Strona główna » Edukacja » Dar rzeki Fly

Dar rzeki Fly

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7568-951-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Dar rzeki Fly

Ojciec Marii Krüger, autorki Daru rzeki Fly, był jednym z największych polskich podróżników i etnologów w okresie międzywojennym. Pasjonował się podaniami różnych ludów i kultur, które spisywał i tłumaczył na język polski. Podczas podróży po Azji, Indonezji, Afryce i Ameryce Południowej zebrał setki bajek, baśni, podań i legend różnych narodów.

Na podstawie rodzinnych zbiorów Maria Krüger opracowała dla dzieci kilkadziesiąt najciekawszych baśni i legend z najdalszych zakątków świata. Tak właśnie powstał Dar rzeki Fly, jeden z najbardziej interesujących zbiorów podań, bajek i legend świata, jakie zostały przygotowane dla dzieci w języku polskim. Dar rzeki Fly był przez wiele lat lekturą obowiązkową w klasie IV szkoły podstawowej.

Polecane książki

Pierwszy tom, wspaniałych nowel, opowiadań oraz niedokończonych utworów, Bolesław Prusa. Tom ten zawiera takie utwory jak: "Bal maskowy", "Lokator Poddasza", "Memento", "Powiastki cmentarne", "Nieszczęśliwi", "Sukienka balowa", "Przygody Edzia", "Miesiąc nektarowy", "Bywa i tak na świecie!", "Co się...
Książka przedstawia niezwykłe losy 94-letniej Babci Zosi, która opowiedziała swoją barwną historię członkom rodziny i od dawna marzyła, aby następne pokolenia mogły przeczytać jej książkę. Unikatowość tych opowiadań polega na niezwykłości formy i języka. Z racji sędziwego wieku autorki poznajemy rów...
Ustalenie wysokości wynagrodzenia oraz innych świadczeń pracowniczych, a także sporządzenie listy płac często sprawiają kłopoty służbom kadrowo-płacowym. Wynagrodzenie pracownika może składać się z wielu elementów. Najczęściej spotykanym systemem jest wypłata wynagrodzenia zasadniczego oraz ...
Nadrzędnym celem reformy emerytalnej, o której jest głośno, jest zmniejszenie długu publicznego, co oznacza powolną śmierć OFE oraz, niestety, niskie emerytury w przyszłości. Dlatego każdy, kto chce zapewnić sobie odpowiedni poziom życia na emeryturze, już teraz powinien zastanowić się nad inną form...
„Zew nieskończoności” ukazuje fenomen rodzenia się wiedzy i ożywionego ruchu myśli z fizycznych ruchów ciała i odwrotnie: wymuszania stawiania kroków w świecie fizycznym poprzez ruch jednych myśli względem drugich. Na kartach tej książki możemy śledzić krok po kroku intelektualną i dosłowną wędró...
Fantastyczna powieść Bartłomieja Grzankowskiego zuchwale porywa każdego czytelnika w niebezpieczną podróż u boku mistrzyni Zakonu Czerwonych Płaszczy, walecznej Yunelly, która mieczem włada nie miej biegle niż ciętym językiem. Należy uzbroić się w cierpliwość, krasnoludzki topór i obfity bukłak czer...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Maria Kruger

Projekt okładki i ilustracje:

Jarosław Żukowski

© Copyright by Siedmioróg

ISBN 978-83-7568-951-8

Wydawnictwo Siedmioróg

ul. Krakowska 90, 50-427 Wrocław

Księgarnia wysyłkowa Wydawnictwa Siedmioróg

www.siedmioróg.pl

Wrocław 2012

DAR RZEKI FLY

(Baśń z Nowej Gwinei)

W dawnych, bardzo dawnych czasach, tak dawnych, że ich nie pamiętają nawet najstarsi ludzie – w tych czasach, kiedy wielka wspaniała Rzeka* przywracała młodość starcom – żyła na Nowej Gwinei dziewczyna, na którą wołano: Dandai.

Była to najpiękniejsza ze wszystkich dziewcząt, jakie tańczyły podczas uroczystych świąt wokół trzaskającego wesoło ogniska.

Wszyscy patrzyli z zachwytem na Dandai, gdy w spódniczce z zielonych traw, z kwiatami wpiętymi w czarne loki kołysała się rytmicznie w kręgu młodych jak ona dziewcząt. Piękny naszyjnik z zębów kangura i złote bransolety na rękach i nogach pobrzękiwały w takt śpiewanej pieśni i głuchego dźwięku tam-tamów.

Ohoooo!

jak smukła palma kołysze się na wietrze,

tak lekko tańczy dziewczyna…

Ohoooo!

Lśniła w blasku ogniska ciemna, jedwabista skóra Dandai, połyskiwały jej białe zęby, gdy śmiała się wesoło. Szczęśliwa była wtedy Dandai.

Któregoś wieczoru, gdy zmęczona tańcem przysiadła z dala od koła dziewcząt, podeszła do niej stara Bluinoch.

Wszyscy się bali starej Bluinoch – podobno znała mowę zwierząt i umiała rozmawiać z wiatrem i wodą…

– Śmiejesz się teraz, Dandai – pokiwała głową starucha – śmiejesz się, jesteś młoda i piękna. Ale nie zawsze będziesz tak wyglądać. O, nie! Pomyśl, że kiedy miną lata – staniesz się stara. Twoje czarne włosy posiwieją, twoje czarne oczy stracą blask, a twoją gładką twarz przetną zmarszczki. O, będziesz taka jak ja, tak samo pomarszczona i brzydka…

Ale Dandai zaśmiała się.

– Przecież wspaniała i dobra Rzeka Fly ma moc przywracania młodości. Przecież ty też odzyskałaś młodość…

–Tak, tak – mruknęła starucha – przeżyłam już i drugą młodość, ale już trzeci raz Rzeka mi jej nie wróciła. I już zostanę stara do końca moich dni… Pamiętaj i ty, Dandai, że nie zawsze i nie wszystkich obdarowuje Rzeka młodością. A jeśli Rzeka Fly nie wysłucha twojej prośby? Spójrz na mnie! Widzisz moje siwe, zmierzwione włosy? A skóra moja – zgrubiała i pomarszczona jak skóra żółwia…

Dziewczyna zasmuciła się.

– To prawda, Rzeka nie zawsze wysłuchuje błagań ludzkich. Ale będę starała się zasłużyć na jej łaskę…

Wtem od strony ogniska rozległo się wołanie:

– Dandai! Ohoooo! Dandai!

To wołał najdzielniejszy chłopiec na wyspie, odważny żeglarz Maikassi.

Wkrótce po wielkim święcie ognia i młodości Dandai została żoną Maikassi. Teraz już nie tańczyła i nie śpiewała w kole dziewcząt. Nie miała też czasu na zdobienie kwiatami swych czarnych, gęstych włosów. Mieszkała razem z mężem w trzcinowej chatce, razem z nim pracowała ciężko w polu, aby starczyło im plonów na wyżywienie siebie i dzieci.

A miała ich Dandai sześcioro. Rodziły się śliczne i zdrowe, ale ledwo które podrosło – zabierała je nieubłagana śmierć.

Jedno z nich – najstarsze – zmarło na straszną chorobę beri-beri, drugie zginęło od ukąszenia jadowitego węża, trzecie porwały wzburzone fale rzeki, czwarte zabłądziło w dżungli i nigdy już nie powróciło, piąte zginęło w czasie pożaru lasu.

I został Dandai tylko jeden synek, najmłodszy – Leituuk. Dandai bardzo go kochała. Kiedy był jeszcze bardzo maleńki, idąc w pole do roboty nosiła go na plecach i śpiewała mu najpiękniejsze bajki i przynosiła do zabawy najpiękniejsze kwiaty.

Pewnego smutnego dnia pień walącej się palmy przygniótł dobrego Maikassi. Odtąd Dandai musiała sama podołać całej robocie w polu i przy gospodarstwie. Pracowała bardzo ciężko od świtu do ciemnej nocy.

Te lata ciężkiej pracy szybko zniszczyły urodę Dandai – najpiękniejszej niegdyś dziewczyny na wyspie. Kiedy któregoś dnia przypadkiem przejrzała się w strumyku, zobaczyła w nim odbicie starej i zniszczonej kobiety. Czarne jej włosy były prawie zupełnie siwe, a skóra na twarzy pomarszczona. Przypomniała sobie słowa starej Bluinoch i zasmuciła się. Tak, starucha miała rację – Dandai stała się do niej podobna, a gdy minie jeszcze parę lat, będzie jeszcze brzydsza… Tak, tak, wkrótce skóra Dandai, dawniej tak jedwabista i gładka, stanie się podobna do skóry żółwia…

– Ale przecież będę mogła pójść do dobrej, wspaniałomyślnej Rzeki Fly i błagać ją o przywrócenie mi młodości – pocieszyła się zaraz Dandai. – Powiem jej, jak bardzo pragnę być znów taka jak dawniej, kiedy z dziewczętami tańczyłam przy ognisku. Chcę, aby mnie właśnie taką zobaczył mój synek. Na pewno będzie się cieszył i będzie dumny, że ma młodą i piękną matkę.

Gdy Dandai stała tak nad wodą pogrążona w myślach, z pobliskich zarośli wypełzła stara Bluinoch.

– He, he – zaskrzeczała – przypatrujesz się sobie, co? Oho, wcale już nie jesteś podobna do dawnej, pięknej Dandai. Twoje czarne włosy posiwiały, twoja gładka niegdyś twarz jest pełna zmarszczek. A nawet nie jesteś jeszcze taka stara, jesteś dużo, dużo młodsza ode mnie. O całe sto lat. Ale to nic. Będę pytała wody, wiatru i ognia, kiedy nadejdzie pora, abyś mogła pójść nad Rzekę Fly. Przychodź, Dandai, do mnie co roku, gdy wypada pierwszy nów księżyca – powiem ci, czy już jest pora.

Dandai w milczeniu pochyliła głowę. Myślała o tym, jak długo jeszcze będzie musiała czekać na tę upragnioną chwilę, i myślała, jak bardzo będzie się cieszył z jej urody Leituuk, syneczek ukochany. Jak będzie śmiał się ślicznie.

„Ale nic mu o tym nie powiem – postanowiła – to będzie dla niego niespodzianka”.

Trzy lata minęły od tego dnia.

Przez te długie trzy lata Dandai pracowała bardzo ciężko i przybyło jej jeszcze więcej siwych włosów i coraz więcej zmarszczek przecinało jej gładką niegdyś twarz. Plecy Dandai stały się przygarbione od ciągłego schylania się w polu, a czarne, błyszczące niegdyś oczy utraciły swój blask.

Ale im bardziej była zmęczona, tym usilniej myślała o tym, że wkrótce już może odzyska w łaskawych falach Rzeki Fly dawne siły i urodę. Co roku też, o pierwszym nowiu księżyca, biegła Dandai do starej Bluinoch, aby dowiedzieć się, czy może już wyruszyć nad życiodajną Rzekę. Ale starucha skrzeczała już z daleka na jej widok:

– Jeszcze nie, jeszcze nie nadszedł czas, Dandai!

Aż wreszcie, w czwartym roku, wtedy kiedy Leituuk skończył sześć lat, Bluinoch powiedziała:

– Oto zbliża się czas, abyś poszła nad wielką, wspaniałą Rzekę Fly i zanurzyła się w jej falach. Błagaj ją o dar młodości. Może cię wysłucha. Życie twoje pełne było trudu i trosk i może dobra Rzeka zechce wynagrodzić ci te ciężkie lata. A nie zapomnij, zanim ogarną cię fale, zanucić pieśń, którą śpiewałaś razem z dziewczętami przy ognisku. Pamiętasz tę pieśń?

Dandai w milczeniu skinęła głową. Zbyt była wzruszona, aby mówić cokolwiek w tej chwili. Słuchała więc tylko rad, które skrzypiącym głosem dawała jej Bluinoch. Myślała także przy tym o synku – więc to już blisko jest ta chwila szczęśliwa! Co powie Leituuk, gdy zobaczy matkę tak odmienioną?

Podziękowała Dandai starej Bluinoch i szybko pobiegła do chaty. Zaraz też zaczęła się szykować do drogi. Rzeka Fly płynie daleko, w głębi wyspy.

W ciemnej chacie, pod matami, na wpół zakopana w ziemi leżała stara skorupa orzecha kokosowego. W niej przechowywała Dandai pamiątki swej młodości – piękny naszyjnik z zębów kangura i złote bransolety, które nosiła na rękach i na nogach.

Tak, to trzeba zabrać ze sobą – i bransolety, i naszyjnik – tak mówiła stara Bluinoch. Trzeba by też jeszcze mieć duży kij, dość mocny, aby można było podpierać się nim w dalekiej wędrówce.

Z sękatym kijem w jednej ręce, ze skorupą orzecha kokosowego w drugiej stanęła Dandai przed swoim synkiem. Chłopiec patrzył na matkę zdziwiony.

– Idziesz w drogę, mamo? A nie możesz mnie z sobą zabrać?

Dandai wzruszona wyszeptała:

– Nie mogę. Ale powrócę szybko. Bardzo szybko, nim księżyc dwa razy powróci na niebo, będę już przy tobie. A potem nigdy się już nie rozstaniemy. Dobrze, synku?

Leituuk zgodnie skinął czarną, kędzierzawą główką.

– Będę czekał na ciebie, mamo. Tu, przy chacie, pod palmą.

Trudna i daleka była droga do Rzeki Fly. Najpierw wiodła przez okolice pustynne. Suche osty kaleczyły zmęczone stopy Dandai, a wielkie kaktusy chwytały ją swymi kolczastymi dłońmi, raniąc boleśnie. Ale Dandai nie zważała na to, tylko ciągle szła naprzód i myślała o tym, czy Rzeka wysłucha jej prośby. Myślała też o Leituuku.

Gdy przebyła pustynne przestrzenie, weszła w ciemną dżunglę. Przedzierała się przez gęste zarośla, szukając ścieżek, którymi w stronę Rzeki chodziły zwierzęta. Papugi na jej widok skrzeczały do siebie:

– Oto idzie Dandai! Dandai, widzicie, to Dan-da-i, która chce być piękna i młoda!

Małpki skakały z gałęzi na gałąź lub kołysały się zawieszone na ogonach i drażniły się z nią.

– Patrzcie – piszczały – jaka jest brzydka! Patrzcie, oto idzie stara i brzydka Dandai, Dandaiii! Dandaiii! Hi?! Hihihi! Podobna do starego szympansa, który mieszka w naszej dżungli. Dandai, śmieszna Dandai! Myśli, że znów będzie piękna i młoda. A co będzie, jeśli Rzeka nie wysłucha jej prośby?

Biednej Dandai ściskało się serce, kiedy słyszała to małpie jazgotanie. „Tak, co będzie – myślała – jeśli Rzeka odmówi mej prośbie?” Serce jej przestało bić, gdy o tym myślała. Ale nie, to chyba się nie stanie. Tak bardzo będzie prosić dobrą i potężną Rzekę Fly!

Rajski ptak, przelatując nad nią i powiewając cudnymi piórami, zakwilił:

– Będziesz piękna jak ja, będziesz piękna! Ciesz się, Dandai!

I znów nadzieja wstępowała w jej serce i na małpie drwiny odpowiadała pogardliwym milczeniem. Nie, po prostu nie warto odzywać się do tych małych, złośliwych stworzonek.

A tymczasem kolorowe papugi, jaskrawoczerwone ary, podchwytywały te prześmiewania się małpie i powtarzały ich wrzaski.

– Starrrra, starra-arra-ara – powtarzały uparcie.

– Jesteście niedobre ptaszyska – odrzekła im rozżalona Dandai i dzielnie szła dalej.

– Brrrrrzydka, brrrrrzydka – skrzeczały w odpowiedzi papugi.

Odwracała więc głowę i wtedy wzrok jej padał na dziwaczne i piękne kwiaty dżungli. Kwiaty pochylały ku niej swe kielichy i szeptały:

– Podziwiaj naszą urodę! Ty też niegdyś byłaś piękna. Może dobra Rzeka przywróci ci młodość? Proś ją o to, abyś znów była jak kwiat. Chcesz być kwiatem, Dandai?

– Chcę – wyszeptała. Ale w tej chwili wstrętny ptak przedrzeźniacz zaczął się obrzydliwie śmiać i powtarzać odpowiedź Dandai. Pochyliła więc głowę, aby ukryć łzy, i szybko przedzierała się przez dżunglę.

Nad brzegiem małego jeziorka, które jak zwierciadełko połyskiwało w głębi dżungli, Dandai przysiadła na chwilę, aby odpocząć. Po jeziorku pływały najpiękniejsze dzikie łabędzie, jakie kiedykolwiek Dandai widziała. Trzepotały skrzydłami i syczały złośliwie:

– Patrzcie, jaka brzydula! Patrzcie, jaka brzydula!

– Brzydula! Brzydula! – powtarzał znów ptak przedrzeźniacz.

Ale kiedy Dandai, zbyt już zmęczona, aby otrzeć łzy spływające po jej policzkach, zbierała się do dalszej drogi, nagle wśród łabędzi zjawił się jeszcze jeden – cudownie biały. Ten popłynął najpierw ku środkowi jeziora, gdzie rosły białe kwiaty lotosu. Purpurowym swym dziobem zerwał najpiękniejszy kwiat i zaczął płynąć z nim ku brzegowi. Dandai patrzyła na ptaka z zachwytem – tak był piękny, tak wspaniały! Tymczasem łabędź, wyciągając szyję, podał Dandai zerwany kwiat.

– Weź go – zasyczał – weź! To kwiat przeznaczony dla najpiękniejszej kobiety na wyspie. Weź – ty go będziesz nosiła, gdy Rzeka przywróci ci dawną urodę. Ty, Dandai, najpiękniejsza dziewczyna z naszej wyspy!

Dandai wyciągnęła po kwiat swą ciemną, zniszczoną rękę. Ta chuda i żylasta dłoń podobna była do szponów drapieżnego ptaka.

„Jeśli Rzeka będzie dla mnie łaskawa, to wszystko się zmieni – pomyślała Dandai – znów będę miała ręce piękne i gładkie”.

Tymczasem łabędź syczał:

– Weź kwiat, Dandai!

Dandai ostrożnie ujęła biały kielich lotosu. Mimo woli przyłożyła go do włosów – w tafli jeziora zobaczyła odbicie starej kobiety z kwiatem wpiętym w siwe, zmierzwione kosmyki.

Ale piękny łabędź szybko zmącił ten smutny obraz.

– Idź dalej, idź, Dandai – rozkazał.

Teraz Dandai szybko biegła ścieżką, którą wydeptały zwierzęta idące do rzeki, aby gasić pragnienie.

Wreszcie zmęczona, kulejąca, na obolałych nogach dobiegła do brzegu wielkiej Rzeki Fly. Dysząc ciężko i przyciskając dłonią bijące serce, patrzyła na ciemne fale.

– Rzeko Fly – szepnęła – przyszłam do ciebie. Przyszłam.

Szybko odwiązała ze swych szczupłych bioder spódniczkę ze starych, pożółkłych traw i położyła na brzegu skorupę orzecha kokosowego, w której był naszyjnik i bransolety. Położyła też ostrożnie na trawie biały kwiat lotosu, podarowany jej przez łabędzia.

Dandai stała nad Rzeką z podniesionymi błagalnie rękami. Blade słońce świtu oświetlało jej szczupłą postać, a wiatr rozwiewał siwe włosy. Przypomniała sobie rady starej Bluinoch – trzeba zaśpiewać tę samą pieśń, którą przed laty nuciła razem z dziewczętami przy ognisku.

Ohoooo!

jak smukła palma kołysze się na wietrze,

tak lekko tańczy dziewczyna…

Ohoooo!

Echo podjęło okrzyk i niosło go daleko. – Ohoooo! – Dandai powoli zanurzała się w zielonkawej wodzie. Teraz błagała Rzekę:

O Rzeko Fly, bezmiernie łaskawa,

policz wszystkie moje smutki,

policz wszystkie łzy wypłakane,

policz wszystkie moje siwe włosy –

o Rzeko! Obdaruj mnie młodością!

Ohoooo, Rzeko Fly!

Pociemniała woda Rzeki Fly, zaszumiały zielone fale i wzniosły się wysoko, wysoko, zakrywając Dandai.

A gdy opadły – z wody wynurzyły się lśniące, hebanowe włosy i piękna, roześmiana twarzyczka dawnej, młodej Dandai. Gładkie, silne ramiona rozgarnęły wodę i oto na brzeg wyszła dziewczyna najpiękniejsza na całej wyspie.

Przez chwilę stała nieruchomo. Nie wierzyła szczęściu – a potem podniosła ręce ku niebu i dziękowała Rzece:

– Dzięki, Rzeko o zielonych wodach!

Stojąc na brzegu, Dandai szybko wiązała na biodrach spódniczkę ze świeżych traw, założyła swój piękny naszyjnik z zębów kangura, a na rękach jej i na nogach błysnęły w słońcu złote bransolety. Biały, podarowany przez łabędzia kwiat wpięła Dandai w swe czarne loki.

– Ohoooooo! Ohooooooooo! – rozległ się dźwięczny, radosny, triumfalny okrzyk Dandai. Nie podjęła już sękatego kija, na którym opierała się, idąc nad Rzekę, lecz lekko jak gazela poczęła biec w stronę rodzinnej wioski. Nie zauważyła nawet, że zarośla dżungli rozstępują się przed nią, nie słyszała zachwyconego, pochwalnego skrzeku papug:

– Dandai! Dandai! Piękna, piękna! Najpiękniejsza!

Nie patrzyła też Dandai na małpki, które kołysząc się na lianach, wyciągały swe małe, czarne rączki, aby z zachwytem dotknąć lśniącej, jedwabistej skóry dziewczyny. Nie obchodziło ją również i to, że gdy biegła przez pustynne przestrzenie, kolące kaktusy rozstępowały się przed nią, a pożółkłe, ostre trawy słały się miękko pod stopy.

Wreszcie dojrzała z oddali swą chatę – a przed chatą w cieniu palmy bawił się jej synek. Leituuk!

– Syneczku!

Chłopiec odwrócił się szybko.

–Mama!

Ale gdy Dandai podbiegła do niego – ciemna buzia dziecka posmutniała.

– Myślałem, że to mama – szepnął zawiedziony. – A ty nie jesteś moją mamą!

Dandai uklękła przy chłopcu.

– Ależ to ja, ja jestem twoją mamą! Nie poznajesz mnie, syneczku?

– Nie znam cię – odepchnął ją chłopczyk. – Nie znam! Gdzie moja mama? Jesteś obcą dziewczyną!

– Przypatrz mi się, syneczku! – błagała z rozpaczą Dandai. – Jestem przecież ta sama, tylko o wiele lat młodsza. Synku, to dobra Rzeka Fly wróciła mi młodość i urodę. Czy nie chcesz mieć młodej, pięknej matki?

Ale Leituuk powtarzał, płacząc:

– Idź sobie, idź! Nie znam cię! Moja mama była najpiękniejsza na świecie. Miała siwe włosy i pomarszczoną twarz. Moja droga mama! Wróć, mamo, do mnie, wróć!

Dandai pochyliła głowę. Serce pękało jej z żalu. Przecież to dla niego, dla swojego ukochanego syneczka chciała być piękna i młoda. Myślała, że będzie dumny z jej urody, że będzie ją jeszcze bardziej kochał. A tymczasem? Leituuk odwraca się od niej i tęskni za dawną, brzydką i starą Dandai!

Co począć? Co począć?

Biały kwiat wypadł z loków Dandai i leżał w pyle przydrożnym. A tymczasem już w całej wiosce rozeszła się wieść o powrocie Dandai. To na jej cześć zapłonie wieczorem ognisko, z daleka już dobiegały dźwięki tam-tamów i Dandai miała znów, jak przed laty, tańczyć w kole dziewcząt.

Co począć?

Głos tam-tamów stawał się coraz silniejszy i mieszał się z żałosnym płaczem małego Leituuka.

Wreszcie Dandai podniosła się z klęczek. Pogłaskała główkę synka i poczęła iść w stronę, gdzie wiodła droga nad Rzekę Fly. Szła, nie oglądając się za siebie. Tylko na małą chwilę zatrzymała się, jakby nasłuchując tam-tamów, a potem już zaczęła biec coraz szybciej. Mijała pustynne przestrzenie i przedzierała się przez ciemną dżunglę. Nie zważała na przymilne zaczepki małpek i krzyki ptaków. Biegła zwinnie i lekko. Nad jeziorem, po którym pływały łabędzie – zatrzymała się przez chwilę. Stała, patrząc na swoje odbicie, a potem przyklęknęła i dotknęła dłonią wody, jakby chciała swój śliczny obraz zatrzymać na wodzie. Najpiękniejszy z łabędzi i tym razem trzymał w dziobie kwiat lotosu.

– Zastanów się – syczał – wracaj! Jesteś najpiękniejsza!

Ale Dandai potrząsnęła tylko głową i biegła dalej. Wreszcie zdyszana stanęła znów nad brzegiem Rzeki Fly. Spiesznie zsunęła z bioder spódniczkę z traw i zanurzyła się w chłodnych, zielonkawych falach. Kiedy woda sięgała jej już do ramion, Dandai zaczęła prosić Rzekę:

Ja, czarna Dandai, dziękuję ci z całego serca

za twój bezcenny dar młodości

i przynoszę ci go z powrotem.

Bo zrozum, wielka Rzeko –

że droższa niż piękność, niż młodość

jest dla mnie miłość mego dziecka…

O Rzeko Fly!

Fale Rzeki pociemniały, zaszumiały i wzniosły się wysoko, wysoko ponad głową Dandai.

A kiedy po chwili opadły – pośrodku Rzeki, w spokojnej, płynącej wodzie stała stara, siwa, o pomarszczonej twarzy kobieta – w naszyjniku z zębów kangura i w złotych bransoletach na rękach i na nogach.

Stała przez chwilę nieruchomo, wreszcie wyszeptała:

– Dziękuję ci, Rzeko.

A potem, wrzucając do wody swój naszyjnik z zębów kangura i złote bransolety, powiedziała jeszcze:

– Zabierz to razem z moją urodą, Rzeko Fly!

Na brzegu stara, siwa kobieta szybko zawiązała swą spódniczkę z traw i schyliła się po sękaty kij, który zostawiła tu, gdy była po raz pierwszy. Spojrzała jeszcze raz na zielonkawe fale i ruszyła w drogę.

Gdy przybiegła przed chatę, mały Leituuk powitał ją okrzykiem radości:

– Mamo!

– Synku – szepnęła Dandai – synku mój!

Taka jest baśń o Dandai, która wybrała miłość swego dziecka.

Ale od tego czasu obrażona Rzeka Fly już nigdy nikomu nie przywróciła młodości.

* Objaśnienia wyrazów oznaczonych gwiazdkami znajdują się na końcu książki.

KRYSZTAŁOWE SERCE

(Baśń wietnamska)

Dawno, tak dawno, że nikt nie potrafi zliczyć minionych lat, mieszkał w Tonkinie stary bogacz Shi Tang. Wokół jego wspaniałego pałacu, do którego wchodziło się po stu dwudziestu porfirowych schodach, roztaczał się ogromny, ogrodzony grubym i wysokim murem ogród. W ogrodzie tym rosło mnóstwo niezwykłych i wonnych kwiatów. Ale najpiękniejszym kwiatem nie tylko w ogrodzie starego Shi Tanga, ale także i we wszystkich ogrodach Tonkinu była córka bogacza – młodziutka Nghi Cho.

– Nghi Cho jest jak srebrny blask księżyca – mówili ci, którzy ją ujrzeli.

– A czy jest dobra? – pytały wtedy dzieci. Ale na to nikt nie umiał odpowiedzieć.

Posłuszna woli ojca, Nghi Cho nigdy nie oddalała się poza mur ogrodu. Cóż więc robiła przez całe dni? Przeglądała się w srebrnym zwierciadle, wpinała w swe czarne włosy barwne kwiaty, przymierzała jedwabne, pięknie haftowane suknie lub też schodziła po stu dwudziestu porfirowych stopniach, aby przechadzać się po ścieżkach ogrodu. Czasem pielęgnowała kwiaty, czasem karmiła złote rybki, a czasem po prostu nic nie robiła.

Siadała na ulubionej kamiennej ławeczce pod drzewkiem migdałowym i patrzyła w zamyśleniu na widoczne z ogrodu, roztaczające się w dolinie pola ryżowe, na mgły, które kładły się nad daleką rzeką, i na ciemniejący w oddali zagajnik bambusowy. Lubiła też wsłuchiwać się wieczorem w odgłosy dobiegające zza muru ogrodowego. Nieraz był to krzyk ptaków, czasem echo dalekiej piosenki, a czasem groźny ryk tygrysa w gaju bambusowym.

– Jacy są ludzie, ci za ogrodzeniem? – pytała Nghi Cho starej niani, gdy widziała daleko w polu pracujących wieśniaków. – I czemu ojciec nigdy mi nie pozwala wyjść na świat, zobaczyć z bliska i poznać tych ludzi? Czy na zawsze już będę musiała pozostać w ogrodzie?

Staruszka odpowiadała wtedy niezmiennie, że ludzie za murem, w wiosce nad rzeką, są biedni i ciężko pracują i że mądry i czcigodny Shi Tang, chcąc ustrzec swoją jedynaczkę od zetknięcia się z biedotą, od smutku i cierpienia – nie pozwala jej opuszczać ogrodu.

– Ale przyjdzie czas, kiedy wyjdziesz za te mury – dodawała zawsze staruszka.

– Ale kiedy? Powiedz kiedy? – dopytywała się niecierpliwie Nghi Cho.

– Wtedy gdy przyjdzie po ciebie jakiś wspaniały rycerz, albo może nawet i książę, i zabierze cię stąd jako swoją żonę.

Nghi Cho słuchała tego, kiwając poważnie główką, i powracała do swych kwiatów i rybek, a dni płynęły dalej, podobne do siebie jak perły w naszyjniku.

Ale kiedyś, wieczorem, gdy na ziemię zaczął spływać mrok, przed którym ucieka światło dzienne, w takiej właśnie porze z daleka, znad rzeki, dobiegł do ogrodu cichy śpiew. Nie można było rozróżnić słów piosenki, ale głos, który ją nucił, był piękny i pełen niewypowiedzianej słodyczy.

Nie była to długa piosenka. Przebrzmiała szybko i tylko echo niosło ją jeszcze przez chwilę w usłanej mgłą dolinie. Nghi Cho siedziała na swej ławeczce pod drzewkiem migdałowym, zasłuchana.

Nazajutrz i w dni następne błądziła wieczorem po ogrodzie, daremnie nasłuchując niezapomnianego głosu śpiewaka. Wreszcie kiedyś, w pewne słoneczne popołudnie, do ogrodu znów zabłądziła znana już melodia. Tym razem można było rozróżnić słowa:

…dni tak przekwitną jak kwiaty,

a ja czekam na ciebie bez końca…

Odtąd prawie codziennie dobiegał do ogrodu Shi Tanga głos nieznanego śpiewaka. Nghi Cho tak bardzo przywykła do pełnej smutku i słodyczy piosenki, że jeśli któregoś dnia nie usłyszała jej, była smutna i niespokojna.

Tak minęło słoneczne lato i przyszła pora deszczowa. Opadły kwiaty z migdałowych drzewek, a wiatr w szuwarach zawodził żałośnie. Żałośniej też, zdawało się, brzmiała teraz pieśń nieznanego śpiewaka:

…już dżdżu ulewy zgięły grusz konary,

mgła otuliła wawrzynowy krzew

i wiatr bambusy pochyla ku ziemi,

usłysz, kochana, mój daleki śpiew…

I Nghi Cho zaczęła marzyć – że może to jakiś książę błądzi po świecie, nie mogąc znaleźć drogi do jej ogrodu. Stojąc z przymkniętymi oczyma wśród miotanych wichrem krzewów, wyobrażała sobie, że nieznany śpiewak jest piękny i młody jak bogowie, o których opowiadała jej czasem niania.

Gdy potem przez parę dni nie dobiegał do ogrodu znany już głos – pełna była smutku i niepokoju. Na próżno stała w te dni na wzgórzu. Słyszała tylko szum wiatru, pluskanie deszczu, kwilenie jakiegoś zabłąkanego ptaka i nic więcej.

Aż nagle znów któregoś popołudnia przez mgłę przedarły się słowa piosenki:

…już dżdżu ulewy zgięły grusz konary…