Strona główna » Religia i duchowość » Czy Jezus jest Bogiem? Od judaizmu do chrześcijaństwa

Czy Jezus jest Bogiem? Od judaizmu do chrześcijaństwa

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7595-887-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Czy Jezus jest Bogiem? Od judaizmu do chrześcijaństwa

Kto i kiedy pierwszy raz zaczął uznawać Jezusa za więcej niż człowieka? Kiedy ktoś pierwszy raz wprost nazwał Jezusa Bogiem? Autor w fascynujący sposób pokazuje, jak rodziła się wiara w boskość Chrystusa.

„Interesuje mnie historia, a konkretnie pamięć świadków i to, co przekazali – pisze autor we wstępie. – Interesuje mnie proste pytanie: kto i kiedy pierwszy raz zaczął uznawać Jezusa za więcej niż człowieka? Więcej niż człowieka to znaczy więcej niż nauczyciela mądrości, rabina, posłańca niebios, proroka, cudotwórcę, wędrownego kaznodzieję, uzdrowiciela. Więcej niż człowieka to znaczy też więcej niż Mesjasza lub sprawiedliwego Wybawiciela. Znaczy to też więcej niż anioła lub inny byt pośredni między Stwórcą a stworzeniem”.

 

Paweł Lisicki – dziennikarz, publicysta, pisarz, były redaktor naczelny  dziennika „Rzeczpospolita” i tygodnika „Uważam Rze”, obecnie tygodnika „Do Rzeczy”. W 1998 roku otrzymał Nagrodę im. Andrzeja Kijowskiego za książkę Doskonałość i nędza. Autor dwóch dramatów – Jazon (2000) i Próba (2005), powieści Przerwa w pracy (2009), książek: Kto zabił Jezusa? (2013) i Tajemnica Marii Magdaleny (2014), oraz wstępów krytycznoliterackich do Boskiej Komedii Dantego i pism Savonaroli. Przetłumaczył z niemieckiego m.in.: Heidegger i narodowy socjalizm Victora Fariasa, Katolicyzm Karla Adama i Zaćmienie Boga Martina Bubera.

Polecane książki

Ten dziennik z podróży to niezwykła i wielowątkowa opowieść o Bukowinie – historycznej krainie położonej na pograniczu Rumunii i Ukrainy. Przybliża przede wszystkim złożoną tożsamość Bukowińczyków, którzy od wielu pokoleń pielęgnują tradycję i kulturę polską na obczyźnie, gdzie zepchnięci w niep...
  Lis nie jest dużym drapieżnikiem, ale efektownym: smukła ognista sylwetka, gruba kita z białą końcówką i dzikie, ale przenikliwie inteligentne oczy. Poza tym potrafi zjeść niemal wszystko (poluje na gryzonie, zające, wydry i ptaki, wyjada jaja z gniazd, nie pogardzi dżdżownicami, padliną ani owada...
Międzynarodowy bestseller sprzedany w liczbie 2,5 mln egzemplarzy i przetłumaczony na 15 języków! Oferuje uniwersalny wgląd na ponadczasową prawdę o życiu i zmienia sposób postrzegania świata. Uwięziony w sparaliżowanym ciele po strasznym wypadku samochodowym, mężczyzna nie jest w stanie komunikowa...
Prezentowana pozycja stanowi kompleksowe omówienie problematyki warunkowego podwyższenia kapitału zakładowego. Analiza kładzie nacisk na proceduralny charakter omawianej instytucji, ukazując wzajemne powiązania i zależności pomiędzy jej poszczególnymi elementami. Obejmuje ona etapy od kreacji podsta...
  Międzynarodowy autorytet mający na koncie wiele bestsellerów przedstawia naukowe dowody na to, że słońce jest niezbędne dla dobrego zdrowia oraz że jego brak może być przyczyną wielu współczesnych chorób. Światło słoneczne odżywia, leczy i uzdrawia. Nie jest miksturą chemiczną zamkniętą w fiolce z...
Krótko przed wyborami samorządowymi Wodzisławiem Śląskim wstrząsają wydarzenia w jednej ze szkół. W wyniku zamachu ginie kilkunastu nauczycieli i uczniów, a syn prezydenta ledwo uchodzi z życiem. Rozpoczyna się śledztwo, w wyniku którego policja podaje do wiadomości publicznej nazwisko domnieman...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Paweł Lisicki

Strona redakcyjna

Redakcja, korekta i łamanie:

www.wydawnictwojak.pl

© Copyright by Wydawnictwo M, Kraków 2014

ISBN 978-83-7595-887-4

Wydawnictwo M

31-002 Kraków, ul. Kanonicza 11

tel. 12-431-25-50, fax 12-431-25-75

e-mail: wydawnictwom@wydawnictwom.pl

www.wydawnictwom.pl

Publikację elektroniczną przygotował:

Wstęp

To, że Jezus Chrystus jest „Bogiem z Boga, Światłością
ze Światłości, Bogiem prawdziwym z Boga prawdziwego”, stanowi istotę wiary
chrześcijańskiej. To wyznanie wiary zostało sformułowane na soborze w
Nicei w 325 roku naszej ery. Od chwili śmierci Jezusa z Nazaretu, z małego
miasteczka lub wsi w Galilei, minęło wtedy prawie trzysta lat. To dużo.
Nic dziwnego, że często, coraz częściej, pojawiają się pytania o
wiarygodność tego wyznania i jego związek z historyczną osobą Jezusa.

Jezus historyczny, Jezus Żyd, pisał znany badacz Geza
Vermes, uznałby pierwsze trzy (wiarę w Boga Wszechmogącego, Stworzyciela
nieba i ziemi) i ostatnie dwa wersy chrześcijańskiego credo
(wiarę w ciała zmartwychwstanie i żywot wieczny) za coś oczywistego i choć
nie zajmował się teologią, nie miałby problemów z ich akceptacją. Zdumiony
byłby jednak do głębi, pisał wielki żydowski uczony, pozostałymi
dwudziestoma czterema wersami. Problem polega na tym, że wśród nich
pojawia się twierdzenie, że Jezus był Bogiem. Wydaje się, co podkreśla
Vermes, że niewiele mają one wspólnego z głoszoną i praktykowaną przez
Jezusa religią. „Wszakże doktryny, które proklamują wieczność i boskość
Chrystusa, Wcielenie, Odkupienie całej ludzkości dokonane za sprawą Jego
Ukrzyżowania, Jego następujące po tym wyniesienie i, nade wszystko, Boska
Trójca, Ojciec, Syn i Duch Święty, są podstawą wiary, za architekta której
się Go uważa”[1].W rezultacie chrześcijaństwo jawi się jako niezbyt
udane, zbuntowane dziecko judaizmu. „To Chrystus Pawła i Jana, zmierzając
ku deifikacji, zaćmił i zaciemnił człowieka z Galilei”[2] — uważa
Vermes. W oczywisty sposób wynika z tego, że chrześcijaństwo jest
uroszczeniem i nieprawowitym dziedzicem Jezusa, Żyda.

Nie zamierzam zajmować się w tym miejscu kwestią
teologiczną, a mianowicie sensem i znaczeniem boskości. Nie chcę też badać
teologicznych podstaw wiary religijnej. Interesuje mnie historia, a
konkretnie pamięć świadków i to, co przekazali. Interesuje mnie proste
pytanie: kto i kiedy pierwszy raz zaczął uznawać Jezusa za więcej niż
człowieka? Więcej niż człowieka to znaczy więcej niż nauczyciela mądrości,
rabina, posłańca niebios, proroka, cudotwórcę, wędrownego kaznodzieję,
uzdrowiciela. Więcej niż człowieka to znaczy też więcej niż Mesjasza lub
sprawiedliwego Wybawiciela. Znaczy to też więcej niż anioła lub inny byt
pośredni między Stwórcą a stworzeniem.

Kto pierwszy zaczął myśleć o Jezusie, jakby Ten był
Bogiem lub też zaczął Mu przypisywać cechy i atrybuty, które wiązały się z
boskością? Ostatecznie odpowiedź na pytanie, czy Jezus z Nazaretu z
Galilei jest Bogiem (jak wyznają chrześcijanie), to kwestia wiary. Jednak
to, kiedy i gdzie zaczęto tak uważać, może być ustalone przez historię.
Można też szukać najbardziej prawdopodobnych przyczyn pojawienia się nowej
wiary.

Na pierwszy rzut oka ktoś mógłby stwierdzić, że
odpowiedź na tak postawione pytanie jest łatwa, wystarczy bowiem
sprawdzić, kiedy ktoś nazwał Jezusa Bogiem. Jednak jak to często bywa,
najprostsze odpowiedzi nie są najlepsze. Autorzy Nowego Testamentu
wyrażali swoją wiarę inaczej niż późniejsi chrześcijanie. Nie definiowali
doktryny w wyznaniach, ale przekazywali ją za pośrednictwem interpretacji
Pism i opisów samego Jezusa. Dlatego nie jest ważne, a przynajmniej nie
jest najważniejsze, kiedy ktoś pierwszy raz wprost nazwał Jezusa Bogiem.

Są dwa takie miejsca w księgach Nowego Testamentu,
jednak dla niniejszych rozważań właściwie nie mają one znaczenia. Pierwsze
z nich to słowa z Listu św. Pawła do Rzymian, w którym pisze on o
Chrystusie, Bogu wielbionym na wieki (Rz 9, 5)[3]. Jednak przy
bliższej analizie okazuje się, że nie sposób powiedzieć, czy określenie
„Bóg” odnosi się do Chrystusa, czy też słowo to stanowi podmiot odrębnego
zdania po przecinku — starożytni nie używali znaków przestankowych. Drugi
przypadek to słynne słowa Tomasza, który na widok zmartwychwstałego Jezusa
zawołał: „Pan mój i Bóg mój” (J 20, 28). Jednak pochodzą one z Ewangelii
Jana, do której trudno jest odwoływać się w obecnej debacie jako do
źródła, bo większość komentatorów, niesłusznie zresztą, neguje jej wartość
historyczną.

Trzy możliwości

Nie, nie ma drogi na skróty i nie da się za pomocą
prostych cytatów załatwić kwestii odpowiedzi na pytanie o to, jak Jezus
został Bogiem. Sądzę, że są trzy możliwości. Zgodnie z pierwszą stało się
tak jeszcze za życia Jezusa. To, co mówił, to, jak mówił, oraz to, co
czynił, sprawiło, że już pierwsi uczniowie, odpowiadając na Jego wezwanie,
zaczęli w Nim dostrzegać osobę nadludzką, kogoś równego Bogu lub samego
Boga. Wiara taka zatem istniała w formie niewyraźnej i niepełnej za życia
Jezusa, rozwinęła się zaś i została potwierdzona wskutek spotkania ze
Zmartwychwstałym.

Po drugie, takie uznanie boskości mogło nastąpić nie
za życia Jezusa, ale po Jego śmierci, za sprawą doświadczenia Wielkanocy.
To wtedy, spotykając żywego, jak sądzili, Jezusa, uczniowie uznali w Nim
kogoś więcej niż człowieka, ostatecznie Boga. Dopiero w tym momencie
objawił im swoją boską godność, a oni w odpowiedzi na to zaczęli Go czcić
jak Boga.

Wreszcie możliwe jest, że owa wiara w to, że Jezus był
istotą boską, pojawiła się stosunkowo późno, kiedy większość lub wszyscy
uczniowie z Galilei wymarli, również po śmierci apostoła Pawła. Była ona
nowością, nieznanym wcześniej rozumieniem osoby Jezusa. Taki pogląd chyba
najbardziej lapidarnie wyraził amerykański egzegeta Bart Ehrman:
„Chrześcijanie w swej teologii wynieśli Jezusa do sfery boskiej, lecz był
on i zawsze pozostał człowiekiem”[4]. Wiara powstała jako efekt
swoistego zderzenia pamięci o Zmartwychwstałym, jaką przechowywał
pierwszy, głównie żydowski Kościół, i wyobrażeń oraz schematów pogańskich,
jakie wnieśli do niego później masowo nawracani Grecy, Rzymianie i inne
ludy. Żydzi, uczniowie Jezusa, widzieli w Nim wzniosłą postać, bohatera,
proroka, nigdy jednak istotę boską; dopiero ewolucja doktryny i jej
hellenizacja doprowadziły do spojrzenia na Jezusa jako na Boga.

Możliwe są zatem trzy odpowiedzi na pierwsze pytanie o
ciągłość wiary nicejskiej i jej łączność z samym Jezusem. Tylko w
pierwszym wypadku można byłoby powiedzieć, że została ona zachowana, w
drugim rzecz jest niejasna, w trzecim zaś nie ma wątpliwości: gdyby
okazało się, że wiara w boskość Jezusa jest zjawiskiem późniejszym i
oderwanym od Niego samego, od tego, kim był za życia, wówczas łatwo dojść
do wniosku, że chrześcijaństwo w swej głównej postaci stanowi wypaczenie i
zniekształcenie nauk Tego, kogo niesłusznie uznaje za swego założyciela.

Ten sam Bóg

Czy Bóg, tak jak Go sobie wyobrażali chrześcijanie w
Nicei i Żydzi w I wieku naszej ery w Galilei i Judei, to była ta sama
postać? Ta sama osoba? Ta kwestia wydaje się najprostsza. Nicejscy
chrześcijanie zaakceptowali cały Stary Testament. Ich Bóg, tak jak Bóg
Żydów na przełomie wieków, był Stwórcą świata, Tym, który stworzył go z
niczego, bez pośrednictwa innych, pomniejszych, niższych, gorszych
twórców. Tak samo jak Bóg Żydów był on też Królem i Panem Świata, rządził
nim, troszczył się i dbał o niego, pielęgnował go. Należała Mu się, Jemu
jednemu, najwyższa i jedyna cześć. Tak jak w oczach Żydów wiara w jednego
Boga pociągała za sobą jeden kult, tak samo chrześcijanie uznawali, że
samemu tylko Najwyższemu należą się cześć i chwała. Byli równie
rygorystycznymi monoteistami co Żydzi. Tak samo jak Żydzi nie dopuszczali
też myśli, aby mogli składać hołd komukolwiek innemu. Jeszcze zanim w
cesarstwie zniknęły pogańskie świątynie, zanim kolejni jedynowładcy
uznali, że ich państwo ma charakter chrześcijański, wyznawcy Jezusa, tak
jak Żydzi, wiedzieli, że bogowie poszczególnych narodów są bożkami lub
demonami.

Bóg, Pan i Stwórca, był też jedną osobą o ustalonej
tożsamości. Inaczej niż greccy bogowie nie był nieokreśloną, przelewającą
się energią. Poza Bogiem nie było nic boskiego. Skoro zatem to, co boskie,
zasługuje na chwałę, to każda próba oddawania czci komuś innemu — czy to
człowiekowi, czy bożkowi — uznawana była przez chrześcijan za zdradę. Inne
kulty mogły być jedynie tolerowane, w żadnym razie nie można ich było
uznać za uprawnione czy równorzędne. Ci, którzy w nich uczestniczyli,
popełniali poważny moralny i religijny błąd, tkwili w ignorancji i
niewiedzy, która mogła się dla nich skończyć tragicznie. Żydzi, inaczej
niż chrześcijanie, nie prowadzili jednak zakrojonej na szeroką skalę akcji
nawracania pogan. Mimo tak samo negatywnej oceny innych religii uznawali,
że dany Izraelowi przywilej jest czymś wyjątkowym i zastrzeżonym tylko dla
niego.

Chrześcijanie — tak jak Żydzi — uważali, że ten jeden
jedyny Bóg, Stwórca świata, nie pozostał zamknięty w boskim niebie, nie
tkwił ukryty w nieprzebytych niebiańskich przestrzeniach, oddzielony i
odseparowany od świata, który stworzył, ale postanowił objawić się
człowiekowi. Nie tylko dlatego, że człowiek był Jego stworzeniem, ale też
dlatego, że został stworzony na boski obraz i podobieństwo. Bóg ten zatem
objawił się najpierw Abrahamowi i złożył obietnicę jego potomstwu, później
dał się poznać Mojżeszowi, związał się przymierzem z ludem Izraela,
przekazał Żydom Prawo i następnie wysyłał do wybranego przez siebie ludu
proroków i wysłańców. Ostatnim z nich, innym od pozostałych, był Jezus z
Nazaretu. Tę część opowieści, dla chrześcijan najważniejszą, Żydzi
odrzucali. Chrześcijanie dodawali też, że ów ostatni posłaniec był nie
tylko człowiekiem, ale też równym Bogu Jego Synem i Panem, Jezusem
Chrystusem, któremu należała się taka sama chwała jak Jahwe, Bogu, który
związał się przymierzem z domem Jakuba. Od kiedy zaczęli głosić boskość
Jezusa? I co było tego przyczyną?

Zagadka wiary

Właściwie chrześcijaństwo nie miało prawa powstać.
Głosiło przecież sprzeczność samą w sobie — wiarę w Boga człowieka, czyli
w człowieka, któremu należny był boski kult. W oczach Żydów mogło to
oznaczać zdradę podstawowej, monoteistycznej zasady judaizmu, zgodnie z
którą nie ma Boga poza Jahwe, a Jahwe jest jeden. Niektórzy historycy
mniemają, że taki czysty monoteizm wyznawał też Jezus, że nigdy nie
przyszło Mu do głowy, że ów jeden jedyny Jahwe jest kimś innym, niż to
przekazały pisma Starego Testamentu. Temu przekonaniu odpowiadał cały
system religijny. Jeden Bóg, jeden Izrael, jedna Jerozolima, jedna świątynia, jedno miejsce kultu. Nikt
inny oprócz Jahwe nie miał prawa do chwały. Ani aniołowie, ani wielcy
przywódcy z przeszłości, ani prorocy. Bóg ten był absolutnie
transcendentny, do tego stopnia, że nie wolno było sporządzać Jego
wizerunków. „Nie będziesz miał innych bogów oprócz Mnie. Nie zrobisz sobie
bożka. I żadnej podobiźnie przedstawiającej to, co najwyżej na niebie,
nisko na ziemi i w głębinach wód, nie będziesz oddawał czci ani nie oddasz
się w niewolę” (Pwt 5, 7-9). Jego jedyność i unikatowość były wyrażane
przez to, że był to Bóg zazdrosny. Inaczej niż bogowie pogan, nie
tolerował nikogo obok siebie. Sam był jedynie Panem i Stwórcą świata,
dowodem zaś Jego skutecznego działania była sama historia Izraela. Kto by
zatem wprowadzał do Izraela obcy kult, kto próbowałby zmienić Prawo,
narażał się na zarzut bluźnierstwa i stosowną karę. Jak więc w takim
otoczeniu mogło pojawić się chrześcijaństwo, z jego wiarą w Jezusa jako
Boga? Jak można wyobrazić sobie przejście od judaizmu, z jego wiarą i
kultem oddawanym Jedynemu, nieprzystępnemu, niewidzialnemu Bogu, do
chrześcijaństwa z Jezusem Chrystusem jako Bogiem, który wędrował po
Galilei, zginął na krzyżu i którego obraz, oblicze były jak najbardziej
widzialne, znane, zapamiętane? Skąd wzięła się taka wiara?

Nie pytam tu o wiarę w sensie teologicznym, powtarzam
— to pozostaje zawsze tajemnicą. Nigdy ostatecznie nie wiadomo, w jaki
sposób konkretny człowiek zaczyna wierzyć. Nie chodzi tutaj o opinie,
sądy, mniemania, przypuszczenia, niech będzie, że nawet przekonania, ale
właśnie o wiarę. Stałe i, mówiąc językiem kardynała Newmana, bezwarunkowe
przyświadczenie dawane prawdom nadprzyrodzonym. Brzmi to rzeczywiście dość
zagadkowo, ale nic dziwnego, skoro chce się opisać rzeczy niewyrażalne.
Niemniej jednak nie o takiej wierze tu mówimy. Pytam o wiarę jako zjawisko
historyczne, o to, że w pewnym momencie dziejów pojawili się ludzie,
którzy zaczęli oddawać cześć Jezusowi w taki sam sposób, w jaki wcześniej
oddawali ją Jahwe. Jak doszło do tego, że w I wieku naszej ery pewna grupa
ludzi, najprawdopodobniej najpierw Żydów, zaczęła oddawać zabitemu na
krzyżu Galilejczykowi boską cześć? Czy sam Jezus zdawał sobie z tego
sprawę? Czy tolerował takie zachowania? A może nie tylko tolerował, ale
nawet uważał, że są one właściwą odpowiedzią na Jego własną godność, bo
sam był przekonany, że jest Bogiem?

Ktoś, kto stawia takie pytanie, musi uzbroić się w
cierpliwość i pogodzić się z tym, że nie uzyska odpowiedzi ostatecznej i
całkowicie pewnej. Wszystkie ustalenia będą mogły mieć jedynie
hipotetyczny charakter. W końcu od tamtych czasów minęły dwa tysiące lat,
dokumentów przechowało się niewiele, a te, które są, pozostają przedmiotem
niekończących się sporów.

W oczach pogan

Można sobie nawet wyobrazić, że takie historyczne
pytanie przypomina działalność śledczego czy detektywa. Czym on dysponuje?
Ma dostęp do kopii oryginalnych przekazów na temat Jezusa. Niektórzy, jak
wspomniany już Ehrman, twierdzą, że u samego źródła przekazy
chrześcijańskie zostały zniekształcone, że brak dostępu do autografów,
czyli autorskich egzemplarzy Ewangelii, czyni sprawę beznadziejną. To
jednak pogląd odosobniony i bezpodstawny. Kopie bowiem są niemal w stu
procentach pewne, zostały poświadczone w tysiącach odpisów, z których
najstarsze fragmenty pochodzą z początku II wieku naszej ery. Żadne inne
pismo starożytne, czy to Homera, czy Owidiusza, Platona lub Tacyta, nie
zostało przechowane w równie wielu odpisach i z podobną starannością.
Wątpliwości co do zawartości przekazów dotyczą raptem jednego procenta
tekstu i w żaden sposób nie wpływają na najważniejsze treści. Niemniej
jednak nasz wyobrażony detektyw musi pogodzić się z tym, że nie będzie
miał nigdy w ręku autografów, to jest oryginalnych przekazów napisanych
własnoręcznie, lub też raczej podyktowanych osobiście, przez autorów.

Drugim mankamentem jest to, że o tym, kim był Jezus,
informują tylko Jego uczniowie. Podstawowym problemem dla kogoś, kto
chciałby ustalić fakty, może być zatem brak dostępu do innych niż
chrześcijańskie źródeł na temat Jezusa. Gdyby chociaż istniał raport
Poncjusza Piłata z trzydziestego któregoś roku naszej ery, w którym
rzymski gubernator Judei przekazywałby informacje o swoim urzędowaniu!
Gdyby tak Piłat zechciał przynajmniej zostawić po sobie listy, pisma,
sprawozdania do cesarza Tyberiusza czy do kogokolwiek innego! Gdyby
postąpił tak jak siedemdziesiąt lat później inny rzymski urzędnik,
sprawujący swoją funkcję w Bitynii (obecnie Turcja), Pliniusz Młodszy,
który w listach do cesarza Trajana wspomniał, jak na podległym mu terenie
postępował z dziwną nową sektą, której członkowie mówili, że są
chrześcijanami. Pliniusz pisał około roku 112, a chrześcijanami zajął się
w związku z donosami miejscowej pogańskiej ludności. Powiadomił też
Trajana, czego dowiedział się o ich zwyczajach i postępowaniu.

Między innymi udało mu się z nich wydobyć — dzięki
zastosowaniu tortur — informację, że zbierają się rano o ustalonej porze i
„śpiewają pieśni i hymny do Chrystusa jako boga”[5]. Potwierdza
się zatem, że osiemdziesiąt lat po śmierci Jezusa Jego zwolennicy oddawali
Mu taką cześć, jaką zwykło oddawać się bogom. Relacja ta nie budzi
wątpliwości. Pliniusz był do chrześcijan nastawiony wrogo, a sam raport
znalazł się w wewnętrznej korespondencji z cesarzem. Pliniusz przyznaje,
że z własnej inicjatywy nie prowadzi prześladowań na wielką skalę, gdy
jednak ktoś zostaje zadenuncjowany, przesłuchuje go, daje mu szansę
naprawy jego win, a w razie zatwardziałej postawy skazuje na śmierć.

To sprawozdanie jest cenne z jeszcze jednego powodu.
Ci, którzy faktycznie byli chrześcijanami, pisze Pliniusz, pod żadną
groźbą, nawet po zastosowaniu tortur, nie zgadzali się oddać czci bogom
pogańskim lub wizerunkowi cesarza albo też przekląć Jezusa. Takie
zachowanie musiało budzić zdumienie Rzymianina i było, z jego punktu
widzenia, skrajnie nielogiczne. Dlaczego jacyś ludzie mieliby czcić tylko
jednego człowieka jako boga? Uważał, że jeśli ktoś oddaje chwałę jednemu
człowiekowi, to tym bardziej powinien być gotów czcić cesarza, pana i
dobroczyńcę całego państwa. Jeśli ktoś znalazł sobie nowy kult, to
elementarny szacunek dla innych ludzi nakazywałby okazać respekt starym
bogom. Właśnie tak to zawsze działało w historii i było podstawą
skutecznej polityki Rzymian. Bogowie podbitych ludów zajmowali miejsce w
panteonie rzymskim. Imiona bogów zwyciężonych ludów funkcjonowały obok
imion bogów zwycięzców. Tak samo Rzymianom nie przeszkadzał lokalny kult
herosów, bohaterów czy wielkich ludzi. Pod warunkiem, oczywiście, że nikt
nie odmawiał innym tego, z czego sam korzystał i że uznawał nadrzędną
zasadę posłuszeństwa cezarowi. W zachowaniu chrześcijan musiał Pliniusz
dostrzegać dziwny i niebezpieczny zabobon, jak pisał niewiele później
Tacyt. A nawet więcej — zagrożenie dla bytu państwa. Jak sobie bowiem
wytłumaczyć, że poddani cesarza godzili się czcić nieznanego bliżej
Jezusa, a nie chcieli okazać szacunku cesarzowi w taki sposób jak inni
obywatele imperium?

Takiego raportu Piłata jednak nie ma. Nie dowiemy się
zatem, jak wyglądali w oczach zewnętrznego świata chrześcijanie w
najwcześniejszym okresie po śmierci Jezusa. Czy oddawali Mu już wtedy
cześć? Czy Piłat, gdyby faktycznie napisał swoje sprawozdanie, wspomniałby
o tym, że w Jerozolimie pojawiła się nowa sekta, której członkowie
wyróżniają się tym, że uznali swego ukrzyżowanego przywódcę za kogoś „w
rodzaju boga”? Być może chrześcijan było tak niewielu, że wieści o nich
już do Piłata nie dotarły. A nawet jeśli dotarły, to jednak Piłat, tak jak
to przedstawiały Ewangelie, uznawał całą sprawę za wewnątrzżydowski spór,
w który został na chwilę wbrew sobie wplątany i od którego pragnął trzymać
się z daleka, skoro nic z tego, co głosili członkowie nowej sekty, nie
groziło interesom imperium. Mogło być zresztą i tak, że żadnych takich
raportów nie pisał. Dość, że nie tylko on, ale też żaden inny z
następujących po sobie rzymskich gubernatorów Judei informacji o tym, kim
był Jezus, ani o tym, jak traktowali Go Jego zwolennicy, nie zostawił.

Podobnie jest z doniesieniami, jakie mogliby
pozostawić po sobie przedstawiciele żydowskich władz. Niektórzy historycy,
jak Martin Hengel, przypuszczają, że w archiwach świątyni mogło się
zachować sprawozdanie z przesłuchania Jezusa przed Sanhedrynem. Sądzą oni,
że oskarżenie arcykapłanów przeciw Jezusowi było też podstawą wniesienia
oskarżenia przeciw Jakubowi, bratu Pańskiemu, i innym chrześcijańskim
przywódcom w 62 roku naszej ery, o czym z kolei pisze żydowski historyk
Józef Flawiusz. Znowu jednak, nawet jeśli tak było, a jest to wielce
prawdopodobne, archiwa świątyni zostały spalone na początku wojny przeciw
Rzymianom. Ani Kajfasz, ani nikt z późniejszych członków jego klanu nie
przekazali potomności żadnych raportów. To samo dotyczy też faryzeuszy czy
innych ludzi, którzy mogliby być świadkami tego, co działo się w latach
trzydziestych w Jerozolimie. Być może, jak chcą inni historycy, w mieście
działała już wcześniej osobna gmina esseńczyków, o czym miałyby świadczyć
pisma Józefa Flawiusza oraz ostatnie wykopaliska. Ale i oni nie
pozostawili jakichkolwiek świadectw, które pozwoliłyby spojrzeć na
najwcześniejszych chrześcijan z zewnątrz.

W żydowskim środowisku

Historyk detektyw staje zatem od razu przed wyjątkowo
trudnym zadaniem. Natrafia na zjawisko chrześcijaństwa jako na coś
odrębnego i charakterystycznego, co trudno mu zredukować do innych,
znanych historycznie przejawów religijności. Nie mogło się ono narodzić
tak po prostu ani z judaizmu, który nie tolerowałby kultu Jezusa, ani z
pogaństwa, które nie tolerowałoby chrześcijańskiego ekskluzywizmu. Dla
Żydów to, że był jeden Bóg, musiało oznaczać, że nie był Nim Jezus, dla
pogan zaś przeciwnie — jeśli Jezus był Bogiem, to obok Niego musiałoby
istnieć wielu innych panów i bogów. Jak Jezus został Bogiem? — to pytanie
nieporównywalnie trudniejsze niż każde inne znane z historii. Jednak
śledztwo w tej sprawie może się udać. Choć brak zewnętrznych relacji, to
przechowały się cztery różne, pochodzące od bezpośrednich uczniów opisy
działalności Jezusa. Można być pewnym, że są wczesne i nie zostały
napisane później niż sześćdziesiąt, siedemdziesiąt lat po Jego śmierci —
to górna granica. Pochodzą od ludzi, którzy albo mieli dostęp do świadków
(jak Marek i Łukasz), albo sami byli świadkami (jak Mateusz czy Jan). Ich
forma naśladuje starożytną biografię, co pozwala sądzić, że autorzy
chcieli wiernie opisać zdarzenia z życia Jezusa. To dzięki nim, innej
drogi nie ma, będzie można odkryć zagadkę boskości Jezusa.

Jak to się stało, że Mahomet został prorokiem?
Niezależnie od tego, czy ktoś wierzy w prawdziwość koranicznych objawień,
czy też je odrzuca, sam fakt, że pojawia się człowiek, który twierdzi, że
jest posłańcem Boga, nie jest czymś historycznie nowym ani zaskakującym.
Mahomet przypomina Mojżesza, Dawida, Izajasza. Jest późnym wnukiem
żydowskich zelotów, tak jak oni wierzy, że z mieczem w dłoni można pokonać
zło tego świata, które ma przede wszystkim wymiar polityczny. Jest nie
tylko prorokiem, ale także zwycięzcą. Stanowczy i zdeterminowany, pełen
odwagi i bohaterski, potrafi prowadzić do walki i zwyciężać, podobnie jak
jego bezpośredni następcy. Mają wielkie zdolności wojskowe, wygrywają
bitwy, pokonując swoich przeciwników. Gdzie tu miejsce na tajemnicę?

W sensie religijnym Mahomet przychodzi jako kolejny z
proroków, w sensie politycznym on i jego następcy mają w sobie gorliwość
zelotów i sprawność Juliusza Cezara. Plus wyjątkowo korzystną sytuację —
jak byśmy dziś powiedzieli — geopolityczną. Wyczerpane wzajemnymi
wyniszczającymi wojnami Persja i Bizancjum ledwo zipią. Jednak Mahomet
nigdy nie przypisywał sobie cech boskich. Ba, główne muzułmańskie wyznanie
wiary stanowczo sprzeciwia się temu, by ktokolwiek poza samym Bogiem mógł
być Jego Synem. Mahomet nie jest obiektem kultu, a jedynie wysłannikiem
Allaha. I to ten Mahomet, który miał się pojawić wśród pogańskich arabów!
Czyli działając w otoczeniu i środowisku pogan, zachował w pełni
monoteistyczną wiarę. W tym momencie widać, jak wielką zagadką historyczną
jest postać Jezusa.

Tym większą, że tak Jego własne imię, jak i imiona
Jego braci czy też kuzynów wyraźnie wskazują, że pochodził z rodziny, by
posłużyć się współczesnym określeniem, „religijnej i patriotycznej”. Matka
miała na imię Maria, czyli tak samo jak najbardziej znana wcześniej Maria,
siostra Mojżesza, która towarzyszyła bratu, gdy zwyciężał faraona, i na
jego cześć odśpiewała wojenną pieśń. Brat Pański Jakub nosił imię
założyciela narodu, tego, którego zwano też Izraelem, bo od niego
pochodziło dwanaście plemion Izraela. Dalej byli Józef, Juda i Szymon —
najbardziej popularne imiona w Palestynie na początku wieku. Wszystkie
odsyłały do wielkich przywódców narodowych. Dwa ostatnie nie tylko były
czcigodnymi imionami z odległej przeszłości, ale też mogły nawiązywać do
bohaterów niedawnej narodowej chwały.

Juda Machabeusz i jego brat Szymon uratowali Izrael od
bałwochwalstwa. Ten pierwszy odzyskał Jerozolimę spod władzy pogan,
odnowił i oczyścił świątynię z ohydy spustoszenia, pogańskiego ołtarza,
który wznieśli w niej żołnierze Antiocha IV Epifanesa, gdy ich zachłanny i
pyszny wódz postanowił złamać żydowski opór przed religią helleńską i po
prostu wprowadził siłą nowy kult. Juda Machabeusz ocalił naród przed
klęską i przywrócił kult w świątyni. Natomiast jego brat Szymon dokończył
dzieła. Dzięki kombinacji sprytu, umiejętnej dyplomacji i wreszcie odwagi
utrwalił panowanie żydowskie nad Izraelem. Dzięki nim obu królestwo
należące do dynastii Dawida, które rozpadło się w 587 roku pod ciosami
Babilończyków, mogło odrodzić się na nowo. Po kilku wiekach pozostawania
pod okupacją różnych pogańskich potęg, perskiej i greckich, bez własnego
króla i władcy, za sprawą Judy i Szymona królestwo Izraela znowu wróciło,
na krótko wprawdzie, ale jednak, do życia.

Można sobie tylko wyobrażać, jak wyglądało życie w
rodzinie Jezusa, ile wysiłku wkładano w zachowanie pamięci o męczennikach
i jak troszczono się o wiarę w jedynego Boga. O czym innym opowiadała
Księga Daniela? Księgi Machabejskie? Księga Estery czy Judyty? Wiedząc to
wszystko, mamy świadomość trudności, przed jakimi staje historyk. Wydaje
mu się często, że wyrastając w takim otoczeniu, Jezus nie mógł uważać
siebie za kogoś więcej niż kolejnego żydowskiego przywódcę, co najwyżej za
ostatniego proroka. Postaram się pokazać, że takie rozumowanie jest
fałszywe. Opiera się na zbyt statycznym i wąskim pojmowaniu judaizmu, nie
uwzględnia tkwiącej w tej religii dynamiki, tak widocznej w księgach
prorockich. Ci, którzy sądzą, że Jezus nie mógł uważać siebie za Boga, nie
dostrzegają prostego błędu. Owszem, Jezus nie mógł siebie uważać za
takiego boga jak pogańscy bożkowie czy herosi, za jedną z wielu emanacji
boskości; mógł jednak widzieć w sobie samego Jahwe, który zgodnie z
zapowiedzią przyszedł do swego ludu. Mógł sądzić, że reprezentuje Jahwe,
że Nim w jakiś niezwykły i tajemniczy sposób jest.

Świat uczniów

Jeśli bowiem odrzuca się pogląd, że sam Jezus widział
w sobie Boga, to jak wytłumaczyć wiarę chrześcijańską i zrodzony wokół
Jego postaci kult? Trudno przypisać jego powstanie uczniom. Okazaliby się
tak niepojętni? Mniej rozumni od tych, których nawrócił w Mekce czy
Medynie Mahomet? Ci drudzy, mimo wielkiego szacunku i czci dla swego
proroka, nigdy nie posunęli się do tego — a wszyscy byli wcześniej
poganami! — by w Mahomecie widzieć kogoś innego niż człowieka.
Największego z ludzi, ale jednak człowieka. Skąd zatem ów kult Jezusa u
Jego uczniów? Wszyscy z wyjątkiem Judasza, który go zdradził, pochodzili z
Galilei. Dodajmy, że nie była to w żadnym razie prowincja, w której
zamieszkiwało wielu pogan, choć i dziś można się często spotkać z taką
opinią. Nic podobnego.

Od czasu gdy wiek przed Chrystusem została włączona do
królestwa hasmonejskiego, bardzo szybko została w całości skolonizowana. W
czasach Jezusa był to region zamieszkany głównie przez Żydów, i to z
pewnością nie mniej religijnych niż ich bracia z Judei czy Idumei. To
galilejskie miasto Seforis, położone w odległości zaledwie pięciu
kilometrów od Nazaretu, gdzie mieszkał Jezus, spustoszył namiestnik Syrii
Warus w 4 roku przed naszą erą, kiedy to po śmierci Heroda Wielkiego
doszło do zamieszek. Rzymski wódz całą ludność Seforis sprzedał w niewolę.
Nie w Jerozolimie, nie w Judei, tylko w Galilei doszło do pierwszych
rozruchów i walk pod wodzą Judy Galilejczyka w 6 roku naszej ery, kiedy to
rzymski wysłannik Kwiryniusz na zlecenie cesarza obłożył podatkiem Żydów.
To stamtąd pochodziło wielu znanych z kart Józefa Flawiusza antyrzymskich
buntowników. Tak samo później, po roku 66 naszej ery, kiedy to wybuchło
antyrzymskie powstanie, jedyny znaczący i realny opór legiony Wespazjana
napotkały nie gdzie indziej, ale właśnie w Galilei. Tam dochodziło do
najostrzejszych starć, a oblężenie Jotapaty w niczym nie różniło się od
późniejszego oblężenia Jerozolimy. Miasta Galilei padły ofiarą
ostrzejszego terroru ze strony Rzymian niż miejscowości w jakiejkolwiek
innej części Izraela. W Tarichei, skąd pochodziła Maria Magdalena,
zginęło tylu ludzi, że od ich krwi zaczerwieniło się całe Jezioro
Tyberiadzkie.

Potwierdzają to badania archeologiczne. Galilejczycy
przestrzegali reguł kaszrutu, budowali synagogi, zachowywali obyczaje
religijne przodków nawet może ściślej niż Judejczycy. W jaki zatem sposób
pochodzący bez wyjątku stamtąd uczniowie mogli zacząć oddawać Jezusowi
cześć, która była zastrzeżona dla Jahwe? Byli aż tak nierozumni i
niewykształceni? Żadną miarą. Byli wprawdzie rybakami, ale wcale nie
oznaczało to skrajnego ubóstwa i biedy. Ewangelie nie poświęcają wiele
miejsca opisom pozycji społecznej uczniów Jezusa. Jednak uważna lektura
zdradza, że niektórzy z nich mogli być całkiem majętni. Kiedy Jezus
powołał Jakuba, syna Zebedeusza, i jego brata Jana, gdy naprawiali sieci —
ci „pozostawili w łodzi swojego ojca Zebedeusza razem z najemnikami i
poszli za Nim” (Mk 1, 20). Zebedeusz zatem nie tylko że był — wraz z
synami — właścicielem łodzi, ale miał też do dyspozycji najemników (co
najmniej dwóch). Żaden z uczniów Jezusa nie nosił ponadto pierwotnie
greckiego imienia i był to kolejny znak zdradzający ich religijność.
Zresztą świadczy o tym również sam opis powołania. Porzucić nieźle
prosperujące przedsiębiorstwo rybne mogli tylko ludzie żarliwi, tacy,
którzy wcześniej, zanim poznali Jezusa, musieli znać tradycje, czytać
Pismo, oczekiwać wybawienia Izraela. Nie można było mieszkać w Galilei w
latach dwudziestych po Chrystusie, należeć do ówczesnej klasy średniej i
nie znać podstaw wiary Izraela. I nie wiedzieć, że Bóg jest jeden.

W oczach krytyków

Takie rozumowanie prowadzi wielu współczesnych
krytyków do przeświadczenia, że uznanie Jezusa za Boga musiało dokonać się
nie wśród pierwszych, żydowskich uczniów, ale później. Czy mają rację? Czy
rzeczywiście można, odwołując się do tekstów, wykazać, że Jezus został
ogłoszony Bogiem dopiero przez Kościół późniejszy, który został już
zdominowany przez pogan? Zgodnie z takim rozumowaniem nie jest możliwe, by
Żydzi, uczniowie Jezusa, sami zaczęli oddawać Mu boską cześć. Mogli
uwierzyć, że zmartwychwstał, mogli uznać, że zasługuje w związku z tym na
szczególne miejsce w pamięci, nie przekroczyli natomiast nigdy linii
oddzielającej ściśle to, co ludzkie, od tego, co boskie.

Taką tezę najdobitniej postawił jeszcze w latach
siedemdziesiątych ubiegłego wieku Geza Vermes, profesor historii Nowego
Testamentu i studiów żydowskich na Uniwersytecie w Oksfordzie. Vermes to
jeden z najbardziej znanych komentatorów Nowego Testamentu, świetny znawca
epoki wczesnego judaizmu, a także, może nawet przede wszystkim, wybitny
badacz i wydawca pism z Qumran. W latach pięćdziesiątych porzucił
kapłaństwo. Opublikował masę książek i rozpraw, tłumaczonych na wiele
języków. Jego tropem podążyli liczni badacze. Sam Vermes stwierdzał, że
wyjątkowo bliskie jest mu podejście, które reprezentuje dwoje innych
naukowców, mianowicie Paula Fredriksen i Maurice Casey.

Fredriksen wykłada na Uniwersytecie Bostońskim
historię religii. Była konsultantem wyprodukowanej przez BBC serii
filmowej The Lives
of Jesus, a także pracowała na zlecenie U.S.
News and World’s Reports przy filmie The Life and Times of Jesus. Jest autorką licznych książek i tekstów na temat wczesnego
chrześcijaństwa. Casey zaczął studia teologiczne, chciał zostać
anglikańskim duchownym, jednak w 1962 roku stracił wiarę i ogłosił, że
jest ateistą. Przez lata wykładał na Uniwersytecie w Nottingham. Oboje
powołują się na Vermesa i przyjmują jego podstawowe założenie, zgodnie z
którym przekazany w Ewangeliach obraz Galilejczyka podlegał poważnej
chrześcijańskiej obróbce i zniekształceniom, których głównym celem miała
być swoista „dejudaizacja” Jezusa. W szczegółach jednak różnią się od
siebie.

I tak Fredriksen utrzymywała (obecnie zdaje się nieco
modyfikować swoje stanowisko), że autorem pierwszej Ewangelii był niejaki
Markus, bliżej nieznany chrześcijanin, nawrócony poganin, który pisał w
latach osiemdziesiątych I wieku naszej ery. Casey z kolei starał się
dowieść, że pierwszą Ewangelię napisał Żyd o imieniu Marek (którego jednak
nie należy mylić ze wspomnianym w Dziejach przez Łukasza Janem Markiem)
oraz że napisał ją na początku lat czterdziestych. Nie ukończył jej, stąd
liczne chropowatości i błędy językowe. Marek, zdaniem Caseya, był
dwujęzyczny, znał tak aramejski, ojczysty język Jezusa, jak i grecki.
Zarówno Casey, jak i Fredrisken, podążając za Vermesem, próbują stworzyć
obraz w pełni żydowskiego Jezusa, który ani nie rościł sobie prawa do
chwały, ani nigdy nie zgodziłby się na to, by ową boskość Mu przypisano.

Z pewnością mniej utytułowany jest inny z autorów,
którym poświęciłem tutaj osobne miejsce, a mianowicie Reza Aslan. Jest
profesorem na Uniwersytecie Kalifornijskim, a sławę zdobył dzięki niedawno wydanej
książce Jezus.
Zelota. Zasługuje ona na uwagę, gdyż jest to
pierwsza duża samodzielna biografia Jezusa napisana przez muzułmanina z
użyciem metod współczesnej krytyki biblijnej.

Osobny tekst poświęciłem też Johnowi P. Meierowi, a
szczególnie jego fundamentalnemu dziełu A Marginal Jew. Rethinking the Historical
Jesus. Meier, ksiądz i profesor Nowego
Testamentu na Uniwersytecie Notre Dame w Indianie, przez wiele lat był
przewodniczącym Amerykańskiego Towarzystwa Biblijnego, a po śmierci
Raymonda Browna jest pewnie najbardziej wpływowym biblistą katolickim w
Stanach Zjednoczonych. Przyjmuje on, tak jak pozostali, że Jezus musiał
być po prostu wierzącym Żydem, wszelkie zatem próby przypisania Mu
nadzwyczajnej roli lub boskości pochodzą od późniejszej gminy
chrześcijańskiej.

Jak czytelnik sam się przekona, różni komentatorzy,
mimo że wychodzą od tej samej konstatacji — Jezus był w pełni i tylko
Żydem galilejskim żyjącym w I wieku naszej ery — dochodzą do różnych
rezultatów. Meier i Vermes przykładowo uznają spory Jezusa z faryzeuszami
o Prawo, o reguły czystości, wreszcie o przestrzeganie szabatu za
późniejsze, chrześcijańskie dodatki. Casey natomiast widzi w nich zapis
prawdziwych sporów. Ważne jest jednak, że żaden z nich nie uznaje
autentyczności ogółu ewangelicznych przekazów. Ich zdaniem ani Jezus, ani
uczniowie nie mogli odpowiadać za powstanie wiary chrześcijańskiej.

Podstawowy problem polega tutaj na tym, że takie
podejście jest często, przy pozorach naukowości, skrajnie subiektywne i
arbitralne. Kto raz odrzuci świadectwo ewangelistów i zacznie je
interpretować w oparciu o wiedzę na temat judaizmu I wieku naszej ery,
musi potem podejmować raczej dowolne i przypadkowe decyzje. Mimo postępów
nasza wiedza o Żydach z Galilei z czasu sprzed wybuchu wojny żydowskiej
jest wyjątkowo ograniczona. Kiedy zatem na podstawie tak fragmentarycznych
danych próbuje się interpretować przekaz Ewangelii, badacz otrzymuje taki
obraz, jakiego sam oczekiwał, jaki odpowiada jego uprzedzeniom,
filozoficznym i ideologicznym przesądom. Stąd łatwość usuwania tekstów, a
czasem ich dziwacznego interpretowania. Wszystko to, co głoszą Vermes czy
Casey, to ostatecznie tylko teoria. Ta zaś, choćby była nawet najbardziej
przekonująca, zawsze musi zmierzyć się z faktami. Contra facta non valent argumenta. Dlatego osobną uwagę poświęcam trzem próbom innego
spojrzenia, pokazania, że już w najwcześniejszym okresie funkcjonowania
Kościoła oddawano Jezusowi boską cześć.

Wczesna wiara

Richard Bauckham, profesor z Cambridge, Larry W.
Hurtado z Uniwersytetu w Edynburgu w Szkocji czy Gordon Fee, który wykłada
w Vancouver w Kanadzie, zgadzają się, tak jak ich poprzednicy, że Jezusa
należy interpretować w zgodzie z żydowskimi kategoriami myślenia. Jednakże
rozumieją, że nie wolno im gwałcić tekstów i pozbywać się niewygodnych
fraz ze względu na aprioryczne założenie. Być może judaizm I wieku,
judaizm Jezusa i Jego uczniów pozwolił im przyjąć, że wiara w Jezusa jako
Boga nie była sprzeczna z monoteizmem i z tradycją biblijną. Wszyscy trzej
udowadniają, każdy na swój sposób, że najwcześniejsze historyczne
świadectwa wskazują, że wiara chrześcijańska, wiara w to, że Jezusowi
przysługuje status nadludzki, pochodziła nie od pogan, ale od gminy
aramejskiej w Jerozolimie. Jedno zdaje się pewne: tuż po śmierci Jezusa
wśród Jego uczniów pojawiło się przekonanie, że Jezus nadal żyje i jest ze
swoimi uczniami oraz że należą Mu się cześć i chwała takie, jakie do tej
pory zastrzeżone były dla Boga.

Czy to przybliża nas do rozwiązania pierwszej zagadki?
Czy z tego, że Jezus był czczony i wyznawany jak Bóg wkrótce po swojej
śmierci, może wynikać, skąd ta wiara w sensie historycznym się wzięła?
Wydaje mi się, że tak. Nie będzie to jednak — zdaję sobie z tego doskonale
sprawę — droga łatwa. Czytelników na wstępie już uprzedzam, że czeka ich
spory wysiłek. Będę starał się ich prowadzić krok po kroku w stronę
odpowiedzi, pokazując za każdym razem, dlaczego uważam dane twierdzenie za
bardziej prawdopodobne od innych. Wiem, że książkę o tym, czy Jezus jest
Bogiem, zapewne można by napisać prościej i łatwiej. Jednak ci, którzy
przejdą razem ze mną tę drogę do końca, będą mieli — o czym jestem głęboko
przekonany — nie tylko wiedzę, dlaczego tak a nie inaczej została
ukształtowana wiara Kościoła, ale też będą sami umieli odpowiedzieć na
pytania i wątpliwości, które zawsze się w tym kontekście pojawiają. Z tą
książką będzie trochę tak jak z każdym trudnym śledztwem. Będą chwile
przyspieszenia, kiedy wydaje się, że wszystko wiadomo, i momenty
spowolnienia, kiedy trzeba mozolnie przedzierać się przez teksty,
poszlaki, ślady, wskazówki.

Kiedyś było łatwiej. By wykazać, że Jezus był Bogiem,
wystarczyło się po prostu powołać na Jego słowa, zanotowane czy to w
Ewangeliach, czy w listach. Można się było choćby odwołać do wstępu z
Ewangelii św. Jana lub do Janowych opisów Jezusa. W tej książce odwrotnie
— nie będzie wiele cytatów ze świętego Jana. Nie dlatego, bym uznawał
zasadność krytyki współczesnych badaczy, którzy uważają, że jest to
Ewangelia na tyle późna, że nie zawiera wcale treści historycznych. Casey
idzie nawet o krok dalej, gdy w swojej publikacji o Jezusie z Nazaretu
umieszcza czwartą Ewangelię wśród źródeł gnostyckich i apokryficznych, a
więc późnych i legendarnych.

Nie zgadzam się z nim. Jednak ze względu na rzetelność
debaty postaram się odwoływać tylko do tekstów powszechnie uznawanych,
nawet przez najbardziej liberalnych krytyków, za autentyczne, czyli do
pierwszych trzech Ewangelii (Mateusza, Marka i Łukasza) oraz kilku listów
świętego Pawła. Nie budzi wątpliwości to, że listy Pawła powstały między
48 a 60 rokiem naszej ery. Co do Ewangelii zdania są podzielone, choć
większość badaczy uważa, że pierwsze trzy powstały w okresie od roku 70 do
90 naszej ery. Należy pamiętać, że te daty są jednak wyłącznie efektem
refleksji nad treścią opowieści ewangelicznych. Nie mają potwierdzenia w
żadnych zewnętrznych źródłach i rozmijają się z przekazem najstarszej
kościelnej tradycji. W najlepszym razie mogą być tylko hipotezami.

Zapis śledztwa

Cała sztuka polega teraz na tym, jak na podstawie
Ewangelii i wiedzy o tamtych czasach rozwiązać pierwotną zagadkę i wybrać
jedną z trzech możliwości. Albo Jezus sam za życia miał świadomość swej
boskości i częściowo choćby przekazał to uczniom, albo ich wiara zrodziła
się wskutek szoku, jakim było spotkanie z kimś, kogo uznali za
zmartwychwstałego Jezusa, albo wreszcie narodziła się w pogańskim już
Kościele jako efekt deformacji pierwotnego przesłania.

Chrześcijaństwo od samego początku, a przynajmniej
chrześcijaństwo, jakie znamy z przekazanych tekstów, uważało siebie za
religię, która ma oparcie w historii. Chrześcijanie mogli głosić Słowo i
przepowiadać Ewangelię, bo wierzyli, że tak Słowo, jak i Ewangelia
naprawdę się wydarzyły. Jezus naprawdę zmarł na krzyżu i naprawdę wstał z
martwych — nauki moralne i religijne, które głosili innym, czerpią swą moc
i autorytet z tego, że On sam ich tego nauczał. Czy można sobie przeto
wyobrazić, że chrześcijaństwo mogłoby przetrwać, gdyby ktoś kiedyś
udowodnił, że Ten, w którego wierzono, był kimś całkiem innym niż Ten,
który nauczał w Galilei i zginął na krzyżu w Jerozolimie? Nie sądzę.
Myślę, że jednym z istotnych źródeł obecnego kryzysu chrześcijaństwa jest
podkopanie przekonania, że jego doktryna i moc mają oparcie w historycznym
nauczaniu i czynach Jezusa z Nazaretu. Nie wynika z tego oczywiście, że
to, co tu piszę, jest próbą odpowiedzi na współczesny kryzys. Z drugiej
strony, myślę, że warto wracać wciąż do początków. Objawi się wtedy
zaskakująca jedność Tradycji i wiary, od pierwszej wspólnoty w Jerozolimie
aż do tych, którzy i dziś wierzą, że chwała należy się tylko jednemu Bogu,
a ten jeden Bóg to Ojciec i Syn, i Duch.

Część pierwsza. Jezus judaizmu

CZĘŚĆ PIERWSZA

JEZUS JUDAIZMU

Pobożny chasyd

Geza Vermes to zapewne najbardziej wpływowy komentator
Nowego Testamentu ostatniego półwiecza. Ten wybitny żydowski badacz stara
się, jak twierdzi, odtworzyć prawdziwy obraz Jezusa. Jak dla wielu innych
głównym problemem w dotarciu do realnej postaci Nazarejczyka jest według
Vermesa chrześcijańska wiara, która wyniosła Jezusa do rangi, której ten
nigdy dla siebie nie przewidywał. Sam autor Jezusa Żyda uważa
siebie za badacza bezstronnego i wolnego od uwikłań natury religijnej.

W greckim otoczeniu

„Jako historyk rozpatruję Jezusa, pierwotny Kościół i
Nowy Testament jako nieodłączne części judaizmu pierwszego stulecia i
usiłuję czytać je jako takie, nie zaś oczami teologów, którzy często
bywają uwarunkowani i podświadomie znajdują się pod wpływem dwóch
tysiącleci wiary chrześcijańskiej i kościelnych dyrektyw”[1] —
stwierdza żydowski badacz. Dość osobliwy argument, zważywszy na to, kto go
wypowiada. Vermes sugeruje, że chrześcijańscy teologowie są stronniczy,
gdyż podświadomie, czyli nawet o tym nie wiedząc, są pod wpływem wiary.
Tylko czy on sam nie znajduje się podświadomie pod wpływem kilku ostatnich
wieków wiary w krytyczną metodę historyczną? Czy nie ma znaczenia fakt, że
do 1957 roku był księdzem katolickim? Czy zatem jego kolejne książki są
rzeczywiście pracami niezaangażowanego, neutralnego, wolnego od uprzedzeń
badacza, czy też formą polemiki z własną przeszłością, ciągłym jej
przezwyciężaniem?

Koniec wersji demonstracyjnej.

Przypisy

[1] G. Vermes, The Religion of Jesus the Jew, Fortress Press, Minneapolis 1993, s. 210 (ten i pozostałe
cytaty — jeśli nie zaznaczono inaczej — w tłumaczeniu autora).

[2] Ibidem.

[3] Wszystkie powołania i cytaty biblijne za wydaniem: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu,
oprac. Zespół Biblistów Polskich z inicjatywy Towarzystwa Świętego Pawła, najnowszy
przekład z języków oryginalnych z komentarzem, Edycja Świętego Pawła, Częstochowa 2011; Pismo Święte Nowego Testamentu, przekład ekumeniczny z języków oryginalnych, wydanie
czwarte poprawione, Towarzystwo Biblijne w Polsce, Warszawa 2007.

[4] B. Ehrman, How Jesus Became God: The Exaltation of a Jewish Preacher from Galilee,
HarperOne,
Kindle Edition 2014, cyt. za: M.F. Bird, C.A. Evans, S.J. Gathercole, Ch.E. Hill,
Ch. Tilling, How God Became Jesus, Zondervan, Kindle Edition 2014, s. 11.

[5] Cyt. za: L.W. Hurtado, How on Earth Did Jesus Become a God? Historical Questions about
Earliest Devotion to Jesus, William B. Eerdmans Publishing Company, Kindle Edition 2005,
poz. 164.

[1] G. Vermes, Twarze Jezusa, tłum. J. Kołak, Homini, Kraków 2008, s. 11.