Strona główna » Obyczajowe i romanse » Bo mój ojciec

Bo mój ojciec

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7859-395-9

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Bo mój ojciec

Bo mój ojciec“ to historia opowiedziana oczami dziecka, syna głównego bohatera książki „Bo moje siostry“.

Syn Romka już od najmłodszych lat wyrasta w strachu i biedzie. Każdego dnia przygląda się pijanym gębom krążącym po domu. Dorota, matka chłopca, robi wszystko, aby ustrzec dzieci przed przemocą. Niestety, nie jest to łatwe zadanie, wszędzie bowiem czyha alkohol i promieniujące zło. Ciotki oraz jego babcia nieustannie atakują matkę chłopca, zaś druga babcia pije i nie zamierza w żaden sposób polepszyć ich sytuacji.

Pewnego dnia mały chłopiec widzi płaczącą matkę. To właśnie wtedy kończy się jego dzieciństwo i świat nabiera innych barw.

To jego matka musi dokonać czynu ponad własne siły, aby wreszcie przerwać zło niszczące rodzinę i pozwolić dzieciom normalnie żyć.

Czy uda mu się zapomnieć o wyrządzonej w dzieciństwie krzywdzie? Czy pokocha go kiedyś ojciec i czy  chociaż raz spełni on swoje obietnice, jakimi karmił syna przez długie lata? Czy syn wybaczy ojcu brak miłości?

Polecane książki

La vision est la source d’inspiration du guerrier. Le désir et une forte volonté la changent en réalité.— D. PiątkowskiEn tant que guerrier moderne, tu vas devoir te confronter à toi-même. Gagner la guerre interne sur l’Ego - la douleur, les doutes et la peur. En te surmontant, tu comprendras que tu...
Wiersze dla dzieci w różnym wieku. Wiersze zazwyczaj zawierają ukrytą myśl, morał bądź zabawną puentę. Tematyka wierszy jest bardzo różnoraka, począwszy od patriotycznych, przez przyrodnicze, rodzinne i fantastyczne, a skończywszy na wychowawczych, prozdrowotnych i kształcących postawy....
Dzieje Europy Środkowej i Wschodniej to poniekąd historia polsko-rosyjskiej rywalizacji o rząd dusz nad mieszkańcami Litwy i Rusi – dzisiejszej Litwy, Białorusi i Ukrainy. Artykuły zgromadzone w niniejszym tomie pozwalają lepiej zrozumieć, jak kształtowały się dzisiejsze narody Europy Środkowej i Ws...
Dogmatyka „z muszelką” to pierwszy od wielu lat w Polsce, od dawna postulowany, nowoczesny, sześciotomowy, rodzimy podręcznik akademicki teologii dogmatycznej, stworzony zespołowo, pod redakcją Elżbiety Adamiak, ks. Andrzeja Czai i Józefa Majewskiego. Autorzy poszczególnych...
Monografia w pogłębiony sposób poddaje analizie zasady odpowiedzialności materialnej pracowników, biorąc pod uwagę aksjologiczny wymiar norm prawa pracy. Istota opracowania sprowadza się do udzielenia odpowiedzi, czy w kontekście obowiązywania funkcji ochronnej prawa pracy, istnieje aksjologiczne i ...
Czym jest dopamina? To kluczowa substancja chemiczna, towarzysząca sygnałom nerwowym w ośrodku przyjemności naszego mózgu. Kiedy doświadczamy przyjemności, czy to z powodu jedzenia, śmiechu, seksu, alkoholu czy hazardu, w mózgu wytwarza się dopamina. Istnieją badania, które wskazują, że niski p...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Andrzej F. Paczkowski

Bo mój ojciec

Andrzej F. Paczkowski

© Copyright by Andrzej Paczkowski & e-bookowo

Zdjęcie na okładce: sxc.hu

Projekt okładki: e-bookowo

 

 

ISBN 978-83-7859-395-9

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2014

Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dedykuję wszystkim zdradzonym i oszukanymprzez życie…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zło niewątpliwie jest tylko jedno: krzywda bliźniego. Człowiek – jest to rzecz święta,której krzywdzić nikomu nie wolno.

 

Stefan Żeromski

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Przebudziłem się ciemną nocą. Z drugiego pokoju dochodził płacz dziecka. To płakał mój brat. Odwróciłem głowę w stronę siostry, z którą spałem w jednym łóżku. Patrzyła na mnie para świecących, wystraszonych oczu. Coś się działo.

– Dorota!

W oknie, w świetle padającym z pobliskiej latarni widzieliśmy unoszącą się ciemną rękę. Strach podchodził mi do gardła. Łóżko znajdowało się tuż pod oknem, więc doskonale widzieliśmy rękę z całych sił uderzającą w szybę.

– Kurwa, Dorota! Otwórz!

Słyszałem, jak mama ucisza małego brata. Jego płacz potęgował we mnie strach, więc i ja zacząłem płakać. Miałem dopiero kilka lat.

– Dorota! – kolejne walenie w okno.

Mama, słysząc mój płacz, przyszła do pokoju. Po ciemku. Podeszła z Floriankiem na rękach i usiadła na łóżku tuż obok.

– Cicho, nie płacz, mama już jest z wami. Nic złego się wam nie stanie.

– Otwórz drzwi, do chuja pana! – rozlega się wołanie z dworu.

Jest niespokojna noc, zanosi się na burzę. Jabłonie kołyszą się w ogrodzie, gdzie stoi zły człowiek. Szum liści słychać nawet w domu.

– Mamo? – pyta siostra niepewnie.

– Ciii… – matka przykłada palec wskazujący do ust, nakazujący milczenie. – Nie teraz, musimy być cicho.

– Ale nie wpuścimy go? Bo ja się boję – głos jej drży.

– Nie wpuścimy. Ciii… – uspokaja mama.

– Dorota! – ciemna zła ręka uderza znowu. – Otwórz, kurwa, drzwi. Wiem, że tam jesteś!

Matka przytula mocniej Florka i przyciska palec do ust. Mamy być cicho. Nie reagować.

– Ty kurwo pierdolona!

Walenie ustaje. Pijak odchodzi spod okna. Następuje cisza przerywana co chwila kwileniem brata. Jesteśmy porządnie wystraszeni, bo chociaż to nie pierwszy raz zdarza się coś takiego, to jednak jesteśmy dziećmi i reagujemy strachem.

Kim był ten mężczyzna? To kumpel naszego wujka, z którym pił niemalże każdej nocy. Takich kumpli było tu więcej, schodzili się z całej wsi. Ciągnęli za alkoholem jak psy za suką. Non stop pijani, śmierdzący, obszczani. Margines społeczny wsi, w której mieszkaliśmy. Nocni markowie i luje zataczający się we wszystkie strony jak błędne ogniki.

Nieprzespane noce.

Płacz.

Strach.

Matka uciszająca nas, kołysząca do snu wśród krzyków.

Takie pamiętam dzieciństwo.

 

*

 

Tamtego dnia odwiedziła nas babcia Stefa. Ta druga. Ta od strony ojca, którego nie znaliśmy. Trzeźwa. Ubrana w futro z fretek (prawdopodobnie kradzione), z taką samą brzydką czapką na głowie z wystającym dziwacznym piórem niepasującym do całości. Z torbą koloru rdzawych liści, z której wyciągnęła garść lizaków czy cukierków i rzuciła nam jak psom pod nogi. Nie zdarzało się, by ktoś nam cokolwiek dawał, tym bardziej słodycze! Byliśmy dziećmi, uwielbialiśmy je. Ta stojąca przed nami pani była taka mała, szczupła z przymrużonymi oczami i wysuniętymi, a jednocześnie ściśniętymi w białą kreskę ustami. Patrzyła na nas z wymuszonym uśmiechem i pogardą, której nie potrafiła ukryć.

– Przecież to widać gołym okiem, że to nie jego dzieci!

Mama wpatrywała się w nią, nic nie rozumiejąc. Była jednak pewna, że ma to związek z podaniem ojca do sądu o alimenty.

Doszło do tego tak. Była sama i miała nas na karku. Środki finansowe na nasze wychowanie otrzymywała z opieki społecznej. Ale było tego mało – za to nie dało się wyżyć, a my rośliśmy. Co zrobić? Na odpowiedź mama nie czekała długo.

Pewnego dnia odwiedziła nas jej koleżanka z naprzeciwka. Doskonale znała całą historię naszej rodziny. Kiedy mama rozpłakała się i powiedziała, że już nie ma z czego żyć, bo dzieci potrzebują coraz więcej, usłyszała:

– Musisz podać tego skurwysyna do sądu o alimenta. Po prostu. Zrobił dzieci, to niech je teraz, kurwa, żywi.

– Do sądu? – mama się przeraziła. Była dobrze wychowana, z sądami nigdy nie miała nic wspólnego, nawet nie wiedziała, że takie sytuacje wyjaśnia się w sądzie. Była głupia? Nie, była naiwna i dobra.

– No pewnie, Dorota! Na jakim świecie ty żyjesz? Jak potrafił skurwysyn z chujem latać, to powinien też wiedzieć, że musi ponieść za to konsekwencje. Przecież dzieci sama sobie nie narobiłaś.

– No nie, ale…

– Ale?

– Nie wiem za bardzo, jak to zrobić.

– Pojedziesz do miasta, pójdziesz do sądu, złożysz pozew i poczekasz na rozpatrzenie, na sprawę. Jóźce tak przyznali pieniądze na dziecko. Dlaczego nie mieliby przyznać i tobie?

– Nie wiem, czy sobie poradzę z papierami i…

– Mam w mieście znajomą, spotkasz się z nią i załatwione. Pójdzie tam z tobą, pokaże co i jak, pomoże. Dasz radę. Inaczej zgnijesz w tym chlewie.

I stało się. Mama złożyła pozew o alimenty, a w odpowiedzi na to u nas w domu po raz pierwszy pojawiła się nasza „babcia”. Pojawiła się właściwie znikąd. Bo trzeba tu wspomnieć, że do tego czasu nie mieliśmy pojęcia, że mamy jeszcze jakąś drugą babcię.

Stała w tym swoim futrze barwą przypominającym szczyny zdechłego psa, z szeroko rozstawionymi pałąkowatymi nogami i wygrażała kościstą pięścią. Na jej palcu jaśniał wielki pierścionek z żywicy.

– Ty chcesz mi syna wykończyć, kurwo jedna! Okraść, oskalpować, zabrać mu wszystko, choć i tak niczego dzięki tobie nie ma! Ty łajdaczko, ty!

Mama cofnęła się odruchowo, próbując zagnać nas do domu.

– Nikogo nie zamierzam okradać. Chcę tylko to, co mi się prawnie należy. Po pierwsze sprawiedliwości, a po drugie pieniędzy. Jak mam inaczej wychować dzieci? Nie mamy co jeść!

Obca kobieta oburzyła się na te słowa i spurpurowiała na twarzy. Zrobiła parę kroków do przodu, jakby zamierzała rzucić się na mamę z pazurami.

– Ależ to nie nasza sprawa! Jak latałaś z dupą i się puszczałaś, to nie można się teraz dziwić, że pokutujesz za swoje postępowanie. Ale nie wiem czemu, Dorota, czemu ty chcesz jemu życie zniszczyć? Dlaczego jesteś tak okrutna? Czy ty nie zdajesz sobie sprawy, jak on cierpi? Ty wiesz, co ty z niego zrobiłaś? Wrak człowieka!

Zła kobieta wepchnęła się do domu, rozglądając się swymi oczami na wszystkie strony.

– Nie! Nie ja z niego zrobiłam wraka, sam sobie za to może!

Babcia wyrzucała z siebie słowa z takim zapamiętaniem, że opluwała przy tym jak mamę, tak i siebie.

– Jak sam sobie? Jak? Przecież to ty go pić nauczyłaś! On zawsze był dobrym człowiekiem. Zawsze! Nikomu krzywdy by nie zrobił. Boże kochany, taki to był dobry chłopak! Ale potem spotkał ciebie, zamieniłaś jego życie w piekło. A teraz jeszcze po sądach go będziesz smykała. Ty materialistko jedna, ty!

– Wyjdź! – głos mamy drżał. Widziałem, jak zaciskała drżące pięści.

– Nie wyjdę, dopóki nie załatwię tego, po co przyszłam. On ci żadnych pieniędzy, powtarzam: ŻADNYCH PIERDOLONYCH PIENIĘDZY, nie będzie dawał, choćby chuj na chuju stanął. Dopóki ja żyję, nie pozwolę, by ktoś taki jak ty rujnował życie memu dziecku! Nie pozwolę!

Oczy mamy błyszczały od powstrzymywanych łez.

– Przychodzisz do mojego domu. Wdzierasz się tu niemalże. I zamiast spojrzeć na swoje wnuki, pobyć z nimi, przytulić jak na babcię przystało, to ty robisz mi wymówki? Wynoś się, ty stara… Miarka się przebrała! Nie będę wysłuchiwała tych ubogich złośliwości od kogoś takiego jak ty. Wynocha!

Mama pokazała jej palcem drzwi. Potem chwyciła ją za futro i zaczęła ciągnąc w stronę wyjścia.

– Nigdzie nie pójdę!

Wreszcie pękła tama. Matka wybuchnęła jak wulkan.

– Tobie między innymi zawdzięczam zniszczenie mojego życia. Zawsze się wpieprzałaś w nasze sprawy, zawsze to ja byłam gorsza. Za wszystko mogłam tylko ja. Ale skończyło się! Wiedz, że zrobię wszystko, by te pieniądze wysądzić. Za moją krzywdę, za krzywdę dzieci. I żeby tobie, ty stara kurwo, zrobić na złość!

– Zawsze wiedziałam, że ty masz w głowie nasrane, Dorota! Przestrzegałam Romka, by się zastanowił, by cię nie brał, bo takie jak ty zawsze…

– Zawsze co? Zawsze co?

– Niszczą małżeństwa zawarte przed Bogiem. Niszczą dobrych ludzi i sprowadzają na złą drogę.

Florek płakał gdzieś w pokoju, siostra pobiegła go uciszyć. Ja zaś przypatrywałem się całej scenie. Czar, jakiemu ulegliśmy po otrzymaniu słodyczy, dawno prysnął. Chciałem, by ta okropna kobieta odeszła stąd, przestała krzyczeć na naszą matkę i dała nam święty spokój.

Nagle wzrok babci padł na mnie. Wyciągnęła w moją stronę palec.

– Te przeklęte bachory nie są jego! Powtarzam, jeżeli nie odwołasz sądu, to ja ci nie dam żyć. Ja cię, kurwa mać, zniszczę, jak ty zniszczyłaś życie mojemu synowi!

– Niczego nie odwołam! – powiedziała matka hardo.

– To będziemy rozmawiać inaczej. Ja znam ludzi, ja tu sprowadzę takich, którzy pokażą ci, gdzie raki zimują. Ty mnie jeszcze popamiętasz. Lepiej nie igraj z ogniem, Dorota. Bo ogień parzy!

– Wyjdź z tego domu. Więcej cię tu nie chcę widzieć!

Matka wypchnęła babcię na siłę za drzwi. Szamotały się przez chwilę. Chuda kobieta zapierała się rękami i nogami, ale wreszcie mama okazała się silniejsza i babcia musiała ustąpić.

– Jeżeli jeszcze raz cię tu zobaczę, to zadzwonię po milicję, a jeszcze wcześniej, to cię zrzucę ze schodów! Zobaczymy, kto kogo popamięta.

– My jeszcze nie skończyłyśmy. Ja ci dopiero pokażę! Jak będzie trzeba, to ja…, to ja cię nawet zabiję!

Matka zatrzasnęła drzwi. Potem oparła się o nie plecami i rozpłakała się. Kiedy mama płakała, płakałem i ja. Musiała więc mnie uspokajać, a za chwilę jeszcze i siostrę, bo chociaż była starsza ode mnie o parę lat, to krzyki i nasz płacz, nie był jej obojętny.

 

W sądzie okazało się, że ojcostwo taty zostało podważone oskarżeniami babci, która wystosowała odpowiednie pismo. Przyszła na salę rozpraw, żeby potwierdzić swoje przypuszczenia. Siedziała na sali rozpraw napuszona jak paw a jej wzrok bazyliszka niemalże zabijał. Starala się pokazać klasę, której nie miała, co od razu rzucało się w oczy. Sędzina od razu wiedziała z kim ma do czynienia, jednak musiała wysłuchać każdej strony.

– Mój syn nie jest ojcem tych dzieci.

– Dlaczego pani tak sądzi? – zapytała sędzina.

– Ponieważ jest bezpłodny! – wyrzuciła z siebie z zadowoleniem.

Babcia patrzyła tryumfująco na mamę. „A masz!” – zdawały się mówić jej szatańskie oczy. „Dopiero teraz zobaczysz z kim zadarłaś!”

Na matkę spadł kolejny cios. Alimenty nie zostały przyznane. Na szczęście nie zgodziła się z tym i na prośbę sądu poddała nas badaniom. Nastał taki moment, że chcąc nie chcąc nie mogła się już poddać czy schować głowy w piasek. Musiała zapomnieć o dobrym wychowaniu i o tym, by żyć w zgodzie z bliźnim. Jeżeli przegra tę walkę, przegra również nas.

– Nie jestem żadną kurwą! Nie pozwolę się tak traktować! Nie pochylę głowy nad niesprawiedliwością. Prawda zawsze wygrywa! – zacięła się mama.

Poszliśmy więc do szpitala, gdzie pobrano od każdego z nas ślinę. Wyniki mówiły jasno – byliśmy dziećmi Romana Trójkowskiego. Sprala szybko została wznowiona. Alimenty zostały zasądzone. Mama wygrała swoją pierwszą walkę. My znów staliśmy się dziećmi naszego ojca. Tym razem bez żadnych wątpliwości i na papierze.

W sądzie spotkaliśmy babcię. Byliśmy tam, bo mama nie miała nas z kim zostawić. Babcia stała przy jednym z okien. W tym swoim w na pół zjedzonym przez mole futrze. Jadła smażoną flądrę z suchą bułką. Nie zadała sobie trudu, by spojrzeć na nas.

 

Mieszkaliśmy na pięknej wsi w pobliżu lasu. Każdego dnia jedliśmy ziemniaki. Określano je na śląsku mianem „szupoki”, co oznacza, że wrzucano je do wody w całości, ze skórką. Mama gotowała cały garnek. Wyciągaliśmy je jeszcze gorące, parujące, parzące w ręce i ściągając przezroczystą skórę, posypywaliśmy solą. Nie było wspanialszego jedzenia na świecie! Do dziś pamiętam ten smak, jednak już jako dorosły człowiek nigdy nie odważyłem się ich zjeść. Boję się napływu wspomnień wywołanych ich zapachem i smakiem. Wystarczy, że wspominam ten smak na stronach tej książki.

Czasami, gdy było już naprawdę ciężko, mama gotowała obierki z ziemniaków. Mówiliśmy na nie po naszemu „oszkrabiny”. Jadło się, bo głód to zbyt silny przeciwnik i nie da się z nim walczyć. Przegrana była zapewniona. Tu nie było miejsca na wybrzydzanie.

Mama była wtedy w ciężkiej sytuacji, którą zrozumiałem dopiero, gdy dorosłem. Przez całe życie mieszkała w innej wsi niż ta, w której dorastałem ja i moje rodzeństwo. Matkę i ojca przez całe życie zastępowali jej dziadkowie. Jej prawdziwa mama, a nasza druga babcia, Hela, piła. Mama była niechcianym i porzuconym dzieckiem już w dniu swego urodzenia. Wychowywali ją dziadkowie, do których zwracała się mamo i tato, i którzy na zawsze mamą i tatą dla niej pozostali.

Byli to dobrzy ludzie, starej daty. Wychowywali ją w szacunku dla wiary i ciężkiej pracy. Kiedy mama poznała ojca, dziadkowie zakazali jej wychodzić za niego za mąż. Poznali się na nim od razu i zagrozili, że jeżeli wyjdzie za niego, nie dostanie od nich nic. Mama poszła za głosem serca. I nie na wiele się jej to zdało. Los mamy zawsze układał się niepomyślnie, ponieważ dokonywała wyborów, które okazywały się złe.

Bo zawsze kierowała się sercem…

Gdy z małżeństwa nic nie wyszło i została sama, wprowadziła się z nami do babci, do swej rodzonej matki. Była to alkoholiczka, jak się patrzyło. Piła każdego dnia, od rana do nocy przesiadując w barze. Chodziła w spodniach, chustce na głowie i filcowym kabacie, jak chłopy, co chodzili do lasu. Dziadek Paweł umarł na zawał, więc nawet go nie znaliśmy.

Wyglądało to tak:

Mama po ślubie została przez dziadków wydziedziczona. Do domu, w którym się wychowała, nie miała po co wracać. Dziadkowie byli ludźmi bardzo surowymi i stanowczymi. Jeśli coś postanowili, nie można już było tego zmienić. Zresztą przyjęli pod dach młodszego kuzyna mamy, więc sprawa była przesądzona. To jemu przypadł cały spadek. Dziadkowie pewnie sądzili, że jako mężczyzna nie popełni takiego wołającego o pomstę do nieba błędu jak moja mama.

Zapytała jednak, czy może wrócić. Nie miała przecież dokąd pójść, a rodzina ojca ją prześladowała. Odpowiedź jaką usłyszała zwaliła ją z nóg.

– Trzeba było wcześniej pomyśleć. Teraz nie ma już odwrotu. Nie ma powrotu. Za daleko to zaszło. Wracaj do męża, Dorota! – Drzwi zatrzaśnięto jej przed nosem.

Ale jak miała do niego wrócić, kiedy on pił, bił, a na koniec wylądował w więzieniu? Szukając jakiegokolwiek oparcia, poszła do swojej biologicznej matki. Chwytała się jakiejkolwiek nadziej. Była tonącym, który chwyciłby się nawet brzytwy, byle tylko udało mu się choć na chwilę utrzymać głowę nad powierzchnią. Babcia Hela odpowiedziała:

– Choć nie uśmiecha mi się to za bardzo, możesz zamieszkać w jednej izbie.

Mama spakowała siebie i nas i opuściła ojca, który był pewien, że wkrótce wróci na kolanach. Gdy przyjechała tamtego dnia do nowego domu… zastała go zamkniętym na cztery spusty!

Dzień był chłodnawy i płakaliśmy z głodu i zimna. Mama nie wiedziała, co robić. Została wystrychnięta na dudka przez własną matkę.

Staliśmy tam długo, mijały godziny, a nic się nie działo. W oknach sąsiadów poruszały się firanki, z czego można było wnioskować, że siedzą i obserwują. Wreszcie ktoś zlitował się i wyszedł na plac, wołając:

– Ona jest w domu. Proszę zapukać w okno z tyłu.

Mama poszła za radą sąsiada, chociaż wiele razy okrążała już dom i pukała w każdą szybę. Tym razem postanowiła nie poddać się tak łatwo.

Zaczęła walić pięścią w okno, potem uderzać w niego długim kijem znalezionym na placu. Uderzała raz za razem, aż w końcu przydała na sile. Była gotowa wybić tę parszywą szybę byle tylko dostać się do środka.

Wreszcie w oknie pojawiła się twarz babci. Rzeczywiście była w domu! Otworzyła okno i zaczęła się drzeć na całego:

– Przestań mi walić w to okno, wariatko! Rozbijesz szybę!

– Dlaczego nie otwierasz? Siedzisz w domu, pozamykałaś się, a ja tu stoję. Dzieci płaczą głodne.

– Nic mnie to nie obchodzi! Wynoś się stąd, do kurwy nędzy!

– Uzgodniłyśmy, że mogę tu zamieszkać!

– Tak, ale potem zmieniłam zdanie!

– Jak możesz? Dlaczego mi to robisz? Taka matka z ciebie?

– Tak jak i z ciebie! Wynocha, won, poszła! – babcia machała ręką, jakby odganiała się od natrętnych much. Była wyraźnie podpita.

– Nigdzie stąd nie pójdę! Wpuść mnie do domu.

– Zwariowałaś? Nie masz tu czego szukać z tymi chudymi bachorami! Jeszcze mi tego brakowało, by mi tu dzieciaki na głowę srały! Mam dosyć swoich zmatrwień.

– To również mój dom!

– Twój? Ja ci powiem, co jest twoje – taki chuj! – I babcia pokazała mamie rękę zaciśniętą w pięść.

– To co ja mam teraz zrobić?

– Gówno mnie to obchodzi!

Mama spojrzała na nas bezradnie.

– A dzieci?

– Co dzieci? Nie trzeba było latać za chłopami, to byś się teraz nie musiała martwić o te bachory. Zabieraj je i nie ma was!

Mama zacięła się w sobie. Powoli rodził się w niej bunt. Nie zostawi tego tak. Może jest głupią i naiwną wieśniaczką, może mąż ją bił i rodzona matka nią pogardzała bez powodu, ale teraz nie była sama. Musiała wychować dzieci. Przysięgła sobie, że kiedyś wszystko się zmieni. Nie będzie stała z wiecznie opuszczoną głową. Nie będą na nią pluć! A dzieci nie będą się temu przyglądały! Jeszcze nie nadszedł czas, jednak zmiana, która wtedy się w niej rozpoczęła, miała przemienić ją w dumnego i silnego człowieka.

– Nie odejdę stąd!

– To będziesz musiała spać w chlewie!

– To będę!

Babcia zatrzasnęła okno, a mama wzięła nas za ręce i zaprowadziła do chlewika. Było w nim przyjemnie ciepło. Przyglądała nam się koza z białą bródką, gdakały kury, a świnia, ogromna maciora, pochrząkiwała z ciekawością. Baliśmy się, bo pierwszy raz w życiu widzieliśmy świnię. Mama rozwinęła koc na słomie, ułożyła nas na nim i przytuliła do siebie. Tak zaczęło się nasze życie w chlewiku.

Babcia w ogóle nie interesowała się nami. Udało nam się przeżyć dzięki dobrym ludziom. Przynosili jedzenie, zapraszali do siebie i pomagali, jak się dało. Cała wieś huczała od plotek na nasz temat, ale nikt nic więcej nie zrobił.

– Ona nie ma serca, pozwalać wam mieszkać w chlewie. Jakbyście byli zwierzętami!

– Alkoholiczka! – prychali. – Czego innego można było się po niej spodziewać!

– Wyrodna matka!

– Chłopa do śmierci doprowadziła, teraz to samo z wami wyprawia.

– Ale ja się nie dam! – zaperzyła się mama. – W końcu jestem jej córką i dopiero mnie pozna. Ona i ci tam w mieście! – mama spoglądała z zaciętością w stronę gdzie kiedyś mieszkała z nami.

Wieść dotarła także do