Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » Czarnoksiężnik z krainy Oz

Czarnoksiężnik z krainy Oz

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7791-936-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Czarnoksiężnik z krainy Oz

Czarnoksiężnik z krainy Oz jest powieścią przygodową amerykańskiego pisarza Lymana Franka Bauma należącą do ścisłego kanonu literatury dziecięcej. Książka wpisała się do historii literatury światowej jako pierwsza powieść fantasy dla dzieci. Opisuje historię małej Doroty przeniesionej z pieskiem Toto przez trąbę powietrzną do magicznej Krainy Oz. Aby wrócić do rodzinnego Kansas, dziewczynka musi dotrzeć do mieszkającego w Szmaragdowym Grodzie Czarnoksiężnika Oza. Po drodze spotyka barwne postacie, które jak ona szukają pomocy: Stracha na Wróble, któremu brak rozumu, Blaszanego Drwala ubolewającego nad brakiem serca i Lwa cierpiącego z powodu niedostatku odwagi. Kiedy gromadka dotrze do Czarnoksiężnika Oza, okaże się, że to dopiero początek niespodzianek i przygód.

Czarnoksiężnik z krainy Oz należy do powieści dla dzieci, które doczekały się największej liczby ekranizacji, zarówno w postaci filmów fabularnych, jak i animowanych. Książka była także wielokrotnie wystawiana na scenie, między innymi na Broadwayu w postaci musicalu.

Polecane książki

Poradnik do symulacyjnej gry erotycznej „7 Sins” zawiera ogólne sposoby rozwiązywania problemów, oraz dokładny opis przejścia poszczególnych misji z uwzględnieniem tematów rozmów preferowanych przez główne postacie.7 Sins - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy tematy i lokacje jak m.in. ...
  Od 1 stycznia 2018 r. obowiązuje nowe rozporządzenie Ministra Rozwoju i Finansów z 13 września 2017 r. w sprawie rachunkowości oraz planów kont dla budżetu państwa, budżetów jednostek samorządu terytorialnego, jednostek budżetowych, samorządowych zakładów budżetowych, państwowych funduszy celowych...
Masz problemy z pamięcią i koncentracją? Chciałbyś szybciej przyswajać nowe informacje? Zwiększyć obszar swojego postrzegania? Ten poradnik w prosty i interesujący sposób odpowie na te i inne pytania. Dodatkowo zawiera również praktyczne uwagi, ćwiczenia, zagadki, a nawet łamigłówki, które tak lu...
  Zestaw zawiera 3 ebooki: - „Opowieści niesamowite” Edgar Allan Poe (wydanie dwujęzyczne polsko-angielskie). - „Z przygód Sherlocka Holmesa. Tłumacz grecki” Arthur Conan Doyle (wydanie dwujęzyczne polsko-angielskie). - podręcznik z ćwiczeniami: „Nauka języka angielskiego z książką dwujęzyczną”...
To osobista i autentyczna relacja związana z czasem zakładania pierwszej w Polsce prywatnej farmy jeleni na Mazurach. Jest to niekiedy zabawna, a niekiedy nieco dramatyczna historia człowieka, który mieszkał wiele lat w Anglii i wraca do Polski po to, by zmagać się z popegeerowska rzecz...
Niektóre sekrety są tak duże, że mogą zmienić wszytko “Wiem, jak o siebie dbać. Od zawsze mogłam liczyć tylko na siebie.” India Maxwell nie tylko przeprowadziła się na drugi koniec kraju - spadła też na samo dno hierarchii towarzyskiej. Całe lata zajęło jej zdobycie popularnoś...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Lyman Frank Baum

Tytuł ‌oryginału:

The Wizard ‌of Oz

Przekład na ‌podstawie wydania angielskiego:

Adam ‌Zabokrzycki

Ilustracje:

Artur ‌Lobus

Okładka z wykorzystaniem ‌rysunku ‌Artura Lobusia:

Artur ‌Piątek

Redakcja:

Agata ‌Wójcicka-Kołodziej

Skład:

Barbara ‌Wieczorek

Przygotowanie ‌wydania elektronicznego:

Michał ‌Nakoneczny, ‌hachi.media

© ‌Copyright by Siedmioróg

ISBN 978-83-7791-936-1

Wydawnictwo ‌Siedmioróg

ul. Krakowska ‌90, 50-427 Wrocław

Księgarnia ‌wysyłkowa Wydawnictwa Siedmioróg

www.siedmiorog.pl

Wrocław 2018

Książkę tę dedykuję wspaniałemu przyjacielowi i kompanowi– mojej żonie.L.F.B

ROZDZIAŁ ICyklon

Dorotka mieszkała w Kansas pośrodku wielkiej prerii z wujem Henrykiem, który był farmerem i ciotką Emilią, która siłą rzeczy była żoną farmera. Ich domek był niewielki, ponieważ drewno na jego zbudowanie trzeba było zwozić z bardzo daleka. Tak po prawdzie były to cztery ściany, dach i podłoga, co składało się na jedną tylko izbę, a jej wyposażenie stanowił pordzewiały piec kuchenny, kredens na naczynia, stół i trzy bądź cztery krzesła i łóżka. Wujek Henryk i ciocia Emilia mieli szerokie łoże w jednym rogu, a Dorotka swoje niewielkie łóżko w drugim. Dom nie miał żadnego poddasza, a nawet piwnicy, poza niewielką dziurą wykopaną w ziemi, zwaną dumnie schronem przeciwburzowym, gdzie cała rodzina mogła się schować na wypadek huraganu czy trąby powietrznej tak potężnej, że zmiata wszystko, co stoi jej na drodze. Wchodziło się doń przez właz na środku klepiska, od którego prowadziła drewniana drabina do niewielkiego ciemnego dołu w ziemi.

Gdy Dorotka stawała w drzwiach wejściowych i rozglądała się wokoło, jedyne, na co napotykał jej wzrok, to bezmiar szarej prerii z każdej strony. Żadne drzewo czy dom nie zakłócały monotonii krajobrazu. Jak okiem sięgnąć wszędzie tylko bezkresna równina sięgająca nieba we wszystkich kierunkach. Słońce spiekło zaoraną ziemię na szarą masę z biegnącymi przez nią wąskimi rowkami. Nawet trawa nie była zielona, ponieważ słoneczny żar spalił wierzchołki długich jej źdźbeł, aż przybrały ten sam szary kolor wszechobecny w tamtej okolicy. Ongiś domek był pomalowany, lecz od słońca farba dostała pęcherzy, a deszcze zmyły ją niemal zupełnie i teraz stał tak samo szary jak wszystko inne dookoła.

Kiedy ciotka Emilia przybyła w tamte strony, była młodą i atrakcyjną mężatką. Ale ją także zmieniły słońce i wiatr. Odebrały jej oczom żywą iskierkę, nadając im tę samą szarość, co otoczenie wokół szarego domu. Słońce i wiatr pozbawiły jej policzki i usta dawnego różu i one też stały się szare jak popiół. Teraz była chuda, mizerna i uśmiech już nie gościł na jej twarzy. Gdy Dorotka, która nie miała rodziców, po raz pierwszy się u niej zjawiła, ciocia Emilia była tak zaskoczona jej śmiechem, że ilekroć do uszu jej dochodził wesoły głosik Dorotki, zaczynała krzyczeć i przykładała rękę do serca, a i teraz patrzyła na dziewczynkę w zdumieniu, że ta potrafiła znaleźć coś, z czego można było się śmiać.

Wujek Henryk nie śmiał się nigdy. Pracował ciężko od rana do nocy i nie miał pojęcia, co to radość. On także był szary – od długiej brody do sfatygowanych butów. Wyglądał nad wraz poważnie i srogo i rzadko kiedy się odzywał.

Ale Dorotkę zawsze potrafił rozśmieszyć Toto, czym chronił ją od tego, by stała się równie szara jak jej otoczenie. Toto nie był szary; był to niewielki czarny piesek z długą jedwabistą sierścią i małymi, czarnymi oczyma, które skrzyły się wesoło po obu stronach jego malutkiego, zabawnego, noska. Toto bawił się przez cały dzień, a Dorotka razem z nim i kochała go ponad życie.

Dzisiaj jednak się nie bawili. Wujek Henryk siedział na progu i patrzył z troską na niebo, które tego dnia było jeszcze bardziej szare niż zazwyczaj. Dorotka stała w drzwiach, trzymając Tota na ręku i także spoglądała ku niebu. Ciocia Emilia zmywała naczynia.

Z dalekiej północy uszu ich dochodziło wycie wiatru, a wzrok wujka Henryka i Dorotki sięgał do miejsca, gdzie wysoka trwa uginała się falami przed nadciągającą burzą. Teraz z południa dał się słyszeć ostry gwizd powietrza, a gdy zwrócili wzrok w stronę skąd dochodził, ujrzeli zmarszczki przesuwające się ku nim po powierzchni trawy.

Nagle wujek Henryk wstał:

– Nadchodzi cyklon, Emilio! – zawołał do żony. – Pójdę zająć się zwierzętami. I pobiegł do stajni, gdzie trzymali krowy i konie.

Ciocia Emilia przerwała zmywanie i podeszła do drzwi. Wystarczyło jedno spojrzenie, by ogarnąć sytuację. Groziło im ogromne niebezpieczeństwo.

– Dorotka, biegiem do piwnicy! – krzyknęła na całe gardło.

Toto zeskoczył z rąk Dorotki i schował się pod łóżko. Dziewczynka rzuciła się natychmiast, by go stamtąd wyciągnąć. Ciocia Emilia śmiertelnie przerażona otworzyła na oścież klapę w podłodze i natychmiast zbiegła po drabinie do ciemnego dołu. Dorotce udało się w końcu pochwycić pieska i ruszyła w ślad za ciocią, lecz gdy była w połowie pokoju usłyszała okropny ryk wiatru i cały dom zatrząsł się w posadach, aż straciła równowagę i wylądowała na podłodze. Dziewczynka przez chwilę siedziała bezradnie.

Aż tu nagle wydarzyła się rzecz niesłychana.

Domek obrócił się wokół własnej osi dwa lub trzy razy i powoli uniósł w powietrze. Dorotka miała wrażenie, że oto leci ku górze balonem.

W miejscu, gdzie stał ich domek, spotkał się wiatr północny z południowym i dokładnie w tym punkcie powstało centrum cyklonu. Tak to już jest, że w oku cyklonu powietrze jest zazwyczaj nieruchome, ale wielkie ciśnienie wiatru na każdą z czterech ścian domku unosiło go wyżej i wyżej, aż znalazł się na samym czubku cyklonu. Tam pozostał niesiony w powietrzu przez wiele mil z taką łatwością, jak gdyby nie był domem tylko ptasim piórkiem.

Wszędzie panowała nieprzenikniona ciemność i choć wokoło wiatr wył przeraźliwie z wysiłku, Dorotka czuła, że unosi się leciutko, zupełnie bez trudu. Po kilku pierwszych gwałtownych szarpnięciach i jednym momencie, gdy domek przechylił się niebezpiecznie, dziewczynka miała wrażenie, że na powrót jest w kołysce bujana delikatnie do snu.

Toto nie był zachwycony. Biegał po pokoju, to tu, to tam, szczekając zajadle. Natomiast jego pani siedziała nieruchomo na podłodze i czekała, co dalej się wydarzy.

W pewnym momencie Toto podbiegł zbyt blisko klapy w podłodze i wpadł do środka. W pierwszej chwili dziewczynka pomyślała, że już go więcej nie zobaczy. Ale wkrótce jej oczom ukazało się uszko ukochanego psa wystające z otworu, bo silne ciśnienie pchało go ku górze tak, że nie mógł wypaść z domku. Dziewczynka podczołgała się do otworu, chwyciła psa za ucho i wciągnęła go z powrotem do pokoju, po czym zatrzasnęła klapę, by uniknąć kolejnego wypadku.

Mijała godzina za godziną i z czasem Dorotka zaczęła przezwyciężać strach, ale czuła się bardzo samotna, a wokoło wiatr wył tak donośnie, że prawie od tego ogłuchła. Początkowo bała się, że gdy teraz dom spadnie na ziemię, to marny będzie jej los. Ale czas mijał i mijał, a jej nie działa się żadna krzywda, więc przestała się zamartwiać i postanowiła czekać cierpliwie na to, co faktycznie się stanie. W końcu podczołgała się po kołyszącej się podłodze do swojego łóżka, umościła się na nim wygodnie, a Toto położył się obok swojej pani.

Mimo iż dom kołysał się jak statek na falach, a wiatr wył jak opętany, Dorotka wkrótce zamknęła oczy i zasnęła kamiennym snem.

ROZDZIAŁ IINarada z Manczkinami

Obudził ją wstrząs tak gwałtowny i tak silny, że gdyby Dorotka nie leżała na miękkim łóżku, mogłaby solidnie ucierpieć. Wstrząs sprawił, że wstrzymała oddech i z duszącym lękiem głowiła się, co też mogło się stać. Toto przyłożył swój mały mokry nosek do jej policzka i popiskiwał cały w trwodze. Po chwili Dorotka usiadła i natychmiast zorientowała się, że dom już się nie porusza, nie było też ciemno na zewnątrz, ponieważ promienie słońca zaglądały do okna, rozświetlając pokój jasnym blaskiem. Zeskoczyła z łóżka i z Toto u jej stóp ruszyła, żeby otworzyć drzwi.

Dziewczynka aż krzyknęła ze zdumienia, a gdy zaczęła rozglądać się wokoło, oczy jej stawały się coraz większe na widok tych cudów, które ogarniał jej wzrok.

Cyklon posadził dom na ziemi bardzo delikatnie – jak na cyklon – pośrodku krainy nieziemskiej piękności. Wszędzie rzucały się w oczy pięknie utrzymane połacie zielonej murawy, na których stały dostojnie drzewa gęsto dekorowane soczystymi owocami. Po obu stronach miejsca, w którym stał teraz domek, wznosiła się skarpa mieniąca się cudnymi kwiatami, a na drzewach i krzewach bajecznie upierzone ptaki śpiewały swoje pieśni, trzepocąc skrzydłami do taktu. Nieopodal płynął sobie maleńki strumyk, tocząc wzdłuż zielonych brzegów skrzące się w słońcu wody, nucąc szeptem melodię jakże miłą uchu dziewczynki od lat przywykłej do życia na suchej, szarej prerii.

Gdy tak stała, napawając wzrok pięknem nieznanych jej wcześniej widoków, dostrzegła zbliżającą się do niej grupkę najdziwniejszych ludzi, jakich nigdy wcześniej nie widziała. Nie byli wzrostu dorosłych ludzi, do których się przyzwyczaiła, ale też próżno by zwać ich karzełkami. W sumie to wzrostem dorównywali chyba Dorotce, która – jak na swój wiek – była całkiem wysoka. Ale oni, sądząc po ich wyglądzie, liczyli sobie znacznie więcej lat.

Trzej z nich byli mężczyznami, a jedna kobietą i wszyscy mieli na sobie przedziwne ubrania. Na ich głowach sterczały stożkowate kapelusze, wysokie na trzydzieści centymetrów, zwieńczone pomponami. Kapelusze mężczyzn były niebieskie, a drobnej kobiety biały i miała na sobie białą suknię spływającą w splotach z jej ramion. Suknia była zdobiona małymi gwiazdkami, które lśniły w słońcu jak diamenty. Stroje mężczyzn były koloru niebieskiego o tym samym odcieniu co kapelusze, a ich starannie wyczyszczone wysokie buty roll top miały u góry cholewek niebieskie wyłogi1. Dorotka sądziła, że mężczyźni ci byli rówieśnikami wuja Henryka, bo dwóch z nich nosiło brody. Natomiast kobieta musiała być znacznie starsza, o czym świadczyła jej twarz, dosłownie poorana zmarszczkami, włosy zaś miała niemal białe i chodziła z wyraźnym trudem.

Gdy całe towarzystwo zbliżyło się do domku, gdzie Dorotka stała w drzwiach, wszyscy zatrzymali się jak na komendę i zaczęli szeptać coś między sobą, jak gdyby bali się podejść bliżej. Ale ta drobna, stara kobieta zbliżyła się jednak do Dorotki, wykonała głęboki ukłon i powiedziała słodkim głosem:

– Witaj, najszlachetniejsza czarodziejko, w Krainie Manczkinów. Jesteśmy ci niezmiernie wdzięczni za zabicie Złej Czarownicy ze Wschodu i wyratowanie z jarzma niewoli naszego narodu.

Dorotka słuchała mowy powitalnej, nie wierząc własnym uszom. Cóż ta drobna staruszka miała na myśli, tytułując ją czarodziejką i mówiąc, że zabiła Złą Czarownicę ze Wschodu. Dorotka była niewinną, niezdolną do przemocy małą dziewczynką, którą porwał cyklon i przeniósł wiele mil od domu, i która w całym swoim życiu nikogo nie zabiła.

Ale staruszka najwyraźniej oczekiwała odpowiedzi, więc Dorotka odrzekła z pewnym wahaniem.

– Jest pani bardzo uprzejma, ale tu z pewnością zaszła jakaś pomyłka. Ja nikogo nie zabiłam.

– Może ty nie, ale twój dom tak – odparła mała staruszka ze śmiechem – i w sumie na jedno wychodzi. Popatrz tam! – kontynuowała, wskazując na róg domu. – Tam nadal wystają dwa czubki butów spod drewnianej kłody.

Dorotka popatrzyła we wskazanym kierunku i aż krzyknęła z przerażenia. Tam faktycznie, spod narożnej belki, na której opierał się dom, sterczały dwie stopy odziane w srebrne buciki ze szpiczastymi noskami.

– O mój Boże! O mój Boże! – zawołała Dorotka, splatając bezradnie dłonie. – Dom musiał spaść prosto na nią. No i co my teraz zrobimy?

– Teraz już nic nie da się zrobić – odparła spokojnie staruszka.

– Ale kim ona była? – spytała Dorotka.

– To była, jak już mówiłam, Zła Czarownica ze Wschodu – odrzekła staruszka. – Przez wiele lat trzymała w niewoli wszystkich Manczkinów, czyniąc ich dzień i noc swymi sługami. Teraz odzyskali wolność i są ci wdzięczni za tę łaskę.

– A kim są ci Manczkinowie? – spytała Dorotka.

– Jest to lud zamieszkujący Wschodnią Krainę, którą rządziła Zła Czarownica.

– A czy pani jest Manczkinem?

– Nie, ale darzę ich przyjaźnią, mimo iż mieszkam w Północnej Krainie. Kiedy Manczkinowie zorientowali się, że Zła Czarownica ze Wschodu nie żyje, wysłali do mnie szybkiego kuriera z wiadomością i przybyłam tu natychmiast. Jestem Czarownicą z Północy.

– Nie wierzę! – wykrzyknęła Dorotka. – Jest pani prawdziwą czarownicą?

– Zgadza się – odrzekła staruszka. – Ale, w przeciwieństwie do tamtej, Dobrą Czarownicą i ludzie mnie kochają. Nie jestem tak wszechmocna jak Zła Czarownica, która tu rządziła do dziś. W przeciwnym razie sama uwolniłabym tych ludzi…

– A ja myślałam, że dobre czarownice nie istnieją – powiedziała dziewczynka, nadal na wpół przestraszona na widok prawdziwej czarownicy.

– No nie, to poważne nieporozumienie. W całej Krainie Oz były tylko cztery czarownice i dwie z nich, te mieszkające na Północy i Południu, są dobre, wiem to z pierwszej ręki, bo jestem jedną z nich i na pewno się nie mylę. A te, które mieszkały na Wschodzie i na Zachodzie, były niedobre, ale teraz zabiłaś jedną z nich i w całej Krainie Oz pozostała już tylko jedna zła wiedźma, ta, która mieszka na Zachodzie.

– Ale – zauważyła Dorotka po chwili namysłu – ciocia Emilia mówiła mi, że wszystkie czarownice wymarły już dawno temu.

– A kto to jest ciocia Emilia? – zaciekawiła się Czarownica.

– Ona jest moją ciocią i mieszka w Kansas, skąd i ja pochodzę.

Czarownica z Północy jakby się lekko zamyśliła. Stała przez moment ze zwieszoną głową i z oczyma skierowanymi w ziemię. Po chwili podniosła głowę i odrzekła:

– Nie mam pojęcia, gdzie jest Kansas, bo nigdy wcześniej nie słyszałam, by ktoś wymieniał tę nazwę. Ale powiedz mi, czy to cywilizowana kraina?

–  O tak – odparła Dorotka.

– W takim razie to wszystko wyjaśnia. O ile mi wiadomo, w cywilizowanych krajach nie ma już ani czarownic, ani czarnoksiężników, ani czarowników, ani czarodziejek. Ale Kraina Oz nigdy nie została ucywilizowana, gdyż jesteśmy odcięci od reszty świata. Dlatego nadal są u nas czarownice i czarnoksiężnicy.

– Kto to są czarnoksiężnicy? – spytała Dorotka.

– Sam Oz jest Wielkim Czarnoksiężnikiem – odrzekła Czarownica, zniżając głos do szeptu.

– Jest potężniejszy niż my wszyscy razem. Mieszka w Szmaragdowym Grodzie.

Dorotka miała właśnie zadać kolejne pytanie, gdy stojący do tej pory cicho Manczkinowie wydali głośny okrzyk, wskazując na narożnik domu, pod którym leżała Zła Czarownica.

– A co to znowu?! – zawołała zdumiona staruszka. Popatrzyła raz jeszcze i zaczęła się głośno śmiać. Nogi martwej Czarownicy zniknęły zupełnie i nie zostało nic poza Srebrnymi Trzewikami.

– Była tak stara – wyjaśniła Czarownica z Północy – że na słońcu wyschła na wiór. Taki to spotkał ją koniec. Ale Srebrne Trzewiczki należą do ciebie i od tej pory będziesz mogła je nosić. Sięgnęła ręką i podniosła je do góry, a po otrzepaniu z kurzu wręczyła Dorotce.

– Czarownica ze Wschodu była bardzo dumna z tych Srebrnych Trzewików – powiedział jeden z Manczkinów. – One mają jakąś niezwykłą moc, ale nikt z nas nigdy się nie dowiedział jaką.

Dorotka zaniosła buciki do domu i położyła je na stole, po czym wróciła na zewnątrz do Manczkinów i rzekła:

– Już nie mogę się doczekać, kiedy wrócę do mojej cioci i wujka. Oni na pewno bardzo się o mnie martwią. Czy pomożecie mi odnaleźć drogę?

Manczkinowie i Czarownica najpierw popatrzyli na siebie, a potem na Dorotkę, a następnie potrząsnęli przecząco głowami.

– Na Wschodzie, niedaleko stąd – powiedział jeden z nich – rozciąga się ogromna pustynia i nie starczyłoby życia, by przez nią przejść na drugą stronę.

– Identycznie jest na Południu – dopowiedział inny. – Ja tam kiedyś byłem i ją widziałem. Południe to Kraina Kwadlingów.

– Z tego co wiem – rzekł trzeci mężczyzna – na Zachodzie jest tak samo. A krainą, w której żyją Winkowie rządzi Zła Czarownica z Zachodu, która natychmiast uczyniłaby cię niewolnicą, gdybyś podróżowała tamtędy.

– A Północ to mój dom – powiedział staruszka – i na jej krańcach rozciąga się ta sama olbrzymia pustynia, która otacza Krainę Oz. Obawiam się, moja droga, że będziesz musiała z nami zamieszkać.

Słysząc te słowa, Dorotka wybuchnęła szlochem, bo już strasznie doskwierała jej samotność wśród tych obcych i dziwnych ludzi. Wyglądało na to, że jej łzy poruszyły dobrodusznych Maczkinów, ponieważ natychmiast wyjęli chusteczki i zaczęli płakać razem z Dorotką. Natomiast staruszka zdjęła czapkę, ustawiła ją czubkiem do dołu na nosie i zaczęła odliczać uroczystym głosem – jeden, dwa, trzy…

Po chwili czapka zamieniła się w tabliczkę, na której widniał napis wykonany białą kredą:

Niech Dorotka uda się do Szmaragdowego Grodu.

Po chwili drobna staruszka zdjęła tabliczkę z nosa i przeczytawszy spisane na niej słowa, spytała:

– Czy ty, moja droga, masz może na imię Dorotka?

– Tak – odpowiedziała dziewczynka, patrząc w górę i ocierając z oczu łzy.

– Wobec tego musisz udać się do Szmaragdowego Grodu. Przypuszczam, że Oz będzie mógł ci pomóc.

– A gdzie leży to miasto? – spytała Dorotka.

– Znajduje się dokładnie w środku krainy i rządzi nim Oz, Wielki Czarnoksiężnik, o którym ci już mówiłam.

– Czy to jest dobry człowiek? – spytała dziewczynka z obawą w głosie.

– Tak, jest Dobrym Czarnoksiężnikiem. Ale czy on jest człowiekiem, czy nie, tego nie potrafię ci powiedzieć, ponieważ go nie widziałam.

– A jak można się tam dostać? – spytała Dorotka.

– Trzeba iść na piechotę. To bardzo długa droga przez krainę, która czasami jest bardzo przyjazna, a czasami ciemna i straszna. Ale wiedz, że użyję wszystkich sztuk magicznych, jakie znam, żeby ochronić cię przed nieszczęściem.

– A nie mogłaby pani iść ze mną? – spytała dziewczynka błagalnym tonem, patrząc na staruszkę, jak na jedynego przyjaciela w tej obcej przecież krainie.

– Niestety, nie mogę tego uczynić, ale złożę na twym czole pocałunek. Musisz wiedzieć, że nikt nie ośmieli się wyrządzić krzywdy osobie pocałowanej przez Czarownicę z Północy.

Podeszła do dziewczynki i pocałowała ją delikatnie w czoło. Tam, gdzie usta dotknęły Dorotki, pozostał okrągły lśniący znak, o czym dziewczynka wkrótce się przekona.

– Droga do Szmaragdowego Grodu wybrukowana jest żółtą kostką – powiedziała Czarownica – więc nie ma mowy, żebyś mogła pobłądzić. Kiedy dotrzesz to Czarnoksiężnika, nie musisz się go bać. Opowiedz mu swoją historię i poproś go, by ci pomógł. Żegnaj, moja droga!

Trzej Manczkinowie pokłonili się Dorotce nisko i życzyli jej szczęśliwej drogi, po czym zniknęli pomiędzy drzewami. Czarownica dygnęła, uśmiechając sie przyjaźnie do dziewczynki, obróciła się na lewej pięcie trzy razy i zniknęła w tym miejscu, gdzie stała, ku wielkiej konsternacji małego Tota, który zaczął głośno szczekać, gdy już jej nie było, ponieważ w towarzystwie czarownicy nie odważyłby się nawet warknąć.

Ale Dorotka, wiedząc, iż ma do czynienia z Czarownicą, spodziewała się, że zniknie ona właśnie w taki sposób, więc nie była zdziwiona ani trochę.