Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Braterstwo mieczy. Mroczne czasy

Braterstwo mieczy. Mroczne czasy

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-66115-36-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Braterstwo mieczy. Mroczne czasy

Dwójka młodych przyjaciół rozpoczyna naukę w zakonie, aby doskonalić swoje umiejętności w walce. Po śmierci bliskich postanawiają opuścić mury szkoły, aby na własną rękę wymierzyć sprawiedliwość. Narażają się tym dowódcy zakonu, który nie toleruje dezercji. Tymczasem zły czarnoksiężnik po raz kolejny wyciąga ręce po ludzką wolność…

Polecane książki

Grzegorz Kozieł doktor nauk prawnych; Master en Menagement Europ en EDHEC Bussines School Lille-Nice France Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie; adiunkt w Katedrze Prawa Gospodarczego i Handlowego na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie; rad...
Seria kieszonkowych poradników językowo-biznesowych pomoże Ci poszerzyć słownictwo i wiedzę w różnych dziedzinach. Książeczki zawierają tematycznie zgromadzone pojęcia i zagadnienia, a także ich tłumaczenia. Bądź specjalistą w swojej dziedzinie, również w kręgach obcojęzycznych!...
Oksford, rok 1853. Maya Greenwood słucha fascynującej opowieści Ralpha Garretta, oficera armii brytyjskiej stacjonującej w Indiach. Wkrótce Ralph prosi ją o rękę. Maya czuje, że spełnia się jej największe marzenie i otwiera się przed nią życie pełne przygód i podróży do dalekich krain. Rodzice kobie...
Wypracowania Tadeusz Borowski - zbiór opowiadańOpisy wypracowań:„Ludzie którzy szli” analiza. Poniższe wypracowanie stanowi analizę i omówienie jednego z opowiadań Tadeusza Borowskiego pod tytułem „Ludzie którzy szli”. Utwór ukazuje realia o...
„Książka dokumentuje szeroko zakrojone przedmiotowo i metodologicznie badania nad (…) wykluczeniem prawnym. >>Prawo<< jest tutaj rozumiane w sposób przyjęty w socjologii prawa; nie tylko jako zbiór formalnie obowiązujących aktów prawnych, ale również jako sposób funkcjonowania instytucj...
Co znajdziesz w e-booku?   Opis kolejnych etapów realizacji Home Stagingowej Case Study, które pomogą Ci znaleźć nietypowe rozwiązania problemów z wyglądem mieszkania Checklisty Workbooki, dzięki którym sprecyzujesz dokładnie jak konkretne zasady możesz zastos...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Krystian Gembara

Dla mojego syna Bartusia

Prolog

Od setek lat ludzie toczyli walki z siłami ciemności, które napadały tereny Niziny Farag, grabiąc i mordując wszystkich napotkanych na swej drodze. Siłami tymi dowodził najpotężniejszy upiór zwany Mah-Gar-Dol. Pochodził z rady Starożytnych elfów i dysponował mocą mrocznej magii. Pomogła mu ona oszukać czas oraz sprawiać, że ten nie oddziaływał na niego w żaden możliwy sposób. Upiór miał zbroję wykutą w ogniu Mrocznego Kręgu, a żadne znane ostrze nie było w stanie jej przebić, co czyniło go najpotężniejszą istotą świata. Każdy kolejny król krain należących do świata Almazar wystawiał swe liczne wojska, narażając swoje życie i życie swych wojowników, aby poddani mogli choć w najmniejszym stopniu czuć się bezpieczni. Niektórym z władców udawało się na krótki czas stłamsić siły ciemności i zmusić je do powrotu za przełęcz Czarnego Wichru, gdzie w swoich Kuźniach nabierały większej mocy, aby z większą siłą, znów zaatakować świat ludzi. Inni natomiast oddawali swe życie w wojnie, które pustoszyły świat Almazar.

Świat ludzi stawał w płomieniach wiele razy. Wielu dzielnych wojowników traciło życie w obronie swojej krainy podczas starć z siłami ciemności lub w trakcie ciągłych ataków Mrocznych Elfów, Ghuli i Harpi, które niepokoiły osady znajdujące się w pobliżu przełęczy Czarnego Wichru. Aby zapobiec dalszemu rozlewowi krwi, król V dynastii Herald II utworzył w roku 589 specjalny Zakon Żelaznego Szpona, który miał na celu szkolić młodych ludzi na elitarnych wojowników potrafiących niezależnie od sytuacji poprowadzić wojska do walki ze sługami ciemności. Naukę w zakonie prowadzili najpotężniejsi wojownicy z Alzamar, tacy jak Świg Brodaty, który jednym cięciem topora pozbawił głów trzech Ghuli naraz. Aby dostać się do zakonu, kandydaci musieli przejść cztery próby pozwalające wybrać tych najsilniejszych i najwytrwalszych. Samo szkolenie było niezwykle wyczerpujące. Uczniowie zakonu musieli nauczyć się władać każdą z dostępnych broni siecznych, drzewcowych, kłutych oraz strzelania z łuku w sytuacjach ekstremalnych.

Pierwsze oddziały wojowników zakonu były gotowe do stawienia czoła napastnikom już po kilku pełniach. Wtedy nadeszła jedna z największych i najważniejszych bitew w historii ludzkości. Rozegrała się na polach Milnach znajdujących się między Niziną Farag a Górą Piekielnego Krzyku, która graniczyła z przełęczą Czarnego Wichru. Wszystkie klany ludzi stawiły się na wezwanie króla Heralda II. Nie zabrakło też wojowników zakonu, którzy byli wielką nadzieją władcy.

Odgłosy stali krzyżowanej w walce niosły się echem przez całą krainę i docierały aż do ogromnych Gór Śnieżnych na zachodzie. Zakon spełnił swoje zadanie i poprowadził oddziały światła do zwycięstwa – niedobitki z mrocznej armii uciekły za przełęcz, skąd nie powracały przez kolejne sto pięćdziesiąt lat. A Mah-Gar-Dol musiał uznać wyższość potężnych wojsk zakonu. Bitwa przyniosła zwycięstwo ludziom i pozwoliła im odpocząć od ciągłych starć. Mogli wreszcie wieść normalne życie. Pisano o niej pieśni (powstały nawet legendy), a wojownicy zakonu okryli się chwałą po wsze czasy, stając się wzorem do naśladowania dla następnych pokoleń.

Lecz siły ciemności nie miały zamiaru zaprzestać ataków, a Mah-Gar-Dol-em zawładnęła chęć zemsty. Przez wiele lat przygotowywał kolejne oddziały bestii, które miały być lepiej wyszkolone i pałające jeszcze większą żądzą ludzkiej krwi. Przez kolejne lata ludzie prowadzili beztroskie życie, natomiast armia ciemności rosła w siłę i szykowała się na kolejny atak.

Mroczne czasy miały dopiero nadejść.

Rozdział 1

Niziny Farag rozciągały się od przełęczy Czarnego Wichru aż do granic Rolamindu, miasta, w którym mieścił się Zakon Żelaznego Szpona i siedziba królów Alzamar. Na północy nizin mieściły się pola Milnach, zaś na południu rozległe lasy Kramiru, w których żyły dzikie bestie, takie jak mierzące dwa metry Kromliki. Łapy tych stworzeń były uzbrojone w potężne pazury zdolne jednym cięciem powalić dorosłego mężczyznę.

Od czasu, gdy wojny ustały, nizina odzyskała piękny wygląd, który wzbudzał zachwyt nawet w najbardziej wymagających Bardach. W czasie przesilenia słonecznego drzewa miały zielony kolor elfich oczu i rodziły owoce tak dobre w smaku, że arystokraci potrafili wybrać się po nie sami, aby nacieszyć podniebienia owym smakiem. Pola mieniły się różnymi kolorami kwiatów – od czerwonych ziół staruszki, używanych do tworzenia esencji na różne schorzenia, poprzez fioletowe dzwonki, aż do żółtych korzonków krzaków jagód będących przysmakami Mulafonów. Jeśli ktoś dobrze szukał, mógł tam nawet znaleźć smoczy ząb, czyli źdźbło trawy niezbędne do uwarzenia napoju miłosnego (każdy, kto go wypił, zakochiwał się w osobie, która mu go podała). Wielu młodzieńców szukało na łąkach Farang smoczego zębu w różnych celach, na przykład aby rozkochać w sobie piękną córkę jakiegoś wojownika lub aby użyć eliksiru w celach handlowych (eliksir ten był jednym z tych najbardziej poszukiwanych w całej krainie). Na Nizinach Farag myśliwi polowali na zwierzynę, która pozwalała im wyżywić rodziny, a skóry służyły do ogrzania w czasach zimnych wiatrów.

Na wschodzie krainy mieściła się niewielka osada zwana Otrimia. Jej mieszkańców nazywano strażnikami, gdyż pilnowali granicy królestwa ludzi – mrocznej przełęczy, która dzieliła ich od krainy Mah-Gar-Dol-a. W większości składali się z wojowników. Rejentem osady był Zych Twardy, jeden z elitarnych wojowników zakonu. Jako wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna nie miał sobie równych we władaniu mieczem dwuręcznym. Mieszkańcy bardzo go szanowali i z każdą ważniejszą sprawą przychodzili do niego, a Zych starał się wszystko sprawiedliwie rozstrzygać. Owa osada leżała w cieniu przerażającej góry. Co jakiś czas mieszkańców dochodziły odgłosy zza przełęczy, które przeszywały ich umysły jak lodowate strzały. Ludzie w osadzie uprawiali ziemię, polowali na zwierzynę i cieszyli się każdym dniem wolności. Byli jednak świadomi, że w każdej chwili może nadejść dzień, który zaburzy ich spokój. Co noc wystawiali straże, by patrolowały granicę, a gdy w pobliżu dostrzegano jakiegoś Ghula bądź Harpię, w osadzie ogłaszano alarm. Za każdym razem kończyło się to jedynie postawieniem wojsk osady w stan gotowości, gdyż bestie tylko zbliżały się do granicy i odchodziły, znikając na kolejne kilka dni. Wioska liczyła niewiele ponad sześćdziesięciu osadników. Byli to przede wszystkim ludzie starsi, pamiętający czasy odbudowy krainy po ostatniej wojnie, ale mieszkało tam także wiele dzieci, które beztrosko biegały po łąkach, łapiąc kolorowe motyle i bawiąc się na różnorakie sposoby. W Otrimii żyli również dwaj przyjaciele znający się od najmłodszych lat. Razem się wychowywali, razem sięgnęli po pierwszy oręż. Pierwszy z nich, Kramor, był synem miejscowego kowala, Stamita. Średniego wzrostu młodzieńcem o ciemnobrązowych włosach czarował wszystkie dziewczyny oczami w kolorze błękitnego nieba o poranku. Nie miał budowy potężnego wojownika – bardziej kojarzył się z Romaindzkim chłopcem na posyłki. Był tak chudy, że gdy przywdziewał ubranie po starszym bracie, spadało ono z niego jak liście z drzew w czasie zimowych wiatrów. Ojciec śmiał się z niego, że zrobi mu miecz z drewna, gdyż innego nie będzie w stanie podnieść. Kramor zawsze nosił przy pasie krótki nóż, który dostał od ojca na piętnaste urodziny. Broń miała rękojeść zdobioną elfickimi znakami, a ostrze wykute było z czarnej stali, dzięki czemu błyszczało, odbijając promienie słoneczne. Drugi młodzieniec nosił imię Paladius. Odziedziczył je po przodku – wojowniku zakonu, który jako jeden z pierwszych ukończył kurs i stanął do walki podczas historycznej bitwy na polach Milnach. Paladius, w przeciwieństwie do Kramora, był dobrze zbudowanym chłopakiem, jednym z najwyższych w wiosce. Rzeźbę ciała zawdzięczał codziennej pomocy przy zaopatrywaniu osady w drewno na opał, jakiej udzielał swemu ojcu. Włosy miał koloru mysiej sierści, przez co koledzy śmiali się z niego, mówiąc, że gdyby leżał wśród wysokich traw, to zaatakowałyby go ptaki drapieżne, myląc go z posiłkiem. Jego matka zaś przekonywała go zawsze, że barwa jego włosów to kolor stali, którą jego przodek bronił wolności ludzi. Paladius miał swoje ulubione futro z Warga, który zaatakował jego ojca pewnego roku podczas zimnych wiatrów. Było ono nadzwyczaj ciepłe, kolor miało czarny jak noce w krainie cieni i nie posiadało rękawów, co pozwalało nosić je zarówno w trakcie ciepłych dni bez koszuli pod spodem, jak i gdy noce były mroźne. Chłopak był nieśmiały względem kobiet. Darzył jednak cichym, choć mocnym uczuciem Irvene, która śniła mu się po nocach i którą pragnął zaprosić na wieczorny spacer po łąkach Milnach, ale nigdy nie miał na to odwagi.

Chłopcy obiecali sobie, że razem wstąpią do Zakonu, gdyż marzyli o tym, aby stać na straży pokoju i porządku na świecie. Równie mocno chcieli stanąć twarzą w twarz z Ghulami, aby pokazać im, że teraz oni czuwają nad granicami światów. Żaden z nich jednak nie przyznał się jeszcze do swoich zamiarów najbliższym. Wiedzieli, że owa informacja odbije się głębokim echem wśród mieszkańców osady. Każdy młody człowiek, który chciał wstąpić do zakonu, okazywał swoje męstwo, dorosłość oraz dobre serce, gdyż nie każdy mieszkaniec Almazar był wstanie poświęcić posiadane dobro na rzecz obrony świata ludzi.

Paladius i Kromar od bardzo długiego czasu przygotowywali się, aby przystąpić do egzaminów wstępnych, które miałyby zweryfikować, czy mogą oni wstąpić do Zakonu Żelaznego Szpona. Co ranek przyjaciele biegali nieopodal wioski wzdłuż granicy z przełęczą Czarnego Wichru, a następnie starali się złapać Mulafona, aby poprawić swoją zwinność, potrzebną podczas jednego z czekających ich zadań.

Gdy starali się złapać zwierzę, mieli przy tym sporo zabawy. Kiedy Mulafon raptownie skręcał, albo wpadali na siebie, uderzając się nawzajem głowami, albo jeden z nich przewracał się, bo jego nogi traciły rytm biegu. Bardziej zwinny był Kromar, ponieważ jego postura pozwalała mu znacznie zwiększyć prędkość biegu na krótkim dystansie, a także, gdy zwierzyna zmieniała kierunek, potrafił zakręcić prawie równo z nią, co umożliwiało mu zmniejszenie dystansu.

Tego dnia słońce stało bardzo nisko nad niziną, więc dało się odczuć cieplejsze powietrze niż zwykle. Jak każdego ranka Paladius szedł z ojcem do lasu, aby przygotować kolejną stertę drewna, mającą zapewnić ciepło osadzie w mroźne noce. Chłopak ciągle miał w głowie myśl o jutrzejszym festynie, na którym wraz z Kromarem zamierzali ujawnić swoje plany względem Zakonu. Bał się reakcji ojca, któremu nie podobały się poczynania nauczycieli. Jego zdaniem świat potrzebował Zakonu, ale zasady i rygor, jakie panowały w trakcie szkoleń, niszczyły człowieczeństwo w młodych umysłach. Chłopak nie mógł skupić się na pracy, jaką powinien wykonywać, bo wciąż miał przed oczyma zniesmaczoną minę ojca.

Ojciec Paladiusa, Emadius, zauważył roztargnienie syna, które ten starał się niezbyt skutecznie ukryć. Wiedział, że skoro Paladius nie może skupić się na pracy, musiało stać się coś złego.

„Ostatni raz się tak zachowywał, gdy jego matka została zraniona przez białego wilka podczas zbierania ziół na mikstury lecznicze” – pomyślał drwal.

Paladius przeżył wtedy straszne chwile, ponieważ zakażenie, jakie wdało się w ranę po ugryzieniu, okazało się na tyle groźne, iż jego matka mogła tego nie przeżyć. Chłopak był z nią bardzo związany i nie dopuszczał do siebie myśli, że może jej kiedyś zabraknąć.

– Coś się stało, synu? – zapytał Emadius.

– Nie, nic się nie dzieje, tato. Po prostu źle spałem tej nocy, ponieważ wilki strasznie wyły nie opodal. – Paladius odwrócił głowę w przeciwną stronę, aby jego ojciec nie zauważył jeszcze większego zaniepokojenia malującego się na jego twarzy.

Emadius wiedział, że jego syn kłamie i bardzo chciał się dowiedzieć, co się dzieje. Podejrzewał, iż jego koledzy znów zaszli mu za skórę, wyśmiewając się z jego koloru włosów.

– Wiesz, że jeśli dzieje się coś złego, zawsze możesz mi powiedzieć – nie odpuszczał Emadius, licząc, że syn w końcu wyjawi powód swoich zmartwień.

– Tato, mówię, że nic się nie dzieje! Zajmijmy się pracą, bo noc nas tu zastanie, a nie chciałbym spotkać się twarzą w twarz z wargiem lub wilkiem, trzymając w ręce jedynie tę siekierę. – Gdy Paladius wypowiedział te słowa, odszedł kilka metrów dalej i zaczął ścinać wielką uschniętą brzozę.

Chłopak czuł, że jego zachowanie zdradza niepokój, jaki nim zawładnął w tamtej chwili. Wiedział, iż musi ukryć swoje myśli, aby ojciec nie dopytywał go, co się dzieje. W przeciwnym razie mógłby w końcu niechcący zdradzić, jakie ma plany tylko po to, aby wreszcie mieć spokój od ciągle zadawanych pytań.

„Jeżeli nie nauczę się panować nad swoim zachowaniem, to nie dość, że ojciec wreszcie się domyśli, jaki jest powód moich smutków, to na dodatek w Zakonie, gdy ktoś przyuważy, jak szybko się denerwuję, zaczną naciskać na moją psychikę, aby mnie złamać i zostanie mi tylko rezygnacją. ” – Paladius, myśląc o tym, uderzył siekierą z tak wielką mocą, że trzon w jego ręce złamał się na pół.

Emadius wystraszył się, gdy zauważył, jakie nerwy władają jego synem. Czuł, że dzieje się z nim coś niedobrego, ale nie wiedział, jak ma z nim rozmawiać, aby przyznał się, jakie ma problemy.

– No popatrz, mówiłem Mierakowi, aby nie robił nam trzonka siekiery ze zbutwiałego drewna. Będzie musiał nam teraz za darmo zrobić nowy trzon – rzucił Emadius, mając nadzieję, że tymi słowami rozładuje atmosferę, jaka aktualnie panowała miedzy nim a chłopakiem.

Lecz Paladiusowi nie było do śmiechu – czekał tylko, aż zakończą dzisiejsze prace w lesie, by móc pójść z Kromarem na ich codzienny bieg wzdłuż granicy oraz na kolejną próbę złapania Mulafona.

Chłopak od kilku dni układał sobie plan ścigania zwierzęcia, aby je wreszcie złapać i pokazać Kromarowi, że jego wielka budowa i spryt, który posiada, pozwolą mu ubiec przyjaciela. Obmyślając szczegóły pościgu i starając się więcej nie wchodzić z ojcem w niepotrzebne dyskusje na temat swojego humoru, Paladius zajął się pracą, aby czas, który musi spędzić w lesie, minął mu w szybszym tempie.

W tym samy czasie Kromar nie marnował chwili na rozmyślanie, co będzie, gdy współosadnicy dowiedzą się o jego decyzji, tylko starał się rozkochać w sobie kolejną dziewczynę. Robił to, ponieważ lubił flirtować z niewiastami i rozbudzać w nich płomienne uczucia. Kromar uchodził za największego podrywacza na nizinach, krainie Milnach oraz w części Rolamindu. Korzystając ze swojej młodzieńczej urody i pięknych oczu, które potrafiły zaczarować nawet najoschlejszą kobietę, chciał rozkochać w sobie Palimarenę, dziewczynę, którą uważał za najbardziej zjawiskową w całym świecie Almazaru. Kromar uważał, że ojciec Palimareny podpisał pakt ze starożytnymi, dlatego jej duże brązowe oczy były tak piękne, że mógłby się w nie wpatrywać co rano. Dziewczyna wyróżniała się smukłą budową ciała, a jej kruczoczarne włosy sięgały do pasa.

Kilka razy wcześniej starał się rozmawiać z Palimareną, ale odprawiała go z kwitkiem. Myślała bowiem, że chce z niej zrobić swoją kolejną zdobycz, którą mógłby się chwalić przed kolegami. Kromar stał oparty o studnię na środku rynku i wpatrywał się w Palimarenę, która właśnie kupowała na rogu jabłka od jednookiego Borga. Chłopak czekał, aż dziewczyna zakończy zakupy i uda się do domu. Zamierzał pójść za nią i po raz kolejny spróbować okazać jej swe uczucia. Stał tak przez dłuższą chwilę, ponieważ Palimarena oglądała jeszcze głowy kapusty i sprawdzała świeżość ziemniaków na bazarze. Chciała kupić niewielką ilość tych produktów, aby przygotować strawę dla rodziny. Po zakończeniu zakupów przeszła przez całą długość rynku, mijając Kromara i nie zwracając na niego uwagi. Chłopak poczuł się lekko zirytowany faktem, iż dziewczyna, do której od dawna się zaleca, nawet nie odwróciła wzroku w jego stronę. Poczekał, aż czarnowłosa piękność opuści rynek i wejdzie między stare drewniane budynki, by udać się prosto do domu.

Kromar, nie chcąc przegapić okazji, od razu ruszył za nią. Po drodze kupił kwiat krwawej róży od miejscowej zielarki, aby wręczyć go dziewczynie, gdy tylko do niej dobiegnie. Wiedział, że róże z tego gatunku były ulubionymi kwiatami Palimareny. Kiedyś widział, jak dziewczyna wpatrywała się w nie z zachwytem przez bardzo długą chwilę. Chłopak dość szybko dogonił Palimarenę i zatrzymał się przed nią, aby uniemożliwić jej dalszą wędrówkę.

– Palimarena, poczekaj, mam coś dla ciebie!

Gdy wypowiedział te słowa, dziewczyna spojrzała na trzymane przez niego kwiaty.

– O! Krwawe róże. Skąd je masz? – zareagowała natychmiast.

– Kupiłem na bazarze od kwiaciarki. To dla ciebie, w ramach przeprosin za nasze ostatnie spotkanie.

Dziewczyna skrzywiła się i niechętnie odparła:

– Myślisz, że kwiaty wystarczą, abym zapomniała, jak mnie traktowałeś przy Paladiusie? Nie było mi zbyt miło, gdy zwracałeś się do mnie jak do kolejnej dziewczyny, którą możesz mieć.

– Wiem, przepraszam, zachowałem się niestosownie, zawstydziłem się, gdy on przyszedł.

– Ty?! Nie rozśmieszaj mnie. Największy łamacz kobiecych serc w okolicy się zawstydził?! – zadrwiła. Starała się go jednocześnie ominąć, aby iść dalej w stronę domu.

Kromar poczuł wielki zawód, gdy usłyszał, jak dziewczyna wyśmiewa jego słowa. Wiedział jednak, że nie może odpuścić i musi nadal starać się ją udobruchać. Dziewczyna ruszyła energicznym krokiem przed siebie, zostawiając młodzieńca w tyle. Ten, długo nie zwlekając, ponownie ruszył za nią, a gdy ją dogonił, szedł obok niej krok w krok.

– Wiem, że nie powinienem cię tak przy nim traktować – przyznał.

– Przy nim?! A przy innych możesz?! – oburzyła się.

– Przy nikim, wybacz przejęzyczenie.

– Często zdarza ci się przejęzyczać w mojej obecności. – Palimarena przyśpieszyła kroku, aby jak najszybciej znaleźć się w domu.

– Może w ramach zadośćuczynienia uczynisz mi ten zaszczyt i pójdziemy razem na festyn jutro wieczorem? – Kromar czuł się niezręcznie, ponieważ podejrzewał, iż dziewczyna jest na niego zła i z pewnością mu odmówi.

– Nie pójdziemy tam razem, jestem już umówiona z koleżankami.

Palimarena i Kromar w końcu dotarli do domu dziewczyny. Była to stara chatka z drewnianych desek, a jej dach pokrywała słoma. W wielu miejscach widać było dziury w ścianach, które sprawiały poważne problemy w chłodniejsze dni. Wpadający przez nie wiatr niejednokrotnie gasił płomień ogniska i sprawiał, że wewnątrz robiło się zimno, przez co domownicy czuli się, jakby spędzali noc pod gołym niebem. Bliscy Palimareny nie mieli środków na odnowienie domu, ponieważ jedyne pieniądze, jakie posiadali, przeznaczali na jedzenie oraz eliksiry dla chorego ojca dziewczyny. Mężczyzna cierpiał na czarną gruźlicę – przypadłość, na którą zapadł podczas przeszukiwania jaskiń Fargomaru w celu znalezienia legendarnej rudy Białych Łez. Choroba ta objawiała się okropnym kaszlem i wyciekiem czarnej wydzieliny z uszu. Eliksir leczniczy przygotowywało jedynie z korzenia Gangru rosnącego wyłącznie za przełęczą Czarnego Wichru. Z tego względu był bardzo kosztowny, dlatego rodzina dziewczyny musiała kupować go od bogatych kupców, którzy na każdym kliencie chcieli jak najwięcej zarobić. Palimarena energicznym ruchem otworzyła drzwi, a te zaskrzypiały tak głośno, że ptaki, które siedziały na murach osady, odleciały w popłochu.

– Weź chociaż kwiaty. – Kromar wyciągnął rękę z bukietem przed siebie i czekał na reakcję dziewczyny.

Dziewczyna po chwili zastanowienia chwyciła bukiet, ponieważ tak bardzo jej się podobał, że nie mogła go nie przyjąć, a potem zamknęła drzwi do budynku, nie mówiąc ani słowa.

Kromar opuścił głowę, odwrócił się i odszedł. Idąc, czuł wielki smutek i nie zauważył nawet, że dziewczyna stała w oknie izby i spoglądała na niego. Szedł wolnym krokiem wzdłuż muru osady, kopiąc kamień, który odbijał się od zabudowań i kamiennych murów ochraniających wioskę przed atakiem nieprzyjaciela. Z naprzeciwka szli bracia Gremin i Gromar, którzy uważali się za najbardziej męskich młodzieńców w osadzie. Obaj już jakiś czas wcześniej oznajmili, iż wybierają się do Zakonu Żelaznego Szpona, aby zostać największymi wojownikami tych czasów. Ich ojcem był bogaty handlarz z osady, sprzedający przedmioty znalezione przez górników pod ziemią. Były to niezwykle rzadkie i cenne rzeczy, takie jak łapa Skalnego Niedźwiedzia wymarłego kilkaset lat wcześniej. Kromar wiedział, że spotkanie z nimi nie okaże się najprzyjemniejsze, ponieważ obydwaj bardzo lubili chwalić się swoim bogactwem. Gremin i Gromar byli bliźniakami. Co więcej, matka zawsze ubierała ich w ten sam sposób, aby żaden z nich nie czuł się biedniejszy od drugiego. Aby ich rozróżnić, wieszała Gromarowi na szyi czerwoną wstęgę z najdroższego materiału, aby wiedzieć, który z braci to który. Teraz każdy z nich miał na sobie długie czarne spodnie ze skóry wilka oraz białą jedwabną koszulę z czarnymi nitkami i złotymi guzikami. Obaj nosili buty ze skór mamutów, by podczas zimnych wiatrów nie było im zimno w stopy. Ich tusza w pewnym sensie również świadczyła o bogactwie rodzinnym. Aby dodać sobie parę centymetrów, starannie zaczesywali włosy do tyłu.

Kromar wiedział od razu, że nie obejdzie się bez zaczepek z ich strony i znów będzie musiał wysłuchiwać drwin. – Co, znów Palimarena odprawiła cię z kwitkiem? – zapytał Gremin, zerkając od razu na brata, który zaczął się śmiać. – Masz za mało pieniędzy, aby taka dziewczyna cię zechciała.

– Tak, lepiej zostań przy swoich wieśniaczkach, które możesz łapać na te swoje niby piękne oczka – dorzucił Gromar, śmiejąc się jeszcze głośniej, a potem złapał za bark Gremina.

– Czy wy macie jakiś problem? – mruknął Kromar. – Nie macie swoich zajęć?

– Zakończyliśmy już liczyć przychód z dzisiejszych zysków taty.

– I co, okazało się, że wasz ojciec znów okradł króla? – odciął się Kromar, gdyż wiedział, że ojciec bliźniaków oszukuje króla Henricha I, oddając do skarbca tylko jedną dziesiątą z tego, co oddać powinien.

– Nasz tato nie kradnie! – Gromar zacisnął pięść ze złości. – Jest uczciwym kupcem, a ty nam zazdrościsz, że możemy mieć wszystko.

– Tak, my nie musimy prosić się ojca o kilka złotych monet albo biegać po lesie jak twój przyjaciel i szykować drewno dla nas.

Kromar zapomniał już o przykrości, jaka go spotkała ze strony Palimareny – teraz poczuł straszny gniew. Najchętniej za te słowa pokazałby bliźniakom, jak traktuje ludzi, którzy obrażają jego rodzinę i rodzinę jego przyjaciela. Wiedział jednak, że w pojedynkę nie da im rady, a nawet może zyskać kilka niepotrzebnych siniaków na ciele. Z tego powodu wolał powstrzymać się od komentarza.

– Gremin, myślisz, że jeśli poprosimy tatę, to kupi nam kuźnię ojca Kromara?

– Na pewno tak, ile taka kuźnia może być warta? Dwie monety? – Bliźniacy nie odpuszczali i wciąż starali się sprowokować Kromara do bójki.

– Może i stać was na kupno kuźni mojego ojca, ale serca do pracy kowala nie kupicie za żadne pieniądze. – Kromar, wypowiadając te słowa, poczuł dumę. Jego tata po kilkanaście godzin dziennie pracował przy ogromnej temperaturze, aby on i jego rodzina mogli spać spokojnie, wiedząc, że nie zabraknie im pożywienia ani dachu nad głową.

Gromar, słysząc te słowa, poczuł się strasznie urażony i jeszcze mocniej dążył do sprowokowania przeciwnika. Wiedział, że jeśli nie ma w pobliżu Paladiusa, to wraz z bratem poradzą sobie bez większych kłopotów z drobnym chłopakiem.

– Moim zdaniem, nie musimy kupować serca do pracy – wystarczy, że kupimy twojego ojca i on będzie dla nas pracował za darmo.

Kromar, gdy tylko usłyszał te słowa, ruszył zdecydowanym krokiem w stronę bliźniaków. Może i był na straconej pozycji z powodu lichej postury oraz liczebnej przewagi braci, jednak wiedział, że nie pozwoli on obrażać swojej rodziny.

Gromar i Gremin byli już gotowi, aby rzucić się na osamotnionego Kromara, gdy nagle usłyszeli:

– A może tak będziemy się bić dwóch na dwóch, a nie wy dwaj przeciwko jednemu?

Bliźniacy stanęli nagle w miejscu, jakby ktoś rzucił na nich czar zamrożenia, gdy dostrzegli wysoką, dobrze zbudowaną sylwetkę Paladiusa. Kromar odetchnął z ulgą, gdy zobaczył przyjaciela, ponieważ wiedział, że teraz to on ma przewagę nad przeciwnikami.

– Co mowę wam odjęło? – rzucił w kierunku braci Kromar. Paladius przyjął postawę do walki. – Dwóch na jednego to chcieliście się bić, a teraz, jak się szanse wyrównały, to już was strach obleciał? – dodał.

– Nas strach? Przed kim? Bo chyba nie przed wami, mięczaki. – Gromar, wbrew swoim słowom, zaczął się powoli kierować w stronę karczmy i pociągnął za sobą brata. – To jeszcze nie koniec, Kromar. Nie możesz się ciągle ukrywać za plecami swojego ochroniarza.

Bracia zniknęli za rogiem karczmy – słychać było tylko ich pośpieszne kroki.

Paladius podszedł do przyjaciela, przywitał się serdecznie i mrugnął do niego. Kromar ucieszył się bardzo na jego widok, nie tylko dlatego, że uratował mu skórę, ale również z powodu rozmowy, jaką wreszcie mógł z nim przeprowadzić.

– Dobrze, że przyszedłeś, uratowałeś im skóry. – Uśmiechnął się i obaj ruszyli w stronę bramy wschodniej.

Szli do granicy świata ludzi, aby móc rozpocząć ostatni już bieg. Gdy dotarli na miejsce, z którego zawsze zaczynali, ruszyli wolno w stronę pól Milnach. Utrzymywali równe tempo, biegnąc obok siebie. Kromar opowiadał przyjacielowi, jak dzisiaj potraktowała go Palimarena i jak poczuł się w tym momencie.

– Dziwisz się jej, przyjacielu? – zagadnął Paladius.

– No nie, miała prawo tak zareagować po tym, jak ją potraktowałem. – Kromar spuścił głowę. Wiedział, że przedmiotowe traktowanie dziewczyn raczej nie podobało się Palimarenie. Podążając dalej, wciąż ze sobą rozmawiali. Najpierw na temat jutrzejszego festynu, potem o tym, jak to będzie, gdy dostaną się do Zakonu. Nagle jednak Paladius się zatrzymał i chwycił przyjaciela, aby i on przystanął. Kromar zastanawiał się, co się stało. Paladius, jako ten bardziej wysportowany, nie miał problemu z bieganiem. Nigdy wcześniej nie zatrzymywał się, aby złapać oddech.

– Tchu ci brakło, przyjacielu? – zapytał mimo wszystko Kromar.

– Nie, zobacz tam. – Paladius wskazał palcem w lewą stronę, na łąkę pełną kwiatów.

Kromar popatrzył w miejsce wskazane przez przyjaciela. W odległości kilkunastu metrów zauważył dziwną czarną postać. Nie był pewien, co to takiego, ale wiedział na pewno, że nie pochodzi ze świata ludzi. Obaj wolnym i ostrożnym krokiem udali się w stronę owej postaci, która stała nieruchomo i wpatrywała się prosto w nich. Gdy podeszli nieco bliżej, mogli dostrzec więcej szczegółów. Wyglądem istota nie przypominała żadnej znanej im rasy zamieszkującej Almazar. Twarz przypominała kojarzyła się z ptasim łbem o wielkich czarnych oczach i małym dziobie zamiast ust. Postać ubrana była na czarno, w stary podarty płaszcz z kapturem. Jej stopy przypominały kurze nóżki z wielkimi pazurami na zakończeniach czegoś, co było chyba palcami tej kreatury. Przyjaciele nie zauważyli, aby postać miała ręce. Stała tak przez dłuższą chwilę i przyglądała im się, co jakiś czas ruszając głową na boki jak sowa. Kromar wiedział już, z kim mają do czynienia. Trafili na Strzygę, upiorną wiedźmę zza przełęczy Czarnego Wichru. Gdy chłopak był młodszy, tata opowiadał mu historię o stworzeniach, które przychodziły nocą pod mury osad. Porywały wtedy zwierzynę, ale również dzieci bawiące się na łąkach bez opieki dorosłych. Zawsze myślał, że ojciec opowiada mu to, aby go nastraszyć i odwieść od samotnych wycieczek z dala od wioski. Wiedział teraz, że wcale nie opowiadał mu bajek, lecz historie o prawdziwych potworach. Pamiętał dokładnie opowieści o ich wyglądzie oraz o sile, jaką posiadają te bestie.

– Co to za kreatura? – odezwał się Paladius.

– To Strzyga, jest bardzo niebezpieczna i sprytna. – Kromar chwycił za rękojeść noża, który miał przy pasie. – Musimy uważać. Zapewne zaraz nas zaatakuje.

Paladius nie miał przy sobie żadnej broni, więc chwycił za grubą gałąź leżącą nieopodal nich. Wiedział, że jeśli dobrze trafi napastnika, to wystarczy, aby go obezwładnić.

– Skąd ona się tu wzięła? – zapytał Paladius

– Nie wiem, ale to nieważne – rzekł Kromar. – Jeśli chcemy być Zakonnikami, to musimy ubić tę poczwarę. Na pewno nie przybyła tutaj na kubek herbaty lipowej twojej mamy.

Strzyga stała nadal naprzeciwko przyjaciół i wciąż tylko kręciła głową to w lewo, to w prawo. Nagle otworzyła dziób i wydała głośny pisk. Wyprostowała ręce, które miała schowane za plecami. Jej dłonie nie posiadały palców, lecz długie i ostre pazury, którymi bez problemu przebiłaby ciała chłopaków. Wydając kolejny pisk, ruszyła pewnym krokiem w ich stronę. Gałąź Paladiusa miała większy zasięg od noża przyjaciela, więc większy z przyjaciół ruszył jako pierwszy w stronę bestii. Chłopcy nie czuli strachu przed starciem z tak trudnym przeciwnikiem. Wiedzieli, że muszą go pozbawić życia.

Strzyga dopadła przeciwników, przecinając powietrze pazurami i próbując trafić Paladiusa. Ten jednak umiejętnie unikał jej ciosów. Tymczasem nadbiegł Kromar i wyskakując w górę, zadał cięcie nożem, trafiając Strzygę i lewe ramię. Potwór zawył z bólu i przyklęknął na prawe kolano. Paladius, widząc to, zadał pchnięcie swoją gałęzią. Bestia natychmiast padła na ziemię i aby uniknąć dalszych ciosów, nadal wymachiwała swoimi ostrymi jak brzytwa pazurami. Świst przecinanego powietrza przypominał wiatr hulający po pustej izbie. Wojownicy zrozumieli, że nadeszła ich szansa – mogli unieruchomić bestię i zakończyć jej żywot. Paladius przycisnął Strzygę gałęzią, aby nie mogła wstać, natomiast Kromar zbliżył się, uklęknął nad nią i szybkim ruchem wbił nóż prosto w serce przeciwniczki. Ta zawyła jeszcze głośniej niż ostatnio, ale był to już jej ostatni krzyk. Potworne oczy zgasły, a sama Strzyga ułożyła głowę na ziemi. Paladius i Kromar odnieśli swoje pierwsze zwycięstwo nad bestią zza przełęczy. Po wygranym pojedynku przyjaciele chwycili bestię za nogi i zawlekli ją do osady. Musieli poinformować wodza wioski o sytuacji, która miała miejsce na polach Milnach. Gdy ciągli truchło Strzygi przez rynek w stronę domu przywódcy osady, cała zgromadzona tam ludność wskazywała na nich palcami. Jedni bili brawo za bohaterski wyczyn, inni zaś byli zaniepokojeni faktem, skąd wziął się potwór. Gdy chłopcy dotarli pod schody prowadzące do domu przywódcy, upuścili ciało bestii na ziemię i czekali, aż wyjdzie do nich Zych Twardy. Dom rejenta był najładniejszym w całej osadzie. Zrobiono go z czerwonego kamienia – wyjątkowo drogiego materiału, na który pozwolić sobie mogli jedynie najbardziej majętni ludzie. Drzwi wejściowych broniły dwa posągi Lwów z trzema ogonami, które znajdowały się w herbie rodowym Zycha. Same drzwi zaś wykonano z dębu. Posiadały one dwa skrzydła otwierane na zewnątrz. Do wejścia prowadziło osiem stopni, również z drzewa dębu. Cała miejscowa ludność zbiegła się przed domem, aby podziwiać wyczyn młodych wojowników. Miejscowy kowal Stamit, ojciec Kromara, gdy zauważył osiągnięcie syna, poczuł wielką dumę. Zrozumiał, że jego syn staje się wojownikiem godnym dzierżyć miecz, który już dawno dla niego wykuł.

– Brawo, synu, jestem z ciebie dumny.

– Dziękuję, tato.

Stamit poklepał syna po ramieniu i obaj uśmiechnęli się do siebie.

Wtedy otworzyły się drzwi domu rejenta, a gospodarz stanął na najwyższym stopniu schodów. Rozejrzał się, nie wiedząc, dlaczego tak wielu ludzi zgromadziło się przed jego domem. Gdy spojrzał na swoich przyjaciół, zauważył, że przed schodami stoją dwaj chłopcy. Wiedział, kim są, ponieważ starał się mieć dobry kontakt z każdym mieszkańcem osady. Przypomniało mu się, jak kiedyś Kromar próbował zauroczyć córkę króla, gdy przyjechała wraz z ojcem do Otrimii. Sytuacja, jaka z tego wynikła, bardzo go rozbawiła i nawet teraz, kiedy sobie o niej przypomniał, uśmiech zawitał na jego twarzy. Szybko jednak zgasł, gdy mężczyzna zauważył truchło Strzygi leżące na ziemi.

– Skąd ona się tu wzięła? – zapytał, schodząc ze schodów, by stanąć obok chłopaków.

– Zychu, mój syn i jego przyjaciel ubili tę bestię na polach Milnach – oznajmił Stamit.

– Sami to zrobiliście? – spytał dwójkę przyjaciół Zych, patrząc na nich z wielkim podziwem.

Paladius opowiedział rosłemu przywódcy całą historię, nadmieniając, gdzie spotkali Strzygę i w jaki sposób pozbawili ją życia. Na twarzy Zycha widać było zadowolenie. Rejent poinformował ich prędko, że ten wyczyn nie zostanie zapomniany, a oni otrzymają stosowne wynagrodzenie. Stamit poczuł wtedy jeszcze większą dumę z syna.

Zych zwołał zebranie w swoim domu, aby wraz z członkami rady starszych mogli porozmawiać o Strzydze, która zapuściła się tak daleko w świat ludzi. Same ciało potwora nakazał spalić, a prochy rozsypać za granicą. Zapach, jaki wydzieliały palone pióra, miał dać poczwarom zza Przełęczy do zrozumienia, że ludzie ubili ich jedną z nich i z każdą kolejną zrobią to samo. Stamit i Brax, myśliwi, chwycili ciało, aby wykonać polecenie otrzymane od przywódcy osady. Donieśli zwłoki do miejsca, w którym co wieczór rozpalane było wielkie ognisko w celu odstraszania latających bestii oraz dające znać innym osadom, że u nich nie dzieje się nic złego. Mężczyźni ułożyli ciało na przygotowanym wcześniej stosie drewna, a potem oblali je oliwą i podpalili. Zapach unoszący się nad ogniskiem nie należał do najprzyjemniejszych. Gdy ciało Strzygi zamieniło się w popiół, zebrali go metalową łopatką i wrzucili do starego glinianego garnca. Brax wziął naczynie z popiołem bestii i poszedł nad granicę, by rozsypać je tak, jak nakazał Zych. Nad niziną zaczęło zachodzić słońce, a ognisko w wiosce zapłonęło na dobre. Strażnicy murów dokonali nocnej zmiany, natomiast osadnicy powoli kończyli swoje zajęcia i układali się do snu.

W domu Zycha Twardego zebrała się Rada Starszych, aby postanowić, co dalej zrobić z faktem pojawienia się Strzygi na polach Milnach. Rozmówców było sześciu: Kramonin, najstarszy i najbardziej doświadczony w walce, Glaxslar oraz Rozalin, mistrzowie kręgu czarodziejów z Góry Maragunt, a także trzech byłych kupców – Waroxa, Lumona i Norxona. W czasach swojej świetności ci ostatni byli jednymi spośród największych kupców, jakich widział Almazar. Znali wielu wpływowych ludzi, którzy pomagali osadzie na różne sposoby.

Obradujący rozsiedli się dookoła niewielkiego ogniska na środku izby, zajmując rozłożone tam poduszki. Wewnątrz dom Zycha zachwycał bogactwem jeszcze bardziej niż na zewnątrz. Na ścianach wisiały głowy zwierząt i bestii, które gospodarz niegdyś upolował. W rogu izby stał niewielki biały stół, przy którym przywódca osady pisał listy do swoich przyjaciół, a także raporty do króla Henricha I. Obok stolika ustawiono stojak na wielki miecz Zycha. Broń była niezwykła – rękojeść owleczono bowiem paskami skóry z Kromlika, jej główkę ozdobiono wielkim czerwonym rubinem, a klinga, długa i ostra, posiadała przy rękojeści dwa duże kolce. Na drugim końcu izby stał wielki tron pokryty skórami wilków i wargów, na którym Zych siadał, gdy czytał listy lub stare zwoje, a także gdy chciał przemyśleć różne sprawy. Zdarzało się też, że wybierał go, aby po prostu odpocząć.

Zych przyniósł tacę z kielichami oraz najlepsze Iońskie wino, jakie posiadał. Robił to wszystko sam, ponieważ nie miał on żony. Twierdził, że tak będzie lepiej, ponieważ on, jako wojownik, mógłby zginąć na polu bitwy, a nie chciał, by jego żona została wdową, natomiast dzieci sierotami. Gdy każdy z gości miał już puchar pełen wina, Zych usiadł między nimi na poduszce.

– Przyjaciele, jakie jest wasze zdanie na ten temat?

– Myślę, że to był zwiad – odparł Kramonin, najstarszy mieszkaniec wioski i zarazem najbardziej doświadczony wojak. – Bez powodu by tu nie przylazła. Mah-Gal-Dol musiał wysłać ją, aby ta zbadała, jakie są nasze poczynania.

– Uważam, że Kramonin ma rację – powiedział Rozalin – ale również może być też inny powód.

– Jaki?

– Została wysłana, aby przedostać się do Śnieżnych Gór w celu poinformowania bandytów o planach czarnego władcy. – Glaxslar był przekonany, że ma rację, ponieważ doszły go informacje o innych stworach próbujących przedostać się przez świat ludzi.

– Jeśli masz rację, to musimy o tym poinformować króla. – Zych wstał, podszedł do białego stolika i zaczął pisać list. Gdy zabezpieczał pismo do króla, odbijając swój pierścień na rozgrzanym wosku, starszyzna rozmawiała nadal na temat wydarzeń, jakie miały ostatnio miejsce.

Wiedzieli, że nie są to dobre znaki. Uważali, że pan ciemności do czegoś się szykuje, ale nie wiedzieli jeszcze do czego. W czasie tej rozmowy do domu wszedł wezwany wcześniej Frinol, posłaniec Zycha. Rejent wręczył mu pismo i kazał niezwłocznie udać się do króla.

Frinol, nie czekając długo, wybiegł z izby, dosiadł swego konia i co tchu pognał w stronę Rolamindu.

Zych, wraz z radą starszych, siedzieli jeszcze przez dłuższą chwilę na miękkich poduszkach dookoła ogniska, rozmyślając nad tym, jaka będzie ich przyszłość.

Rozdział 2

Tego dnia w osadzie miał się odbyć festyn na cześć zebranych plonów. Pogoda temu nie sprzyjała – niebo było ciemne, lecz w niektórych miejscach promienie słoneczne przebijały się przez gęste jak dym z kuźni chmury. Mieszkańcy kończyli już ozdabianie osady kolorowymi kwiatami oraz wianuszkami uplecionymi z łanów zboża. Do wioski zaczęli też przybywać zaproszeni z tej okazji goście oraz osoby z różnych stron i krain, aby wspólnie z mieszkańcami świętować zakończenie sezonu rolnego. Obok miejsca, gdzie dzień wcześniej zostało spalone ciało Strzygi, miejscowy cieśla, wraz ze swoim czeladnikiem, ustawiali podest, który wieczorem miał służyć do występów, tańca oraz corocznego przemówienia Zycha Twardego, który dziękował rolnikom za ich poświęcenie i prace na rzecz osady. Otrimia tętniła życiem. Karczma była wypełniona po brzegi, nawet dostawiono dodatkowe drewniane ławki przed wejściem, aby pomieścili się tam wszyscy chętni, którzy chcieli spróbować słynnego w całej krainie Miodu korzennego. Dzieci biegały po osadzie, starając się łapać mydlane motyle wyczarowywane dla nich przez Rozalina, kobiety zaś oglądały wystawione przez kupców stragany z zamysłem zakupienia sobie nowych garnców bądź biżuterii. Czas upływał błogo i spokojnie. Zych, który wciąż miał w myślach Strzygę, przyglądał się temu wszystkiemu, stojąc na schodach swego domu. Zastanawiał się, co może oznaczać fakt, iż zapuściła się w głąb Almazar, jakie przydzielono jej zadanie. Być może miała przedostać się z informacją do bandytów zamieszkujących jaskinie na zachodzie kraju, a może tylko wypuściła się tak daleko od granicy w poszukiwaniu pożywienia. Wtem poczuł na plecach zimny powiew wiatru. Uniósł więc głowę i popatrzył w stronę przełęczy. Zimny dreszcz przeszył jego ciało niczym strzała, gdy mężczyzna zauważył wielką smugę czarnego jak smoła dymu, unoszącą się nad przełęczą. Nigdy wcześniej nie widział czegoś takiego – wiedział już, że owa Strzyga nie znalazła się przypadkiem w rejonie jego osady. Paladius od samego rana chodził zmartwiony, gdyż wiedział, że nadszedł właśnie dzień, w którym chcą oznajmić z Kromarem chęć wstąpienia do Zakonu. Wiedział również, że czeka go trudna rozmowa z ojcem. Mógł zrobić tak, jak doradzał mu przyjaciel – nie mówić ojcu nic aż do wieczora, gdy obwieszczą to przed całą wioską. Wtedy być może reakcja ojca nie okaże się aż tak straszna, jak Paladius przypuszczał. Chłopak był jednak przekonany, że musi porozmawiać z nim wcześniej, gdyż nie będzie to zapewne łatwa rozmowa i nie chciał, by ojciec krzyczał na niego przed całą ludnością, która zbierze się wieczorem na rynku. Nie wiedział jednak, jak ma to zrobić – czy dać mu tylko do zrozumienia, że chce iść do Zakonu, czy lepiej powiedzieć to wprost. Już kilka razy śniła mu się sytuacja, w której przedstawia swoje plany oraz reakcja ojca na tę wiadomość. W każdym z tych snów Emadius zachowywał się tak samo – kategorycznie zabraniał chłopcu akcesu. Gdy Paladius wciąż rozmyślał nad tym, co go czekało, usłyszał kroki ojca.

– Chodź, synu, musimy iść dziś wcześniej do lasu, ponieważ chciałbym zdążyć wrócić, zanim te miejscowe ochlaptusy wypiją mi wszystki miód korzenny w karczmie – rzucił Emadius.

Paladius wstał energicznie z małego drewnianego krzesełka i spojrzał prosto w oczy ojca. Postanowił powiedzieć mu od razu, o co mu chodzi. Nie chciał pleść bajek z nadzieją, że może sam się domyśli, o co chodzi. Wiedział, że musi być stanowczy oraz pewny siebie i nie może pozwolić ojcu, aby go przegadał. Wziął głęboki wdech, stanął twardo na nogach i zaczął dość nieśmiało.

– Chcę iść do Zakonu. Wiem, że nie podoba ci się ta decyzja. Już postanowiłem i nieważne, co powiesz, i tak jej nie zmienię.

– Myślisz, synu, że się nie domyśliłem? – przerwał mu Emadius. – To wasze codzienne bieganie z Kromarem. Zabicie Strzygi… Nie każdy miałby tyle odwagi, aby ubić tę bestię, a już na pewno nikt w waszym wieku.

Paladius nie wiedział, co powiedzieć – przygotowywał się na wiele możliwości, lecz tej jednej nie przewidział. Emadius wprowadził mętlik do głowy chłopaka. Paladius stał więc osłupiały i zupełnie zaskoczony.

– Ale…

– Poczekaj – wszedł mu w słowo Emadius. – Zanim zaczniesz kłamać, pozwól, że ja powiem coś pierwszy. Od bardzo dawna o tym wspominałeś, byłem temu przeciwny, lecz gdy usłyszałem, co zrobiliście wraz z Kromarem na polach Milnach, postanowiłem jeszcze raz przemyśleć całą sprawę i zmieniłem zdanie.

Paladius stał jeszcze bardziej osłupiały niż wcześniej.

– Jesteś młody, pełen energii i nie mogę ci zabronić wstąpić do Zakonu. To jest twoje życie i możesz z nim zrobić co zechcesz. A ja mogę cię jedynie wspierać i cieszyć się twoim szczęściem. Dodam jeszcze, że jestem z ciebie dumny, synu i twoja matka również by była.

W oku Paladiusa zakręciła się łza. Nigdy nie przypuszczał, że jego ojciec nie będzie stał mu na drodze do spełnienia marzenia. Zawsze uważał, że będzie musiał dokonać trudnego wyboru między szkołą a rodzicem.

Obydwaj postanowili zrezygnować z dzisiejszej pracy. Rozsiedli się przy małym sosnowym stoliku i zaczęli rozmawiać na temat Zakonu, egzaminów wstępnych oraz przyszłości, jaka czeka Paladiusa, gdy uda mu się ukończyć szkolenie.

Zbliżał się wieczór. Z karczmy dochodziły już pierwsze śpiewy i okrzyki radości pijanej ludności. Po całej osadzie rozstawiono płonące pochodnie, które oświetlały nawet najciemniejsze zakamarki. Ludzie zaczynali zbierać się coraz liczniej na rynku, gdzie oglądali występy kuglarzy z najdalszych zakątków Almazar. W swym bogato urządzonym domu, Zych, siedząc na swym potężnym tronie, układał w głowie ostatnie słowa przemówienia. Wciąż miał przed oczyma widok czarnego dymu unoszącego się nad przełęczą. Nie był pewien, cóż mógł oznaczać. Czy Mah-Gar-Dol przygotowywał swoją armię, czy może jedynie wybuchł pożar po drugiej stronie gór?

– Jeżeli pomioty ciemności przygotowują się na kolejny atak, czy ludy Almazar będą na to przygotowane? Długi okres pokoju uśpił naszą czujność i w razie ataku, możemy ponieść wielkie straty, nim król wyśle wojowników Zakonu z odsieczą.

Zych z natury był strategiem – zawsze wolał mieć wszystko poukładane. Nie lubił, gdy coś go zaskakiwało, na każdą okoliczność miał kilka rozwiązań. Gdy jeszcze był uczniem Zakonu, jego ulubionym przedmiotem były strategie wojenne. Nie miał pewności, czy jego osada zdoła odeprzeć pierwszą falę ataku. Słysząc dochodzące z zewnątrz śpiewy, wstał i podszedł do okna. Widząc bawiących się na zewnątrz ludzi, poczuł strach. Lęk przed tym, co może im się przytrafić. Było to obce mu uczucie, ponieważ nigdy dotąd nie odczuwał podobnych emocji. Nie na darmo otrzymał przydomek „Twardy”, dawniej nie znał bowiem litości dla wroga, a podlegli mu ludzie stanowili świetnie wyszkolony oddział. Wiedział, że mieszkając w osadzie, stracił swą charyzmę oraz zdolności przywódcze. Współosadnicy stali się dla niego rodziną i podczas walki z najeźdźcą nie byłby w stanie myśleć racjonalnie, ponieważ robiłby wszystko, aby uratować każdego z towarzyszy. Nie umiałby wysłać ich do walki ze świetnie wyszkolonymi mrocznymi Elfami czy nawet Ghulami, które od dnia narodzin szkolono w jednym celu – aby zabijały każdego, kto stanie im na drodze. Gdy Zych stał przy oknie, obserwując mieszkańców, ktoś zapukał do drzwi. Gdy gospodarz otworzył, zobaczył Frinola. Posłaniec wrócił z odpowiedzią króla na raport o napotkanej i zabitej przez chłopców Strzydze. Nie zwlekając ani chwili, Zych wziął list, zerwał pieczęć i zaczął czytać:

Drogi Zychu,

Informacje o bestii napotkanej nieopodal waszej osady, które mi przekazałeś w swym raporcie, są bardzo niepokojące. Strzygi nigdy bez powodu nie zapuszczały się do naszej krainy. Zapewne miała ona w tym jakiś cel. Nazajutrz zwołam specjalną naradę z senatem oraz dowódcami poszczególnych dywizji. O naszych postanowieniach poinformuję Cię w późniejszym czasie. Twoim zadaniem na dzień dzisiejszy będzie zwiększenie ilości strażników pilnujących granicy oraz zorientowanie się, w jakim celu wspomniana bestia przybyła na nasze tereny. Podnoszę stopień gotowości bojowej wszystkich wojsk. Rozkaz obowiązuje do mojego osobistego odwołania.

Król Henrich I Pod podpisem króla na liście widniała również jego pieczęć – głowa Warga oraz miecze, skrzyżowane pod nią, co dawało Zychowi pewność, iż list napisał król osobiście, a nie zastąpił go, jak zazwyczaj, jego nadworny skryba. Przywódca wioski pomyślał jeszcze przez chwilę, po czym odłożył list na biały stolik i odwrócił się w stronę posłańca. Nakazał mu poinformować dowódcę straży, że na jego rozkaz ma podwoić straż na każdym punkcie obserwacyjnym, lecz ma to zrobić w taki sposób, aby nie wzbudzić żadnych podejrzeń u mieszkańców oraz przybyłych gości bawiących się z okazji festynu. Poprosił również Frinola, aby ten przekazał Braxowi, że ma się stawić u niego w domu tuż po zakończeniu wieczornej przemowy Zycha. Posłaniec, nie czekając ani chwili i nie pytając o nic, wybiegł z domu rejenta, aby wypełnić powierzone mu zadania. Nad osadą zapadł zmrok. Ludzie czekali już tylko na przemówienie Zycha, które miało odbyć się już za chwilę. Kromar z Paladiusem stali nieco z boku, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Nerwy, jakie im towarzyszyły, okazały się tak silne, że obydwoje byli w stanie jeszcze zrezygnować z decyzji wstąpienia do Zakonu.