Strona główna » Obyczajowe i romanse » Bezpieczna przystań

Bezpieczna przystań

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-238-9981-5

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Bezpieczna przystań

 

Tucker Spencer, szeryf z miasteczka Trinity Harbor, widział już niejedno.

Jednak zaniemówi, kiedy odkrył półnagą kobietę śpiącą w jego łóżku.

Poczuł się jeszcze gorzej, kiedy rozpoznał w niej swoją byłą dziewczynę.

Liz dawno temu złamała mu serce – porzuciła go dla rokującego wielkie nadzieje polityka. Teraz prosi o pomoc, gdyż jest jedną z głównych podejrzanych w sprawie o morderstwo jej męża.

Miasteczko huczy od plotek na temat odnowionego romansu Tuckera i Liz. Trucker jednak nie słucha nikogo. Chce tylko oczyścić Liz z zarzutów i dlatego wszczyna prywatne śledztwo…

Polecane książki

Poradnik do gry strategicznej Europa Universalis III powstał z myślą o początkujących graczach. Materiał porusza najważniejsze aspekty związane z zarządzaniem państwem, ekonomią, prowadzeniem wojen, kolonizacją, handlem czy dyplomacją. Europa Universalis III - poradnik do gry zawiera poszukiwane prz...
Jest to pierwszy e-book w Polsce, który jest gotowym zbiorem scenariuszy animacyjnych, gier i zabaw dla dzieci, młodzieży i dorosłych, pomysłów na show wieczorne w hotelach oraz form animacyjnych na plaży czy przy basenie. E-book opisuje pokrótce teorię animacji i wprowadzenie w jej poszczególne dzi...
Gemma Galgani, świecka mistyczka z toskańskiej Lukki, nazwana „najpiękniejszą reprodukcją Ecce Homo”, jest bez wątpienia jedną z najbardziej barwnych i intrygujących świętych w dziejach Kościoła. Nazywano ją „kwiatem Męki Pańskiej”, „żywą ikoną Ukrzyżowanego”, podczas gdy ona sama mówiła o sobie, że...
  W książce za cel przyjęto zidentyfikowanie cech mobilności przestrzennej osób starszych (60+) zamieszkujących dzielnicę Śródmieście w Łodzi. Dla zrealizowania głównego celu opracowania zastosowano badanie ankietowe osób starszych (60+) zamieszkujących ten fragment miasta. Przeprowadzone badania do...
"Charlemagne’u Athelstanie Redroughcie Silnoręki Lindelshield, twój los zabierze cię na południe, poprzez płonące piaski, do ludu jednego boga. […] czekają, aby przebudził ich Cień Burzy. Tam wypełnisz swe przeznaczenie i powrócisz na północ z Klingą Ognia…" Minęło dwadzieścia lat od wydarzeń opi...
Książka powstała z kompilacji „szkalunków”, żartów powstających w niedużej grupie osób. Z czasem krótkie wcześniej dowcipy rozrosły się tworząc przerysowaną, alternatywną rzeczywistość, pisaną tak grubą kreską, jak ta Mazowieckiego. Z tych początkowo drobnych anegdot wykluł się świat rozbudowany, aż...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Sherryl Woods

Sherryl WoodsBezpieczna przystańPROLOG

Robert King Spencer łypnął na telefon stojący koło krzesła, chcąc zmusić go siłą woli, by zadzwonił. Jednak w uszach dzwoniła mu jedynie cisza. King zaklął i pokręcił niechętnie głową. Nie sądził, że dożyje chwili, kiedy zapragnie, by do rezydencji Spencerów znowu zaczęli dzwonić mieszkańcy Trinity Harbor, oburzeni zachowaniem jego dzieci. Ale nic takiego się nie działo. Daisy i Bobby już się ustatkowali, a jego najstarszy syn, Tucker, był wprost żałośnie porządny.

Owszem, jako szeryf powinien raczej przestrzegać zasad moralnych, ale przecież nawet święci w niebie muszą co jakiś czas dać sobie wolne. Najwyższy czas, by w życiu Tuckera pojawiła się jakaś kobieta. Cóż, kiedy z pieczołowicie zbieranych przez Kinga informacji wynikało, że jego syn od dawna z nikim się nie spotykał, a w dodatku nic nie wskazywało na to, by miał ochotę na randki.

Interesowała go tylko praca.

Działo się tak od momentu, kiedy opuściła go szkolna sympatia, Mary Elizabeth Swan, i wyjechała z powodu jakiegoś zupełnie obcego faceta. Plotkarze z Trinity Harbor mieli wówczas swój dzień, ale ponieważ większość mieszkańców współczuła Tuckerowi, sprawa wkrótce przycichła. Jednak sam Tucker nadal roztrząsał w myślach to zdarzenie.

Dlatego King tak się o niego martwił. Chociaż z przyjemnością słuchał pochwał pod adresem syna, to w głębi duszy pragnął wysłuchać też paru skarg. Zwłaszcza z ust matek urodziwych dziewoi, których przecież nie brakowało w ich pięknym miasteczku. Ktoś powinien coś zrobić w tej sprawie, bo inaczej jego syn zostanie do końca życia starym kawalerem. King zastanawiał się, czy nie powinien sam rozpuścić jakichś pikantnych plotek. Wówczas Tucker zapewne przyjechałby do Cedar Hill, żeby wszystkiemu zaprzeczyć, a on miałby okazję wygłosić pieczołowicie przygotowane kazanie na temat małżeństwa i rodziny.

Kingowi brakowało cierpliwości. Co więcej, lubił kontrolować całą sytuację i pociągać za odpowiednie sznurki. Nie znosił natomiast nieposłuszeństwa ze strony własnych dzieci. I to bez względu na wiek tych dzieci. Tucker był już dojrzały i właśnie dlatego ojciec oczekiwał, że syn się ustatkuje.

– Tak, trzeba mi wnuków, prawda – wymamrotał, znowu niechętnie zerkając na telefon.

Jego smutne myśli pożeglowały w stronę jedynego prawdziwego wnuka, którego się doczekał. Cóż, trochę szkoda, że nie przyjął J. C. Gatesa do rodziny znacznie wcześniej. Niestety dawno temu sam zdecydował, że nieślubny syn jego syna, Bobby’ego, powinien zostać z matką i ojczymem. Teraz żałował tych wszystkich straconych lat, kiedy to obserwował z daleka tego chłopca. J. C. zachowywał się jak narowisty i spłoszony koń. Co prawda Bobby zapewniał go, że to się zmieni, ale King wciąż niepokoił się o najmłodszego ze Spencerów.

Za rodzinę uważał też pozostałe dzieci, w których nie płynęła ani kropla krwi Spencerów. Tommy, adoptowany syn córki Kinga, Daisy, i Walkera wyrastał na mądrego i ciekawego młodzieńca. Darcy, pasierbica Bobby’ego, była wprost niezwykle energiczna i pomysłowa. W dodatku teraz, kiedy ostatnie ślady soczystej zieleni zniknęły z jej włosów, King nagle zauważył, że jest naprawdę ładna. Przyjął ich wszystkich z otwartymi rękami do rodziny i zapraszał tak często, jak mógł do Cedar Hill. Chętnie widywałby też częściej dwóch synów zięcia, Walkera, z poprzedniego małżeństwa, ale chłopcy wraz z matką przenieśli się do Karoliny Północnej.

King ponownie westchnął. Mimo że kochał Darcy i Tommy’ego, to jednak pragnął, by pojawiło się nowe pokolenie Spencerów „czystej krwi”, jak czasami mawiał. Chciał, póki jeszcze mógł, służyć temu pokoleniu światłą radą i przewodnictwem. I nauczyć wnuki, co tak naprawdę oznacza bycie Południowcem.

Chciał też, by w mieście nad Potomakiem nigdy nie zabrakło Spencerów. Przecież to oni je założyli i latami dbali o jego rozwój. Nigdy nie powinni rezygnować z tego posłannictwa.

Jednak ani Daisy, ani Bobby nie kwapili się do powiększania rodziny, toteż pozostało skoncentrować się na Tuckerze. Niestety, wyglądało na to, że syn zorientował się w jego zamiarach. Gdy tylko mógł, wymawiał się od niedzielnych obiadów i unikał ojca, który w istocie zamierzał zadać mu kilka pytań na temat sensu życia.

Co gorsza, kiedy King dwa czy trzy razy pojechał do niego do pracy w Montross, okazało się, że Tucker właśnie wyszedł. Pewnie czmychnął tylnym wyjściem. Jego syn zrobił się równie nieuchwytny, jak przestępcy, których ścigał.

Oczywiście zawsze istniała możliwość, że Tucker pracuje właśnie nad jakąś poważną sprawą, ale King szczerze w to wątpił. Od czasu pamiętnej sprawy z dilerami narkotyków przestępcy trzymali się z daleka od Trinity Harbor. Czasami ktoś ukradł w sklepie to czy owo albo ktoś inny zaczął po pijanemu strzelać na wiwat, ale szeryf wraz z pomocnikami zajmowali się głównie jakimiś drobnymi wykroczeniami i rozstrzyganiem sąsiedzkich sporów. Tucker miał sporo wolnego czasu, więc mógł spokojnie się ożenić, a nawet spłodzić kilkoro dzieci. Pozostawał tylko problem odpowiedniej wybranki.

– I tym razem, prawda, znowu ja muszę wszystko załatwić – powiedział King głośno i odsunął niechętnie telefon.

Nagle coś wpadło mu do głowy. Zerwał się z krzesła, jęknął cicho i potarł plecy, a następnie podszedł do ściany, na której wisiały ślubne zdjęcia Daisy i Bobby’ego. Dostał je od dzieci na Gwiazdkę, chociaż żadne nie podziękowało mu za to, że ich tak świetnie wyswatał. No nic, najważniejsze, że zarówno Daisy, jak i Bobby byli bardzo szczęśliwi i zakochani w swoich współmałżonkach.

Pozostał tylko Tucker… King wiedział, że w jego przypadku też nie ma co liczyć na podziękowania, ale mimo to postanowił działać. Mały romans dobrze zrobi jego upartemu synowi. King uważał się za specjalistę w tej dziedzinie. Zawsze lubił kobiety i wiedział, jak sobie z nimi radzić. No, chyba że trafił na kogoś tak opornego jak Frances Jackson.

Nie zamierzał jednak przejmować się Frances. Miał przecież poważniejsze zadanie. Musi zadbać o życie erotyczne swego syna!

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Tucker stanął jak wryty w drzwiach sypialni i aż otworzył usta ze zdziwienia. Nie miał pojęcia, co ta kobieta robi w jego łóżku! Kiedy wychodził, z całą pewnością jej tam nie było. Czy to aby nie kolejny pomysł Kinga?

A może miał halucynacje? Zamrugał parę razy i uszczypnął się w bok. Kobieta nie zniknęła. Leżała tam, gdzie przedtem, prawie naga i bardzo ponętna.

Jest prawdziwa, pomyślał i potarł dłonią twarz. Był nieludzko zmęczony. Żałował, że przed wyjazdem nie napił się kawy, bo po całym dniu pracy jego mózg pracował na zwolnionych obrotach. Dlaczego jest prawie goła? – zastanawiał się. Pewnie dlatego, że się rozebrała! – szybko sobie odpowiedział. To jednak nie wyjaśniało, po co tu przyszła i co skłoniło ją do pozbycia się odzienia. Nie, to nie mogła być sprawka Kinga. Tucker wątpił, żeby ojciec zdołał uśpić jakąś młodą kobietę, rozebrać ją i podrzucić do sypialni syna. Ojciec bardzo pragnął go wyswatać, lecz nie posunąłby się tak daleko. Kiedyś co prawda ukradł drewnianego konia z zabytkowej karuzeli, ale to była zupełnie inna sprawa…

Tucker podrapał się w głowę. Nie pamiętał, aby ostatnio zapraszał jakąś kobietę do domu, nie mówiąc już o łóżku. Był piekielnie zmęczony i prawdę mówiąc, najchętniej zwaliłby się na to łóżko, nie przejmując się leżącą na nim kobietą. Gdyby po wejściu odruchowo nie zapalił światła, pewnie właśnie tak by zrobił.

Może ona też była zmęczona, pomyślał z jeszcze większym wysiłkiem. Po prostu przechodziła obok i…

Zaśmiał się cicho. Chyba trochę zwariował, skoro przychodziły mu do głowy takie absurdalne myśli.

Kobieta na łóżku zamruczała coś śpiewnie i przewróciła się na plecy. Tym razem Tucker otworzył usta tak szeroko, że pewnie połknąłby hipopotama, gdyby jakiś kręcił się w pobliżu. Nie, to niemożliwe. Mógł się tu spodziewać każdego, ale nie jej!

Kiedy po raz ostatni spotkał się z Mary Elizabeth Swan, nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Później dowiedział się z „Richmond Timesa”, że zaręczyła się z posłem do Izby Reprezentantów stanu Wirginia. Podobno pisano o niej więcej, ale Tucker celowo unikał tych wszystkich artykułów. W konsekwencji doprowadziło to do zaprzestania lektury jakichkolwiek miejscowych gazet, ponieważ wyglądało na to, że Liz, jak się przedstawiała, działała we wszystkich możliwych zarządach i fundacjach związanych z kulturą na terenie całego stanu.

Tucker znienawidził też fotografów, którzy przy każdej okazji robili Liz zdjęcia. Widywał je co najmniej raz na tydzień w witrynach prasowych. Za każdym razem czuł ukłucie w sercu, chociaż sam się dziwił, że ta bezdusznie piękna twarz okolona grzywą brązowych włosów budzi w nim jeszcze jakieś uczucia poza nienawiścią.

To prawda, czasami trudno mu było w tej eleganckiej kobiecie rozpoznać dziewczynę, którą zobaczył na szkolnym boisku i w której od razu się zakochał. Dała wtedy wycisk chłopakowi, który zaglądał jej pod spódnicę, kiedy wspinała się na kasztan. Tak, w wieku dziewięciu lat była jeszcze chłopczycą, ale wiele wskazywało na to, że wyrośnie na prawdziwą piękność. Tucker obserwował ten proces z oczarowaniem, chociaż jeszcze bardziej podobały mu się witalność i pasja, które zdawały się rozsadzać Liz. Później, kiedy widywał ją w gazetach, wyglądała na znacznie bardziej powściągliwą i spokojną, a jej uśmiech przypominał szczerzenie zębów gwiazd filmowych. Cóż, musiała się pewnie dostosować do bogatego towarzystwa i utemperować wybuchowy temperament.

Tucker machnął ręką, próbując odpędzić niechciane myśli. Nie zamierzał wracać do wspomnień. Wciąż jednak patrzył z rozrzewnieniem na Mary Elizabeth, co wydawało się dziwne po tym wszystkim, co przez nią przeszedł. Sześć lat! Minęło sześć lat, a on wciąż nie umiał przejść nad tym do porządku dziennego.

Lawrence Chandler, mąż Liz, miał kupę forsy, bo zainwestował wcześniej w nowoczesne technologie, no i marzyła mu się kariera polityczna. Mary Elizabeth pochodziła z doskonałej rodziny z Wirginii, a po ojcu odziedziczyła jeszcze rezydencję Swan Ridge tuż nad Potomakiem. Ktoś bardziej cyniczny od Tuckera zacząłby się pewnie zastanawiać, czy Chandlera nie pociągał bardziej ten wspaniały dom z olbrzymim ogrodem i cudownymi widokami niż sama Mary Elizabeth. Był to w każdym razie klasyczny przykład nowobogackiego, który wżenił się w starą rodzinę, by zyskać poparcie miejscowych elit.

Oboje małżonkowie zrobili oszałamiającą karierę, o czym znajomi często donosili Tuckerowi, zapominając, że Mary Elizabeth była jego pierwszą narzeczoną. Pierwszą i ostatnią. Dziwne, jak jedna kobieta może zaważyć na życiu mężczyzny.

Ci sami znajomi, którzy opowiadali mu o Liz, wspominali też, że Chandler na pewno zostanie gubernatorem stanu jeszcze przed czterdziestką, a potem może nawet wystartuje w wyborach prezydenckich.

Tucker uśmiechnął się lekko. Chandler z pewnością będzie miał problemy, jeśli wyjdzie na jaw, że jego żonę znaleziono w łóżku małomiasteczkowego szeryfa, który kiedyś był jej kochankiem. Oczami duszy już widział nagłówki prasowe i jego uśmiech stał się nieco szerszy. Po chwili jednak spoważniał. Za długo pracował w policji, by snuć takie fantazje. Poza tym Mary Elizabeth raczej nie przyszła tu, by naprawić błędy z przeszłości. Na pewno nie po to, by go przeprosić. Już raczej…

Tucker poczuł nagle, że jego umysł zaczyna normalnie pracować. Już myślał jak policjant. Zauważył ślady łez na bladej skórze policzków Liz i sińce pod oczami. Zapewne stało się coś złego i Liz postanowiła poszukać pomocy. Być może chodziło o coś poważnego, a może o jakąś błahostkę. Tego nie był w stanie przewidzieć. Dawna Liz na pewno nie płakałaby z powodu głupstwa.

Nie chciał jej budzić. Przecież sen to najlepsze lekarstwo na stres. Musiał sobie wszystko przemyśleć, ale nie był w stanie tego zrobić w jej obecności. Kiedyś wystarczyło, że Mary Elizabeth spojrzała na niego swoimi fiołkowymi oczami, a już krew się w nim burzyła. Teraz leżała półnaga w jego łóżku…

Szybko wycofał się do kuchni i nalał sobie whisky. Przez chwilę stał nad szklaneczką, a potem dolał do niej jeszcze więcej złocistego płynu. Na pewno mu się przyda. Noc jest długa, a on musi się zastanowić nad kilkoma sprawami.

Liz przeciągnęła się, a następnie zamarła, bo pamięć zaczęła jej podsuwać niepokojące obrazy. Dotarło do niej, że znajduje się w mieszkaniu mężczyzny, którego porzuciła wiele lat temu. Jedynego, któremu mogła zaufać i który na pewno jej pomoże.

Oczywiście o ile zechce…

– Musi – szepnęła sama do siebie.

Tak, zraniła go i pewnie nie zasługiwała na przebaczenie, ale Tucker należał do najuczciwszych i najbardziej wspaniałomyślnych ludzi, jakich znała. Miała nadzieję, że nie zostawi jej na pastwę losu…

Wcale nie miała zamiaru spać, gdy tu przyjechała. Sądziła raczej, że będzie musiała odpowiadać na niekończące się pytania. Kiedy okazało się, że Tuckera nie ma w domu, zaczęła się kręcić po okolicy. Wkrótce poczuła się tak wyczerpana, że weszła do jego domu. Pewnie czuł się tu bardzo bezpiecznie, skoro nawet nie zamykał drzwi na klucz. Kiedy już znalazła się w środku, postanowiła wziąć prysznic, żeby zmyć z siebie wszelkie ślady tego, co zdarzyło się poprzedniej nocy.

Znalazła na krześle T-shirt Tuckera i przebrała się. Zachowywała się jak dziecko, które szuka bezpiecznego schronienia w przeszłości. W końcu poczuła się potwornie zmęczona i położyła się na chwilę. Nie miała pojęcia, kiedy wróci gospodarz. Nawet nie zauważyła, jak opadły jej powieki i zasnęła.

Spojrzała w okno. Na dworze było już szaro. Czyżby przespała całą noc? Szóstym zmysłem wyczuła czyjąś obecność. Przekręciła się szybko na drugi bok i dostrzegła znajome oczy.

Tucker patrzył chłodno i uważnie, jakby chciał dotrzeć do najgłębszych zakamarków duszy leżącej obok kobiety. Przyszło jej do głowy, że pewnie zauważył jej zmieszanie, ale nie miała pojęcia, czy dostrzegł strach, który chociaż już nieco zelżał, wciąż trzymał ją w kleszczach. Po raz pierwszy od wielu godzin mogła odetchnąć z ulgą.

– Cześć. Chyba powinienem cię poprosić, żebyś się rozgościła, ale zdaje się, że już to zrobiłaś – powiedział z ironią, którą kiedyś tak uwielbiała.

Przyjrzała mu się uważnie. Wokół błękitnych oczu pojawiły się nowe zmarszczki, a mars na czole wskazywał, że Tucker przez większą część nocy zastanawiał się nad powodem jej niespodziewanej wizyty. Chciała go dotknąć, pogłaskać po policzku i poprosić, żeby się tak nie przejmował. Jednak tego akurat nie wolno jej było zrobić. To nie była towarzyska wizyta. Liz zamierzała wciągnąć Tuckera w sprawę, która mogła mu bardzo zaszkodzić.

Przyszła tu nie tylko jako skruszona kochanka, ale przede wszystkim jako osoba potrzebująca pomocy. Doświadczyła koszmaru i nie wiedziała, czy ktokolwiek zdoła jej pomóc, nawet Tucker. Warto jednak było spróbować.

– Po co przyjechałaś? – spytał, rezygnując z dalszych żartów.

Musiał zauważyć, że sprawa jest poważna. Liz szukała gorączkowo jednej, krótkiej odpowiedzi, której mogłaby udzielić, lecz nic takiego nie przychodziło jej do głowy.

– To… to bardzo skomplikowane.

Tucker pokręcił głową.

– To nie jest dobra odpowiedź.

Wciąż z uwagą obserwował jej twarz. Nawet na chwilę nie spojrzał na jej nagie ciało wystające spod T-shirta. Liz nagle zawstydziła się i naciągnęła kołdrę pod samą szyję.

Zamrugała oczami, żeby powstrzymać łzy. Wiedziała, że nie powinna teraz płakać. Jeśli zacznie, nie będzie mogła skończyć. Jej życie stało się jednym wielkim bagnem po tym, jak odeszła od Tuckera. Zatraciła gdzieś dawną spontaniczność. Nauczyła się tańczyć, jak jej zagrali. Nie zauważać pewnych rzeczy… Potrząsnęła głową. Te myśli za bardzo ją osaczały, a w tej chwili powinna skoncentrować się na jednym. Za wszelką cenę musi się dowiedzieć, co się wydarzyło wczoraj w nocy!

Zerknęła na Tuckera. Nieporuszony trwał na swoim miejscu.

– Jak zwykle świetnie nad sobą panujesz – rzekła, próbując ukryć zdenerwowanie.

Nie powinna tak z nim rozmawiać. Jest jedynym przyjacielem, jaki jej pozostał w Trinity Harbor. Inni nigdy jej nie wybaczą, że związała się z obcym, w dodatku politykiem.

– To pozwoliło mi przetrwać trudne chwile – mruknął.

– Chodzi ci o to, co zrobiłam – raczej stwierdziła, niż spytała. Ta rozmowa wymykała jej się spod kontroli. Nie powinna teraz rozdrapywać starych ran. Tucker przed laty też nie chciał słuchać żadnych wyjaśnień. Tak jakby nie obchodziło go, dlaczego wybrała Larry’ego. Cóż, może miał rację? W końcu liczyło się tylko to, że go zraniła i porzuciła.

Pewnie dlatego przez następne lata unikała Tuckera jak ognia. Mieszkali w sumie dosyć blisko, ale robiła wszystko, by się z nim nie spotkać. Wydawało jej się, że tak będzie najlepiej. Zresztą gdyby sama o tym nie pomyślała, zapewne zrobiłby to King Spencer, który nie szczędził jej uszczypliwych uwag, ilekroć ją widział. Oczywiście miał do niej pretensje o to, jak postąpiła z jego synem.

– Czy chodzi ci o to, że odeszłam? – spytała wprost.

– O to też – bąknął.

Nagle zrobiło jej się smutno. Przecież nawet nie miała pojęcia, co się z nim ostatnio działo. Czy miał jakieś sympatie? Może planował małżeństwo? Wiedziała tylko, że się nie ożenił, bo gdyby było inaczej, wieści o tym wydarzeniu z pewnością dotarłyby do jej uszu.

– I o co jeszcze?

– Ależ Liz, chyba nie przyjechałaś tu po to, żeby dowiedzieć się wszystkiego o moim życiu osobistym – powiedział, powoli tracąc cierpliwość. – Wykrztuś wreszcie, dlaczego spałaś w moim łóżku! I gdzie do licha są twoje ubrania?! W jakie kłopoty się wpakowałaś? I dlaczego nie zwróciłaś się po pomoc do męża? Przecież jest wpływowym politykiem.

Wspomnienie Larry’ego sprawiło, że znowu zadrżała. Dreszcz przebiegł po całym jej ciele. Dostrzegła chłód w oczach Tuckera i zaczęła się zastanawiać, czy przyjazd tutaj nie był błędem. W końcu Tucker jest szeryfem i przede wszystkim powinien dbać o przestrzeganie prawa, a dopiero potem przejmować się kłopotami dawnych przyjaciółek.

– Był – westchnęła tylko.

– Chcesz powiedzieć, że zrezygnował z kariery?

Pokręciła głową, próbując odnaleźć w jego oczach choć odrobinę dawnego ciepła. Jeśli Tucker odmówi jej pomocy, będzie zgubiona.

– Więc co się stało? – naciskał.

– Nie żyje – wydusiła z siebie w końcu, a potem zaraz dodała, wiedząc, że za chwilę zupełnie się załamie: – I wszyscy pomyślą, że to ja go zabiłam.

ROZDZIAŁ DRUGI

Cholera, pomyślał Tucker, patrząc na żałosną minę Mary Elizabeth. Oczywiście domyślał się, że nie przyjechała do niego, by wspominać stare czasy, ale to co usłyszał, wydało mu się zupełnie nieprawdopodobne. Wciąż pożądał Liz, jednak postanowił, że nie tknie jej nawet palcem, dopóki nie dowie się, po co przyszła. Teraz amory wywietrzały mu z głowy. Zaczął się nawet zastanawiać, czy Liz nie postradała rozumu.

Dlaczego nic nie słyszał na temat śmierci Chandlera?! Przecież to sensacyjna wiadomość!

– Kiedy zginął? – spytał, starając się nie zwracać uwagi na jej opłakany stan. Mary Elizabeth drżała jak w febrze. Pojedyncze łzy spływały jej na policzki, ale szybko je wycierała. Dawniej nigdy nie lubiła okazywać słabości.

– Nie wiem dokładnie – odparła, ocierając łzy wierzchem dłoni. – Chyba wczoraj.

Spojrzał na nią z niedowierzaniem.

– Nawet nie wiesz?

– Pojechałam wczoraj do Swan Ridge około jedenastej – zaczęła. – Właśnie tam go zobaczyłam. To było straszne!

– Chcesz powiedzieć, że to się zdarzyło na moim terenie? W Trinity Harbor?! – Aż pokręcił głową, porażony jej słowami. Tak znany polityk martwy!

Mary Elizabeth skinęła głową.

– Ta…ak. Przyjechałam tu, jak tylko go zobaczyłam.

– Jezus Maria! – jęknął, zanim zdołał się powstrzymać. – Coś ty najlepszego zrobiła?!

Tym razem łzy lały się strumieniami. Po prostu nie mogła ich powstrzymać. Nie takiej reakcji Tuckera się spodziewała.

Spojrzał na nią łagodniej. Chciał ją nawet pogłaskać, ale się pohamował.

– Sama nie wiedziałam, co robić. Gdzie pójść – szepnęła bezradnie.

Wydawała mu się bardziej przerażona i bezbronna niż kiedykolwiek. Praktycznie od dnia, kiedy jako dziewczynka przyjechała do Trinity Harbor, by po śmierci rodziców zamieszkać z dziadkiem, którego prawie nie znała, wydawała mu się twarda jak skała. Co się z nią stało w ciągu tych ostatnich lat?

– A nie wpadło ci do głowy, żeby po prostu pojechać na policję? – spytał, starając się powściągnąć zniecierpliwienie, z miernym zresztą skutkiem.

Popatrzyła na niego wielkimi, pełnymi łez oczami.

– Przecież jesteś policjantem.

Tucker przeciągnął dłonią po włosach i zmełł w ustach przekleństwo. Spokojnie, najpierw należało zorientować się w sytuacji.

– Jesteś pewna, że nie żyje?

Jeszcze raz skinęła głową i spojrzała gdzieś w przestrzeń.

Ponownie poczuł chęć, by ją pogłaskać i przytulić. Pragnął zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Niestety, w tej chwili takie obietnice na wyrost nie przeszłyby mu przez gardło. Przede wszystkim powinien zachowywać się jak policjant. Tylko w ten sposób zdoła pomóc Liz.

I jednocześnie uratuje własną skórę. Nie mógł przecież zapomnieć krzywdy, jaką wyrządziła mu Liz. Nie powinien ufać tej kobiecie bez względu na uczucia, jakie w nim budziła. Być może Mary Elizabeth przyjechała tu tylko po to, by utrudnić mu śledztwo. Jeśli ktoś zacznie podejrzewać, że nadal coś ich łączy, Tucker będzie musiał przekazać sprawę policji stanowej. Czyż nie o to właśnie jej chodzi? A jeśli tak, to dlaczego? Może miała tam jakichś zaufanych przyjaciół? Kogoś, kto będzie ją osłaniał?

– Czy to ty go zabiłaś? – spytał, obserwując bacznie jej reakcję.

Od razu zorientuje się, czy go okłamuje. Znał ją zbyt dobrze, by dać się oszukać. W zasadzie udało jej się go zwieść tylko raz. Wtedy, kiedy zdecydowała się zostawić go dla Chandlera. Tucker nie miał pojęcia, jak to się stało, ale wówczas w ogóle nie dostrzegł, co się święci.

Teraz spojrzała na niego z urazą, ale zaraz się uspokoiła i wyprostowała. Przestała też płakać.

– Nie – odparła.

Tucker spojrzał jej prosto w oczy, ale nawet nie drgnęła. Wyglądała jak uosobienie urażonej dumy. Odetchnął z ulgą i pomyślał, że nie wszystko jeszcze stracone. Najwyższy czas przemyśleć poważnie całą sytuację.

Jednak najpierw powinna się ubrać i wyjść, do licha, z jego sypialni. Wreszcie mógłby się skoncentrować i zachowywać jak prawdziwy gliniarz, a nie jak zdradzony kochanek.

– Dobrze. Chodź, napijemy się kawy i opowiesz mi, co się stało – zaproponował.

Spojrzała na niego ze zdziwieniem.

– Tak po prostu?

Tucker uśmiechnął się krzywo.

– Przecież wiedziałaś, że nie zakuję cię od razu w kajdanki. Pewnie dlatego zjawiłaś się tutaj, a nie na posterunku w Montross.

Skinęła głową.

– To jeden z powodów.

– Są też inne?

Westchnęła lekko.

– Lepiej zostawmy rozmowę o tych innych powodach na później.

Tucker znowu poczuł, że mięknie. Przy niej nigdy nie potrafił być twardy. Wystarczyła jedna aluzja, że jej na nim zależy, a już tracił głowę. Najchętniej rzuciłby się na nią i zaczął całować do utraty tchu, ale to byłby poważny błąd.

Nie czekając na nią, pospieszył do kuchni i zajął się parzeniem kawy. Powoli rozjaśniało mu się w głowie. Pomyślał, że Mary Elizabeth wcale nie jest załamana, a jedynie zagubiona i wstrząśnięta. Przychodząc tutaj, postawiła go w bardzo trudnej sytuacji.

Postanowił wszystko z niej wyciągnąć. Miał do niej tyle pytań, że mogliby przez najbliższy tydzień nie wychodzić z domu.

Po kuchni rozszedł się aromat kawy. Tucker westchnął, zadzwonił na posterunek i poinformował oficer dyżurną, że dzisiaj nie będzie go w pracy.

– Ale chyba po południu przyjedziesz? – spytała zaszokowana.

– Nie, w ogóle mnie dziś nie będzie – odrzekł, doskonale wiedząc, dlaczego jest taka zdziwiona.

Od lat codziennie przychodził do pracy, co było swoistą ucieczką. Po ślubie Bobby’ego zrozumiał, że teraz ojciec skoncentruje swą uwagę na nim i zrobi wszystko, by ułożyć mu życie. Unikał ojca, a ten na szczęście nie lubił przyjeżdżać na posterunek. Jeżeli już się do tego posunął, uczynni koledzy zamykali Tuckera w areszcie i oznajmiali Kingowi, że syn jest w terenie.

– Niemożliwe!

– Na razie biorę urlop. Chyba mam jeszcze parę dni wolnego, co? – dorzucił ironicznie.

– Możesz się nie pokazywać w robocie przez następne pół roku – zaśmiała się koleżanka. – Mam nadzieję, że jest tego warta.

– Tu wcale nie chodzi o kobietę – odparł Tucker, zadowolony, że udało mu się nie skłamać. No, przynajmniej częściowo.

Po drugiej stronie znowu rozległ się zduszony śmiech.

– Kiedy pracoholik bierze wolne, zawsze chodzi o kobietę.

– Wobec tego jestem wyjątkiem od tej reguły – stwierdził stanowczo.

Bał się, że koleżanka wspomni komuś o tej rozmowie i w miasteczku zaczną się plotki. Ojciec nie mógł się dowiedzieć o wizycie Mary Elizabeth. Tucker postanowił przeprowadzić prywatne śledztwo w sprawie Chandlera i dopiero potem zastanowić się, co dalej.

Najpierw należało dyskretnie zebrać jak najwięcej informacji. Póki jeszcze mógł to zrobić… W tej chwili potrzebował dwóch, trzech godzin, żeby zorientować się w sytuacji.

– Baw się dobrze – rzuciła Michele, która mu wcale nie uwierzyła, a następnie rozłączyła się.

Tucker też odłożył słuchawkę. Kiedy uniósł głowę, dostrzegł rozbawiony wzrok Mary Elizabeth.

– Zdaje się, że raczej rzadko brałeś ostatnio wolne – zauważyła z przekąsem.

– Lubię swoją pracę – mruknął.

Rozlał kawę do kubków i podał jeden Liz. Przyjrzał się jej uważnie i dostrzegł smutek w jej oczach. A także to, że miała na sobie jego koszulkę i… nic poza tym.

– Kiedyś tak dużo nie pracowałeś.

Już chciał jej coś ostro odpowiedzieć, ale powstrzymał się i tylko zacisnął mocniej usta.

– Pytałem już o to, ale chyba powinienem zapytać jeszcze raz – podjął po chwili. – Gdzie są twoje ubrania?

– W pojemniku na śmieci – odparła i aż się wzdrygnęła.

– Boże, chyba nie chcesz powiedzieć, że są całe we krwi?!

– Nie, wcale nie chcę – odparła, unosząc brodę.

Przez moment podziwiał jej niezłomną postawę. Liz zaprezentowała nawet coś w rodzaju wisielczego humoru. No dobrze, jeśli wrzuciła ubrania do jego kosza, są tam bezpieczne i mogą później zostać wykorzystane jako dowód.

– Zjesz coś? – zaproponował.

– Nie, dziękuję. Ale ty jedz, nie krępuj się.

– Jadłem już wcześniej, kiedy czekałem, aż się wreszcie obudzisz.

– Wobec tego mogę teraz odpowiedzieć na wszystkie twoje pytania.

– Mam jedno podstawowe. Co się stało?

– Ba, gdyby odpowiedź była równie prosta, jak pytanie – mruknęła i upiła łyk kawy. Tucker zauważył jednak, że zrobiła to bez entuzjazmu. Pewnie chciała po prostu zająć czymś ręce. – Sama nie wiem, od czego zacząć…

– Od czego chcesz. Mamy sporo czasu.

Wciąż się wahała. Pobladła i patrzyła gdzieś w przestrzeń. Zapewne pogrążyła się we wspomnieniach.

– Dobrze. Znalazłam go w bibliotece dziadka przed włączonym telewizorem. Właśnie nadawali wiadomości. Spiker mówił o strażaku, któremu udało się ściągnąć kota z dachu. – Spojrzała ze zdziwieniem na swego rozmówcę. – To dziwne, że pamiętam takie szczegóły, prawda? A zupełnie nie pamiętam swojego poprzedniego spotkania z mężem…

W jej głosie pojawiły się nutki żalu. W dodatku wyglądała na tak zagubioną, że Tucker znowu zapragnął wziąć ją w ramiona. Czuł dojmujący ból na widok nieszczęścia kobiety, którą niegdyś tak kochał. Mary Elizabeth pociągnęła nosem, ale nie zaczęła płakać. Po chwili wróciła do swojej opowieści.

– Na początku myślałam, że śpi. Ale przecież zwykle budził się z byle powodu. Wystarczył najdrobniejszy szelest. Kiedy się do niego odezwałam, a on nie zareagował, zorientowałam się, że coś jest nie tak. Wiedziałam… – głos jej się zaczął łamać. – Nie wiem skąd, ale wiedziałam, że nie żyje.

– Zadzwoniłaś na pogotowie?

Potrząsnęła głową.

– Nawet chciałam. Zobaczyłam komórkę na stoliku i przeszłam, żeby ją wziąć. I właśnie wtedy to zobaczyłam.

– Co?

Chrząknęła lekko, jakby w obawie, że głos odmówi jej posłuszeństwa.

– Ranę po kuli – odparła i znowu się wzdrygnęła. – Ktoś strzelił mu w pierś. Larry był cały we krwi. Dotknęłam go, ale poczułam chłód. Oczy miał otwarte, ale był zupełnie zimny. – Spojrzała pytająco na Tuckera. – To chyba znaczy, że nie żył od dawna, prawda?

– Możliwe – odparł. – Czy to mogło być samobójstwo?

Liz pokręciła głową.

– Larry z pewnością nie targnąłby się na swoje życie. To zupełnie nie w jego stylu.

– To nie jest kwestia stylu, tylko emocji.

– No tak, ale nigdzie nie było pistoletu. Larry został zamordowany. Nie ma innego wytłumaczenia.

– Jesteś tego pewna? Zastanów się dobrze. Przecież pistolet mógł upaść pod jakiś mebel…

– Szukałam – przyznała słabym głosem. – Szukałam wszędzie i nigdzie nie mogłam go znaleźć. Wtedy dotarło do mnie, że ktoś zastrzelił mojego męża i że to ja będę pierwszą podejrzaną. Wpadłam w panikę i pomyślałam o tobie. Chciałam cię poprosić, żebyś znalazł mordercę.

Tucker uśmiechnął się lekko. Ba, gdyby to było takie proste. Jednak w tej chwili co innego chodziło mu po głowie.

– Dlaczego ktokolwiek miałby pomyśleć, że to ty go zabiłaś? – spytał, chociaż znał statystyki i wiedział, że w tego rodzaju przypadkach zwykle winni byli współmałżonkowie.

– Zamierzałam wnieść sprawę o rozwód.

Aż otworzył usta, słysząc te słowa.

– Naprawdę?

– Ukrywaliśmy to, ale już od jakiegoś czasu nasze małżeństwo przechodziło kryzys. Parę miesięcy temu wyprowadziłam się z Richmond.

– Ale nie przyjechałaś tutaj – zauważył.

Wiedziałby, gdyby pojawiła się w Swan Ridge. Wszyscy by wiedzieli.

– Nie. Podróżowałam z przyjaciółką. Larry ogłosił, że wyjechałam na wakacje i że chciał ze mną wyjechać, ale nie pozwoliły mu na to obowiązki.

– I co, media nie zajęły się waszym problemem? Nie było żadnych plotek w prasie? – zdziwił się.

– Nie, sekretarz Larry’ego bardzo uważał, żeby nic nie przedostało się do mediów – odrzekła. – Wiedział, że inaczej wyleci z posady.

– No dobrze, ale skoro była to taka tajemnica, skąd przypuszczenie, że ktoś właśnie ciebie będzie podejrzewał? – zaciekawił się.

– Dwa dni temu spotkałam się z mężem, by ostatecznie wszystko ustalić. Zaprosiłam go do restauracji i powiedziałam, co zamierzam. Chyba po raz pierwszy pokłóciliśmy się publicznie. Wydawało mi się, że będzie lepiej, jeśli powiem mu to w miejscu publicznym, bo uniknę w ten sposób awantury. No wiesz, polityk musi dbać o swój wizerunek… Pomyliłam się, bo Larry dostał szału i oskarżył mnie o zdradę.

– A zdradzałaś go?

– Jasne, że nie, on sam też nie wierzył w te bzdury. Chciał raczej, bym posmakowała, co mnie czeka, jeśli się zdecyduję na rozwód. Postanowił mnie obrzucić błotem. – Aż zadrżała. – Ludzie dookoła patrzyli na mnie jak na ladacznicę. Pewnie Larry chciał mnie pogrążyć, żeby ocalić swoją karierę.

– W tej restauracji było więc sporo świadków – podsumował Tucker. – Ktoś znajomy?

– Sama nie wiem. Byłam zbyt upokorzona, żeby się rozglądać, nie mówiąc o wypatrywaniu znajomych. To jedna z bardziej eleganckich restauracji w mieście, więc ktoś na pewno nas poznał. Dlaczego o to pytasz?

Tucker myślał w tej chwili o setce różnych rzeczy. Bardzo chętnie poznałby nazwiska wszystkich osób, które były wówczas na sali. To być może bardzo ułatwiłoby mu zadanie…

– Bo jeśli ktoś miał uraz do twego męża i chciał go sprzątnąć, a potem skierować podejrzenia na inną osobę, to właśnie nadarzyła się świetna okazja. Po publicznej kłótni z mężem stałaś się główną podejrzaną.

Popatrzyła na niego wstrząśnięta.

– Główną podejrzaną? – powtórzyła. – Myślisz, że jest aż tak źle?

Tucker pokręcił głową.

– Nie, jest jeszcze gorzej. Przecież wiedziałaś, że policja cię zaaresztuje. Właśnie dlatego przyszłaś do mnie.

– Tak… Nie… Sama nie wiem. Po prostu czułam, że muszę to zrobić. – Popatrzyła na niego bezradnie. – Boję się, Tucker.

Znowu chciał ją pocieszyć i ponownie oparł się pokusie, by wziąć ją w ramiona. Mary Elizabeth potrzebowała prawdziwej pomocy, a nie czułych gestów.

– Spróbuj się uspokoić. Pomówmy o faktach, dobrze? Jak to się stało, że Chandler przyjechał do Swan Ridge? Wrócił tam z tobą po kolacji?

– Nie, nie zgodziłam się na to. Powiedziałam, że nie chcę go znać.

– I przystał na to?

– A dlaczego nie? – prychnęła. – To nie była prośba, tylko żądanie. Miał zabrać kilka rzeczy z domu, więc po prostu wczoraj rano opuściłam Swan Ridge. Wolałam uniknąć kolejnej kłótni.

– Gdzie byłaś? Może u znajomych?

Liz pokręciła głową.

– Nie, popłynęłam łodzią na wycieczkę.

– I wróciłaś dopiero o jedenastej? – mruknął z powątpiewaniem.

– Parę godzin wcześniej, o zmierzchu.

– Gdzie cumujesz?

– Na przystani w Colonial Beach – odparła lekko zmieszana. – Nie trzymamy jej tutaj, no bo wiesz…

– Ponieważ mój brat jest właścicielem przystani w Trinity Harbor – powiedział, kiwając głową. – Co robiłaś później?

– Zatrzymałam się w Trinity Harbor na kolację.

– Widziałaś kogoś znajomego? – zapytał, patrząc na nią z nadzieją.

– Nie. Restauracja była prawie pusta.

– To może przynajmniej kelnerka cię zapamiętała?

– Może – westchnęła Liz, a potem w jej oczach pojawił się żywszy płomyk. – No tak, rozmawiałam z nią o jej córce i o tym, jakie ma problemy w szkole po wprowadzeniu tych nowych egzaminów. Wiem coś na ten temat, bo to była jedna ze spraw, którymi Larry zajmował się w swojej kampanii.

– Mówiłaś coś o Larrym?

– Skądże!

– Więc może kelnerka domyśliła się, że jesteś jego żoną?

– Nie sądzę – odparła z westchnieniem Mary Elizabeth. – Za nic bym jej tego nie powiedziała. Zresztą przecież i tak chciałam się z nim rozwieść.

– O której wyszłaś?

– Koło wpół do jedenastej.

– A potem?

– Pojechałam do domu. Jak tylko zobaczyłam samochód Larry’ego na podjeździe, zrozumiałam, że czeka mnie jeszcze jedna ciężka przeprawa. Nawet zastanawiałam się, czy nie pojechać do hotelu. Ale nie chciałam zachowywać się jak tchórz, i to we własnym domu.

– I wtedy go znalazłaś?

– Tak.

– Masz kogoś, kto pomaga ci w domu?

– Tylko panią Gilman, która przychodzi, kiedy jest potrzebna. Tym razem nawet nie wiedziała, że wróciłam do miasteczka.

– To dziwne. Pewnie zwykle dzwonisz do niej przed przyjazdem, żeby posprzątała i zrobiła jakieś zakupy, prawda? – powiedział, znowu przyglądając się jej podejrzliwie.

Liz pobladła.

– Tak, ale tym razem tego nie zrobiłam.

– Dlaczego?

– Cały czas myślałam tylko o rozmowie z Larrym. A potem, po tej kłótni, w ogóle wypadło mi to z głowy. Po prostu było mi wszystko jedno, czy książki są zakurzone, czy nie. Chciałam pobyć trochę sama, przemyśleć pewne sprawy… – Spojrzała mu prosto w oczy. – To źle, prawda? Wygląda na to, że specjalnie się na niego zaczaiłam.

Tucker skinął głową.

– To jedno z możliwych wyjaśnień. Chociaż z drugiej strony łatwo zapomnieć o przyziemnych sprawach, gdy myśli się o rozwodzie. – Cały czas zastanawiał się, czy uwierzyłaby w to ława przysięgłych.

– Czy ktoś w to uwierzy? – głos Mary Elizabeth zawtórował jego myślom.

Spojrzał jej prosto w oczy.

– Ja ci wierzę.

– Dziękuję. Wiem, że na to nie zasłużyłam.

– Chcę, żeby jedna sprawa była jasna – rzucił. – Nadal jestem na ciebie wściekły, bo mnie rzuciłaś, ale nie wierzę, żebyś była zdolna do zbrodni.

Na moment na jej twarzy odmalowało się uczucie ulgi, które jednak szybko ustąpiło miejsca niepokojowi.

– Ale co mam teraz robić?

Tucker doskonale wiedział, co się będzie działo, kiedy wieści o nienaturalnej śmierci Chandlera rozejdą się po miasteczku. Rozumiał też, że może dojść do czasowego zatrzymania Liz.

– Przede wszystkim powinnaś jak najszybciej wynająć jakiegoś dobrego prawnika. Najlepiej z Richmond. Znasz kogoś takiego?

– Bardzo wielu, chociaż większość z nich woli nie angażować się w tego rodzaju sprawy. Wiesz, mają powiązania z politykami…

– Więc powinniśmy zadzwonić do Powella Knighta – stwierdził. – Jeśli nie przyjmie tej sprawy, przynajmniej kogoś poleci.

– Do Powella Knighta? Tego samego, z którym pobiłeś się o mnie w piątej klasie? – spytała z niedowierzaniem. – Jest prawnikiem?

Tucker zachichotał.

– Zapomniał o bijatykach, od kiedy zaczął studia prawnicze. Od lat nie rozkwasił nikomu nosa. Ale przynajmniej ma wobec mnie zobowiązania, bo mój nos nadal jest krzywy.

Liz uśmiechnęła się po raz pierwszy tego dnia.

– Rzeczywiście, ale tylko trochę – przyznała. – Poza tym wyglądasz z takim nosem bardziej zawadiacko. – Wyciągnęła rękę, jakby chciała dotknąć jego policzka, ale zaraz ją cofnęła. – Dlaczego życie jest tak cholernie skomplikowane? – westchnęła.

– Może dlatego, żeby nie było nudno. Masz komórkę? Zadzwoń do Powella, a ja sprawdzę, czy znajdę dla ciebie coś do ubrania. Potem zadzwonię na posterunek i umówię się z moim zastępcą w Swan Ridge.

– Masz tutaj damskie ubrania?

Tucker uśmiechnął się.

– Jeszcze nie. Zadzwonię do siostry.

Liz wyciągnęła dłoń w gwałtownym geście.

– Nie, nie rób tego! I tak mnie nienawidzi za to, że cię porzuciłam. Wścieknie się, kiedy się dowie, w co cię wciągnęłam.

– I tak się dowie, a ja i tak musiałbym zająć się tą sprawą, bo podlega mojej jurysdykcji. Wolisz włożyć moje rzeczy?

– Obawiam się, że mogliby mnie od razu aresztować za obrazę moralności. Chyba zadzwonię po ubranie do… do…

Szukała rozpaczliwie imienia jakiejś bliskiej przyjaciółki, ale nikt nie przychodził jej do głowy. Miała mnóstwo znajomych, ale prawie żadnych przyjaciół.

Tucker patrzył na nią z żalem. Zrozumiał, jak puste i nienaturalne było jej życie. Nie miała nikogo, do kogo mogłaby zwrócić się po pomoc. Nic dziwnego, że przyjechała do niego…

Szybko jednak otrząsnął się z tych myśli. Mary Elizabeth sama wybrała takie życie. Nikt jej do tego nie zmuszał. Gdy mieszkała w Trinity Harbor, miała wielu przyjaciół. Przynajmniej dopóki nie rzuciła Tuckera.

– Dobra, dzwonię do Daisy – mruknął. – Przecież nawet nie musisz się z nią spotykać. A ona nie musi wiedzieć, co się stało, ani po co mi te ubrania.

– Nie powinieneś kłamać z mojego powodu.

– To żadne kłamstwo. Po prostu nic jej nie powiem.

– Obawiam się, że może mieć ci to za złe, kiedy już prawda wyjdzie na jaw – westchnęła, kręcąc głową.

– Pozwól, że to ja będę się o to martwił – uciął. – Zadzwoń teraz do Powella.

Liz ruszyła do sypialni, żeby poszukać swojej komórki. Tucker pokiwał głową i zadzwonił na posterunek. Jego zastępca i szwagier w jednej osobie pracował w wydziale zabójstw w Waszyngtonie, zanim przeprowadził się do Trinity Harbor i ożenił z jego siostrą. Dlatego Tucker chciał, żeby to właśnie Walker zajął się tą sprawą.

– Przyjedź do Swan Ridge – rzucił do słuchawki. – Mamy tam problem.

– Jaki problem? To miejsce należy do Larry’ego Chandlera, prawda?

– Dostałem wiadomość, że Chandler nie żyje. Przyjechała do mnie jego żona. Nie rozmawiaj z nikim o tej sprawie, dopóki nie zorientujesz się, co się stało. Przyjadę do ciebie, jak tylko będę gotowy.

– Zaraz, zaraz, chyba słyszałem, że byłeś związany z panią Chandler – rzekł z namysłem Walker. – Chyba nie powinieneś zajmować się tą sprawą.

– Jasne, że nie! Właśnie dlatego zadzwoniłem do ciebie. Chcę być na bieżąco, dlatego informuj mnie o wszystkim, dobrze? Działaj zgodnie z przepisami, choćby wszystkie dowody i poszlaki wskazywały na Mary Elizabeth.

– Myślisz, że to jej sprawka?

– Najważniejsze jest dotarcie do prawdy.

– Przestań wygłaszać te frazesy – zniecierpliwił się Walker. – Powiedz, co ci podpowiada intuicja.

– To w tej chwili bez znaczenia. No, bierz się do roboty.

– Dobra, zaraz tam jadę. – Walker odłożył słuchawkę.

Następnie Tucker wybrał numer siostry.

– Pożycz mi trochę twoich ciuchów – zażądał zaraz po powitaniu. – Jakieś dżinsy, koszulki, no… bieliznę i buty. Mogą być sportowe. Tylko bez żadnych pytań.

– Ale…

– I bez „ale”, Daisy. Może przynajmniej raz zrobisz coś dla mnie bez zadawania zbędnych pytań.

– Zdaje się, że zadawanie pytań to twoja specjalność – mruknęła, wyraźnie zaintrygowana. – Ja po prostu lubię wiedzieć, co się dzieje. Dobra, przywiozę ci to wszystko. Mam zostawić ubrania koło drzwi i zniknąć?

– To wcale nie jest zły pomysł.

– Marzyciel!

– Daisy – rzucił ostrzegawczo.

– No dobrze, już dobrze. Przywieźć ubrania, nie zadawać pytań. Zrozumiałam instrukcję.

– Dzięki.

– Ale pamiętaj, że masz u mnie dług – dodała.

– Tak jak zwykle – zaśmiał się. – Jestem zadłużony po same uszy.

Kiedy skończył rozmowę, wyjął z szafki nowy worek na śmieci i ruszył do pojemników, poszukać ubrań Mary Elizabeth. Nie, wcale nie próbowała ich ukryć. Leżały na samym wierzchu, a w dodatku skrawek jej rybackich spodni wystawał z kubła. Tucker uznał to za dobry znak i wrzucił wszystkie rzeczy do worka. Niestety, było na nich sporo krwi. Skąd jej się tyle wzięło? Tucker nie zamierzał się tym teraz zajmować. Eksperci z laboratorium przeprowadzą stosowne badania.

Odwrócił się i zauważył niespokojny wzrok Mary Elizabeth. Patrzyła to na niego, to na czarny worek.

– Tucker?

– Mm? – mruknął, patrząc jej w oczy.

– Aresztujesz mnie?

– Nie będę miał w tej sprawie nic do powiedzenia – odparł z ociąganiem.

Potrząsnęła niespokojnie głową, a w jej oczach znowu pojawił się strach.

– Dlaczego?

– Przychodząc do mnie, uniemożliwiłaś mi udział w śledztwie. Tak mówią przepisy. Zresztą i tak pewnie odsunęliby mnie od sprawy ze względu na to, co nas kiedyś łączyło.

– Ale…

– Tak musi być, Liz – przerwał jej. – Wszystkim zajmie się mój zastępca. Ma doświadczenie w tego typu sprawach. Właśnie wysłałem go do Swan Ridge.

– Boże, co ja narobiłam! – jęknęła.

– Dlaczego tak mówisz? Myślałaś, że będę cię chronił?

– Nie! Przyszłam tu, bo ci ufam.

– Mam nadzieję, że to prawda.

Spojrzała na niego z niekłamaną urazą. Tak, jakby żałowała, że w ogóle poprosiła go o pomoc.

– Nigdy cię nie oszukałam. Nigdy!

– Obawiam się, że to zależy od punktu widzenia, ale skupmy się teraz na ważniejszych sprawach. – Westchnął ciężko i spojrzał na nią badawczo. – Musisz mi wyznać całą prawdę – powiedział powoli, żeby dotarł do niej sens jego słów.

– Niczego nie ukrywam, przysięgam.

Skinął głową.

– Więc teraz możemy zająć się resztą.

– Razem?

Przez moment zastanawiał się nad odpowiedzią, ale posłuchał podszeptów serca.

– Razem.

Miał nadzieję, że tego nie pożałuje.

ROZDZIAŁ TRZECI

Tucker nie docenił sprytu i domyślności Daisy. Zapomniał też o jednym bardzo ważnym szczególe. Przecież Mary Elizabeth nie przyszła do niego pieszo, a jej samochód – piękny jaguar – musiał znajdować się gdzieś w pobliżu. Tak, ten wóz bardzo rzucał się w oczy…

Zdał sobie z tego sprawę, gdy Daisy niczym furia wtargnęła do jego kuchni i rzuciła w niego torbą z ubraniami. Dostał klamrą od paska w brzuch. Daisy zawsze była silna, a ten rzut wykonała niczym rasowa baseballistka. Ale najgorszy był ten płomień świętego oburzenia, który płonął w jej oczach. Siostra zawsze starała się chronić rodzeństwo przed przeciwnościami losu. Czasami aż za bardzo…

– Chyba nie dasz moich ubrań Mary Elizabeth? – spytała groźnie, patrząc mu prosto w oczy. – Widziałam przed domem ten jej samochód. Puma czy jak to się tam nazywa. – Wzięła głęboki oddech i spojrzała na niego z troską. – Nie jestem idiotką, Tucker. Inni ludzie w Trinity Harbor też mają swój rozum. I oczy – dodała znacząco. – Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.

– Jasne – rzucił, biorąc ją pod ramię i prowadząc do drzwi wyjściowych.

Nie chciał tracić czasu na wyjaśnienia, chociaż siostra najwyraźniej na nie czekała. W tej chwili miał jednak inne sprawy na głowie.

– Spędziła tu noc? – Daisy nie dawała za wygraną.

– Dziękuję, że tak szybko przywiozłaś te ubrania – niemal warknął, wypychając ją za drzwi.

Siostra chwyciła się framugi.

– A właśnie, dlaczego kobieta z pełną szafą wystrzałowych drogich ciuchów potrzebuje moich szmatek? – drążyła. – Chcesz się z nią gdzieś wybrać incognito? Przykro mi to mówić, ale zmiana ubrań to chyba niewystarczający kamuflaż.

Tucker westchnął ciężko.

– Pamiętasz, obiecałaś nie zadawać żadnych pytań.

– Ta kobieta haniebnie cię skrzywdziła! – syknęła Daisy. – Zapomniałeś już o tym?

– Nie, nie zapomniałem.

– Skoro tak twierdzisz – mruknęła z powątpiewaniem. – Mężczyźni bywają w pewnych sytuacjach bardzo naiwni i łatwowierni.

– Bo pożałuję, że poprosiłem cię o pomoc.

Daisy zawahała się, a następnie puściła futrynę i pocałowała go w policzek.

– Uważaj na siebie.

– Oczywiście. I jeszcze raz dzięki za te ubrania.

Patrzył za nią przez chwilę. Zatrzymała się tylko na moment, żeby raz jeszcze rzucić okiem na sportowy samochód, a potem wsiadła do swojego, znacznie skromniejszego wozu.

– Jak sądzisz, czy pobiegnie z tym do ojca? – spytała Mary Elizabeth, która przez cały czas zapewne ukrywała się gdzieś w pobliżu.

– Nie – odparł z przekonaniem. – Daisy nie lubi donosić na innych. Zwłaszcza Kingowi.

– Sama nie wiem. Przecież to ona pierwsza doniosła twojemu ojcu, że spotykamy się za stodołą.

– Daj spokój, to było wieki temu. – Tucker nie miał teraz ochoty na wspomnienia. Musiał przecież zachować zdrowy rozsądek i trzeźwy osąd. Rozdrapywanie starych ran raczej by mu w tym nie pomogło.

Podał jej torbę z ubraniami.

– Musimy niedługo wyjechać – rzucił.

– Zaraz się ubiorę.

Weszła do jego sypialni, którą najwyraźniej uznała za swoją. Zgodnie z przyrzeczeniem wróciła po paru minutach. Bez makijażu i z włosami związanymi w koński ogon czymś, co wyglądało jak jego chusteczka, bardziej przypominała nastolatkę niż kobietę obracającą się wśród elit. Dżinsy były na nią za luźne, a poza tym musiała podwinąć nogawki. Żółtą koszulkę włożyła do spodni, które mocno ścisnęła paskiem. O dziwo wyglądała w tym wszystkim naprawdę świetnie.

Spojrzał na jej bladą cerę i pełne niepokoju oczy.

– Może być ciężko. Dasz radę?

– Tak – odparła z determinacją. – Jedźmy tam. Chcę to już mieć za sobą.

Podróż do Swan Ridge zajęła im niecałe dwadzieścia minut. Mary Elizabeth aż zesztywniała, kiedy przejechali przez kutą w żelazie bramę i znaleźli się na wysadzanej cedrami alei, prowadzącej do domu. Na wschód i na zachód, jak okiem sięgnąć, rozciągały się pola, na których rosła soczyście zielona soja. Tucker wiedział, że po pierwszym skręcie zobaczą majestatyczny, trzypiętrowy budynek, nieco podobny do słynnej w całym stanie starej posiadłości rodziny Lee. Dom Swanów zbudowano w tym samym stylu i czasie, tyle że w nieco mniejszej skali.

W ogrodzie rosło mnóstwo malw, azalii, magnolii i wielkich dębów, a w powietrzu unosił się słodki zapach kapryfolium. Właśnie zaczęły kwitnąć na różowo i ciemnofioletowo krzaki mirtu, przypominając o tym, że lipiec dobiega już końca. Za domem znajdował się labirynt z bukszpanu, gdzie on i Mary Elizabeth spędzili wiele szczęśliwych chwil…

– Niewiele się tu zmieniło – zauważył, patrząc na nią kątem oka.

Mary Elizabeth trzymała ręce zaciśnięte na kolanach. Zauważyła wóz policyjny na podjeździe, ale nie skomentowała tego.

– Larry lubił ten dom, tak samo jak mój dziadek. Nalegał, żeby niczego tu nie zmieniać. Wynajął nawet kogoś do uprawy soi, chociaż nie przynosiło to zysków, i bardzo dbał o ogród. – Westchnęła ciężko. – Sama nie wiem, czy bardziej bał się stracić mnie, czy ten dom.

Tucker pomyślał o tym samym. Chandler należał do tych nowobogackich, którzy byli rozmiłowani w tradycji Południa.

– Może nie. Może tak mi się tylko wydaje – powiedziała Liz po chwili zadumy.

Tucker zahamował. Zatrzymali się przed domem.

– Znałaś go lepiej niż ja – przyznał. – W ogóle o nim nie słyszałem, dopóki nie postanowiłaś wyjść za niego za mąż, a potem też nie śledziłem jego kariery.

– A teraz władowałam cię w sam środek tej afery. Bardzo mi przykro.

– Od tej chwili kto inny poprowadzi twoją sprawę.

Skrzywiła się lekko.

– Opowiedz mi o swoim zastępcy.

– Nazywa się Walker Ames. Jest świetny. Pracował w wydziale zabójstw waszyngtońskiej policji, ale parę lat temu przeprowadził się do Trinity Harbor.

– Zaraz, zaraz… – Na twarzy Mary Elizabeth pojawiły się oznaki niepokoju. – Coś słyszałam… Czy on nie jest mężem twojej siostry?

– To bez znaczenia – uspokoił ją, a potem ujął pod brodę i spojrzał prosto w oczy. – Wszystko będzie dobrze. Obiecuję. Nikt nie mógłby być lepszy od Walkera. O ile nie będzie umiał zachować bezstronności, przekażę sprawę policji stanowej. Mogę to zrobić nawet teraz, jeśli tego chcesz.

– Mam nadzieję, że nie mylisz się co do tego Walkera, ale strasznie się boję – wyznała.

– Przyjechałaś do mnie, bo mi ufasz, prawda? Więc posłuchaj, jeśli nie jesteś winna, to nie masz się czego bać.

– Ale pamiętaj, że chciałam się rozwieść z mężem, a to mu się nie podobało.

Tucker potrząsnął głową.

– To się zdarza, nawet częściej, niż przypuszczasz – powiedział uspokajająco. – Wierzę, że go nie zabiłaś.

Zajrzała w głąb jego niebieskich oczu.

– Naprawdę? Czy raczej sprowadziłeś kogoś innego, żebyś to nie ty musiał mnie aresztować?! – wybuchnęła.

Zanim zdążył odpowiedzieć, wyskoczyła z samochodu i zaczęła biec. Przez chwilę zastanawiał się, czy jej nie gonić, ale zrezygnował z tego pomysłu. Liz nie ucieknie zbyt daleko, zaraz dojdzie do siebie i wróci. Nie wierzył w jej winę. Gdyby rzeczywiście zabiła męża, mogłaby już dawno uciec, choćby do Europy lub Ameryki Południowej, bo było ją na to stać.

Jej oskarżenie dotknęło go do żywego. Miał nadzieję, że te ostre słowa wypowiedziała pod wpływem silnego wzburzenia.

Patrzył, jak Liz biegnie obok skrzydła budynku, w kierunku rzeki. Nagle na jego ustach pojawił się uśmiech. O ile dobrze pamiętał, tam właśnie, na skraju plaży znajdowała się huśtawka, a w zasadzie dwie liny z siedzeniem, przytwierdzone do potężnego konaru. Mary Elizabeth często tam kiedyś przesiadywała. Mawiała, że kiedy się huśta, czuje się, jakby latała. Później jej poszuka, teraz powinien porozmawiać z Walkerem i obejrzeć miejsce zbrodni.

King wszedł do restauracji Earlene i skierował się do swojej loży. Zdążył przejść zaledwie parę kroków, kiedy zatrzymał się na widok Frances Jackson, siedzącej samotnie przy kontuarze. Zauważył, że jest ponura, ale mimo to usiadł na stołku obok.

– Czy twoja grobowa mina ma coś, prawda, wspólnego ze mną? – spytał.

Od czasu kiedy Frances wyjechała do sanatorium w Maine, gdzie schudła, a także zafundowała sobie nową fryzurę, unikali się nawzajem. King próbował przywrócić dawne, znacznie cieplejsze stosunki, ale bezskutecznie. Zupełnie jakby Frances obraziła się z jakichś niepojętych powodów.

Teraz popatrzyła na niego z jawną niechęcią.

– Nie zawsze chodzi o ciebie – mruknęła.

– Ostatnio to prawie nigdy – odparował impulsywnie. – Nikt na mnie, prawda, nie zwraca uwagi. Nawet moje dzieci mnie unikają.

– Widocznie sobie na to zasłużyłeś.

King pochylił się w jej stronę.

– Czy sugerujesz, że mam ci dać spokój?

– Spokój?! A kiedy ostatnio mnie gdzieś zaprosiłeś? Od kiedy wróciłam i Bobby się ożenił, przestałeś mnie zauważać.

– Co?! Przecież widzisz, że tu, prawda, jestem, chociaż nawet nie chcesz ze mną rozmawiać!

– Wiesz, King, jesteś największym głupkiem, jakiego znam – oznajmiła z mocą. – Sama nie wiem, dlaczego sobie wyobrażałam, że do siebie pasujemy. Przecież znienawidziłeś mnie już w szkole, kiedy wygrałam z tobą w tym konkursie naukowym. Nigdy mi tego nie zapomniałeś, dlatego z naszej znajomości i tak nic by nie wyszło.

King wyprostował się na swoim miejscu.

– Szło nam zupełnie dobrze do momentu, kiedy nagle, prawda, wpadłaś na pomysł, żeby się odmłodzić.

– Wolałbyś, żebym wyglądała starzej?

Już miał powiedzieć jej, że wolałby, żeby wyglądała normalnie, ale szybko zrezygnował. Lepiej starannie dobrać słowa.

– Nie, skądże – wymamrotał. – Tylko wydawało mi się, prawda, że przedtem też wyglądałaś dobrze. Zawsze byłaś bardzo ładna, Frances.

Kingowi podobały się kobiety, które miały czym oddychać i na czym usiąść. Poza tym potępiał tę najnowszą modę, która nakazywała ujmować sobie lat. Prawdopodobnie dlatego odmieniona Frances nie bardzo przypadła mu do gustu. Po namyśle uznał, że chciała wywrzeć wrażenie na jakimś innym facecie, dlatego też zaczął traktować ją z większą rezerwą.

Przyjrzał się jej, nie kryjąc irytacji.

– Zupełnie nie rozumiem, dlaczego, prawda, nie chcesz przyjąć do wiadomości, że zawsze uważałem cię za atrakcyjną – podjął.

Roześmiała się, słysząc te słowa.

– King, nigdy nie byłeś zbyt wylewny. Największy komplement, jaki mi powiedziałeś, to że wyglądam normalnie!

– A wolałabyś wyglądać nienormalnie?

– Kto wie… – odparła nie do końca żartem.

– Doskonale wiedziałaś, co do ciebie czuję, prawda. Przecież zapraszałem cię na rodzinne obiady. Byłaś ze mną na ślubie Daisy. Stałaś się częścią mojego życia, a ja twojego. Nawet zabierałem cię na to cholerne bingo. – W momencie, kiedy zaczynały narastać w nim emocje, King zwykle przestawał powtarzać swoje „prawda”, z którego słynął w miasteczku. – Sugerowałem nawet, że najwyższa pora, by nasza znajomość przestała mieć wyłącznie platoniczny charakter – dodał, ściszając głos. – Ale nie byłaś tym zainteresowana.

Frances pokręciła głową.

– I wydaje ci się, że kilkakrotne pójście na bingo świadczy o głębi uczuć? Że tak właśnie zachowuje się zakochany mężczyzna?

King skrzywił się trochę przy słowie „zakochany”. Nie lubił mówić o takich rzeczach, ale przecież sam zaczął. Teraz pogrążył się w milczącej zadumie.

Frances wyjęła z torebki banknot i położyła go na ladzie. Zaczęła zbierać się do odejścia. King postanowił przejść do działania.

– Może zjesz dzisiaj ze mną kolację, prawda – zaproponował. – Przynajmniej będziemy mieli okazję spokojnie pogadać. Tutaj aż roi się od plotkarzy. – Zerknął w kierunku właścicielki restauracji. – Widzę, że Earlene już nadstawiła ucha. – Wstrzymał oddech, czekając na odpowiedź.

– Gdzie? – spytała w końcu.

King odetchnął z ulgą.

– Gdzie chcesz.

– Może na przystani.

– Ale… – Chciał zaprotestować, lecz urwał. Wiedział, że Bobby będzie się cały czas kręcił przy ich stoliku, a potem powtórzy wszystko pozostałym członkom rodziny. Właśnie o to chodziło Frances! – Niech będzie przystań. Przyjadę po ciebie o siódmej, prawda.

– Wolałabym pół godziny wcześniej. Mamy dużo spraw do omówienia. – Spojrzała na niego groźnie. To spojrzenie przydawało jej się w pracy w opiece społecznej, kiedy trzeba było potraktować kogoś ostrzej. – I pamiętaj, nie zamierzam rozmawiać o życiu uczuciowym twoich dzieci, ale o nas.

– Tak, oczywiście – zgodził się potulnie.

Frances najwyraźniej straciła cierpliwość i teraz postanowiła sama dyktować warunki. Być może czekała już dostatecznie długo na jakiś gest z jego strony. W tej sytuacji powinien zajrzeć do miejscowego jubilera i poszukać czegoś, co złagodziłoby jej gniew.

King zmarszczył brwi. Tylko żeby nie rzuciła mi prezentu prosto w twarz, pomyślał. Na wszelki wypadek postanowił wybrać coś małego.

Liz biegła, dopóki nie zaczęło jej brakować tchu. Wcale nie zdziwiło jej, że znalazła się nad rzeką. Zwykle przychodziła tu, kiedy miała jakieś problemy – albo tutaj, albo do Tuckera. Od kiedy rodzice zginęli na nartach w Alpach, to właśnie jemu się zwierzała. Dziadek był już chyba za stary, by ją zrozumieć. Miała wielkie szczęście, że prawie od razu po przyjeździe do Trinity Harbor poznała Tuckera. Był od niej o dwa lata starszy, więc czuła się przy nim całkowicie bezpieczna. Zawsze jej bronił. To on pozwolił jej grać w baseball w swojej drużynie i sprawił, że pozostali to zaakceptowali. Pomagał jej tylko wtedy, kiedy naprawdę tego potrzebowała i dzięki temu nauczyła się walczyć.

Teraz co prawda też jej wysłuchał, ale zachował rezerwę i chyba nie do końca jej ufał. Chociaż doskonale wiedziała, że zasłużyła sobie na takie traktowanie, jednak poczuła się trochę dotknięta.

Z drugiej strony mógł ją przecież bez słowa wyrzucić ze swojego domu, ale nie zrobił tego, a co więcej – obiecał pomóc. Już choćby za to należały mu się wdzięczność i podziw.

Chyba nadal ją lubił. Nie pytał o jej małżeństwo, sama zdradziła, że chciała się rozwieść z Larrym. Nie wspominała jednak o powodach tej decyzji, a takie pytania na pewno padną w toku śledztwa. Cóż, będzie musiała wyznać upokarzającą prawdę. Mąż zdradzał ją na prawo i lewo, i to niestety już wkrótce po ślubie, a może nawet w okresie narzeczeńskim.

Zaczęła się zastanawiać, czy policja nie uzna tego za powód, który popchnął ją do zbrodni. Czy ten zastępca szeryfa zdoła zrozumieć, że już jej nie zależało na Larrym i nie chciała dłużej żyć w zakłamaniu?

Wybrała zarośniętą ścieżkę, na widok której Larry zapewne poczułby dreszcz obrzydzenia, gdyby oczywiście kiedykolwiek zapuścił się aż tak daleko. Nie znał kryjówki Liz pod olbrzymim dębem, nie wiedział, jak lubiła tu wracać. Widziała stąd rzekę i kawałek przeciwległego brzegu. I niebo, które prześwitywało między liśćmi.

Tucker będzie wiedział, gdzie jej szukać.

Zaczęła się huśtać i intensywnie rozmyślać o ostatnich dramatycznych wydarzeniach. Być może Tucker miał rację. Ktoś mógł obserwować jej kłótnię z Larrym w restauracji i uznać, że nadarza się świetna okazja, by pozbyć się Larry’ego i skierować podejrzenia na Liz. Tylko kto? Jakiś polityczny rywal? Odrzucona kochanka? A może zdradzany mąż? Larry miał wielu wrogów, co wcale nie ułatwiało znalezienia zabójcy. Znany był też ze zmiennych nastrojów i impulsywności. Potrafił się wściekać, a po godzinie błagać o przebaczenie.

Dostawał anonimowe listy, a także telefony z pogróżkami, co nie było niczym dziwnym w przypadku polityka, który robił coraz większą karierę. Nie przejmował się nimi, ale starannie je przechowywał jako ewentualny dowód.

Nagle dotarło do niej, że powinna przekazać je policji. Zgrabnie zeskoczyła z huśtawki i ruszyła w dół wzgórza, w stronę domu. Tucker czekał na nią na tarasie. Miał nieprzeniknioną twarz, a na oczach ciemne okulary.

– Już ci lepiej? – spytał na jej widok.

– Prawdę mówiąc, nie bardzo – westchnęła. – W tej sytuacji nawet moja kryjówka nie osłabia stresu. – Spojrzała na niego uważnie. – Nie bałeś się, że ucieknę?

– Nawet mi to nie przyszło do głowy.

– Naprawdę?

– Mhm. – Popatrzył na nią z niepokojem. – Skup się, bo zaraz pochłonie cię wir śledztwa. Walker wezwał już ekipę techniczną i miejscowego lekarza. Jak tylko doktor Jones skończy swoją robotę, pojawią się media.

– A nie możemy pojechać gdzieś daleko stąd? – spytała, a potem westchnęła. – Nie, jasne, że nie. To może przynajmniej włożę coś bardziej odpowiedniego.

Skierowała się w stronę domu, ale Tucker chwycił ją za ramię.

– Przykro mi, ale to jest teraz miejsce zbrodni. Nie wolno tu niczego ruszać.

– Trudno – mruknęła. – Twoja siostra pewnie się ucieszy, kiedy zobaczy swoje ciuchy w telewizji. Jak je zwrócę, chyba je od razu spali.

– Raczej odda do schroniska dla bezdomnych. – Tucker wiedział, że Daisy jest niesłychanie praktyczna.

Od razu zorientował się, że strzelił gafę. Wziął Liz za rękę i uśmiechnął się lekko.

– Wszystko będzie dobrze – dodał. – Zaczekaj chwilę, przyniosę ci coś do picia. Zaraz powinien tu być Powell.

Skinęła głową, a potem patrzyła, jak odchodzi. W myśli powtarzała, że musi być twarda. W ciągu ostatnich sześciu lat często pojawiała się w mediach i wiedziała, jak sobie z nimi radzić. W telewizji wypadała bardzo naturalnie i czasami wyręczała Larry’ego w odpowiadaniu na kłopotliwe pytania.

Godzinę później w budynku znajdowała się nie tylko policja, lecz również wszelkiej maści dziennikarze. Liz odsunęła się w cień i próbowała uwolnić się od natrętnych myśli. O Larrym, którego kiedyś kochała, i o ich ostatnim, jakże przykrym, spotkaniu. Te wszystkie oskarżenia, które wykrzyczał, powracały do niej niczym bumerang. Pomyślała, że będzie je pamiętać do końca życia. Po raz pierwszy odkryła, jak okrutny i pozbawiony skrupułów potrafił być jej mąż.

Na początku wydawało się, że jest załamany jej prośbą o rozwód, chociaż oczywiście miał na względzie jedynie swą karierę polityczną. Oboje z Liz wiedzieli, że już od dłuższego czasu ich małżeństwo jest fikcją. Powoli umarły w niej wszystkie emocje. Nie miała nawet dzieci, na które mogłaby przelać uczucia. Pozostały jej tylko niespełnione marzenia i przemożna chęć, by zacząć wszystko od nowa. Ale Larry’emu zależało na rezydencji, którą już uznał za swoją, i jej rodzinnych koneksjach. W okolicy jedynie Spencerowie mieli wspanialszy dom i cieszyli się większym poważaniem.

Z perspektywy czasu musiała przyznać, że nawet data ich ślubu została dostosowana do wyborczego kalendarza Larry’ego. To wydarzenie miało poprawić jego notowania i zjednać mu sympatię wyborców. Wtedy Liz naiwnie wierzyła, że pospieszny ślub jest wyrazem gorących uczuć… Tak, była ślepa, a Larry wiedział, jak trafić do jej serca, jak i do serc innych kobiet…

Przebudzenie przyszło nagle, chociaż już zaraz po ślubie zaczęła podejrzewać, że coś jest nie tak. Jednak całkowitą pewność zyskała, kiedy dwa miesiące po ślubie nakryła męża z kochanką. Larry błagał o przebaczenie i zapewniał, że to się więcej nie powtórzy, ale tamta kobieta była w nim bardzo zadurzona i wciąż się koło niego kręciła. Liz dostała wtedy na przeprosiny naszyjnik wysadzany brylantami i ametystami. Nigdy go jednak nie nosiła, ponieważ przypominał jej o zdradzie męża.

Mimo to Liz starała się grać rolę idealnej żony. Karnie pojawiała się u boku męża na wszystkich przyjęciach i spotkaniach wyborczych. Nigdy nie mówiła o nim źle i większość ludzi uważała, że są szczęśliwym małżeństwem. Nie byli. Jednak Liz wiedziała, jak sobie radzić. Nauczyło ją tego dzieciństwo spędzone w Europie z rodzicami, którzy mieli mnóstwo pieniędzy i za mało czasu, by zajmować się małą córką. Wiedziała, że musi sobie stworzyć własny świat, dlatego niedługo po ślubie z Larrym rzuciła się w wir pracy dobroczynnej. Tylko w ten sposób udawało jej się zapomnieć o własnych problemach.

W końcu jednak nie wytrzymała. Kiedy Larry wygrał wybory, do czego się wybitnie przyczyniła, zażądała, żeby zwolnił swoją asystentkę i kochankę w jednej osobie. Kobieta zapewne spodziewała się jakiegoś wysokiego stanowiska, ale Liz po prostu nie mogła ścierpieć jej obecności.

– Albo ją wyrzucisz, albo ja odejdę i powiem wszystkim dlaczego – zagroziła mu, kiedy on, cały szczęśliwy, zabierał się do przeglądania gazet.

Larry wytrwał wówczas w „czystości” całe trzy miesiące. Tak przynajmniej wynikało z jej informacji. Kiedy jednak potem wdał się w kolejny romans, straciła ochotę na dalszą walkę. Przestała szanować i kochać Larry’ego. Wcześniej chciała mieć dzieci, ale mąż twierdził, że jeszcze na to za wcześnie. Teraz musiała przyznać mu rację. Miała już dosyć jego kłamstw i zdrad, nie umiała dłużej tak żyć.

Wreszcie zdecydowała się odejść. Jak się okazało – za późno.

W drzwiach jej posiadłości pojawił się nagle tłumek dziennikarzy. A potem policja z plastikowym workiem. Liz wiedziała, że znajdują się w nim zwłoki Larry’ego i mimo powagi sytuacji odetchnęła z ulgą.

Wiedziała też jednak, że jeśli Tucker jej nie obroni, to zemsta męża dosięgnie jej nawet zza grobu.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Tucker napełnił szklankę wodą, do której dodał lodu, a następnie wyjrzał przez okno na podjazd, gdzie stała pogrążona w myślach Mary Elizabeth. Przez co przeszła w ciągu tych sześciu lat? Dlaczego zdecydowała się zakończyć małżeństwo, które w gazetach wyglądało jak prawdziwa idylla? Czy naprawdę było tak źle, że musiała zażądać rozwodu?

A może Liz doszła do wniosku, że rozwód nie zakończy wszystkich jej nieszczęść?