Strona główna » Obyczajowe i romanse » Błękitna linia

Błękitna linia

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7999-601-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Błękitna linia

Obraz Argentyny w czasach „brudnej wojny domowej”, ale też powieść o miłości, nienawiści, karze i przebaczeniu. Buenos Aires, lata 70. XX wieku. Julia odziedziczyła po babce cenny, lecz kłopotliwy dar: ma wizje scen z przyszłości. Musi jednak sama je zinterpretować, by zapobiec tragedii. Kiedy po śmierci Peróna w roku 1976 w wyniku zamachu stanu w Argentynie władzę przejmuje junta wojskowa, Julia i jej chłopak, sympatycy ruchu Montoneros, zostają pojmani przez szwadrony śmierci. Udaje im się uciec z tajnego ośrodka, w którymi poddawani są przesłuchaniom – niestety, muszą się rozdzielić...

Polecane książki

ELIASZ – charyzmatyczny prorok, cudotwórca, a zarazem kruchy psychicznie człowiek, walczący z pokusą wielkości, dramatycznie przeżywający swoje powołanie. Jego służba Bogu stała się wzorcowa dla wszystkich, którzy mają powołanie kapłańskie. Wbrew temu, co powszechnie sądzi się o ludzkich słabościach...
Geniusz i destrukcja. Biografia Erica Claptona, jednego z najwybitniejszych gitarzystów w historii, żywej legendy, twórcy takich przebojów jak Layla czy Tears in Heaven. Historia człowieka, który przez lata dążył do autodestrukcji, stając się jednocześnie niezwykłym, charyzmatycznym muzykiem, prawdz...
Standard rachunku kosztów został określony w formie rozporządzenia ministra zdrowia z 8 lipca 2015 r. w sprawie zaleceń dotyczących standardu rachunku kosztów u świadczeniodawców. Obowiązek stosowania tego rozporządzenia będą mieli świadczeniodawcy, którzy chcą zawrzeć umowę o przekazywanie danych n...
Poradnik do gry Risen zawiera szczegółowy opis wszystkich zadań dla każdej z trzech stron po której może opowiedzieć się gracz oraz dokładne mapy okraszone serią oznaczeń, które powinny ułatwić ukończenie bardziej kłopotliwych wyzwań. Risen - opis przejścia - poradnik do gry zawiera poszukiwane prze...
Monografia ta jest pierwszym opracowaniem poświęconym problematyce nadzoru wspólników w spółkach z ograniczoną odpowiedzialnością na polskim rynku wydawniczym literatury prawniczej. W pracy Autor zaprezentował dostępne dla wspólników instrumenty, umożliwiające nadzór nad spółką z o.o., w szczególnoś...
Tomasz Trzciński — absolwent Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. Przez wiele lat prowadził szkolenia i konsultacje dotyczące komunikacji wewnętrznej w organizacjach. Pracuje w sektorze non-profit w Polsce i zajmuje się edukacją na temat problemu głodu...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Ingrid Betancourt

Tytuł oryginału:

LA LIGNE BLEUE

Copyright © Ingrid Betancourt, 2014

Copyright © 2016 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2016 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga

Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz

Zdjęcie autorki: © Barker Evans

Redakcja: Ewa Penksyk-Kluczkowska

Korekta: Magdalena Świtała, Joanna Rodkiewicz, Barbara Meisner

ISBN: 978-83-7999-601-8

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:info@soniadraga.pl

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2016

Skład wersji elektronicznej:

konwersja.virtualo.pl

1DZIEWCZYNA W CZERNIJesień na półkuli północnej 2006 roku

Zapatrzyła się daleko przed siebie.

Widzi fiołkową linię między morzem a błękitnym gładkim niebem.

Widzi wiatr omiatający wodę. Widzi go, jak nadciąga.

Wiatr przeczesuje alejkę porośniętą trawami, które się kołyszą. Pnie się zygzakiem w górę wzniesienia i pod włos pieści szpaler roślinności kończący się przy plaży. Przycicha potem, przyczaja się niczym drapieżny kot, pilnując drogi. I znów się zrywa, omiata asfalt, przeskakuje na rabaty wymuskanych hortensji, wzmaga się jeszcze.

Zaciekawiona obserwuje, jak się nasila. Oto przybliża się wzdłuż szeregu pomalowanych drewnianych domów, jest tuż-tuż. Wspina się po pniu starego klonu górującego nad oknem. Owija się na nim jak wąż i wprawia w drżenie wszystkie gałęzie przeobrażone w długie nerwowe palce.

Po czym stuka do jej okna. Przywiera do szyby. Gwiżdże i przyzywa ją trzeszczeniem gałązek uderzających w szkło.

Julia jest szczęśliwa. Niecierpliwie odblokowuje zasuwkę i wytęża siły, aby podnieść kwaterę. Wychylona na zewnątrz pozwala się owiać wędrownemu podmuchowi, głęboko wdychając jego pikantne aromaty. Zamyka oczy. Poznaje go po zapachu soli i asfaltu. Powietrze w Connecticut osobliwie przypomina jej powietrze Buenos Aires zapamiętane z dzieciństwa. Może tylko jest mniej gryzące, rzadsze, bardziej wyrafinowane. A może nie. Julia wie z doświadczenia, że pamięć dość kapryśnie przechowuje esencję rzeczy. Teraźniejszość często wydaje się bardziej mdła niż wspomnienia.

Mimo to Julia jest szczęśliwa.

Uśmiecha się. Lubi to otoczenie: wypielęgnowane krzewy w ogrodach naprzeciwko, równiutki szereg wiązów wzdłuż alei prostopadłej do plaży, żywopłot i trawnik, które oddzielają drobny piasek niczym szaniec rozciągający się równolegle do fal, i horyzont jak kreska pociągnięta z lewa na prawo.

Odpowiada jej ten ład. Już wszystko sobie w życiu uporządkowała. Jest na swoim miejscu, los ma taki, jaki sama wybrała, z mężczyzną, którego kocha od zawsze. Czuje się spełniona.

Wpatruje się w lazur nad klonem. Szczęście ma barwę błękitu. Horyzont jest błękitny, morze jest błękitne.

Płótno Marka Rothko, myśli, palce układając w kształt ramki.

Chętnie by zawiesiła ten obraz przed sobą, aby jej przypominał, że szczęście jest tuż, w zasięgu ręki.

Ciekawe. Myśl o szczęściu w kolorze błękitu chyba już kiedyś przyszła jej do głowy.

Wtem wiatr zaczyna gwizdać, wciska się przez okno. Klonowe gałązki czepiają się ubrania Julii, drapią ją. Niebo zdążyło pociemnieć. Julię przechodzi dreszcz. W powietrzu czuć wilgoć. Sekundę później błyskawica z góry na dół przecina jej obraz. Oślepia Julię, która czuje ból, jakby brzytwą zraniono jej oczy.

Przeraźliwy trzask rozrywa ciszę. Drzewo po drugiej stronie jezdni rozszczepia się na dwoje. Ale choć serce mu pękło, spopieliło się, pień nie zapłonął. Jeden z konarów zawisa groźnie na przewodach wysokiego napięcia, które biegną wzdłuż ulicy.

Julia szybko cofa głowę, zamyka okno i drżąca odwraca się od niego. Uważnie patrzy na pokój, gotowa stawić czoło temu, co może nadejść. Wszystko jednak jest w porządku, każdy przedmiot pozostaje w ciszy wyznaczonego mu miejsca. Mimo to rozgląda się nadal, wodząc wzrokiem po załamaniach ścian, przepatrując cienie.

Ogarnia ją irracjonalna panika. Julia chwyta kosz z brudną bielizną i zbiega po schodach aż do pralni urządzonej w piwnicy. Wpada tam zadyszana. Tyle strachu bez powodu! Wzrusza ramionami.

I wtedy czuje wzbierające w niej drżenie. Zawsze przychodzi tak samo: mrowienie w piętach, które narasta, pnąc się po łydkach, i wzmaga na wysokości kolan. Julia wie, że od tej chwili będzie miała kilka minut do utraty świadomości. Na czworakach wspina się po schodach z pralni, przechodzi przez kuchnię i do salonu. Chce dotrzeć do kąta i tam się umościć, zanim będzie za późno. Sadowi się w rogu z nogami wyprostowanymi, aby utrzymać równowagę. Przez jedną króciutką chwilę cieszy się, że zareagowała w porę, po czym jej świat się wali. Właśnie uruchomiło się jej trzecie oko.

Czuje, że odpływa: wzrok jej się przyćmiewa, szeroko otwarte oczy wpatrują się w gęstą białą mgłę, duch zaś przenosi się gdzie indziej. Julia zawisa w nicości, poza czasem i przestrzenią. Nie panuje nad swoim ciałem. Zostawiła je w kącie salonu niczym zrzuconą rękawiczkę. Doskonale zna tę wędrówkę, chociaż nigdy nie potrafi przewidzieć ani jak długo potrwa, ani dokąd ją zaprowadzi.

Teraz już się nie boi. Wie, że nie umrze od tego, wie, że się nie udusi w tej białej substancji, w której dryfuje. Ma dar, została poinstruowana, jest częścią długiej linii takich jak ona. Cała energia jej jestestwa skupia się na tym połączeniu, które właśnie się dokonuje. Jej trzecie oko wniknie we wzrok kogoś innego, osoby, o której nic nie wie.

Nagle spostrzega, że znajduje się w mrocznym pomieszczeniu. Na wprost przez uchylone drzwi widzi od tyłu dziewczynę w ostrym białym świetle neonówek. Jest ubrana na czarno, obcisła suknia sięga jej do kostek. Starannie się maluje. Ciemne włosy ma zebrane w równiutki kok, okrągły i błyszczący jak onyks. Giętką szyję wyciąga do przodu, by twarz znajdowała się bliżej lustra pokrywającego ścianę.

Oczy, za których pośrednictwem Julia na nią patrzy, wodzą wzdłuż krzywizn delikatnej sylwetki od szyi po pięty, nieco dłużej zatrzymują się w dole pleców. Dziewczyna, czując, że jest obserwowana, odwraca się. Ma skośne oczy, wydatne czerwone wargi odsłaniające w oszczędnym uśmiechu idealne zęby.

„Źródło” Julii siedzi na brzegu łóżka. To mężczyzna. Julia widzi mocne kolana, domyśla się nagiego ciała. Widzenie obwodowe pozwala jej dostrzec także zaciągnięte zasłony, skłębioną pościel, komodę za uchylonymi drzwiami. Jest tam również krzesło, na którym leżą byle jak rzucone ubrania.

Mężczyzna wstaje i podchodzi do dziewczyny. Julia patrzy na wąską bezosobową łazienkę. Na ręcznikach rzuconych na podłogę, jeszcze wilgotnych, widnieje logo, które rozpoznaje. To hotel należący do dużej amerykańskiej sieci.

Dziewczyna wyciąga rękę w geście, który ma być czuły, i prowokuje namiętny uścisk, lecz ze śmiechem szybko się z niego wyswobadza. Okręca się dokoła, po raz ostatni zerka w lustro, chwyta torebkę położoną koło umywalki i szybkim krokiem pewnie wychodzi w butach na wysokim obcasie. Zatrzaskują się za nią drzwi.

Oczy długą chwilę wpatrują się w półmrok, później zbaczają w lewo, na łóżko, wreszcie zatrzymują się na telefonie komórkowym, który wibruje uparcie niczym mucha przewrócona na plecy. Mężczyzna nie odbiera połączenia. Kładzie się, zamyka oczy. I Julia na długo, rozpaczliwie długo staje się więźniem ciemności, nie może bowiem dzielić myśli ani snów tego, z którym jest połączona.

Trwa to do chwili zerwania więzi. Wówczas Julia czuje, że wyłania się na powierzchnię. Wyzwala się z czerni i przekracza mleczny opar. Światło przywraca kontury, które zapowiadają stopniowe odzyskiwanie zdolności widzenia. Powoli wraca jej wzrok: ręce ma nadal złożone na kolanach, ciało wpasowane w róg pokoju. Tylko głowa zmieniła położenie – teraz ciężko zwisa do przodu. Boli ją kark, jak zawsze po takiej wędrówce.

Mocno rozciera szyję. Następnie zaczyna rozciąganie, którego nauczyła ją babcia: pomału zatacza głową pełne koła w jednym kierunku, potem w drugim, póki nie ustąpi zesztywnienie. W kręgach jej trzaska jak przy zgniataniu kartki papieru. Wędrówka trwała długo. Julia układa kolana w pozycji lotosu i rozciąga plecy, szyję wysuwając naprzód jak żółw. Oddycha powoli, skupia się w sobie. Odzyskuje kontrolę nad ciałem, powtarzając ruchy, które od dziecka towarzyszą jej medytacji po powrocie.

Z wolna znowu zaczyna do niej docierać ruch uliczny. Przez okno widzi ekipę w uniformach krzątającą się przy drzewie trafionym przez piorun. Po burzy nie został żaden ślad, niebo jest bezchmurne. Dopiero wtedy przychodzi jej do głowy, by spojrzeć na zegarek. Jest południe. Nie zjadła jeszcze śniadania, nawet nie tknęła pracy… Na szczęście Theo ma zwyczaj wracać późno z biura. To jej daje kilka godzin na skończenie tłumaczenia i przesłanie go klientowi w terminie.

Jako osoba sumienna, zabiera sporą miskę z migdałami i suszonymi owocami zalanymi jogurtem i jedząc, zasiada do tekstu. Jest piękny. Bez problemu znajduje właściwe słowa, aby przenieść myśl z jednego języka na drugi. Trudniejsze natomiast wydaje się jej przeniesienie harmonii dźwięków, rytmu, kadencji zdania. Odtworzenie melodii oryginału w innym języku to zdolność granicząca ze sztuką. I to właśnie jest dla niej największym wyzwaniem. Z pasją mu się oddaje.

Julia słyszy szczęknięcie drzwi wejściowych i wzdryga się. Już wpół do ósmej. Szybko wyłącza komputer, wygładza fałdy czerwonej sukienki, na podeście zerka w lustro, z ulgą stwierdzając, że ładnie wygląda, po czym schodzi na dół. Po wędrówce nie ma śladu, niczego nie będzie musiała wyjaśniać.

W kuchni Theo sortuje pocztę. Na blacie leżą już klucze i zawartość jego kieszeni. Na widok Julii odkłada przesyłki, uśmiecha się do niej, ujmuje ją w talii i razem okręcają się w kółko. Całuje ją następnie w czoło jakby na znak, że to koniec relaksu.

– Głodny jestem, kochanie. I wykończony.

Oczy Julii pochmurnieją. Powstrzymuje gest zawodu. Zawadza wzrokiem o jego koszulę, ręce, po czym pogrążona w myślach powoli otwiera lodówkę.

– Jutro piątek – odzywa się jakby nigdy nic. – Możesz wziąć wolne…

– Nie mówiłem ci? Zmienili zasady: nie mogę już gromadzić nadgodzin i brać wolnego w piątki.

– Przecież stale wstajesz tak wcześnie. Nawet coraz wcześniej… Poczekaj, jeśli dobrze liczę…

– Nie można tak przeliczać, skarbie. Poza tym wyrabiam nadgodziny, bo szykuje się awans.

Julia patrzy na niego, nie rozumiejąc.

Theo wolno przechodzi przed nią, popycha drzwi lodówki i powściągając irytację, mówi:

– Ciągle się nie nauczyłaś zamykać drzwi, moja droga.

Opuszcza kuchnię, idzie na górę. Julia odruchowo podąża za nim. Chciałaby mu opowiedzieć o piorunie i o drzewie. Zanim go jednak dogoni, Theo znika w łazience, zamykając za sobą drzwi na klucz.

2PIERWSZA WĘDRÓWKALato na półkuli południowej 1962 roku

Za pierwszym razem miała pewnie około pięciu lat. Mieszkała w Colonia del Sacramento w Urugwaju, w starym domu na tyłach portu górującym nad ujściem rzeki. Bawiła się na zakurzonym podwórku z dala od starszego rodzeństwa, które dokazywało, zeskakując z murku do ogrodu obok tylko po to, by doprowadzać do szału starego psa sąsiada.

Wiedziała, że jest uboga. Nie dlatego, że jej czegoś brakowało, lecz dlatego, że mama narzekała na biedę. Dla Julii słowo „bieda” było pozbawione znaczenia. Osobliwie wiązała je ze swobodą, która pozwalała jej żyć na uboczu świata dorosłych. Ale też rozumiała, że z tego właśnie powodu ojciec ich opuścił. I bardzo jej go brakowało. Mama pokazywała jej palcem Río de la Plata i tłumaczyła, że pojechał za pracą tam, do Argentyny, po drugiej stronie wody.

„Rzeka srebra, rzeka pieniędzy…”, powtarzała sobie Julia jak zaklęcie. Co więcej może być po drugiej stronie? Godzinami stała przy balustradzie, patrząc na port w Colonii i bezmiar rozmigotanej srebrnymi refleksami szarej wody, która była jej horyzontem. Nie rozumiała.

– Mamo, czemu tata wyjechał?

– Żeby nam przywieźć pieniądze.

Julia z fascynacją wpatrywała się w metalicznie skrzącą się wodę, która rozciągała się u jej stóp. Odwracała się i z uporem drążyła:

– Ale mamo, z taką rzeką pieniędzy już nie trzeba nam pieniędzy!

Matka wznosiła oczy do nieba i odpowiadała zirytowana:

– ¡Nena! ¡El Río de la Plata no es ni un río, ni es de plata!1

Reprymendy mamy sprawiały uciechę bliźniakom. Prawie dwa lata od niej starsi, często robili z niej kozła ofiarnego. Bezlitośnie się z niej naigrywali, wiecznie ją popychali, podstawiając jej nogę, aby się przewróciła. Z pomocą spieszyła jej starsza siostra Anna, która przeganiała ich, lejąc obu po pysku, a ją tuliła, szepcząc do ucha:

– Tata niedługo wróci, nie martw się, Julio.

Tylko Anna potrafiła ją uspokoić, ponieważ ona także czekała. I w końcu Julia z powodu dystansu, który narzucała surowa matka, przeniosła na starszą siostrę całe uczucie przeznaczone dla ojca. Z bliźniakami chętnie by się czasem pobawiła, lecz za bardzo się bała braci i ich zuchwałości. W dodatku sami nauczyli się pływać i teraz życie spędzali w wodzie, gdzie Julia nie mogła im towarzyszyć.

Tamtego popołudnia Julia była na podwórku za domem, siedziała przed wejściem kuchennym. Palcem rysowała kształty na ubitej ziemi i zbierała kamyki do butelki po oleju. Zwykle o tej porze dzieci były już po obiedzie. Anna odgrzewała im to, co matka ugotowała z samego rana, zanim poszła do pracy. Tego dnia jednak mama kazała im czekać, aż wróci. Miała przywieźć jedzenie ze wsi.

Słońce prażyło mocno. W przykrótkiej bawełnianej sukience po siostrze Julia się nudziła, siedząc niewygodnie na stopniu z szorstkich kamieni. Najpierw jakoś nieszczególnie się jej zrobiło, prawie jak przy gorączce, ale jak zwykle nic nikomu nie powiedziała w obawie, że zostanie zbesztana. Następnie poczuła mrowienie w nogach; sądząc, że oblazło ją robactwo, zaczęła się ze złością otrzepywać.

Potem szybko opanowało ją drżenie, ogarniając całe ciało, kolejno sztywniały jej kończyny, aż zupełnie znieruchomiała. Przerażona ile sił w płucach zawołała Annę, lecz histeryczne wrzaski bliźniaków i ujadanie starego psa zagłuszyły jej krzyk.

Naraz straciła wzrok i pomyślała, że wpadła do Rzeki Pieniędzy, która ją prześladowała. Dusiła się uwięziona w gęstym białym oparze niemającym zapachu ani smaku. Oderwana od ciała, stężała i ślepa, unosiła się w nicości. Na całe życie zapamiętała tę chwilę. Pozbawiona siebie zrozumiała wtedy znaczenie słowa „umierać”.

Oddychać na powrót zaczęła dopiero, gdy wzrokiem przebiła mleczny tuman, który ją wchłonął. Znowu zobaczyła konkretne kształty istot i przedmiotów.

Ale zrozumiała zarazem w tamtej chwili, że to, co ogląda, nie należy do niej. Obrazy przesuwały się panoramicznie, jakby szła, a przecież miała świadomość, że jest kompletnie sparaliżowana, niezdolna zapanować nawet nad kierunkiem swojego spojrzenia. Można by sądzić, że to sen, że po prostu zasnęła. Tyle że wszystko było inne, jakby rozdzieliła się na dwoje i patrzyła oczami, które nie należały do niej, znalazłszy się w świecie, do którego przeniesiono ją w charakterze intruza.

Swoim dziecięcym rozumkiem Julia nie pojmowała, dlaczego jest już noc. Domyślała się, że za splątanymi chmurami nad jej głową kryje się księżyc w pełni. Widziała dziób statku kołyszącego się na wzburzonej wodzie, jakby stała na rufie. Gwałtowny wiatr podnosił fale, które zalewały pokład. Julia aż zapomniała o strachu zafascynowana magią widowiska, przed którym czuła się niepojęcie chroniona.

Wtem w jej pole widzenia weszła Anna. Kierowała się ku dziobowi uczepiona relingu tak mocno, aż wszystkie mięśnie jej się napinały. Próbowała podejść do bliźniaków, którzy przycupnęli w kałuży wymiocin niebezpiecznie blisko skraju pokładu. Julia nie widziała matki, lecz kątem oka domyślała się obecności ojca po swojej lewej, przy sterze.

W tej chwili przez pokład przewaliła się ogromna fala. Dziób spowiła zasłona piany. Sekundę później Anna zniknęła. Pole widzenia Julii obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Chciała się rozejrzeć za Anną, miała jednak przed sobą wykrzywioną twarz krzyczącego ojca. Na pierwszym planie rozpoznała białe żylaste ręce matki, która się go czepiała. Julia była swoją matką. Z przerażeniem zrozumiała, że ogląda wszystko jej oczami.

Obrazy widziane w kolejnych sekundach wyryły się jej na zawsze w pamięci. Twarz ojca zapadła się jak twarz nieboszczyka. Zobaczyła dłonie matki bijące go, drapiące, próbujące wyrwać mu ster, aby zawrócić łódź. On zaś oniemiały wpatrywał się w jakiś punkt w tyle, w punkt, który oddalał się nieubłaganie, znikał pośród wściekle skotłowanych fal. Niezdolny wykonać jednego ruchu, patrzył, jak tonie jego życie. Julia także chciała się na niego rzucić, zmusić go, by skoczył do wody. Dlaczego nic nie robi?

Nagle znów się zmieniło jej pole widzenia. Na ułamek sekundy ujrzała siebie jak w lustrze. Była zdrętwiała, z przerażeniem w oczach czepiała się spódnicy matki, wrzeszcząc równie głośno jak ojciec.

Wstrząs był tak silny, że się odłączyła. Spadła w pustkę szarpana konwulsjami i leciała wsysana przez wir. Chciała krzyczeć, przyzywać pomocy, uwolnić się z tego ciała, które nie należało do niej. Niespodziewanie znalazła się w czymś białym i lepkim, zewsząd zgniatana próbowała się wynurzyć, by zaczerpnąć powietrza.

Lądowanie miała twarde, szeroko rozwarła usta, chłonąc tyle powietrza, ile mogły pomieścić jej płuca, które z bólem się nim napełniły. Poznała słono-gruszkowy zapach swojej siostry Anny, jeszcze zanim ją zobaczyła. W południowym świetle grudniowego dnia oczy jej wyschły w czasie transu, tak że nic teraz nie widziała. Anna ją nawoływała, mocno nią potrząsając jak szmacianą lalką.

Julia wybuchła nieludzkim krzykiem, zalewając się łzami, które były efektem strachu, gniewu i bezsilności. Nie znajdowała słów na wyrażenie swoich uczuć. Uwieszona szyi Anny wrzeszczała, nie potrafiąc wytłumaczyć, o co jej chodzi.

Nie wiedziała, jak się znalazła w swoim łóżku pobrudzona krwią. Anna jej wyjaśniła, że upadła na twarz na schodach kuchennych i skaleczyła się w czoło. Zobaczyła wtedy bliźniaków: stali ze zwieszonymi rękami z jednakowym oszołomieniem w oczach, z tak samo wpadniętymi policzkami. Gwałtownie wyrwała się z objęć siostry i rzuciła na braci, drapała ich i gryzła drobnymi ząbkami, okładała piąstkami, wrzeszcząc, aż pryskała na nich śliną, że to wszystko przez nich, że Anna umarła, a oni nic nie zrobili.

Zaalarmowana krzykami matka wpadła jak burza do pokoju. Ledwie starczyło jej sił, by oddzielić Julię od braci. Godzinami później uspokajała córkę pieszczotami, łakociami i obietnicami nagrody. Ale nawet błagania Anny nie były w stanie uciszyć szaleństwa Julii. Uczepiona szyi starszej siostry nadal wołała, że Anna nie żyje i nikt nic nie zrobił.

W następnych dniach nie było z nią lepiej. Za nic nie chciała przestawać z bliźniakami i ciągle się domagała, aby pozwolono jej pójść nad samo morze. Wbiła sobie do głowy, że nauczy się pływać. Matka obserwowała ją z dala przeniknięta uczuciem, jakim nie darzyła żadnego ze swych dzieci – uczuciem, które bardziej przypominało rezygnację niż czułość.

Pozwalała jej na wszystko, nakazała jedynie Annie, aby jej pilnowała. Annę zaś instynktowną odrazą napawała słona woda, w której taplali się bliźniacy. Tylko miłość do młodszej siostry i nadzieja, że w ten sposób uda się ją wydobyć z szaleństwa, pozwoliły jej pokonać ten wstręt. Zgodziła się wejść z Julią do nieprzeniknionej wody Rzeki Pieniędzy, jednakże dziewczynkę trudno było z niej wyciągnąć. Całymi dniami Anna podtrzymywała ją na powierzchni, Julia zaś machała rękami i nogami, tak jak podpatrzyła u braci. W końcu nauczyła się pływać i niebawem radziła sobie w rzece równie dobrze jak bliźniacy. Po czym nakłoniła do tego samego Annę, która przystała bardziej z miłości do niej niż z przekonania.

Nadeszło Boże Narodzenie, a wraz z nim szczęście i zwiastun kolejnego: ojciec wrócił z Argentyny. W dodatku obładowany zapasami jedzenia. Udało mu się dostać skromną posadę w Buenos Aires, znalazł także dom dla rodziny. Jego żona nie posiadała się z radości, zarażała nią wszystkich dokoła. Oprócz Julii, która uparcie trzymała się na uboczu.

Pewnej nocy, gdy starsze rodzeństwo już posnęło, słuchała, jak rodzice godzinami rozmawiają przy stole kuchennym. Naprawdę mówili o wyjeździe z Urugwaju i chociaż Julia nie za bardzo rozumiała, co to znaczy, ton ich głosów wystarczał, aby serce jej szybciej biło. Nie chciała opuszczać Colonii. Lubiła swój mały świat, brukowane ulice, które pięły się zygzakiem, jakby zdążały ku niebu, krzywy dom pochylony na zboczu, nakryty nierównymi różowymi dachówkami. Tym terenem zawładnęły okoliczne koty, które Julia dokarmiała ukradkiem. Czuła się panią tej przestrzeni na swoją miarę i pozbawionej zagrożeń, panią dni, których porządek zależał od jej widzimisię i jedynie Anna miała prawo sprzeciwu, a także panią swojej dziecięcej samotności, którą potrafili uszanować wszyscy z wyjątkiem matki.

Później przez jakiś czas nikt nie wspominał o przeprowadzce, Julia więc myślała, że poniechano tego pomysłu. Z wolna jej lęki ustąpiły. W sumie może faktycznie wszystko jej się tylko przyśniło? Ojciec, podobnie jak reszta rodziny, poczuł się w obowiązku na powrót oswoić córkę.

Pewnego dnia, gdy trzymając się za ręce, szli razem na targ, z iście kobiecą minką zaglądając mu w oczy, powiedziała:

– Nareszcie sami!

Ojciec roześmiał się w głos.

Chwycił ją na ręce i zakręcił się z nią. Aż Julia myślała, że uleci ku błękitnemu niebu, które wabiło ją i rozkosznie pozbawiało tchu, szczęśliwa w trzymających ją silnych ramionach.

Wyjazd zaskoczył wszystkich. Pewnego ranka przyszedł jakiś człowiek w szyprówce na głowie, z naburmuszoną miną i oznajmił, że łódź gotowa i że jeszcze tego wieczoru muszą wypłynąć. Zapanowało iście biblijne zamieszanie. Co tylko było w domu, zdemontowano, poskładano, pozwijano, spakowano, obwiązano sznurkiem i ustawiono w stos przed wejściem. Nikt nie dowierzał, że całe życie może się sprowadzić do tak niewielu przedmiotów.

Julia zbierała wszystko, co inni wyrzucali. Zaopatrzywszy się w sznurek, nawlekała na niego puste plastikowe butelki, które znajdowała w domu i w ogródku, i wlokła za sobą różaniec powyginanych pojemników niczym najcenniejszy skarb. Pośród krzątaniny, w którą zaangażowana była cała rodzina, jej dziwactwo przyjęto z ulgą, wszyscy się bowiem bali, że w obliczu wyjazdu znowu dopadnie ją atak.

O zmierzchu ruszyła procesja w kierunku przystani. Czekał tam na nich kapitan. Julia od razu rozpoznała łódź. Wrócił strach, którego doświadczyła podczas wizji – zaczęła krzyczeć przerażona. Kapitan o nastroszonych czarnych brwiach i wyłupiastych oczach wziął jej reakcję za kaprys i zezłościł się. Zagroził nawet Julii, że spuści jej lanie, sądząc, że jej rodzicom brak autorytetu.

Julia się nie uspokoiła. Nie rozstając się ze swoim różańcem z pojemników, schowała się między kolanami ojca, który polecił dzieciom, by usiadły z nim na rufie łodzi. Kapitan tymczasem dokonywał załadunku swojej jednostki, pod bacznym spojrzeniem matki odpowiednio rozmieszczając ich mienie w ładowni.

Noc rozjaśniał księżyc w pełni, niebo było bezchmurne i bezgwiezdne. W oddali zaczynały się gromadzić gęste czarne chmury, lecz rejs miał potrwać niedługo, najwyżej dwie godziny. Ledwie jednak wyszli z portu, podniósł się wiatr i coraz wyższe fale spowolniły łódź.

Wszystko potoczyło się bardzo szybko, jak w transie Julii. Bliźniacy dostali choroby morskiej, więc kapitan posłał ich na dziób. Anna chciała im pomóc i ruszyła ku braciom, czepiając się relingu. Łódź zaczęła się kołysać niebezpiecznie, kapitan odszedł zatem, by ciaśniej ustawić ładunek na dziobie. Na chwilę u steru zastąpił go ojciec Julii.

I właśnie wtedy wezbrała potężna fala, tocząc się z grzmotem, aż runęła na pokład. Kapitan w samą porę zdążył się przywiązać liną i przyciągnąć do siebie bliźniaków. Anna zaś przeleciała przez reling. Łoskot fali zagłuszył wrzask Julii kurczowo ściskającej różaniec z pojemników. Pozostawiony u steru ojciec krzyczał, nie wiedząc, jak manewrować łodzią, rozpraszał go w dodatku histeryczny lament żony. Anna tymczasem zniknęła w dolinie fali. Łódź nabrała wody, toteż kapitan zwijał się jak w ukropie, by zapobiec najgorszemu, równocześnie ile sił w płucach wykrzykiwał rozkazy, których jednak ojciec Julii nie mógł zrozumieć.

Bliźniacy wahali się ledwie sekundę. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia, rzucili się ku Julii, wyrwali jej z rąk różaniec z pojemników i skoczyli z pokładu. Julia zobaczyła jeszcze głowę Anny unoszącą się jak korek między dwoma grzbietami fal i straciła przytomność.

3MAMA FINALato na półkuli południowej 1962 roku

Po tamtej pierwszej „wędrówce” Julia pamięta każdą chwilę swego życia. Wie, że miała wtedy niecałe sześć lat, ponieważ niedługo później świętowano jej urodziny w domu babci, na którą wszyscy mówili Mama Fina. Dochodzi do wniosku po zastanowieniu, że prawdopodobnie właśnie wówczas dojrzała.

Duży był w tym udział babci. Jej twarz pierwszą zobaczyła, otworzywszy oczy po tym, co się stało na statku. Nie znała tej babci z Buenos Aires, o której ojciec często opowiadał. Pamięta, że przy niej od razu poczuła się bezpiecznie.

Babcia jej powiedziała, że Anna i bliźniacy żyją. Julia przypatrzyła się tej nowej twarzy i w jednej chwili zasnęła – tym razem snem dziecka. Dochodziła do siebie w jasnym pokoju z widokiem na wewnętrzny dziedziniec, pośrodku którego niestrudzenie szemrała nieduża fontanna wycięta w kamieniu. Słyszała dobiegający z zewnątrz niczym echo głos matki i pokrzykiwania bliźniaków. Ale przy sobie stale widziała babcię.

Mama Fina miała szare jak przejrzysta woda oczy, w których słodyczy można było utonąć, głos za to niski, niemal chrapliwy, prawie męski. Godzinami cierpliwie przesiadywała przy Julii. Od czasu do czasu nachylała się, aby pogładzić ją po policzku. Julia czuła wtedy jej dłonie o skórze szorstkiej jak koci język.

Zdaniem Julii była piękna, miała ciężki warkocz przerzucony przez ramię i szerokie mięsiste usta neapolitanki. Syn odziedziczył po niej tylko przejrzyste oczy, reszta przeskoczyła jedno pokolenie. Dorósłszy, ilekroć Julia patrzyła w lustro, z satysfakcją widziała odmłodzoną twarz Mamy Finy. Wykapana babcia – z wyjątkiem czarnych oczu, które odziedziczyła po matce.

Dochodząc do siebie, Julia w ogóle się nie odzywała. Z dnia na dzień jednak pogłębiała się w niej fascynacja babcią. Jej słowa czarowały dziewczynkę. Zabierały ją do innego kraju i w inny czas. Mama Fina opowiadała jej o swoim wyjeździe z Włoch, gdy była niewiele starsza od Julii, o parowcu, rodzinie, morzu roziskrzonym pod gwiaździstym niebem, o zabronionych gonitwach po pokładzie pierwszej klasy i zabawach w chowanego w maszynowni. I o przybyciu do Argentyny. O nowych zapachach, nowym języku, który udawało jej się zrozumieć, choć nie umiała w nim mówić. Mówiła o swoich kłopotach ze słowami, które były jej potrzebne, lecz stale jej umykały i płatały figle. Były takie same we włoskim i w hiszpańskim, ale co innego znaczyły w każdym języku. Na przykład kazano jej uważać na burro, więc rozglądała się za masłem, tymczasem po hiszpańsku to słowo znaczy „osioł”. I Julia się śmiała. Śmiała się po raz pierwszy prawdziwie dziecięcym śmiechem. Nareszcie zrozumiała swoją językową pomyłkę z Río de la Plata, której nazwę rozumiała jako Rzeka Pieniędzy.

Opowieści babci chłonęła jak balsam. Mama Fina jej wyjaśniła, co naprawdę się stało w tamtą sztormową noc. Dzięki jej różańcowi z butelek bliźniacy zdołali uratować Annę i Julia czuła, że o dziwo, Mama Fina najbardziej dumna jest właśnie z niej.

Opowiadała Julii tę historię lepiej niż gdyby wszystko widziała na własne oczy: bliźniacy skoczyli do morza, żeby nie ziściła się przepowiednia dziewczynki, która ich obarczała winą za śmierć starszej siostry. Z powodu fal nie widzieli, gdzie dokładnie jest Anna, która jednak dała radę utrzymać się na powierzchni, pewna, że przyjdą jej z pomocą, ona bowiem także zrozumiała, że, Julia przygotowała wszystkich do tego zdarzenia. Uczepieni butelek bliźniacy dostrzegali co rusz jej głowę wynurzającą się z wody i szybko znikającą coraz to dalej. Tchu im już zaczynało brakować, gdy wtem Anna objawiła im się na samym szczycie bałwanu, dokładnie nad nimi. Z wrzaskiem rzucili się pod prąd i zdołali złapać siostrę, gdy wraz z falą opadała. Anna uczepiła się pław i dopiero wtedy o mało nie straciła przytomności. Chłopcy jednak ani myśleli jej zostawić. Dryfując w środku nocy po wzburzonym morzu, dzieci całkiem dobrze sobie radziły.

Kapitan zdołał w końcu zawrócić, kiedy wiatr odrobinę przycichł. Na nosa wyliczywszy możliwy kierunek dryfu, płynął, wypatrując rozbitków. Wtem matce się wydało, że słyszy krzyk. Kapitan wyłączył silnik. Nie myliła się.

Kiedy Julia ozdrowiała, wszyscy jej bliscy zauważyli, że nie jest już taka jak przedtem. W spojrzeniu miała jakąś szczególną niemal bolesną dojrzałość, jakby zabliźnioną ranę.

Pewnego dnia, gdy rodzina zasiadła w komplecie do obiadu, ojciec Julii oznajmił, że ich dom jest wreszcie gotowy i w najbliższym czasie będą mogli się przeprowadzić do niego. Powiedział, że stoi na zachodnim przedmieściu Buenos Aires, w ładnej dzielnicy z parkami, ukwieconymi balkonami i mnóstwem dzieci. Podekscytowani bliźniacy zaczęli biegać dookoła stołu, Anna nie posiadała się z radości. Julia natomiast siedziała z nosem na kwintę. Kiedy matka zauważyła jej milczenie, pragnąc sprawić córce przyjemność, zauważyła, że w domu są cztery sypialnie. Ponieważ o rozdzieleniu bliźniaków nie mogło być mowy, Julia także będzie miała własny pokój. Nic to jednak nie dało.

Mama Fina wstała, by sprzątnąć ze stołu, i zniknęła w kuchni. Zapadła kłopotliwa cisza. Anna patrzyła na młodszą siostrę nierozumiejącym wzrokiem. Ojciec próbował wytłumaczyć, że hałaśliwa dzielnica La Boca, w której mieszka Mama Fina, ze starym portem i nocnym życiem, naprawdę nie nadaje się do życia dla dzieci. Julia długą chwilę wpatrywała się w oczy starszej siostry, jakby zbierała się na odwagę. Po czym wyraźnie i stanowczo oświadczyła:

– Ja zostaję tutaj.

Była to jej pierwsza samodzielna decyzja.

Anna poparła siostrę. W pewnym sensie lepiej niż inni rozumiała, jak bardzo Julia potrzebuje własnej przestrzeni. Intuicyjnie wyczuwała również, że właśnie u babci Julia będzie mogła rozkwitnąć.

Po przeprowadzce Mama Fina, aby uczcić początek ich wspólnego życia, zapisała Julię do szkoły parafialnej i po raz pierwszy zabrała ją do kina na film z Cantinflasem. Sala z białymi kolumnami zdobiącymi wejście i ciężką kurtyną z czerwonego aksamitu, obszytą złotymi frędzlami, wydała się Julii ogromna. Na plakatach filmowych zabawny drobny człowieczek ze śmiesznym wąsikiem i w za szerokich spodniach zdawał się ją zapraszać do środka. Na tę okazję Mama Fina wystroiła ją w sukienkę w biało-granatowe paski i w biały płaszczyk, który Julia bała się pobrudzić. Na głowie miała okrągły kapelusik ozdobiony ciemnoniebieską wstążką, której końce łaskotały ją w kark. Chmara dzieci, równie wystrojonych jak ona, biegała po holu albo skakała po schodach, czekając, aż rodzice skończą kupować łakocie.

Człowiek w płaskiej czapeczce i czerwonym uniformie ozdobionym długaśnym rzędem złotych guzików przeszedł przez hol, machając dzwonkiem. Tabuny dzieci zniknęły, Mama Fina też wprowadziła Julię do wielkiej ciemnej klimatyzowanej sali. Wetknęła jej w rękę papierową torebkę z popcornem, lecz Julia nie chciała, bo chciało jej się pić. Strumień światła latarki wskazał im dwa miejsca pośrodku sali. Przeszły do swoich foteli, przepraszając innych widzów. Monumentalny ekran pojaśniał, przytłaczając Julię. Jak zahipnotyzowana śledziła poczynania człowieczka ze śmiesznym wąsikiem, nie rozumiejąc, dlaczego inne dzieci się śmieją, gdy jej chciało się płakać.

– Podobało ci się? – zapytała Mama Fina, gdy wychodziły z sali kinowej.

Po zastanowieniu Julia spojrzała na nią z powagą na buzi.

– Babciu, to była prawda?

– Nie, to tylko film.

– Ale jak ja widzę film, potem… potem to wszystko się dzieje naprawdę.

– Trzeba będzie poważnie o tym porozmawiać.

Pewnego wieczoru, gdy Julia skończyła odrabiać lekcje, Mama Fina wzięła ją za rękę.

– Chodź, muszę ci coś powiedzieć.

Poprowadziła ją wąskimi uliczkami dzielnicy La Boca, znajomą trasą prowadzącą do kościoła. Usiadły na murku przy wejściu. Julia nie śmiała otworzyć ust, speszona podniosłością chwili. Po kilku długich minutach zastanowienia babcia obróciła się do niej, spojrzała jej w oczy i ważąc słowa, zaczęła:

– To bardzo ważna chwila tak w twoim życiu, jak i w moim. Wyjawię ci wielki sekret, ten sam, który sześćdziesiąt lat temu powierzyła mi mama mojego taty przed naszym wyjazdem z Włoch. Byłam dokładnie w tym wieku co ty teraz, bo za kilka dni skończysz przecież sześć lat. Powiedziałaś mi, że przed wypadkiem na łodzi bawiłaś się kiedyś na schodach i wpadłaś do „srebrnej wody”. Bardzo się wystraszyłaś, nie mogłaś bowiem oddychać, a potem zobaczyłaś w głowie różne rzeczy, które cię jeszcze bardziej wystraszyły. Okropnie się zezłościłaś, ponieważ nikt nie chciał cię wysłuchać.

To, co ci się przydarzyło – ciągnęła Mama Fina – moja babcia nazywała „trzecim okiem”. To dar. Jakby cenny prezent. Tylko niektóre dziewczynki w naszej rodzinie go otrzymują… Ja go mam, ty też i nikt więcej. Nie wiem, kto nas nim obdarza, wiem tylko, że dość trudno z nim żyć. Jeżeli ty na przykład będziesz kiedyś chciała, żeby ktoś go dostał, najpierw będziesz musiała zostać mamą i urodzić chłopczyka. Mamy czasem rodzą dziewczynki, czasem chłopców. Ale żeby przekazać dar, ty musisz mieć chłopca. Widzisz więc, Julio, że to nie takie łatwe, bo nie da się wybrać, czy będzie córeczka czy synek, rozumiesz?

– To mamy nie mówią, co chcą mieć, kiedy noszą dziecko w brzuchu?

– Nie, ani mamy, ani tatowie. To jest zawsze niespodzianka.

Julia zaczęła machać nogami, uderzając piętami w murek.

– I to moje trzecie oko dam swojemu synowi, tak? Jak ty dałaś swoje oczy mojemu tacie?

– Tak, ale dar działa co drugie pokolenie, to znaczy twój tata go ma, nie może jednak z niego korzystać. Tata z darem musi z kolei mieć córki, któraś z nich dostaje dar i może go używać.

– Jak ja. Ty swój dar dałaś mojemu tacie, a on mnie.

– Właśnie.

– A czemu tata akurat mnie go dał?

– Wiesz, dar to wielka tajemnica. Twój tata nie wie, że trzecie oko istnieje.

– Czemu?

– Bo to sekret.

– Ale czemu ja mam trzecie oko, a nie Anna?

– Ponieważ na ogół daru nie dziedziczy najstarsza córka.

– Czemu?

– Bo nikt nie może przewidzieć, kto go dostanie, dlatego to jest prawdziwy sekret.

– Nikt nie wie, że mam trzecie oko?

– Nikt oprócz mnie. Dlatego że ja też je mam i potrafię je rozpoznać. Ty także, Julio, nie wiedziałaś o darze, chociaż go miałaś. Teraz, kiedy już jesteś dużą dziewczynką, mogę ci wszystko wytłumaczyć, bo potrafisz dochować tajemnicy.

Julia chłonęła jej słowa oczarowana. Już nie była smutna ani rozgniewana. Mama Fina ubrała właśnie w słowa to, czego Julia sama nie potrafiła sobie wytłumaczyć. Czuła teraz, że wyłania się z chaosu.

Babcia milczała przez chwilę, badawczo obserwując Julię, wreszcie wpatrzona w nią swymi przejrzystymi oczami zagadnęła:

– Rozumiesz, czym jest trzecie oko?

– To prezent, o którym nikt nie wie.

– Tak, ale przede wszystkim to dar. Coś, dzięki czemu człowiek jest do czegoś uzdolniony. Każdy dostaje jakiś dar. Jedni śpiewają lepiej niż inni, inni rysują, jeszcze inni pięknie mówią albo słuchają. Czasami dar jest skromniutki, jak na przykład talent do utrzymywania porządku w szafie. Kiedy indziej znowu wielki, jak zdolność do rozumienia gwiazd. Taki dar można roztrwonić… albo używać go, żeby innym sprawiać przyjemność… Gdybym umarła, zanim wszystkiego cię nauczę, zapamiętaj sobie jedno: otrzymałyśmy dar po to, żeby pomagać innym… – Urwała, po czym nakazującym tonem jak nauczycielka poleciła: – Julio, powtórz.

Julia zaczerpnęła powietrza i sumiennie wyrecytowała:

– Otrzymałyśmy dar po to, żeby pomagać innym.

Mama Fina z uśmiechem poklepała ją po policzku i podjęła:

– Nasz dar różni się od innych. Jest sekretny, bo to wyjątkowa zdolność. Inni go nie rozumieją, przez co mogą się bać. Nasze trzecie oko działa tak, jakby się patrzyło przez dziurkę od klucza: możemy widzieć różne rzeczy, ale nikt nie wie, że je oglądamy. To tak jak poszłyśmy do kina na film z Cantinflasem, pamiętasz? Siedziałyśmy w fotelach, śledziłyśmy historię, ale nie występowałyśmy w niej.

– Babciu, czyli dzieci śmiały się dlatego, że nie były w filmie, prawda?

– Najtrudniejsze dla nas to odgadnąć, kim jest osoba, która użycza nam oczu… Pamiętasz? Kiedy zobaczyłaś, że Anna wpada do wody, zgadłaś, że widzisz to, na co patrzy twoja mama.

– No. Bo strrrrrasznie drapałam tatę rękami mamy – przyznała Julia ze zmarszczonym czołem, starając się pokazać, jak to robiła.

– Wcale nie drapałaś taty. Patrzyłaś oczami swojej mamy i rozpoznałaś ręce osoby, do której należały. Czyli mamy.

Julia nie bardzo to rozumiała. Babcia odczekała chwilę, po czym szepnęła współczująco:

– Tak, kochanie, coś takiego trudno sobie wyobrazić. Twoja mama, nie wiedząc o tym, poprosiła cię o pomoc i zobaczyłaś jej oczami, co się stanie.

– Mama nigdy nie prosi, żebym jej pomogła – powiedziała Julia z urazą w głosie.

– Ale na łodzi poprosiła.

– Przecież nie zawołała mnie! – upierała się Julia.

– Twoja mama nawet nie wie, że cię wezwała, bo to coś, co wychodzi z serca, nie z głowy. Nie pomyślała: „Poproszę Julię o pomoc”, ale na łodzi…

– Krzyczała i drapała tatę – przerwała jej Julia, znowu się wykrzywiając i wysuwając pazurki.

– No tak, bo bardzo się bała. Ona o tym nie myślała, wezwał cię jej strach, to było tak, jakby telefon zadzwonił, a ty odebrałaś.

– Moje trzecie oko odebrało?

– Właśnie. Dzięki trzeciemu oku ty i ja możemy odpowiadać na emocje innych, tak to działa. A najczęściej to, co widzimy, jeszcze się nie wydarzyło. Wydarzy się jutro, pojutrze albo jeszcze później.

– Telefon dzwoni do tyłu?

– Można tak powiedzieć. Osoba, która nas wzywa, nasze źródło, w przyszłości przeżywa to, co widzi.

– Czemu?

– Tak to już jest. W chwili gdy trzecie oko odpowiada, wyruszamy w wędrówkę w czasie. Dar pozwala nam pójść naprzód albo się cofnąć, wszyscy inni natomiast są uwięzieni w teraźniejszości.

– I dlatego to jest dar?

– Tak.

– A czemu dobrze jest wędrować w czasie?

– Bo możemy pomagać innym, tak jak ty pomogłaś Annie.

– Ale przecież to bliźniacy…

– Już rozmawiałyśmy o tym, Julio. Ty chciałaś, żeby Anna nauczyła się pływać, ty zabrałaś na łódź powiązane butelki. Gdybyś tego nie zrobiła, kochanie, nie mogłabym ci wyjawić naszej tajemnicy, a twoje trzecie oko zwiędłoby samo z siebie.

– Straciłabym dar?

– Tak.

– Babciu, nie chcę go stracić.

4ROZSZYFROWYWANIEJesień na półkuli północnej 2006 roku

Oniemiała Julia stoi na ostatnich stopniach schodów. W sumie to całkiem naturalne przecież, że ktoś chce być sam w łazience. Niemniej… nigdy wcześniej nie potrzebował się zamykać.

Przez chwilę stoi w miejscu, po czym wolno się wycofuje, czując, że musi uporządkować myśli, nabrać dystansu. Taka bliskość dwojga kochających się ludzi potrafi przydusić. Obecność drugiej osoby zaczyna ciążyć. Wtedy obie strony uczą się żyć, nie widząc się nawzajem, jak nie widzi się stolika przy wejściu.

Julia wraca na dół, do salonu. Nakryła już stół, przygotowała sałatę. Siedząc po ciemku na sofie, nieobecnym wzrokiem patrzy na aleję cieni, którą za oknem tworzą wiązy i klony.

To rytuał po każdej wędrówce. Musi posiedzieć, pobyć sama. Kiedy była młodsza, szukała stłumionego światła i intymności ciszy. Potrzebowała przyjrzeć się wędrówce w świecie przygaszonym, aby nie bać się zaskoczenia. Ale nabrała dość wprawy, by nie czekać do nocy. Choć oczy ma szeroko otwarte, nie widzi otoczenia. Ogląda tylko sekwencję obrazów już wyrytych w mózgu. Wracają do niej nie jako rozmyte wspomnienia przywodzone pamięcią, lecz z taką jasnością i wyrazistością, jaką tylko organ wzroku może oddać. To bank obrazów zawartych pomiędzy oczami a umysłem. Źrenice Julia ma zwężone, mimo że siedzi w ciemności, wpatruje się bowiem w źródło wewnętrznego światła. Film z ostatniej wędrówki przewija się bez ustanku. Pokój hotelowy, młoda Azjatka, mężczyzna. Ta sekwencja wraca raz, drugi, setny.

Julię starannie przygotowano do gromadzenia i selekcjonowania informacji. Niczego nie wolno z góry usuwać. Z doświadczenia wie, że szczegóły najmniej znaczące, te, które zwykle się pomija, ponieważ wydają się zbyt oczywiste, często okazują się najbardziej użyteczne.

Musi ustalić, od kogo pochodzą obrazy, które jej trzecie oko przechwyciło. Musi zrozumieć istotę połączenia: czemu skomunikowała się właśnie z tą osobą i właśnie w tej chwili. Czasami źródło należy do jej otoczenia. Najczęściej jednak ma trudność z identyfikacją, ponieważ jeszcze tej osoby nie spotkała. Po wędrówce jest tylko pewna, że wcześniej czy później ich ścieżki życiowe się przetną. To obowiązująca zasada. Ale zadaniem Julii jest także zrozumieć, na czym polega jej rola, dlaczego musi interweniować.

Tego wieczoru czuje się nieco zagubiona. W tym, co widzi, najdziwniejsze jest to, że właśnie nie ma nic dziwnego. Dlatego mogła usiąść przy biurku i na poczekaniu dokończyć tłumaczenie. Aż prawie zapomniała o skośnookiej dziewczynie, o jej zimnym uśmiechu i o towarzyszącym jej mężczyźnie. Nie zauważyła nic niepokojącego, nic, co by wymagało szybkiej reakcji.

Na dodatek wcale nie jest wyczerpana w odróżnieniu od zwykłych powrotów z wędrówki. Na ogół bowiem ma do czynienia z chwilami trudnymi, traumatycznymi, poprzedzającymi śmierć: z wypadkiem, wielkim cierpieniem, zbrodnią w afekcie, morderstwem. Trafia na chwilę przełomową osób, które z takiego czy innego powodu znajdują się między życiem a śmiercią, postawione przed decydującym wyborem.

Wraca do punktu wyjścia, do początku sekwencji w pomieszczeniu spowitym półmrokiem. Jest ze swoim źródłem w pokoju hotelowym. Słyszy głos Mamy Finy, jej słowa, które zawsze ją prowadzą. Trzeba poszukać szczegółów, które pozwolą na zidentyfikowanie źródła. Albowiem ten człowiek pragnie coś przekazać, podświadomie wzywa ją na pomoc, zostawia ślady, aby go rozpoznała.

Widziała jego kolana, koszulę. Jest pewna, że chodzi o mężczyznę. Rzadko się w tym myli: mężczyźni inaczej patrzą na świat, ich spojrzenie jest selektywne, dane, które percypują, pobierane są według innych kryteriów niż u kobiet. Interesuje ich głównie to, co jest w ruchu, podlega zmianom. Kobiety natomiast skupiają się raczej na reszcie, na szczegółach, na tym co nienamacalne. Julia chce dokładniej obejrzeć pokój. Patrzy na ubrania na krześle raczej rzucone niż ułożone… Czy temu człowiekowi się spieszy? Może jest niecierpliwy? Albo młody?… Miejsce, z którego spogląda, pozostaje poza obszarem widocznym w odbiciu lustra w łazience. Nie udaje się jej dostrzec jego twarzy.