bień­stwo świa­dectw może wy­ni­kać nie tyl­ko z po­do­bień­stwa opi­sy­wa­nej rze­czy­wi­sto­ści, ale tak­że z po­dob­ne­go spo­so­bu jej po­strze­ga­nia. Na zbież­ność ob­ser­wa­cji może wpły­wać wspól­no­ta punk­tu wi­dze­nia ob­ser­wa­to­rów. Gdy mowa o in­sty­tu­cjach po­li­tycz­nych bar­ba­rzyń­skich ple­mion, ro­zu­mo­wa­nie Ta­cy­ta, Pro­ko­pa z Ce­za­rei, Bedy, ha­gio­gra­fa św. Le­bu­ina, Rim­ber­ta, Thiet­ma­ra czy Ada­ma z Bre­my po­dą­ża­ło za­wsze tym sa­mym to­rem. Punk­tem wyj­ścia było stwier­dze­nie bra­ku wła­dzy kró­lew­skiej lub jej zdu­mie­wa­ją­cej sła­bo­ści. W ślad za zdzi­wie­niem po­ja­wia­ło się py­ta­nie: w jaki spo­sób bar­ba­rzyń­cy ra­dzi­li so­bie z po­dej­mo­wa­niem i wy­ko­ny­wa­niem de­cy­zji? W po­szu­ki­wa­niu od­po­wie­dzi nar­ra­to­rzy skłon­ni byli trak­to­wać zgro­ma­dze­nia wie­co­we jako coś w ro­dza­ju re­me­dium na brak cy­wi­li­zo­wa­nej pań­stwo­wo­ści18.

Ten sche­mat my­ślo­wy może po­słu­żyć za przy­kład ilu­stru­ją­cy za­sad­ni­czą wspól­no­tę punk­tu wi­dze­nia na­szych źró­deł. Nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, że bi­skup z Mer­se­bur­ga czer­pał wia­do­mo­ści o Lu­ci­cach od współ­cze­snych so­bie i do­brze po­in­for­mo­wa­nych świad­ków, czy­li „z ży­cia”, a nie z lek­tu­ry sta­ro­żyt­nych au­to­rów. Thiet­mar nie znał Ger­ma­nii i za­pew­ne nic nie wie­dział o Ta­cy­cie. Ale Thiet­mar był sy­nem Ko­ścio­ła, a więc wnu­kiem Rzy­mu. Z rzym­skim hi­sto­ry­kiem, któ­re­go dzieł nie czy­tał, łą­czy­ła go ma­try­ca kul­tu­ro­we­go dzie­dzic­twa. Umy­sło­we in­stru­men­ta­rium ko­ściel­nych pi­sa­rzy śre­dnio­wiecz­ne­go Za­cho­du, choć pod wie­lo­ma wzglę­da­mi ubo­gie w po­rów­na­niu z ich an­tycz­ny­mi po­przed­ni­ka­mi, wy­wo­dzi­ło się prze­cież z kul­tu­ry kla­sycz­nej. In­te­lek­tu­ali­ści an­ty­ku i śre­dnio­wie­cza spo­glą­da­li na świat bar­ba­rzyń­ski przez pry­zmat tych sa­mych sche­ma­tów po­ję­cio­wych. Dla­te­go te same zja­wi­ska w ustro­ju spo­łe­czeństw ple­mien­nych wy­da­wa­ły im się dziw­ne, god­ne uwa­gi lub eg­zo­tycz­ne i wy­su­wa­ły się na pierw­szy plan, prze­są­dza­jąc o po­dob­nej kom­po­zy­cji ob­ra­zu. Nie jest to po­wód, by od­ma­wiać przy­wo­ła­nym nar­ra­to­rom wia­ry­god­no­ści, ale jest to po­waż­ny pro­blem, któ­re­mu musi sta­wić czo­ło kry­tycz­na in­ter­pre­ta­cja źró­deł.

Ko­mu­ni­ka­cja mię­dzy­kul­tu­ro­wa jako pro­blem źró­dło­znaw­czy. Po­chwa­ły bar­ba­rzyń­skiej go­ścin­no­ści i oby­czaj­no­ści

Li­te­rac­kie za­po­ży­cze­nia spra­wia­ją przy kry­ty­ce źró­deł sto­sun­ko­wo nie­wiel­ki kło­pot, gdyż dają się dość ła­two roz­po­znać. Wie­my, że ha­gio­graf św. Le­bu­ina, cha­rak­te­ry­zu­jąc ustrój po­li­tycz­ny sa­skich ple­mion, po­słu­żył się sfor­mu­ło­wa­niem za­po­ży­czo­nym od Bedy. Wie­my, że Adam Bre­meń­ski ko­rzy­stał z Rim­ber­ta, Hel­mold zaś czer­pał ob­fi­cie z Ada­ma Bre­meń­skie­go. Wpływ li­te­rac­kich wzo­rów na wia­ry­god­ność roz­ma­itych źró­deł i po­szcze­gól­nych in­for­ma­cji wy­ma­ga w każ­dym wy­pad­ku zin­dy­wi­du­ali­zo­wa­nej oce­ny. Nie da się jed­nak tą dro­gą spro­wa­dzić an­tycz­nych i śre­dnio­wiecz­nych nar­ra­cji o bar­ba­rzyń­cach do wspól­ne­go mia­now­ni­ka. To, że au­to­rzy owych nar­ra­cji chęt­nie ko­rzy­sta­li z dzieł po­przed­ni­ków, nie ozna­cza prze­cież, że sieć li­te­rac­kich za­po­ży­czeń łą­czy­ła ich wszyst­kich w jed­ną ca­łość. Wszyst­kich na­to­miast łą­czy­ła po­dob­na sy­tu­acja an­tro­po­lo­gicz­na: każ­de z tych źró­deł zro­dzi­ło się z ko­mu­ni­ka­cji mię­dzy dwie­ma od­mien­ny­mi kul­tu­ra­mi.

Była to ko­mu­ni­ka­cja nie­uchron­nie ob­cią­żo­na nie­po­ro­zu­mie­nia­mi. Każ­da ze stron ro­zu­mia­ła stro­nę prze­ciw­ną po swo­je­mu, ale tyl­ko jed­na dys­po­no­wa­ła umie­jęt­no­ścią pi­sa­nia i tyl­ko jej za­pi­sy mamy do dys­po­zy­cji. Aby na pod­sta­wie tych za­pi­sów do­trzeć do stro­ny nie­pi­śmien­nej, mu­si­my roz­po­znać kul­tu­ro­we prze­szko­dy, któ­re ogra­ni­cza­ły zdol­ność ów­cze­snych lu­dzi cy­wi­li­zo­wa­nych do ro­zu­mie­nia bar­ba­rzyń­ców i za­kłó­ca­ły ko­mu­ni­ka­cję mię­dzy nimi. Do­pie­ro wów­czas bę­dzie­my mo­gli roz­wi­kłać wę­zeł nie­po­ro­zu­mień19. Nie za­wsze i nie do koń­ca bywa to wy­ko­nal­ne, ale w tym wła­śnie tkwi głów­ny pro­blem hi­sto­rycz­nej kry­ty­ki tych źró­deł.

Ogól­ne sfor­mu­ło­wa­nie warsz­ta­to­we­go pro­ble­mu war­to zi­lu­stro­wać szcze­gó­ło­wym przy­kła­dem. Przyj­rzyj­my się więc, ty­tu­łem przy­kła­du wła­śnie, opi­niom sta­ro­żyt­nych i śre­dnio­wiecz­nych au­to­rów o go­ścin­no­ści oka­zy­wa­nej przez ludy bar­ba­rzyń­skie przy­by­szom z ob­cych kra­jów.

We­dług Ce­za­ra Ger­ma­nie „uwa­ża­ją, że nie wol­no skrzyw­dzić go­ścia; tych, któ­rzy z ja­kie­go­kol­wiek po­wo­du do nich przy­by­li, chro­nią przed krzyw­dą (in­iu­ria) i mają za nie­ty­kal­nych (do­słow­nie: świę­tych – sanc­tos ha­bent), domy wszyst­kich sto­ją przed nimi otwo­rem, a żyw­ność jest jak wspól­na”20. Po­dob­nie pi­sał o Ger­ma­nach Ta­cyt: „Ża­den lud nie jest bar­dziej hoj­ny w bie­sia­dach i przyj­mo­wa­niu go­ści. Uwa­ża­ją oni, że od­mó­wić ko­mu­kol­wiek ze śmier­tel­nych go­ści­ny pod swo­im da­chem jest czy­nem bez­boż­nym (ne­fas); każ­dy po­dej­mu­je [go­ścia] bie­sia­dą we­dle swo­jej za­moż­no­ści, a gdy brak­nie za­so­bów, ten, któ­ry do­tąd był go­spo­da­rzem, sta­je się go­ścio­wi prze­wod­ni­kiem i to­wa­rzy­szem. Do naj­bliż­sze­go domu wcho­dzą nie­pro­sze­ni, ale to nie ma zna­cze­nia: z taką samą uprzej­mo­ścią są tam przyj­mo­wa­ni. Gdy idzie o pra­wa go­ścia, nikt nie czy­ni róż­ni­cy mię­dzy zna­jo­mym a nie­zna­jo­mym. Je­że­li od­cho­dzą­cy o coś po­pro­si, zwy­czaj każe mu to dać i w rów­nie bez­po­śred­ni spo­sób moż­na po­pro­sić o coś na­wza­jem. Cie­szą się z da­rów, lecz ani nie li­czą tych, któ­re ofia­ro­wa­li, ani nie czu­ją się zo­bo­wią­za­ni tymi, któ­re otrzy­ma­li”21.

Nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, że Ta­cyt na­wią­zał tu do Ce­za­ra. Nie mamy jed­nak do czy­nie­nia z pro­stym za­po­ży­cze­niem. W Ger­ma­nii po­ja­wia się nie­obec­ny u Ce­za­ra wą­tek wza­jem­nych da­rów. Z punk­tu wi­dze­nia et­no­lo­gii traf­ność tej ob­ser­wa­cji nie bu­dzi naj­mniej­szych wąt­pli­wo­ści22. W tym wy­pad­ku Ta­cyt oparł się za­pew­ne na do­świad­cze­niach rzym­skich kup­ców i po­dróż­ni­ków. Od nich też po­cho­dzić może in­for­ma­cja o prze­pro­wa­dza­niu go­ścia z domu do domu. Kon­kre­ty­zu­je ona wzmian­kę Ce­za­ra o do­stęp­no­ści wszyst­kich do­mów i ko­re­spon­du­je z wy­eks­po­no­wa­ną w Ko­men­ta­rzach o woj­nie ga­lij­skiej ochro­ną bez­pie­czeń­stwa go­ścia.

Oby­dwa wąt­ki – dba­łość o bez­pie­czeń­stwo go­ścia i od­pro­wa­dza­nie go z domu do domu – spo­ty­ka­my w Stra­te­gi­ko­nie Pseu­do-Mau­ry­ce­go. Rzecz nie do­ty­czy tym ra­zem Ger­ma­nów, lecz Sło­wian są­sia­du­ją­cych na prze­ło­mie VI i VII w. z Bi­zan­cjum: Skla­we­nów i An­tów. Czy­ta­my o nich, że „do cu­dzo­ziem­skich przy­by­szów od­no­szą się życz­li­wie i uprzej­mie, ochra­nia­ją ich i prze­pro­wa­dza­ją z miej­sca na miej­sce, tam do­kąd chcą się udać. A je­że­li zda­rzy się, że wsku­tek za­nie­dba­nia ze stro­ny go­spo­da­rza przy­by­szo­wi zo­sta­nie wy­rzą­dzo­na krzyw­da, wów­czas ten, kto go po­przed­nio go­ścił, wsz­czy­na woj­nę prze­ciw­ko win­ne­mu [za­nie­dba­nia], uwa­ża­jąc za swój świę­ty obo­wią­zek ze­mścić się za go­ścia”23.

Au­tor tego tek­stu praw­do­po­dob­nie znał ła­ci­nę, ale nie wia­do­mo, czy kie­dyś czy­tał Ko­men­ta­rze o woj­nie ga­lij­skiej i Ger­ma­nię. Nie ma to zresz­tą więk­sze­go zna­cze­nia. Stra­te­gi­kon był pod­ręcz­ni­kiem tak­ty­ki woj­sko­wej i za­wie­rał in­for­ma­cje, któ­re mo­gły się przy­dać bi­zan­tyń­skim do­wód­com, a nie li­te­rac­kie re­mi­ni­scen­cje. Ce­sar­stwo było na­ra­żo­ne na ata­ki ze stro­ny Sło­wian i samo po­dej­mo­wa­ło prze­ciw­ko nim wy­pra­wy, mu­sia­ło więc zbie­rać o nich wszel­kie in­for­ma­cje ma­ją­ce war­tość wy­wia­dow­czą. In­for­ma­to­ra­mi byli siłą rze­czy roz­ma­ici po­dróż­ni­cy, przede wszyst­kim kup­cy prze­mie­rza­ją­cy te­ry­to­ria sło­wiań­skie. Spo­sób, w jaki Sło­wia­nie trak­to­wa­li cu­dzo­ziem­skich go­ści, do­ty­czył tych in­for­ma­to­rów naj­bar­dziej bez­po­śred­nio i miał zna­cze­nie tak­że dla ko­rzy­sta­ją­cych z ich wie­dzy bi­zan­tyń­skich woj­sko­wych; dla­te­go zo­stał opi­sa­ny w Stra­te­gi­ko­nie. Opis ten wy­ra­ża wie­dzę opar­tą na mel­dun­kach, a zbież­ność ze wzmian­ka­mi Ce­za­ra i Ta­cy­ta wy­ni­ka wy­łącz­nie z po­do­bień­stwa opi­sy­wa­nej rze­czy­wi­sto­ści i z po­dob­ne­go spo­so­bu jej po­strze­ga­nia. Au­tor Stra­te­gi­ko­nu do­strzegł przy tym istot­ną oko­licz­ność, któ­ra uszła uwa­gi Ce­za­ra i Ta­cy­ta: czło­wiek, któ­ry uchy­bił nor­mom go­ścin­no­ści i nie za­pew­nił bez­pie­czeń­stwa prze­ka­za­ne­mu pod jego opie­kę przy­by­szo­wi, na­ra­żał się na wróż­dę ze stro­ny wła­snych współ­ple­mień­ców. W ro­zu­mie­niu Pseu­do-Mau­ry­ce­go mia­ła to być wróż­da in­dy­wi­du­al­na; w roli mści­cie­la wy­stę­po­wał ten, kto po­przed­nio go­ścił przy­by­sza.

In­a­czej przed­sta­wia się ze­msta za na­ru­sze­nie praw go­ścia w świe­tle Kro­ni­ki Sło­wian Hel­mol­da. Jej au­tor nie znał gre­ki, nie miał po­ję­cia o Stra­te­gi­ko­nie i nie czy­tał Ce­za­ra ani Ta­cy­ta24, za to do­brze znał pół­noc­no-za­chod­nich Sło­wian, a zwłasz­cza Wa­grów, wśród któ­rych przez bli­sko 10 lat pro­wa­dził pra­cę dusz­pa­ster­ską. Hel­mold po­ja­wił się tam po raz pierw­szy na po­cząt­ku 1156 r., to­wa­rzy­sząc bi­sku­po­wi Ge­rol­do­wi w po­dró­ży do kra­iny cał­kiem jesz­cze po­gań­skich Wa­grów. Ksią­żę tego ple­mie­nia Przy­by­sław pod­jął bi­sku­pa z to­wa­rzy­sza­mi ucztą w swo­jej sie­dzi­bie. „Dwa­dzie­ścia dań za­peł­nia­ło przy­go­to­wa­ny dla nas stół” – za­pi­sał Hel­mold. „Tam prze­ko­na­łem się na wła­sne oczy o tym, o czym przed­tem wie­dzia­łem ze sły­sze­nia: że nie ma bar­dziej go­ścin­ne­go ludu niż Sło­wia­nie. Wszy­scy bo­wiem, jak­by kie­ru­jąc się jed­nym po­sta­no­wie­niem, tak ocho­czo przyj­mu­ją go­ści, że nikt nie po­trze­bu­je pro­sić o go­ści­nę (…). A gdy­by ko­goś przy­ła­pa­no na tym, że (…) od­pę­dził wę­drow­ca pro­szą­ce­go o go­ści­nę, to wol­no spa­lić dom i do­by­tek ta­kie­go czło­wie­ka (hu­ius do­mum et fa­cul­ta­tes in­cen­dio con­su­me­re li­ci­tum est) i wszy­scy jak je­den mąż zwra­ca­ją się prze­ciw­ko nie­mu, gło­sząc, że ten, kto wa­żył się od­mó­wić go­ścio­wi chle­ba, jest po­zba­wio­ny czci, nik­czem­ny i po­wi­nien być przez wszyst­kich od­pę­dza­ny” (lub „wy­gna­ny” – ab omni­bus exsi­bi­lan­dum, a we­dług in­nej ko­pii ab omni­bus exi­lian­dum est)25.

Być może Hel­mold nie w peł­ni zda­wał so­bie spra­wę ze zna­cze­nia tego, co opi­sy­wał. Zwró­ce­nie się zbio­ro­wo­ści prze­ciw jed­no­st­ce, któ­ra zła­ma­ła re­gu­ły go­ścin­no­ści, sta­no­wi­ło tu coś znacz­nie do­tkliw­sze­go niż mo­ral­ne po­tę­pie­nie. Spa­le­nie domu było jed­ną z naj­sroż­szych kar, ja­kie sto­so­wa­ły spo­łe­czeń­stwa ple­mien­ne. Dom wy­zna­czał czło­wie­ko­wi miej­sce wśród lu­dzi i był nie­ty­kal­nym schro­nie­niem. Na­wet za­bój­cy pod­le­ga­ją­ce­go zwy­cza­jo­wej ze­mście nie wol­no było za­bić w jego wła­snym domu26. Jed­no­myśl­nie okrzyk­nię­ta nie­sła­wa oraz le­gal­ne spa­le­nie domu i do­byt­ku rów­na­ło się usu­nię­ciu poza na­wias ludz­kiej wspól­no­ty, wy­zu­ciu z wszel­kich praw, ba­ni­cji.

Świa­dec­two Hel­mol­da war­to ze­sta­wić z opo­wie­ścią Bedy o dwóch an­glo­sa­skich mi­sjo­na­rzach, Ewal­dzie Czar­nym i Ewal­dzie Bia­łym, któ­rzy w koń­cu VII w. zgi­nę­li śmier­cią mę­czeń­ską w kra­ju „sta­rych”, to jest za­mor­skich, kon­ty­nen­tal­nych Sa­sów. Po przy­by­ciu do Sak­so­nii mi­sjo­na­rze ci „zna­leź­li go­ści­nę u star­sze­go pew­nej wio­ski (vil­li­cus) i po­pro­si­li go, żeby ich prze­pro­wa­dził do sa­tra­py, któ­re­mu pod­le­gał, gdyż mu­szą mu prze­ka­zać waż­ne i po­ży­tecz­ne po­sła­nie. Nie mają bo­wiem kró­la owi sta­rzy Sasi – tłu­ma­czył Beda swo­im czy­tel­ni­kom – lecz wie­lu sa­tra­pów usta­no­wio­nych nad swo­im lu­dem, któ­rzy z na­dej­ściem woj­ny rzu­ca­ją na rów­ni losy i za tym, kogo los wska­że, idą wszy­scy w czas woj­ny, tego słu­cha­ją; gdy zaś skoń­czy się woj­na, zno­wu wszy­scy sa­tra­po­wie są rów­ni so­bie wła­dzą. Przy­jął ich za­tem ów star­szy wio­ski i obie­cu­jąc prze­pro­wa­dzić do sa­tra­py, któ­re­mu pod­le­gał, przez kil­ka dni za­trzy­mał ich u sie­bie”.

Ale Bia­ły i Czar­ny Ewald co­dzien­nie od­pra­wia­li msze. Za­nie­po­ko­iło to „bar­ba­rzyń­ców”, któ­rzy zro­zu­mie­li, że mają do czy­nie­nia z „ludź­mi in­nej wia­ry”, i z oba­wy przed na­wró­ce­niem sa­tra­py oraz chry­stia­ni­za­cją kra­ju za­bi­li obu mi­sjo­na­rzy, a ich cia­ła wrzu­ci­li do Renu. „Gdy usły­szał o tym ów sa­tra­pa, z któ­rym [mi­sjo­na­rze] chcie­li się zo­ba­czyć, bar­dzo się roz­gnie­wał, że nie po­zwo­lo­no do­trzeć do nie­go sta­ra­ją­cym się o spo­tka­nie wę­drow­com, i po­sław­szy, po­za­bi­jał wszyst­kich tych wie­śnia­ków, a wio­skę spa­lił” (et mit­tens oc­ci­dit uica­nos il­los omnes, uicu­mque in­cen­dio con­sum­sit)27.

Beda nie po­dał roku zda­rze­nia, za­pi­sał na­to­miast dzień śmier­ci mi­sjo­na­rzy – 3 paź­dzier­ni­ka. Świad­czy to o kształ­tu­ją­cym się w Ko­lo­nii kul­cie mę­czen­ni­ków. Opo­wieść Bedy o ich wy­pra­wie i śmier­ci opie­ra się za­tem na tra­dy­cji ha­gio­gra­ficz­nej, któ­rej osno­wa – mimo upły­wu oko­ło 30 lat od opi­sy­wa­nych wy­da­rzeń – wy­da­je się z grub­sza wia­ry­god­na. Nie zna­czy to, że uczo­ny mnich an­glo­sa­ski miał o eg­zo­tycz­nym kra­ju „sta­rych Sa­sów” wie­dzę wy­star­cza­ją­cą do wła­ści­we­go ro­zu­mie­nia wszyst­kich re­aliów.

Za­uważ­my, że Czar­ny i Bia­ły Ewald za­raz po przy­by­ciu do Sak­so­nii zna­leź­li bez kło­po­tu go­ści­nę (uenien­tes in pro­uin­ciam in­trau­erunt ho­spi­tium cu­ius­dam uil­li­ci), z czym łą­czy­ło się zo­bo­wią­za­nie go­spo­da­rza do od­pro­wa­dze­nia go­ści tam, gdzie chcie­li się na­stęp­nie udać. Jest to w peł­ni zgod­ne z nor­mą po­stę­po­wa­nia wo­bec cu­dzo­ziem­skich przy­by­szów, któ­rą zna­my z re­la­cji Ta­cy­ta o Ger­ma­nach i Pseu­do-Mau­ry­ce­go o po­łu­dnio­wych Sło­wia­nach, a tak­że Ada­ma Bre­meń­skie­go o Szwe­dach28. Za­bój­stwo mi­sjo­na­rzy sta­no­wi­ło – rzecz ja­sna – dra­stycz­ne zła­ma­nie tej nor­my. Ze wzglę­du na wrzu­ce­nie zwłok do rze­ki nie było to zresz­tą zwy­kłe za­bój­stwo, lecz zbrod­nia znacz­nie cięż­sza – skry­to­bój­stwo zwa­ne przez Ger­ma­nów mor­dem (mor­drid, mord­to­tum). Spraw­ca ta­kie­go czy­nu mu­siał we­dług zwy­cza­jo­we­go pra­wa Sa­sów za­pła­cić w cha­rak­te­rze oku­pu dzie­wię­cio­krot­ny we­rgeld ofia­ry lub zgi­nąć z rąk mści­cie­li29.

Wą­tek kary spa­da­ją­cej na za­bój­ców świę­te­go wy­stę­pu­je nie­raz w utwo­rach ha­gio­gra­ficz­nych, ale nie ma po­wo­du kwe­stio­no­wać in­for­ma­cji, że za­bój­cy Czar­ne­go i Bia­łe­go Ewal­da za­pła­ci­li za swój czyn wła­sny­mi gło­wa­mi. Przede wszyst­kim jed­nak za­słu­gu­je na wia­rę wia­do­mość, że domy osób od­po­wie­dzial­nych za śmierć cu­dzo­ziem­skich przy­by­szów zo­sta­ły spa­lo­ne. Istot­na wy­da­je się zbież­ność tej in­for­ma­cji z opo­wie­ścią Hel­mol­da o Wa­grach. Ze­sta­wie­nie obu źró­deł po­zwa­la do­pa­try­wać się w spa­le­niu domu istot­nych ele­men­tów kary za dra­stycz­ne na­ru­sze­nie obo­wiąz­ków go­ścin­no­ści lub – sze­rzej rzecz uj­mu­jąc – za znie­wa­gę ma­cie­rzy­stej wspól­no­ty i zła­ma­nie pod­sta­wo­wych re­guł jej funk­cjo­no­wa­nia.

Beda wie­dział, że Sasi nie mają kró­la, ale nie wy­da­je się, by w peł­ni ro­zu­miał me­cha­ni­zmy funk­cjo­no­wa­nia ple­mien­nej wspól­no­ty. Sko­ro za­bój­ców Czar­ne­go i Bia­łe­go Ewal­da spo­tka­ła sro­ga kara, to mu­sia­ło tu – w ro­zu­mie­niu Bedy – dzia­łać ka­rzą­ce ra­mię ja­kiejś wła­dzy. Upo­sta­cio­wa­niem ta­kiej wła­dzy stał się w nar­ra­cji o mę­czeń­stwie Ewal­dów „sa­tra­pa”, przed­sta­wio­ny ni­czym au­to­kra­tycz­ny król w mi­nia­tu­rze. To on „bar­dzo się roz­gnie­wał”, sam za­de­cy­do­wał o uka­ra­niu win­nych i wy­ko­nał tę de­cy­zję przez ja­kichś swo­ich wy­słan­ni­ków30.

Ter­min sa­tra­pae za­czerp­nął Beda z Bi­blii. Za wzór po­słu­ży­ła naj­praw­do­po­dob­niej Księ­ga Da­nie­la 6, 2-4: „Spodo­ba­ło się Da­riu­szo­wi usta­no­wić w pań­stwie stu dwu­dzie­stu sa­tra­pów (…), nad nimi zaś trzech zwierzch­ni­ków – jed­nym z nich był Da­niel” (pla­cu­it Da­rio et con­sti­tu­it su­per re­gnum sa­tra­pas CXX, ut es­sent in toto re­gno suo, et su­per eos prin­ci­pes tres, ex qu­ibus Da­niel unus erat). Prze­ję­cie tego ter­mi­nu wska­zu­je, że Beda miał na my­śli na­czel­ni­ków licz­nych jed­no­stek te­ry­to­rial­nych. W tym wła­śnie du­chu zmo­dy­fi­ko­wał za­po­ży­czo­ne od Bedy sfor­mu­ło­wa­nie au­tor star­sze­go Ży­wo­ta Le­bu­ina: „Daw­ni Sasi nie mie­li kró­la, lecz sa­tra­pów usta­no­wio­nych w [po­szcze­gól­nych] okrę­gach” (Re­gem an­ti­qui Sa­xo­nes non ha­be­bant, sed per pa­gos sa­tra­pas con­sti­tu­tos). Ha­gio­graf do­dał też in­for­ma­cję o wiel­ko­ple­mien­nym wie­cu w Mar­klo nad We­ze­rą, gdzie raz w roku zbie­ra­li się wszy­scy sa­tra­po­wie, każ­dy na cze­le do­bra­nej re­pre­zen­ta­cji swo­je­go okrę­gu31. Wy­raz pa­gus nie był tu ogól­ni­kiem, lecz ła­ciń­skim sy­no­ni­mem sa­skie­go ter­mi­nu go. Za­pi­ski rocz­ni­kar­skie z VIII w. i inne źró­dła zwią­za­ne z ka­ro­liń­skim pod­bo­jem Sak­so­nii okre­śla­ły za­zwy­czaj ter­mi­nem pa­gus jed­nost­ki te­ry­to­rial­ne naj­niż­sze­go rzę­du. O są­dow­nic­twie spra­wo­wa­nym w ra­mach tych jed­no­stek i o ka­rach, ja­kie tam wy­mie­rza­no, wie­my na szczę­ście ze źró­deł bar­dziej mia­ro­daj­nych niż Hi­sto­ria ko­ściel­na ludu An­glów Bedy Czci­god­ne­go.

W 797 r. Ka­rol Wiel­ki wy­dał dru­gi ka­pi­tu­larz dla pod­bi­tych te­re­nów Sak­so­nii. W pro­mul­ga­cji po­wo­ła­no się na obec­ność w Akwi­zgra­nie przy ogła­sza­niu tego aktu mia­ro­daj­nych czyn­ni­ków sa­skich. Przy­by­li tam po­cho­dzą­cy – jak pod­kre­ślił re­dak­tor ka­pi­tu­la­rza – z wie­lu okrę­gów przed­sta­wi­cie­le trzech sa­skich ple­mion wcie­lo­nych do pań­stwa Fran­ków: West­fa­lów, An­ga­rów i Ost­fa­lów (si­mu­lque con­gre­ga­tis Sa­xo­ni­bus de di­ver­sis pa­gis tam de West­fa­la­is et An­ga­riis quam et de Ost­fa­la­is)32. W 4 roz­dzia­le ka­pi­tu­la­rza Ka­rol Wiel­ki zgo­dził się, aby są­dow­nic­two lo­kal­ne spra­wo­wa­li, jak tego wy­ma­gał sta­ry zwy­czaj, sami miesz­kań­cy okrę­gu (ipsi pa­gen­ses), okre­śla­ni też na­prze­mien­nie rów­no­znacz­ny­mi ter­mi­na­mi „są­sie­dzi” lub „współ­są­sie­dzi” (vi­ci­nan­tes, vi­ci­ni, co­nvi­ci­ni). To oni wy­da­wa­li wy­rok (war­gi­da) i wy­mu­sza­li dla nie­go po­słuch. Ter­mi­no­lo­gia źró­dła wska­zu­je, że pod na­zwą pa­gus kry­ła się wspól­no­ta te­ry­to­rial­no-są­siedz­ka.

Roz­dział 8 ka­pi­tu­la­rza z 797 r. ujaw­nia, w jaki spo­sób ta wspól­no­ta są­dzi­ła i sto­so­wa­ła przy­mus. Wo­bec bun­tow­ni­ka (re­bel­lis), któ­ry nie chciał uznać wy­ro­ku wy­da­ne­go przez wła­snych są­sia­dów ani sta­wić się na we­zwa­nie przed sąd kró­la Fran­ków, Ka­rol Wiel­ki go­dził się na za­sto­so­wa­nie re­pre­sji zgod­nej ze sta­ro­daw­nym pra­wem ple­mion sa­skich (se­cun­dum eorum ewa). Miesz­kań­cy pagu mu­sie­li ze­brać się na wie­cu i pod­jąć tam jed­no­myśl­ne po­sta­no­wie­nie, na mocy któ­re­go pod­pa­la­li na­stęp­nie dom wi­no­waj­cy (con­dic­to com­mu­ne pla­ci­to si­mul ipsi pa­gen­ses ve­niant et si una­ni­mi­ter con­sen­se­rint pro di­stric­tio­ne il­lius cau­sa in­cen­da­tur)33. Na po­cząt­ku XI w. za­chod­nio­sło­wiań­scy Lu­ci­cy w iden­tycz­nym try­bie ka­ra­li współ­ple­mień­ca, któ­ry jaw­nie sa­bo­to­wał re­ali­za­cję jed­no­myśl­nych de­cy­zji wie­cu: wi­no­waj­ca „tra­cił wszyst­ko przez pod­pa­le­nie i nie­ustan­ną gra­bież”, chy­ba że za­pła­cił na zgro­ma­dze­niu jako okup swo­ją wła­sną główsz­czy­znę34. W obu wy­pad­kach za­rów­no orze­cze­nie, jak i wy­ko­na­nie kary znaj­do­wa­ło się do­słow­nie w rę­kach wspól­no­ty, a nie ja­kie­go­kol­wiek wiel­kie­go czy „ma­łe­go” wład­cy i jego sie­pa­czy.

W ka­pi­tu­la­rzu z 797 r. i w re­la­cji Thiet­ma­ra o Lu­ci­cach wina „bun­tow­ni­ka” po­le­ga­ła na osten­ta­cyj­nym nie­po­słu­szeń­stwie wo­bec uchwał wie­cu. Trak­to­wa­no to jako za­mach na pod­sta­wo­we re­gu­ły ży­cia pu­blicz­ne­go i znie­wa­gę ma­cie­rzy­stej wspól­no­ty, któ­ra zgod­nie ob­ra­ca­ła się prze­ciw­ko wi­no­waj­cy. Wzmian­ki Hel­mol­da i Bedy wska­zu­ją na sto­so­wa­nie tego sa­me­go ro­dza­ju re­pre­sji wo­bec osób win­nych na­ru­sze­nia za­sad go­ścin­no­ści, zwłasz­cza zaś nie­ty­kal­no­ści przy­by­sza i obo­wiąz­ku za­pew­nie­nia mu bez­pie­czeń­stwa. Gość po­zo­sta­wał pod opie­ką wspól­no­ty ple­mien­nej, dla któ­rej był nie tyl­ko łącz­ni­kiem z ota­cza­ją­cym świa­tem, ale za­ra­zem no­si­cie­lem pew­ne­go sa­crum. Zła­ma­nie miru chro­nią­ce­go przy­by­sza sta­no­wi­ło ob­ra­zę wspól­no­ty. Mści­ła się ona za­tem na wi­no­waj­cy po­dob­nie jak na „bun­tow­ni­ku”, któ­ry ją znie­wa­żył osten­ta­cyj­nym nie­po­słu­szeń­stwem wo­bec są­do­wych wy­ro­ków i po­li­tycz­nych de­cy­zji wie­cu. Wy­da­je się więc, że tro­skę o go­ścia i jego bez­pie­czeń­stwo dyk­to­wa­ły nie tyle spon­ta­nicz­na życz­li­wość i po­ryw ser­ca, ile su­ro­we nor­my tra­dy­cyj­ne­go pra­wa.

Ob­li­ga­to­ryj­ny cha­rak­ter re­guł go­ścin­no­ści po­twier­dza bur­gundz­ka Li­ber con­sti­tu­tio­num z po­cząt­ku VI w. W ty­tu­le XXXVIII tego pra­wa za­pi­sa­no: „Kto­kol­wiek od­mó­wi przy­by­wa­ją­ce­mu go­ścio­wi miej­sca pod da­chem lub przy ogniu, za­pła­ci 3 so­li­dy [pu­blicz­nej] kary” (qu­icu­mque ho­spi­ti ve­nien­ti tec­tum au­tfo­cum ne­ga­ve­rit, trium so­li­do­rum in­la­tio­ne mul­te­tur). „Kró­lew­skich współ­bie­siad­ni­ków”, czy­li dru­żyn­ni­ków i urzęd­ni­ków po­trak­to­wa­no od­ręb­nie: kara za od­mo­wę im go­ści­ny była dwu­krot­nie wyż­sza (si co­nvi­va re­gis est, VI so­li­dos mul­tae no­mi­ne so­lvat). Osob­na re­gu­la­cja do­ty­czy­ła cu­dzo­ziem­skich po­słów, okre­śla­jąc przed­miot na­leż­nych im świad­czeń sta­cyj­nych: jed­ne­go wie­prza lub jed­ne­go ba­ra­na na każ­dym miej­scu po­sto­ju, a zimą po­nad­to sia­no i jęcz­mień we­dle po­trze­by. Wła­ści­cie­lo­wi zwie­rzę­cia są­sie­dzi mie­li so­li­dar­nie zre­kom­pen­so­wać stra­tę, na­to­miast za od­mo­wę na­leż­ne­go po­słom świad­cze­nia gro­zi­ła kara 6 so­li­dów35.

Jak wi­dać, wła­dza kró­lew­ska wcze­śnie prze­ję­ła z rąk ple­mien­nej wspól­no­ty eg­ze­kwo­wa­nie po­wszech­ne­go obo­wiąz­ku go­ścin­no­ści i wy­ko­rzy­sta­ła tę pre­ro­ga­ty­wę dla za­spo­ko­je­nia wła­snych po­trzeb. Taki był za­pew­ne ro­do­wód cię­ża­rów pu­blicz­nych okre­śla­nych w róż­nych kra­jach roz­ma­ity­mi ter­mi­na­mi: gi­stum, go­ści­twa, stan, noc­leh itp. Ale obo­wią­zek uży­cze­nia każ­de­mu przy­by­szo­wi go­ści­ny pod swo­im da­chem i miej­sca przy pa­le­ni­sku nie był cię­ża­rem na rzecz mo­nar­chii. Była to sta­ra nor­ma ple­mien­ne­go pra­wa. Umiar­ko­wa­na kara za jej nie­do­peł­nie­nie (3 so­li­dy) po­zwa­la uznać za prze­sad­ną in­for­ma­cję Hel­mol­da, ja­ko­by wol­no było spa­lić dom i do­by­tek tego, kto „nie bał się od­mó­wić przy­by­szo­wi chle­ba” (qui ho­spi­ti pa­nem ne­ga­re non ti­mu­is­set). Spa­le­nie domu i ba­ni­cja były za­pew­ne karą za znacz­nie cięż­sze prze­stęp­stwa, sta­no­wią­ce po­gwał­ce­nie miru go­ścin­ne­go. Ale wspo­mnia­ne sło­wa Hel­mol­da w ze­sta­wie­niu z po­dob­nie brzmią­cą nor­mą pra­wa Bur­gun­dów (qu­icu­mque ho­spi­ti ve­nien­ti tec­tum au­tfo­cum ne­ga­ve­rit) wska­zu­ją, że udzie­le­nie przy­by­szo­wi go­ści­ny nie było spra­wą do­brej woli, a od­mo­wa pod­le­ga­ła ka­rze.

In­ter­pre­ta­cję taką mo­że­my sfor­mu­ło­wać, ze­sta­wia­jąc okru­chy in­for­ma­cji roz­sia­ne po roz­ma­itych źró­dłach nar­ra­cyj­nych, od Ce­za­ra po Hel­mol­da, z nor­ma­mi Ka­pi­tu­la­rza Sa­skie­go i pra­wa Bur­gun­dów. Ża­den jed­nak z an­tycz­nych i śre­dnio­wiecz­nych nar­ra­to­rów sam ta­kiej in­ter­pre­ta­cji nie sfor­mu­ło­wał. Sto­sun­ko­wo naj­le­piej po­in­for­mo­wa­ny Hel­mold pra­wie już do­ty­kał sed­na, ale za­trzy­mał się w pół kro­ku. Wie­dział on, jak dra­stycz­ne kon­se­kwen­cje gro­zi­ły za zła­ma­nie re­guł go­ścin­no­ści; za­ra­zem jed­nak wie­dział, że nie dzia­łał tu przy­mus ad­mi­ni­stra­cyj­ny, lecz zgod­na wro­gość „wszyst­kich”, ogó­łu zwra­ca­ją­ce­go się prze­ciw jed­no­st­ce. Nie przed­sta­wił więc tego, co opi­sy­wał, w ka­te­go­riach kary, lecz w ka­te­go­riach po­wszech­ne­go obu­rze­nia i mo­ral­nej re­pul­sji. Re­pre­sja kar­na bez in­stru­men­tów ad­mi­ni­stra­cyj­nych, kara wy­mie­rza­na i sto­so­wa­na bez­po­śred­nio przez zbio­ro­wość nie mie­ści­ły się Hel­mol­do­wi w gło­wie.

Nie mie­ści­ło się to w gło­wie rów­nież bi­zan­tyń­skie­mu au­to­ro­wi Stra­te­gi­ko­nu. Wie­dział on wpraw­dzie, że Sło­wia­nin, któ­ry nie za­pew­nił bez­pie­czeń­stwa go­ścio­wi, na­ra­żał się na wróż­dę, ale nie wy­obra­żał so­bie w roli mści­cie­la ca­łej wspól­no­ty, lecz jed­nost­kę: go­spo­da­rza, któ­ry wcze­śniej go­ścił po­krzyw­dzo­ne­go cu­dzo­ziem­ca.

Beda wie­dział znacz­nie mniej; nig­dy nie był w kra­ju „sta­rych Sa­sów” ani nie dys­po­no­wał ro­ze­zna­niem opar­tym na mel­dun­kach wy­wia­dow­czych. Sły­szał tyl­ko, że „sta­rzy Sasi” nie mają kró­la i że wła­da­ją nimi lo­kal­ni na­czel­ni­cy, spo­śród któ­rych dro­gą lo­so­wa­nia wy­ła­nia­ją wo­dza na czas woj­ny. W tę skrom­niut­ką wie­dzę ogól­ną wpi­sał za­czerp­nię­te z ha­gio­gra­ficz­nej tra­dy­cji wia­do­mo­ści o mę­czeń­skiej śmier­ci dwóch an­glo­sa­skich mi­sjo­na­rzy i o lo­sie ich za­bój­ców. W prze­ci­wień­stwie do Hel­mol­da Beda uznał, że zgła­dze­nie mor­der­ców i spa­le­nie do­mów było karą za po­peł­nio­ną zbrod­nię, ale po­dob­nie jak Hel­mol­do­wi nie mie­ści­ło mu się w gło­wie, by taką karę mógł wy­mie­rzyć ogół, a nie wład­ca lub urzęd­nik dys­po­nu­ją­cy wła­dzą ad­mi­ni­stra­cyj­ną. Uznał więc, że de­cy­zję o ka­rze pod­jął „sa­tra­pa”, roz­gnie­wa­ny po­noć tym, że nie do­pusz­czo­no do nie­go sta­ra­ją­cych się o po­słu­cha­nie, a wy­ko­na­nie kary po­wie­rzył sie­pa­czom, któ­rych wy­słał na miej­sce z po­le­ce­niem za­bi­cia wi­no­waj­ców i spa­le­nia wsi.

Inni nar­ra­to­rzy byli jesz­cze dal­si od zro­zu­mie­nia ob­li­ga­to­ryj­ne­go cha­rak­te­ru bar­ba­rzyń­skich re­guł go­ścin­no­ści, nic nie wie­dzie­li o ka­rach, któ­re wy­mu­sza­ły sto­so­wa­nie się do tych re­guł, i nie mie­li wy­obra­że­nia o ko­lek­ty­wi­stycz­nym cha­rak­te­rze re­pre­sji kar­nej. An­tycz­ni i śre­dnio­wiecz­ni pi­sa­rze przed­sta­wia­li naj­czę­ściej go­ścin­ność bar­ba­rzyń­skich lu­dów jako na­tu­ral­ną cno­tę, wpi­su­jąc ją w ste­reo­typ „szla­chet­ne­go dzi­ku­sa”. Ste­reo­typ ten, do­brze wi­docz­ny już w Ger­ma­nii Ta­cy­ta, nie był obcy tak­że Hel­mol­do­wi, któ­ry na­pi­sał o Ru­gia­nach, że mimo upo­rczy­we­go trwa­nia w po­gań­stwie „od­zna­cza­li się wie­lo­ma wro­dzo­ny­mi za­le­ta­mi” (pol­le­bant mul­tis na­tu­ra­li­bus bo­nis): go­ścin­no­ścią, czcią dla ro­dzi­ców i opie­ką nad star­ca­mi. Bar­dzo po­dob­nie pi­sał Adam Bre­meń­ski o Wo­li­nia­nach: „Wszy­scy oni tkwią do dziś w błę­dzie po­gań­skich ob­rzę­dów, poza tym jed­nak nie zna­la­zł­byś ludu za­cniej­sze­go i lep­sze­go w oby­cza­jach i go­ścin­no­ści”36.

Cha­rak­te­ry­sty­kę lu­dów bar­ba­rzyń­skich eks­po­nu­ją­cą kon­trast mię­dzy ich po­gań­stwem a przy­ro­dzo­ną za­cno­ścią ich oby­cza­jów spo­ty­ka­my u Ada­ma z Bre­my jesz­cze dwu­krot­nie w bar­dziej roz­wi­nię­tej po­sta­ci i z ja­sno wy­eks­pli­ko­wa­nym mo­ra­łem. O Pru­sach czy­ta­my, że są to „lu­dzie bar­dzo wiel­ko­dusz­ni” (ho­mi­nes hu­ma­nis­si­mi), któ­rzy spie­szą na ra­tu­nek za­ło­gom okrę­tów to­ną­cych lub na­pad­nię­tych przez pi­ra­tów. Sło­wo „go­ścin­ność” nie pada, ale pod­kre­śla się tro­skę o bez­pie­czeń­stwo cu­dzo­ziem­skich przy­by­szów. Po­nad­to Pru­so­wie „za nic mają zło­to i sre­bro, a ob­fi­tu­ją w eg­zo­tycz­ne fu­tra, któ­rych za­pach wpo­ił na­sze­mu świa­tu śmier­cio­no­śną tru­ci­znę py­chy; oni zaś trak­tu­ją je jak gnój, ku na­sze­mu, jak mnie­mam, po­tę­pie­niu, sko­ro łak­nie­my za wszel­ką cenę płasz­cza z kun ni­czym naj­wyż­sze­go bło­go­sła­wień­stwa (…). Wie­le moż­na by po­wie­dzieć chwa­leb­ne­go o oby­cza­jach tego ludu, gdy­by tyl­ko mie­li oni wia­rę chry­stu­so­wą, któ­rej gło­si­cie­li strasz­li­wie prze­śla­du­ją. U nich to uko­ro­no­wa­ny zo­stał mę­czeń­stwem zna­ko­mi­ty bi­skup Cze­chów, Woj­ciech”37.

Po­dob­nie przed­sta­wia się u Ada­ma cha­rak­te­ry­sty­ka po­gań­skich Szwe­dów: „Rzekł­byś, że Szwe­dom nie brak żad­nych bo­gactw, nie mają tyl­ko owej py­chy, któ­rą my tak ce­ni­my lub ra­czej wiel­bi­my. Wszyst­kie bo­wiem przed­mio­ty próż­no­ści, to jest zło­to, sre­bro, wspa­nia­łe wierz­chow­ce, fu­tra bo­bro­we i ku­nie, któ­re my po­dzi­wia­my do utra­ty zmy­słów, oni mają za nic. (…) Wszyst­kie ludy pół­no­cy od­zna­cza­ją się go­ścin­no­ścią, szcze­gól­nie jed­nak nasi Szwe­dzi. Nie ma dla nich więk­szej hań­by, niż od­mó­wić go­ści­ny wę­drow­co­wi. Gor­li­wie współ­za­wod­ni­czą mię­dzy sobą o to, kto jest god­niej­szy, by przy­jąć go­ścia; dają mu wszyst­ko, cze­go grzecz­ność wy­ma­ga, do­pó­ki on ze­chce tu po­zo­stać, i z gor­li­wo­ścią pro­wa­dzą go na ko­lej­ne kwa­te­ry do swo­ich przy­ja­ciół. To mają do­bre­go w oby­cza­jach. Gło­si­cie­li praw­dzi­wej wia­ry, je­że­li są cno­tli­wi, roz­trop­ni i god­ni, ota­cza­ją tak wiel­ką mi­ło­ścią, że nie bro­nią bi­sku­pom wstę­pu na ogól­ne zgro­ma­dze­nie ludu, któ­re na­zy­wa się u nich warh. Tam więc nie­raz słu­cha­ją do­bro­wol­nie o Chry­stu­sie i chrze­ści­jań­skiej re­li­gii. I może ła­two da­li­by się na­wró­cić sło­wem na na­szą wia­rę, gdy­by źli na­uczy­cie­le, któ­rzy nie Je­zu­sa Chry­stu­sa, lecz wła­snej szu­ka­ją ko­rzy­ści, nie gor­szy­li tych, któ­rych moż­na zba­wić”38.

W spra­wie go­ścin­no­ści Adam Bre­meń­ski dys­po­no­wał do­bry­mi in­for­ma­cja­mi, któ­re czer­pał nie tyl­ko od kup­ców, ale przede wszyst­kim od mi­sjo­na­rzy. Ar­cy­bi­skup­stwo ham­bur­skie trak­to­wa­ło po­gań­skie ludy ba­se­nu Mo­rza Bał­tyc­kie­go, zwłasz­cza zaś Skan­dy­na­wii jako stre­fę swo­ich mi­syj­nych wpły­wów. Adam z Bre­my był rzecz­ni­kiem tych am­bi­cji, a uszczy­pli­we sło­wa o „złych na­uczy­cie­lach” do­ty­czy­ły za­pew­ne mi­syj­nych kon­ku­ren­tów jego ma­cie­rzy­stej me­tro­po­lii. W każ­dym ra­zie znał on do­świad­cze­nia „gło­si­cie­li praw­dzi­wej wia­ry” i wie­dział o nor­mie na­ka­zu­ją­cej przyj­mo­wa­nie wę­drow­ców, choć po­dob­nie jak inni nar­ra­to­rzy nie ro­zu­miał, że była to nor­ma pra­wa. Adam są­dził, że Szwe­dzi trak­to­wa­li od­mo­wę go­ści­ny wy­łącz­nie jako czyn ha­nieb­ny, pod­czas gdy był to u bar­ba­rzyń­ców czyn za­bro­nio­ny i ka­ral­ny. Wie­dział też Adam Bre­meń­ski o zwy­cza­ju prze­pro­wa­dza­nia go­ścia przez go­spo­da­rza na nową kwa­te­rę, ale nie do­strzegł w tym nor­my zwią­za­nej z ochro­ną bez­pie­czeń­stwa przy­by­sza. Przede wszyst­kim jed­nak re­la­cja o go­ścin­no­ści Szwe­dów zo­sta­ła po­łą­czo­na z da­le­ko mniej wia­ry­god­nym za­pew­nie­niem o po­gar­dzie, jaką lud wi­kin­gów ży­wił ja­ko­by dla zło­ta, sre­bra i wszel­kich bo­gactw oraz wpi­sa­na w mo­ra­li­tet wy­raź­nie ad­re­so­wa­ny do chrze­ści­jań­skiej kul­tu­ry Za­cho­du.

W ide­ali­zo­wa­niu bar­ba­rzyń­ców Adam Bra­meń­ski i inni chrze­ści­jań­scy pi­sa­rze śre­dnio­wie­cza mie­li w po­gań­skiej sta­ro­żyt­no­ści wiel­kie­go po­przed­ni­ka. Był nim Ta­cyt. Pi­sał on w 5 roz­dzia­le Ger­ma­nii: „Czy sre­bra i zło­ta od­mó­wi­ła im ła­ska, czy gniew bo­gów, nie je­stem pew­ny. Nie śmiał­bym jed­nak twier­dzić, że w ca­łej Ger­ma­nii nie ma żad­nej żyły, któ­ra ro­dzi sre­bro lub zło­to, bo któż tego po­szu­ki­wał? Po­sia­da­niem i uży­wa­niem tych krusz­ców nie bar­dzo się przej­mu­ją. Moż­na u nich wi­dzieć srebr­ne na­czy­nia, po­da­ro­wa­ne ich po­słom i na­czel­ni­kom, w ta­kiej sa­mej po­nie­wier­ce, jak te, któ­re ule­pio­ne są z gli­ny (…)”.

Z per­spek­ty­wy ce­sar­skie­go Rzy­mu ska­la róż­nic spo­łecz­nych u lu­dów ger­mań­skich przed­sta­wia­ła się skrom­nie, a zgrzeb­na sza­rość mo­gła wy­da­wać się po­wszech­ną do­mi­nan­tą ich sty­lu ży­cia. Ta­cyt mówi jed­nak coś wię­cej. We­dług nie­go eli­tom ger­mań­skich ple­mion obce było za­mi­ło­wa­nie do prze­py­chu. Bo­ga­te wy­po­sa­że­nie ger­mań­skich gro­bów ksią­żę­cych za­da­je kłam tym sło­wom39. W za­świa­tach, po­dob­nie jak na zie­mi, zło­to i sre­bro po­świad­cza­ło wy­so­ką po­zy­cję ple­mien­nych przy­wód­ców. W tym wy­pad­ku Ta­cyt mi­nął się z praw­dą tak samo jak Adam Bre­meń­ski. Ale Adam, jak już wie­my, nie znał Ger­ma­nii. Znał tyl­ko to, co zna­la­zło się w kom­pi­la­cji Ru­dol­fa z Ful­dy. Roz­dział 5 Ger­ma­nii zo­stał w tej kom­pi­la­cji po­mi­nię­ty i nie mógł być dla Ada­ma Bre­meń­skie­go źró­dłem in­spi­ra­cji. Nie spo­sób też wska­zać tu in­ne­go li­te­rac­kie­go pier­wo­wzo­ru. Zbież­ność in­for­ma­cji praw­dzi­wych w nie­za­leż­nych od sie­bie źró­dłach da­ła­by się wy­tłu­ma­czyć traf­no­ścią ob­ser­wa­cji. Zbież­ność błęd­ne­go mnie­ma­nia, gdy nie wy­ni­ka z li­te­rac­kiej kon­ta­mi­na­cji, sta­wia nas wo­bec bar­dziej zło­żo­ne­go pro­ble­mu i nie daje się tak pro­sto ob­ja­śnić.

W sło­wach Ta­cy­ta o lek­ce­wa­że­niu sre­bra i zło­ta przez Ger­ma­nów moż­na wy­czuć ukry­ty mo­rał. Nie­co da­lej, cha­rak­te­ry­zu­jąc zwy­cza­je mał­żeń­skie Ger­ma­nów, Ta­cyt już nie kry­je mo­ra­li­za­tor­skiej in­ten­cji. „Mał­żeń­stwa są tam su­ro­we – pi­sze – i nic bar­dziej god­ne­go po­chwa­ły nie zna­la­zł­byś w ich oby­cza­jach (…). Po­sag wno­si nie żona mę­żo­wi, lecz mąż żo­nie. Ro­dzi­ce i krew­ni są przy tym obec­ni i ba­da­ją po­dar­ki, któ­re nie są do­bra­ne dla za­spo­ko­je­nia ko­bie­cej próż­no­ści ani tego ro­dza­ju, żeby się w nie nowo po­ślu­bio­na przy­stro­iła; są to woły, okieł­zna­ny ru­mak i tar­cza wraz z włócz­nią i mie­czem. Na pod­sta­wie tych da­rów otrzy­mu­je się żonę, któ­ra tak­że ze swej stro­ny coś z rynsz­tun­ku mę­żo­wi przy­no­si”.

Pod na­zwą po­sa­gu (dos) po­mie­szał Ta­cyt trzy róż­ne płat­no­ści: met­fio, czy­li uzgod­nio­ną cenę, jaką pan mło­dy mu­siał za­pła­cić ojcu lub in­ne­mu opie­ku­no­wi wy­bran­ki za na­by­cie nad nią mę­skiej wła­dzy opie­kuń­czej (tzw. mun­du); mor­gen­gab, czy­li dar po­ran­ny skła­da­ny żo­nie przez męża na­za­jutrz po za­ślu­bi­nach; wresz­cie dar oj­cow­ski (fa­der­fio), czy­li wy­praw­kę, jaką wy­da­wa­na za mąż ko­bie­ta otrzy­my­wa­ła z domu ro­dzin­ne­go. Bar­dziej od nie­po­ro­zu­mie­nia in­te­re­su­je nas jed­nak w tym wy­pad­ku ko­men­tarz Ta­cy­ta do­ty­czą­cy ofia­ro­wa­nych przed­mio­tów. Mia­ły one przy­po­mi­nać ko­bie­cie, „że wcho­dzi w dom męża jako to­wa­rzysz­ka tru­dów i nie­bez­pie­czeństw, aby na rów­ni z nim w po­ko­ju i na woj­nie cier­pieć i być od­waż­ną; na to wska­zu­ją sprzę­żo­ne woły, na to osio­dła­ny koń, na to po­da­ro­wa­na broń. Tak ma żyć, tak umie­rać; to, co przy­ję­ła [woły i ekwi­pu­nek wo­jen­ny ofia­ro­wa­ne ja­ko­by ko­bie­cie przez męża – K.M.], po­win­na od­dać dzie­ciom nie­ska­żo­ne i god­ne, aby je przy­ję­ły sy­no­we i aby one z ko­lei prze­ka­za­ły to wnu­kom.

Prze­to żyją w do­brze chro­nio­nej czy­sto­ści, nie ze­psu­te żad­ny­mi po­ku­sa­mi wi­do­wisk, żad­ny­mi pod­nie­ta­mi uczt. Ta­jem­nej wy­mia­ny li­stów ani męż­czyź­ni, ani ko­bie­ty nie zna­ją. Wiel­ką rzad­ko­ścią jest wśród tak licz­ne­go ludu cu­dzo­łó­stwo, za któ­re mąż ma pra­wo nie­zwłocz­nie wy­mie­rzyć wi­no­waj­czy­ni karę: z ob­cię­ty­mi wło­sa­mi, nagą wy­rzu­ca ją w obec­no­ści krew­nych z domu i bi­jąc pę­dzi przez całą wieś (…). Al­bo­wiem dla ta­kiej, któ­ra fry­mar­czy­ła swo­im wsty­dem, nie ma prze­ba­cze­nia (…). Nikt tam nie śmie­je się z wy­stęp­ków i nie na­zy­wa się du­chem cza­su uwo­dzić i dać się uwieść. Jesz­cze le­piej po­stę­pu­ją te ple­mio­na, u któ­rych tyl­ko dzie­wi­ce wy­cho­dzą za mąż i raz na za­wsze koń­czy się szan­sa za­mę­ścia. Tak otrzy­mu­ją jed­ne­go męża jak jed­no cia­ło i jed­no ży­cie, aby ich my­śli i pra­gnie­nia nie się­ga­ły da­lej i aby nie tyle męża, ile mał­żeń­stwo uko­cha­ły. Licz­bę dzie­ci ogra­ni­czać lub któ­reś [z nowo na­ro­dzo­nych] za­bi­jać uwa­ża­ją za hań­bę. Wię­cej tu zna­czą do­bre oby­cza­je niż gdzie in­dziej do­bre pra­wa”40.

O ka­ra­niu cu­dzo­łoż­nic Ta­cyt miał do­bre in­for­ma­cje. Ba­da­cze tzw. zwłok ba­gien­nych na­tra­fi­li na cia­ła ko­biet, któ­re przed śmier­cią po­zba­wia­no wło­sów na gło­wie, bito je, ka­le­czo­no i drę­czo­no, nim wresz­cie wrzu­co­no do trzę­sa­wi­ska. Wol­no to sko­ja­rzyć z nor­mą pra­wa Bur­gun­dów do­ty­czą­cą uśmier­ca­nia wia­ro­łom­nych żon w ba­gnie41. Na­su­wa się też sko­ja­rze­nie z edyk­tem kró­la Lon­go­bar­dów Liut­pran­da z 734 r. Osob­ny roz­dział po­świę­co­no tam ko­bie­tom, któ­re do­pusz­cza­ły się gru­po­wo roz­bo­ju. Wład­cę szcze­gól­nie bul­wer­so­wa­ło to, że wy­stę­po­wa­ły one nie­ja­ko w mę­skiej roli: nie dość, że po­peł­nia­ły zbrod­nię, to jesz­cze na­ru­sza­ły przy tym oby­cza­jo­we tabu zwią­za­ne z po­dzia­łem płci. Oprócz prze­wi­dzia­nej pra­wem kary pie­nięż­nej za roz­bój Liut­prand na­ka­zał za­tem swo­im urzęd­ni­kom pod­da­wać wi­no­waj­czy­nie dra­stycz­nej ka­rze cie­le­snej: na­le­ża­ło „po­zba­wić je wło­sów na gło­wie i chłosz­cząc, opro­wa­dzać po oko­licz­nych wsiach, aby w przy­szło­ści ko­bie­ty nie wa­ży­ły się po­peł­niać ta­kiej zbrod­ni” (pu­bli­cus […] com­pre­hen­dat ip­sas mu­lie­res, et­fa­ciat eas de­ca­lva­ri et fru­sta­re per vi­cos vi­ci­nan­tes ip­sius loci, ut de ce­te­ro mu­lie­res tale ma­li­tia fa­ce­re non pre­su­mant)42.

Była to za­pew­ne tra­dy­cyj­na for­ma re­pre­sji, prak­ty­ko­wa­na na dłu­go przed­tem, nim król po­sta­no­wił sto­so­wać ją wo­bec ko­biet, któ­re do­pu­ści­ły się „mę­skiej” zbrod­ni roz­bo­ju. Sam ter­min de­ca­lva­tio, wy­stę­pu­ją­cy rów­nież w edyk­tach z 726 i 750 r., ozna­czał karę hań­bią­cą, zwią­za­ną z trwa­łym oszpe­ce­niem i na­pięt­no­wa­niem. Cho­dzi­ło ra­czej o zdar­cie niż o zwy­kłe ob­cię­cie wło­sów43.

Ar­che­olo­gia i pra­wa zwy­cza­jo­we po­zwa­la­ją więc po­twier­dzić i uści­ślić sło­wa Ta­cy­ta. Wia­ry­god­ne in­for­ma­cje o okrut­nym ka­ra­niu cu­dzo­łoż­nic wpi­sał jed­nak Ta­cyt w pe­wien sche­mat, któ­ry w jego au­tor­skim za­my­śle był waż­niej­szy od em­pi­rii. Trud­no so­bie wy­obra­zić nie­pi­śmien­nych Ger­ma­nów wy­mie­nia­ją­cych li­sty mi­ło­sne. Wy­chwa­la­jąc ich za to, że tego nie ro­bią, Ta­cyt miał na wi­do­ku ko­goś in­ne­go; pięt­no­wał roz­wią­złość swo­ich wła­snych współ­o­by­wa­te­li. Prze­ty­ka­ny po­chwa­ła­mi opis su­ro­wo­ści oby­cza­jo­wej Ger­ma­nów słu­żył do pra­wie­nia mo­ra­łów de­ka­denc­kie­mu Rzy­mo­wi. Ste­reo­typ „szla­chet­ne­go bar­ba­rzyń­cy” miał sta­wiać przed oczy cy­wi­li­zo­wa­ne­mu świa­tu wzór za­po­mnia­nych cnót.

Iden­tycz­ną funk­cję peł­nił ten ste­reo­typ w pi­śmien­nic­twie chrze­ści­jań­skim śre­dnio­wiecz­nej Eu­ro­py. W 745 lub 746 r. św. Bo­ni­fa­cy na­pi­sał do an­glo­sa­skie­go kró­la Mer­cji, Aethel­bal­da, list, w któ­rym su­ro­wo pięt­no­wał po­za­mał­żeń­skie sto­sun­ki sek­su­al­ne ad­re­sa­ta. „Nie tyl­ko chrze­ści­ja­nie, ale i po­ga­nie – pod­kre­ślał – uwa­ża­ją to za hań­bę i wstyd. Bo na­wet po­ga­nie, choć nie zna­ją praw­dzi­we­go Boga, sa­mo­rzut­nie (na­tu­ra­li­ter) prze­strze­ga­ją w tych rze­czach tego, co jest pra­wem usta­no­wio­nym od po­cząt­ku przez Boga; do­cho­wu­jąc mia­no­wi­cie swo­im żo­nom wier­no­ści mał­żeń­skiej, ka­rzą roz­pust­ni­ków i cu­dzo­łoż­ni­ków. Al­bo­wiem w sta­rej [kon­ty­nen­tal­nej] Sak­so­nii, je­że­li dzie­wi­ca spla­mi oj­cow­ski dom roz­pu­stą lub ko­bie­ta za­męż­na, nie­po­mna wę­zła mał­żeń­skie­go, po­peł­ni cu­dzo­łó­stwo, to zda­rza się, że ją zmu­sza­ją, aby wła­sną ręką za­ło­żyw­szy so­bie po­wróz ży­cie za­koń­czy­ła, a nad zglisz­czem jej [po­grze­bo­we­go] sto­su wie­sza­ją jej uwo­dzi­cie­la. Kie­dy in­dziej zaś zbie­ra się nie­wie­ścia zgra­ja i chłosz­cząc, opro­wa­dza cu­dzo­łoż­ni­cę po oko­li­cy; ko­bie­ty ob­ci­na­ją jej odzież do pasa, sma­ga­ją ró­zga­mi, kłu­ją i tną całe jej cia­ło no­ża­mi, po­krwa­wio­ną od drob­nych ran i po­ka­le­czo­ną prze­ka­zu­ją ze wsi do wsi, a na­prze­ciw nad­bie­ga­ją wciąż nowe bi­czow­nicz­ki, wie­dzio­ne gor­li­wo­ścią cno­ty, aż ją w koń­cu po­rzu­cą mar­twą lub le­d­wie żywą in­nym ku prze­stro­dze, aby bały się cu­dzo­ło­żyć i łaj­da­czyć.

A Wi­ne­do­wie [tj. Sło­wia­nie – K.M.], choć są naj­szpet­niej­szym i naj­lich­szym ro­dza­jem lu­dzi, z taką gor­li­wo­ścią prze­strze­ga­ją wza­jem­nej mi­ło­ści mał­żon­ków, że ko­bie­ta nie go­dzi się żyć po śmier­ci męża. I z uzna­niem spo­ty­ka się u nich taka nie­wia­sta, któ­ra wła­sno­ręcz­nie zada so­bie śmierć i na jed­nym sto­sie spło­nie ze swo­im mę­żem.

Gdy więc po­ga­nie, któ­rzy nie zna­ją Boga ani praw gło­szo­nych przez apo­sto­łów, sa­mo­rzut­nie czy­nią to, co jest pra­wem, i uka­zu­ją dzie­ło praw za­pi­sa­ne w swo­ich ser­cach, tym bar­dziej ty, dro­gi synu, sko­ro je­steś chrze­ści­ja­ni­nem i mie­nisz się czci­cie­lem praw­dzi­we­go Boga (…) czas już, abyś (…) zbru­ka­ną du­szę ob­mył ze smro­du roz­pu­sty”44.

Zbież­ność tego wy­wo­du z 19 roz­dzia­łem Ger­ma­nii jest wi­docz­na, ale nie po­le­ga na po­do­bień­stwie sfor­mu­ło­wań ani na­wet na po­do­bień­stwie szcze­gó­łów. Prze­ciw­nie: o zmu­sza­niu cu­dzo­łoż­nic do sa­mo­bój­stwa, o wie­sza­niu uwo­dzi­cie­la nad po­grze­bo­wym sto­sem uwie­dzio­nej ani o zbio­ro­wym ko­bie­cym sa­mo­są­dzie Ta­cyt nie wie­dział, a w każ­dym ra­zie nie wspo­mniał. U Bo­ni­fa­ce­go z ko­lei nie ma mowy o po­zba­wia­niu wi­no­waj­czy­ni wło­sów ani o wy­rzu­ca­niu jej z domu w obec­no­ści krew­nych, ani o tym, że to mąż pę­dził ją przez wieś, bi­jąc. U Ta­cy­ta naga cu­dzo­łoż­ni­ca była we­dług Bo­ni­fa­ce­go pod­czas swej mę­czeń­skiej dro­gi pół­na­ga – z odzie­niem ucię­tym na wy­so­ko­ści pasa. Tak znacz­na roz­bież­ność szcze­gó­łów wy­łą­cza li­te­rac­ką in­spi­ra­cję. Win­fryd-Bo­ni­fa­cy nie za­czerp­nął opi­su oby­cza­jów po­gań­skich Sa­sów od Ta­cy­ta. Opie­rał się na do­świad­cze­niach zwią­za­nych z wła­sną dzia­łal­no­ścią mi­syj­ną i na za­sły­sza­nych in­for­ma­cjach. Za­pew­ne na­wet nie znał Ger­ma­nii.

Nie ule­ga jed­nak wąt­pli­wo­ści, że Ta­cyt i Bo­ni­fa­cy ope­ro­wa­li tymi sa­my­mi ste­reo­ty­pa­mi. U obu au­to­rów wi­ze­ru­nek su­ro­wo­ści oby­cza­jów w bar­ba­rzyń­skim świe­cie spię­ty jest – ni­czym klam­rą – mo­ra­łem, któ­ry na­da­je sens opi­so­wi. Ta­cyt kunsz­tow­nie wpi­sał ten mo­rał w nar­ra­cję, Bo­ni­fa­cy wy­ło­żył swo­je po­ucze­nia bru­tal­nie, kawa na ławę. W obu wy­pad­kach mamy jed­nak do czy­nie­nia z po­dob­nym ide­ałem, z po­dob­nie re­stryk­cyj­ny­mi nor­ma­mi oby­cza­jo­wy­mi, z po­dob­nym poj­mo­wa­niem miej­sca ko­bie­ty w pa­triar­chal­nym ła­dzie ro­dzi­ny i spo­łe­czeń­stwa. Bo­ni­fa­cy był pod tym wzglę­dem ty­po­wym przed­sta­wi­cie­lem my­śli chrze­ści­jań­skiej swo­ich cza­sów, ale i po­glą­dy Ta­cy­ta nie od­bie­ga­ły za­sad­ni­czo od mo­ra­li­sty­ki po­gań­skiej wcze­sne­go ce­sar­stwa. Ak­sjo­lo­gicz­ne po­do­bień­stwo obu pi­sa­rzy nie po­win­no nas dzi­wić: Ko­ściół był spad­ko­bier­cą kul­tu­ry kla­sycz­nej tak­że w tym, co do­ty­czy­ło ry­go­ry­zmu oby­cza­jo­wych na­ka­zów i za­ka­zów45.

Dla pro­pa­go­wa­nia tych na­ka­zów i za­ka­zów za­rów­no Ta­cyt, jak i św. Bo­ni­fa­cy po­słu­ży­li się ste­reo­ty­pem „szla­chet­ne­go bar­ba­rzyń­cy”. Obaj pi­sa­rze sta­wia­li bar­ba­rzyń­ców za wzór, by gło­sić ra­dy­kal­ne ide­ały mo­ral­no­ści mał­żeń­skiej. Ta­cyt chwa­lił te ple­mio­na ger­mań­skie, któ­re nie ze­zwa­la­ły po­noć na po­wtór­ne za­mąż­pój­ście wdów i opa­try­wał to ko­men­ta­rzem god­nym naj­su­row­szych ko­ściel­nych mo­ra­li­stów: cho­dzi o to, żeby ko­bie­ta uko­cha­ła nie tyle męża, ile samą in­sty­tu­cję mał­żeń­stwa. Bo­ni­fa­cy szedł jesz­cze da­lej: z wy­raź­ną apro­ba­tą opi­sy­wał sło­wiań­ski oby­czaj sa­mo­bój­stwa wdo­wy po śmier­ci męża. Obaj pi­sa­rze po­chwa­la­li okru­cień­stwo bar­ba­rzyń­ców wo­bec cu­dzo­łoż­nic. Na­wet nie­do­pusz­czal­ne z chrze­ści­jań­skie­go punk­tu wi­dze­nia przy­mu­sza­nie wsze­tecz­ni­cy do sa­mo­bój­stwa ani ob­rzą­dek cia­ło­pal­ny nie po­wstrzy­ma­ły świę­te­go od chwa­le­nia Sa­sów za to, że tak przy­kład­nie ka­rzą jaw­no­grzesz­ni­ce.

Cha­rak­te­ry­stycz­ne jest też u Ta­cy­ta i u śre­dnio­wiecz­nych nar­ra­to­rów po­do­bień­stwo kon­struk­cji: bar­ba­rzyń­cy, a prze­cież pod wie­lo­ma wzglę­da­mi za­cniej­si od Rzy­mian; po­ga­nie, a prze­cież w nie­jed­nym lep­si od chrze­ści­jan. Nie zna­ją chrze­ści­jań­skie­go Boga, ale no­szą w ser­cu dzie­ło jego praw, przez co sa­mo­rzut­nie (na­tu­ra­li­ter) prze­strze­ga­ją na­ka­zów cno­ty. Brzmi to pra­wie jak u Ta­cy­ta: „Wię­cej tu zna­czą do­bre oby­cza­je niż gdzie in­dziej do­bre pra­wa”. Nie mamy do czy­nie­nia z li­te­rac­kim wzo­rem, lecz z czymś bar­dziej zło­żo­nym i kło­po­tli­wym; z wy­two­rem kul­tu­ro­wej wspól­no­ty. Dzie­dzic­two kul­tu­ry kla­sycz­nej od­ci­snę­ło się na spo­so­bie po­strze­ga­nia lu­dów bar­ba­rzyń­skich przez cy­wi­li­zo­wa­nych nar­ra­to­rów sta­ro­żyt­no­ści i śre­dnio­wie­cza. Kło­pot po­le­ga na tym, że spo­sób po­strze­ga­nia jest za­ra­zem spo­so­bem nie­do­strze­ga­nia.

Ta­cyt wie­dział o Ger­ma­nach, Adam Bre­meń­ski zaś o Szwe­dach i Pru­sach, że zróż­ni­co­wa­nie spo­łecz­ne jest u nich mniej­sze, a stan­dard ży­cia prost­szy niż w cy­wi­li­zo­wa­nym świe­cie. Obaj au­to­rzy nad­in­ter­pre­to­wa­li tę wie­dzę, przy­pi­su­jąc bar­ba­rzyń­skim eli­tom – myl­nie, ale w zgo­dzie ze ste­reo­ty­pem „szla­chet­ne­go dzi­ku­sa” – lek­ce­wa­że­nie dla zło­ta i zbyt­ku. Na szczę­ście mo­że­my sko­ry­go­wać ten wi­ze­ru­nek, choć nie za­wsze źró­dła dają nam taką moż­li­wość.

An­tycz­ni i śre­dnio­wiecz­ni pi­sa­rze dys­po­no­wa­li wia­ry­god­ny­mi in­for­ma­cja­mi o su­ro­wych nor­mach i dra­koń­skich środ­kach, któ­re za­pew­nia­ły po­sza­no­wa­nie pa­triar­chal­ne­go ładu w bar­ba­rzyń­skim świe­cie. Ta­cyt i Bo­ni­fa­cy zbu­do­wa­li na tej pod­sta­wie mo­ra­li­tet ad­re­so­wa­ny do wła­sne­go krę­gu kul­tu­ro­we­go. Nie do­strze­ga­li per­mi­syw­nej stro­ny sto­sun­ku bar­ba­rzyń­ców do ero­ty­ki i ro­dzi­ny: przy­zwo­le­nia na kon­tak­ty sek­su­al­ne wol­nych męż­czyzn z nie­wol­ny­mi lub pół­wol­ny­mi kon­ku­bi­na­mi oraz praw przy­słu­gu­ją­cych po­tom­stwu zro­dzo­ne­mu z ta­kich związ­ków. W tej dzie­dzi­nie zwy­cza­jo­we nor­my ple­mien­ne­go pra­wa i opar­ta na nich prak­ty­ka przez dłu­gi jesz­cze czas po chry­stia­ni­za­cji po­zo­sta­wa­ły w kon­flik­cie z wy­ma­ga­nia­mi Ko­ścio­ła46.

So­lid­na wie­dza opar­ta na do­świad­cze­niach kup­ców, po­słów, zwia­dow­ców i mi­sjo­na­rzy le­gła u pod­staw licz­nych opi­sów go­ścin­no­ści bar­ba­rzyń­skich lu­dów. Itu jed­nak mamy do czy­nie­nia z ob­ra­zem za­kłó­co­nym przez nie­po­ro­zu­mie­nia w ko­mu­ni­ka­cji mię­dzy­kul­tu­ro­wej i przez na­cisk ste­reo­ty­pów. Ob­ser­wa­to­rzy z cy­wi­li­zo­wa­ne­go świa­ta nie poj­mo­wa­li, że zwy­czaj był w spo­łe­czeń­stwach ple­mien­nych pra­wem, nie ro­zu­mie­li wspól­no­to­wych me­cha­ni­zmów przy­mu­su i nie umie­li do­strzec, że go­ścin­ne za­cho­wa­nia wy­ni­ka­ły z obo­wiąz­ku, za któ­rym stał przy­mus. Wi­dzie­li w tym prze­jaw na­tu­ral­nej do­bro­ci, po­twier­dze­nie ste­reo­ty­pu „szla­chet­ne­go dzi­ku­sa”.

Za­pew­nie­nia, ja­ko­by bar­ba­rzyń­skie eli­ty gar­dzi­ły zło­tem, po­zwo­li­ła sko­ry­go­wać ar­che­olo­gia. W kwe­stii ry­go­ry­zmu oby­cza­jo­we­go, a tak­że w spra­wie go­ścin­no­ści uda­ło się uzu­peł­nić i sko­ry­go­wać świa­dec­twa źró­deł nar­ra­cyj­nych na pod­sta­wie spi­sów pra­wa. Czy jed­nak ma­try­ca kul­tu­ry kla­sycz­nej nie od­ci­snę­ła swo­je­go pięt­na tak­że na pi­sem­nych ko­dy­fi­ka­cjach tra­dy­cji praw­nej lu­dów bar­ba­rzyń­skich? W ja­kiej mie­rze tzw. le­ges bar­ba­ro­rum po­zwa­la­ją prze­kro­czyć ogra­ni­cze­nie per­spek­ty­wy ba­daw­czej przez ho­ry­zont umy­sło­wy źró­deł nar­ra­cyj­nych?