Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Co to jest populizm?

Co to jest populizm?

4.00 / 5.00
  • ISBN:

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Co to jest populizm?

Trump, Berlusconi, Erdoğan, Le Pen, Orbán, Kaczyński – gdzie nie spojrzeć, tam populiści. Ale co to właściwie jest populizm? Czy każdy, kto krytykuje Wall Street i komu nie podoba się coś w Unii Europejskiej, jest populistą? Jaka jest różnica między prawicowym i lewicowym populizmem? Czy populizm zbliża rząd do ludzi, czy jest zagrożeniem dla demokracji? Kim są w ogóle ci „ludzie” i kto mówi w ich imieniu?

Co to jest populizm?? to prowokacyjna i przystępna w lekturze książka, która pokazuje, jak demokraci powinny radzić sobie z populistami, a w szczególności, jak przeciwstawić się ich pretensjom do tego, że mówią w imieniu „milczącej większości” lub „prawdziwych ludzi”.

Populizm jest nie tylko antyliberalny, ale też antydemokratyczny – to nieodłączny cień polityki przedstawicielskiej. Oto teza Jana-Wernera Müllera z tej błyskotliwej książki. Nie ma lepszego przewodnika po populistycznych namiętnościach, które dziś obserwujemy.
Ivan Krastew, „International New York Times”

Polecane książki

W książce zaprezentowano status prawny, społeczny i zawodowy pracownika socjalnego w Polsce. Treść publikacji została podzielona na trzy główne obszary. Po pierwsze, autor zamieścił genezę tworzenia się kadry pracowników socjalnych na przestrzeni kilkudziesięciu ostatnich lat, z nakreśleniem sytuacj...
Najbliższe jest najczęściej niezauważalne. Jest w spojrzeniu, ale trudno je dostrzec, ponieważ jest również samym patrzeniem. Najbliższe jest trudno słyszalne. Jest w słuchu, ale trudno je usłyszeć, ponieważ jest również samym słyszeniem. I dotknąć je niezmiernie trudno. Pomyśleć? Tak samo nieła...
Komentarz zawiera kompleksowe omówienie pracowniczej i socjalnej problematyki procesowej wyodrębnionej w dziale III, tytułu VII księgi pierwszej kodeksu postępowania cywilnego pt. "Postępowanie w sprawach z zakresu prawa pracy i ubezpieczeń społecznych". Książka obejmuje nie tylko te rozwiązania pro...
Działalność rady pedagogicznej musi zostać określona w regulaminie, dlatego trzeba znać przepisy i zakres kompetencji tego organu szkoły. Poznaj najważniejsze zadania rady pedagogicznej. Sprawdź, kiedy dyrektor może kwestionować uchwały rady. Przekazujemy Ci 20 przykładów dotyczących organizacji i f...
Dalsze losy barwnej paczki przyjaciół, których poznaliście w książce Do Wigilii się zagoi.   Gorące lato kusi słońcem, plażą i morzem. Rafał, po tym, jak udało mu się wyjść ze śpiączki, czerpie z życia pełnymi garściami. Proponuje przyjaciołom wypad na festiwal. Kilka wspólnie spędzonych nad morzem ...
Niniejsza monografia jest poświęcona analizie istoty oraz znaczenia konstytucyjnej zasady nullum crimen, nulla poena sine lege (art. 42 ust. 1 Konstytucji RP) dla prawa karnego. Opracowanie to stanowi dogmatyczne studium z zakresu prawa karnego materialnego, stanowiącego główny obszar badań, z liczn...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Jan-Werner Muller

Publikacja oparta na wykładach wygłoszonych w 2013 roku w Instytucie Nauk o Człowieku.

Instytut Nauk o Człowieku (IWM) jest niezależnym, międzynarodowym Instytutem Studiów Zaawansowanych z siedzibą w Wiedniu.

www.iwm.at

Jedyny sens, jaki mogę dostrzec w słowie „naród”, to „mieszanina”; jeśli zaś pod słowo naród podstawimy słowa takie, jak „liczba” czy „mieszanina”, otrzymamy bardzo dziwne pojęcia... „suwerenna mieszanina”, „wola mieszaniny” itd.

PAUL VALÉRY

Wszelka władza pochodzi od narodu. Ale do kogo odchodzi?

BERTOLD BRECHT

PRZEDMOWA(2017)

Od czasu publikacji tej książki latem 2016 roku sporo się działo. Niektóre z wydarzeń mogą być kolejną lekcją myślenia o populizmie – i tego, jak z nim walczyć.

Gdyby autor mowy inauguracyjnej Donalda Trumpa chciał napisać tekst źródłowy do antologii populizmu, nie mógł albo nie mogłaby spisać się lepiej. Słuchając jego przemówienia, trudno było oprzeć się wrażeniu, że Stany Zjednoczone zostały właśnie wyzwolone spod panowania jakiegoś obcego mocarstwa. Prezydent ogłosił, że odtąd znów rządzi „naród”, po tym jak obalono znienawidzony, obcy „establishment” okupujący Waszyngton.

Każdy populista, podobnie jak uczynił to Trump, przeciwstawia „lud”, względnie „naród” skorumpowanej, interesownej elicie. Nie każdy jednak, kto krytykuje możnych tego świata, jest populistą. Tym, co naprawdę wyróżnia populistę – to główna teza tej książki – jest jego bądź jej roszczenie do wyłącznego reprezentowania prawdziwego narodu. Jak wyjaśniał Trump, skoro teraz on kontroluje władzę wykonawczą, to znaczy, że rządy sprawuje sam naród. W konsekwencji, wszelka opozycja jest nieprawowita – jeśli sprzeciwiasz się Trumpowi, jesteś przeciw narodowi. To głęboko autorytarny wzorzec, znany od takich przywódców jak Hugo Chávez, sam nazywający siebie „nieliberałem” węgierski premier Viktor Orbán czy prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan. Jaśniej więc nie mógł Trump pokazać światu, jak bardzo jest niebezpieczny dla demokracji.

Chávez lubił hasło: „Z Chávezem rządzi naród”. Ironią losu, zrównanie narodu z jego jedynym wiernym reprezentantem oznacza, że ostatecznie populista wyzbywa się wszelkiej odpowiedzialności politycznej. Trump udaje, że jest tylko głównym wykonawcą autentycznej woli narodu. Na tej samej zasadzie Erdoğan po zamachu z lata 2016 roku na wszelką krytykę swych planów przywrócenia kary śmierci odpowiadał twierdzeniem, że „liczy się to, co mi mówi mój naród”. Nieważne, że najpierw on sam mówił „swemu narodowi”, co ten ma mówić, ani że to on pozostaje jedynym prawowitym interpretatorem jego głosu. Wszelka niezgoda z definicji staje się bowiem niedemokratyczna, a wszystkie hamulce i bezpieczniki – zupełnie normalne w ramach demokratycznego podziału władz – to zwykłe przeszkody na drodze do realizacji woli narodu.

Część liberałów naiwnie wierzyła, że Trump w pewnym momencie wyrazi zamiar „zjednoczenia” i „uzdrowienia” podzielonego kraju. Po wyborach faktycznie zamieszczał na Twitterze wpisy w stylu: „Zjednoczymy się i zwyciężymy, zwyciężymy, zwyciężymy”. W swej mowie inauguracyjnej przywoływał „zjednoczoną” i „niezwyciężoną” Amerykę. Tak naprawdę wszyscy populiści bezustannie mówią o „jednoczeniu narodu”, tyle że wyłącznie na jego warunkach. Albo inaczej. Jak powiedział sam Trump w mało znanym majowym przemówieniu z kampanii (które później cytuję w książce): „Jedyną ważną sprawą jest zjednoczenie narodu – bo reszta ludzi nic nie znaczy”. Innymi słowy, można podważyć status przynależności do narodu nawet tych, którzy z każdego, prawnego czy moralnego punktu widzenia są realnymi obywatelami, jeśli tylko nie podzielają poglądów populisty na to, jak wspólnota narodowa ma wyglądać.

Każdy populista będzie próbował zjednoczyć swój naród, podtrzymując konfrontację z tymi, których nie uważa za część „prawdziwej Ameryki”, „prawdziwej Turcji” itd. Polaryzacja nie jest dla populistów problemem – to środek do zachowania władzy. Stąd też nad wyraz naiwne jest myślenie, że wcześniej czy później populistyczny polityk „wyciągnie rękę do drugiej strony”. Konflikt jest zdecydowanie dobry dla populistów, dopóki mogą go wykorzystać (szczególnie zaś ciągłą wojnę kulturową), by nieustannie pokazywać, czym jest „prawdziwy naród” i jak bardzo jest potężny.

Mam jednak nie tylko ponure wieści. Wierzę, że z tego annus horribilis 2016 udało nam się wyciągnąć kilka ważnych i konstruktywnych lekcji. Wielu ludziom wydaje się oczywiste, że analizowane w tej książce zjawisko może tylko rosnąć w siłę; w końcu niemal codziennie słuchamy i czytamy o „światowej fali” populizmu. Niemniej pojęcie globalnego trendu „nastrojów antyestablishmentowych” nie jest neutralnym opisem rzeczywistości politycznej. Promują je sami populistyczni liderzy, wraz ze swoistą teorią domina. Marine Le Pen wykrzykiwała na spotkaniu europejskich populistów w niemieckiej Koblencji w styczniu 2017 roku, że „rok 2016 był rokiem przebudzenia świata anglosaskiego. Jestem pewna, że w roku 2017 przebudzą się narody Europy kontynentalnej”. Nigel Farage, któremu wyraźnie nie wystarczały porównania do domina czy zwykłych fal, mówił o „tsunami”, a także – swobodnie mieszając metafory – chwalił włoskich wyborców, odrzucających reformę konstytucyjną premiera Matteo Renziego, za wypalenie z „bazooki” w Europę.

Wszystkie te barwne i mniej lub bardziej kiczowate obrazki są głęboko zwodnicze. Farage sam nie sprokurował Brexitu. Aby uczynić „wyjście” rzeczywistością, potrzebował sojuszników wśród Torysów, takich jak Boris Johnson czy Michael Gove – tego drugiego może najbardziej ze wszystkich. Johnsona uważano bowiem za raczej ekscentryczną postać, podczas gdy Gove uchodził za intelektualnego zawodnika wagi ciężkiej w rządzie (wcześniej był ministrem edukacji, a następnie sprawiedliwości). Kiedy Gove powiedział, żeby ludzie nie ufali ekspertom, to coś znaczyło – w końcu sam był ekspertem. Co jeszcze ważniejsze, Brexit wcale nie był efektem spontanicznych odruchów wykluczonych przeciw establishmentowi. Eurosceptycyzm, będący niegdyś marginalną opcją wśród brytyjskich konserwatystów, przez lata karmiły tabloidy i politycy w rodzaju Davida Camerona, którzy sami nie byli przekonani do opuszczenia UE, ale z czysto oportunistycznych powodów nie przestawali powtarzać standardowych mantr o tym, jak zła jest Bruksela.

Ten sam argument broni się po drugiej stronie Atlantyku. Trump nie wygrał jako zewnętrzny kandydat jakiegoś populistycznego ruchu spoza dwóch głównych partii. Tak jak Farage miał swojego Johnsona i Gove’a, tak Trump mógł liczyć na błogosławieństwo establishmentowych Republikanów, jak Newt Gingrich (kolejny poważny konserwatywny intelektualista), Chris Christie czy Rudy Giuliani. To prawda, że wielu czołowych Republikanów oponowało przeciwko kandydaturze tego handlarza nieruchomościami. Partia nigdy go jednak nie wydziedziczyła, a to partyjna przynależność jest jednym z najważniejszych czynników decydujących o wyniku: 90 procent zadeklarowanych Republikanów zagłosowało na Trumpa. Nietrudno zgadnąć, że tylko część z nich zagłosowałaby na niego tak, jak kiedyś Amerykanie zagłosowali na przerobionego w zbawcę narodu biznesmena Rossa Perota (którego kandydatura pozapartyjna pomogła Billowi Clintonowi wygrać wybory w roku 1992). Krótko mówiąc, bez Partii Republikańskiej Trump nie byłby dziś prezydentem.

Obraz domina i fali został już zresztą empirycznie podważony. W Austrii, gdzie w wyborach prezydenckich w grudniu 2016 roku powszechnie spodziewano się zwycięstwa skrajnie prawicowego populisty Norberta Hofera, pulę zgarnął polityk Zielonych, Alexander Van der Bellen. Coś, co może się zdawać zaledwie wyskokiem w ramach wielkiego trendu populistycznego, niesie w rzeczywistości ważną lekcję dla całego Zachodu. Przeciwko Hoferowi wprost wystąpiło wielu polityków konserwatywnych, zwłaszcza lokalnych burmistrzów i innych polityków z prowincji, którzy byli dla Austriaków mieszkających na wsi wiarygodni – inaczej niż liderzy Zielonych przywiezieni w teczce z Wiednia. Przepaść między prowincją głosującą na populistów i miastami sprzyjającymi liberałom – tak wyraźnie widoczna przy głosowaniu za Brexitem i za Trumpem – nie jest czymś nieuniknionym. Co więcej, kampania Van der Bellena zmobilizowała wielu obywateli do tego, by zwrócić się ku ludziom, z którymi zazwyczaj nie mają kontaktu. Mieli nawet ulotki tłumaczące, jak rozmawiać konstruktywnie ze zwolennikami Hofera – żeby np. nie oskarżać ich od razu o ksenofobię czy faszyzm. Populizm można zatrzymać.

Kluczową sprawą jest to, aby nie koncentrować się wyłącznie na partiach populistycznych i ekstremistycznych. Należy przyglądać się również innym politykom, a zwłaszcza patrzeć na to, czy konserwatyści są gotowi z populistami kolaborować. Musimy być też świadomi, że czasem nominalnie konserwatywne czy chadeckie partie głównego nurtu same zamieniają się w populistów i podważają w ten sposób zgrabny podział na establishment i jego wrogów. Fidesz Viktora Orbána nie zawsze był partią populistyczną, jeszcze w 2010 roku nie prowadził populistycznej kampanii wyborczej. Dopiero po wyborach Orbán zmienił się w głęboko nieliberalnego, antyunijnego lidera, który systematycznie podkopuje reguły rządów prawa i demokracji we własnym kraju. Podobnie Prawo i Sprawiedliwość Jarosława Kaczyńskiego w wyborach z jesieni 2015 roku ukazywało swą umiarkowaną twarz, by okazać się partią w pełni populistyczną i pójść ścieżką Orbána tuż po tym, jak zdobyła większość.

To jasne, że nie ma prostego panaceum na populizm. Nie ma podręcznikowych wytycznych zwyciężania populizmu w dziesięciu zwięzłych punktach do szybkiego przeczytania. Ale nie jesteśmy też zupełnie bezradni ani nawet zdezorientowani. Zachęcajcie polityków, by rozmawiali z populistami, ale nie mówili jak populiści. Przyglądajcie się potencjalnym kolaborantom po stronie konserwatystów i próbujcie ich odwodzić od współdziałania z populistami (oczywiście, jeśli tamci przestaną być populistami, czyli przeciwnikami pluralizmu, współpraca z nimi w demokracji jest w pełni prawomocna). Nie lekceważcie wyborców populistów, uznając ich za „godnych pożałowania”, jak uczyniła to Hillary Clinton we wrześniu 2016 roku. Rozmawiajcie z ludźmi, z którymi normalnie nie mielibyście kontaktu. Jeśli macie dobre powody, by sądzić, że padli ofiarą niesprawiedliwości, domagajcie się od swego rządu czy partii, by te niesprawiedliwości naprawić.

Wiedeń, styczeń 2017 roku

WPROWADZENIECzy każdy jest populistą?

W żadnej amerykańskiej kampanii wyborczej nie przywoływano pojęcia „populizm” równie często, jak w tej rozegranej w latach 2015–2016. Etykietę „populisty” przypisano zarówno Donaldowi Trumpowi, jak i Berniemu Sandersowi. Terminu tego używa się zazwyczaj jako synonimu „antyestablishmentu”, w oderwaniu od jakichś konkretnych idei politycznych; ich treść, w przeciwieństwie do postaw, zdaje się po prostu nie mieć znaczenia. Termin ten kojarzy się więc głównie z określonymi nastrojami i emocjami: populiści są „wściekli”, ich wyborcy z kolei są „sfrustrowani” albo odczuwają „resentyment”. Podobne tezy głosi się na temat liderów politycznych w Europie i ich wyborców: mianem populistów powszechnie określa się np. Marine Le Pen czy Geerta Wildersa. Obydwoje politycy są wyraźnie prawicowi. Jednocześnie, tak jak w przypadku Sandersa, buntowników lewicowych również określa się w ten sposób, np. grecką Syrizę, lewicową koalicję, która przejęła władzę w styczniu 2015 roku, czy hiszpański Podemos, którego z Syrizą łączy zasadniczy sprzeciw wobec polityki oszczędnościowej Angeli Merkel jako odpowiedzi na kryzys strefy euro. Obydwa ugrupowania – zwłaszcza Podemos – przywołują jako inspirację „różową falę” w Ameryce Łacińskiej, czyli sukcesy populistycznych liderów w rodzaju Rafaela Correi, Evo Moralesa i przede wszystkim Hugo Cháveza. Ale co właściwie wspólnego mają ze sobą ci wszyscy aktorzy polityczni? Jeśli zgodzimy się z Hanną Arendt, że osąd polityczny to zdolność budowania trafnych rozróżnień, to tak powszechne łączenie lewicy z prawicą przy okazji rozmów o populizmie powinno nas skłonić do refleksji. Czy wszechobecność diagnoz tak przecież rozmaitych zjawisk jako „populizmu” nie oznacza porażki naszego osądu politycznego?

Książka ta zaczyna się od obserwacji, że niezależnie od tego, jak wiele mówilibyśmy o populizmie – bułgarski politolog Iwan Krastew, jeden z najbardziej przenikliwych analityków współczesnej demokracji, nazwał wręcz naszą epokę „wiekiem populizmu” – nie jest bynajmniej jasne, że naprawdę wiemy, o czym jest mowa1. Nie dysponujemy żadną teorią populizmu i wygląda na to, że brakuje nam spójnych kryteriów, by jakkolwiek sensownie rozstrzygać, kiedy jakiś aktor polityczny staje się populistą. W końcu każdy polityk – zwłaszcza w warunkach demokracji sondażowej – stara się odwoływać do „ludzi”, każdy stara się przekazać opowieść zrozumiałą dla możliwie wielu obywateli, każdy chce być wrażliwy na to, jak myśli, a zwłaszcza co czuje „szary człowiek”. Może populista to po prostu skuteczny polityk, którego akurat nie lubimy? Może sam zarzut o „populizm” jest populistyczny? A może populizm to właśnie „autentyczny głos demokracji”, jak twierdził Christopher Lasch?

Celem tej książki jest pomóc nam rozpoznać populizm i sobie z nim radzić. Chcę to uczynić na trzy sposoby. Po pierwsze, chciałbym opisać, jaki rodzaj aktorów politycznych można zakwalifikować jako populistów. Twierdzę, że krytyka elit to konieczny, ale niewystarczający warunek, by zaliczyć kogoś do populistów. W przeciwnym razie każdy, kto krytykuje status quo np. w Grecji, Włoszech czy w Stanach Zjednoczonych, z definicji byłby populistą – a cokolwiek nie myślimy o Syrizie, wojowniczym Ruchu Pięciu Gwiazd Beppe Grilla czy o Sandersie, trudno zaprzeczyć, że ich zarzuty wobec elit często są uzasadnione. Również niemal każdy kandydat na prezydenta Stanów Zjednoczonych musiałby być populistą, gdyby wystarczył do tego krytycyzm względem aktualnych elit: w końcu każdy przecież startuje „przeciwko Waszyngtonowi”.

Oprócz bycia przeciw elitom, populiści są zawsze przeciw pluralizmowi. Twierdzą, że to oni i tylko oni reprezentują naród. Przypomnijmy sobie, jak turecki prezydent Recep Tayyip Erdoğan na kongresie partii zwrócił się do swych licznych krytyków w kraju: „Naród to my. A wy kim jesteście?” Wiedział oczywiście, że jego przeciwnicy również są Turkami. Roszczenie do wyłącznej reprezentacji nie ma charakteru empirycznego, lecz wyraźnie moralny. Ubiegając się o stanowiska, populiści ukazują swych politycznych konkurentów jako niemoralną, skorumpowaną elitę; kiedy zaś już rządzą, odmawiają uznania jakiejkolwiek opozycji za prawomocną. Logika populistyczna zakłada, że ktokolwiek nie chce popierać populistycznej partii, nie może być częścią narodu we właściwym sensie – zawsze definiowanego jako prawy i moralnie czysty. Najprościej mówiąc, populiści nie głoszą: „99 procent to my”. Sugerują raczej, że „my to 100 procent”.

Ten rachunek dla populistów zawsze się zgadza, odkąd wszelkie odstępstwa mogą zostać uznane za niemoralne i tym samym wyłączone poza obręb właściwego narodu. W ten sposób populizm jest zawsze formą polityki tożsamości (choć nie wszystkie warianty polityki tożsamości są populistyczne). Z rozumienia populizmu jako wykluczającej formy polityki tożsamości wynika, że populizm może stanowić zagrożenie dla demokracji. Demokracja wymaga bowiem pluralizmu i uznania, że musimy znaleźć uczciwe reguły współżycia jako obywatele wolni, równi, ale też z konieczności różni. Idea jednolitego, homogenicznego, autentycznego narodu jest fantazją; jak stwierdził kiedyś filozof Jürgen Habermas, „lud” występuje wyłącznie jako mnogość. To również fantazja niebezpieczna, bo populiści nie tylko żerują na konfliktach i podsycają polaryzację, ale też swoich przeciwników politycznych traktują jako „wrogów narodu” i dążą do ich wykluczenia.

Nie znaczy to, że każdy populista będzie wysyłał swych przeciwników do gułagu albo budował mur wzdłuż granic kraju. Populizm nie ogranicza się jednak do nieszkodliwej retoryki wyborczej czy zwykłego protestu, który wypala się, gdy tylko populista zdobędzie władzę. Populiści potrafią rządzić, wciąż pozostając populistami. I to na przekór potocznej mądrości, wedle której populistyczne partie protestu same się unicestwią, gdy tylko wygrają wybory – bo przecież z definicji nie można protestować przeciwko samemu sobie, będąc w rządzie. Populistyczne rządy charakteryzują trzy cechy: próby przejęcia aparatu państwa, korupcja i „masowy klientelizm” (przehandlowywanie korzyści materialnych bądź przysług biurokratycznych w zamian za polityczne poparcie obywateli, którzy stają się „klientami” populistów) oraz systematyczne wysiłki na rzecz stłamszenia społeczeństwa obywatelskiego. Oczywiście, wielu polityków autorytarnych czyni podobnie. Różnica polega na tym, że populiści uzasadniają swoje postępowanie, twierdząc, że są wyłącznymi reprezentantami narodu, co pozwala im działać w sposób otwarty. To wyjaśnia, dlaczego ujawnione przypadki korupcji rzadko zdają się szkodzić populistycznym liderom (pomyślmy tylko o Erdoğanie w Turcji czy skrajnie prawicowym Jörgu Haiderze w Austrii). W oczach zwolenników „oni robią to dla nas”, jedynych autentycznych członków narodu. W rozdziale drugim pokazuję, w jaki sposób populiści piszą nawet konstytucje (z Wenezuelą i Węgrami służącymi za najbardziej wyraziste przykłady). Wbrew wizerunkowi populistycznego lidera, który woli pozostać nieograniczony w działaniach i zdaje się wyłącznie na niezorganizowane masy, do których zwraca się bezpośrednio z balkonu pałacu prezydenckiego, tak naprawdę populiści często starają się stworzyć pewne ramy prawne, służące jednak stronniczo wyznaczonym celom. Zamiast być instrumentem ochrony pluralizmu, konstytucje mają za zadanie jego eliminację.

W trzecim rozdziale podejmuję temat niektórych głębszych przyczyn populizmu, w szczególności ostatnich tendencji społeczno-ekonomicznych na całym Zachodzie. Podnoszę kwestię tego, jak można udanie odpowiadać zarówno populistycznym politykom, jak i tym, którzy na nich głosują. Odrzucam tu paternalistyczną postawę liberalną, która tak naprawdę zapisuje na terapię obywateli, „których lęki i gniew trzeba traktować poważnie”, jak również przekonanie, że aktorzy polityczni głównego nurtu powinni zwyczajnie skopiować populistyczne postulaty. Inna skrajna propozycja całkowitego wykluczenia populistów z debaty także nie jest sensowną opcją, gdyż na populistyczną chęć wykluczenia odpowiada się wykluczeniem populisty. Zamiast tego proponuję kilka konkretnych zasad politycznych, według których można się z populistami konfrontować.

Ponad ćwierć wieku temu praktycznie nieznany nikomu urzędnik Departamentu Stanu opublikował słynny i powszechnie niezrozumiany artykuł. Autor nazywał się Francis Fukuyama, a tytuł to oczywiście Koniec historii. Przez