Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Cała prawda o Francuzkach

Cała prawda o Francuzkach

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-65170-32-3

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Cała prawda o Francuzkach

Wydaje ci się, że znasz prawdę o Francuzkach? My pokażemy, że jest zupełnie inaczej...

Oto lektura obowiązkowa dla wszystkich kobiet zafascynowanych Francją i tak zwanym paryskim szykiem.

Francuzki otacza swoisty nimb tajemniczości. Od wieków uważa się, że kluczowymi pojęciami tworzącymi ich tożsamość są seksualność i zmysłowość. Czy jednak rzeczywiście tak jest? Czy powinnyśmy wierzyć stereotypom, zgodnie z którymi francuskie kobiety stanowią ucieleśnienie modelu elegancji? Czy faktycznie są szykownymi, smukłymi intelektualistkami, nawet jeśli przez cały dzień jedzą croissanty au beurre? Czy wszystkie są seksualnie wyzwolone, noszą erotyczną bieliznę i bez najmniejszych skrupułów wchodzą żonatym mężczyznom do łóżek?

Jak pokazuje autorka książki, Marie-Morgane Le Moël, sprowadzenie Francuzek do kobiet ucieleśniających jedynie elegancję, erotykę oraz modę to głęboko krzywdzący stereotyp i ogromne nieporozumienie. Historii Francji nie stworzyli przecież tylko Ludwik XIV, Napoleon Bonaparte czy ci wszyscy grand hommes pochowani na paryskim Panteonie. Na jej kartach odbiły się także znane kobiece postaci, które z niezłomną odwagą walczyły o swoją wolność i prawo do równości.

Wystarczy wspomnieć chociażby o Joannie d'Arc – nastoletniej dziewczynie, która poprowadziła francuską armię do zwycięstwa, czy o Coco Chanel, która nie tylko zbudowała swoje modowe imperium i stworzyła słynną małą czarną, ale także uwolniła kobiety od niewygodnych gorsetów, ciężkiej bielizny czy masywnych i nieeleganckich kapeluszy.

Książka obfituje w niezwykle interesujące opowieści ilustrujące nie tylko specyfikę życia codziennego francuskich kobiet, ale także ich podejście do takich kwestii, jak miłość, sztuka czy polityka. Marie-Morgane Le Moël interesująco i z dużą dozą francuskiego szyku opisuje, jak Francuzki się ubierają, odżywiają i jaki styl życia kochają. Z poszczególnych rozdziałów, wzbogaconych o perspektywę historyczną, wyłania się obraz zarówno enigmatyczny, jak i poruszający – obraz, który po raz pierwszy ukazuje tak szerokie spektrum francuskiej kobiecości.

ODKRYJ, KIM NAPRAWDĘ SĄ FRANCUSKIE KOBIETY...

Polecane książki

Szczegółowe i przystępnie napisane streszczenie cyklu „Medaliony” Zofii Nałkowskiej („Profesor Spanner”, „Dno”, „Kobieta cmentarna”, „Przy torze kolejowym”, „Dwojra Zielona”, „Wiza”, „Człowiek jest mocny”, „Dorośli i dzieci w Oświęcimiu”) wraz z omówieniem problematyki zgodnie z aktualnym programem ...
„Zjednoczeni władcy” to trzecia i ostatnia część trylogii „Lilli”. Po przebyciu niezwykłej podróży główna bohaterka dociera do gór Birralad. Wraz ze swymi przyjaciółmi oraz władcami Tyrastaren w ostatecznej wojnie stanie naprzeciw legionom nieumarłych. Czy wystarczy jej mocy i sił, by pokonać sameg...
Jane Darlington od dziecka zapowiadała się na geniusza. Wybitnie inteligentna, znakomicie się uczyła. I tak jak większość dzieci wybitnie uzdolnionych nie miała koleżanek, przyjaciół. Była sama. Teraz ma 34 lata, jest atrakcyjną blondynką i ma doktorat z fizyki. Robi karierę naukową i nadal jest sam...
Książka bardzo obszernie opisuje zasady przywództwa transformacyjnego i charyzmatycznego. Czytelnik przeczyta o najważniejszych założeniach tych metod Pozna też biografie najsłynniejszych liderów transformacyjnych i charyzmatycznych. Dowie się także, jak rozwinąć swój osobisty styl przywództwa, czyl...
    W bogatym dorobku profesora Benedykta Zientary to pozycja szczególna. Zawiera analizę rozwoju więzi etnicznych w krajach powstałych po rozpadzie monarchii frankijskiej, a więc w krajach całej zachodniej Europy, gdzie w czasach wczesnego średniowiecza wykuwały się też wzorce łączenia rzymskiego d...
Alicja w krainie czarów to książka od dziesięcioleci należąca do ścisłego kanonu literatury światowej - nie tylko tej dziecięcej. Jej znajomość, także dzięki licznym opracowaniom adresowanym dla dzieci - w tym filmom i animacjom - jest powszechna niemal na całym świecie. Główna bohaterka książk...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Marie-Morgane Moël

Dla Claire
i Rogera Harmandów

Oto, co można powiedzieć o Francuzach z całą pewnością: uwielbiamy krytykować i poświęcamy na to bardzo dużo czasu. Psioczymy na kraj, pogodę, strajkujący sektor publiczny, sektor prywatny, kierowców na drodze, czepiamy się własnych i niewłasnych dzieci, dziadków, pokolenia wyżu demograficznego, pokolenia „igreków”, komentujemy, że sąsiad nie segreguje śmieci i to, w jaki sposób ludzie palą papierosy oraz że ich nie palą. Przeszkadza nam, że w piekarni na rogu nie można już dostać tak chrupiącego pieczywa jak dawniej, w czasach, kiedy nawet nie było nas jeszcze na świecie.

Dla nas, narodu francuskiego, wszystko w kraju musi zostać poddane krytyce. Jest to także jedna z zasad systemu edukacji, przez którą liczne zastępy dzieciaków cierpiały i cierpią katusze, powoli zabijając w sobie pewność siebie. Kiedy uczeń dostaje w szkole ocenę, nauczyciel dostrzega i wytyka błędy, lecz nigdy nie komentuje tego, co jest zrobione dobrze. Bo przecież zawsze coś można poprawić i postarać się o jeszcze wyższą ocenę, prawda?

We Francji krytykanctwo jest najbardziej popularnym „sportem”, o wadze nawet większej niż piłka nożna. Ale o jednym każdy cudzoziemiec winien wiedzieć, jeśli zamierza spędzać czas w towarzystwie Francuza, a już koniecznie musi tę prawdę dobrze zrozumieć, kiedy zamierza wypłynąć na „niebezpieczne wody” i zawrzeć z obywatelem lub obywatelką Francji związek małżeński. A jeśli w przypływie szaleństwa planuje zamieszkać w kraju nad Loarą, czyli w miejscu, w którym aż roi się od Francuzów nieznoszących krytyki płynącej z ust cudzoziemców, musi zapamiętać rzecz najważniejszą: słowa krytyki uruchamiają u większości z nas dziwny proces fizjologiczny – rytm serca ulega lekkiemu przyspieszeniu, w uszach, rodem z Galii, rozbrzmiewają tony Marsylianki, a w duchu sięgamy po miecz, aby… zabić.

Jeśli Francuz w trakcie rozmowy zostanie narażony na zbyt wiele niepochlebnych opinii o jego kraju, bardzo szybko zapomina o swoich własnych powodach do narzekania i zamienia się w pełnej krwi nacjonalistę. Należy zaznaczyć, że przytaczane w tym momencie argumenty zaczynają nabierać brzydkiego i karykaturalnego kolorytu. Kiedy zostanie wspomniana Deklaracja praw człowieka i obywatela, osobnik pochodzenia francuskiego zacznie strzelać miszmaszem składającym się z nazwisk impresjonistów, Balzaka, a nawet wołowiny po burgundzku (boeuf bourguignon). Jeśli przeciwnik jest narodowości amerykańskiej, zawsze można uciąć rozmowę zgryźliwym pytaniem retorycznym: Czego się można spodziewać po narodzie, który stworzył McDonalda? – zapominając oczywiście, że poprzedniego dnia zabrał dzieci właśnie do Maca. Jeżeli adwersarzem jest Australijczyk, wzruszamy lekko ramionami i myślimy: Australijczycy są na świecie lubiani, trochę tak jak te łagodne misie koala, dlatego nie chcemy im za bardzo dopiec. W zabawny sposób komentujemy jedynie kryminalno-kolonialną przeszłość ich kontynentu. Jeśli ścieramy się z Brytyjczykiem, sprawy mogą szybko przybrać bardzo zły obrót, a w rozmowę łatwo wmieszać brytyjską królową oraz gilotynę.

W tych okolicznościach nietrudno zrozumieć, dlaczego każdy niepochlebny artykuł publikowany na łamach prasy światowej odbija się u nas w kraju szerokim echem. A jeśli jest nie tylko niepochlebny, ale na dodatek zawiera błędy merytoryczne, staje się tematem, który wędruje na pierwsze strony gazet i jest nawet przedmiotem ministerialnych komentarzy. W styczniu 2014 roku „Newsweek” opublikował online artykuł zatytułowany Upadek Francji. Nie pierwszy raz zdarzyło się, że anglojęzyczne czasopismo przewidywało niechybną degradację piątej co do wielkości potęgi ekonomicznej świata, która teraz miała stoczyć się na samo dno. Takie artykuły są zazwyczaj postrzegane jako kolejny dowód na to, że kraje anglojęzyczne nie rozumieją nas. Amerykańska autorka Janine di Giovanni wywołała we Francji ogromne poruszenie. Wszyscy w kraju komentowali jej artykuł. Być może celem autorki było wywołanie właśnie takiego wzburzenia. Nawet minister gospodarki Pierre Moscovici użył najbardziej barwnego francuskiego wyrażenia, aby podsumować jej wysiłki i stwierdził: C’est le pompon, czyli w wolnym tłumaczeniu, „To jest szczyt głupoty”.

Publikacja była naprawdę zaskakująca. Według informacji w niej zawartych pół butelki mleka miało u nas kosztować cztery dolary (wywołałoby to na ulicach zamieszki!), a ludzie płacą siedemdziesięcioprocentowe podatki (kto żyw i przy zdrowych zmysłach już dawno uciekłby z kraju!). Najbardziej zainteresowała mnie jednak część o francuskich kobietach oraz opinia, jaka się o nas wyłaniała z kart tego artykułu.

Di Giovanni utrzymywała, że dostajemy darmowe pieluchy i mamy darmowy dostęp do żłobków, a żeby się pozbyć ciążowego brzuszka – biegamy do fizjoterapeuty1. Powiedzcie to moim francuskim przyjaciółkom, które z własnych pieniędzy płacą za drogie pieluchy i za drogie żłobki, a na fizjoterapię chodzą, aby po porodzie wyleczyć pęcherz. – Jakby mi zależało w tej chwili na płaskim brzuchu! – skwitowała pod nosem moja przyjaciółka Gwenaëlle, która musiała się sporo nagimnastykować, żeby pogodzić macierzyństwo z wymagającą pracą dziennikarki.

Jednak artykuł nie był do końca zaskakujący. Francuskie kobiety od lat są przedstawiane niejednoznacznie. Mało tego, liczba książek, które o nas napisano, zaczyna stanowić rynek wydawniczy sam w sobie, a każdego roku ukazuje się jakaś kolejna publikacja przedstawiająca życie Francuzek.

Zdziwiłam się, kiedy na półce księgarni w Sydney zobaczyłam książkę Pameli Druckerman pod tytułem W Paryżu dzieci nie grymaszą. Dotąd przez myśl mi nie przeszło, że ktoś może interesować się sposobem wychowywania dzieci w obcym kraju, chyba że chodziłoby o jakąś magiczną sztuczkę, dzięki której „małe potworki” są bez udziału osób trzecich, na przykład rodziców, w cudowny sposób karmione i myte.

Francuzki według wielu bestsellerów reprezentują wszystko, co na świecie istnieje. Jesteśmy przedstawiane jako chude latawice intelektualistki, które uwielbiają foie gras, młodszych kochanków i idealne potomstwo. Dla przykładu przytoczmy artykuł Janine di Giovanni, który ukazał się w „Guardianie” w marcu 2009 roku. Autorka pisze: Urodzenie dziecka we Francji i doświadczenia z tym związane sprawiają, że szanuję Francuzki bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Francuska kobieta rodzi dziecko, podrzuca je do crèche, przeprowadza jakąś fuzję czy przejęcie, uwodzi męża za pomocą wyśmienitej blanquette de veau, no i mieści się w te same dżinsy, w których chodziła jako szesnastoletnia dziewczyna – a to wszystko już po kilku tygodniach od porodu.

To zdanie jest kwintesencją stereotypów, które o nas krążą. Prawda jest taka, że tak idealnej kobiety dotąd nie spotkałam. Moja przyjaciółka Gwen żali się od miesięcy: Nie daję już rady, jest mi ciężko chodzić do pracy, wracać do domu i od razu brać dziecko na ręce, usypiać je i jeszcze w tym samym czasie odbierać telefony od szefa w sprawach wymagających natychmiastowej reakcji.

Etykietowaniu podlegają kobiety na całym świecie. Ludziom się wydaje, że Brazylijki są mistrzyniami w kręceniu biodrami, a Japonki to wcielenie gracji. Włoszki wiedzą, jak przyrządzić najlepsze na świecie spaghetti, i mają skłonność do kąpieli w rzymskich fontannach oraz urządzania dzikich imprez u byłego premiera Silvia Berlusconiego. Niektórzy wierzą, że wszystkie Rosjanki są blondynkami, mają metr osiemdziesiąt wzrostu, znają cztery języki obce i nie mają oporów przed elegancką formą prostytucji, byle tylko móc sfinansować naukę w studium dla tłumaczy przy ONZ-ecie.

Stereotypy są powszechnym zjawiskiem, jednak książki na ten temat pisze niewiele autorek. Należy zaznaczyć, że Włoszki i Hiszpanki nie piszą o nas wcale. Być może widzą w nas po prostu normalne kobiety, które mówią jedynie innym językiem i hołdują innym obyczajom. Jednak jest w nas coś takiego, co zdaje się intrygować i przyciągać uwagę naszych anglojęzycznych koleżanek.

Trzeba podziękować autorkom, z ust których słyszymy peany na naszą cześć. Kiedy tak się dzieje, większość z nas milcząco przytakuje, ale w duchu ma nadzieję, że nikt się nie dowie, jak jest naprawdę. Czasem się zdarza, że trudno jest nam identyfikować się z obrazem, który na nasz temat „odmalowano”. Szczególnie jedna rzecz niepokoi, a niektórzy biorą to wciąż za pewnik, że „plugawo” się dzieje w państwie francuskim. Chodzi mi o ten niemoralny podtekst, przez który było jasne, że w Wielkiej Brytanii ogłoszenia o korepetycjach z języka francuskiego były przez całe lata zawoalowanym sposobem na reklamę seksu z prostytutką. Wielu ludzi ma takie skojarzenia i to bez najmniejszych prób refleksji.

Rzeczywiście, jeśli wierzyć artykułom w prasie anglojęzycznej, jesteśmy ludzkim odpowiednikiem cuculus canorus, znanym w szerszych kręgach jako kukułka zwyczajna, z tą różnicą, że my, Francuzki, nie żywimy się dżdżownicami, ale naszą misją jest rozbijanie czyjegoś rodzinnego gniazda. Rzucamy się na każdego żonatego faceta, który się pojawi, nieważne, czy jest myśliwym polującym na kaczki, rybakiem wychodzącym z łodzi, czy „obleśnym” politykiem – taka opinia nie napawa optymizmem, choć trzeba przyznać, że nie zawsze jest wyrażana w sposób potępiający kobiety. Inne zdanie mają mężczyźni, którzy właśnie wrócili z Francji albo wybierają się do tej krainy namiętności na ostatnią przed ślubem eskapadę.

Mimo katolickiego wychowania (Kościół był we Francji instytucją bardzo wpływową aż do lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku) mamy tendencję do rozkładania nóg szerzej niż kobiety innych narodowości. Dlaczego tak się dzieje? Po pierwsze jesteśmy bardzo dumne z bielizny, którą nosimy. O tak, w odróżnieniu od innych nacji, które zakładają majtki uszyte ze starych serwet, Francuzki trwonią krocie na seksowną, koronkową czerwoną konfekcję. Biorąc pod uwagę fortunę wydaną na figlarne figi, nie ma się co dziwić, że chcemy je pokazywać. A ponieważ biuro nie jest najlepszym do tego miejscem (wbrew temu, co prawdopodobnie myślał sobie pewien słynny francuski polityk w czasie, kiedy stał na czele jednej z ważniejszych instytucji gospodarczych), zazwyczaj czekamy do zmroku i wtedy dopiero ruszamy na łowy. W barze namierzamy jakiegoś amerykańskiego pisarza, upijamy go do nieprzytomności, zaciągamy do naszego malutkiego mieszkanka, gdzie wspólnie z nim oddajemy się przyjemnościom najdzikszego seksu, jaki umysł człowieka jest sobie w stanie wyobrazić, a potem, w środku nocy, objadamy się ślimakami w czosnku. Po drugie ma to związek z naszym podejściem do natury, której jesteśmy tak blisko. Niestraszny nam śnieg, mróz i rozwrzeszczane dzieci wokół nas – zawsze jesteśmy szalenie zmysłowe, czyli takie, jak świat widzi wszystkich Francuzów razem wziętych.

Zresztą kto wynalazł francuski pocałunek? Przed naszym pojawieniem się na tej planecie ludzie nie całowali się z języczkiem. Język służył jedynie jako aparat mowy lub konsumpcji. I nagle pojawiły się Francuzki, zdeterminowane, aby za wszelką cenę przyciągnąć uwagę mężczyzn. Jak inne kobiety, były wyposażone w piersi i długie włosy, czyli naturalne atrybuty, których celem jest przykucie męskiego wzroku, ale umiały coś, o czym Angielki nie miały zielonego pojęcia: opanowały sztukę obracania własnym językiem w obcych ustach, aby uzyskać ekscytujący efekt.

Ponieważ my, Francuzki, jesteśmy takie nieokiełznane, naszym mężczyznom też pozwalamy na podobną dzikość. Stąd tyle niewierności we francuskich małżeństwach. W końcu to nasza nacja wymyśliła cinq à sept, czyli potajemną schadzkę między godziną siedemnastą a dziewiętnastą.

To, że dziś koncept ten używany jest do określenia happy hour w barach, jest zupełnie nieistotny. A ponieważ jesteśmy skłonne do rozpusty, nawet słówkiem nie piśniemy, kiedy nasi mężowie postępują podobnie. Na przykład, kiedy pisarka Lucy Wadham poślubiła Francuza, była zszokowana, bo dowiedziała się, że grupa bliskich przyjaciół jej męża regularnie uprawia ze sobą seks. W artykule do „Daily Mail” pisała: W tym czasie nie miałam pojęcia, że właśnie wchodzę w świat, w którym wyedukowana – i zaobrączkowana – klasa średnia wskakuje sobie nawzajem do łóżek bez poczucia winy i odpowiedzialności. Później wspominała też, że w Paryżu po kolacji często następuje partouze (iście libertyńska noc wymiany partnerów): Francuzi uważają zdradę za naturalną. Dla wielu z nich dobry seks to najbardziej satysfakcjonujący sposób na ucieczkę od stresu i harówki. Muszę przyznać, że z chęcią dowiedziałabym się, gdzie dokładnie w Paryżu Lucy Wadham spędzała czas. Rzeczywiście, miłość cielesna jest dla nas tak ważna, że zaczynamy o niej myśleć od razu po porodzie. Pani di Giovanni obszernie pisze w jednym ze swoich artykułów, że Francuzkom zaleca się trening krocza, który ma na celu przywrócenie po porodzie pełnej kontroli nad pęcherzem. Według autorki procedura ta służy nam głównie po to, aby odzyskać sprawność seksualną2. W takich chwilach człowiek zaczyna się poważnie zastanawiać, czy Amerykanki też mają pęcherze – a może to cecha wyłącznie francuska?

Wszystko to wystawia Francuzkom niezbyt piękną laurkę i nie pomaga w ich lepszym zrozumieniu. Przygotuj się na to, że od razu po porodzie, z dzieckiem płaczącym w kołysce w pokoju obok, obsesyjnie będzie żądać od swego partnera seksu. Przygotuj się na jej codzienne powroty do domu o siódmej trzydzieści, z policzkami zaróżowionymi od wysiłku, jakiego wymagało od niej leżenie pod przyjacielem z dzieciństwa.

Mimo że we Francji Kościół katolicki przez prawie dwa tysiące lat mocno dzierżył ster rządów i mimo że rewolucja społeczna, jaką przyniosły wydarzenia w maju 1968 roku, zmieniła obraz kraju, pod koniec lat sześćdziesiątych nierzadko można było spotkać rodzinę, która ucinała wszelkie kontakty z córką, jeśli ta odważyła się urodzić nieślubne dziecko. O tej stronie Francji jakoś nigdy się nie mówi.

Wyobrażam sobie rozmowę z moją przyjaciółką Gwenaëlle, kiedy proponuję jej wymianę chłopaków i proszę o pożyczenie na weekend jej partnera:

– Czy mogłabym przez parę godzin przespać się z Reanaudem? Już od dwóch dni nie uprawiałam seksu! Wiesz, znając mój galijski temperament, to długo za długo.

– Oczywiście, że tak, Marie. Ale czy oprócz pejcza mogłabyś też przynieść foie gras i butelkę dobrego wina?

À proposfoie gras. To akurat wiąże się z kilkoma tematami, które na szczęście przemawiają na naszą korzyść. Jesteśmy szczupłe. Francuzki nie tyją to tytuł książki, która ukazała się w 2004 roku. Odniosła ogromny sukces, została przetłumaczona na czterdzieści języków i zajmowała pierwsze miejsce na liście bestsellerów „New York Timesa”. Trzydzieści pięć milionów kobiet, również tych, które mieszkają w najmniejszym nawet zakamarku Francji, po prostu nie tyje. Trochę to dziwne, bo w końcu zaczynamy każdy dzień od czekoladowego croissanta albo od tacy serów, jak niektórzy uważają, a nasze lunche składają się ze ślimaków pływających w maśle i trwają godzinami (oczywiście lunche, nie ślimaki), mimo że wszystkie chodzimy do roboty (chociaż… kolejny stereotyp mówi, że to, co robią Francuzi, pracą nazwać nie można, więc…). Na zakończenie dnia pochłaniamy coq au vin orazcrème au caramel i popijamy wszystko solidną ilością wina – dla łatwiejszego przełknięcia jedzenia, rzecz jasna.

Niezależnie od tak złych nawyków żywieniowych my, Francuzki, wcale nie musimy ćwiczyć, aby zachować szczupłą sylwetkę. W swojej „słodkiej” książce Tout Sweet Karen Wheeler pisze: Prawda jest taka, że nigdy nie zobaczycie francuskiej kobiety, która właśnie uprawia jogging, ma na sobie tenisówki i jest zaczerwieniona od wysiłku fizycznego. Karen, powiedz to Marié-Jose Pérec – biegaczce, która w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku zdobyła trzy medale olimpijskie na dystansie 200 i 400 m, a także dziesiątkom tysięcy kobiet, które każdego roku startują w maratonach i półmaratonach organizowanych na terenie całego kraju. I dokonują tego bez najmniejszego wysiłku. To się nazywa mieć metabolizm żaby! Cokolwiek by nie zjadła, żaba (Francuzka) pożytkuje całą energię na skakanie z kałuży do kałuży (z łóżka do łóżka), zachowując przy tym nienaganny wygląd skóry (cery).

Posiadanie szczupłej sylwetki jest w życiu całkiem praktyczne. Projektanci szyją wyłącznie dla kobiet o takich właśnie gabarytach, a przecież wszyscy wiedzą, że Francuzki noszą tylko designerskie ciuchy. Nawet żona rolnika z centrum kraju, matka czwórki dzieci dysponująca niewielkimi środkami finansowymi, pokaże się na wsi tylko z torebką od Diora. W końcu nigdy nie wiadomo, czy robiąc sprawunki u miejscowego rzeźnika, nie natknie się na byłego kochanka.

Nie jesteśmy jeszcze nawet w połowie naszej dyskusji! Francuzki nie spędzają całego życia na obżarstwie i uganianiu się za chłopami. Mamy jeszcze dzieci, które, tak się jakoś składa, wychowujemy na dobrze ułożone „małe aniołki”. Tak przynajmniej twierdzi Pamela Druckerman. Cóż, chyba jeszcze nie poznała moich siostrzeńców. Lub też, według uznania, nie wychowujemy dzieci w ogóle. W wywiadzie dla niemieckiej gazety „Die Zeit” pediatra Adrian Serban zauważa, że Francuzki są za bardzo zajęte rozwijaniem swojej kariery zawodowej, przez co zanika „święta” więź łącząca matkę z dzieckiem3.

Przedstawia się więc nas jako matki albo zbyt doskonałe, albo wyrodne. Ale jest sprawa jeszcze gorsza: nie potrafimy być dobrymi przyjaciółkami. Według niektórych pisarzy i pisarek traktujemy inne kobiety tak, jak wygłodniały kot sadysta potraktowałby pulchniutką myszkę. Nie dziwi mnie więc, że moje rodaczki nie okazują najmniejszych wyrzutów sumienia, kiedy kradną czyjegoś męża, czyli kiedy oddają się swojemu drugiemu ulubionemu hobby (pierwszym są zakupy w domu mody Chanel).

No i ostatnia rzecz. W zestawie naszych wielu specjalizacji znajduje się kategoria „zabawne zwyczaje”. Czytałam gdzieś, że u znajomych nigdy nie korzystamy podobno z toalety – wolimy chować się po krzakach lub między samochodami na paryskiej ulicy i tam oddawać mocz. Proces ten wymaga dość dużej zręczności – nie chcemy przecież obsiusiać sobie butów od Diora.

Nie dziwi więc, że zaopatrzeni w taką wiedzę obcokrajowcy zastanowiliby się dwa razy, zanim wzięliby Francuzkę za żonę. Kiedy ja i mój mąż Australijczyk przechodziliśmy przez pewne kłopoty małżeńskie, lekarz skierował nas na terapię. W liście polecającym napisał: Proszę przyjąć pana X, który ma problemy z żoną. To Francuzka.

Mimo całej mojej niechęci do ciągłego wskazywania elementów, które odróżniają Francuzki od kobiet innych nacji, pewnych aspektów nie mogę pominąć milczeniem. Jest oczywiste, że kobiety łączą na całym świecie pewne uniwersalne cechy, to samo dotyczy mężczyzn. Jednak specyficzna francuska atmosfera, bogata kultura i historia wygenerowały charakterystyczny typ kobiety i mężczyzny, których romantyczny związek polega w dużej mierze na umiejętności uwodzenia oraz prowadzenia swoistych gier damsko-męskich. Aby skuteczniej obalić stereotypy, należy dotrzeć do istoty charakteru nowoczesnych francuskich kobiet, a także odpowiedzieć sobie na pytanie: skąd się wzięła ich „sława” i czy na pewno na nią zasługują.

1. Di Giovanni J., The Fall of France, „Newsweek”, 3 stycznia 2014.Jako matka byłam zdumiona skalą pomocy rządowej: pieluchy można było dostać za darmo, a koszt opieki nad dzieckiem odpisać od podatku; wszędzie były państwowe żłobki […] Młode matki, w tym ja, miały zapewnione darmowe wizyty u fizjoterapeuty.
2. Di Giovanni J., We Will Teach You to Make Love Again, „The Guardian”, online, 26 marca 2009, http://www.theguardian.com/lifeandstyle/2009/mar/26/france-postnatal-care-sexual-health3. Moulin M., Liebe auf Distanz, Zeit Online, 13 września 2013, www.zeit.de/2013/37/frankreich-kinder-staatliche-fruehfoerderung

Aby uzyskać szerszy ogląd sytuacji, przyjrzyjmy się najpierw biografiom kilku słynnych Francuzek. Na przystawkę przypomnijmy sobie pewne kultowe sceny filmowe. W rzeczy samej: żaden inny środek przekazu, może poza literaturą, nie przyczynił się w równej mierze do zbudowania dzisiejszego wizerunku moich rodaczek, co francuska kinematografia i stworzony przez nią fantazyjny obraz kobiet, który trafiał za granicę i był powodem dreszczy wielu pokoleń widzów obu płci.

Przykłady kobiecych ikon z dużego ekranu można mnożyć, ale skupmy się na tej, która przychodzi na myśl jako pierwsza. Mowa oczywiście o Brigitte Bardot, która jest dziś symbolem walki o prawa zwierząt, zawsze gotowa bronić krzywdzonego słonia czy pieska. Zanim Bardot zmieniła się w egzaltowaną starszą panią o długich białych włosach, która otwarcie deklaruje niechęć do całego rodu ludzkiego, potrafiła dosłownie rozgrzać ziemską atmosferę – i to w czasach, kiedy hasła takie jak „globalne ocieplenie” były całkowicie nieznane. Dla tych, którzy są za młodzi, aby pamiętać ją w latach świetności: wyobraźcie sobie najładniejszą dziewczynę na świecie, długowłosą blondynkę o okrągłej buzi, pięknych pełnych ustach i ciemnobrązowych oczach, której delikatne, kształtne ciało warte jest grzechu. W latach rozkwitu jej urody Brigitte Bardot nie miałaby, gdyby chciała, najmniejszego problemu, żeby skłonić nawet papieża, aby błagał o jej jeden pocałunek. I to wszystko au naturel poza ekranem. Filmowa Brigitte jeszcze bardziej podnosiła mężczyznom ciśnienie.

– Czy widać w lustrze moje stopy? – pyta Michela Piccoliego, leżąc nago na łóżku.

– Tak – odpowiada Michel, oszołomiony widokiem jej idealnego ciała.

– Podobają ci się?

– Tak… bardzo (zauważmy, że nie widzimy jej stóp, są poza kadrem. Co za ulga: może przynajmniej jedna część Brigitte nie jest absolutnie doskonała).

– A moje kostki? Podobają ci się moje kostki?

– Tak.

– Kolana też?

– Tak, bardzo mi się podobają twoje kolana.

– A moje uda?

– Też.

– Widać w lustrze moje pośladki?

– Tak.

– Podobają ci się?

– Tak, bardzo – przyznaje Piccoli, a w tle rozbrzmiewa muzyka ze ścieżki dźwiękowej autorstwa Georges’a Delerue.

Tak wygląda pierwsza scena legendarnego filmu Jeana-Luca Godarda Le Mépris (Pogarda), który powstał w 1963 roku. Uwaga, ten obraz może utkwić człowiekowi w pamięci na zawsze, nawet jeśli nie jest się fanem filmów Godarda ani zwolennikiem przekonań politycznych starszej Brigitte. Właśnie w tej scenie, bardziej niż w którymkolwiek kadrze z filmu I Bóg stworzył kobietę, Bardotka potrafiła za pomocą swojej naiwnej zmysłowości dotknąć najgłębszej struny ludzkiej duszy, a dla swojego pokolenia stała się symbolem francuskiej kobiety. I to takim symbolem, że nawet ówczesny prezydent Republiki, słynny Charles de Gaulle, orzekł, że Brigitte Bardot bardziej rozsławia Francję na świecie niż samochody marki Renault.

Ale i inne aktorki jej w tym pomagały. Na przykład Sophie Marceau, ikona seksu, która zdołała zachować swój młodzieńczy wygląd dziewczyny z sąsiedztwa. Sophie została gwiazdą w wieku czternastu lat, kiedy grała zakochaną nastolatkę w kultowym filmie La Boum (Prywatka). Dla wielu pokoleń obraz ten był punktem odniesienia dla wyobrażeń młodych dziewcząt o pierwszym pocałunku. Od tamtego czasu Sophie Marceau stała się gwiazdą światowego formatu, była nawet jedną z dziewczyn Bonda. Marceau to piękna kobieta, znana z silnego charakteru, której uroda nie przeminęła z wiekiem. Jej brąz pukle, urocza grzywka i niesamowite piwne oczy sprawiają, że wygląda na przyjazną, radosną osobę, a zarazem tworzy wokół siebie aurę wyjątkowej zmysłowości.

Zanim Sophie Marceau pojawiła się u boku Pierce’a Brosnana w Bondzie z 1999 roku, inna francuska aktorka zagościła w serii filmów o przygodach Agenta 007. Była nią Carole Bouquet (rocznik 1957), ekspartnerka życiowa Gérarda Depardieu. To kolejna piękna brunetka o ogromnej klasie i wyrafinowanym stylu. Karierę zaczynała od surrealistycznych filmów Luisa Buñuela, ale światową sławę zyskała dzięki roli u boku Rogera Moore’a w Bondzie z 1981 roku. Carole może i wygląda jak ucieleśnienie szyku, ale reprezentuje też wszystko to, co kochają Francuzi: ma własną winnicę, uwielbia dobre jedzenie i nie przeszkadzają jej głupie dowcipy. W słynnym odcinku hitowego serialu Seks w wielkim mieście pojawia się obok Carrie Bradshaw w roli byłej żony pewnego artysty. Przy „amerykańskiej dziewczynie” wyglądała jak perfekcja w kobiecym wydaniu.

A teraz parę słów o Emmanuelle Béart, aktorce z filmów Manon des Sources Claude’a Berriego z lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Jej młodzieńczość, błękitne oczy i naturalna zmysłowość przyprawiły biednego Ugolina o szaleństwo. Podobne reakcje wywołało zdjęcie nagich pleców aktorki zanurzonej w morzu, które zostało zamieszczone na okładce „Elle” w 2003 roku. Wydawca musiał dodrukować egzemplarze czasopisma, które schodziło jak ciepłe bułeczki. Nikt nie mógł przejść obojętnie obok zdjęcia apetycznej aktorki, na którym starał się dostrzec zarys jej piersi.

Niech się nam nie wydaje, że tylko aktorki rozsławiały za granicą imię francuskich kobiet. Simone de Beauvoir zyskała międzynarodowy rozgłos, o którym większość ludzi sceny może jedynie pomarzyć. Ta filozofka, feministka i autorka jednej z najważniejszych publikacji na temat feminizmu pod tytułem Druga płeć (1949) do dziś cieszy się światowym uznaniem. Za swoją powieść Mandaryni de Beauvoir otrzymała Nagrodę Goncourtów, najbardziej prestiżowe wyróżnienie literackie we Francji, ale do historii przeszły jej eseje o feminizmie. Sławę zawdzięcza również romansowi z Jeanem-Paulem Sartre’em oraz swojemu stylowi życia opartemu na ideach wolności i otwartych związków. Jak gwiazda rocka wybrała się na tournée po Stanach Zjednoczonych, gdzie zakochała się w amerykańskim pisarzu Nelsonie Algrenie. Wizerunek de Beauvoir, który po sobie zostawiła, to obraz ciemnowłosej szykownej intelektualistki, która – jeśli uznała to za słuszne – potrafiła rzucić w diabły całą ostrożność i obdarować mężczyznę miłością bezgraniczną.

Mniej więcej w tym samym czasie inna Francuzka również przemierzała Stany podczas własnego tournée. Mowa tu o Edith Piaf, nazywanej „wróbelkiem” z powodu niskiego wzrostu (metr czterdzieści siedem) i delikatnej budowy ciała. Jej piosenki o miłości, takie jak La vie en rose, Hymne à l’amour czy Padam, padam są do dziś przekładane na wiele języków i śpiewane przez artystów na całym świecie (czasami dobrze, a czasami niekoniecznie dobrze). Jej głos jest wciąż doskonale znany Francuzom wszystkich pokoleń, choć nie ma jej już między nami od 1963 roku.

Została gwiazdą, ale urodziła się w biednej i nieszczęśliwej rodzinie, a jej głos, umiłowanie życia i dramaty miłosne (wielka miłość Edith, bokser Marcel Cerdan, zginął w wypadku lotniczym) tylko umocniły jej pozycję na świecie jako symbolu kobiety francuskiej, postaci tragicznej, czasami buntowniczej, śpiewającej zawsze pieśń miłości. To tylko niektóre spośród kobiet, które kształtowały obraz Francuzek na arenie międzynarodowej. Są jeszcze inne, takie jak Colette, George Sand i Gabrielle Chanel, o których więcej w następnych rozdziałach.

Co dokładnie pokazują nam biografie tych kobiet? Czy udowadniają, że wszystkie francuskie kobiety są albo ekscytującymi intelektualistkami, albo urzekającymi pięknościami? To oczywiście pytanie retoryczne. Musimy jednak dojść do sedna sprawy i przekonać się, jak wygląda życie zwykłej, przeciętnej Francuzki. Kobiety, o której za granicą cisza.

Aby tego dokonać, poznajmy Marie (właścicielkę najpopularniejszego imienia we Francji). Kiedy Marie się rodzi, obdarowując swoich rodziców całą serią długich nieprzespanych nocy, jeszcze nie wie, że jej średnia życia to osiemdziesiąt pięć lat, o sześć lat więcej, niż może się spodziewać jej brat Pierre4. Już na wstępie ma dziewczyna szczęście – to jedna z najdłuższych średnich życia w Europie.

Przez pierwsze cztery miesiące Marie bawi się ze swoją rodzicielką Jeanne. Jeanne, jak większość matek, ma pracę, ale przed porodem wzięła trochę wolnego. Przepisy mówią, że ma prawo do szesnastu tygodni congé maternité, w czasie których otrzymuje pełną pensję. Jednak inaczej niż w krajach skandynawskich tatusia Marie nie ma przy niej zbyt często, ponieważ z powodu jej narodzin przyznano mu tylko kilka dni urlopu.

Pierwsze trzy lata życia Marie spędza z rodzicami lub z opiekunką, chyba że jest oddawana do żłobka. W wieku trzech lat zaczyna chodzić do maternelle, czyli przedszkola. Tam, jak przystało na obywatelkę zachodniej cywilizacji, uczy się pisać niezgrabnie swoje imię i rysować laurkę na Dzień Matki, którą rodzice będą się najpierw chwalić wszystkim dookoła, a potem schowają na dno szuflady.

Kiedy Marie kończy sześć lat, w jej życiu następuje przełom: idzie do szkoły podstawowej.

Tu zaczyna się robić poważnie. Po pierwsze dzień „pracy” wydłuża się i trwa od 8.30 do 16.30, cztery lub pięć dni w tygodniu. Potem Marie musi się uczyć czytać i rachować, traci też prawo do popołudniowych drzemek. Wieczorami trzeba odrobić pracę domową, jeżeli nauczyciele dziewczynki wierzą jeszcze w takie rzeczy jak prace domowe, co w dzisiejszych czasach nie jest już takie pewne. Oczywiście Marie nie nosi mundurka – w końcu nie uczęszcza do szkoły prywatnej. Podobnie jak 86% jej rówieśników, mała chodzi do państwowej podstawówki.

Czy Marie otrzymuje staranne wykształcenie? Zerknijmy na wyniki badania PISA z 2012 roku5. Jego zadaniem jest ocena umiejętności piętnastolatków pod kątem takich kompetencji, jak czytanie, matematyka i nauki przyrodnicze (z naciskiem na matematykę) w sześćdziesięciu pięciu państwach i gospodarkach świata.

Francja jest dopiero na dwudziestym piątym miejscu w rankingu, za Australią, ale tuż przed Wielką Brytanią. Wśród krajów członkowskich OECD zajmuje osiemnaste miejsce (na trzydzieści cztery kraje). Wygląda na to, że długie godziny spędzane w szkole przestały być już tak wydajne jak dawniej.

Marie nie przejmuje się tym wszystkim, ma dobre wyniki w nauce. W szkole uczy się czytać, ale przyswaja wiedzę również w domu. Poznaje na przykład różnicę między Partią Socjalistyczną a prawicową UMP (Union pour un Mouvement Populaire). Rzeczywiście, w wielu francuskich domach polityka jest tematem ważnym, a duża część społeczeństwa deklaruje albo sympatie lewicowe, albo prawicowe. Jest duża szansa, że zanim Marie skończy jedenaście lat, zdąży zobaczyć pochód uliczny. A może razem z rodzicami weźmie nawet udział w demonstracji. W końcu Francja to kraj z tradycjami, gdzie wszyscy, od wojujących lewaków po konserwatywnych katolików, wychodzą na ulice i dają wyraz swojemu niezadowoleniu wobec władzy. Jest to też kraj, w którym najczęstszym tematem kłótni przy niedzielnym obiedzie są najnowsze posunięcia polityczne rządu. Czy w niedzielne poranki Marie chodzi do kościoła? Wysoce wątpliwe. W tym kraju, z tradycjami katolickimi, ludzie nie biorą udziału we mszy świętej, chyba że przy okazji wesela czy chrztu.

W wieku jedenastu lat Marie idzie do gimnazjum. Na początku jest trochę zgrzytów, bo musi nosić ubrania, które wybiera dla niej matka. Ale już niedługo poczuje zew wolności i zacznie eksperymentować z fatałaszkami. Jednak wolność to towar reglamentowany i teraz Marie musi się uczyć na początku jednego języka obcego, potem dwóch, a także łaciny, jeśli chce się dostać do klasy uczniów najzdolniejszych (nie mówi się o tym głośno, ale większość rodziców wie, jak sprawa wygląda), do tego arytmetyka, nauki przyrodnicze, język francuski i wiele innych przedmiotów. W życiu Marie to też czas pierwszych „występków”. W wieku dwunastu lat zapala pierwszego w życiu papierosa na spółkę z innymi dziewczynami i chłopakami też, ponieważ od lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku w szkolnictwie francuskim niepodzielnie króluje koedukacja. Kiedy Marie kończy piętnaście lat, niektórzy jej koledzy i koleżanki są już nałogowymi palaczami, może ona też należy do tego grona (dokładne info dla tych, którzy lubią cyferki i statystyki: wg oficjalnych danych 26,3% piętnastolatków regularnie sięga po papierosy).

Nie dziwi więc, że Francuzi są na świecie postrzegani jako zapaleni palacze! Gdzieś koło piętnastki – może trochę wcześniej – Marie również po raz pierwszy zakosztuje alkoholu. Według międzynarodowego badania HBSC za 2010 rok dotyczącego zachowania młodzieży szkolnej 13% dziewcząt i 25% chłopców w wieku piętnastu lat przynajmniej raz w tygodniu sięga po alkohol. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to dużo, ale jeśli porównamy te dane z innymi krajami, francuskie nastolatki wypadają pod tym względem przeciętnie. Na przykład ich cotygodniowo pijący rówieśnicy w Czechach to 33% dziewcząt i 44% chłopców, a w Wielkiej Brytanii odpowiednio 22 i 31%6. Jeśli nastoletnia Marie będzie konsumowała nawet zbyt dużo alkoholu, to i tak ma większą szansę na ucieczkę przed problemem alkoholowym niż jej rówieśnicy z innych krajów europejskich. We Francji 7% szesnastolatków pije regularnie, co plasuje nasz kraj na odległym miejscu w rankingu młodzieży pijącej.

Alkohol, papierosy… Oczywiście brakuje czegoś jeszcze do kompletu. Czternaście lat to dla Marie czas pierwszego pocałunku. Z seksem będzie jednak musiała trochę poczekać – do liceum, kiedy skończy siedemnaście lat (ten wiek to mediana utraty dziewictwa dla dziewcząt urodzonych w latach 1986–1987). We Francji seks oralny z reguły nie jest uprawiany przed doświadczeniem penetracji. No cóż, u nas zrobienie komuś loda jest uznawane za formę seksu – w końcu zwyczajowa nazwa tego zjawiska brzmi „seks oralny”, wbrew temu, co chciał nam wmówić Bill Clinton. W zasadzie to Marie doświadcza seksu oralnego i penetracji w tym samym czasie, w przeciwieństwie do tego, jak się mają sprawy w takich krajach jak Stany Zjednoczone, gdzie nastolatki raczej te dwie praktyki oddzielają.

Musicie przyznać, że to dość dużo doświadczeń życiowych jak na siedemnastolatkę, która jeszcze musi zdać maturę, bez której nie będzie mogła pójść na studia. Nie wspominając już o problemie trądziku. Ale najprawdopodobniej przebrnie przez ten egzamin śpiewająco, przecież z roku na rok jest on coraz łatwiejszy (przynajmniej według jej rodziców). Obecnie zdaje go 84% abiturientów. A ponieważ Marie nie trwoniła zbyt dużo czasu na picie i pocałunki, udaje się jej nawet otrzymać wyróżnienie, tak jak pozostałym 50% dzieciaków w 2013 roku (dla rodziców to kolejny dowód, że matura staje się łatwiejsza).

Teraz, kiedy Marie jest już oficjalnie prawie dorosła (we Francji pełnoletność osiąga się w wieku osiemnastu lat), przeprowadza się do dużego miasta, aby studiować na uniwersytecie. Nie będziemy się tu wdawać w zawiłe szczegóły francuskiego systemu wyższej edukacji, które tak naprawdę interesują tylko Francuzów, ale należy zaznaczyć, że większość młodych ludzi z maturą idzie na studia.

Z uwagi na to, że Marie należy do młodszego pokolenia, ona również, podobnie jak 20% populacji z przedziału wiekowego 25–29, uzyskuje przynajmniej dyplom Bac+2, który do niedawna był równoznaczny ze zdobyciem dyplomu studiów wyższych pierwszego stopnia, ukończonych po dwóch latach od matury (w porównaniu do 13% całej populacji z tego przedziału wiekowego)7.

Z dyplomem w kieszeni Marie zostaje nauczycielką w dużym mieście, na przykład w regionie paryskim, zamieszkałym przez jedenaście milionów ludzi. Na początku zarabia na rękę 1500 euro miesięcznie, czyli poniżej średniej, którą stanowi 1700 euro. Wcześniej, jeszcze na studiach, Marie poznała Oliviera i teraz decyduje się z nim zamieszkać. Obojgu wydaje się to decyzją rozsądną, jeśli wziąć pod uwagę koszty wynajmu mieszkania. Jednopokojowe mieszkanie w centrum Paryża kosztowałoby ich przeciętnie 800 euro miesięcznie. W porównaniu do cen w Sydney nie jest to dużo, jednak przy ich zarobkach to kwota problematyczna.

Do tego czasu Marie zdążyła już urosnąć i nie urośnie więcej. Spójrzmy prawdzie w oczy: jest ładna, ale w niczym nie przypomina Brigitte Bardot. Ma metr sześćdziesiąt dwa i daleko jej do wyglądu modelek z paryskich wybiegów. Według ogólnokrajowego badania wag i wymiarów przeprowadzonego w 2006 roku przez IFTH (Institut Français du Textile et de l’Habillement, czyli Francuski Instytut Wyrobów Tekstylnych i Odzieżowych) nasze kobiety mają krągłości. A więc Marie waży 62,4 kg, jak przeciętna Francuzka, i nosi rozmiar 40 (w australijskiej rozmiarówce odpowiednik 10), a nie 36 czy 38, jak Brigitte Bardot lub Sophie Marceau. Marie ma czym oddychać, w biuście ma dokładnie 93,7 cm. Jeśli chodzi o Oliviera, też nie jest za wysoki. Ma metr siedemdziesiąt pięć wzrostu i waży około 77 kg. Marie czasami się z nim droczy, że powinien zrzucić kilka kilogramów.

Prawdopodobnie nie pobiorą się od razu, jak 22% par, które razem mieszkają. Później, kiedy już będą chcieli wziąć ślub, on będzie miał prawie 32 lata, ona – 308.

Nie wiemy, czy Marie będzie miała w trakcie pożycia małżeńskiego kochanków, ponieważ niechętnie dzieli się takimi intymnymi szczegółami z obcymi, ale wiemy, że w swoim życiu „zazna” 4,4 mężczyzny. Jeśli chodzi o Oliviera, to zaliczy ponad jedenaście kobiet. Ta rozbieżność pozostaje na razie tajemnicą, ale wrócimy jeszcze do tematu.

W czasie trwania małżeństwa Marie i Olivier dorobią się około dwójki dzieci, dokładnie 1,99, według statystyk z 2013 roku. We Francji nazywa się to sukcesem, jeśli wziąć pod uwagę problemy demograficzne innych krajów europejskich. W porównaniu do Irlandii to rekord płodności. Najprawdopodobniej zawdzięczamy to systemowi opieki nad dziećmi, który umożliwia rodzicom podjęcie pracy zarobkowej dzięki dostępowi do dedykowanej pomocy finansowej: rodzice otrzymują środki na opłacenie żłobków. Dzięki temu Marie bez wyrzutów sumienia wróci do pracy po swoim szesnastotygodniowym urlopie macierzyńskim. W rzeczy samej, 66,6% kobiet w przedziale wiekowym 15–64 pracuje, co w 2012 roku stanowiło 47,8% populacji aktywnej zawodowo. To świetny wynik, zwłaszcza na tle innych krajów Unii Europejskiej. – Nie rezygnuj z pracy – jak mantrę powtarzała matka Marie, na wypadek gdyby jej małżeństwo miało się rozpaść.

Tak, małżeństwo Marie może się rozpaść. W miarę upływu czasu będzie miała coraz więcej koleżanek rozwódek. We Francji idea rodziny dwupokoleniowej, tak jak wszędzie na świecie, rzeczywiście uległa zmianie. Jest to najprawdopodobniej spowodowane tym, że Kościół nie ma już takiej władzy jak kiedyś. Po wejściu w życie prawa oddzielającego Kościół od państwa w 1905 roku księża stopniowo tracą wpływ na ludzi i ich styl życia.

Ale niektóre tradycje przetrwały. Kiedy Marie decyduje się wejść do polityki i ubiegać o mandat poselski, przekona się, że kobietom w tym świecie nie jest łatwo. Weźmy na przykład Zgromadzenie Narodowe. Wśród posłów jest tylko 27% kobiet, mniej niż we Włoszech (31%) i dużo mniej niż w Rwandzie (56%). – Merde, quel pays machiste („Cholera, co za naród macho”) – tak Marie od czasu do czasu mówi do męża, który się tylko lekko uśmiecha. Olivier deklaruje, że jest feministą, ale jakoś mu to nie przeszkadza, że jego własna firma wciąż płaci mu 28% więcej niż zatrudnionym w niej kobietom9.

Jeśli chodzi o dostęp do edukacji, oboje rodzice starają się zapewnić swoim dzieciom równe szanse. Zachęcają do wyjścia do kina czy do muzeum, a latem wyjeżdżają nad osławione zimne morze w zachodniej Francji, bo południową uważają za zbyt zatłoczoną. Jeśli chodzi o niedziele, jest to wciąż czas przeznaczony dla rodziny. Często spędzają go na wizytach u dziadków i cieszeniu się dobrym jedzeniem, kiedy jedna lub druga teściowa przygotuje ekstraduży lunch. Marie rzeczywiście już tyle nie gotuje i to Olivier z uwagi na to, że należy do młodszego pokolenia, zajmuje się przygotowywaniem posiłków. W tej swojej nowoczesności jest jednak odosobniony, bo żaden z jego kolegów nie zajmuje się gotowaniem.

Marie i Olivier są szczęśliwą parą. Musieli zmagać się w życiu z przeciwnościami losu. Zdarzały się okresy bezrobocia. Były chwile, kiedy oboje rozglądali się za kimś lepszym, a jednak zostali razem. Kiedy Olivier zachoruje na raka, Marie będzie u jego boku. Przeżyje go o kilka lat. Będzie się opiekowała wnukami i dalej farbowała włosy, a od czasu do czasu wyskoczy na uliczną demonstrację. W końcu umrze na chorobę układu krążenia, przyczynę numer jeden zgonów wśród kobiet we Francji. Ale zanim się to stanie, przyjrzyjmy się państwu, w którym mieszka.

4. Jak podaje INED, narodowy instytut demograficzny. Statystyki dotyczą dziewczynki urodzonej w 2013 roku. Średnia życia dziewczynki urodzonej w 2003 roku to 83 lata. http://www.ined.fr/fr/france/mortalite_causes_deces/esperance_vie/5. OECD, Principaux Résultats de L’Enquête PISA, 2012, http://www.oecd.org/pisa/keyfi ndings/pisa-2012-results-overview-FR.pdf6. Currie C., et al, Social Determinants of Health and Well-Being Among Young People. Health Behaviour in School-aged Children (HBSC) study: international report from the 2009/2010 survey, World Health Organization regional office for Europe, Copenhagen, 2012, http://www.euro.who.int/__data/assets/pdf_file/0003/163857/Socialdeterminants-of-health-and-well-being-among-young-people.pdf?ua=17. Observatoire des inégalités, Le Niveau de diplôme des Français, 6 lutego 2014, http://www.inegalites.fr/spip.php?article348. Insee, Le Couple dans tous ses états, http://www.insee.fr/fr/ffc/ipweb/ip1435/ip1435.pdf9. Insee, Le Revenu salarial des femmes reste inférieur à celui des hommes, 2010, http://www.insee.fr/fr/themes/document.asp?ref_id=ip1436

Każdego dnia Francuzi powinni mówić Francuzkom: „Dziękuję”. W istocie, kiedy w kraju szaleje bezrobocie sięgające 10% populacji aktywnej zawodowo, francuskie kobiety robią dla gospodarki co mogą. Gdyby nie obraz ich szyku i elegancji, nieważne, prawdziwy czy fałszywy, gospodarka kulałaby jeszcze bardziej, ponieważ nie sprzedawalibyśmy światu tylu marek związanych z modą i urodą. Ale Francuzi nie dziękują swoim kobietom wcale, ani za ekonomię, ani za literaturę, ani za odkrycia naukowe. A najgorszy tego przykład dają najwyższe władze państwowe.

W piątym okręgu Paryża jest miejsce o nazwie le Panthéon. Ma ono długą historię. Zbudowany na tzw. Górze Świętej Genowefy, kilka minut drogi od Ogrodu Luksemburskiego, Panteon to wspaniała, monumentalna budowla. Została zaprojektowana przez architekta Jacques’a-Germaina Soufflota w latach 1764–1790 w zamyśle jako kościół pod wezwaniem św. Genowefy – zgodnie z życzeniem króla Ludwika XV. Panteonowi nigdy nie było dane służyć celom sakralnym. W 1791 roku, podczas rewolucji francuskiej, buntownicy postanowili przekształcić budynek w nekropolię w hołdzie dla wielkich ludzi Francji. Na fasadzie wyryto napis: Aux grands hommes la patrie reconnaissante, czyli „Wielkim ludziom – wdzięczny naród”.

W języku francuskim słowo hommes ma podwójne znaczenie. Może odnosić się konkretnie do mężczyzn lub ogólnie do istot ludzkich. Ale w tym przypadku można założyć, że wszyscy ci