Strona główna » Obyczajowe i romanse » Córka nierządnicy

Córka nierządnicy

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7999-455-7

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Córka nierządnicy

Kasztelan Michał Adler zostaje zamordowany podczas przyjęcia weselnego Bony, przyjaciółki swojej córki, Trudi. Jego żona Maria oraz córki są wstrząśnięte i załamane. Po śmierci kasztelana sytuacja rodziny staje się bardzo ciężka. Wszyscy sądzą, że wdowa ... nie zdoła utrzymać majątku, a ci, których uważała za przyjaciół, okazują się chciwymi zawistnikami. Do tego protektor Adlerów, poprzedni biskup Würzburga, nie żyje, więc nie mają do kogo zwrócić się o pomoc. Jedyną nadzieją wydaje się król Fryderyk. Trudi potajemnie, bez wiedzy matki, udaje się w daleką, pełną niebezpieczeństw podróż, żeby prosić go o wsparcie.

Polecane książki

Artur budzi się ze śpiączki i nie pamięta ostatnich pięciu lat swojego życia, a jego żona i dzieci wydają mu się obcymi ludźmi. Zgodnie z zaleceniami lekarza, który twierdzi, że mężczyzna niebawem odzyska pamięć, wraca z rodziną do swojego domu. Jego także nie pamięta, w dodatku od samego wejścia dz...
Prezentowany leksykon zawiera pojęcia kluczowe dla refleksji nad aktywnością człowieka, w tym nad jego działaniem profesjonalnym. Autor wychodzi od oczywistego, zwyczajowego znaczenia terminu, by w toku syntetycznie przedstawionej refleksji dojść często do znaczeń nowych, nieoczywistych. Leksykon je...
Psychologiczna opowieść o przeżyciach dorastającego chłopca, będącego łącznikiem alternatywnych światów. Simurg, główny bohater doświadcza zakrzywienia rzeczywistości, co chwilę budząc się w podobnym lecz zupełnie innym świecie. Przeplatający się monolog z opowiadaniem o grupie przyjaciół walczącej ...
  Niniejsza książka jest zbiorem artykułów podejmujących niektóre aspekty szkolnych problemów uczniów. Powstała w odpowiedzi na zapotrzebowanie oddolne, jako wynik konsultacji, spotkań, pytań, wątpliwości czy próśb o konkretne propozycje rozwiązań uczniowskich kłopotów w nauce – przedstawianych prze...
Wege kuchnia zwyciężczyni trzeciej edycji MasterChefa! Dominika Wójciak, pasjonatka kulinarnych podróży po świecie i miłośniczka eksperymentów w kuchni, swoją książkę podzieliła na warzywne rozdziały: od buraka i ziemniaka, przez rabarbar i bób po dynię, fasolę i cukinię....
Oddajemy do rąk Czytelników kolejne wydanie dużego komentarza do kodeksu postępowania cywilnego. Autorstwo najwybitniejszych autorytetów polskiego prawa procesowego cywilnego oraz długoletnia obecność dzieła na rynku wydawniczym gwarantują najwyższy poziom merytoryczny i edytorski publikacji. ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Iny Lorentz

Tytuł oryginału:

DIE TOCHTER DER WANDERHURE

Copyright ©2008 Knaur Verlag.

Ein Unternehmen der Droemerschen Verlagsanstalt Th. Knaur Nachf. Gmbh & Co.KG, München

Copyright © 2010 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2010 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga

Projekt okładki: Wydawnictwo Sonia Draga

Zdjęcie na okładce: CORBIS

Redakcja: Małgorzata Kur

Korekta: Radosław Ragan, Iwona Wyrwisz, Jolanta Olejniczak-Kulan

ISBN: 978-83-7999-455-7

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o. o.

Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice

tel. 32782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:info@soniadraga.pl

www.soniadraga.pl

E-wydanie 2015

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

CZĘŚĆ PIERWSZATrudi

Frankonia, w roku Pańskim 1444

1.

Trudi odgarnęła włosy z twarzy i z rozmarzeniem spojrzała na Georga von Gressingena. Do tej pory nie spotkała jeszcze żadnego mężczyzny, który by tak doskonale ucieleśniał ideał szlachetnie urodzonego rycerza. Był minimalnie wyższy od niej, a przy tym smukły i sprężysty jak brzózka. Ciemnoblond włosy okalały jego szczupłą twarz, a niebieskie, błyszczące oczy patrzyły na nią z takim uwielbieniem, że z wrażenia jej serce topniało jak masło wystawione na słońce. Kochała go i tak samo jak on pragnęła pocałunku, o który ją poprosił.

Nie chciała jednak, by sukces przyszedł mu za łatwo. Gdy próbował ją objąć, prześlizgnęła mu się zwinnie pod rękoma. Kątem oka dostrzegła, że zaskoczony jej unikiem stracił równowagę, i szybko obróciła się na pięcie, żeby wyglądało to tak, jakby zamierzał rzucić się przed nią na kolana.

– Dobrze tak panu! – roześmiała się, po czym odwróciła i wbiegła między drzewa.

Za to jej przyjaciółka, Bona, pozwoliła Hardwinowi von Steinsfeldowi na delikatne muśnięcie warg. Widząc, co Trudi wyczynia ze swym adoratorem, wyrwała się z ramion Hardwina i pobiegła za nią.

– To było na żarty! – zawołała i spojrzała za siebie. Hardwin nie mógł jej już widzieć w gęstwinie drzew i krzewów. Dostrzegła jeszcze, jak Georg von Gressingen podnosi się z kolan i rozeźlony patrzy na miejsce, w którym zniknęła Trudi pośród leśnej roślinności.

– Dlaczego nie pozwoliłaś kawalerowi Georgowi, by cię pocałował, jak o to prosił? – zapytała. Trudi nie odpowiedziała, miast tego pobiegła dalej w głąb lasu.

Bona ociągała się, ponieważ pragnęła jeszcze raz poczuć miękkie wargi Hardwina na swoich ustach. Chciała, by jej małżonkiem został właśnie ktoś taki. Niestety Moryc von Mertelsbach, narzeczony, którego wybrał dla niej ojciec, mógłby być jej dziadkiem! Jego słowom towarzyszył charkot, jaki wydaje z siebie rozdrażniony pies łańcuchowy, podczas gdy głos Hardwina brzmiał łagodnie i miło. Bonę przerażała myśl, że będzie musiała poślubić nieatrakcyjnego wdowca i na dodatek zastąpić matkę całkiem pokaźnej gromadce jego dzieci.

Te perspektywy sprawiały, że gorąco zazdrościła Trudi. Jej przyjaciółka nie miała takich zmartwień. Wprawdzie pan Georg jeszcze nie wyjawił w Kibitzsteinie swoich zamiarów i nie poprosił Michała Adlera o rękę córki, jednak na pewno wkrótce to zrobi. Pozycja społeczna i pochodzenie młodzieńca przemawiały za tym, że rycerz Adler chętnie uczyni go swym upragnionym zięciem, więc pewnie jeszcze w tym roku, a najpóźniej w następnym, młodzi się pobiorą.

Bona próbowała znaleźć pocieszenie w myśli, że Georg von Gressingen zainteresował się Trudi ze względu na jej pokaźny posag. Tak przynajmniej słyszała od ojca. Być może więc Georg nie był aż tak zakochany, jak to okazywał. Rodzice Trudi dawali córce w wianie, prócz feudalnej zwierzchności nad posiadłością Windach, skrzynię pełną błyszczących guldenów. Przy takim posagu mężczyzna ubiegający się o rękę panny powinien szczególnie się starać, by pozyskać względy wybranki. Mimo iż Bona ma wnieść w związek małżeński z Morycem dwie wsie, wdowiec wcale nie zabiega o jej przychylność.

Bona uważała się za pokrzywdzoną przez los. Dogoniła Trudi i zirytowana dała jej kuksańca:

– Mogłabyś być trochę bardziej przystępna, przecież kawaler Georg i tak wkrótce będzie twoim mężem!

Trudi z uśmiechem potrząsnęła głową.

– Ale jeszcze nie jest. Poza tym uważam, że powinien się bardziej starać, żeby zasłużyć na pocałunek ode mnie.

Bona cicho prychnęła, wypatrując między drzewami sylwetek towarzyszy. Nie mogła niczego dojrzeć, ale słyszała głosy mężczyzn oraz trzaskanie gałązek pod ich nogami. Prawdopodobnie przeszukiwali teraz fragment lasu po prawej stronie i nieprędko je znajdą.

Bona zastanawiała się, czy nie powinna zrobić czegoś, by zwrócić ich uwagę. W tym czasie Trudi oderwała listek dębu, roztarła go w palcach i wdychając ostry, lekko szczypiący zapach, stwierdziła:

– Powinnyśmy wracać do zamku. Dwóm pannom nie wypada chodzić samym po lesie, bez służących, a do tego jeszcze w towarzystwie młodych panów.

Następnie chwyciła fałdy długiej zielonej sukni i ruszyła po wilgotnym mchu w kierunku zamku należącego do ojca Bony.

Wtem znowu do uszu dziewcząt dobiegły głosy. Zatrzymały się. Georg von Gressingen wraz ze swym towarzyszem ciągle jeszcze zajęci byli szukaniem dziewcząt. Teraz znajdowali się dokładnie przed nimi.

– Żeby dojść do domu, musimy obejść ich łukiem – szepnęła Trudi do towarzyszki.

Bona zagryzła wargi i zdławiła w sobie irytację. Jej przyjaciółka zepsuła całą przyjemność. Nareszcie Bonie udało się wymknąć spod surowej kurateli ojca, by robić to, na co ma ochotę, a Trudi już chciała wracać do zamku, gdzie w towarzystwie tak ekscytujących mężczyzn jak Georg i Hardwin będą mogły jedynie skromnie spuszczać oczy. Miast Hardwina grubiańsko przyciągnie ją do siebie i pocałuje Moryc von Mertelsbach, któremu śmierdzi z ust i który traktuje ją, swoją narzeczoną, jak nabytą klacz, a nie jak kogoś, kto ma uczucia i pragnienia.

Stanęła i z uporem w głosie powiedziała:

– Chce mi się pić!

Jej głos zabrzmiał głośniej, niż życzyłaby sobie tego Trudi.

– Bądź ciszej, bo panowie nas usłyszą!

– No i co by to szkodziło? Przynieśliby nam coś do picia i odprowadzili do domu. – Bona nie chciała rezygnować z przygody. Wzięła Trudi pod ramię i wskazała polanę. – Widzisz to piękne miejsce? Chciałabym tu trochę odpocząć!

Trudi rozejrzała się niepewnie.

– Hardwin i Georg zaraz nas tu odnajdą!

– Jeśli o mnie chodzi, to bardzo dobrze. Powiedziałam, że chce mi się pić. Nie chcę spragniona iść do domu pod górę tą stromą drogą. A do folwarku nie mogę pójść. Co by ludzie w wiosce powiedzieli, gdyby zjawiły się tam dwie panny bez towarzystwa i na dodatek bez pieniędzy?

Bona przemilczała fakt, że tamtejsi chłopi byli poddanymi pańszczyźnianymi jej ojca i w każdej chwili poczęstowaliby ją kubkiem wina.

Trudi wsłuchiwała się w odgłosy, które do nich docierały – wyglądało na to, że młodzi mężczyźni raczej się od nich oddalają. Jednocześnie usłyszała plusk strumyka i miała nadzieję, że Bona zadowoli się łykiem wody.

Chciała podejść do źródła, ale przyjaciółka ją powstrzymała:

– Nie mam zamiaru pić wody. Chcę napić się wina!

Bona wypowiedziała te słowa tak głośno, że mężczyźni musieli je usłyszeć.

Trudi spojrzała na nią ze złością, ale w oczach przyjaciółki wyczytała niemą prośbę, usiadła więc na mchu i zaczęła niezdecydowanie skubać listki borówki.

2.

Wydaje mi się, że one są tam, z przodu! – Hardwin von Steinsfeld chciał ruszyć w kierunku, z którego dobiegł go głos Bony.

Powstrzymał go cichy śmiech Gressingena:

– Mój drogi, nie bądź taki niecierpliwy. Trzeba się delektować polowaniem, nieważne, czy to polowanie na jelenia, dzika czy kobietę!

– Nie chcesz chyba małego flirtu z dwiema ładnymi dziewczętami porównywać z polowaniem? – zaprotestował Hardwin.

Georg przybrał protekcjonalny wyraz twarzy.

– Dlaczego nie? Powiedz, co chcesz zrobić, gdy znajdziemy się z powrotem w ich towarzystwie.

– Najpierw przeproszę Bonę i Trudi za nasze niestosowne zachowanie. Obawiam się, żeśmy je przestraszyli.

Georg von Gressingen potrząsnął pobłażliwie głową.

– Nie, mój drogi. Nie po to wywabiłem je na taką odległość od zamku, żeby teraz odgrywać rolę grzecznego służącego.

– Wywabiłeś? Przecież spotkaliśmy się z nimi przypadkiem! – wykrztusił osłupiały Hardwin.

Gressingen roześmiał się drwiąco.

– To ty tak sądzisz! Sam im poradziłem, żeby się udały na przechadzkę, gdy ich ojcowie z moim stryjem, twoją matką i kilkoma innymi gośćmi będą toczyć dysputy. Obie panny są jak krągłe jabłuszka, które dojrzały do tego, by je zerwać. A my dwaj to uczynimy. Teraz mamy czas i okazję. Czyżby cię nie kusiło, by zadrzeć suknię Bony i zrobić to, co Adam robił z Ewą?

Hardwin z lękiem patrzył rozmówcy w twarz:

– Chcesz gwałtem posiąść córkę rycerza Ludolfa, i to na dodatek tu, na jego ziemi? Byłaby to podłość…

– Nic z tych rzeczy – przerwał mu w pół zdania Georg. – Gdyby dziewczyny tego nie chciały, toby nie czekały na nas w lesie, lecz już dawno poszłyby do zamku albo przynajmniej wróciły na drogę. One mają nadzieję, że je znajdziemy. Nie bój się, dostaniesz swoje. Odstąpię ci Bonę, bo ja mam większą ochotę na dziewicę Hiltrudę.

I na jej posag, dodał w duchu. Dochody z jego majątku ledwo wystarczały na wyżywienie, a zaciągane w ciągu ostatnich lat długi były tak wysokie, że groziła mu całkowita ruina. Pilnie potrzebował bogatej narzeczonej, jednak łatwiej byłoby znaleźć perłę w muszli niż takie dziewczę wśród córek frankońskich rycerzy. Trudi Adler była jedyną dziedziczką, jaką znał, nadającą się pod tym względem na jego żonę. Dlatego już przy pierwszym spotkaniu stanął w konkury i próbował zyskać jej przychylność. Poza tym była urodziwsza od większości dziewcząt, które brał pod uwagę jako potencjalne narzeczone. Uroda w parze z odpowiednim pochodzeniem społecznym była w jego mniemaniu miłym dodatkiem do pieniędzy. Dzisiaj zastawił na nią wnyki i tak mocno je zaciśnie, że mu się ta majętna gołąbeczka już nie wymknie! Wiedział jednakże, że matka panny niechętnie go widziała w charakterze konkurenta. Gdy bywał na zamku Kibitzstein, dała mu to odczuć – uprzejmie, choć jednoznacznie. Ale jak Maria Adler się dowie, że już cieleśnie obcował z jej córką, nie będzie mogła stanąć na drodze małżeństwu.

Hardwin nadal miał wątpliwości.

– Przecież ty nawet nie jesteś zaręczony z Trudi! A jeśli chodzi o Bonę, to ona ma poślubić tego starego capa Mertelsbacha.

– Małżeństwo Bony z Mertelsbachem powinno być dla ciebie dodatkowym powodem, by podarować jej przynajmniej godzinkę przyjemności…

Gressingen poklepał przyjaciela po ramieniu dla dodania mu odwagi, a potem pociągnął go za sobą. W głębi duszy odczuwał pogardę dla tego durnia, który chciał uszanować prawa zgrzybiałego starca. Rodzina Gressingena już od wielu lat była uwikłana w spory z Mertelsbachem. I chociażby z tego powodu pragnął, by rycerz zamiast cnotliwej dziewicy jako drugą żonę dostał kobietę zhańbioną.

– Sądzisz, że Bona pozwoli mi wejść między swe uda, chociaż jest zaręczona z rycerzem Morycem? – W głosie Hardwina było słychać napięcie. Młodzieniec odruchowo oblizał językiem wargi.

Gressingen pojął, że młodzik, który jeszcze nawet nie był pasowany na rycerza, znajduje się w stanie podniecenia, w który chciał go wprowadzić.

– Właśnie dlatego, że jest zaręczona z tym starym capem, otworzy przed tobą uda. Ale uważaj! Niecierpliwość jest zgubna. Dziewice są szczególne, z jednej strony pragną, by posiadł je mężczyzna, z drugiej strony boją się tego. Przyglądaj mi się, dam ci znak, kiedy będziesz mógł wyciągnąć swój taran i przystąpić do ataku.

Hardwin von Steinsfeld miał dwadzieścia lat, a więc był tylko cztery lata młodszy od swego towarzysza, ale pod względem doświadczenia dzielił ich dystans czterech dziesięcioleci. Matka trzymała go krótko, jego kontakty z płcią przeciwną ograniczały się do jednego razu w zeszłym roku, kiedy to starsza już służąca podciągnęła dla niego na kopce siana spódnicę, a on prawie w tym samym momencie trysnął w jej wnętrze. Na wspomnienie drwiny, jaka spotkała go ze strony tej kobiety, ciągle jeszcze krew napływała mu do policzków. Postanowił więc twardo, że nie da Bonie najmniejszego powodu do żartów. Ale nie był pewien, czy naprawdę chce się do niej zbliżyć. Była nie tylko narzeczoną innego mężczyzny, lecz również, podobnie jak Trudi, jego bliską przyjaciółką, którą znał od dzieciństwa. Gdyby zrobił z nią to samo co ze służącą, splamiłby ich przyjaźń.

Georg von Gressingen domyślał się, że Hardwina dręczą wyrzuty sumienia, i to go irytowało. Jeśli chce na zawsze związać się z Trudi, musi skorzystać z dzisiejszej okazji. Nie może stracić szansy przez tego wahającego się młodzieniaszka! Dlatego idąc w kierunku polany, na której czekały na nich dziewczęta, podsycał namiętność przyjaciela nieprzyzwoitymi uwagami.

3.

Kiedy młodzieńcy się pojawili, Bona rzekła do nich ze zniecierpliwieniem:

– Panowie, czemu tak późno? My tu umieramy z pragnienia!

Hardwin natychmiast pospieszył ku źródłu, żeby zaczerpnąć wody dla Bony. Jego towarzysz stwierdził, że nie poradzi sobie z Trudi tak łatwo – panna wyglądała jak sarenka gotowa do ucieczki. Rozeźlony zaczął się zastanawiać, w jaki sposób ją sobie podporządkuje.

Gdy Hardwin wracał z wodą w dłoniach złożonych w czarkę, by zwilżyć wargi Bony, Georg nagle go zatrzymał.

– Ależ nie, mój drogi! Nie możesz częstować tych młodych dam zwykłą wodą, jakby to były służące.

Hardwin zdziwił się.

– Ale panna Bona jest przecież spragniona…

– Woda jest odpowiednia dla służących, damy piją wino. Kawałek stąd jest wieś. Któryś z chłopów na pewno sprzeda ci dzban wina, a jeszcze lepiej dwa. I przynieś kubki dla pań. Nie będą przecież piły z dzbana.

– Na pewno nie będziemy, kawalerze Georgu. – Bona pożałowała w tym momencie, że troskliwość Gressingena nie dotyczyła jej, lecz Trudi. Wprawdzie Georg był niższy od Hardwina, ale miał ładniejszą twarz, a jego oczy potrafiły schlebiać w tak wspaniały sposób. Dla niego chętnie uniosłaby suknię. Z drugiej strony z młodym Steinsfeldem znała się od dziecka i dość często wyobrażała sobie, jak by to było, gdyby został jej mężem. Teraz jednak była przeznaczona komuś innemu, człowiekowi, do którego nie czuła sympatii, i dlatego pragnęła choć zakosztować pocałunku z przyjacielem młodości – a może czegoś więcej. To jednak będzie możliwe tylko pod warunkiem, że Trudi nie zepsuje całej zabawy ani nie zdradzi się z niczym w domu. Dlatego chciała doprowadzić do tego, by jej przyjaciółka oddała się pieszczotom kawalera Georga.

Hardwin nadal stał z otwartymi ze zdziwienia ustami i wpatrywał się w Bonę, która lekko uniosła materiał sukni, ukazując stopę i kawałek łydki. W końcu Georg dał mu kuksańca.

– No idź i przynieś nam wina! – zawołał.

– Już idę! – Hardwin uwolnił się spod uwodzicielskiego spojrzenia Bony i zniknął między drzewami.

Georg miał nadzieję, że przyjaciel kupi dość wina i po drodze nie rozleje połowy. Przysiadł się do dziewcząt spoczywających na trawie i wytarł czoło, na którym nie było ani kropli potu, chcąc zrobić wrażenie, że jest mu gorąco.

– Mógłby się pośpieszyć. Ja również czuję się wykończony.

– Naprawdę? – zapytała kokieteryjnie Bona.

– Powinnyśmy wracać do zamku. – Trudi wyglądała, jakby w tej chwili chciała wstać i uciec.

Georg szybko chwycił jej dłoń i przytrzymał:

– Powinniśmy przynajmniej zaczekać, aż wróci Hardwin. Byłoby nieuprzejmie wysłać go po wino, a potem zniknąć.

Trudi nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Równie niestosowne było pozostanie tutaj, w lesie, wraz z Boną i dwoma mężczyznami. Matka byłaby zła, gdyby się o tym dowiedziała. Z drugiej strony Trudi nie była już małym dzieckiem, które musi być prowadzone na sznurku, lecz młodą damą, która potrafi o siebie zadbać. Poza tym junkier Georg był prawdziwym szlachcicem, pod jego pieczą czuła się bezpiecznie. Ojciec również byłby tego zdania. Wspomniał przecież już raz, że nie miałby nic przeciwko temu, by Gressingen został jego zięciem.

Trudi mimowolnie analizowała uczucia, jakie żywiła wobec Georga, i poczuła, że serce szybciej jej bije. Jego maniery były bez zarzutu, a przy tym wyglądał wspaniale. Nagle zapragnęła, by nadeszła już chwila, w której poprosi ojca o jej rękę.

Georg obserwował grę uczuć na twarzy Trudi i uśmiechał się. Panna była młoda i naiwna. Jeśli umiejętnie przystąpi do rzeczy, to jeszcze w tej godzinie pozbawi ją dziewictwa. Jednakże nie może zanadto się spieszyć, dlatego na razie zabawiał panny grzecznymi słówkami. Snując żartobliwe opowieści, porównywał w duchu dziewczęta. Obie zaliczały się do najładniejszych panien w okolicy, ale nie były do siebie podobne. Bona miała kształty bardziej krągłe niż jej przyjaciółka, włosy nieco jaśniejsze, a twarz ozdobioną różanymi rumieńcami. Jednakże biorąc pod uwagę postawę i ruchy, Bona mogłaby uchodzić za szczególnie urodziwą wieśniaczkę. Trudi Adler była o wiele bardziej powściągliwa, za to miała więcej klasy i wdzięku. I chociażby z tego powodu musiał ją zdobyć jak najszybciej, bo w każdej chwili na zamku Kibitzstein mógł się zjawić konkurent, który by bardziej niż on przypadł do gustu jej rodzicom. Dlatego był wdzięczny losowi, że stryj Albach został zaproszony do Fuchsheimu i poprosił go o towarzystwo.

Maksymilian von Albach przebywał w tym czasie na zamku z innymi kasztelanami i omawiał sytuację polityczną, która uległa gwałtownej zmianie na skutek poczynań nowego księcia biskupa z Würzburga. Do gości, których przyjmował Ludolf von Fuchsheim, należeli również ojciec Trudi – Michał Adler z Kibitzsteinu, matka Hardwina – Herta von Steinsfeld, oraz nieszczęsny Moryc von Mertelsbach.

W przeciwieństwie do Hardwina, który został przez swą matkę wyproszony z sali, Gressingen powinien brać udział w zgromadzeniu. Odkrył jednak obecność Trudi i stwierdził, że mógłby ten dzień spędzić przyjemniej, niż uczestnicząc w rozmowach starszych zgorzkniałych mężczyzn i Herty von Steinsfeld o ciętym języku.

Udało mu się namówić dziewczęta na spacer, a potem poszedł za nimi wraz z Hardwinem. Dogoniwszy je, młodzieńcy zaczęli z nimi flirtować, ale gdy zażądali całusów, Trudi i Bona uciekły. Bona sprawiała wrażenie gotowej poczuć smak warg Hardwina lub też Georga, w przeciwieństwie do Trudi, która była wprawdzie tylko o rok młodsza od przyjaciółki, lecz w tych sprawach robiła wrażenie dużo płochliwszej. Dlatego Georg czekał niecierpliwie na powrót Hardwina. Po kilku kubkach wina słodka panna z Kibitzsteinu na pewno będzie bardziej przystępna…

4.

Hardwin musiał biec przez całą drogę, ponieważ już po krótkim czasie pojawił się z dużym koszem, zawierającym trzy dzbany dobrze schłodzonego wina i cztery gliniane kubki. Nim postawił kosz na ziemi, już Gressingen sięgnął po dzbanek i napełnił pierwszy kubek. Z przymilnym wzrokiem wręczył go Trudi:

– Twoje zdrowie, panno Hiltrudo. I za twoją urodę!

– A co ze mną? Czy ja nie jestem piękna? – Bona von Fuchsheim poczuła się obrażona, że postawiono ją w cieniu przyjaciółki.

Gressingen rzucił ponaglające spojrzenie Hardwinowi, który chwycił drugi kubek, napełnił go i podał Bonie:

– Ten jest dla was. Pokrzepcie się tym trunkiem, wiedząc, że nie ma tu dziewczyny, która by was przewyższała pod względem wdzięku i urody.

– To niewielka pochwała, skoro prócz mnie jest tu tylko Trudi. – Bona chciała jedynie trochę pokokietować, ale teraz skrzywiła się jej przyjaciółka.

Gressingen spostrzegł to i chwycił dłoń Trudi, mówiąc:

– Jestem zmuszony zaoponować Hardwinowi. Dla mnie nie istnieje żadna dziewczyna, która byłaby piękniejsza od ciebie.

Błysk radości w oczach Trudi dał mu potwierdzenie tego, że obrał właściwą taktykę. Nie miała mu nawet za złe, że przestał się do niej zwracać, jak nakazuje obyczaj, lecz mówił do niej jak do siostry – lub do służącej, jak pomyślała złośliwie.

– Wasze zdrowie! – Trudi stuknęła się z Georgiem von Gressingenem kubkiem i wypiła wino.

Trunek nie był odpowiedni, by ugasić pragnienie. Hardwin wziął sobie do serca słowa Gressingena i przyniósł ciężkie, słodkie wino. Gdyby przyniósł wino o cierpkim smaku, jakie podawane jest zazwyczaj w tej okolicy, wówczas dziewczęta wypiłyby kubek, góra dwa. Miał nadzieję, że Bona po kilku kubkach straci opory i mu się odda, jak to obiecał junkier Georg. Sam też potrzebował wina dla dodania sobie odwagi, chociaż nie chciał się do tego przyznać nawet przed sobą.

Usiadł tuż przy Bonie i dotknął jej delikatnie. Nie odepchnęła go, choć się tego obawiał, i tylko ostrzegawcze spojrzenie Gressingena powstrzymało go przed bardziej śmiałymi poczynaniami. Junkier Gressingen nie interesował się samopoczuciem Bony, która wyglądała, jakby już wkrótce miała lec na plecach, lecz chodziło mu o jego własną ofiarę. Jeżeli Hardwin będzie zbyt nachalny, Trudi gotowa się wypłoszyć i uciec.

Zadbał, by chwilę razem posiedzieli i grzecznie pogawędzili. A przy tym wciąż dolewał Trudi wina i zachęcał do picia. Hardwin brał z niego przykład i wkrótce pierwszy dzban był pusty. Niedługo potem i w drugim niewiele zostało na dnie. U Bony alkohol odniósł już pożądany skutek, bo podciągnęła spódnicę do kolan, by nęcić Hardwina. Trudi natomiast stawała się coraz bardziej milcząca, a w końcu dostała gwałtownego ataku czkawki.

– Napij się zimnej wody albo wyciągnij język najdalej, jak możesz – poradziła jej Bona.

– Nie, od wody lepsze będzie wino! – Hardwin chwycił ostatni dzbanek i chciał napełnić kubek Trudi, ale wylał połowę. Gressingen szybko wyrwał mu naczynie z ręki, by ocalić resztę cennego trunku.

– Na Boga, jesteś całkiem pijany!

– Pijany? Ja? Wcale nie! – Język Hardwina plątał się, a gdy młodzieniec chciał wstać, by udowodnić, że potrafi pewnie stać na nogach, stracił równowagę i upadł na Bonę.

Myśląc, że zrobił to specjalnie, z chichotem włożyła mu rękę między nogi. Przez cienki materiał spodni poczuła podłużny twardy kształt. Hardwin wydał z siebie sapnięcie i stracił wszelkie panowanie nad sobą. Nim Bona się spostrzegła, rzucił ją na plecy i zadarł jej spódnicę. Bez gry wstępnej i bez pieszczenia innych miejsc jej ciała wdarł się między uda panny i wszedł w nią gwałtownym, bolesnym pchnięciem.

Bona wydała z siebie prychnięcie, gdyż inaczej sobie to wszystko wyobrażała. Potem przypomniało jej się, jak pewna zamężna przyjaciółka opowiadała, że za pierwszym razem boli, ale później sprawia rajską przyjemność. Dlatego nie broniła się przed Hardwinem. Wkrótce pierwszy ból ustąpił i nawet poczuła przyjemny ucisk w brzuchu.

Trudi patrzyła wielkimi ze zdumienia oczami na pozbawioną zahamowań parę i w odruchu obronnym zasłoniła się ręką.

– Co oni czynią? – zapytała przerażona.

– To, co dyktuje im serce.

Teraz Gressingen też nie mógł się pohamować. Przyciągnął Trudi do siebie i pocałował ją z dziką namiętnością. Najpierw mu na to pozwoliła, a nawet odpowiedziała na jego pocałunek. Ale gdy próbował jedną ręką pchnąć ją do tyłu, a drugą podnieść jej spódnicę, broniła się.

– Nie, nie! – wołała.

Widok pary, która obok nich bez zahamowań oddawała się namiętności, tak wzburzył krew Gressingena, że najchętniej wziąłby Trudi siłą. Jednak nie mógł sobie na to pozwolić. Z trudem opanował się i spojrzał jej w oczy, mówiąc:

– Umieram z tęsknoty za tobą. Jesteś kobietą, o jakiej zawsze marzyłem. Jeśli mnie teraz od siebie odepchniesz, nie pozostanie mi nic innego, jak poszukać śmierci w bitwie, bo nie zniósłbym, gdybym miał cię stracić.

Trudi próbowała w otumanionej przez wino głowie wykrzesać rozsądną myśl.

– Nie musicie ze mnie rezygnować, kawalerze Georgu. Będę waszą, ale musicie przedtem porozmawiać z moimi rodzicami, żeby nam wyprawili wesele.

– Niezwłocznie z nimi porozmawiam, przysięgam. Błagam cię jednak, wysłuchaj mnie tu i teraz! Nie mogę żyć bez ciebie…

Gressingen modlił się w duchu, żeby wreszcie uległa.

– Chcę do was należeć, ale…

Trudi zaczęła mówić, lecz Gressingen natychmiast jej przerwał:

– Pozwól, że tu i teraz połączy nas miłość, której nikt nigdy nie zdoła zniszczyć.

– Nikt nigdy nie zdoła zniszczyć… – szepnęła Trudi. Właśnie tego pragnęła. Spojrzała na młodego szlachcica i poczuła, że serce jej topnieje. Kochała go i pragnęła dać mu wszystko, czego chciał.

– Poprosicie rodziców o moją rękę? – Pytanie zabrzmiało tak błagalnie, że Gressingen niemal się roześmiał.

– Oczywiście, że to uczynię, najmilsza. Wiesz przecież, jak bardzo pragnę, byś została moją żoną. Nie ma dla mnie większego szczęścia. – Pomyślał przy tym o posiadłości Windach, która miała przypaść jej w spadku, i w duchu sięgał już teraz do skrzyni wypełnionej błyszczącymi guldenami. – Jeśli chcesz, to jeszcze dzisiaj porozmawiam z twoim ojcem – dodał zapalczywie.

Odpowiadało to Trudi, ponieważ w domu, w Kibitzsteinie, czekała matka, a ta z niewyjaśnionych powodów odrzucała junkra. Dziewczyna stanęła prosto i chwyciła dłoń Gressingena, zaklinając:

– Przysięgnijcie mi, że jeszcze dziś poprosicie ojca o moją rękę!

Gressingen klęknął teatralnie przed Trudi i podniósł prawą dłoń.

– Przysięgam całym sercem.

W tym momencie Trudi uległa. Część jej świadomości prawie sparaliżowanej przez wino szeptała jeszcze, że to, co czyni z junkrem, jest niewłaściwe, ale pociąg do niego przeważył wszelkie skrupuły. Jeszcze tego dnia złączą się w jedno przed Bogiem, a wkrótce przed światem. Dlatego pozwoliła, żeby Gressingen ułożył ją na trawie, podniósł spódnicę i wślizgnął się między jej uda. Wino sprawiło, że reagowała powoli i prawie niczego nie czuła. Nawet ból w chwili, gdy w nią wchodził, był przytłumiony. Gdy Gressingen dawał upust swej namiętności, ona czuła rosnące zmęczenie, a w końcu usnęła.

5.

Tuż powyżej lasu wznosił się zamek Fuchsheim. Od czasu jak posiadłość przeszła w spadku na ojca Bony, Ludolfa, czuł się on w tym zakątku kraju równie wolny, jak każdy inny rycerz Rzeszy. Od pewnego czasu w okolicy panował jednak niepokój, ponieważ nowy książę biskup z Würzburga próbował rozszerzać zakres swych wpływów, a przy tym w niewielkim stopniu respektował istniejące prawa. Nawet ci kasztelani, którzy zaliczali się do wolnych rycerzy Rzeszy, czuli na karku oddech chciwego biskupa.

Z tego powodu rycerz Ludolf zaprosił do siebie kilkoro przyjaciół, a także tych kasztelanów, których uważał za sprzymierzeńców. Ku jego rozczarowaniu nie zjawiła się nawet połowa oczekiwanych gości, jednak miał nadzieję, że przynajmniej ci, którzy przybyli, będą trzymać się razem przeciwko poczynaniom würzburskiego metropolity.

Już podczas posiłku padło kilka ostrych słów, ale goście interesowali się przede wszystkim relacjami z ostatniego posiedzenia Reichstagu w Norymberdze, w którym brali udział Michał Adler z Kibitzsteinu i Moryc von Mertelsbach. Biesiadnicy chcieli dowiedzieć się możliwie jak najwięcej o Fryderyku Austriackim, który jako następca swego kuzyna Albrechta został wybrany na króla Niemiec. Michał Adler dobrze znał zarówno króla Albrechta, jak jego teścia i poprzednika, cesarza Zygmunta, i wiele razy brał udział w działaniach wojennych pod ich rozkazami. Za pierwszym razem jako zwykły kasztelan walczył nad Renem z husytami, a później trafił nawet na Węgry, żeby tam po stronie cesarza Zygmunta walczyć z Turkami. Podczas marszu do Czech uratował cesarzowi życie i został za to mianowany rycerzem Rzeszy oraz kasztelanem zamku Kibitzstein. Na Węgrzech Zygmunt obiecał mu dalsze zaszczyty i bogactwa. Jednakże zmarł, nim zdążył dotrzymać słowa, a jego następca Albrecht nie czuł się zobowiązany do spełnienia obietnic.

Dlatego Michał nie przywiózł z tej wojny do domu niczego więcej poza tureckim grotem, który ciągle jeszcze tkwił w jego udzie i powodował ostre bóle, gdy zapowiadało się na zmianę pogody. Tego dnia jednak na niebie świeciło słońce i nic nie wskazywało na to, żeby miały nadciągać deszczowe chmury.

Nawet jeśli przyczyna zjazdu nie była zbyt przyjemna, to Michał cieszył się, że może zasiąść przy jednym stole z sąsiadami i przyjaciółmi i z nimi porozmawiać. Do pełnego zadowolenia brakowało mu tylko Marii, która zraniła się w kolano i musiała zostać w domu. Zamiast niej wziął ze sobą najstarszą córkę. Lecz Trudi mało interesowała się sprawami rycerzy Rzeszy i wolała spędzać czas w towarzystwie Bony. Myśli te przypomniały Michałowi, że od dłuższego czasu nie widział córki.

Pochylił się i trącił gospodarza.

– Wybaczcie, rycerzu Ludolfie, ale nie wiem, gdzie podziewa się moja córka.

Fuchsheim był właśnie pochłonięty interesującą rozmową z opatem Pankracjuszem von Schöbach i pytanie Michała przeszkodziło mu.

– O ile wiem, moja Bona i panna Hiltruda opuściły razem zamek, żeby napić się wina we wsi na dole. Znacie przecież dziewczęta. W domu wprawdzie wszystko lepsze, ale mimo to pożądają rzeczy, które są dostępne gdzie indziej.

Ludolf von Fuchsheim sądził, że tym samym zamknął temat, ale Michał w dalszym ciągu odczuwał wewnętrzny niepokój, który sprawiał, że siedzenie i słuchanie przychodziło mu z trudem. Chociaż miał świadomość, że jego niepokój jest bezpodstawny, to jednak martwił się o Trudi. Maria powiedziałaby, że jego miłość do dziewczyny jest ślepa i gotów jest zaniedbać wszystkie pozostałe dzieci. Jednak z pewnością tak nie było. W jego oczach to Maria odnosiła się do najstarszej córki zbyt surowo. Nakładała na nią coraz więcej obowiązków, nie biorąc pod uwagę, że Trudi po części wciąż była dzieckiem i miałaby może ochotę poswawolić z rodzeństwem.

Westchnąwszy, skierował uwagę na rozmowę, którą właśnie zagaił rycerz Fuchsheim.

– …powiadam wam, jeśli z góry mu się nie postawimy, to nowy biskup pokaże nam, gdzie raki zimują – powiedział gospodarz bez ogródek.

– Nie taki diabeł straszny, jak go malują – stwierdził Moryc von Mertelsbach.

Opat Pankracjusz nie zgadzał się z tą opinią ani na jotę.

– Gotfryd Schenk zu Limpurg jest bardziej chciwy niż dziesięciu innych książąt razem wziętych. Już teraz każe się gronu zaufanych tytułować księciem Frankonii, że niby mu ten tytuł przysługuje.

Opat również zaliczał się do kościelnych dostojników Rzeszy, jednak nienawidził biskupa, od kiedy ten w kilku sprawach wsparł klasztor Schwarzach ze szkodą dla podległego mu klasztoru Schöbach. Dlatego bardziej niż inni rzucał gromy na biskupa.

Michał próbował go powstrzymać. Nawet jeśli przy stole nie siedzieli żadni bezpośredni stronnicy biskupa Gotfryda Schenka, to nie można było wykluczyć, że wszystkie wypowiedziane tu słowa zostaną mu prawie dosłownie przekazane. Maksymilian von Albach był lennikiem kapituły katedralnej w Würzburgu i zdawał sprawozdania księciu biskupowi. A że skłócony był z Morycem von Mertelsbachem, nie będzie miał z pewnością skrupułów, by donieść na gości rycerza Ludolfa. Michał złościł się, że Fuchsheim zaprosił obu na to spotkanie. Dążąc do zgromadzenia jak największej liczby sprzymierzeńców, gospodarz nie pomyślał o niesnaskach między Albachem i Mertelsbachem.

Na szczęście opat Pankracjusz wkrótce sam dostrzegł, że nie zyska wiele samymi skargami, i z powrotem skierował uwagę na gospodarza:

– Mówcie spokojnie, co was dręczy, rycerzu Ludolfie. Wcześniej lub później sprawy te będą dotyczyć wszystkich zgromadzonych przy tym stole.

Fuchsheim pokrzepił się łykiem wina i postawił puchar z hukiem na stole.

– Biskup z Würzburga rości sobie prawa, które mu się nie należą. Mój dziad kupił ten zamek i przynależne do niego tereny za pięćset guldenów od ówczesnego księcia biskupa Manegolda von Neuenburga. Nie wiązało się to z żadnymi zobowiązaniami. Opieczętowany dokument znajduje się w moim posiadaniu. Jednak nasz nienasycony książę miał czelność wezwać mnie do Würzburga, abym złożył przysięgę wierności lenniczej z tytułu użytkowania tych posiadłości. Pytam was, cóż warta jest umowa z jednym księciem biskupem, skoro jego następcy mogą uznać ją za nieważną?

Michał przybrał zamyślony wyraz twarzy. Klasztor Schöbach i pan Ludolf von Fuchsheim byli pierwszymi obiektami chciwości biskupa Schenka. Jeśli Gotfryd Schenk zu Limpurg postawi na swoim, pobudzi to jego apetyt i spowoduje, że będzie chciał więcej i więcej.

– Na waszym miejscu broniłbym ważności umów i poszedłbym do sądu – poradził.

Von Fuchsheim spojrzał na niego jak na niewiele rozumiejącego chłopca.

– Świetna propozycja, zaprawdę, jakby sąd w Würzburgu nie był kontrolowany przez księcia biskupa!

– Jeśli w naszej Frankonii prawo i sprawiedliwość nie mają racji bytu, zwróćcie się do cesarza. – Michał pochodził wprawdzie z Konstancji nad Jeziorem Bodeńskim, ale w ciągu kilkunastu lat spędzonych we Frankonii tak się zadomowił, jakby mieszkał tu od dziecka.

W przeciwieństwie do Fuchsheima opat Pankracjusz potwierdził gorliwie:

– Będziemy musieli zastosować się do tej rady, nawet jeśli pan Fryderyk nie jest zwolennikiem szybkich decyzji.

– Dopóki król nie podejmie decyzji, sprawa będzie w toku, a książę biskup nie może niczego przedsięwziąć, jeśli nie chce ściągnąć na siebie niełaski pana Fryderyka.

Jak większość zgromadzonych przy stole Michał nie potrafił sobie wyobrazić, że Gotfryd Schenk zu Limpurg nie poczeka na cesarski wyrok rozjemczy i postawi wszystkich przed faktem dokonanym.

– Szkoda, że król Albrecht już nie rządzi, albo jeszcze lepiej cesarz Zygmunt. Wy, Adler, znaliście dobrze ich obu i moglibyście wiele dla nas zdziałać.

Opat martwił się, ponieważ stosunki w Rzeszy kilka lat temu zmieniły się na niekorzyść małych majątków. Nie krył przed pozostałymi panami oraz panią von Steinsfeld swojego rozdrażnienia, że oferują mu oraz rycerzowi Ludolfowi tak mało wsparcia.

Ludolf von Fuchsheim myślał podobnie. Kazał służącemu dolać wina i opróżnił puchar do dna. Gdy odstawiane naczynie ponownie huknęło o stół, wszyscy obecni się wzdrygnęli.

– Na naszego Pana Jezusa Chrystusa, Zbawcę Jedynego! Miałem nadzieję, że zawrzemy tu koalicję przeciwko biskupowi z Würzburga. Lecz wy zachowujecie się, jakby was wcale nie obchodziło bezprawie wobec mnie i czcigodnego opata! Powiadam wam jednak, że książę biskup wcześniej czy później wystąpi przeciwko każdemu z was. Jeśli wasze prawa wówczas zostaną naruszone, możecie mieć sami do siebie pretensje o waszą bezczynność!

– Szkoda, że nie przybyło więcej naszych sąsiadów – powiedział Michał. – Przede wszystkim żałuję, że nie ma tu rycerza Hansa von Dettelbacha. On byłby odpowiednim człowiekiem, by nami pokierować.

Moryc von Mertelsbach zaśmiał się krótko:

– Nie miałbym nic przeciwko temu, by pan Hans znalazł się po naszej stronie, jednak nie widzę go jako przywódcy. W tej roli wyobrażam sobie człowieka bardziej energicznego.

Wyniosły wyraz twarzy nie pozostawiał wątpliwości, że miał na myśli siebie.

Wszystko wskazywało na to, że również von Fuchsheim uważał się za najlepszego kandydata do pełnienia przywódczej funkcji. Za to spojrzenia, które opat Pankracjusz i pani zamku Steinsfeld kierowali na Michała Adlera, zdradzały, że ci dwoje właśnie jego uważali za najbardziej odpowiedniego spośród obecnych. Ostatecznie dowiódł już swej odwagi i talentów w walce, a przy tym nie zyskał opinii zwykłego zabijaki, lecz kogoś, kto roztropnie podchodził do sprawy, a broń wyciągał dopiero wtedy, gdy nie było możliwości innego rozwiązania konfliktów.

Wyglądało na to, że łatwiej byłoby uspokoić stado rozjuszonych byków, niż doprowadzić do ugody rycerzy i kasztelanów tej okolicy. Z tego powodu opat Pankracjusz postanowił w drodze do domu zajrzeć na krótko do Kibitzsteinu, żeby porozmawiać z Michałem Adlerem w cztery oczy.

W dalszym ciągu rozmowy przytaczano różne argumenty i kontrargumenty, nie zanosiło się jednak na osiągnięcie jakiegokolwiek porozumienia. Dlatego Michał Adler coraz bardziej pogrążał się we własnych myślach. Sposób postępowania nowego księcia biskupa z Würzburga napawał go troską, w mniejszym stopniu ze względu na Kibitzstein, nadany mu przez cesarza Zygmunta jako lenno, lecz bardziej w związku z kilkoma innymi posiadłościami, które wraz z żoną Marią nabył lub dostał w zastaw od wcześniejszego biskupa Würzburga Johanna von Brunna. Prawdopodobnie nie uda im się uniknąć złożenia nowemu biskupowi przysięgi lenniczej w zamian za prawo do tych ziem. Michał potrząsnął głową, by odgonić nieprzyjemną myśl, i pociągnął łyczek z pucharu. Jednak wino, które von Fuchsheim kazał podać do stołu, straciło dla niego smak. Odstawił prawie pełen puchar z powrotem na stół i rozejrzał się, czy nie usłyszy lub nie zobaczy córki. Żeby dotrzeć do swojej lub Bony komnaty, musiała pójść po schodach na górę, a te przechodziły przez salę rycerską. Zobaczyłby ją więc, gdyby wróciła do zamku. A że jej nie widział, zaczął się poważnie martwić.

6.

Podczas zbliżenia z Boną Hardwin znajdował się w namiętnym odurzeniu, które nie pozwalało mu trzeźwo myśleć. Po osiągnięciu niemal bolesnego szczytowania poleżał jeszcze chwilę na dziewczynie i spojrzał na Georga von Gressingena, który wytrwale i bez pośpiechu kopulował właśnie z Trudi. Hardwin poczuł zazdrość, tym bardziej że Bona pod wpływem wina zrobiła się senna, nadal ponaglała go, by kontynuował. Jednak Hardwin nie był w stanie powtórzyć stosunku. Podniecenie, które dopiero co miało nad nim takie władanie, przerodziło się nagle w strach.

Pomyślał o matce, która mu często powtarzała, żeby się trzymał z dala od służących i swawolnych kobiet, i zapowiedziała, że uprawiać miłość ma dopiero z żoną, którą ona sama dla niego wybierze. Zanim sobie wyobraził, co od niej by usłyszał, gdyby się dowiedziała o tym zdarzeniu, z jeszcze większym lękiem pomyślał, że Bona jest zaręczona z Morycem von Mertelsbachem. Gdyby stary rycerz dowiedział się, co tu zaszło, wszcząłby wojnę z jego rodziną lub znalazł inny sposób, by się zemścić.

Hardwin miał wrażenie, że znajduje się między dwoma kamieniami młyńskimi, które go niechybnie zmiażdżą. W tym czasie Georg von Gressingen doszedł do punktu kulminacyjnego, stęknąwszy po raz ostatni. Wstał z zadowolonym wyrazem twarzy. Poprawiając sobie spodnie, mrugnął do towarzysza:

– Miłość z taką dziewczyną jak Bona to coś innego niż przygoda ze służącą, o której mi opowiadałeś.

Hardwin zerwał się z ziemi i wlepił wzrok w przyjaciela, mówiąc:

– Boże, co my zrobiliśmy? Bona jest córką naszego gospodarza i narzeczoną rycerza Moryca. Obaj zaprzysięgną Steinsfeldowi odwet!

Georg von Gressingen potrzebował chwili, by do niego dotarło, że jego towarzysz ze strachu prawie robi w spodnie. Chwycił Hardwina i potrząsnął nim z wściekłością.

– Uspokój się, ty idioto! Nie możesz cofnąć tego, co się stało. Ale na Boga, zamknij się i nie puszczaj pary z ust. Panna nic nie uczyni z obawy o własną reputację.

– Nie chciałem tego. To ty mnie do tego namówiłeś! Musiałem specjalnie przynieść wina, żebyś mógł je upić. Gdyby nie ty…

Georg wymierzył przyjacielowi siarczysty policzek:

– Czy to ja pozbawiłem Bonę dziewictwa, czy ty? Rzuciłeś się na nią jak zdziczały buhaj. Wziąłbyś ją przemocą, gdyby nie uległa dobrowolnie!

Hardwin zagryzł dolną wargę i walczył ze łzami cisnącymi mu się do oczu.

– Niczego bym nie zrobił, gdybyś ty mnie do tego nie nakłonił. To przez ciebie potraktowałem dziewicę Bonę, jakby była sprzedajną dziewką. Ja…

Gressingen, który zaczął się już obawiać, czy jego towarzysz nie postradał rozumu, uświadomił sobie, że Hardwin ma wprawdzie wygląd dojrzałego mężczyzny, ale w głębi duszy nadal jest dzieckiem. Przy matce takiej jak Herta von Steinsfeld młodzian nie miał możliwości wyrobienia sobie charakteru. Nie potrafił wziąć odpowiedzialności za własne czyny, lecz próbował obarczać winą innych. A przecież podczas spaceru aż płonął z pożądania. Przypominał pieska, będącego ulubieńcem świętej pamięci przeoryszy klasztoru w Hilgertshausen, który gwałcił nogi każdej przybyłej do niej z wizytą osoby.

Rozgniewany Georg chwycił mocno Hardwina, pociągnął go nieco głębiej w las i przycisnął do drzewa. Hardwin nie uczynił najmniejszego gestu w swojej obronie.

– Słuchaj mnie dobrze! Jeśli nas wydasz, pożałujesz. Wtedy nie tylko Fuchsheim i Mertelsbach będą twoimi wrogami, ale ja też. Pamiętaj, że mam świadka. Trudi Adler poświadczy, że widziała, jak napastowałeś pannę Bonę, a ta dla ratowania swojej czci przysięgnie, że wziąłeś ją gwałtem.

– Ale wtedy ty też będziesz spalony! Przecież specjalnie upiłeś córkę Michała Adlera, żeby nie stawiała oporu, gdy się do niej dobierałeś! – Hardwin wypowiedział te słowa z takim zacięciem, jakby wymawiała je jego matka.

Na Gressingenie pogróżka nie zrobiła najmniejszego wrażenia. Jeszcze raz mocno przycisnął Hardwina do drzewa i wycedził przez zęby:

– Moja wina zostanie zmazana w chwili, gdy stanę z panną Hiltrudą przed ołtarzem. Ty jednak będziesz miał na karku rozgniewanego ojca Bony i jej zdradzonego narzeczonego, nie mówiąc o tej jędzy, twojej matce.

– A teraz na dodatek obrażasz moją matkę! – Hardwin był prawie gotowy, by walczyć do ostatniej krwi z młodzieńcem, którego kilka kwadransów temu nazywał swoim najlepszym przyjacielem. Matka wbiła mu do głowy, gdy był jeszcze dzieckiem, że powinien stawać w obronie jej czci. W jego umyśle chęć dobycia broni toczyła zmagania z wpojoną mu powściągliwością i strachem przed ponoszeniem odpowiedzialności. Strach zwyciężył, dlatego spuścił głowę i jęknął z bólu spowodowanego mocnym chwytem Gressingena. – Puść mnie! Niczego nie powiem. To byłoby nierozsądne z mojej strony, nie uważasz?

Georg von Gressingen śmiał się w duchu, że Hardwin ma taki słaby charakter, poklepał go jednak po ramieniu z udaną życzliwością i powiedział:

– Przynajmniej dzisiaj pokazałeś, że jesteś prawdziwym mężczyzną. Panna Bona jeszcze nie raz zatęskni za twoimi uściskami, zwłaszcza wtedy, gdy będzie musiała wpuścić między swe uda starego Mertelsbacha.

Wspomnienie upojnych chwil wyczarowało dziecięcą niemal radość na twarzy Hardwina, a chwilę później młodzian próbował przybrać pozę doświadczonego mężczyzny.

– Nie było źle – potwierdził i poczuł się pojednany z Gressingenem. – Co teraz zrobimy? Poczekamy, aż obie panny się obudzą?

Gressingen odsunął gałąź, spojrzał na polankę i spostrzegł, że Bona również śpi. Dzięki temu łatwiej im przyjdzie wślizgnąć się do zamku, nie zwracając niczyjej uwagi. Gdyby wrócili w towarzystwie panien, ten i ów mógłby zacząć coś podejrzewać. Nawet jeśli dogada się z Michałem Adlerem, to obecność Bony mogłaby przynieść mu kłopoty, albowiem panowie Fuchsheim i Mertelsbach nie dadzą się tak łatwo wyprowadzić w pole. Potrząsnął więc przecząco głową i powiedział:

– Zanieś koszyk i dzbanki po winie z powrotem do wsi. Potem wróć na zamek i połóż się. Wypiłeś sporo wina, a twoja matka, o ile wiem, tego nie pochwala.

– Racja! Gdyby to od niej zależało, piłbym tylko wodę jak wół.

Hardwin miał ochotę dalej się użalać, lecz Gressingen ponaglił go:

– Później pogadamy. Jak będziesz dłużej zwlekał, to matka cię przyłapie.

Hardwin przeraził się i szybko zebrał dzbanki i kubki do koszyka. Choć było mu spieszno, zerkał od czasu do czasu na Bonę, która leżała z odsłoniętym sromem. Sprawiała wrażenie, że we śnie jeszcze raz przeżywa spółkowanie. Dopiero gdy Gressingen po raz kolejny go ponaglił, Hardwin odwrócił wzrok od ponętnego widoku i pobiegł w kierunku wsi.

Widok Bony nie był obojętnym także dla Gressingena, który przez moment walczył z pokusą, by skorzystać z okazji i posiąść pannę. Jednak miał ważny powód, by tego nie robić, a tym powodem była Hiltruda Adler. Gdyby się obudziła i zobaczyła, jak jej narzeczony zabawia się z jej przyjaciółką, mogłaby w porywie zazdrości zrobić coś, co by mu zaszkodziło.

Dlatego Gressingen podszedł do Bony i obciągnął jej sukienkę, przysłaniając nogi. To samo zrobił z Trudi. Gdyby ktoś przypadkiem przechodził, miałby wrażenie, że obie panny dopadło podczas spaceru zmęczenie i położyły się w trawie, by uciąć sobie drzemkę.

7.

Trudi otworzyła oczy i zdziwiona rozejrzała się dookoła. W jaki sposób znalazła się w lesie? I dlaczego dzwoni jej w głowie, jakby ktoś uderzył ją młotkiem? Potem poczuła mdłości. Ledwie zdążyła usiąść gdy żołądek pozbył się swej zawartości w bolesnych skurczach. Wymioty jeszcze nasiliły ból głowy i uniemożliwiły zebranie myśli. Dopiero gdy wszystko zwróciła i chwiejnie stanęła na nogach, przypomniała sobie, co zaszło.

Kilka godzin wcześniej postanowiła się przespacerować z Boną do wsi, bo tam podobno można skosztować lepszych ciastek na słoninie, niż te, które są serwowane na zamku Fuchsheim. Po drodze spotkały rycerzy Georga i Hardwina. Wszyscy razem kontynuowali spacer. Gdy osłonił ich las, panowie stali się bardziej śmiali i zażądali pocałunków w zamian za ochronę, jaką zapewniali im obu.

Co się potem stało? Ledwie mogła sobie przypomnieć. Jej przyjaciółka Bona oraz Hardwin zaczęli nagle tu na polanie kopulować jak zwierzęta. Potem junkier Georg błagał ją, by go do siebie dopuściła. Czy mu uległa? Nie wiedziała.

– Mam nadzieję, że to wszystko mi się tylko przyśniło – powiedziała do siebie i zrobiła znak krzyża.

Lekki ból między nogami potwierdził, że wydarzenia, które pamiętała jak przez mgłę, faktycznie miały miejsce. Rozejrzała się za junkrem Georgiem, ale znalazła tylko swoją przyjaciółkę śpiącą pod drzewem. Bona miała zadowolony i błogi wyraz twarzy.

Po obu mężczyznach nie zostało ani śladu. A przy tym, jak mogła sądzić po pozycji słońca na niebie, minęły co najmniej dwie godziny od chwili, jak junkier Georg prosił ją, żeby mu się oddała. Trudi była trochę rozczarowana, ponieważ wolałaby, żeby Georg został przy niej i czuwał nad jej snem.

Może była wobec niego niesprawiedliwa, może tylko oddalił się z Hardwinem na kilka kroków w las, żeby rozmową nie zakłócać snu jej i Bony. Jednak gdy najpierw cicho, a potem głośniej go nawoływała, nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Jedyną rzeczą, jaką udało się jej osiągnąć, było obudzenie przyjaciółki.

Bona usiadła, przeciągając się rozkosznie, i błyszczącymi oczami spojrzała na Trudi.

– A więc tak to wygląda! Sądzę, że będę lubiła robić to nawet z rycerzem Morycem. Mam nadzieję, że będzie nieco wolniejszy niż nasz przyjaciel Hardwin. W momencie gdy zaczęło mi być naprawdę dobrze, jego basałyk opadł.

Trudi utkwiła zdumiony wzrok w przyjaciółce.

– Nie mów, że ci się to podobało!

Skonfundowana Bona przytaknęła.

– A tobie nie?

– Nie! Ja tego wcale nie chciałam, ale… – Trudi przerwała, bo w pewnym sensie nie było to zgodne z prawdą. W ciągu ostatnich tygodni wyobrażała sobie nieraz, jakby to było mieszkać razem z Georgiem von Gressingenem jako małżeństwo i robić z nim te rzeczy. A teraz to się stało. A ona niewiele z tego pamiętała, a na dodatek zasnęła w trakcie. – To przez to wino! Gdybym się nie upiła, nie doszłoby do tego – Trudi pocieszała samą siebie. Żałowała trochę, że junkier Georg nie poczekał do nocy poślubnej, ale wielką namiętność, jaką do niej pałał, poczytywała na jego korzyść. Poza tym jeszcze tego samego dnia poprosi ojca o jej rękę. Trudi będzie wprawdzie nadal miała grzech na sumieniu, ale nie będzie to grzech śmiertelny. Nie miała też zamiaru spowiadać się z tego. Ale zmówi kilka razy Ojcze nasz i Zdrowaś Mario i poprosi Zbawiciela o wybaczenie.

Jej pokutny nastrój nie utrzymał się długo. Teraz, gdy przeszły jej mdłości i głowa przestała tak bardzo boleć, pomyślała o przyszłości i wyobraziła sobie, jak pięknie będzie zostać kasztelanką zamku w Gressingen. Gwałtownie zachciało jej się jednak pić, więc porzuciła marzenia i podeszła do źródła, którym pogardziła Bona.

Na myśl o Bonie skrzywiła się. To była jej wina, że doszło do tych nieprzyzwoitych rzeczy. Gdyby nie nalegała, że chce się napić wina, to nikt by się nie upił i nie zapomniał o przyzwoitości. Trudi przynajmniej oddała swe dziewictwo człowiekowi, z którym łączy ją miłość i który się z nią ożeni, natomiast Bona zdradziła narzeczonego i zachowywała się jak suka w rui.

Ta ostatnia myśl sprawiła, że Trudi zadarła nosa, ale zaraz potem sama siebie zganiła za pychę. Nie powinna zwalać na przyjaciółkę całej winy za to, co się stało, bo sama też się nie zachowała jak na cnotliwą dziewicę przystało.

Gdy ugasiła pragnienie, uniosła spódnicę, żeby się podmyć, bo uda jej się kleiły, i ogarnęło ją przerażenie. Na nogach miała zaschniętą krew, a na sukni też były krwawe plamy. Przed ojcem bez problemu ukryje, co się stało, ale gdy matka zobaczy zabrudzoną suknię, domyśli się wszystkiego i zrobi awanturę, która przyćmi wszystkie dotychczasowe. Zastanawiała się, czy nie powinna powiedzieć, że dostała miesiączki i za późno się spostrzegła. Ale ostatnią menstruację miała dwa tygodnie temu, więc matka na pewno jej nie uwierzy. Trudi zacisnęła zęby i zaczęła się myć oraz spierać krew z materiału.

Bona podeszła i warknęła:

– Musisz zanieczyszczać źródło? Ja też chciałam się napić!

Zarzut był bezpodstawny. Zdrój tryskał na wysokości ich oczu. Jeśli nawet nabierała wody rękoma, żeby się umyć, to z góry cały czas napływała świeża woda. Mimo to Trudi odeszła kilka kroków i kontynuowała czyszczenie odzieży nad strumykiem zasilanym przez źródełko.

Gdy podniosła oczy, zobaczyła, że Bona robi dokładnie to, za co jej właśnie czyniła wyrzuty. Myła się bezpośrednio przy źródle, nie zwracając uwagi na otoczenie. Takie zachowanie napełniło Trudi goryczą. Pożałowała, że prosiła ojca o zabranie do Fuchsheimu. Chciała odwiedzić Bonę, a po cichu żywiła też nadzieję, że ponownie zobaczy junkra Georga. Nie przejmowała się, że swoim wyjazdem ściągnie sobie na głowę niezadowolenie matki, która wolałaby, żeby córka została w domu i nadzorowała pracę dziewek służebnych.

Trudi jednak się uparła, co zakończyło się stosunkiem z mężczyzną, do którego od kilku tygodni żywiła głębsze uczucia. Inaczej wyobrażała sobie to wydarzenie, w piękniejszych okolicznościach. Martwiła się też, że akt miłosny nie dał jej zbyt wiele przyjemności. Miała nawet wyrzuty sumienia, bo w trakcie usnęła. Bała się, że mogło to rozczarować junkra Georga, dlatego przysięgła sobie, że będzie dla niego oddaną żoną i zrobi wszystko, by był z nią szczęśliwy.

8.

Gdy Georg von Gressingen wkroczył na dziedziniec zamkowy, natknął się na swego stryja Albacha. Na wychudzonej twarzy starca malowała się gburowatość, a podłużna blizna na lewym policzku drgała pod wpływem hamowanej irytacji.

– No, jesteś wreszcie! – zbeształ bratanka.

Junkra zdziwił lodowaty ton głosu stryja.

– Co się stało?

– Ruszamy w drogę! Jest jeszcze dość wcześnie. Przed zmierzchem uda nam się dotrzeć do domu.

Gressingen był zaskoczony, bo jeszcze w południe zanosiło się na to, że Albach zamierza nocować w Fuchsheimie.

– Cóż was rozzłościło, stryju? – Gressingen w porę sobie przypomniał, że stryj, choć sam zwracał się do niego per ty, wymagał jednak w stosunku do siebie uprzejmiejszej formy, która mu przysługiwała jako starszemu krewnemu.

Albach wydał z siebie dźwięk, który zabrzmiał po części jak śmiech, po części jak złowieszcze parsknięcie:

– Jeszcze nigdy nie usłyszałem tylu bzdur naraz, co dzisiaj. Ten głupiec Fuchsheim chce zawiązać koalicję przeciwko Jego Ekscelencji księciu biskupowi. Gdybym wiedział o tym wcześniej, w ogóle bym tu nie przyjechał. Nasza rodzina jest przecież skoligacona z Limpurgami. Ponadto mamy kilka zamków i wsi, które podlegają Würzburgowi. Rozzłościć biskupa Gotfryda to jak własnoręcznie ściąć gałąź, na której siedzi cała nasza rodzina.

– Zdaje się, że pan Gotfryd Schenk zu Limpurg dość ostro traktuje ludzi i żąda przysięgi wierności poddańczej również od szlachetnie urodzonych, którzy od pokoleń zasiadają na swoich zamkach jako wolni panowie – wtrącił Georg.

Albach wzruszył ramionami.

– Kto jest mądry, to i w takich czasach potrafi odkroić dla siebie kawałek tortu. Gotfryd, jako książę biskup, ma możliwość rozdania wielu urzędów, wójtostw i zamków, a liczyć na nie mogą ci panowie, których wierności może być pewny. Ostatnio byłem na zamku Marienberg i rozmawiałem z biskupem. Gotfryd zrobił aluzję, że mógłbym otrzymać wójtostwo w Schwappach. Tobie też by się opłacało wstąpić do niego na służbę. Jest opiekunem wielu młodych dziedziczek, dla których szuka odpowiednich mężów.

Gressingen machnął ręką:

– Z pewnością nie tak bogatych, jak taka jedna, którą sobie upatrzyłem. Właściwie chciałem dzisiaj udać się do Michała Adlera i poprosić go o rękę córki.

Stryj gwałtownie potrząsnął głową.

– Nic z tego nie będzie! Kibitzstein był serdecznym przyjacielem biskupa Johanna von Brunna, mającego opinię utracjusza, a następca Brunna, Gotfryd, nie darzy go zbyt dużym poważaniem. Pan Gotfryd podejrzewa, że jego poprzednik przekazał Michałowi Adlerowi majątek kapituły katedralnej w Würzburgu za psie pieniądze, a tym samym spowodował straty biskupstwa. A na dodatek Kibitzstein jest wrogo nastawiony do pana Gotfryda, bo zarówno Fuchsheimowi, jak i opatowi Pankracjuszowi doradzał, by odrzucili zasadne żądania biskupa i złożyli skargę do sądu cesarskiego.

– Sąd najwyższy dla Frankonii znajduje się w Würzburgu, więc wyrok z pewnością będzie zgodny z wolą biskupa – zauważył Georg.

– Powiedziałem: sąd cesarski, nie sąd frankoński! – krzyknął Albach. Gdy próbował wyjaśnić bratankowi, co wydarzyło się na zamku Fuchsheim, olśniła go myśl, jak może wykorzystać zasłyszane tu rzeczy dla własnej korzyści. – Wracamy teraz do domu, a jutro pojedziemy do Würzburga, by porozmawiać z Jego Ekscelencją i ostrzec go przed knowaniami Fuchsheima i Kibitzsteina. A przy okazji napomknę, że chciałbyś ożenić się z jakąś bogatą dziedziczką.

Gressingen był zaskoczony werwą stryja i jego planami. Oczekiwał, że Albach będzie zajadle bronić wolności, którą jego ród wywalczył sobie w ciągu ostatnich dziesięcioleci. Ale jeśli służąc księciu biskupowi może osiągnąć jeszcze większe zaszczyty, to trudno się dziwić, że go popiera. Jeden z zamków stryja należał niegdyś do kapituły katedralnej, ale od dziesiątek lat jest wolnym majątkiem Rzeszy. Gdyby książę biskup konsekwentnie realizował swoją zaborczą politykę, również stryj musiałby stanąć po którejś stronie: za Würzburgiem lub przeciw. Najwidoczniej już teraz dokonał wyboru i był zadowolony z własnej decyzji.

Świadomość tego przeważyła. Georg nie chciał stawać przeciwko swej rodzinie, żeniąc się z panną, której ojciec był wrogiem biskupa i na dodatek nie należał do żadnego potężnego rodu. W takim razie lepiej będzie zdać się na pomoc stryja. Gressingenowi przemknęła przez głowę myśl, że Maksymilian von Albach do tej pory palcem dla niego nie ruszył. Ale teraz nie będzie mógł się zachowywać biernie, jeśli nie chce, by książę biskup wystąpił przeciwko niemu i jego rodzinie. Tym samym Georg może spodziewać się narzeczonej, która w małżeństwo wniesie nie tylko pieniądze, ale i odpowiednie pochodzenie.

Dał wprawdzie Trudi słowo honoru, że poprosi Michała Adlera o jej rękę, ale nikt o tym nie wiedział poza nią i nim samym. Ona na pewno nikomu nie powie o tym, co się stało, żeby nie stracić reputacji. Mimo to wciąż przed oczami miał scenę, jak przed nią klęczy i składa honorową przysięgę, że ją poślubi. Przysięga rycerska to rzecz święta, jeśli ją złamie, może trafić na wiele lat do czyśćca. Poza tym panna była naprawdę śliczna. Gdyby miał w łożu małżeńskim znaleźć się z inną żoną, to i tak będzie myślał o Trudi. Nagle poczuł wątpliwości. Zastanawiał się, czy uraza Gotfryda Schenka do ojca panny była naprawdę tak duża, jak stryj chciał mu to wmówić. Jednak zaraz potem potrząsnął głową, parskając za złości. Jego stryj z pewnością nie ostrzegałby go, gdyby nie miał ku temu powodu. Poza tym Trudi wywodziła się z plebsu, czego nie mógł zmazać nawet tytuł szlachecki nadany jej ojcu. Przede wszystkim plotkowano na temat jej matki, a to co mówiono, nie stawiało niewiasty w dobrym świetle. Natomiast ojciec panny był pochodzenia mieszczańskiego, przez wiele lat służył jako żołnierz najemny i tylko za sprawą szczęśliwego przypadku uzyskał przychylność cesarza Zygmunta.

Nie, lepiej będzie pójść za radą stryja. A boskiego potępienia nie ma co się zbytnio obawiać. Wcześniej czy później znajdzie kapłana, który uwolni go od grzechu, nakładając jakąś pokutę, tłumaczył sobie w duchu, próbując wyprzeć Trudi ze swych myśli.

W tym czasie Albach wspiął się na konia, którego podprowadził stajenny. Gressingen odebrał z rąk stajennego drugiego konia i wskoczył na siodło z uczuciem, że właśnie uratowano go przed popełnieniem poważnego błędu. Gdy ze stryjem opuścił lekkim kłusem zamek, był zadowolony, że nie natknęli się na Trudi. Żeby oderwać od niej myśli, zrównał swego ogiera z koniem Albacha i powiedział:

– Ciekaw jestem, nad jakimi dziedziczkami pieczę sprawuje pan Gotfryd. Im będą bogatsze, tym bardziej będą mi odpowiadać.

Albach przytaknął z zadowoleniem, bo bratanek tymi słowy udowodnił, iż ma na tyle rozumu, żeby dostrzec, gdzie może odnieść korzyści:

– Już ja się postaram, żeby najlepsza przypadła tobie.

9.

Trudi i Bona ruszyły w drogę powrotną do zamku, ale nie rozmawiały ze sobą. Obie pogrążone były w myślach. Rozważania Trudi pełne były radosnego oczekiwania, natomiast Bona czuła jeszcze większą odrazę do małżeństwa z trzy razy starszym mężczyzną. Do przyszłego męża nie potrafiła wzbudzić w sobie ani przyjaźni, ani sympatii, nie wspominając o miłości. Zazdrościła więc Trudi, o którą miał się starać taki wspaniały młody rycerz. Żadna z nich nie zwróciła uwagi na dwóch jeźdźców na horyzoncie.

W końcu Bona została troszkę z tyłu, bo nie mogła znieść zadowolonej twarzy Trudi. Gdyby miała tak duży posag co przyjaciółka, to z pewnością Georg von Gressingen byłby teraz jej narzeczonym. Junkier zdecydował się przecież na Trudi, bo jej ojciec był znacznie zamożniejszy niż większość rycerzy i kasztelanów we Frankonii. A Bonie pozostawał wybór między narzeczonym w typie Mertelsbacha a wstąpieniem do klasztoru.

Nie potrafiła ukryć swych uczuć przed Trudi, która tym bardziej cieszyła się na ponowne spotkanie z junkrem Georgiem i nie zaprzątała sobie już głowy Boną. Ostatnie zakręty stromej dróżki Adlerówna pokonała lekką nogą, przeszła przez bramę i rozejrzała się. Ale tu również nie widać było junkra Georga. Miała nadzieję, że spotka go po drodze do zamku i razem z nim stanie przed ojcem. Teraz poczuła w piersi ukłucie zawodu. Dziedziniec zamkowy był pusty. Jedynie parobek miotłą z chrustu i drewnianą szufelką sprzątał świeże odchody końskie i zrzucał je na kupę gnoju. Po holu budynku mieszkalnego krążyli tylko służący. Gdy przeszła próg sali rycerskiej i skierowała się do schodów, stwierdziła, że panowie skończyli już swoją naradę. Tylko Fuchsheim i jego przyszły zięć Mertelsbach siedzieli jeszcze przy stole, trzymali w ręku puchary i nie wyglądali na zbyt trzeźwych.

Ten widok napełnił Trudi dumą z ojca, który najczęściej pijał wino umiarkowanie, żeby zachować trzeźwy umysł. Jeden jedyny raz był naprawdę pijany, ale nawet wtedy w jej oczach miał więcej godności niż ci dwaj starcy.

Odwróciła się do Fuchsheima i Mertelsbacha plecami i poszła dalej. Dwie kondygnacje wyżej znajdowały się pomieszczenia, gdzie uszykowano spanie dla niej i ojca. Niestety w starym zamku było dość mało miejsca, dlatego musiała dzielić łóżko z Hertą von Steinsfeld, a ojciec spał razem z jej synem oraz opatem Pankracjuszem.

W nadziei, że Gressingen już poprosił o jej rękę, otworzyła drzwi komnaty ojca i zajrzała do środka. Dostrzegła jedynie Hardwina von Steinsfelda, który leżał na łóżku, chrapiąc, i odsypiał rausz.

– Na pewno ojciec i junkier Georg znaleźli odpowiednie miejsce, żeby ze sobą porozmawiać – powiedziała sama do siebie, zastanawiając się, gdzie ma ich obu szukać. Byłoby jednak niegrzecznie przeszkadzać im w rozmowie, dlatego postanowiła wrócić do przydzielonej komnaty i poczekać, aż ojciec wezwie ją do siebie. Gdy weszła do środka, zastała tam Hertę von Steinsfeld, która zmęczona długą naradą, leżała w łóżku i chrapała równie głośno jak jej syn. To będzie kolejna źle przespana noc, pomyślała Trudi, wzdychając. Zapragnęła znaleźć się z powrotem w domu.

Nie chciała przebywać w tym pomieszczeniu, więc ponownie ruszyła na poszukiwanie ojca. Znalazła go wreszcie w tylnej części zamku.

Michał chciał właściwie sprawdzić, gdzie podziewała się Trudi, ale natknął się w trakcie poszukiwań na opata Pankracjusza von Schöbacha, który wciągnął go w rozmowę. Ponieważ Schöbach należał do jego najbliższych przyjaciół, nie mógł go tak po prostu odesłać. Odłożył zatem poszukiwania Trudi na później.

Trudi rozczarowana, że rozmówcą ojca nie jest Georg von Gressingen, wycofała się i ruszyła na poszukiwanie ukochanego. Junkra jednakże nigdzie nie było, jakby rozpłynął się w powietrzu. Nagle natknęła się na Bonę.

– Nie wiesz, gdzie jest junkier Georg? – zapytała. – Chciał jeszcze dzisiaj porozmawiać z moim ojcem.

Bona już wiedziała, że Maksymilian von Albach po kłótni z jej ojcem opuścił zamek i zabrał ze sobą bratanka. Uśmiechnęła się zadowolona, bo wyglądało na to, że Trudi nie stanie przed ołtarzem z tym, który pozbawił ją dziewictwa. Jednakże i tak będzie miała wpływ na to, kto zostanie jej mężem. Przez chwilę ogarnęła Bonę zawiść gorzka jak żółć. Mam nadzieję, że jesteś w ciąży, pomyślała. To byłaby dla ciebie odpowiednia kara za zadzieranie nosa i za zarzucanie mi w drodze do zamku, że zachowałam się jak ladacznica.

– Na darmo szukasz junkra Georga. Udał się już do domu – rzekła na głos.

– Och nie, nie wierzę! – Trudi spojrzała z lękiem na Bonę. Przestraszyła się, że ojciec dał Gressingenowi odmowną odpowiedź. Trudno jej było w to uwierzyć, bo dzień wcześniej chwalił junkra Georga, ale mógł też wstrzymać się z odpowiedzią, by najpierw porozmawiać z żoną. A ta nie lubiła Gressingena. Po jego ostatniej wizycie w Kibitzsteinie powiedziała nawet, że jest mężczyzną bez charakteru i nikim więcej jak łowcą posagu. Trudi uważała, że ten zarzut jest niesprawiedliwy. Sama nie dostrzegała w junkrze niczego nagannego i kochała go.

Nie, nie i jeszcze raz nie, powiedziała sama do siebie w myślach, gdy nie mogła pozbyć się wspomnienia matczynego głosu, wyrażającego się z dezaprobatą o junkrze. Georg kocha mnie i ożeni się ze mną. Przecież dzisiaj złączyliśmy się ze sobą na zawsze. Na pewno coś się stało, dlatego musiał opuścić Fuchsheim.

Bona widziała udrękę przyjaciółki i czerpała z tego satysfakcję. Trudi ją krytykowała, a teraz ma za swoje.

Wiara Adlerówny w Georga von Gressingena pozostała jednak niezłomna. Gdy później dowiedziała się od Herty von Steinsfeld, że Albach pokłócił się z gospodarzem zamku, usprawiedliwiała młodego rycerza jego obowiązkiem wobec starszego krewnego. Z pewnością w ciągu kilku następnych dni junkier przybędzie do Kibitzsteinu i się oświadczy. Z takim uczuciem położyła się do łóżka. Zasnęła szybko, choć czuła ból głowy, który pod wieczór jeszcze się nasilił, a ponadto Herta podczas snu poświstywała.

Michał Adler zauważył, że córka nie przyszła na kolację. Bona, której alkohol już całkiem wywietrzał z głowy, oświadczyła z przyjaznym uśmiechem, że Trudi wypiła we wsi o jeden kubek słodkiego wina za dużo. Zdziwiło go to, bo takie zachowanie nie pasowało do Trudi, ale Bona wyglądała kwitnąco, widać było po niej, że się przednio bawiła, więc doszedł do wniosku, że wycieczka spodobała się też jego córce.

10.

W ciągu następnych dni Georg von Gressingen często myślał o Trudi i dręczyły go wyrzuty sumienia. Jakaś cząstka jego duszy miała nadzieję, że stryj się myli i że Michał Adler zdoła zawrzeć porozumienie z nowym biskupem. Wtedy Georg mógłby swobodnie bywać w Kibitzsteinie i ubiegać się o rękę panny. Z pewnością biskup Gotfryd nie będzie mógł mu zaproponować równie zamożnej a jednocześnie urodziwej młodej dziedziczki. Dlatego był bardzo ciekaw, cóż przyniesie mu wizyta na zamku Marienberg. Miał być oficjalnie przedstawiony nowemu księciu biskupowi i gorączkowo oczekiwał audiencji. Zetknął się wprawdzie z Gotfrydem Schenkiem raz czy dwa razy, ale nie miał okazji zaprezentować się wielkiemu panu ze swej najlepszej strony.

Pan Albach bez chwili zwłoki stanął po stronie księcia biskupa, ale do Fuchsheima w tym czasie wielokrotnie przybywali również ludzie, którzy dostrzegli, jakie niebezpieczeństwa im grożą w związku z roszczeniami biskupa. Nie czuli się jednakże na siłach, by uprzedzić poczynania agresora i zadeklarować się jako jego wrogowie. Rycerz Ludolf otrzymał wiele słów poparcia oraz niejedną ofertę pomocy, czego właśnie oczekiwał po zjeździe na zamku.

Jednak znamienici panowie tej części Frankonii, hrabiowie Castell, Hohenlohe i von Wertheim, których wspólnego stanowiska nawet würzburski biskup nie mógłby zignorować, nie przybyli i nie przysłali też żadnych posłańców. Mimo to ojciec Bony był dość zadowolony z tego, co udało mu się osiągnąć, i wziął się za szykowanie ślubu córki z Morycem von Mertelsbachem. Miał nadzieję, że podczas wesela jeszcze mocniej przeciągnie gości na swoją stronę.

Podczas gdy Bona nie mogła pogodzić się z losem, który wiązał ją z człowiekiem stojącym na progu zgrzybiałej starości, Hardwin von Steinsfeld w ciągu kolejnych dni przemykał po korytarzach rodzinnego zamku jak struchlały króliczek, tak jakby miał nieuchronnie zostać postawiony przed sądem. Dotychczas jego matka odkrywała każdą tajemnicę, więc spodziewał się, że w każdej chwili spaść może na niego grad wyrzutów i oskarżeń.

Choć Herta von Steinsfeld złorzeczyła na wszystko i na każdego, również na prawdziwe i rzekome wady syna, to nagannego czynu, którego faktycznie się dopuścił, nie wspomniała. Gdy wiadomo już było, że von Fuchsheim zaprosi ich na ślub córki, który miał się odbyć za kilka tygodni, rozgoryczenie Hardwina było jeszcze większe. Nie chciał jechać na ślub, by nie widzieć, jak Bona zostaje żoną innego. Cierpiał też z powodu następstw swego czynu. Gra miłosna z Boną rozpaliła drzemiące w nim namiętności, ale gdy porównywał domowe służące z panną z Fuchsheimu, wydawały mu się brzydkie i odpychające. Z każdym dniem coraz bardziej zazdrościł Morycowi von Mertelsbachowi.

Herta von Steinsfeld plany pana Fuchsheima omawiała praktycznie sama ze sobą, bo syn był najczęściej niezabierającym głosu słuchaczem. Na zamku Kibitzstein zaś toczyły się na ten temat liczne dyskusje. Michał był bardziej niż kiedykolwiek zdania, że tylko ścisła koalicja kasztelanów jest w stanie stawić czoła pożądliwym zakusom biskupa z Würzburga. Koalicję należało zawrzeć jawnie i zgodnie z prawem Rzeszy. Wiedział jednak, że w landach położonych nad Menem prawie niemożliwe było zjednoczenie tak wielu rycerzy Rzeszy.

Opat Pankracjusz towarzyszył Michałowi w drodze do Kibitzsteinu, gdzie zamierzali się wspólnie naradzić. Ponieważ kasztelan z żoną zaoferowali mu dom wolny od gości, pozostał tam przez kilka dni i rozkoszował się rozmową z panem domu jak również kuchnią, która nie ustępowała kuchni jego klasztoru. Na Kibitzsteinie jadano nawet z większym urozmaiceniem, ponieważ kasztelanka podróżowała w dalekie strony i mogła dzięki temu zapoznać się z potrawami wielu krajów.

W przeciwieństwie do Marii, Michał nie zauważył, że Trudi zaczęła swe obowiązki wykonywać niedbale. Ani nie przykładała się do pilnowania służby, ani sama nie wykonywała żadnych prac, tylko biegała wciąż na balkon i spoglądała w dół, na drogę prowadzącą od Habichten do zamku. Gdy wracała, nie miała już na twarzy radosnego wyrazu oczekiwania. Zagryzione wargi zdradzały rozczarowanie. Maria, która z zatroskaniem obserwowała córkę, miała wrażenie, że Trudi za każdym razem gdy zostawała sama, popłakiwała. Gdy panna po raz kolejny wyszła na balkon, zamiast czuwać, czy piec się właściwie rozgrzewa, matka pokuśtykała o lasce za nią.

– Kogo tak wyglądasz? – spytała.

Trudi spłoszyła się, chwyciła rękoma poły spódnicy i chciała się prześlizgnąć, żeby móc wrócić na dziedziniec. Jednak Maria ją mocno przytrzymała.

– Masz może jakieś tajemnice przed ojcem i mną?

Trudi potrząsnęła głową, wysunęła dolną wargę jak zawsze, gdy okazywała krnąbrność.

Maria westchnęła i spróbowała obdarzyć córkę pełnym zrozumienia spojrzeniem, choć złościło ją, że latorośl zaniedbywała obowiązki.

– Co się z tobą dzieje? Nie chcesz mi powiedzieć?

Tym razem Trudi mniej gwałtownie potrząsnęła głową, lecz Maria zrozumiała, że nie ma sensu stawiać dalszych pytań. Jeśli będzie naciskać, to skończy się na gwałtownej sprzeczce. Dlatego odpuściła i w milczeniu patrzyła za córką, która tak szybko zbiegła po schodach, jakby rada była, że może się oddalić od matki.

Maria była rozczarowana, że córka jej nie ufa. Westchnęła głęboko. Zrobiła na pewno jakiś błąd w jej wychowaniu. A przecież zawsze chciała dla niej wszystkiego co najlepsze. Ale Trudi nie potrafiła zrozumieć, że jako najstarsza ma więcej obowiązków niż młodsze siostry. Kasztelanka oczekiwała zdecydowanie więcej wsparcia ze strony dorosłej córki, szczególnie teraz, gdy z powodu zranionego kolana mogła się poruszać tylko za pomocą laski mimo wielu maści, które sporządziła jej przyjaciółka, koźlarka Hiltrud.

Ze zmęczenia Maria opuściła ramiona. Postanowiła, że porozmawia z mężem na temat Trudi. Michał był bardzo przywiązany do córki. Pod każdym względem przedkładał ją nad resztę rodzeństwa. Było to wielce niesprawiedliwe, zwłaszcza w stosunku do ich jedynego syna, który kiedyś odziedziczy Kibitzstein i dlatego najbardziej potrzebował rad i uwagi ojca.

W tym czasie Falko przebywał u hrabiego Henryka na zamku Hettenheim, gdzie będąc giermkiem, uczył się, jak zostać dzielnym rycerzem. Również ich wychowanek Egon opuścił Kibitzstein i służył jako giermek panu Konradowi von Weilburgowi. Maria kochała obu chłopców równie mocno co Lisę i Hildegardę. Całej czwórce próbowała zrekompensować miłość, której Michał im skąpił.

– Pani, czemu jesteście taka zamyślona? – Anni, szafarka, dostrzegła Marię na balkonie i wspięła się do niej na górę.

Maria uczyniła ręką ruch, jakby chciała złapać szybujące myśli, i ciężko westchnęła.

– Nie wiem, co począć z Trudi. Jako dziecko była niesforna, ale kochana. Od dwóch lat jest jednak bardziej uparta niż muł. Trudno w ogóle z nią wytrzymać.

– Nie jest wcale tak źle.

Na ustach Anni pojawił się pełen zakłopotania uśmiech. Nie miała śmiałości powiedzieć swej pani, że Trudi często do niej przychodziła i skarżyła się, że matka ją niesprawiedliwie traktuje. Anni w wyniku wielu rozmów prowadzonych z Marią i jej córką doszła do wniosku, że obie kochają się nawzajem z całego serca, ale są jednakowo uparte, dlatego dochodzi między nimi do scysji.

Kasztelanka machnęła ręką.

– To ty tak mówisz. Ale ja nie wiem, co mam zrobić. Jeśli uczynię cokolwiek, co nie jest po jej myśli, pobiegnie od razu na skargę do Michała, a ten przecież spełnia jej wszystkie zachcianki.

W oczach Marii rozbłysła irytacja. Anni zabrakło odwagi, by powiedzieć coś na obronę Trudi. W jednym pani miała rację: od kiedy dziewczę wróciło z Fuchsheimu, zachowywało się dziwnie.

Anni postanowiła zagadnąć Trudi w tej sprawie, jednak przedtem należało załagodzić gniew pani.

– Na waszym miejscu, pani, nie martwiłabym się tak o Trudi. Ona jest w trudnym wieku. Z pewnością to wkrótce minie.

– Co? Ile córek wychowałaś, że możesz tak mówić? – W głosie Marii zabrzmiała ironia, bo Anni ciągle jeszcze była niezamężna i zanosiło się na to, że zostanie starą panną. Zbliżała się do trzydziestki i pomimo chudości była niczego sobie.

Anni, słysząc ironię w głosie pani, schowała głowę, ale nie ustępowała.

– Oczywiście, że sama nie wydałam na świat córki, ale miałam do czynienia z Marielą i Mechtyldą, gdy były właśnie w tym wieku. Trudi zaprawdę nie zachowuje się o wiele gorzej niż te dwie.

Powołanie się na córki koźlarki Hiltrud pomogło. Po pierwsze, Hiltrud była najlepszą przyjaciółką Marii, a zarazem chrzestną Trudi, Maria natomiast podawała do chrztu Marielę, a później wydała ją za zamożnego kupca ze Schweinfurtu. A po drugie, już sama myśl o wieloletniej towarzyszce podróży i osobie, której zawdzięczała życie, wywoływała u Marii kojące działanie. Kasztelanka również tym razem uśmiechnęła się i spojrzała w stronę, gdzie u stóp wzgórza znajdował się folwark i gospodarstwo Hiltrud. Koźlarka i jej mąż kilka lat temu wznieśli solidne budynki i otoczyli teren mocnym murem, tak że ich posiadłość przypominała mały zamek.

– Hiltrud z pewnością czeka na moją wizytę i jest zasmucona, że z powodu chorej nogi nie mogę do niej przyjść.

Maria delikatnie pogładziła ręką kolano i jęknęła, gdy odezwał się ból, który promieniował aż do palców stóp.

Anni wskazała ręką stajnię i zapytała:

– Czy mam kazać dla was zaprzęgać, pani? Droga jest krótka. Jeśli usiądziecie na miękkim siedzeniu, dotrzecie na miejsce bez problemów.

– Każ zaprzęgać! – rozkazała Maria. Zapragnęła odwiedzić przyjaciółkę. Może Hiltrud, która kierowała się zdrowym