Strona główna » Obyczajowe i romanse » Bieg do gwiazd

Bieg do gwiazd

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-65684-73-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Bieg do gwiazd

Czy diagnoza lekarska przekreśli marzenia młodej dziewczyny?
Cukrzyca. Słowo, które zmienia życie na zawsze. Choroba, z którą każdy może mieć do czynienia. Błogosławieństwo czy klątwa?
Ada była pewna, że usłyszała wyrok śmierci. Bez wsparcia rodziców i przyjaciół coraz bardziej zamykała się w sobie, popadając w depresję. Po wyjściu ze szpitala psychiatrycznego dostała list od babci, który diametralnie zmienił jej nastawienie do rzeczywistości. Zapragnęła stać się normalną nastolatką, nawet jeśli oznaczałoby to walkę z własnymi słabościami.
Bieg do gwiazd to wstrząsająca historia o dziewczynie, która uczy się żyć na nowo. Historia, obok której nie można przejść obojętnie.

Polecane książki

Mądry Telepatek i żywiołowy Melepetek to dwie dzielne myszki zamieszkujące przytulną norkę w domu Gertrudy Lofritz. Ich stosunki z samą gospodynią i jej wnuczką Ireną nie prezentują się może najlepiej, ale za to sympatyczne gryzonie mają wielu przyjaciół wśród innych zwierzęcych lokatorów wiejsk...
Tadeusz Linkner sięgnął do rękopisu Bronisława Trentowskiego, romantycznego badacza mitologii słowiańskiej. Trentowski był pierwszym, który tak oryginalnie usystematyzował słowiańskie wierzenia. Jego praca Wiara słowiańska albo etyka piastująca wszechświat nigdy nie została opublikowana. Tutaj mamy ...
Jak kształtować w dziecku ciekawość świata, odporność psychiczną i odwagę. Jak często twoje dziecko na prośby reaguje sprzeciwem lub agresją? Jak często odmawia wykonania prostych poleceń? Czy nie marzysz, by bez złości przestało szaleć w wirtualnym świecie i odrobiło lekcje? Wyniosło śmieci? Posprz...
Warszawa, rok 2084. Miłość, powab i czysty rozum to tylko nazwy tabletek poszerzających możliwości tych, których na nie stać. W mieście rządzonym zasadą segregacji generacyjnej i przepełnionym uchodźcami z najbiedniejszych krajów świata - Kuwejtu, Emiratów Arabskich i Arabii Saudyjskiej – zostaje po...
Przypadkowo znaleziony pamiętnik z czasów wojny odkrywa tajemnicę wychowanej w lesie dziewczynki. Po stracie rodziców mała Juliana samotnie musi ruszyć w świat. Czy dziewczynka poradzi sobie bez pomocy bliskich? Jak potoczą się jej losy powojnie? Czy obce matki pomogą Julianie przetrwać i dorosnąć? ...
Książka opisuje słabo dotychczas zbadane fragmenty życiorysu Stefana Starzyńskiego, jako działacza gospodarczego, wiceministra skarbu, a także pomysłodawcy, organizatora i głównego kreatora koncepcji głoszonych przez Pierwszą Brygadę Gospodarczą. Autor przedstawił biografię obejmującą lata 1893-...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Dominika Smoleń

Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana wjakiejkolwiek formie iwjakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.

Projekt okładki istron tytułowych, grafiki na początkach rozdziałów

Mateusz Kaczoruk / wschod-studio.pl

Redakcja

Zuzanna Guty / wschod-studio.pl

Korekta

Aleksandra Stronkowska / wschod-studio.pl + Zespół wydawnictwa

Skład iłamanie

Krzysztof Abramowski / wschod-studio.pl

Zdjęcie na okładce

© pexels.com

Niniejsza powieść to fikcja literacka. Wszelkie podobieństwo do osób izdarzeń rzeczywistych jest wtej książce niezamierzone iprzypadkowe.

Wydanie I, Katowice 2018

Wydawnictwo Szara Godzina s.c.

biuro@szaragodzina.pl

www.szaragodzina.pl

Dystrybucja: DICTUM Sp. zo.o.

ul. Kabaretowa 21, 01-942 Warszawa

tel. 22 663 98 13, fax 22 663 98 12

dystrybucja@dictum.pl

www.dictum.pl

© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina, Katowice 2017

ISBN E-PUB 978-83-65684-73-8

Dedykuję tę powieść wszystkim, którzy kiedykolwiek czuli się tak, jakby znaleźli się na samym dnie. Mam nadzieję, że znajdziecie sposób, aby się zniego odbić.

Kolce róż będą kłuć tak długo, jak im na to pozwolisz.

Pamiętaj, sam podejmiesz decyzję

Czy płyniesz wpław, czy siadasz na mieliźnie.

Gedz

Rekomendacje

Każdy znas potrzebuje poczucia bycia kochanym, zrozumianym oraz akceptowanym, już tacy jesteśmy ijeśli tego nie czujemy… życie traci sens. Właśnie to spotkało główną bohaterkę Biegu do gwiazd, książki niezwykle smutnej, ale zpojawiającymi się promykami słońca irosnącej nadziei. Realna, życiowa, pełna emocji isprzecznych odczuć. Dominika Smoleń wywołała umnie niekontrolowany śmiech, łzy, przytłoczyła ogromem smutnych prawd izawartych wpowieści refleksji, dała też nadzieję. Ipokazała, jak nieprzewidywalne może być życie.

Irena Bujak, zapatrzonawksiazki.blogspot.com

Bieg do gwiazd to książka odziewczynie zagubionej we własnych zmaganiach zcukrzycą, zktórą musiała radzić sobie sama, gdyż jej własną rodzinę ta choroba przerosła. To również trzydziestodniowa historia otym, by ponownie wrócić do normalności ibrać zżycia pełnymi garściami, bo przecież cukrzyca to nie koniec świata. Zachęcam do przeczytania!

Grażyna Wróbel, czytaninka.blogspot.com

Bieg do gwiazd to historia tak realna, że po jej zakończeniu wciąż nie mogę się pozbierać. Zkażdą mijającą sekundą utwierdzam się wjedynym słusznym przekonaniu: chcę więcej.

Karolina Szpilka, papierowemiasta.blogspot.com

Bieg do gwiazd to nie kolejny pusty romans, to książka poruszająca ważne problemy. Autorka dotyka każdej płaszczyzny życia, obnaża przed nami ludzkie słabości, pokazuje świat, wktórym nie ma miejsca na współczucie, aobojętność doprowadza do ostateczności. Dominika Smoleń porusza ważne kwestie, mówi ochorobach ciała iducha, pobudza emocje, zmusza do refleksji iudowadnia, że nawet najbardziej zagubieni mogą odnaleźć właściwą drogę – ścieżkę prowadzącą prosto do gwiazd.

Justyna Leśniewicz, ksiazkomiloscimoja.pl

Historia Adrianny nie jest delikatna. Jest szczera, przy tym brutalna iczęsto bolesna. Porusza temat bardzo trudny iskłaniający do przemyśleń. Dominika Smoleń oddaje bardzo rzeczywisty obraz przeciwności, zjakimi zmagają się osoby chore na cukrzycę idepresję. To opowieść oszukaniu szczęścia wżyciu ibudowaniu wszystkiego od nowa, ale też opragnieniu bycia zauważoną ikochaną przez najbliższych. Mówi, że życie to nie tylko radość, bo zdarza się wnim również smutek, zktórego można się czegoś nauczyć.

Klaudia Skiedrzyńska, nhoryzonty.blogspot.de

Bieg do gwiazd to wyjątkowa lektura, która pokazuje czytelnikowi, jak cenne jest życie. Każda strona niesie za sobą wartość, zapewniając nam nie tylko rozrywkę, ale ichwilę na przemyślenie własnego szczęścia. Po tej powieści niełatwo się pozbierać – wułamku sekundy zmieni nasze spostrzeżenia isprawi, że wyjdziemy zlektury całkowicie odmienieni. Gorąco polecam – sięgnijcie po książkę, która pozwoli Wam dotknąć gwiazd.

Aleksandra Szoć, stanzaczytany.pl

Bieg do gwiazd jest historią realną iszczerą. Ada zabierze nas wpodróż, wktórej odnajdziemy ból, cierpienie, ale także płomyk nadziei, czającej się gdzieś za rogiem ipchającej nas ku spełnieniu. Ta historia odmieni Was raz na zawsze, awylane łzy odbiją się na Waszych duszach.

Marta Daft, martawsrodksiazek.blogspot.com

Jedna znajlepszych książek, jakie miałam okazję przeczytać! Bieg do gwiazd to historia świetnie opowiedziana zperspektywy nastolatki chorej na cukrzycę, ale również zgrabnie przemycona wiedza na temat samej choroby. Książka wprost naszpikowana cudownymi cytatami ozakończeniu tak szokującym iwywołującym tyle emocji, że ma się ochotę krzyczeć. Polecam bardzo gorąco!

Karolina Koza, kociara-mojepasje.blogspot.com

Bieg do gwiazd to niezwykle wzruszająca opowieść, która niejednokrotnie poruszy najczulsze struny Waszej duszy. Dominika Smoleń stworzyła historię okraszoną niezliczoną ilością emocji, która zmusza do refleksji nad tym, ile jest warte ludzkie życie. Uświadamia czytelnikowi, jak przewrotny bywa los, iże każdy, niezależnie od wieku, potrzebuje wsparcia imiłości innych. Serdecznie polecam.

Aleksandra Bartczak, www.kulturalna-arena.pl

Cukrzyca to choroba XXI wieku, amimo to ciągle niewiele się oniej mówi. Dla dziewiętnastoletniej Ady cukrzyca jest jak wyrok – ztym że brak zrozumienia najbliższych okazuje się dla niej trudniejszy do zniesienia niż sama choroba. Ile jest takich osób, jak ona? Ile znich spotykamy codziennie? Przeczytajcie Bieg do gwiazd ikiedy zetkniecie się zkimś takim, jak główna bohaterka, okażcie zrozumienie i– jeśli będzie trzeba – wyciągnijcie pomocną dłoń.

Iga Wiśniewska – autorka

Na początku tego roku obejrzałam serial Skam – wyróżniał go realizm, nieprzerwanie życia nastolatków. Ta książka przypomina mi ten serial. Jest prawdziwa, szczera – iwłaśnie dlatego warto ją poznać.

Patrycja Waniek, ksiazkowyswiatpatrycji.blogspot.com

Dominika Smoleń swoją najnowszą powieścią nie złamała mi serca, lecz je doszczętnie zmiażdżyła! Bieg do gwiazd to mocna, prawdziwa, momentami brutalna historia, która skłania czytelnika do dłuższej refleksji. Przeczytajcie ipobiegnijcie wraz zbohaterami do gwiazd.

Natalia Kleczewska, detektyw-ksiazkowy.blogspot.com

Bieg do gwiazd to opowieść, która już od pierwszych stron chwyta za serce iwiele razy je łamie. To przepięknie napisana historia dziewczyny, która przez własną chorobę ibrak wsparcia ze strony rodziny staje się wrakiem człowieka. Nadzieja jednak umiera ostatnia. Poruszająca, bolesna, prawdziwa. Koniecznie przyszykujcie paczkę chusteczek, przydadzą się.

Marlena Marszałek, ksiazkowa-dusza.blogspot.com

Bieg do gwiazd łamie serce, jednocześnie dając czytelnikowi nadzieję na życie. Historia wciąga od samego początku isprawia, że jesteśmy wnią całkowicie zaangażowani emocjonalnie, przez co nie da się jej nie pokochać całym sercem.

Anna Targosz, alone-with-books.blogspot.com

Sięgając poBieg do gwiazd, nie sądziłam, że książka wywoła we mnie tak wiele emocji. Poznając świat Ady usłany zczarnych barw, zkażdą stroną zaczynałam pojmować, jak wielkie szczęście mam, bo jestem wpełni zdrowa. Historia przedstawiona wpowieści jest niebanalna, bazuje na chorobie, zktórą zmaga się codziennie wiele osób ipokazuje ją wzupełnie innym świetle.

Natalia Zaczkiewicz, www.bookparadise.pl

Piękna iwzruszająca powieść, którą powinien przeczytać każdy, kto zmaga się zjakimiś niedoskonałościami iproblemami. Dzięki niej inaczej zaczęłam postrzegać wiele spraw izrozumiałam, jak wielką wartością jest przyjaźń, miłość iludzkie życie. Niebanalna inspiracja sama wsobie!

Krystyna Meszka, cyrysia.blogspot.com

Od autorki

Od kiedy skończyłam siedem lat, choruję na cukrzycę typu I. Miałam wiele wzlotów iupadków, bo nie jest to łatwa choroba. Kiedyś też myślałam, podobnie jak Ada, że jest to swego rodzaju wyrok śmierci. Nauczyłam się jednak, że jak wkażdej sytuacji – są plusy iminusy, aprzeciwności losu należy starać się pokonywać.

Historia Ady jest odrobinę podobna do mojej – zachorowanie wwieku siedmiu lat, depresja, kolor włosów… nawet to, że mam młodszą siostrę jest prawdziwe. Nic dziwnego, ta bohaterka jest mi bardzo bliska. Pisząc oniej, przelewałam poniekąd na papier swego rodzaju historię swojego życia. Bez bliskich mi osób, które codziennie wspierają ipowtarzają, że widzą we mnie człowieka, anie chorobę, nie wiem, gdzie bym się znalazła. Opowieść oAdzie nie jest jednak oparta na faktach, awszystkie wydarzenia są wyłącznie fikcją literacką.

Jest to swego rodzaju hołd dla osób, które chorują, codziennie walczą inie są wstanie wytłumaczyć innym, jak bardzo to wpływa na ich życie. Każda niepełnosprawność jest okropna – nieważne, czy jest to cukrzyca, czy nowotwór. Cierpienie to cierpienie, aból to ból. Trzymam kciuki za to, żebyście się nigdy nie poddali iszli przez życie zpodniesioną głową.

Znam kilka osób, które nie są wstanie zaakceptować cukrzycy. Znam kilka osób, dla których cukrzyca to koniec świata. Znam kilka osób, dla których cukrzyca to synonim słowa „depresja”. Znałam też kilka osób, które zabiły się zpowodu tego, że zachorowały. Cukrzycy nie można lekceważyć! Ludzi na nią cierpiących nie można skreślić za to, że ją mają, awręcz trzeba ich bardzo wspierać iuświadamiać, że nie są sami!

Jeśli jednak sam (lub sama) nie jesteś chory (chora), aznasz osobę, która ma jakąś przypadłość, to okaż jej trochę życzliwości, od czasu do czasu powiedz coś miłego. Takie małe gesty znaczyć mogą naprawdę wiele. Takie gesty są wstanie przywrócić komuś nadzieję, radość isens życia.

Życzę miłego czytania iwierzę, że Bieg do gwiazd zmieni życie chociaż jednej osoby, aprzynajmniej kilka skłoni do rozmyślań nad życiem iotaczającymi je osobami.

Pozdrawiam

Dominika Smoleń

Prolog

„Od jakiegoś czasu zauważyłam, że się duszę. Najpierw tylko we wtorki, potem co drugi dzień, ateraz ciągle, nawet wniedzielę. Ja potrzebuję przeciągu, szerokiej skali, czynów ogromnych”.

Agnieszka Osiecka Co robić, co robić

Nikt nigdy nie mówił, że życie musi być proste. Nikt też nie wspominał, że każdy znas musi być szczęśliwy. Każdy kolejny dzień jest dla nas wielką zagadką, ale to, co czeka nas „po”, jest jeszcze większą.

Czasem zastanawiam się, czy człowiek ma wżyciu określoną liczbę dobrych chwil do wykorzystania – jeśli tak, to co potem? Cierpienie iból dotyka każdego. Nikt tak naprawdę nie jest idealny, nikt nie ma wspaniałej, bezproblemowej egzystencji – aprzynajmniej ja jej nie miałam.

Często chciałam zakończyć całą tę farsę, takie rozmyślania zdarzały mi się nawet częściej niż te momenty, wktórych chciałam żyć. Dlaczego tego nie zrobiłam? Zwielu powodów. Po pierwsze, bałam się tego, co czeka mnie dalej. Nie miałam pewności, że „tam” – gdziekolwiek ono jest – będzie lepsze niż to, co spotyka mnie tutaj. Zawsze lepiej być wmiejscu znanym niż nieznanym. Po drugie, zbyt wielu ludzi na mnie liczyło, aja… nie chciałam ich zawieść, chociaż oni robili to często. To dzięki nim jestem taka, jaka jestem – przynajmniej po części. Po trzecie, dalej miałam nadzieję, anie ma nic silniejszego niż ona – czasem, gdy tliła się we mnie tylko mała jej iskierka, sięgałam po żyletkę ipatrzyłam, jak krew powoli spływa po mojej ręce, po moim nadgarstku. Uświadamiałam sobie wtedy, jak kruchy jest człowiek, jak łatwo zakończyć naszą egzystencję. Nie czułam się wtedy pusta, nie czułam wtedy tego psychicznego bólu, który czasem nie pozwalał wstać mi złóżka. Dopiero wtedy, kiedy miałam ciepłą, czerwoną substancję na swojej skórze, wiedziałam, że tak jak cała reszta jestem tylko człowiekiem, że jestem taka sama, dokładnie jak inni – nic nas nie różni. To pozwalało mi dalej trzymać się tej nadziei, że kiedyś będzie lepiej, że kiedyś przyjdzie lepszy czas, że kiedyś wyzdrowieję.

Nie twierdzę, że moje życie jest beznadziejne, nie twierdzę też, iż jestem szczęśliwa. Trwam. Po prostu trwam. Żyję zchwili na chwilę ijuż nawet nie chcę się zastanawiać, co może na mnie jeszcze czekać. Kiedy byłam młodsza, robiłam to bardzo często. Wyobrażałam sobie, jakie będzie moje życie, planowałam swoją przyszłość. Wszystko to runęło jednak jak domek zkart wchwili, wktórej dowiedziałam się, że mam cukrzycę. Później było już tylko gorzej. „Jestem chora, nie ma dla mnie ratunku, tak będzie zawsze”. Rówieśnicy mi nie pomagali. Szyderstwa, kpiny, głupie dowcipy. Sprawiali, że chociaż miałam zaledwie kilka lat, to czułam się tak, jakbym to ja była wszystkiemu winna. Jakby cukrzyca dopadła mnie dlatego, że nie byłam wystarczająco dobra – dla siebie, dla nich, dla całego świata. Zaczęłam traktować chorobę jako karę za to, że istniałam. Myślałam, że jestem jedną wielką pomyłką wszechświata, aktoś tam „na górze” bawi się mną imoimi uczuciami. To właśnie wtedy zaczęła się moja mania na punkcie tego, by być jak najlepszą – głupia ambicja, która stała się sensem mojego życia, próbą udowodnienia, iż na coś mnie stać. Równolegle ztym zaczęła się moja walka ze sobą, czułam się bezsilna, popadłam wdepresję – później efektem jej stało się nie tylko samookaleczanie.

Życie okazało się dla mnie piekłem. Kiedy byłam starsza, postanowiłam, że jakoś spróbuję je ugasić. To chyba właśnie wtedy zaczęli na mnie mówić „Powódź”. Niszczyłam bowiem wszystko, co spotkałam na swojej drodze. Szybko raniłam ludzi, tak samo, jak oni ranili kiedyś mnie. Mocno uderzałam, gdy sprawy nie przybierały takiego wyglądu, jaki chciałam – pięłam się wtedy po trupach do celu, aby tylko uzyskać wymarzony efekt. Dalej niszczyłam siebie, ale wcałkiem inny sposób.

Nie wiem, dlaczego jeszcze żyję. Los spłatał mi figla iodratował zwszystkich prób samobójczych. Nie pozwolił mi odejść, dalej chcąc patrzeć na to, co robię – na moje niepowodzenia, chociaż wydawało mi się, że daję zsiebie sto procent wszystkiego. To jednak zazwyczaj nie wystarczało.

Chcę pokazać moją historię kilku ostatnich lat. Opisać szczegółowo, jak to wszystko się zaczęło, jak przebiegało ijak skończyłam. Nie wiem, czy chcecie to czytać. Nie będę delikatna, będę szczera – brutalna wswoich opisach, ale jednocześnie tak prawdziwa, jak tylko się da. Domyślam się, że część zwas czuje dokładnie to samo, co ja. Ma podobną historię, podobne doświadczenia, podobne przeżycia – jeśli tak jest, to mogę jedynie trzymać za was kciuki. Aby wam też udało się jakoś egzystować.

Rozdział 1

„Stoję na granicy dwóch światów, wżadnym nie czuję się usiebie”.

Tomasz Mann Tonio Kröger

Siedziałam na parapecie iwyglądałam przez okno, obserwując przejeżdżające samochody lub wpatrując się wniebo, na którym od dłuższego czasu nie pojawiła się żadna chmura, ani żadna smuga po przelatującym samolocie. Czasami czułam się tak, jakbym ija mogła poderwać się wtamtą stronę – gwiazd. Cały czas zastanawiałam się, co czeka nas po śmierci – czy trafimy do Raju bądź Piekła? Amoże raczej zacznie się kolejne życie? Najbardziej podobała mi się jednak opcja, wktórej nasza dusza może szybować po wszechświecie, między galaktykami iplanetami. Nie było mi jednak dane poznać prawdy – miałam – araczej nadal mam – dziewiętnaście lat icały czas żyję.

– Adrianno, przyniosłam ci leki – powiedziała do mnie pielęgniarka, która niepostrzeżenie weszła do mojej sali. Amoże wchodziła tu tak często, że po prostu nawet nie zwracałam już na to uwagi?

Kobieta była wśrednim wieku, chociaż udawało jej się wyglądać na dużo młodszą – miała nienaganną fryzurę, dopasowane ubranie pod fartuchem iuśmiech, który rozświetlał jej twarz. Był tak promienny, że zawsze zastanawiałam się, skąd się bierze. Jak można być taką optymistką, kiedy pracuje się wszpitalu psychiatrycznym ima się styczność ztak wieloma problemami? Nie miałam najmniejszego pojęcia.

– Nalać ci wody? – zapytała mnie jeszcze ipołożyła plastikowy kubeczek zmoimi tabletkami na szafce nocnej.

Skinęłam głową ispojrzałam prosto wjej oczy, siląc się przy okazji na wymuszony, wręcz nienaturalny uśmiech. Czułam się tak, jakby na mojej twarzy pojawił się grymas, ale pielęgniarka najwidoczniej odebrała to inaczej iuśmiechnęła się jeszcze szerzej niż dotychczas, chociaż sądziłam, że nie jest to możliwe.

Po chwili podała mi zarówno szklankę wody, jak ileki. Zażyłam je. Nie było sensu protestować. Spędziłam wpsychiatryku wystarczająco dużo czasu, by wiedzieć, że nie ma po co się buntować, lekarze ztego oddziału itak mogą wkilka minut stłumić wszystkie wybuchy… pasami albo specjalnymi środkami. Doznałam już tego.

– Niebawem będzie kolacja – dodała pielęgniarka, wychodząc zmojej sali. Doskonale zdawałam sobie ztego sprawę. Tak samo zresztą jak ztego, że za jakiś czas będę musiała opuścić to miejsce iwrócić do szarej, ponurej rzeczywistości, wktórej znowu pozostawiona będę samej sobie, bez żadnej opieki ikontroli – ale co gorsza, dalej bez chęci do życia. Chociaż wszyscy twierdzili, że pobyt wszpitalu coś zmieni, że leki iterapia zpsychologiem powinny przynosić jakieś skutki, ja dalej trwałam przy stwierdzeniu, że to wszystko nie ma najmniejszego sensu, że nie ma możliwości, aby cokolwiek wmoim życiu poprawiło się. Wegetowałam – nie znajdowałam na to innego określenia. To, co ciągnęło mnie do tego, by przekroczyć granicę, by udać się wbezkresną inieopisaną otchłań – wramiona samej śmierci – nigdy nie zniknie. Cukrzyca nie znika. Cukrzyca pozostaje na zawsze. Niszczy od środka, kawałek po kawałku, aż zczłowieka zostaje tylko nic nie warta powłoka, bez żadnych aspiracji, marzeń – ale co najważniejsze: bez nadziei. Byłam taką istotą. Istniałam już tylko wmroku inic mnie nie trzymało na tym świecie. Wierzyłam zcałego serca, że to, co czeka mnie dalej itak będzie lepsze od cierpienia iagonii, które spotkały mnie na ziemi.

Dotknęłam palcami blizn na swoich nadgarstkach, na swoich rękach. Czułam wypukłości po ranach, które sama sobie zadałam. Rany, które pomagały mi żyć. Pokazywały, że nadal jestem człowiekiem, chociaż czasem sama wto nie wierzyłam.

Nie tylko na rękach miałam blizny. Niebawem łatwiej będzie mi pokazać, gdzie ich nie mam. Moje uda, biodra, nawet brzuch… Wszystko to było nie tylko wkreskach, ale także wkropkach – śladach po igłach, które nierozłącznie wiązały się zcukrzycą. Będą ze mną do końca życia. Mam nadzieję, że nie potrwa to już aż tak długo. Może odlecę, by stać się aniołem – cierpienie podobno uszlachetnia, więc powinnam być już niczym diament, amoże stanę się jedną zgwiazd na niebie? Może stanę się legendą ibędę żyć tak długo, jak będzie krążyła po świecie moja historia? Ale tego bym nie chciała – wcałym życiu pragnęłam tylko jednego – być szczęśliwą. Nie dano mi tego. Wsumie to nic mi nie dano, aprzynajmniej nic, co bym chciała dostać. Ktoś musi mnie nienawidzić, bo na pewno nie jest to przejaw miłości do mojej osoby…

***

Moje życie zakończyło się, kiedy miałam siedem lat, leżałam na szpitalnym łóżku, do ręki miałam przytwierdzony wenflon, przez który powoli spływała zawartość kroplówki, auśmiechnięty lekarz wbiałym kitlu powiedział do mnie, że od tego czasu moje życie nie będzie już takie samo, bo zachorowałam na cukrzycę. Wtedy nie wiedziałam, co mnie czeka. Nie wiedziałam nawet, dlaczego on mi to powiedział, anie moi rodzice, którzy pewnie poznali już diagnozę.

Słyszałam wcześniej otej przypadłości, ponieważ dotknęła kilka osób zrodzin moich znajomych iówczesnych przyjaciół. Zwykle jednak diagnozowano unich cukrzycę typu II, wmoim przypadku był to typ I. Domyślałam się więc, że metamorfoza, którą miał na myśli młody lekarz, będzie tyczyła się raczej posiłków, znajomości przeliczania węglowodanów na wymienniki, czy chociażby nauki odpowiedniego podawania sobie insuliny. Zmiany zaszły jednak owiele dalej, zakorzeniają się wmojej psychice. Związane to było zbrakiem wsparcia osób mi bliskich. Rodzice odwrócili się ode mnie zdnia na dzień, skupiając się tylko iwyłącznie na mojej siostrze, jakby nagle cukrzyca skreśliła mnie zlisty ich dzieci. Nie chcieli uczyć się, jak powinna przebiegać kontrola, nie starali się zrozumieć, co przeżywam. Dla mnie to był koniec świata, dla nich tylko moment, wktórym stracili jedną córkę. Nie potrafiłam sobie sama ztym poradzić, wpadając wcoraz większy dołek emocjonalny, zagrzebując się wswojej własnej ciemności, októrej istnieniu wcześniej nie miałam nawet pojęcia. Obserwowałam inne rodziny, wspólnie przeżywające tę wielką rewolucję, jaka zaszła wich życiu, starając się zwalczyć ją po prostu przebywaniem ze sobą. Ja nie miałam takiego szczęścia. Już wtedy wiedziałam, że ztą sytuacją coś jest nie tak. Nie pomyliłam się. Wylądowałam upsychologa kilkanaście tygodni później, po swojej pierwszej amatorskiej iniedopracowanej próbie samobójczej, zktórej odratowała mnie moja ukochana babcia. Gdyby nie ona, zapewne rodzice nigdy by nie pozwolili mi iść na wizytę. Zresztą po czterech spotkaniach zpanią psycholog po prostu stwierdzili, że jest już ze mną dobrze iprzestali przywozić na kolejne wizyty. Wkońcu rodzice wiedzą lepiej, apozory są najważniejsze – musieli pokazywać społeczeństwu, że wich życiu wszystko jest okej. Wkońcu na wierzącą, katolicką rodzinę nie mogło trafić takie nieszczęście, prawda?

Szybko przekonali się jednak, że takich problemów nie da się ukrywać, aja zaczęłam spędzać czas na wizytach upsychiatrów lub na oddziale psychiatrycznym. Moi rodzice myśleli chyba nawet, że to wszystko jest karą za jakieś złe czyny, które robiłam wswoim siedmioletnim życiu albo które dopiero miałam zrobić. Hipokryci. Woleli się mnie wyprzeć niż pomóc mi zmoimi problemami, które nie były ode mnie zależne.

Tak właśnie stało się iteraz. Już ponad miesiąc pozostawałam wpsychiatryku iwiedziałam, że niebawem będę musiała zniego wyjść. Wciągu pół roku to mój drugi pobyt. Jakaś część mnie miała ochotę wrócić do domu. Inna jednak bardzo się tego obawiała.

– Czas na spotkanie grupowe – powiedziała do mnie Natalia, jedna zdziewczyn, która wtym samym czasie co ja przebywała wszpitalu.

Natalia była wysoką, kościstą szatynką inigdy nie chciała powiedzieć, co sprawiło, że tu trafiła. Nie żebym ja była bardziej gadatliwa. Uczęszczałam jednak na zajęcia zpsychologiem iod czasu do czasu dorzucałam coś od siebie, aby dostać dodatkowe punkty, które mogłam wykorzystać na spacer po terenie budynku, chociaż pod czujnym okiem jakiejś pielęgniarki. Od czasu do czasu potrzebowałam, by promienie słońca padały na moją twarz, by wiatr splątał moje włosy, aptaki śpiewały także dla mnie, bo przez grube mury szpitala psychiatrycznego ich dźwięki były raczej słabo słyszalne.

– Już idę – odpowiedziałam jej ipowoli zaczęłam wstawać zkrzesła.

Patrząc wokno, kiedy człowiek nie ma nic innego do roboty, naprawdę można zatopić się głęboko wswoje myśli iwspomnienia. Czas, wktórym byłam jednak zdrową, radosną dziewczynką, kochaną przez rodziców, posiadającą przyjaciół, szybko się dla mnie zacierał – zbyt szybko. Pojedyncze urywki wspomnień, jakichś czułych gestów albo zabaw ze znajomymi zbiegiem lat coraz bardziej zanikały.

Natalia zawsze się śmiała. Miałam wrażenie, że nie powinna przebywać wszpitalu psychiatrycznym. Nie pasowała do tego miejsca. Ta optymistka we wszystkim widziała jakieś pozytywne strony. Obstawiałam, że była od czegoś uzależniona albo też miała problemy zodżywianiem. Zniekłamaną pewnością skreślałam ją zlisty osób, które miały myśli samobójcze. Była jak słońce pośród mroku, zracji tego, że zdecydowana większość pacjentów leczyła się albo na depresję, albo na chorobę afektywną dwubiegunową – oczywiście nie licząc nałogowców, którzy często łączyli swoją przypadłość właśnie zjedną zdwóch wymienionych wyżej chorób. Używki miały tylko ukryć prawdziwy problem. Widziałam, że chyba to nie działało.

Poszłam do odpowiedniej sali izajęłam jedno zwolnych miejsc wnaszym kółku zwierzeń, jak potocznie mówili na to pacjenci. Nie było jeszcze wszystkich zainteresowanych. Nie zjawiała się nawet sama prowadząca, toteż bacznie rozglądałam się po smutnych twarzach zebranych osób. Cierpieli na to samo, co ja, ajednak każdy znas chorował inaczej, każdy znas czuł inaczej, myślał inaczej. Nie mieliśmy ze sobą jakiejś specjalnej więzi. Byliśmy dla siebie obcymi, którzy zostali zamknięci iuwięzieni wtej samej rzeczywistości.

Wciągu kolejnych kilku minut sala zaczęła się zapełniać. Przyszła nawet pani Amelia, która od samego początku, od kiedy tylko po raz pierwszy trafiłam do szpitala psychiatrycznego, prowadziła terapię grupową. Nie wiedziałam, ile lat temu miało to miejsce, ale pani Amelia nadal całkiem nieźle się trzymała, cały czas ztaką samą radością życia próbując zmienić umierające dusze. Czasem jej się to udawało, czasem nie. Niektórzy potrafili się zmienić, inni trafiali wwiększe głębiny swojego szaleństwa. Zaliczałam się chyba do drugiej grupy, chociaż wcale nie czułam się nienormalna.

– Czy możemy już zaczynać? – zapytała swoim profesjonalnym tonem prowadząca. Kilka osób skinęło głowami, inne wpatrywały się pustymi oczami wprzestrzeń. Ja po prostu patrzyłam na twarz pani Amelii, bez żadnego ruchu. Kobieta klasnęła wdłonie. – To świetnie. Mam nadzieję, że każdy będzie dziś aktywny. Do zgarnięcia całkiem sporo dodatkowych punktów, które są świetną motywacją, by się przełamać iodważyć powiedzieć coś wnaszym małym imiłym gronie, prawda?

Garstka osób wymamrotała potwierdzenie.

– Wobec tego – kontynuowała kobieta – kto pierwszy powie, jaki jest największy pozytyw dzisiejszego dnia?

Kiedy przyszła kolej na mnie, wypowiedziałam głośno iwyraźnie:

– Niebawem będę mogła wrócić do domu.

Kilka par oczu skupiło się na mojej twarzy, jakby wyczuwali kłamstwo, jakby wiedzieli, że wcale nie chcę wrócić do rodziny – do osób, które mnie tak bardzo zawiodły. Pani Amelia wydawała się jednak zadowolona tą odpowiedzią, która różniła się od odpowiedzi typu „świeci słońce”.

Była końcówka lata. Zdziwiłabym się, jakby słońce przestało nagle świecić.

Zszokowała mnie jednak odpowiedź Natalii, która stwierdziła, że największym pozytywem dzisiejszego dnia jest to, że ludzie potrafią cieszyć się ztego, że takowy dzień istnieje.

***

Wszpitalu dni przebiegają wpodobnym rytmie. Pobudka, śniadanie, kilka godzin na świetlicy, której za żadne pieniądze świata nie mogłeś opuścić, obiad, kolejne kilka godzin na świetlicy – zazwyczaj zdodatkiem terapii grupowej, muzykoterapii lub czegoś jeszcze innego – podwieczorek, dwie godziny, które obowiązkowo musiałeś spędzić wswoim pokoju, kolacja, czas na prysznic, druga kolacja, rozpoczęcie się ciszy nocnej.

Najbardziej jednak drażniło mnie to, że wymagali od nas siedzenia na świetlicy ipoznawania nowych ludzi, próbowania nawiązania jakichś relacji, ale sam dotyk – nawet na przywitanie – był tutaj surowo zabroniony. Nie wiem, czy zdarzali się już tak agresywni pacjenci, że próbowali zabić kogoś podczas zwykłego witania, ale teraz dość rygorystycznie się tego przestrzegało. „No tak, zmoją wyobraźnią iwybuchowym charakterem na pewno byłabym wstanie kogoś skrzywdzić poprzez podanie mu ręki” – pomyślałam. Nie wyrywałam się do tego, żeby zacząć się zkimś przyjaźnić – czy chociażby bardziej zaznajomić – ale wiedziałam, że kilku osobom na tym oddziale pomógłby po prostu częsty dotyk – długie przytulania, trzymanie za rękę, bo brakowało im po prostu bliskości kogoś przy nich. Według niektórych pewnie też należałam do tego typu ludzi, niemniej jednak, nawet jeśli tego ciepła nie dostałam od rodziców, to od czasu do czasu, kiedy odwiedzałam babcię albo ona przyjeżdżała do mnie, otrzymywałam go od niej. Nie mogłam natomiast powiedzieć, że to rozwiązywało jakikolwiek problem. Po prostu sprawiało to, że moja więź zbabcią była dla mnie czymś wyjątkowym.

Dopiero później domyśliłam się, że na oddziale mogą znajdować się także ofiary gwałtu imolestowania, dla których kontakt fizyczny zinnym człowiekiem mógł okazać się prawdziwym koszmarem. Ciężko jednak było mi sobie wyobrazić, że którakolwiek zistot przebywających ze mną miałaby takie przeżycia. Jeśli były – nie znalazłam żadnej przesłanki, by wogóle móc to podejrzewać.

Następnego dnia, po terapii grupowej, wczasie przeznaczonym na świetlicę, usiadłam przy stoliku mniej więcej dwudziestoletniego chłopaka, który jeździł na wózku inwalidzkim. Wiedziałam, że Kamil – bo tak się nazywał – nie jest zbyt rozmowny. Właściwie nigdy nie odpowiadał na żadne pytania izaczepki. Wiele osób próbowało znim porozmawiać – szczególnie dziewczyny, które miały problemy zodżywianiem ichciały mu się przypodobać. Kamil był bowiem naprawdę ślicznym młodym mężczyzną – miał bardzo kobiece rysy, długie karmelowe włosy iniesamowicie niebieskie oczy, które skrywały wsobie fascynującą głębię ibyły otoczone bardzo długimi, wręcz imponującymi wszystkim dokoła – rzęsami. Krążyły plotki, że stracił nogę podczas wypadku samochodowego, wktórym zginęła jego dziewczyna. Od tego czasu załamał się tak, że kiedy tylko mógł, wracał do szpitala psychiatrycznego, gdyż życie wrealnym świecie przypominało mu outraconej miłości. Czy była to prawda? Nie wiedziałam.

Ja jednak nie chciałam znim rozmawiać. Wolałam, żeby pracownicy widzieli, że niby staram się zkimś utrzymywać kontakty towarzyskie, ale tak naprawdę chciałam po prostu trochę spokoju iciszy, żeby móc zatopić się we własnych myślach imarzeniach, wyobrażając sobie, jak mogłoby wyglądać moje życie, gdybym nie chorowała.

Moją ostatnią fantazją było to, że stałam się sławnym neurochirurgiem iprzeprowadzałam naprawdę skomplikowane operacje na ludzkim mózgu. Byłam bogata isławna, aludzie ustawiali się do mnie wkolejkach, bym podjęła się ich leczenia. Cukrzyca jednak wykluczała mi nawet zwykłą chirurgię – przy małym lub wysokim cukrze mogłabym zrobić większą szkodę niż przynieść jakikolwiek pożytek – chociażby przez trzęsące się dłonie przy hipoglikemii – nie wspominając już otak trudnych zabiegach.

Milczałam, wyobrażając sobie kolejne dni swojej świetlanej przyszłości wjakimś alternatywnym świecie. Dopiero po dłuższym czasie zauważyłam, że Kamil cały czas mi się przygląda. Kiedy nasze oczy się spotkały, odwrócił na chwilę wzrok, ana jego policzkach pojawił się prawie niezauważalny rumieniec.

– Przypominasz mi ją – powiedział cicho, ajego głos zabrzmiał niezwykle melodyjnie.

– Ją? – zapytałam.

– Moją zmarłą dziewczynę. Pewnie słyszałaś plotki. Cały ten wypadek to prawda – rzucił. Byłam zdziwiona, że powiedział do mnie aż tyle słów, skoro od czasu do czasu odzywał się tylko do swojego lekarza, kiedy ten podawał mu leki.

– Przykro mi. Pewnie ciężko jest żyć bez jednej nogi.

Chłopak machnął dłonią.

– Zawsze mogę założyć protezę iwówczas nagle wydaje mi się, jakby nic się nie zmieniło. Jakby mi zależało na uprawianiu jakiegoś sportu, to są specjalne drużyny dla takich, jak ja. Nawet specjalne olimpiady. Niestety to nie zwróci mi Zuzi, apo jej śmierci nie umiem nauczyć się życia na nowo.

Kiwnęłam głową tak, jakbym rozumiała głębię jego uczuć.

– Może kiedyś uda ci się oniej zapomnieć – wyszeptałam.

– Nigdy oniej nie zapomnę. Liczę tylko, że kiedyś pokonam wyrzuty sumienia ipozwolę sobie zaakceptować to, że już do mnie nie wróci. Gdybym był mądrzejszy, jechał wolniej, nie pił wcześniej tego piwa inie chciał zachowywać się brawurowo, ona byłaby tu ze mną. Wolałbym sam zginąć niż teraz przeżywać tę cholerną żałobę.

Nie powiedziałam już nic, tylko powróciłam do swoich wyobrażeń. Kamil też nie dodał nic więcej. Najwidoczniej powiedział wszystko, co chciał powiedzieć. Gdyby ktoś zauważył, że serio ze sobą gawędziliśmy, to nie potrafiliby wyjść zpodziwu, zastanawiając się, jak to zrobiłam. Co bym mogła im odpowiedzieć? Wjakim aspekcie przypominam Kamilowi zmarłą ukochaną?

Postanowiłam, że więcej nie znajdę się wpobliżu chłopaka, jeśli nie będę musiała. Wkońcu po co mam mu przypominać to, co stracił?

***

Dogoterapia była jedną zmoich ulubionych form spędzania czasu wszpitalu psychiatrycznym. Pomimo że wolontariusze zpsami przyjeżdżali tylko raz wtygodniu – wyczekiwałam tego dnia prawie tak samo, jak kiedyś wyczekiwałam Gwiazdki. Wydawało mi się, że zwierzęta są wstanie zrozumieć mnie bardziej niż ktokolwiek inny wtym budynku. Pod opieką właścicieli psów ipielęgniarek wychodziliśmy na zewnątrz, na coś wrodzaju boiska, wktórym nie było jednak żadnych bramek czy siatek do jakiejkolwiek gry. Było to po prostu trochę otwartej przestrzeni, ogrodzonej wysokim betonowym płotem szpitala wniektórych miejscach. Wolontariusze rozkładali odpowiednie przeszkody do zabawy zpsami iróżnorakie zabawki. Przez dobre kilkadziesiąt minut każdy miał psa tylko dla siebie – mógł go głaskać, rzucać mu piłkę, pozwalać na pokonywanie torów przeszkód, aby później móc nagrodzić kudłacza, albo robić wszystkie te rzeczy. Osoby, które bały się psów albo miały na nie alergię mogły to wszystko obserwować zbezpiecznej odległości. Wgrupie, wktórej przebywałam na oddziale psychiatrycznym, nie znalazł się jednak nikt, kto by ztego rezygnował. Nawet nowe osoby, które przychodziły wzamian za wypuszczonych, okazywały się miłoś­nikami zwierząt.

Tory przeszkód były proste – zazwyczaj jakiś kawałek odpowiednio dużej rury, żeby pies mógł się przez nią przeczołgać, piłka do toczenia nosem czy też jakaś przeszkoda, którą to niby piesek miał przeskoczyć. Nie mogło być to nic ostrego czy groźnego. Wrachubę nie wchodziło jednak zrobienie stałego toru przeszkód, żeby psy miały owiele więcej frajdy ztakiego treningu.

Kiedy więc itym razem zjawili się wolontariusze izobaczyłam to przez szpitalne okno, na mojej twarzy zaczął pojawiać się delikatny półuśmieszek. Wierzyłam wto, że zwierzęta są czystymi duszami, bezgranicznie oddanymi swoim właścicielom, nawet jeśli czasem nie potrafią tego okazać. Reb – suczka mojego ojca – unikała mnie jak ognia, ale kiedy tylko mój tata pojawiał się wjej pobliżu, radośnie merdała ogonem iczekała, aż on zacznie ją głaskać. Dziwne było to, że poświęcał Reb więcej uwagi iczułości niż mnie przez ostatnie ponad dziesięć lat.

– Przynajmniej dziś nie będzie terapii grupowej – usłyszałam, jak obok mnie mruczy pod nosem Natalia.

Miała rację, wszystko było lepsze od wywlekania swoich prywatnych brudów przed innymi. Ten dzień zapowiadał się nieźle jak na pobyt wszpitalu psychiatrycznym.

– Tak. Nie mogę się doczekać, kiedy stąd wyjdę – odpowiedziałam jej cicho.

– Czemu się nie wypiszesz na własne żądanie? – zapytała mnie Natalia, ale ja tylko uśmiechnęłam się lekko, pozostawiając ją bez odpowiedzi, za to wsferze domysłów. Po prostu już teraz wolałam być martwa, aodpowiedź była jednak prosta: nie byłam wstanie zabić się wszpitalu, azracji na powtarzające się próby samobójcze nie chcieli dać mi wypisu iordynator miał do tego upoważnienie wświetle współczesnego prawa. Wiedziałam to, bo czytałam na ten temat winternecie jakieś milion razy. To samo zresztą powtarzał mi przy każdym moim żądaniu…

Musiałam więc cieszyć się ztego, że będę mogła bawić się zpsami. Nic lepszego mnie dzisiaj nie czekało.

Przyznałam też samej sobie, że gdyby nie to, że nie szukałam teraz przyjaciół, to winnym świecie, winnym życiu, mogłabym chcieć dogadać się zkimś takim, jak Natalia. Nie ze względu na jej optymizm, ale na to, że była niezwykle spostrzegawcza ibacznie obserwowała otaczający nas świat.

– Wychodzimy na zewnątrz – zakomendowała pielęgniarka. – Dzisiaj jest dosyć ciepło, wkońcu to końcówka lata, ale jeśli uważacie, że możecie zmarznąć, proszę wziąć ze swoich pokoi jakieś bluzy. Macie na to minutę, później sprawdzam obecność iidziemy.

Wiedziałam, że nie ma sensu iść po cokolwiek cieplejszego, gdyż słońca nie zasłaniała na niebie ani jedna chmurka, aliście na drzewach nie ruszały się od wiatru. Kilka anorektyczek ibulimiczek udało się jednak wkierunku swoich pokoi, pomimo tego że na co dzień nosiły wiele warstw ubrań. Osobom, które praktycznie pozbyły się całej swojej tkanki tłuszczowej, musiało być zimno nawet wciepłych pomieszczeniach, nie mówiąc już owyjściu na zewnątrz.

Niecałe dziesięć minut później mogłam już zanurzyć dłoń wmiękkiej sierści zwierzaka.

– Cześć, mały – powiedziałam do niego.

– Mała – poprawiła mnie stojąca obok wolontariuszka, która sprawowała opiekę właśnie nad tym psem, adzisiaj dbała oto, żeby wszystko odbyło się bez żadnych komplikacji. – Ma na imię Tessa.

– Witaj, Tesso – powiedziałam więc ipodałam jej przekąskę, którą od razu zjadła, izaczęła lizać mnie po ręce. Roześmiałam się cicho. Wdzięczność zwierząt była owiele większa niż wdzięczność ludzi. Spodziewałam się, że gdybym była psem, kotem albo nawet żółwiem, nie chciałabym ze sobą skończyć. Nawet jeśli byłabym zwierzątkiem, które miałoby problem zcukrem, co niestety się zdarzało.

***

Natalia opuściła szpital dobre kilkanaście dni przede mną. Skończył się jej czas na oddziale. Lekarze musieli pozwolić jej opuścić bezpieczne schronienie szarej inudnej monotonii tego budynku. Dali jej jednak całkiem wysoką ocenę stanu zdrowia psychicznego, twierdząc, że dziewczyna wygrzebała się zwiększości problemów, zażywa leki icałkiem dobrze na nie reaguje. Cieszyłam się zjej powodu, że chociaż ona widzi jakiś sens wtym całym „życiu”.

Kilka dni przed moim planowanym wyjściem do szpitala dotarła informacja, że Natalia popełniła samobójstwo, wieszając się wswoim pokoju. Urządzono specjalne sesje terapeutyczne dla osób, które ją znały, które znią rozmawiały, atakże czuwanie wszpitalnej kaplicy. Nie uczestniczyłam wtym jednak. Zrozumiałam, że się myliłam, Natalia nie była żadną optymistką. Była osobą chorą, prawdopodobnie na depresję. Po prostu udawała lepiej niż większość znas. Uśmiechy też potrafią być dobrą maską, często mogą zmylić nawet specjalistów, którzy stykają się zwieloma takimi przypadkami.

Cieszyłam się, że Natalia skończyła tak, jak chciała. Nikomu jednak tego nie powiedziałam, bo uznaliby mnie za bezdusznego człowieka lub nawet za jakiegoś psychopatę. Jeśli jednak ktoś życzy sobie śmierci iudaje mu się umrzeć, czyż nie jest to powód do radości dla reszty społeczeństwa? Wkońcu ta osoba spełniła swoje największe marzenie.

Rozdział 2

„Czyżby nie przewidywała, że istnieje takie zabrnięcie wsamotność, że powrót jest już niemożliwy?”

Stanisław Stanuch Portret zpamięci

Otworzenie drzwi domu rodzinnego kosztowało mnie więcej niż powinno. Nikt na mnie nie czekał zotwartymi ramionami – nigdy tak nie było. Rodzice imoja młodsza siostra zachowywali się tak, jakby nic się nie zmieniło, jakby mnie nie było. Ignorowali to, że jestem chora, że próbowałam odebrać sobie życie. Nie rozmawiali, nie wspierali mnie. Nie zapytali, jak się czuję ico się ze mną dzieje. Nie obchodzi ich to. Chyba nigdy nie obchodziło.

Czasami wydawało mi się, że wręcz czekają, aż wkońcu uda mi się skończyć ze sobą. Jeden problem mniej. Ludzie by omnie zapomnieli, honor rodziny zostałby uratowany. Byłam jak bezpański pies, który musiał nauczyć się radzić sobie sam iprzez całe życie udawać, tylko dlatego, że ludzie wokół czegoś oczekiwali.

Rozglądałam się po znajomym budynku, po pokojach, wktórych spędziłam więcej, niż bym chciała. Było cicho. Dostrzegałam niewielkie zmiany, jakie wprowadzono wdomu – inny kolor ścian wsalonie, zmiana mebli wkuchni, remont łazienki… Dawno mnie tu nie było. Rodzice pewnie woleli rozmawiać ze znajomymi otym, co aktualnie robią, zamiast otym, co się ze mną dzieje – byli zresztą na tyle zajęci remontem, że nie odwiedzili mnie ani razu podczas mojego półrocznego pobytu wszpitalu psychiatrycznym, no, zdobową przerwą, której nie spędziłam nawet wtym miejscu.

Ciekawe, co jeszcze zmieniło się wich życiu? Na pewno nie stosunek do mnie. Chociaż prawdopodobnie poinformowano ich, że dziś wychodzę, nikogo to nie obeszło. Do domu musiałam dotrzeć środkami komunikacji miejskiej, anawet gdy już się znalazłam wmiejscu docelowym, nikogo tam nie było. Pochłonęła ich codzienność, która zmuszała do utrzymywania pozorów – fasady szczęśliwej rodzinki, którą zcałą pewnością nie byliśmy. Od dawna, amoże od zawsze?

Powoli przechodziłam przez budynek ispoglądałam na każde pomieszczenie, chcąc sobie przypomnieć, jak wyglądają, szczególnie teraz – po kilku zmianach. Pragnęłam, żeby uczucie obcości we własnym domu się ze mnie ulotniło. Ono jednak pozostało, aja czułam się jak włamywacz szukający najcenniejszych łupów.

Udałam się do swojego pokoju. Nie lubiłam tu wchodzić, gdy przebywałam poza nim od dłuższego czasu. Czułam się wtedy dziwnie, jak intruz. Chociaż rozpoznawałam rzeczy, które często były dla mnie bardzo ważne, to jednak czułam się zmieszana, nie wiedziałam, co mam myśleć, co powinnam zrobić. Ze wszystkim miałam jakieś wspomnienia ­– nie zawsze te dobre, co jeszcze dodatkowo wprawiało mnie wsmętny, depresyjny wręcz nastrój. Nie jest to dobre dla osoby, która ma depresję imusi się na nią leczyć.

Usiadłam na swoim łóżku isięgnęłam po książkę, położoną na podłodze tuż obok. Dotknęłam okładkę iotworzyłam ją wmiejscu, gdzie włożyłam niegdyś zakładkę. Przywołałam wpamięci chwilę, kiedy zapoznawałam się zpublikacją – nie zdążyłam jednak jej skończyć. Szybciej nadeszła chwila niepohamowanego smutku, pewnej iskierki, która rozpaliła we mnie uczucie bezsensu życia… apóźniej nastąpiło to – pobyt wszpitalu. Bez możliwości wyjścia iucieczki.

Wszpitalu od czasu do czasu pozwalali mi słuchać audiobooka na zajęciach zmuzykoterapii, gdzie miła terapeutka włączała radio ijeśli ktoś słuchał się jej przez pierwszą połowę zajęć, podczas drugiej mógł zaproponować coś do słuchania na kolejną część spotkania. Niewielu pacjentów doceniało jednak książki itylko raz na jakiś czas pozwalali mi na wybór audiobooka. Książkę papierową natomiast mogłam czytać na świetlicy tylko pod czujnym okiem pielęgniarek, przez maksymalnie dwie godziny wciągu doby, przy dobrym zachowaniu, bo winnym wypadku brak książki stawał się moją karą.

Wpokoju miałam wiele powieści. Każda znich była moją prywatną przepustką do świata fantazji iwyobraźni, do jedynego świata, wktórym czułam się bezpiecznie ispokojnie. Do jedynego miejsca, gdzie nie liczyło się to, kim jestem ico czuję. Tu nie istniało pojęcie życia iśmierci. Nie istniało pojęcie bólu icierpienia. Na końcu każdej historii pojawiał się happy end.

Czy ja też mogłam na niego liczyć? Czy dla mnie też ktoś kiedyś przewidział szczęście? Znałam co prawda kilka historii, które kończyły się negatywnie, ale wydawało mi się, że czytelnicy są nimi wjakiś sposób zawiedzeni. Jakby szczęście musiało czekać na każdego, nawet na końcu jakiejś głupiej powieści.

Zawsze zastanawiałam się, czy to my – ludzie zwolną wolą – układamy swoją własną historię, czy jest ona gdzieś już zapisana izgóry ustalona dla każdego człowieka? Dlaczego ludzie – istoty tak słabe ikruche – wogóle istnieją? Jaki jest sens tego wszystkiego? Skąd bierze się to, co sprawia, że człowiek jest zdolny do tak drastycznych zachowań? Odpowiedzi nie było, albo było ich tak wiele, że nie wiadomo, którą uznać za prawdziwą.

Położyłam się ispojrzałam wsufit, gdzie przyklejone były małe gwiazdki, świecące wciemnościach. Pozostały one jeszcze zczasu, kiedy byłam małym, zdrowym, uśmiechniętym dzieckiem. Od dawna tak nie było. Nie miałam jednak serca, aby pozbyć się tego minigwiazdozbioru. Było to idealnym przypomnieniem tego, że zroku na rok dzieje się ze mną coraz gorzej, że zostałam całkowicie zniszczona, że się wypaliłam.

Zastanawiałam się, co ja tak właściwie teraz robię, do czego dążę. Odpowiedź prosta: biegłam do gwiazd, albo tych małych, które miałam wswoim pokoju, albo do tych prawdziwych, które tak uwielbiałam obserwować na niebie. Byłam na równi pochyłej, która miała tylko jedno miejsce zatrzymania. Czasami chciałam przestać, zejść zniej inigdy więcej na nią nie wracać. Czasem udawało mi się, ale zaledwie na kilka chwil. Ostatecznie zawsze wracałam. Rzeczywistość przypominała mi, że nie mam szans, żeby się podnieść. Może nie wszystkich dało się naprawić. Może niektórym przeznaczona była śmierć od samego początku życia? Przecież Bóg, bogowie… ktokolwiek by nie istniał gdzieś tam, na górze, na dole… nie mogą być nieomylni. Na świecie jest za dużo dowodów na brak idealnych ludzi.

Nigdy nie wiadomo, jak wiele czasu każdy znas ma jeszcze przed sobą. Kto powinien decydować otym, kiedy to wszystko ma się skończyć? Przypadek? My sami? Czasu nie da się zatrzymać. Trzeba pamiętać otym, że każda sekunda może być naszą ostatnią. Najwidoczniej większość osób tego nie rozumiała. Choroba otworzyła mi oczy, chociaż byłam jeszcze dzieckiem. Całkowicie zdjęła klapki zmoich powiek. Już nigdy nie będę wstanie żyć tak, jak przedtem.

Ludzie mogą twierdzić, że się mylę, że postępuję głupio iniesłusznie. Mogą mówić, że życie nie powinno kręcić się wokół tematu śmierci, że skupiam się na rzeczach nieistotnych. Tak naprawdę jednak każdy znas cały czas stoi na krawędzi, ale tego nie zauważa. Ja to widzę ito czyni mnie silną, to sprawia, że mam władzę.

Przypomniałam sobie Natalię – jej wygląd, sztuczny uśmiech, który wyćwiczyła do perfekcji – izastanawiam się, czy gdyby ktokolwiek wychwycił wcześniej objawy ciężkiej depresji, jej myśli samobójcze, to dziewczyna dalej by żyła. Czy jakoś udałoby się pomóc ioszczędzić jej życie jeszcze na jakiś czas, dając chociażby kilka lat więcej? Sama znałam wprzeszłości osoby, które oddałyby wszystko, co tylko miały, za trochę więcej dodatkowego czasu na ziemi. Czasu nie dało się jednak kupić, ani nie dało się też uzgodnić ze śmiercią, żeby przez jakiś czas jeszcze do nas nie przychodziła. Ja zwielką chęcią oddałabym komuś kilka lat mojego życia – jeśli żyłabym do sześćdziesiątki, to oddałabym chętnie wszystkie, blisko czterdzieści lat – ale osobie, która będzie wiedziała, jak się nimi zająć. Człowiekowi, który spożytkowałby ten czas na pomoc innym, empatii, wrażliwości iradości zprostych rzeczy. Zawsze chciałam umieć żyć zgodnie zzasadą carpe diem, cieszyć się zwykłą chwilą. Ztej filozofii wynosiłam tylko fakt, że życie jest kruche iłatwo można je zakończyć. Czasem nawet zbyt łatwo, patrząc na samobójstwa, które ludzie popełnili zwłasnej głupoty…

Rozdział 3

„Nie mogłem już znieść niczyjego współczucia. Nie bolało mnie akurat, awspółczuł mi ktoś, od razu zaczynało mnie boleć”.

Wiesław Myśliwski Traktat ołuskaniu fasoli

Zasnęłam. Nie wiedziałam nawet, kiedy zamknęłam oczy. We śnie wszystko było dobrze. Dryfowałam po bezkresnych odmętach nicości, która mimo wszystko stawała się ukojeniem dla tego, co czułam wciągu dnia, kiedy mój umysł nie był przysłonięty żadnymi lekami. Zresztą, nawet gdy był, przeważnie tylko wtedy, kiedy byłam wszpitalu psychiatrycznym, to itak czułam się zniewolona przez niemoc iniezrozumienie.

– Wróciłaś – usłyszałam cichy, bez wyrazu głos mojej matki.

Zabrzmiało to trochę jak oskarżenie. Jakby nie powinno mnie tu być. Może właśnie oto jej chodziło. Może miała do mnie żal, że po raz kolejny nie udało mi się nawet ze sobą skończyć? Byłam dla niej aż takim ciężarem? Aż tak bardzo traktowała mnie jak… No właśnie – jak co?

– Wróciłam – odpowiedziałam, starając się nadać swojemu głosowi takie same brzmienie. Nawet nie raczyłam na nią spojrzeć, itak pewnie wpatrywałaby się wpodłogę albo jakiś punkt za mną. Od kilku lat starała się unikać mojego wzroku.

– Na jak długo? – zapytała.

Nie byłam wstanie zrobić nic innego, jak tylko się roześmiać. Długo i