Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Brenda 7 wymiar

Brenda 7 wymiar

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-938126-3-9

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Brenda 7 wymiar

Po wielkim wybuchu powstaje nowy wymiar. Powoli zasiedlają go mieszkańcy Kotaliny. Nie zdają sobie sprawy, że pod ziemią istnieje państwo rządzone przez królową Mestę – okrutną, cyniczną i psychopatyczną wiedźmę. Obozy śmierci i rządy twardej ręki trzymają ten podziemny świat w ryzach. Pewnego dnia oba królestwa zderzą się ze sobą. Co z tego wyniknie? Między innymi to, że bez względu na płeć władza absolutna wyciąga na światło dzienne nasze najgorsze cechy.

Polecane książki

Niebezpieczeństwa onanizmu Jacques’a Louisa Doussina-Dubreuila to – jak sam tytuł wskazuje – zatrważająca opowieść o zgubnych skutkach nałogu, który od niepamiętnych czasów wyniszcza nasze społeczeństwa. Praca wydana po raz pierwszy w 1825 roku przytacza liczne świadectwa spisane przez nadobnych ...
Adam Floriański, który swoje zamiłowanie do historii i genealogii zamienił w sposób na życie, zobowiązuje się do odnalezienia polskich przodków pewnego zamożnego biznesmena ze Stanów Zjednoczonych. Wyrusza do wsi Sadowne aby przejrzeć kartoteki kancelarii parafialnej i porozmawiać z mieszkańcam...
Stolica Katalonii ma to, czego inne miasta mogą jej pozazdrościć: awangardową architekturę, która najpełniejszy wyraz znalazła w baśniowych budowlach mistrza Gaudiego, wiekowe zabytki, złociste plaże i jeden z największych stadionów piłkarskich w Europie. Odkryj Barcelonę z nową, wyjątkową serią ex...
Terapeutka Darcey Rivers wybiera się na wakacje, gdy w jej gabinecie zjawia się Salvatore Castellano, sycylijski producent win. Prosi, by wyjechała z nim na Sycylię i zajęła się jego czteroletnią córką, którą po wszczepieniu implantu słuchu trzeba nauczyć mówić. Gdy Darcey p...
Wszyscy mówią o Nowym Egzaminie Gimnazjalnym z matematyki. Media straszą, że będzie trudny! Nauczyciele straszą nowym typem zadań! Rodzice powtarzają ... Ucz się! A gimnazjalistów zalewa pot ! Jak przygotować się do egzaminu, by nie ośmieszyć się przed kolegami? Co zrobić, by nie zmartwić rodziców i...
CO ZROBIĘ Z Yeti, KIEDY JUŻ GO ZNAJDĘ? POWINIENEM UMIEŚCIĆ GO W ZOO, UGOŚCIĆ W SWOIM DOMU, A MOŻE ZAMKNĄĆ W MUZEUM?Daniel C. Taylor przez niemal 60 lat badań zadawał sobie te pytania. Doprowadziły go do wyjaśnienia zagadki legendarnego człowieka śniegu.Badacz znalazł odpowiedź w dolinie Barun – najb...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Viktoria Armstrong

Strona redakcyjna

Projekt okładki

Kinga Konopko

Redakcja i korekta

Katarzyna Wróbel

Skład i łamanie

BC Projekt

© Copyright by Viktoria Armstrong

ISBN 978-83-938126-3-9

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i
kopiowanie całości lub części publikacji zabronione bez pisemnej zgody
autora.

Druk i oprawa

Drukarnia Cyfrowa

OSDW Azymut sp. z o.o.

ul. Senatorska 31

93-192 Łódź

Napisałeś książkę i chcesz ją wydać? Zapraszamy do
serwisu Rozpisani.pl. Znajdziesz tu szeroki zakres usług wydawniczych,
dzięki którym Twoja książka trafi do księgarń. Pomożemy Ci dotrzeć do
czytelników na całym świecie!

Kontakt

www.rozpisani.pl

info@rozpisani.pl

Publikację elektroniczną przygotował:

Podziękowania

Drugi tom był dla mnie wyzwaniem. Przede wszystkim do
serca wzięłam sobie uwagi recenzentów po pierwszej książce. I tak
chciałabym podziękować za ich trafne uwagi, które przyczyniły się między
innymi do innego zakończenia w porównaniu z pierwszym tomem. Historia
7 wymiarów będzie miała oczywiście ciąg dalszy. Podziękowania należą
się też mojej rodzinie, dodającej mi skrzydeł, i serwisowi Rozpisani.pl.
Dziękuję ponownie moim córkom, które zawsze — bez względu na mój nastrój —
wspierały mnie. Ogromne podziękowania składam Kindze Konopko, która
zamiast okładek tworzy dzieła sztuki. Dziękuję również aktorkom sztuki Klimakterium za nagranie filmów promocyjnych Ametysty.

I

Furia przetoczyła się przez porcelanowobiałą komnatę.
Wokoło zadrżały magiczne witraże. Stojący po prawej stronie tronu kocioł
zaczął wydzielać zapachy świadczące o zakończonym procesie tworzenia
eliksiru. Dławiące opary współgrały z nastrojem królowej, która siedziała
wyprostowana jak struna na swoim kanciastym tronie. Jej oczy błyszczały
szkarłatem. Nie było widać białek, lecz jedynie soczystą czerwień,
czyniącą upiorne wrażenie. Dłonie zacisnęła na poręczach tronu z
wypolerowanej kości smoka, a jej palce zzieleniały z napięcia. Zwężone
usta królowej i mocno zaciśnięte zęby spowodowały, że jej twarz przybrała
mocno niepokojący wygląd.

— Jesteś nic nieznaczącym robakiem! — wrzasnęła
królowa.

— Tak, pani — wymamrotał.

— Jesteś nic niewartym darmozjadem! Dałam ci
siennik, cel życia, jedzenie, a nawet doświadczyłeś zaszczytu służenia mi.
A ty?!

Dotknęła palcami naszyjnika z miedzi i srebra w
kształcie trzech splecionych w walce smoków. W momencie gdy jej granatowe
paznokcie musnęły wisiorek, oczy smoków błysnęły jasnym światłem.
Lustrowała klęczącego mężczyznę przeszywającym wzrokiem. Zaczęła
wypowiadać pod nosem zaklęcia, a brzęczenie przybierającej na sile formuły
roznosiło się po sali. Dźwięk był natarczywy, jakby do pomieszczenia
wleciał rój szerszeni. Mamrotała pod nosem swoje inkantacje, powodując u
mężczyzny utratę tchu. Sługa złapał się za szyję, a jego źrenice się
rozszerzyły. Próbował zaczerpnąć powietrza, ale tylko otwierał usta jak
ryba wyciągnięta ze stawu. Gardłowym, lekko słyszalnym głosem wydobył z
siebie:

— Błagam…

— Ty mnie błagasz? Jakie to urocze. — Uśmiechnęła
się do niego, obnażając zęby, wyglądające, jakby właśnie zostały wybielone
i wyrównane na podobieństwo „gwiazd magów z podziemia”. — Przecież mnie
nienawidzisz. Próbowałeś zbuntować moich służących i niewolników.
Niesamowite, jaki jesteś słaby. Nigdy nie zrównasz się z kobietą.
Przypominam ci, że ja jestem nawet więcej niż kobietą, jestem jedyną
prawowitą władczynią tego świata. Królową królowych. Mam moc, o jakiej
nawet nie śniłeś. To przez twój podgatunek setki lat temu mój lud musiał
zejść do podziemia. Tacy jak ty czy Areon sprowadzają na nas same
nieszczęścia.

Mężczyzna leżał na podłodze, wpatrując się
wytrzeszczonymi oczyma w królową. Z uszu zaczynały mu wypływać cieniutkie
strużki krwi. Jego ręce próbowały zerwać niewidzialne obręcze zaciskające
się na jego szyi. Paznokciami rozdzierał skórę, która zwisała teraz już
płatami, obnażając nagie, niczym niechronione mięśnie i wnętrzności. Jego
żywot dobiegał końca i mężczyzna miał pełną tego świadomość. Jednak nawet
przez chwilę nie żałował, że starał się uwolnić mężczyzn spod jej władzy.
Może on był tym pierwszym? Może przyjdą po nim następni? Z tą myślą zgasł,
zwinięty w kłębek. Jego ciało zaczęło drgać w przedśmiertnych spazmach.
Leżał bezwładnie na zimnej, marmurowej podłodze wysadzanej kamieniami na
tle misternej mozaiki.

— Dradonie, podejdź tutaj. — Jej twarz opromienił
ciepły, życzliwy uśmiech, a rysy złagodniały. Bez wątpienia była
zjawiskowo piękna. Tylko oczy wciąż miały kolor wina.

Młody mężczyzna podbiegł szybko. Miał spuszczoną głowę
i oczy wbite nieruchomo w podłogę. Tak jak nieszczęśnik leżący u jej stóp
na szyi nosił subtelnie błyszczący łańcuszek. Jego gęste długie włosy były
spięte z tyłu i spływały mu po niewiarygodnie umięśnionych plecach.
Usłużność zupełnie nie współgrała z wyglądem mężczyzny. Miał ponad dwa
metry wzrostu i ciało boga. Odziany w obcisłą szatę uwalniał wyobraźnię
każdej kobiety, która na niego spojrzała.

— Tak, pani? — wyszeptał, wpatrując się nadal
nieruchomo w podłogę.

— Gdybyś był tak miły, Dradonie, i przygotował
dla mnie kąpiel w płatkach kwiatów oraz łoże. Muszę się zrelaksować.
Zdrady zawsze mnie wykańczały. I zabierz te zwłoki, psują mi estetykę
komnaty. A! Zawołaj też Evrina, mam zapotrzebowanie na jego usługi. Mam
nadzieję, że ostatnimi czasy nie był eksploatowany przez inne królowe.

— Tak, pani.

Dradon wycofał się w kierunku drzwi, pozostając
przodem do królowej. Przy drzwiach obrócił się i wyszedł do holu. Lubiła
patrzeć, jak się oddala. Jego pośladki były takie nęcące. Po chwili
powrócił z czyszczącą lampą. Wraz z nim przyszła również młoda kandydatka
na czarownicę. Miała może jedenaście lat i piękne rude loki spięte z tyłu
granatową wstążeczką. Ubrana w turkusowy habit uczennicy, który był trochę
na nią przyduży, stanowiła miły dla oka widok, mimo że w tamtej chwili
mocno kontrastowała z obrazem komnaty. Nauki pobierała już od ponad roku,
dlatego też dla wprawy mogła pomagać, jako mała czarownica, w komnatach
królowej. Dotknęła lampy i wypowiedziała zaklęcie. Dradon oświetlił
miejsce, w którym przed chwilą leżał nieszczęśnik. Dobrze jednak, że
został usunięty przez innych podwładnych, tak zwanych czyścicieli. To nie
był odpowiedni widok dla dziecka. Lampa miotała iskrami i barwami,
wysysała pozostałości śmierci i krwi, jednocześnie impregnując marmury i
ukryte w nich kamienie. Wszystko na powrót lśniło. Królowa siedziała nadal
na tronie, a jej twarz zdradzała zadowolenie z efektu. Uśmiechnęła się do
filigranowej, rudej dziewczynki.

— Sebille, podejdź do mnie, dziecko.

Dziewczynka dygnęła i zbliżyła się do królowej. Mimo swego wieku była dostojna w ruchach. Odznaczała się
gracją i elegancją, które to cechy posiadała również jej matka.

— Tak, ciociu Mesto.

— Widzę, kochanie, że robisz postępy. Mama byłaby
z ciebie dumna, moje słoneczko. — Pogłaskała ją po głowie tak czule i
delikatnie, że Sebille od razu wdrapała się jej na kolana i przylgnęła do
niej swoim drobnym ciałkiem.

— Ciociu, czy myślisz, że mogłabym mieć trochę
wolnego od szkoły? Chciałabym się pobawić z dziewczynkami. One mają wolne
w każdym tygodniu, a ja nie miałam już wolnego do trzech miesięcy. —
Spojrzała na Mestę swoimi dużymi zielonymi oczami tak błagalnie, że
niejeden kot by się nie powstydził.

— Eh, kochanie, no wiesz, ty jesteś księżniczką.
Twoja mama chciała, abyś pobierała u mnie nauki. Wiesz, że nikt nie nauczy
cię tyle co ja.

— No ale ciociu, przecież wiesz, że robię
postępy. Mam najlepsze wyniki w klasie. Nigdy się nie spóźniam, a mój test
na czarownicę dopiero za pięć lat. Czy te dwa dni wolnego naprawdę będą
takim kłopotem? Proooszę…

— Eh, co ja z tobą mam. Dobrze, powiem
nauczycielom, żeby dali ci te dwa dni wolnego.

— Trzy? — Spojrzała znowu na nią oczami
niewiniątka.

— Nie przesadzaj, młoda damo. Jak przeholujesz,
to będzie zero.

— Naprawdę dostanę te dwa dni?

— Tak, dostaniesz. Nawet możesz sobie wybrać
które.

— Oj, ciociu, jesteś kochana. Dziękuję!

Mała z radości tak piszczała, że mało co bębenki w
uszach nie popękały. Rzuciła się na szyję królowej i ścisnęła ją tak mocno
swoimi chuchrowatymi rączkami, że omal nie udusiła swojej cioci.

— Dziękuję, dziękuję, ciociu.

Zeskoczyła z kolan i pognała w podskokach w kierunku
komnat treningowych. Nad jej głową zaczęły migać kolorowe iskierki.

— Oj, nasza Sebi będzie się musiała jeszcze dużo
nauczyć o kontrolowaniu mocy.

Do komnaty wszedł, zgięty wpół, kolejny służący i
oznajmił, że kąpiel przygotowana, a Evrin jest do jej usług. Wstała z
tronu z gracją, choć przy jej wzroście stanowiło to nie lada wyzwanie.
Była potężną kobietą, choć nie grubą. Dorównywała wzrostem niejednemu
usłużnemu. Włosy miała krótkie jak na sprawowanie takiego urzędu. Nie
przejmowała się jednak konwenansami — proste jak sznurki blond włosy
sięgały jej lekko za uszy. Nosiła powłóczystą suknię z materiału, który
przy odpowiednim oświetleniu odkrywał jej wszystkie wdzięki. Biust miała
obfity, ukryty pod eleganckim, choć nie tak niewinnym dekoltem obszytym
czarnymi perłami, te zaś były cennym kamieniem w ich wymiarze. Sprowadzali
je dla niej usłużni, którzy mieli zaszczyt pracować na własny rachunek. A
przynajmniej tak im się wydawało. U ludzi byliby czymś pomiędzy szlachtą a
mieszczanami, jednak tu, w niebieskim wymiarze, a właściwie w jego
podziemiach była to klasa społeczna mająca sporą władzę w porównaniu z
sytuacją innych mężczyzn. Szła powoli w kierunku komnaty. Gdy odsunęła
jedwabie, które pełniły funkcję drzwi, zobaczyła w wannie przygotowaną
kąpiel. Płatki falowały na wodzie, która parowała, tworząc wokoło mgiełkę.
Rzuciła zaklęcie ciszy na zasłonę, tak by mogła się czuć swobodnie,
zsunęła ubranie i weszła do wody.

— Evrinie! Umyj mnie, tylko nie zapominaj, co
lubię. Miałam ciężki dzień.

— Tak, pani.

II

Max leżał rozciągnięty na zielonej trawie, z której
gdzieniegdzie wystawały niebieskie kielichy kwiatów. Barwnik stanowił
jeszcze pozostałość po niebieskich piaskach, które do niedawna królowały w
tym wymiarze. Właściwie wszystkie owoce, liście i kwiaty były niebieskie.
Sprawniejsze oko mogło dostrzec jednak pełną paletę odcieni. Na tle
wszechobecnego koloru nieba z nieznanych przyczyn wyróżniała się zielona
trawa. Słońce w zenicie prażyło, było bardzo gorąco. Co chwila jakiś
insekt przelatywał Maxowi nad głową z nieznośnym brzęczeniem. Był tak
zrelaksowany, że nawet jego wilkowi zachciało się psot i próbował kłapnąć
zębami każdego przelatującego owada. Obok niego przysypiała Brenda. Leżała
na brzuchu z podłożonymi pod głowę rękami. Rozpuszczone kruczoczarne włosy
spływały jej po plecach i opadały na trawę. Czuła się niebiańsko. Jej
wakacje znacznie się przedłużyły. Już miesiąc temu powinna była stawić się
na służbę, ale zupełnie jej się nie chciało wracać do podziemia. Aryman
koncentrował się na intensywnych rozmowach z Vikiem i ustalaniem planów
oraz strategii utrzymywania w przyszłości równowagi w Kotalinie. Jej
mocodawcę tak pochłonęło planowanie i negocjacje, że do tej pory nie
spenetrował demonów z niebieskiego wymiaru. Badanie demonów i ciemnych
istot było jego obowiązkiem jako króla podziemia. Podczas gdy Brenda z
Maxem odkrywali nowe ziemie, rada Kotaliny postanowiła przemianować
niebieski świat na wymiar Ametysty w hołdzie za jej poświęcenie.

Na razie władcy nie pozwalali na migrację ludzi do
nowego wymiaru. Zakaz obowiązywał do odwołania. Brenda z radością
odkrywała ten nowy świat, choć musiała przyznać, że na obecną chwilę był
on bardzo nudny, mimo że zniewalająco piękny. Wczoraj minęła wodospad,
który miał początek na wysokości lasu, jednak nigdzie nie było widać góry,
z której mógłby spływać, ani źródła, z którego wypływał. Po prostu
zaczynał się w przestrzeni. Jego huk przenikał i zagłuszał wszystko
wokoło, a woda rozbijająca się o ziemię dawała przepiękne tło dla nigdy
niezanikającej tęczy. Zaraz za wodospadem znajdował się niebieski las,
gęsty i wręcz niezdrowo idealny. Drzewa nieznanego gatunku rosły jak pod
linijkę. Jego regularne kształty były tak nietypowe, że Brenda wyczuwała
tu rękę istot myślących. Żaden znany jej las, który porastał jej świat,
nie był tak geometrycznie poukładany. Nie umknęło uwagi Brendy, że
ostatnio driady, mimo zakazu Vika dotyczącego zasiedlania tych terenów,
zaczęły migrować do puszczy. Z pełną świadomością Max i Brenda nie
wchodzili im w drogę. Potrafiły zachowywać się bezwzględnie. Od wielu lat
ich populacja stopniowo się zmniejszała. Elfy, które były potencjalnymi
prokreatorami, wyginęły ponad dwieście lat temu, więc pozostali im tylko
ludzie, a mężczyźni nie zawsze wykazywali zachwyt względem zielonkawego
odcienia ich skóry. Ciekawe, że postanowiły przenieść się do tego wymiaru,
w którym jak okiem sięgnąć brakowało inteligentnego życia, a tym bardziej
potencjalnych dawców nasienia. Pomijając problemy z trwałością gatunku,
tu, w tych lasach i w tej kolorystyce, ich zdolności maskowania wydawały
się mocno ograniczone. Tym bardziej ich decyzja o zasiedleniu tego lasu była bardzo zaskakująca.

Brenda podniosła głowę i przyglądała się niebu, które
mimo pełni dnia usiane było gwiazdami. W tym wymiarze nie istniało też
takie słońce, jakie znali ze swojego świata. Na niebie błyszczał
pierścień, który wyglądał trochę jak ciastko z dziurką. Niebo było równie
piękne jak reszta tego wymiaru. Tu wszystko było inne.

„Ciekawe, czy to dzieło Ametysty, czy też tak
wyglądało to zawsze, a ona tylko przywróciła ten świat do życia” —
zastanawiała się Brenda.

— Max?

— Mmyy?

— Myślę, że tu jest bezpiecznie. Wydaje mi się,
że na ten moment nie mamy co dalej przeszukiwać tej krainy. Naznaczona
wlała w to miejsce tyle życia, że jeśli nawet coś mogłoby być złe, dawno
pewnie przeszło transformację albo umarło z nadmiaru szczęścia.

Max nigdy nie powiedział Brendzie o jego związku z
Ametystą. Często podróżując po tym wymiarze, zastanawiał się, czy choć
trochę ich miłość — jego i Ametysty — przyczyniła się od ożywienia tego
świata. Miał cichą nadzieję, że jednak tak. Ametysta była niesamowitą i
niedocenianą często kobietą. Bardzo mu jej brakowało. Teraz obok niego
leżała Brenda i to głównie nią powinien się interesować. Nie
wiedział, czy to, że przypadkiem przebywają na ziemi Ametysty tak długo
razem, nie przyczyni się do popsucia ich związku. Jego uczucia do Brendy
nie były już tak silne jak wtedy, gdy miał je obie. Często się kłócili,
brakowało mu równowagi.

— Może masz rację, kochanie. Sądzę, że tereny,
które do tej pory odkryliśmy, są bezpieczne. Wydaje mi się, że możemy
zacząć zasiedlać ten rejon. Tak na wszelki wypadek ja bym zasugerował
Vikowi, aby zechciał ogrodzić ten teren, zanim nie sprawdzimy reszty
wymiaru. Wiesz, w razie czego, jakby nam coś umknęło.

— Czyli rozumiem, że wracamy? Max, tak bardzo mi
się nie chce wracać do Arymana. Nie mam już siły na to latanie na
wiatrach, lądowania w szafach i innych dziwnych miejscach. Wiesz, marzy mi
się odkrywanie tego i innych wymiarów. Max, poszedłbyś ze mną?

— Wiesz, na pewno byłoby to ciekawe, ale na razie
sądzę, że powinniśmy wrócić do Vika i powiadomić go o naszych wnioskach. —
Prawda była taka, że nie uśmiechało mu się spędzać z nią więcej czasu.
Stopniowo jej obecność zaczynała działać mu na nerwy. Nie było już tej
iskierki co kiedyś. A może on nie umie być z jedną kobietą? Może po prostu
potrzebuje dreszczyku emocji i niepewności?

— Masz lustro?

— Mam. — Wyciągnął spod siebie plecak i wyjął
lustro wielkości chusteczki do nosa. Było zupełnie zwyczajne.

Brenda pocałowała Maxa gorąco w usta i wyszeptała:

— Dziękuję ci, Max, było cudownie, dzięki tobie
naprawdę odpoczęłam.

Max uśmiechnął się do niej najczulej, jak umiał. Nie
musiała wiedzieć, że jego odczucia były zgoła odmienne. Max wziął Brendę
za rękę, dotknęli lustra i zniknęli.

III

Minęło już kilka miesięcy, odkąd Ametysta oddała swoje
życie za Kotalinę. Słońca grzecznie pozostawały na niebie odpowiednią
liczbę godzin. Meferie ponownie zaczęły kiełkować, a ich uprawy rozwijały
się w zadowalającym tempie. Dzięki temu mieszkańcy znowu mieli pracę,
coraz mniej też było niekontrolowanych wybuchów magii. Wszystko wracało do
normy. Nawet Aryman wykazywał zadowolenie, udało mu się bowiem opanować w
swoim wymiarze namnażające się demony. Granice królestwa stały się znowu
bezpieczne, a smoki powróciły do zagród i odzyskiwały zdrowie. Vik
wreszcie z satysfakcją przyglądał się postępom i zmianom, które
następowały w jego królestwie. Polegli mieszkańcy zostali uhonorowani, a
ich rodziny otrzymały sowite zadośćuczynienie. Teraz pozostała kwestia
pustyni, jaka powstała po wybuchu, oraz stworzenia bezpiecznego połączenia
między Kotaliną a wymiarem Ametysty. Dzięki portalowi byłoby możliwe
rozpoczęcie procesu kolonizacji nowego wymiaru, a to dałoby nowe
możliwości rozwoju oraz lepszego zagospodarowania różnych ras, które nie
zawsze żyły z sobą w zgodzie. Brenda i Max powinni lada dzień pojawić się
na zamku z informacjami o nowym świecie. Ponadto przez te kilka miesięcy
udało mu się zakopać topór wojenny z Arymanem, co dodatkowo stanowiło
wisienkę na torcie. Już od wieków nie było tak dobrych stosunków z królem
podziemia. Vik podrapał się w czoło, analizując kolejne informacje, które
wyświetlały się na magicznym jedwabiu wiszącym pośrodku gabinetu, jakby
zawieszonym na sznurkach. Wszystko szło w bardzo dobrym kierunku. Z
zamyślenia wyrwało go ciche pukanie. Spojrzał w kierunku hebanowych drzwi
i kiwnął głową, wypowiadając przy tym zaklęcie.

— Qhib!

Do komnaty wszedł jeden ze służących.

— Wasza Królewska Mość wybaczy, ale przybyli pani
Brenda i pan Max.

— Niech wejdą, od kilku dni na nich czekam.

Brenda i Max weszli do komnaty bez widocznego spięcia,
jakiego można by się spodziewać w sytuacji, w której poddani odwiedzają
króla. Byli w tej komfortowej sytuacji, że po takich przeżyciach łączyła
ich przyjaźń, a wzajemne relacje nawet nie przypominały tych sprzed bitwy
Arymana i Areona.

— Wasza Królewska Mość — wypowiedzieli powitanie
w jednym momencie, składając pokłon.

— Witajcie. Myślałem, że się już was nie
doczekam. Jesteście głodni? Siadajcie. Haus thia pub.

W tym samym momencie jak spod ziemi wyrosły fotele
oraz blat, który zawisł w powietrzu, wypełniony po brzegi smakołykami. Na
złotych półmiskach leżały meferie i inne owoce. W przeźroczystej misie
chlupała fiołkowego koloru zupa z dodatkiem mięsa z almika. Max i Brenda
podeszli do stołu. Wygodne fotele, jak wszystkie meble w ich świecie,
dostosowały się do komfortu swych użytkowników. Na stole zamigotały
kryształowe puchary z koką. Król pamiętał, że oboje byli entuzjastami tego
napoju. Zresztą nie należało zapominać, że Brenda musiała pić kokę, jeśli
miała pozostać istotą dnia.

— Opowiadajcie. Pomińmy zbędne formułki i
konwenanse. Jaki jest jej wymiar?

— Tak w skrócie? Jest pusty. Jest też niebieski w
wielu odcieniach. Ma przedziwne źródła wody, wypływające z przestrzeni, i
lasy, rosnące prawie pod linijkę. Ma też zieloną trawę, podejrzewamy, że
to wkład Ametysty. Nie spotkaliśmy tam żadnego inteligentnego życia, no
może poza naszymi driadami. One jak zwykle nie dostosowały się do rozkazu
Waszej Wysokości i już zasiedlają lasy. Poza tym nie znaleźliśmy nic
oprócz nich i owadów na obszarze ponad dwóch kilometrów. Nawet w nocy
nasze maty runiczne nie zarejestrowały żadnej większej formy życia. Przez
te dwa miesiące nie widzieliśmy ani jednego demona. To dość niebywałe,
biorąc pod uwagę, co słyszeliśmy do tej pory o tym wymiarze —
zaraportowała Brenda.

— To bardzo intrygujące. Czy w takim razie waszym
zdaniem jest on bezpieczny, by móc rozpocząć tam proces kolonizacji?

— Tak, Wasza Królewska Mość. Uważamy, że bez obaw
możemy zakładać tam nasze miasta. Oczywiście nie zwiedziliśmy całego
wymiaru, dlatego wydaje nam się, że na wszelki wypadek należałoby stworzyć
bariery runiczne na granicy już rozpoznanego terenu. Z czasem będziemy
mogli dalej zajmować te dziewicze tereny. Zastanawia nas jednak, gdzie
podziali się mieszkańcy tego wymiaru. W trakcie swoich podróży odkryliśmy
jedno miasto, które było opustoszałe. W domach pozostawiono garnki i
talerze, jakby nagle wszyscy zniknęli, pozostawiając w popłochu cały
dobytek — kontynuowała.

— W takim razie będziemy musieli w przyszłości
zbadać to miasto i dowiedzieć się, co tam zaszło. Dziękuję wam bardzo.
Cieszę się, że przynosicie dobre wieści. A tak, mam jeszcze pytanie: jak w
tamtym wymiarze działa stabilność magii? I jeszcze jedno: czy
odwiedziliście jaskinie, w których były przetrzymywane smoki? Muszę mieć
pewność, że nic stamtąd nie wylezie.

— Jeśli chodzi o magię, to jest ona na podobnym
poziomie jak u nas. Także i w tym aspekcie nasze kamienie nie wykryły
zagrożenia. Są też miejsca o wibracjach znacznie silniejszych od naszych.
Jednak nie ma ich wiele, są to obszary o bardzo małej powierzchni.
Pozostawiliśmy tam kamienie rubinu dla oznakowania. Będzie trzeba przy
nich postawić osłony runiczne dla tych, którzy mieliby ochotę skorzystać z
większego poboru mocy. — Brenda mówiła, zupełnie nie zwracając uwagi na
Maxa.

— Brenda, mogę teraz ja? Nie dajesz mi dojść od
słowa — wycedził przez zęby Max, zachowując maniery, jak przystało na
audiencję u króla.

— Tak, oczywiście, przepraszam. — W jej głosie
nie dało się jednak wyczuć przeprosin.

— Wielki Viku. Ja miałem okazję zejść do grot.
Wydaje się, że są opustoszałe, natrafiłem jednak na kolejne korytarze i
odnogi. Właściwie jest ich tak dużo, że ja sam nie mógłbym ich wszystkich
zwiedzić. Tu będzie potrzebna dużo liczniejsza grupa. Sporządziłem mapę
tego, co miałem okazję sam sprawdzić, i zaznaczyłem na niej miejsca z
kolejnymi korytarzami. Jeśli mogę, chciałbym zasugerować, aby mag z
ametystem lub równie wysokim kamieniem udał się tam, zanim zaczniemy je
odkrywać, i zabezpieczył wejścia ze strefy słońca, tak by nic się nie
wydostało na powierzchnię bez naszej wiedzy.

— Max, przecież ja mam taki kamień. Dlaczego mi
nic nie powiedziałeś?

Max zignorował ją, jakby była powietrzem, co wytrąciło
ją z równowagi, ale postanowiła nie reagować w obecności króla.
Porozmawiam sobie z nim później — dodała w myślach.

— To bardzo cenna informacja, Max. Dziękuję wam
obojgu, jesteście wolni. Brendo, chciałby cię widzieć twój zleceniodawca.
Oczywiście możecie najpierw spokojnie dokończyć posiłek.

Max i Brenda wraz z królem zajęli się jedzeniem. W
trakcie rozmawiali o nic nieznaczących zdarzeniach dnia codziennego. Gdy
talerze i półmiski były prawie puste, oboje wstali od stołu i pokłonili
się władcy. Ich audiencja dobiegła końca.

— Dziękuję za strawę, Wasza Wysokość. Zgodnie z
życzeniem skontaktuję się niezwłocznie z moim mocodawcą. Jeśli Wasza
Wysokość będzie miał jeszcze jakieś pytania, jesteśmy do dyspozycji.

Oboje oddali pokłon Vikowi i wyszli z gabinetu.

IV

Karl został zwolniony z zakonu, gdy wyszło na jaw, że
jest ojcem Ametysty oraz że spółkował z surogatką królów. Na szczęście dla
niego Ametysta stała się bohaterką i ze względu na to nie odebrano mu po
odejściu z zakonu miesięcznej wypłaty. Karl w sumie nie żałował, bo służba
w zakonie Futura nie należała do łatwych. Czuł już zmęczenie niezliczonymi
procedurami i tajemnicami, jakimi był obarczony. Cieszył się też, że
wreszcie jawnie będzie mógł być z Cleo, która ze względu na swój wiek
została przeniesiona w stan spoczynku. Nie była już aktywna na liście
surogatek zakonu. Cieszyło go również, że będą mogli razem zamieszkać.
Sama myśl o tym powodowała, że zmiana, jaka nastąpiła, wydawała się
szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Jego córka Ami odeszła, ale przez lata
trwał u jej boku, mimo że wtedy nie wiedziała ona, że jest jej ojcem. Czuł
jednak, że jego wsparcie wiele dla niej znaczyło.

— Kochanie, widziałaś tę gwiazdę? — zawołał z
kuchni.

— Jaką? Coś przyszło? Weź otwórz, proszę, muszę
się wytrzeć — krzyknęła z łazienki Cleo.

Karl dotknął skrzącej się gwiazdy, która uaktywniona
jego dotykiem wyemitowała głos Vika.

— Cleo i Karl. Mam nadzieję, że przeboleliście
już stratę córki. Mimo waszego przewinienia sprzed wielu lat rada uznała,
że należy powierzyć wam zadanie wagi państwowej. Chcielibyśmy zlecić wam
misję stworzenia pierwszej osady na ziemiach nazwanych imieniem waszej
córki. Po dokładne instrukcje stawcie się za trzy dni na zamku.

„O masz ci los” — pomyślał Karl. „Już wszystko
zaczynało się układać. Mieliśmy spokój. Znowu coś wymyślili. Czy nie ma
młodszych albo innych do tego zadania?”

Cleo wyszła z łazienki otulona puszystym szlafrokiem z
wyszywanymi liliami i rumiankami. Na nogach miała swoje ulubione kapcie z
głową w kształcie smoka.

— I co tam ciekawego? Jakieś wieści od króla?

— No niestety, mamy misję. Koniec naszej
sielanki. Mamy się stawić za trzy dni na dworze. Tam dostaniemy
instrukcje. Ta cała rada wykombinowała, że będziemy pierwszymi osadnikami
na ziemi Ametysty.

Cleo usiadła na dużym fotelu bujanym. Jej twarz
zastygła wraz ze wzrokiem, który wbił się w przestrzeń. Jak ona kochała
córkę. Jak jej brakowało tych spontanicznych odwiedzin, gdy siadały w
fotelach obok białego ognia i sączyły kokę. Miały sobie jeszcze tyle do
powiedzenia. Dlaczego akurat ją chcieli tam wysłać? Przebywanie w tamtym
miejscu będzie jej codziennie przypominało o kochanej córeczce. Chciała
pamiętać, ale nie chciała cierpieć. Chciała iść dalej, pozostawiając tylko
wspomnienia dni, gdy miała ją całą i zdrową.

— Cleo? Cleo? Kotalina do Cleo? — Karl zamachał
jej przed oczami swoimi kościstymi palcami.

— Przepraszam, zamyśliłam się… Wiesz, nie chcę
tam jechać. Nie chcę codziennie przypominać sobie, że ją straciłam.
Dlaczego oni mi to robią? — Łzy zaczęły spływać jej po policzkach.

Karl objął ją i mocno przytulił. Głaszcząc po głowie,
zaczął kołysać ją w fotelu tak, jak uspokaja się małe dzieci.

— Będzie dobrze, kochanie. Może akurat to zadanie
stanie się początkiem? No wiesz. Takim prawdziwym początkiem. Może tamto
miejsce nie będzie ci jej aż tak przypominać? W końcu tu jest więcej
wspomnień: jej meble, książki, zapachy. Tam tego nie będzie. Musimy
znaleźć dobrą stronę tej sytuacji. Pomogę ci, a ty pomożesz mi. Damy radę.
— Ucałował ją delikatnie w policzek, tak samo jak co dzień o świcie. Odkąd
mieszkali razem, Karl wstawał ze wschodem słońc i szykował dla nich
śniadanie. Zawsze szedł do piekarni po ciepłe pieczywo, które tak bardzo
lubiła. Potem budził ją zapachem mocnego kakaowca i pachnącego, ciepłego,
chrupiącego chleba.

Cleo popatrzyła na niego swoimi mokrymi oczami. Kapało
jej z nosa. Od płaczu miała katar, który tak jak łzy próbował wydostać się
z ciała. Na jej usta wypłynął delikatny uśmiech. „Dobrze, że go mam” —
pomyślała. „Gdyby nie on, już dawno wpadałbym w objęcia cierpienia”.

— Cześć, wnuczko!

— Guido, nie możesz tak wchodzić do domu, nawet
swojej wnuczki, bez zapowiedzi. Jesteś byłym królem elfów, nie uczyli cię
manier? A gdybyśmy mieli obraz w sypialni i na przykład byli w trakcie,
no, wiesz? — skarciła go Cleo.

— Oj tam, oj tam — zareagował z pobłażaniem
Guido. — Jakby Guido miał piersi, toby był elficą. Przecież nic się nie
stało. Czemu płaczesz?

— Nieważne. Skoro już tu jesteś, to powiedz, o co
chodzi. Nie zwykłam przyjmować gości w szlafroku i kapciach.

Guido zerknął na jej pantofle i uśmiechnął się do
siebie. Jak widać, nawet jego wnuczki miały poczucie humoru i dystans do
życia.