Strona główna » Obyczajowe i romanse » Dojrzałość wzruszeń

Dojrzałość wzruszeń

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-66229-41-9

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Dojrzałość wzruszeń

W życiu po każdej zawierusze przychodzi czas spokoju – cierpienie i szczęście naturalnie się równoważą… Czy na tym właśnie polega Dojrzałość wzruszeń?

Marcin, młody psycholog, poznaje fascynującą Mirandę. Dla dziewczyny gotów jest przenieść się na drugi koniec Polski i zacząć nowe życie. Wraz z ukochaną wynajmuje restaurację na owianym złą sławą wzgórzu w Złychwidokach.

Gdy babcia Marcina, która wychowywała go od małego, umiera, chłopak zaczyna stopniowo odkrywać tragiczną tajemnicę związaną ze swoim pochodzeniem. Kim byli rodzice bohatera? Co skrywała przed nim przez lata babcia Zofia? Pytania mnożą się, tymczasem Marcin otrzymuje kolejny cios od losu… Czy uda mu się podźwignąć?

Alicja Masłowska-Burnos to pochodząca z Dolnego Śląska autorka bardzo dobrze przyjętego przez czytelników cyklu „Trylogia ciszy”. Debiutowała powieścią ,,Nie wchodź w moją ciszę”, która jeszcze przed premierą została uznana przez portal Edutorial.pl za jedną z najlepszych premier 2016 roku. „Dojrzałość wzruszeń” to pierwszy tytuł autorki wydany nakładem Liry.

Polecane książki

Zapraszamy również do lektury dodatku "Książki dla dzieci i młodzieży", w którym znajdziecie Państwo podsumowanie minionego roku w literaturze dla młodych dorosłych Michała Zająca, artykuł Anny Czarnowskiej-Łabędzkiej o edytorskich perełkach, a także recenzje książek dla młodych czytelników.  ...
Fragment: "Gdy w r. 1924-ym podróżowaliśmy z moją żoną po północy Afryki, widziałem w Kartaginie nagrobek dawnych obywateli tego potężnego południa, gdzie żyją czarni, o długich ogonach, przełożony na język francuski przez archeologów, a brzmiący: „— Zrozpaczona rodzina złożyła tu zwłoki szlachetneg...
„Mój przyjaciel bocian” – Bociek Józio i jego złamane skrzydło oraz chłopiec Piotruś Gniazdo i ich spotkanie... tak zaczyna się opowieść. Dlaczego to niezwykła historia? Bo wydarzyła się naprawdę... i może przydarzyć się także Wam. Ta książka to dowód na to, że „Zwierzęta to nasza prawdziwa rodz...
Jest to propozycja dla osób, które dopiero zaczęły naukę jeżyka angielskiego, pragną sami opanować poziom podstawowy i dla tych, którzy języka uczą się od lat, ale ich wiedza nie jest uporządkowana. Podręcznik składa się z trzydziestu rozdziałów teoretyczno-praktycznych, które zawierają teorię, przy...
Książka ciekawa nie tylko ze względu na postacie dwudziestu marszałków ZSRR, ale także rolę jaką odegrali w okresie stalinowskiej dyktatury....
Kontynuacja opublikowanej w 2017 roku Szkoły filmowej. W pasjonujących rozmowach najwybitniejsi polscy aktorzy i aktorki opowiadają dziennikarce TVN Kindze Burzyńskiej o początkach swojej kariery: egzaminach do szkoły aktorskiej, scenicznym i filmowym debiucie, metodach pracy, a także o drodze, ja...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Alicja Masłowska – Burnos

Wszystkie miejscowości opisane w książce są fikcyjne.

© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2019

© Copyright by Alicja Masłowska-Burnos, 2019

Projekt okładki: Teresa Chylińska-Kur, KurkaStudio

Zdjęcie na okładce: © Colin Anderson/Stocksy.com

Zdjęcie Alicji Masłowskiej-Burnos: © Tomasz Sobotnicki

Redaktor inicjujący: Paweł Pokora

Redakcja: Daria Paulina Domachowska

Korekta: Joanna Fortuna

Skład: Klara Perepłyś-Pająk

Producenci wydawniczy: Marek Jannasz, Anna Laskowska

Lira Publishing Sp. z o.o.

Wydanie pierwsze

Warszawa 2019

ISBN: 978-83-66229-41-9 (EPUB); 978-83-66229-42-6 (MOBI)

www.wydawnictwolira.pl

Wydawnictwa Lira szukaj też na:

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

OD AUTORA

Kiedy pracując w polu, od zmierzchu do świtu,

znajduje się czas, aby poczytać dziecku bajkę,

istnieje spore ryzyko, że w ten sposób

ukształtuje się wrażliwego dorosłego…

ROZDZIAŁ 1ZŁEWIDOKI, WIOSNA 2005 ROKU

Głowa zaraz mi pęknie! Wahania ciśnienia zrobiły swoje. Skórę na skroniach mam tak napiętą, że ledwo trzyma w ryzach czaszkę. Cały dzień spędziłem w samochodzie, ale nie mogłem przecież zostawić tego chłopaka samego. Lepiej będzie, jak zatrzymam się na stacji benzynowej. Musi tu gdzieś jakaś być. Rozglądam się wkoło uważnie, aż po przeciwległej stronie zauważam Orlen. Zmieniam pas i zajeżdżam na stację. Parkuję starego volkswagena, powoli wysiadam i poluzowuję krawat. Wchodzę do środka mało pewnym krokiem. Ekspedientka przygląda mi się uważnie. Uśmiecha się, trochę mnie kokietując. Jednak nie to mi dzisiaj w głowie. Myślę o tych wszystkich procedurach, które muszę wypełnić i o delegacji, z której muszę się po powrocie rozliczyć z domem dziecka.

– W czym mogę panu pomóc? Może napije się pan kawy?

– Tak, zdecydowanie tak, poproszę czarną, mocną kawę.

– Pan przyjezdny? Jakieś wczesne wakacje?

– Nie, wręcz przeciwnie. Przywiozłem tu z drugiego końca Polski jednego z wychowanków domu dziecka ze Słupii – przerwałem jej w pół słowa, nie mając ochotny ani z nią flirtować, ani ciągnąć dłużej tematu.

– Proszę, pańska kawa i jeszcze muffinka w gratisie. Taka babeczka – wytłumaczyła mi, jakbym nie wiedział, czym jest muffinka.

– Dziękuję. A, jeszcze jedno. – Zatrzymałem ją przy nabijaniu mojego zamówienia na kasę fiskalną.

– Tak?

– Ma może pani coś od bólu głowy?

– Tam w rogu, obok stojaka z gazetami, powinny być jeszcze leki przeciwbólowe. Znajdzie pan, czy mam panu przynieść? – dodała szybko.

– Poradzę sobie, dziękuję bardzo. – Udałem się we wskazany przez dziewczynę koniec sklepu. Uff, czekało tam na mnie ostatnie opakowanie Apapu. Zjadłem szybko ciastko i wypiłem kawę. Już sięgałem po lek, nie zdążyłem jednak – ona była ode mnie szybsza. Wzięła je z półki, zahaczając o nią sporym zegarkiem w męskim stylu, ze skórzanym brązowym paskiem. Zegarek spoczywał na wyjątkowo chudym nadgarstku, spod którego prześwitywała sieć drobnych fioletowych żył. Przykuło to mój wzrok, a ona chyba trochę się speszyła. Uniosłem brwi, zmuszając przekrwione oczy do spojrzenia w jej stronę. I wpadłem prosto w sam środek sporej czarnej źrenicy, idealnie skomponowanej z otaczającą ją tęczówką o ciemnozielonej, mocno nasyconej barwie. Miała lekko skośne oczy, otulone czarnymi, gęstymi i podwiniętymi zalotką rzęsami. Jej spojrzenie było bystre, kuszące, a dłonie blade i przerażająco chude. Tyle szczegółów rzuciło mi się w oczy w pierwszych kilkudziesięciu sekundach znajomości.

– To mój lek, rozumie pan? Potrzebuję go bardziej niż pan. Do miasta są stąd cztery kilometry, a ja przyszłam tu na nogach. Pan jest samochodem, jak przypuszczam. Nietutejszy raczej?

– Tak, mam samochód, ale proszę mi wierzyć, głowa mi pęka i równie mocno jak pani potrzebuję pozbyć się tego bólu.

– Nie obchodzi mnie to. – Westchnęła, maszerując w stronę kasy. Mimowolnie obejrzałem się za nią. Szczupłe długie nogi matka natura sprytnie nasadziła na wypukłą pupę w kształcie jabłuszka. Łaskawa dla niej była – wyrysowała kusicielkę. Poszedłem za nią, w sumie nie wiem po co. Przecież z kobietą się nie wygra. Jak sobie coś postanowi, zawsze to zdobędzie. Wiem to nie od dziś. Jednak podążałem w jej stronę równym krokiem, jakbym nie mógł się z nią rozstać i jakby coś nakazywało mi w głowie: „Idź za nią!”.

– Po ile ten lek? – zapytała ekspedientkę.

– Ten, pan… On… – Dziewczyna zza lady, dukając w popłochu, broniła mojego Apapu niczym lwica.

– Spokojnie, ja zapłacę i jakoś się z panią dogadamy, prawda? – Spojrzałem w te oczy w kolorze butelkowej zieleni, coraz mocniej nią zafascynowany.

– Dziękuję – burknęła pod nosem, porywając mój lek. Pospieszyła do wyjścia. Wybiegłem za nią jak jakiś wariat i zatarasowałem wyjście. Automatyczne drzwi stacji szalały jak ogłupiałe – co chwilę na przemian otwierały się i zamykały. W końcu ustąpiłem jej i postanowiłem iść za nią, zostawiając na stacji zaparkowany samochód. Uszliśmy tak kilkadziesiąt metrów, po czym w końcu odwróciła się do mnie i wycisnęła z blistra jedną pigułkę.

– Trzymaj, głupio wyszło. Jedną tabletkę mogę ci dać. – Podała mi lek i odgazowaną colę, którą wyjęła z torebki.

– Dziękuję, ale leki powinno popijać się wodą. Cola to średni pomysł – pouczyłem ją.

– Bierzesz czy nie?

– Tak, daj. Inaczej rozerwie mi głowę. – Przyjąłem od nieznajomej tabletkę i popiłem ją słodkim napojem, który na chwilę mnie orzeźwił. – Dlaczego tak walczyłaś o ten Apap? Coś się stało? Potrzebujesz pomocy? – Zaszedłem ją od przodu. Nie broniła się przed moją nachalną postawą, którą przybrałem, żeby udaremnić jej ucieczkę. Wiedziałem, że jak mi teraz zwieje, już jej nie zobaczę. Nie wiem, dlaczego tak zrobiłem. Zwykle nie bywałem tak spontaniczny, ale tego kwietniowego przedpołudnia było inaczej… Nabrałem odwagi, a moje ciało wręcz kurczowo trzymało się towarzystwa tej ślicznej młodej kobiety.

– Aż tak widać, że mam dosyć? – Usiadła na poboczu żwirowej drogi, którą nie przejeżdżał prawie żaden samochód. Podniosłem nieznajomą i rozścieliłem swoją marynarkę. Początek wiosny był jeszcze chłodny, nie chciałem, aby dziewczyna się przeziębiła. Poddała mi się. Wyczułem przyjemny zapach lekkiej wody toaletowej o zapachu bawełny i owocowy aromat błyszczyku do ust… Po chwili poczułem też jego smak, gdyż zupełnie nieoczekiwanie jej pełne, wilgotne, gładkie usta zatopiły się w moich. Zdębiałem. Trochę nie wiedząc, jak się zachować, początkowo byłem bierny – to ona mnie całowała. Po chwili oddałem jej się jednak cały. Miałem poczucie, że cała krew z mózgu odpłynęła wprost do trzewi i wywołała delikatne, przyjemne falowanie. Przejąłem inicjatywę, ujmując jej twarz w dłonie. Całowałem ją, jednocześnie jedną ręką gładząc jej policzek, a drugą odgarniając z jej twarzy kosmyki połyskujących na kasztanowo, lekko pofalowanych, miękkich włosów. Całowałem ją tak długo, jak tylko mi na to pozwalała, po raz pierwszy w życiu czując, że ktoś całkowicie mną zawładnął. Traciłem rozum i kontrolę.

– Wystarczy jak na pierwszy raz. – Odepchnęła mnie, chociaż wcale nie miała na to ochoty. Zrobiła to, gdyż tak wypadało. Opamiętała się, bo to w sumie dość niespotykana sytuacja, a ja chciałem coraz więcej i więcej… Zapomniałem całkowicie o zmęczeniu, dokumentach do wypełnienia i o drodze powrotnej do domu. Podniosłem z ziemi marynarkę i strzepałem. Założyłem ją szybko na siebie, bo zrobiło mi się trochę chłodno.

– Co tu w ogóle robisz? Nie widziałam cię na terenie kurortu. To mała mieścina – kilkanaście tysięcy mieszkańców w sezonie. Dokładnie widać, kto jest przyjezdny, kto szuka przygód na turnusach, a kto przyjechał do pracy… – Rozgadała się, płynnie zawracając ze żwirowej drogi na pobocze głównej jezdni prowadzącej do miasta. Szedłem obok niej wiernie niczym pies.

– Jestem psychologiem.

– Pfff, to jakiś żart?

– Nie, dlaczego? Nie wyglądam? Nie wzbudziłem twojego zaufania?

– Czy ja wiem… Jesteś przystojny i chyba tylko to mnie ku tobie przyciągnęło. Świetnie całujesz, ale nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, że twój rozklekotany samochód, który też nie stanowi jakiegoś szczególnego atutu, pozostał daleko w tyle. – Obejrzała się przez ramię, zmieniając nagle temat rozmowy. – Tamten jest twój? – Wskazała na mój wóz majaczący w oddali.

– Kończę właśnie staż w domu dziecka w Słupii w województwie zachodniopomorskim. Postanowiłem przywieźć do tutejszego ośrodka dla trudnej młodzieży jednego z podopiecznych. Bardzo się z nim zżyłem. Chciałem osobiście wszystkiego dopilnować w zastępstwie za jego wychowawcę i dyrektorkę, którą sąd uczynił jego opiekunem. Rozchorowała się podobno, wychowawca też, a ja bardzo tego chłopca polubiłem, dlatego przejechałem całą Polskę do Złychwidoków.

– Do tego ośrodka dla bezpańskich dzieci nie do ułożenia?

– Tak, do tego właśnie. Mówimy o tym samym miejscu, tylko ja mam nieco inne podejście do bezpańskich dzieci, jak je określasz…

– To dla miasta wrzód na dupie, dla mojego ojca też. Interesy mu to trochę wichruje. Wczasowicze boją się, jak czasami wychowawcy wychodzą z tymi dziwolągami do normalnego świata.

– Wiesz, jednak zawrócę do samochodu. Nie mamy o czym rozmawiać. Dziękuję za lek, mimo wszystko. I za ten pocałunek – ty też świetnie całujesz. Cześć. – Odwróciłem się na pięcie i zostawiłem lokalną piękność na chodniku. Szkoda, pewnie już nigdy jej nie spotkam. Mój staż w domu dziecka kończy się równo za tydzień. Raczej nie będę tu przyjeżdżał w odwiedziny do Tobiasza. Jego sprawę przejmie inny wychowawca albo psycholog, dla mnie zabrakło etatu. Muszę na poważnie rozejrzeć się za pracą, bo urząd pracy nie będzie już dalej opłacał mojego stażu.

– Zaczekaj, jesteś psychologiem, a w ogóle nie potrafisz słuchać. Powiedziałam, że mój ojciec tak o nich mówi. Nie wyczułeś w tym subtelnej ironii? – Tym razem to ona zaszła mi drogę, co nawet mi się spodobało. Zwolniłem kroku i znowu szliśmy ramię w ramię, tylko w przeciwnym kierunku – w stronę stacji benzynowej. Doszliśmy tam w zupełnej ciszy. Kiedy znaleźliśmy się przy moim samochodzie, ona oparła się o maskę i zaczęła ze mnie drwić. – O, widzę, że lubisz antyki. Ile ten volkswagen polo ma lat? Chyba tyle co ty? Ze dwadzieścia parę. – Przybliżyła do mnie twarz i zaczęła się śmiać w głos. Nie rozdrażniło mnie to jednak ani na chwilę. Byłem zupełnie spokojny.

– Rozmawiasz z prostym psychologiem na początku kariery. Zresztą kasa nigdy nie była dla mnie najistotniejsza.

– A co było najistotniejsze?

– Ludzie i właśnie to, aby nauczyć się ich słuchać i im pomagać.

– Musisz być w tej swojej Słupii, czy jak jej tam, już dzisiaj? Zbliża się południe, początek weekendu…

– W poniedziałek rano muszę być z powrotem. Złożę wszystkie dokumenty, a za tydzień stanę się bezrobotnym psychologiem z niewielkimi oszczędnościami na koncie, mieszkającym z babcią w dwupokojowym mieszkaniu na obrzeżach Słupii w, delikatnie mówiąc, mało reprezentacyjnej dzielnicy. Czy coś jeszcze jest w stanie zatrzymać cię przy mnie, skoro już znasz mój status społeczny, pasje i upodobania?

– Jednak dupek z ciebie nasączony stereotypami. Masz rację, szkoda naszego czasu.

– Zaczekaj, przepraszam, nie chciałem cię urazić. Zacznijmy od nowa, ok? – Wyprostowałem się, poprawiłem mankiety koszuli. – Mam na imię Marcin, Marcin Olchowicz. Mam dwadzieścia pięć lat, jestem psychologiem i pochodzę ze Słupii, gdzie mieszkam jedynie z babcią. Nie mam rodzeństwa, rodzice zginęli w wypadku samochodowym w osiemdziesiątym trzecim roku, gdy byłem malutki. Miałem wtedy trzy lata. Właściwie niczego nie pamiętam.

– Gdy byłem malutki… – powtórzyła. – Jak to ładnie powiedziałeś, aż kąciki ust ci się uniosły. Lubisz dzieci, prawda? Lubisz ludzi? – Omijała zręcznie temat smutku, jaki na pewno dało się wyczuć, kiedy mówiłem o sobie.

– To ja jestem tutaj od rozszyfrowywania, nie ty, przypominam delikatnie. Teraz twoja kolej. Przedstaw się, młoda damo.

– No dobrze. Nazywam się Miranda Schiller, mam dwadzieścia jeden lat. Właśnie poinformowałam mojego ojca debila o tym, że rzucam medycynę i nie będę robić specjalizacji z pieprzonej balneologii, żeby do końca życia zlecać emerytkom zabiegi z wodolecznictwa w śmierdzącej wodzie. Milutko nie?

– Masz ładne imię.

– Nie usłyszałeś, co przed chwilą powiedziałam?

– Tak, usłyszałem, podkreślam tylko, że się ładnie nazywasz. Skoro twój ojciec to debil, przynajmniej ma tę zaletę, że stworzył piękną córkę i podarował jej oryginalne imię. Lubię imiona zaczynające się na literę „m”.

– Psycholog, pożal się Boże! I ty też go bronisz, tak jak moja matka! Jej to jeszcze bardziej nie znoszę. Nigdy mu się nie sprzeciwia. Całe Złewidoki wiedzą, że zdradza ją z dziewczynami niewiele starszymi ode mnie. Wiesz, to, co on robi, jest odrażające. Nie mam do niego szacunku. Niestety, przekazał mi nie najlepszy wzór ojca. Zupełnie sobie nie radzę z emocjami z tym związanymi, a co próbuję z matką porozmawiać, ona zmienia temat i proponuje mi zakupy. Takie mechanizmy psychologiczne… Słyszałeś pewnie o takich rodzinkach?

– Nie ma domu bez złomu, Mirando – odpowiedziałem jej z przekonaniem w głosie, które niestety udawałem, bo zupełnie nie byłem w stanie skupić uwagi na jej zwierzeniach. Te jej oczy… Poza tym, że delikatnie skośne, to jeszcze o przenikającym spojrzeniu, tylko potęgowały zachwyt nad jej urodą. Nos miała prosty, zęby śnieżnobiałe. Zauważyłem lekko szpiczaste kły, zwłaszcza w dolnej szczęce – jak u jakiejś wampirzycy. Oczyma wyobraźni ujrzałem, jak kąsa nimi moją szyję, zostawiając lekkie ślady po wypiciu kilku kropel ciepłej krwi… Fantazjowałem.

– Źle mi w życiu, wiesz? – zaczęła się rozklejać.

– Aż tak źle, że chcesz pokaleczyć twarz łzami?

– Pokaleczyć twarz łzami?

– Tak jakoś mi się powiedziało. – Zmieszałem się nieco.

– Ładne określenie. Masz rozum i jak mało kto potrafisz go używać. Nie znam wielu takich facetów.

– Nie wierzysz w ludzi? Nie masz w otoczeniu nikogo naprawdę bliskiego z kim mogłabyś porozmawiać o tym, co trapi twoją śliczną główkę?

– Musisz wracać do domu już dzisiaj? Powiedz, że nie, proszę. – Znów zaczęła na mnie napierać, co naprawdę coraz bardziej mi się podobało. – Powiedz, proszę, że tam, w Słupii jest tylko babcia, a nie twoja dziewczyna, i że zostaniesz ze mną chociaż do niedzieli do wieczora.

– W sumie to w pracy muszę być w poniedziałek rano, jak ci mówiłem, a żadna dziewczyna na mnie nie czeka. Ta, która ewentualnie mogłaby czekać, jakieś dwa miesiące temu mnie zostawiła.

– Dlaczego?

– To już inna historia. Skupmy się na twoich problemach. Jakoś szczególnie nie ubolewam z powodu jej odejścia, sam ją sprowokowałem. Nie potrafię być z nikim na stałe. Przynajmniej mogłem skoncentrować się na swoich podopiecznych. Dobrze, a jeśli zostanę, to co chciałabyś robić przez te dwa dni? Jest tu w okolicy jakiś hotel, gdzie mógłbym wynająć sobie pokój? – Zmieniłem temat.

– To nie będzie konieczne. Możesz spać w naszym domu, jest ogromny. Stary obraził się na mnie, więc na pewno przez najbliższe dni zostawi mnie w spokoju, a matka hipokrytka będzie szaleć na zakupach z przyjaciółkami, których córki puka mój ojciec. Żenada, mówię ci. Wymyślili sobie, że pójdę na medycynę, bo to ładnie brzmi w towarzystwie, a przed znajomymi fajnie się poszczycić. Rzygać mi się chce od wizyt w naszym domu tych wszystkich chirurgów plastyków, co rozkroili na drobne kawałeczki moją matkę i wstawili jej tu i tam bardziej wytrzymałe zamienniki, na co nawet dali jej certyfikat. Kiedyś jeden z nich przywiózł do domu silikonowe implanty i coś tam demonstrował, a oni ze starym wybierali, jaki rozmiar i ile gramów tego silikonu będzie najlepsze i najprzyjemniejsze w dotyku.

– Tak. No wiesz, ta cała medycyna estetyczna to przyszłość. Dobre rozwiązanie dla wielu kobiet. Nie krytykuj rodziców. Perspektywa i pogląd na wiele spraw zmienia się z wiekiem.

– Nie, ty kompletnie tego nie czujesz, Marcin. Ja nie mam normalnego domu! Moja matka co weekend sprasza te sztuczne lale na botoks party albo jakiś inny innowacyjny zabieg odmładzania, ewentualnie umawiają się na wyjazd na zakupy do pobliskich centrów handlowych. Ojciec jest właścicielem uzdrowiska i całego kurortu Złewidoki SPA. Tak dorastałam. Pałętając się gdzieś pomiędzy nimi i spełniając ich liczne oczekiwania – a to miałam ładnie śpiewać, a to grać na skrzypcach. Z tymi studiami też mnie nikt nie zapytał o zdanie. Powiem więcej, nawet bez problemu dostałam się na medycynę. Zaliczyłam trzy semestry i wycofałam się na początku czwartego. Rodzice jeszcze tego nie przetrawili. Przywiozłam do domu z powrotem wszystkie swoje rzeczy, nie jestem już na liście studentów. A wiesz co na to powiedział mój stary? Że znajdzie dojście do rektora i wszystko odkręci. Przygotował już nawet dla mnie narzeczonego.

– Przygotował?

– Co cię tak dziwi?

– Twój tata chyba pomylił epoki, nie sądzisz?

– Tak, dokładnie tak uważam. Przygotował dla mnie narzeczonego – jakiegoś bufona ze specjalizacją z tej balneologii. Mężczyznę z przyszłością, który kiedyś razem ze mną będzie zarządzać uzdrowiskiem. Tylko że nigdy nikt nie zapytał mnie o zdanie. Jak byłam małą dziewczynką, mogłam sobie jakoś z tym poradzić – uciekałam do kuchni, do pań kucharek, które przygotowywały posiłki dla wczasowiczów i podopiecznych ośrodka. Wypiekałam z nimi ciasta i torty, a później one pozwalały mi te torty ozdabiać przeróżnymi masami, lukrami i posypkami. Rozumiesz?

– Rozumiem, że nie mogę cię tak zostawić. Czuję się za ciebie odpowiedzialny niczym Mały Książę za lisa.

– Oswoiłeś mnie. Teraz musisz ze mną zostać! – Przewróciła oczami i uśmiechnęła się najpiękniej, jak tylko umiała to robić. Jej twarz nie oblała się ani jednym milimetrem rumieńca. Była pewna siebie, zdecydowana oprowadzić mnie po swojej duszy. A ja chętnie skorzystałem z tego uroczego zaproszenia pięknej nieznajomej. Wpadłem jak śliwka w kompot. Po same uszy.

ROZDZIAŁ 2

W tej relacji nie rozdrabnialiśmy się na to, co wypada, a co nie. Kochaliśmy się w jej domu na okrągło, przez cały weekend. Jej rodzice albo mnie nie zauważyli, albo nie było ich w domu. Ta druga wersja wydała mi się bardziej prawdopodobna. Potężny i bogaty dom Schillerów rządził się własnymi normami i prawami. Domownikom najwygodniej było unikać siebie nawzajem i tym samym ewentualnych problemów – to była ich recepta na pozornie szczęśliwą rodzinę. Wracając do siebie wieczorem w niedzielę, ledwo mogłem utrzymać nogę na gazie. Cała drżała, a w mięśniach dawało się wyczuć spore ilości kwasu mlekowego – efekt naszych igraszek. To były dwa najpiękniejsze dni w moim życiu. Zakochałem się jak wariat.

Po powrocie do domu wszystko potoczyło się w zastraszającym tempie. Złożyłem dokumenty w domu dziecka, definitywnie rozstając się z tą instytucją. Z końcem tygodnia spakowałem się. Babcia płakała i bardzo prosiła mnie, żebym jej nie zostawiał samej w Słupii. Nie słuchałem. Liczyła się już tylko Miranda i jej kuszące biodra.

Wziąłem najpotrzebniejsze rzeczy. Najwięcej miejsca zajęły mi książki i płyty Michaela Boltona, Céline Dion i Leonarda Cohena. Ubrań nie miałem zbyt wiele – ot, kilka koszul, parę marynarek, jeansów, skórzane buty dobrej jakości, na które zawsze zwracałem uwagę (na każdą z par potrafiłem odkładać po kilka miesięcy), dwie, może trzy pary dresów, w tym moje ulubione, szare, do biegania.

– Trzymaj, wyprałam ci wszystko i wyprasowałam. Zostawiłam w domu kilka koszul, nie dam ci ich teraz. – Westchnęła babcia.

– Dziękuję, ale dlaczego nie chcesz mi wszystkiego oddać?

– Sprawdzałam u Zawadzkiej, jej syn ma nawigację. Wklepał trasę do tej dziwnej miejscowości, do tych Złychwidoków. Masz tam od nas około 560 kilometrów. To twoim autem jakieś osiem do dziesięciu godzin jazdy, jeżeli oczywiście będziesz przestrzegał prędkości i zatrzymasz się na jakiś postój. Zawadzki mówi, że może ci zejść nawet i cały dzień. – Wzdychała wciąż pod nosem, a jej opadające ze starości powieki kleiły się łzami samotności.

– Nie rozumiesz mojej decyzji, babciu? Nie akceptujesz jej, prawda?

– Marcin, jesteś ze mną od maleńkiego, a od wypadku twoich rodziców jesteś dla mnie jak moje własne dziecko. Przecież mnie znasz, nie chodzi mi o lęk przed starością, o to, że oczekuję czegoś od ciebie za spędzone z tobą lata.

– Za poświęcone mi lata, prawda? To chciałaś powiedzieć?

– Nie, niczego ci nie poświęciłam. Byłeś i jesteś wspaniałym dzieckiem. Dobiła cię ta sytuacja związana z brakiem miejsca pracy? Byłeś jednym z najlepszych studentów na roku… To dziwny kraj. Młodzi, wyuczeni ludzie nie mają pracy ani perspektyw na lepsze jutro. Może gdybyś był inżynierem albo prawnikiem, gdybyś ten czas, jaki poświęciłeś zgłębianiu tajników ludzkiej duszy, przeznaczył na naukę bardziej konkretnego zawodu, teraz nie musiałbyś wyjeżdżać tak daleko w Polskę, z dala od domu. Dziecko, nie wiem, ile ja jeszcze pożyję. Do tej pory jakoś Matka Boska daje mi zdrowie, ale różnie bywa. Głowę już dawno zamalowała mi perłową farbą. Proszę, to dla ciebie. – Podała mi lekko pożółkłą teczkę z logo jednej z lepszych kancelarii notarialnych w Słupii.

– Co to, babciu? Co to jest?

– To mój testament. Nie mam żadnych innych spadkobierców, jesteś tylko ty, ale wiesz, wolę te sprawy uregulować za życia. Ciotka Leokadia jeszcze żyje, ma troje dzieci i sporo wnuków. Nie chcę, żeby cię później po sądach targała. Wiem, że skoro mój syn nie żyje, to ty dziedziczysz po mnie. Ta miła notariusz mnie uspokajała, ale sąsiadka uprzedziła, że z rodziną lepiej być ostrożnym. A nam nikt nigdy nie pomagał, sami sobie radziliśmy. Boję się, że po mojej śmierci i to mieszkanie będą ci chcieli wyszarpać, moje dziecko. Proszę, trzymaj, zapisałam ci wszystko – wszystko, co mam.

– Babciu, nie rozmawiajmy w ten sposób, proszę. Nie rób mi tego. To nie jest nasze pożegnanie. Obiecuję, że będę cię odwiedzał, kiedy tylko będę mógł. Ty też przyjedziesz do mnie, jak trochę się urządzimy z Mirandą.

– Zakochałeś się, prawda? To nie tylko kwestia spraw zawodowych i tego, że nie zatrzymali cię w domu dziecka?

– Tak, poczułem do tej dziewczyny coś silniejszego, niż mogłem się spodziewać. Spędziłem z nią tylko trzy dni, ale jestem pewien, że to właśnie ona, babciu. Rozumiesz coś z tego?

– Rozumiem. Stara jestem, ale powiem ci, że ja też byłam spontaniczna w miłości. Z twoim dziadkiem wystarczyły mi dwa miesiące znajomości, żeby zajść w ciążę i wziąć z nim ślub, tylko kiedyś były inne czasy. Ale my ze Stefanem bardzo się kochaliśmy. Nawet gdybym nie spodziewała się dziecka, to i tak zawędrowalibyśmy na ślubny kobierzec.

– Jesteś najwspanialszą babcią na świecie, wiesz o tym?

– Przestań, dość tych wzruszeń, pakuj się i zbieraj, bo masz szmat drogi do przejechania.

– Pozwól mi skończyć – zaprotestowałem. – Dzięki tobie wyszedłem na ludzi. Kiedy wszyscy mężczyźni w naszej rodzinie poumierali, nie miałem żadnego męskiego wzorca, a ty wychowałaś mnie sama. Później zaakceptowałaś mój wybór, chociaż wiem, że uważasz, i pewnie masz rację, że trudno mi będzie wyżyć z pensji psychologa. Babciu, ja jednak jestem przekonany, że ta, nazwijmy ją tak, moda na terapeutów, przyjdzie do nas zza granicy i za kilka lat do mojego gabinetu będą się zbiegać tłumy. Przyrzekam ci to i bardzo ci dziękuje za wszystko, co od ciebie dostałem – za całą serdeczność i miłość, jaką mi ofiarowałaś.

– Oddaję cię innej kobiecie, to zawsze jest trudne. Muszę pogodzić się z tym, że teraz należysz już do niej. Przechodziłam to już kiedyś z twoim ojcem, kolej na ciebie. Teraz jestem bogatsza o doświadczenia i pokorniejsza. Do wnuków jednak człowiek ma inne serce – bardzie czułe i wyrozumiałe. Wydaje mi się, a nawet wiem to na pewno, że dopiero własne wnuki możemy kochać tak prawdziwie. Kocham cię, dziecko, jeszcze mocniej niż kochałam twojego ojca, dlatego nie mogę zabronić ci iść w świat i realizować się. Jeżeli to zrobię, jeżeli zablokuję ci drogę, będziesz nieszczęśliwy i mnie znienawidzisz, a tego by moje stare serce nie przeżyło. Jaka jest ta kobieta, do której odjeżdżasz?

– Jest piękna, bystra, trochę rozpieszczona przez rodziców, z którymi ma problemy. Przyciąga mnie swą naturalnością i tym, że jest dobra – nikogo i niczego nie udaje.

– A jej rodzice, jacy są? Poznałeś ich?

– Nie, nie było jeszcze ku temu okazji. Oni mają własne życie. Ojciec prowadzi interesy, natomiast jej matka walczy nieustannie z czasem i zanikającą urodą. Wszelkimi możliwymi sposobami usiłuje wskrzesić wygląd dwudziestopięciolatki i odzyskać stracone dwie dekady. Co najmniej dwie.

– To tej dziewczynie musi być naprawdę ciężko. Matka to ma być matka. Za moich czasów nie było takiej mody na porównywanie się matki z córką. Co to za zwyczaj, żeby obie chodziły w takich samych powycieranych jeansach? W głowie mi się to nie mieści.

– Babciu, nie przesadzaj! Postaram się jej jakoś pomóc odbudować te zachwiane relacje rodzinne.

– Nie mieszaj się pomiędzy matkę a córkę, dobrze ci radzę. My, kobiety, zawsze wiemy swoje. Jak jedna albo druga się zaweźmie, to niczego nie wskórasz. Nawet tymi swoimi psychologicznymi trikami. Dobrze ci radzę, zapamiętaj to sobie na całe życie: z babą nie wygrasz. Zrobi z tobą, co tylko zechce – omota, owinie wokół palca. Wam mężczyznom wiele do życia nie trzeba. Wszystko – cała gospodarka, ekonomia…

– I cały wszechświat… – przerwałem jej – budujecie wy, kobiety. Tak, babciu. Wiem. Zapamiętam tę lekcję na całe życie.

– Tak jest, Marcin. Dlatego nie walcz z tą twoją Mirandą i nie mieszaj się w jej relacje z matką, bo z gruntu jesteś na przegranej pozycji. A teraz nie przerywaj mi już więcej, bo rozmawiamy o istotnych rzeczach. Testament masz tutaj w tej teczce. Dodatkowa kopia jest u notariusza, gdybyś zgubił ten egzemplarz. Po mojej śmierci mieszkanie należy do ciebie. Niedawno zrobiliśmy remont, to jak zechcesz je sprzedać, trochę pieniędzy dostaniesz.

– Babciu!

– Nie przerywaj mi! Teraz kolejne ustalenia. Z tego, co widzę, to ani ty, ani ta dziewczyna nie macie przed sobą żadnych realnych perspektyw. Ona, bogata panienka z dobrego domu, skłócona z rodzicami, a ty gołodupiec z piątkami na dyplomie i z głową pełną pomysłów. Z samej miłości nie wyżyjecie. Za kilka miesięcy opadną pierwsze uniesienia i ekscytacje. Dopamina, oksytocyna i endorfiny przestaną wydzielać się w takiej ilości co na początku. Łaskotanie w brzuchu też jakby ustanie, a rachunki i czynsz opłacać trzeba będzie.

– Babciu, skąd ty znasz takie określenia?

– A co ty myślisz? Ile można latać po sąsiadkach i plotkować? Znudziło mi się. Przeczytałam prawie wszystkie twoje książki, jakie przytargałeś do domu w czasie studiów. Mimo to z tym stwierdzeniem, że miłość to tylko chemia, nie zgadzam się ewidentnie, jeżeli chcesz znać moje zdanie. Zatem kontynuując, jak już wyjdziecie z tych łóżkowych pieleszy, to trzeba coś zjeść i za coś prąd opłacić. A twoje oszczędności wystarczą wam zaledwie na chwilę. Poczytałam w Internecie – syn Zawadzkiej ma podłączony, że w tych Złychwidokach można wyżyć tylko z turystyki i balneoterapii, cokolwiek to znaczy. Także albo nakarmisz turystów w sezonie, albo to ty nie będziesz miał co jeść. Kurort tam jest jeden i zdaje się, że jego właścicielem jest ojciec wybranki twojego serca. Reasumując, zanim otworzysz gabinet i zaczniesz robić to, co kochasz, musisz mieć zaplecze finansowe i stabilizację, którą zapewnisz swojej rodzinie. Wzorca mężczyzny w domu nie miałeś, ale powiem ci jak staroświecka baba: chłop ma przynosić do domu pieniądze. Wtedy i jedwabna koszulka nocna łatwiej opada na podłogę niż taka bawełniana sprana, co zna trzy ostanie wiosny… Zapamiętaj to sobie na zawsze, nawet jak ci Miranda będzie opowiadać o równouprawnieniu, które teraz takie modne. Mężczyzna ma mieć pieniądze. Zawsze. Ma być głową rodziny. Masz mieć gest, a wtedy harmonia w rodzinie gwarantowana. Mówię to z własnego doświadczenia. Dziadek Stefan nigdy nie był sknerą i póki żył, byliśmy ze sobą bardzo szczęśliwi. Sama nie wiem, czy gabinet psychoterapii to dobry pomysł, gdybyś chciał go otworzyć w miejscowości o nazwie Złewidoki Zdrój… Obym się myliła.

– Tak, to dość specyficzna nazwa. Nie wiem, skąd się wzięła i jaka historia wiąże się z tym miejscem. Nie miałem też czasu, aby dokładniej rozejrzeć się po okolicy. Jedno jest pewne, to bardzo urokliwa miejscowość. Wokoło tylko góry i lasy, świeże powietrze i dobra energia. Dobrze się tam czułem. Ciągnie mnie w tamte strony, wiesz? Byłaś kiedyś na Dolnym Śląsku, babciu?

– Nie, nigdy – odpowiedziała mi szybko, jakby zdenerwowana, lekko się jąkając. Pomyślałem, że to z przejęcia tym, że wyjeżdżam.

– Nigdy, naprawdę nigdy nie byłaś na tamtych terenach? Mówiłaś kiedyś, że jak jeszcze żył dziadek, sporo podróżowaliście po Polsce.

– Tak, ale jakoś nigdy tam nie dotarłam. Jestem tego pewna, moje dziecko. A teraz wysłuchaj wreszcie, co mam ci do przekazania. Wiem, że znasz tę dziewczynę od kilku dni, ale za to ja dobrze znam ciebie. Kilka serc już w życiu wypróbowałeś. Wydaje mi się jednak, że zakochałeś się po raz pierwszy. Nie podoba mi się, że wyjeżdżasz aż tak daleko. Ale co poradzić. Oszczędzałam, ile mogłam na twoje wesele. Nigdy ci o tym nie mówiłam, ale pomyślałam, że skoro twoi rodzice zginęli i niczego nie pamiętasz z wczesnego dzieciństwa, to przynajmniej tak mogę ci pomóc. Przyrzekłam sobie, że naskładam pieniądze na twoje wesele. Stara już jestem, a ty właśnie na moich oczach wyfruwasz z gniazda. Dlatego proszę, trzymaj. Daję ci je już teraz. Zrobisz z nimi, co uznasz za słuszne. Nie puszczę cię do obcych ludzi bez grosza przy duszy. Twój ojciec i dziadek nie wybaczyliby mi tego nigdy.

– A mama? Ona by ci wybaczyła, babciu? Nigdy mi o niej nie opowiadałaś. Czy mogę zabrać ze sobą jej zdjęcie? Jedyne zdjęcie z rodzicami z mojego chrztu? Pozwolisz mi je wziąć?

– Nie, zostanie u mnie. Jest na nim mój nieżyjący syn. Póki żyję, zostanie tutaj. Ta sprawa nie podlega żadnej dyskusji, Marcin! Trzymaj, to koperta z pieniędzmi dla ciebie – tak jak ci mówiłam, zbierałam je na twój ślub. Wydaje mi się jednak, że teraz bardziej ich potrzebujesz. – Wcisnęła mi w dłoń szarą kopertę wypełnioną po brzegi i solidnie zaklejoną.

– Babciu, nie mogę tego przyjąć. Jesteś coraz starsza. Możesz potrzebować tych pieniędzy na leczenie.

– Otwórz!

– Ile tego jest? Koperta jest ciężka i mocno napakowana.

– Trzydzieści tysięcy złotych z groszami.

– Ile?! Przecież to jest mnóstwo pieniędzy! Nie mogę tego przyjąć, nawet jako pożyczkę, bo nie wiem, kiedy będę mógł ci zwrócić tak dużą kwotę.

– Weź je, wpłać do banku albo trzymaj na podróże do mnie.

– Rozeznam się, ile kosztuje turnus w uzdrowisku ojca Mirandy. Tak, właśnie tak zrobimy. Będziesz mnie odwiedzać trzy razy w roku, babciu. Te pieniądze nam na to pozwolą. W końcu sobie odpoczniesz. – Podałem jej kopertę. Strasznie się zdenerwowała.

– Nigdy! Nie przyjadę więcej w tamte strony, rozumiesz? Nigdy cię tam nie odwiedzę. Zapamiętaj to sobie. Nigdy. Nie denerwuj mnie, bo ciśnienie mi skoczyło i w głowie mi się kręci. Mam siedemdziesiąt pięć lat, nie zapominaj o tym.

– Mówiłaś, że nie byłaś w tamtych okolicach, a teraz krzyczysz na mnie, że nigdy tam już nie wrócisz?

– Denerwujesz mnie. Przejęzyczyłam się. Jestem stara. Takie podróże przez całą Polskę to już nie dla mnie. Tu jest idealny klimat dla starej baby: jod, ryby, świeże powietrze. Jeżeli będziesz chciał, to za jakiś czas odwiedzisz mnie z wybranką swojego serca. A teraz zabieraj te pieniądze i na Boga nie denerwuj mnie już więcej. Przedłużasz w nieskończoność rozstanie. Nie widzisz, ile mnie to kosztuje? Chcę, żebyś już wyszedł, muszę się na chwilę położyć. Później jestem umówiona z sąsiadką.

– Babciu, dziękuję za te pieniądze, ale oddam ci je co do grosza, obiecuję. Nie wiem, kiedy, ale oddam. Dzięki nim będę mógł opłacić sobie wynajem mieszkania i może uda mi się otworzyć gabinet, tylko muszę się zorientować w cenach najmu w tamtej miejscowości.

– A co ja miałabym niby zrobić z tymi pieniędzmi? Jestem stara, niczego już nie potrzebuję. Mam ładne mieszkanie, płaszcz na zimę. Na życie i na leki wystarcza mi z emerytury. To są twoje pieniądze na start w dorosłe życie, dziecko. Zostałeś sierotą, więc chociaż tyle mogę dla ciebie zrobić. Zrozum, ja też chcę móc spokojnie zamknąć oczy ze świadomością, że spisałam się jako babcia. Możemy umówić się tak: oddasz te pieniądze swojemu dziecku kiedy będzie wchodzić w dorosłe życie, a później twoje dziecko swojemu i tak z pokolenia na pokolenie… Co ty na to? To chyba uczciwy pomysł?

– Jesteś wspaniałą kobietą! Dziękuję ci! Jak tylko trochę się urządzę, przyjadę po ciebie i zabiorę do siebie chociaż na parę dni, zgoda?

– Już powiedziałam, tu jest mi dobrze! W podróży puchną mi nogi. Odwiedzaj mnie i następnym razem przywieź tę Mirandę, tylko uprzedź mnie dzień wcześniej, to przygotuję dla was coś pysznego. Jedź już, dziecko i bądź szczęśliwy. Kocham cię najmocniej na świecie. I pamiętaj, że szczęście od nieszczęścia oddziela mała, cienka nić zawieszona pomiędzy „za mało” i „zbyt wiele”. Dotyczy to każdej dziedziny życia. Pilnuj równowagi, kochane dziecko, a wszystko się poukłada.

***

Zabrałem większość swoich rzeczy, które pozwoliła mi wziąć z mieszkania. Testament zostawiłem u niej. Nie umiałem go zabrać. Jej śmierć zdawała mi się być tak bardzo odległa… Wziąłem za to pieniądze na start i ucałowałem babcię na pożegnanie. Była rozpalona, ale nie zaniepokoiło mnie to. Ujechałem może dwieście kilometrów, kiedy zadzwonili do mnie ze szpitala. To był zawał. Nikt nie był w stanie jej uratować… Zmarła w karetce… Wiem, że tamtego dnia zabiłem ją swoim odejściem, ale zbyt mocno mnie kochała, żeby mnie przy sobie zatrzymać.

ROZDZIAŁ 3PROMYKI, ZIMA 1981 ROKU

– Pani może już podejść, sprawnie mu to idzie, nie trzyma za długo w konfesjonale. Adwent, czas oczekiwania. Proszę się uśmiechnąć, okres radości nadchodzi. Ten kamień, co na sercu, zaraz pani zostawi tam u księdza. Ile pani ma właściwie lat? Bo teściową znam od zawsze. My tu na wsi znamy się dobrze, a panią widuję u Olchowiczów, bo ja wiem, od zeszłego roku. Jak już pani w ciąży chodziła. Chociaż nie, wcześniej, jak się pani z tym artystą prowadzała, też panią widywałam. Dobrze, że Witek panią przygarnął. Nieźle się pani trafiło. Pracowita pani nie jest, ale za to ładna, tak ludzie mówią… – Przyglądała mi się uważnie, nachylając się zbyt blisko. Odsuwałam się, bo śmierdziała czosnkiem. Biedny ksiądz. Jak on to wytrzymywał, pomyślałam.

Stała w kolejce do spowiedzi, ale sama z sakramentu nie skorzystała. Przyglądała się tylko każdemu z bliska. Krępowało to inne osoby czekające w kolejce, nikt jednak nie zareagował. Nie odpowiedziałam jej na ani jedno z zadanych mi pytań. Stałam pogrążona we własnych myślach… Bałam się iść do księdza, ale już nadszedł ten właściwy moment. Albo teraz, albo nigdy. Muszę wyjawić komuś tajemnicę, którą starannie skrywam w swoim sercu. Ksiądz jest jeszcze całkiem młody, blisko czterdziestki albo zaraz po. Może mnie zrozumie, coś doradzi. Jestem sama z tą tajemnicą i nie potrafię zawrócić z drogi, która nie jest żadnym wyjściem.

– Proszę podejść, kolejka robi się przez panią dłuższa. Tak, do pani mówię, pani jakaś nieprzytomna jest. Święta idą, na plebani kolacja czeka, dochodzi dziewiętnasta. Spowiadam z uprzejmości. Godziny spowiedzi wyznaczone były do osiemnastej, do mszy wieczornej. A pani co, dalej stoi? Rachunek sumienia robi się w domu, a nie na ostatnią chwilę. Co taka zapracowana przed świętami? Przecież podobno teściowa w domu wszystko za panią wykonuje. Pani ma się tylko stroić i wózek czysty po wsi wozić, to pani jedyne zadanie. Pani z wielkiego miasta podobno, a tak naprawdę nikt nie wie skąd… – parsknął ksiądz pod nosem.

Kilka kobiet, tych poukładanych i pracowitych gospodyń, patrzyło na mnie z politowaniem. Naciągnęłam rękawy od płaszcza – miałam najdroższy ubiór w całym kościele, najpiękniejszy w całej wsi. Witold dbał o mój wygląd. Zabiegał o to, lubił się mną chwalić – taką zadbaną i niezapracowaną, z głową w chmurach.

– Regułkę znasz? Pamiętasz jeszcze z komunii? – Ksiądz nagle przeszedł ze mną na „ty”, zaczynając spowiedź.

– Nie, tak idealnie to księdzu nie powtórzę, ale formę i szacunek naturalnie postaram się zachować. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. – Zrobiłam znak krzyża. Zza kratek konfesjonału mój spowiednik wpatrywał się we mnie ciemnymi i chłodnymi oczami. Bałam się go, ale wciąż miałam nadzieję, że może on mnie uwolni, że może coś mi poradzi. W końcu to ksiądz, boski pośrednik. – Ostatni raz u spowiedzi świętej byłam w Wielkanoc.

– Dlaczego tak dawno? Boże Narodzenie jest dokładnie za pięć dni. Masz jakieś ciężkie grzechy? Takie, które nie pozwalają ci czynnie uczestniczyć w Eucharystii?

– Tak, proszę księdza, mam. Wiem, że tu na wsi wszyscy się znają i mnie co niedzielę obserwują, ale ja nie umiem, jak hipokrytka, przystępować do komunii świętej, bo żyję w straszliwym grzechu.

– Antykoncepcję stosujesz, tak? To dlatego nie potrafisz się wyspowiadać, łamie ci się głos, boisz się.

– Nie, nie w tym rzecz, proszę księdza, nie w tym.

– Nie w tym, to w czym? – Podniósł głos i z całych sił uderzył ręką o kratę konfesjonału, tak że cały się zachwiał. W jego oczach rysowała się odraza do mnie i potępienie. To był ten moment, kiedy powinnam była uciec, przemknęło mi przez głowę. – Nie uważam, że stosowanie antykoncepcji to grzech, proszę księdza. Przyszłam do spowiedzi i nie mam zamiaru kłamać tylko dlatego, że ksiądz ma odmienne zdanie w kwestii planowania rodziny. Kobiety z różnych względów stosują antykoncepcję i księdzu ani Kościołowi nic do tego. Rozumie ksiądz? Mam inny grzech, znacznie poważniejszy, taki, który mnie całkowicie zatruwa, a jednak daje mi tyle miłości i rozkoszy, że nie potrafię się przed tym powstrzymać. Nie umiem się wyrwać z jego szponów, nawet nie chcę i to jest najgorsze. Mój mąż jest chorym człowiekiem… – Westchnęłam.

– Nie dostaniesz rozgrzeszenia, bo nie żałujesz za grzechy. A Witold nie kocha ciebie i nie szanuje. Gdyby kochał, umiałby powstrzymać swój popęd, a jako kochająca się rodzina nie balibyście się przyjmować potomstwa i w miłości opiekować dziećmi, które zsyła na was Pan Wszechmogący.

– Ja wiem, proszę księdza, że księdza tak nauczyli, kazali takie regułki wygłaszać, ale ksiądz tak naprawdę zupełnie tak nie myśli, bo w tak głupi sposób myśleć się nie da. Nie da się, kiedy ma się własną rodzinę i kiedy się pragnie, aby dziecko miało wszystko zapewnione, wszystko co takiemu małemu człowiekowi potrzebne do godnego życia. Nie grzeszę tylko z mężem, dlatego jest mi tak źle i przychodzę do księdza po pomoc.

– Mało ci jest?! Ile Witold ma hektarów? Samej kukurydzy to chyba ze trzydzieści, co? Wychowalibyście i dziesięcioro dzieci. Czasy na wsi teraz lepsze niż w mieście, swoje i mięso, i jajka, i mleko macie – wymieniał. – Popełniacie z mężem śmiertelny grzech. Na pasterce do komunii nie przystąpisz. No chyba, że mi tu w obliczu Pana przyrzekniesz, że po żadne pigułki ani inne środki już nigdy nie sięgniesz. Przyrzeknij mi! – krzyczał na mnie. Na szczęście zapracowane kobiety pobiegły szybko do swoich domów i zostaliśmy sami w kościele, inaczej całe Promyki usłyszałyby o moich problemach.

– Nie, proszę księdza, nie chcę rozgrzeszenia, niczego nie przyrzeknę. Nie jestem hipokrytką. Przyszłam do księdza po pomoc, bo nie umiem sobie sama poradzić.

– Mów diablico, co ci leży na wątrobie.

– Nie chcę, przepraszam. Ksiądz się nie nadaje.

– Mów, od tego jestem. No powiedzże w końcu!

– Moje dziecko ma rok. Zostałam z Witkiem, ale to psychopata. Nie mam nawet komu o tym opowiedzieć. Moja mama nie żyje. Poza Olchowiczami nie mam żadnej rodziny. Dlatego przyszłam do księdza po radę, bo już się duszę. Tak wiele we mnie lęku, rozkoszy i miłości.

– Zła jesteś. Brzydzę się tobą. Rady nie dam. Rozgrzeszenia też nie dostaniesz. Chyba, że przyrzekniesz, że skończysz z antykoncepcją, bo to największy grzech.

– Czy ksiądz słyszał, co mu przed chwilą wyjawiłam? Po pomoc przychodzę, a ksiądz wciąż z tą antykoncepcją. Jakie to ma znaczenie? Zdradzam męża, mam malutkie dziecko. A tak naprawdę to nie wiem, kogo zdradzam – męża czy kochanka, który jeszcze przed Witkiem był moją miłością. To, co robię, to dopiero jest ciężki grzech. Tak, z tym się zgadzam. To jest poważny grzech, a nie jakaś tam antykoncepcja.

– Ten mężczyzna, ten twój kochanek – z nim też stosujesz antykoncepcję?

– Tak, oczywiście, że tak. Jakie to ma teraz znaczenie?

– Nie dostaniesz rozgrzeszenia. – Pokręcił głową.

– Wiem, wiem proszę księdza, mam śmiertelny grzech – stosuję antykoncepcję.

– A słyszałaś o metodzie termicznej? Znam małżeństwo, które z powodzeniem ją stosuje. Mogliby cię nauczyć. Przygotowują przyszłych małżonków do współżycia zgodnie z instrukcjami Pana.

– Zgodnie z instrukcjami Pana Boga? Pan Bóg dał nam, ludziom, instrukcje dotyczące naturalnych metod antykoncepcji? – odparłam ironicznie. Wstałam i odeszłam od konfesjonału, nie całując stuły. Zerknęłam tylko w oczy zatroskanej Czarnej Madonny spoglądającej z obrazu. Ona chyba wiedziała, że noszę w sercu lęk. Patrzyła na mnie ze smutkiem. Niestety nawet ona nie potrafiła mi pomóc. Nie miała jak, biedna…

ROZDZIAŁ 4SŁUPIA, WIOSNA 2005 ROKU

Pogrzeb był wytworny, jeżeli tylko wypada tak mówić o tej ceremonii. Nie byłoby mnie na nią stać, gdyby nie pieniądze, które podarowała mi babcia. Zasiłek z ZUS-u wystarczył tylko na podstawowe koszty, o nowy pomnik będę musiał zatroszczyć się już sam. Zostałem w Słupii jeszcze tydzień po śmierci babci. To był najgorszy tydzień w całym moim dorosłym życiu, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.

Miranda była na mnie trochę zła, więc nie przyjechała. Wciąż jeszcze mało się znaliśmy. Co prawda ja mogłem zostawić dla niej wszystko i gnać przez Polskę jak wariat, marząc o jej biodrach, a ona nie pofatygowała się nawet na pogrzeb jedynej bliskiej mi osoby. Jednak szybko wytłumaczyłem ją sam przed sobą, wypierając skutecznie uczucie zawodu i rozżalenia.

Babcia lubiła dobrą muzykę, więc opłaciłem najlepszego organistę w Słupii i skrzypaczkę, która miała zagrać w kościele. Ksiądz wygłosił ładne kazanie – mówił krótko i prostymi słowami, wspierając się trochę schematami. W jego słowach odnalazłem jednak coś, co mnie zaciekawiło i trochę zaniepokoiło.

– Byłem spowiednikiem Zofii od osiemdziesiątego czwartego roku. Pamiętam to dokładnie, ponieważ właśnie wtedy objąłem probostwo w Słupii, a ona tego samego lata przeprowadziła się razem z wnuczkiem do naszej parafii – ciągnął. Później opowiadał jeszcze o tym, że babcia była dobrą kobietą, zajęła się dzieckiem po śmierci syna, ale nie wspominał przy tym ani słowem o mojej mamie, co wydało mi się bardzo dziwne. Mówiąc o babci, wciąż podkreślał, że dla syna i wnuka zdolna była poświęcić wszystko.

Zawadzka siedziała obok mnie w kościele i potakiwała głową w reakcji na słowa księdza. Natomiast siostra babci, ciotka Leokadia, nazywana niekiedy przez nią Lońką, starsza od niej o kilka lat, była wściekła podczas pogrzebu. Ta kobieta nigdy mnie nie lubiła. Może dlatego, że jej wnuk Maksymilian był w moim wieku i nieustannie nas do siebie porównywała. Babcia broniła mnie zawsze jak lwica. W dzieciństwie bolały takie porównania – ciotka wprowadziła pomiędzy mnie a Maksa niezdrową dozę rywalizacji, a że mieszkała niedaleko, w bogatej willi, którą odziedziczyła wraz z mężem po teściach, na każdym kroku dawała odczuć mi i babci, że jesteśmy pospolitymi biedakami z mało reprezentacyjnej dzielnicy miasta. Babcia trzymała się twardo, broniąc mnie i własnych ideałów. Mówiła, że prawdziwa wartość człowieka zapisana jest w głowie i że ona kiedyś też była bogata. Nic z tego nie rozumiałem, bo gdy wchodziły obie na poważne tematy, zwykle udawały się same na spacer, z którego później babcia wracała podenerwowana. Wyraźnie się nie lubiły i chociaż były połączone więzami rodzinnymi, nie wyczuwało się między nimi prawdziwego siostrzanego przywiązania.

Dlatego i mnie jakoś specjalnie nie przeszkadzało, że nie mam rodzeństwa. Natomiast bardzo brakowało mi rodziców. Przez całe życie szukałem w sobie wspomnień z tych pierwszych trzech lat życia. Zostało mi tylko jedno jedyne zdjęcie z chrztu, na którym mama, wpatrzona we mnie, stała bokiem do fotografa. Znałem ją tylko z profilu. Był łagodny, wskazywał na dobry charakter. Wydaje mi się, że musiała być bardzo piękną kobietą. Jedną dłoń trzymała na mojej głowie. Palce miała smukłe, a nadgarstki drobne, szlachetne i blade, niemal jak u Mirandy. Ojciec był od niej starszy o dziesięć lat, wiem to od babci. O nim opowiadała mi chętnie. Mówiła, jaki był pracowity i dobry. W sumie to nawet nie wiem, czym się zajmował ani gdzie pracował. Wciąż powtarzała, że był zaradny, ale już o tym, jakie szkoły ukończył i z czego żył, nie dowiedziałem się nigdy. Kiedy tylko chciałem drążyć temat, babcia zaczynała coś kręcić i motać się, twierdząc, że nie chce o nim rozmawiać, bo chociaż od wypadku minęło tyle lat, to jej matczyne serce krwawi na nowo za każdym razem, gdy tylko wspomina syna. Od daty moich urodzin, czyli od dwunastego grudnia osiemdziesiątego roku, aż do lata osiemdziesiątego czwartego nie pamiętam praktycznie niczego poza Zbójem. Dla mnie życie zaczęło się właśnie wtedy w naszym mieszkaniu w Słupii. Czasami przypomina mi się jakiś mężczyzna. To był chyba ojciec, bo dziadek przecież już wtedy nie żył. Zmarł na nowotwór krtani trzy lata przed moimi narodzinami. Tylko ten mężczyzna, którego pamiętam, był wysoki, przystojny i czytał mi Zbója. Ten obraz wciąż staje mi przed oczami jak żywy. Druk na kartkach książki był powycierany od częstego dotykania, zupełnie jakby mężczyzna czytał mi bajkę bardzo często… Niewiele z tego wszystkiego rozumiem… Muszę odnaleźć tę bajkę – ona i zdjęcie z chrztu to moje całe wczesne dzieciństwo. Moja jedyna tożsamość.

***

– Jesteś jeszcze. Miałam nadzieję, że już wyjechałeś. Zofia wspominała, że wybierasz się do jakiejś panny. Widzę, że kochliwość odziedziczyłeś po swojej matce – rzekła z pogardą, wchodząc do mieszkania lekko chwiejnym krokiem. Znowu ją powykręcało. Odkąd pamiętam, zawsze uciekała w chorobę. Wiecznie miała rwę kulszową albo coś innego – z kręgosłupem, kolanami, nadgarstkami… Z całą swą wiedzą, jaką posiadała na temat reumatyzmu i budowy poszczególnych stawów, mogłaby z powodzeniem wykładać na medycynie.

– Tak, jestem. Wejdź ciociu. – Otworzyłem szerzej drzwi i wskazałem na krzesła stojące w kuchni. – Podaj mi płaszcz i rozgość się. Napijesz się czegoś? Kawy, herbaty, może nalewki dla ukojenia nerwów?

– Przestań, Marcin. Nie bierz mnie pod włos! Za stara jestem na takie numery. Doskonale wiesz, w jakim celu tutaj przyszłam. Bynajmniej nie na herbatkę. – Usiadła ciężko. – Za chwilę dojedzie Maks. Dawno się nie widzieliście. Maks wyjechał za granicę. Przerwał studia i wziął urlop dziekański, bo dostał w Irlandii świetną pracę. Jest głównym zastępcą, to znaczy nie zastępcą tylko prawą ręką prezesa, w jednej z bardzo poważanych firm. Przyjeżdża rzadko, bo obowiązki służbowe mu na to nie pozwalają. A ty? Co masz zamiar teraz ze sobą zrobić? Widziałam się ostatnio z dyrektorem tego twojego domu dziecka. Nawet chciałam mu szepnąć słówko w związku z twoim kończącym się stażem, ale doszły mnie słuchy, że wybitnie sobie tam nie radziłeś. Nie chciałam sobie niszczyć nieposzlakowanej opinii w towarzystwie protegowaniem cię. Sam rozumiesz, dziecko. Ja i wujek Mirek całe życie pracowaliśmy na nienaganną opinię w Słupii.

– Tak, babcia wspominała kiedyś, że wujek nie ma żadnego wykształcenia. To trochę wstyd, zważywszy na fakt, że twoi teściowe byli sławnymi w mieście prawnikami. Na prestiż społeczny trzeba sobie zapracować. Ty robiłaś to głównie biciem piany i fałszywym promowaniem męża, dzieci i wnuków. Gdyby nie spadek po teściach nie mielibyście kompletnie niczego. Sami nie umieliście się dorobić. – W końcu mogłem powiedzieć tej kobiecie, co o niej myślę. Wcześniej nie chciałem ranić babci, bo to była jej jedyna żyjąca rodzina.

– Och, sierotko! Teraz, po śmierci Zofii, odwaga cię naszła? Bezczelny jak jego matka dziwka.

– Co powiedziałaś? Kto? Jak śmiesz mówić tak o mojej mamie?! Babcia nigdy się tak o niej nie wyrażała. – Podniosłem się z krzesła i podszedłem do ciotki. Atmosfera zrobiła się nie do wytrzymania. Awantura wisiała w powietrzu.

– Urodę też masz po niej. Dziewczyny waliły tu drzwiami i oknami – wysoki, przystojny szatyn. Ona też była ładna i smukła. Jesteście do siebie podobni. Ty jednak wolałeś te swoje książki. Zofia była dla ciebie głupio tolerancyjna. Zawsze jej powtarzałam, że bez ojca i matki nie wychowa cię na ludzi. I proszę, ledwo zamknęła oczy, a ty już, szczeniaku, pyskujesz do mnie. Mój Maksymilian nigdy by się tak nie zachował!

– Cześć Marcin. – Do mieszkania wszedł Maks. To co? Ustaliliście już, za ile wystawiamy mieszkanie ciotki? Marcin, zajmiesz się tym, czy dajemy sprawę do załatwienia specjalistom? Możemy to zlecić pośrednikowi? – Podał mi wizytówkę jakiejś agencji nieruchomości LGM, z widocznym czarnym logo na błyszczącym papierze. Dłonie miał zniszczone, kłąb mocno umięśniony, a paznokcie poobgryzane. Dookoła nich wisiały niechlujnie skórki. Pomyślałem, że albo ma niedobory witamin, albo pracuje fizycznie. Nie wyglądał mi na osobę siedzącą w biurze. Naczynka na twarzy popękane, a i postawa nieco przygarbiona. Inny jego obraz zapamiętałem. Ciotka to największa hipokrytka, jaką można sobie wyobrazić. Kiedy świętowałem ukończenie studiów z samymi piątkami na dyplomie, śmiała się ze mnie, że to nie są prawdziwe studia, tylko jakaś igraszka dla bab albo dla psychopatów. Jej Maksymilian miał być inżynierem.

– Cześć Maks – przywitałem się z nim. – Nie było cię na pogrzebie babci. Zatrzymały cię obowiązki w pracy? – Ciotka spojrzała na mnie, jakby chciała mnie zabić wzrokiem. Jej cienkie wargi zacisnęły się jeszcze mocniej, co nadało jej starej i pomarszczonej twarzy wyglądu suszonego owocu – od wieków nie karmionego ani jednym promieniem słońca. Żyła tylko dla pozorów, w które nikt już nie wierzył.

– Co? Nieee… Na budowie przestój, leje od trzech tygodni. Pogoda w Irlandii jest nieobliczalna, a w tym roku to już szczególnie. Wiesz, ja na wykończeniówce słabo się znam. Jak tak leje, to nie mogę wisieć na rusztowaniu i kłaść tynki zewnętrzne, dlatego przyjechałem do Polski. Trochę się jednak znam na nieruchomościach i na budowlance. Razem szybciej sprzedamy to mieszkanie. Widzę, że przeszło solidny lifting. Nowa armatura, drewniane podłogi. A pamiętam, jak cały czas powtarzałaś, babciu, że ciotka biedna jak mysz kościelna. A tu popatrz: podłogi i okna w lepszym stanie niż w twojej willi. Wy z dziadkiem tylko dbacie o to, co na zewnątrz, bo ludzie patrzą. Zobacz, a ciotka, jak się okazuje, była prawdziwą damą i zmarła jako prawdziwa dama. U nas na budowie mówią, że damę poznasz po trzech rzeczach: po czystej ściereczce w kuchni, po czystym ręczniku w łazience i po czystej szczotce do WC. I coś w tym jest, bo jak robię po ludziach na rusztowaniach, to wchodzę czasami do środka za potrzebą i zwracam uwagę na te elementy. Mój irlandzki szef ma rację – ta zasada się sprawdza. U ciotki Zofii zawsze był niemal perfekcyjny porządek, chociaż podobno pochodziła ze wsi.

– No, właśnie. Babcia mówiła, że urodziła się w Słupii, a ksiądz na kazaniu wspomniał, że przyjechała tutaj razem ze mną w osiemdziesiątym czwartym roku. O co w tym chodzi? – zagaiłem ciotkę Leokadię. Mój kuzyn trochę oczyścił atmosferę, jaka zapanowała między nami przed jego przyjściem, ale i tak ciotka miała taki wyraz twarzy, jakby chciała go zabić za to, że wyszło na jaw, czym tak naprawdę Maks zajmuje się w Irlandii. Zadziwiające, jak można kłamać. Lonia już sama chyba nawet nie wie, co jest prawdą, a co fikcją.

– Co ty wymyślasz? Wiesz, ilu taki ksiądz ma parafian?

– Nie wiem, nie zastanawiałem się nad tym.

– A z kilkanaście tysięcy będzie w waszej parafii, a jeszcze trzy pozostałe w Słupii to kolejne kilka tysięcy mieszkańców. Coś mu się pomyliło. My z babcią od zawsze tu mieszkałyśmy – podkreśliła pewnym głosem. Dobrze, ustalmy szczegóły, jak wystawiamy to mieszkanie na sprzedaż i za ile. Myślałeś już nad tym?

– Nie, nie miałem głowy, żeby się tym zająć. Organizacja pogrzebu i wizyta w zakładzie kamieniarskim pochłonęła mnie bez reszty.

– Przecież Zosia wybudowała grobowiec, jak Witek zmarł. Tam przygotowała sobie miejsce na trumnę. Pomnik jest po ojcu. Nie wystarczy taki? Tablicę tylko zmień, szkoda pieniędzy. Zastawi się kwiatami i jeszcze przetrzyma z dziesięć, dwadzieścia lat. Nie bądź taki rozrzutny. Ja się ze swojej części nie dołożę.

– Tak postanowiłem. Umówiłem się już z kamieniarzem. Jutro z rana się do niego wybieram. Proszę, abyś zabrała część rzeczy po babci. To, czego nie będziesz potrzebowała, oddam sąsiadce. Były z babcią najlepszymi przyjaciółkami, jak zapewne wiesz, ciociu.

– Nawet teraz mi to wypominasz?

– Co takiego niby?

– To, że się należycie nie dogadywałyśmy z Zofią, jak na siostry przystało.

– Bardziej stwierdzam fakt, niż próbuję ci coś udowodnić.

– Nie chcę niczego po siostrze, może za wyjątkiem złotego łańcuszka z medalikiem z Matką Boską Częstochowską. Czego ja tam mogę po niej chcieć! U mnie szafy pełne ubrań, futer i kożuchów.

– Widzisz, a u babci szafy pełne książek. Tego mnie nauczyła. Tę wartość wniosłem dzięki niej w dorosłe życie. Jesteś pewna, że nie chcesz sobie wszystkiego spokojnie przejrzeć? Zostaję w domu do niedzieli, jeszcze przez trzy dni, później wyjeżdżam daleko w Polskę, do dziewczyny. Czy mogę was prosić o to, abyście doglądali pomnika? Ja go zamówię i wpłacę zaliczkę, lepiej jednak, żeby ktoś przypilnował sprawy, jak będą go montować. Resztę należności zapłacę przelewem. Nie wiem, kiedy znowu tu przyjadę.

– Dobrze, dopilnujemy tego, bądź spokojny, ale tak jak już mówiłam, skoro masz taki gest, to sam opłać tę fanaberię. Nas w to nie mieszaj. A teraz wróćmy do sedna sprawy. Jak chcesz wystawić na sprzedaż mieszkanie? Chyba, że wolisz nas spłacić. Maksiu orientował się już, ile ta nieruchomość jest warta. Lokalizacja mało ciekawa, ale nie ma co ukrywać, oboje dbaliście o mieszkanie. Jest czyściutkie i odnowione. Sąsiedzi spokojni, blisko do sklepu, kościoła i parku. Idealne miejsce dla samotnej osoby. Dla rodziny za małe i do szkoły daleko, więc raczej nikt, kto ma dzieci się nie skusi.

– Dziękuję za pomoc, ale zajmę się tym dopiero za miesiąc lub dwa, jak przyjadę odwiedzić grób babci i moich rodziców. Myślę, że elegancki będzie czarny Szwed, to kamień bardzo trwały i wytrzymały, co sądzicie?

– A ten dalej o tym pomniku! Kamień wybierz, jaki sobie chcesz, już ci mówiłam. Są teraz istotniejsze sprawy. Jeżeli nie masz czasu ani ochoty, bo ci panna stygnie gdzieś w Polsce, to napisz nam pełnomocnictwo, a my się wszystkim zajmiemy. Później podzielimy się pieniędzmi po połowie. To chyba uczciwe rozwiązanie. Mnie jako siostrze zmarłej Zofii też coś się chyba należy.

– Ciociu, wybacz, ale kojarzenie faktów u mnie jakby dziś wolniejsze… Po śmierci babci musiałem zażyć tabletki na uspokojenie, choć nie jestem ich zwolennikiem. Jestem przez to trochę ospały i wolniej myślę. Muszę przyznać, że dopiero teraz dotarło do mnie, czemu zawdzięczam twoją obecność i dlaczego tak się upierasz przy sprzedaży nieruchomości.

– To oczywiste. Babcia potrafi zadbać o interesy swojej rodziny – wtrącił Maks.

– Przecież ja też jestem waszą rodziną. O mnie to już nie myślicie? Zostałem całkowicie sam. Wy żyjecie ze spadku po twoich dziadkach, opływacie w dobra – zwróciłem się do kuzyna.

– Pokończyło nam się, kuzynie. Prestiż zobowiązuje… Widzisz, że robię w Irlandii na budowie.

– Zamknij się już Maks i nie waż się powtarzać tego przy moich przyjaciółkach. Ty, Marcin, też bądź dyskretny. To są nasze sprawy.

– Muszę was rozczarować – babcia przepisała mieszkanie na mnie. Jestem spadkobiercą w pierwszej linii. Należy mi się, bo mój ojciec nie żyje. Babcia zadbała o mnie przed śmiercią. – Wstałem i wyjąłem z kredensu teczkę z testamentem. Ciotka oniemiała i w jednej chwili zbladła. – Nalać ci wody? – spytałem.

– Nie!!! Trzymajcie mnie, bo zaraz pęknę!!! Jak ona mogła to zrobić?! Jakim prawem? To ja jestem jej siostrą, a ty jedynie lokatorem, synem ojca mordercy i tej wywłoki, twojej matki. Jakim prawem Zofia to zrobiła?!

– Babciu, możemy jeszcze dochodzić swoich praw w sądzie – odezwał się Maks.

– Nawet jeśli coś wywalczymy, to co mi po jakimś procencie z tego mieszkania. Niech ten kundel mieszany bez tożsamości się nacieszy. Przeklinam cię, ty bękarcie, co ojca ani matki nie znasz. Odbije ci się ten majątek czkawką szybciej, niż myślisz!!! – krzyczała coraz głośniej, a mi na zmianę raz kręciło się w głowie, raz robiło się duszno. Podszedłem do okna i otworzyłem je na oścież, żeby zaczerpnąć tchu. Ciotka zmieniała kolory – najpierw była blada, po chwili znów czerwona. Szczerze zacząłem się o nią bać. Podszedłem do niej i spojrzałem w te jej nieszczęśliwe od wszystkich kłamstw i stwarzania pozorów oczy, stare, a tak jeszcze waleczne.

– Co powiedziałaś? Dlaczego obrażasz moich rodziców? Przecież oni spoczywają w jednym grobie z twoją siostrą. Tyle mówisz o Bogu… Odkąd pamiętam, przywołujesz go na każdym kroku. Podobno co niedzielę suniesz dumnie do komunii, a teraz wykrzykujesz takie straszne rzeczy o moich tragicznie zmarłych rodzicach. Ciociu, przecież my jesteśmy rodziną! Ja poza wami nie mam już nikogo na tym świecie, też jest mi ciężko. – Jeszcze przez chwilę liczyłem na możliwość porozumienia się z nimi, jednak na próżno. Ciotka zakleszczyła się w sobie, nie było do niej dojścia. Pewnie już taka umrze. Pewnie nigdy nie pozbędzie się hipokryzji.

– Oddaj mi mieszkanie po babce. To jedyna możliwość, żeby utrzymać z nami poprawne relacje. Ja nie będę biegać po sądach w sprawie zachowku. Co by ludzie powiedzieli! Jeżeli zależy ci na rodzinie, przystaniesz na ten układ. Podzielimy się po połowie. To uczciwe rozwiązanie.