Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » Baśnie braci Grimm dla dorosłych i młodzieży. Bez cenzury

Baśnie braci Grimm dla dorosłych i młodzieży. Bez cenzury

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7985-095-2

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Baśnie braci Grimm dla dorosłych i młodzieży. Bez cenzury

Dawno, dawno temu... W dalekich krainach, w których wiatr snuł najdziwniejsze opowieści... W dalekich krainach zamieszkanych przez wiedźmy, królewny i morderców… W dalekich krainach, w których niebezpiecznie znaleźć się po zmroku... …ludzkim losem rządziła magia 50 na nowo opracowanych baśni o zaklętych księżniczkach, odważnych dzieciach, nikczemnych królach i niewiernych żonach. Jeden mały krok dzieli Cię od wyjścia z bezpiecznej codzienności. Nie zwlekaj dłużej i poddaj się magii opowieści... Spośród najsłynniejszych europejskich baśni mistrz fantastycznych opowieści, Philip Pullman, wybrał 50, aby zaprezentować je w nowej odsłonie. Od klasycznych historii o Roszpunce, Królewnie Śnieżce i Kopciuszku, aż po mniej znane, pełne grozy „Trzy wężowe liście”, „Narzeczoną mordercy” i „Śmierć ojcem chrzestnym”. Wszystkie zostały przypomniane z całym ich okrucieństwem i odwagą obyczajową, a także opatrzone krótkim i fascynującym komentarzem.

Polecane książki

Żółta tabletka plus to zbiór kilkunastu opowiadań, w których dominuje czarny humor, groteska i absurd doprawione odrobiną surrealizmu i purnonsensu. Humoreski stają się doskonałym antidotum na nudę i zły humor. Łączą różne konwencje, zawierają aluzje literackie. Bohaterami zbioru są nietypowe postac...
Trzynaście lat temu katastrofalna pandemia, nazywana apokalipsą, zabiła miliardy. Dla tych, którzy przetrwali, to szansa na stworzenie nowego świata. Jednak apokalipsa nie była zwyczajnym wirusem. U części ocalałych obudziła dziwne moce – potrafią uzdrawiać, wyrządzać szkody, a nawet...
Najistotniejsze zagadnienia z gramatyki łacińskiej przedstawione w atrakcyjnej formie ułatwiającej efektywną naukę, wytłumaczone w prosty, zrozumiały sposób. ...
Jeśli chcesz przekonać kogoś, to broń Boże nie powołuj się na fakty! Działaj na emocje, jak Donald Trump, który o mało co nie przekonał doktor Tali Sharot, że szczepienia wywołują autyzm...   Tali Sharot ujawnia, jak niewiarygodny jest wpływ emocji na nasze przekonania, i zabiera nas na fascynującą ...
Justyna Dąbrowska zadaje swoim Mistrzom fundamentalne pytania o to, co w życiu najważniejsze, skąd czerpią pogodę ducha i witalność. Umie słuchać, a rozmówcy to doceniają. Hanna Krall pisała: „spieszmy się mądrze żyć” – to samo zdają się mówić bohaterowie książki Just...
Pracownice wyższej uczelni, Agata Cyryl i jej najlepsza przyjaciółka Jola Kapłan, mają niezwykłą skłonność do wplątywania się w afery kryminalne. Tam, gdzie się pojawią, od razu zaczyna dziać się coś niezwykłego, a gdy zaczynają działać, złoczyńcy i… policja muszą się mieć na baczności. Akcja po...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Philip Pullman

O książce

Spośród najsłynniejszych europejskich baśni mistrz fantastycznych opowieści, Philip Pullman, wybrał 50, aby zaprezentować je w nowej odsłonie. Od klasycznych historii o Roszpunce, Królewnie Śnieżce i Kopciuszku, aż po mniej znane, pełne grozy „Trzy wężowe liście”, „Narzeczoną mordercy” i „Śmierć ojcem chrzestnym”. Wszystkie zostały przypomniane z całym ich okrucieństwem i odwagą obyczajową, a także opatrzone krótkim i fascynującym komentarzem.

PHILIP PULLMAN

Urodził się w Norwich w 1946 roku. Dzieciństwo i młodość upłynęły mu na licznych podróżach, w czasie których zbierał najciekawsze historie z różnych stron świata. Jest wykładowcą literatury angielskiej i wielokrotnie nagradzanym autorem książek dla dzieci i młodzieży. Jego najsławniejszym dziełem jest trylogia Mroczne materie, należąca już do klasyki literatury XX wieku. Przez „The Times” został uznany za jednego z 50 najwybitniejszych pisarzy brytyjskich.

Tytuł oryginału:GRIMM TALES FOR YOUNG AND OLD

Copyright © Philip Pullman 2012All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz s.c. 2014

Polish translation copyright © Tomasz Wyżyński 2014

Redakcja: Anna Walenko

Ilustracja na okładce: © paper illustration by Cheong-ah Hwang

Opracowanie graficzne okładki polskiej: Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz s.c.

ISBN 978-83-7985-095-2

WydawcaWYDAWNICTWO ALBATROS ANDRZEJ KURYŁOWICZ S.C.Hlonda 2a/25, 02-972 Warszawawww.wydawnictwoalbatros.com

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Przygotowanie wydania elektronicznego: Michał Nakoneczny, 88em

WSTĘP

Już od dawna serdecznie mając dość

Wydumanych narracyjnych zmyśleń naszej epoki,

Zatęskniłem za niewyszukanym sposobem opowiadania, jaki

Występuje w legendach, baśniach — ton wylizany do czysta

Przez łagodne starcze języki na przestrzeni stuleci,

Dziadek mówi wnukowi, spokojnie, anonimowo.

…Więc moja narracja

Chciała być przejrzysta, nieposzatkowana;

Moi bohaterowie — konwencjonalne, typowe postacie —

W minimalnym stopniu narażeni na wpływ

Osobowości i przeszłych wydarzeń:

Wiedźma, pustelnik, niewinni młodzi kochankowie,

Tacy, jakich pamiętamy z baśni braci Grimm,

Z Junga, Verdiego i commedia dell’arte.

Tak pisze amerykański poeta James Merrill na początku The Book of Ephraim (Księga Efraima), pierwszej części niezwykle długiego poematu The Changing Light at Sandover (Zmienne światło w Sandover, 1982). Rozważając, w jaki sposób chciałby opowiedzieć swoją historię, wymienia dwie charakterystyczne cechy baśni, które uznaje za najważniejsze: „spokojny, anonimowy” głos narratora oraz „konwencjonalne, typowe postacie” zaludniające świat legend.

Kiedy Merrill wspomina o braciach Grimm, nie musi mówić nic więcej: wszyscy wiemy, o co chodzi. Dla większości zachodnich czytelników i pisarzy ostatnich dwustu lat Baśnie domowe i dziecięce (niem. Kinder- und Hausmärchen) braci Grimm stanowią podstawowe źródło tradycji bajkopisarskiej. Jest to największy zbiór bajek, najszerzej spopularyzowany w niezliczonych językach, wzór tego, co wszyscy uważamy za kwintesencję baśni ludowej.

Jednak gdyby bracia Grimm nie zebrali tych opowieści, niewątpliwie zrobiłby to ktoś inny. W istocie rzeczy zajmowały się tym również inne osoby. Początek dziewiętnastego wieku to okres wielkiego fermentu intelektualnego w Niemczech, gdy specjaliści w zakresie prawa, historii i językoznawstwa prowadzili badania i dyskusje nad tym, co tak naprawdę oznacza bycie Niemcem. Działo się to w chwili, gdy Niemcy nie istniały jako jednolity organizm polityczny, lecz składały się z około trzystu niezależnych państewek — królestw, wielkich księstw, księstw, margrabstw, posiadłości landgrafów i elektorów, biskupstw i tak dalej, rozdrobnionych pozostałości Świętego Cesarstwa Rzymskiego.

Życie braci Grimm nie było szczególnie niezwykłe. Jacob (1785—1863) i Wilhelm (1786—1859) byli najstarszymi żyjącymi synami Philippa Wilhelma Grimma, zamożnego prawnika z księstwa Hesji, i jego żony Dorothei. Otrzymali klasyczne wykształcenie i protestanckie wychowanie religijne; należeli do Kościoła ewangelicko-reformowanego. Inteligentni, pilni i poważni, zamierzali iść w ślady Philippa Wilhelma i obrać karierę adwokacką, w której niewątpliwie odnieśliby sukcesy, jednak nagła śmierć ojca w 1796 roku sprawiła, że rodzina, w której było sześcioro dzieci, została zmuszona do korzystania ze wsparcia krewnych matki. Ciotka Grimmów, Henriette Zimmer, dwórka na dworze książęcym w Kassel, pomogła Jacobowi i Wilhelmowi dostać się do Lyzeum, czyli szkoły średniej, którą ukończyli jako prymusi. Ale rodzina miała kłopoty finansowe i gdy studiowali na uniwersytecie w Marburgu, musieli żyć bardzo skromnie.

W Marburgu znaleźli się pod wpływem profesora Friedricha Carla von Savigny’ego, którego idea, że system prawny jest naturalnym produktem języka i historii narodu, skłoniła ich do podjęcia studiów filologicznych. Dzięki profesorowi von Savigny’emu i jego żonie Kunigunde Brentano poznali również krąg ludzi skupionych wokół jej brata Clemensa Brentana i Achima von Arnima, który poślubił siostrę obojga Brentanów, pisarkę Bettinę. Grupa ta interesowała się folklorem niemieckim. Ich entuzjazm dla etnografii doprowadził do publikacji zbioru pieśni i poezji ludowych Des Knaben Wunderhorn (Magiczny róg młodzieńca). Pierwszy tom ukazał się w 1805 roku i natychmiast zdobył popularność.

Bracia Grimm naturalnie się tym interesowali, lecz nie bezkrytycznie: w maju 1809 roku w liście do Wilhelma Jacob z dezaprobatą pisał o tym, w jaki sposób Brentano i von Arnim potraktowali materiał, tnąc go, uzupełniając, modernizując i przekształcając według własnego uznania. Później bracia Grimm (szczególnie Wilhelm) byli krytykowani z tych samych powodów za sposób potraktowania materiału będącego źródłem Baśni domowych i dziecięcych.

Tak czy inaczej, decyzja braci Grimm, by zbierać i publikować baśnie ludowe, nie była zjawiskiem odosobnionym, gdyż w tamtych czasach zajmowało się tym wiele osób.

Źródła, z których korzystali, były zarówno mówione, jak i pisane. Ale nie robili jednego — nie wędrowali po wsiach, by szukać chłopów i spisywać słowo w słowo ich opowieści. Niektóre baśnie braci Grimm pochodzą bezpośrednio ze źródeł literackich: dwie z najlepszych, Rybak i jego żona orazJałowiec, otrzymali w postaci rękopisu od malarza Philippa Ottona Rungego i opublikowali w dialekcie dolnoniemieckim, w którym Runge je napisał. Większość pozostałych dotarła do braci w formie mówionej, za pośrednictwem ludzi należących do różnych sfer klasy średniej, w tym przyjaciół rodziny, a wśród nich Dortchen Wild, córki aptekarza, którą Wilhelm Grimm w końcu poślubił. Po dwustu latach nie da się powiedzieć, jak dokładnie spisano oryginalne opowieści, ale to samo odnosi się do wszystkich zbiorów baśni wydanych przed wynalezieniem magnetofonu. Kluczowe znaczenie mają energia i wigor wersji opublikowanych przez braci.

Bracia Grimm wnieśli wielki, trwały wkład do filologii. Prawo Grimma, sformułowane przez Jacoba, opisuje wymiany spółgłosek w historii języków germańskich. Bracia pracowali wspólnie nad pierwszym wielkim słownikiem języka niemieckiego. W 1837 roku doszło do najbardziej chyba dramatycznego wydarzenia w ich życiu: wraz z pięcioma innymi kolegami z uniwersytetu odmówili złożenia przysięgi na wierność nowemu królowi Hanoweru, Ernstowi Augustowi, ponieważ nielegalnie zawiesił konstytucję. W rezultacie zwolniono ich ze stanowisk uniwersyteckich i podjęli pracę na Uniwersytecie Berlińskim.

Ale przeszli do historii przede wszystkim jako autorzy Baśni domowych i dziecięcych. Pierwsze wydanie ukazało się w 1812 roku, po czym opublikowano pięć kolejnych edycji (na tym etapie większość prac redakcyjnych wykonywał Wilhelm) aż do siódmej, ostatniej, która ukazała się w 1857 roku, gdy baśnie braci Grimm cieszyły się już ogromną popularnością. Pod względem znaczenia można je porównać jedynie z Baśniami z tysiąca i jednej nocy; oba te dzieła to najważniejsze zbiory legend, jakie kiedykolwiek opublikowano. W miarę upływu dziewiętnastego wieku nie tylko cały zbiór się rozrastał, ale również zmieniały się baśnie. W rękach Wilhelma stały się nieco dłuższe, w niektórych przypadkach bardziej skomplikowane, czasem bardziej pruderyjne, z pewnością bardziej pobożne niż pierwotna wersja.

Naukowcy reprezentujący różne dziedziny wiedzy — badacze literatury i folkloru, teoretycy rozwijający idee Freuda i Junga, chrześcijanie, marksiści, strukturaliści, poststrukturaliści, feministki, postmoderniści i przedstawiciele wielu innych kierunków — znaleźli w tych dwustu dziesięciu opowieściach niezmierzone bogactwo materiałów do analiz. Część książek i esejów, które okazały się najbardziej przydatne, jest wymieniona w bibliografii; niewątpliwie te i inne prace wpłynęły na moją interpretację baśni braci Grimm i sposób ich odtworzenia silniej, niż mam tego świadomość.

Jednak najbardziej interesowało mnie zawsze to, jak baśnie te funkcjonują JAKO OPOWIEŚCI. W niniejszej książce zamierzałem przedstawić najlepsze, najciekawsze z nich, oczyszczając je ze wszystkiego, co utrudnia swobodny bieg narracji. Nie chciałem ich umieszczać we współczesnej scenerii, tworzyć osobistych interpretacji ani poetyckich wariantów oryginałów, lecz chciałem po prostu napisać wersje czyste jak woda. Stale zadawałem sobie pytanie: „Jak opowiedziałbym tę historię, gdybym ją od kogoś usłyszał i chciał przekazać dalej?”. Wszystkie zmiany, jakich dokonałem, miały sprawić, by opowieść, relacjonowana moim głosem, rozwijała się naturalnie. Jeśli, jak się niekiedy zdarzało, uważałem, że można coś udoskonalić, wprowadzałem niewielkie zmiany w tekście bądź sugerowałem poważniejsze zmiany w nocie na końcu opowieści. (Przykładem jest Futrzarka, która w oryginale wydaje mi się urwana w połowie).

„Konwencjonalne, typowe postacie”

W baśni nie istnieje psychologia. Bohaterowie mają ubogie życie wewnętrzne, a ich motywy są jasne i oczywiste. Dobrzy ludzie są dobrzy, a źli — źli. Nawet kiedy w Trzech wężowych liściach księżniczka z niejasnych powodów zwraca się przeciwko mężowi, okazując mu niewdzięczność, natychmiast się o tym dowiadujemy. Takie rzeczy nigdy nie są ukrywane. W baśniach nie ma niuansów i tajemnic ludzkiej psychiki, szeptów pamięci, niezrozumiałych impulsów wywołanych żalem, wątpliwościami lub pożądaniem, które tak często stają się tematami powieści współczesnej. Można wręcz powiedzieć, że bohaterowie baśni nie są tak naprawdę świadomi.

Rzadko mają imiona. Najczęściej znamy tylko ich zawód lub status społeczny — młynarz, księżniczka, kapitan; niekiedy posiadają przydomki związane z charakterystycznym elementem stroju — Niedźwiedzia Skóra, Czerwony Kapturek. Kiedy otrzymują imię, zwykle brzmi ono Jan (Hans); podobnie jak w baśniach angielskich bohaterem jest Jack.

Sądzę, że najlepszych podobizn bohaterów baśni ludowej nie należy szukać w żadnym z pięknie ilustrowanych wydań baśni braci Grimm, lecz są nimi niewielkie kartonowe figurki do zabawy w teatr. Płaskie, dwuwymiarowe. Publiczność widzi tylko jedną stronę, ale to wystarcza — druga strona jest pusta. Postacie sportretowano w ekspresyjnych pozach, aby ich dramat był łatwo czytelny z oddali.

Niektórzy bohaterowie baśni istnieją jako grupy. Dwunastu braci z opowieści o tym samym tytule, dwanaście księżniczek w Pantofelkach zdartych od tańca, siedmiu krasnoludków z baśni o Królewnie Śnieżce — poszczególne postacie niewiele się od siebie różnią, jeśli w ogóle się różnią. James Merrill trafnie wspomniał o commedii dell’arte. Poliszynel, bohater commedii dell’arte, stał się tematem słynnej serii rysunków Giandomenica Tiepola (1727—1804), przedstawiających go nie jako jedną postać, lecz jako rój identycznych półgłówków. Na rysunkach ukazano kilkunastu Poliszyneli próbujących jednocześnie gotować zupę albo patrzących ze zdumieniem na strusia. Grupowy bohater tego rodzaju nie ma nic wspólnego z realizmem. Dwanaście księżniczek, które co noc opuszczają pałac i zdzierają sobie pantofelki od tańca, czy siedmiu krasnoludków, śpiących w ustawionych obok siebie łóżkach, istnieje w zupełnie innym świecie — między krainą niesamowitości a krainą absurdu.

Szybkość

Wielką zaletą baśni jest błyskawiczne tempo narracji. Dobra opowieść pędzi naprzód z niewiarygodną szybkością, przechodząc od wydarzenia do wydarzenia, a narrator zwalnia tylko po to, by podać najbardziej niezbędne fakty. W najlepszych baśniach to, co niezbędne, jest ograniczone do absolutnego minimum: według metafory Rudyarda Kiplinga są one jak ogień, który płonie jasno, bo usunięto cały popiół.

Dobrym przykładem jest początek opowieści. Potrzebujemy tylko słowa „raz” i zaczynamy:

Żył raz ubogi człowiek, który nie był już w stanie utrzymać swego jedynego syna. Kiedy chłopak to zrozumiał, powiedział:

— Ojcze, nie ma sensu, żebym tu dłużej mieszkał. Jestem dla ciebie ciężarem. Opuszczę dom i zobaczę, czy potrafię sam na siebie zarobić.

(Trzy wężowe liście)

Kilka akapitów później syn poślubia królewnę.

Albo ten fragment:

Żył raz chłop, który miał dużo pieniędzy i ziemi, ale mimo bogactwa czegoś mu brakowało. Był bezdzietny. Kiedy spotykał w mieście lub na targu innych chłopów, często kpili, że on i jego żona nie potrafią zrobić tego, co stale robi bydło. Czy nie wiedzą, skąd się biorą dzieci? W końcu stracił cierpliwość, wrócił do domu, zaklął i zawołał:

— Będę miał dziecko, choćby jeża!

(Jasio Jeż)

Prędkość narracji przyprawia o zawrót głowy. Jednak tak szybka podróż jest możliwa tylko z lekkim bagażem, nie ma więc żadnych informacji, których szukamy we współczesnej prozie — nazwisk, wyglądu i pochodzenia postaci, kontekstu społecznego i tak dalej. Oczywiście wyjaśnia to częściowo, dlaczego bohaterowie są tacy płascy. Narracja skupia się przede wszystkim na tym, co ich spotyka i co robią, a nie na ich indywidualności.

Tworząc opowieść tego rodzaju, nie zawsze łatwo zdecydować, które wydarzenia są niezbędne, a które zbędne. Jeśli ktoś chce się dowiedzieć, jak skonstruować idealną baśń, powinien przeanalizować Muzykantów z Bremy, krótką, absurdalną opowiastkę, a zarazem arcydzieło, gdzie narracja nie zawiera żadnego niepotrzebnego elementu. Każdy akapit posuwa opowieść naprzód.

Obrazowanie i opisy

W baśniach obrazowanie sprowadza się do najbardziej oczywistych porównań. Biały jak śnieg, czerwony jak krew: to mniej więcej wszystko. Nie ma szczegółowych opisów przyrody ani ludzi. Las jest gęsty, a księżniczka piękna — nie trzeba mówić nic więcej. Kiedy przede wszystkim chcemy wiedzieć, co się za chwilę stanie, piękne literackie opisy mogą wyłącznie irytować.

Ale w jednej opowieści pojawia się fragment, który z powodzeniem łączy piękny opis przyrody i opis wydarzeń w taki sposób, że nie mogłyby bez siebie funkcjonować. Chodzi o Jałowiec i fragment, w którym żona mówi, że chciałaby urodzić dziecko o wargach czerwonych jak krew i skórze białej jak śnieg. Narrator łączy ciążę kobiety ze zmianą pór roku:

Minął jeden miesiąc i śnieg stopniał.

Minęły dwa miesiące i świat się zazielenił.

Minęły trzy miesiące i na łąkach zakwitły kwiaty.

Minęły cztery miesiące i gałązki drzew w lesie wzmocniły się i splotły ze sobą. W całym lesie rozbrzmiewał śpiew ptaków, a z kwitnących drzew spadały płatki kwiatów.

Minęło pięć miesięcy i kobieta stanęła pod jałowcem. Pachniał tak słodko, że zabiło jej mocno serce i upadła na kolana, pełna radości.

Minęło sześć miesięcy. Jagody stały się dojrzałe i ciężkie, a kobieta żyła w oczekiwaniu.

Kiedy minęło siedem miesięcy, zerwała jagody jałowca i zjadła ich tak dużo, że poczuła mdłości i ogarnął ją smutek.

Kiedy minął ósmy miesiąc, wezwała męża i powiedziała: „Jeżeli umrę, pochowaj mnie pod jałowcem”.

To piękny fragment, lecz (jak sugeruję w nocie do tej opowieści) jest on piękny w dziwny sposób: narrator opowiadający tę historię ma niewielkie możliwości jej ulepszenia. Trzeba ją powtórzyć dokładnie tak, jak brzmi w oryginale, a przynajmniej odnieść do poszczególnych miesięcy odpowiednie opisy, ściśle związane ze wzrostem niemowlęcia w łonie matki i wzrostem jałowca, który odegra ważną rolę w późniejszym zmartwychwstaniu dziecka.

Ale ten przykład to wspaniały, rzadki wyjątek. W większości baśni braci Grimm bohaterowie są płascy; nie ma opisów. To prawda, że w późniejszych wydaniach narracja Wilhelma stała się nieco barwniejsza i bardziej wyszukana, ale opowieść skupia się na wydarzeniach — obecnych i przyszłych. Stereotypowe formuły są tak powszechne, a brak zainteresowania szczególnymi cechami rzeczy tak trwały, że doznajemy prawdziwego szoku, gdy w Jorindzie i Joringelu czytamy następujące zdanie:

Był piękny wieczór. W ciemnozielonym gęstym lesie na pniach drzew pełgały ciepłe promienie słońca, a w koronach starych buków żałośnie gruchały synogarlice.

Nagle opowieść przestaje brzmieć jak baśń ludowa i zaczyna przypominać utwór literacki pisarza romantycznego, jak Novalis czy Jean Paul. Spokojny, anonimowy opis wydarzeń ustąpił miejsca, w krótkim fragmencie, indywidualnej wrażliwości: szczegóły te ujrzał w wyobraźni człowiek, który je zanotował. Sposoby posługiwania się obrazami i talent do tworzenia opisów stanowią o oryginalności autora, ale baśnie nie są dziełem indywidualnych autorów: wyjątkowość i oryginalność nie mają w nich znaczenia.

To nie tekst

Preludium Williama Wordswortha czy Ulisses Jamesa Joyce’a istnieją przede wszystkim jako teksty. Są słowami na kartkach papieru. Zadaniem redaktorów lub krytyków literackich jest dokładne analizowanie tych słów, a także porównywanie rozbieżnych wersji występujących w różnych wydaniach; powinni oni wyjaśnić problemy i zadbać, by czytelnik obcował z autentycznym tekstem dzieła.

Baśń nie jest tekstem tego rodzaju. To spisane słowa jednego człowieka lub wielu ludzi, którzy opowiedzieli pewną historię; zapis mógł zostać sporządzony raz lub kilkakrotnie. Na ostateczną formę wpływa wiele czynników. Narrator może jednego dnia opowiedzieć baśń barwnie i obrazowo, a innego powściągliwiej, bo jest zmęczony lub ma zły nastrój. Osoba spisująca opowieść może mieć problemy z przyborami do pisania; może gorzej słyszeć z powodu przeziębienia; pisanie może być przerywane przez kichanie lub kaszel. Zdarza się również tak, że dobrą baśń opowiada kiepski narrator.

To bardzo istotne, ponieważ narratorzy mają różne talenty, techniki i sposoby podejścia do materiału. Bracia Grimm byli zachwyceni Dorotheą Viehmann, która potrafiła kilkakrotnie opowiedzieć tę samą historię dokładnie tymi samymi słowami, co ułatwiało notowanie. Pochodzące od niej baśnie odznaczają się wyjątkowo staranną strukturą i niezwykłą precyzją. Kiedy w czasie pisania tej książki pracowałem nad opowieściami Dorothei Viehmann, ja również byłem zachwycony.

Jeden narrator może mieć talent satyryczny, inny — talent do trzymania słuchaczy w napięciu, jeszcze inny — do patosu i sentymentalizmu. Naturalnie każdy wybiera opowieść, która najlepiej pozwoli mu wykorzystać jego umiejętności. Kiedy baśń opowiada człowiek z talentem satyrycznym, dodaje on zabawne szczegóły lub komediowe epizody, które zostają zapamiętane i przekazane dalej, toteż jego interpretacja nieco zmienia opowieść. Gdy historię pełną grozy opowiada mistrzyni napięcia, będzie ją ubarwiać w podobny sposób, a jej uzupełnienia i zmiany staną się częścią tradycji aż do chwili, gdy pójdą w zapomnienie lub ktoś inny wprowadzi swoje upiększenia czy poprawki.

Baśń ulega ciągłym zmianom, nie ma ustalonej ostatecznej wersji. Trzymanie się jednej wersji lub jednego przekładu to „zamykanie rudzika w klatce”1. Jeśli ty, czytelniku, będziesz chciał opowiedzieć jedną z baśni zawartych w tej książce, mam nadzieję, że potraktujesz ją swobodnie, nie przywiązując nadmiernej wagi do wierności. Masz prawo wprowadzać inne szczegóły niż te, które przekazałem za różnymi narratorami lub sam wymyśliłem. W istocie masz nie tylko prawo, ale wręcz obowiązek nadać tej historii swoje piętno2. Baśń nie jest tekstem.

„Ton wylizany do czysta”

Czy autor jakiejkolwiek wersji baśni może się kiedykolwiek zbliżyć do ideału Jamesa Merrilla i sprawić, by jej ton był „spokojny, anonimowy”? Oczywiście może wcale tego nie chcieć. Istnieje wiele wersji baśni braci Grimm, w których ujawniają się mroczne obsesje autorów, ich błyskotliwa oryginalność lub pasje polityczne; w przyszłości takich wersji powstanie jeszcze więcej. Baśnie potrafią to wytrzymać. Ale nawet jeśli chcemy pisać spokojnym, anonimowym tonem, w moim przekonaniu nie da się tego osiągnąć w pełni, bo w każdym akapicie pozostaną nasze stylistyczne odciski palców. Dzieje się to bez naszej wiedzy.

Sądzę, że powinniśmy się skupić na dążeniu do przejrzystości i nie przejmować się tym, czy rzeczywiście wpływamy na styl baśni. Opowiadanie tych historii to wielka przyjemność i szkoda byłoby ją zepsuć, martwiąc się niepotrzebnie takimi kwestiami. Pisarz, który zdaje sobie sprawę, że nie musi niczego WYMYŚLAĆ, czuje wielką ulgę i zadowolenie — świadomość tego jest niczym orzeźwiające powietrze, które owiewa młodego hrabiego w Gęsiarce przy źródle, gdy kładzie się on na trawie, by odpocząć. Materiał opowieści jest gotowy, podobnie jak ciąg akordów melodii granej przez muzyka jazzowego, a nasze zadanie polega na tym, by przechodzić od akordu do akordu, od wydarzenia do wydarzenia, z całą lekkością i swobodą, na jaką nas stać. Opowiadanie baśni to kreacja, tak jak jazz, a pisanie to również rodzaj kreacji.

W końcu chciałbym doradzić każdemu, kto miałby ochotę opowiadać te historie, by nie obawiał się przesądów. Jeśli masz pióro, które przynosi ci szczęście, korzystaj z niego. Jeśli opowiadasz z większą energią i dowcipem, gdy nosisz na jednej nodze czerwoną skarpetkę, a na drugiej niebieską, ubieraj się w ten sposób. W pracy jestem bardzo przesądny. Moje przesądy mają związek z głosem, jakim opowiadana jest historia. Wierzę, że nad każdą baśnią czuwa jej własny duch, którego głos ucieleśniamy w trakcie opowiadania, i że przekazujemy ją lepiej, jeśli odnosimy się do niego z pewną dozą szacunku i uprzejmości. Duchy te bywają stare lub młode, rodzaju męskiego lub żeńskiego, sentymentalne lub cyniczne, sceptyczne lub łatwowierne i tak dalej; co więcej, są kompletnie amoralne: jak skrzydlate duszki, które pomogły Jankowi siłaczowi wydostać się z jaskini. Duchy baśni są gotowe służyć każdemu, kto posiada pierścień, kto opowiada historię. Na zarzuty, że to nonsens — że aby opowiedzieć baśń, potrzebna jest tylko ludzka wyobraźnia, odpowiadam: „Oczywiście, właśnie w ten sposób działa moja wyobraźnia”.

Jednak możemy dać tym baśniom wszystko, na co nas stać, i odkryć, że to jeszcze za mało. Podejrzewam, że najlepsze z nich mają cechę, którą wielki pianista Arthur Schnabel przypisał sonatom Mozarta: są zbyt łatwe dla dzieci i zbyt trudne dla dorosłych.

Moim zdaniem te pięćdziesiąt opowieści to śmietanka Baśni domowych i dziecięcych. Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, by najlepiej oddać głosy duchów tych baśni, podobnie jak to zrobili Dorothea Viehmann, Philipp Otto Runge, Dortchen Wild i pozostali narratorzy, których pracę utrwalili wielcy bracia Grimm. I mam nadzieję, że my wszyscy, zarówno opowiadający, jak i słuchacze, będziemy żyli razem długo i szczęśliwie.

Philip Pullman, 2012

BIBLIOGRAFIA

Niemieckie wydanie Baśni domowych i dziecięcych Jacoba i Wilhelma Grimmów, z którego korzystałem, jest łatwo dostępne. Siódma edycja ukazała się w 1857 roku; obecnym wydawcą jest Wilhelm Goldmann Verlag. Oznaczenia typów baśni podanych w notach do każdej opowieści odnoszą się do The Types of International Folktales, wielkiego systemu klasyfikacyjnego baśni ludowych, pierwotnie opracowanego przez Anttiego Aarne’a i opublikowanego w 1910 roku. W latach 1928 i 1961 poprawione wersje tej monografii wydał Stith Thompson, a ostatnio (2004) Hans-Jörg Uther (zobacz poniżej) — stąd skrót ATU bądź AT, w wypadku wcześniejszego wydania. Poza tym bibliografia zawiera książki, które wydały mi się najciekawsze i najbardziej pomocne.

, Russian Fairy Tales, przekł. Norbert Guterman, Pantheon Books, Nowy Jork 1945.

The Arabian Nights: Tales of 1001 Nights, przekł. Malcolm C. Lyons i Ursula Lyons, wstęp i przypisy Robert Irwin, Penguin Books, Londyn 2008.

Ashliman D.L., A Guide to Folktales in the English Language, Greenwood Press, Nowy Jork 1987.

Bettelheim Bruno, The Uses of Enchantment, Peregrine Books, Londyn 1978.

Briggs Katharine M., A Dictionary of Fairies, Hobgoblins, Brownies, Bogies and Other Supernatural Creatures, Allen Lane, Londyn 1976.

Briggs Katharine M., Folk Tales of Britain, Folio Society, Londyn 2011.

Calvino Italo, Italian Folktales, przekł. George Martin, Penguin Books, Londyn 1982.

Chandler Harris Joel, The Complete Tales of Uncle Remus, Houghton Mifflin, Nowy Jork 1955.

Ezop, The Complete Fables, przekł. Olivia Temple, Penguin Books, Londyn 1998.

Grimm Jacob i Wilhem, Brothers Grimm: Selected Tales, przekł. David Luke, Gilbert McKay i Philip Schofield, Penguin Books, Londyn 1982.

Grimm Jacob i Wilhem, The Penguin Complete Grimms’ Tales for Young and Old, przekł. Ralph Mannheim, Penguin Books, Londyn 1984.

Grimm Jacob i Wilhem, The Complete Fairy Tales, przekł. Jack Zipes, Vintage, Londyn 2007.

Grimm Jacob i Wilhem, The Complete Grimm’s Fairy Tales, przekł. Margaret Hunt, red. James Stern, wstęp Padraic Colum, komentarz Joseph Campbell, Routledge, Abingdon 2002.

Lang Andrew, Crimson Fairy Book, Dover Publications, Nowy Jork 1967.

Lang Andrew, Pink Fairy Book, Dover Publications, Nowy Jork 2008.

Perrault Charles, Perrault’s Complete Fairy Tales, przekł. A.E. Johnson i in., Puffin Books, Londyn 1999.

Philip Neil, The Cinderella Story, Penguin Books, Londyn 1989.

Ransome Arthur, Old Peter’s Russian Tales, Puffin Books, Londyn 1974.

Schmiesing Ann, „Des Knaben Wunderhorn and the German Volkslied in the Eighteenth and Nineteenth Centuries” (http://mahlerfest.org/mfXIV/schmiesing-lecture.html).

Tatar Maria, The Hard Facts of the Grimms’ Fairy Tales, Princeton University Press, Princeton 1987.

Uther Hans-Jörg, The Types of International Folktales: A Classification and Bibliography Based on the System of Antti Aarne and Stith Thompson, tomy I—III, FF Communications No. 284—286, Academia Scientiarum Fennica, Helsinki 2004.

Warner Marina, From the Beast to the Blonde: Of Fairy Tales and Their Tellers, Vintage, Londyn 1995.

Warner Marina, No Go the Bogeyman: Scaring, Lulling, and Making Mock, Vintage, Londyn 2000.

Zipes Jack, The Brothers Grimm: From Enchanted Forests to the Modern World, Palgrave Macmillan, Nowy Jork 2002.

Zipes Jack, Why Fairy Tales Stick: The Evolution and Relevance of a Genre, Routledge, Nowy Jork 2006.

Zipes Jack (red.), The Great Fairy Tale Tradition: From Straparola and Basile to the Brothers Grimm, W.W. Norton and Company, Nowy Jork 2001.

Zipes Jack (red.), The Oxford Companion to Fairy Tales, Oxford University Press, Oksford 2000.

1Żabi król i Żelazny Henryk

W dawnych czasach, gdy marzenia jeszcze się spełniały, żył król, który miał piękne córki. Najmłodsza była tak śliczna, że nawet słońce, co wiele widziało, zdumiewało się jej urodą, gdy oświetlało swymi promieniami jej twarz. W pobliżu pałacu króla rósł gęsty, ciemny las i była w nim studnia pod lipą. W upalne dni królewna chodziła do lasu i siadała na brzegu studni, z której bił rozkoszny chłód.

Często spędzała czas, podrzucając i łapiąc złotą kulę. Była to jej ulubiona zabawa. Pewnego dnia rzuciła kulę niedbale i nie zdołała jej złapać. Kula upadła na ziemię, potoczyła się w stronę studni i wleciała do wody.

Królewna pobiegła za kulą i popatrzyła w dół, ale było tak głęboko, że nie zobaczyła ani kuli, ani nawet dna studni.

Rozpłakała się. Płakała coraz głośniej i głośniej, niepocieszona. Szlochała i biadała, gdy wtem usłyszała czyjś głos:

— Co się stało, królewno? Płaczesz tak żałośnie, że nawet kamień by się wzruszył.

Rozejrzała się, by zobaczyć, kto mówi, i dostrzegła żabę, która wystawiła z wody wielką, brzydką głowę.

— Ach, to ty, stara ropucho! — powiedziała. — Płaczę, bo moja złota kula wpadła do wody. Studnia jest taka głęboka, że nic nie widzę!

— Możesz przestać płakać — odparła żaba. — Pomogę ci, ale co mi dasz, jeśli przyniosę kulę?

— Co tylko chcesz, żabeczko! Cokolwiek! Moją suknię, perły, klejnoty, nawet złotą koronę, którą noszę na głowie!

— Nie potrzebuję twojej sukni, klejnotów ani złotej korony, ale jeśli mnie pokochasz, zanurkuję do studni i przyniosę ci złotą kulę. Musisz uczynić mnie za to swoim najlepszym przyjacielem i towarzyszem. Chcę siedzieć obok ciebie przy stole, jeść z twojego talerza, pić z twojego pucharu i spać w twoim łóżku!

„Co też plecie ta głupia żaba — pomyślała królewna. — Ale czegokolwiek zażąda, i tak musi siedzieć w wodzie, bo tam jest jej miejsce. Może wyciągnie moją kulę?” Oczywiście nie powiedziała tego na głos, lecz rzekła:

— Tak, tak, przyrzekam ci to wszystko, jeśli przyniesiesz mi kulę!

Kiedy tylko żaba usłyszała, że królewna się zgadza, dała nurka na dno studni. Po chwili wypłynęła z kulą w pysku i rzuciła ją na trawę.

Królewna tak się ucieszyła na widok złotej kuli, że natychmiast ją chwyciła i uciekła.

— Zaczekaj! Zaczekaj!!! — zawołała żaba. — Weź mnie ze sobą! Nie umiem biegać tak szybko jak ty!

Ale królewna nie zważała na słowa żaby. Pośpieszyła do pałacu i zapomniała o biednym zwierzęciu, które musiało wrócić do studni.

Następnego dnia siedziała przy stole wraz z ojcem, siostrami i dworzanami, jedząc ze złotego talerza, gdy nagle na marmurowych schodach rozległ się dziwny dźwięk: plask-plask! plask-plask! Ktoś się zbliżał. Gość dotarł do szczytu schodów, zastukał w drzwi i zawołał:

— Królewno! Najmłodsza królewno! Otwórz!

Królewna pobiegła zobaczyć, kto to taki, otworzyła drzwi i ujrzała żabę. Przestraszona, zatrzasnęła drzwi i popędziła z powrotem do stołu. Ojciec zauważył, że mocno bije jej serce, i spytał:

— Czego się boisz, moje dziecko? Czy za drzwiami stoi olbrzym?

— Ach, nie, to nie olbrzym, tylko okropna żaba!

— Czego od ciebie chce?

— Wczoraj bawiłam się w lesie przy studni, tato, i moja złota kula wpadła do wody. Rozpłakałam się i byłam bardzo smutna, a potem wyciągnęła ją dla mnie żaba. Nalegała, bym przyrzekła, że uczynię ją swoim najlepszym przyjacielem. Myślałam, że nigdy nie wyjdzie z wody, ale teraz stoi za drzwiami i chce wejść!

Znów rozległo się stukanie do drzwi i głos:

Żaba też miewa serce rozdarte!

Otwórz drzwi i mnie wpuść!

Czy twoje słowo jest tyle warte

Co zardzewiały gwóźdź?!

Niech przyrzeczenie nie będzie żartem!

Otwórz drzwi i mnie wpuść!

— Kto dał słowo, musi go dotrzymać — powiedział król. — Idź i wpuść żabę.

Królewna otworzyła drzwi i żaba wskoczyła do sali. Zbliżyła się w podskokach do fotela księżniczki.

— Podnieś mnie! — poprosiła. — Chcę siedzieć obok ciebie!

Królewna się zawahała, ale król powiedział:

— Zrób, o co prosi, córko!

Królewna podniosła żabę i posadziła ją na fotelu, lecz zwierzę chciało wejść na stół, więc musiała je tam umieścić.

— Przysuń złoty talerz trochę bliżej, żebym mógł jeść razem z tobą — odezwała się żaba.

Dziewczyna spełniła prośbę, ale wszyscy widzieli, że nie sprawia jej to przyjemności. Jednak żaba wydawała się zadowolona: jadła ze smakiem, choć królewna z trudem przełykała każdy kęs.

W końcu żaba oznajmiła:

— Już się najadłem, dziękuję, a teraz chciałbym iść do łóżka. Zanieś mnie do swojej komnaty i przygotuj jedwabną pościel, w której będziemy spali.

Królewna zaczęła płakać, bo zimna skóra żaby budziła w niej lęk. Drżała na myśl o tym, że wilgotne zwierzę mogłoby leżeć w jej czystym, pachnącym łóżku. Ale król zmarszczył brwi i rzekł:

— Nie powinnaś gardzić kimś, kto ci pomógł, gdy miałaś kłopoty!

Królewna ujęła żabę kciukiem i palcem wskazującym, położyła na podłodze przed drzwiami sypialni i szczelnie je zamknęła, ale żaba pukała i wołała:

— Wpuść mnie! Wpuść mnie!

W końcu królewna otworzyła drzwi i powiedziała:

— Dobrze, możesz wejść, ale musisz spać na podłodze.

Kazała żabie położyć się na podłodze w nogach łóżka, lecz zwierzę zawołało:

— Pozwól mi wejść do łóżka! Pozwól mi wejść do łóżka! Jestem tak samo zmęczony jak ty!

— Och, dobrze, na litość boską! — Królewna westchnęła, podniosła żabę i umieściła ją na poduszce daleko od siebie.

— Bliżej! Bliżej! — zawołała żaba.

Ale tego już było za wiele. Rozgniewana królewna chwyciła żabę i cisnęła nią w ścianę. Kiedy zwierzę upadło z powrotem na łóżko, ach, co za niespodzianka! Żaba zmieniła się w młodzieńca — królewicza — o pięknych, uśmiechniętych oczach.

Królewna od razu się w nim zakochała i chętnie przyjęła jego towarzystwo, tak jak życzyłby sobie tego król. Królewicz wyjaśnił, że rzuciła na niego urok zła czarownica i że mogła go uwolnić ze studni tylko ona, królewna. Co więcej, następnego dnia przyjedzie kareta, by zabrać ich do królestwa jego ojca. Potem zasnęli obok siebie.

Nazajutrz rano, gdy tylko zbudziły ich promienie słońca, pod pałac zajechała kareta, tak jak powiedział królewicz. Ciągnęło ją osiem koni z kołyszącymi się strusimi piórami na głowach i złotymi łańcuchami na uprzęży. Z tyłu karety siedział wierny Henryk. Był sługą księcia i gdy się dowiedział, że jego pan został zmieniony w żabę, wpadł w taką rozpacz, że poszedł do kowala i kazał opasać sobie serce trzema żelaznymi obręczami, by nie pękło z żalu.

Wierny Henryk pomógł królewnie i królewiczowi wsiąść do karety, a potem zajął miejsce z tyłu. Bardzo się cieszył, że znowu widzi swojego pana.

Jechali przez pewien czas, gdy nagle królewicz usłyszał z tyłu głośny trzask. Odwrócił się i zawołał:

— Koło się urwało, Henryku!

— Nie, nie, panie, to po prostu moje serce. Kiedy byłeś żabą i mieszkałeś w studni, czułem tak wielki żal, że opasałem swoje serce żelaznymi obręczami, by nie pękło, bo żelazo jest silniejsze od smutku. Ale miłość jest silniejsza od żelaza i teraz, gdy stałeś się znowu człowiekiem, żelazne obręcze spadają.

Jeszcze dwa razy usłyszeli taki sam trzask. Za każdym razem myśleli, że to koło, ale się mylili: była to żelazna obręcz spadająca z serca wiernego Henryka, który czuł radość, że jego pan jest znowu bezpieczny.

* * *

Typ baśni: ATU 440, Żabi król

Źródło: bajka opowiedziana braciom Grimm przez rodzinę Wildów

Podobne baśnie: Katharine M. Briggs, The Frog, The Frog Prince, The Frog Sweetheart, The Paddo (Folk Tales of Britain)3

Jedna z najbardziej znanych baśni. Główny motyw — przemiana odrażającej żaby w królewicza — jest tak atrakcyjny i niesie tak wiele implikacji moralnych, że stał się metaforą ludzkiego losu. Większość ludzi uważa, że żaba staje się księciem, gdy całuje ją królewna. Narrator braci Grimm wie, że było inaczej, podobnie jak narratorzy Briggs, u której żaba zmienia postać, kiedy ucina jej głowę dziewica. Jednak pocałunek ma wiele zalet. Jest stałym elementem folkloru i jaki inny może być sens dzielenia łóżka z królewną?

Nie ulega wątpliwości, że żaba staje się królewiczem (ein Königssohn), choć w baśni nosi tytuł króla (Der Froschkönig). Może po objęciu tronu ciągle był on kojarzony z żabą? Nie jest to rzecz, o której można zapomnieć.

Postać Żelaznego Henryka pojawia się znikąd na końcu baśni i ma tak niewielki związek z resztą fabuły, że jest prawie zawsze pomijana, choć musiała być uznawana za ważną, skoro występuje w tytule. Żelazne obręcze na sercu to tak uderzający obraz, że niemal zasługują na odrębną opowieść.

2Kot i mysz w jednym stały domu

Był raz kot, który zaprzyjaźnił się z myszą. Długo opowiadał, jak bardzo ją lubi, jaka jest dobra, jaka roztropna, jak ładnie kręci ogonkiem i tak dalej, aż w końcu mysz zgodziła się z nim zamieszkać.

— Musimy przygotować zapasy na zimę — rzekł kot. — Jeśli tego nie zrobimy, będziemy głodować, gdy spadnie śnieg. Taka mała myszka jak ty nie może szukać jedzenia na mrozie. Nawet gdybyś nie umarła z zimna, na pewno wpadłabyś w pułapkę.

Mysz uznała to za znakomity pomysł, więc złożyli się i kupili słoik smalcu. Następny problem polegał na tym, gdzie go schować. Długo o tym dyskutowali, aż wreszcie kot powiedział:

— Wiesz, chyba nie ma bezpieczniejszego miejsca niż kościół. Tam nikt się nie odważy niczego ukraść. Ukryjemy smalec pod ołtarzem i zabierzemy, gdy będzie nam naprawdę potrzebny.

Schowali słój w kościele, ale wkrótce kot poczuł chętkę na pyszny smalec i rzekł do myszy:

— Ach, przypomniało mi się coś, o czym chciałem ci powiedzieć. Niedawno moja kuzynka urodziła kotka, białego w brązowe cętki.

— To cudownie! — zawołała mysz.

— Tak, i poprosili mnie na ojca chrzestnego. Czy miałabyś coś przeciwko temu, gdybym zostawił cię na jeden dzień samą na gospodarstwie i potrzymał kociątko do chrztu?

— Nie, skądże znowu — odparła mysz. — Na pewno potem będzie coś smacznego do jedzenia. Jeśli dostaniesz jakiś pyszny kąsek, pomyśl o mnie. Chętnie spróbowałabym słodkiego czerwonego wina podawanego z okazji chrztu.

Oczywiście opowieść kota była stekiem kłamstw. W ogóle nie miał kuzynki i nikomu, kto go znał, nie przyszłoby do głowy prosić go na ojca chrzestnego. Poszedł prosto do kościoła, wczołgał się pod ołtarz, otworzył słoik i wylizał trochę smalcu z wierzchu.

Później powędrował przez miasto, spokojny i zadowolony, i wdrapał się dach, gdzie lubił się wylegiwać. Wygrzewał się na słońcu, czyszcząc sobie wąsy i z przyjemnością wspominając pyszny smalec. Wrócił do domu dopiero wieczorem.

— Witaj! — rzekła mysz. — Spędziłeś miły dzień? Jakie imię nadano kociątku?

— Trochę z Wierzchu! — odpowiedział bezczelnie kot, oglądając swoje pazury.

— Trochę z Wierzchu?! Dziwne imię dla małego kotka — zauważyła mysz. — Czy to stara tradycja rodzinna?

— Nie widzę w tym nic dziwnego — odparł kot. — Imię wcale nie dziwniejsze od Złodzieja Okruszków, a tak się nazywają wszyscy twoi chrześniacy.

Wkrótce potem kot znów poczuł chętkę na smalec i powiedział do myszy:

— Droga przyjaciółko, czy mogę cię prosić o przysługę? Poproszono mnie, bym został ojcem chrzestnym drugiego kociątka, a ponieważ ma na szyi białą obróżkę, nie wypada mi odmówić. Czy mogłabyś znowu zostać sama na gospodarstwie? Wrócę wieczorem.

Naiwna mysz się zgodziła. Nie miała nic przeciwko nieobecności kota i dobrze życzyła kociątku. Kot natychmiast wyruszył w drogę i ukradkiem podążył wzdłuż muru miejskiego do kościoła, wkradł się do środka i wylizał słoik do połowy.

Najlepiej smakuje to, co mamy tylko dla siebie, pomyślał.

— Jakie imię nadaliście dziecku? — spytała mysz, gdy wrócił do domu.

— Do Połowy — odpowiedział kot.

— Do Połowy?! Cóż to za imię?! Nigdy o takim nie słyszałam. Na pewno nie ma go w żywotach świętych.

Smalec był tak tłusty i smaczny, że kotu wkrótce znów zaczęła cieknąć ślinka.

— Trójca to matka błogosławieństw — powiedział do myszy. — Wiesz, że znów mnie poproszono na ojca chrzestnego? Tym razem kociątko jest zupełnie czarne: na jego ciele nie ma ani jednego białego włoska, z wyjątkiem łapek. To bardzo rzadkie i zdarza się raz na kilka lat. Pozwolisz mi pójść, prawda?

— Trochę z Wierzchu? Do Połowy? — odezwała się mysz. — W twojej rodzinie używacie dziwnych imion. Zastanawia mnie to, szczerze mówiąc.

— Ach, ecie-pecie! — parsknął kot. — Od rana do wieczora siedzisz w domu i kręcisz ogonkiem, więc przychodzą ci do głowy różne głupoty. Powinnaś odetchnąć świeżym powietrzem!

Mysz nie wiedziała, czy to dobra rada, ale pod nieobecność kota posprzątała cały dom, aż wszystko wyglądało czysto i schludnie.

Tymczasem kot poszedł do kościoła i wylizał słoik do czysta. Wygarnął resztkę smalcu łapkami, a potem usiadł, podziwiając swoje odbicie w dnie słoja.

Pusty słoik to symbol słodkiego smutku, pomyślał.

Wrócił dopiero późnym wieczorem. Kiedy wszedł do domu, mysz spytała, jakie imię nadano trzeciemu kociątku.

— Chyba też ci się nie spodoba — odparł kot. — Nazwaliśmy go Nic Nie Zostało.

— Nic Nie Zostało?! — wykrzyknęła mysz. — Ojej, ojej, bardzo mnie to martwi, naprawdę! Nigdy wcześniej nie spotkałam się z takim imieniem. Co to może znaczyć?!

Potem owinęła się ogonkiem i zasnęła.

Później już nikt więcej nie prosił kota na ojca chrzestnego. A kiedy przyszła zima i na dworze nie można było znaleźć nic do jedzenia, mysz pomyślała o słoju pysznego smalcu ukrytym pod ołtarzem w kościele.

— Chodź, kocie, odszukajmy smalec, który kupiliśmy na czarną godzinę. Pomyśl, jaki będzie pyszny!

— Tak — odpowiedział kot. — Wiem, że lubisz wystawiać z pyszczka swój mały, delikatny języczek.

Wyszli z domu. Kiedy przybyli do kościoła, słój stał na swoim miejscu, lecz okazał się pusty.

— Ach! Ach! Ach! — zawołała mysz. — Wreszcie zaczynam rozumieć! Teraz wiem, jaki z ciebie przyjaciel! Nie byłeś ojcem chrzestnym! Przychodziłeś do kościoła i wyjadałeś smalec! Trochę z wierzchu…

— Uważaj! — przerwał kot.

— Potem do połowy…

— Ostrzegam cię!

— W końcu…

— Jeszcze jedno słowo i ciebie też zjem!

— Nic nie zostało! — dokończyła mysz, ale było już za późno: kot skoczył i w jednej chwili ją pożarł.

Cóż, czego innego się spodziewaliście? Właśnie takie jest życie.

* * *

Typ baśni: ATU 15, Kradzież jedzenia przez fałszywego ojca chrzestnego

Źródło: bajka opowiedziana braciom Grimm przez Gretchen Wild

Podobne baśnie: Italo Calvino, Mrs Fox and Mr Wolf (Italian Folktales); Joel Chandler Harris, Mr Rabbit Nibbles Up the Butter (The Complete Tales of Uncle Remus)

Prosta i bardzo powszechna baśń. W kilku wariantach pojawia się skatologiczny realizm: prawdziwy winowajca smaruje masłem podogonie śpiącego przyjaciela, by dowieść jego winy. Motyw odbicia w dnie dzbana zapożyczyłem z opowieści Wujaszka Remusa, która, podobnie jak wersja braci Grimm, kończy się wzruszeniem ramion z powodu niesprawiedliwości świata: „Śmierć czeka za rogiem, by nas wszystkich złapać” (The Complete Tales of Uncle Remus, str. 53).

3O chłopcu, co ruszył w świat, by poznać strach

Żył raz ojciec, który miał dwóch synów. Starszy — roztropny i bystry — dawał sobie ze wszystkim radę, ale młodszy był tak tępy, że niczego nie rozumiał ani nie potrafił się nauczyć. Wszyscy, którzy go znali, mówili: „Ojciec będzie miał z nim kłopoty”.

Jeśli należało wykonać jakąś pracę, zawsze podejmował się tego starszy syn. Lecz nie chciał robić jednego. Kiedy ojciec prosił go o przyniesienie czegoś o zmroku albo gdy było już zupełnie ciemno — a droga prowadziła przez cmentarz lub podobne straszne miejsce — chłopiec odpowiadał: „O nie, ojcze, nie pójdę! Boję się! Chodzą mi po plecach ciarki!”.

Wieczorem, kiedy ludzie zbierali się wokół ognia i opowiadali historie o duchach albo o domach, w których straszy, czasami niejeden słuchacz mówił: „Ach, okropne! Chodzą mi po plecach ciarki!”.

Młodszy syn siedział w kącie i słuchał, lecz nie rozumiał, czym są ciarki.

— Wszyscy mówią: „Chodzą mi po plecach ciarki!”, a ja nie wiem, co to znaczy. Nie chodziły po mnie żadne ciarki, choć słuchałem równie uważnie jak wszyscy.

Pewnego dnia ojciec zwrócił się do niego:

— Posłuchaj, chłopcze, jesteś już duży i silny. Dorastasz i pora, żebyś zaczął zarabiać na życie. Spójrz na swojego brata! Nauczył się ciężko pracować, ale ty, jak mi się zdaje, niczego nie potrafisz.

— Chciałbym zarabiać na życie, naprawdę, ojcze — odparł młody człowiek. — Marzę o tym, by się dowiedzieć, co to znaczy mieć ciarki. W ogóle nie rozumiem, o co chodzi.

Usłyszał go starszy brat i wybuchnął śmiechem. Co za dureń, pomyślał. Nic z niego nie będzie. Z próżnego i Salomon nie naleje.

— Cóż, nie zaszkodzi, jeśli się dowiesz, czym są ciarki, ale nie zarobisz w ten sposób na życie — zauważył z westchnieniem ojciec.

Kilka dni później wpadł do nich na pogawędkę kościelny. Ojciec nie mógł się powstrzymać i podzielił się z nim swoimi zmartwieniami: młodszy syn jest głupi, nie potrafi się niczego nauczyć, nic nie rozumie.

— Oto przykład — rzekł. — Kiedy zapytałem, jak chciałby zarabiać na życie, odparł, że pragnie się dowiedzieć, co to znaczy mieć ciarki ze strachu.

— W takim razie przyślij go do mnie — zaproponował kościelny. — Nastraszę go tak, że na pewno poczuje ciarki. Pora nauczyć go rozumu.

— Dobry pomysł — mruknął w zamyśleniu ojciec. — Może komuś uda się to lepiej niż mnie. Tak czy inaczej, nie zaszkodzi mu to.

Kościelny zabrał chłopaka do swojego domu i kazał mu bić w dzwon kościelny. Kiedy młody człowiek się tego nauczył, pewnego dnia kościelny zbudził go o północy, kazał wejść na wieżę i zadzwonić.

Zaraz się dowiesz, czym są ciarki, pomyślał, a gdy chłopak się ubierał, wszedł ukradkiem na dzwonnicę.

Chłopiec wdrapał się na wieżę i kiedy się obrócił, by chwycić linę, ujrzał białą postać stojącą na szczycie schodów naprzeciwko dzwonu.

— Kto tam? — spytał.

Postać stała bez ruchu i milczała.

— Lepiej odpowiedz! — zawołał chłopak. — Nie masz prawa tu wchodzić w środku nocy!

Kościelny się nie odzywał. Był pewien, że chłopiec weźmie go za ducha.

— Ostrzegam cię! — krzyknął znowu chłopiec. — Odpowiadaj albo zrzucę cię ze schodów! Kim jesteś i czego chcesz?!

Na pewno nie zrzuci mnie ze schodów, pomyślał kościelny. Stał jak kamienny posąg, nie wydając dźwięku.

Młodzieniec krzyknął jeszcze raz, a gdy znów nie otrzymał odpowiedzi, wrzasnął:

— Cóż, sam tego chciałeś! Masz za swoje!

Podbiegł do białej postaci i zepchnął ją ze schodów. Duch stoczył się na dół i jęcząc, leżał na ziemi. Widząc, że nieznajomy nie będzie już sprawiał kłopotów, chłopiec uderzył w dzwon, jak mu kazano, i wrócił do łóżka.

Żona kościelnego czekała na męża, a kiedy się nie pojawiał, zaczęła się martwić. Poszła obudzić chłopca.

— Gdzie mój mąż? — spytała. — Widziałeś go? Wszedł przed tobą na dzwonnicę.

— Nie mam pojęcia — odparł chłopak. — W ogóle go nie widziałem. Na schodach stał jakiś człowiek okręcony białym prześcieradłem. Nie odpowiadał na pytania ani nie chciał odejść, więc pomyślałem, że coś knuje, i zrzuciłem go ze schodów. Niech pani pójdzie i zobaczy: pewnie ciągle tam leży. Chyba pożałował, że wdrapał się na dzwonnicę. Spadł z wielkim hukiem.

Kobieta popędziła do kościoła i znalazła męża. Miał złamaną nogę i jęczał z bólu. Z wysiłkiem zaniosła go do domu, a potem pobiegła do ojca chłopca.

— Wiesz, co zrobił ten idiota twój syn?! — zawołała. — Zrzucił mojego męża z dzwonnicy! Biedak spadł ze schodów i ma złamaną nogę! Nie zdziwiłabym się, gdyby połowa pozostałych kości również była strzaskana! Zabierz tego nicponia z naszego domu, nim do reszty wszystko zniszczy! Nie chcę go więcej widzieć!

Ojciec był przerażony. Pobiegł do domu kościelnego i zaczął potrząsać śpiącym synem.

— Co ty, do licha, robisz?! — zawołał. — Napadasz na kościelnego?! Diabeł cię do tego nakłonił?!

— Ależ, ojcze, jestem niewinny — odrzekł chłopiec. — Nie miałem pojęcia, że to kościelny. Stał koło dzwonu okręcony białym prześcieradłem. Nie wiedziałem, kto to taki, i ostrzegłem go trzy razy.

— Wielkie nieba! — wykrzyknął ojciec. — Mam przez ciebie same kłopoty! Zejdź mi z oczu, natychmiast! Nie chcę cię więcej oglądać!

— Bardzo chętnie — odpowiedział chłopak. — Pozwól mi zaczekać do świtu, a potem wyruszę w świat i zostawię cię w spokoju. Dowiem się, co to znaczy mieć ciarki, a wtedy zdobędę fach i wreszcie zacznę zarabiać na życie.

— Ciarki, doprawdy! Rób, co chcesz, nic mnie to nie obchodzi! Masz tu pięćdziesiąt talarów. Weź je i idź w szeroki świat, ale pod żadnym pozorem nie mów nikomu, skąd pochodzisz ani kim jest twój ojciec. Przyniósłbyś mi wstyd!

— Dobrze, ojcze, zrobię, jak sobie życzysz. Jeśli to wszystko, czego żądasz, łatwo to zapamiętam.

Kiedy nadszedł ranek, chłopiec schował do kieszeni pięćdziesiąt talarów i wyruszył w drogę, przez cały czas mrucząc pod nosem:

— Gdybym tylko się dowiedział, co to znaczy mieć ciarki! Gdybym tylko poznał, co to strach!

Jego słowa przypadkiem usłyszał mężczyzna idący w tym samym kierunku. Po pewnym czasie za zakrętem ukazała się szubienica.

— Popatrz — odezwał się mężczyzna. — Udzielę ci rady. Widzisz tę szubienicę? Siedmiu ludzi poślubiło tam córkę powroźnika, a teraz uczą się latać. Jeśli usiądziesz pod nimi i zaczekasz na nadejście nocy, zrozumiesz, czym są ciarki!

— Naprawdę? — spytał chłopiec. — To takie proste? Cóż, w takim razie wkrótce się wszystkiego dowiem. Jeśli w nocy poczuję ciarki, możesz wziąć moje pięćdziesiąt talarów. Przyjdź do mnie rano.

Podszedł do szubienicy i usiadł pod nią, czekając, aż zapadnie noc. Było mu zimno, więc rozpalił ognisko, ale o północy zerwał się wiatr i mimo płonących polan chłopiec nie mógł się ogrzać. Wiatr kołysał wisielcami, tak że ich ciała uderzały o siebie, i chłopiec pomyślał: Skoro ja marznę przy ognisku, tym biedakom na górze musi być jeszcze zimniej.

Ustawił drabinę, wspiął się na nią, odwiązał po kolei wisielców i położył wszystkich siedmiu na ziemi. Później dorzucił do ognia kilka gałęzi i umieścił trupy wokół ogniska, by się ogrzały, ale one leżały zupełnie nieruchomo, nawet gdy zapaliły się na nich ubrania.

— Hej, uważajcie! — zawołał. — Jeśli nie będziecie ostrożni, znowu was powieszę!

Oczywiście trupy nie zareagowały. W milczeniu wpatrywały się w przestrzeń, choć już płonęły im spodnie.

Chłopiec się rozgniewał.

— Mówiłem, żebyście uważali! — krzyknął. — Jesteście zbyt leniwi, by wyciągnąć nogi z ognia, ale ja nie chcę wywołać pożaru!

Znowu powiesił trupy na szubienicy, położył się przy ognisku i zasnął.

Rankiem, gdy się obudził, zobaczył nad sobą mężczyznę, który przyszedł po pięćdziesiąt talarów.

— Wczoraj w nocy miałeś ciarki ze strachu, prawda? — spytał nieznajomy.

— Nie — odrzekł chłopiec. — Czy ci durnie mogli mnie czegoś nauczyć? Nie powiedzieli ani słowa i leżeli nieruchomo nawet wtedy, gdy paliły im się spodnie.

Mężczyzna zrozumiał, że nie ma szans dostać pięćdziesięciu talarów, więc bezradnie rozłożył ręce i odszedł.

— Co za półgłówek! — mruknął. — Nigdy w życiu nie widziałem takiego idioty!

Chłopiec ruszył w dalszą drogę, ciągle powtarzając:

— Gdybym tylko się dowiedział, co to znaczy mieć ciarki! Gdybym tylko poznał, co to strach!

Szedł za nim furman, usłyszał jego słowa, dogonił go i spytał:

— Kim jesteś?

— Nie wiem — odparł chłopiec.

— Skąd pochodzisz?

— Nie wiem.

— Kim jest twój ojciec?

— Nie wolno mi mówić.

— Co tam mruczysz przez cały czas?

— Och, chciałbym się dowiedzieć, co to znaczy mieć ciarki ze strachu, ale nikt nie potrafi mi tego wyjaśnić.

— Prostaczek z ciebie, chłopcze — stwierdził furman. — Chodź ze mną. Dopilnuję, żebyś miał gdzie przenocować.

Młodzieniec przyłączył się do furmana i wieczorem dotarli do gospody, w której postanowili spędzić noc. Kiedy weszli do głównej sali, chłopak znowu mruknął:

— Gdybym tylko się dowiedział, co to znaczy mieć ciarki! Gdybym tylko poznał, co to strach!

Oberżysta usłyszał jego słowa i wybuchnął śmiechem.

— Jeśli właśnie na tym ci zależy, to masz szczęście — odezwał się. — Jest spora szansa, że twoje życzenie się spełni.

— Tss! — uciszyła go żona. — Nie mów o tym! Pomyśl o tych wszystkich biedakach, którzy stracili życie! Byłaby szkoda, gdyby piękne oczy tego młodego człowieka nigdy więcej nie ujrzały słońca!

— Chcę się dowiedzieć, co to znaczy mieć ciarki ze strachu — powtórzył chłopiec. — Właśnie dlatego opuściłem dom. O jakiej szansie mówisz? O co chodzi?

Nie przestawał się dopytywać, aż oberżysta wyjaśnił, że w pobliżu jest stare zamczysko, w którym straszy. Jeśli ktoś spędzi tam trzy noce, z łatwością się dowie, czym są ciarki.

— Król ogłosił, że ktokolwiek tego dokona, poślubi jego córkę. Przysięgam, że królewna to najpiękniejsza dziewczyna na świecie. Na dodatek w zamczysku są ogromne skarby, których pilnują złe duchy. Jeśli spędzisz tam trzy noce, możesz zdobyć te skarby i stać się bogaczem. Do zamku chodziło już wielu młodych ludzi, by spróbować szczęścia, ale żaden nie wrócił.

Nazajutrz rano chłopiec poszedł do króla i powiedział:

— Jeśli się zgodzisz, panie, spędzę trzy noce w nawiedzonym zamczysku.

Król popatrzył na niego i chłopak mu się spodobał.

— Pozwolę ci zabrać do zamku trzy rzeczy, ale nie mogą być żywe — oznajmił.

— W takim razie chciałbym wziąć hubkę i krzesiwo, tokarkę, stół stolarski i kordelas — odrzekł młodzieniec.

Król rozkazał, by rzeczy te zaniesiono w ciągu dnia do zamczyska. Kiedy zapadła noc, chłopak poszedł tam i rozpalił jasny ogień na kominku w jednej z komnat. Następnie przysunął do ognia stół stolarski, wziął kordelas i usiadł przy tokarce.

— Och, gdybym tylko poczuł wreszcie ciarki! — powiedział. — Ale to miejsce również nie wygląda zbyt obiecująco…

Przed północą zaczął podsycać dogasający ogień. Akurat dmuchał na niego, gdy z kąta komnaty dobiegły go jakieś głosy.

— Miau! Miau! Tak nam zimno! — powtarzały.

— O co chodzi? — rzucił przez ramię. — Skoro wam zimno, chodźcie i usiądźcie przy ogniu.

Po chwili z mroku wyskoczyły dwa ogromne czarne koty i usiadły po jego obu stronach, przyglądając mu się płonącymi oczami.

— Masz ochotę pograć w karty? — spytały.

— Czemu nie? — rzekł chłopiec. — Ale najpierw chcę obejrzeć wasze pazury.

Koty wyciągnęły łapy.

— Wielki Boże, ależ są długie! — zawołał. — Muszę wam je przyciąć, nim siądziemy do gry.

Chwycił koty za karki, postawił na stole stolarskim i umieścił ich łapy w imadle.

— Nie podobają mi się wasze pazury — powiedział. — Nie mam już chęci grać z wami w karty.

Zabił oba koty i wrzucił je do fosy.

Ledwo usiadł, z kątów komnaty zaczęły wybiegać czarne koty i czarne psy, a każdy miał rozgrzaną do czerwoności obrożę i rozgrzany do czerwoności łańcuch. Przybywały ze wszystkich stron, aż wypełniły pomieszczenie, tak że chłopiec nie mógł się nawet ruszyć. Wyjąc, szczekając, straszliwie piszcząc, wskoczyły do kominka i rozrzuciły po komnacie płonące polana.

Chłopiec obserwował je z ciekawością przez kilka minut, lecz w końcu stracił cierpliwość. Chwycił kordelas i zawołał:

— Precz z wami, łajdaki!

Zaczął ciąć na prawo i lewo. Niektóre zwierzęta zabił, inne uciekły. Kiedy wszystkie żywe dały drapaka, wrzucił martwe do fosy i wrócił do komnaty, by się ogrzać.

Kleiły mu się oczy, więc podszedł do dużego łoża stojącego w rogu komnaty. Wygląda wygodnie, pomyślał. Wreszcie trochę odpocznę.

Ale kiedy się położył, łoże się poruszyło. Pojechało w stronę drzwi, które się otworzyły, a ono zaczęło sunąć przez zamczysko, nabierając prędkości.

— Nieźle, ale mam nadzieję, że pojedziemy jeszcze szybciej — mruknął chłopiec.

Łoże mknęło przez zamek jak powóz zaprzężony w sześć koni, po korytarzach, schodami w górę i w dół, aż nagle — hop! Obróciło się do góry nogami i przygniotło chłopca, który znalazł się w pułapce. Było ciężkie niczym góra.

Zdołał jednak odsunąć koce i poduszki i wygramolić się spod niego.

— Skończyłem z łożem! — zawołał. — Jeśli ktoś go potrzebuje, może je sobie wziąć!

Położył się koło kominka i spokojnie zasnął.

Rankiem do zamczyska przybył król, zobaczył chłopca leżącego na podłodze i rzekł ze smutkiem:

— Och, jaka szkoda! Zabiły go duchy. Taki przystojny młody człowiek!

Chłopiec usłyszał słowa króla i natychmiast wstał.

— Jeszcze mnie nie zabiły, Wasza Królewska Mość! — powiedział.

— Ach, ty żyjesz! — zawołał król. — Cieszę się, że cię widzę. Jak sobie radziłeś?

— Bardzo dobrze, dziękuję — odparł chłopiec. — Jedna noc zaliczona, zostały jeszcze dwie.

Wrócił do gospody.

— Ty żyjesz?! — wykrzyknął ze zdumieniem oberżysta. — Nie przypuszczałem, że cię jeszcze zobaczę! Miałeś ciarki ze strachu?

— Nie, ani razu. Mam nadzieję, że poczuję je dziś w nocy.

Drugiej nocy poszedł do zamczyska, rozpalił ogień na kominku i usiadł.

— Och! — Westchnął. — Żeby wreszcie ktoś sprawił, że poczuję ciarki!

Kiedy zbliżała się północ, usłyszał hałasy w kominie. Coś tłukło w ściany, szamotało się, wrzeszczało, aż w końcu z głośnym krzykiem do kominka spadła dolna połowa ciała mężczyzny.

— Co robisz?! — zawołał chłopak. — Gdzie twój tułów?!

Dolna połowa, która nie miała oczu ani uszu, nie mogła go widzieć ani słyszeć. Biegała w kółko po komnacie, wpadając na meble, przewracając się i znowu wstając.

Nagle w kominie rozległ się nowy hałas i do paleniska spadła w chmurze sadzy górna połowa ciała mężczyzny, po czym szybko odczołgała się od ognia.

— Gorąco, prawda? — spytał chłopiec.

— Nogi! Nogi! Tutaj! Do mnie! — wrzeszczała górna połowa, ale dolna część nie słyszała i biegała w kółko, aż chłopiec chwycił ją za kolana i przytrzymał.

Górna część wskoczyła na nią i połowy znowu stały się jednym człowiekiem. Był odrażający. Rozwalił się na ławie przy kominku i nie chciał zrobić chłopcu miejsca, więc ten strącił go na ziemię i usiadł na ławie.

W kominie znów rozległ się hałas, po czym do paleniska wpadło kolejno sześć trupów. Miały dziewięć kości udowych i dwie czaszki, którymi zaczęły grać w kręgle.

— Mogę się przyłączyć do gry? — spytał chłopak.

— Masz pieniądze?

— Mnóstwo — odpowiedział. — Ale wasze kule do gry nie są okrągłe.

Wziął czaszki, położył je na tokarce i wyszlifował, aż stały się kuliste.

— Teraz lepiej — rzekł. — Będzie je łatwo turlać. Czeka nas świetna zabawa!

Przez pewien czas grał z umarlakami i stracił trochę pieniędzy. W końcu zegar wybił północ i wszystkie trupy znikły. Chłopiec spokojnie się położył i zasnął.

Nazajutrz rano do zamczyska znów przybył król, by zobaczyć, co się wydarzyło.

— Jak sobie poradziłeś tym razem? — spytał.

— Grałem w kręgle — odpowiedział chłopiec. — I straciłem trochę pieniędzy.

— Miałeś ciarki?

— Nie, ani trochę — odparł chłopak. — Miło mi się grało, to wszystko. Gdybym tylko mógł wreszcie poczuć ciarki…!

Trzeciej nocy usiadł na ławie przy kominku i westchnął.

— Została tylko jedna noc — mruknął. — Mam nadzieję, że wreszcie poczuję ciarki.

Kiedy dochodziła północ, usłyszał ciężkie kroki zbliżające się do komnaty i po chwili weszło sześciu olbrzymich mężczyzn dźwigających trumnę.

— Ach, ktoś nie żyje? — spytał. — Domyślam się, że to mój kuzyn. Zmarł kilka dni temu. — Gwizdnął, skinął dłonią i dodał: — Wyjdź, kuzynie! Wyjdź i przywitaj się!

Sześciu mężczyzn postawiło trumnę na podłodze i opuściło komnatę. Chłopiec otworzył wieko i popatrzył na leżącego w środku nieboszczyka. Dotknął jego twarzy, ale oczywiście była zimna jak lód.

— Nie martw się — powiedział. — Rozgrzeję cię.

Zbliżył ręce do ognia, po czym przyłożył je do policzków zmarłego, lecz one pozostały zimne.

Później wyjął ciało z trumny, umieścił je przy kominku, opierając głowę nieboszczyka na swoich kolanach, i zaczął masować mu ramiona, by przywrócić krążenie. To również nie dało efektu.

— Mam! — wykrzyknął wreszcie. — Kiedy ludzie śpią w jednym łóżku, ogrzewają się nawzajem. Wezmę cię do łóżka, ot co!

Wsadził trupa do łóżka i sam ułożył się obok, nakrywając ich obu kocami. Po kilku minutach nieboszczyk zaczął się poruszać.

— Dobrze! — zawołał chłopiec, by go zachęcić. — Oby tak dalej, kuzynie! Jesteś już prawie żywy!

Ale trup nagle usiadł i ryknął:

— Kim jesteś, co?! Uduszę cię, plugawy draniu!

Wyciągnął ręce w stronę szyi chłopca, lecz ten okazał się znacznie szybszy i po krótkich zmaganiach wsadził go z powrotem do trumny.

— Piękne dzięki! — powiedział, przybijając gwoździami wieko.

Kiedy je umocował, znów pojawiło się sześciu mężczyzn. Dźwignęli trumnę i powoli wynieśli ją z komnaty.

— Och, to beznadziejne! — rzekł z rozpaczą chłopak. — Nigdy się tu nie dowiem, czym są ciarki!

Ledwie wypowiedział te słowa, z ciemnego rogu pokoju wynurzył się stary człowiek. Był jeszcze większy niż mężczyźni, którzy dźwigali trumnę; miał długą białą brodę i złe, płomieniste oczy.

— Ty żałosny robaku! — wrzasnął. — Szybko się dowiesz, czym są ciarki! Dziś w nocy umrzesz!

— Tak myślisz? Najpierw musisz mnie złapać — odparował chłopak.

— Nie uciekniesz przede mną, choćbyś biegał szybko jak wiatr!

— Jestem równie silny jak ty, a prawdopodobnie silniejszy!

— Jeszcze zobaczymy! — rzucił starzec. — Jeśli okażesz się ode mnie silniejszy, pozwolę ci odejść. Ale tak się nie stanie. Chodź ze mną!

Poprowadził młodzieńca przez zamczysko. Szli mrocznymi korytarzami i schodami, aż dotarli do kuźni położonej w głębi ziemi.

— Teraz się przekonamy, kto jest silniejszy — powiedział starzec, po czym wziął oskard i jednym uderzeniem wbił kowadło w ziemię.

— Potrafię zrobić coś lepszego — rzekł chłopiec.

Chwycił oskard i rozłupał nim drugie kowadło, po czym złapał brodę starca, wepchnął ją do szczeliny w kowadle i je ścisnął. Broda uwięzła w szczelinie i starzec znalazł się w pułapce.

— Mam cię! — zawołał chłopak. — Teraz zobaczymy, kto umrze dziś w nocy!

Wziął żelazny łom i tak bezlitośnie tłukł starca, aż ten zaczął skomleć, jęczeć i wołać:

— Już dobrze! Przestań! Poddaję się!

Obiecał chłopcu, że da mu wielkie skarby, jeśli ten go puści. Młody człowiek poszerzył szczelinę w kowadle i uwolnił brodę, a wtedy starzec zaprowadził go do innego lochu, położonego głęboko pod zamczyskiem, gdzie stały trzy skrzynie pełne złota.

— Jedna jest dla biednych, druga dla króla, a trzecia dla ciebie — wyjaśnił.

W tej samej chwili wybiła północ i starzec zniknął, a chłopiec został sam w mroku.

— Cóż, na tym koniec — mruknął. — Teraz muszę znaleźć drogę powrotną.

Posuwając się po omacku wzdłuż ścian, wrócił do komnaty i zasnął przy kominku.

Rankiem przyszedł król.

— Na pewno już wiesz, czym są ciarki — rzekł.

— Nie — odpowiedział chłopiec. — Zastanawiam się, co się wtedy czuje. Leżałem w łóżku z martwym kuzynem, potem przyszedł starzec z długą brodą i pokazał mi trochę kosztowności, ale dalej nie wiem, co to znaczy mieć ciarki.

Przyniesiono złoto i dokonano podziału, a później młodzieniec poślubił królewnę. W końcu został królem. Ale chociaż bardzo kochał żonę i był bardzo szczęśliwy, stale powtarzał:

— Gdybym tylko dowiedział się, co to znaczy mieć ciarki! Gdybym tylko mógł je poczuć!

W końcu zaczęło to denerwować młodą królową. Opowiedziała o wszystkim pokojówce, która rzekła:

— Zostaw to mnie, najjaśniejsza pani! Sprawię, że będzie miał ciarki.

Zeszła do strumienia i przyniosła wiadro cierników. Kazała królowej w środku nocy, gdy król będzie spał, odkryć go i wylać na niego całą zawartość wiadra.

Królowa posłuchała. Młody król najpierw poczuł zimną wodę, a potem maleńkie rybki podskakujące na skórze.

— Och! Och! Och! — zawołał. — Oooch! Co sprawiło, że mam ciarki?! Oooch! Au! Tak, mam ciarki! Nareszcie mam ciarki! Niechaj cię Bóg błogosławi, ukochana żono! Zrobiłaś to, czego nie potrafił nikt inny! Nareszcie mam ciarki…!

* * *

Typ baśni: ATU 326, Młodzieniec, który chciał się dowiedzieć, czym jest strach

Źródło: krótszy wariant opublikowano w pierwszej edycji baśni braci Grimm z 1812 roku, lecz obecna opowieść, oparta na pisemnej wersji, którą przesłał im Ferdinand Siebert z Treysy koło Kassel, ukazała się w drugim wydaniu z 1819 roku.

Podobne baśnie: Aleksander Afanasjew, The Man Who Did Not Know Fear (Russian Fairy Tales); Katharine M. Briggs, The Boy Who Feared Nothing, The Dauntless Girl, A Wager Won (Folk Tales of Britain); Italo Calvino, Dauntless Little John, The Dead Man’s Arm, Fearless Simpleton, The Queen of the Three Mountains of Gold (Italian Folktales)

Rozpowszechniona baśń, której inny wariant włączono do tomu komentarzy Grimmów do Baśni domowych i dziecięcych, wydanego w 1856 roku. Z czterech wersji Calvina najwięcej werwy i humoru ma The Dead Man’s Arm, ale ponieważ bohater nie zamierza się dowiedzieć, czym jest strach, nie otrzymuje ostatecznej lekcji w postaci wiadra pełnego cierników. Podobnie bohaterka The Dauntless Girl Briggs, dobrej opowieści z Norfolku, w której nie ma wzmianki o losie nieszczęsnego kościelnego ani o duchu wskazującym skarb w piwnicy. Moim zdaniem wersja braci Grimm jest najlepsza.

Większość wariantów tej baśni odznacza się humorem: duchy i nieżywi ludzie są komiczni, a nie przerażający. Marina Warner w książce From the Beast to the Blonde sugeruje seksualną interpretację wiadra pełnego cierników.