Strona główna » Obyczajowe i romanse » Był sobie pies 2

Był sobie pies 2

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-66436-31-2

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Był sobie pies 2

Wszystkie psy doskonale wiedzą, że życie ma sens tylko u boku ukochanego człowieka

Bailey – bohater bestsellera "Był sobie pies" – powraca z nową misją!

Mała Clarity June opuszcza ukochaną babcię oraz jej psa i wyjeżdża z matką do wielkiego miasta. Psiak przeżył już wiele wcieleń i sporo się o ludziach nauczył. Miał różne imiona: Bailey, Toby, Ellie, Koleżka…

Tym razem powraca, aby wypełnić nowe zadanie. Spotyka dorastającą Clarity, wnuczkę ukochanego przyjaciela Ethana. Dziewczynka ma talent do pakowania się w kłopoty, więc Bailey w swoim nowym wcieleniu musi jej strzec i zrobić wszystko, żeby była szczęśliwa. Razem czeka ich mnóstwo przygód pełnych wzruszeń i radości!

Ten oddany i kochany pies pomoże swojej pani zrealizować jej marzenia i odnaleźć prawdziwą miłość. Czasami będzie musiał odejść, by zaraz znów powrócić jako inny czworonożny przyjaciel. Jednak nie zamierza się poddawać – musi być dzielnym psem! Jedno wie na pewno: życie jest na tyle pomerdane, że zawsze warto trzymać się razem.

Oto zabawna i wzruszająca opowieść o przyjaźni, oddaniu i poświęceniu, która wielokrotnie cię zaskoczy. Odkryj świat widziany oczami psa i przekonaj się, że psia miłość jest wieczna.

Polecane książki

Podobno uczucia odgrywają kluczową rolę w kierowaniu nieskończonym strumieniem decyzji, które musimy podejmować w swoim życiu każdego dnia. Przypuszczenie to rozpoczęło proces poszukiwań, które doprowadziły Autora niniejszej książki do stwierdzenia, że decyzji nie można podejmować, kierując się czys...
Mała Dorotka z Kansas znów uczestniczy w cudownych przygodach w dalekiej Zaczarowanej Krainie Oz. Tym razem zaniesie ją tam potężna burza na morzu.  TowarzyszyDorotce Kura, która w Zaczarowanej Krainie potrafi mówić ludzkim językiem i czasami ma pomysły, zapewniające wyjście z beznadziejnych sytuacj...
Wszystko o Szatanie. Tytuł może być nieco mylący, bo jeśli ktoś sugerując się słowem „O... czarach...” mniemał, że znajdzie tu zaklęcia i opisy czynności magicznych, zawiedzie się srodze. Czarną magię bowiem potraktowałem jedynie jako jeden z aspektów oddawania czci Przeciwnikowi Boga. Kult sił ciem...
W życiu 27-letniej Olgi Zawieruchy dzieje się aż nadto, lecz nie zawsze są to miłe wydarzenia. Dziewczyna zupełnie nie zna się na ludziach, dlatego wiele spraw w jej życiu toczy się na opak. Kochający Antek kocha nie tylko ją, uczynny Dominik okazuje się oszustem, „niestrawna” Zośka – całkiem miłą o...
Tom czwarty, część pierwsza dzieła „Słowianie Zachodni” omawia następujące tematy: Słowiańszczyzna zaodrzańska pod panowaniem cudzoziemców.Dzieje polityczne (1171-1250). Walka Niemców z Danami o Słowiańszczyznę Nadbałtycką (1172-1227): 1. Podziały terytorialne. 2. Wdzierstwa króla Waldemara na Po...
Zatrudniasz kierowcę? Czy wiesz, jak w praktyce stosować najnowsze przepisy o czasie pracy kierowców? Poznaj sprawdzone i zgodne z prawem rozwiązania, które pozwolą Ci uniknąć płacenia horrendalnie wysokich kar! Zakres tematyczny: Limity czasu jazdy, Tachografy, Dokumentacja, Sprawy kadrowe, Nalicz...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa W. Bruce Cameron

Rozdział 1

Grzejąc się w słońcu na drewnianym pomoście wychodzącym na staw, wiedziałem tyle: miałem na imię Koleżka i byłem grzecznym pieskiem.

Sierść na moich łapach była czarna jak wszędzie indziej, ale w miarę upływu czasu na samym dole lekko zbielała. Przeżyłem wiele szczęśliwych lat na Farmie u boku chłopca o imieniu Ethan, spędzając mnóstwo leniwych popołudni na tym właśnie pomoście, pływając w stawie i szczekając na kaczki.

To było drugie lato bez Ethana. Kiedy umarł, w środku poczułem ból silniejszy od jakiegokolwiek, którego przyszło mi w życiu doświadczyć. Teraz już osłabł i bardziej przypominał ból brzucha, ale wciąż mi towarzyszył. Tylko śpiąc, znajdowałem ukojenie – w snach znowu biegałem z Ethanem.

Byłem już starszym pieskiem i wiedziałem, że niedługo zapadnę w dużo głębszy sen, tak jak we wszystkich moich poprzednich życiach. Przyszedł po mnie, kiedy byłem Tobym i nie miałem prawdziwego celu oprócz wesołej zabawy z innymi pieskami; przyszedł po mnie, kiedy miałem na imię Bailey i poznałem mojego chłopca, a miłość do niego stała się dla mnie całym światem. Przyszedł po mnie, kiedy byłem pracującą suczką Ellie i miałem za zadanie odnajdywać i ratować ludzi. Byłem więc pewien, że gdy przyjdzie po mnie teraz, we wcieleniu Koleżki, już więcej nie wrócę, że dopełnił się sens mojego życia i że to ostatnie z moich psich wcieleń. A to, czy przyjdzie tego lata, czy następnego, nie miało znaczenia. Ethan, miłość do niego, był największym sensem mojego życia i kochałem go ze wszystkich sił. Byłem grzecznym pieskiem.

A mimo to…

A mimo to siedziałem na tym pomoście, obserwując jedno z wielu dzieci w rodzinie Ethana, jak człapie niepewnie w stronę krawędzi. To była dziewczynka i dopiero niedawno nauczyła się chodzić, więc chwiała się przy każdym kroku. Miała na sobie białe pękate spodenki i cienką koszulkę. Wyobraziłem sobie, jak skaczę do wody i wyciągam ją za tę koszulkę na powierzchnię, i cicho zaskomlałem.

Matka dziecka miała na imię Gloria. Ona też była na pomoście; leżała nieruchomo na rozkładanym krześle z kawałkami warzyw na oczach. W ręku trzymała smycz, której drugi koniec był obwiązany wokół pasa dziewczynki, ale teraz ta smycz wysunęła się z jej dłoni i zaczęła ciągnąć się za małą, która niebezpiecznie zbliżała się do krawędzi pomostu i tafli stawu.

Za szczeniaka luźna smycz zawsze była dla mnie sygnałem do wyprawy – najwidoczniej dla tej dziewczynki również.

To były drugie odwiedziny Glorii na Farmie. Poprzednie przypadły zimą. Ethan jeszcze żył, a Gloria podała mu dziecko, nazywając go „Dziadkiem”. Po jej odjeździe Ethan i jego towarzyszka życia Hannah wieczorami wiele razy powtarzali imię „Gloria” z nutą smutku w głosie.

Powtarzali też „Clarity”. Tak miała na imię mała, choć Gloria często nazywała ją „Clarity June”.

Byłem pewien, że Ethan chciałby, abym czuwał nad Clarity, która dziwnym trafem zawsze pakowała się w tarapaty. Niedawno siedziałem smutny nieopodal karmnika dla ptaków, pod który w pewnym momencie się wczołgała i wepchnęła sobie do ust garść ziaren. Do moich głównych obowiązków należało terroryzowanie wiewiórek, kiedy się tego dopuszczały, ale nie bardzo wiedziałem, jak zareagować, gdy przyłapałem na tym Clarity, choć podejrzewałem, że ludzkie dziecko też ma zakaz jedzenia ptasiej karmy. I okazało się, że mam rację – gdy w końcu parę razy zaszczekałem, Gloria, która dotąd leżała brzuchem na ręczniku, usiadła na nim i bardzo się rozgniewała.

Zerknąłem na nią i teraz. Mam zaszczekać? Dzieci często wskakiwały do stawu, ale nigdy w tak młodym wieku, a sądząc z rozwoju sytuacji, ta mała zaraz się zmoczy. Takie maluchy jak ona mogły mieć kontakt z wodą tylko w ramionach dorosłych. Odwróciłem się w stronę domu. Hannah była na zewnątrz, ale klęczała i bawiła się kwiatkami daleko przy podjeździe, więc nie zdążyłaby nic zrobić, gdyby Clarity wpadła do stawu. Wiedziałem, że i ona chciałaby, abym pilnował tej małej. To był mój nowy sens życia.

Clarity coraz bardziej zbliżała się do krawędzi. Zaskomlałem znowu, tym razem głośniej.

– Cicho – odezwała się Gloria, nie otwierając oczu. Nie rozumiałem tego słowa, ale jej ostry ton już tak.

Clarity nawet się nie odwróciła. Dotarła do końca pomostu, zakołysała się na krawędzi i wpadła prosto do stawu.

Wbijając pazury w drewniane deski, odbiłem się i skoczyłem za nią do ciepłej wody. Clarity podskakiwała lekko na tafli, machając rozpaczliwie krótkimi rączkami, ale główkę miała już prawie pod wodą. Dotarłem do niej w kilka sekund i delikatnie chwyciłem zębami za koszulkę. Wyciągnąłem jej głowę na powierzchnię i ruszyłem do brzegu.

Gloria zaczęła krzyczeć.

– O Boże! Clarity!

Poderwała się i wbiegła do wody dokładnie w chwili, gdy odnalazłem łapami błotniste dno stawu.

– Zły pies! – krzyknęła i wyrwała mi Clarity. – Jesteś bardzo złym psem!

Zwiesiłem głowę ze wstydu.

– Gloria! Co się stało? – zawołała nadbiegająca Hannah.

– Twój pies właśnie strącił małą do wody! Mogła utonąć! Musiałam wskoczyć, żeby ją ratować, i teraz jestem cała mokra!

Wszyscy mieli bardzo zdenerwowane głosy.

– Koleżka? – powiedziała Hannah.

Nie miałem odwagi na nią spojrzeć. Zamerdałem ogonem, rozbryzgując wodę. Nie wiedziałem, co złego zrobiłem, ale najwyraźniej wszystkich zdenerwowałem.

To znaczy wszystkich oprócz Clarity. Ośmieliłem się zerknąć na nią, bo wyczułem, że wyrywa się z ramion matki i wyciąga do mnie rączki.

– Kolele – zagruchała. Z jej przemoczonych spodenek spływały strużki wody. Znowu spuściłem wzrok.

Gloria westchnęła ciężko.

– Hannah, czy mogłabyś wziąć małą? Ma mokrą pieluchę, a ja muszę się położyć na brzuchu, żeby się równo opalić.

– Jasne – odparła Hannah. – Koleżka, do nogi.

Szczęśliwy, że mamy to już za sobą, wyskoczyłem z wody, merdając ogonem.

– Tylko się nie trząchaj! – zawołała Gloria, odskakując ode mnie na pomoście. Słyszałem jej ostrzegawczy ton, ale nie wiedziałem, co chce mi powiedzieć. Otrząsnąłem się, pozbywając się wody z sierści.

– Fuj, nie! – pisnęła Gloria i zaczęła mnie besztać, wymachując mi palcem przed nosem i wypowiadając cały łańcuszek słów, których nie rozumiałem, oprócz powtórzonego parę razy „niegrzecznego psa”. Pochyliłem głowę, mrugając szybko oczami.

– Koleżka, do nogi! – zawołała Hannah łagodnym tonem. Posłusznie potruchtałem za nią do domu.

– Kolele – powtarzała Clarity. – Kolele.

Przystanąłem na schodkach przed drzwiami, bo poczułem w pyszczku dziwny posmak. Już kiedyś go czułem – przypomniało mi się, jak wyciągnąłem ze śmieci cienką metalową patelnię, a po wylizaniu jej ze słodkich delicji w ramach eksperymentu pogryzłem i metal. Był niesmaczny, więc go wyplułem, ale teraz nie byłem w stanie pozbyć się tego posmaku – siedział mi na języku i wiercił w nosie.

– Koleżka? – Hannah przystanęła na werandzie i zaczęła mi się przyglądać. – Co się stało?

Zamerdałem ogonem i wskoczyłem na werandę, a gdy otworzyła drzwi, wkroczyłem do domu na czele pochodu.

Zawsze fajnie było przechodzić przez te drzwi, czy to do środka, czy na zewnątrz, bo to oznaczało, że będziemy robili coś nowego.

Potem trzymałem straż, podczas gdy Hannah i Clarity wymyśliły sobie nową zabawę.

Hannah zanosiła Clarity na szczyt schodów i patrzyła, jak mała spełza z nich tyłem. Hannah mówiła zazwyczaj „grzeczna dziewczynka”, a ja merdałem ogonem. Gdy Clarity docierała do ostatniego stopnia, lizałem ją po twarzy, na co chichotała, a potem wyciągała rączki do Hannah.

– Jesce – prosiła. – Jesce, babciu. Jesce. – Gdy tak mówiła, Hannah podnosiła ją, całowała i znowu wchodziła po schodach na powtórkę zabawy.

Gdy już się upewniłem, że są bezpieczne, poszedłem na swoje ulubione miejsce w salonie, pokręciłem się i położyłem z westchnieniem. Parę minut później przydreptała do mnie Clarity, ciągnąc za sobą swój kocyk. W buzi miała takie coś, co zawsze gryzła, ale nigdy nie połykała.

– Kolele – powiedziała i ostatnie metry pokonała na czworaka. Przytuliła się do mnie i przykryła kocykiem. Powąchałem jej główkę – nikt na świecie nie pachniał tak jak Clarity. Jej zapach wypełnił mnie ciepłem i ukołysał do snu.

Wciąż drzemaliśmy, gdy nagle usłyszałem trzaśnięcie siatkowych drzwi i do pokoju weszła Gloria.

– Och, Clarity! – powiedziała. Otworzyłem sennie oczy, gdy pochylała się, by oderwać ode mnie śpiącą dziewczynkę. Miejsce po niej zrobiło się dziwnie puste i zimne.

Z kuchni wyszła Hannah.

– Piekę ciasteczka – powiedziała.

To słowo znałem, więc poderwałem się na równe łapy. Merdając ogonem, potuptałem do niej, żeby powąchać jej pachnące słodkością dłonie.

– Mała spała przytulona do psa – powiedziała Gloria. Usłyszałem słowo „psa”, które w jej ustach jak zwykle zabrzmiało tak, jakbym ją czymś rozzłościł. Zastanawiałem się, czy to oznacza zero ciasteczek dla pieska.

– Tak – odparła Hannah. – Clarity przyszła i wtuliła się w niego.

– Wolałabym jednak, żeby moje dziecko nie spało z psem. Gdyby Koleżka przekręcił się na bok, mógłby ją zgnieść.

Zerknąłem na Hannah pytająco, zastanawiając się, czemu w rozmowie padło moje imię. Zasłoniła usta ręką.

– Ja… dobrze, oczywiście. Dopilnuję, żeby to się nie powtórzyło.

Clarity wciąż spała, opierając główkę o ramię Glorii, która oddała małą Hannah i z westchnieniem usiadła przy kuchennym stole.

– Mamy mrożoną herbatę? – zapytała.

– Przyniosę ci. – Przytulając dziecko, Hannah podeszła do blatu i zaczęła wyjmować różne rzeczy, ale żadnych ciasteczek nie widziałem. Mógłbym jednak przysiąc, że w powietrzu unosił się ich ciepły, słodki zapach. Usiadłem grzecznie i czekałem.

– Po prostu uważam, że byłoby lepiej, gdyby podczas naszych odwiedzin pies zostawał na podwórku – powiedziała Gloria. Hannah usiadła przy stole obok niej i upiła łyk napoju. Clarity zaczęła się wiercić w ramionach Hannah, więc ta poklepała ją lekko po pleckach.

– Och, nie mogłabym mu tego zrobić.

Położyłem się z jękiem, zastanawiając się, czemu ludzie zawsze tacy są: rozmawiają o ciasteczkach, a potem nie dają ich zasługującemu na nie pieskowi.

– Koleżka należy do rodziny – powiedziała Hannah. Uniosłem sennie głowę i spojrzałem na nią, ale ciasteczka wciąż się nie pojawiały. – Opowiadałam ci, jak połączył mnie i Ethana?

Znieruchomiałem na dźwięk słowa „Ethan”. Coraz rzadziej wspominano jego imię, ale za każdym razem, gdy je słyszałem, czułem jego zapach i dotyk dłoni na sierści.

– Pies was połączył? – powtórzyła z niedowierzaniem Gloria.

– Znaliśmy się z Ethanem od małego. W liceum chodziliśmy ze sobą, ale po pożarze… wiesz o pożarze, przez który został kaleką?

– Twój syn może i o tym wspominał, nie pamiętam. Henry mówił głównie o sobie. Wiesz, jacy są mężczyźni.

– No więc po pożarze Ethan… pojawiło się w nim coś mrocznego, a ja byłam za młoda, to znaczy za bardzo niedojrzała, żeby pomóc mu się z tym uporać.

Wyczułem w Hannah jakiś smutek i wiedziałem, że mnie potrzebuje. Nie wychodząc spod stołu, podczołgałem się do niej i położyłem jej głowę na kolanach. Głaskała mnie delikatnie, a nade mną zwisały bose stópki śpiącej Clarity.

– Ethan miał wtedy psa, cudownego golden retrievera o imieniu Bailey. To był jego pies głuptasek.

Zamerdałem ogonem, słysząc te imiona. Za każdym razem, gdy Ethan nazywał mnie psem głuptaskiem, jego serce przepełniała miłość. Przytulał mnie wtedy i całował w pyszczek. Teraz zatęskniłem za nim bardziej niż wcześniej – i czułem, że Hannah też za nim tęskni. Polizałem głaszczącą mnie dłoń, a Hannah spojrzała na mnie i uśmiechnęła się.

– Ty też jesteś grzecznym pieskiem, Koleżko.

Słysząc te słowa, znowu zamerdałem ogonem. Wyglądało na to, że rozmowa może jednak zmierza do ciasteczek.

– Tak czy siak, nasze drogi się rozeszły. Poznałam Matthew, wyszłam za niego i urodziłam Rachel, Cindy, no i oczywiście Henry’ego.

Gloria cicho chrząknęła, ale nie spojrzałem na nią. Hannah wciąż głaskała mnie po głowie, a ja nie chciałem, żeby przestała.

– Po śmierci Matthew zatęskniłam za dziećmi i sprowadziłam się z powrotem do miasteczka. Aż tu pewnego dnia w parku dla psów pojawił się Koleżka – miał wtedy jakiś rok – i poszedł za Rachel do domu. Miał przy obroży adresówkę, a ja ze zdziwieniem przeczytałam na niej nazwisko Ethana. Ale jeszcze bardziej zdziwiony był Ethan, kiedy do niego zadzwoniłam! Od pewnego czasu zastanawiałam się, czyby go nie odwiedzić, ale pewnie nic by z tego nie wyszło. To głupie, lecz nie rozstaliśmy się w zgodzie i choć minęło tyle czasu, nie miałam tak jakby… odwagi się z nim spotkać.

– Nic mi nie mów o okropnych rozstaniach. Znam je aż za dobrze z autopsji. – Gloria prychnęła.

– Tak, na pewno – odparła Hannah. Spojrzała na kolana i uśmiechnęła się do mnie. – Gdy zobaczyłam Ethana po tych wszystkich latach, miałam wrażenie, jakbyśmy się nigdy nie rozstali. Byliśmy sobie pisani. Oczywiście nie powiem tego dzieciom, ale Ethan był tym jedynym, moją bratnią duszą. A gdyby nie Koleżka, być może nigdy więcej byśmy się nie spotkali.

Uwielbiałem słyszeć swoje imię i imię Ethana, a gdy Hannah tak na mnie patrzyła, czułem bijące od niej miłość i smutek.

– Och, która to już godzina! – powiedziała nagle. Wstała i oddała Clarity Glorii. Mała się poruszyła, ziewając i bijąc w powietrzu piąstką. Hannah zaczęła się krzątać przy nagrzanym piekarniku, z którego popłynęła cudowna woń, a za nią pojawiły się ciasteczka, ale Hannah mnie nimi nie poczęstowała.

Największą tragedią tego dnia był dla mnie fakt, że miałem pod nosem kuszące pyszności, a nie dostałem ani okruszyny.

– Wrócę za jakieś półtorej godziny – powiedziała Hannah do Glorii. Sięgnęła do miejsca, gdzie trzymała zabawki o nazwie „klucze”, i usłyszałem brzęknięcie metalu, które kojarzyło mi się z przejażdżką autem. Obserwowałem czujnie sytuację, rozdarty między ochotą na wycieczkę a koniecznością pilnowania ciasteczek.

– Koleżka, ty zostajesz – oznajmiła Hannah. – A, Glorio, i nie otwieraj drzwi do piwnicy. Clarity lubi wędrować w dół po każdych schodach, jakie tylko znajdzie, a ja rozłożyłam tam trutkę na szczury.

– Szczury? Tu są szczury? – pisnęła Gloria. Clarity zdążyła się już obudzić i teraz wyrywała się z ramion matki.

– Tak. To farma, czasami nas nawiedzają. Nie ma powodów do obaw, po prostu nie otwieraj drzwi. – Wyłapałem nutkę gniewu w tonie Hannah i czujnie na nią spojrzałem, żeby rozeznać się w sytuacji. Ale jak zawsze w podobnych przypadkach nie otrzymałem wyjaśnienia, skąd te silne emocje – ludzie już tacy są, targają nimi skomplikowane uczucia, które są po prostu za trudne, by pojął je psi rozumek.

Hannah wyszła, a ja podreptałem za nią do auta.

– Nie, ty zostajesz, Koleżko – powiedziała. Jej słów nie dało się nie zrozumieć, zwłaszcza że po wejściu do samochodu zatrzasnęła mi drzwi przed nosem i usłyszałem brzęk kluczy. Zamerdałem ogonem w nadziei, że może zmieni zdanie, ale gdy auto ruszyło podjazdem, wiedziałem już, że dziś nici z przejażdżki.

Wślizgnąłem się z powrotem do środka przez klapkę dla zwierzaków. Clarity siedziała w swoim specjalnym krzesełku z tacką na przodzie. Gloria nachylała się nad nią z łyżeczką, usiłując ją nakarmić, ale Clarity wypluwała większość jedzenia. Spróbowałem tej karmy i w ogóle się dziewczynce nie dziwiłem. Czasami pozwalano jej wkładać sobie samej do buzi małe kawałki jedzenia, ale gdy było naprawdę okropne, to Gloria i Hannah i tak w nią je wmuszały za pomocą łyżeczki.

– Kolele! – zagruchała Clarity, z radości uderzając rączkami o tackę i rozbryzgując odrobinę karmy, która wylądowała na twarzy Glorii. Karmicielka gwałtownie się wyprostowała i wydała z siebie ostry dźwięk. Wytarła twarz ręcznikiem, rzucając mi gniewne spojrzenie. Spuściłem wzrok.

– Nie do wiary, że pozwala ci się tu szwendać, jakby cały dom należał do ciebie – mruknęła pod nosem.

Nie było co marzyć, że Gloria da mi kiedyś ciasteczko.

– No cóż, na pewno nie na mojej warcie – powiedziała. Przez chwilę patrzyła na mnie w milczeniu, po czym pociągnęła nosem. – Okej. Do nogi! – nakazała.

Posłusznie poszedłem za nią do drzwi piwnicy. Otworzyła je.

– No już, jazda!

Zrozumiałem, co każe mi zrobić, i przeszedłem przez drzwi. Niewielki, pokryty chodnikiem podest u szczytu schodów był na tyle duży, że mogłem się obrócić, żeby na nią spojrzeć.

– Zostań – powiedziała, zatrzaskując drzwi. Nagle zrobiło się dużo ciemniej.

Drewniane schody prowadzące w dół trzeszczały, gdy po nich schodziłem. Nieczęsto zaglądałem do piwnicy, a teraz wyczuwałem tu nowe i interesujące aromaty, które zapragnąłem zbadać. Zbadać i może wrzucić coś na ząb.

Rozdział 2

Choć w piwnicy panował półmrok, ściany były przesiąknięte mocnymi, wilgotnymi zapachami. Na drewnianych półkach stały zmurszałe butelki, a rozmiękłe tekturowe pudło pełne było ubrań i mieszaniny woni wielu dzieci, które przez lata przewinęły się przez Farmę. Zaciągnąłem się nimi, przypominając sobie letnie gonitwy przez trawy i zimowe harce w śniegu.

Zapachy były cudowne, ale nie znalazłem nic ciekawego do jedzenia.

Po pewnym czasie usłyszałem auto Hannah na podjeździe. Drzwi do piwnicy otworzyły się ze skrzypnięciem.

– Koleżka! Do nogi, natychmiast! – warknęła Gloria.

Pobiegłem do schodów, ale potknąłem się w ciemności i w tylnej lewej łapie poczułem ostre ukłucie bólu. Zatrzymałem się i uniosłem głowę, spoglądając na stojącą w plamie światła Glorię. Chciałem jej powiedzieć, żeby się nie martwiła, że to nic takiego.

– Powiedziałam do nogi! – zawołała głośniej.

Zaskomlałem cicho, stawiając pierwszy krok, ale wiedziałem, że muszę robić, co każe. Odciążyłem bolącą łapę i to trochę pomogło.

– Przyjdziesz wreszcie? – Gloria zeszła o dwa stopnie, wyciągając do mnie ręce.

Nie marzyłem o dotyku jej dłoni na sierści i czułem, że jest na mnie o coś zła, więc próbowałem zrobić unik.

– Halo, halo! – usłyszałem z góry głos Hannah. Nabrałem trochę prędkości i łapa już mnie tak nie bolała. Gloria odwróciła się, po czym razem weszliśmy do kuchni.

– Gloria? – zawołała Hannah. Postawiła na podłodze papierowe torby, które miała w rękach, a ja podbiegłem do niej z merdającym ogonem. – Gdzie jest Clarity?

– Wreszcie udało mi się ją uśpić.

– Co robiłaś w piwnicy?

– Szukałam… szukałam wina.

– Wina? Na dole? – Hannah wyciągnęła do mnie dłoń, a ja ją obwąchałem, wyczuwając coś słodkiego. Tak się cieszyłem, że już wróciła!

– No cóż, pomyślałam, że wino musi być w piwnicy.

– Och. Nie, ale chyba mamy butelkę w szafce pod tosterem. – Hannah patrzyła na mnie, a ja merdałem ogonem. – Koleżko, czy ty kulejesz?

Usiadłem.

Hannah cofnęła się o parę kroków i mnie zawołała, a ja do niej podreptałem.

– Nie wydaje ci się, że on kuleje? – zapytała Hannah.

– A skąd mam wiedzieć? – odparła Gloria. – Znam się na dzieciach, nie na psach.

– Koleżka? Zraniłeś się w łapę? – Zamerdałem z radości, że znalazłem się w centrum jej uwagi. Hannah pochyliła się i pocałowała mnie między oczami, a ja ją polizałem. Podeszła do blatu.

– O, nie poczęstowałaś się ciasteczkami?

– Nie mogę jeść ciasteczek – odparła pogardliwie Gloria.

Jeszcze nigdy nie słyszałem słowa „ciasteczka” wypowiedzianego takim negatywnym tonem. Hannah nic nie powiedziała, ale słyszałem, jak cichutko wzdycha, gdy zaczęła rozpakowywać papierowe torby, które przyniosła. Czasami miała ze sobą kość, ale dziś nie wyczuwałem jej zapachu, więc najwidoczniej nie udało się jej żadnej znaleźć. Choć na wszelki wypadek i tak czujnie ją obserwowałem.

– I nie chcę, żeby Clarity je dostawała – odezwała się po minucie Gloria. – Już jest zbyt pulchna.

Hannah się roześmiała, ale zaraz umilkła.

– Mówisz poważnie?

– Jasne, że poważnie.

Po chwili Hannah odwróciła się z powrotem do toreb z jedzeniem.

– Jak sobie życzysz, Glorio – odparła cicho.

Kilka dni później Gloria siedziała przed domem na słońcu z podciągniętymi pod brodę kolanami. Między palcami u stóp miała małe puchowe kłębki i dotykała koniuszków palców maleńkim patyczkiem pokrytym czymś chemicznym, od czego łzawiły oczy. Gdy kończyła ich dotykać, każdy palec był ciemniejszy.

Chemiczny zapach był tak intensywny, że tłumił ten dziwny posmak w moim pyszczku, który z dnia na dzień stawał się coraz silniejszy.

Clarity bawiła się jakąś zabawką, ale teraz dźwignęła się na nóżki i zaczęła iść. Spojrzałem na Glorię, która wpatrywała się w swoje palce u stóp, mrużąc oczy i wystawiając koniuszek języka.

– Clarity, nie oddalaj się – powiedziała z roztargnieniem.

W ciągu tych kilkunastu dni od przyjazdu na Farmę chód Clarity przeszedł od wolniutkiego, chwiejnego spacerku, który co parę kroków kończył się na czworakach, do niemal sprintu. Teraz ruszyła prosto do stodoły, a ja dreptałem jej po piętach, zastanawiając się, co robić.

W stodole był koń o imieniu Troy. Kiedy żył Ethan, czasami go dosiadał, co niezbyt pochwalałem, gdyż konie nie są tak godne zaufania jak psy. Kiedyś w dzieciństwie Ethan spadł z konia – a z pieska jeszcze nikt nie spadł. Hannah nigdy nie jeździła na Troyu.

Weszliśmy do stodoły, Clarity i ja, i usłyszałem, jak Troy na nas parska. Powietrze było przesycone zapachem siana i konia. Clarity pomaszerowała prosto do boksu, w którym stał Troy, kiedy nie hasał w zagrodzie. Koń gwałtownie pokiwał głową i znowu parsknął. Dziewczynka wyciągnęła rączki do prętów boksu i zacisnęła na nich dłonie.

– Konik! – zawołała, podskakując radośnie.

Wyczułem rosnące napięcie Troya. Niezbyt mnie lubił, a podczas wcześniejszych wizyt w stodole zauważyłem, że moja obecność go denerwowała. Clarity włożyła rączkę między pręty, żeby go pogłaskać, ale się odsunął.

Podszedłem do niej i trąciłem ją nosem, aby wiedziała, że jeśli chce kogoś pogłaskać, to nie znajdzie nikogo lepszego od pieska. Wpatrywała się w konia wielkimi, świecącymi oczami i aż otworzyła usta, dysząc z podekscytowania.

Bramka boksu była opleciona łańcuchem, ale gdy Clarity oparła się o pręty, luźna pętla napięła się, robiąc małe przejście. I już wiedziałem, co będzie. Wydając radosne dźwięki, dziewczynka przesunęła się do dziury i prześlizgnęła przez nią.

Wprost do boksu Troya.

Troy zaczął się nerwowo przechadzać, podrzucając łbem i parskając. Miał szeroko otwarte oczy i zdawało się, że coraz mocniej uderza kopytami o ziemię. Wyczuwałem jego niepokój; pojawił się na jego skórze niczym warstwa potu.

– Konik – powiedziała Clarity.

Włożyłem głowę w dziurę i próbowałem przecisnąć się do środka. Znowu poczułem ból w tylnej łapie, ale nie zwracałem na niego uwagi, koncentrując się na wsunięciu w szczelinę łopatek, a potem bioder. Dysząc, dostałem się do boksu w chwili, gdy Clarity ruszyła z wyciągniętymi rączkami do Troya, który parskał i bił kopytami. Wiedziałem, że zaraz nastąpi na małą.

Bałem się go. Był duży i silny – czułem, że jeśli mnie kopnie, to zrobi mi krzywdę. Instynkt kazał mi się wycofać, uciekać stamtąd, ale Clarity była w niebezpieczeństwie i musiałem coś zrobić, natychmiast.

Przełknąłem strach i zaszczekałem na konia tak zajadle, jak tylko umiałem. Obnażyłem zęby i skoczyłem między małą a konia. Troy wrzasnął ostro, na chwilę odrywając przednie kopyta od ziemi. Szczekałem dalej, cofając się i wpychając Clarity w kąt boksu. Troy dyszał szybko, uderzając kopytami o ziemię coraz bliżej mojego pyszczka, ale nie przestawałem kłapać na niego zębami.

– Koleżka? Koleżka! – usłyszałem z zewnątrz spanikowany głos Hannah. Poczułem, jak maleńkie palce Clarity ściskają moją sierść, żebym jej nie przewrócił. Koń może mnie uderzyć, ale nie ruszę się z miejsca. Obok ucha świsnęło mi kopyto, za którym kłapnąłem zębami.

Nagle do stodoły wbiegła Hannah.

– Troy! – Odwiązała łańcuch i otworzyła bramkę, a koń śmignął obok niej i wypadł przez podwójne drzwi stodoły na podwórko.

Czułem teraz bijące od niej strach i gniew. Pochyliła się i porwała Clarity w ramiona.

– Och, kochanie, już dobrze, już dobrze – powiedziała.

Clarity klasnęła w dłonie, cała w uśmiechach.

– Konik! – zawołała radośnie.

Hannah wyciągnęła rękę, żeby mnie dotknąć, i z ulgą stwierdziłem, że nie wpadłem w tarapaty.

– Tak, masz rację, maleńka, duży konik! Ale nie powinno cię tu być.

Gdy wyszliśmy, podeszła do nas Gloria. Miała dziwny chód, jakby bolały ją stopy.

– Co się stało? – zapytała.

– Clarity weszła do boksu Troya. Mogła zostać… nawet nie chcę o tym myśleć.

– O nie! Clarity, to było bardzo niegrzeczne! – Gloria zabrała ją od Hannah i przytuliła do piersi. – Nie wolno więcej tak straszyć mamusi, rozumiesz?

Hannah skrzyżowała ręce na piersi.

– Nie wiem, jak udało jej się tak wymknąć spod twojego oka.

– Musiała pójść za psem.

– Rozumiem. – Hannah wciąż sprawiała wrażenie złej, więc lekko spuściłem głowę z instynktownym poczuciem winy.

– Weźmiesz ją ode mnie? – zapytała Gloria, podając małą Hannah.

Po tym zajściu ból w biodrze już mnie nie opuścił; nie był tak ostry, żebym kuśtykał, ale tępy i nieustający. To dziwne, bo na łapie nie miałem żadnej rany do wylizania.

Przy kolacji lubiłem siedzieć pod stołem i sprzątać to, co spadło na podłogę. Kiedy było dużo dzieci, zazwyczaj mogłem liczyć na parę ładnych kąsków, ale teraz była tylko Clarity, a jak już wspominałem, jej karma smakowała paskudnie, choć naturalnie zjadałem i ją, jeśli spadła. Od incydentu z koniem minęło parę dni i leżałem właśnie pod stołem gotowy do sprzątania, gdy nagle wyczułem u Hannah lekki niepokój wymieszany z podenerwowaniem. Usiadłem i trąciłem ją nosem, ale tylko pogłaskała mnie roztargniona.

– Czy dzwonił ten doktor, Bill? – zapytała Gloria.

– Nie. Mówiłam, że dam ci znać.

– Nie rozumiem, czemu mężczyźni tak robią. Proszą dziewczynę o numer, a potem nie dzwonią.

– Gloria, tak się zastanawiam…

– Nad czym?

– Przede wszystkim chcę, żebyś wiedziała, że choć ty i Henry nie jesteście już razem i nigdy nie wzięliście ślubu, jesteś matką mojej wnuczki, uważam cię za członka rodziny i będziesz tu zawsze mile widziana.

– Dziękuję – odparła Gloria. – I nawzajem.

– I przykro mi, że Henry musiał wyjechać służbowo za granicę. Mówił mi, że rozgląda się za czymś w kraju, żeby spędzać więcej czasu z Clarity.

Gdy usłyszałem jej imię, spojrzałem na stópki Clarity – z całej postaci dziewczynki tylko je widziałem pod stołem. Kopała nimi jak zawsze, gdy sama się karmiła swoją okropną karmą. Kiedy to Gloria ją karmiła, Clarity wiła się i wykręcała w krzesełku.

– Wiem, że chcesz pchnąć do przodu swoją karierę piosenkarską – ciągnęła Hannah.

– No cóż, urodzenie dziecka nie bardzo mi w tym pomogło. Jeszcze nie wróciłam do swojej wagi.

– I właśnie dlatego zastanawiałam się, czy może nie zostawiłabyś tu Clarity?

Zapadła długa cisza. Gdy Gloria w końcu znowu się odezwała, mówiła bardzo cicho.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Rachel wraca do miasteczka w przyszłym tygodniu, a kiedy zacznie się rok szkolny, Cindy będzie wolna codziennie od szesnastej. Przy nas i wszystkich swoich kuzynach Clarity będzie miała mnóstwo uwagi, a ty zajmiesz się swoją karierą. I jak mówiłam, gdy tylko będziesz miała ochotę do mnie przyjechać, moje drzwi staną przed tobą otworem. Miałabyś mnóstwo swobody.

– A więc o to chodzi – odparła Gloria.

– Słucham?

– Dziwiłam się, skąd te zaproszenia i zapewnienia, że mogę zostać tak długo, jak zechcę. Teraz już wiem. Żeby Clarity z tobą zamieszkała. A potem co?

– Chyba nie rozumiem, do czego zmierzasz, Glorio.

– A potem Henry złoży pozew o zdjęcie z niego alimentów i zostanę z niczym.

– Co? Nie, to ostatnia rzecz, jaką…

– Dobrze wiem, co wszyscy w waszej rodzinie myślą: że chciałam złapać Henry’ego na dziecko, zmusić, żeby się ze mną ożenił, ale zapewniam, że i bez tego mam powodzenie. Nie muszę nikogo na nic łapać.

– Glorio, nikt tak nie twierdzi.

Gloria poderwała się z krzesła.

– Wiedziałam. Wiedziałam, że coś tu się święci. Wszyscy byli tacy mili!

Czułem bijący od niej gniew, więc trzymałem się jak najdalej od jej stóp. Nagle krzesełko Clarity zachybotało się, a jej nóżki zniknęły spod stołu.

– Pakuję się. Wyjeżdżamy.

– Gloria!

Gloria wbiegła po schodach, a ja usłyszałem płacz Clarity. Ta dziewczynka prawie nigdy nie płakała – ostatnim razem słyszałem jej płacz, gdy wpełzła na czworaka do ogrodu i wyrwała zielone warzywo, które ma tak gryzący zapach, że piecze w oczy bardziej niż chemikalia na palcach stóp Glorii. Choć widać było, że tej rośliny się nie je, Clarity wepchnęła ją sobie do buzi i zaczęła żuć. Nagle zrobiła zdziwioną minę i wybuchnęła płaczem tak jak teraz – po części z szoku, po części z bólu i złości.

Po odjeździe Glorii i Clarity Hannah też płakała. Próbowałem pocieszyć ją najlepiej, jak umiałem – usiadłem przy niej i położyłem jej głowę na kolanach. Trochę pomogło, ale zasypiając w swoim łóżku, wciąż była bardzo smutna.

Nie bardzo rozumiałem, co takiego się stało oprócz wyjazdu Glorii i Clarity, ale pomyślałem, że wkrótce znowu się zobaczymy. Ludzie zawsze wracali na Farmę.

Niedługo po śmierci Ethana zacząłem sypiać na łóżku Hannah. Przez pewien czasu tuliła mnie w nocy i popłakiwała. Wiedziałem, dlaczego płacze: tęskniła za Ethanem. Wszyscy za nim tęskniliśmy.

Następnego ranka, gdy zeskakiwałem na podłogę, chyba złamałem sobie coś w lewym biodrze. Nie mogąc się powstrzymać, zaskomlałem z bólu.

– Koleżko, co się stało? Coś z łapą?

Wyczułem jej strach i polizałem ją przepraszająco po dłoni, ale nie byłem w stanie postawić lewej tylnej łapy na podłodze – ból był zbyt silny.

– Jedziemy do weterynarza, Koleżko. Wszystko będzie dobrze – powiedziała Hannah.

Bardzo powoli i ostrożnie poszliśmy do auta – ja skacząc na trzech łapach i udając, że wcale mnie tak bardzo nie boli, aby nie zasmucać Hannah. Choć moje miejsce było na przednim siedzeniu, tym razem posadziła mnie z tyłu, za co czułem wdzięczność, bo łatwiej było się tam wgramolić, niż wskakiwać na trzech łapach na fotel obok kierowcy.

Gdy Hannah odpaliła silnik i ruszyła, znowu poczułem w pyszczku ten okropny metaliczny posmak.

Rozdział 3

Kiedy weszliśmy do chłodnej sali i ułożono mnie na metalowym stole, z radości aż cały drżałem i biłem ogonem. Uwielbiałem panią weterynarz, która nazywała się Doktor Deb. Miała takie delikatne dłonie! Jej palce pachniały głównie mydłem, ale na rękawach zawsze wyłapywałem jakąś kocią i psią woń. Pozwoliłem jej obadać sobie łapę i nic a nic nie bolało. Gdy kazała, posłusznie wstałem, a potem cierpliwie leżałem przy Hannah w małej salce. W końcu Doktor Deb przyszła do nas, usiadła na taborecie i przysunęła się z nim do Hannah.

– Nie mam dobrych wieści – powiedziała.

– Och – odparła Hannah. Wyczułem jej nagły smutek, więc spojrzałem na nią współczująco, choć nie bardzo wiedziałem, co się dzieje, bo jeszcze nigdy nie była smutna przy Doktor Deb.

– Możemy amputować, ale duże psy nie bardzo radzą sobie bez tylnej łapy. I nie ma gwarancji, że nie pojawiły się przerzuty, więc może skończyć się na odebraniu mu tylko komfortu na koniec życia. Gdyby decyzja należała ode mnie, podawałabym mu po prostu środki przeciwbólowe. Ma już jedenaście lat, zgadza się?

– To znajda, więc nie ma pewności. Ale coś koło tego – odparła Hannah. – Czy to dużo?

– Przyjmuje się, że średnia długość życia labradorów to dwanaście i pół roku, ale widywałam dużo starsze. Nie mówię, że jest już u kresu. Czasami u starszych psiaków guzy rozwijają się wolniej. To też trzeba wziąć pod uwagę, jeśli myślimy o amputacji.

– Koleżka zawsze był bardzo aktywny. Po prostu nie wyobrażam sobie, że miałby żyć bez jednej łapy – powiedziała Hannah.

Zamerdałem na dźwięk swojego imienia.

– Jesteś takim grzecznym pieskiem, Koleżko – szepnęła Doktor Deb. Zamknąłem oczy i oparłem się o nią, gdy zaczęła drapać mnie za uszami. – Od razu przepiszę mu coś przeciwbólowego. Labradory nie zawsze dają nam znać, że cierpią. Mają niesamowicie wysoki próg bólu.

Gdy wróciliśmy do domu, dostałem superprzekąskę z mięsa i sera, a potem zrobiłem się senny, więc poszedłem na swoje ulubione miejsce w salonie i od razu zasnąłem.

Tego lata łatwiej było mi trzymać tylną łapę podwiniętą i skakać tylko na trzech. Najfajniej było pływać w stawie, gdzie chłodna woda podtrzymywała mój ciężar. Wróciła Rachel z dziećmi i odwiedzały nas dzieci Cindy, i wszyscy pieścili się ze mną, jakbym był szczeniakiem. Uwielbiałem leżeć na ziemi, podczas gdy dwie najmłodsze córeczki Cindy wiązały delikatnymi rączkami kokardy na mojej sierści. Wstążki potem zjadałem.

Hannah dawała mi mnóstwo specjalnych smaczków i często ucinałem sobie drzemki. Wiedziałem, że się starzeję, bo mięśnie często mi sztywniały i wzrok trochę szwankował, ale byłem bardzo szczęśliwy. Uwielbiałem zapach spadających liści i słodką woń kwiatków Hannah na wiotkich łodygach.

– Koleżka znowu goni zające – pewnego razu usłyszałem przez sen głos Hannah. Ocknąłem się na dźwięk swojego imienia, ale byłem zdezorientowany i z początku nie wiedziałem, gdzie jestem. Śniła mi się Clarity spadająca z pomostu, ale w moim śnie nie nazwano mnie złym pieskiem i był jeszcze Ethan, który brodził po kolana w wodzie. „Grzeczny piesek” – pochwalił mnie i czułem jego zadowolenie z tego, że pilnowałem Clarity. Kiedy wróci na Farmę, znowu będę jej pilnował. Tego chciałby Ethan.

Zapach Ethana powoli wietrzał z Farmy, ale wciąż gdzieniegdzie czułem jego obecność. Czasami szedłem do jego sypialni i zdawało mi się, że tu jest – śpi albo siedzi w fotelu i patrzy na mnie. Ta myśl dodawała mi otuchy. I niekiedy przypominałem sobie, jak nazywała mnie Clarity: „Kolele”. Choć wiedziałem, że jej matka Gloria na pewno dobrze się nią opiekuje, zawsze odczuwałem lekki niepokój na myśl o tej małej. Miałem nadzieję, że wkrótce wróci na Farmę, abym mógł się upewnić, że nic jej nie jest.

Nastały chłodniejsze dni i coraz rzadziej wychodziłem z domu. Załatwiałem potrzebę pod najbliższym drzewem, kucając, bo już nie byłem w stanie podnieść łapy. Hannah wychodziła ze mną nawet podczas deszczu.

Śnieg tej zimy był cudowny. Podtrzymywał mój ciężar tak jak woda, ale był zimniejszy i jeszcze przyjemniejszy. Stawałem w nim i zamykałem oczy – było mi tak dobrze, że mógłbym zasnąć.

Zły posmak w moim pyszczku nigdy już nie znikał, choć czasami był silny, a czasami w ogóle o nim zapominałem. To samo z bólem w łapie: bywały dni, kiedy ze snu wyrywało mnie jego ostre, przenikliwe ukłucie.

Pewnego dnia wstałem, żeby popatrzeć na topniejący za oknem śnieg, ale nie miałem ochoty wyjść się pobawić, choć z reguły uwielbiałem, gdy z błotnistej, wilgotnej ziemi wyrastała młoda trawa. Zobaczyłem, że Hannah mi się przygląda.

– Dobrze, Koleżko. Dobrze – powiedziała.

Tego dnia odwiedziły mnie wszystkie dzieci, głaskały mnie i mówiły do mnie. Leżałem na podłodze i aż pojękiwałem z rozkoszy, że jestem w centrum uwagi i dotyka mnie tyle delikatnych rączek. Niektóre z dzieci były smutne, inne wydawały się znudzone, ale wszystkie do końca swojej wizyty siedziały przy mnie na podłodze.

– Jesteś grzecznym pieskiem, Koleżko.

– Będę za tobą bardzo tęsknić, Koleżko.

– Kocham cię, Koleżko.

Merdałem ogonem za każdym razem, gdy któreś wypowiadało moje imię.

Tej nocy nie spałem w łóżku Hannah. Po prostu było mi za dobrze na moim ulubionym miejscu w salonie, gdzie głaskało mnie tyle dzieci.

Nazajutrz obudziłem się z pierwszymi promieniami słońca. Z wielkim wysiłkiem dźwignąłem się i pokuśtykałem do łóżka Hannah. Obudziła się, gdy uniosłem głowę i położyłem ją obok niej na kocu, dysząc.

Poczułem ostre ukłucie w brzuchu i gardle, a w łapie pulsował mi tępy ból.

Nie wiedziałem, czy Hannah mnie zrozumie, ale zajrzałem jej w oczy, próbując powiedzieć, czego od niej potrzebuję. To wspaniała kobieta, towarzyszka życia Ethana, która tak bardzo kochała nas obu – wiedziałem, że mnie nie zawiedzie.

– Och, Koleżko. A więc mówisz, że to już czas – powiedziała ze smutkiem. – Dobrze, Koleżko, dobrze.

Gdy wyszliśmy z domu, pokuśtykałem pod drzewo za potrzebą. Potem stanąłem i rozejrzałem się po skąpanej w pomarańczowo-złotym świetle poranka Farmie. Z dachów skapywała woda o czystym, świeżym zapachu. Wilgotna ziemia pod moimi łapami była gotowa wypuścić kwiaty i trawy – tuż pod jej błotnistą, wonną powierzchnią czułem zapach nowego życia. To był idealny dzień.

Udało mi się dojść do auta, ale gdy Hannah otworzyła tylne drzwi, zignorowałem je i przekręciłem się bokiem, wskazując nosem na przednie. Roześmiała się lekko, otworzyła je i pomogła mi się wdrapać do środka.

Zająłem swoje miejsce z przodu.

Siedziałem i patrzyłem na pogodny dzień, który niósł ze sobą obietnicę cieplejszych wiatrów. Między kępami drzew wciąż zalegał śnieg, ale na podwórku stopniał – to było to samo podwórko, na którym bawiliśmy się, tarzaliśmy i siłowaliśmy z Ethanem. Zdawało mi się, że go słyszę, że właśnie nazywa mnie grzecznym pieskiem. Uderzyłem ogonem na wspomnienie jego głosu.

W drodze do Doktor Deb Hannah ciągle mnie dotykała. Gdy przemówiła, wylała się z niej fala smutku, a ja polizałem dłoń, którą mnie głaskała.

– Och, Koleżko…

Zamerdałem ogonem.

– Za każdym razem, gdy na ciebie patrzę, przypomina mi się mój Ethan. Koleżko, jesteś takim grzecznym pieskiem. Byłeś jego towarzyszem, jego wiernym przyjacielem. Jego pieskiem. I zaprowadziłeś mnie do niego, Koleżko. Wiem, że nie jesteś tego świadomy, ale gdy stanąłeś w moim progu, podarowałeś nam nowy początek. Ty nas połączyłeś. To było… Żaden pies nie mógłby zrobić dla swoich ludzi więcej niż ty, Koleżko.

Radowało mnie, gdy Hannah wypowiadała imię Ethana.

– Jesteś najlepszym pieskiem na świecie, Koleżko. Bardzo, bardzo grzecznym pieskiem. Najgrzeczniejszym.

Zamerdałem, słysząc „grzeczny piesek”.

Przyjechawszy do Doktor Deb, nie byłem w stanie się ruszyć, kiedy Hannah otwierała mi drzwi. Wiedziałem, że nie dam rady zeskoczyć, nie z tą bolącą łapą. Spojrzałem smętnie na swoją panią.

– Och, już dobrze, Koleżko. Zaczekaj tu.

Hannah zamknęła drzwi i odeszła. Parę minut później do auta przyszli Doktor Deb i jakiś mężczyzna, którego nigdy wcześniej nie widziałem. Miał na dłoniach zapach kota i smakowitego mięska. Oboje zanieśli mnie do budynku. Ze wszystkich sił starałem się nie zwracać uwagi na ostry ból, który przy tym czułem, lecz cały czas dyszałem.

Położyli mnie na metalowym łóżku, ale bolało mnie tak bardzo, że nie mogłem nawet zamerdać ogonem; złożyłem tylko głowę na chłodnym, przyjemnym metalu.

– Jesteś takim grzecznym, grzecznym pieskiem – szeptała mi do ucha Hannah.

Wiedziałem, że to już niedługo. Skupiłem się na jej uśmiechniętej, choć zapłakanej twarzy. Doktor Deb głaskała mnie, ale czułem, że szuka palcami fałdy skóry na moim karku.

Nagle pomyślałem o małej Clarity. Miałem nadzieję, że wkrótce znajdzie innego pieska, który będzie nad nią czuwał. Każdy potrzebuje pieska, ale ona bardziej od innych.

Miałem na imię Koleżka. Przedtem byłem Ellie, a jeszcze wcześniej Baileyem i Tobym. Byłem grzecznym pieskiem, kochałem swojego chłopca Ethana i opiekowałem się jego dziećmi. Kochałem jego towarzyszkę życia Hannah. Wiedziałem, że mogę się już więcej nie odrodzić, ale nie przeszkadzało mi to. Zrobiłem wszystko, co na tym świecie może zrobić piesek.

Wciąż czułem bijącą od Hannah miłość, gdy pod palcami Doktor Deb pojawiło się leciutkie ukłucie. Ból w łapie zniknął niemal natychmiast. Wypełnił mnie cudowny spokój, zalewając falą ciepła, która uniosła moje ciało niczym woda w stawie. Dotyk Hannah powoli mnie opuszczał i odpływając w nieznane, poczułem się naprawdę szczęśliwy.

Rozdział 4

Rozmazane obrazy przed moimi oczami zaczęły nabierać ostrości i nagle wszystko sobie przypomniałem. W jednej chwili byłem nowo narodzonym, bezbronnym szczeniakiem, który chciał tylko matczynego mleka, a już w następnej sobą; wciąż maleństwem, ale pamiętającym wszystkie swoje poprzednie wcielenia.

Sierść mojej matki była krótka, ciemna i kędzierzawa. Moje łapy też były ciemne – a przynajmniej tak się zdawało moim dopiero co otwartym oczom – ale mięciutka sierść nie miała ani jednego kędziorka. Całe moje rodzeństwo było takiego samego umaszczenia, choć zderzając się z nimi, czułem, że tylko jedno miało gładką sierść jak ja, a reszta była kręcona jak nasza matka.

Wiedziałem, że mój wzrok wkrótce się wyostrzy, ale to raczej nie pomoże mi zrozumieć, dlaczego znowu jestem szczeniakiem. Zawsze byłem przekonany, że mam do wykonania ważne zadanie i dlatego się odradzam. Potem wszystko, czego się nauczyłem, przydało się do uratowania Ethana, przy którym byłem do końca, przez resztę jego dni. Myślałem, że właśnie to jest sensem mojego życia.

I co teraz? Będę się wciąż odradzał, przez całą wieczność? Czy pies może mieć więcej niż jeden sens życia? Jak to możliwe?

Wszystkie szczeniaki spały razem w dużym pudle. Gdy moje łapy się wzmocniły, zacząłem wypuszczać się na wyprawy badawcze – szybko jednak stwierdziłem, że to pudło jak każde inne, nic nadzwyczajnego. Czasami słyszałem kroki na schodach i nad kartonem pojawiała się czyjaś rozmazana postać, mówiąca raz kobiecym, raz męskim głosem.

Merdanie ogona matki podczas takich wizyt mówiło mi, że to ludzie, którzy się nią opiekowali i ją kochali.

Niedługo później potwierdziło się, że to rzeczywiście kobieta i mężczyzna – tak o nich myślałem, jako o Kobiecie i Mężczyźnie.

Pewnego dnia Mężczyzna przyprowadził przyjaciela, żeby się do nas pouśmiechał. Przyjaciel nie miał włosów na głowie, ale wokół ust już tak.

– Są słodkie – powiedział łysy z zarostem. – Sześć szczeniaczków, niezły miot.

– Chcesz któregoś podnieść? – zapytał Mężczyzna.

Zamarłem, gdy poczułem na sobie olbrzymie dłonie. Lekko onieśmielony, zachowałem spokój, kiedy mężczyzna z zarostem podniósł mnie i zaczął mi się przyglądać.

– Jeden jest inny od reszty – odparł. Jego oddech pachniał mocno masłem i cukrem, więc oblizałem powietrze.

– Nie, ta mała ma jeszcze takiego samego brata. Nie wiemy, jak to się stało; Bella i samiec są rasowymi pudlami, ale ta suczka pudla zupełnie nie przypomina. Podejrzewamy… No cóż, kiedyś zapomnieliśmy zamknąć tylne drzwi, Bella mogła wyjść. Może jakiś pies przeskoczył przez ogrodzenie – powiedział Mężczyzna.

– Chwila, czy to w ogóle możliwe? Dwóch ojców naraz?

Nie miałem pojęcia, o czym rozmawiają, ale jeśli ten z zarostem miał zamiar tylko mnie trzymać i chuchać w pyszczek kuszącymi zapachami, to równie dobrze mógł mnie postawić.

– Chyba tak. Weterynarz powiedział, że to możliwe.

– Boki zrywać!

– Tak, tyle że nie sprzedamy tych dwojga. Chcesz tę małą? Dla przyjaciół za darmo.

– Nie, dzięki. – Mężczyzna, który mnie trzymał, roześmiał się, stawiając mnie z powrotem w pudle. Moja matka powąchała obcy zapach, który na mnie został, i polizała mnie współczująco, a moi bracia i siostry przyczłapali do mnie na chwiejnych łapkach, bo zdążyli już pewnie zapomnieć, kim jestem, i próbowali rzucić mi wyzwanie. Zignorowałem ich.

– Hej, jak się czuje twój syn? – zapytał ten z zarostem.

– Wciąż jest chory i kaszle, ale dzięki, że pytasz. Chyba musimy iść z nim do lekarza.

– Widział szczeniaczki?

– Nie, są jeszcze trochę za małe. Chcę, żeby się wzmocniły, zanim go poznają.

Mężczyźni odeszli, rozmywając się w ciemnej mgle poza zasięgiem mojego słabego wzroku.

Dni mijały, a moich uszu zaczął z góry dobiegać dziecięcy, a dokładnie chłopięcy głos. Przeraziłem się na myśl, że mam zacząć wszystko od początku z nowym chłopcem. Nie chciałem mieć innego niż Ethan, to by było nie w porządku i czułbym się jak niegrzeczny piesek.

Pewnego popołudnia Mężczyzna włożył całą naszą gromadkę do mniejszego pudełka i zaniósł na górę. Nasza matka dreptała za nim, dysząc niespokojnie.

Mężczyzna postawił pudełko na podłodze i delikatnie przewrócił, a my wysypaliśmy się z niego.

– Szczeniaczki! – zaśpiewał gdzieś za nami chłopięcy głos.

Rozstawiłem łapki dla złapania równowagi i rozejrzałem się wokół. Byliśmy w salonie przypominającym ten na Farmie, z sofą i fotelami. Pod nami rozciągał się miękki koc i oczywiście większość mojego rodzeństwa natychmiast próbowała dać z niego drapaka, rozchodząc się we wszystkich kierunkach na śliską podłogę, ale ja nie ruszyłem się z miejsca. Z doświadczenia wiedziałem, że psie mamy wolą miękkie podłoże, a zawsze mądrzej zostać przy matce.

Śmiejąc się, Mężczyzna i Kobieta powyłapywali uciekinierów i postawili ich z powrotem na środku koca, co już powinno dać maluchom do zrozumienia, żeby nie zwiewać, choć większość znowu spróbowała ucieczki.

Chłopiec, trochę starszy od Clarity, ale i tak młodziutki, zbliżył się do nas w radosnych susach. Przypomniały mi się podskakujące nóżki małej, kiedy zobaczyła w stodole tego głupiego konia.

Choć nie chciałem kochać innego chłopca niż Ethan, trudno było nie dać się porwać radości na widok małego człowieka wyciągającego do nas ręce.

Chłopiec sięgnął po mojego brata, tego, który jak ja miał dłuższą, prostą sierść. Gdy wziął go w ramiona, wyczułem niepokój reszty rodzeństwa.

– Ostrożnie, synku – powiedział Mężczyzna.

– Delikatnie, nie zrób mu krzywdy – dodała Kobieta.

Stwierdziłem, że to rodzice chłopca.

– Całuje mnie! – Chłopiec zachichotał, kiedy mój brat polizał go ulegle po twarzy.

– W porządku, Bello. Jesteś grzeczną sunią – powiedział Mężczyzna, głaszcząc naszą matkę, która dreptała po kocu, ziewając niespokojnie.

Chłopiec zaczął kasłać.

– Źle się poczułeś? – zapytała jego mama. Pokręcił głową, odstawił mojego brata i natychmiast porwał w ramiona jedną z moich sióstr. Dwaj pozostali bracia zdążyli już dotrzeć do brzegu koca i teraz zatrzymali się, ostrożnie obwąchując podłogę.

– Nie podoba mi się ten kaszel, jest coraz gorszy – powiedział Mężczyzna.

– Rano czuł się dobrze – odparła Kobieta.

Chłopiec oddychał głośno i chrapliwie, nie przestając kasłać. Jego rodzice znieruchomieli, wpatrując się w swoje dziecko.

– Johnny? – odezwała się Kobieta ze strachem w głosie. Nasza matka podeszła do niej, machając nerwowo ogonem. Mężczyzna postawił na podłodze szczeniaka, którego trzymał, i złapał chłopca za rękę.

– Johnny, możesz oddychać?

Chłopiec zgiął się wpół, opierając dłonie o kolana. Łapał powietrze głośno i ciężko.

– Robi się siny! – wrzasnęła Kobieta. Moje rodzeństwo i ja wzdrygnęliśmy się na dźwięk jej przerażonego głosu.

– Dzwoń po pogotowie! – krzyknął do niej Mężczyzna. – Johnny, oddychaj! Patrz na mnie, synku!

Świadomie bądź nie, wszyscy ze strachu pobiegliśmy do naszej matki. Na chwilę zniżyła do nas pyszczek, ale była niespokojna, dyszała i pospiesznie podeszła do Mężczyzny, trącając go nosem. Zignorował ją.

– Johnny! – krzyknął przerażony.

Kilka szczeniaków próbowało pobiec za matką; gdy je zauważyła, wróciła do nas, wpychając je pyszczkiem z powrotem na koc.

Mężczyzna położył chłopca na sofie. Drgały mu powieki, a oddech wciąż miał urywany i chrapliwy. Do salonu wróciła zapłakana Kobieta, przyciskając dłonie do ust.

Usłyszałem dźwięk syreny, coraz głośniejszy, a potem do pokoju weszli dwaj mężczyźni i kobieta. Przyłożyli chłopcu coś do twarzy i wynieśli z domu na łóżku. Mężczyzna i Kobieta wyszli za nimi i zostaliśmy sami.

W naturze szczeniąt leży chęć odkrywania nowych terenów, więc moje rodzeństwo natychmiast porzuciło koc, żeby obwąchać najdalsze zakątki salonu. Nasza matka skomlała, dreptała nerwowo i raz po raz stawała na tylnych łapach, żeby wyjrzeć przez okno, a dwójka szczeniaków nie odstępowała jej na krok.

Usiadłem na kocu, próbując wszystko zrozumieć. Choć to dziecko nie było moim chłopcem, martwiłem się o nie. Co nie znaczyło, że nie kocham Ethana; po prostu czułem strach.

Ponieważ byliśmy szczeniakami, zostawiliśmy wszędzie przykre niespodzianki. Wiedziałem, że kiedy podrosnę, będę umiał bardziej kontrolować zew natury, ale teraz nie zdawałem sobie sprawy, że muszę ukucnąć, aż było za późno. Miałem nadzieję, że Mężczyzna i Kobieta nie będą na mnie źli.