Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Demokracja ekonomiczna

Demokracja ekonomiczna

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-62744-11-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Demokracja ekonomiczna

Autor przekonuje, że w dzisiejszym społeczeństwie zdominowanym przez gospodarkę potrzebujemy demokratyzacji procesów zarządzania ekonomicznego.

Polecane książki

Ryszard Bugajski, reżyser: – W 1981 roku poprosiłem Stanisławę Sowińską, by została konsultantką mojego filmu Przesłuchanie. Odmówiła. – Niech pan tego nie robi – powiedziała po przeczytaniu scenariusza. – Oni panu tego nigdy nie wybaczą. – Kto to są ci oni? – zapytałem zdziwiony. W popłochu wyp...
Zbiór artykułów i esejów znanego historyka dr Leszka Pietrzaka, wieloletniego pracownika Urzędu Ochrony Państwa, IPN, a później Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Wszystkie tematy poruszane na łamach książki łączy jedna rzecz: są albo zapomniane, albo w powszechnym odczuciu kontrowersyjne. Tak kon...
„Herstory” prezentuje rok z życia trzech sióstr, dla których choroba i śmierć ukochanej babci stają się pretekstem do odkrywania mrocznych rodzinnych tajemnic. Jest to także czas różnorodnych inicjacji; najstarsza z sióstr – Małgosia, tkwiąca w nieudanym małżeństwie i poniżana przez męża kura do...
Współczesna opowieść o wilkołakach? Tak! Drugi tom bestsellerowej powieści ",Drżenie",. A w nim nowi bohaterowie, wielka miłość, która musi pokonać wszelkie przeszkody, wielka przyjaźń i prawdziwe poświęcenie. Tajemnica. Maggie Stiefvater ponownie napisała bardzo życiową i pełną najróżniejszyc...
Jean-Pierre i Tatiana mają za sobą burzliwą historię: szkolny romans przerwany kłótnią między rodzinami, sprawa w sądzie, gorąca wspólna noc i gorzkie rozstanie następnego ranka. Gdy teraz Tatiana musi z Jean-Pierre’em porozmawiać w cztery oczy, obawia się, że uśpiona namiętn...
Mrówkojady nie mają zębów, ale mają za to język sześć razy dłuższy od Waszego. I doskonały węch. Carlito opowie wam o swoich niezwykłych umiejętnościach. Jakie sztuczki potrafi zrobić przy pomocy swojego języka, jak spędza czas w amazońskiej puszczy i w co bawi się z małpką Raszi. I na czym polega p...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Ladislau Dowbor

Ladislau DowborDemokracja ekonomiczna

Alternatywne rozwiązania w sferze zarządzania społecznego

PrzełożyłZbigniew Marcin Kowalewski

Instytut Wydawniczy Książka i Prasa Warszawa 2009

Tytuł oryginału:Democracia Econômica – alternativas de gestão social

Przełożył:Zbigniew Marcin Kowalewski

Redakcja:Stefan Zgliczyński

Opracowanie graficzne:Ireneusz Frączek

Grafika na okładce:Krzysztof Ignasiak

© Ladislau Dowbor – http://dowbor.org

© Instytut Wydawniczy Książka i Prasa 2009

ISBN 978-83-62744-11-4

Instytut Wydawniczy Książka i Prasaul. Twarda 6000­‍-818 Warszawatel. 022­‍-624­‍-17­‍-27kip@medianet.plhttp://www.iwkip.orghttp://www.monde­‍-diplomatique.pl

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Ujemne saldo

Wyrwać włos Europejczykowi – boli mocniej niż Afrykańczykowi amputować nogę bez znieczulenia. Francuz spożywający trzy posiłki dziennie cierpi głód większy niż Sudańczyk, który ma jednego szczura na tydzień.

Przeziębiony Niemiec choruje ciężej niż trędowaty Hindus. Amerykanka z powodu łupieżu cierpi bardziej niż Irakijka gdy jej nie stać na mleko dla dzieci.

Unieważnić kartę kredytową Belga – perwersja większa niż zabrać chleb Tajlandczykowi. Rzucić w Szwajcarii papierek na ziemię – gorzej niż spalić cały las w Brazylii.

Czador jednej muzułmanki drażni bardziej niż dramat tysiąca bezrobotnych w Hiszpanii. Brak papieru toaletowego w jednym szwedzkim domu – sprośność większa niż brak wody pitnej w tuzinie wsi sudańskich.

Trudniej zrozumieć niedobór benzyny w Holandii niż brak insuliny w Hondurasie. Portugalczyk bez telefonu komórkowego wywołuje zgrozę większą niż Mozambijczyk bez podręczników.

Wyschnięty ogród w kibucu zasmuca bardziej Niż zburzony dom w Palestynie. Mała Angielka, która nie ma Barbie, budzi większe przerażenie niż zamordowani rodzice małego Ugandyjczyka To nie jest wiersz. To tylko spis pozycji – debet na koncie Zachodu.

Fernando Correia Pina, poeta portugalski

W naprawdę wolnej gospodarce wypłata wynagrodzeń

powinna być sprawą wolnego wyboru

www.diariogauche.zip.net

Przedmowa do polskiego wydania

Zbyt długo wszyscy byliśmy przyzwyczajeni do pouczeń ze strony krajów bogatych, a zwłaszcza Stanów Zjednoczonych, jak należy organizować nasze gospodarki. Europa Wschodnia miała przyswoić sobie prawa rynku i ducha konkurencji, a reszta świata – cała ta masa, na którą składa się dwie trzecie ludzkości – miała robić mniej dzieci, przysparzać mniej kłopotów i nadal eksportować surowce. Krótko mówiąc, mieliśmy wzorować się na krajach bogatych – naszym obowiązkiem było podążać z opóźnieniem i pokorą wytyczoną już drogą.

Gdy na dobre wybuchł kryzys finansowy, pewien chiński minister komentował: „Nasi profesorowie mają problemy.” Aby wyjaśnić, o co chodzi w tym komentarzu, wystarczy przytoczyć kilka liczb. Stany Zjednoczone mają dług publiczny w wysokości ponad 10 bilionów dolarów. PKB całej planety wynosi 55 bilionów, co oznacza, że Amerykanie są zadłużeni na prawie piątą część produkcji światowej. Odbija się to na zadłużeniu rodzin amerykańskich – przeciętny Amerykanin ma osiem kart kredytowych i wydaje ponad trzecią część zarobków na spłatę długów. Kraj ten średnio spożywa o 1 bilion dolarów więcej niż wytwarza, gdyż masowo importuje, i ma gigantyczny deficyt bilansu płatniczego. Amerykanin ciężko na to zapracował – ma 12 dni urlopu, co ze Stanów Zjednoczonych czyni kraj, w którym najwięcej się pracuje. Skutkuje to 30% stopą otyłości dzieci, która z kolei stymuluje rozwój przemysłu dziecięcej chirurgii estetycznej. Z badań amerykańskich – tam wszystko się bada – wynika, że od 1970 r. PKB bardzo wzrósł, ale poczucie zadowolenia z życia nie wzrosło, lecz zmalało. Widać, że coś nie działa i że wychodzi to poza ramy kryzysu finansowego.

Ponadto Stany Zjednoczone, na które przypada 4% ludności świata, emitują 25% gazów cieplarnianych i konsumują jedną piątą energii światowej. Z prostych rachunków wynika, że gdyby wszyscy przyjęli amerykański styl życia, trzeba by jeszcze czterech takich jak nasza kul ziemskich. Innymi słowy, pójście innych krajów tą samą drogą nie tylko oznaczałoby, że mamy żyć bez sensu, ale skazywałoby nas na impasy ekologiczne nie do pokonania. Planeta woła: ratunku! 10 milionów dzieci umierających co roku z błahych powodów woła: ratunku! ONZ szacuje, że aby wydobyć miliard zrozpaczonych osób z krytycznej nędzy – dochodu poniżej jednego dolara dziennie – wystarczyłoby 300 miliardów dolarów. Na to nie można znaleźć pieniędzy, ale w ciągu kilku miesięcy można znaleźć 4 biliony dolarów na ratowanie spekulantów, gdyż naszymi gospodarkami zarządza się tak irracjonalnie, że gdyby tego nie zrobiono, runęłaby cała budowla. Jak widać, idziemy złą drogą. Co więcej, kryzys finansowy dowodzi, że model ten nie tylko nie odpowiada naszym potrzebom, ale w ogóle z trudem działa. Globalny kryzys tylko przyspiesza proces uświadomienia sobie tego faktu.

W miarę pogłębiania się globalnej nierównowagi, którą odziedziczyliśmy – zasadniczo polega ona na dramatycznych nierównościach społecznych i na tragicznych zniszczeniach środowiska – ludzie zaczynają porzucać uproszczenia ideologiczne i w postawach zdroworozsądkowych szukać pragmatyzmu wyników. Fundamentalizm etatystyczny runął wraz z Murem Berlińskim, fundamentalizm rynkowy runął wraz z Wall Street. Planetarne zagęszczenie ludności, niepohamowany konsumpcjonizm i potężne technologie stosowane praktycznie bez żadnej wizji długofalowej powodują całokształt zagrożeń w złożonym społeczeństwie, które nie znosi już uproszczeń.

Istota ludzka jest jednak uparta. Niezliczone studia, a przede wszystkim niezliczone doświadczenia praktyczne wskazują nowe kierunki. Czynią tak nie zaglądając do żadnego katechizmu ideologicznego, czerwonej książeczki ani wytycznych korporacyjnych. Teorie mogą powstać na Ethical Marketplace w Stanach Zjednoczonych, w londyńskiej New Economic Foundation, w paryskich Alternatives Economiques, a praktyki – na gruncie Gross Domestic Happiness w Butanie, pojęcia przedsiębiorczości społecznej Junusa w Bangladeszu, doświadczeń samorządności lokalnej na Północnym Wschodzie Brazylii. Wiele osób zrezygnowało z lamentów ideologicznych XX w. i zerka na potencjał nowych form organizacji gospodarczej i społecznej.

Trwa poszukiwanie rozwiązań alternatywnych, które byłyby efektywne w sferze wykorzystania zasobów, a jednocześnie polegały na procesach demokratycznych oraz kierowały się wizją planety mniej okrutnej i bardziej zrównoważonej ze społecznego i ekologicznego punktu widzenia. Dynamika tych poszukiwań jest mało widoczna w wielkich mediach, w których dominują informacje o potentatach i piłce nożnej, ale bardzo silna w rozproszonych po całym świecie inicjatywach terenowych.

W tym skromnym studium nie usiłujemy pouczać, lecz chcemy otworzyć okno na ten nowy świat. Obecny kryzys może okazać się również szansą na to, aby z większą niż dotychczas energią i mocą stawić czoło wyzwaniom, z którymi boryka się ludzkość.

Styczeń 2009 r. Ladislau Dowbor

Wstęp

Dziś już nie sposób negować rozmachu wyzwań, wobec których stoimy. Jednym z pośrednich rezultatów wprowadzania technologii informacji i komunikacji, w powiązaniu z badaniami na wszystkich poziomach, jest wyraźna widoczność rozmachu impasów. Nie chodzi o dyskursy akademickie ani o gadaninę polityczną. Chodzi o surowe i już dość wiarygodne dane o procesach, które dosięgają nas wszystkich. Czytanie w gazecie o nieszczęściach tego świata i wzdychanie na myśl o smutnych, ale odległych sprawach stopniowo zastępuje świadomość, że tu chodzi o nas samych, o nasze dzieci, że każdy z nas ponosi odpowiedzialność za to, co się dzieje. Sprawa jest jasna w świetle garści faktów zaczerpniętych z najnowszych raportów międzynarodowych.

Zmiana klimatyczna

Na porządku dziennym stoi ocieplenie globalne. Nie ulega wątpliwości, że media często zawłaszczają informacje naukowe, aby szerzyć alarmistyczne wieści, które bardziej służą sprzedaży wiadomości i reklamie niż informowaniu obywateli. Jeśli jednak sięgniemy bezpośrednio do źródeł, okaże się, że zgodnie z IV Raportem Międzyrządowego Panelu ONZ do spraw Zmian Klimatycznych „ocieplenie systemu klimatycznego jest jednoznaczne, co obecnie stało się oczywiste na podstawie obserwacji wzrostu średnich temperatur globalnych powietrza i oceanów, powszechnego topnienia śniegów i lodowców oraz globalnego podnoszenia się średniego poziomu mórz.”1

Nie będziemy tu wchodzić w szczegóły techniczne. Zwłaszcza dzięki szerokiemu rozpowszechnieniu filmu Niewygodna prawda Ala Gore’a globalne ocieplenie po raz pierwszy uświadomiła sobie względnie poinformowana część ludności. Dane naukowe stopniowo wydostają się z laboratoriów, przenikają do środowisk opiniotwórczych i powoli docierają na szczebel podejmowania decyzji w rządach i wielkich firmach. Na tym poziomie narasta napięcie między tymi, którzy uświadamiają sobie wyzwania, a tymi, którzy po prostu robią business as usual, czyli zachowują się tak, jakby nigdy nic.

Rachunek globalnego ocieplenia

Powolna zmiana zachowań na szczeblu struktur władzy ma swoje koszty. Rząd Tony Blaira polecił przeprowadzenie kalkulacji Nicholasowi Sternowi, byłemu naczelnemu ekonomiście Banku Światowego, a więc osobnikowi nie skłonnemu do ekstremizmów ekologicznych. W raporcie Sterna opierają się one na najbardziej godnych zaufania danych klimatycznych, których używa się do oceny skutków ściśle ekonomicznych: tego, co się stanie z kosztami, jeśli potwierdzą się już stosunkowo pewne projekcje klimatyczne, przy czym skalkulowano najbardziej prawdopodobne skutki, nie ignorując nieuchronnego stopnia niepewności. Jest to pierwsza wszechstronna ocena „rachunku klimatycznego”.

Na świecie raport zrobił duże wrażenie, bo właśnie u osób, które zachowują zdrowy rozsądek, ale nie są specjalistami, zaspokaja on wielką potrzebę zrozumienia, jaka jest istota tego problemu. Zdaniem Sterna, analiza danych „prowadzi do prostego wniosku: korzyści płynące ze zdecydowanego i wczesnego działania znacznie przewyższają koszty. W najbliższych dziesięcioleciach nasze działania mogą zagrozić rozkładem działalności gospodarczej i społecznej na szeroką skalę, ale pod koniec bieżącego stulecia i w przyszłym stuleciu już na skalę podobną do tej, która kojarzy się z wielkimi wojnami i depresją gospodarczą z pierwszej połowy XX w. Zmiany te trudno będzie odwrócić lub okaże się to niemożliwe.”

Mechanizmy rynkowe po prostu nie wystarczają, ponieważ w kategoriach rynkowych taniej jest używać ropy naftowej, która leży pod ziemią, palić trzcinę cukrową na polach i zapełniać nasze miasta samochodami. Trzej główni poszkodowani tego procesu – przyroda, przyszłe pokolenia i oczywiście biedota tego świata, dwie trzecie ludzkości, które nie mają prawa głosu – są milczącymi rozmówcami. Konieczne jest spojrzenie systemowe i długofalowe, a ono wymaga mechanizmów podejmowania decyzji i zarządzania, które wychodziłyby poza ramy bieżącego interesu mikroekonomicznego. Pod tym względem Stern nie owija rzeczy w bawełnę: „Zmiana klimatyczna stanowi jedyne w swoim rodzaju wyzwanie dla nauk ekonomicznych: świadczy ona o największym i najbardziej wszechstronnym bankructwie rynku, jakie kiedykolwiek widziano.”2 To mocna deklaracja, która wskazuje na ogólną ewolucję poglądów specjalistów przynależnych do systemu, a nie zewnętrznych krytyków, o naszych procesach decyzyjnych.

Nieład społeczny

Do niedawna było sporo ocen społecznej dynamiki kapitalizmu, w których sugerowano, że nierówność jest naprawdę dramatyczna, ale sytuacja się poprawia. Szczególnie dzięki postępom gospodarczym Chin, nieco mniej osób żyje za niespełna dolara dziennie. Lecz zgodnie z tym, co wynika z bilansu sytuacji społecznej na planecie, dokonanego przez ONZ w 10 lat po kopenhaskim „Social Summit”, ona znów się pogarsza. Udział najbogatszych 10% ludności świata w produkcie całego świata ciągle wzrasta i dochodzi do prawie 55%. W ostatnich dziesięcioleciach pogłębiła się luka dochodowa między krajami najbogatszymi i najbiedniejszymi.

Ponieważ bogaci kupują własność, a biedni kupują dobra, które pozwalają im przeżyć, majątek rodzinny wskazuje na jeszcze silniejszą polaryzację. W 2000 r. nagromadzone bogactwo rodzinne szacowano na 125 bilionów dolarów, co równało się 144 tysiącom dolarów na osobę w Stanach Zjednoczonych, 181 tysiącom dolarów w Japonii, 1100 dolarom w Indiach, 1400 w Indonezji – daje to pewne wyobrażenie o tym innym rodzaju polaryzacji.

Ciekawe, że gdy mówi się o dystrybucji dochodu, podatku od fortuny, podatku od spadku, w mediach nazywa się to populizmem i demagogią. Nie widzieć dramatów piętrzących się na skutek obecnych dynamik to być niebezpiecznie ślepym. Później przyjrzymy się z bliska tym danym.

Oczywiście, nadal można uważać, że bieda zawsze istniała. W artykule o stanie zdrowia na świecie Międzynarodowy Fundusz Walutowy przedstawia prozaiczną daną: na AIDS zmarło już 25 milionów osób. UNICEF przedstawia dane o 4 milionach dzieci, które zmarły w 2005 r., ponieważ nie miały dostępu do wody – to część spośród owych 10 milionów, które co roku umierają z absurdalnych przyczyn. Business as usual?

Wykluczenie produkcyjne

Międzynarodowa Korporacja Finansowa (IFC) Banku Świato­wego analizuje koncentrację dochodu i bogactwa przez pryzmat potencjału przedsiębiorczości. Tradycyjnie Bank Światowy przedstawia dane, które odnoszą się do ubogich i szacują wymiar dramatu. Są to dane, które np. mówią nam, że na przełomie stuleci było 2,8 miliarda osób, które miały poniżej 2 dolarów dziennie na życie, z czego 1,2 miliarda poniżej 1 dolara. W obecnym studium szacuje się ogromną masę „źle uplasowanych” w rozwoju gospodarczym planety i szuka się sposobu na stwarzanie szans. Chodzi o 4 miliardy osób, których dochód na osobę jest niższy niż 3 tysiące dolarów rocznie i które stanowią rynek 5 bilionów dolarów. Nie mówi się już o tragedii społecznej – mówi się o szansach ekonomicznych.3

„4 miliardy osób u podstaw piramidy gospodarczej (Base Of the Pyramid – BOP), a więc te wszystkie osoby, których dochód jest niższy niż 3 tysiące dolarów w lokalnej sile nabywczej, żyją we względnym ubóstwie. W bieżących dolarach amerykańskich ich dochód jest niższy niż 3,35 dolara dziennie w Brazylii, niższy niż 2,11 dolara w Chinach, 1,89 w Ghanie i 1,56 w Indiach. Razem posiadają one jednak znaczna siłę nabywczą: podstawa piramidy stanowi rynek konsumpcyjny na 5 bilionów dolarów.”

Takie podejście wzbudziło już przejściowy entuzjazm w związku ze studiami Hernando de Soto o tym, jak skapitalizować biedotę rozdając jej tytuły własności, i dziś napędza wizje C.K. Prahalada, w których robi się z niej jeśli nie przedsiębiorców, to co najmniej konsumentów.

Tymczasem dla nas, którzy szukamy produkcyjnego włączenia społecznego tej ogromnej masy ludności świata, przedstawione dane, przy sile oddziaływania opinii Banku, nie przestają być interesujące, ponieważ pozwalają wyraźnie stwierdzić, że ogromna większość ludności świata znajduje się poza tzw. postępem. W rzeczywistości świat korporacyjny stwarza coś znacznie gorszego niż ubóstwo – zmniejsza zdolność tej ludności do zawłaszczenia swojego rozwoju. Chodzi o wykluczenie gospodarcze ponad dwóch trzecich ludności świata. Zgodnie z raportem, „the BOP population segments for the most part are not integrated into the global market economy and do not benefit from it” (segmenty ludności znajdujące się u podstaw piramidy w większości nie są objęte globalną gospodarką rynkową i z niej nie korzystają). Jak się wydaje, uwadze autorów raportu umknęła ironia faktu, że 4 miliardy osób określa się mianem „segmentów ludności”.

Jednak to ważny dokument, ponieważ pośrednio pokazuje stopień napięć, które na planecie generuje system, i potrzebę procesów alternatywnych. Myśl, że „inny świat jest możliwy”, nie opiera się jedynie na bardziej ludzkiej wizji i na ideach społecznych: w coraz większym stopniu chodzi o konieczny warunek naszej efektywności ekonomicznej.

Wyczerpywanie zasobów

Model konsumpcji na planecie jest modelem bogatych. Dlaczego również wszyscy Chińczycy i Hindusi nie mieliby mieć prawa do posiadania własnego samochodu? Presja zbiorowa, która z tego wynika, jest katastrofalna, po prostu dlatego, że bogacze przyjęli profil konsumpcji, którego upowszechnienie jest niemożliwe. Taka polityka przekłada się na presję wobec zasobów nieodnawialnych, której planeta nie może wytrzymać. Dane o zanikaniu życia w morzach, erozji gleb, redukcji rezerw słodkiej wody w warstwach wodonośnych, przyspieszonym niszczeniu bioróżnorodności, wylesianiu i innych procesach są dziś znane w szczegółach, co dowodzi istnienia niezwykłego zjawiska, które można nazwać zdolnością techniczną i bezsilnością polityczną. Wszyscy widzimy, co się dzieje, i biernie się temu przyglądamy, gdyż nie ma zgodności między mechanizmami politycznymi a realiami, którym musimy sprostać, między rozmachem wyzwań a mechanizmami zarządzania.

Obecne dynamiki mogą przetrwać tylko przejściowo dlatego, że opierają się na matrycy energetycznej, o której wiemy, że jest nietrwała. Oto nasz mały statek kosmiczny Ziemia ze zbiornikami paliwa – ropą naftową, która nagromadziła się przez miliony lat, a którą zużywamy w ciągu niespełna 200 lat. Uważamy za normalne, że wsiadamy do dwutonowego samochodu, aby podwieźć nasze 70-kilowe ciało na pocztę i wysłać 20-gramowy list. W naszych nowoczesnych miastach homo oeconomicus XXI w. codziennie wyrzuca na śmieci ok. kilograma produktów i jeszcze płaci za ich wywóz. Nie zdajemy sobie sprawy z marnotrawstwa. Wszyscy wiemy, że żyjemy w systemie, który na dłuższą metę jest nietrwały, znamy rozmach impasów i czekamy tylko na to, że w ostatniej chwili pojawią się cudowne technologie, które nas uratują. Jaka alternatywa pozostaje obywatelowi? Gdyby nie miał samochodu, jak by przeżył w tzw. nowoczesnych dynamikach? Czy ktoś wybrałby polityka, o którym byłoby wiadomo, że podniesie cenę paliwa? Taka sama logika stosuje się do rezerw słodkiej wody, życia w morzach itd.4

Zbieżne dynamiki

Ostatnim podejściem wartym przytoczenia w tej naszej chłodnej i realistycznej ocenie trudności, z którymi się borykamy, jest analiza powiązań dramatów ekologicznych i społecznych. Kanadyjski politolog Thomas Homer-Dixon organizuje rozmaite wycinkowe raporty i prezentuje całościową, bardzo dobrze udokumentowaną wizję. Myśl przewodnia, którą autor jasno przedstawia, brzmi tak: wielkie zagrożenia strukturalne zbiegają się ze sobą i stają się synergiczne.5

Sztuczny rozkwit i drapieżna konsumpcja, które na bogatym biegunie planety umożliwia koncentracja dochodu i bogactwa rodzinnego, stwarzają presję na podobną konsumpcję i podobny styl życia. Homer-Dixon krzyżuje dane o polaryzacjach ekonomicznych z danymi o ewolucji presji demograficznej. Dziś na świecie żyje 6,4 miliarda osób, których liczba przyrasta w tempie około 75 milionów rocznie przy coraz bardziej surrealistycznym profilu konsumpcji na obu biegunach – niedostatku i nadmiaru, niedożywienia i otyłości. Około dwóch trzecich przyrostu ludności odnotowuje się w strefie nędzy. Nie żyjemy już w epoce ubogich i izolowanych populacji. Planeta jest jedna, kurczy się coraz bardziej, a ubodzy wiedzą, że są ubodzy. Zrównoważony rozwój jest niemożliwy, gdy procesy ekonomiczne, które dziś na szeroką skalę panują nad polityką, kontroluje niewielu, gdy ogromna większość nie uczestniczy w wynikach i gdy na domiar złego mechanizmy ekonomiczne uniemożliwiają ludziom dostęp do czegoś, co Międzynarodowa Organizacja Pracy po prostu nazywa „godną pracą”.

Pesymizm? Nie, tylko zdrowy rozsądek i zorganizowana informacja. Główne wyzwania na planecie nie polegają na wynalezieniu najszybszego chipu czy najskuteczniejszej broni: polegają na stworzeniu takiej organizacji społecznej, jaka pozwoliłaby obywatelom mieć wpływ na to, co naprawdę jest ważne, i generować bardziej racjonalne procesy. Wraz z globalizacją sytuacja się pogorszyła. Decyzje strategiczne w sprawie tego, dokąd zmierzamy jako społeczeństwo, przypadają odległym od nas instancjom. Spotkania tych, którzy rządzą, w Davos przypominają spotkania błyskotliwych i nieświadomych książąt w Wiedniu w XIX w. ONZ dźwiga na swoich barkach surrealistyczne dziedzictwo, które sprawia, że byle wysepka na Oceanie Spokojnym ma jeden głos, tak samo, jak Indie, które zamieszkuje jedna szósta ludności świata. Wielkie przedsiębiorstwa ponadnarodowe podejmują decyzje finansowe, dokonują wyborów technologicznych lub wywołują dynamiki konsumpcyjne, które obciążają ludzkość, ale na które nikt nie ma wpływu. Demokracja ekonomiczna to jeszcze odległe pojęcie. Jesteśmy obywatelami, lecz rzeczywistość nam się wymyka.

Myśleć w nowatorski sposób o procesach decyzyjnych, które rządzą planetą i naszym życiem codziennym, to nie to samo, co być na lewicy i protestować albo na prawicy i być zadowolonym: to sprawa zdrowego rozsądku i elementarnej inteligencji ludzkiej, a dla najlepiej poinformowanych – sprawa nie cierpiąca zwłoki.

Modne stało się już poczucie rozczarowania. Stoimy jednak w obliczu wyzwania: trzeba sprawić, aby ta planeta funkcjonowała. Doświadczyliśmy już wielkich uproszczeń, czy to po linii powszechnego upaństwowienia, czy po linii władzy korporacyjnej. W rzeczywistości każda władza bez przeciwwagi wymyka się spod kontroli, a w złożonym świecie, w którym żyjemy, nie ma prostych rozwiązań.

Nie chodzi o to, aby biadolić o dramatach, lecz o to, aby skonstruować rozwiązania, zidentyfikować nadzieje. W tym eseju wybierzemy drogę polegającą na systematyzowaniu wkładu tych, którzy coś wnoszą. Nietrudno wskazać wizję, która się rysuje: nie jest ona ani dziełem korporacyjnych magów, których książki czytamy na lotniskach, ani dziełem superprzywódców politycznych, którzy chcą zapewnić nam odkupienie, lecz skutkiem demokratycznego zawłaszczania procesów i wyników gospodarczych. W tym statku kosmicznym wszyscy jesteśmy członkami załogi.

São Paulo, 25 czerwca 2007 r.

Demokracja ekonomiczna

Ewolucja struktur władzy rozwiniętego kapitalizmu wymyka się schematom teoretycznym, które odziedziczyliśmy po przeszłości – C. Furtado, Em busca de novo modelo, Rio de Janeiro, Paz e Terra 2002, s. 9.

If economists could manage to get themselves thought of as humble, competent people, on a level with dentists, that would be splendid! – John Maynard Keynes, „Economic Possibilities for Our Grandchildren” (1930), Essays in Persuasion, Nowy Jork, W.W. Norton & Co. 1963, s. 373.6

Realia gospodarcze i społeczne ulegają głębokim przemianom. Jest rzeczą naturalną, że przemianom ulega również najważniejszy instrument ich interpretacji – nauki ekonomiczne. Inne były reguły gry w społeczeństwach agrarnych, w których główne odniesienie stanowiła kontrola ziemi, czy w społeczeństwie przemysłowym, w którym oś dyskusji stanowiła własność środków produkcji. Czyż można przyjmować takie same odniesienia analityczne, gdy w gospodarce centralne miejsce zajmują wiedza, usługi społeczne i inne rzeczy „niematerialne”?

Czytając niedawno małą, lecz niezwykle bogatą książkę Celso Furtado pt. W poszukiwaniu nowego modelu zdałem sobie sprawę, do jakiego stopnia zmieniły się odniesienia, do jakiego stopnia potrzebujemy nowych pojęć, odnowionego spojrzenia. Przyszło mi wówczas do głowy dokonanie pewnego przeglądu niedawnej międzynarodowej literatury ekonomicznej w poszukiwaniu odpowiedzi na podstawowe pytanie: czy w budowie jest nowa wizja? Czy powstają nowe nauki ekonomiczne, bardziej nastawione na aktualną problematykę, w ogóle bliższe potrzeb społeczeństwa?

Oczywiście, nie chodzi o to, aby nawigować przez ogromne spektrum całej literatury ekonomicznej. Żonglerki teoretyczne i ekonometryczne, które starają się uzasadniać fortunę bogaczy, rozgrzeszać ubóstwo ubogich czy trywializować tragedię ekologiczną, która przetacza się przez planetę, po prostu nas nie interesują. Również dlatego, że podejmowany przez nie wysiłek jest zasadniczo kosmetyczny – że starają się osłodzić pigułkę, której gorzki smak jest coraz bardziej oczywisty. Tu interesują nas propozycje, które szukają realistycznych i godziwych rozwiązań alternatywnych w obliczu dziejącego się wokół skandalu ekonomicznego.

Dyskutując z niektórymi centralnymi ideami Celso Furtado i przeglądając szereg studiów, które pojawiły się w międzynarodowej literaturze ekonomicznej, doszedłem do wniosku, że będzie interesujące, jeśli popracuję z hipotezą, że na horyzoncie teorii zarysowuje się coś nowego, pewna wizja, która już nie jest poprawioną wersją teorii wyposażonych w schyłkowe moce interpretacyjne, lecz realistycznie odpowiada na nowe wyzwania historyczne.

Wizję tę w jej całokształcie można zawrzeć w pojęciu demokracji ekonomicznej. Demokracja polityczna – idea, zgodnie z którą władzę nad społeczeństwem należy sprawować zgodnie z paktem społecznym i w sposób demokratyczny, była ogromnym postępem, gdy weźmie się pod uwagę względną bliskość historyczną królów, którzy sprawowali władzę na mocy „prawa bożego”, imperiów kolonialnych, które przestały istnieć zaledwie przed kilkoma dziesięcioleciami, czy rozmaite formy dyktatury, które się zachowały.

Demokracja ekonomiczna wydaje się jeszcze mało znanym pojęciem. Tymczasem Bertrand Russell opisywał w latach 40. następujący paradoks: uważamy za przeżytek to, że rodzina królewska chce rządzić w jakimś kraju czy podarować bratankowi jakiś region wraz z jego mieszkańcami i wszystkim innym, ale uważamy za normalne to, że jakaś rodzina – np. miliarderzy żyjący na naszej planecie – dysponuje taką władzą gospodarczą i polityczną, jaką dysponuje, i kupuje lub sprzedaje przedsiębiorstwa wraz z pracownikami i wszystkim innym, tak, jakby to było osobiste lenno. Dziś, gdy 435 rodzin robi, co zechce z zasobami przewyższającymi dochody biedniejszej połowy ludności świata i prowadzi planetę coraz bardziej nieodpowiedzialnymi drogami, uprawnione jest rozszerzenie spostrzeżenia Russella i poddanie pod dyskusję nauk ekonomicznych głównego tematu, który brzmi tak: trzeba zdemokratyzować gospodarkę.7

1. Szersza wizja

Jedną z rzeczy, które pozostawił nam w spadku Celso Furtado, stanowi jego dążenie, aby teoria ekonomiczna „pasowała” do rzeczywistości. Świadczy o tym zarówno cytat otwierający niniejszy esej, jak i jego bezpośrednia ocena tego, czego uczy się student ekonomii. „Niesystematycznie przeczytał wiele materiałów o rozwoju gospodarczym, choć nie zawsze widział jasny związek między tymi lekturami a rzeczywistością.”8 To „nie zawsze” jest zwykłą uprzejmością tego ekonomisty: wszyscy odczuwamy narastającą lukę między tym, czego uczymy się lub czego nauczamy, a dynamikami społecznymi. Teoria nie oświetla już należycie drogi – co do tego jest niewiele wątpliwości. Tymczasem powstają nowe rzeczy i odpowiadając na wezwanie Furtado wybieramy systematyzację niektórych niedawnych przyczynków, przyglądając się w pewien sposób temu, co w różnych krajach wyłania się na horyzoncie teorii ekonomicznych, i skupiając się na autorach, którzy tak czy inaczej usiłują pokonać tę lukę.

Tânia Bacelar prezentuje Furtado jako „lewicowego keynesistę”, a Ricardo Bielschowsky określa jego metodę jako „historyczno-strukturalną”.9 Obie te kwalifikacje są niewątpliwie słuszne, ale nie wyczerpują wizerunku tego człowieka, który łączył zainteresowania społeczne, postawę etyczną i otwartość teoretyczną pozwalającą mu korzystać z pojęć zaczerpniętych z najrozmaitszych nurtów i dziedzin naukowych. Najważniejsze było dla niego zrozumienie świata i zaproponowanie rozwiązań alternatywnych. Jeśli chodzi o spadek teoretyczny po Furtado, być może jedną z jego najważniejszych cech była właśnie odmowa wciskania realiów w ramy zawczasu wykoncypowanych teorii. Jego myśl ogniskowała się na rzeczywistości z całym jej bogactwem i całą złożonością – rzeczywistości widzianej w świetle podstawowych wartości sprawiedliwości społecznej, efektywności gospodarczej oraz – przede wszystkich w ostatnich pracach – trwałości ekologicznej i bogactwa kulturalnego. Dlatego w jego wykonaniu teoria stawała się na nowo narzędziem w służbie postępu ludzkości, pozostawiając za sobą archipelag akademickich schronów teoretycznych i zamrażarek ideologicznych. Była permanentnym procesem przebudowy teoretycznej – tak, aby mogła towarzyszyć ewolucji rzeczywistości.

Jednym ze sposobów sprostania wspomnianemu „rozdarciu” teoretycznemu jest próba systematyzacji i oceny ewolucji rozmaitych tradycyjnych prądów teoretycznych. Taką próbę podjęto np. we francuskim czasopiśmie Alternatives Économiques10, pokazując ewolucje keynesistów w kierunku neokeynesizmu, liberałów w kierunku neoliberalizmu, prądu ekonomii instytucjonalnej w kierunku neoinstytucjonalizmu itd. Przedrostek „neo” często wyraża to, co najnowsze w dygresjach teoretycznych. Jest on wygodny, bo pozwala przerzucić mały pomost między odziedziczoną teorią a rzeczywistością podążającą drogą nie przewidzianą przez teorię. Sprawia jednak, że często mamy poczucie, iż ją poprawiamy, gdy być może potrzebne byłyby nowe wizje. Faktem jest, że za pomocą „neo” i „post” buduje się coś, co coraz bardziej przypomina jakiś patchwork, a tradycyjne osie ze względu na swój ciężar historyczny mogą uwięzić to, co nowe.

Inny sposób polega na tym, że ze świeżą głową próbujemy przyjrzeć się podstawowym danym samej rzeczywistości gospodarczej i społecznej, zrewaloryzować podejście empiryczne i starać się wyłożyć możliwie jak najjaśniej rozmaite przeobrażenia, które zachodzą, osie zmian, takie, jak np. przewaga dynamik finansowych, odkładając na później szersze przedsięwzięcia teoretyczne i ewentualne etykiety.

Nie ulega wątpliwości, że w Brazylii wszyscy czujemy się trochę sierotami. Nie w sferze wartości, ponieważ poszukiwania czegoś, co Paulo Freire po prostu nazywał „mniej nikczemnym społeczeństwem”, nadal poruszają nas wszystkich, a przynajmniej tych spośród nas, którzy o jego poszukiwaniach nie zapomnieli. Sierotami pokolenia myślicieli, które odeszło, zabierając ze sobą Celso Furtado, ale również samego Paulo Freire, Florestana Fernandela, Darcy Ribeiro, Miltona Santosa i innych olbrzymów, na których się powoływaliśmy. Pod nieobecność wielkich mistrzów i w obliczu coraz bardziej dramatycznych wyznań jesteśmy zmuszeni kontynuować nieustanną rekonstrukcję naszej zdolności rozumienia świata i wynajdywania rozwiązań alternatywnych.

W XX w. wydawało się to prostsze. Bez względu na to, czy należeliśmy do prawicy, czy do lewicy, była pewna stosunkowo prosta „droga”, były aleje teoretyczne, którymi wystarczyło pójść. Na lewicy było to upaństwowienie środków produkcji, centralne planowanie i klasa zbawicielska – proletariat. Na prawicy mieliśmy inną prostą drogę, z prywatyzacją, mechanizmami rynkowymi i inną klasą zbawicielską – burżuazją. W ten sposób definiowało się symetrycznie instytucjonalne ramy własności, dominujący mechanizm regulacji i społeczną podstawę władzy. W obliczu złożonego społeczeństwa, z którym się borykamy, modele te się zestarzały. Lewicowy etatyzm po prostu znikł z widnokręgu, a ruch wahadłowy na prawo niepokojąco osłabił państwo, generując narastające tendencje do chaosu. Prawicowy prywatyzm, zreasumowany w kapitalistycznym ekwiwalencie Czerwonej Książeczki – Konsensie Waszyngtońskim – utrzymuje się nie z racji swojej wiarygodności teoretycznej, lecz dlatego, że służy panującym interesom.

Faktem jest, że wraz z ociepleniem globalnym, erozją gleb, zniszczeniem bioróżnorodności, likwidacją życia w morzach, powszechną polaryzacją na bogatych i biednych i postępującą utratą zdolności rządzenia – a tym samym również samej zdolności zaprowadzania porządku rzeczy – szybko zmierzamy ku dramatycznym impasom strukturalnym w dosłownym, a nie teatralnym znaczeniu tego słowa. Tylko wprowadzeni w błąd, cierpiący na zamieszanie umysłowe i uprzywilejowani przez proces nie widzą, co się dzieje.

Pogląd, który tu głosimy, brzmi: liczne cząstkowe analizy konkretnych procesów zmian przyczyniają się do zaprojektowania nowej konfiguracji teoretycznej; nie chodzi o makroteorię podobną do tej, jaką Marks stworzył dla drugiej połowy XIX w., ale o całokształt studiów, które wychodzą od rzeczywistości i stopniowo przyczyniają się do budowy innej wizji świata, jeszcze słabo określonej, której główne zarysy dopiero zaczynają się wyłaniać. Teorie te niewątpliwie powstają w segmencie tradycyjnej lewicy, która potrafi przemyśleć swoje dawne uproszczenia. Powstają jednak również wśród coraz liczniejszych teoretyków „systemowych” opuszczających statek, który zawiódł ich do sukcesu, ponieważ zdają sobie sprawę z absurdów, do jakich „system” doprowadził planetę. Nie chodzi o jeszcze jedno „neo”, lecz o przyczynki, które – choć rozproszone i cząstkowe – należą do budowli o innej architekturze.

Każdy z nas ma swój odmienny świat lektur. Choć wiemy, że absolutnie niemożliwe jest zapoznanie się z całą produkcją naukową nawet opublikowaną w obrębie stosunkowo ograniczonych dziedzin nauki, spróbujemy tu zidentyfikować nowe punkty odniesienia. Do pewnego stopnia jesteśmy skazani na metodologię szkiców czy na impresjonizm: jak na obrazie Renoira widzimy niezliczone, rozrzucone bez sensu punkty. Gdy oddalamy się od obrazu, powstaje forma. Treść, którą zawiera, dopiero się wyłania.

2. Szukając wyników

Na najogólniejszym poziomie rehabilituje się pojmowanie nauk ekonomicznych jako instrumentu orientacji prowadzonych polityk. Celso Furtado bardzo dobrze to wyjaśnia: „Trzeba sformułować politykę rozwoju opartą na określeniu zasadniczych celów, które pragniemy osiągnąć, a nie na logice środków akumulacji narzuconej przez proces, którym zawiadują przedsiębiorstwa ponadnarodowe”11. Pod kątem metodologicznym to punkt centralny. Ostatnio patrzyliśmy na gospodarkę tylko z punktu widzenia tempa wzrostu, zapominając, co wzrasta i dla kogo. Głosząc fałszywą obiektywność, ograniczamy się do opracowania modeli, które pozwalają przewidzieć, czy kurs dolara wzrośnie, czy spadnie lub czy ostatnia bomba, która wybuchła w Iraku, wpłynie na cenę ropy naftowej. Trzeba tu przypomnieć o czymś, co przecież powinno być oczywiste: ekonomia to środek, który powinien służyć zrównoważonemu rozwojowi ludzkości, pomagając nam jako nauka w wyborze najbardziej pozytywnych rozwiązań oraz w unikaniu najbardziej niebezpiecznych impasów.

Należy tu przypomnieć o znaczeniu, jakie w 1990 r. miało pojawienie się Raportu Narodów Zjednoczonych o Rozwoju Społecznym12, który sugeruje prostą, lecz potężną formułę: trzeba zapewnić społeczeństwo ekonomicznie efektywne, społecznie sprawiedliwe i ekologicznie trwałe. W takiej mierze, w jakiej to powiązanie celów uzyskuje coraz szerszą akceptację wraz z coroczną dostępnością światowego bilansu, który krzyżuje trzy wymienione podejścia. I uwzględniając wszelkie ograniczenia właściwe studiom ogólnym, mamy tam bardzo ważną „gwiazdę przewodnią”. W akademii mamy z tym jeszcze trudności, ponieważ jedne dyscypliny naukowe zajmują się czynnikami społecznymi, inne ekonomicznymi, a jeszcze inne ekologicznymi, gdy tymczasem inicjatywy należy widzieć jednocześnie pod trzema wspomnianymi kątami. Ich segmentacja jest coraz wyraźniej kontestowana, ponieważ uniemożliwia systemową wizję procesu.

Sprawą zasadniczą jest więc przezwyciężenie fałszywej obiektywności nauk ekonomicznych, tak, jakby miały one ograniczać się do liczenia, „konstatowania”: ekonomia wydaje się tak skomplikowana dlatego, że różne prądy ekonomiczne po prostu służą różnym interesom, a gdy interesy są sprzeczne, mamy do czynienia ze sprzecznymi analizami. Federacja Banków mówi nam, że – sądząc na podstawie zysków – Brazylia ma solidny system pośrednictwa finansowego. Nie mówi, że pożywką tej solidności jest coraz większa kruchość pożyczkobiorców, zwłaszcza w produkcyjnej sferze gospodarki. Tam, gdzie po prostu chodzi o obronę rozbieżnych interesów, choć każda ze stron przedstawia się jako „naukowa”, czytelnik często widzi naukowy chaos. Na ekonomiście, który nie reprezentuje interesów żadnej szczególnej grupy, spoczywa zadanie ujawnienia tych interesów i szukania interesu ogólnospołecznego.

Optymalna wizja tego powrotu nauk ekonomicznych do ich roli normatywnej, skupionej na budowie celów, które interesują nas jako ludzkość, znajduje się w książce Hermana Daly i Johna Cobba Jr. pt. For the Common Good: Redirecting the Economy toward Community, the Environment, and a Sustainable Future13. Autorzy wskazują, że powinniśmy uznać ograniczenia odziedziczonych mechanizmów: „Zmiana będzie wymagała korekty i ekspansji, bardziej empirycznej i historycznej postawy, mniej skłonności do bycia «nauką» i woli podporządkowania rynku celom, do których określania nie jest on zdolny.” Zmiana ta wynikałaby z utraty przez rynek podstawowej zdolności alokacji rzadkich zasobów, gdy do wyboru są ich alternatywne wykorzystania: „Ekonomiści zidentyfikowali trzy wielkie kategorie problemów z rynkiem: (1) skłonność konkurencji do samoeliminacji (self-eliminating), (2) korozyjne oddziaływanie samointeresu, który implikuje rynek, na moralny kontekst społeczności oraz (3) istnienie dóbr publicznych i kosztów zewnętrznych.”14

Wizja ta materializuje się w niedawnych zaleceniach zawartych w studiach Narodów Zjednoczonych: należy skoncentrować się „na wyraźnych politykach, tak, aby uniknąć zarówno ujemnego wpływu globalizacji na rozwój społeczny, jak i nowych zagrożeń wynikających z reform rynkowych. Trzeba podjąć rozmyślne działania, które w porozumieniach międzynarodowych oraz ustawodawstwach krajowych i lokalnych wyraźnie zapewniłyby ochronę tożsamości i praw kulturalnych, religijnych i etnicznych, a także sprawiły, aby ta ochrona przekładała się na kodeks postępowania obowiązujący korporacje krajowe i ponadnarodowe, podobnie jak prywatne interesy operujące pod jurysdykcją krajową.”15

Gdy mówimy o „rozmyślnych działaniach”, nie ograniczamy się już do posłuszeństwa wobec „mechanizmów”. Innymi słowy, nie wystarcza stworzenie środowiska korzystnego dla rynku; trzeba ukierunkować gospodarkę na to, co społeczeństwo od niej oczekuje. „Dobro wspólne” wydaje się dobrą definicją tego, czego chcemy, ponieważ z każdym dniem coraz lepiej rozumiemy, że ukierunkowanie gospodarki pod kątem interesów panujących mniejszości stwarza problemy dla wszystkich. Pomysł odzyskania nauk ekonomicznych jako narzędzia konstrukcji dobra wspólnego, choć prosty, jest ważny. Oczywiście, należy określić, co rozumiemy przez „dobro wspólne”.

3. Mierząc wyniki

Jeśli chcemy ukierunkować gospodarkę, racjonalnie kanalizując swoje wysiłki produkcyjne na wyniki, które nas interesują, powinniśmy skonstruować instrumenty oceny tych wyników. Furtado używa pojęcia „rentowności społecznej”, które mówi o tym, co najistotniejsze, ale może sprawić, że pomylimy produktywność makroekonomiczną z produktywnością sektorów, które normalnie kojarzymy ze „sferą społeczną”, takich jak edukacja, ochrona zdrowia itd. Może wyrazistsze będzie pojęcie produktywności systemowej.16

Podstawowa logika jest prosta: gdy wielki producent soi ruguje rolników na miejskie peryferie regionu, ewentualnie można powiedzieć, że wzrosła produkcja z hektara – produktywność przedsiębiorstwa rolnego. Przedsiębiorca powie, że wzbogacił gminę. Tymczasem, gdy skalkulujemy koszty, którymi obciążą to społeczeństwo np. w postaci favelas i zanieczyszczenia wód czy samego dyskomfortu rodzin wyrugowanych z ich ziemi, nie mówiąc już o bezrobociu, kalkulacja okaże się odmienna. Kalkulując wzrost produkcji soi, ale odejmując pośrednie koszty, którymi wzrost ten obciąża społeczeństwo, uzyskamy pełniejszy i technicznie poprawny bilans systemowy. Tak więc, powinniśmy ewoluować ku rachunkowości przedstawiającej wynik w kategoriach jakości życia, realnego postępu społecznego.

Podobnie, gdy jakiś kraj sprzedaje swoje zasoby naturalne, w rachunkach figuruje to jako wzrost PKB, gdy tymczasem w rzeczywistości kraj ten wyprzedaje odziedziczone zasoby naturalne, których nie wyprodukował i nie będzie mógł odnowić, toteż się dekapitalizuje, zwiększając bezpośrednie bogactwo kosztem przyszłych trudności.

Tym, co odziedziczyliśmy w sferze metodologii jest system rachunków narodowych wypracowany jeszcze w latach 50. XX w. w ramach Narodów Zjednoczonych, z dopasowaniami wprowadzonymi w 1993 r. Przynosi on osławiony PKB – sumę wartości i kosztów produkcji dóbr i usług, ograniczoną jednak do sfery działalności towarowej. Nie będziemy tu jeszcze raz opisywać ograniczeń tej metodologii, które dziś są dość oczywiste.17 Istotne jest to, że poczynając od 1990 r. poglądy Amartya Sena18 i metodologia wskaźników rozwoju społecznego spowodowały radykalny zwrot: istotę ludzką przestaje się wiedzieć jako narzędzie służące przedsiębiorstwom – w swoim czasie Bank Światowy głosił, że edukacja jest dobra, gdyż przyczynia się do wzrostu produktywności przedsiębiorstw – i zaczyna się widzieć ją jako główny cel. Innymi słowy, sfera społeczna przestaje być środkiem zapewniającym osiągnięcie celów gospodarczych; przeciwnie – sferę ekonomiczną zaczyna się widzieć jako środek służący poprawie jakości życia osób. Życia z ochroną zdrowia, edukacją, kulturą, wypoczynkiem, poczuciem bezpieczeństwa i tym wszystkim, czego oczekujemy od życia. Gospodarka ma służyć osiąganiu tych celów społecznych – prozaicznej jakości życia.