Strona główna » Obyczajowe i romanse » Britt-Marie tu była

Britt-Marie tu była

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8110-395-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Britt-Marie tu była

Kolejna urzekająca historia autora bestsellerowych Mężczyzna imieniem Ove i Pozdrawiam i przepraszam Zabawna i pełna ciepła opowieść o kobiecie, która czeka całe życie, aż zacznie się jej własne. Jeśli wydaje ci się, że w małych, dotkniętych kryzysem finansowym przydrożnych miasteczkach nie może się zdarzyć nic dobrego, to znaczy, że jesteś człowiekiem pełnym uprzedzeń! Britt-Marie ma 63 lata i nie jest bynajmniej pasywno-agresywna. Ona po prostu nie może znieść bałaganu, a brud, zadrapania i nieodpowiednio zorganizowane szuflady na sztućce sprawiają, że wydaje wewnętrzne okrzyki. Britt-Marie nie osądza innych, bo tak doprawdy nie robią cywilizowani ludzie. Chodzi o to, że czasami ludzie interpretują jej słowa jako krytykę, a ona przecież zawsze wypowiada je z najlepszymi intencjami. Britt-Marie właśnie po 40 latach porzuciła męża i życie gospodyni domowej, by zacząć wszystko od nowa w Borg, jednym z tych dotkniętych kryzysem przydrożnych miasteczek. Poza cuchnącym piwem sklepem spożywczym-pizzerią-warsztatem samochodowym-urzędem pocztowym wszystko zostało tam zamknięte. Wszystko oprócz ośrodka rekreacyjnego, w którym zostaje zatrudniona Britt-Marie. Kobieta nie znosi piłki nożnej, a jedyne, co zostało w Borg, to piłka nożna. Nie jest to bynajmniej początek wspaniałej przyjaźni. Jednak kiedy przeraźliwie pozbawiona talentu drużyna młodzieżowa, chcąc wystąpić w rozgrywkach, desperacko próbuje znaleźć trenera, Britt-Marie nie ma odwrotu. Zwłaszcza gdy niebawem zostaje zaproszona na randkę z policjantem i łamie rękę w solarium... „Backman jest genialny w wychwytywaniu i wyśmiewaniu się z tego, co typowo szwedzkie – strachu przed konfliktami, społecznego upośledzenia i beznadziejnej małomówności”. Norrköpings Tidningar

Polecane książki

A może jesteś tylko częścią niczego, jakiejś niezrozumiałej, głęboko skrywanej tajemnicy Wszechświata, który eksperymentując próbuje dopasować Cię do całości. A może nie chcesz być częścią żadnych wizji. Jeśli potrafisz skonfrontować się ze swoimi lękami, pytaniami o prawdę, to z pewnością Drogi...
Zmysłowa historia pierwszej miłości.     „Tamte dni, tamte noce” („Call Me by Your Name”) to historia nagłego i intensywnego romansu między dorastającym chłopcem a gościem jego rodziców w letnim domu we Włoszech. Obaj są zaskoczeni wzajemnym zauroczeniem i...
Jared Caine zapewniał ochronę dziewiętnastoletniej Katherine Whittaker w czasie rozprawy sądowej. Katherine zakochała się w Jaredzie, lecz on traktował jak dziecko. Urażona, postanowiła o nim zapomnieć. Od kilku lat pracuje jako malarka, jeżdżąc po Europie. Na wybrzeżu Amalfi zostaje napadnięta i ok...
Publikacja stanowi pierwsze w polskiej nauce postępowania cywilnego monograficzne ujęcie nakazu zapłaty jako postaci orzeczenia merytorycznego. W pracy omówiono szereg zagadnień z zakresu teorii procesu cywilnego, a w tym nowatorskie pojęcie odwrócenia sporu (nawiązujące do belgijskiej i francuskiej...
Dlaczego kobiety nie awansują? Bo nie chcą! Katarzyna Niezgoda razem z doktoratem napisała książkę o wszystkich powodach, które zamykaja kobietom drogę do sukcesu. Może trudno w to uwierzyć, ale większość z nich bierze się… z ich własnej głowy....
Film w reżyserii Stevena Spielberga  w kinach! Bestsellerowa powieść, która stała się już klasykiem swojego gatunku. Jest rok 2045. Ziemia jest okropnym miejscem. Zasoby ropy się wyczerpały. Klimat się rozregulował. Na planecie panują głód, bieda i choroby. Większość ludzi ucieka od przytłaczającej ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Fredrik Backman

Tytuł oryginału:

BRITT-MARIE VAR HÄR

Copyright © Fredrik Backman 2014

Published by agreement with Salomonsson Agency

Copyright © 2018 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2018 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga

Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz

Redakcja: Marzena Kwietniewska-Talarczyk

Korekta: Aleksandra Mól, Aneta Iwan, Maria Zając

ISBN: 978-83-8110-395-4

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:info@soniadraga.pl

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2018

Skład wersji elektronicznej:

konwersja.virtualo.pl

Mamie, która zawsze pilnowała, żeby było jedzenie w moim brzuchu i książki na mojej półce.

Kocha się piłkę nożną, bo jest instynktowna.Jak się toczy po ziemi, to się w nią kopie.Bo kocha się ją z takiego samego powodu,z jakiego człowiek się zakochuje.Bo nie wiadomo, jak się powstrzymać.

1

Widelce. Noże. Łyżki.

W tej kolejności.

Britt-Marie nie jest doprawdy kimś takim, kto osądza innych, bynajmniej, ale przecież żadna cywilizowana osoba nie wpadłaby na pomysł, żeby układać sztućce w szufladzie w inny sposób. Britt-Marie nie osądza innych, bynajmniej, ale przecież nie jesteśmy zwierzętami.

Jest poniedziałek w styczniu. Britt-Marie siedzi przy małym biurku w małym pokoju w urzędzie pracy. Naturalnie nie ma to nic wspólnego ze sztućcami, ale to oznaka wszystkiego, co jest nie tak. Sztućce powinny być ułożone tak jak zwykle, bo życie powinno się układać tak jak zwykle. Zwykłe życie dobrze się prezentuje, sprząta się kuchnię, dba o balkon i zajmuje dziećmi. Niewątpliwie to więcej pracy, niż się wydaje. Posiadanie balkonu.

W zwykłym życiu nie siedzi się doprawdy w urzędzie pracy.

Dziewczyna, która tu pracuje, ma krótko ścięte włosy, jak chłopak.

Nie ma w tym nic złego, bynajmniej. Britt-Marie nie ma uprzedzeń. To oczywiście bardzo nowoczesne. Dziewczyna wskazuje na kartkę i uśmiecha się, jakby jej się spieszyło.

– Proszę tylko wpisać swoje nazwisko, PESEL i adres zamieszkania!

Britt-Marie zostanie zarejestrowana. Jakby Britt-Marie była przestępcą. Jakby przyszła ukraść wolne miejsca pracy.

– Mleko i cukier? – pyta dziewczyna w następnej chwili, podając kawę w plastikowym kubku.

Britt-Marie nie osądza innych, bynajmniej, ale kto zachowuje się w ten sposób? W plastikowym kubku! Czyżby była wojna? Britt-Marie chce o to zapytać dziewczynę, ale ponieważ Kent ciągle zwraca jej uwagę, żeby była „bardziej do ludzi”, uśmiecha się najbardziej dyplomatycznie, jak tylko potrafi, i czeka, aż zaproponuje się jej podstawkę.

Kent to mąż Britt-Marie. Jest przedsiębiorcą. Odnosi wielkie, wielkie sukcesy. Robi interesy z Niemcami i jest bardzo, bardzo towarzyski. Dziewczyna wyciąga dwa jednorazowe mleczka do kawy, których nie trzeba przechowywać w lodówce. Potem wyciąga plastikowy kubek z plastikowymi łyżeczkami. Britt-Marie nie wyglądałaby na bardziej przerażoną, gdyby zobaczyła teraz węża.

– Ani mleka, ani cukru? – pyta dziewczyna, nie okazując zrozumienia.

Britt-Marie kręci głową i przeciera dłonią biurko, jakby było pełne niewidzialnych okruszków. Wszędzie leżą jakieś kartki w strasznym nieładzie. Na sprzątanie to oczywiście ona nie ma czasu, musi się przecież zajmować karierą, dochodzi do wniosku Britt-Marie.

– Okej, wystarczy, jak pani tu wpisze swój adres zamieszkania! – Dziewczyna uśmiecha się do kartki.

Britt-Marie wbija wzrok w swoje kolana i strąca niewidzialne okruszki ze spódnicy. Tęskni za swoją szufladą na sztućce. Za zwykłym życiem. Tęskni za Kentem, bo to Kent zawsze wypełnia wszystkie dokumenty.

Dlatego kiedy dziewczyna znowu ma otworzyć usta, Britt-Marie przerywa jej, mówiąc:

– Czy mogłabym prosić o wskazanie miejsca, na które mogę odstawić filiżankę?

Wypowiada to pytanie dystyngowanym tonem, którego używa, kiedy musi wydobyć całą swoją dobroć, żeby nazwać to coś „filiżanką”, choć jest to tylko plastikowy kubeczek.

– Co? – wyrywa się dziewczynie po drugiej stronie biurka, jakby można było odstawiać kubki gdzie popadnie.

Britt-Marie uśmiecha się tak życzliwie, jak tylko potrafi.

– Zapomniała pani o podstawce. Nie chcę zostawić śladów na pani biurku, droga pani.

Dziewczyna po drugiej stronie biurka wydaje się nie rozumieć wagi podstawek. Albo porcelany. Albo, swoją drogą, luster, stwierdza Britt-Marie, wyciągając wnioski z doboru fryzury.

– To nie ma znaczenia, proszę ją po prostu odstawić – mówi beztrosko dziewczyna, wskazując na kawałek wolnego miejsca na biurku.

Jakby życie było takie proste. Jakby nie odgrywało żadnej roli, czy się używa podstawek albo czy się układa sztućce w odpowiedniej kolejności. Dziewczyna puka długopisem w kartkę, koło rubryczki na „Adres zamieszkania”. Britt-Marie wydycha powietrze w sposób niezwykle cierpliwy, nie jest to bynajmniej westchnienie.

– Nie stawiamy przecież kubków prosto na biurku? Zostawiają wtedy ślady, droga pani.

Dziewczyna obserwuje powierzchnię stołu, która wygląda tak, jakby małe dzieci starały się jeść prosto z niej ziemniaki. Widłami. W ciemności.

– To nie ma znaczenia, i tak jest już zniszczone i porysowane. – Uśmiecha się.

Britt-Marie wydaje wewnętrzne okrzyki.

– Naturalnie nie rozważyła pani, że to może być spowodowane nieużywaniem podstawek.

Mówi to z troską w głosie, ma się rozumieć. Absolutnie nie „pasywnie-agresywnie”, jak kiedyś powiedziały dzieci Kenta, gdy im się wydawało, że Britt-Marie tego nie słyszy. Britt-Marie nie jest bynajmniej pasywno-agresywna. Troszczy się. Po tym, jak usłyszała dzieci Kenta mówiące, że jest pasywno-agresywna, była szczególnie troskliwa przez kilka tygodni.

Dziewczyna z urzędu pracy wygląda na nieco spiętą. Masuje brwi.

– Cóż… Czyli ma pani na imię Britt, tak?

– Britt-Marie. Tylko moja siostra mówi do mnie Britt – poprawia ją Britt-Marie.

– Gdyby pani mogła tylko… wypełnić ten dokument. Bardzo proszę – mówi dziewczyna.

Britt-Marie spogląda na dokument, w którym musi zaznaczyć, gdzie mieszka i kim jest. Obecnie wymaga się absurdalnie dużo papierkowej roboty, żeby móc być człowiekiem, taki jest zdecydowany pogląd Britt-Marie. Niedorzecznie wiele biurokracji, żeby państwo pozwoliło być komuś jego częścią.

W końcu niechętnie wpisuje swoje nazwisko, swój PESEL i numer telefonu komórkowego. Zostawia niewypełnioną rubryczkę na dane adresowe.

– Jakie ma pani wykształcenie, Britt-Marie? – indaguje dziewczyna.

Britt-Marie mocno trzyma torebkę.

– Pragnę poinformować, że moje wykształcenie jest znakomite – informuje.

– Ale nie ma pani żadnego formalnego wykształcenia? – pyta urzędniczka.

Britt-Marie wypuszcza krótko powietrze nosem, jakby prychnęła, ale Britt-Marie nie należy do takich osób, które prychają.

– Pragnę panią poinformować, że rozwiązuję pokaźną ilość krzyżówek. Do tego naturalnie nie są zdolne osoby nieposiadające wykształcenia – informuje, czując się atakowana.

Bierze mały łyk kawy. W ogóle nie smakuje jak kawa Kenta. Kent potrafi robić bardzo dobrą kawę, wszyscy to mówią. Britt-Marie odpowiada za podstawki, a Kent odpowiada za kawę. Tak ułożyli swoje wspólne życie.

– Ach tak – mówi dziewczyna i uśmiecha się zachęcająco, zadając inne pytanie: – Jakie ma pani doświadczenie zawodowe?

– Ostatnio byłam zatrudniona jako kelnerka. Dostałam niezwykle pozytywne rekomendacje – informuje Britt-Marie.

Przez chwilę dziewczyna wygląda na pełną nadziei. Wkrótce to mija.

– Kiedy to było? – pyta.

– W tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym ósmym – odpowiada Britt-Marie.

– Aha – mówi dziewczyna, starając się uśmiechać, próbując nieudolnie ukryć prawdziwą reakcję. Potem zadaje kolejne pytanie: – I od tamtej pory pani nie pracowała?

– Pracowałam każdego dnia od tej pory, pomagałam mężowi w jego firmie – mówi obrażona Britt-Marie.

Dziewczyna znowu wygląda na pełną nadziei. Wydawałoby się, że powinna się już nauczyć.

– Jakie były pani obowiązki w tej firmie?

– Zajmowałam się dziećmi i dbałam o to, aby nasz dom dobrze się prezentował – odpowiada Britt-Marie.

Dziewczyna uśmiecha się, chcąc ukryć rozczarowanie, w taki sposób, jak to się robi, kiedy się nie rozumie różnicy między „mieszkaniem” a „domem”. Różnicę stanowi „troska”. Sprawia ona, że są podkładki, prawdziwe filiżanki i łóżka, które rano ścieli się tak sztywno, że Kent żartuje ze swoimi znajomymi, że kiedy się potknie o próg sypialni, już prędzej połamie kości, lądując na łóżku niż na podłodze. Britt-Marie nie znosi, kiedy tak mówi. Cywilizowani ludzie podnoszą przecież nogi, przekraczając próg sypialni. Czy wymaga zbyt wiele? Żeby zachowywać się jak ludzie?

Kiedy Britt-Marie wyjeżdża z Kentem, posypuje materac proszkiem do pieczenia. Ścieli łóżko dopiero dwadzieścia minut później. Soda oczyszczona wchłania brud i wilgoć, co sprawia, że materac pozostaje świeży. Soda oczyszczona pomaga na prawie wszystko, jak wynika z doświadczenia Britt-Marie. Kent zwykle narzeka, że się spóźnią, ale ona splata przed sobą ręce w geście opanowania i mówi: „Muszę doprawdy pościelić łóżko przed wyjazdem. Co będzie, jeśli umrzemy?”.

To dlatego Britt-Marie nie znosi podróżować. Śmierć. Nawet soda oczyszczona nie poradzi sobie ze śmiercią. Kent mówi, że Britt-Marie przesadza. Britt-Marie wydaje wtedy wewnętrzne okrzyki. Ludzie umierają przecież co chwilę, podróżując, a co sobie inni pomyślą, kiedy właściciel będzie musiał wyłamać drzwi do mieszkania i znajdzie nieświeży materac? Że Kent i Britt-Marie żyli w brudzie?

Dziewczyna patrzy na zegarek.

– O… kej – mówi.

Jej ton wydaje się Britt-Marie nieco krytyczny.

– Nasze dzieci to bliźniaki, a my mamy balkon. Posiadanie balkonu to znacznie więcej pracy, niż mogłoby się wydawać – broni się Britt-Marie.

Dziewczyna kiwa ostrożnie głową.

– W jakim wieku są pani dzieci?

– To są dzieci Kenta. Mają trzydzieści lat.

Dziewczyna kiwa głową wolniej.

– Czyli wyprowadziły się z domu?

– Naturalnie.

Dziewczyna drapie się po fryzurze, jakby czegoś tam szukała.

– A pani ma sześćdziesiąt trzy lata?

– Tak – odpowiada Britt-Marie, jakby to nie miało żadnego znaczenia.

Dziewczyna odchrząkuje, jakby to mimo wszystko miało jakieś znaczenie.

– Cóż, Britt-Marie, będę z panią szczera. Mamy kryzys finansowy. Jest mało wolnych miejsc pracy dla osób w pani… sytuacji.

Głos dziewczyny nie brzmi tak, jakby chciała zakończyć swoją kwestię słowem „sytuacja”. Britt-Marie bierze głęboki oddech i uśmiecha się pobłażliwie.

– Kent mówi, że kryzys finansowy się skończył. Jest przedsiębiorcą, droga pani. Dlatego potrafi pojąć pewne rzeczy, które nieco przekraczają pani kompetencje.

Dziewczyna dłuższą chwilę mruga oczami. Patrzy na zegarek.

– No tak… W każdym razie jest pani zarejestrowana…

Dziewczyna wydaje się zestresowana. To sprawia, że Britt-Marie też się stresuje. Dlatego, żeby pokazać swoją dobrą wolę, nagle decyduje się powiedzieć dziewczynie komplement. Rozgląda się wokół, żeby znaleźć coś, co można pochwalić, aż w końcu mówi:

– Ma pani bardzo nowoczesną fryzurę.

Dziewczyna uśmiecha się tak bardzo uprzejmie, jak tylko potrafi. Koniuszki palców podążają instynktownie w kierunku głowy.

– Proszę? Aha… Dziękuję.

– To niezwykle odważne decydować się na krótkie włosy, kiedy ma się takie wysokie czoło – wyjaśnia Britt-Marie, życzliwie potakując.

Szczerze mówiąc, dziewczyna wygląda na nieco obrażoną ostatnią wypowiedzią Britt-Marie, choć to był komplement. Najwyraźniej tak to jest, kiedy człowiek stara się być towarzyski w kontaktach z młodzieżą. Dziewczyna podnosi się z krzesła.

– Dziękuję, że pani przyszła, Britt-Marie. Jest pani zarejestrowana w bazie danych. Skontaktujemy się z panią!

Wyciąga rękę, żeby się pożegnać. Britt-Marie się podnosi i podaje jej plastikowy kubek z kawą.

– Kiedy? – dopytuje się Britt-Marie.

– Cóż, trudno mi powiedzieć… – mówi dziewczyna.

Britt-Marie uśmiecha się dyplomatycznie. Zupełnie nie oskarżycielsko.

– Mam naturalnie czekać. Jakbym nie miała nic lepszego do roboty. Czy to ma pani na myśli?

Dziewczyna przełyka ślinę.

– To znaczy… mój kolega skontaktuje się z panią w sprawie szkolenia w związku z poszukiwaniem zatrudnienia i…

– Nie potrzebuję żadnego kursu. Potrzebuję pracy – wyjaśnia Britt-Marie.

– Tak, tak, ale nie wiadomo, kiedy coś się pojawi – tłumaczy dziewczyna.

Britt-Marie wyciąga z torebki notatnik.

– Powiedzmy jutro?

– Proszę? – mówi dziewczyna.

– Czy jutro może się coś pojawić? – pyta Britt-Marie.

Dziewczyna odchrząkuje.

– Cóż, chyba MOŻE, to znaczy…

Britt-Marie wyciąga z torebki ołówek, patrzy rozzłoszczona najpierw na ołówek, a potem na dziewczynę.

– Czy zechciałaby mi pani podać temperówkę? – pyta.

– Temperówkę? – powtarza dziewczyna, jakby pytanie dotyczyło tysiącletniego magicznego artefaktu.

– Muszę wpisać nasze spotkanie na listę – informuje Britt-Marie.

Są ludzie, którzy nie przywiązują wagi do notatników, ale Bóg świadkiem, że Britt-Marie nie należy do tego typu osób. Ma tyle list, że potrzebuje osobnej, na której zapisuje wszystkie pozostałe. Gdyby ich nie było, mogłoby się wydarzyć cokolwiek. Mogłaby umrzeć. Albo zapomnieć kupić sodę oczyszczoną.

Dziewczyna podaje długopis i mówi coś w stylu: „Ale jutro chyba nie mam czasu”, lecz Britt-Marie jest zbyt zajęta przypatrywaniem się długopisowi, żeby to usłyszeć.

– Nie piszemy chyba list długopisem? – wybucha w taki sposób, jak wtedy, kiedy tłumaczy się ludziom, którzy nie rozumieją, że przecież, na Boga, trzeba mieć możliwość wymazania jakiejś pozycji z listy.

Dziewczyna wygląda tak, jakby chciała, żeby Britt-Marie już sobie poszła.

– Nie mam nic innego. A jutro nie mam czasu, ale mój kolega skontaktuje si…

– Ha – przerywa Britt-Marie.

Britt-Marie często to mówi. „Ha”. Nie jak „ha, ha”, kiedy człowiek się śmieje, lecz jak kiedy mówi „aha”, gdy jest całkowicie rozczarowany. Jak kiedy zobaczy mokry ręcznik rzucony na podłodze w łazience. „Ha”. Britt-Marie ściąga zawsze usta po wypowiedzeniu tego słowa, żeby zaznaczyć, że „Ha” to doprawdy ostatnia rzecz, jaką zamierza wypowiedzieć w tej sprawie. Co rzadko się zdarza.

Dziewczyna się waha. Britt-Marie trzyma długopis tak, jakby się kleił. Wyszukuje w notatniku listę oznaczoną jako „Wtorek” i pisze na samej górze, nad „Posprzątać” i „Zrobić zakupy”, „Wiadomość z urzędu pracy”.

Oddaje długopis. Dziewczyna uśmiecha się pełna nadziei.

– Miło było panią poznać! Skontaktujemy się! – mówi, jakby ani jedno, ani drugie nie było prawdą.

– Ha. – Britt-Marie kiwa głową.

Potem wychodzi z urzędu pracy. Dziewczynie wydaje się naturalnie, że to było ich ostatnie spotkanie, ponieważ nie rozumie powagi, z jaką Britt-Marie traktuje swoje listy. Najwyraźniej dziewczyna nigdy nie widziała balkonu Britt-Marie.

To wyjątkowo, wyjątkowo reprezentacyjny balkon.

Jest styczeń, w powietrzu czuć zimowy chłód, ale na ziemi nie ma śniegu, jest poniżej zera, choć nie ma na to dowodu. Najgorsza pora roku dla roślin na balkonie. Po wyjściu z urzędu pracy Britt-Marie idzie do sklepu spożywczego, nie tego co zwykle, i kupuje wszystko, co ma zapisane na liście. Nie lubi sama robić zakupów, bo nie lubi pchać wózka. Kent zawsze to robi, Britt-Marie idzie obok i trzyma za brzeg wózka. Nie dlatego, że lubi rządzić, ale dlatego, że lubi trzymać rzeczy, które on trzyma. Ma wtedy poczucie, że zmierzają w tym samym kierunku.

Punktualnie o szóstej je zimną kolację. Jest przyzwyczajona do czekania na Kenta całą noc, więc próbuje włożyć jego porcję do lodówki. Ale jedyna lodówka, jaka się tu znajduje, jest wypełniona małymi butelkami z alkoholem. Siada ciężko na nie swoim łóżku i pociera palec serdeczny – nawyk, który się powtarza, gdy jest zdenerwowana. Kilka dni temu siedziała na własnym łóżku i obracała obrączkę na palcu po wyjątkowo skrupulatnym wyczyszczeniu materaca proszkiem do pieczenia. Teraz pociera palcem białą plamę na skórze palca, gdzie nosiła obrączkę.

Budynek ma adres, ale bynajmniej nie jest to ani mieszkanie, ani dom. Na podłodze stoją dwie plastikowe skrzynki na rośliny balkonowe, ale pokój hotelowy nie ma balkonu. Britt-Marie nie ma nikogo, na kogo mogłaby czekać całą noc.

Jednak mimo wszystko to robi.

2

Urząd pracy jest otwarty od dziewiątej zero zero. Britt-Marie czeka do dziewiątej zero dwie, zanim wejdzie, bo doprawdy nie chciałaby, żeby ktoś sobie pomyślał, że się narzuca.

– Mieli się państwo dzisiaj skontaktować – informuje, nie narzucając się ani trochę, kiedy dziewczyna otwiera drzwi do swojego gabinetu.

Chłopięca fryzura dziewczyny wygląda dzisiaj inaczej. Bardziej w bok niż do góry. Nie wybrała jej z rozmysłem, jest raczej wynikiem tego, na którym boku zasnęła poprzedniego wieczora. Naturalnie jest to bardzo praktyczne, dziewczyna nie ma czasu na martwienie się, że fryzura przeszkodzi jej w robieniu kariery. Nie ma w tym bynajmniej nic złego. Britt-Marie nie osądza nikogo. Jednak sama ułożyła włosy w taki sposób, jak to się robi, kiedy ma to znaczenie.

– Co? – wybucha dziewczyna z twarzą pozbawioną pozytywnego wyrazu.

W jej biurze siedzą obcy ludzie. Z plastikowymi kubeczkami w rękach.

– Kim są ci ludzie? – dopytuje się Britt-Marie.

– Mam spotkanie – odpowiada dziewczyna.

– Ha, na pewno bardzo ważne – stwierdza Britt-Marie, poprawiając fałdę na spódnicy widoczną jedynie dla niej.

– To znaczy… – zaczyna dziewczyna.

Britt-Marie potakuje i stwierdza naprawdę niezwykle wyrozumiale i zupełnie nieoceniająco:

– Ja naturalnie nie jestem ważna.

Dziewczyna wierci się na krześle, jakby jej ubrania nagle zmieniły rozmiar.

– Tak, powiedziałam wczoraj, że się odezwę, jeśli coś się pojawi, ale nie mówiłam, że to będzie dzi…

Britt-Marie wyciąga z torebki notatnik i wskazuje pedagogicznie.

– Wpisałam to na listę.

Koniuszki palców dziewczyny kierują się w stronę głowy, jakby chciały z niej wyciągnąć malutkie, niewidzialne gwoździe.

– Powiedziałam, że to… może… być dzisiaj.

Britt-Marie uśmiecha się w sposób wyrażający wyłącznie dobre intencje.

– Nie wpisałabym tego na listę, gdyby pani tego nie powiedziała, droga pani.

Dziewczyna bierze głęboki oddech.

– Mam spotkanie. Musz…

– Może znalazłaby pani więcej czasu na szukanie wolnych miejsc pracy, gdyby nie poświęcała pani całych dni na siedzenie na spotkaniach? – proponuje życzliwie Britt-Marie.

Dziewczyna patrzy na zegarek.

– Przykro mi, ale naprawdę nie mogę pani pomóc…

Britt-Marie bierze całkowicie wyjątkowo cierpliwy oddech.

– Ale pani musi. To jest na liście. To pani niedopatrzenie, droga pani.

Oczy dziewczyny nieco się rozszerzają.

– Proszę?

Britt-Marie trzyma przed sobą torebkę obiema rękami, jakby to była kierownica hulajnogi.

– Zmusiła mnie pani do pisania długopisem. Wtedy nie da się niczego wymazać z listy.

Dziewczyna odchrząkuje i oddaje notes.

– Bardzo mi przykro, jeśli doszło do nieporozumienia, ale muszę wrócić na spotkanie.

Britt-Marie ściska mocniej torebkę.

– Ha. Czyli rozumiem, że pani uważa, że mam tu siedzieć i czekać, jakbym nie miała nic lepszego do roboty?

– Nie, to znaczy… – Dziewczyna stara się tłumaczyć, ale Britt-Marie zdążyła już usiąść na krześle w korytarzu.

Naturalnie najpierw oczyściła krzesło chusteczką. Tak robią cywilizowani ludzie.

Dziewczyna zamyka drzwi z zamkniętymi oczami, jednocześnie wzdychając, nie inaczej niż w sytuacji, kiedy się zdmuchuje świeczki z tortu, żarliwie sobie czegoś życząc. Britt-Marie zostaje sama na korytarzu. Zauważa na drzwiach dziewczyny, nieco pod klamką, dwie naklejki. Na takiej wysokości, jakby przylepiły je dzieci. Są na nich futbolówki. Przypomina jej to Kenta, bo Kent kocha piłkę nożną. Kocha piłkę jak nic innego w życiu. Kocha piłkę bardziej niż opowiadanie o cenach przedmiotów, których jest właścicielem, a Bóg świadkiem, że Kent naprawdę to kocha.

Kiedy odbywają się duże imprezy sportowe, dodatek z krzyżówkami znika z porannej gazety Kenta i Britt-Marie, a zastępuje go specjalne wydanie o rozgrywkach piłkarskich, i wtedy nie da się wydobyć żadnego logicznego słowa z ust Kenta. Jak Britt-Marie pyta, co chce na kolację, mamrocze, nie spuszczając oczu z piłki nożnej: „Wszystko jedno”.

Britt-Marie nigdy nie wybaczyła piłce nożnej. Ani tego, że odbiera jej Kenta, ani tego, że pozbawia ją dodatku z krzyżówkami.

Pociera białą plamę na serdecznym palcu. Pamięta ostatni raz, kiedy dodatek z krzyżówkami został zastąpiony specjalnym wydaniem o mistrzostwach, bo przeczytała resztę gazety cztery razy, mając nadzieję, że może znajdzie jakąś ukrytą krzyżóweczkę, którą przegapiła. Niczego takiego nie znalazła, ale była wzmianka o kobiecie w wieku Britt-Marie, która zmarła. Britt-Marie nie potrafiła tego zapomnieć. Ponoć kobieta leżała martwa wiele tygodni, zanim ją znaleziono, po tym, jak sąsiedzi zaczęli narzekać na przykry zapach dochodzący z jej mieszkania. Britt-Marie nie może zapomnieć o tej wzmiance, bo nie może przestać myśleć o tym, jakie by to było nie do zniesienia, gdyby sąsiedzi narzekali na przykry zapach. Pisali, że umarła „naturalną” śmiercią. Pewien sąsiad relacjonował, że „obiad kobiety nadal stał na stole, kiedy administrator wszedł do mieszkania”. Britt-Marie zapytała Kenta, co według niego kobieta zjadła tego dnia; była zdania, że to doprawdy nie do zniesienia umrzeć w samym środku obiadu, jakby jedzenie było niedobre. Kent wymamrotał pod nosem, że to przecież nie ma znaczenia, i pogłośnił mecz. Britt-Marie wydała wtedy wewnętrzne okrzyki.

Ale to ma znaczenie. Obiady mają przecież ogromne znaczenie.

Mija pół godziny, zanim drzwi do gabinetu dziewczyny się otwierają. Wychodzą jacyś ludzie. Dziewczyna żegna się i uśmiecha entuzjastycznie, potem patrzy na Britt-Marie i uśmiecha się nieco mniej entuzjastycznie.

– O, a pani tu dalej. Cóż, Britt-Marie, bardzo mi przykro, ale nie mam czasu na…

Britt-Marie podnosi się i strąca niewidzialne okruszki ze spódnicy.

– Rozumiem. Musi się pani zajmować karierą, a dla mnie nie ma już naturalnie czasu.

Britt-Marie wymawia słowo „kariera” bardzo życzliwie. Bynajmniej nie krytycznie. Wydaje się, że dziewczyna mimo wszystko przyjmuje to jako nieco krytyczne, bo wygląda jak sąsiedzi Britt-Marie, kiedy Britt-Marie starała się być życzliwa. Raz jedna sąsiadka nazwała ją „zrzędliwą jędzą”, kiedy Britt-Marie, kierowana troską, zadzwoniła do drzwi sąsiadki i mając uzasadniony powód, poinformowała o przepisach we wspólnej pralni. Po raz czwarty. Britt-Marie bardzo źle to przyjęła. Nie z powodu „jędzy”, bo to w końcu może przeboleć, ale „zrzędzenia” nie mogła zaakceptować. Britt-Marie jest życzliwa, a to jest różnica. Tłumaczyła to sąsiadce za każdym razem, kiedy się później spotykały, do momentu, kiedy sąsiadka wrzasnęła: „Do cholery, Britt-Marie, przestań to ciągle powtarzać!”. Britt-Marie obraziła się wtedy na całego, bo nie jest bynajmniej kimś, kto ciągle coś powtarza. „Jestem kimś takim, Kencie? Uważasz, że jestem kimś takim, kto ciągle coś powtarza? Tak uważasz? Powtarzam się?”, zapytała Kenta tego wieczoru. „Niiie, nie, nie, do cholery”, wymamrotał Kent. „No właśnie, właśnie to powiedziałam. Ja się bynajmniej nie powtarzam!”, stwierdziła Britt-Marie, potakując głową. Potem nie spała całą noc poruszona myślą, że po domu chodzą ludzie, którzy całkowicie bez uzasadnienia twierdzą, że Britt-Marie należy do osób, które się powtarzają.

– Przykro mi, ale… – mówi dziewczyna niecierpliwie, najwyraźniej zamierzając odprawić Britt-Marie z kwitkiem.

– Bawi panią piłka nożna, jakże to miło – przerywa Britt-Marie, wskazując głową naklejki na drzwiach.

Twarz dziewczyny się rozpromienia.

– Tak. Panią też?

– Doprawdy nie – wyjaśnia Britt-Marie.

– Aha… – mówi dziewczyna.

– Ha – mówi Britt-Marie.

Dziewczyna spogląda na swój zegarek, a potem na zegar ścienny. Wyraźnie widać, że chce odprawić Britt-Marie, więc Britt-Marie postanawia powiedzieć coś bardziej życzliwego.

– Ma pani dzisiaj inną fryzurę – zauważa.

– Co takiego? – pyta dziewczyna.

Britt-Marie uśmiecha się życzliwie.

– Jest dzisiaj inna. Naturalnie to bardzo nowoczesne. Nigdy nie musieć się decydować.

Potem od razu dodaje:

– Nie ma w tym bynajmniej nic złego, naturalnie.

Britt-Marie nie ocenia innych. Dziewczyna odchrząkuje.

– Okej. Dziękuję, ale teraz musz…

– Wygląda praktycznie, fryzura – przytakuje z uznaniem Britt-Marie.

Właściwie jest przede wszystkim krótka i stercząca, jakby ktoś wylał sok pomarańczowy na puszysty dywan. Kentowi ciągle zdarzało się wylewać wódkę z sokiem pomarańczowym na dywan, kiedy oglądał swoje mecze, do momentu, kiedy Britt-Marie miała już tego dosyć i przeniosła dywan do pokoju gościnnego. To było trzynaście lat temu, ale nadal o tym myśli. Dywany i wspomnienia Britt-Marie mają z sobą wiele wspólnego, trudno je wyczyścić.

Jednak fryzura może naturalnie wyglądać dowolnie. Dzisiaj wygląda trochę tak, jak kiedy się uprawia koper w doniczce na balkonie. Nie ma w tym nic złego, bynajmniej, Britt-Marie nie ma absolutnie żadnych uprzedzeń, jeśli chodzi o koper.

Dziewczyna odchrząkuje. Fryzura zachowuje się biernie.

– Nie mam niestety czasu.

– A kiedy pani ma? – dopytuje się Britt-Marie.

Dziewczyna oddycha, jakby była otyłym mężczyzną, a nie szczupłą dziewczyną.

– Co ma pani na myśli?

Britt-Marie wyjmuje notatnik i przegląda metodycznie listę.

– Mam czas o trzeciej.

– Dzisiaj mam spotkania cały czas, nic się nie da zro… – stara się wytłumaczyć dziewczyna.

– Mogę też o czwartej lub o piątej – proponuje dyplomatycznie Britt-Marie.

– Zamykamy dzisiaj o piątej – mówi dziewczyna.

– W takim razie niech będzie piąta – zgadza się Britt-Marie sama z sobą i przygotowuje się do pisania świeżo zaostrzonym ołówkiem, który pojawił się nagle między jej palcem wskazującym a kciukiem.

– Ale to niemożliwe. Przecież już mówiłam! – protestuje dziewczyna.

– Czyli jest pani zajęta o piątej? – pyta zakłopotana Britt-Marie.

– To znaczy… wtedy zamyka… – zaczyna dziewczyna.

– Doprawdy nie możemy spotkać się później niż o piątej – wyjaśnia Britt-Marie.

– Proszę? – mówi dziewczyna.

Britt-Marie uśmiecha się niezwykle, niezwykle cierpliwie.

– Nie chciałabym sprawiać problemu. Bynajmniej. Przecież nie żyjemy w czasach wojny, prawda, droga pani? Cywilizowani ludzie jedzą przecież kolację o szóstej, tak więc piąta to zdecydowanie najpóźniejsza pora na spotkanie, czyż nie?

– Proszę?

– Czyli proponuje pani, abyśmy odbyły spotkanie podczas kolacji?

– Nie… to znaczy… Co takiego?

Britt-Marie potakuje głową, jakby robiła to z wielkim wysiłkiem.

– Ha. W takim razie proszę się nie spóźnić. Bo ziemniaki wystygną.

Potem zapisuje na liście: „Kolacja godz. 18.00”.

Dziewczyna woła coś do Britt-Marie, ale Britt-Marie już sobie poszła, ponieważ doprawdy nie zamierza powtarzać się cały dzień.

Jest dziewiąta trzydzieści pięć. Punktualnie o jedenastej słychać pukanie do drzwi. Britt-Marie stoi za nimi i ma zatroskaną minę.

– Cierpi pani na jakieś alergie pokarmowe? – pyta.

– Proszę? – mówi dziewczyna.

– Czy pani czegoś nie jada? – wyjaśnia Britt-Marie z tego typu stoickim spokojem, w jaki trzeba się uzbroić, jeśli chce się konwersować z kimś, kto na każde rozsądne pytanie odpowiada „Proszę?”.

– Jestem… wegetarianką – wydusza z siebie dziewczyna.

Britt-Marie wyciąga notatnik.

– Ha.

Dziewczyna oddycha przez nos.

– Ale… starałam się pani powiedzieć, że nie mogę się spotkać dzisiaj wieczo…

– Jada pani ryby? – przerywa Britt-Marie.

– Tak… tak, jadam ryby, ale jak mówi…

– Ryby nie są potrawą wegeteriańską, to mięso. Mięso rybie – wyjaśnia Britt-Marie.

Dziewczyna kładzie koniuszki palców na powieki w taki sposób, jak ktoś przyzwyczajony do prostych wyjaśnień trudnych spraw, bo trudne odpowiedzi sprawiają, że ludzie uważają, że powinno się upraszczać.

– Nie jadam czerwonego mięsa. Ale łatwiej ludziom zrozumieć, kiedy mówię, że jestem wegetarianką.

Britt-Marie chwilę nad tym rozmyśla.

– Jada pani łososia? – pyta po chwili i dodaje życzliwie: – Łosoś to ryba, droga pani.

– Tak. Jadam łososia – przyznaje dziewczyna.

Britt-Marie strąca niewidzialne okruszki ze spódnicy. Poprawia nieistniejącą fałdę.

– Łosoś to czerwone mięso.

Być może dziewczyna chce coś odpowiedzieć, ale Britt-Marie już sobie poszła.

Britt-Marie przyrządza wyśmienitego łososia, bo łosoś to jedyna ryba, jaką lubi Kent. Każdego popołudnia o piątej dzwoni do niego i pyta, czy zdąży na kolację w domu o szóstej. Kent prawie zawsze mówi „nie”, bo ma spotkanie z Niemcami, ale niezależnie od tego, jak późno wraca do domu, zawsze czeka na niego na stole ciepła kolacja.

„Ha. Nie smakuje ci?”, mawia zwykle Britt-Marie, bynajmniej nie oskarżycielsko, gdy Kent zdąży już przełknąć kilka kęsów. „Ależ skąd! Jest przepyszne! Przepyszne!”, mamrocze Kent, nie odrywając wzroku od działu sportowego w porannej gazecie. Czyta ją wieczorem. Britt-Marie czasami wydaje z tego powodu wewnętrzne okrzyki.

„Jeśli ci smakowało, byłoby miło, gdybyś mi o tym powiedział”, mawia zwykle Britt-Marie, zbierając ręką niewidoczne okruszki z obrusa. „Na Boga, Britt-Marie, przecież mówiłem, że to przepyszne”, broni się zwykle Kent, nie rozumiejąc, w czym rzecz, i przy okazji dłubiąc coś w komórce. Britt-Marie zazwyczaj wtedy wstaje i wyrzuca niewidzialne okruszki do zlewu. Potem opróżnia zmywarkę i sortuje sztućce.

Kent kładzie zwykle swój talerz koło zlewu, sprawdza wynik meczu w telegazecie i idzie się położyć. Britt-Marie podnosi jego koszulę z podłogi w sypialni i wkłada ją do pralki. Potem pierze, sprząta i przeorganizowuje jego przyrządy do golenia w łazience. Kent zwykle twierdzi, że „schowała” jego przyrządy do golenia, kiedy rano krzyczy „Briiiit-Mariiie”, bo nie może ich znaleźć, ale ona ich wcale nie chowa. Ona przeorganizowuje. To jest różnica. Czasami przeorganizowuje, bo jest taka potrzeba, a czasami dlatego, że chce usłyszeć, jak Kent woła ją po imieniu.

Potem nastaje kolejny dzień, Kent wraca późno do domu, je kolację, sprawdza wynik meczu w telegazecie i idzie się położyć. Britt-Marie pierze jego koszulę. Chciałaby, żeby choć raz sam włożył ją do kosza na brudy. Chciałaby, żeby choć raz powiedział, że mu smakowało, bez proszenia go o to. Bo kolacje muszą mieć sens.

„Było pyszne”. To zdanie z sensem.

3

Jest szesnasta pięćdziesiąt pięć. Britt-Marie stoi sama na ulicy pod urzędem pracy, ponieważ niegrzecznie byłoby przyjść za wcześnie na spotkanie. Wiatr smaga ją delikatnie po włosach. Tęskni za swoim balkonem do tego stopnia, że musi zmrużyć oczy tak mocno, aż bolą ją skronie. Zazwyczaj zajmuje się balkonem nocami, kiedy czeka na Kenta. Zawsze mówi, żeby na niego nie czekała. Mimo wszystko zawsze to robi. Zwykle widzi jego samochód z balkonu, a kiedy on przekracza próg domu, czeka na niego ciepła kolacja na stole. Kiedy on zasypia w ich łóżku, podnosi koszulę z podłogi w sypialni i wkłada ją do pralki. Jeśli kołnierzyk jest brudny, czyści go octem i sodą oczyszczoną. Wstaje wcześnie następnego ranka, układa włosy i sprząta kuchnię, posypuje sodą oczyszczoną skrzynki na balkonie i myje wszystkie okna faxinem. To ulubiona marka Britt-Marie do mycia okien. Faxin jest nawet lepszy niż soda oczyszczona.

Są ludzie, którzy twierdzą, że nie trzeba codziennie myć okien, ale kiedy Britt-Marie umyje wszystkie okna, Kent się zwykle budzi, a kiedy Kent się budzi, dzień się zaczyna. Britt-Marie doprawdy nie zamierza zaczynać dnia, mając brudne okna.

Okna w hotelu, w którym mieszka Britt-Marie, są tak czyste, że była zmuszona zaciągnąć firanki, kiedy szła do sklepu, żeby zminimalizować ryzyko, że ptaki się o nie obiją. To byłoby okropne, bo trzeba by umyć okna jeszcze raz, a jej ostatnia butelka faxinu właśnie się skończyła. Czuje się nieswojo, kiedy nie ma przynajmniej jednej butelki w zapasie. Wtedy może się coś wydarzyć.

Wpisuje faxin na listę. Rozważała nawet, czy nie postawić na końcu wykrzyknika, żeby podkreślić powagę sytuacji. Powstrzymała się jednak. Potem poszła do sklepu, niebędącego tym, do którego zwykle chodzi, i gdzie wszystko stało w innym miejscu niż zwykle. Zapytała młodego mężczyznę z obsługi o faxin. Nie znał tego produktu. A kiedy Britt-Marie wydała już wewnętrzne okrzyki i wyjaśniła uprzejmie, że to jej ulubiona marka, sprzedawca wzruszył ramionami i zaproponował zupełnie inny produkt. Wtedy bardzo już wzburzona Britt-Marie wyciągnęła swój notatnik i dopisała w nim wykrzyknik.

Wózek tak się zacinał, że aż wjechała sobie na nogę. Zamknęła oczy, ugryzła się w policzki i zatęskniła za Kentem. Znalazła łososia w promocyjnej cenie, a potem dorzuciła do wózka ziemniaki i warzywa. Z niewielkiej półki z napisem „Materiały biurowe” wzięła ołówek, dwie temperówki i dołożyła do wózka.

– Ma pani kartę członkowską? – zapytał młody mężczyzna, kiedy podeszła do kasy.

– Kartę członkowską czego? – zastanawiała się podejrzliwie Britt-Marie.

– Łosoś jest w cenie promocyjnej jedynie dla osób posiadających kartę członkowską – powiedział.

Britt-Marie uśmiechnęła się cierpliwie.

– Drogi panie, to nie jest mój sklep spożywczy. W moim sklepie spożywczym mój mąż posiada kartę członkowską.

Młody mężczyzna wyciągnął broszurkę.

– Może pani dostać kartę członkowską, to potrwa tylko chwilę. Wystarczy wpisać nazwisko, adres zamieszkania i…

– Wykluczone! – powiedziała Britt-Marie.

Naturalnie powiedziała to z troską. Bynajmniej nie złośliwie. Ale przecież muszą być jakieś granice? Czy trzeba się rejestrować z nazwiskiem i adresem jak jakiś terrorysta, tylko dlatego, że chce się kupić łososia? Britt-Marie nie zamierza doprawdy wysadzić kogoś w powietrze za pomocą łososia. Zamierza przyrządzić go w piecu i podać z ziemniakami i fasolką szparagową. Jak cywilizowany człowiek.

– Przykro mi, ale musi pani zapłacić pełną cenę za łososia – powiedział młody mężczyzna.

– Ha – powiedziała Britt-Marie.

Młody mężczyzna wyglądał niepewnie.

– Jeśli nie ma pani przy sobie całej kwoty, to mo…

Britt-Marie otworzyła szeroko oczy. Chciała podnieść głos z rozpaczy, ale ten uwiązł jej w gardle.

– Moja sytuacja finansowa jest wyśmienita, drogi panie. Naprawdę wyśmienita – próbowała krzyczeć, a potem uderzyć portfelem o taśmę, ale wyszły jej zaledwie szept i pacnięcie.

Młody mężczyzna wzruszył ramionami i przyjął płatność. Britt-Marie chciała mu opowiedzieć, że jej mąż jest przedsiębiorcą i że doprawdy stać ją na łososia w pełnej cenie. Jednak on zaczął już obsługiwać kolejnego klienta.

Jakby Britt-Marie nie miała znaczenia.

Dokładnie o siedemnastej zero zero Britt-Marie puka do drzwi gabinetu dziewczyny. Dziewczyna otwiera. Ma na sobie kurtkę.

– Ha. Pani naturalnie już wychodziła – zauważa Britt-Marie.

Dziewczyna wygląda, jakby ją o coś oskarżano.

– Cóż… to znaczy, właśnie zamykamy… jak ostatnio powiedziałam, mu…

– A kiedy pani wróci? – pyta Britt-Marie.

– Co? – mówi dziewczyna.

– Muszę doprawdy wiedzieć, kiedy mam nastawić ziemniaki – wyjaśnia Britt-Marie.

– Ziemniaki? – mówi dziewczyna.

– Ziemniaki to potrawa wegetariańska – wybucha Britt-Marie, jakby teraz ona czuła, że się ją o coś oskarża.

Dziewczyna pociera powieki knykciami.

– Tak, tak, okej. Przepraszam, Britt-Marie, ale starałam się pani powiedzieć, że nie…

– To dla pani – mówi Britt-Marie, podając ołówek.

Kiedy zmieszana dziewczyna go przyjmuje, Britt-Marie wyciąga temperówki: niebieską i różową. Patrzy na nie, kiwając głową po kolei, a potem patrzy w sposób całkowicie pozbawiony przesądów na fryzurę dziewczyny.

– Cóż, ciężko stwierdzić, jaką pani właściwie obecnie preferuje. Dlatego kupiłam po jednej z każdego koloru.

Dziewczyna nie wygląda na całkowicie pewną, o co Britt-Marie chodzi.

– Dzię… kuję. Chyba.

– Proszę mi wskazać drogę do kuchni, jeśli nie jest to nadmierny problem, w przeciwnym razie nie zdążę ugotować na czas ziemniaków – wyjaśnia Britt-Marie, mając same dobre intencje.

Dziewczyna wygląda przez chwilę, jakby chciała krzyknąć „Do kuchni?!”, ale w ostatniej chwili przełyka ślinę i dochodzi do wniosku, że wszelkie próby protestowania jedynie wydłużą sam proces i sprawią, że będzie jeszcze trudniejszy. Dlatego bierze tak głęboki oddech, że aż guziki w żakiecie się luzują, i się poddaje.

– No dobra… do cholery! Niech będzie! Kuchnia dla personelu znajduje się tam! – wzdycha, odbierając reklamówkę od Britt-Marie.

Britt-Marie idzie za nią i wygląda, jakby chciała odwzajemnić tę uprzejmość jakimś komplementem.

– Niezwykle stylowy płaszcz – mówi w końcu.

Ręka dziewczyny opada z zaskoczenia na dzianinę płaszcza.

– Dziękuję! – Uśmiecha się szczerze.

Britt-Marie kiwa głową.

– To odważne z pani strony ubierać się w czerwienie o tej porze roku.

Dziewczyna oddycha przez nos. Britt-Marie usuwa niewidzialne okruszki ze spódnicy.

– Gdzie znajdują się przybory kuchenne? – pyta, kiedy docierają do kuchni.

Dziewczyna otwiera z coraz bardziej ograniczoną cierpliwością jedną z szuflad. W jednej połowie leży stos przyrządów kuchennych. W drugiej połowie jest plastikowy wkład na sztućce. Bez przegródek. Widelce, noże, łyżki. Wszystko razem.

Poirytowana mina dziewczyny zmienia się, i teraz wyraża prawdziwy niepokój.

– Przepraszam, dobrze się pani czuje? – pyta Britt-Marie.

Britt-Marie już sobie poszła, usiadła na krześle i wygląda, jakby miała zemdleć.

– Barbarzyńcy – szepce i przygryza policzki.

Dziewczyna opada na krzesło po drugiej stronie kuchni. Wygląda na bezsilną. Jej oczy szukają lewej ręki Britt-Marie. Koniuszki palców pocierają kłopotliwą bladą plamę na skórze, jak gdyby była blizną po amputowanej części ciała. Kiedy Britt-Marie zauważa wzrok dziewczyny, ukrywa rękę pod torebką, jakby ktoś podglądał ją pod prysznicem.

Dziewczyna podnosi ze zdziwienia brwi.

– Mogę zadać pani pytanie? Przepraszam… ale co pani tu właściwie robi?

– Szukam pracy – odpowiada Britt-Marie, szukając w torebce chusteczki, którą mogłaby wyczyścić stół.

Dziewczyna kiwa się nad stołem z nieobecną miną, nieudolnie próbując wyglądać na zrelaksowaną.

– Britt-Marie, z całym szacunkiem, nie pracowała pani od czterdziestu lat. Dlaczego teraz to takie ważne?

– Pracowałam czterdzieści lat. Zajmowałam się domem. Dlatego to jest teraz ważne – odpowiada Britt-Marie, usuwając niewidzialne okruszki ze stołu.

Kiedy dziewczyna nie odpowiada od razu, dodaje:

– Czytałam artykuł o kobiecie, która leżała martwa wiele tygodni, droga pani. Mówili, że umarła „naturalną” śmiercią. Jej obiad nadal stał na stole. To nie jest bynajmniej naturalne. Nikt nie wiedział, że umarła, dopóki sąsiadom nie zaczął przeszkadzać przykry zapach.

Dziewczyna drapie się niepewnie po fryzurze.

– Czyli szuka pani pracy, bo… – próbuje ostrożnie.

Britt-Marie wzdycha niezwykle cierpliwie. Nie jest to bynajmniej westchnienie wynikające ze zniecierpliwienia.

– Nie miała dzieci, męża ani pracy. Nikt nie wiedział, że była. Jeśli ktoś chodzi do pracy, to da się zauważyć, że go nie ma.

Dziewczyna, która została w pracy długo po tym, jak jej dzień roboczy się skończył, przypatruje się kobiecie, która jest tego powodem. Britt-Marie siedzi z wyprostowanymi plecami, w takiej pozycji, w jakiej zwykle siedziała na krześle na balkonie, czekając na Kenta. Nigdy nie szła się położyć, kiedy Kenta nie było w domu, bo nie chciała zasnąć, jak nikt nie wiedział, że jest.

Przygryza policzki. Pociera białą plamę.

– Ha. Uważa pani z pewnością, że to niedorzeczne. Doprawdy jestem świadoma, że konwersowanie nie jest moją mocną stroną. Mój mąż mawia, że jestem pozbawiona społecznych kompetencji.

Ostatnie słowa są wyszeptane. Dziewczyna przełyka ślinę, kiwa głową, wskazując na obrączkę, której już nie ma na palcu Britt-Marie.

– Co się stało z pani mężem?

– Miał zawał.

Zawstydzone powieki dziewczyny opadają i otwierają się z wyrazem współczucia.

– Przykro mi. Nie wiedziałam, że umarł.

– Nie umarł – szepce Britt-Marie.

– Aha… Wydawało mi się, że… – zaczyna dziewczyna.

Britt-Marie przerywa jej, podnosi się, żeby posortować sztućce, jakby te popełniły przestępstwo.

– Nie używam perfum, dlatego zawsze prosiłam, żeby wkładał koszulę do pralki zaraz po przyjściu do domu. Nigdy tego nie robił. Potem narzekał, że pralka chodzi w nocy.

Nagle milknie, żeby zwrócić uwagę kuchence, że ma przyciski w złej kolejności. Kuchenka wygląda, jakby się wstydziła. Britt-Marie znowu kiwa głową.

– To ona zadzwoniła do mnie ze szpitala, kiedy miał zawał.

Dziewczyna podnosi się, żeby pomóc. Siada czujnie, kiedy Britt-Marie wyciąga z szuflady nóż do filetowania.

– Kiedy dzieci Kenta były małe i mieszkały u nas co drugi tydzień, czytałam im zwykle bajki. Wybierałam Pana krawca. To bajka, droga pani. Dzieci prosiły, żebym wymyślała bajki, ale ja doprawdy nie rozumiem, jaki w tym cel, skoro są gotowe bajki napisane przez profesjonalistów. Kent mawiał, że to dlatego, że nie mam wyobraźni, ale ja mam doprawdy znakomitą wyobraźnię!

Dziewczyna nie odpowiada. Britt-Marie rozgrzewa piec. Wkłada łososia do naczynia żaroodpornego. Stoi.

– Potrzeba doprawdy znakomitej wyobraźni, żeby udawać, że się nie wie, co się dzieje, kiedy się pierze jego koszule, samej nie używając perfum – szepce.

Dziewczyna podnosi się znowu. Kładzie niezdarnie rękę na ramieniu Britt-Marie.

– Przepraszam, ja…

Milknie, choć nikt jej nie przerwał. Britt-Marie splata ręce przed sobą i zagląda do pieca.

– Szukam pracy, bo uważam, że nie wypada niepokoić sąsiadów przykrym zapachem. Chcę, żeby ktoś wiedział, że tu jestem.

Nie ma na to żadnej odpowiedzi.

Kiedy łosoś jest gotowy, siadają przy stole i jedzą go, nie patrząc na siebie.

– Jest bardzo ładna. Młoda. Nie obwiniam go, bynajmniej – mówi w końcu Britt-Marie.

– Na pewno niezła z niej bitch! – wyrywa się dziewczynie w nagłym ataku chęci wsparcia.

– Co to znaczy? – pyta Britt-Marie, wyglądając na obrażoną.

Dziewczyna odchrząkuje.

– To znaczy… To coś złego.

Britt-Marie spuszcza wzrok na talerz.

– Ha. To miło z pani strony.

Wygląda, jakby chciała się jakoś odwzajemnić, więc mówi z pewnym wysiłkiem:

– Ma pani… Chciałam powiedzieć, że ma pani dzisiaj ładnie ułożone włosy.

Dziewczyna się uśmiecha.

– Dziękuję!

Britt-Marie potakuje.

– Nie odsłania pani dzisiaj czoła tak jak wczoraj.

Dziewczyna drapie się pod grzywką. Britt-Marie patrzy na swój talerz i próbuje się powstrzymać, żeby nie podejść do lady i nie nałożyć porcji Kentowi. Dziewczyna coś mówi. Britt-Marie podnosi wzrok i mamrocze:

– Proszę?

– To było pyszne – mówi dziewczyna.

Pomimo że Britt-Marie nie zadała jej żadnego pytania.

4

A więc tak to wygląda, kiedy Britt-Marie dostaje pracę. Praca jest akurat w Borg, więc dwa dni po tym, jak dziewczyna z urzędu pracy zostaje zaproszona na łososia, Britt-Marie udaje się właśnie tam swoim samochodem. To dlatego musimy teraz porozmawiać o Borg.

Borg to miasteczko przy drodze. Właściwie to najmilsze słowa, jakie można powiedzieć o Borg. Nie jest to miejsce, które można opisać jako jedno na milion, raczej jako jedno z miliona. Ma zamknięte boisko do piłki nożnej, zamkniętą szkołę, zamkniętą aptekę, zamknięty sklep monopolowy, zamkniętą przychodnię, zamknięty sklep spożywczy, zamknięte centrum handlowe i drogę, która prowadzi stamtąd w dwóch kierunkach.

Jest wprawdzie Ośrodek Sportu i Rekreacji, który nie został zamknięty, ale wyłącznie dlatego, że nikt nie zdążył jeszcze tego zrobić. Zamykanie całego miasteczka, co zrozumiałe, zabiera nieco czasu, więc ośrodek musi poczekać na swoją kolej. Pozostałe dwie rzeczy w Borg, które najwyraźniej nadal działają, to piłka nożna i pizzeria, ponieważ one jako ostatnie wydają się opuszczać ludzi.

Pierwszy kontakt Britt-Marie z pizzerią i centrum rekreacyjnym wygląda tak, że pewnego dnia w styczniu zatrzymuje się swoim białym samochodem na żwirowanym parkingu między nimi. Jej pierwszy kontakt z piłką nożną wygląda tak, że dostaje nią bardzo mocno w głowę.

Dzieje się to zaraz po tym, jak jej samochód wybucha. Chyba można podsumować to wszystko tak, że pierwsze wrażenia Borg i Britt-Marie o sobie nawzajem nie są całkowicie pozytywne.

Do wybuchu dochodzi, gdybyśmy byli drobiazgowi, już kiedy Britt-Marie wjeżdża na parking. Po stronie pasażera, Britt-Marie słyszy to wyraźnie. KABUUM – tak opisałaby ten dźwięk, gdyby musiała. Puszcza z należną paniką zarówno sprzęgło, jak i hamulec, na co samochód reaguje takim kaszlem, jakby się przestraszył, jedząc popcorn, i po kilku dramatycznych poślizgach po zamarzniętych styczniowych kałużach zatrzymuje się nagle pod budynkiem z szyldem, którego sporadycznie działające czerwone neonówki układają się w napis PIZZ R A. Przerażona Britt-Marie wyskakuje z samochodu ze słusznym poczuciem, że pod wpływem eksplozji auto zacznie się palić. Tak się jednak nie dzieje. Britt-Marie stoi nagle sama na parkingu w tego rodzaju ciszy, jakiej można doświadczyć w miasteczkach, nigdy w miastach. Nieco to irytujące. Poprawia spódnicę, mocno trzymając torebkę.

Piłka toczy się powoli po żwirze od samochodu Britt-Marie, a potem znika za budynkiem z napisem O RODEK. Coś zaczyna stukać w tej samej chwili, kiedy piłka znika za rogiem. Brzmi to tak, jakby suszarka, do której ktoś wrzucił kamienie zamiast piłek tenisowych, wirowała kołdry. Brzmi to naturalnie niedorzecznie, ale Britt-Marie doświadczyła czegoś podobnego we wspólnej pralni w domu, gdzie mieszka z Kentem. Ludziom przychodzą obecnie do głowy przeróżne rzeczy.

Wyjmuje z torebki swoją listę. Na samej górze jest napisane „Podróż do Borg”. Odznacza ten punkt ptaszkiem. Kolejny punkt to „Odbiór kluczy z urzędu pocztowego”.

Wyciąga komórkę, którą dostała od Kenta pięć lat temu, i po raz pierwszy jej używa.

– Tak? – mówi dziewczyna z urzędu pracy.

– To się teraz mówi, odbierając telefon? – pyta Britt-Marie.

Troskliwie. Bynajmniej nie krytycznie.

– Co? – mówi dziewczyna, która przez kilka chwil była szczęśliwie nieświadoma, że opuszczenie budynku urzędu pracy przez Britt-Marie niekonieczne oznacza opuszczenie przez Britt-Marie życia dziewczyny.

– Jestem teraz w tym Borg. Coś potwornie tu łomocze, a mój samochód eksplodował. Jak daleko jest do urzędu pocztowego? – pyta Britt-Marie.

– Britt-Marie? – pyta dziewczyna po chwili zastanowienia, mając nadzieję, że odpowiedź będzie negatywna.

– Bardzo źle słychać! – informuje Britt-Marie.

– Eksplodował? – dopytuje się dziewczyna.

– Jest jakaś usterka. Eksplodował, słyszałam wyraźnie – wyjaśnia Britt-Marie.

– Nic się pani nie stało? – pyta zaniepokojona dziewczyna.

– Ależ skąd! Ale co będzie z samochodem? – odpowiada i pyta Britt-Marie.

– No, to znaczy… To przecież pani samochód – mówi dziewczyna.

– Ha – stwierdza Britt-Marie.

Milczą chwilę.

– Halo? – mówi Britt-Marie.

– Tak? – mówi dziewczyna.

– Tak! – stwierdza Britt-Marie.

– Nie znam się na samochodach – tłumaczy się dziewczyna.

Britt-Marie wydaje naprawdę cierpliwe westchnienie.

– Powiedziała pani, że mam zadzwonić, jeśli będę miała jakieś pytania – przypomina.

Britt-Marie uważa, że nie powinno się mieć w stosunku do niej żadnych oczekiwań w kwestii motoryzacji. Zdarzyło jej się zaledwie kilka razy siąść za kierownicą, odkąd wyszła za Kenta, ponieważ nigdy nie jeździ samochodem bez Kenta, a Kent jest nadzwyczaj dobrym kierowcą.

– Miałam na myśli pytania dotyczące… pracy – wzdycha dziewczyna po drugiej stronie.

– Ha. Naturalnie tylko to się liczy. Kariera. Jeśli umrę w wybuchu, to nie będzie miało żadnego znaczenia – stwierdza Britt-Marie.

– Nie to miałam na myśli – mamrocze dziewczyna.

– Naturalnie moja śmierć wszystkim by się przysłużyła. Będzie o jedno miejsce pracy więcej. Wpłynie to pozytywnie na statystyki – mówi Britt-Marie całkowicie uprzejmie, w ogóle nie takim głosem, jakby się sama nad sobą litowała.

Wie doprawdy, jak się rzeczy mają, jeśli chodzi o statystyki. W gazetach wiele się teraz pisze o statystykach i nie ma już prawie miejsca na krzyżówki.

– Droga Britt-Ma… – próbuje dziewczyna.

– Bardzo źle panią słychać! – mówi Britt-Marie troskliwie, rozłączając się.

Potem stoi sama i gryzie się w policzki. Mocno.

Coś wciąż łomocze po drugiej stronie centrum rekreacyjnego. Najwyraźniej nie jest jeszcze zamknięte, ale radni domykają przygotowania, aby je zamknąć, dowiedziała się wczoraj Britt-Marie od dziewczyny z urzędu pracy. Nie zdążyli po prostu tego zrobić na zebraniu członków rady gminnej w grudniu, ponieważ było wiele innych miejsc, o których zamknięciu trzeba było postanowić w pierwszej kolejności, tak że postanowienie w sprawie zamknięcia centrum rekreacyjnego mogłoby zmusić członków rady gminnej do przesunięcia dorocznego przyjęcia wigilijnego. Ponieważ uznano, że przesunięcie Wigilii jest niewykonalne, przesunięto kwestię zamknięcia centrum rekreacyjnego na koniec stycznia ze względu na planowane urlopy członków. Naturalnie osoba odpowiedzialna za przepływ informacji w gminie powinna odpowiadać za przekazanie tego kadrom, ale niestety osoba ta była na urlopie, o czym zapomniała wspomnieć, czego następstwem było anonsowanie stanowiska dozorcy nieruchomości w urzędzie pracy na początku stycznia, ponieważ pracownicy kadr odkryli, że jest tu nieruchomość bez dozorcy. To takie proste i takie skomplikowane.

Tak czy siak, praca nie tylko jest nadzwyczajnie kiepsko wynagradzana, ale na dodatek umowa obowiązuje jedynie do momentu, kiedy zapadnie decyzja o zamknięciu centrum na spotkaniu członków rady gminnej za trzy tygodnie. Poza tym praca jest w Borg, miasteczku, o którym najmilsze, co można powiedzieć, to że znajduje się przy drodze. Tym samym liczba kandydatów na stanowisko była ograniczona.

Stało się jednak tak, że dziewczyna z urzędu pracy przedwczoraj całkiem niedobrowolnie zjadła łososia z Britt-Marie i obiecała, że naprawdę postara się znaleźć dla niej pracę. Dlatego Britt-Marie zapukała nazajutrz do drzwi gabinetu dziewczyny o godzinie dziewiątej zero dwie, żeby się dowiedzieć, czy sprawa postępuje. Dziewczyna stukała przez chwilę na klawiaturze komputera, po czym westchnęła wyraźnie w ten sposób, jak by się pewnie westchnęło, gdyby coś w kształcie piramidy utknęło w jednej dziurce nosa, i powiedziała: „Mam coś. Praca jest w miasteczku pośrodku niczego, jest tak źle opłacana, że gdyby pani dostawała zasiłek dla bezrobotnych, prawdopodobnie straciłaby pani, przyjmując tę posadę”.

„Nie pobieram żadnych zasiłków”, odpowiedziała Britt-Marie, wymawiając słowo „zasiłków”, jakby mówiła o „chorobach”. Dziewczyna ponownie westchnęła i próbowała opowiedzieć coś o „kursach przekwalifikowujących” i „środkach”, które Britt-Marie mogłaby w zamian dostać, ale Britt-Marie wyjaśniła, że doprawdy nie potrzebuje żadnej zapomogi. „Ale, droga Britt-Marie, to praca tylko na trzy tygodnie, a jeszcze musi się pani przeprowadzić do tego… Borg”, starała się ją przekonać dziewczyna, szukając Borg na mapie w komputerze.

„Ha”, powiedziała Britt-Marie, poprawiając torebkę na kolanach. Dziewczyna błądziła palcami po czole i dodała poważnie: „Britt-Marie, nie chciałabym, żeby to zabrzmiało złośliwie, ale mówiąc szczerze, nie polecałabym pani podjęcia takiej pracy w pani wieku”. Britt-Marie przytaknęła, podniosła się, poprawiła fałdę na spódnicy i odpowiedziała: „Nie chciałabym, żeby to zabrzmiało złośliwie, ale mówiąc szczerze, nie polecałabym pani takiej fryzury przy pani czole”.

Wtedy dziewczyna zaczęła wyglądać trochę tak, jakby uważała, że Britt-Marie jest sama sobie winna. Dlatego nacisnęła klawisz „drukuj”, a potem stało się, jak się stało.

Britt-Marie jest w Borg, a jej samochód eksplodował. Nie jest to bynajmniej idealny pierwszy dzień w nowej pracy. Bynajmniej.

Nie żeby Britt-Marie była krytyczna. Bynajmniej. Britt-Marie nie należy do osób krytycznych.

Jednak czuje, że byłoby lepiej, gdyby był tam Kent. Zdecydowanie.

Dziewczyna z urzędu pracy odbiera nową rozmowę trzy minuty po zakończeniu połączenia w sprawie eksplozji samochodu.

– Gdzie mogę się spodziewać, że znajdę przyrządy do sprzątania?

– Proszę? – pyta dziewczyna.

– Powiedziała pani, że mam zadzwonić, jeśli będę miała pytania związane z pracą – informuje Britt-Marie.

Głos dziewczyny brzmi, jakby wydobywał się ze słoika.

– Źle panią słychać, Britt-Marie. Chyba jest słaby zasięg.

Britt-Marie wzdycha w sposób niezwykle cierpliwy i powtarza tak wolno, jak tylko zdoła:

– Powiedziała pani, że mam zadzwonić, jeśli będę miała pytania związane z pracą. To pytanie związane z pracą. Gdzie są przyrządy do sprzątania?

– Co? Nie wiem! – odpowiada głos ze słoika.

Britt-Marie nie podnosi głosu. Bynajmniej. Jedynie artykułuje.

– Droga pani, zamierzam się udać do tego urzędu pocztowego, gdzie według przekazanych mi przez panią informacji mam odebrać klucze do centrum rekreacyjnego, jednak moja noga tam nie postanie, dopóki mi pani nie wyjaśni, gdzie znajdę przyrządy do sprzątania!

– Ale ja tego nie wiem! – odpowiada głos ze słoika.

Britt-Marie wymachuje ramionami tak, że prawie upuszcza telefon.

– Stoję pod tym centrum rekreacyjnym w tym miasteczku i okna są potwornie brudne. Potwornie. Czy ludzie żyją tu we własnym brudzie?

– Nie wiem! – krzyczy dziewczyna.

– To kto wie? – woła Britt-Marie.

– Nieee… wiem. Droga Britt-Marie, bardzo źle panią sły…

Britt-Marie ma jej właśnie przerwać, kwestionując zasadność tego, że urząd pracy nic nie wie o pracach, w podjęciu których pomaga, jednak sama przerywa rozmowę, kiedy widzi turlającą się po parkingu piłkę. Britt-Marie jej nie lubi. To nic osobistego, nie wybrała właśnie tej piłki jako obiektu swojej dezaprobaty, po prostu nie lubi piłek. Bez uprzedzeń.

Za piłką biegnie dwoje dzieci. Są nadzwyczaj brudne, cała trójka wraz z piłką. Dżinsy dzieci są podarte na udach. Podnoszą piłkę, kopią ją w przeciwnym kierunku i znowu znikają za ośrodkiem. Jedno z nich traci równowagę, opiera się o ścianę i zostawia czarny ślad ręki na okiennej szybie.

– Koniec świata! – krzyczy przerażona Britt-Marie.

To wyrażenie, które często powtarza. „Koniec świata”. Jest bardzo uniwersalne, przynajmniej w sensie, w jakim Britt-Marie go używa, ale często oznacza, że coś, co właśnie się stało, powinno być traktowane jako przestępstwo. Nie dlatego, że Britt-Marie jest osobą krytyczną, ale jednak.

– Co się stało? – pyta dziewczyna po drugiej stronie, kiedy Britt-Marie milknie.

– Czy dzieci nie powinny być w szkole? – przerywa jej Britt-Marie, przypominając sobie o dopisaniu na liście wykrzyknika po „Kupić faxin!”. Jeśli w tym miasteczku jest w ogóle jakiś sklep.

– Co? – mówi dziewczyna.

– Proszę nie mówić ciągle „co”, droga pani. To sprawia, że nie prezentuje się pani jak osoba inteligentna – wyjaśnia Britt-Marie.

– Eeee… to znaczy… bardzo źle panią słychać, Britt-Marie, ma pani włączony głośnik? – pyta dziewczyna.

– Co takiego?

– To jest… albo nie… nic… – wzdycha dziewczyna i dodaje: – Nieważne!

– Co nie jest ważne? – pyta Britt-Marie z oburzeniem w głosie.

– O jakich dzieciach pani wspominała?! – woła dziewczyna, próbując wybrać najmniej niebezpieczny temat do dalszej dyskusji.

– Tu są dzieci! – informuje krótko Britt-Marie.

– Okej, droga Britt-Marie, nie wiem nic o Borg! Nigdy tam nie byłam!

– Nie, nie. Naturalnie, naturalnie. Pani myśli głównie o swojej karierze – mówi troskliwie Britt-Marie.

Po drugiej stronie dziewczyna oddycha przez nos.

– Droga Britt-Marie, bardzo źle panią słychać, wydaje mi się, że… może… Nie trzyma pani przypadkiem telefonu do góry nogami?

Britt-Marie spogląda krytycznie na telefon. Odwraca go.

– Ha – mówi do mikrofonu, niezupełnie inaczej, niż gdyby się powiedziało „ha”, jeśliby się uznało, że wina leży całkowicie po stronie tej drugiej osoby.

– Teraz słyszę panią bardzo dobrze! – mówi zachęcająco dziewczyna.

– Nigdy nie używałam tego telefonu. Są ludzie, którzy mają inne rzeczy do roboty niż gadanie całymi dniami przez telefon, droga pani – informuje Britt-Marie.

– Ach, niech się pani nie martwi. Zawsze tak robię, kiedy mam nowy telefon! – mówi dziewczyna w nagłym przypływie uprzejmości i wyrozumiałości.

– Ja się bynajmniej nie martwię! To nie jest wcale nowy telefon, ma pięć lat – prostuje Britt-Marie.

– Aha – mówi dziewczyna.

– Wcześniej nigdy nie odczuwałam potrzeby, aby go użyć. Miałam inne sprawy, droga pani. Nie dzwonię do nikogo poza Kentem, a do niego dzwonię z telefonu domowego, jak cywilizowani ludzie.

– A jak pani jest gdzieś poza domem? – pyta dziewczyna, jak to się instynktownie robi, gdy się nie pamięta, jak wyglądał świat, zanim każdy mógł się skontaktować z każdym o dowolnej porze.

Britt-Marie oddycha cierpliwie.

– Wychodzę wyłącznie z Kentem, droga pani.