Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Dawne Pokucie i Huculszczyzna

Dawne Pokucie i Huculszczyzna

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8002-000-9

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Dawne Pokucie i Huculszczyzna

Siedem opisów Pokucia i Huculszczyzny, powstałych na przestrzeni prawie 150 lat (1794-1939), a sporządzonych przez cudzoziemskich podróżników, było dotąd znanych jedynie wąskiemu gronu badaczy. Dzięki tej publikacji, opisami tymi będą mogły się zainteresować szersze kręgi miłośników Huculszczyzny. Autorami prezentowanych prac są: profesor nauk przyrodniczych, który pod koniec XVIII w. prowadził badania w Karpatach Wschodnich, w Siedmiogrodzie i na Bukowinie; angielski podróżnik powracający w 1836 r. z Kaukazu; czeski urzędnik pracujący we Lwowie, który odwiedził Pokucie w 1844 r.; młoda Szkotka, przebywająca na Huculszczyźnie w 1890 r.; angielski dziennikarz i dawny szpieg z czasów I wojny światowej, objeżdżający w latach trzydziestych XX w. Polskę na rowerze; amerykańska dziennikarka zwiedzająca Pokucie i Huculszczyznę – również na rowerze – na rok przed wybuchem II wojny światowej; wreszcie szwajcarski pisarz i naukowiec-socjolog, przebywający tam aż do pierwszych dni września 1939 r.

Polecane książki

W pracy przedstawiono główne zagadnienia związane z organizowaniem i prowadzeniem przedsięwzięć partnerstwa publiczno-prywatnego, zwracając szczególną uwagę na konieczność ich zabezpieczenia przed wystąpieniem skutków wynikających w rozbieżności celów partycypujących stron. Praca adresowana jest spe...
Na niewielkiej wyspie Nublar w pobliżu Kostaryki powstaje Park Jurajski. Jego największą atrakcją są żywe dinozaury, które zostały sklonowane z DNA pobranego ze skamieniałych insektów. Stworzony przez człowieka ekosystem wymyka się spod kontroli. Wbrew woli twórców dinozaury wydostają się na wolność...
Z jednej strony wielkie, europejskie bitwy, podgraniczne starcia, leśne potyczki i brawurowe pościgi ulicami miast Rzeczpospolitej. Z drugiej strony karczemne burdy, obozowe awantury, sąsiedzkie zajazdy i honorowe pojedynki na ukrytych polanach. Z jednej strony piękne kobiety, oświeceniowe idee, ...
Masz możliwość uzyskania indywidualnej porady eksperta, będziesz pewien, że podejmowane decyzje będą prawidłowe i zgodne z ustawą Pzp, poznasz problemy innych specjalistów oraz sposoby radzenia sobie z nimi, zyskasz pomoc przy rozstrzyganiu wątpliwości pojawiających się w trakcie interpretacji przep...
Była kobietą, a kobietom nie wybacza się tego, co mężczyznom na ogół uchodzi na sucho. Kiedy osiemnastoletnia Ewa zostaje wydana za starszego o dwadzieścia lat owdowiałego małżonka swojej starszej siostry, nikt nie ma wątpliwości, że ten zaaprobowany przez jej okrutnego ojca związek nie przyniesie...
Z ebooka dowiesz się między innymi: 1. Ile umów na okres próbny będzie można zawrzeć 2. Jak długo będzie wolno zatrudnić terminowo 3. Czy stare umowy na czas określony wliczamy do 33 miesięcy 4. Jak ustalić liczbę umów terminowych 5. Jak obliczyć okres wypowiedzenia 6. Kiedy będzie można wypowiedzie...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Opracowanie zbiorowe

Teksty
tłumaczyli:

Janusz Gudowski
(M.M. Dowie: rozdz. VII, XI, XII, XVII; E. Spencer)

Marek
Olszański (B. Hacquet; H. Zbinden)

Aleksandra
Ruszczak (M.M. Dowie: rozdz. XIII, XVIII, XIX, XX; B. Newman;
D. Hosmer)

Andrzej
Ruszczak (K.W. Zap: rozdz. XI)

Katarzyna
Tur-Marciszuk (M.M. Dowie: rozdz. III i XV)

Włodzimierz
Witkowski (K.W. Zap: rozdz. X)

Okładka:
akwarela Karola Kossaka (reprodukcja pocztówki z cyklu „Huculi
w drodze”, wydawnictwo Książnica-Atlas, 1939; ze zbiorów kolekcjonera
Wojciecha Nogasa)

Redakcja
i korekta

Barbara
Stahl

© Copyright by Wydawnictwo
Akademickie DIALOG

Wydanie elektroniczne

Warszawa 2014

ISBN ePub: 978-83-8002-000-9

ISBN mobi: 978-83-8002-001-6

Wydawnictwo Akademickie
DIALOG

00-112 Warszawa, ul. Bagno
3/218

tel./faks: 620 87 03

e-mail: redakcja@wydawnictwodialog.pl

www.wydawnictwodialog.pl

Plik ePub przygotowała firma eLib.pl

al. Szucha 8, 00-582 Warszawa

e-mail: kontakt@elib.pl

www.eLib.pl

WPROWADZENIE

Pokucie i Huculszczyzna od dawna przyciągały
uwagę. Zwłaszcza ta druga kraina intrygowała i niepokoiła,
inspirowała twórców, obrastała legendami, a dla wielu stała
się wręcz życiową pasją. Historyczne Pokucie rozciąga się
na wyżynie wspartej o wschodni skłon Karpat, zamkniętej rzekami
Prutem i Czeremoszem. W XIX w. geografowie i niektórzy krajoznawcy
zaliczyli do tego regionu także ziemie leżące na północy,
między Prutem a Dniestrem. Przez wieki żyły tu obok siebie
różne nacje, współistniały rozmaite religie, mieszały się
języki. Górzystą część Pokucia zajmuje Huculszczyzna. Zamieszkują
ją Huculi – ukraińscy górale, dawniej zwani góralami ruskimi,
wyróżniający się gwarą, strojem, rzemiosłem, budownictwem oraz
typem gospodarowania. Dawny Hucuł to pasterz, a zatem człowiek
wolny, przychodzący latem ze stadami owiec na połoniny, gardzący
uprawą ziemi, do miasta zaglądający w dni jarmarków. Swoje siedziby
Huculi mają nie tylko na Pokuciu, lecz również na Bukowinie, aż za
dzisiejszą granicą ukraińsko-rumuńską, ponadto po drugiej stronie
Karpat, a  także na terytoriach sąsiednich grup kulturowych.

W podtytule przedstawianej czytelnikowi antologii
pism o dawnym Pokuciu i Huculszczyźnie widnieją słowa: „Wybór
tekstów z lat 1795–1939”. W datach tych, nieprzypadkowych, tkwi
głęboka symbolika. Można oczywiście przyjąć, że wyznaczają one
okres między wydaniem jednej z pierwszych i jednej z ostatnich
prac „starej daty” o tych ziemiach: w 1794 r. ukazał się
bowiem w Norymberdze kolejny tom dzieła o Karpatach „Sarmackich”
autorstwa Balthasara Hacqueta, pierwszego badacza Huculszczyzny, którego
relacja otwiera niniejszy zbiór, a w 1939 r. wydano w Szwajcarii
reportaże Hansa Zbindena, tenże zbiór zamykające. Ale są to
zarazem daty symbolizujące utratę przez Polskę niepodległości
po trzecim rozbiorze w 1795 r. (choć, co prawda, Pokucie odpadło
od Rzeczypospolitej już po pierwszym rozbiorze w  1772 r.), a po
17 września 1939 r. również łączności z tymi ziemiami. Za
każdym razem kończyła się pewna „dawność”, żeby użyć
sformułowania Stanisława Vincenza, odchodziła w niebyt epoka, co tak
sugestywnie ukazuje zamieszczona na okładce akwarela Karola Kossaka,
wnuka Juliusza, mieszkającego w Tatarowie na Huculszczyźnie w latach
1935–1943. Pierwsza epoka to czasy sarmackie wraz z towarzyszącymi
im uwarunkowaniami społecznymi. Jej zacierające się ślady odnajdziemy
w opisach Edmunda Spencera czy Karela Zapa. Druga natomiast to okres
odkrywania „barwnego” Pokucia i Huculszczyzny – ich niezwykłego
folkloru, przebogatej sztuki oraz duchowej kultury – czas pielgrzymek
artystów, pisarzy, kuracjuszy i turystów.

Trudno byłoby określić cezurę dzielącą
obie epoki. Czasy staropolskie zaczęły przemijać po 1848 r.,
kiedy w Galicji zniesiono pańszczyznę i stopniowo poczęła się
wytwarzać ukraińska świadomość narodowa. Z kolei etap „barwnej”
Huculszczyzny przypada na lata późniejsze: choć wspomina już
o nim K. W. Zap, autor relacji z 1844 r., to na dobre rozpoczął
się dopiero u schyłku XIX stulecia. Wielka wystawa sztuki huculskiej
w Kołomyi w 1880 r. oraz wydanie dzieła Oskara Kolberga (a konkretnie
tomów poświęconych Pokuciu) zwróciły uwagę na wyjątkowość tego
regionu i przyczyniły się do rozwoju ruchu turystycznego. Tak więc
odkrywanie Pokucia i Huculszczyzny ma stosunkowo krótką historię
choć zarazem bogaty dorobek, zwłaszcza w dziedzinie piśmiennictwa
krajoznawczego.

O ziemiach tych pisali w dawnych czasach
przedstawiciele osiadłych tu nacji: Rusinów, Polaków, Żydów,
Ormian, Niemców. Pisali także cudzoziemcy, będący przejazdem bądź
rezydujący w Galicji pod rządami monarchii austro-węgierskiej
lub później – w  Odrodzonej Polsce. Ich relacje, mało znane
czy też w ogóle nieznane polskiemu czytelnikowi, są szczególnie
ciekawe, gdyż prezentują różnorodne spojrzenia, niekiedy wykpiwając
ówczesną rzeczywistość, kiedy indziej zadziwiając wrażliwością
i trafnością spostrzeżeń. Te właśnie opisy znalazły się
w niniejszym zbiorze, a ich autorami są: pochodzący z Bretanii
profesor nauk przyrodniczych, który pod koniec XVIII w. prowadził
różnorodne badania w Karpatach Wschodnich, w Siedmiogrodzie i na
Bukowinie; angielski podróżnik powracający w 1836 r. z Kaukazu;
czeski cesarsko-królewski urzędnik pracujący we Lwowie, który
odwiedził Pokucie w 1844 r.; młoda Szkotka przebywająca na
Huculszczyźnie w 1890 r.; angielski dziennikarz i dawny szpieg
z czasów I wojny światowej, objeżdżający w latach trzydziestych
XX w. Polskę na rowerze; amerykańska dziennikarka zwiedzająca Pokucie
i Huculszczyznę – również na rowerze – rok przed wybuchem II
wojny światowej; wreszcie szwajcarski pisarz i socjolog przebywający
tu aż do pierwszych dni września 1939 r.

Niewielu czytelników
polskich miało dotychczas okazję zapoznać się z zamieszczonymi
w prezentowanym zbiorze relacjami z dawnych wędrówek po Pokuciu
i Huculszczyźnie. Najstarsza praca – Hacqueta Podróże
przyrodniczo-polityczne po Karpatach Dackich i Sarmackich, zwanych
również Północnymi, w latach 1788-95 – była
co prawda wzmiankowana przy wielu okazjach jako pierwsze dzieło
naukowe i krajoznawcze o interesujących nas regionach, nikt jednak
nie uchylił „rąbka tajemnicy” i nie stwierdził, co Hacquet
widział na Huculszczyźnie pod koniec XVIII w. Nawet Oskar Kolberg
w Pokuciu jedynie cytował pisany gotykiem
niemieckojęzyczny oryginał. Podobnie nie jest znana polskiemu
czytelnikowi relacja z pobytu na Pokuciu w 1836 r. angielskiego
podróżnika Edwarda Spencera, powracającego tędy z Kaukazu, jak i nieco
tylko późniejsze wspomnienia z Pokucia Czecha Karela Zapa. Z kolei
o wydanej w 1891 r. książce Panna w Karpatach Szkotki
Ménie Muriel Dowie pisano w pracach o Huculszczyźnie niejednokrotnie,
również jednak bez podawania szczegółów o obserwacjach dokonanych
przez autorkę, wybuch zaś II wojny światowej uniemożliwił druk
książki w tłumaczeniu polskim. Bardziej znana stała się relacja
Anglika Bernarda Newmana z wyprawy na Huculszczyznę na rowerze w połowie
lat 30., a to za sprawą tłumaczenia w stanisławowskim kwartalniku
“Złoty Szlak” z 1938 r. Natomiast reportaż z podobnej wycieczki
Amerykanki Dorothy Hosmer, opublikowany tuż przed wybuchem II wojny
światowej w “National Geographic”, nie był dotychczas znany
w Polsce. Zawierucha wojenna i późniejsze zmiany nie pozwoliły również
poznać szerszemu gronu niezwykle ciekawych reportaży Szwajcara Hansa
Zbindena z Huculszczyzny w pierwszych dniach wojny.

* * *

Zespół redakcyjny przygotowujący wydanie
niniejszej książki pragnie serdecznie podziękować osobom, bez
których edycja ta nie byłaby kompletna: prof. dr. hab. Ryszardowi
Brykowskiemu ze Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” za napisanie
„Posłowia” i skonsultowanie „Słowniczka nazw miejscowości”,
Aleksandrze Ruszczak za dokonane tłumaczenia, a także autorom bądź
ofiarodawcom zdjęć: Ireneuszowi Marciszukowi, Wojciechowi Nogasowi
i Adamowi Gąsiorowskiemu.

Balthasar HacquetNajnowsze podróże przyrodniczo-polityczne po Karpatach Dackich
i Sarmackich, zwanych również Północnymi, w latach
1791–1793[1]

[1] Hacquet’s neueste
physikalisch-politische Reisen in den Jahren 1788, 89, 90, 91, 92,
93, 94 und 95 durch die Dacischen und Sarmatischen oder Nördlichen
Karpathen, Dritter Theil: … in den Jahren 1791,
92 und 93…, Nürnberg 1794.

Nota o autorze

Balthasar (Belsazar) Hacquet de la Motte (1739
lub 1740–1815), z pochodzenia Bretończyk, lekarz wojskowy w armii
francuskiej, pruskiej, austriackiej, później wykładowca w szkole
medycznej w Lublanie, był od 1787 r. profesorem historii naturalnej
(nauk przyrodniczych i medycznych) na uniwersytecie założonym we
Lwowie przez rząd austriacki. W latach 1788–1795 odbył liczne
podróże naukowe po Karpatach Wschodnich, Bukowinie i Siedmiogrodzie,
a także po Beskidzie Sądeckim i Tatrach. Rezultaty tych podróży –
badawcze i krajoznawcze – zostały przedstawione w czterotomowej
edycji Najnowszych podróży przyrodniczo-politycznych
…, której fragmenty znalazły się w niniejszym
zbiorze. W 1805 r. Hacqueta przeniesiono na Uniwersytet Jagielloński,
gdzie był wykładowcą oraz pełnił funkcję dziekana wydziału
medycznego, a także kierował Ogrodem Botanicznym. W 1810 r. otrzymał
tam doktorat honoris causa. Właśnie w Krakowie,
w Instytucie Nauk Geologicznych UJ, zachowała się do dziś
część jego kolekcji skał i minerałów z Karpat Wschodnich,
którą w czasach Księstwa Warszawskiego zakupił we Lwowie
elektor saski Fryderyk August. W nauce pozostał jeszcze inny ślad
działalności Hacqueta, mianowicie w nazwie tojadu mołdawskiego
(Aconitum moldavicum Hacq.) oraz rodzaju z rodziny
roślin baldaszkowatych Hacquetia i gatunków
Hacquetia epipactis i Pedicularis
Hacquetii.

Najnowsze podróże
przyrodniczo-polityczne… to nie tylko zbiór spostrzeżeń
dotyczących geologii czy botaniki. To także pierwszy opis obyczajowości
i kultury mieszkańców Huculszczyzny. Czy zawsze prawdziwy? W to
niektórzy wątpili, twierdząc, że np. podawane przez Hacqueta
szczegółowe informacje o rozwiązłości Hucułów były przesadzone
i przyczyniły się do powstania krzywdzących opinii.

Praca Hacqueta nadal jest bardzo mało znana,
i to nie tylko dlatego, że zachowały się jedynie nieliczne
egzemplarze. Rzadko powoływali się na nią w przeszłości inni
autorzy, wspominając o Hacquecie jedynie jako o pierwszym badaczu
Karpat Wschodnich. Niejasne było, czy rzeczywiście penetrował on
tereny górskie, czy tylko ograniczył się do wizyt w podgórskich
miejscowościach. Przetłumaczony fragment dowodzi jednak niezbicie, że
Hacquet dotarł do najbardziej niedostępnych miejsc, m.in. w okolice
„Rozrogów” w Górach Czywczyńskich – u zbiegu dawnych granic
Rzeczypospolitej, Królestwa Węgierskiego i Hospodarstwa Mołdawskiego
– gdzie po upływie blisko półwiecza znajdzie się Wincenty Pol,
nasz badacz tych ziem.

O Karpatach
Pokuckich, ich mieszkańcach, zwyczajach i obrzędach
etc.[2]

W Choroszowej, niewielkiej górskiej wiosce,
spotkaliśmy po raz pierwszy górali ruskich, czyli prawdziwych
Pokucian. Pokucianie, a w dalszej, górzystej części kraju górale
karpaccy, noszą następujący strój. Głowę przykrywa okrągła,
obwisła, czarna czapka z jagnięcej skóry, na szyi zwisa wysmarowany
na czarno tłuszczem skórzany rzemień, do którego przyczepione są
liczne – małe i duże – mosiężne krzyże, a często również
różne medale z tego samego materiału i o podobnej wartości. Im
więcej taki chłopak ma na sobie tego żelastwa (mężczyźni noszą
mniej ozdób, czasem tylko krzyż), tym większym uznaniem cieszy się
w oczach swojej Paraski. Nieraz ozdoby te pokrywają całą pierś;
często doliczyłem się trzydziestu i więcej krzyży, które
z pewnością ważyły kilka funtów. Początkowo przywiodło mi
to na myśl dzikusów z mórz południowych, którzy – jak piszą
podróżnicy – używają jako ozdób kości i innych przedmiotów,
obwieszając sobie nimi nosy i uszy.

Na co dzień Pokucianie noszą się z węgierska:
krótki kaftan z owczej skóry, na nim krótki czirak[3] i długie szerokie spodnie. Te dwie ostatnie
sztuki garderoby farbowane są w korze olchy na kolor ceglasty,
który z czasem staje się brunatnożółty. Na stopach zawiązują
trójkątne kawałki niewyprawionej skóry, z której wyłazi na wierzch
sierść[4] […]. Koszula, szczególnie
u pasterzy, jest przeważnie – podobnie jak na Węgrzech – nasączona
tłuszczem w celu ochrony przed robactwem. Przez pierś przechodzi
skórzany pas z zawieszonym rogiem na proch i małą skórzaną
torbą na krzesiwo etc.[5]

Pokucianin, podobnie jak inni górale karpaccy,
nigdy nie chodzi bez siekiery[6], która jest
tak ostra, że można nią wszystko przeciąć. Tę broń ma stale
przy sobie. Podczas snu trzyma ją pod głową, a w cerkwi i na
zabawach nigdy nie wypuszcza jej z ręki. Jednym słowem, w każdej
sytuacji gotów jest ukatrupić swego
przeciwnika. A ponieważ nie odznacza się najlepszym charakterem,
stanowiącym mieszaninę barbarzyńskich cech Tatarów, Hunów i Rosjan,
stale należy się mieć przed nim na baczności. Przejawia on nie
tylko przebiegłość i zamiłowanie do kradzieży, ale również
w najwyższym stopniu skłonność do rozpusty. Niewielu jest takich,
którzy zadowalają się własnymi żonami, większość żyje z jedną
lub kilkoma przyrodnimi siostrami lub sąsiadkami. Zazdrość jest im
obca, o czym będzie mowa później, wobec czego coraz bardziej szerzy
się wśród nich syfilis[7].

Kobiety, które są równie rozwiązłe
jak mężczyźni i, podobnie jak oni, zdradzają cechy rosyjskie
lub tatarskie, noszą również szczególny strój. Dziewczyna nie
przykrywa głowy, włosy zaplata w warkocze […], w które wplata
rzemyk z nanizanymi drobnymi mosiężnymi monetami i guzikami oraz
muszelkami morskimi (Cyprea moneta L.). Taka
fryzura nazywa się kozka. Mężatki przykrywają głowę płócienną
chustką zwaną białogłową […]. Na szyi zawieszają sznury szklanych
korali we wszystkich kolorach; pomiędzy poszczególnymi paciorkami
nawleczone są mosiężne krzyżyki, tak że często dziewczyna nosi na
sobie podobny ciężar jak chłopak. Nie dość, że Pokucianin zadaje
się z cudzą żoną, to nie przeszkadza mu również kazirodztwo,
mianowicie współżycie z żoną własnego syna. W dawnych czasach
było to w zwyczaju częściej niż obecnie […].

Dziewczęta noszą również bransoletki z cienkiego
sznureczka, obszyte żółtymi guzikami od kamaszy. Koszule kobiece,
wyszywane na wołoską modłę kolorową włóczką, z przodu
się nie zapinają, tak że piersi – jak u mężczyzn – są
stale obnażone, ale ta część ciała płci pięknej nie działa
podniecająco na mężczyzn, którzy – jak mówi Pokucianin – nie
powinni interesować się tym, co jest przeznaczone dla dzieci. Dolną
część ciała okrywa rodzaj pasiastego fartucha, tzw. opjenka, wykonana
z różnokolorowej wełny. Stopy obwiązane są sznurkami, podobnie
jak u mężczyzn, a czasami odziane w buty. Na biodrach mają pas
z niebieskiej wełny, którego obydwa końce zwisają z tyłu.

W pobliżu zbiegu trzech granic […], mniej więcej
w połowie drogi na górę Ruski-ju[8],
znajduje się niezbyt duże jezioro zwane Ozero Curiep[9]. Nie ma go ani na polskiej, ani na galicyjskiej
mapie. Powstało podobno przed stu pięćdziesięciu laty w wyniku
osunięcia się góry, czyli tak jak większość górskich jezior. Wydaje
się, że jeszcze niedawno powiększyło się, tak że na jego skraju
stoją zbutwiałe pnie drzew, zanurzone obecnie na kilka stóp w wodzie
[…]. Jezioro oddało nam przysługę, dostarczając wiele ptactwa
wodnego, do którego strzelaliśmy przy każdej okazji. Przebywający nad
tym małym jeziorem pasterze przynieśli złowione w nim ryby, którymi
zaspokoiliśmy głód, a nawet – jeśli wolno mi tak powiedzieć
– zajadaliśmy się ze smakiem […]. Ponieważ byliśmy tu w lipcu,
spotkaliśmy także kilku górali zajętych suszeniem siana. Część tej
góry, pozbawiona drzew, posiada obfite i żyzne pastwiska […].

Po zejściu z góry Ruski-ju skierowaliśmy
się na wschód, gdzie dotarliśmy do końca naszej
rzeki[10] oraz do granic Marmoroszy,
Pokucia i Bukowiny, które też są oznaczone potrójnym kamieniem
granicznym[11],
tak jak to jest u zbiegu granic Mołdawii, Bukowiny i Siedmiogrodu
[…].

Skierowaliśmy się ku wielkim szczytom Czarnohory,
aby dojść do źródeł Prutu. Oddaliwszy się parę mil od naszej
góry, dotarliśmy ponownie do chłopskich chałup, gdzie wbrew naszym
zamiarom zatrzymaliśmy się na blisko dwie doby. W pobliżu naszego
obozowiska odbywało się wesele u jednego z wieśniaków. Zaprosił
nas na nie nasz gospodarz, ponieważ córka jego przyrodniej siostry
wychodziła za mąż. Pomimo wielkiego znużenia uznałem, że to dla
mnie doskonała okazja, aby poznać zwyczaje prostego ludu, a dla moich
towarzyszy podróży, żeby się zabawić […].

W dniu wesela poszliśmy do domu panny młodej, gdzie
pozostaliśmy na noc. Oglądaliśmy tam niezwykłą ceremonię. Upieczono
dwa rodzaje ciasta […], które – podobnie jak u innych Słowian
– nazywają tu kołaczem albo kołaczą. Z nastaniem nocy wsadza
się kołacz pod każde ramię panny młodej, co ma oznaczać, że
nigdy w małżeństwie nie powinno jej zabraknąć jedzenia. Po tej
ceremonii obchodzi ona trzykrotnie stół dookoła, siada i odgryza
kawałek kołacza, popijając wodą. Narzeczony nie może być przy tym
obecny i nie powinien pojawić się aż do chwili, gdy pójdą do cerkwi
wziąć ślub.

Po zaślubinach nowożeńcy wracają do domu panny
młodej albo pana młodego i wymieniają między sobą derewce, które
w pozostałych częściach Karpat, a zwłaszcza na nizinach, nazywane
jest korowajem[12].

Państwo młodzi i większość zaproszonych na
wesele gości przywdziewa w tym dniu i podczas kolejnych dni (tak
długo, jak długo trwają uroczystości) nieco inne stroje. Mężczyźni
noszą małe kapelusze z wywiniętym rondem […] oraz białe,
krótkie węgierskie keperneki[13] z wełny
tudzież bardzo szerokie, niebieskie spodnie. Kobiety wplatają we
włosy przeróżne mosiężne ozdoby, kwiatki, listki i gałązki oraz
noszą czarne spódniczki i czerwone fartuszki. Panna młoda trzyma
w chusteczce okrągły ser, tzw. kołezy[14]
i stale go ze sobą nosi, nie wypuszczając z ręki nawet podczas
tańca. Znaczenia tego [zwyczaju] nie mogłem się dowiedzieć. Posiłek,
jaki tu podają, jest zawsze bardzo skromny: trochę mięsa, sera,
masła, chleba i wódki – to wszystko.

Tańce trwają przez cały dzień pod gołym
niebem. Gdy po raz pierwszy ujrzałem taniec, byłem niemało zaskoczony
niebezpieczeństwem, jakie się z nim wiązało. Jeszcze nigdy czegoś
podobnego nie widziałem i nie mogłem sobie wyobrazić, że ludzie
w takiej chwili, przy takiej uroczystości, kiedy powinna zniknąć
wszelka nieufność etc., chodzą uzbrojeni […].

Każdy chłopak ma koło siebie swoją pannę. Od
trzech do sześciu par tańczy w jednym kręgu. Skrzypek i dudziarz
znajdują się zwykle w środku koła […]. Gdy chłopak tańczy
wyprostowany, obejmuje wpół swoją dziewczynę i kręci się z nią
w kółko, trzymając w prawej ręce siekierę nad głową swojej
krasawicy. Podczas tych wszystkich gwałtownych podskoków podrzuca
i chwyta w locie siekierę. Jeśli zrobi to niezręcznie, to siekiera
rozpłata głowę dziewczynie albo temu, na kogo spadnie […].

Najbardziej zdumiewa w tym tańcu to, że chłopak,
kucając prawie przy samej ziemi i podskakując z tancerkami jak żaba,
wyrzuca trzymaną za stylisko siekierę na wysokość sążnia i na
powrót chwyta. Pomimo że ćwiczenie to wymaga sporej zręczności,
rzadko się słyszy o nieszczęśliwych wypadkach, a jeśli już takowe
się zdarzają, to wyłącznie pijanym […].

Ponieważ uczestniczyliśmy w tych wszystkich
uroczystościach, chcieliśmy dotrwać do końca wesela. Z moim
towarzyszem, młodym, krzepkim gajowym, i z trzema innymi młodymi
góralami podziwiałem tańce aż do zmroku. Z zachwytem przyglądałem
się pewnej młodej i ładnej kobiecie, najzręczniejszej tanecznicy. Gdy
zauważył to jeden z wieśniaków, spytał mnie chytrze, która
z tancerek najbardziej mi się podoba. Odparłem, że ta, która
najlepiej tańczy w kole. „Dobrze – powiedział ów człowiek
– możesz z nią pójść do domu”. „Ale cóż powie na to jej
mąż?” – spytałem. „Nic – odrzekł – ponieważ to ja jestem
jej mężem”. Po tych słowach wyprowadził ją z kręgu i wsunął mi
ją w ramiona, z czego wydawała się bardzo rada. Spytałem po niemiecku gajowego: „Czy to serio, czy na żarty?”. „Serio” – odpowiedział. „Nie może pan wzgardzić tą propozycją, bo ci ludzie są trochę podpici i bardzo by im się to nie
spodobało”. Udałem się więc z moją wybranką do jej chaty. Mąż
nam nie towarzyszył – niewątpliwie poszedł już do swojej przyrodniej
siostry. Tymczasem dałem kobiecie w podarunku jakiś drobiazg, udając,
że nie rozumiem jej nalegań. Przeprosiłem ją uprzejmie, wyjaśniając,
że dzisiaj jestem wyczerpany długą podróżą i że ją odwiedzę
jutro. Wypadło to całkiem naturalnie: przecież ze zmęczonym rycerzem
nie miałaby wielkiej przyjemności. Poszedłem samotnie do mojej chaty
na słomę, podczas gdy moi towarzysze przez całą noc używali sobie
z kobietami po lasach i chatach. Znali oni bowiem w tych górach prawie
wszystkie kobiety i dziewczyny. Na podstawie opisanego zdarzenia można
sobie wyrobić opinię o romansach Pokucian i wzajemnej wierności,
jaką praktykują w małżeństwie, oraz przekonać się, jak rzadkim
zjawiskiem wśród nich jest zazdrość. Nic więc dziwnego, że lud
ten dotknięty jest – jak to już zostało powiedziane – luesem
[…].

Następnego dnia miałem trudności
z pozbieraniem moich ludzi w celu kontynuowania wędrówki. Na moje
szczęście wesele przebiegło tym razem spokojnie i obyło się bez
bójek. Mój gajowy był tu największym zuchem, tak więc trochę się
niepokoiłem. Ponieważ jednak mieliśmy ze sobą znaczny zapas wódki,
tytoniu, prochu etc., mogliśmy udobruchać naszymi prezentami każdego,
kto by się na nas złościł. Nie daliśmy jednak po sobie poznać,
że mamy również pieniądze.

Skierowaliśmy się teraz na północny zachód,
trochę w bok od najwyższego szczytu. Wszystkie góry były pokryte
szarym piaskowcem, którego pokruszone bryły o rombowych powierzchniach
zalegały nagie zbocza. Porastała je gruba, często na stopę,
warstwa mchu islandzkiego[15]. Gdy przed
kilku laty klęska głodu nawiedziła tę okolicę, ktoś doradził,
aby spożytkować ów mech na pożywienie dla głodujących, tak jak to
mniej więcej zwykli czynić Norwegowie i Lapończycy. Nikt się jednak
na to nie zdecydował. Korzyść odniósł natomiast ów pomysłodawca: za
swoją radę, z której nie skorzystano – bo też nie było to możliwe
– został szczodrze obdarowany przez dwór. Gdyby więcej wiedział
o roślinach, wyświadczyłby w tej sytuacji wielką przysługę,
proponując zamiast mchu islandzkiego czermień błotną[16], rosnącą bardzo często w Galicji w niewielkich
bajorach i wilgotnych miejscach, z której kłączy można piec
chleb. Jest on nie tylko smaczny, lecz
nawet dość pożywny, czego nie da się powiedzieć o mchu islandzkim,
zupełnie niejadalnym dla tutejszych mieszkańców, nieprzywykłych
do jego gorzkiego smaku. Obecnie i w przyszłości nie powinno już
zabraknąć ani w tych górach, ani w tej prowincji, żywności,
ponieważ we wszystkich miejscowościach poczyniono duże postępy
w uprawie ziemniaków, nazywanych na Pokuciu barabulą, które – jak
to stwierdziłem podczas wszystkich moich podróży po tych górach,
odbywanych w różnych latach – zawsze bardzo dobrze się udają
[…].

Tutejsze łąki i pastwiska górskie znajdują
się całkowicie we władaniu natury, ale są ciągle dość wydajne,
ponieważ gleba jest wszędzie jeszcze dosyć dobra. Wcale niemała
hodowla bydła, będącego prawie że jedynym bogactwem tego ludu,
wymaga niewielu zabiegów. O utrzymywaniu [zwierząt w] czystości
nikt w tym kraju nie myśli; w najlepszym razie koło domu znajduje
się jakieś liche zadaszenie, gdzie bydło może się schronić przed
dotkliwym zimnem.

Niezwykle osobliwą rzeczą był dla mnie w tych
wysokich górach częsty widok pędzonego na Węgry najpiękniejszego
bydła rogatego. W większości były to krowy najwspanialszej
rasy, pochodzące z sąsiednich prowincji: Wołynia, Podola
i Ukrainy. Ponieważ działo się to podczas wojny[17], pomyślałem sobie, że Węgrzy, mając wszystkiego
pod dostatkiem, wyjątkowo teraz potrzebują tego bydła. Jednakże
tutejsi mieszkańcy zapewnili mnie, że tak już jest od niepamiętnych
czasów. Polska z kolei nigdy nie potrzebowała ani nie sprowadzała
z Węgier żadnych produktów naturalnych, z wyjątkiem wina
[…].

Postanowiliśmy ponownie dotrzeć do najwyższych
szczytów pasma, skierowaliśmy się więc na zachód i po kilku
godzinach dotarliśmy do źródeł Czarnego Czeremoszu, a następnie do
początku Czarnej-Gory[18]. Gdy podróżowałem
po raz pierwszy po tej okolicy w 1790 r. (trwała jeszcze wówczas
wojna z Turkami), popadliśmy – było nas wtedy czterech –
w tarapaty. Grupa młodych górali, których chciano wziąć
w rekruty, uciekła w wysokie góry. Włóczyli się tu przez kilka
lat i dopuszczali się różnych ekscesów, a niedostępne okolice
zapewniały im zawsze bezpieczeństwo. Ponieważ nie szliśmy żadną
z wytyczonych dróg, tak się zdarzyło, że po wyjściu z zarośli
zobaczyliśmy, jak w odległości strzału wyskoczyło czterech do
sześciu uzbrojonych w strzelby drabów, którzy zaraz skryli się
w krzakach. Sądzili zapewne, że jesteśmy tymi, którzy na nich
polują, i w najwyższym pośpiechu ruszyli w stronę wzgórza, aby
nam odciąć drogę i wziąć nas w ogień swych strzelb. Początkowo
wołaliśmy wprawdzie w ich stronę, że nie jesteśmy tu z ich
powodu i że mogą się do nas zbliżyć albo my podejdziemy do
nich, odłożywszy wcześniej karabiny, ale nam nie dowierzali,
a my im jeszcze mniej. Musieliśmy się wycofać lub spróbować
ich wyprzedzić. Mieliśmy wprawdzie wszyscy gwintówki lub karabiny,
lecz nie wiedzieliśmy, ilu ich było. Gdy pod wieczór dotarliśmy do
położonego niżej domu, zobaczyliśmy z daleka dużą grupę tych
ludzi na wzgórzu. Wkrótce doniesiono gospodarzowi, a był on dość
zamożny, że szykuje się napad na jego dom i że napastników jest
co najmniej dwudziestu. Przez całą noc mieliśmy się na baczności,
a psy były na czatach. Chyba tylko dlatego, że napastnicy zwiedzieli
się, że ich oczekujemy, mieliśmy spokój. Następnego dnia przyszła
do nas stara babuleńka i opowiedziała żałosnym głosem, w jakiej
znalazła się biedzie, odkąd jej jedyny syn-żywiciel uciekł w góry
przed poborem. Pocieszyłem ją, że monarcha wydał patent w sprawie
uciekinierów, na mocy którego każdy, kto wróci [do domu], nie musi
obawiać się kary i zostanie zwolniony ze służby wojskowej. Niech
więc polegając na moim słowie, przekaże tę wiadomość swojemu
synowi i innym. Niech również powie, że w trakcie moich górskich
badań prędzej czy później wpadnę w ich ręce, więc będą mogli
mnie trzymać jako zakładnika tak długo, aż uzyskają zapewnienie ze
strony władz. Staruszka była bardzo rada z tej wiadomości, a gdy
się dowiedziała, że nie jesteśmy urzędnikami cyrkułu, chciała mi
w podzięce podarować swój najlepszy ser. Wkrótce pożegnała się
z nami i poszła, aby z pewnością podzielić się [zasłyszaną]
wieścią ze swym synem […].

W rozdziale tym odmalowana została zła strona
charakteru [Pokucian], jednak bezstronność nie pozwala mi pominąć
niewielu dodatnich cech tego ludu. Najdziwniejsze, co można o nich
powiedzieć, to po pierwsze, że są pracowici i w ogóle nie
tolerują u siebie w górach Żydów. Raz osiedlił się wśród nich
jeden z tych krwiopijców, ale sami się go wkrótce pozbyli i od
tej pory żaden nie odważył się na coś podobnego. Po drugie,
choć są tacy biedni, podzielą się z gościem tą odrobiną,
jaką posiadają. Jest to zaleta, jaką dostrzegłem u wszystkich
niecywilizowanych ludów w Europie. Po trzecie, nie chcą słyszeć
ani o lekarzach, ani o adwokatach. Leczą się, stosując dietę,
a swoje spory załatwiają za pomocą słów lub pięści […]. Gdyby
Pokucianie nie byli tak rozwiąźli w miłości, nie wiedzieliby wiele
o chorobach i umieraliby przeważnie ze starości.

[2] Jest to rozdział IX, t. 3 pracy Balthasara
Hacqueta. Fragment tego rozdziału, w oryginalnej wersji
niemieckojęzycznej, znalazł się w t. 54 Dzieł wszystkich
Oskara Kolberga (Wrocław–Poznań 1970).

[3] Chodzi o sierak – rodzaj samodziałowej kurty, noszonej przez górali ruskich
w całym pasie Karpat oraz na Pokuciu (u Łemków i Bojków brązowej
bądź czarnej, u Hucułów czerwonej lub czarnej).

[4] Kawałki skóry noszone w charakterze butów
dowodzą, iż był to etap kształtowania się postołów, czyli
kierpców. Zanim górale huculscy wypracowali sposób ich szycia
i formę, rzemykami bądź sznurkami przytwierdzali kawałki skóry
do stóp.

[5] Hacquet opisuje stroje huculskie w ich wczesnej,
bardziej pierwotnej formie. Na temat XIX-wiecznych ubiorów huculskich
zob. przyp. 22 i 41 w tekście M. M. Dowie.

[6] O bartce – huculskim toporku – zob. przyp. 27
w tekście H. Zbindena.

[7] O chorobach wenerycznych na Huculszczyźnie
zob. przyp. 17 w tekście
B. Newmana.

[8] Prawdopodobnie chodzi tu o Ruski Dił (Ruski
Dział), rozległy grzbiet pokryty w większości połoninami,
ciągnący się od osady Szybeny do dawnej granicy polsko-węgierskiej,
później polsko-rumuńskiej, a obecnie
ukraińsko-rumuńskiej. Ruski Dił
stanowi fragment Gór Czywczyńskich, odrębnego pasma, będącego
przedłużeniem Czarnohory na południowy wschód.

[9] Mowa tu o jeziorze Szybene, największym
w dawnych polskich Karpatach Wschodnich. Jakie były jego rozmiary
w czasach, gdy zwiedzał je Hacquet – nie wiadomo. Według Leopolda
Wajgla (w niektórych publikacjach nazwisko Wajgel występuje w formie
Weigel bądź Wajgiel), zasłużonego kołomyjskiego krajoznawcy, który trafił tam w 1879 r., miało ono
850 m długości, 250 m szerokości i zajmowało powierzchnię ok. 20
ha. Na początku lat osiemdziesiątych XIX w. zbudowano na nim klauzę,
tzn. tamę zaopatrzoną w śluzy, dzięki której, spuszczając
z utworzonego zbiornika wodę, podnoszono jej poziom w Czarnym
Czeremoszu, co umożliwiało spław drewna.

[10] Tzn. Czarnego Czeremoszu, którego źródła
znajdują się na stokach Palenicy i Komanowej.

[11] Informacja o potrójnym kamieniu granicznym
(dreyfache Confin) wydaje się wskazywać na Palenicę (1758 m
n.p.m.) w Górach Czywczyńskich, gdzie w czasach zaborów
schodziły się granice Galicji, Węgier (regionu Marmarosz)
i Bukowiny. Natomiast słynne Rozrogi (opisane przez Wincentego Pola
w Obrazach z życia i natury, Kraków 1871),
gdzie w epoce przedrozbiorowej stykały się granice Polski, Węgier
i Hospodarstwa Mołdawskiego, znajdowały się najprawdopodobniej
u źródeł Białego Czeremoszu, w okolicy szczytu Kreczeli. Stało tam
pięć kamiennych słupów z wyrytymi literami FR, tzn. Fines Reipublicae
(Krańce Rzeczypospolitej). W okresie międzywojennym miejscem styku
granic Polski, Czechosłowacji i Rumunii był wierzchołek Stohu
(1653 m n.p.m.) w Górach Czywczyńskich, zwieńczony białym słupem,
tzw. triplexem, na którym widniały godła tych trzech państw. Triplex
ten zachował się do dziś, ale bez herbów.

[12] Korowaj – odpowiednik kołacza, gatunek
ciasta podawanego na Rusi podczas uroczystości weselnych;
derewce – rodzaj bukietu weselnego ze ściętego wierzchołka
jodły, świerku czy kosodrzewiny bądź z gałązek jodły
przystrojonych piórami, w późniejszych czasach również
kolorowymi wstążkami i bibułkami. Derewce zatykano w korowaju
(za: Oskar Kolberg, op. cit., t. 54, cz. 1,
Ruś Karpacka oraz Włodzimierz Szuchiewicz,
Huculszczyzna, t. 2, Lwów 1902). Ciekawe, że
również Wincenty Pol (zob. Prace z etnografii północnych
stoków Karpat, Wrocław 1966) pisze, iż Huculi korowaj
nazywają derewcem.

[13] Jest to bliżej nieokreślony rodzaj
wierzchniego okrycia. Nawet bardzo dokładne, wielotomowe słowniki
języka węgierskiego nie odnotowują tego wyrazu. Możliwe, że użyta
przez Hacqueta nazwa jest przekręconą formą węgierskiego słowa
„köpenyeg” (płaszcz).

[14] Kołezy – kołacze z sera w formie obwarzanków, wymieniane przez oblubieńców
podczas wesela jako symbol szczęśliwego i długiego życia.

[15] Porost ten – płucnica islandzka
(Cetraria islandica) – rośnie w piętrze roślin
alpejskich w Europie, Azji i Ameryce Północnej, a także w Arktyce
i na Antarktydzie. Niegdyś używany jako dodatek do chleba.

[16] Calla palustris.

[17] Mowa o wojnie
między Austrią i Turcją w latach 1787–1792.

[18] Zachowano pisownię
oryginału.

Edmund SpencerPodróże po zachodnim Kaukazie oraz przejazd przez Imerycję, Mingrelię, Turcję, Mołdawię, Galicję, Śląsk i Morawy w 1836 roku[19]

Zbrojny wieśniak z Bukowiny

[19] Travels in
the Western Caucasus including a Tour through Imeritia, Mingrelia,
Turkey, Moldavia, Galicia, Silesia, and Moravia, in 1836,
Henri Colburn, Great Malborough Street, vol. I-II, London 1838.

Nota o autorze

Kapitan Edmund Spencer – tak przedstawiany
w nielicznych opracowaniach źródłowych angielski szlachcic
podróżujący w pierwszej połowie XIX w. po Bliskim Wschodzie
i Europie Środkowej, a także rezydent w państwach niemieckich
(zapewne w służbie Korony Brytyjskiej) – jest autorem dziesięciu
książek wydanych w latach 1836–1867 i opisujących Kaukaz,
posiadłości Imperium Osmańskiego, Prusy, Francję oraz państwo
Habsburgów. W 1836 r., wracając z Kaukazu przez Gruzję, Anatolię,
europejskie posiadłości Porty oraz Austrię, przebywał krótko na
Pokuciu. Odwiedził tu Śniatyń i Stanisławów, a następnie przez
Halicz i Lwów udał się dalej na zachód. Bardzo śpieszył się
z opublikowaniem swej pracy, chcąc zwrócić uwagę opinii europejskiej
na wydarzenia na Kaukazie, gdyż – jak pisał – „zanim kolory
jesieni zabarwią liście lasów, Rosja w przypływie największej
determinacji dokona gigantycznego wysiłku, zrodzonego z własnych
wygórowanych ambicji, aby pozbawić Kaukaz niepodległości…”.

Relacja Spencera z pobytu na Pokuciu to jeden
z wcześniejszych opisów tych terenów. Ukazuje ona bardzo obrazowo,
niekiedy nawet humorystycznie, pełne kolorytu sceny z galicyjskiego
pogranicza. Autor wprawdzie nie zawsze rozróżnia co polskie, a co
ruskie, jest jednak bacznym obserwatorem ludzkich zachowań, folkloru
i kulturowej mozaiki. Nie była to jego jedyna wizyta na ziemiach
dawnej Rzeczypospolitej. W innej książce, dotyczącej podróży do
Prus (wydanej pod pseudonimem „Anglik, rezydent w Niemczech”),
pisze on o Wielkopolsce, o Warszawie i o odwiedzinach w zaborze
rosyjskim, a także o Śląsku oderwanym od Polski za Kazimierza
Wielkiego. Spencer przebywał też w Karpatach, co prawda nie na
Huculszczyźnie, lecz w Karpatach Południowych, przy okazji wyprawy
do Siedmiogrodu. Galicyjski epizod jego podróży nie był dotychczas
znany w piśmiennictwie dotyczącym Pokucia i Huculszczyzny.

Przez Pokucie[20]

W Czernowitz[21] kupiłem
od austriackiego urzędnika lekki czterokołowy wózek wypleciony
z wikliny, w typie kabrioletu, w sam raz odpowiedni dla podróżnika
nieobciążonego bagażem, wyposażony przez poczmistrza w parę mocnych
koni. Wszystko to zapewniało dobre warunki do dalszej drogi […].

Po przekroczeniu Prutu droga wiła się u stóp
karpackiego pogórza aż do Schnatina[22],
pierwszego miasteczka w Galicji, dawnej polskiej domenie. Choć nieco
brudne i o brzydkiej architekturze, jednak dzięki położeniu na
niewielkim wzniesieniu stanowiło ładny element krajobrazu. Wszystko
było tutaj polskie – język, ubiór, zachowanie i obyczaje
mieszkańców[23]. Ponieważ przypadał
akurat dzień targowy, ulice wypełniał różnobarwny tłum,
w którym wyróżniała się drobna szlachta nosząca się dumnie
i o wyglądzie tak srogim jak u kaukaskich wojowników. Ponadto byli
tu austriaccy żołnierze, Żydzi, Ormianie oraz chłopi w ludowych
strojach – w czapach i bogato wyszywanych okryciach z owczej
skóry – różniących się od ubioru Mołdawian jedynie tym,
że kaptur płaszcza był schowany w kieszeni. Kobiety miały
jeszcze bardziej kolorowe ubiory. Poza kurtką z owczej skóry,
wyszywaną wszystkimi kolorami tęczy, niektóre nosiły na szyi
mosiężną obręcz z przytwierdzonymi różnokolorowymi wstążkami,
zwisającymi wzdłuż szyi i ramion, co przypominało naszego baranka
udekorowanego przez dzieci[24]. Z kolei zbrojni wieśniacy, których wielu
napłynęło z pogranicza do miasteczka, mało wyróżniali się strojem
i wyglądem[25].

Trudno było nie podziwiać doskonale męskich
cech oraz mocnej budowy galicyjskich chłopów. Stanowią oni świetny
materiał na żołnierza, są wytrzymali na trudy wojny. Nie myślałem
wszakże, że w małej mieścinie ujrzę kiedykolwiek takie sceny
pijaństwa. Wódka, ukochana wódka, była wszędzie wystawiona
na sprzedaż, nie tylko w pomieszczeniach, ale i na ulicznych
straganach. Chłopi po sprzedaniu swych towarów żłopali ją jak
piwo. Zastanawiające, że spośród wielu nacji Słowianie są
najbardziej podatni na ten wyniszczający nałóg: czy to w Rosji,
czy w dobrze zorganizowanych Prusach, zawsze dostrzeżemy słowiańską
skłonność do nadużywania napojów spirytusowych.

Zamierzałem spędzić noc w Tyśmienicy,
lecz z powodu drobnej awarii koła w powozie musiałem zatrzymać
się w jednym z przydrożnych zajazdów, jako że miast jest
w tym kraju niewiele. Los podróżnego, dopiero co przybyłego
z dobrze zorganizowanych państw Europy, gdzie pieniądz zapewnia
komfort i wszelki luksus, w tutejszych warunkach jest nie do
pozazdroszczenia. Pod względem brudu, niechlujstwa i braku
wygód przeciętny polski zajazd może rywalizować z najgorszym
chanem[26], jaki kiedykolwiek udało mi się
widzieć na Wschodzie.

Te przechowalnie podróżnych, rozmieszczone
w pewnych odległościach od siebie wzdłuż głównych traktów, mają
tak podobną konstrukcję, że sprawiają wrażenie, jakby były dziełem
tego samego architekta. Wyglądem przypominają raczej stodołę niż dom
mieszkalny: z boków przylegają stajnie oraz kilka dużych pomieszczeń
dla podróżnych, od frontu natomiast, przeważnie zawalonego przegniłą
ściółką, przetrzymuje się podczas złej pogody bydło. Pomieszczenia
usytuowane po przeciwległych stronach takiego polskiego chanu służą
przedstawicielom poszczególnych religii.

W chwili obecnej wolałem wybrać na miejsce
krótkiego postoju część przeznaczoną dla moich religijnych
współwyznawców, chociaż służący Natan usilnie mnie przekonywał,
że warunki noclegu są tu znacznie gorsze niż w części zajętej
przez Żydów. Wjechaliśmy na teren zajazdu przez wielką bramę
(każdy jej kraniec wspierał się na równie wielkim słupie)
i ujrzeliśmy podwórzec całkowicie zapełniony przez woły, owce,
kozy i drób. Zwierzęta – zapewne zaniepokojone naszym nagłym
przybyciem – hałaśliwie wyraziły swoje niezadowolenie. Ponieważ
gospodarz zajmował odległą część budynku, dotarliśmy tam nie bez
trudności. Gdy wreszcie znaleźliśmy się na miejscu, zastałem już
tam galicyjskiego szlachcica z małżonką, a także dwóch czy trzech
innych podróżnych gotujących się do spędzenia nocy.

Oprócz nich był tam jeszcze gospodarz, jego
żona i pół tuzina wrzeszczących urwisów. Po wieczerzy urwipołcie
zostały zapędzone do wyplatania koszyków, a każdy z podróżnych
– mieszkańcy tych krain nigdy nie wyruszają w podróż bez łóżka
(luksusu, którego próżno by szukać w zajeździe) – zabrał się
do przygotowywania noclegu zgodnie z własnymi upodobaniami. Honorowe
miejsce – przytulny kąt przy piecu – przypadło hrabiemu, jako
najbardziej distingué[27]. Muszę szczerze
wyznać, że nie zdziwiła mnie nonszalancja, z jaką on i jego żona
dokonali toilette de nuit[28] na oczach osób
obecnych w pokoju. To się nazywa siła nawyku!

Pani była naprawdę elegancką małą
kobietką. Posługiwała się biegle francuskim i niemieckim, a jej
mąż sprawiał w rozmowie wrażenie człowieka dobrze wykształconego
i inteligentnego. Udawali się oni do Lembergu[29] i podróżowali powozem z zaprzęgiem własnych koni oraz
służącym. Powóz miał, co prawda, nieco staroświecką konstrukcję,
stangret zaś, sądząc po wyglądzie, został oderwany od pługa
i podniesiony do godności Jehu[30].

Mój wyplatany wózek był już przygotowany do
popasu, postanowiłem więc i ja udać się na spoczynek. Okazało
się to jednak całkowicie niemożliwe, bynajmniej nie z powodu
chóru zwierząt ani równie hałaśliwego koncertu śpiących
ludzi, zakłócających mój sen. Przyczyną było gorąco panujące
w pomieszczeniu. Do pieca dołożono opału w ilości wystarczającej
do upieczenia wołu, w dodatku najmniejszy powiew świeżego powietrza
nie przedostawał się ani przez drzwi, ani przez okna, a niezliczone
czeredy pcheł, które mnie ustawicznie dręczyły, nie działały
bynajmniej jak środek nasenny.

W ucieczce przed tą parową łaźnią, z ulgą
wyniosłem się z tej kwatery do pomieszczenia na zewnątrz, będącego
spichlerzem. Karczmarz, nie bez pewnego wysiłku wyrwany z krainy
snów, przyniósł sporą wiązkę czystego siana i rozrzucił ją
na stosie worków z żywnością. Ponownie spróbowałem nieśmiało
uzyskać łaskawość bogów wypoczynku, lecz skutek był taki sam jak
poprzednio. Tym razem stało się to za sprawą legionu szczurów, które
miały tu swoją siedzibę i dokonywały bezustannych przemarszów,
już to wskakując na mnie, już to zeskakując w drodze do worków
z żywnością. Nadzieja na sen okazała się więc płonna.

Postanowiłem zatem pokazać, czym się kończy
zakłócanie mojego wypoczynku, a ponieważ księżyc świecił przez
okno pełnym blaskiem, chwyciłem za pistolety i dałem ognia do moich
dręczycieli. Szczury pośpiesznie czmychnęły. Nie na wiele to się
jednak zdało, gdyż pojawiła się kolejna czereda prześladowców
mojego spokoju, tym razem w postaci wszystkich mieszkańców zajazdu –
zarówno chrześcijan, jak i Żydów. Drżąc ze strachu i z zimna,
jednogłośnie oznajmili, że dom został otoczony przez mołdawskich
„banditti”, którzy pojmawszy już szlachcica i karczmarza,
z pewnością wezmą do niewoli, jeśli nie zamordują, wszystkich
pozostałych! Minęło kilka minut, zanim opanowałem śmiech i mogłem
rozwiać ich obawy. Prawie jednocześnie pojawili się szlachcic
i gospodarz, którzy pobiegli do wsi na pierwszy odgłos wystrzału,
a teraz powrócili w towarzystwie najdzielniejszych chłopów, aby
uwolnić uwięzionych.

Między tym miejscem a Stanislawem[31] nie trafiło mi się żadne miasteczko, wieś ani przygoda,
które godne byłyby odnotowania. Stanislaw, stolica cyrkułu o tej samej
nazwie i z pewnością jedno z ładniejszych i lepiej zbudowanych
miast Galicji, leży na rozległej równinie i nosi miano „Nowej
Jerozolimy, stolicy Żydów”, gdyż większość jego mieszkańców
wyznaje tę religię.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

[20] Jest to fragment rozdziału XIX, t. 2.

[21] Czerniowce (niem. Czernowitz) – główne miasto
północnej Bukowiny, zdobytej przez Habsburgów na Turcji w 1774
r. i administracyjnie włączonej wówczas do Galicji i Lodomerii,
czyli do obszarów zagarniętych przez Austrię podczas pierwszego
rozbioru Polski. Przejście z Bukowiny tureckiej do Austrii, którym
przekraczał granicę Spencer, znajdowało się w Bojanie, zaledwie
20 km na południowy zachód od Czerniowiec.

[22] Schnatin – niemiecka nazwa Śniatynia, używana
w czasach austriackich.

[23] Według danych z przełomu XIX i XX w. Polacy
stanowili mniejszość wśród mieszkańców Śniatynia (około 3
tysięcy; Ukraińców było 5,5 tysiąca, Żydów 5 tysięcy).

[24] Opisywany tu strój pokucki robi na autorze
wrażenie barwnego, ale w porównaniu z ubiorami huculskich górali
był on znacznie mniej kolorowy i uboższy. Kobiety w tamtych
czasach nosiły długie do kostek koszule, zamiast spódnicy fartuch
zwany opjenką, tkany z farbowanej wełny, przytrzymywany za pomocą
okrajki wraz z wąskim fartuszkiem (zapaską) sięgającym stóp. Na
ramiona zarzucały długi serdak wykonany albo z sukna własnej roboty
z wełny czarnych owiec, albo kupiony, bez kaptura. Serdaki te nosili
przedstawiciele obu płci, podobnie jak wysokie buty z cholewami i na
obcasach. Mężczyźni nosili w zimie spodnie z białego sukna domowego
wyrobu, w lecie zaś z białego zgrzebnego sukna; koszulę – długą
do kolan, wyciągniętą na wierzch i ściągniętą rzemiennym pasem; na
głowie słomiany kapelusz własnej roboty, a zimą czapkę z baranka,
tzw. kłapanię. Dziewczęta wplatały we włosy kolorową włóczkę,
która w pękach opadała na ramiona, na szyi zawieszały różnokolorowe
paciorki oraz okrągłe (mosiężne, cynowe, żelazne, a czasem srebrne
i złote) blaszki z wycinanymi lub wyciskanymi ozdobami.

[25] Wygląd owego „zbrojnego wieśniaka” (w
oryg. „military peasant”) ukazuje przedstawiona na s. 24 rycina
z książki Spencera. Sądząc po stroju, prędzej był to żołnierz
z oddziałów utworzonych na pograniczu przez Austriaków bądź Turków
niż karpacki zbójnik.

[26] Chan – przydrożny zajazd w Turcji osmańskiej
i w krajach arabskich. Zajazdy na ziemiach polskich łączyły
pod wspólnym dachem pomieszczenia mieszkalne i usługowe: izbę
karczemną, izby mieszkalne, mieszkanie gospodarza, czasem również
stan, czyli stajnię i wozownię (ta ostatnia miała postać wielkiej
sieni, nierzadko przejezdnej). Wspomniane przez autora podobieństwo
konstrukcji i układów planistycznych zajazdów wynikało stąd, iż
były one na ogół budowane na zlecenie właścicieli wsi bądź władz
państwowych według rozpowszechnionych wzorów i przez miejscowych
robotników.

[27] Dystyngowany (franc.).

[28] Nocna toaleta (franc.).

[29] Lemberg – niemiecka nazwa Lwowa, używana
w czasach austriackich.

[30] Brawurowy kierowca. Termin pochodzi od imienia
izraelskiego króla, panującego w IX w. p.n.e., który zasłynął
z karkołomnej jazdy rydwanem.

[31] Stanisławów. Autor
posługuje się zmienioną wersją niemieckiej nazwy Stanislau.

Karel Wladislaw ZapWędrówki i przechadzki po galicyjskiej ziemi[32]

[32] Cesty a proházky po Halické zemi, u Jana Bohumira Calve, Praha
1844.

Nota o autorze

Dostępne w wersji pełnej

Wyjazd na
Pokucie[33]

Dostępne w wersji pełnej

[33] Jest to rozdział X. Autor jedzie ze Lwowa przez
Stryj, Bolechów i Stanisławów do Kołomyi i Zabłotowa.

Ménie Muriel Dowie Panna
w Karpatach[34]

[34] A Girl in the
Karpathians, George Philip & Son, London 1891.

Nota o autorce

Dostępne w wersji pełnej

Bernard Newman Rowerem po
Polsce[35]

[35] Pedalling
Poland, Herbert Jenkins Limited, London 1935.

Nota o autorze

Dostępne w wersji pełnej

Huculi[36]

Dostępne w wersji pełnej

[36] Jest to VIII rozdział.

Dorothy Hosmer Rowerem przez
Polskę. Podróż młodej Amerykanki średniowiecznymi drogami
z Krakowa ku niespokojnym ukraińskim
kresom[37]

[37] Pedaling
through Poland. An American Girl Free–wheels Alone from Kraków, and
Its Medieval Byways Toward Ukraine’s Restive Borderland,
„The National Geographic Magazine”, June 1939.

Nota o autorce

Dostępne w wersji pełnej

Wśród polskich Ukraińców[38]

Dostępne w wersji pełnej

[38] Tłumaczenie tekstu za zgodą „National
Geographic”.

Hans Zbinden Na
Huculszczyźnie[39]

[39] Fragmenty
Ostkarpatenland oraz Polenfahrt in
stürmischer Zeit, „Der Bund” nr 23-25/1933 i 427, 429,
431, 435, 437, 439, 441, 443/1939.

Nota o autorze

Dostępne w wersji pełnej

Wędrówki po huculskich górach

Dostępne w wersji pełnej

POSŁOWIE

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Słowniczek nazw miejscowości
na Pokuciu i Huculszczyźnie wymienianych w antologii[40]Opracowali Andrzej Ruszczak i Włodzimierz
Witkowski

Dostępne w wersji pełnej

[40] Dane dotyczące podziału administracyjnego według stanu z 1939 r.

Spis ilustracji

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej