Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Calcio. Historia włoskiego futbolu

Calcio. Historia włoskiego futbolu

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8129-637-3

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Calcio. Historia włoskiego futbolu

Włoska piłka bez cenzury

John Foot w książce „Calcio” opowiada o historii włoskiego futbolu od jego początków w latach 90. XIX wieku do teraźniejszości. Niemal za rękę prowadzi nas przez labirynt najwybitniejszych zespołów i piłkarzy, pasji i sukcesu. To mieszanka poważnych analiz i zabawnych anegdot. Szczegółowych opisów meczów i zamieszek kiboli. Catenaccio i Calciopoli.

„Historia włoskiego futbolu” zawiera te najpiękniejsze chwile w piłkarskiej historii kraju, jak czterokrotne zwycięstwo reprezentacji Włoch na mundialu (1934, 1938, 1982, 2006), ale też te najsmutniejsze, jak śmiertelne potrącenie Gigiego Meroniego, „włoskiego George’a Besta”, przez wiernego fana Torino, który 33 lata później, w 2000 roku, objął stanowisko dyrektora generalnego tego klubu. Dowiesz się też dlaczego Polacy upatrzyli sobie właśnie włoską ziemię jako atrakcyjne miejsce do gry w piłkę: od Bońka i Żmudy, przez Boruca i Glika, do Piątka, Zielińskiego, Szczęsnego i kilkunastych innych.

O aktualizację informacji o najnowsze wydarzenia zadbał jeden z największych polskich specjalistów w temacie Serie A – Rafał Stec.

Włoska piłka nie jest już zabawą. Ciężko w ogóle nazwać ją po prostu sportem. Dla Włochów jest religią, która pochłonęła ich bez reszty.

Polecane książki

Pościgi i ucieczki, strzelaniny i morderstwa, niebezpieczne tajemnice i barwne, żywe postaci – Kurs do Genewy to pasjonująca powieść sensacyjna z fabułą pełną zagadek i zaskakujących zwrotów akcji. Współczesny Kraków. Do taksówki Tomasza Bartela -zgorzkniałego samotnika, który, próbując uciec od bol...
Mówiąc o istnieniu Aniołów, nadmienić należy, że są duchami czystymi, iż wielka jest liczba Ich. I teraz, przypomniawszy o istnieniu Aniołów, że są duchami czystymi i o niezliczonej Ich liczbie, mówić dalej będziemy o Hierarchii Niebieskiej, tj. o Chórach Anielskich. Kiedy Pismo św. na samym wstępie...
Powieść z wątkami autobiograficznymi. Tytułowy bohater powraca wraz z rodzicami z Syberii. Przeżył tam koszmar zesłania, mrozu i głodu. Czy potrafi przystosować się do warunków po powrocie?...
Bałuty, czołgi, punk rock, zbuntowana młodzież i wtedy oni wchodzą cali na czarno. W latach 90. XX wieku przez Łódź przeszła prawdziwa burza zmian.  Zespół Cool Kids of Death, jak sama nazwa wskazuje, pochodzi właśnie z Łodzi. Jego przekaz był jednak szerszy, wyrażający niepokoje tzw. Generacji NIC....
MIŁOŚĆ ŻYCIA TO MIŁOŚĆ REALNA, A NIE WYŚNIONA Rankiem 9 lipca 2012 roku, kilka dni po swoim ślubie, Andrew, reporter śledczy „New York Timesa”, biegał jak co dzień wzdłuż rzeki Hudson, gdy nagle poczuł ostry ból i upadł w kałuży krwi. Kiedy odzyskał przytomność, okazało się, że jest 7 maja 2012 roku...
„Czas na biznes“ to seria mini-poradników dla rozważających założenie własnej działalności w konkretnej branży. Poznaj charakterystykę rynku i konkurencję w sektorze, który najbardziej Cię interesuje. Dowiedz się jakiej kadry potrzebujesz, w co musisz wyposażyć lokal, a co najważniejsze – ile to ws...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa John Foot

Dla mojego taty, który kochał futbol,

i dla mojego syna, który go nienawidzi.

Od tłumacza

Drogi Czytelniku, gdybyś zapytał moją rodzinę lub znajomych o miejsce na ziemi, gdzie chciałbym żyć, odpowiedzieliby jednogłośnie. Pewnie to dlatego, że odkąd zakochałem się we Włoszech, nie przestaję o tym mówić. Mam wrażenie, że Italia oferuje wszystko, czego potrzebuję od życia, jakby była wręcz szyta na moją miarę: krajobraz, klimat, kulturę, kuchnię, zapach, charakter, styl… i piłkę nożną. Calcio.

Pamiętam, jak pięć lat temu do Włoch przeprowadził się jeden z moich przyjaciół, spełniając tym samym swoje marzenie. W zasadzie spełniał też moje. W przeciwieństwie do mnie poznał naszą wspólną miłość nie tylko z najlepszej strony; przez lata oglądał ją też bez makijażu, z defektami, przywarami, wszystkim, co irytuje, nieraz wręcz wprawia w zażenowanie, a jednak wciąż w dziwny sposób intryguje.

Książka, którą trzymasz w ręku, pokaże Ci piłkarskie Włochy właśnie w taki sposób. Poprowadzi Cię od narodzin calcio, przez trudne lata jego rozkwitu, aż po współczesność, pokaże jego piękną, ale i mroczną twarz. Choć jednak zmyje makijaż, pod którym dostrzeżesz wiele niedoskonałości i wad, pozostawi je pięknym, pełnym niepowtarzalnego uroku oraz pasji zjawiskiem. Choć odsłoni grzechy i przywary włoskiej piłki nożnej, nie pozbawi jej geniuszu i wyjątkowego charakteru, odróżniającego ten świat od wszystkich innych lig.

To być może najbardziej wyjątkowa książka, jaką miałem przyjemność tłumaczyć, ale również efekt niemal roku intensywnej pracy, której podjąłem się w szalenie trudnym dla mnie okresie. Dziękuję za ciągłe wsparcie Mateuszowi Polkowi i Łukaszowi Hysie, moim partnerom w niejednej piłkarskiej zbrodni. Dziękuję Arkowi Seremakowi za inspirację i długie dyskusje przy wściekle dobrej pizzy, którą mógłby bez wstydu podać niejednemu Włochowi. Dziękuję wydawnictwu SQN za nieustające zaufanie i dobrą współpracę, a koleżankom i kolegom z JuvePoland za wspólną pasję i determinację do działania. Chylę czoła przed Grzegorzem Krzymianowskim, cichym bohaterem tego przekładu, który w niezwykły sposób okiełznał moją polszczyznę. Ten facet chyba nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. Na koniec dziękuję jedynym w swoim rodzaju kobietom: Justynie, za doping podczas pracy nad niniejszym przekładem, oraz Karolinie i Majce, za miłość i pierwszą wspólną wizytę w Turynie.

Tłumaczenie dedykuję Henrykowi, którego zabrakło, kiedy siadałem do pierwszych stron tej książki. Do zobaczenia, Tato.

Marcin Nowomiejski

Wstęp

Futbol zawsze tworzy historię z opóźnieniem.

Giovanni Arpino i Alfio Caruso

Nigdy nie wybaczyłem włoskiemu futbolowi – a zwłaszcza Juventusowi – tego, że w 1980 roku kupił mojego ulubionego piłkarza. Liam Brady był moim bohaterem, geniuszem piłki. Stałem wśród kibiców na trybunie północnej na Highbury, kiedy w 1978 roku strzelał gola Manchesterowi United; później, już przed telewizorem, podziwiałem, jak masakruje Tottenham na White Hart Lane, zdobywając jedną z najbardziej spektakularnych bramek w karierze. Ostatnim aktem odegranym przez Brady’ego w koszulce Arsenalu był przestrzelony rzut karny w pechowym konkursie jedenastek, który przesądził o triumfie Valencii w finale Pucharu Zdobywców Pucharów. Wiernie śledziłem jego karierę we Włoszech, czekając na jakikolwiek sygnał, który mógłby wskazywać na to, że syn marnotrawny wróci do domu. Po dwóch tytułach mistrzowskich wywalczonych w ciągu dwóch sezonów spędzonych w Juventusie (o drugim z nich zadecydował wykorzystany przez Brady’ego z zimną krwią rzut karny w ostatniej kolejce rozgrywek) Liam został zmuszony do ustąpienia miejsca Michelowi Platiniemu. Myślałem rzecz jasna, że wróci na Highbury. Tak się jednak nie stało i to właśnie włoski futbol dawał mu chleb przez kolejne pięć lat: grał w Sampdorii, w Interze, a na koniec nawet w Ascoli. Kiedy w końcu wrócił do Anglii, był cieniem piłkarza, którego pamiętałem. Rozegrał jeden sezon w barwach West Hamu (w koszulce tej drużyny zdobył piękną bramkę w meczu z Arsenalem), po czym zakończył karierę i wrócił na Highbury w roli trenera drużyn młodzieżowych.

W tamtych latach włoski futbol ukradł mojego bohatera. Ale nieco później, kiedy w 1988 roku przeprowadziłem się do Mediolanu – oficjalnie po to, by studiować tam historię faszyzmu – moje zainteresowanie calcio zaczęło jednak rozkwitać. Języka uczyłem się, oglądając głównie telewizję i starając się śledzić niezliczoną ilość meczów transmitowanych w tamtych czasach. Zacząłem kupować dziennik „La Gazzetta dello Sport”. Pierwsze włoskie zwroty, jakich się nauczyłem, były ściśle związane z futbolem: calcio di rigore – rzut karny, rimessa laterale – wznowienie gry z autu, calcio di punizione – rzut wolny, ammonizione – żółta kartka, calcio d’angolo – rzut rożny, il mister – trener. Wiele zwrotów wydawało się prostymi angielskimi słowami, nawet jeśli czasami miały nieco inne znaczenie. Zdarzały się też trudniejsze określenia: gamba tesa – wejście wyprostowaną nogą, espulsione – czerwona kartka, melina – bezsensowna wymiana piłki pomiędzy obrońcami. Zacząłem jeździć tramwajem na San Siro – jeden z najbardziej spektakularnych stadionów na świecie – który w tamtym okresie przechodził renowację przed zbliżającym się mundialem w 1990 roku.

Podczas mojego pierwszego roku w Mediolanie Inter z łatwością wygrał rozgrywki ligowe pod wodzą bijącego rekordy trenera Giovanniego Trapattoniego. Odnalazłem swoją drużynę. Byłem przekonany, że nerazzurri[1] będą odnosić sukces za sukcesem. Co więcej, Inter był klubem, któremu kibicowała moja przyszła żona (oraz, co pewnie jeszcze ważniejsze, moja przyszła teściowa). Zwycięstwo Arsenalu w lidze angielskiej w ostatniej kolejce uznałem wówczas za dobry znak i w ten sposób podjąłem decyzję. Błędną. Inter nie zdobył mistrzostwa przez kolejne 17 lat, i to w najbardziej dziwacznych okolicznościach, jakie mógłbym sobie wyobrazić. Na początku lat 90. to Milan okazał się drużyną, której poczynania warto było śledzić. Pod wodzą stosującego innowacyjny taktyczny reżim Arrigo Sacchiego drugi klub z Mediolanu grał najbardziej atrakcyjny i widowiskowy futbol, jaki można było sobie wtedy wyobrazić. Catenaccio (defensywny styl gry upowszechniony we Włoszech) zastąpiła dynamiczna, agresywna gra. Do tego rossoneri[2] mieli w składzie piłkarzy, którzy pasowali do takiej filozofii piłki nożnej. Był to Milan trzech Holendrów: Ruud Gullit (pewnego razu znalazł się w samolocie, którym leciałem do Londynu i który po wylądowaniu został otoczony przez tłum fanów) zapewniał szybkość oraz technikę w ataku, Frank Rijkaard odgrywał rolę „generała” środka pola (na niego również wpadłem na lotnisku – Mediolan to małe miasto), podczas gdy Marco van Basten był najbardziej kompletnym napastnikiem swojego pokolenia. Milan był drużyną nastawioną na atak, mogącą jednak liczyć na jeden z najwybitniejszych duetów obrońców w historii calcio: Franco Baresiego i Paolo Maldiniego. Kiedy przyjechałem do Włoch, popularna była jeszcze rola libero, ale sukcesy Milanu zapowiadały rychłą śmierć tej tradycji. Był to iście rajski futbol. Do tego nie dało się nie zauważyć postaci prezydenta klubu – charyzmatycznego łysiejącego biznesmena o niewielkim wzroście, który często się uśmiechał i mieszał do tego, co działo się w drużynie. W latach 90. jego postać naprawdę mnie interesowała, do tego stopnia, że wręcz ją studiowałem. Jak się nazywał? Silvio Berlusconi.

W 1989 roku Milan po raz pierwszy od 20 lat dotarł do finału Pucharu Europy Mistrzów Klubowych, w którym pokonał Steauę Bukareszt aż 4:0. Pamiętam, że oglądałem ten mecz w telewizji, w swoim pokoju. Po jego zakończeniu bezmyślnie postanowiłem wsiąść do autobusu i pojechać do centrum miasta. Nie zdołaliśmy przejechać nawet 100 metrów, bo pojazd zatrzymały tłumy rozgorączkowanych kibiców. Kierowca stracił ostatnią nadzieję, kiedy ludzie zaczęli wspinać się na dach. Świętowanie trwało cztery dni. W 1990 roku Milan ponownie zdobył Puchar Europy, demonstrując swoją dominację, technikę i siłę. Nie ulegało wątpliwości, że w tamtych czasach rossoneri – z van Bastenem i Gullitem w składzie, którzy zdominowali plebiscyt Złotej Piłki na przełomie lat 80. i 90. – byli najlepszą drużyną na świecie.

Atmosfera na San Siro zawsze była elektryzująca, zgoła odmienna od tego, czego doświadczałem, kibicując Arsenalowi i Plymouth Argyle. Szefowie grup ultras prowadzili doping przez megafony, spędzając większość meczu na motywowaniu kolegów na trybunie zamiast na oglądaniu piłkarskiego widowiska za ich plecami. Piłkarzy wchodzących na murawę witały race i fajerwerki. Z wyższych balkonów San Siro dało się dostrzec, że boisko przypomina szachownicę. Kiedy włoscy kibice byli wściekli, nie ograniczali się do buczenia czy gwizdów, lecz dosłownie wychodzili z siebie. Rzucali na murawę poduszki oraz bardziej niebezpieczne przedmioty. Podczas gdy tragedia na Hillsborough, w której życie straciło 96 kibiców Liverpoolu, zaczęła wreszcie zmieniać oblicze angielskiej piłki, we Włoszech przemoc wciąż była na porządku dziennym. Ale pozytywnie mnie zaskoczyło to, że podczas meczów ligi włoskiej bardzo rzadko słychać było rasistowskie przyśpiewki. Bardzo szybko miało się to jednak zmienić, i to niestety na gorsze.

Przemoc była podsycana przez wszechobecną rywalizację – i to nie tyle przez derby Mediolanu, co różnice regionalne, które stwarzały okazję do konfliktów. Na północy szczególnie znienawidzono Napoli i gwiazdora tego klubu, Diego Maradonę. Podczas meczu otwarcia mistrzostw świata w 1990 roku na San Siro „Złoty Chłopak” został bezlitośnie wygwizdany przez trybuny już podczas rozgrzewki Argentyńczyków. Włosi kibicowali Kamerunowi, który wygrał wtedy 1:0. Maradona zemścił się w spektakularny sposób trzy tygodnie później w swoim Neapolu, kiedy to jego bramka z rzutu karnego zadecydowała o tym, że azzurri odpadli z turnieju. Długoletnia rywalizacja panowała również pomiędzy Mediolanem a Rzymem. Podczas półfinału Pucharu Włoch, oglądanego przez 80 tysięcy rozentuzjazmowanych fanów na trybunach San Siro, powietrze można było kroić nożem. Kiedy w ostatniej minucie Milan przestrzelił rzut karny i przegrał mecz, rozpoczęły się zamieszki. Opuściłem stadion i poszedłem w kierunku stacji, nagle jednak zostałem trafiony kamieniem w głowę. Podniosłem wzrok i zobaczyłem uzbrojone kordony policji, w hełmach, z pałkami i bronią palną. Za plecami zauważyłem grupę młodych kibiców Milanu, wściekłych z powodu przegranej, z twarzami zakrytymi szalikami. Rzucali kamieniami i kijami w kierunku policjantów. Zastanawiałem się, co zrobić. Cofnąć się i dołączyć do kibiców czy iść dalej w kierunku policji? Wybrałem tę drugą opcję. Rozstąpili się dosłownie na chwilę, bym mógł przejść, po czym z powrotem szczelnie zamknęli kordon. W prasie nie pojawiła się niemal żadna wzmianka na temat tej kilkugodzinnej rozróby.

Media poświęcały futbolowi tak dużo miejsca, że nie dało się tego zignorować. Strzelone gole analizowano do upadłego i z każdego możliwego kąta, podobnie jak decyzje o spalonym. Czytano nawet z ust bohaterów boiskowych wydarzeń. Nie było w tym nic dziwnego. Sędziów surowo krytykowano za błędy i często oskarżano o korupcję i faworyzowanie drużyn; piłkarzy mieszano z błotem za kiepski występ, trenerów zwalniano po kilku przegranych meczach, a jeśli tylko jakaś drużyna zremisowała dwa spotkania z rzędu, uznawano, że popadła w „kryzys”. Programy telewizyjne polegały na wzajemnym przekrzykiwaniu się ekspertów piłkarskich w studiu – potrafili robić to godzinami. Flagowym programem z tej kategorii był Il Processo di Biscardi (Proces Biscardiego), obecny na antenie w różnej formie od 1980 roku. Lokalne stacje telewizyjne również posiadały swoje niskobudżetowe programy tego typu. Ponieważ mieszkałem w stolicy Lombardii, było naturalne, że dziennikarze kierowali uwagę przede wszystkim na dwie drużyny z Mediolanu. Każdy ich mecz, trening czy podróż z miasta do miasta analizowano minuta po minucie. W końcu nawet ja zacząłem dyskutować o włoskim futbolu, szybko zdając sobie sprawę, że nikt we Włoszech nie bierze angielskiej piłki na poważnie. W opinii Włochów Anglicy opierają grę wyłącznie na długich podaniach, a linię obrony tworzy czterech chudzielców, którzy nie zdołaliby przetrwać jednego meczu w Serie A. Kiedy odpowiadałem na często zadawane pytanie o to, której drużynie kibicuję, wielu reagowało irytującym zdziwieniem: „Aston Villi?”. Żeby opowiedzieć cokolwiek o Arsenalu, wspierałem się nazwiskiem Brady’ego, bardzo niewielu Włochów słyszało jednak wtedy o Kanonierach.

Co więcej, po tragedii na Heysel w 1985 roku wszystkich angielskich kibiców określano na Półwyspie Apenińskim mianem hooligans. Trudno było się pozbyć tej łatki. W lidze włoskiej grało bardzo niewielu Anglików, a jeszcze mniej z nich odnosiło jakiekolwiek sukcesy. Milan miał wręcz koszmarne doświadczenia z zawodnikami z Wysp, z wyjątkiem Raya Wilkinsa i uwielbianego Joe Jordana. Z kolei Luther Blissett po przeprowadzce do Włoch zasłynął jako piłkarski „kelner”, stając się symbolem niskiego poziomu angielskiego stylu gry.

Włosi niezmiennie wychodzili z założenia, że to ich liga jest najlepsza na świecie. Nie ulega wątpliwości, że Serie A od zawsze była bardzo wymagająca. Wychowani w niej obrońcy i bramkarze są po prostu najlepsi na tej planecie, a wpajana piłkarzom taktyka to połączenie sprytu i brutalności. Zwycięstwo lub przegrana to we Włoszech kwestia życia lub śmierci, dlatego jeśli napastnik zdoła okiwać przeciwnika, musi zostać powalony na ziemię. „Faul taktyczny” to niemal zwrot określający styl życia włoskich obrońców i nie można go mylić z „bezmyślnym faulem”, z którego drużyna nie odnosi żadnego pożytku. Zdobycie korony króla strzelców jest tam nie lada osiągnięciem. Do niedawna było o to jeszcze trudniej, ponieważ jeśli piłka po strzale na bramkę choćby otarła się o obrońcę, gola uznawano za samobója. Ian Rush, który przez ponad 10 lat spędzonych w lidze angielskiej dał się poznać jako niezwykle skuteczny napastnik, zdołał zanotować jedynie siedem trafień w ciągu całego sezonu rozegranego w barwach Juventusu. Po wdrożeniu idei pressingu na boisku zostawało jeszcze mniej miejsca dla piłkarzy nazywanych fantasista – geniuszy techniki, którzy zdobywali bramki po poetyckich zagraniach. Konsekwencją tego była banicja całego pokolenia „cyrkowców”, którzy stali się bohaterami za granicą: Gianfranco Zoli, Benito Carbone czy Paolo Di Canio. Nawet genialny Roberto Baggio musiał walczyć o miejsce w składzie Milanu po rozstaniu z Juventusem w 1995 roku. Jakiś czas później wolał czarować na prowincji, najpierw w Bologni, a potem w Brescii. Włoski futbol stworzył wielu świetnych piłkarzy, ale tylko nieliczni mieli szansę wykazać się w najlepszych klubach. Zwycięstwo – za wszelką cenę – było zbyt ważne, by móc pozwolić sobie na luksus posiadania w składzie bajecznie grających zawodników wyłącznie po to, by cieszyli oko.

Poza tym ogromną presję wywierały media, prezydenci, a przede wszystkim kibice, organizujący się od lat 60. w grupy gotowe odpowiedzieć ogniem, jeśli tylko na boisku sprawy zaczynały przybierać zły obrót. W samym tylko sezonie 1998/99 Inter zwolnił aż czterech trenerów, głównie w konsekwencji protestów ultrasów. Czternastego grudnia 2000 roku rozwścieczeni fani nerazzurrich obrzucili koktajlami Mołotowa autokar drużyny wiozący piłkarzy. W 2003 roku wściekli kibice Napoli zasypali kamieniami samochód kapitana ich drużyny, kiedy ten jechał autostradą, a w tym samym sezonie dwa mecze przerwano przed czasem z powodu rozrób na trybunach. W lutym 2007 roku zamknięto stadiony w całym kraju, po tym jak policjant Filippo Raciti zginął w wyniku zamieszek wywołanych przez kibiców podczas i po zakończeniu meczu derbowego na Sycylii pomiędzy Catanią a Palermo. W listopadzie tego samego roku w Rzymie i innych miastach doszło do starć ulicznych w wyniku śmierci 26-letniego Gabriele Sandriego, kibicującego Lazio rzymskiego DJ-a, który zginął od policyjnej kuli w drodze do Mediolanu, gdzie miał obejrzeć mecz z trybun. Funkcjonariusz Luigi Spaccarotella strzelał wówczas w kierunku auta wyjeżdżającego ze stacji benzynowej przy autostradzie, po domniemanym starciu kibiców Lazio i Juventusu. Kula trafiła w szyję Sandriego, siedzącego na tylnym siedzeniu pojazdu. Był ranek, 9:18.

Dzisiaj również trudno lekceważyć potęgę kibiców. Ultrasi często protestują, nie wspierając swojej drużyny lub wręcz nie przychodząc na stadion. Często też wywieszają banery z hasłami obrażającymi poszczególnych piłkarzy, kibiców przeciwników, prezydentów i trenerów. Tysiącami oglądają treningi, a miliony z nich zasiadają przed telewizorami lub radioodbiornikami podczas meczów. Włochy to kraj, gdzie najbardziej poczytnym dziennikiem jest wciąż „La Gazzetta dello Sport” (oraz dwie inne gazety sportowe[3], nie wspominając o licznych miesięcznikach traktujących o futbolu) i gdzie jeszcze niedawno rzesze ludzi każdego tygodnia obstawiały wyniki w Totocalcio[4], wydając najpierw miliardy lirów, a później euro. Calcio to już od dawna nie tylko gra sportowa. Tak naprawdę czasami trudno nazwać je sportem. To bez wątpienia ogromny biznes. Można określić je wręcz mianem religii, której podstawowymi zasadami są całkowite oddanie i obsesja. Kiedy przyjechałem do Włoch, zasada fair play wydawała mi się zupełnie obca tamtejszej lidze. Symulowanie fauli było powszechną i praktycznie nietępioną przez nikogo praktyką – jeśli tylko przynosiła efekt. Co więcej, komentatorzy niejednokrotnie chwalili „wyrachowanie” i „spryt” takiego niesportowego zachowania. Nie istniał żaden kodeks moralny. Racja była zawsze po stronie zwycięzców. Przegrywający zawsze się mylili.

W latach 90. prędko zrozumiałem, że we Włoszech piłka nożna to nie tylko sportowy fenomen dla mas, ale również coś, co znacząco wpływa na politykę, kulturę i trendy społeczne. Praktycznie niemożliwe było zrozumieć Włochy, nie pojmując calcio – i vice versa. W przekonaniu tym utwierdziłem się w 1994 roku, kiedy Silvio Berlusconi w dramatycznym stylu wszedł do polityki z partią Forza Italia, zawdzięczającą nazwę stadionowej, a jego przemówienia i rozmowy były przepełnione terminologią piłkarską. Cytując jego niektóre zwroty, Berlusconi „wszedł na boisko” i „stworzył drużynę”, wykorzystując swoje sportowe sukcesy do umocnienia własnej pozycji na arenie politycznej. Włoski futbol i polityka nie tylko były ze sobą powiązane; funkcjonowały w symbiozie i nie miało się pewności, czy istnieje między nimi jakikolwiek rozdział. Już tylko ten fakt byłby dobrym powodem do studiowania historii włoskiego futbolu i opowiedzenia o niej. Jeśli dodać do tego piękno gry, płynącą z niej pasję oraz dyskusje, jakie wywołuje każdego dnia wśród milionów ludzi, pokusa opisania tej historii staje się nieodparta.

W maju 2006 roku Włochów pochłonęły wydarzenia, które wywołały jeden z największych skandalów w historii sportu, lepiej znane jako Calciopoli, określane również od czasu do czasu mianem „Moggiopoli”[5], od nazwiska ich głównego bohatera, Luciano Moggiego. Kilkanaście tygodni później piłkarska reprezentacja Włoch zdobyła swój czwarty Puchar Świata. Żaden pisarz nie śmiałby mieć nadziei na tak niezwykłą kombinację sukcesu i nędzy, umiejętności i korupcji.

W trakcie pisania tej książki czułem się czasem niczym Malcolm McDowell z Mechanicznej pomarańczy. Byłem zmuszony do oglądania rzeczy, które przyprawiały mnie o mdłości. Nie sądziłem, że to możliwe, ale prawie odkochałem się w piłce. Po niezliczonej ilości dyskusji, pomeczowych wywiadów, wypowiedzianych banałów, przemocy, rasistowskich przyśpiewek, histerycznych protestów, symulek na boisku, stronniczych sędziów i skorumpowanych prezydentów miałem niemal dość. Do tego, niczym w geście ostatecznego starcia, 26 lat po Bradym Juventus zatrudnił Patricka Vieirę, kolejnego bohatera Arsenalu. Nie wystarczyło to jednak, bym zrezygnował ze śledzenia calcio. Ciągle do niego wracałem i co jakiś czas znów wszystko nabierało sensu. Na przykład oglądanie zdobywającego swoją 200. bramkę Roberto Baggio, obserwowanie jednego z potężnych strzałów Francesco Tottiego czy też Liliana Thurama, który przejmuje piłkę po raz tysięczny w karierze, podnosi wzrok i podaje ją w niezwykle elegancki sposób do kolegi z drugiej linii. Właśnie te chwile, jak i wiele innych, po raz kolejny sprawiały, że futbol był piękną grą. Dziś nie da się już określać go w ten sposób, zwłaszcza we Włoszech, ale jeszcze nie wszystko stracone.

1Calcio i futbol. Początki: 1880–1929Pierwsze kopnięcia

Na początku byli Anglicy. We Włoszech pierwsze mecze rozegrano w miastach portowych: Livorno, Genui, Palermo i Neapolu. Jeśli nie liczyć legend i opowieści, nie zachowały się żadne dokumenty ani relacje dotyczące tamtych improwizowanych spotkań. Były to raczej luźne gierki w porcie angielskich marynarzy i lokalnych mieszkańców, których zbierano, by zgromadzić wystarczającą liczbę graczy. Wiele brytyjskich statków płynących do Indii i z powrotem dokowało po drodze właśnie we Włoszech. Otwarcie Kanału Sueskiego w 1869 roku spowodowało masowy napływ Anglików na szlaki morskie. Do przełomu lat 80. i 90. XIX wieku nie istnieją zapiski na temat prawdziwych drużyn piłkarskich we Włoszech. Za oficjalne narodziny tamtejszego futbolu przyjmuje się koniec lat 80. XIX stulecia, kiedy to Edoardo Bosio, pracownik brytyjskiej firmy handlującej tekstyliami, utworzył w Turynie pierwszy klub piłkarski, używając piłek do gry, które przywiózł prosto z Anglii.

Jak wszystko we włoskim futbolu, nawet owe początki były kontrowersyjne i osadzone w kontekście politycznym. Zaczęło się od nazwy, jakiej używa się we Włoszech na określenie angielskiego „futbolu”. Przedstawiciele lokalnych organów zajmujących się piłką nożną nadali tej dyscyplinie w 1909 roku włoską nazwę calcio. Wcześniej organizacja kierująca tym sportem była znana jako Włoska Federacja Futbolu. Zmiana nazwy miała podłoże polityczne. Nacjonaliści przeniknęli wówczas już do struktur federacji zarządzającej piłką we Włoszech, czego konsekwencją okazało się wrogie podejście do piłkarzy zagranicznych oraz decyzja, by nie używać angielskiego określenia, co wszędzie indziej było normą. Niemcy przetłumaczyli football na Fussball, podczas gdy Francuzi utrzymali nazwę oryginalną. Wybór słowa calcio miał jednak również podłoże historyczne. W okresie renesansu we Florencji popularną grą, do której używano piłki i boiska, było calcio fiorentino. Decyzja o nazwaniu gry w piłkę nożną terminem calcio była więc próbą Włochów przywłaszczenia sobie praw założycielskich do tego sportu. Mówiło się, że we Włoszech dyscyplinę tę wynaleziono setki lat przed tym, jak Anglicy zaczęli nazywać ją futbolem.

W czasach reżimu Benito Mussoliniego nacjonalizacja futbolu zatoczyła dużo szersze kręgi. Calcio fiorentino zaczęło być nie tylko uważane za prekursora współczesnej piłki nożnej, ale również z wielką pompą zostało na nowo przywrócone jako dyscyplina sportowa. Mecze przeniesiono z proletariackiego Piazza Santa Croce – gdzie odbywały się początkowo – na burżuazyjny Piazza della Signoria. Do przewodników turystycznych trafiły teksty podkreślające związek pomiędzy współczesnym futbolem a calcio fiorentino. W taką wersję wydarzeń wierzyli nawet niektórzy eksperci. W swoim świetnym dziele traktującym o historii futbolu wybitny włoski dziennikarz sportowy Gianni Brera napisał, że Anglicy jedynie „odkryli tę grę na nowo”1. Nie wszyscy jednak popierali tę oczywistą manipulację. Jeden z dziennikarzy odmówił używania nowego terminu, pozostając przy nazwie football i argumentując, że określenie calcio obraża tradycję starożytnej gry pochodzącej z Florencji. Ale mimo owego niewielkiego „buntu” calcio stało się oficjalną nazwą gry w piłkę nożną we Włoszech.

Był jednak pewien mały problem. Calcio fiorentino nie miało prawie nic wspólnego ze współczesnym futbolem. Gry w piłkę były powszechne we Włoszech od stuleci – do tego stopnia, że w XIV wieku w Pizie władze kościelne zakazały uprawiania tej rozrywki na schodach katedralnych. W swojej pierwotnej wersji calcio było sportem dla szlachty, później rozpowszechniło się wśród plebsu, grającego w piłkę na publicznych placach Florencji w XIV i XV wieku. Mecze organizowano głównie przy okazji ważnych wydarzeń sądowych. Reguły gry były „elastyczne”, jeśli w ogóle istniały. Wersja gry, która zdołała się zachować, zakładała potyczkę dwóch 27-osobowych drużyn, grających na ograniczonym polu w ustawieniu przypominającym formację 9-9-9. Nad jej przebiegiem czuwało sześciu sędziów, stojących za linią boczną na niewielkim podium. Całą resztę zostawiano piłkarzom, co prowadziło do częstych przepychanek i bójek podczas meczów. Piłkę zagrywano rękami lub nogami, nie wolno było jej jednak rzucać – możliwość tę mieli jedynie trzej „bramkarze” na tyłach. Punkty przyznawano, kiedy piłka przekroczyła linię końcową przeciwnika, będącą swego rodzaju prekursorem dzisiejszej bramki.

Na ilustracjach obrazujących calcio fiorentino widać dwie drużyny tłoczące się na środku boiska lub placu oraz niewielkie grupy widzów przyglądających się grze. Piłkarze noszą kapelusze, niektórzy zaś leżą z urazami na ziemi. W tle muzycy grają na bębnach. Lata później opracowano i wdrożono szereg zasad, do jakich musieli się zastosować zawodnicy, a uprawianie calcio fiorentino zostało zakazane z powodu przemocy, do jakiej dochodziło podczas meczów i po nich. Na niektórych placach Florencji do dziś można zauważyć dawne znaki zakazujące gry w piłkę.

Mimo to w stolicy Toskanii po dziś wiosną i latem rozgrywa się mecze calcio fiorentino, będącego prawdziwą atrakcją dla turystów oraz mieszkańców miasta. Turnieje organizowane są w swoim pierwotnym otoczeniu, przy kościele Santa Croce. Mecze przypominają coś w stylu mieszanki bójki barowej, rozgrywki rugby i rekonstrukcji średniowiecznych wydarzeń. Zamiast grze w piłkę „zawodnicy” poświęcają większość czasu na siłowanie się i przepychanie z przeciwnikiem. W 2005 roku turniej przerwano, po tym jak przemoc na boisku nasiliła się do tego stopnia, że jedna z drużyn zrezygnowała z gry. W latach 30. ubiegłego stulecia calcio fiorentino zmodyfikowano tak, by przypominało w większym stopniu współczesny futbol, i taka forma gry obowiązuje również we współczesnej wersji turystycznej. Mecze trwają 50 minut i zostały „sformalizowane” na różnym poziomie. Kapitanowie drużyn mają obowiązek unikać bójek oraz trzymać dyscyplinę wśród kolegów, a zwycięzcy otrzymują w nagrodę krowę rasy chianina[6]. Teraźniejsze calcio fiorentino stało się na tyle nowoczesne, że obowiązuje w nim także obszerny zbiór zasad antydopingowych, który można ściągnąć z internetu: piłkarze podlegają dyskwalifikacji na ponad dwa lata, jeśli kontrola wykaże w ich organizmie określone zakazane substancje, w tym marihuanę.

Podsumowując, calcio fiorentino ma bardzo niewiele wspólnego ze współczesną włoską piłką. Okres faszyzmu przywrócił do życia tę tradycję. Ale by odkryć prawdziwą historię futbolu we Włoszech, należy wrócić do Anglików oraz osób związanych z Anglią.

Pionierzy

Edoardo Bosio urodził się w 1864 roku w Turynie. Pracował dla firmy Thomas Adams z Nottingham, handlującej tekstyliami, często podróżując po Wielkiej Brytanii i innych krajach. Ponieważ spodobał mu się angielski futbol, będący już wówczas powszechnym na Wyspach profesjonalnym sportem, postanowił sprowadzić go do Turynu. W 1891 roku stworzył we Włoszech pierwszą drużynę piłkarską, formując jej skład ze współpracowników. Klubowi nadano nazwę International Football Club. Ale już na początku drużyna musiała zmierzyć się z nie lada problemem – nie miała przeciw komu grać. Nie istniały wówczas federacje piłkarskie ani spisane zasady, nie było też sędziów ani boisk do gry. Mecze przypominały raczej luźne gierki w parku. W tym samym roku angielski piłkarz Herbert Kilpin napisał o potyczce, w której wziął udział w Turynie:

Zauważyłem dwie ciekawe rzeczy: po pierwsze, nigdzie nie było sędziego. Po drugie, z upływem czasu drużyna przeciwna rosła liczebnie. Co chwilę na boisko wbiegał jakiś rozentuzjazmowany widz. Pod koniec meczu graliśmy przeciwko co najmniej 20-osobowemu zespołowi.

W ślady Bosio dosyć szybko poszli inni pionierzy futbolu, tworząc drużyny zarówno w Turynie, jak i innych miastach. We wrześniu 1893 roku (uważanym wciąż przez wielu za rzeczywisty rok oficjalnych narodzin calcio) grupa brytyjskich konsuli założyła klub pod nazwą Genoa Cricket and Football Club, zabraniając Włochom wstępu. Rok później w Turynie stworzono Football Club Torinese. Były to małe drużyny, które rzadko kiedy „grały na wyjeździe” poza swoim miastem. Przez krótki okres nawet krykiet był sportem bardziej popularnym od piłki nożnej.

James Richardson Spensley

W 1897 roku angielski lekarz pokładowy James Spensley przybył do Genui, by zajmować się marynarzami z okrętów węglowych. Był urodzonym 30 lat wcześniej w londyńskim Stoke Newington poliglotą, filantropem oraz pasjonatem skautingu i futbolu i to właśnie on zorganizował pierwszy prawdziwy mecz piłki nożnej we Włoszech. Do pionierskiej potyczki doszło pomiędzy Genoą oraz Football Club Torinese. Sędzią spotkania był wielebny Richard Douglas. Za namową Spensleya włodarze Genoi zmienili wewnętrzne zasady, pozwalając Włochom grać w ich zespole i wchodzić w skład klubu. Żeby jednak chronić Anglików, wprowadzono regułę, na mocy której liczba Włochów w zespole nie mogła przekroczyć połowy wszystkich członków klubu.

Na temat tego pierwszego historycznego meczu pomiędzy Genoą a Football Club Torinese, rozegranego 6 stycznia 1898 roku, zachowało się całkiem sporo informacji. Sprzedano 154 pełnopłatne bilety, każdy w cenie jednego lira, 23 bilety za połowę ceny podstawowej, do tego 84 osoby zapłaciły łącznie ponad 100 lirów ekstra za numerowane miejsca. Pojawiło się kilku policjantów, sprzedawano też napoje. Gwizdek sędziowski kosztował dwa liry i 50 centów, a dozorca opiekujący się boiskiem dostawał jedynie lira za dzień pracy. Pojedynek wygrała drużyna z Turynu i wydaje się, że to po zakończeniu meczu rewanżowego podjęto decyzję o utworzeniu włoskiej federacji piłkarskiej. Owo nowo narodzone stowarzyszenie podjęło się organizacji pierwszych włoskich rozgrywek ligowych, które miały odbyć się w maju tego samego roku. W okresie faszyzmu wywierano dużą presję na wszystkie kluby posiadające zagraniczne nazwy, by zmienić je na włoskie, pomimo tego jednak Genoa zachowała swoje oryginalne imię po dziś dzień. Z kolei Spensley został ciepło zapamiętany w liguryjskim mieście i w latach 70. ubiegłego stulecia odsłonięto tam na jego cześć pamiątkową tabliczkę, zawieszoną na ścianie domu, w którym mieszkał2. Do dziś pośród licznych fanklubów stworzonych przez kibiców najstarszej drużyny piłkarskiej we Włoszech istnieje Genoa Club Spensley.

James Richardson Spensley w bramce Genoi, 1989 rok

Fot. Olycom Milan

Pierwsze rozgrywki ligowe

Pierwszy sezon ligi włoskiej trwał zaledwie jeden dzień i został rozegrany w Turynie w maju 1898 roku. To właśnie wtedy swój początek mają wszelkie statystyki dotyczące tych rozgrywek: zwycięstwo Genoi w tamtym roku ma tę samą wartość co tytuł mistrzowski zdobyty w dzisiejszych czasach. Włoska Federacja Futbolu, działająca wówczas zaledwie od trzech miesięcy, zapisała do turnieju cztery drużyny: Genoę oraz trzy zespoły z Turynu.

Przez wiele lat rozgrywki o mistrzostwo Włoch przebiegały nie wedle formuły ligowej, lecz pucharowej. Wszystkie trzy mecze roku 1898 rozegrano na boisku znajdującym się na peryferiach Turynu – miasta, które w tamtych czasach w niczym nie przypominało obecnej industrialnej stolicy Piemontu. Piłkarze czterech drużyn dotarli na plac gry tramwajem, a pierwszym meczem była derbowa potyczka dwóch turyńskich ekip. Spotkanie rozpoczęło się 8 maja o 9:00 i zakończyło wynikiem 1:0 dla zespołu Internazionale di Torino, dzięki bramce zdobytej przez markiza Johna (Jima) Savage’a, pełniącego funkcję kapitana drużyny3. Grająca w białych koszulkach Genoa wygrała swój półfinał z ekipą Ginnastica di Torino 2:1, po czym takim samym stosunkiem zwyciężyła z Internazionale w meczu finałowym, rozegranym o 15:00, zaraz po lunchu kanapkowym. Spensley był bramkarzem zwycięskiej drużyny, w składzie której grało jeszcze trzech Anglików – w sumie u zwycięzców występowało pięciu zawodników zagranicznych. Genoa zgarnęła puchar ufundowany przez księcia Abruzzi, a każdy piłkarz został nagrodzony złotym medalem.

Tym samym pierwszym piłkarskim mistrzem Włoch został klub o angielskiej nazwie, Genoa. Półfinał oglądało jedynie 50 widzów, finał zaś niewiele ponad 100. Poza sędzią głównym (którego imię i nazwisko do dziś pozostają nieznane) mecz prowadziło dwóch „liniowych”, pracujących na tyłach, których zadaniem było ocenianie, czy piłka przekroczyła linię bramkową, jako że bramki nie były wówczas wyposażone w siatki. Według historyka futbolu Antonio Ghirellego już wtedy kibice dopingowali własne drużyny, a nawet dochodziło pomiędzy nimi do zamieszek na „trybunach”. Co więcej, jak dodaje Ghirelli, obserwatorzy wygwizdywali też sędziów, co stało się „zwyczajem, który miał się tylko upowszechniać”4. Całkowity przychód z rozgrywek wyniósł 197 lirów. Na przełomie stuleci futbol nie był więc jeszcze we Włoszech zbyt popularny, zajmując w hierarchii nowo narodzonej prasy sportowej mniej więcej siódme miejsce, przegrywając z dużo bardziej popularnymi dyscyplinami, takimi jak kolarstwo, jeździectwo konne, sporty motorowe czy łowiectwo.

Nieliczna publiczność była jednak rzeczą zrozumiałą. Włosi mieli wówczas na głowie inne problemy. Maj 1898 roku nie był szczęśliwym okresem dla mieszkańców Półwyspu Apenińskiego. Podczas gdy Genoa świętowała w Turynie zdobycie pierwszego scudetto[7], w Mediolanie panował chaos. W wyniku walk o chleb w całym mieście zorganizowano demonstracje i rozstawiono barykady, a rząd podjął decyzję o wyprowadzeniu wojsk na ulice w celu spacyfikowania protestujących tłumów. Do dziś nie wiadomo, jak wielu demonstrantów (i osób postronnych) wówczas zginęło, ale ostrożne szacunki mówią o 400 zabitych. Wprowadzono stan wojenny, wskutek czego na Piazza Duomo pojawiły się obozy żołnierzy i zaczęły się masowe aresztowania, które nie ominęły nawet duchownych. Dowodzący operacją wojskową generał Bava Beccaris został odznaczony przez króla Umberto I specjalnym orderem. Oczy całego kraju skierowały się na Mediolan, społeczeństwo było rozbite, w związku z czym tylko nieliczni interesowali się trzema meczami piłki nożnej rozgrywanymi na peryferiach Turynu.

Paleo-calcio. Zasady, trenerzy, piłkarze zagraniczni, niedziele

Wczesne rozgrywki piłkarskie we Włoszech – można je określić mianem paleo-calcio[8] – były antypodami dla sportów, które ogląda się dziś w telewizji lub uprawia na boisku niedaleko domu. Nie istnieli wówczas trenerzy (mimo że ludzie pełniący funkcję podobną do współczesnych szkoleniowców pojawili się dosyć szybko – według niektórych sprawozdań stało się to w okolicach 1901 roku), treningi polegały jedynie na kilku strzałach na bramkę, a piłkarze byli amatorami, bez wyjątku. Nie było stadionów ani taktyki, na której bazowała gra drużyn. Piłka była na tyle ciężka, że bramkarze nawet nie próbowali jej łapać: woleli ją piąstkować lub wykopywać. Zawodnicy nosili koszule z długimi rękawami, często z guzikami. Wiele podstawowych artykułów, takich jak piłki, stroje czy buty, importowano z Anglii. Spodenki miały długie nogawki i często były znoszone lub wręcz podarte, podobnie jak kapelusze. Nie istniały szatnie, dlatego też piłkarze przychodzili na boisko i wracali do domu ubrani w stroje do gry.

Wiele zasad ówczesnego calcio różniło się od tych, które znamy dzisiaj. Zawodnik znajdował się na pozycji spalonej wtedy, gdy podczas wyprowadzanej akcji pomiędzy nim a bramką drużyny przeciwnej znajdowało się mniej niż trzech rywali. Do 1907 roku zasada spalonego dotyczyła całego boiska. W kolejnych sezonach ograniczono ją wyłącznie do połowy przeciwnika. Przez wiele lat mecze, które kończyły się remisem, powtarzano, ponieważ nie istniała zasada dogrywki. Reguły dyscypliny były prymitywne. Jeśli podczas spotkania ktoś z publiczności wtargnął na boisko, zamiast wymierzania sankcji mecz rozgrywano ponownie (co prowokowało kolejne wtargnięcia na murawę). Przed sezonem 1939/40 koszulki piłkarskie nie miały numerów, a do 1968 roku nie istniała idea zmian podczas gry. Wczesne lata włoskiego futbolu zdominowane były przez obcokrajowców: zawodników, prezydentów, kluby, przedsiębiorców i sędziów – przede wszystkim angielskich, szwedzkich, niemieckich i francuskich.

Mimo że Włochy były krajem katolickim, od samego początku mecze rozgrywano w niedziele. Przyczyna tej anomalii była prosta: większość ludzi pracowała w soboty, a bitwa o „angielską sobotę” – czyli dzień wolny – była jedną z historycznych misji rodzących się włoskich ruchów związkowych na początku XX wieku. Kościół narzekał później na tę tradycję, podobnie stało się też w Hiszpanii. Do końca lat 90. ubiegłego stulecia, kiedy to płatna telewizja zrujnowała rytuał i rytm wielkich piłkarskich niedziel, mecze rozgrywane w niedzielne popołudnia były kluczowym elementem włoskiej kultury. Kibice dzielili się na kilka kategorii: tych, którzy chodzili na stadion i aktywnie uczestniczyli w spotkaniu, wspierając swoją drużynę, tych, którzy kręcili się pod stadionem, by spróbować wejść za darmo lub przynajmniej cieszyć się atmosferą, oraz tych, którzy po prostu czekali na wiadomości o tym, co się dzieje na boisku, siedząc w tym czasie na przykład w pobliskim barze. Kiedy upowszechniło się radio, odbiorniki stały się charakterystycznym elementem niedzielnych wycieczek rodzinnych: zazwyczaj ojcowie spacerowali, trzymając je przy uchu lub słuchając relacji przez prymitywną plastikową słuchawkę. Po pojawieniu się telewizji niedzielne przechadzki stały się krótsze, ponieważ wszyscy chcieli zdążyć na 90° minuto, program z powtórkami kluczowych fragmentów wszystkich meczów, transmitowany na Rai1 około 18:30.

Spensley i królestwo Genoi, 1898–1904

Genoa Jamesa Richardsona Spensleya nie przestawała dominować na wczesnym etapie włoskiego futbolu, zdobywając tytuł mistrzowski w latach 1899, 1900, 1902, 1903 i 1904. „Doktor” grał na bramce we wszystkich finałach oprócz tego z roku 1899, kiedy to pozwolił stanąć między słupkami jednemu z zaledwie dwóch Włochów, którzy byli w składzie, sam zaś wystąpił na pozycji lewego obrońcy. Spensley, którego nazwisko znalazło się na pierwszym miejscu w pierwszej drużynie rozgrywającej pierwszy oficjalny mecz piłki nożnej we Włoszech, zawiesił korki na kołku w 1906 roku. Zaraz potem został jednym z pierwszych sędziów we włoskiej lidze oraz kluczowym członkiem nowo utworzonej federacji piłkarskiej. Do dziś nie jest jednak jasne, na czym polegała kierownicza rola Spensleya w Genoi. Czy to on decydował o formacji i składzie? Czy był trenerem drużyny? Znalezienie odpowiedzi na te pytania jest prawie niemożliwe. Możemy jednak założyć, że skoro był kapitanem, odgrywał jedną z czołowych ról w drużynie. Niektóre źródła to właśnie jego określają mianem pierwszego trenera w historii Genoi. Szczegół ten jest przykładem tendencji do interpretowania historii futbolu poprzez wtłaczanie go w ramy jego współczesnej wersji. Kiedy w 1914 roku wybuchła pierwsza wojna światowa – choć do Włoch wkroczyła dopiero w maju kolejnego roku – Spensley został zatrudniony w roli lekarza wojskowego. Mówi się, że zmarł w szpitalu w Niemczech z powodu ran poniesionych w trakcie opieki nad wrogim żołnierzem.

Na zdjęciach, jakie pozostały po Jamesie Spensleyu, nosi on białą koszulę (nie koszulkę piłkarską, lecz prawdziwą koszulę) z podwiniętymi rękawami oraz spodenki zakrywające kolana. Nie jest szczególnie wysoki, a jego buty przypominają te do codziennego użytku, nie sportowe. Nie ma na sobie rękawic, nosi za to brodę i pokaźne wąsy. Za jego plecami w bramce brakuje siatki. W tym samym czasie w Anglii gra w piłkę przybrała już oblicze nowoczesnego futbolu. Włochy zdawały się wciąż tkwić w piłkarskim średniowieczu, mimo że właśnie rozpoczynał się XX wiek.

Narodziny wielkich drużyn. Juventus, Milan, Internazionale, Torino

Powoli, lecz nieubłaganie wpływ oraz znaczenie futbolu rosły. Drugi sezon trwał trzy dni, trzeci zaś 20. Kolejne miasta stawały się ośrodkami piłkarskimi – zwłaszcza Mediolan, który pozostanie tradycyjnym rywalem Turynu jako stolicy calcio. Piłkarska infrastruktura zaczęła nabierać kształtu, kluby zakładano w całym kraju – w tym na południu – a potencjał komercyjny nowej dyscypliny sportowej stawał się bardzo widoczny.

W listopadzie 1897 roku grupa studentów znajdującego się w centrum Turynu prestiżowego liceum imienia Massimo D’Azeglio – szkoły, do której na przestrzeni lat uczęszczały lokalne „sławy”, jak choćby Gianni Agnelli i Primo Levi – spotkała się, by założyć nowy klub sportowy. Zdecydowali, że nadadzą mu łacińską nazwę Juventus – „młodzież”. Zanim lata później stał się największym klubem w historii Włoch, w 1899 roku przekształcił się w zespół piłkarski znany jako Juventus Football Club. Słynna koszulka w pionowe biało-czarne pasy pojawiła się w Turynie przypuszczalnie za sprawą Harry’ego Goodleya5, angielskiego sędziego, którego zadaniem było sprowadzanie strojów dla piłkarzy z Anglii. Wrócił z niej z trykotami Notts County, w konsekwencji czego turyńska drużyna przybrała wspomniane biało-czarne barwy angielskiego klubu6. Juventus zdobył swoje pierwsze scudetto w 1905 roku, wyprzedzając Genoę o jeden punkt. Mniej więcej w tym właśnie czasie artykuły sportowe, zamiast ciągłego importowania ich z Anglii, zaczęto produkować również we Włoszech. W 1907 roku Juventus zrezygnował z gry w finale rozgrywek w ramach protestu przeciwko zmianie siedziby[9] i nie zdobył tytułu mistrzowskiego aż do 1926 roku.

Wczesne lata turyńskiego calcio były wyjątkowo skomplikowane, historia zaczęła jednak nabierać kształtów w 1906 roku, kiedy to w mieście założono drugi klub, mający być rywalem Juventusu. Torino Football Club narodził się w lokalnym barze piwnym dzięki „jakimś dwudziestu Szwajcarom w melonikach, którym się chciało”7. Pierwszy oficjalny mecz Torino zakończył się zwycięstwem w derbach w 1907 roku, na pierwsze mistrzostwo zaś trzeba było poczekać aż do 1928 roku. Od tamtej pory historia Torino zaczęła być nierozerwalnie związana z historią ich znienawidzonych bogatych „kuzynów” ze stolicy Piemontu. Oficjalnym kolorem Torino stał się kasztanowy, a drużyna – którą dość prędko zaczęto określać przydomkami i granata (kasztanowaci) oraz Toro (byk) – stała się bohaterem jednego z najważniejszych, najbardziej tragicznych oraz kontrowersyjnych zdarzeń w historii włoskiego calcio.

W 1899 roku grupa mediolańskich przemysłowców oraz angielskich i szwajcarskich piłkarzy we współpracy z lokalną firmą sportową Mediolanum założyła Milan Cricket and Football Club. Nowa drużyna przebojem weszła do ligi włoskiej, zdobywając pierwsze mistrzostwo w maju 1901 roku. Najważniejszym piłkarzem w tamtych czasach był Herbert Kilpin. Podobnie jak Bosio w Turynie i Spensley w Genui, Kilpin odegrał decydującą rolę w rozwoju mediolańskiego futbolu. W Nottingham, mieście, z którego pochodził, występował w grającej w czerwonych strojach drużynie nazwanej od nazwiska Giuseppe Garibaldiego. Choć w Anglii nie był zbyt popularnym piłkarzem, we Włoszech stał się legendą – być może wręcz pierwszą prawdziwą gwiazdą calcio – podkreślając tym bardziej przepaść w poziomie gry, jaka istniała wówczas pomiędzy oboma krajami.

Kilpin był wszechstronnym zawodnikiem, grał zarówno w obronie, jak i w pomocy oraz ataku, przez 10 lat pełniąc funkcję kapitana Milanu. Nosił przydomek „Lord”. Legenda głosi, że to właśnie on zdecydował, że drużyna będzie występowała w koszulkach w pionowe czerwono-czarne pasy. Bardziej dyskusyjne jest pochodzenie przydomka „Diabeł”, którym zaczęto określać zespół z Mediolanu. Niektórzy krewni Kilpina utrzymują, że określenie to wiązało się z faktem, że był on protestantem żyjącym w kraju katolickim8. Mówi się, że Kilpin powiedział: „Nasze koszulki powinny być czerwone, ponieważ jesteśmy diabłami. Dodajmy też trochę czarnego, by wszyscy się nas bali”. Milan Kilpina sięgnął po trzy tytuły mistrza kraju, a dorobek ten mógł powiększyć się o czwarte scudetto, gdyby nie podział, jaki w 1908 roku nastąpił we Włoskiej Federacji Piłkarskiej w kwestii rejestracji zawodników zagranicznych9. Inna historia (opowiedziana najpierw przez samego Kilpina, po czym napisana na nowo przez Gianniego Brerę) głosi, że piłkarz wyszedł z własnego przyjęcia weselnego, by zagrać w meczu z Genoą, podczas którego złamano mu nos. Kilpin był najpopularniejszym zawodnikiem swoich czasów: karierę zakończył dopiero w wieku 43 lat, po czym zajął się sędziowaniem. Według legendarnego Vittorio Pozzo Kilpin lubił pić, do tego stopnia, że zwykł trzymać butelkę whisky Black and White w dołku za bramką. Jak podaje Pozzo, Kilpin tłumaczył, że najlepszym sposobem, żeby zapomnieć o straconej bramce, jest łyk tego mocnego trunku. Kiedy zmarł w 1916 roku, prasa sportowa dedykowała mu wzniosły panegiryk: „[Kilpin], magiczne nazwisko, które pchnęło pierwszych entuzjastów futbolu w ramiona sportowego delirium; nazwisko, w którym zawiera się niemal cała historia naszego futbolu”10.

Żeby zauważyć różnice pomiędzy calcio z tamtych czasów a tym nowożytnym, wystarczy spojrzeć na statystyki Kilpina. W latach 1899–1906 zagrał jedynie w 17 ligowych meczach, strzelił siedem goli i zdobył trzy tytuły mistrza kraju. Zdjęcia z tamtej epoki przedstawiają go biegnącego po boisku za piłką, obserwowanego zza linii bocznej przez kibiców, w tle zaś widać dopiero wznoszone budynki. Na innej fotografii Kilpin stoi ubrany w strój Milanu: długie białe spodnie, czarne getry, koszulę w czerwono-czarne pasy z długimi rękawami i guzikami oraz czapeczkę Milanu.

Kilpin zostawił po sobie wiele spisanych niedługo przed śmiercią opowieści. Wśród nich znajduje się wspomnienie 500 kibiców, którzy w 1900 roku mimo ulewnego deszczu pojawili się na pierwszym oficjalnym meczu Milanu, a także historia niezwykłego meczu rozegranego w ramach tak zwanego Coppa Negrotto. Według wersji Kilpina (jedynej, jaka się zachowała) Davies, bramkarz Milanu, przyniósł ze sobą na boisko krzesło, na wypadek gdyby nie miał nic do roboty w trakcie spotkania. Tak też uczynił: usiadł z założonymi nogami, palił papierosa za papierosem, wymachując słomianym kapeluszem za każdym razem, kiedy jego drużyna zdobyła bramkę. „Pod koniec meczu – opowiada Kilpin – był już znudzony na śmierć. Zapytał mnie więc, czy nie mógłby też chwilę pograć. Pozwoliłem mu wyjść z bramki, a on wyszedł w pole i strzelił… dwudziestego gola”. Milan wygrał tamten mecz spacerkiem 20:0.

Zbyt stary na powołanie do wojska Kilpin pozostał we Włoszech po wybuchu pierwszej wojny światowej i zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach w 1916 roku. Dopiero w 1928 roku, dzięki anonimowemu darczyńcy, zapewniono mu godny pochówek. Jego grób nie był oznaczony, a miejsce spoczynku nieznane aż do lat 90., kiedy jeden z oddanych kibiców Milanu postanowił je odnaleźć. Po przeczesaniu protestanckich i niekatolickich sektorów 16 cmentarzy na terenie całego kraju ów fan znalazł w końcu grobowiec Kilpina na ogromnym cmentarzu komunalnym w Mediolanie. Milan zapłacił za nowy nagrobek, po czym szczątki Anglika zostały przeniesione na wspaniały cmentarz miejski, Cimitero Monumentale. Jakiś czas później sympatycy Milanu wystąpili z wnioskiem o nadanie Kilpinowi tytułu honorowego obywatela miasta oraz o umieszczenie jego szczątków w tzw. famedio, hali zasłużonych, dedykowanej wybitnym mediolańczykom, takim jak choćby Alessandro Manzoni.

W 1908 roku w Milanie nastąpił rozłam, który doprowadził do utworzenia nowego klubu, Internazionale Football Club. Artysta Giorgio Muggiani11 razem z pozostałymi 42 buntownikami zorganizował historyczne spotkanie w restauracji L’Orologio, znajdującej się w centrum Mediolanu. Niezapomniany fan Interu Peppino Prisco ironizował później na ten temat: „Narodziliśmy się wskutek podziału Milanu. Cóż, właściwie przybyliśmy znikąd”. Rozłam miał wiele przyczyn, punktem zapalnym była jednak różnica zdań w kwestii roli piłkarzy zagranicznych (po zakończeniu ery Kilpina) i personalne napięcia z tym związane. Nieco komunistyczna nazwa nowej drużyny – Internazionale – wskazywała na nienarodowe zamierzenia klubu, znajdujące swoje odzwierciedlenie w podstawowym składzie, w którym znalazło się aż ośmiu Szwajcarów.

Inter niemal natychmiast zaczął odnosić sukcesy na boisku. W 1910 roku, w którym zdobył swoje pierwsze scudetto, nerazzurri dwukrotnie pokonali swoich „kuzynów” w derbach, wygrywając najpierw 5:0, a później 5:1. Inter został mistrzem Włoch zaledwie dwa lata od założenia klubu, wśród kontrowersji związanych z przewagą zagranicznych piłkarzy w składzie drużyny. Według dawnych świadectw nerazzurri wprowadzili nowy styl gry, bazujący na szybkich podaniach i finezyjnych zagraniach. Drużyna prezentowała ofensywną piłkę, co ilustruje liczba bramek zdobytych w ciągu sezonu – 55. Dla porównania: druga w tabeli drużyna Pro Vercelli strzeliła w tym samym sezonie 46 goli. Pierwszym stadionem Interu była Arena, imponujący amfiteatr wybudowany przez Napoleona we wczesnych latach XIX wieku.

Fotografia drużyny z 1909 roku przedstawia 10 mężczyzn w pasiastych koszulkach, z których jeden – kapitan zespołu – wyróżnia się krzyżem naszytym na piersi. Wszyscy piłkarze noszą wąsy, a towarzyszą im dwaj ubrani na biało bramkarze. Na zdjęciu widać też niezidentyfikowanego mężczyznę z pokaźnym brzuchem. Fotografia z 1910 roku jest już zdecydowanie bardziej profesjonalna: przedstawia wyłącznie drużynę, w tym pełniącego funkcję kapitana Virgilio Fossatiego, o budowie ciała typowej dla nowoczesnego zawodnika, trzymającego piłkę i otoczonego przez kolegów z zespołu. Z tyłu widać Piero Campellego, ekscentrycznego bramkarza, wówczas zaledwie 16-latka (zasłynął tym, że był pierwszym golkiperem próbującym łapać piłkę, zamiast jedynie piąstkować ją lub wykopywać), który unosi futbolówkę nad głową. Na zdjęciu brakuje jednej z gwiazd tamtej drużyny, Ermanno Aebiego. Miał on włosko-szwajcarskie pochodzenie (urodził się w Mediolanie, jego matka była Włoszką, ojciec zaś Szwajcarem), a grać w piłkę nauczył się w szkole w Szwajcarii. Z czasem stał się świetnym ofensywnym pomocnikiem: w ciągu 10 sezonów rozegranych w koszulce Interu strzelił aż 100 goli i zdobył dwa tytuły mistrzowskie. Aebi był prawdopodobnie pierwszym z wielu klasowych pomocników ligi włoskiej, często krytykowanych – wtedy, jak i dzisiaj – za nierówną formę i brak waleczności. Wymyślono mu nawet dosyć niemęski przydomek Signorina, panienka. Inter sięgnął po drugie scudetto dopiero w 1920 roku, po serii sezonów rozegranych na przeciętnym poziomie.

W 1928 roku w wyniku fuzji Internazionale z inną mediolańską drużyną[10] powstał nowy klub, Ambrosiana. Owo połączenie, interpretowane powszechnie jako gest uległości wobec faszyzmu (zabronione było m.in. używanie jakichkolwiek zagranicznych słów), miało najprawdopodobniej podłoże finansowe. Po wojnie Inter wrócił do swojej pierwotnej nazwy oraz barw i grał na Arenie aż do 1947 roku. Z kolei Milan przeniósł się po 1926 roku na nowo wybudowany stadion San Siro, wzniesiony na północnym krańcu metropolii. Począwszy od sezonu 1947/48 obie drużyny z Mediolanu dzieliły ów wspaniały obiekt, określany często mianem „La Scali[11] włoskiej piłki”.

Italia. Kadra narodowa oraz tournée Reading

Począwszy od 1910 roku reprezentacja Włoch w piłce nożnej zaczęła rozgrywać mecze międzynarodowe. Entuzjazm, jaki towarzyszył jej od samego początku, w znaczny sposób przyczynił się do gwałtownego rozwoju calcio po pierwszej wojnie światowej. W porównaniu z reprezentacjami innych krajów pierwsze włoskie drużyny narodowe były jednak wyjątkowo słabe. Mimo sukcesów odniesionych w pojedynkach z Francją i Belgią Włochy ustępowały takim drużynom, jak Austria czy Węgry. Podczas igrzysk olimpijskich w 1912 roku Włosi przegrali 2:3 z Finlandią i zostali zmiażdżeni 1:5 przez Austrię, pokonując będącą gospodarzem imprezy Szwecję zaledwie 1:0. Trudno było za to porównać siłę kadry Włoch z Anglią, jako że obie drużyny nie zagrały ze sobą meczu aż do 1933 roku. W 1913 roku w ramach zorganizowanego tournée do Włoch zawitał stosunkowo niewielki angielski klub, Reading FC, który dopiero co zakończył rozgrywki Southern League Division One na ósmym miejscu w tabeli12.

Angielski zespół potrzebował prawie dwóch dni, by dotrzeć do Genui, gdzie wyspiarze pokonali lokalną drużynę 4:2. Dzień później przyszła kolej na Milan: mecz zakończył się wynikiem 5:0 dla Reading, który po 30 minutach gry prowadził już czterema trafieniami. Jedyną drużyną zdolną wygrać z Reading było Casale, mistrz Włoch w kolejnym sezonie, które zwyciężyło z angielskim zespołem 2:1, mecz rozegrano jednak na tak małym boisku, że jego szerokość odpowiadała dzisiejszej szerokości pola karnego. Reading odegrał się za porażkę 15 maja, niszcząc w swoim czwartym z pięciu meczów zaplanowanych we Włoszech drużynę Pro Vercelli – niepokonanego od 18 miesięcy ówczesnego mistrza kraju – aż 6:0. W kolejną niedzielę w Turynie doszło do pojedynku Reading z reprezentacją narodową Włoch. Anglicy wygrali 2:0 na oczach 15 tysięcy widzów. Trzon włoskiej kadry stanowiło wówczas ośmiu piłkarzy Pro Vercelli, nie było więc mowy o przypadkowej grupie kopaczy. Italia potrzebowała czasu, by zacząć odgrywać ważną rolę na arenie światowej, ale niektórzy utalentowani piłkarze zaczęli już pojawiać się w centrum uwagi. Reprezentujący barwy Genoi Attilio Fresia zrobił na działaczach Reading tak duże wrażenie, że przed startem kolejnego sezonu podpisali z nim kontrakt i tym samym sprawili, że został pierwszym Włochem występującym w lidze angielskiej na profesjonalnym poziomie rozgrywek. Transfer nie okazał się jednak sukcesem i Fresia został sprzedany za 10 funtów do Clapham Common, nie rozgrywając ani jednego meczu w podstawowym składzie Reading. Łączne wpływy z tournée angielskiej drużyny po Włoszech wyniosły 18 funtów.

Włoska reprezentacja narodowa przed meczem z Belgią, 21 maja 1922 roku

Fot. Olycom Milan

Pomimo niskiego poziomu technicznego włoska drużyna niemal od samego początku przyciągała tłumy i napędzała powszechne zainteresowanie piłką nożną. Calcio, uważane za sport dla mas, popularność zawdzięcza w znacznej mierze wysiłkom kadry narodowej. Po pierwszej wojnie światowej wprowadzono nowe metody treningowe, dzięki czemu od lat 20. XX wieku Włochy były w stanie rywalizować w najważniejszych światowych imprezach piłkarskich.

Calcio i pierwsza wojna światowa

Włochy dołączyły do wojny w 1915 roku w wyniku serii gwałtownych demonstracji nacjonalistycznej mniejszości. Większość Włochów była przeciwko mieszaniu się do konfliktu, ale miliony rolników zostało zmuszonych do walki w strasznych warunkach, pod wodzą oficerów posługujących się językiem włoskim, który rozumieli tylko nieliczni żołnierze, jako że porozumiewano się wówczas w lokalnych dialektach. Dzięki upadkowi imperium austro-węgierskiego Włochy zdołały w listopadzie 1918 roku doprowadzić do zwycięskiego zawieszenia broni. Stosunkowo niewielki obszar nowej ziemi został okupiony życiem 571 tysięcy Włochów oraz poważnymi ranami 450 tysięcy innych. Wojna rozdarła włoskie społeczeństwo, tworząc wewnętrzne podziały, które niemal doprowadziły do wojny domowej i destrukcji kruchego systemu demokracji w latach 20. XX wieku.

Zamiast odgwizdać początek meczu, 23 maja 1915 roku sędziowie piłkarscy w całym kraju ogłosili zawieszenie rozgrywek ligowych. Dzień później wypowiedziano wojnę Austro-Węgrom13. Konflikt zebrał straszliwe żniwo wśród młodych włoskich piłkarzy, którzy zostali wezwani do wojska. Virgillio Fossati, kapitan Interu i reprezentacji Włoch, został zamordowany w dniu Bożego Narodzenia w wieku zaledwie 25 lat. W wojnie straciło życie 26 piłkarzy i pracowników Interu, co sprawiło, że tytuł mistrzowski nerazzurrich z 1920 roku wydawał się cudem14. Zaledwie dwóch zawodników świętowało zdobycie obu mistrzostw kraju – w 1910 i 1920 roku.

W trakcie wojny włoscy nacjonaliści próbowali za pomocą sportu wspierać walczących na froncie. Żołnierze byli żywo zainteresowani wiadomościami sportowymi, w związku z czym zaczęto specjalnie dla nich wydawać dzienniki. Futbol był ich ulubioną rozrywką, do tego stopnia, że prosili, by wysyłać im na front piłki do gry. „Lo Sport Illustrato” opublikował specjalne wydanie wojenne; konflikt zbrojny porównano w nim do wielkiego meczu, „w którym nie ma reguł gry, a widzowie są jednocześnie jego aktorami”. Z upływem czasu dziennik koncentrował się jednak coraz mniej na sporcie, a coraz bardziej na propagandzie wojennej. Był to przedsmak tego, jak w latach 30. XX wieku sport stanie się potężnym narzędziem propagandy faszystowskiej.

Mimo że oficjalne rozgrywki ligi włoskiej zostały zawieszone na początku wojny, zawodowy futbol nadal był obecny, ponieważ organizowano rozmaite turnieje. Brały w nich udział wszystkie najważniejsze drużyny, nawet jeśli – wnioskując po zdjęciach z tamtego okresu – meczów nie oglądało zbyt wielu widzów. Piłkarzom nadal płacono za grę, ku niezadowoleniu dziennikarzy sportowych, którzy na łamach prasy podkreślali, że „parszywy profesjonalizm jeszcze nie zginął”. Zdarzały się nawet bójki na trybunach. Jednakże futbol z tamtych lat wydawał się już zdecydowanie bardziej profesjonalny w porównaniu z „heroicznym” okresem jego narodzin. Piłkarze przypominali budową ciała nowożytnych zawodników, stroje były mniejsze, a w ich skład wchodziły również bandaże na kolana, opaski na włosy oraz rękawice bramkarskie. Postępy robili także fotografowie piłkarscy. Na pierwszych zdjęciach rzadko było widać piłkę, w związku z czym redakcje sportowe musiały uciekać się do prymitywnych fotomontaży, by zilustrować sytuacje bramkowe. W końcu jednak fotografującym mecze zaczęły udawać się zdjęcia goli, interwencji bramkarzy i obrońców, a nawet bójek pomiędzy piłkarzami. Co więcej, dookoła stadionów zaczęły pojawiać się reklamy. Futbol stawał się biznesem.

W 1919 roku rozgrywki piłkarskie zostały wznowione, a sport wkroczył w okres zauważalnej ekspansji. Po wojnie dominacja zagranicznych piłkarzy na boiskach zaczęła słabnąć, mimo że nadal kupowano ich z zagranicy, tymczasem kwestie techniczne i taktyczne zaczęły przechodzić w ręce trenerów i kierowników spoza Włoch. Tuż po zakończeniu wojny zatrudniła ich większość najlepszych klubów i wielu z nich odniosło natychmiastowe sukcesy. Począwszy od sezonu 1923/24 wprowadzono zwyczaj, że drużyna, która zdobywała scudetto, naszywała na koszulkach tarczę we włoskich barwach, która stała się jednym z symboli historii futbolu we Włoszech.

Prowadzenie gry. Włoska Federacja Piłkarska: podział i nowe zjednoczenie

Jak wspomniano wcześniej, pierwsza federacja została utworzona w 1898 roku, a jej zadaniem było zorganizowanie rozgrywek ligowych we Włoszech, które z roku na rok trwały zdecydowanie dłużej niż jeden dzień. W 1909 roku zmieniła swoją nazwę na Federazione Italiana Giuoco Calcio, czyli Włoska Federacja Piłkarska, co sprawiło, że calcio zostało oficjalnym określeniem futbolu na Półwyspie Apenińskim. W tym samym roku uchwalono regulamin rozgrywek oraz listę ustaw federalnych. Pracę sędziów zaczęła kontrolować specjalnie powołana w tym celu komisja. Po raz pierwszy wprowadzono ideę spadku do niższej ligi i awansu do wyższej klasy rozgrywek.

Niemal od samego początku historii calcio „problem” piłkarzy zagranicznych wywoływał gorące dyskusje. Podczas pierwszych rozgrywek ligowych w wielu drużynach na kluczowych pozycjach występowali gracze z Anglii, Belgii, Szwajcarii i Niemiec. Genoa i Inter były często krytykowane za to, że w składach ich drużyn przeważali piłkarze spoza Włoch. U podłoża tej dyskusji po części leżała zazdrość, istotną rolę jednak odgrywała również polityka, ponieważ zdaniem nacjonalistów włoska piłka nożna miała być zarezerwowana wyłącznie dla Włochów.

W 1908 roku federacja podjęła ważną, acz radykalną decyzję: wykluczono z głównych rozgrywek wszystkie drużyny zatrudniające piłkarzy zagranicznych i relegowano je do osobnej ligi. Na znak protestu z ligi wycofało się wiele kluczowych drużyn, w tym Milan, Torino i Genoa. Mediolański klub postrzegał decyzję federacji jako próbę osłabienia go, zarówno na boisku, jak i poza nim. Milan był wściekły tym bardziej, że jego szanse na zdobycie Pucharu Spensleya, przyznawanego za zdobycie trzech tytułów mistrzowskich z rzędu, zostały w ten sposób znacznie zredukowane.

Znalazłszy się pod presją, po groteskowej porażce idei stworzenia ligi opartej wyłącznie na piłkarzach włoskich, federacja cofnęła swoją decyzję i w kolejnym roku ponownie pozwoliła na udział obcokrajowców w rozgrywkach, ale problem i dyskusje na ten temat nie ustały. Władze wyciągnęły też w geście pojednania rękę do Milanu, przyznając klubowi Puchar Spensleya, choć klub oficjalnie go nie zdobył. W 1910 roku scudetto wywalczył Inter, lecz sukces był naznaczony kontrowersyjną rolą, jaką odegrał w nim Aebi, utalentowany piłkarz o włosko-szwajcarskich korzeniach, którego pochodzenie podano wówczas w wątpliwość. Batalie miały też podłoże terytorialne (jako że siedzibę klubu przenoszono z miasta do miasta, zwłaszcza pomiędzy Mediolanem a Turynem) i dotyczyły kontroli szeroko rozumianego biznesu. Świat calcio był od samego początku rozdzierany przez podziały, kontrowersje, rywalizacje i zajadłe debaty. Rzadko rozgrywkom ligowym nie towarzyszyły niesubordynowane działania jednego z klubów, w związku z czym federacja z prawdziwym trudem narzucała im swój autorytet.

Przemoc i kibice. Wczesne lata

Przemoc stanowiła nieodłączną część calcio prawie od samego początku jego istnienia. O bójkach wśród publiczności pisano już w relacjach dotyczących pierwszego sezonu – tego, który został rozegrany w 1898 roku w Turynie w ciągu zaledwie jednego dnia. Historyk futbolu Antonio Ghirelli pisze także o wtargnięciach na boisko podczas pojedynku Genoi z Juventusem w 1905 roku, co doprowadziło do natychmiastowej decyzji o powtórzeniu spotkania, oraz o przypadkach rzucania kamieniami w kierunku piłkarzy podczas pierwszych meczów15.

Pomiędzy rokiem 1911 a 1914 incydenty tego typu rujnowały widowiska piłkarskie. W 1912 roku obrzucono kamieniami sędziego prowadzącego mecz pomiędzy Andrea Dorią, drużyną z Genui, a Interem. W grudniu 1913 roku podczas meczu w Novarze arbiter został zmuszony do opuszczenia boiska przez rozwścieczonych kibiców. Epizod ten udokumentowano na zdjęciu, na którym widać bijących się na murawie mężczyzn w słomianych kapeluszach oraz przyglądającego się wszystkiemu bramkarza w tle. Sympatycy Casale i Interu starli się ze sobą na boisku w czerwcu 1914 roku. Powodem do niektórych aktów przemocy były wydarzenia rozgrywające się w trakcie meczu, u podłoża innych leżała lokalna rywalizacja albo zakłady sportowe, bardzo już wówczas rozpowszechnione. Wtargnięcia kibiców na boisko przeszły niemal do porządku dziennego, tak jak zdarzyło się na przykład podczas meczu dwóch rzymskich drużyn w czerwcu 1914 roku oraz w trakcie pojedynku derbowego pomiędzy Livorno i Pisą w styczniu tego samego roku, kiedy oprócz kamieni rzucanych na murawę padły również strzały z broni palnej.

W brutalnej atmosferze powojennych Włoch przemoc związana z piłką nożną wylewała się nawet poza stadiony. Zdaniem Ghirellego doszło do serii epizodów, które „balansowały na granicy farsy i czasów Dzikiego Zachodu”16. Rinaldo Barlassina, jeden z kluczowych sędziów piłkarskich tamtych lat, został obrzucony kamieniami podczas meczu w Casale. Po tym, jak nie podyktował rzutu karnego, arbiter musiał schronić się pod parasolem, dzięki czemu zdołał zejść z boiska bez obrażeń. Jak zauważa ironicznie Ghirelli, „trudno powiedzieć, czy to bardziej dzięki swojej stoickiej postawie, czy też dlatego, że kibicom skończyły się kamienie”17. Inny arbiter został zaatakowany przez rozwścieczonych kibiców, kiedy wracał do domu po prowadzonym przez siebie wcześniej meczu w Modenie.

W lutym 1920 roku kibice wtargnęli na murawę podczas meczu Pro Vercelli z Genoą, a Guido Ara, pomocnik piemonckiej, drużyny został ranny po ataku wściekłego kibica. Incydent ten przedstawia jedna z zachowanych fotografii, na której widać tifosich[12] biegnących w kierunku sędziego, podczas gdy piłkarze próbują uciec z boiska. W tle widać ludzi na pobliskich drzewach, skąd oglądali przebieg spotkania. W 1921 roku zespół Pro Vercelli został wplątany w kolejne akty przemocy, tym razem podczas meczu z Interem w Mediolanie. W pierwszej połowie jeden z graczy nerazzurrich doznał poważnej kontuzji, co wywołało gniew miejscowych kibiców, obwiniających o to piłkarzy Pro Vercelli. W drugiej połowie atmosfera była już bardzo gęsta, mimo to drużyna gości wciąż „grała nieczysto”, jak określano to wówczas w prasie sportowej. W końcu kapitan Pro Vercelli został wyrzucony z boiska. Doszło do kolejnej kontuzji – tym razem chodziło o złamaną nogę – która sprowokowała przepychanki między piłkarzami na boisku. Sprowokowało to kibiców do wtargnięcia na murawę, a prowadzący mecz arbiter musiał schronić się w szatni. Zawodnik Pro Vercelli, którego uznano za winnego tych wydarzeń, został zawieszony na sześć miesięcy, meczu zaś nigdy nie powtórzono.

W aktach przemocy ściśle związanych z polityką, do jakich dochodziło w powojennych Włoszech, zaczęli uczestniczyć również sami piłkarze. Dwudziestoczteroletni wówczas Aldo Milano był trzecim spośród czterech braci reprezentujących barwy Pro Vercelli, zarówno przed wojną, jak i po niej. Ale „Milano Trzeci”, jak zwykło się go nazywać, był nie tylko piłkarzem, ale i faszystowskim bojownikiem. Pewnej styczniowej nocy w 1921 roku grupa faszystów z Vercelli postanowiła wtargnąć do pobliskiego miasteczka, by usunąć tablicę, która według nich obrażała pamięć poległych na wojnie. W owym nasyconym stronniczością i polityczną obsesją okresie pewne symbole miały na tyle istotne znaczenie, że niektórzy ryzykowali dla nich życie lub byli gotowi odebrać je innym. Socjaliści wykrzykiwali hasła typu „śmierć wojennym sprzedawczykom”, wskazując winnych ich zdaniem wybuchu konfliktu, podczas gdy nacjonaliści i faszyści wymachiwali włoskimi flagami na cześć „bohaterów z okopów”. Kiedy tamtego fatalnego wieczora „Milano Trzeci” pomagał swojej bandzie w usunięciu wspomnianej tablicy, został zastrzelony przez lokalnego stróża miejskiego. Jak zwykle bywa w takich wypadkach, pojawiły się różne wersje tej historii. Niektórzy utrzymują, że „Milano Trzeci” został zawieziony do szpitala, gdzie nie zdołano go jednak uratować, inni zaś twierdzą, że jego ciało pozostawiono samotnie na ulicy, gdzie leżało przez całą noc.

Aldo Milano rozegrał niespełna 20 meczów w koszulce Pro Vercelli, drużyny, która po tym incydencie zagroziła, że wycofa się z rozgrywek ligowych, ostatecznie jednak zdecydowała się grać w nich dalej. Miejscowi faszyści natychmiast wykorzystali śmierć Milano, okrzykując go „ostatnim męczennikiem” i nazywając swoją grupę jego imieniem. Podobnie jak przy innych okazjach faszyści organizowali „wspaniałe uroczystości rocznicowe, przez co chcieli wymazać pamięć o innych poległych – socjalistach – których liczba była znacznie większa18. Tym razem jednak sceną owych obchodów okazało się boisko piłkarskie.

Okresem naznaczonym największą przemocą kojarzonym z calcio w okresie powojennym były wydarzenia, które choć powiązane z futbolem, nie miały ze sportem nic wspólnego. „Czerwone dni” w Viareggio w 1920 roku odzwierciedlały ducha tamtych czasów. W tamtych dramatycznych okolicznościach calcio stało się nie tyle przyczyną, co jedynie wymówką dla aktów przemocy.

Rewolucja. „Czerwone dni” w Viareggio w 1920 r.

Rewolucja, zanim stanie się „czymś”, jest „emocją”. Naprzód!.

Komentarz dotyczący „dni w Viareggio”, maj 1920 r.

Viareggio, nadmorskie toskańskie miasteczko słynące z długich plaż i karnawału, dwukrotnie znalazło się w samym centrum historii włoskiej piłki nożnej. W 1926 roku uchwalono tam regulamin nowej „faszystowskiej” federacji, znany jako Karta Viareggio, oprócz tego zorganizowano w tym miejscu rozgrywany po dziś słynny młodzieżowy turniej. Ale w 1920 roku, w samym sercu tak zwanego biennio rosso – włoskiego „czerwonego dwulecia” – do wybuchu swego rodzaju rewolucji wystarczył jeden mecz piłki nożnej.

Historia ta zaczyna się w mieście Lukka, gdzie w kwietniu 1920 roku lokalna drużyna piłkarska wyszła na boisko, by zmierzyć się z zespołem o nazwie Sporting Club Viareggio. Jak podają źródła z tamtych lat, kibice gości zostali wówczas przywitani „we wrogi i pełen przemocy sposób”. Chcąc odpłacić się pięknym za nadobne, fani drużyny z Viareggio postanowili zemścić się podczas zaplanowanej na maj potyczki rewanżowej. W obawie przed możliwymi zamieszkami lokalne władze miejskie oraz klubowe doradziły kibicom Lukki pozostanie w domu. Jedynie nieliczni fani postanowili więc wybrać się do Viareggio, by obejrzeć mecz, prowadzony zresztą przez arbitra pochodzącego z Lukki, który zdaniem prasy sportowej „nie zachował całkowitej bezstronności w swoich decyzjach”.

Jakby dla równowagi na sędziego liniowego został wybrany Augusto Morganti, bohater wojenny z Viareggio. Mimo dwubramkowego prowadzenia gospodarzy Lukka zdołała odrobić straty pod koniec spotkania, a kibice uznali ten rozwój wydarzeń za „owoc” stronniczego sędziowania. Pod koniec meczu, przy wyniku remisowym, doszło do ostrej wymiany zdań pomiędzy sędzią liniowym a jednym z piłkarzy Lukki. Arbiter główny postanowił więc zakończyć spotkanie przed czasem, Morganti jednak nie podzielał jego decyzji. Zawodnicy obu drużyn wykorzystali tę okazję do wyrównania rachunków, rzucając się na siebie z rękami. Był to sygnał dla kibiców, którzy masowo wtargnęli na boisko, wywołując tym samym kolosalne zamieszki. Obecni na stadionie nieliczni carabinieri, zmilitaryzowana włoska policja, zdołali ochronić piłkarzy Lukki przed wrogą publicznością, odpierając atak fanów Viareggio i wypychając ich na ulicę.

Wieści o walkach szybko dotarły do pobliskiego posterunku carabinierich, skąd natychmiast wysłano wsparcie. Kiedy funkcjonariusze dotarli na miejsce, spotkali wygwizdujące ich i odgrażające się im tłumy, próbujące wrócić na stadion. Jeden z mundurowych najwyraźniej stracił zimną krew (utrzymywał później, że został zaatakowany) i postrzelił Morgantiego – lokalnego sędziego liniowego – w szyję, zabijając go na miejscu. Tragedia ta jedynie bardziej rozwścieczyła tłum, który rozgonił carabinierich. Tymczasem piłkarze i kibice Lukki zdołali wymknąć się ze stadionu bocznym wyjściem i opuścić miasto, z konieczności pokonując 20 kilometrów pieszo do najbliższej stacji. Z kolei w Viareggio uwaga tłumów skupiła się na dużo poważniejszych wydarzeniach.

Pojawiła się broń (co najmniej 100 karabinów) i zablokowano linie kolejowe. Ludzie okrążyli bazę carabinierich, próbując dopaść funkcjonariusza, który zastrzelił Morgantiego. Wzniesiono barykady oraz odcięto linie elektryczne i telefoniczne. Viareggio zostało w jednej chwili odizolowane od reszty kraju i pozostawione w rękach lokalnych wywrotowców. Do miasta dotarli również anarchiści z pobliskich miejscowości. Wyglądało na to, że wybuchła prawdziwa rewolucja. Do protestów wysłano drogą morską trzy kolumny wojsk. Dopiero po kilku dniach 200 żołnierzy z trudem opanowało sytuację. Przejęcie miasta przez wywrotowców przeszło do lokalnej historii jako „czerwone dni” w Viareggio.

Świat calcio próbował spuścić zasłonę na owe tragiczne wydarzenia z 1920 roku. Rok później w Viareggio zorganizowano „mecz pokoju”, podczas którego nie doszło do żadnych incydentów. Ale w sezonie 1921/22 przemoc ponownie była na porządku dziennym. Drużyna Viareggio wygrała pierwszy derbowy pojedynek, lecz w opinii kibiców Lukki ich zespół przegrał ze względu na atmosferę zastraszania panującą na stadionie, która ożywiła wspomnienia z zamieszek z 1920 roku. Rozgrywanemu w klaustrofobicznym miasteczku Lukka rewanżowi towarzyszyła bardzo napięta atmosfera. Kibiców Viareggio eskortowała policja, a po zakończeniu spotkania, wygranego przez Lukkę 2:0, zaczęli oni niszczyć wszystko, co napotkali na swojej drodze – przynajmniej według wersji wydarzeń przedstawianej przez fanów Lukki. Po raz kolejny okazało się, że poglądy polityczne, lokalna rywalizacja (derby Toskanii, zwłaszcza pojedynki Pisy z Livorno, należą prawdopodobnie do najbardziej zaciekłych i emocjonujących) oraz ówczesne ruchy społeczne to prawdziwa mieszanka wybuchowa.

Pierwsze mecze. Liny, siatki i boiska

Jak wyglądały pierwsze mecze piłki nożnej? Wiele zapisków w literaturze piłkarskiej odnosi się do nowożytnej wersji calcio, utrzymując, że pojedynki futbolowe z tamtych lat bardzo przypominały te, które oglądamy dzisiaj. Ale jeśli pominąć pewne zasady, liczbę graczy oraz bramki na boisku, sport, który określano wówczas mianem calcio, miał niewiele wspólnego z dzisiejszym futbolem. Po pierwsze, piłkarze nie byli zawodowymi sportowcami, trenowali bardzo rzadko i niemal wszyscy grali amatorsko, przynajmniej do lat 20. ubiegłego stulecia. Dopiero wtedy bowiem zaczęła nabierać kształtów idea piłki nożnej jako sportu zawodowego i biznesu oraz pracy na pełen etat. Taktykę i technikę wciąż traktowano jak „czarną magię”, a sama rozgrywka była wolna i często brutalna.

Mecze odbywały się na prowizorycznych boiskach, które nie były przystosowane do gry w piłkę i nie pomagały zawodnikom w demonstrowaniu umiejętności. Na północy Włoch dużo częściej grało się na błocie niż na trawie. Poza tym przez pewien czas widzowie oglądali mecz zebrani dookoła boiska, oddzieleni od niego zwykłą liną. W ciągu pierwszych 10 lat od narodzin calcio mecze nie przykuwały jednak zbyt wielkiej uwagi. Tendencja ta zmieniła się wraz z powstaniem reprezentacji narodowej: w 1910 roku w Mediolanie pierwszy mecz kadry azzurrich oglądało aż cztery tysiące kibiców. Z kolei rok później na peryferiach Genui, w Marassi, otworzono pierwszy włoski stadion. Mógł pomieścić 25 tysięcy osób i z jednej strony był ograniczony przez ogromną trybunę z miejscami siedzącymi. Na terenie obiektu znajdowały się również szatnie oraz pokój sędziego.

Stadion w Genui był jednym z pierwszych obiektów, który dawał „przewagę własnego boiska” drużynie gospodarzy. Nieopodal znajdował się mały plac gry, używany przez lokalnych rywali Genoi, Andrea Dorię (która później w wyniku fuzji stała się częścią Sampdorii). Widzowie mogli tam stać tak blisko murawy, że gracze mogli poczuć się klaustrofobicznie. Z tego powodu boisko to nazywano La Caienna, od nazwy francuskiego obozu więziennego. Kolejne kluby wybudowały swoje stadiony przed pierwszą wojną światową i w jej trakcie, a Venezia wzniosła własny obiekt na wyspie Sant’Elena w 1916 roku.

W latach poprzedzających wybuch wojny liczba fanów piłkarskich stale rosła. Krok po kroku na stadiony przychodziło coraz więcej osób, kibice zaczęli zaś wyczekiwać powrotu swoich drużyn z meczów na wyjeździe. Począwszy od lat 20. ubiegłego stulecia wokół największych klubów zaczęły tworzyć się zorganizowane grupy kibiców, do tego stopnia, że podstawiano specjalne pociągi, którymi mogli dostać się na spotkania wyjazdowe. Na jednej z fotografii z 1923 roku uwieczniono grupkę kibiców Genoi zebraną na stacji kolejowej, czekających po meczu na pociąg powrotny. Poza flagami i banerami (z hasłami „Viva Genoa Club”) na zdjęciu można zauważyć graffiti na wagonach pociągu, a wśród różnych gryzmołów napis „Wagon kibiców” oraz hasło będące czymś pomiędzy poezją a autoironią: „Foot-ball, ostra mania”. Były to pierwsze grupy najwierniejszych i najbardziej obsesyjnych fanów, przodków fanatycznych ultrasów z lat 70. i 80. XX wieku.

A co z taktyką? Niektóre książki donoszą, że pierwsze drużyny zwykły grać w ustawieniu nazywanym „odwróconą piramidą”, przypominającą formację 2-3-5, która w znacznej mierze skupiała się na fazie ofensywnej, długich podaniach i grze bezpośredniej. Dopiero po wprowadzeniu profesjonalnych metod treningowych w pierwszej i drugiej dekadzie XX wieku oraz dzięki instruktażowi zagranicznych szkoleniowców mecze piłki nożnej zaczęły przypominać nowożytne spotkania piłkarskie. Na taktykę wpłynęła również zmiana przepisów dotyczących spalonego: piłkarze zajęli konkretne pozycje na boisku, minęło jednak sporo czasu, zanim dyscyplina taktyczna na stałe zagościła w piłkarskiej kulturze Włoch. Narodziny i rozwój prasy sportowej oraz pojawienie się redaktorów i korespondentów zajmujących się futbolem znacząco pomogło w powszechnym zrozumieniu reguł calcio. Niektóre kluby zaczęły być kojarzone z konkretnym stylem gry i zachowaniem podczas meczów, tak jak na przykład Pro Vercelli, które zyskało reputację drużyny agresywnej, lub Inter, który zasłynął z elegancji w grze.

Amatorzy i profesjonaliści

We wczesnych latach istnienia futbol włoski, podobnie jak angielski, był sportem typowo amatorskim, uprawianym dla honoru, rozrywki oraz w imię kultywowania zdrowego stylu życia, nigdy jednak dla pieniędzy. Jakakolwiek forma wynagradzania za grę była w rzeczywistości niedopuszczalna. Większość piłkarzy utrzymywała się z innych zajęć: część była lekarzami, inni artystami, biznesmenami, robotnikami portowymi czy studentami. Amatorstwo należało do podstawowych reguł klubów, a piłkarzy przyłapanych na braniu pieniędzy od razu wyrzucano z drużyny. Ale począwszy od lat 20. XX wieku ów system stał się niepraktyczny. Pieniądze zaczęły napływać do świata futbolu strumieniami, głównie dzięki sprzedaży biletów, reklamom, gazetom i dziennikarzom, a także w postaci premii. Największe kluby zaczęły więc omijać ogólnie przyjęte zasady i by zatrudniać trenerów oraz płacić piłkarzom, uciekały się do rozmaitych trików, określając na przykład szkoleniowców mianem zwykłych „konsultantów”. Włochy zaczęły powoli doganiać Anglię, gdzie już w 1914 roku grało ponad cztery tysiące zarejestrowanych profesjonalnych zawodników19.

Począwszy od sezonu 1913/14 Renzo De Vecchi, gwiazdor Genoi z tamtego okresu, z uwagi na nadzwyczajny talent nazywany „synem bożym”, otrzymał hojne wynagrodzenie za „pracę” wykonaną w jednym z banków w Genui. Kolejne kwoty (w tym pieniądze wydane na jego transfer) przekazywano tytułem „kosztów podróży”. Dzięki temu mechanizmowi możliwa była przeprowadzka De Vecchiego z Milanu do Genoi. Zasadniczo jednak w latach przedwojennych federacja surowo karała wszystkich, których uznano za „winnych profesjonalizmu”.

W 1913 roku Genoa została złapana na gorącym uczynku, kiedy chciała wyciągnąć dwóch piłkarzy z drużyny lokalnych rywali, Andrea Dorii20