Strona główna » Obyczajowe i romanse » Córki i matki. 9 składników serdeczności

Córki i matki. 9 składników serdeczności

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8041-016-9

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Córki i matki. 9 składników serdeczności

Ol­ga Ker­sten-Ma­twin jest ab­sol­went­ką Wy­dzia­łu Psy­cho­lo­gii Uni­wer­sy­te­tu War­szaw­skie­go. Od 30 z gó­rą lat pra­cu­je ja­ko psy­cho­loż­ka i te­ra­peut­ka w Ka­na­dzie, spe­cja­li­zu­jąc się w psy­cho­te­ra­pii in­dy­wi­du­al­nej i te­ra­pii par. Pro­wa­dzi rów­nież szko­le­nia dla osób nio­są­cych po­moc ofia­rom trau­my - „Hel­ping the hel­pers". Utrzy­mu­je ży­we kon­tak­ty za­wo­do­we w Pol­sce, współ­pra­cu­jąc m.in. z UNHCR i PAH. Ol­ga jest mat­ką do­ro­słej cór­ki, a gru­pa mło­dych ko­biet na­zwa­ła ją ostat­nio „mat­ką wie­lu có­rek".

Polecane książki

Magia powróciła do Warszawy, a wraz z nią nadciągnęły kłopoty – zaginął ważny dla bezpieczeństwa stolicy artefakt. Prowadzone konwencjonalnymi metodami śledztwo nie przynosi rezultatów, a więc czas na rozwiązania magiczne. Do pomocy zostaje zwerbowany Herbert Kruk.Kto planuje wyr...
Jedyny tak obszerny, dokładny i aktualny przewodnik żeglarski po szlaku Wielkich Jezior Mazurskich! Znajdują się tu wszystkie niezbędne informacje dla żeglujących: - aktualne dane o 165 portach i przystaniach na szlaku WJM, wraz z numerami telefonów i adresami stron internetowych, - opisy poszczegól...
Doktor Mim McCarthy postanowiła się usamodzielnić. Rzuciła narzeczonego, opuściła Auckland i kupiła starą przychodnię na prowincji. Aby ją zmodernizować, wystąpiła o dofinansowanie do fundacji Matrix i czekała na wizytę jej przedstawiciela. Okazał się nim Connor Wiseman, jej dawny narzeczony! Connor...
Przygody detektywa przyszłości Owena Yeatesa to najdłuższy cykl powieściowy w polskiej literaturze science fiction; obecnie liczy dziewięć tomów. Pierwsza część cyklu ukazała się w roku 1989 pod tytułem „Podwójna śmierć”; wznawiana była jeszcze dwukrotnie, jako „Ludzi...
Korekta deklaracji podatkowej to formalny sposób na poprawienie błędów w zadeklarowanym rozliczeniu podatku. W przypadku stwierdzenia błędu podatnik powinien skorygować swoje rozliczenia. W efekcie może powstać zaległość podatkowa lub nadpłata. W publikacji te dwie sytuacje zostały przedstawione oso...
Na co dzień Maciej Mazur w "Faktach" TVN piętnuje absurdy polskiej rzeczywistości, ale tym razem pod lupę wziął kolegów po fachu i w swoim charakterystycznym stylu opowiada najdziwniejsze, najśmieszniejsze i najbardziej absurdalne historie z życia polskich mediów. Zdradza przed kim i dlaczego Aleksa...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Olga Kersten-Matwin

Cór­ki i mat­ki

9 skład­ni­ków ser­decz­no­ści

Ol­ga Ker­sten-Ma­twin

ISBN: 978-83-8041-016-9

© Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Per­spek­ty­wa 2015

Ostrów Wiel­ko­pol­ski, czer­wiec 2015

Wy­daw­nic­two Per­spek­ty­wa sp. z o.o.

ad­res: ul. Stru­my­ko­wa 15,

63-400 Ostrów Wiel­ko­pol­ski

te­le­fon: 783 031 083

www.wy­daw­nic­two.per­spek­ty­wa.co

ema­il: wy­daw­nic­two@per­spek­ty­wa.co

Re­dak­cja:

Re­dak­tor na­czel­ny: Mar­cin Włosz­czyk

Se­kre­tarz re­dak­cji: Eli­za Wo­lań­czyk

Skład, ła­ma­nie wer­sji elek­tro­nicz­nej i ko­rek­ta: Pau­li­na Sta­gra­czyń­ska, Ka­ri­na Gmu­row­ska, okład­ka: Wy­daw­nic­two Per­spek­ty­wa na pod­sta­wie ma­te­ria­łów Au­tor­ki.

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne/All ri­ght re­se­rved. Nie­au­to­ry­zo­wa­ne roz­po­wszech­nia­nie ca­ło­ści lub frag­men­tów ni­niej­szej pu­bli­ka­cji w ja­kiej­kol­wiek po­sta­ci jest za­bro­nio­ne. Wy­ko­ny­wa­nie ko­pii książ­ki w po­sta­ci po­wie­la­nia pli­ku dla wię­cej niż 2 urzą­dzeń jest na­ru­sze­niem praw au­tor­skich ni­niej­szej pu­bli­ka­cji.

Wy­da­nie elek­tro­nicz­ne I

Ol­ga Ker­sten-Ma­twin

Cór­ki

  i mat­ki 

9 skład­ni­ków ser­decz­no­ści

 Mo­im naj­droż­szym – Ma­mie i Cór­ce

Pra­gnąc, aby mnie czy­ta­no i słu­cha­no, mu­szę być wia­ry­god­na, je­że­li zaś dą­żę do te­go, by roz­wa­ża­no mo­je ar­gu­men­ty, mu­szą być one tak sfor­mu­ło­wa­ne, że­by nie tyl­ko po­bu­dza­ły kry­tycz­ne my­śle­nie, ale aby rów­nież ich ję­zyk i do­bór wy­ra­ża­ły sza­cu­nek i dla te­ma­tu, i dla od­bior­ców.

prof. Kry­sty­na Ker­sten

WSTĘP

Ślicz­na Per­se­fo­na ba­wi się z ko­le­żan­ka­mi na łą­ce. Ro­ze­śmia­ne nim­fy plą­sa­ją w ta­necz­nym ryt­mie wietrz­ne­go po­po­łu­dnia i zry­wa­ją kwia­ty, któ­rych jest tu ca­łe za­trzę­sie­nie! Per­se­fo­na z mło­dzień­czym wdzię­kiem schy­la się po tę­czo­we tu­li­pa­ny, odu­rza­ją­ce wo­nią hia­cyn­ty, słod­kie fioł­ki i błę­kit­ne nie­za­po­mi­naj­ki, two­rząc z nich wie­lo­barw­ny, won­ny bu­kiet. Z da­le­ka omi­ja je­dy­nie nar­cy­zy, al­bo­wiem jej mat­ka, bo­gi­ni uro­dza­ju De­me­ter prze­strze­gła ją su­ro­wo przed ty­mi zwod­ni­czy­mi kwia­ta­mi. Opo­wia­da­ła cór­ce o pra­gnie­niu uśpio­nym w płat­kach nar­cy­zów, o nie­zwy­kłej wo­ni, któ­rą owe kwia­ty, po­świę­co­ne pod­ziem­nym bó­stwom, po­tra­fią odu­rzyć tyl­ko po to, by od­wró­cić jej my­śli od nie­ba. Bez­tro­ska lecz po­słusz­na Per­se­fo­na uwa­ża więc, by nar­cy­zów nie zry­wać.

Na­gle sta­je jak za­klę­ta… Przed nią nie­zwy­kły kwiat, ja­kie­go ni­g­dy jesz­cze nie wi­dzia­ła. Ty­sią­ce bia­łych płat­ków przy­pró­szo­nych pło­ną­cym szkar­ła­tem przy­ku­wa jej wzrok i po­ry­wa swym uro­kiem. Ich obez­wład­nia­ją­cy za­pach wy­peł­nia nie­bo i zie­mię. Hip­no­ty­zu­je wszyst­kie ży­we isto­ty, któ­re wzdy­cha­ją głę­bo­kim „aaaaaach”.

Ocza­ro­wa­na Per­se­fo­na roz­glą­da się do­ko­ła, spraw­dza, czy nikt jej nie wi­dzi i… szyb­kim ru­chem zry­wa ta­jem­ni­czy kwiat. Do­rzu­ca do swo­je­go bu­kie­tu i z upo­je­niem przy­my­ka oczy.

Wów­czas za­pa­da cał­ko­wi­ta ciem­ność. Roz­wie­ra się zie­mia, a z za­świa­tów wy­ła­nia się bóg pie­kieł Ha­des, któ­ry zde­cy­do­wa­nym ru­chem po­ry­wa Per­se­fo­nę do po­wo­zu za­przę­żo­ne­go w czar­ne ru­ma­ki. Jak hu­ra­gan pę­dzą te­raz nad zie­mią i mo­rzem. Na­rę­cze kwia­tów Per­se­fo­ny roz­wie­wa się na wszyst­kie stro­ny. Nie­ba­wem prze­ra­żo­na dziew­czy­na tra­ci z oczu wszyst­kie ziem­skie wi­do­ki, otwar­te cze­lu­ście za­świa­tów po­chła­nia­ją po­wóz. Po ślicz­nej Per­se­fo­nie gi­nie wszel­ki ślad.

Zroz­pa­czo­na mat­ka bez wy­tchnie­nia szu­ka jej po ca­łym świe­cie. W po­szar­pa­nej sza­cie, z roz­wia­ny­mi wło­sa­mi tu­ła się po mo­rzach i lą­dach. Spraw­dza każ­dy za­ka­ma­rek, każ­dą dziu­plę, każ­de urwi­sko. Bez skut­ku. Twarz jej po­rył smu­tek, a cier­pie­nie wy­su­szy­ło łzy. Ko­cha­ją­ca mat­ka szu­ka cór­ki. Wkrót­ce jej roz­pacz okry­wa ża­ło­bą ca­łą zie­mię. Ból bo­gi­ni, któ­ra stra­ci­ła cór­kę, pa­ra­li­żu­je wszyst­ko. Prze­sta­ją pa­dać desz­cze, wy­sy­cha­ją stru­mie­nie, mar­nie­ją za­sie­wy, usta­ją plo­ny. Za spra­wą Pa­ni Uro­dza­ju ży­cie na zie­mi sza­rze­je i za­mie­ra.

Na nic zda­ją się in­ter­wen­cje Wład­cy Olim­pu, Zeu­sa. De­me­ter ani drgnie na je­go proś­by i groź­by. Nie­ugię­ta oznaj­mia Zeu­so­wi, że zie­mia ta­ką już po­zo­sta­nie, do­pó­ki mat­ka nie od­zy­ska cór­ki. Zeus na­ka­zu­je więc swe­mu bra­tu Ha­de­so­wi na­tych­mia­sto­we zwró­ce­nie po­rwa­nej dziew­czy­ny. Choć Ha­des w mię­dzy­cza­sie po­ślu­bił pięk­ną nim­fę, do­sko­na­le wie, że mu­si speł­nić ży­cze­nie Gro­mo­wład­ne­go. A po­nie­waż jest prze­bie­gły, wy­my­śla pod­stęp. Tuż przed roz­sta­niem z uko­cha­ną po­da­je jej owoc gra­na­tu i Per­se­fo­na, nie­świa­do­ma pod­stę­pu, zja­da z nie­go kil­ka ziar­nek i… na za­wsze zwią­zu­je się z kra­iną pie­kieł.

Uszczę­śli­wio­na od­zy­ska­niem cór­ki Bo­gi­ni Uro­dza­ju spra­wia, że zie­mię znów po­kry­wa zie­leń i znów sły­chać ra­do­sny śpiew pta­ków. Ale Per­se­fo­na mo­że być z mat­ką tyl­ko przez dwie trze­cie ro­ku. Na po­zo­sta­łe mie­sią­ce od­cho­dzi do mę­ża.

Za każ­dym ra­zem ko­bie­ty że­gna­ją się ze łza­mi w oczach, jak­by już ni­g­dy nie mia­ły się zo­ba­czyć. Ból mat­ki po­wo­du­je, że świat po­now­nie za­mie­ra. Otu­la się chło­dem i sza­ro­ścią. Na­sta­je zi­ma. A kie­dy De­me­ter i Per­se­fo­na – mat­ka i cór­ka – znów są ra­zem, zie­mia po­now­nie roz­kwi­ta. Świat mie­ni się bar­wa­mi tę­czy, ko­lo­ro­we kwia­ty pną się ku słoń­cu, a ra­do­sny śpiew pta­ków wzy­wa do ży­cia!

Mit o De­me­ter i Per­se­fo­nie opi­su­je nie tyl­ko mi­łość mat­ki do cór­ki, ale rów­nież ko­lej­ne sta­dia ich re­la­cji. Tak wie­le prawd o związ­ku ma­tek i có­rek – o ich bli­sko­ści i roz­łą­ce, utra­cie i po­jed­na­niu, cier­pie­niu i uzdro­wie­niu – oka­zu­je się sta­re jak świat. Ogrom­na bli­skość cór­ki i mat­ki czy­ni je po­dat­ny­mi za­rów­no na przy­jem­ne, jak i przy­kre do­świad­cze­nia. Moc­no da­ją się im we zna­ki nie­po­ro­zu­mie­nia i za­wie­dzio­ne ocze­ki­wa­nia. Bo cóż nas mo­że bar­dziej do­tknąć niż nie­chęć naj­bliż­szej oso­by?

Psy­cho­lo­go­wie okre­śla­ją re­la­cję mat­ki z dziec­kiem mia­nem re­la­cji pa­ra­dok­sal­nej. Ten zwią­zek, któ­ry roz­wi­ja się dzię­ki wiel­kiej bli­sko­ści, z upły­wem cza­su wy­ma­ga od mat­ki znacz­nie wię­cej – by po­zwo­li­ła, a na­wet po­mo­gła swe­mu dziec­ku odejść. Bez te­go kro­ku nie bę­dzie ono mo­gło uzy­skać nie­za­leż­no­ści, a bez nie­za­leż­no­ści nie da ra­dy zbu­do­wać do­ro­słe­go ży­cia.

W mi­cie o De­me­ter i Per­se­fo­nie ko­niecz­ność odej­ścia w za­świa­ty roz­dzie­la mat­kę i cór­kę. Bo choć Per­se­fo­na z ra­do­ścią po­wra­ca do Ha­de­sa, jej mat­ka nie­chęt­nie na to pa­trzy.

Pa­mię­tam, jak trud­no mi by­ło po­go­dzić się z fak­tem, że mo­ja cór­ka miesz­ka w in­nym kra­ju, ma swo­je ży­cie i zu­peł­nie do­brze so­bie ra­dzi beze mnie! Za­wsze uczy­łam ją sa­mo­dziel­no­ści, ale kie­dy już ją zdo­by­ła i za­czę­ła żyć wła­snym ży­ciem, bra­ko­wa­ło mi na­szej co­dzien­nej bli­sko­ści. Na tym wła­śnie po­le­gał pa­ra­doks: by­łam z nią bar­dzo bli­sko zwią­za­na, jej do­tych­cza­so­we ży­cie by­ło w cen­trum mo­je­go, ba­łam się więc okrop­nie, że sko­ro już mnie nie po­trze­bu­je, nasz bli­ski kon­takt zo­sta­nie cał­ko­wi­cie ze­rwa­ny.

Na­le­ża­ło więc prze­nieść na­sze wza­jem­ne sto­sun­ki na in­ną płasz­czy­znę. Nie chcia­ły­śmy by­naj­mniej ich zry­wać ani roz­sta­wać się na za­wsze. W no­wej dla nas obu rze­czy­wi­sto­ści uczy­ły­śmy się sza­no­wać fakt, że je­ste­śmy do­ro­sły­mi ko­bie­ta­mi, chcia­ły­śmy w dal­szym cią­gu od­czu­wać bli­skość. Sta­ło się to moż­li­we dzię­ki zmia­nom, ja­kie się do­ko­na­ły w na­szym po­czu­ciu od­po­wie­dzial­no­ści. Na tym eta­pie prze­sta­łam już być mat­ką od­po­wie­dzial­ną za swo­je dziec­ko. Do­ro­sła cór­ka wzię­ła cał­ko­wi­tą od­po­wie­dzial­ność za sie­bie i swo­je ży­cie. W prak­ty­ce ozna­cza­ło to, że za­czę­ła sa­mo­dziel­nie sta­wiać czo­ła kon­se­kwen­cjom swo­ich wy­bo­rów, pre­fe­ren­cji, za­cho­wań itp. Ja mo­głam jej je­dy­nie do­star­czać in­for­ma­cji zwrot­nych w po­sta­ci czy­tel­nych sy­gna­łów, w ro­dza­ju: „ak­cep­tu­ję two­je wy­bo­ry” czy „ko­cham cię, choć nie po­do­ba mi się to, co ro­bisz” i tym sa­mym prze­kształ­cić po­czu­cie od­po­wie­dzial­no­ści za cór­kę w od­po­wie­dzial­ność w sto­sun­ku do niej.

Ona zaś – z po­zy­cji do­ro­słej, sa­mo­dziel­nej oso­by – rzu­ci­ła mi wy­zwa­nie do kie­ro­wa­nia się mo­im wła­snym do­brem (z re­gu­ły w swo­ich de­cy­zjach kon­cen­tro­wa­łam się na tym, co jest do­bre dla naj­bliż­szych).

Za­wi­ła dro­ga od cał­ko­wi­tej za­leż­no­ści do au­to­no­mii za­pro­wa­dzi­ła nas do miej­sca, w któ­rym obie mo­gły­śmy re­ali­zo­wać swo­je ży­cio­we aspi­ra­cje. To z ko­lei po­zwo­li­ło nam na dal­szy in­dy­wi­du­al­ny roz­wój i prze­mia­nę na­szej re­la­cji. Przede wszyst­kim za­ak­cep­to­wa­ły­śmy to, co w nas po­dob­ne – a nie by­ło to wca­le ła­twe. Na­stęp­nym kro­kiem by­ło przy­ję­cie te­go, co w nas in­ne – to już by­ło wte­dy ła­twiej­sze. Po­czu­ły­śmy się cał­kiem swo­bod­nie i sta­le do­ce­nia­my owe po­do­bień­stwa i róż­ni­ce.

Ostat­nio zna­la­złam w in­ter­ne­cie wy­po­wiedź mło­dej ko­bie­ty za­ty­tu­ło­wa­ną „Nie­na­wi­dzę swo­jej mat­ki”; przy­ta­czam ją pra­wie do­słow­nie:

Nie chcę być ta­ka jak mo­ja mat­ka! I zro­bię wszyst­ko, by ta­ką się nie stać. Ona nie po­tra­fi­ła sta­wać w mo­jej ob­ro­nie, lecz mnie kar­ci­ła. Nie po­tra­fi­ła przy­tu­lić, lecz krzy­cza­ła. Nie po­ka­za­ła mi pięk­na te­go świa­ta ani nie zdra­dzi­ła ta­jem­nic sta­wa­nia się ko­bie­tą – dla niej to by­ło oczy­wi­ste. I w koń­cu nie po­ka­za­ła, jak się pro­wa­dzi dom, lecz cią­gle roz­ka­zy­wa­ła „zrób to i to, a jak nie umiesz, to się na­ucz”. Mi­mo że mam już 25 lat, mu­szę żyć z nią pod jed­nym da­chem, bo nie stać mnie na ży­cie osob­no. Ale wkrót­ce się to zmie­ni. Do­ło­żę wszel­kich sta­rań, by mo­je dzie­ci mia­ły we mnie mat­kę i przy­ja­ciół­kę. Bo prze­cież tak po­win­no być!

Wy­glą­da na to, że au­tor­ka nie zda­je so­bie spra­wy z te­go, co czu­je. Gdy z pa­sją pi­sze „nie­na­wi­dzę”, nie­świa­do­mie przy­zna­je, jak moc­ny jest jej zwią­zek z ma­mą. Jej uczu­cie – na­wet tak przy­kre jak nie­na­wiść – po­wo­du­je, że ma­ma jest sta­le w jej ży­ciu obec­na.

Na­wet kie­dy fi­zycz­nie ma­my przy niej nie ma, pod­sy­ca w so­bie przy­kre uczu­cia do niej. I choć au­tor­ce po­stu mo­że się to wy­da­wać dziw­ne czy wręcz nie­zro­zu­mia­łe, pod­sta­wo­wym ele­men­tem osią­gnię­cia do­ro­sło­ści jest do­strze­że­nie i do­ce­nie­nie te­go, cze­go na­uczy­ła się nie­ja­ko mi­mo­cho­dem, bę­dąc cór­ką swo­jej ma­my. I tak w ra­mach przy­go­to­wań do by­cia mat­ką – przy­ja­ciół­ką mo­że pró­bo­wać prze­mie­nić nie­chęć do mat­ki w życz­li­wość dla sa­mej sie­bie.

Mo­że na przy­kład stwier­dzić: „Do­ra­sta­jąc z mo­ją ma­mą na­uczy­łam się ra­dzić so­bie sa­ma. Te­raz wiem, że mo­gę wska­zy­wać dro­gę i po­ma­gać in­nym, bo mu­sia­łam się te­go sa­ma uczyć”. Ta­kie po­dej­ście po­zwo­li jej na prze­nie­sie­nie punk­tu cięż­ko­ści z „by­cia na nie” na „by­cie na tak”. In­ny­mi sło­wy na przej­ście od su­ro­we­go oce­nia­nia ma­my do chę­ci zro­zu­mie­nia, dla­cze­go by­ła ta­ka, a nie in­na. By sa­ma stać się mat­ką – przy­ja­ciół­ką owa mło­da ko­bie­ta mu­si zna­leźć w so­bie cie­pło i ser­decz­ność, któ­rych tak bar­dzo pra­gnę­ła od swo­jej mat­ki. Za­miast kry­ty­ko­wać „nie na­uczy­ła”, „nie po­ka­za­ła”, „nie przy­tu­li­ła”, mo­że za­in­te­re­so­wać się ży­ciem swo­jej mat­ki i spoj­rzeć na nie życz­li­wiej. Na­wet je­śli nie­wie­le wie o do­świad­cze­niach swo­jej ma­my, mo­że się po­sta­rać wy­ob­ra­zić so­bie jej ży­cio­wą dro­gę.

Wy­ob­raź­nia jest bo­wiem nie tyl­ko uni­kal­ną ce­chą ludz­kiej na­tu­ry, umoż­li­wia­ją­cą zo­ba­cze­nie cze­goś, cze­go tak na­praw­dę nie ma, ale po­zwa­la rów­nież – a mo­że przede wszyst­kim – na współ­od­czu­wa­nie sta­nów, któ­rych sa­mi ni­g­dy nie do­świad­czy­li­śmy. Em­pa­tia mo­że uto­ro­wać dro­gę do praw­dzi­we­go po­zna­nia ży­cia mat­ki: śro­do­wi­ska, w któ­rym do­ra­sta­ła, wa­run­ków i oko­licz­no­ści to­wa­rzy­szą­cych jej roz­wo­jo­wi. Przyj­rze­nie się jej świa­tu, po­zna­nie jej hi­sto­rii i hi­sto­rii jej żeń­skich przod­ków – ko­biet, od któ­rych uczy­ła się by­cia ko­bie­tą – otwie­ra drzwi do zro­zu­mie­nia tak mat­ki, jak i sa­mej sie­bie.

Mat­ka na­to­miast, by wyjść po­za opie­kuń­cze i wy­cho­waw­cze za­cho­wa­nia – za­rów­no te na­ka­zu­ją­ce, jak i kry­tycz­ne – mo­że do­strzec do­ro­słość cór­ki i usza­no­wać jej sa­mo­dziel­ność. Przy­znam, że gdy za­czę­łam pa­trzeć na mo­ją cór­kę jak na kom­pe­tent­ną, do­ro­słą ko­bie­tę, to po­za tym, że ser­ce we mnie ro­sło, do­wia­dy­wa­łam się o niej wie­lu cie­ka­wych rze­czy. Do tej po­ry po­chła­nia­ły mnie pra­wie wy­łącz­nie oba­wy o to, jak so­bie ra­dzi. Gdy od­sta­wi­łam te nie­po­ko­je, zo­ba­czy­łam jej za­rad­ność, kre­atyw­ność, po­czu­cie hu­mo­ru, pra­co­wi­tość, mą­drość ży­cio­wą i wie­le in­nych cech, któ­rych opie­kuń­cza kwo­ka nie by­ła w sta­nie do­strzec!

Tym­cza­sem:

Dwie do­ro­słe ko­bie­ty – tak mat­ka, jak i cór­ka – ma­ją nie­po­wta­rzal­ną oka­zję skon­fron­to­wa­nia się z wła­snym ży­ciem. Mo­gą mu się przyj­rzeć: do­ce­nić to, co stwo­rzy­ły, a je­śli po­trze­ba – do­ko­nać zmian. Mo­gą wpły­wać na swój zwią­zek, po­nie­waż prze­kształ­ce­nie na­sze­go po­strze­ga­nia i za­cho­wa­nia w sto­sun­ku do naj­bliż­szych jest cał­ko­wi­cie w na­szej mo­cy. Za­le­ży bo­wiem wy­łącz­nie od na­szych in­ter­pre­ta­cji, któ­re z ko­lei są cał­ko­wi­cie za­leż­ne od na­sze­go na­sta­wie­nia. Wy­star­czy zmie­nić ton z ob­wi­nia­ją­ce­go na cie­pły i ser­decz­ny.

Mło­dą au­tor­kę in­ter­ne­to­we­go na­rze­ka­nia ta­ka za­mia­na nie­wąt­pli­wie przy­bli­ży­ła­by do zbu­do­wa­nia życz­li­wej re­la­cji z ma­mą. Za­miast oskar­żać, mo­gła­by za­pro­sić ma­mę do in­nej, niż te do­tych­cza­so­we, roz­mo­wy.

Sed­no spra­wy tkwi w za­sły­sza­nym kie­dyś dia­lo­gu:

– Tak bar­dzo ją ko­cham – po­wie­dzia­ła mło­da dziew­czy­na o swo­jej mat­ce.

– Wi­dzę to do­sko­na­le, two­je cier­pie­nie jest te­go do­wo­dem – usły­sza­ła w od­po­wie­dzi.

Tak czy ina­czej wszy­scy do­świad­cza­my bó­lu w re­la­cji z ko­cha­ny­mi oso­ba­mi, gdyż mi­łość i ból to uczu­cia nie­ja­ko nie­roz­łącz­ne. Bo­li nas, gdy ko­cha­nej oso­bie jest źle, gdy cier­pi. Cza­sem re­agu­je­my też ża­lem bądź bó­lem w od­po­wie­dzi na jej za­cho­wa­nie. Mo­że­my to jed­nak zmie­nić. W re­la­cji mat­ka-cór­ka ma­my moż­li­wość wy­ci­sze­nia pre­ten­sji, wy­ba­cze­nia krzywd, za­skle­pie­nia daw­nych ran, czy­li do­ko­na­nia zmian, któ­re za­owo­cu­ją we­wnętrz­nym spo­ko­jem. A że jest to na­praw­dę moż­li­we, prze­ko­na­łam się w trak­cie naj­trud­niej­szych do­świad­czeń me­go ży­cia, gdy za­gro­żo­na cho­ro­bą od­zy­ska­łam we­wnętrz­ny ład, a tak­że otwar­tość w sto­sun­ku do sie­bie i naj­bliż­szych. Owa świa­do­mość, że ta­ka zmia­na jest re­al­na – by nie rzec cał­kiem pro­sta – za­in­spi­ro­wa­ła mnie do na­pi­sa­nia tej książ­ki. Gdy po raz ko­lej­ny za­da­no mi py­ta­nie, dla­cze­go pi­szę książ­kę o związ­kach ma­tek i có­rek, od­po­wie­dzia­łam, że wiem coś na ten te­mat i chcia­ła­bym się tym po­dzie­lić z in­ny­mi. To chęć po­dzie­le­nia się wła­sny­mi do­świad­cze­nia­mi, jak rów­nież hi­sto­ria­mi wie­lu ko­biet, by­ła mo­to­rem na­pi­sa­nia tej książ­ki. Mam ci­chą na­dzie­ję, że choć nie jest to książ­ka ku­char­ska, oka­że się przy­dat­na w two­rze­niu in­dy­wi­du­al­nych prze­pi­sów na prze­pysz­ne ży­cie.

Dla­te­go też, Dro­ga Czy­tel­nicz­ko, za­nim za­czniesz czy­tać da­lej, za­pra­szam:

Usiądź wy­god­nie, od­pręż się, odłącz na mo­ment od ota­cza­ją­ce­go cię świa­ta: ro­dzi­ny, pra­cy, te­le­wi­zo­ra, in­ter­ne­tu, ko­mór­ki. Weź kil­ka głę­bo­kich od­de­chów i po­szu­kaj w so­bie od­po­wie­dzi na na­stę­pu­ją­ce py­ta­nia:

Czy re­la­cja z mat­ką (al­bo cór­ką) jest dla mnie przed­mio­tem czę­stej tro­ski, bó­lu, zło­ści, smut­ku, roz­go­ry­cze­nia?

Czy chcę po­świę­cić czas i ener­gię na zro­zu­mie­nie ist­nie­ją­cej re­la­cji?

Czy de­cy­du­ję się zro­bić to te­raz?

Je­że­li od­po­wiesz „tak” na te trzy py­ta­nia, za­pra­szam cię do prze­czy­ta­nia ni­niej­szej książ­ki. Mo­żesz ją po­rów­nać do re­ge­ne­ru­ją­ce­go po­sił­ku, któ­re­go ko­lej­ne da­nia do­star­cza­ją co­raz to cie­kaw­szych sma­ków.

Bez wzglę­du na to, czy cho­dzi o sztu­kę ku­li­nar­ną, czy o pra­cę nad so­bą, obo­wią­zu­je ta sa­ma za­sa­da: nie war­to się spie­szyć. Je­śli zde­cy­du­jesz się na pra­cę nad so­bą, pa­mię­taj, że jest ona przed­się­wzię­ciem wy­ma­ga­ją­cym cier­pli­wo­ści i sa­mo­za­par­cia. Gdy się na nie zdo­bę­dziesz, zro­bisz so­bie pre­zent, bo bez wąt­pie­nia przy­bli­ży cię to do ta­kiej re­la­cji z ma­mą czy cór­ką, o ja­kiej za­wsze ma­rzy­łaś. Zwłasz­cza je­że­li zgo­dzisz się, że każ­da z nas po­sia­da w swo­jej psy­chi­ce „we­wnętrz­ną mat­kę” – czy­li umie­jęt­ność stwa­rza­nia so­bie kom­for­tu, za­spo­ka­ja­nia wła­snych po­trzeb, jak rów­nież do­star­cza­nia so­bie cie­pła i opie­ki.

Bo czyż wszyst­ko to, cze­go świa­do­mie i pod­świa­do­mie na­uczy­ły­śmy się od ma­my, nie gro­ma­dzi się te­raz w nas sa­mych? Przy­zwy­cza­je­nia, wy­zwa­nia, lę­ki, moc­ne i sła­be stro­ny, sys­tem war­to­ści, mat­czy­na mi­łość. Gdy znaj­dzie­my dla sie­bie cie­pło, życz­li­wość, zro­zu­mie­nie, to rów­nież w ja­snym świe­tle za­cznie­my po­strze­gać na­sze sto­sun­ki z in­ny­mi. Pra­ca nad sa­mym so­bą sta­nie się rów­no­cze­śnie pra­cą nad re­la­cja­mi z in­ny­mi.

Re­la­cja z we­wnętrz­ną mat­ką le­ży u pod­staw na­sze­go sto­sun­ku do sa­mych sie­bie, a ten z ko­lei kie­ru­je na­szy­mi związ­ka­mi z in­ny­mi.

Za­zwy­czaj w pra­cy nad re­la­cja­mi bio­rą udział obie stro­ny. Pro­po­nu­ję jed­nak pój­ście in­ną, mniej uczęsz­cza­ną dro­gą. Owa mniej uczęsz­cza­na dro­ga – pra­ca nad związ­kiem z we­wnętrz­ną mat­ką – wie­dzie do osią­gnię­cia peł­nej doj­rza­ło­ści za­rów­no w sto­sun­ku do sie­bie, jak i do in­nych. Zwłasz­cza że dość czę­stym po­wo­dem na­szych zma­gań jest kon­cen­tra­cja na tym, co dzie­je się nie w nas sa­mych, ale na tym, co jest na ze­wnątrz nas. In­ny­mi sło­wy ocze­ku­je­my – ba, wręcz wy­ma­ga­my – by dru­ga oso­ba się zmie­ni­ła, gdyż w na­szym po­ję­ciu to ona jest źró­dłem trud­no­ści. Po­wta­rza­my: „gdy­by ona mnie ro­zu­mia­ła” al­bo „gdy­by tyl­ko to czy tam­to by­ło in­ne, wszyst­ko by­ło­by w po­rząd­ku”. Owa kon­cen­tra­cja na ko­niecz­no­ści zmian w świe­cie ze­wnętrz­nym po­chła­nia ca­łą na­szą ener­gię i nie przy­no­si ocze­ki­wa­nych re­zul­ta­tów. A prze­cież wy­star­czy sku­pić się na tym, co w nas, że­by do­kład­nie zo­ba­czyć re­la­cję, ja­ką chce­my mieć z tym co na ze­wnątrz, co po­za nam. Gdy skie­ru­je­my uwa­gę na to, co dla nas naj­waż­niej­sze, mo­że­my do­ko­nać we­wnętrz­nych zmian. Są one w na­szej mo­cy.

Na przy­kład: wście­ka­my się, gdy cór­ka spóź­ni­ła się na umó­wio­ne spo­tka­nie. Oskar­ża­my ją o brak sza­cun­ku. Czu­je­my się sfru­stro­wa­ne, a kry­tycz­ne uwa­gi pod jej ad­re­sem pły­ną nam z ust rwą­cym po­to­kiem. Trud­no je po­wstrzy­mać… A prze­cież ma­my do wy­bo­ru ca­ły ogrom­ny re­per­tu­ar re­ak­cji i za­cho­wań. Mo­że­my za­re­ago­wać mi­ło, cie­pło i życz­li­wie! Mo­że­my za­py­tać, czy coś się sta­ło. Mo­że­my oka­zać za­in­te­re­so­wa­nie, spo­kój, em­pa­tię, gdyż za­wsze – bez wzglę­du na oko­licz­no­ści – na­sza re­ak­cja za­le­ży od nas sa­mych!

Ta­kie po­dej­ście, to zna­czy skon­cen­tro­wa­nie się na so­bie, mo­że być uzna­ne za ego­istycz­ne, choć wca­le nie jest sa­mo­lub­ne i za­wsze bie­rze pod uwa­gę do­bro in­nych. Mi­mo to oba­wiam się, że nie znaj­dzie uzna­nia wśród ko­biet na­wy­kłych do po­świę­ce­nia i wy­rze­czeń. Do­sko­na­le je ro­zu­miem. Do­ra­sta­łam bo­wiem w tym sa­mym świe­cie co one i kształ­to­wa­ły mnie po­dob­ne nor­my i wzor­ce. Tak sa­mo jak one na­uczy­łam się sta­wiać do­bro in­nych po­nad wła­sne. Do­pie­ro kie­dy zda­łam so­bie spra­wę, że po­wie­la­ny prze­ze mnie wzo­rzec mę­czeń­stwa po­wo­du­je, że spa­lam się w za­wrot­nym tem­pie i gdy cho­ro­ba za­pu­ka­ła do mo­ich drzwi, za­czę­łam szu­kać in­ne­go spo­so­bu na ży­cie. Po­nie­waż z na­tu­ry je­stem upar­ta, zna­la­złam go i opi­sa­łam w ni­niej­szej książ­ce – z na­dzie­ją, że przy­da się in­nym. Wska­za­łam dro­gę opar­tą na: 

po­sza­no­wa­niu in­dy­wi­du­al­no­ści wła­snej i in­nych, od­po­wie­dzial­no­ści za sie­bie i w sto­sun­ku do in­nych, po­dej­mo­wa­niu au­to­no­micz­nych de­cy­zji, bez wzglę­du na to, czy są one po­pu­lar­ne, czy nie.

I choć ta­ka lo­jal­ność wo­bec sa­mej sie­bie by­ła nie la­da ry­zy­kiem – oba­wia­łam się, że mo­gę stra­cić naj­uko­chań­szych lu­dzi – to gdy od­wa­ży­łam się je pod­jąć, za­czę­łam żyć au­ten­tycz­nie, peł­nią ży­cia. Mo­je re­la­cje z naj­bliż­szy­mi na­bra­ły cie­płych, pa­ste­lo­wych barw.

Jak już wspo­mnia­łam, ni­niej­sza książ­ka jest za­rów­no syn­te­zą wie­dzy, do­świad­cze­nia i prak­ty­ki za­wo­do­wej psy­cho­lo­ga, jak i efek­tem wie­lu lat mo­jej pra­cy nad so­bą w pol­skich, ka­na­dyj­skich i ame­ry­kań­skich ośrod­kach ba­da­nia i roz­wo­ju oso­bo­wo­ści. Na­uczy­łam się, że praw­dzi­wa zmia­na na­stę­pu­je wów­czas, kie­dy zbli­ży­my się do sie­bie ta­kich, ja­ki­mi na­praw­dę je­ste­śmy. Za­zwy­czaj za­czy­na­my owo po­zna­wa­nie au­ten­tycz­ne­go „ja” od za­bliź­nie­nia ran i oka­le­czeń z prze­szło­ści – po­zby­cia się emo­cjo­nal­nych si­nia­ków, któ­re po­wsta­ły w trak­cie na­by­wa­nia ży­cio­wych do­świad­czeń. Każ­dy z nas po­sia­da we­wnętrz­ną ży­łę zło­ta i wła­sne źró­dło ener­gii. Wszy­scy ma­my moż­li­wość wy­ra­ża­nia emo­cji wprost i ob­da­ro­wy­wa­nia sie­bie i in­nych życz­li­wo­ścią i mi­ło­ścią. By żyć peł­nią ży­cia, mu­si­my do­trzeć do wła­snych za­so­bów, do te­go au­ten­tycz­ne­go „ja”.

W pro­ce­sie od­naj­dy­wa­nia sie­bie zdo­by­wa­my kon­kret­ne umie­jęt­no­ści, a ro­bi­my to w spo­sób po­rów­ny­wal­ny do ucze­nia się no­we­go ję­zy­ka. Naj­pierw okre­śla­my cel, roz­wa­ża­jąc na­sze po­trze­by (de­cy­du­je­my ja­kie­go ję­zy­ka bę­dzie­my się uczyć), spraw­dza­my za­so­by i na­rzę­dzia, któ­re nam po­mo­gą go uzy­skać (osią­gnąć płyn­ność i ła­twość po­ro­zu­mie­wa­nia się w no­wym ję­zy­ku, czy­li kur­sy, lek­cje, pod­ręcz­ni­ki, po­mo­ce). Po­wta­rza­my, ćwi­czy­my, za­pa­mię­tu­je­my, a wszyst­ko po to, by pew­nie iść przez ży­cie z otwar­to­ścią na to, co jest moż­li­we – z wdzięcz­no­ścią, że to jest moż­li­we. To­wa­rzy­sząc in­nym w pro­ce­sie od­kry­wa­nia sie­bie, wska­zu­ję im ko­niecz­ność wzię­cia od­po­wie­dzial­no­ści za wła­sne dzia­ła­nia. Jest ona nie­zbęd­na do uzy­ska­nia au­to­no­mii i po­czu­cia wol­no­ści. Uczę ra­dze­nia so­bie z trud­no­ścia­mi, po­dej­mo­wa­nia de­cy­zji, przyj­mo­wa­nia i sza­no­wa­nia zo­bo­wią­zań wo­bec sie­bie i in­nych, wia­ry w sie­bie i swo­ją war­to­ść – er­go wszyst­kie­go, co po­zwa­la na uję­cie ste­ru we wła­sne rę­ce i świa­do­me­go ste­ro­wa­nia wła­snym, za­wsze zdat­nym do że­glu­gi, okrę­tem.

Wie­rzę, że w tej po­dró­ży przez ży­cie nie­ustan­nie po­bie­ra­my – w od­sła­nia­ją­cych się ko­lej­no eta­pach – no­we, fa­scy­nu­ją­ce lek­cje. War­to stać się uczen­ni­cą ży­cia – nie tyl­ko te­go na ze­wnątrz nas, ale rów­nież, a mo­że przede wszyst­kim te­go, któ­re od­kry­wa nie­skoń­czo­ność na­szych moż­li­wo­ści.

Pół wie­ku te­mu, gdy ja­ko ma­ła dziew­czyn­ka, zmę­czo­na dłu­gim mar­szem, sta­ra­łam się na­dą­żać za do­ro­sły­mi, ma­ma do­da­wa­ła mi si­ły wier­szy­kiem: „Ja­dą, ja­dą mi­sie, śmie­ją im się py­sie” i szło mi się znacz­nie raź­niej. Póź­niej, na krę­tej dro­dze roz­wo­ju i od­kry­wa­nia ko­lej­nych kart ży­cia, po­za wra­ca­ją­cy­mi w my­ślach sło­wa­mi ma­my, do­da­wa­łam so­bie otu­chy stro­fą z wier­sza „In­vic­tus” Wil­lia­ma Er­ne­sta Hen­leya:

To bez zna­cze­nia jak wą­ska bra­ma, 

Jak zwo­je ka­rą za­pi­sa­ne:

Ja je­stem pa­nem me­go lo­su 

I du­szy mo­jej ka­pi­ta­nem.

(prze­kład au­tor­ki)