Strona główna » Obyczajowe i romanse » Biuro Podróży Samotnych Serc Kierunek: Indie

Biuro Podróży Samotnych Serc Kierunek: Indie

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-276-2396-6

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Biuro Podróży Samotnych Serc Kierunek: Indie

Georgia Green prowadzi Biuro Podróży Samotnych Serc, które powoli buduje swoją markę. Miała nadzieję, że ten biznes okaże się cudowną przygodą, ale rzeczywistość jest bardziej prozaiczna. Praca w branży turystycznej ma niewiele wspólnego z wylegiwaniem się na egzotycznej plaży. Georgia nie znajduje czasu dla Bena, w którym jest zakochana, dla przyjaciół, rodziców ani dla siebie samej. Niespodziewanie musi wyjechać służbowo do Indii i incognito wziąć udział w wycieczce singli ze złamanym sercem. Magia Tadż Mahal, chaos Bombaju, kolorowe Bollywood, złote plaże Goa – może dzięki tej podróży coś w jej życiu się zmieni. Indie to liczne niespodzianki i nie zawsze można mieć wszystko pod kontrolą. BRIDGET JONES Z PLECAKIEM W KOLEJNEJ PODRÓŻY

Polecane książki

  Dlaczego jeden wierzy, inny zaś wątpi w istnienie Boga, a jeszcze inny jest obojętny wobec kwestii religijnych? Co czyni osobę religijną? Czy jest ona ze swej natury „istotą religijną”, czy też staje się nią w procesach rozwoju, wychowania i/lub socjalizacji? Czy mamy do czynienia tylko z jednym ź...
W żadnym innym utworze literatura czeska nie zbliżyła się do twórczości Franza Kafki tak bardzo, jak w Świnkach morskich. Milan Exner   Pewien praski bankier z braku innego pomysłu kupuje synowi na Boże Narodzenie świnkę morską. Jak dalece to niewinne wydarzenie zmieni życie rodzi...
Jako osoby objęte obowiązkowym ubezpieczeniem wypadkowym – poza uczniami i studentami w określonym wieku – zleceniobiorcy mają prawo do świadczeń wypadkowych. Składają się na nie świadczenia krótkoterminowe, jednorazowe odszkodowania oraz renty i dodatki do nich. Najpierw jednak dane zdarzenie musi ...
Alternatywna teoria dziejów Ziemi – globalne katastrofy i pole energetyczne ukształtowały dzisiejszy obraz naszego świata. • Ludzie i dinozaury żyli jednocześnie, a teoria ewolucji jest błędna!• Przyczyną zagłady dinozaurów były siły elektryczne oddziałujące pomiędzy planetami Układu Słonecznego!• E...
Tytułowa bohaterka, Fedra, była siostrą Ariadny i drugą żoną Tezeusza. Zapałała miłością do swego pasierba Hipolita. Młodzieniec ten uchodzi za całkowicie nieczułego na wdzięki kobiet, w rzeczywistości jednak potajemnie, z wzajemnością kocha Arycję, potomkinię wrogiego Tezeuszowi rodu, która przebyw...
Skrypt ,,Powszechna historia ustrojów państw - ćwiczenia" przeznaczony jest zarówno dla studentów prawa, administracji i historii, jak i uczniów szkół średnich. Zawiera klarowne przedstawienie ewolucji ,,modelowych" ustrojów: Anglii, Francji, Niemiec, Rosji i Stanów Zjednoczonych ameryki, urozmaicon...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Katy Colins

Katy ColinsBiuro Podróży Samotnych SercKierunek: Indie

Tłumaczenie:

Pierwszą książkę, Opowieść psa, Katy napisała już jako jedenastolatka. Wymyślona przez nią historia spotkała się z bardzo ciepłym przyjęciem… recenzentami młodej pisarki zostali dziadek i nauczycielka angielskiego. Ich pochwały zachęciły ją do dalszych prób.

Jako dziennikarka publikowała w „Company” i „The Daily Star”. Po jakimś czasie postanowiła zmienić coś w swoim życiu i zajęła się PR-em. Potem jednak zdecydowała się na dużo odważniejszy krok: sprzedała wszystko i wyruszyła w samotną podróż po południowo-wschodniej Azji. Tam miała wreszcie czas, żeby zająć się spisywaniem swoich refleksji. Te doświadczenia stały się dla niej prawdziwą inspiracją. Dzięki nim powstała jej debiutancka powieść: Kierunek:Tajlandia, pierwsza książka z serii Biuro Podróży Samotnych Serc.

Kiedy Katy nie pisze o miłości, podróżach i przygodach, uwielbia jeździć po świecie, spędzać czas z rodziną i przyjaciółmi oraz wmawiać sobie, że jej uzależnienie od ciastek nie wymknęło się spod kontroli – przynajmniej na razie.

Więcej informacji o Katy, jej książkach i podróżach znajduje się na prowadzonym przez nią blogu www.notwedordead.com oraz na Twitterze @notwedordead

BIURO PODRÓŻY SAMOTNYCH SERC

Kierunek: Tajlandia

Kierunek: Indie

W przygotowaniu:

Kierunek: Chile

Kochanie, nie pozwolę Ci upaść,
bo wiem, że potrafisz latać.

ROZDZIAŁ PIERWSZYMętlik, czyli chaos i zamieszanie

Najpierw usłyszałam zgrzyt klucza w zamku. Potem rozległy się chrzęst i chrobot, które oznaczały, że klucz został wprawiony w ruch.

Cholera. Znowu to zrobiłam.

Błyskawicznie podniosłam głowę. Jeszcze przed chwilą za poduszkę służyła mi klawiatura własnego laptopa. Na policzku miałam odciśnięte litery QWERTY. Przetarłam dłonią zmęczone oczy, najprawdopodobniej jednym sprawnym ruchem rozsmarowując sobie resztki czarnego tuszu po całej twarzy. Drzwi się otworzyły. Usłyszałam dźwięk dzwonka i w jednej chwili rzuciłam się pod biurko, uderzając przy tym o metalową nogę własnego krzesła. Krzywiąc się z bólu, podciągnęłam kolana pod brodę. Miałam nadzieję, że stanie się cud. Oby tylko nie zauważył butów, które porzuciłam tuż przy biurku.

Słyszałam jego ciężkie, stawiane powoli kroki. Szedł po podłodze wyłożonej płytkami, które poprzedni właściciel postanowił sprowadzić z Maroka. Dawniej wiatr smagał je piaskiem niesionym znad pustyni, a dziś mogły liczyć tylko na kurz i błoto rodem z Manchesteru. Były piękne, ale cholernie trudno się je czyściło. W pewnej chwili w pomieszczeniu rozległo się gwizdanie. Rozpoznałam tę melodię – pochodziła z serialu, o którym wszyscy teraz mówili, a ja nie miałam nawet czasu, żeby usiąść przed telewizorem. W myślach wymierzyłam sobie siarczysty policzek. Tak, sama byłam sobie winna. Na własne życzenie znów znalazłam się w takim położeniu. Niezależnie od tego, co już się wydarzyło, wiedziałam jedno: zrobię wszystko, żeby nie zdołał mnie tu znaleźć.

W pewnym momencie przestałam słyszeć odgłos jego kroków. Wstrzymałam oddech. Z miejsca, w którym się teraz znajdowałam, mogłam obserwować eleganckie brązowe buty. Dostrzegłam je w witrynie pobliskiego sklepu podczas styczniowych wyprzedaży i od razu wiedziałam, że okażą się idealne.

Czubki tych butów zwracały się teraz w moją stronę. Myślałam tylko o tym, żeby nie zdradził mnie żaden dźwięk. Gwizdanie ucichło, a po chwili usłyszałam głębokie westchnienie. Dlaczego przestał się poruszać? Serce mało nie wyskoczyło mi z piersi. Znowu to zrobiłam. Za ten cały absurd mogłam winić tylko siebie. Wtedy zauważyłam, że znowu ruszył. Jego nogi zbliżały się do mojego biurka, ale ktoś nagle otworzył drzwi.

– Wszystko okej? – Ciszę panującą w pomieszczeniu przerwał ochrypły głos Kelli. Każdego ranka brzmiała podobnie.

– Witaj, Kel. Zapomniałaś wczoraj wyłączyć światło przed wyjściem? – zapytał.

Usłyszałam niechętny pomruk Kelli i wyobraziłam sobie, jak przewraca oczami, po czym posyła mu najbardziej sarkastyczne spojrzenie, jakim dysponowała. Miała to opanowane do perfekcji.

– Co? Nie, to nie ja. Wyszłam przecież przed Georgią.

Głośno ziewnęła. Zobaczyłam jej brudne, mocno zaniedbane conversy. Ich sznurówki były kiedyś białe, ale teraz pokrywała je gruba warstwa brunatnego osadu. Pomyślałam, że naprawdę muszę się wreszcie wziąć do tej podłogi – kolejny punkt na mojej wiecznie wydłużającej się liście rzeczy do zrobienia. Może wypożyczę jeden z tych wypasionych odkurzaczy parowych? Dałabym głowę, że mama wygrała kiedyś coś takiego podczas gry w bingo. Georgia, skup się. Skup się, bo nikt nie może cię teraz zauważyć. Zebrałam się w sobie i jeszcze raz napięłam wszystkie mięśnie. Nie dość, że przez całą noc garbiłam się nad laptopem, to jeszcze zupełnie niespodziewanie poczułam w nogach tysiące ukłuć.

– Aha, okej – powiedział Ben. Jego buty zniknęły mi z pola widzenia. – Możesz zgasić lampkę Georgii? Porozmawiam z nią, kiedy wróci – dodał.

Cholera. Zapomniałam zgasić światło.

– W porządku – odpowiedziała Kelli, pochylając się nad biurkiem. Jej stopy znalazły się tuż przy moim fotelu. Miała na sobie sprane dżinsy z przetarciami, a spod kilku rozdarć widać było bladą skórę. – Czy ona nie może sama gasić swoich cholernych lamp? – wymamrotała pod nosem, wyciągając rękę w stronę blatu.

Zacisnęłam powieki. Jak ja się stąd wydostanę? Przecież nie ma szans, żeby któreś z nich mnie nie zauważyło.

– Cholera. Mleko się skończyło. Poszłabyś po kawę? – Wszystko wskazywało na to, że Ben zdołał dotrzeć do niewielkiej kuchni, znajdującej się w tylnej części pomieszczenia.

– Okej – mruknęła Kelli, zrzucając na podłogę jedno z moich piór.

– Ostrożnie – napomniał ją Ben. – Nie zrób jej bałaganu na biurku.

– No tak, oboje wiemy, że ma na tym punkcie obsesję – zachichotała Kelli.

– Jest po prostu dobrze zorganizowana. To miałaś na myśli, prawda? – Ton głosu Bena wskazywał, że wypowiadając te słowa, szeroko się uśmiechnął.

– Hm, moim zdaniem jest raczej kompletną wariatką i wiecznie się rządzi – wymamrotała Kelli.

– Słucham?

– Nic, nic. Mówię tylko, że postaram się uważać, żeby nie narobić bałaganu.

Nie byłam żadną wariatką i w ogóle się nie rządziłam. Po prostu lubiłam utrzymywać porządek. Lubiłam mieć wszystko pod kontrolą i chciałam wiedzieć, że nasze sprawy idą zgodnie z planem… Więc to prawda, starałam się unikać chaosu. Zresztą Kelli też by to nie zaszkodziło, pomyślałam ze złością.

Szczupła ręka zanurkowała po pióro. Dłoń Kelli dotknęła podłogi dosłownie klika centymetrów od mojej stopy, po chwili zobaczyłam włosy z niebieskimi pasemkami… a w końcu także jej twarz. Kelli spojrzała na mnie przekrwionymi oczami i zawołała:

– Och!

Skrzywiłam się i przycisnęłam palec do ust.

– Co? – zapytał Ben.

Potrząsnęłam głową i wskazałam blat biurka. Kelli uśmiechnęła się, po czym się wyprostowała.

– Nic. Po prostu… znalazłam zszywacz, którego od dawna szukałam. – Jej stopy zniknęły mi z pola widzenia. – Wiesz co, lepiej, żebyś to ty skoczył po kawę. Mam trudne dni i nie powinnam wychodzić na mróz.

Stłumiłam śmiech. Dobra robota, Kelli: każda kobieta wie, że jeśli chcesz się od czegoś wymigać, najlepiej wspomnieć o okresie. Natychmiast spłoszysz każdego faceta.

Wyobraziłam sobie, jak Ben oblewa się uroczym rumieńcem.

– No tak. Jasne – wyjąkał. – Nie ma problemu. Po prostu… hm… weź się do pracy, a ja pójdę po kawę.

Kelli teatralnym gestem opadła na stojący przy biurku fotel.

– Dzięki, Ben. Naprawdę to doceniam. Obiecuję, że sama to zrobię, kiedy skończy mi się okres.

Usłyszałam szelest materiału. Ben musiał coś na siebie wkładać. Potem rozległ się dźwięk dzwonka i drzwi się otworzyły. Zaraz potem trzasnęły znowu, kiedy je zamykał. Rozejrzałam się po pokoju. Chciałam się upewnić, czy droga wolna.

– W porządku. Wyszedł – uspokoiła mnie Kelli, unosząc nogi w górę. Wypełzłam spod biurka i wygładziłam pogniecioną spódnicę. – Znowu tu spałaś?

– Nie wiem, jak to się stało. Pracowałam nad europejskimi wycieczkami i nagle obudził mnie Ben. On nie może mnie zobaczyć w takim stanie. Nie po tym, co wydarzyło się ostatnio. – Na samo wspomnienie tamtej sytuacji obie się skrzywiłyśmy.

Kilka tygodni temu też przesadziłam z pracą. Znowu wzięłam na siebie za dużo. Przygotowywałam właśnie prezentację dla biura podróży, z którym chcieliśmy nawiązać współpracę. Siedziałam nad tym tak długo, że w końcu zasnęłam przed monitorem. Rano zjawił się Ben. Próbował mnie obudzić, a wtedy gwałtownie się poderwałam i potrąciłam kubek pełny zimnej herbaty. Wylała się na mój laptop. Laptop, na którego dysku zapisane były wszystkie nasze materiały. Pracowaliśmy nad nimi w pocie czoła. Nie muszę chyba dodawać, że nie zrobiłam wcześniej kopii zapasowych i cała robota poszła na marne. Informatycy nie zdołali odzyskać żadnych danych. Ben przyjął to ze stoickim spokojem: wzruszył ramionami i oznajmił, że to będzie lekcja na przyszłość, a teraz musimy skupić się na tym, żeby zabezpieczać każdy ważniejszy plik. Mimo to wiedziałam, że był naprawdę wściekły.

Kiedy zakładaliśmy biuro podróży, wyobrażałam sobie to wszystko zupełnie inaczej. Oczywiście wiedziałam, że będziemy musieli harować całymi dniami, ale jednocześnie wierzyłam, że praca będzie przyjemna i inspirująca. Wieczorami mieliśmy mieć czas zarezerwowany na pieszczoty w łóżku. Nie zdawałam sobie sprawy, że prowadząc wspólny biznes, tak się od siebie oddalimy. Zamiast przygód łóżkowych przeżywaliśmy teraz głębokie rozczarowanie.

Zerknęłam na wiszący na ścianie zegar. Minęła dziewiąta. Wiedziałam, że nie zdążę dotrzeć do domu i przebrać się na tyle szybko, żeby nie wzbudzić podejrzeń Bena. Mogłam tylko wygładzić pogniecioną spódnicę i liczyć na to, że nie zauważy, że od wczoraj nie zmieniłam stroju. Włożyłam czarne, porysowane buty na obcasach, popędziłam do łazienki i zaczęłam robić porządek z koszmarnym ptasim gniazdem, które chwilowo uformowało się na mojej głowie.

– Jeśli chcesz, mogę ci pożyczyć jakieś kosmetyki! – zawołała za mną Kelli.

Spojrzałam w lustro. Przekrwione, opuchnięte oczy, ziemista cera, osad na zębach… Postanowiłam skorzystać z tej propozycji. Po chwili z malującej się na mojej twarzy nocy żywych trupów zaczęły przebijać pierwsze promienie wschodzącego słońca. Policzki skryły się pod grubą warstwą pudru, ratowały mnie też czerwona szminka i grube kreski pod oczami. Nie byłam pewna, czy rzeczywiście można w tym przypadku mówić o progresie, ale przynajmniej ślady tej koszmarnej nocy zostały skutecznie zatarte. Zmarszczki zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zostały jeszcze włosy: zmierzwione i splątane strąki rozpaczliwie domagały się natychmiastowej interwencji. Nie potrafiłam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz pojawiłam się w salonie fryzjerskim.

– Masz, spróbuj je upiąć. – Kelli podała mi kilka spinek.

– Dzięki, Kel. Ratujesz mi życie. – Wzięłam od niej spinki, uśmiechnęłam się, po czym zaczęłam pospiesznie odgarniać kosmyki z twarzy.

– Nie ma sprawy, szefowo. Ja… z tą wariatką to nie mówiłam poważnie. – Nerwowo pokręciła nogą.

– Nie wiem, o czym mówisz. – Uśmiechnęłam się porozumiewawczo. Obie podskoczyłyśmy, kiedy zadzwonił dzwonek w drzwiach.

– Kel?! – zawołał Ben. – Nie mieli twojej ekstradużej latte na podwójnym espresso z odtłuszczonym mlekiem, więc wziąłem ci normalną kawę z ekspresu przelewowego. Najwyraźniej przychodzi do nich ktoś o imieniu Heyli i stąd całe zamieszanie.

– Super, dziękuję.

– Jest już Georgia? Czemu leży tu jej płaszcz? – Usłyszałam szelest: najwyraźniej podniósł płaszcz, który cisnęłam w pośpiechu na podłogę.

– Hm, no cóż… – wymamrotała Kelli.

– Jestem! – Wyszłam z łazienki. Starałam się sprawiać wrażenie tak wypoczętej i pełnej energii, jak tylko mogłam. – Przepraszam, biegłam do toalety.

– O, witaj – powiedział Ben. Wydawał się nieco zaskoczony moim nowym wizerunkiem. – Eee… ładnie dziś wyglądasz. Proszę, przynajmniej twojego zamówienia nie pomylili.

– Dzięki. – Zarumieniłam się i usiadłam przy biurku. Usiłowałam zachowywać się tak swobodnie, jak tylko potrafiłam. Z wdzięcznością przyjęłam gorącą kawę, ignorując jego pełną zdziwienia minę i uniesione brwi. Najwyraźniej próbował się zorientować, co dokładnie zmieniło się w moim wyglądzie. – To co, gotowi na zebranie?

– Tak. – Ben ruszył do swojego biurka.

O niezwykle istotnej roli zebrań pisali wszyscy autorzy podręczników dla menadżerów, które ściągnęłam sobie na iPhone’a. Słuchając tych audiobooków, mogłam się przynajmniej odizolować od wrzeszczących dzieciaków, jeżdżących co rano do szkoły. Głosy z kolejnych nagrań powtarzały do znudzenia, że zebrania są szczególnie ważne, bo pozwalają kontrolować ustalony podział zadań i sposób, w jaki wywiązują się z nich poszczególni pracownicy. Dzięki nim można też stale monitorować działania w firmie, a dodatkowo podczas zebrań powstają sprzyjające warunki do zacieśniania relacji w obrębie zespołu… czy coś w tym stylu. Z trudem podążałam za monotonnym głosem recytującym 1001 sposobów na sukces w biznesie, kiedy jakieś pryszczate nastolatki puszczały w tle kawałki Justina Biebera.

Pamiętam, że gdy po raz pierwszy przedstawiłam Kelli i Benowi propozycję organizowania cotygodniowych zebrań, to z trudem powstrzymywali się od śmiechu. Ich zdaniem po prostu nie były nam potrzebne. Pracowaliśmy przecież tylko we trójkę, a poza klientami odwiedzała nas jedynie matka chrzestna Bena, poprzednia właścicielka biura, Trisha. Mimo to nie zamierzałam odpuścić. Nasz zespół był jak żongler, który musi utrzymać wszystkie kręgle w powietrzu – a ja dbałam o to, żeby to, czym przyszło nam żonglować, nie runęło nagle na podłogę.

– Kel? Jesteś gotowa?! – zawołałam.

– Tak. – Sięgnęła po notatnik i usiadła na brzegu kanapy, po czym uniosła nogi i ułożyła je na jednej z poduszek, całkowicie ignorując moje pełne dezaprobaty spojrzenie.

– Świetnie, w takim razie… – W tym momencie przeniosłam wzrok na listę spraw do załatwienia, powtarzając sobie w myślach, że muszę tam dodać jeszcze kilka punktów. Chodziło między innymi o parowe czyszczenie podłogi i zapasowy komplet ubrań, który miałabym zawsze ukryty pod biurkiem. Tak na wszelki wypadek. – Dostaliśmy wreszcie materiały graficzne do letniej kampanii. Przesłałam je wam, ale ponieważ sprawa była pilna, nie mogłam czekać, aż je zaakceptujecie. Wierzcie mi, wszystko wygląda naprawdę super. W tym tygodniu musimy dopiąć wycieczkę na Islandię. Kelli, będziesz pamiętała, żeby przekazać przewodnikowi numery paszportów? – Pokiwała głową. – Właściwie sama mogę to zrobić, to zajmie dosłownie minutę. Powinniśmy też rozesłać uczestnikom zaktualizowaną trasę. Już zaczęłam nad tym pracować, więc najlepiej będzie, jeśli to skończę – dodałam, odhaczając kolejny punkt na liście.

Zignorowałam pełne zdziwienia spojrzenie Bena i zajęłam się następnymi sprawami.

– Okej, teraz kolej na wycieczkę do Indii, która zaczyna się za parę tygodni. Jak wiecie, to jeden z naszych bestsellerów, więc powinniśmy się do tego przyłożyć. Popyt jest duży, ale uważam, że powinniśmy się zastanowić, czy warto dalej korzystać z usług firmy załatwiającej wizy.

– A czemu nie? – zapytał Ben.

– No cóż, wydaje mi się, że wszystko szłoby sprawniej, gdybyśmy załatwiali to sami, bez pośredników. Podobno warto optymalizować koszty. – Oboje unieśli brwi. Byli wyraźnie zaskoczeni. – Przyjrzę się tej sprawie…

– Georgio… – przerwał mi Ben.

– Tak? – Podniosłam wzrok znad listy.

– Czy jest coś, co chciałabyś powierzyć Kelli albo mnie?

– Och, no tak, przepraszam – odpowiedziałam, lekko zawstydzona. – Kel, czy mogłabyś zorganizować parownicę? Tym kafelkom przydałoby się porządne czyszczenie. – Liczyłam na to, że nie zdoła schrzanić tak prostego zadania. – A ty, Ben, i tak masz mnóstwo roboty przy Konferencji Przemysłu Turystycznego, do tego dochodzą jeszcze poprawki materiałów zamieszczonych na stronie internetowej. W zeszłym tygodniu miałeś już zakończyć dział „Aktualności”… no i… no cóż, nadal nic się tam nie pojawiło.

– Poprosiłaś mnie o to wczoraj, a nie w zeszłym tygodniu – zaprotestował, marszcząc brwi.

– Och, naprawdę? Boże, to było wczoraj? No nic, tak czy inaczej trzeba się tym zająć.

– Nie ma sprawy – odpowiedział, mrugając do mnie w taki sposób, że poczułam trzepot w brzuchu.

Odchrząknęłam, przywołując się do porządku.

– Dzięki. Ostatnia sprawa: pomyślałam, że dobrze by było, gdyby każde z nas nauczyło się nowego języka. Co o tym myślicie? Może zorganizujemy sobie jakieś lekcje w porze lunchu czy coś w tym stylu? Dzięki temu przyciągnęlibyśmy nowych klientów i budowalibyśmy lepsze relacje z zagranicznymi przewodnikami.

Podniosłam wzrok, ale ich miny świadczyły o tym, że nie podzielają mojego entuzjazmu.

– Może na razie to odłożymy? – zapytał łagodnie Ben, starając się nie wybuchnąć śmiechem, kiedy Kelli ziewnęła z teatralną przesadą.

– Dobrze, wrócimy do tego za jakiś czas. Czytałam, że mandaryński jest już najbardziej rozpowszechnionym językiem na świecie, więc uważam, że powinniśmy się niedługo do tego zabrać. Aha, jeszcze jedna sprawa. Zorganizowałam spotkanie z Hostel Planners pod koniec tygodnia. Zobaczymy, czy uda nam się nawiązać z nimi współpracę przy niektórych wycieczkach.

– Nic o tym nie wspominałaś – zauważył Ben. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. W jego dużych brązowych oczach dostrzegłam zaskoczenie, a na twarzy malowało się lekkie rozczarowanie.

– Dowiedziałam się o tym dziś rano. A właściwie wczoraj wieczorem – wyjąkałam.

– Chcesz, żebym poszedł z tobą na spotkanie? Georgio, lista twoich obowiązków zrobiła się strasznie długa, najlepiej, żebyśmy podzielili się zadaniami. – Przechylił głowę i przyjrzał mi się z uwagą.

– Mam wszystko pod kontrolą. Zaufaj mi. – Uśmiechnęłam się bez przekonania. Starałam się unikać wzroku Kelli, bo wiedziałam, co wyczytam w jej oczach. Doskonale wiedziała, że mijam się z prawdą.

– Jesteś pewna? – Ben nie odpuszczał.

– Tak, jestem pewna – powtórzyłam. Ponieważ powiedziałam to nieco ostrzej, niż zamierzałam, dodałam szybko łagodniejszym tonem: – Przepraszam. Myślę, że masz dość roboty z konferencją. Jak ci idzie pisanie wystąpienia? Chcesz z nami poćwiczyć? Gdybyś przesłał mi tekst, mogłabym go sprawdzić przed wyjazdem. – Liczyłam, że zabrzmi to jak propozycja życzliwej koleżanki z pracy, a nie słowa wariatki, która za wszelką cenę chce mieć nad wszystkim kontrolę.

– Wszystko w porządku. – Ben szeroko się uśmiechnął i postukał się palcem w czoło.

– Ale spisałeś treść swojego wystąpienia?

Ben uśmiechnął się i niefrasobliwie machnął ręką.

– Wszystko będzie dobrze.

Nic nie przygotował. Zawsze powtarzał, że woli improwizować, ale na samą myśl o tym ogarniało mnie przerażenie. Pokiwałam głową i dodałam do swojej listy punkt: Napisać przemówienie Bena. Zamierzałam dyskretnie wsunąć mu je do kieszeni, na wypadek gdyby z jakiegoś powodu okazało się potrzebne – nie miałam wątpliwości, że tak właśnie się stanie. Jeszcze mi podziękuje.

– No dobrze, czy ktoś ma coś jeszcze do dodania?

Ben potrząsnął głową, ale Kelli uniosła chudą rękę.

– To nie ma związku z pracą, ale mój zespół gra jutro wieczorem w klubie Academy.

– Wow, to niesamowite! – zawołał Ben.

Kelli zarumieniła się.

– Nie, nie chodzi o prawdziwe Academy. To nieduży lokal w Rusholme, nad indyjską knajpą. No, ale koncert to koncert. Chyba. – Zamilkła na chwilę. – Pomyślałam, że może mielibyście ochotę wpaść. Wpiszę was na listę gości. Przyjdźcie, jeśli nie będziecie zbyt zajęci. Co wy na to? – Przygryzła dolną wargę.

– Jasne, że przyjdziemy. Prawda, Georgio? – odpowiedział Ben, posyłając mi znaczące spojrzenie. Przeglądałam właśnie kalendarz w telefonie.

– Nie wiem, czy to wasz klimat, ale drinki są tanie, a każdy, kto przyjdzie, dostanie dziesięć procent zniżki, curry i darmowe papadamy.

– Georgia? Co ty na to? – nalegał Ben.

– Dobra, w porządku, przyjdziemy – odpowiedziałam w roztargnieniu, posyłając im wymuszony uśmiech. – Okej, a teraz wracajmy do pracy.

Ostatecznie ten dzień okazał się całkiem udany – oczywiście jeżeli pominąć dramatyczny i daleki od jakiejkolwiek definicji profesjonalizmu poranek. Odwiedziło nas czterech klientów, którzy od razu zdecydowali się na zakup wycieczek, a poza tym było jeszcze sześciu, którzy wzięli stos prospektów i folderów reklamowych – wydawało się, że to tylko kwestia czasu, kiedy wrócą i zdecydują się wpłacić zaliczki. Kończyłam właśnie pisać e-maile, kiedy zadzwonił telefon. Mama.

– Cześć, mamo, jestem trochę zajęta. Mam masę roboty – rzuciłam pospiesznie.

– Zawsze to mówisz – cmoknęła z dezaprobatą, a ja przewróciłam oczami. – No cóż, nie będę ci przeszkadzać, chciałam się tylko upewnić, że pamiętasz o dzisiejszym spotkaniu.

Spotkaniu? Zaczęłam nerwowo odtwarzać w myślach listę spraw do załatwienia. Jakie spotkanie ma na myśli?

– Hm… Tak. Wszystko pod kontrolą – skłamałam.

Mama odetchnęła z ulgą.

– Świetnie. Tata jest strasznie podekscytowany. Nie może się doczekać, aż cię zobaczy. Przeczekamy godziny szczytu i ruszymy. Wiesz, że on nie znosi prowadzić, kiedy po drogach krążą wszyscy ci szaleńcy – paplała. – Na którą zarezerwowałaś stolik?

Nagle wszystko sobie przypomniałam. Szybko zajrzałam do kalendarza, żeby upewnić się, czy moje przypuszczenia są słuszne. No tak. Cholera. Zapomniałam o urodzinach taty. Wiele tygodni wcześniej obiecałam mamie, że zamówię nam na dzisiejszy wieczór stolik w eleganckim francuskim bistro Chez Laurent, którym zachwycała się cała śmietanka towarzyska Manchesteru. W takich miejscach przyjmowano zwykle rezerwacje z ogromnym wyprzedzeniem.

– Eee, na dziewiątą – skłamałam.

– Idealnie. No dobrze, w takim razie nie będę ci już dłużej zawracała głowy. Do zobaczenia wieczorem, kochanie.

Pożegnałam się i zakończyłam połączenie. Z nerwów poczułam gwałtowny skurcz w brzuchu. Natychmiast porzuciłam pracę, znalazłam numer restauracji i zaczęłam się modlić, żeby stał się cud i żeby ktoś w ostatniej chwili odwołał rezerwację.

Ale cud nie nastąpił.

Nadęta kelnerka mówiąca ze sztucznym francuskim akcentem poinformowała mnie, „sze to pophostu niemoszlife”.

Postanowiłam skoncentrować się na szukaniu w internecie innego rozwiązania. Moja praca zeszła na dalszy plan. A przecież mogłam tego uniknąć. Ustawiłam sobie nawet przypomnienia w telefonie i w poczcie, ale ilekroć przychodziło powiadomienie, anulowałam je, bo miałam akurat na głowie coś bardzo ważnego. Mogłam winić tylko siebie. Pod koniec zeszłego roku tata wiele przeżył – niewiele brakowało, żebyśmy go straciły – i zależało mi na tym, żeby urządzić mu wspaniałe urodziny. Westchnęłam, po czym skarciłam się w myślach za to, że jestem taką okropną córką.

We wszystkich najlepszych pięciogwiazdkowych restauracjach albo były już komplety, albo nikt nie odbierał telefonu, albo oferowano stolik na piątą po południu i to najwcześniej za dwa tygodnie. Sytuacja stawała się coraz poważniejsza. Obawiałam się, że będę musiała zarwać kolejną noc, żeby nadrobić czas, który właśnie traciłam.

Głośno westchnęłam.

– Wszystko okej, Georgio? – zapytał Ben.

– Nie znasz przypadkiem jakiegoś szefa kuchni z gwiazdką Michelina, który mógłby dziś wieczorem ugotować dla mnie kolację? – zapytałam, ukrywając twarz w dłoniach.

– Słucham?

– Dzisiaj są urodziny mojego taty. Obiecałam, że zabiorę go na kolację do eleganckiej restauracji, ale kompletnie o tym zapomniałam i nie zarezerwowałam stolika – jęknęłam.

Kelli podniosła wzrok znad usłanego papierami biurka.

– Mój kumpel Lepki Shaun pracuje w TGI Fridays. Może spróbuję załatwić ci tam miejsce? Chociaż nie, cholera, on ma tę ksywę nie bez powodu.

Ben skrzywił się i spojrzał na mnie.

– A może zmienisz plan i sama coś dla nich ugotujesz?

Roześmiałam się.

– Chcę urządzić tacie fajne urodziny, nie zamierzam go zabić. Pamiętasz, jak mi szło gotowanie w Tajlandii?

Mój umysł zalały obrazy z rozgrzanej, pełnej pary i zapachu przypraw kuchni w Koh Lanta. Lekko się zarumieniłam, przypominając sobie, jacy byliśmy sobie wówczas bliscy. Wtedy głęboko wierzyłam, że po takim czasie wydarzy się w naszym życiu coś więcej niż tylko wymiana świątecznych prezentów i wspólne rozmowy o biznesie utrzymane w koleżeńskiej atmosferze, ale obliczonej przede wszystkim na dążenie do konkretnych celów.

Ben uśmiechnął się na samo wspomnienie tamtych chwil.

– No tak, może rzeczywiście zabierz ich do restauracji.

Postanowiłam ponownie zabrać się do pracy, żeby dłużej nie myśleć o tym wszystkim, co dotychczas nie wydarzyło się między nami – kiedy nagle Ben zawołał:

– Czekaj, czy nie byłaś przypadkiem na jakiejś imprezie branżowej w Verde, tej nowej włoskiej knajpie? Mogłabyś tam zadzwonić i zapytać, czy nie zdołaliby cię gdzieś wepchnąć.

– Genialny pomysł! Dziękuję. – Zaczęłam pospiesznie przerzucać stos wizytówek leżących na moim biurku. Przy okazji postanowiłam, że muszę wreszcie zabrać się do porządków. I wtedy przypomniał mi się tamten koszmarny wieczór w Verde: seria nudnych jak flaki z olejem prezentacji w PowerPoint, które sprawiły, że mój mózg od razu się wyłączył. Skupiłam się na kwiatach i kasztanowych detalach. Resztę tej zdającej się nie mieć końca imprezy spędziłam, rozważając, czy powinniśmy zdecydować się w biurze na podobny kolor.

W końcu znalazłam wizytówkę Luigiego, menadżera restauracji, rzeczowego Włocha z nażelowanymi i zaczesanymi do tyłu włosami, pachnącego ciężkim, piżmowym płynem po goleniu. Kiedy opowiedziałam mu o jednej z oferowanych przez nas włoskich wycieczek, koniecznie chciał udzielić mi kilku rad dotyczących najlepszych miejsc do zwiedzenia w Rzymie. Pięć minut później miałam już zarezerwowany stolik dla trzech osób na dziewiątą wieczorem. Bingo. Może jeszcze uda się wyjść z tego wszystkiego obronną ręką.

ROZDZIAŁ DRUGIRozczarowanie, czyli porzucenie złudzeń

– Bardzo tu elegancko, prawda?! – zawołała mama, sięgając po porcelanową solniczkę i pieprzniczkę, stojące na wykrochmalonym obrusie. – Ale czy nie mieliśmy pójść do tej francuskiej restauracji? Viv nieustannie o niej mówi. Jej syn Adam zabrał ją tam podczas którejś ze swoich wizyt w Londynie. Słyszę o ich przeklętym crème brûlée częściej niż o rwie kulszowej Viv. Uwierz mi, że to spore osiągnięcie.

– Opis rzeczywiście brzmiał zachęcająco. Opis ich puddingu, a nie bólu pleców Viv – zastrzegł tata.

– Próbowałam zamówić tam stolik, ale wszystko było zarezerwowane – wyjaśniłam, starając się nie zwracać uwagi na mamę, która wydęła z dezaprobatą wargi, dając do zrozumienia, że Adam jakoś zdołał zabrać tam swoją matkę. – Ale to miejsce jest podobno świetne. Słyszałam, że to najlepsza włoska restauracja w Manchesterze czy coś w tym stylu.

– Hm, trochę tu ciasno – zauważyła mama.

– A może raczej przytulnie? – Starałam się przedstawić wszystko w nieco bardziej pozytywnym świetle.

Luigi rzeczywiście zaoferował nam stolik, ale nie wspomniał, że będziemy ściśnięci jak sardynki za wielką rzymską kolumną, tuż przy toalecie. Ilekroć otwierały się drzwi, w apetyczny aromat czosnku i rozmarynu wdzierał się ostry zapach płynu do czyszczenia podłóg.

– No cóż, uważam, że to świetne miejsce. Nareszcie jakaś odmiana. Ileż razy można jeść kolację przed telewizorem, oglądając wiadomości i pochłaniając peklowaną wołowinę twojej mamy? – Tata zachichotał. Musieliśmy trochę poczekać, zanim zjawiła się nieco spłoszona kelnerka i przyjęła od nas zamówienie. Rumieniec na jej twarzy wskazywał, że kompletnie o nas zapomniała, a my, czekając na jej przyjście, staraliśmy się skupić na paluszkach chlebowych.

– A więc przyszłaś prosto z pracy, Georgio? – Mama wskazała mój ostrzejszy niż zwykle makijaż oraz nietypowy strój: pogniecioną spódnicę i poplamioną kawą i atramentem bluzkę, którą miałam na sobie już drugi dzień z rzędu.

– Tak, przepraszam. Zamierzałam wrócić do domu, ale…

– …ale nie zdążyłaś – dokończyła za mnie, po czym westchnęła. – No cóż, miło cię wreszcie zobaczyć. Chociaż muszę przyznać, kochanie, że wydajesz się zmęczona i wymizerowana.

– Ja… hm, to chyba przez to, że próbowałam się dziś umalować trochę inaczej niż zwykle. Ale to nie mój styl – wymamrotałam, strzepując okruchy z kolan. – W każdym razie wszystkiego najlepszego, tato. – Uniosłam kieliszek z chianti i pocałowałam tatę w policzek. Poczułam jego charakterystyczny zapach: połączenie czystej pościeli i pomidorów. – Twój prezent przyjdzie pocztą – skłamałam. Właściwie skłamałam tylko w połowie: zamierzałam zamówić coś online, kiedy tylko wrócę do domu.

– Jedyny prezent, jakiego potrzebuję, to spotkanie z tobą. – Tata zmierzwił mi włosy. – A teraz opowiadaj, co u ciebie słychać. Całe wieki cię nie widzieliśmy, kochanie. Mam nadzieję, że się nie przepracowujesz?

– No wiesz, w każdym biznesie pierwszy rok jest najcięższy, ale nasze biuro podróży całkiem dobrze odnalazło się na rynku, udaje nam się trochę zarabiać. – Mrugnęłam, a po moim ciele rozlało się przyjemne ciepło. Po to przecież harowałam: chciałam mieć wyniki i móc się czymś pochwalić.

– To wspaniałe wieści. – Tata szeroko się uśmiechnął i stuknął kieliszkiem w mój kieliszek.

– A co poza pracą? Jacyś chłopcy na horyzoncie? Zawsze uważałam, że ty i Ben bylibyście uroczą parą. Z twoją inteligencją i jego ciemnobrązowymi oczami… wasze dzieci zostałyby supermodelami i geniuszami.

– Mamo! – Pospiesznie otarłam z brody kroplę wina.

– No co? – Niewinnie wzruszyła ramionami. – Nie możesz skupiać się wyłącznie na pracy, Georgio. Musisz pamiętać, że życie to również zabawa.

– Pamiętam. – Wydęłam wargi, powstrzymując jednocześnie odruch wymiotny, kiedy jakiś mężczyzna z nadwagą wyszedł z toalety i zaczął przeciskać się obok nas. – Teraz na przykład świetnie się bawię.

– Urodziny taty się nie liczą. Nie poznasz tu przecież mężczyzny swojego życia – zaprotestowała mama.

– W tej kwestii muszę przyznać mamie rację, kochanie. – Tata wskazał ruchem głowy męską toaletę, po czym głośno się roześmiał.

– Nie mam teraz na to czasu. – Machnęłam ręką. Liczyłam na to, że kelnerka zaraz przyniesie nasze dania i siłą rzeczy odwróci ich uwagę. Dzięki temu będę mogła przestać myśleć o tym, jak wielką porażkę poniosłam w każdej sferze życia, nie włączając w to oczywiście kariery zawodowej. Nie chciałam też, żeby to, co czułam do Bena, znowu zyskało status powszechnie znanej wiadomości. W ciągu ostatnich kilku miesięcy wiele energii włożyłam w to, żeby wszystko pozostawało w zamkniętym pudełku z napisem „nie otwierać”.

– Hm, po prostu się o ciebie martwimy, to wszystko – powiedziała mama, delikatnie głaszcząc moją dłoń. – Kiedy wróciłaś z Tajlandii, byłaś taka podekscytowana tym pomysłem na biznes. Bardzo się cieszę, że tak dobrze ci idzie. Naprawdę. – Westchnęła. – Ale musisz uważać, Georgio. Nie pozwól, żeby praca zdominowała całe twoje życie.

Cofnęłam rękę, wypiłam duży łyk wina i uśmiechnęłam się.

– Mówiłam wam, wszystko w porządku.

Mama przez chwilę uważnie mi się przyglądała. Wreszcie uniosła brwi i wolno pokiwała głową.

– A co u Marie? Jak się miewa mały Cole? Całe wieki go nie widzieliśmy. Pewnie rośnie jak na drożdżach.

– Wszystko u nich w porządku… – zapewniłam, myśląc o mojej najlepszej przyjaciółce i jej synu. – Jakiś czas ich nie widziałam, ale wiesz, jak to jest. Marie ma swoje sprawy, a ja swoje. Zamierzam niebawem do niej zadzwonić.

– Przekaż jej pozdrowienia ode mnie i od taty.

– Dobrze. Obiecuję. Jak spędziłeś dzisiejszy dzień, tato? Dostałeś jakieś fajne prezenty? – zapytałam, starając się zmienić temat. Przy rodzicach stawałam się znowu tą nadąsaną nastolatką, która nie chciała rozmawiać o chłopakach. A zwłaszcza o jednym z nich.

– O tak. W tym roku twoja matka przeszła samą siebie i dostałem niesamowite radio cyfrowe. – Wokół jego oczu pojawiły się kurze łapki. – Powinnaś je zobaczyć, Georgie. Mogę słuchać stacji radiowych, o których istnieniu nie miałem nawet pojęcia. Co oni jeszcze wymyślą?

Opowiadał mi właśnie o programie poświęconym ogrodnictwu, prowadzonym przez niejakiego Wayne’a z Dorset, kiedy zadzwonił mój telefon.

– Przepraszam, muszę odebrać. Zaraz wracam. – Wstałam, usiłując nie uderzyć głową w belkę, pod którą przyszło nam siedzieć.

– Och, rozumiem, dobrze. – Tata ze smutkiem pokiwał głową.

Ponieważ nie mogłam nic usłyszeć, ruszyłam szybko do drzwi i po chwili opuściłam ciepłe, przytulne wnętrze restauracji. Uderzyło we mnie chłodne powietrze. Kompletnie zapomniałam, że umówiłam się na telefon z Danem Milliganem, szefem sprzedaży w czołowym czasopiśmie podróżniczym „Ruszaj w Drogę”. Zależało mi na nawiązaniu z nimi współpracy, bo zauważyłam, że nasza konkurencja zamieszczała tam wysmakowane reklamy na całą stronę. Nie zamierzałam być gorsza.

– Dobry wieczór. Mówi Georgia Green – starałam się wypaść jak najbardziej oficjalnie. Miałam nadzieję, że mój rozmówca nie usłyszy wyjących na ulicy syren.

– Witaj, Georgio, tu Dan. Dzwonię, bo jak wiesz, zamykamy dziś numer. Mam świetną ofertę, którą chciałem ci przedstawić.

Zaczął odtwarzać wyuczoną formułę, omawiając zasięg pisma, liczbę czytelników i inne wskaźniki, których nazwy niewiele mi mówiły. Wszystko to brzmiało oczywiście imponująco. Wreszcie zrobił dramatyczną pauzę, a po chwili oznajmił:

– A więc… ponieważ zależy nam na tym, by prezentować w czasopiśmie nowe, obiecujące biura podróży, możemy zaproponować wam reklamę na pół strony albo na całą stronę… – kolejna dramatyczna chwila milczenia – …z czterdziestoprocentową zniżką.

– Wow, to bardzo atrakcyjna propozycja. – Odchrząknęłam ze zdziwieniem.

Roześmiał się jak najgorszy tandeciarz, któremu przyszło prowadzić jakiś trzeciorzędny teleturniej.

– Chodzi o to, że sprawa jest naprawdę pilna. Musicie podjąć decyzję możliwie szybko. Drukarnia czeka.

– Chcesz, żebyśmy przesłali materiały jeszcze dzisiaj? Nie możemy się umówić na jutro? – Zerknęłam na zegarek. Musiałabym wyjść z kolacji urodzinowej taty, wrócić do biura i szybko coś przygotować. A do tego nie miałabym nawet czasu, żeby skonsultować to wszystko z Benem. Chyba mogą zaczekać do rana, prawda?

– Nie da rady. Już i tak za długo zwlekałem, bo zależało mi na tym, żeby zaoferować ci tę zniżkę. Dostajecie reklamę właściwie za darmo!

Milczałam, rozważając jego słowa. Mimo zniżki nadal oznaczało to dla nas istotny wydatek, który mocno uszczupliłby budżet na promocję.

Najwyraźniej Dan wyczuł moje wahanie.

– Czadowi Włóczykije tylko czekają na mój telefon. Masz pierwszeństwo, ale jeśli nie skorzystasz z mojej oferty, rzucą się na nią, gdy tylko się rozłączymy.

Zwykle to Ben zarządzał budżetem na promocję, ale ta oferta wydawała się zbyt kusząca, żeby ją odrzucić. Oznaczało to, że będę musiała przeprosić tatę i wrócić do biura, ale wiedziałam, że to zrozumie. Wzięłam głęboki wdech.

– Dobrze, zróbmy to. Skorzystamy z tej oferty.

– Świetnie. Wykonam parę telefonów i oddzwonię, żeby wszystko potwierdzić. Kiedy już ustalimy szczegóły, będę potrzebował materiałów w ciągu godziny.

– Umowa stoi. – Uśmiechnęłam się i zakończyłam połączenie.

Straciłam poczucie czasu. Miałam gęsią skórkę i szczękałam zębami z zimna, ale nie przejmowałam się tym, bo udało mi się załatwić dużą kolorową reklamę na całą stronę w najważniejszym czasopiśmie w całej branży. Nie mogłam się doczekać, aż opowiem o tym wszystkim Benowi. Okej, pewnie trochę się zdenerwuje, kiedy usłyszy, jak dużą część budżetu zdołałam wydać w ciągu pięciu minut, ale głęboko wierzyłam, że podjęłam właściwą decyzję.

Biuro Podróży Samotnych Serc radziło sobie coraz lepiej. Stworzyliśmy wycieczki dla samotnych osób ze złamanym sercem, które zamiast pogrążać się w rozpaczy, wolały zwiedzać świat razem z ludźmi o podobnym nastawieniu. Od listopada, kiedy otworzyliśmy biuro, poświęcałam pracy każdą chwilę i ledwo starczało mi czasu na jedzenie i spanie. Marzyłam o sukcesie. Wyglądało na to, że stał się cud i wszystko zmierzało we właściwym kierunku. Roztarłam zmarznięte ręce i ruszyłam w stronę restauracji.

– Przepraszam. To trwało dłużej, niż myślałam… – Zamarłam, widząc pełną dezaprobaty minę mamy i rozczarowanie malujące się na twarzy taty. Zdążyli już zjeść, a moje spaghetti carbonara przekształciło się tymczasem w ohydną, stężałą breję.

– Nie mogliśmy dłużej czekać. – Mama zacisnęła wargi.

– Och, tak, oczywiście. Przepraszam – wymamrotałam, usiłując wbić widelec w zastygły sos. Zrobiło mi się niedobrze, więc odsunęłam talerz. – Powiedz lepiej, co jeszcze dostałeś na urodziny – zwróciłam się do taty.

– No cóż – odpowiedział, nie patrząc mi w oczy. – Chłopcy się złożyli i kupili mi nowe…

Nagle zadzwonił mój telefon. Tata zamilkł.

– Przepraszam. – Skrzywiłam się. – To nie potrwa długo. – Sięgnęłam po telefon i znowu wyszłam na dwór.

– Witaj, Georgio! – W słuchawce rozległ się radosny głos Dana. – Sprawa załatwiona!

– Wow… super. – Nie wiedzieć czemu poczułam gwałtowny skurcz w żołądku. Dlaczego się niepokoiłam? Przecież to była doskonała okazja. Nie mogłam pozwolić, żeby z oferty skorzystali ci cholerni Czadowi Włóczykije.

– Niestety, muszę dostać materiały w ciągu godziny. Dasz radę?

Pokiwałam głową.

– Tak. Zaraz się tym zajmę.

Rozłączyłam się i zaczęłam się zastanawiać, jak najszybciej dotrzeć do biura. Zamierzałam właśnie wrócić do środka, kiedy drzwi restauracji otworzyły się i na ulicę wyszli moi rodzice. Mieli na sobie płaszcze.

– Mamo? Tato? Dokąd się wybieracie?! – zawołałam, podbiegając do nich. – Nie zjedliśmy jeszcze deseru – dodałam, rozcierając skostniałe dłonie.

– Georgio, wracamy do domu. Przyszliśmy tu, żeby się z tobą spotkać, a nie gapić się w puste krzesło i wdychać smród z toalety – wycedziła mama. – Zapomniałaś, że dziś są urodziny taty? Nie rozumiesz, że zależało mu tylko na tym, żeby spędzić z tobą trochę czasu?

Spieszyło mi się, ale nie chciałam, żeby ten wieczór zakończył się w taki sposób. Poczułam skurcz w żołądku i oblałam się rumieńcem.

– Przecież przeprosiłam. Musiałam po prostu załatwić coś pilnego. Nie mogłam z tym czekać. Zaproponowano mi reklamę w „Ruszaj w Drogę”, tym czasopiśmie podróżniczym, o którym wspominałam wam kilka tygodni temu. Pamiętacie?

Tata odchrząknął, po czym posłał mi niepewny uśmiech.

– To świetnie, kochanie. Przepraszam, że psuję nam wieczór, jestem po prostu trochę zmęczony. Wiesz, starzeję się. Może porozmawiamy innym razem?

Pokiwałam głową i przygryzłam wargę.

– Na pewno wszystko w porządku?

– Georgio, jest już późno. Musimy jechać do domu. Wracaj do pracy, niedługo się zobaczymy – powiedziała mama. Zapięła płaszcz i cmoknęła mnie w policzek.

– Zadzwońcie niebawem! No i wszystkiego najlepszego, tato! – zawołałam.

Zamierzałam właśnie wrócić do restauracji, żeby zapłacić rachunek, kiedy usłyszałam szept mamy:

– Widziałeś, jaka jest zmęczona? Mówię ci, to ją przerasta. Nie radzi sobie.

– Myślę, że musi się po prostu porządnie wyspać i zregenerować, Sheilo – zaprotestował tata.

– Hm, obyś miał rację. Ona naprawdę przesadza. Haruje jak wół i próbuje udowodnić wszystkim coś, czego wcale nie musi udowadniać. Po prostu się o nią martwię, Len.

– Wiem, ja też się martwię, ale da sobie radę, zobaczysz. W końcu należy do rodziny Greenów.

Ledwo doczołgałam się do restauracji. Czy naprawdę wszyscy widzieli we mnie kompletnego nieudacznika? Przecież radziłam sobie naprawdę dobrze. Po prostu świetnie.

ROZDZIAŁ TRZECIPracoholik, czyli osoba, która rzuca się w wir pracy, zapominając o bożym świecie

– Słyszałam, że to idealne miejsce dla ludzi takich jak ja. Postanowiłam przyjść, ale nie wiem, czy zdołacie mi pomóc – wyszeptała siedząca naprzeciw mnie kobieta, po czym znowu zaczęła łkać.

Metodycznie rozrywała chusteczkę higieniczną długimi, szczupłymi palcami, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, co robi. Zdążyła już zasypać całą podłogę i własną spódnicę. Zwróciłam uwagę na jej starannie pomalowane paznokcie, których głęboka czerwień kontrastowała z bladymi, drżącymi dłońmi. Przypomniałam sobie, że kiedy znalazłam się w podobnej sytuacji, robiłam dokładnie to samo: uważałam, że jeśli moje paznokcie będą idealne, to każdy inny element mojego wywróconego do góry nogami życia też znajdzie się na właściwym miejscu – że wystarczy odrobina lakieru, by rozwiązały się wszystkie moje problemy.

Kobieta wypiła łyk herbaty, a ja spuściłam wzrok i spojrzałam na swoje dłonie. Moje zaniedbane paznokcie łamały się, jeszcze zanim zdążyłam je obgryźć – ale tym razem nie robiłam tego ze smutku, tylko ze stresu. Manikiur znajdował się na jednej z wielu moich list. Było na nich wiele zadań i spraw do załatwienia: regularne chodzenie na siłownię, rozpracowanie miksera, który mama kupiła mi na Gwiazdkę, spotkanie z przyjaciółką, częstsze telefony do rodziców… O wszystkich tych sprawach, włącznie z manikiurem, już dawno zdążyłam zapomnieć. Jutro. W kółko to sobie powtarzałam. Jutro.

– Spakował wszystkie swoje rzeczy, kiedy miałam służbowe warsztaty z komunikacji w grupie, po czym po prostu wyjechał. Kiedy wróciłam do domu, zastałam puste mieszkanie i liścik, w którym oznajmiał, że odchodzi – wyszeptała Kobieta z Manikiurem.

Skrzywiłam się.

– O Boże, tak mi przykro.

Przechyliłam głowę i podałam jej kolejną chusteczkę, jednocześnie zerkając na Kelli, która rozmawiała właśnie z równie zagubionym mężczyzną w drugiej części biura.

Zakładając biuro podróży, nie zdawałam sobie sprawy, jak wiele czasu będę poświęcała na odgrywanie roli terapeuty. Zrozpaczeni klienci zjawiali się tu bezpośrednio po rozstaniach, szukając spokojnego miejsca, w którym porozmawiają z kimś, kto rozumie, że w miłości nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem. Do założenia tego biznesu popchnęły mnie własne doświadczenia. Zostałam porzucona tuż przed ślubem i doskonale rozumiałam swoich klientów, bo sama znalazłam się kiedyś w podobnej sytuacji. Czułam się zagubiona i przerażona, ale jednocześnie zdeterminowana, by wprowadzić jakieś radykalne zmiany w życiu. Właśnie wtedy po raz pierwszy wzięłam plecak i wyruszyłam w podróż. Do klientów, którzy nas odwiedzali, dopiero zaczynało docierać to, co się stało. Głęboko wierzyłam, że nasze wycieczki poprawią im nastrój i dadzą początek innym pozytywnym zmianom.

– Miał romans z naszą sąsiadką. – Kobieta z Manikiurem głośno pociągnęła nosem, sięgając po kolejną chusteczkę.

Zrobiło mi się jej żal. Znałam ten ból. Wiedziałam, co czuła, ale wiedziałam też, że niedługo da sobie z tym wszystkim radę. Chciałam złapać ją za szczupłe ramiona, chwycić za plastikowe koraliki na szyi i krzyknąć, że lada chwila wszystko stanie się łatwiejsze. Partner prawdopodobnie wyświadczył jej wielką przysługę, a ona za kilka lat przypomni sobie ten dzień i potrząśnie głową, dziwiąc się, że przejmowała się taką błahostką. W moim przypadku podróże – czas i przestrzeń, które pozwoliły mi oderwać się od wszystkiego, co znajome – pozwoliły jednocześnie rozwiązać wiele problemów. To właśnie dzięki nim na nowo uwierzyłam w siebie i zyskałam inspirację do założenia biznesu. A przy okazji poznałam Bena i znowu zapragnęłam miłości. Moglibyśmy oczywiście dynamiczniej rozwijać naszą relację, wyjść wreszcie poza fazę flirtu… Z pewnością łączyło nas coś więcej niż przyjaźń, ale droga do stworzenia prawdziwego związku wciąż wydawała się długa i kręta.

– To wszystko zaczęło się pół roku temu. Od tamtego czasu żyję w jakimś koszmarze. Ciągle mam nadzieję, że będę jeszcze kiedyś szczęśliwa i że odnajdę dawną siebie. W młodości pojechałam na wymianę studencką do Hiszpanii. Spędzony tam czas wydaje mi się naprawdę beztroski. Czuję się tak, jakby tamta dziewczyna, tamta część mnie umarła, ale strasznie zależy mi na tym, żeby ją odzyskać. Właśnie dlatego tu dziś przyszłam. – Wytarła nos i posłała mi smutny uśmiech. A potem zaczęła opowiadać o cudownych chwilach, kiedy jako studentka mieszkająca w małym hiszpańskim miasteczku uczyła angielskiego urocze dzieci, piła wieczorami zimną sangrię i marzyła o tym, żeby zwrócił na nią uwagę przystojny sąsiad.

– Juan. – Rozmarzyła się. – To zabawne, że sąsiedzi mają taki wpływ na moje życie. – No cóż, przynajmniej dostrzegała ironię losu. Uśmiechnęła się po raz pierwszy od dwudziestu minut. Zmarszczki na jej bladej twarzy nieco się wygładziły, a ona przeniosła się myślami do czasów młodości. – Trafiłam na reklamę waszych wycieczek i pomyślałam, że może znajdę coś dla siebie. – Wydawała się taka zagubiona, że miałam ochotę ją przytulić, ale zauważyłam, że rozmawiający z Kelli facet ciągle się na nas gapił, odzierając tę chwilę z intymności.

Kiwnęłam głową.

– Zrobimy co w naszej mocy, żeby odnalazła pani tamtą szczęśliwą młodą kobietę. Obiecuję.

Zaczęłam stukać w klawiaturę, szukając wycieczek, które najlepiej by się dla niej nadawały. Doskonale nam szło dobieranie klientom konkretnych krajów, tras i wyzwań, które zmuszały ich do wyjścia poza własną strefę komfortu. Na ścianie za moimi plecami wisiały dziesiątki listów i kartek z podziękowaniami od osób, które siedziały kiedyś na miejscu tej kobiety. Właśnie dlatego tak kochałam swoją pracę. Satysfakcja płynąca z tego, że pomagałam ludziom stanąć na nogi – tego nie dało się przecenić. I co z tego, że inne sfery mojego życia wymykały się trochę spod kontroli?

Kobieta z Manikiurem postanowiła ostatecznie powrócić do wspomnień z młodości i wykupiła wycieczkę do Barcelony. Razem z niewielką grupą osób miała uczyć się hiszpańskiego, spędzać wieczory na mieście i chłonąć wspaniałą atmosferę tego miasta. Wyszła z biura, przyciskając do klatki piersiowej folder informacyjny i szeroko się uśmiechając. Ja też nie mogłam powstrzymać uśmiechu.

Zauważyłam, że dziwny mężczyzna, który rozmawiał z Kelli, też zdążył już wyjść.

– Czego chciał? – zapytałam, zbierając z ziemi kawałki chustek.

Kelli wzruszyła ramionami.

– To jakiś dziwak. Zapytałam, jakiego typu wycieczka go interesuje, ale on wypytywał tylko o nasz biznes. – Zrobiła balon z gumy do życia.

– Rozmawiałaś z nim tak, jak cię uczyliśmy? – Zadrżałam, wracając myślami do chwili, w której ją zatrudniliśmy.

Poprosiła nas o to Trisha, która przyjaźniła się z ciotką Kelli. Po kilku tygodniach zjawiła się nowa klientka. Była w podobnej sytuacji co kobieta, którą przed chwilą obsługiwałam: opuchnięte od płaczu oczy i zatkany nos. Oboje siedzieliśmy z Benem przy telefonie, więc zajęła się nią Kelli. Zaczęła wciskać nieszczęsnej klientce foldery reklamowe, a ta niemal natychmiast się rozpłakała. Szlochając, wskazała spraną koszulkę Kelli i wyjaśniła, że jej niedoszły narzeczony uwielbiał ten zespół. Zamiast ją pocieszyć, zaproponować filiżankę herbaty i posadzić w fotelu, Kelli wybuchnęła śmiechem i oświadczyła, że nadruk na swojej koszulce traktuje jako ironiczny komentarz do rzeczywistości, a muzyka tej grupy to kompletne gówno. Po jej słowach kobieta natychmiast wyszła i nigdy więcej nie wróciła.

Poza tym Kelli wiecznie się spóźniała i nie uważała, że powinna za to kogokolwiek przepraszać. Nigdy nie przychodziła do pracy właściwie ubrana i prawie się nie czesała – ale Benowi i tak zależało, żeby pozostała w zespole. Nie chciał zawieść ciotki. Ciągle powtarzał, że wystarczy odrobina zachęty, a Kelli na pewno zdoła rozwinąć skrzydła. Miał rację. Spędził mnóstwo czasu, cierpliwie tłumacząc jej, że powinna przede wszystkim słuchać klientów, zamiast oceniać ich przez pryzmat muzyki, której słuchali ich byli partnerzy albo na siłę wpychać im wycieczki z naszej oferty. Niektórzy z nich nie czuli się jeszcze gotowi na dalekie podróże i poznawanie świata: nadal opłakiwali swoje związki i nie chcieli przewrócić kartki, by zacząć pisać kolejny rozdział swojego życia.

Stopniowo Kelli przestała się garbić, zaczęła zjawiać się w biurze punktualnie i zrezygnowała z pozy nadąsanej nastolatki. Nie nazwałabym jej może idealną pracownicą, ale miała złote serce i bardzo się starała – choć nadal zdarzały się przypadki, kiedy zachowywała się jak słoń w składzie porcelany.

– Eee, no tak. – Kelli przewróciła oczami. – Podejrzanie się zachowywał, ale zaproponowałam mu herbatę. Podziękował.

Wrzuciłam resztki chusteczki do kosza i spojrzałam na nią z niepokojem.

– W jakim sensie „podejrzanie”?

– Sama nie wiem. Po prostu dopytywał, jak nam idzie interes… mówił coś o obracaniu…

– O obrotach? Pieniądzach?

Wzruszyła ramionami, wyraźnie znudzona.

– Może i tak. Powiedziałam, że idzie nieźle, chociaż mogłabym zarabiać trochę więcej. – Oznajmiła to tak rzeczowo, że miałam ochotę się roześmiać.

– Wiesz, że dałabym ci podwyżkę, gdybym tylko mogła. – Uśmiechnęłam się, a Kelli przewróciła oczami. – Czy miałaś wrażenie, że chciałby zarezerwować którąś z wycieczek?

– Pytał o wycieczkę do Indii. No wiesz, o tę, która jest tak objeżdżana. – Ziewnęła.

– Nie jest objeżdżana. – Wydęłam wargi. – Miała po prostu kilka niezbyt pochlebnych recenzji, to wszystko. – Wyjaśnienie powodów takiego stanu rzeczy było jednym z priorytetów na mojej liście. Za wszystkie wycieczki w naszej ofercie dostawaliśmy zawsze po pięć gwiazdek, a wyprawa do Indii, na początku chwalona, stała się stopniowo czarną owcą wśród naszych ofert.

Kelli powoli pokiwała głową.

– W każdym razie dałam mu folder informacyjny.

– Okej, to dobrze – wymamrotałam w roztargnieniu. Wkrótce mieliśmy wyekspediować kolejną grupę do Indii i bardzo zależało mi na tym, żeby tym razem wycieczka okazała się naprawdę udana. Po prostu najlepsza w swojej kategorii.

– Hej, co to za mina? – zapytał Ben, odkładając słuchawkę, po czym podszedł do kuchenki i nastawił wodę na herbatę.

– Po prostu znowu przypomniały mi się te negatywne opinie na temat wycieczki do Indii. – Westchnęłam. – Kelli rozmawiała właśnie z klientem, który pytał o ten wyjazd. Jedna gwiazdka to nie jest szczyt naszych ambicji.

Ben wyjął mleko z lodówki.

– Nie przejmuj się, Georgio. Nikt nie odnosi samych sukcesów. To wbrew naturze. I tak nie mogę się nadziwić, że tylu klientów przyznaje nam aż pięć gwiazdek. Dla mnie jest jasne, że nie zdołamy wszystkim dogodzić.

– A powinniśmy! Ciężko pracujemy, wybieramy najlepszych przewodników, ładne hotele, oferujemy świetne aktywności dodatkowe! – zawołałam. – Wszystkie nasze wycieczki powinny być idealne.

– Tak, a muzycy My Chemical Romance powinni się pogodzić i ruszyć razem w trasę koncertową. Ale życie nie zawsze układa się po naszej myśli – wtrąciła Kelli.

– Dzięki za tę uwagę, Kel. To naprawdę wiele wnosi – rzuciłam.

– Wiesz, Georgio, ona ma rację – zauważył Ben, podając mi herbatę. Wzięłam od niego kubek i uśmiechnęłam się z wdzięcznością. Na kubku widniało nasze zdjęcie: pojawiło się w lokalnej gazecie w zeszłym roku, niedługo po tym, jak otworzyliśmy biuro podróży. Wydawaliśmy się tacy szczęśliwi, nieświadomi tego, w co się pakujemy. Uwielbiałam ten kubek, choć zmywarka właściwie pozbawiła go kolorów.

– Dzięki – powiedziałam, a Ben do mnie mrugnął. – W jakim sensie ma rację?

– No cóż, wiem, że chcemy oferować klientom najlepsze wycieczki. Zależy nam na tym, żeby uszczęśliwić każdego, kto tu przyjdzie i skorzysta z naszej oferty. Ale to niemożliwe, Georgio. Nie rozwiążemy problemów innych ludzi. Słabsze recenzje to nieodłączna część tego biznesu, zwłaszcza gdy pracujemy z klientami, którzy mają za sobą bolesne chwile i dramatyczne rozstania. Tak już po prostu jest. – Ben wzruszył ramionami i usiadł przy biurku.

Westchnęłam. Może miał rację. Może powinnam trochę odpuścić i dać sobie spokój z tym wiecznym perfekcjonizmem.

– Ale nie sądzisz, że podejrzanie dużo negatywnych opinii dotyczy właśnie wycieczki do Indii?

– Byłem w Indiach kilka razy. To naprawdę szalone miejsce. – Ben potrząsnął głową, zatapiając się we wspomnieniach. – Założę się, że nie chodzi o naszą wycieczkę i że ci ludzie po prostu nie mogli się tam odnaleźć. To zupełnie inny świat i myślę, że niektórych to przerasta. Szok kulturowy sprawia, że nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Nie stresuj się tym. Sama powiedziałaś: mamy najlepszych przewodników, najlepsze aktywności dodatkowe i dajemy z siebie sto procent. Nie jesteśmy w stanie wszystkiego kontrolować.

Wolno pokiwałam głową.

– Pewnie masz rację.

– A jak się udały urodziny twojego taty? Podobała im się restauracja? – zapytał Ben, zmieniając temat.

– O Boże, kompletnie zapomniałam przekazać ci nowe informacje!

– Jakie nowe informacje?

– Kojarzysz Dana z „Ruszaj w Drogę”? – Ben kiwnął głową. – Udało mi się wynegocjować u nich świetną stawkę za reklamę. Dał mi czterdzieści procent rabatu!

Ben uniósł brwi.

– Wow, a jak to zrobiłaś?

– No wiesz, kobiecy urok. – Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. – Przesłałam im materiały wczoraj wieczorem, reklama powinna się pojawić w następnym numerze, za kilka tygodni.

Uśmiech w jednej chwili zniknął z twarzy Bena.

– Co?

– Musiałam szybko działać, bo Dan miał innych chętnych. Nie mogłam pozwolić, żeby ofertę sprzątnęli nam sprzed nosa Czadowi Włóczykije.

– Czekaj… Czyli zgodziłaś się na to i wszystko z nim ustaliłaś, nawet się ze mną nie konsultując?

Pokiwałam głową, a cała moja radość natychmiast wyparowała.

– Tak, bo gdybym tego nie zrobiła, stracilibyśmy niesamowitą okazję – odpowiedziałam cicho, czując, że atmosfera staje się coraz bardziej napięta.

Kelli zauważyła, co się święci, więc ruszyła do toalety, mamrocząc coś pod nosem.

– Georgio – zaczął Ben, wyraźnie zdenerwowany. – Ustalaliśmy, że ważne decyzje tego typu, decyzje, które wiążą się ze sporymi wydatkami, będziemy zawsze podejmowali wspólnie. Przypuszczam, że nawet ze zniżką ta reklama solidnie nadszarpnęła nasz budżet.

– Przepraszam. Nie chciałam po prostu, żeby ta okazja przeszła nam koło nosa.

– Przecież to najstarsza sztuczka świata: mówisz, że masz inne osoby zainteresowane ofertą, i liczysz na to, że jakiś naiwniak to kupi.

– Och.

– No właśnie: och. – Przetarł twarz dłonią. W ostatnich dniach wydawał się bardzo zmęczony. – Myślałem, że na coś się umówiliśmy i że nie podejmujemy tego typu decyzji bez konsultacji.

Zarumieniłam się.

– Przepraszam. Chciałam dobrze. Zobaczysz, jeszcze nam się to opłaci. – Zaśmiałam się bez przekonania. Obym się nie myliła.

Po tych porannych wydarzeniach wszystko szło dość sprawnie i zanim się obejrzałam, zestresowana Kelli pędem wybiegła z biura, żeby rozpocząć przygotowania do wieczornego koncertu, a my z Benem zostaliśmy wreszcie sami.

– Przepraszam za tę reklamę – powiedziałam, opróżniając kosz na śmieci.

– W porządku. Przepraszam, że tak się zirytowałem. – Uśmiechnął się. – Chcę po prostu, żebyś pamiętała, że zawsze możesz na mnie liczyć. Zależy mi na sukcesie naszego biura podróży nie mniej niż tobie. – Położył mi dłoń na ramieniu, a ja poczułam dreszcz podniecenia. Miałam wrażenie, że moje ciało zaraz się roztopi, jego ciepły dotyk kompletnie mnie obezwładnił. Nie byłam przyzwyczajona do takich doznań, bo podobne chwile zdarzały się nam dosyć rzadko.

– Wiem. – Uśmiechnęłam się do niego. Nagle przypomniałam sobie, że niedawno pożarłam przy biurku bajgla. Miałam nadzieję, że między zębami nie utknął mi mak.

– No nic, muszę już lecieć. Obiecałem Kel, że się przebiorę i przyjadę jej pomóc – powiedział, cofając rękę. Czar prysł. – Wiesz, że Jimmy i Shelley też zamierzają wpaść na ten koncert?

– Wiem, napisała do mnie wcześniej. Wspomniała, że za żadne skarby nie zrezygnuje z darmowego curry, niezależnie od tego, jak fatalny okaże się zespół Kelli. – Od wieków nie widziałam Jimmy’ego, najlepszego kumpla Bena, ani jego dziewczyny Shelley, z którą dawniej podróżowałam. A przecież mieszkaliśmy teraz wszyscy w tym samym mieście. Chociaż myśl o koncercie zespołu Kelli nie wydawała mi się szczególnie ekscytująca, cieszyłam się, że chociaż na chwilę oderwę się od pracy i wyjdę gdzieś z przyjaciółmi. To była pierwsza „randka”, na jaką zaprosił mnie Ben. Okej, oficjalnie nie nazwałabym tego randką, ale mogliśmy przynajmniej spędzić ze sobą trochę czasu poza biurem.

– Super, w takim razie do zobaczenia później, Georgio. Na pewno dasz radę sama zamknąć biuro?

– Jasne, że tak. Do zobaczenia niebawem. Zajmij mi miejsce.

Ben wyglądał tak, jakby zamierzał coś jeszcze powiedzieć, ale zmienił zdanie, pomachał do mnie i wyszedł. Planowałam dokończyć parę spraw i ruszać. Zależało mi na tym, żeby wyjść z biura o rozsądnej porze i udowodnić rodzicom, że moje życie to nie tylko praca.

Nagle jednak z jednego e-maila zrobiło się dziesięć. Byłam spóźniona. Bardzo spóźniona. Pierwotnie zamierzałam wrócić do domu, wziąć kąpiel, a może nawet pomalować paznokcie, i spokojnie się przygotować. Dawniej uwielbiałam szykować się do wieczornych wyjść. Razem z Marie włączałyśmy muzykę, nalewałyśmy sobie wielkie kieliszki białego wina, tańczyłyśmy i stroiłyśmy się – a potem, rozchichotane i podekscytowane tym, co przyniesie noc, wskakiwałyśmy do taksówki. Zwykle etap przygotowań okazywał się najbardziej atrakcyjny. Nigdy nie przekonałam się do clubbingu i źle się czułam, kiedy zataczający się nieznajomi mijali nas z kuflami piwa, łapczywie nam się przyglądając. W końcu wracałyśmy do domu z obolałymi stopami, powtarzając sobie, że jesteśmy już na to za stare – aż do następnego razu, kiedy rytuał zaczynał się od nowa. Pomyślałam, że naprawdę muszę wreszcie spotkać się z Marie. Od jak dawna jej nie widziałam? Z tych rozmyślań wyrwał mnie nagle dźwięk telefonu.

– Hej, jestem już w drodze! – zapewniłam pospiesznie Bena.

– Georgio, siedzisz jeszcze w biurze? – zapytał. Wyczułam w jego tonie lekką irytację.

– Tak, ale przysięgam, właśnie szłam do drzwi, kiedy zorientowałam się, że nie wysłaliśmy jeszcze planu wycieczki na Islandię. Wiem, że miałam to zrobić, ale na śmierć zapomniałam. W każdym razie właśnie wychodzę… – paplałam.

Ben wszedł mi w słowo. Był wyraźnie rozczarowany.

– Georgio, obiecałaś Kel, że się nie spóźnisz. Ona na ciebie liczy, miała nadzieję, że przyjdziesz ją wesprzeć. Powinnaś wcielić w życie te swoje teorie dotyczące pracy w zespole i budowania dobrych relacji w grupie. A poza tym Jimmy i Shell pytali, dlaczego jeszcze cię nie ma.

– Wiem. Bardzo przepraszam. Przyjadę, zanim się obejrzycie. – Byłam zrozpaczona. Naprawdę nie chciałam, żeby praca popsuła mi ten wieczór.

– Postaraj się, proszę. Słuchaj, muszę już kończyć. Zaraz zaczną grać – powiedział, po czym się rozłączył.

Cholera jasna. Kopnęłam nogę biurka, a mój bilet na koncert spadł na podłogę. Podniosłam go i zerknęłam na zegar. Jeżeli zdołam od razu złapać taksówkę, to jeszcze zdążę. Trudno, tylko ja będę w służbowym stroju, ale przynajmniej dotrę na miejsce. Włożyłam płaszcz i wyłączyłam laptop. Miałam nadzieję, że przy głównej ulicy zastanę długi sznur czarnych taksówek. Cisnęłam torebkę na biurko i zaczęłam szukać kluczy, ale zrzuciłam na podłogę stos kartek.

– Niech to szlag trafi. – Pochyliłam się, żeby je pozbierać i położyłam na swoim biurku, starając się nie przejmować bałaganem, który tam panował. Nagle moją uwagę zwróciła szara kartka, inna niż te, na których Kelli zwykle zostawiała nam wiadomości.

„Kolejna jednogwiazdkowa recenzja wycieczki do Indii. Naprawdę ostra!”.

Szybko przeczytałam tekst, który Kelli wydrukowała z internetu. Zrobiło mi się niedobrze. Dostaliśmy wiele negatywnych opinii, ale tym razem skala była zupełnie inna. Miałam przed sobą osobisty, zjadliwy, cięty i pełen szczegółów tekst, co gorsza pozbawiony jakichkolwiek błędów ortograficznych. Otworzyłam laptopa i pospiesznie wpisałam do przeglądarki adres strony, na której została zamieszczona recenzja. Pochodziła z bloga podróżniczego, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Ten post miał setki polubień i komentarzy, udostępniono go tyle razy, że aż trudno było uwierzyć. Powstał nawet specjalny hasztag. Sprawa wyglądała poważnie. Niedługo ruszała przecież kolejna wycieczka do Indii, poza tym ten kierunek cieszył się największą popularnością i stanowił jedno z naszych podstawowych źródeł dochodu. Wiedziałam, że muszę coś natychmiast z tym zrobić.

Sięgnęłam po telefon i z wściekłością wybrałam numer Kelli, chcąc ustalić, czy nie znalazła jeszcze jakichś tego typu recenzji, o których nam nie wspomniała. Po chwili włączyła się sekretarka, a ja przypomniałam sobie, że Kelli przygotowuje się właśnie do koncertu. Westchnęłam. Zamierzałam zadzwonić do Bena, ale zrezygnowałam. Gdybym mu teraz o tym powiedziała, zorientowałby się, że nadal nie wyszłam z biura, kazałby mi odpuścić i odłożyć to na jutro. Ale ja wiedziałam, że nie mogę zwlekać. Musiałam się tym zająć. Od razu.

Szybko napisałam Shelley wiadomość, tłumacząc, że się spóźnię, ale niedługo do nich dojadę. Po czym zdjęłam płaszcz i zapaliłam światło. Pracy nie można odkładać na później. Będą przecież kolejne koncerty. Kelli i Ben na pewno zrozumieją. Prawda?

Tytuł oryginału: Destination: India

Pierwsze wydanie: Carina, an imprint of HarperCollins Publishers, 2016

Opracowanie graficzne okładki: Emotion Media

Redaktor prowadzący: Małgorzata Pogoda

Opracowanie redakcyjne: Jolanta Nowak

Korekta: Jolanta Rososińska

© 2016 by Katy Colins

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa, 2017

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce: Shutterstock i iStock.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25

www.harpercollins.pl

ISBN 978-83-276-2396-6

Konwersja do formatu EPUB:
Legimi Sp. z o.o.