Brzemię odpowiedzialności: Blum, Camus, Aron, i francuski wiek dwudziesty
- Wydawca:
- Krytyka Polityczna
- Kategoria:
- Literatura faktu, reportaże, biografie
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-65369-79-6
- Rok wydania:
- 2014
- Słowa kluczowe:
- absolwentów
- autor
- brzemię
- camus
- dwudziesty
- elokwentny
- eseista
- francuski
- intelektualiści
- międzywojennym
- odpowiedzialności
- polityczną
- swego
- wydawnictwa
- życiu
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Brzemię odpowiedzialności: Blum, Camus, Aron, i francuski wiek dwudziesty”
Léon Blum był przywódcą Francuskiej Partii Socjalistycznej w okresie międzywojennym. Dwukrotnie, w latach 1936 i 1938, był też premierem rządu sformowanego przez Front Ludowy i najbardziej znaczącym politycznym przeciwnikiem rządu w Vichy — za co uwięziono go, wytoczono mu proces i deportowano. Raymond Aron w latach 20. ubiegłego wieku przyćmiewał intelektem innych absolwentów Ecole Normale Supérieure (wśród nich Jeana-Paula Sartre’a) i był najbardziej obiecującym młodym francuskim filozofem swego pokolenia. Albert Camus, mimo swego skromnego „kolonialnego” pochodzenia i prowincjonalnej edukacji, w powojennej Francji wybił się z niebytu na pozycję gwiazdy politycznej, powszechnie rozpoznawany jako partner, kolega, i rywal intelektualny Sartre’a i Simone de Beauvoir.
Oto trzej bohaterowie Brzemienia odpowiedzialności Tony’ego Judta. Opowiadając ich skomplikowane historie, znakomity amerykański historyk pokazuje, jak intelektualiści powinni uczestniczyć w życiu publicznym: bez oglądania się na polityczną modę i bez zaślepienia ideologią.
Pouczający i elokwentny esej o intelektualnej odwadze w okresie — według określenia autora — intelektualnej nieodpowiedzialności.
„New York Times”
Tony Judt (1948—2010) — wybitny znawca historii Francji i Europy Środkowej, eseista. Regularnie publikował m.in. na łamach „The New Republic” i „New York Review of Books”. Autor licznych książek, w tym syntezy najnowszej historii Europy pt. Powojnie (2005), wyborów tekstówZapomniany wiek dwudziesty (2008) i Pensjonat pamięci (2010) oraz manifestu Źle ma się kraj (2010). Nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukała się jego kontrowersyjna książka Historia niedokończona. Francuscy intelektualiści 1944—1956 (2012).
Polecane książki
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Tony Judt
Tony Judt, Brzemię odpowiedzialności: Blum, Camus, Aron i francuski wiek dwudziesty
Tytuł oryginału: The Burden of Responsibility: Blum, Camus, Aron, and the French Twentieth Century
Warszawa 2013
Copyright © 1998 by Tony Judt. All rights reserved.
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2013
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-63855-77-2
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Wydawnictwo Krytyki Politycznej
Seria Historyczna [13]
Warszawa 2013
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
PRZEDMOWA
Eseje te pierwotnie wygłoszone były jako wykłady w ramach Bradley Lectures na Uniwersytecie Chicagowskim. Chciałbym wyrazić swoją wdzięczność Bradley Foundation oraz profesorowi Robertowi Pippinowi, prezesowi Committee on Social Thought Uniwersytetu Chicagowskiego – za to, że dzięki niemu miałem sposobność rozwinięcia pewnych myśli na temat Francji oraz francuskich intelektualistów.
Na Uniwersytecie Nowojorskim wspaniałomyślnie udzielono mi urlopu umożliwiającego pracę nad tym oraz innymi projektami; część tego okresu, w roku 1995, spędziłem goszcząc w Instytucie Nauk o Człowieku (IWM) w Wiedniu, w którym mój pobyt możliwy był po części dzięki grantowi przyznanemu przez Fundację Volkswagena. Za udzielone mi wsparcie wdzięczny jestem tym instytucjom, jak również dyrektorowi IWM, profesorowi Krzysztofowi Michalskiemu – za jego nieustającą gościnność; mojemu wydawcy z Uniwersytetu Chicagowskiego, T. Davidowi Brentowi, który okazał mi wyrozumiałość i wsparcie, mimo że musiał czekać na tę książkę nieco dłużej niż przewidywano na początku.
Różne wersje esejów poświęconych Albertowi Camusowi i Raymondowi Aronowi przedstawione były na Northwestern University, na Uniwersytecie Stanowym Michigan, na Uniwersytecie McGill oraz na Uniwersytecie Wiedeńskim, a także na samym Uniwersytecie Chicagowskim w czasie wykładów publicznych oraz seminariów. Ich słuchacze i uczestnicy, a także moi studenci z Institute of French Studies Uniwersytetu Nowojorskiego przedstawili wiele krytycznych uwag i sugestii; ich wkład bardzo wzbogacił niniejszą książkę. Za jej błędy i osobliwości odpowiedzialność ponoszę, rzecz jasna, ja sam.
Zamieszczając cytaty z dzieł moich trzech protagonistów, niemal w każdym przypadku pozwoliłem sobie tłumaczyć na nowo, zamiast korzystać z istniejących przekładów angielskich1. Ilekroć jest inaczej, źródło cytatu podaję w przypisach. Pełne odniesienie do wersji oryginalnej oraz sugestie dotyczące lektury uzupełniającej znaleźć można w przypisach oraz w krótkiej „Nocie bibliograficznej” na końcu książki.
Książkę tę poświęcam pamięci François Fureta. To właśnie w odpowiedzi na jego propozycję wstępnie zgodziłem się przygotować niniejsze wykłady i to on entuzjastycznie mnie zachęcał, bym poświęcił je Blumowi, Camusowi i Aronowi. Furet był admiratorem wszystkich tych trzech postaci, choć jeśli chodzi o więzy natury intelektualnej i osobistej, najbliższy mu był, rzecz jasna, Raymond Aron. Furet kierował w Paryżu instytutem nazwanym jego imieniem, zaś umierając był w trakcie pisania studium poświęconego Alexisowi de Tocqueville’owi, prawdopodobnie ulubionemu francuskiemu myślicielowi Arona. Wszelako Furet był poniekąd naturalnym spadkobiercą również Blu-ma i Camusa. Jego uczone dzieło poświęcone historii rewolucji francuskiej, w którym najpierw odrzuca interpretację marksistowską, a następnie nową konwencję „historii kulturowej”, przysporzyły mu przeciwników wśród uczonych po obu stronach Atlantyku. Odważne potępienie politycznego odchylenia jego czasów, czy to „anty-antykomunizmu”, czy też „multikulturalizmu”, przysporzyły mu wrogów politycznych we Francji i poza jej granicami. Z kolei jego rosnący wpływ na publiczną percepcję przeszłości Francji doprowadzał jego oponentów do paroksyzmów wściekłości – zwłaszcza w rocznicę dwóchsetlecia rewolucji, kiedy to ataki przypuszczane na Fureta i jego „szkołę” przybrały charakter wyraźnie osobisty.
Wszystko to bardzo przypomina sytuację postaci, którym poświęcone są niniejsze eseje. Podobnie jak one, również i François Furet był intelektualistą aktywnym publicznie; a choć był „insiderem”, nie przeszkadzało to, by w różnych okresach i kręgach traktowano go jako outsidera, czy wręcz renegata. Podobnie jak tamci trzej, Furet płynął pod prąd epoki, dwukrotnie występując przeciw jej duchowi: po raz pierwszy, gdy zakwestionował obowiązującą – a ukazał prawdziwą – historię rewolucji, narodowego „mitu założycielskiego” Francuzów; następnie zaś – publikując pod koniec życia niebywale wpływowy esej o komunizmie, tym micie (czy też, wedle słów samego Fureta, iluzji) XX wieku. Podobnie jak tamtych trzech, również i jego niekiedy bardziej doceniano za granicą niż w kraju. I tak samo jak w przypadku wpływu oraz idei tamtych intelektualistów, również i jego wpływ oraz idee zamknęły usta krytykom, bez wątpienia też wytrzymają wszelką krytykę. Jest ogólnie znanym faktem, że nie istniała i nie istnieje żadna badająca dzieje Francji szkoła historyczna Fureta. Tak samo jednak nie istnieje szkoła Arona we francuskiej myśli społecznej; szkoła francuskiej myśli moralnej, którą założyłby Camus, ani też szkoła francuskiej socjaldemokracji, którą stworzyłby Blum. Ludzie ci nie reprezentowali jakiejś aspirującej do słuszności wersji intelektualnego czy politycznego zaangażowania Francuzów; reprezentowali w ostatecznym rozrachunku jedynie samych siebie oraz to, w co wierzyli. I właśnie dlatego z czasem stali się uosobieniem najlepszej cząstki ducha Francji.
„Le romantisme française”, dit Goethe,
„est né de la Révolution et de l’Empire:
Gloire et Liberte! Du mouvement socialiste
nous verrons naître un nouveau lyrisme:
Justice et Bonheur!”.
Léon Blum
„S’il existait un parti de ceux qui ne sont
pas sûrs d’avoir raison, j’en serais”.
Albert Camus
„Ce n’est jamais la lutte entre le bien et le mal,
c’est le préférable contre le détestable”.
Raymond Aron
WSTĘP
BŁĘDNA OPINIA PARYŻA
Historia nie jest i nie powinna być pisana tak, jak jest przeżywana. Ludzie zanurzeni w przeszłości wiedzą lepiej niż my, co znaczyło żyć w danym miejscu i czasie, jednak położenie większości z nich nie było na tyle dogodne, by mogli zrozumieć, co się im przydarza – i dlaczego. Wszelkie nasze, jakże dalekie od doskonałości, wyjaśnienia zdarzeń z przeszłości wypływają z korzyści, jakie niesie oddalenie w czasie, nawet jeśli samo to oddalenie stanowi nieprzezwyciężalną trudność w osiągnięciu empatii z historią, którą staramy się zrozumieć. Kształt minionych zdarzeń zależy od danej perspektywy, zawsze uwarunkowanej miejscem i czasem; każdy z owych kształtów to prawda połowiczna, choć niektóre z nich stają się wiarygodne na dłużej.
Rozumiemy to intuicyjnie, gdyż owo zjawisko najpełniej występuje w odniesieniu do proteuszowej formy naszych czasów. Jednakże z chwilą uświadomienia sobie, że jest tak również w przypadku innych ludzi i że i c h wersja n a s z e g o życia także jest częściowo wiarygodna, jesteśmy zmuszeni uznać, że istnieje nieskończoność możliwych wyjaśnień wielokrotnie krzyżujących się i zachodzących na siebie indywidualnych historii. Przez wzgląd na wygodę, w wymiarze społecznym i psychologicznym, przyjmujemy uznaną wspólną wersję trajektorii indywidualnych losów – naszych własnych i losów naszych przyjaciół, kolegów oraz znajomych. Ale ten najmniejszy wspólny mianownik tożsamości sprawdza się w znacznym stopniu dlatego, że na ogół nie mamy uzasadnionych powodów, by zadawać pytania narracji, jaką wyznaczyliśmy dla siebie i innych. Pomijając chwile głębokiego kryzysu, nie angażujemy się w radykalne kwestionowanie – metodą eksperymentalną – naszej obecnej relacji z osobą, którą byliśmy kiedyś; dla większości z nas takie wysiłki mające na celu zgłębienie natury i sensu naszej przeszłości mają znikomy udział w naszym świadomym życiu. O wiele łatwiej i bezpieczniej jest postępować tak, jakby sprawy te były przesądzone. I nawet gdybyśmy zaczęli nieprzerwanie i chorobliwie rozmyślać nad tym, kim byliśmy, kim jesteśmy, jak się kimś takim staliśmy oraz co powinniśmy uczynić w świetle wniosków płynących z takich autoanaliz – w znikomym stopniu zmieniłoby to nasze relacje z większością ludzi, których światy zasadniczo nie uległyby wpływowi tych naszych narcystycznych rozmyślań.
Jednak to, co jest prawdą w odniesieniu do jednostek, nie jest nią w odniesieniu do narodów. Znaczenie, jakie należy przypisać jakiejś wspólnej historii, jej implikacje dla obustronnych relacji wewnątrz państw oraz między nimi w chwili obecnej, moralne i ideologiczne ugruntowanie alternatywnych i wzajemnie się wykluczających opisów zbiorowych zachowań oraz decyzji podjętych w odległej lub niedalekiej przeszłości – są najżywszymi z kontrowersji dzielących dany naród. To właśnie przeszłość jest prawie zawsze kwestią sporną, nawet jeśli z pozoru dyskusja dotyczy teraźniejszości czy przyszłości. W wielu przypadkach sam naród w znacznym stopniu zawdzięcza swe istnienie takim właśnie sporom; nie istnieje jedna wspólna czy niekontrowersyjna wersja zbiorowej przeszłości mogąca wyniknąć z prób zinstrumentalizowania tejże przeszłości, gdyż same te spory konstytuują fundamentalną tożsamość wspólnoty.
Sytuacja ta jest charakterystyczna dla współczesności. W imperiach, państwach i wspólnotach z epok bardziej odległych w czasie nie istniały zazwyczaj konkurencyjne źródła władzy politycznej ani też niewspółmierne uzasadnienia tego, kto i dlaczego ma władzę sprawować. Historia, jako źródło legitymizacji władzy obecnej, stanowiła jedność – i dlatego też, w sensie, w jakim doświadczamy jej dzisiaj, w ogóle nie była historią. Większość ludzi zamieszkujących niegdyś tę planetę nie posiadała niezależnego dostępu do własnej historii. Ich własną wersję tego, jak stali się tym, kim byli, cechowała zaściankowość i funkcjonalizm; wersja ta była nieodłączną częścią większej narracji przytaczanej przez tych, którzy nimi rządzili – narracji, którą ta większość jedynie mgliście sobie uświadamiała. Dopóki władza i autorytet pozostawały monopolem jakiejś rodziny, kasty, stanu czy teokratycznej elity, rozczarowanie teraźniejszością, a nawet oczekiwania wobec przyszłości były zakładnikami pewnej wersji wspólnej przeszłości, która nieraz mogła wzbudzać frustrację, lecz nie miała kwestionującej ją konkurencji.
Wszystko to uległo zmianie z chwilą, gdy rewolucyjne przemiany dały początek polityce takiej, jaką znamy dzisiaj. Aby uwiarygodnić i uprawomocnić roszczenia i obietnice związane z porewolucyjnym porządkiem, konieczne było założenie, że podobnie jak ich poprzednicy wraz z ustanowionym przez siebie porządkiem, również i przybysze posiadają własną wersję historii społeczeństwa i państwa, którymi zapragnęli rządzić. A ponieważ narracja ta miała przede wszystkim uzasadnić wyjątkowo gwałtowny ciąg wypadków, jakie doprowadziły do owej zmiany, musiała nie tylko utwierdzić swoje własne roszczenia, lecz również ostatecznie zdyskwalifikować te wysuwane w imieniu dawnego porządku. Tak oto współczesna władza polityczna ufundowana została na szczególnym sposobie pojmowania historii; ta zaś w rezultacie uległa polityzacji.
Proces ten zazwyczaj – i słusznie – łączony jest z epoką rewolucji francuskiej, a mówiąc bardziej precyzyjnie – z samą rewolucją. Nie tylko bowiem sami rewolucjoniści dobrze rozumieli fundamentalnie wywrotową naturę własnego przedsięwzięcia; również ich spadkobiercy i przeciwnicy uszanowali tę intuicję, traktując samą rewolucję jako właściwy i zasadniczy obszar dysputy historycznej. I ten, kto „zawłaszczył” sposób pojmowania rewolucji francuskiej, zawłaszczał też i Francję, a w każdym razie znajdował się na pozycji umożliwiającej narzucanie kategorii, w jakich toczono spory wokół politycznej legitymizacji w porewolucyjnej Francji. W ciągu dekady, jaka nastąpiła po „zdobyciu” Bastylii w roku 1789, sens historii Francji dostarczał zasadniczych wyznaczników teorii i praktyki politycznej nie tylko Marksowi i jego spadkobiercom, lecz także Tocqueville’owi i jego liberalnym następcom oraz de Maistre’owi i jego kontrrewolucyjnym kontynuatorom. I nie tylko we Francji – na całym świecie „właściwa” interpretacja rewolucji francuskiej odgrywała priorytetową rolę w ideologicznych spekulacjach radykałów oraz reakcjonistów przez większą część dwóch następnych stuleci.
Wszelako rewolucja miała miejsce we Francji i nie jest wyłącznie dziełem przypadku, że jej najtrwalszych i rodzących najgłębsze podziały konsekwencji w sferze praktyki politycznej i życia publicznego doświadczono w kraju, który był jej kolebką. Francja jest najstarszym jednolitym państwem narodowym Europy. Rewolucjoniści końca XVIII wieku mogli więc już wówczas próbować zawłaszczyć wielkie obszary historii. Potem zaś wydarzenia samej rewolucji oraz jej konsekwencje w ojczyźnie dostarczyły wyjątkowo bogatego materiału będącego potencjalnym źródłem nieporozumień, rozbieżności i podziałów; materiału, którego kontrowersyjność i konfliktogenność pogłębiał fakt, iż wszystkie owe spory toczono na obszarze zamieszkałym przez ludność, której tożsamość – w wymiarze geograficznym, instytucjonalnym i językowym – na długo przed rewolucją była czymś trwałym i niekwestionowanym.
Uderzający jest kontrast pomiędzy Francją a jej europejskimi sąsiadami. Istniejące w Niemczech czy we Włoszech podziały i antagonizmy, które doprowadziły do konfliktów społecznych i politycznych katastrof albo poprzedzały powstanie państwa narodowego lub też stanowiły patologie wczesnego etapu państwowości. Rzecz jasna, również w Niemczech i we Włoszech toczą się spory wokół statusu oraz interpretacji wspólnej przeszłości, a niektóre z nich przypominają kontrowersje, do jakich dochodzi we Francji. Jednakże owe spory częstokroć mają związek nie tyle z przeszłością samych Niemców czy Włochów, ile raczej z rozbieżnymi interpretacjami historii lokalnej czy regionalnej, które dopiero niedawno stały się częścią wspólnej historii Niemców czy też Włochów (co w niektórych przypadkach naprawdę godne jest ubolewania). Przeszłość państw położonych nieco dalej na wschodzie i na południowym wschodzie, przed rokiem 1939, 1919 czy 1878 częstokroć miała i ma charakter jedynie „wirtualny”, zaś konflikty historyczne prowadzi się tam na obszarach nie tyle politycznych, co raczej mitycznych, choć nie są one przez to mniej krwawe.
Francja jest więc przypadkiem szczególnym. Symptomatyczne jest to, iż stanowi ona jedyny kraj, w jakim doszło do wydania większego cyklu publikacji naukowych poświęconych jej własnym lieux de mémoire – owym miejscom pamięci, które są wyrazem kolektywnego pojmowania własnego dziedzictwa narodowego. Jeszcze większe symboliczne znaczenie ma fakt, że o ile problematyce La République i La Nation poświęcono cztery tomy średniej wielkości, o tyle tematyce La France wydawca poczuł się w obowiązku poświęcić trzy sążniste tomiszcza, w których najwięcej miejsca przeznaczono na omówienie „konfliktów i podziałów”. Trudno byłoby sobie wyobrazić podobne naukowe świadectwo wspólnej pamięci w którymkolwiek spośród innych państw narodowych Europy; trudno też sobie wyobrazić, by takie analogiczne świadectwo musiało liczyć aż sześć tysięcy stron, aby osiągnąć swój cel, a wreszcie – jest wysoce nieprawdopodobne, by aż tak wiele miejsca musiano w nim przeznaczyć na objaśnianie wersji przeszłości dzielących obywateli tego państwa2. To właśnie owo napięcie istniejące pomiędzy intuicyjną oczywistością jedności Francji oraz głębią i trwałością sporów dzielących ten kraj w czasach współczesnych jest najbardziej charakterystyczną osobliwością Francji i jej przeszłości.
W wieku XX trzema najszerzej rozpoznawanymi symptomami wewnętrznej dezintegracji Francji były niekończące się spory toczone pomiędzy obozami politycznymi lewicy i prawicy oraz wewnątrz każdego z nich; reżim Vichy i jego negatywny, trwający przez kolejne dekady wpływ na narodowe morale oraz chroniczna niestabilność instytucji politycznych, będąca powieleniem analogicznej słabości z wcześniejszego stulecia, która z kolei była odzwierciedleniem i wyrazem politycznych oraz konstytucyjnych sporów dekady samej rewolucji. W ciągu czterdziestu lat oddzielających zakończenie I wojny światowej od wojny algierskiej Francja miała cztery różne reżimy konstytucyjne, zaczynając od republiki parlamentarnej, a kończąc na autorytarnej gerontokracji; w ramach trzeciego spośród owych reżimów, w okresie Czwartej Republiki, na każde sześć miesięcy jej krótkotrwałego, czternastoletniego istnienia przypadał średnio jeden rząd.
Wszystkie te trzy symptomy czegoś, co obserwatorzy i historycy nazwali „chorobą francuską”, wynikały bezpośrednio ze sporów wokół pojmowania przeszłości w ogóle, zaś dziedzictwa rewolucji francuskiej w szczególności. L e w i c a i p r a w i c a stanowiły kategorie, których używanie i stosowanie w praktyce biorą swój początek w ideologicznej topografii rewolucyjnych zgromadzeń; podziały w obrębie tych dwóch obozów znajdowały się w orbicie rozmaitych interpretacji wniosków, jakie należało wyciągnąć z tejże rewolucji, były też funkcją stopnia indywidualnego entuzjazmu bądź niechęci wobec niej. Zazwyczaj osią sporu między socjalistami i komunistami we Francji były wzajemnie wykluczające się próby zawłaszczenia dziedzictwa i obowiązków związanych z „niedokończoną” sprawą rewolucji burżuazyjnej. Nie dziwi zatem fakt, iż jedną z kilku kwestii, w których rzecznicy „narodowej rewolucji” Pétaina mogli się na wstępie ze sobą zgodzić, była chęć przekreślenia rewolucji i jej dziedzictwa. Jeśli chodzi o typowo francuską niezdolność skonstruowania stabilnego i mającego szeroką akceptację systemu władzy parlamentarnej i prezydenckiej, to miała ona bardzo niewiele wspólnego z naturą francuskiego społeczeństwa, które przez większą część tego okresu cechowały samowystarczalność i konserwatywna stabilność. Niestabilny zaś był konsensus dotyczący tego, jak należy rządzić owym społeczeństwem, będący rezultatem nieprzerwanego procesu dyskredytowania alternatywnych modeli konstytucyjnych oraz form władzy politycznej istniejących w okresie pomiędzy rokiem 1789 a nastaniem, wiek później, Trzeciej Republiki.
Spory lewicy z prawicą oraz związany z tym problem politycznej niestabilności jeszcze w latach 60. XX wieku wydawały się wielu obserwatorom najistotniejszymi i najpilniej domagającymi się rozstrzygnięcia trudnościami, przed jakimi stanęła Francja – tak głęboko były one zakorzenione w antagonistycznych wersjach politycznej pamięci „prawdziwej” drogi, którą kroczył kraj. Rzecz jasna, w oczach samych uczestników owych sporów przyczyną kłopotów nie była niestabilność czy konflikty w sferze politycznej, lecz raczej nieustępliwość ich politycznych oponentów, którzy nie chcieli widzieć świata takim, jakim postrzegali go ich adwersarze. Co się tyczy sporów ideologicznych, to ich doniosłość wydawała się protagonistom skonfliktowanych racji czymś tak oczywistym, że tylko przelotnie i incydentalnie poświęcali oni uwagę innym sprawom. Dzisiaj wydaje się to osobliwą ciekawostką czasów dawno minionych. Jednak zaledwie przed kilkoma dekadami francuskie życie publiczne wypełniał język doktryn i doktrynalne spory – oraz zaabsorbowanie nimi – wykluczające niemal całkowicie wszelkie inne kwestie. Było tak zarówno w przypadku ideologicznej prawicy aż do chwili zupełnego jej zdyskredytowania w otchłaniach Vichy, jak i w przypadku lewicy jeszcze w latach 70.
Jednak najnowszą historię Francji można ujmować na inne jeszcze sposoby, w mniejszym stopniu zależne od optyki i języka jej rewolucyjnej przeszłości. Konwencjonalna chronologia instytucji, z jej punktami zwrotnymi w latach 1940, 1944-1946 oraz 1958, podatna jest na zarzut niedostatecznego uwzględniania kierunku i przebiegu społecznej i ekonomicznej transformacji. Narracja alternatywna musiałaby kłaść nacisk na zadziwiającą społeczną ciągłość – i towarzyszącą jej gospodarczą stagnację – będące faktem począwszy od połowy wieku XIX, na początkach lat 50. wieku XX skończywszy. Francja pozostała – przede wszystkim w oczach samych jej obywateli – społeczeństwem wiejskim, rolniczym, cechującym się niezwykle niskim tempem wzrostu zaludnienia, wyraźną skłonnością do zachowywania ciągłości oraz niechęcią do wszelkich zmian, którym podlegali w tym samym czasie jej sąsiedzi.
Patrząc z określonej perspektywy, odnosi się wrażenie, że owa skłonność do konserwowania przeszłości w obliczu zagrożenia teraźniejszością – wzmocniona doświadczeniem I wojny światowej zapoczątkowującym we Francji dwie dekady nostalgicznych negacji – przysłużyła się krajowi. Francja przetrwała kryzys okresu międzywojennego, nie doświadczając gospodarczej katastrofy i towarzyszących jej paroksyzmów politycznych będących udziałem innych państw kontynentu. Z drugiej jednak strony skłonność tego narodu do ślepego archaizmu oraz odraza do modernizacji i reform przyczyniły się do powstania rządu w Vichy, którego obietnice powrotu do wartości i instytucji poprzedzających nowoczesność nader krzepiąco współbrzmiały z ciągotami zarówno klasy politycznej, jak i samych wyborców. I bynajmniej nie Czwarta Republika per se, lecz nowe realia i możliwości w sferze międzynarodowej rozpoznane przez młodsze pokolenie biurokratów i administratorów mimo ignorancji ich politycznych zwierzchników, były tym, co w drugiej połowie lat 50. wywołało we Francji bezprecedensowy wzrost gospodarczy i demograficzny, jak również zmiany społeczne.
Wedle innej wersji wydarzeń, w latach 1930-1970 Francja pogrążona była w toczącej się na trzech frontach walce między niepewnym swych możliwości, niechętnym wszelkim wyzwaniom społeczeństwem, niekompetentną i podzieloną klasą polityczną oraz nieliczną grupą urzędników cywilnej służby państwowej, uczonych i przedsiębiorców sfrustrowanych stagnacją i słabością kraju. W takim ujęciu Front Ludowy w roku 1936, niezależnie od swych wyświechtanych ideologicznych haseł, był nade wszystko pierwszym nieśmiałym krokiem w kierunku uzdrowienia instytucji ekonomicznych kraju i jego systemu rządów. Skazany na niepowodzenie w napiętej atmosferze politycznej lat 30. pęd do zmian, co paradoksalne, nabrał impetu dzięki niektórym mniej istotnym uczestnikom „eksperymentu” Vichy. Pod hasłem „rewolucji narodowej” oraz zniesienia ograniczeń nakładanych przez parlamentaryzm inicjatywie w sferze administracji, udoskonalono wówczas elementy aparatu władzy na szczeblu lokalnym i ogólnokrajowym – wysiłki te przyniosły niedoceniony owoc w postaci osiągnięć zmodernizowanych ministerstw, odnotowanych w kolejnej dekadzie. Dopiero po roku 1958, z nastaniem Piątej Republiki – a czasami nawet wbrew życzeniom jej założyciela – zmiany społeczne, odnowa sfery administracyjnej oraz instytucje polityczne zaczęły ze sobą harmonizować, w rezultacie czego Francja była w stanie pokonać toczącą ją „chorobę”, ciesząc się odtąd „normalnym” życiem gospodarczym i politycznym.
Tym, co najbardziej uderza dzisiejszego historyka, jest to, że na dylematy i wybory, przed jakimi w s p ó ł c z e s n a Francja stawała jeszcze w latach 60. XX wieku, tak znikomy wpływ miała którakolwiek z powyższych alternatywnych narracji. Kontrast pomiędzy archaicznością i nowoczesnością, będący jednym z tematów naukowych analiz (dokonywanych zwłaszcza przez cudzoziemców) począwszy od końca lat 40. XX wieku, rzadko bywał wspominany przez francuskich polityków czy komentatorów spraw publicznych. A gdy już go przywoływano, częstokroć czyniono to, aby pochwalić kraj i jego obywateli za to, że uniknęli perturbacji, które przysporzyły tylu zmartwień sąsiadom Francji i których konsekwencje oraz związane z nimi zagrożenia dostrzegano w całej ich złowrogiej wyrazistości z przeciwległego brzegu Atlantyku.
Również bardzo nieliczne postacie francuskiego życia publicznego oddawały się spekulacjom dotyczącym rozwiązań alternatywnych wobec konwencjonalnych podziałów: lewica/prawica oraz republikanizm/autorytaryzm w sferze przeszłości i teraźniejszości Francji. Działo się tak po części z powodu niedostatków ludzkiej wyobraźni, głównie jednak dlatego, że osoby pozwalające sobie na takie refleksje zazwyczaj marnie kończyły. Nawet obdarzeni największą wyobraźnią i najbardziej krytyczni republikanie końca XIX wieku niechętnie myśleli o zmianach w konstytucji – pomimo oczywistych wad systemu władzy politycznej Trzeciej Republiki – z obawy, by nie skojarzono ich z pretoriańskimi celami wysuwanymi przez marszałka MacMahona, generała Boulangera oraz Ludwika Napoleona Bonaparte, wspomnienie o którym wciąż było żywe. Ich obawy potwierdziły się po roku 1918: wielu spośród najbardziej inteligentnych (i politycznie sfrustrowanych) krytyków doktrynalnego i politycznego dogmatyzmu zarówno we Francji, jak i w innych krajach międzywojnia, nagminnie kończyło w obozach faszystowskich lub neofaszystowskich.
Intelektualiści i politycy prawicy, na podstawie podobnego rozumowania, niemal każde ustępstwo wobec przedstawicieli radykalnej tradycji republikańskiej traktowali jako zapowiedź kompromisu z ekstremalnym jakobinizmem, a zatem jako zdradę własnych wcześniejszych zobowiązań. W tej iluzji utwierdzali ich zarówno umiarkowani socjaliści, przybierając pozy prawdziwych rewolucjonistów, jak i komuniści, których legitymizacja uzależniona była od agresywnych roszczeń do dziedzictwa, jakie stanowiły wszelkie skrajności w sferze języka i ambicji wyznawców tradycji rewolucyjnej. Nawet po okresie okupacji lat 1940-1944 i zdyskredytowaniu znacznej części dziedzictwa konserwatywnej polityki, również polityczna lewica nie znajdowała się w położeniu bardziej sprzyjającym dokonaniu nad nim egzorcyzmów. Kiedy za sprawą Pétaina i Vichy odżyły wspomnienia dotyczące zagrożeń płynących z nieograniczonej władzy prezydenckiej, zwłaszcza sprawowanej przez byłych generałów, musiało przeminąć pokolenie zanim większość francuskich polityków i analityków polityki była w stanie trzeźwo myśleć na temat zalet skutecznej władzy wykonawczej oraz nauczyć się ją odróżniać od permanentnego zamachu stanu.
W XX-wiecznej Francji historia i pamięć sprzysięgły się więc ze sobą, uniemożliwiając wszelki głębszy namysł nad tym, co obecnie jawi się jako rzeczywiste dylematy, przed którymi stawał kraj – jednym z nich było właśnie nieznośne brzemię skonfliktowanych wersji przeszłości. Intelektualiści znacząco przyczynili się do tej sytuacji. Nie ma tutaj potrzeby po raz kolejny rozpisywać się na temat ich doniosłej roli w życiu publicznym XX-wiecznej Francji; sprawa ta była dostatecznie często i w sposób wyczerpujący opisywana przez samych intelektualistów, którzy w ostatnich latach stali się najbardziej sumiennymi i entuzjastycznymi piewcami własnego wkładu w narrację dotyczącą ich narodu. Jednakże nie przypadkiem najwięcej historycznych ujęć życia intelektualnego oraz intelektualnego dorobku Francuzów zasadniczo wykazuje zbieżność z konwencjonalną narracją oferowaną przez historię polityczną: gdyż to właśnie intelektualiści bardziej niż ktokolwiek przyczynili się do osiągnięcia przez współczesną Francję samoświadomości w tych konwencjonalnych kategoriach.
Jednym z powodów powyższego jest to, że historię intelektualnego wymiaru życia publicznego konstytuowały okoliczności, w których to właśnie pisarze, nauczyciele narodu i jego myśliciele musieli wybierać obozy, opowiadając się po jednej lub drugiej stronie w czasie wielkich konfliktów narodowych. Opowiedzenie się za Dreyfusem czy przeciw niemu; przystąpienie do międzynarodówki socjalistycznej czy do konsekwentnych nacjonalistów w latach poprzedzających I wojnę światową; dołączenie do faszystów czy też do antyfaszystów w latach 30.; do ruchu oporu czy do kolaborantów w czasie okupacji; wybór między komunizmem a „kapitalizmem”, Wschodem a Zachodem podczas zimnej wojny; sprzyjanie dekolonizacji czy obrona imperium; popieranie radykalnej polityki wymierzonej w autorytaryzm (w kraju i za granicą) czy też silnej władzy prezydenckiej; zaś zawsze i wszędzie – sytuowanie się na lewicy czy też na prawicy – oto kategorie, w jakich intelektualiści definiowali samych siebie, przyczyniając się do zdefiniowania i ożywienia debaty publicznej we Francji przez większą część minionego stulecia. Już samo pojęcie i n t e l e k t u a l i s t y, który nie myślał w takich kategoriach, postanowił poza nie wykroczyć, bądź też zupełnie dystansował się od takich identyfikacji obecnych w sferze publicznej, wydawało się wewnętrznie sprzeczne.
Nawet najlepiej znana krytyka zaangażowania intelektualistów, Zdrada klerków3, napisany w roku 1927 esej Juliana Bendy, jest pod tym względem dyskusyjny. Głównym celem ataku Bendy byli nacjonalistyczni pisarze i publicyści związani z Akcją Francuską [Action française] Charles’a Maurrasa. Dzisiaj skłonni jesteśmy zapominać o tym, jak ważna była ta szkoła myślenia, funkcjonująca od początku XX wieku do końca lat 40., i że właśnie dlatego Benda był tak dalece przekonany, iż atak na intelektualistów za to, że zdradzili swoje powołanie obiektywnych poszukiwaczy prawdy – należy rozpocząć od czołowych myślicieli prawicy. Jednak Benda nie chciał przez to sugerować, że publiczne zaangażowanie samo przez się jest czymś nagannym, uważając jedynie, iż powinno ono być rezultatem podjętego w dobrej wierze obiektywnego namysłu.
Błąd Maurrasa i jego zwolenników polegał na tym, że ich punktem wyjścia była hipoteza, wedle której Francja oraz naród francuski pojawili się jako pierwsi i dlatego zawsze należy ich stawiać na pierwszym miejscu – przesłanka ta (w opinii Bendy) przekreślała wszelką beznamiętną refleksję i wszelki wybór moralny. Zawsze mając w pamięci żywe wspomnienie afery Dreyfusa, Benda argumentował, że zadaniem intelektualisty jest poszukiwanie sprawiedliwości i prawdy w celu obrony praw jednostek – by móc potem stosownie postąpić, gdy przyjdzie się opowiedzieć po którejś ze stron wielkich dylematów epoki.
Jednakże z chwilą, gdy w latach 30. same s p r a w i e d l i w o ś ć, p r a w d a i p r a w o padły ofiarą ideologicznych definicji, rozróżnienia Bendy straciły sens i jakikolwiek punkt odniesienia – o czym świadczy przykład samego autora, który po wyzwoleniu ochoczo wystąpił w roli lewicowego sympatyka komunizmu broniącego stalinowskich procesów pokazowych organizowanych w Europie Wschodniej na podstawie dokładnie tych samych przesłanek, które wcześniej potępiał u moralnych „relatywistów” nacjonalistycznej prawicy. Coś, co wówczas wydawało się szczytem cynizmu i braku odpowiedzialności – to znaczy poparcie przez niektórych spośród najbardziej znanych pisarzy francuskich sprawy nacjonalistycznej prawicy bez oglądania się na kwestię prawdy o indywidualnych przypadkach – teraz stało się wręcz synonimem odpowiedzialnego zaangażowania w odniesieniu do podobnie wybiórczego powoływania się na kolektywny autorytet, postulowany obecnie przez internacjonalistyczną lewicę.
Większości XX-wiecznych intelektualistów francuskich nie można więc uznać za szczególnie pouczający przewodnik, jeśli chodzi o wydarzenia mające miejsce we Francji owych czasów, gdyż znaczna część ich własnej spuścizny jedynie odzwierciedla w sferze publicznej istniejące w kraju od dawna podziały polityczne. Wszelako, posiłkując się niewolną od defektów perspektywą czasu, być może zdołalibyśmy ustalić nową polityczną chronologię wydarzeń i ponownie wpisać w nią intelektualistów, wykorzystując pojęcie odpowiedzialności, które tym intelektualistom, od Zoli po Sartre’a, było dobrze znane – jednakże przypisując mu zasadniczo odmienne, bardziej nacechowane normatywnie znaczenie aniżeli to, z którego zazwyczaj czyni się użytek w podręcznikach historii intelektualnej, w których pojęcie to funkcjonuje jako synonim „zaangażowania”4.
***
Od zakończenia I wojny światowej aż do połowy lat 70. życie publiczne Francji było kształtowane – i zniekształcane – przez trzy nakładające się na siebie i wzajemnie się krzyżujące formy kolektywnej i indywidualnej nieodpowiedzialności. Pierwszą z nich była nieodpowiedzialność polityczna. Czytelnika studiującego historię międzywojennej Francji raz po raz uderza brak kompetencji, niefrasobliwość (insouciance) oraz karygodne niedbalstwo ludzi, którzy rządzili krajem i reprezentowali jego obywateli. Nie jest to obserwacja polityczna, wypływająca z politycznego zaangażowania, lecz raczej obserwacja natury kulturoznawczej. Députés i senatorowie wszystkich partii, prezydenci, premierzy, ministrowie, generałowie, urzędnicy służby cywilnej, burmistrzowie i szefowie partii, od komunistów po monarchistów, przejawiali uderzający brak zrozumienia swojej epoki i własnego w niej miejsca. Popierana przez nich polityka – ilekroć takową mieli – była polityką partyjną w najwęższym sensie tego słowa, to znaczy reprezentowali oni jedynie tradycje i interesy wąskiego sektora wspólnoty narodowej, nie podejmując żadnych poważnych starań mających na celu wykroczenie poza ten sektor, gdy ubiegali się o elekcję czy objęcie swej funkcji.
Zastanawiające, dlaczego tak jest – wcześniej wszak nie brakowało we Francji obdarzonych wyobraźnią i charyzmą przywódców politycznych. Przed rokiem 1918 Trzecia Republika wydała Gambettę, Ferry’ego, Jaurèsa, Poincarégo i Clemenceau. Jednak petryfikacja instytucji politycznych, pogłębiona przez ogólnonarodową traumę I wojny światowej, uczyniła z Republiki okresu międzywojennego ustrój skostniały; była ona niczym zając oszołomiony i znieruchomiały w snopie światła mknącej historii. Na arenie polityki wewnętrznej kraj rozdarty był pomiędzy tęsknotą za (zniekształconym we wspomnieniu) dobrobytem i stabilnością lat przedwojennych z jednej strony, a z drugiej – obietnicą reformy i odnowy, których koszty miały pokryć niemieckie kontrybucje. Powojenne próby radykalnych zmian, czynione bez przekonania i pod naciskiem powszechnych żądań poprawy warunków pracy oraz wzrostu poziomu usług społecznych, padły ofiarą spolaryzowanej kultury politycznej, w której każda reforma instytucjonalna czy gospodarcza traktowana była jako gra o sumie zerowej, z tego też powodu natrafiając na żywiołowy i skuteczny opór koalicji grup interesów, które poczuły się zagrożone. Retoryka Frontu Ludowego oraz reakcja, jaką to wywołało u jego nerwowych, łatwowiernych oponentów, jedynie dodatkowo pogłębiały tę polaryzację.
Jeśli chodzi o politykę zagraniczną, to najpierw opierała się ona na iluzji powojennej potęgi Francji (wypływając z równie iluzorycznego przekonania, że Francja wyszła z wojny jako jeden ze zwycięzców); następnie, gdy wskutek wycofania się Amerykanów i Brytyjczyków wyszła na jaw cała słabość francuskiej dyplomacji, na naiwnej ufności pokładanej w systemie kolektywnego bezpieczeństwa gwarantowanego przez Ligę Narodów; wreszcie zaś, gdy Liga okazała się słabą protezą, polityka ta opierała się na rezygnacji Francji ze swego militarnego i politycznego przywództwa oraz na wycofaniu się nie tyle na pozycje niepozbawionej nadziei polityki ustępstw (wymagającej posiadania jakichś strategii i inicjatywy), ile raczej na pozycje pozbawionego złudzeń politycznego pesymizmu, którego najbardziej wymownym symbolem był powracający z Monachium w roku 1938 Édouard Daladier. Świadom tego, iż nie podjął walki o interesy narodowe zarówno Czech, jak i Francji, spodziewał się konfrontacji z falą patriotycznego oburzenia, a tymczasem ku swemu najwyższemu zdumieniu, był w kraju witany przez wiwatujące tłumy uszczęśliwionych rodaków. Defetystyczna, pełna cynizmu i rozleniwienia reakcja francuskich elit rządzących na zwycięstwo militarne Niemiec w roku 1940 współgrała ze sposobem, w jaki elity te rządziły krajem w ciągu dwóch wcześniejszych dekad. Epatująca znużeniem ulga, z jaką wielu spośród wyłonionych w wyborach jej przedstawicieli opuszczało Republikę w lipcu roku 1940, u niektórych obserwatorów wywołała z początku szok, jednak po namyśle nie wydawała im się już czymś aż tak dziwnym.
Polityczna nieodpowiedzialność władców Francji z okresu Vichy jest dziś sprawą dobrze udokumentowaną i wynikającą z ich krnąbrnej niechęci, by uczciwie skonfrontować się z własną słabością, z prawdziwymi celami okupanta czy z coraz lepiej dającymi się przewidzieć konsekwencjami swej własnej inicjatywy i własnych ustępstw. Jednak rzeczą nie mniej zadziwiającą była niezmienna indolencja znaczącej części klasy politycznej już po wojnie, pomimo nieprzerwanej retoryki odnowy oraz kilku poważnych prób jej urzeczywistnienia. Niszczycielska taktyka polityczna Francuskiej Partii Komunistycznej [Parti communiste français, PCF] była problemem szczególnym, gdyż z racji jej natury działalność PCF podlegała kryteriom odpowiedzialności i racjonalności, których nie determinowały ani francuski interes narodowy, ani lokalne względy polityczne. Jednak niezdolność socjalistów do ponownego przemyślenia własnej doktryny i programu, powszechna, będąca udziałem wszystkich stron, niezdolność dostrzeżenia nowego, mniej poczesnego miejsca, jakie zajęła Francja w powojennym świecie, chroniczne podziały i spory w parlamencie, a także katastrofalnie niewłaściwa reakcja na żądania niepodległości wysuwane we francuskich koloniach – wszystko to świadczy o permanentnej politycznej niezdolności wolnego od partykularyzmów myślenia o interesie narodowym.
Owa powojenna Francja została uwolniona od swych politycznych przywódców w sposób, w jaki nie byłoby to możliwe dziesięć lat wcześniej, a stało się tak dzięki wielkim powojennym zmianom w stosunkach międzynarodowych. Będąca członkiem NATO i beneficjentem planu Marshalla, coraz lepiej zintegrowana z rodzącą się europejską wspólnotą w zakresie bezpieczeństwa i dobrobytu, Francja nie była już zależna od własnych zasobów i decyzji, zaś niekompetencja i błędy jej elit rządzących kosztowały ją teraz znacznie mniej niż kiedyś.
O ile epoka politycznej nieodpowiedzialności trwała we Francji od 1918 do 1958 roku, o tyle epoka nieodpowiedzialności moralnej, można by rzec, rozpoczęła się w połowie lat 30. i trwała przez większą część czterech dziesięcioleci. Na pierwszy rzut oka konstatacja ta może się wydać dziwna, przynajmniej jeśli chodzi o intelektualistów. Z pewnością biorąc pod uwagę zaangażowanie antyfaszystowskie, wojenny ruch oporu, powojenny idealizm polityczny i antykolonialną agitację Francuzi, a przynajmniej niektórzy z nich, nigdy nie byli bardziej niż w owych latach zaangażowani moralnie i oddani sprawie. Jednak trudność z taką odpowiedzią polega na tym, że dotyczy ona owej epoki „zaangażowania” wyłącznie w kategoriach, w jakich było ono doświadczane, zwłaszcza przez tych, których pisma w owym czasie i później dostarczyły konturów umożliwiających nam zrozumienie zachowań owych ludzi.
Najbardziej jednoznacznym przykładem wyraźnej „odpowiedzialności moralnej” jest antyfaszystowska postawa intelektualistów w latach 30. Z pewnością stanowiła ona jakiś moment w historii politycznego zaangażowania po stronie sił dobra zwróconym przeciw siłom ciemności, tak jak pojmowali to ci, którzy takie zobowiązanie podjęli.
Istniała jednak spora liczba mężczyzn i kobiet, nie wyłączając licznych intelektualistów, w równym stopniu zaangażowanych w faszyzm – czy to we Włoszech, Hiszpanii, czy nawet w samej Francji – nierzadko z tych samych przyczyn. A ponieważ niektórzy z nich w czasie wojny i później przeprogramują się, zostając intelektualnymi p r z e c i w n i k a m i faszyzmu, powinniśmy pamiętać, że najbardziej charakterystyczną cechą przejawianej przez europejskich intelektualistów „odpowiedzialności” przed I wojną światową nie było zaangażowanie w sprawę lewicy, lecz zaangażowanie5per se.
Historię piszą zwycięzcy, dlatego intensywność zaangażowania intelektualistów w integralny nacjonalizm lub ideologiczny faszyzm w okresie poprzedzającym II wojnę światową w ciągu wielu lat, jakie upłynęły od klęski faszyzmu, uległa na ogół zapomnieniu. Mając na uwadze powyższe, jak również skalę politycznych i intelektualnych przegrupowań z obozu lewicy do obozu prawicy przed rokiem 1940, a po 1942 w przeciwnym kierunku, najlepiej postąpimy ujmując zjawisko politycznego zaangażowania jako cechę charakterystyczną całego tego okresu6.
W powyższym świetle sensu nabiera pojęcie moralnej n i e o d p o w i e d z i a l n o ś c i. Może ona przybierać różne formy. W wydaniu Jeana-Paula Sartre’a, jak czytamy w jego zapiskach z okresu „dziwnej wojny”, lata międzywojenne przeżył w karygodnej nieświadomości tego, co działo się wokół, kurczowo trzymając się apolitycznego pacyfizmu zrodzonego z doświadczeń I wojny światowej. Stąd też jego późniejsze gorączkowe zaangażowanie, wynikające przede wszystkim z obawy, by po raz kolejny nie przegapić statku Historii, przepływającego nieopodal pośród nocy. Pobudki powodujące Sartre’em mogły być natury osobistej, jednak schemat ten był dość rozpowszechniony. Pozbawieni punktu oparcia, dryfujący wśród burz lat 30., niektórzy intelektualiści i postacie życia publicznego nie chcieli czy też nie byli gotowi rzucić na szalę swego losu, stając w obronie demokracji; niektórzy dokonywali wyborów, jednak wyborów „błędnych”; inni podejmowali wybory „słuszne”, lecz spóźnione.
W przypadku każdej z tak podjętych decyzji z pewnością w grę wchodziły kryteria moralne. Kobiety i mężczyźni, którzy mienili się „obrońcami zachodniej cywilizacji”, „antyfaszystami”, „członkami ruchu oporu”, „postępowcami”, „wrogami imperializmu” czy jakoś podobnie – dokonywali osądu moralnego nad światem i swoją w nim odpowiedzialnością, nawet jeśli konkretna wspólnota polityczna, do której należeli, wolała legitymizować swe roszczenia w kategoriach historycznych, gospodarczych czy estetycznych, oficjalnie potępiając „moralizowanie”. Jednakże z chwilą zapadnięcia takiej decyzji moralna inicjatywa niemal zawsze była porzucana, przynajmniej na jakiś czas. Zaangażowanie polityczne po którejkolwiek ze stron miało swoją cenę: był nią obowiązek podporządkowania się logice własnego wyboru nie tylko w obliczu opozycji, lecz również niepożądanego towarzystwa, w jakim się było podejmując wybór – czy wreszcie w obliczu kłopotliwości swych własnych działań.
Taka była sytuacja intelektualistów, którzy po 1936 roku udali się do Hiszpanii, by ujrzeć, może aż nazbyt szczegółowo, co wyrabiają ich komunistyczni czy frankistowscy sojusznicy; taka była sytuacja idealistów pragnących narodowej odnowy, którzy z bliska przyjrzeli się narodowej rewolucji Lavala i Pétaina; członków ruchu oporu, którzy oglądali pozostawiający wiele do życzenia pod względem obiektywizmu, a częstokroć sprzeczny z wymogami sprawiedliwości przebieg wyrównywania rachunków po wyzwoleniu Francji; taka była sytuacja sympatyków komunizmu, usiłujących przyjąć za dobrą monetę argumenty wysuwane w obronie procesów pokazowych oraz gułagów w ich socjalistycznych ojczyznach; autorów o postawie antykolonialnej usprawiedliwiających dyktatorskie i skorumpowane reżimy, które zastąpiły obalonych władców imperialnych; taka też była sytuacja tiers-mondistes lat 60. i 70., silących się na zrozumienie i usprawiedliwienie rewolucji kulturalnej Mao oraz Kambodży Pol Pota.
Można by oczywiście wyrecytować całą litanię przykładów mężczyzn i kobiet, którzy wykazali się odwagą intelektualną i moralną inicjatywą, dzieląc się świadectwem zdrady podjętych zobowiązań. Byliby to na przykład Georges Bernanos, Margarete Buber-Neumann, George Orwell, Arthur Koestler, Ignazio Silone i Czesław Miłosz – hasła almanachu gotajskiego konsekwencji europejskich intelektualistów naszych czasów. Trudno zaakceptować fakt, iż wielu spośród znanych intelektualistów francuskich, nie mówiąc już o tych mniej znanych, nigdy na tę listę nie trafiło.
Napisałem książkę o intelektualistach, ponieważ liczyli się oni we Francji i ponieważ zobowiązania moralne istniejące w następstwie politycznego zaangażowania najczęściej łączono właśnie z intelektualistami, zważywszy że oni sami kładli nacisk na etyczny wymiar własnych wyborów – oraz przedstawiali określone decyzje jako wybory. Jednak wyrzeczenie się indywidualnego sądu i indywidualnej inicjatywy w imię politycznej odpowiedzialności – na rzecz lojalności wobec kolektywu czy władzy politycznej, która z czasem zaczyna podkopywać i kwestionować samą ideę wszelkiej mającej charakter wyłącznie m o r a l n e j odpowiedzialności – niekoniecznie jest atrybutem samych tylko intelektualistów. Również inne grupy były w nie mniejszym stopniu narażone na takie ryzyko: politycy, urzędnicy służby cywilnej, żołnierze, nauczyciele, studenci – wszyscy oni w omawianych latach narażeni byli na nie w stopniu być może większym niż kiedykolwiek wcześniej czy później.
Istnieje wszelako odmiana nieodpowiedzialności właściwa i n t e l e k t u a l i s t o m, która odcisnęła swe piętno na całym rozważanym przez nas okresie, osiągając apogeum w dekadach powojennych. Wiąże się ona nie tyle z publicznymi wyborami dokonywanymi przez intelektualistów albo z moralnym zamętem, w jaki popadali z racji tychże wyborów – ile raczej z samym faktem bycia intelektualistą: z tymi wszystkimi sprawami, o których uczeni, pisarze, powieściopisarze, dziennikarze i inni rozmyślają i czego zrozumieniu poświęcają swą energię. To zaś na powrót odsyła nas do mojej wcześniejszej obserwacji dotyczącej skłonności intelektualistów XX-wiecznej Francji do tego, by w najbardziej konwencjonalny sposób odtwarzać i powielać polityczne oraz kulturowe podziały i konflikty w otaczającej ich rzeczywistości – zamiast przyczyniać się do nadania opinii publicznej jakiegoś nowego, bardziej obiecującego kierunku.
Problemy, przed jakimi Francja stała w XX wieku, jeszcze w latach 60. nie były czytelne dla ogółu z szeregu powodów; na niektóre z nich próbowałem wskazać. Nie były one jednak niejasne same przez się, zaś ich patologiczne symptomy były ewidentne, co pokazuje każde konwencjonalne ujęcie najnowszej historii Francji. Polityka zagraniczna, polityka militarna i gospodarcza częstokroć dryfowały bez celu, nierzadko dawały wyraz niekompetencji, przez znaczną część tego okresu były też przedmiotem agresywnej i destrukcyjnej krytyki. Dylematy wokół konstytucji dezorganizowały życie publiczne. Podziały doktrynalne – tam gdzie wojna ideologiczna odwracała uwagę obserwatorów od lokalnych realiów, wskutek czego wszystko ulegało upolitycznieniu, podczas gdy tylko nieliczni przykładali wagę do realnej polityki – absorbowały uwagę analityków. Coś, co stanowiło podstawowy błąd – polegający na tym, że poszukiwania ostatecznych rozwiązań zastąpiły baczne śledzenie kosztów stagnacji gospodarczej czy społecznej albo kosztów ograniczeń nakładanych na działania polityczne – nie przestało przykuwać uwagi pisarzy i polemistów jeszcze w przeddzień wyboru François Mitterranda na prezydenta w roku 1981.
Dlaczego większość intelektualistów jeszcze do niedawna zwracała tak niewiele uwagi na podobne kwestie? Po części, rzecz jasna, dlatego że większość zabierających publicznie głos intelektualistów pierwszej połowy XX wieku stanowili ludzie pióra: powieściopisarze, poeci, eseiści i filozofowie, których wkład w debatę publiczną był częstokroć odwrotnie proporcjonalny do ich wiedzy na tematy będące przedmiotem dyskusji. Jednakże w latach 50. intelektualistów-literatów stopniowo zaczęli wypierać specjaliści od nauk społecznych – historycy, socjolodzy, antropolodzy, psycholodzy – co jednak nie oznaczało wyraźnej poprawy jakości debaty publicznej. Wszystko to, co mogła wnieść do niej wiedza specjalistyczna coraz silniej obecnych w takiej debacie ekspertów z akademickimi kwalifikacjami w rozmaitych dyscyplinach, neutralizowane było przez oczekiwanie, że jako intelektualiści powinni być zdolni do rozważań na każdy temat. Co więcej, ich nieprzerwane zaangażowanie po tej czy innej stronie w upolitycznionym i podzielonym spektrum kultury oznaczało, że niezależnie od tego, jak beznamiętne i analityczne w swej naturze byłyby standardy stosowane przez nich we własnej pracy, ich publiczne deklaracje dostrojone zostały do polemik, w których wiedza ekspercka odgrywała rolę wtórną wobec afiliacji politycznych czy ideologicznych.
Świat uczonych bynajmniej nie był odporny na polemiczne i doktrynalne alianse, wskutek czego najbardziej widocznymi, a więc i najbardziej wpływowymi przedstawicielami świata akademickiego niekoniecznie byli specjaliści najsubtelniejsi w swoich dyscyplinach. Niszczycielskie skutki tego procesu były najbardziej oczywiste w roku 1968, nieco wcześniej i tuż potem, kiedy to aktywność i wpływy niektórych częstych uczestników debat dotyczących edukacji, mediów oraz kondycji kraju stanowiły funkcję popularności owych uczestników oraz ich odwoływania się do modnych trendów obecnych wewnątrz samej upolitycznionej akademii.
Kontrprzykłady dla powyższego schematu – uosabiane przez zajmujących się problemami współczesnej Francji uczonych, którzy korzystali ze swej wiedzy eksperckiej podczas analizy narodowych dylematów czy procesów nawet niezauważonych przez innych i których praca została dostrzeżona przez opinię publiczną – były czymś na tyle rzadkim, że najbardziej wpływowe prace tych uczonych stanowią niezwykłe i osobliwe elementy narodowego pejzażu intelektualnego, niczym uformowane przez wiatr menhiry na bretońskim wzgórzu: Jeana-François Graviera Paris et le désert français (1947), Henriego Mendrasa La Fin des paysans (1967), Michela Croziera La Société bloquée (1970). Nie jest jednak prawdopodobne, by powyższe lub porównywalne dzieła były z uwagą czytane przez co bardziej znanych paryskich intelektualistów.
Sytuacja ta zmieniła się w drugiej połowie lat 70. Tematy, które niegdyś ekscytowały intelektualistów, bez reszty koncentrując na sobie ich uwagę, straciły na znaczeniu w nowej atmosferze politycznej, w której próg tolerancji dla przemocy i terroru znacząco się obniżył w następstwie goszystowskich fantazji końca lat 60. Potem nastąpiło, rzecz jasna, interludium, w czasie którego elektroniczne media napawały się będącym udziałem intelektualistów zaabsorbowaniem zbrodniami i błędami, do jakich doprowadzili ludzie i idee niegdyś będący obiektem bałwochwalczej czci tychże intelektualistów; jednakże przez większą część ostatnich dwóch dekad7 co bardziej interesujący myśliciele we Francji na serio angażują się w wybory i problemy, przed jakimi stanął ich kraj i świat, w którym żyją8.
***
Książka ta