Strona główna » Kryminał » Dom tajemnic

Dom tajemnic

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 9788381771801

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Dom tajemnic

Dwójka przyjaciół, Dominika i Mariusz, dostaje zaproszenie do wzięcia udziału w reality-show. Wraz z dziesiątką innych gwiazd trafia do naszpikowanego pułapkami domu-labiryntu. Zadaniem uczestników programu jest rozwiązywanie kolejnych zagadek kryminalnych, które doprowadzą ich do znalezienia ukrytego w domu skarbu. Kiedy jednak wydarza się morderstwo, a celebryci tracą łączność ze światem zewnętrznym, ważniejsze od wygranej stanie się ocalenie życia. Tym bardziej, że morderca nie zamierza poprzestać na jednej ofierze…

Dom tajemnic to dwunasta książka w dorobku autora zwanego Księciem Komedii Kryminalnej, znanego z łączenia klasycznej fabuły kryminalnej z dużą dawką czarnego humoru.

Polecane książki

DZIEŃ PO DNIU STAJE SIĘ KIMŚ INNYM KIMŚ, KTO JUŻ NIE JEST CZŁOWIEKIEM Niezwykła opowieść o sztuce samodoskonalenia. Pozornie zwyczajna dziewczyna, Alicja, wie, że nie jest człowiekiem. Jest ostatnią żyjącą na świecie wiedźmą. Wie też, że jej przeznaczeniem jest umrzeć za kogoś, kogo nigdy nie spot...
Tajemnicza rodzina Kovvalskich od setek lat ścigana jest po świecie przez nieustępliwych wrogów. Gdy Kovvalscy osiedlają się w małym miasteczku nieopodal Wrocławia, zaczynają dziać się dziwne rzeczy: pościgi, nocne najścia... Paranormalne zdolności Kovvalskich oraz mrocznej istoty zwanej Gerardem po...
To pierwsza biografia polskiego kabaretu. Jest to historia śmiechu, żartu i ironii, przedstawiona jak opowieść podsłuchana w jednej z zadymionych i ciasnych kawiarni. Rozpoczyna się od ciastek o dźwięcznych imionach Carmen i Flirt, „kompleksu skorupki” i pewnego balonika. Dalej jest tylko ciekawiej,...
Słowo „szkoła” kojarzy się nam zwykle z budynkiem, w którym są klasy, a w nich uczniowie zasiadający w ławkach i nauczyciel stojący przy tablicy. A przecież wielu z nas jest uczniami jeszcze innej szkoły, która nie mieści się w murach budynku szkolnego, nie ma w niej klas ani tablic, stolików ani kr...
Hamburger o działaniu przeciwzapalnym? Sok z buraka zamiast viagry? To możliwe. Zawartość talerza wpływa zarówno na ciało, jak i na umysł. Może poprawić humor i wyostrzyć zmysły, leczyć stany lękowe i depresję, a nawet przeciwdziałać wielu groźnym chorobom i opóźniać procesy starzenia. A wszystko z...
„TA WYSPA CAŁA JEST BLUŹNIERSTWEM.JEŚLI STWORZYŁ JĄ JAKIŚ BÓG, TO STRACH SIĘ DO NIEGO MODLIĆ…” Był starszy od Józefa o 13 miesięcy. Rywalizowali o te same dziewczyny i zaplątali się w ten sam spisek na życie cara. Lecz to 21-letni Bronisław został skazany na karę śmi...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Alek Rogoziński

SŁOWEM WSTĘPU…

Uroczyście oświadczam, że wszystkie postaci, które występują w niniejszej książce, są wytworem mojej wyobraźni. No, może poza Tomkiem
Ciachorowskim, który kiedyś, przy okazji mojej pierwszej powieści,
zgodził się zostać jednym z jej bohaterów. Ponieważ dzisiaj żaden z nas
już nie pamięta, czy była to zgoda jednorazowa, czy wielokrotnego
użytku, wykorzystałem ją teraz niecnie bodajże dziesiąty raz.

Nieprawdziwe są też wszystkie zdarzenia opisywane w książce. Za to, żeby
nie było, że coś po cichu ściągnąłem, od razu wyjaśniam, że za
natchnienie do napisania „Domu tajemnic” posłużyła mi jedna z zagadek
kryminalnych, które od lat namiętnie staram się rozwiązywać w magazynie
„Detektyw”. Przeniosłem ją na karty powieści właściwie bez większych
zmian jako wyraz mojego hołdu dla fantazji ich autorów. Cała jednak
reszta zdarzeń narodziła się tylko w mojej głowie.

Swoją drogą – bardzo chętnie obejrzałbym w telewizji taki program jak
ten, w którym znaleźli się moi bohaterowie. Tylko musiałbym przez cały
czas trzymać kciuki, żeby zakończyło się to lepiej niż w powieści.

No dobrze, to tyle tytułem wstępu, a teraz zapraszam na show! Życzę
dobrego odbioru bez żadnych zakłóceń na łączach…

Alek

POSTACI

Mariusz „Mario” Kosek – szef agencji eventowej „360 stopni”, który
zgodził się wystąpić w reality show tylko dlatego, aby uratować swoją
firmę przed bankructwem, i nie przypuszczał nawet, jak wyśmienicie mu
się to zadanie powiedzie.

Dominika „Miśka” Szustek – wspólniczka i prawa ręka Mario, szalenie
zadowolona z faktu, że jej przyjaciel zostanie gwiazdą telewizji, dopóki
ku swojej zgrozie nie dowiedziała się, że sama też ma się produkować
artystycznie przed kamerami.

Iwona „Iwka” Kejcik – asystentka Mario i Miśki, podejrzewana przez
swoich pracodawców o brak piątej klepki, trzeciej i czwartej zresztą
też.

Stefania Szustek – mama Miśki, na pozór spokojna gospodyni domowa, w chwilach kryzysu gotowa na każde szaleństwo, aby tylko jej bliskim włos
z głowy nie spadł.

Klaudia Hutniak – diwa polskiej piosenki, chytrze dumająca, że
występ w reality show zapewni jej większy rozgłos niż nagranie kolejnej
płyty.

Adel Misiowski – jedyny polski projektant, nienawiewający na widok
Klaudii tam, gdzie pieprz rośnie, i z tego powodu uważany przez nią za
wielkiego przyjaciela; zabrany do programu, aby usługiwał diwie,
nadskakiwał jej, tudzież nosił za nią wszystkie jej klamoty, z puderniczką na czele.

Bartek Jarecki – dobrze zapowiadający się i jeszcze lepiej
prezentujący aktor.

Zdzisława Mazurek – emerytowana primabalerina, jedna z tych
niewinnie wyglądających starszych pań, które są w stanie góry przenosić.

Adam Sroka – nieco zapomniany gwiazdor piłki nożnej, sam też
cierpiący na lekką amnezję.

Ofelia Marciniak – medalistka olimpijska w rzucie młotem, kobieta o posturze niedźwiedzia i dla kontrastu sercu gołębicy.

Pamela Sas – modelka i działaczka ekologiczna, robiąca zawrotną
karierę w Stanach i próbująca zyskać sławę i w ojczyźnie.

Michał Mesner – restaurator i autor książek kulinarnych, marzący o tym, aby upiec sobie na telewizyjnym ruszcie kilka smakowitych pieczeni.

Marta Grotnik – córka dyrektora Tele-Polu, zarazem pogodynka w tej
stacji, marząca o tym, że kiedyś będzie popularniejsza od Oprah Winfrey.

Arkadiusz Chmurny – pisarz thrillerów, zakochany bez pamięci tak w sobie, jak i swojej twórczości.

Karol Pastusiak, Marcin Goc i Marek Nogulski – pomysłodawcy i producenci reality show, starający się stworzyć najlepsze telewizyjne
widowisko wszech czasów.

Marianna Popiel – scenarzystka „Domu tajemnic”.

Jerzy Woźnik, Gracjan Nowek – kamerzyści, którym wydawało się, że
praca przy „Domu tajemnic” będzie kolejną nudną fuchą.

Jan Grotnik – dyrektor Tele-Polu, ceniący sobie pieniądze o wiele
bardziej niż swoich najbliższych.

Bożena Grotnik – żona Jana, która dzięki „Domowi tajemnic” ujrzała
prawdziwe oblicze swojego małżonka.

Krzysztof Darski – komisarz, którego kolejna sprawa z celebrytami w roli głównej zmusiła do ponurych rozmyślań, jak straszliwe grzechy
popełnił w poprzednim życiu, że w obecnym ma aż tak bardzo przechlapane.

Łukasz Kowalczyk – aspirant, będący nie tylko kumplem, ale i prawą
ręką Darskiego.

Plus kilka postaci drugo- i trzecioplanowych, które nie mają aż tak
dużego wpływu na akcję, niekoniecznie więc muszą się znaleźć w tym
spisie.

PROLOG

– Wszystko już było!

Niska, korpulentna, wyraźnie zmęczona kobieta popatrzyła z rozpaczą na
trzech siedzących po drugiej stronie stołu młodych mężczyzn.

– Niemożliwe – mruknął jeden z nich, nieco łysiejący, za to brodaty
blondyn. – Niech pani pomyśli!

Kobieta wydała z siebie przeciągłe westchnienie, po czym ponownie
spojrzała na rozłożone przed nią na stole kartki.

– Co innego niby od tygodnia robię?! – jęknęła z rezygnacją. – Sami
zobaczcie! Gwiazdy już śpiewały, tańczyły, łamały sobie nogi, jeżdżąc na
lodzie, fikały koziołki-matołki w cyrku, skakały do wody z upiornych
wysokości, i to kręcąc śruby lub inne piruety, uprawiały sporty
ekstremalne, i to nawet w dwóch programach, „Agent” i „Fort Boyard”,
grały w kalambury, przebierały się za inne gwiazdy, powtarzały
choreografie ze znanych teledysków, umawiały się na randki w ciemno,
gotowały… Naprawdę nie umiem wymyślić czegoś, czego jeszcze nie
robiły!

– Nie ścigały się samochodami! – wyrwało się drugiemu z mężczyzn,
prezentującemu się tak, jakby wycięto go z męskiej edycji magazynu
„Vogue”, ożywiono i przeniesiono wprost do sali konferencyjnej w siedzibie stacji Tele-Pol, w której odbywało się to spotkanie.

Trzy pary oczu zerknęły na niego z ciekawością.

– Wziąwszy pod uwagę, jak większość z nich jeździ, to dopiero byłaby
masakra – mruknął ostatni z panów, szczupły, rudowłosy mężczyzna o mocno
podkrążonych oczach i mimo młodego wieku pooranej zmarszczkami twarzy. –
Uwierzcie mi, wiem, co mówię. Ostatnio nagrywaliśmy recital Marty Raj i gdy już skończyliśmy, wyrwało mi się, że muszę migiem dostać się na
Centralny, bo inaczej ucieknie mi pociąg do Zakopca. Marta
zaproponowała, że mnie podwiezie. Po drodze w ciągu kilkunastu minut
złamała chyba ze sto przepisów i o mało co nie przejechała na pasach
jakiejś moherowej staruszki z wózkiem. Jak strzeliła w ten wózek, to aż
się mu kółko urwało! Do tego nie zauważyła, że jedzie za nami radiowóz.
Policjant, który nas zatrzymał, powiedział, że gdyby miał wymienić
wszystkie jej wykroczenia, to trwałoby to dłużej niż seans „Władcy
Pierścieni” w wersji rozszerzonej. I że w sumie powinien był nas
haltować wcześniej, ale zżerała go ciekawość, co jeszcze oryginalnego
Marcie uda się wymyślić. Złamał się dopiero wtedy, gdy już przy samym
dworcu usiłowała wbić się w wejście do przejścia podziemnego, bo jej się
wydawało, że to wjazd na podziemny parking, którego zresztą w ogóle tam
nie ma. Marta wyjaśniła mu radośnie, że wieczorową porą ma ataki kurzej
ślepoty, więc nic nie widzi i jeździ na pamięć, ale akurat Śródmieścia
nie zna zbyt dobrze. Potem usiłowała go przekupić swoją płytą, na której
śpiewa pieśni maryjne w stylu disco.

– I co? – zaciekawił się przystojny. – Przekupiła?

– Niezupełnie. Dostała zakaz prowadzenia pojazdów przez trzy miesiące,
cztery mandaty na łączną kwotę półtora tysiąca oraz dwadzieścia punktów
karnych. W sumie nic dziwnego. Cud, że od razu nie odebrano jej prawa
jazdy na amen. Miałem wrażenie, że jedyne wykroczenie, którego nie
popełniła tego wieczoru, to przewożenie dziecka w pojeździe poza
fotelikiem ochronnym. I że jakby się nie wyrwała z tą płytą, to wyszłaby
na tym lepiej, bo widać było, że policjant na widok okładki, na której
Marta jest wystylizowana na Maryję, trzymającą w rękach dyskotekową
kulę, przez chwilę zastanowił się, czy nie ukarać ją jeszcze za obrazę
uczuć religijnych, tym bardziej że to teraz na czasie. Tak czy siak,
darujmy sobie raczej wyścigi gwiazd, bo z moich obserwacji wynika, że
większość jeździ tak jak Marta. Zanim dojdziemy do trzeciego odcinka,
będziemy mieli jedną połowę obsady w szpitalu, a drugą na cmentarzu.

– Poza tym to też już było… – wtrąciła kobieta, przenosząc wzrok na
swoje kartki. – Co prawda wtedy gwiazdy jeździły na gokartach, ale
jednak. Poza tym przypominam, że mamy wymyślić show, który będzie trwał
dwa miesiące. Jak chcesz niby rozpisać wyścigi na taki czas? Już po
drugim odcinku oglądalność spadnie do zera.

Przez chwilę panowała cisza. Cztery osoby intensywnie rozmyślały nad
tym, jaki pomysł przedstawić swojemu szefowi, który kilka dni temu,
machając im przed nosem wydrukami z wynikami oglądalności stacji,
obarczył je zadaniem wymyślenia czegoś „spektakularnego, ale taniego”,
co przyciągnie przed telewizory większe audytorium niż takie, które
„można pomieścić w jednym wagonie tramwaju”.

– Oglądałem ostatnio taki stary thriller – przerwał ciszę przystojny. –
„Cube”. I tak sobie myślę…

– Chcesz, żebyśmy mordowali gwiazdy na wizji? – przerwał mu ze zgrozą w głosie łysiejący. – Bardzo nowatorskie. Ciekawe tylko, gdzie znajdziesz
potencjalnych samobójców, którzy zgodzą się wziąć w tym udział. Poza
Kortezem, bo on śpiewa, jakby i tak chciał się powiesić…

– Głupiś! – Przystojny popatrzył na niego z politowaniem. – Nie
mordowały, tylko rozwiązywały zagadki kryminalne, wydostawały się z zastawionych na nie pułapek, prowadziły śledztwo…

– Coś w stylu escape roomu? – zaciekawił się rudy. – To nawet mogłoby
być ciekawe…

– Co niby miałoby być głównym celem? – Kobieta nie wyglądała na
przekonaną. – Ucieczka z takiego miejsca? I w ogóle, gdzie to ma się
toczyć? W jakimś pokoju? Też do bani! Jak niby zrobimy wciągający i fascynujący program, mając do dyspozycji kilkoro celebrytów siedzących w jednej kanciapie? Nuda!

Przystojny wyglądał tak, jakby go zaraz miała trafić apopleksja.

– Dacie mi dokończyć?! – zapytał z furią w głosie. – Pamiętacie, jak
kręciliśmy tę ostatnią serię kryminalną? Tę na podstawie opowiadań z „Zabójczego pocisku”?

Rzut oka na towarzyszące mu osoby upewnił go, że nikt nie wie, do czego
zmierza.

– No tak… – westchnął. – Zapomniałem, że robiłem to z inną ekipą, a w naszej firmie określenie „obieg informacji” jest pojęciem czysto
teoretycznym. Kręciliśmy zdjęcia kilka miesięcy temu, jakoś tak wczesną
jesienią. Spora część z nich powstała na Podlasiu, prawie przy granicy,
w ogromnym starym domu na kompletnym odludziu, pośrodku lasu. Śmialiśmy
się, że nie trzeba tam nawet przygotowywać specjalnej scenografii, bo i tak miejsce prezentuje się jak wyjęte z horroru. Podrychtowaliśmy tylko
trochę wnętrze. Na wyrost, bo dom sam z siebie wyglądał jak dzieło
psychopaty. Ogromny ciemny strych, pełen mrocznych zakamarków, dziwaczne
połączenia między pokojami, ukryte schody, kilka komórek, ni to
spiżarni, ni to pomieszczeń gospodarczych, kilka pokoi bez okien, kilka
z kratami, do tego piwnica, a właściwie cały labirynt podziemnych sal, z dziwacznymi okuciami i łańcuchami w ścianach. Ukoronowaniem wszystkiego
był ukryty tunel, do którego wchodziło się przez dziurę w podłodze w najciemniejszym kącie piwnicy, a wychodziło kilka kilometrów dalej
pośrodku lasu. Ludzie z okolicznych wiosek plotkowali, że ten dom na
początku wieku zbudował jakiś zwyrodniały były żołnierz, pułkownik czy
generał, którego po pierwszej wojnie światowej wydalili ze służby po
tym, gdy wyszło na jaw, że torturował jeńców. I to nie z konieczności,
ale dla czystej przyjemności. Podobno ów żołnierz zwabiał do tego domu
bezdomnych, jakieś męty i wyrzutki społeczne, żeby potem ich torturować
i przeprowadzać na nich eksperymenty medyczne. Nie wiadomo, ile w tym
prawdy, ale faktem jest, że okoliczni mieszkańcy od zawsze nazywali ten
obiekt „Domem zła”. Nie za bardzo chce mi się wierzyć w te wszystkie
opowieści. Myślę, że takie miejsca działają na ludzką wyobraźnię i sprzyjają powstaniu podobnych mitów. My w każdym razie wynajęliśmy go od
uroczej starszej pani, która z pewnością muchy w życiu nie
skrzywdziła…

– Yhm, całkiem jak Melissa Ann Shepard – mruknął łysiejący.

– Kto? – zdziwił się przystojny.

– Seryjna morderczyni – wyjaśnił łysiejący, który nie tak dawno
przeczytał artykuł o wyczynach dziarskiej osiemdziesięcioletniej
Kanadyjki i ciągle był pod ich wrażeniem. – Też na pozór milutka i niewinnie wyglądająca starsza pani zwana „Czarną Wdową Internetu”. Nikt
do końca nie wie, ilu facetów próbowała zabić. Chyba tylko jej pierwszy
mąż uszedł z życiem, bo w porę się zorientował, że z jego ślubną coś
jest nie halo i się z nią rozwiódł. Ale już drugiego męża najpierw
próbowała otruć, a gdy jej się nie udało, to go przejechała samochodem.
Dla pewności dwa razy. Uniewinniono ją, bo twierdziła, że był
psychopatą, gwałcił ją i bił, w związku z czym jej czyn należy
sklasyfikować jako samoobronę, a sąd jej uwierzył. Nie wiadomo, co
zrobiła z trzecim mężem, bo kilkanaście miesięcy po ślubie i parę
tygodni po tym, jak przepisał na nią spory majątek, pewnego dnia po
prostu się nie obudził. Teoretycznie zmarł śmiercią naturalną. Za to
czwartego faszerowała środkami nasennymi tak długo, że też o mało co nie
zszedł. Odratowali go w ostatniej chwili. Po drodze próbowała zabić
jeszcze kilku poznanych w sieci przelotnych kochanków. Chyba tylko po
to, żeby nie wyjść z wprawy, bo z ich śmierci nie miała żadnych
wymiernych korzyści. Najlepsze, że wszyscy dziennikarze, którzy z nią
rozmawiali, twierdzili, że to inteligentna, czarująca starsza pani, taka
typowa kochana babcia, która smaży ciasteczka dla wnusiów, robi powidła
i częstuje kompocikiem domowej roboty.

– Dzięki za taką babcię… – mruknął rudy. – Mam nadzieję, że ją w końcu
przymknęli?

– Nie. – Łysiejący pokręcił głową i lekko się uśmiechnął. – To znaczy
tak, ale potem wypuścili. Stwierdzili, że nie opłaca im się trzymać w ciupie osiemdziesięciolatki, więc wydali jej tylko dożywotni zakaz
korzystania z Internetu i dowalili dozór policyjny. Moja żona, gdy
czytała ten artykuł, też nie mogła w to uwierzyć, a potem miała bardzo
dziwną minę przez resztę wieczoru, aż się przestraszyłem się, że lektura
zainspirowała ją do podobnych czynów, i na wszelki wypadek najpierw
dałem kolację do spróbowania naszemu psu. Potem jednak doszedłem do
wniosku, że Czarna Wdowa Internetu mordowała dla zarobku, a w moim
przypadku ten motyw zdecydowanie nie wchodzi w rachubę. Sami wiecie, ile
nam płacą…

– No tak… – Przystojny z trudem wrócił do tematu. – Więc chodzi mi po
głowie, żeby wykorzystać ten dom. Odpowiednio go podrasować,
porozstawiać tam pułapki, jakieś zapadnie, spadające kraty, fotokomórki,
a poza tym porozmieszczać kamery i zrobić coś à la „Big Brother”, tyle
że w wersji detektywistycznej i z celebrytami.

– Dostaniemy na to zgodę? – zapytała z powątpiewaniem w głosie kobieta.
– Ta domniemana psychopatka nie będzie miała nic przeciwko temu, że
przebudujemy jej pół chałupy?

– Z tego, co pamiętam, to stwierdziła, że możemy tam robić, co nam się
żywnie podoba – powiedział przystojny – a jeśli dobrze zapłacimy, to
nawet zrównać tę ruderę z ziemią. Ale nie będziemy musieli. Zapewniam
was, że ten dom to ideał na tego typu program!

– No to na co czekamy?! – zapalił się nagle rudy. – Pani Marianno, niech
się pani w te pędy zabiera za scenariusz!

Kobieta popatrzyła na niego z oburzeniem.

– Za jaki scenariusz?! – fuknęła gniewnie. – Czy pan oszalał?! Nawet
tego całego „Cube’a” nie oglądałam i nie wiem, o co tam chodzi. I w ogóle nie podoba mi się ten pomysł! Nie znoszę thrillerów i horrorów.
Nie napiszę czegoś takiego! Nie czuję klimatu!

– Ale czuje pani konieczność zapłacenia bankowi kolejnej raty kredytu,
prawda? – łysiejący spytał tonem, w którym słychać było groźbę. – Niech
mi pani łaskawie przypomni, ile kosztował panią zakup apartamentu w Cosmopolitanie?

– Nie pana sprawa – mruknęła kobieta, tracąc jednak trochę animuszu. –
Ostatecznie mogę to potraktować jako wyzwanie. Przy założeniu, że jeśli
mu nie podołam, to nikt nie będzie miał do mnie pretensji.

– Jestem pewny, że osoba z tak ogromnym i długim – to ostatnie słowo
łysiejący wypowiedział ze szczególnym naciskiem – doświadczeniem na
pewno sobie śpiewająco z tym poradzi. Za trzy, góra cztery dni chciałbym
dostać od pani wstępne założenia programu i szkic scenariusza. A ja
postaram się sprzedać to tak, żeby szef i cała góra się tym zachwycili.
Potem pozostanie nam tylko znalezienie celebrytów, którzy zgodzą się
wziąć w tym udział. Ale z tym chyba nie będzie problemu. Teraz każdy
pcha się do telewizji. Nawet największe gwiazdy. Wszystko jest tylko
kwestią honorarium…

– Czyli bierzemy się za to? – ucieszył się przystojny. – Znakomicie!
Czuję już zapach świeżych banknotów z premii, którą dostanę za ten
pomysł.

– Na twoim miejscu raczej bym się tak nie rozpędzał – ostudził jego
entuzjazm łysiejący. – Zdaje się, że jakoś tak w ubiegłym miesiącu umarł
ze starości ostatni człowiek, który pamiętał, gdy komuś tu przyznano
premię. A i to było w czasach jego młodości…

– To co? – Rudy wstał z krzesła. – Kończymy na dziś? Czekają na mnie
kumple. Gramy dzisiaj w kręgle, a potem idziemy podbijać kluby!

– Czyli siedzieć smętnie przy barze nad piwem, obserwując dziewczyny,
które nawet nie będą chciały na was spojrzeć? – zaśmiał się przystojny.
– Świetny podbój, nie ma co.

– Ty niby masz atrakcyjniejsze plany?! – Rudy uśmiechnął się krzywo. –
Poczekaj, niech zgadnę. Wieczór spędzony przed lustrem na podziwianiu
własnej urody?

Przystojny spojrzał na niego z politowaniem.

– Najpierw siłka, potem… – Sięgnął po komórkę. – Zobaczmy, z kim mnie
dzisiaj połączy Los, a mówiąc dokładniej, Tinder. O, popatrz! Paulina.
Dwadzieścia trzy lata. Wygląda na aspirującą modelkę. Zapewne wieczorem
przygotuje dla mnie niezły pokaz mody. Zamykam oczy i widzę czerwone
koronkowe body!

– Ja za to nie muszę nic zamykać, żeby zobaczyć przed sobą aspirującego
kretyna – stwierdził stanowczo rudy.

– Który w jeden wieczór będzie miał więcej zabawy niż ty przez cały rok!
– odciął się przystojny ze złośliwym uśmieszkiem. – Żegnam was
wszystkich ozięble z domieszką ironii! Adios! Ciao! Au revoir!

Szybkim krokiem wyszedł z pokoju i skierował się w stronę klatki
schodowej. Tam upewnił się, że jest sam, po czym wybrał z ekranu
trzymanej w dłoni komórki jeden z zapisanych w niej numerów.

– Cześć, brachu – powiedział do słuchawki. – Chciałem cię tylko
zawiadomić, że łyknęli nasz plan. Marek przepchnie go u góry. Oni z reguły ślepo ufają jego intuicji, a że on sam nie miał żadnego pomysłu,
to jak znam życie, przedstawi ten jako swój. Zawsze tak robi. Ale w tym
przypadku to lepiej dla nas. Reszta za pół roku, a on i tak nie będzie
pamiętać, kto pierwszy to wymyślił. Nawet jeśli, to zawsze mogę
rozgłaszać, że to on mi go podpowiedział i kazał zaproponować, żeby nie
było, że coś nam narzuca, bo lubi udawać, że jest częścią zespołu, a nie
naszym przełożonym…

Przez chwilę milczał, słuchając swojego rozmówcy.

– Nie, na pewno zdążymy – odpowiedział wreszcie. – To jeszcze potrwa z kilka miesięcy. Tu nic nie dzieje się szybko. Od decyzji do początku
realizacji mija z reguły pół roku, czasem nawet więcej… Tak, jestem
pewny na sto procent. Ale oczywiście możemy się też już z wolna szykować
do naszej akcji. Im wcześniej zaczniemy i im więcej przemyślimy, tym
mniejsze ryzyko, że coś nas potem zaskoczy. Nie możemy sobie przecież
pozwolić na żaden błąd!

ROZDZIAŁ I

Siedem miesięcy później

Mariusz Kosek, szef popularnej agencji eventowej „360 stopni”, zwany
przez wszystkich znajomych Mario, siedział w swoim gabinecie na
wykonanym specjalnie na jego zamówienie złotym obrotowym fotelu, trzymał
w rękach podarowaną mu niedawno na urodziny książkę „Machiny do tortur”
i znad jej okładki pilnie obserwował swoją asystentkę. Wziąwszy pod
uwagę uśmiech, jaki gościł na jego twarzy, nie sposób byłoby się
domyślić, że w duchu Mario rozkoszuje się właśnie wyobrażaniem sobie, że
siedząca przed nim dziewczyna rozciągana jest na madejowym łożu, potem
głaskana „kocią łapką”, a na koniec zakuwana w przemyślną, wykonaną z mosiądzu konstrukcję zwaną niewinnie „spiżowym bykiem”, będącą niczym
innym jak zamkniętym grillem do pieczenia ludzi żywcem. Szczególnie ta
ostatnia tortura wydawała mu się bardzo atrakcyjna, zwłaszcza że chwilę
wcześniej doczytał, że po otwarciu „byka” spalone kości ofiar „lśniły
niczym diamenty” i przeznaczane były w starożytności do wyrobu cennych
bransoletek. Myśl, że mógłby za jednym zamachem pozbyć się swojego
największego życiowego koszmaru i jeszcze przy tej okazji zarobić,
wydawała mu się niezwykle kusząca.

– Mogłabyś to powtórzyć? – zapytał cicho, starając się opanować nerwowe
zgrzytanie zębami.

– Dekoracje do pokazu Zosi Gałczyńskiej spaliły się. Kompletnie! –
powiedziała Iwka tak radosnym tonem, jakby przekazywała swojemu szefowi
wiadomość o tym, że oboje wygrali skumulowane miliony w lotto. – Nie
zostało z nich nic a nic. Hajcowało się tak, że aż miło było popatrzeć…

– Same się spaliły? – Mario zagryzł wargi tak, że aż poczuł ból.

– Zabawna historia! – Iwka wyciągnęła z kieszeni swojego pstrokatego
surduta gumę do żucia, obejrzała ją z takim zdziwieniem, jakby widziała
coś takiego pierwszy raz w życiu, po czym rozpakowała ją i zaczęła żuć,
co chwilę nadmuchując ogromne balony pękające z głośnym pufnięciem. –
Przeczytałam kiedyś w „Koktajlu”, że Zosia zawsze się bardzo denerwuje
przed pokazem i uspokaja ją wtedy aromaterapia, to znaczy medytacja przy
świecach zapachowych, albo jedzenie. Dodatkowo w Internecie znalazłam
informację, że najbardziej lubi zapachy lawendy i piżma oraz słoninę i białe kiełbaski z grilla. Postanowiłam więc urządzić jej namiot tak,
żeby miała wszystko naraz i była w pełni zadowolona. Wciąż mi przecież
powtarzasz, że jeśli sprawimy, iż klient poczuje się szczęśliwy, to
wróci do nas na stałe. Zrobiłam, co możliwe, żeby tak się stało. Kupiłam
świece i przenośnego grilla. Takiego fikuśnego, czerwonego, z wzorkiem w czerwone listki…

– Fikuśnego… – powtórzył Mario zamierającym głosem.

– Potem pojechałam do sklepu po słoninę i kiełbaski – kontynuowała Iwka
wesołym głosem. – Nawet nie podejrzewałam, jak trudno dostać dziś dobrą
słoninę. Dopadłam ją dopiero w trzecim supermarkecie. Moja mama mówi, że
w latach osiemdziesiątych niczego innego nie było w sklepach i zjedliśmy
wtedy jej zapasy na trzydzieści lat do przodu. To pewnie dlatego teraz
jest tak ciężko. W każdym razie pomyślałam o wszystkim. Przystroiłam
nawet grilla ulubionymi fiołkami Zosi, żeby się jeszcze lepiej
zrelaksowała.

– Fiołkami… – Mario poczuł, że traci czucie w rękach i za moment nie
będzie miał siły wykonać swojego nowego planu, polegającego na zabiciu
Iwki za pomocą twardej oprawy „Machiny do tortur”.

– Na koniec chciałam zrobić próbę generalną, żeby sprawdzić, czy nic
złego się nie stanie. – Iwka wydmuchała kolejnego gumowego balona. Jego
pęknięcie zabrzmiało w uszach Mario jak odgłos wystrzału z armaty. – W końcu Zosia nie wygląda na jakąś specjalnie rozgarniętą, a ten śmieszny
człowieczek od dekoracji klarował nam, że one są łatwopalne, więc
postanowiłam zobaczyć, czy wszystko jest dobrze zabezpieczone. I wyobraź
sobie, że nie było!

– Cóż za niespodzianka… – mruknął Mario, zastanawiając się, czy czerwona
mgła, którą właśnie zaszły mu oczy, zostanie tam na zawsze.

– Prawda? – zgodziła się radośnie Iwka. – Pomyślałam przecież o każdym
szczególe! Rozłożyłam brykietowe kostki do grilla i nawet ułożyłam z nich wzorek tworzący inicjały Zosi, a potem nalałam podpałki. Ale nie za
bardzo chciało się to wszystko rozpalić. Ledwo się tliło. Czytałam
ostatnio artykuł o tym, że producenci oszukują na tych płynnych
podpałkach i że więcej tam wody niż substancji łatwopalnych. Pomyślałam
więc, że zgaszę to, co jest, i pójdę po benzynę, bo ona się na pewno
zapali. Trochę wcześniej przywieźli tam już klamoty Zosi i na samym
wierzchu stała butelka z napisem „Mazowszanka”. Otworzyłam, chlusnęłam…
Kto mógł przewidzieć, że ona trzyma w niej wódkę?! Jak to buchnęło! Aż
mnie odrzuciło na drugi koniec namiotu. A fiołki zaczęły fruwać niczym
wielobarwne motyle i od nich zajęły się płachty pod sufitem. Potem już
zaczął płonąć cały namiot. Zadzwoniłam po straż pożarną, ale zanim się
dodzwoniłam, wiatr zniósł już ogień w stronę wybiegu. Bez sensu było
robić to wszystko drewniane. Plastik by się tak szybko nie spalił.
Trzeba będzie o tym pamiętać przy następnych imprezach.

– Jakich?! – Mario poczuł, że wreszcie rozumie, na czym polega
dolegliwość, którą jego tata nazywał „słabością w dołku”. Szkoda tylko,
że przez tę kretynkę on sam dorobił się jej o dobre dwadzieścia lat
wcześniej od swojego ojca. – Właśnie puściłaś z dymem całą wiosenną
kolekcję najpopularniejszej polskiej projektantki mody. Zamieniłaś w popiół jej holograficzne płaszcze z ekologicznej wełny z ręcznie
wykonanymi printami, trapezowe sukienki z cekinowymi kontrafałdami i zdekonstruowane marynarki z bufkami ozdobionymi łabędzimi piórami. Nie
zostało z nich nic poza wspomnieniem! I nie ma tego jak odtworzyć, bo
przecież łabędzie odleciały już do Afryki, więc nie ma sposobu, żeby je
drugi raz w tym sezonie oskubała! Naprawdę sądzisz, że po takiej
apokalipsie ktokolwiek zgodzi się powierzyć nam organizację
jakiejkolwiek imprezy?! Jeśli tak, to pomyśl nad tym jeszcze raz!

Iwka wydmuchała kolejnego balona. Bum!

– Zawsze możemy robić eventy dla straży pożarnej – powiedziała
uspokajająco. – Ci panowie, którzy przyjechali gasić ogień, byli dla
mnie bardzo mili. Jeden z nich pocieszył mnie nawet, że też miał podobny
wypadek w rodzinie, bo jego teściowa najpierw nakrzyczała na wszystkich
na działce, że tylko ona umie rozpalić grilla, a potem tak ją osmoliło,
że wyglądała jak Stalin w czasie konferencji w Jałcie.

Mario westchnął ponuro.

– Całe szczęście, że jesteśmy ubezpieczeni… – Machnął ręką z rezygnacją.

– Niezupełnie.

– Jak to?!

– Kolejna zabawna historia. – Iwka wyjęła gumę z ust i wyrzuciła ją do
kosza. – Pamiętasz, mówiłam ci tuż przed wakacjami, że przyszły jakieś
urzędowe papiery i powinieneś je przejrzeć? Warknąłeś wtedy na mnie,
żebym ci nie zawracała głowy, tylko znalazła czym prędzej w jakiejś
drogerii przyspieszacz do opalania Shiseido, bo na Cyprze jest tylko
trzydzieści stopni i chmurki, więc potem w saunie znów wszyscy będą
pytali, dlaczego wróciłeś z urlopu blady jak ściana. Nie do końca
zrozumiałam, o co ci chodziło, bo przecież kazałeś u nas pomalować
ściany na czarno i bordowo, ale nauczyłam się, że nie można z tobą
dyskutować, gdy jesteś taki rozemocjonowany. Zaznaczyłam, że w tych
papierach może być coś ważnego, na co wrzasnąłeś, żebym sobie je
wsadziła. Wskazałeś nawet gdzie. Tak się składa, że była tam też faktura
za nasze ubezpieczenie i adnotacja, że jeśli jej nie opłacimy na czas,
to wygaśnie.

– Czemu nie dałaś mi jej zaraz po tym, jak wróciłem?! – Mario złapał się
za głowę, mając wrażenie, że musi ją jakoś przytrzymać, żeby mu nie
eksplodowała. Sądząc po pulsowaniu, jakie czuł w skroniach, wybuchu
należało się spodziewać lada moment.

– Od tego czasu przyszło tysiąc pięćdziesiąt innych papierów i zapomniałam – wyjaśniła Iwka bez cienia zakłopotania. – Poza tym nie
jestem tu od papierów. Przypominam ci, że przyjąłeś mnie na stanowisko
swojej asystentki, a nie księgowej.

– À propos, co się dzieje z naszą księgową? – zaciekawił się Mario.

– Nadal leży na oddziale ortopedycznym – wyjaśniła Iwka. – Swoją drogą,
nie wiem, czemu zatrudniłeś osobę, która wbiła sobie do głowy, że wygra
„You Can Dance”, choć skręca sobie kostkę na sam widok parkietu. Pracuję
u ciebie i Miśki już od pół roku, a jeszcze nie widziałam jej na oczy.
Wysyłam tylko kwiaty do coraz to innych szpitali.

Dla Mario dobór pracowników do firmy, choć sam go dokonał, też
pozostawał zagadką. Czasem miał wrażenie, że być może w momencie
rekrutacji miał atak rozdwojenia jaźni. Tylko bowiem tym dało się
wytłumaczyć fakt zatrudnienia primabaleriny jako księgowej oraz
przyjęcia na staż Iwki, która na rozmowę kwalifikacyjną przyprowadziła
ze sobą świnkę morską przewiązaną czerwoną kokardką, a widząc zdumiony
wzrok Mario, wyjaśniła, że „Lucy to jeszcze dzieciaczek i boi się
zostawać sama w domu”. Niezależnie od powodów zatrudnienia owych dam
Koska bardziej zastanawiał fakt, dlaczego żadnej z nich jeszcze nie
zwolnił. W przypadku Iwki co nieco tłumaczył fakt, że przynajmniej nie
musiał jej płacić, a jedynie obiecał odpalać procent od załatwionych
kontraktów. Na razie Iwka nie zarobiła u niego ani grosza.

– Czyli chcesz mi powiedzieć… – Mario spróbował uporządkować chaos, jaki
panował w jego głowie – …że nie mamy ubezpieczenia i w związku z tym…

Nie wiedział nawet, jak ująć następną myśl, bo wydawała się zbyt
straszna, by mogła być prawdziwa. Na jego szczęście, zanim sprecyzował
ów kataklizm, do pokoju weszła jego wspólniczka, a zarazem od lat
najserdeczniejsza przyjaciółka – Dominika Szustek.

– Czy to prawda, że puściliśmy z dymem pół parku Sowińskiego?! –
zapytała ze zdumieniem już od progu. – I że w związku z tym dzieci z Woli nie będą miały gdzie się bawić, zejdą na złą drogę, popadną w narkomanię i przerobią całą dzielnicę w odpowiednik nowojorskiego
Bronksu? I że za kilka lat, żeby pojechać na zakupy do Wola Parku,
trzeba będzie brać ze sobą pistolet, a najlepiej od razu działo
przeciwpancerne? Tak mi mniej więcej nakreśliła to moja sąsiadka, która
tam mieszka. Co się stało?!

– Cześć, Miśka. – Iwka wstała i ucałowała swoją szefową w policzek. –
Mieliśmy mały wypadeczek. Taki tyci-tyci. W sumie spaliły się tylko
nasze dekoracje i jeden mały krzaczek.

Mario zamknął oczy, starając się zdusić w sobie przypuszczenia, jakiego
odszkodowania zażąda od niego kierownictwo parku za ów krzaczek, który z pewnością zostanie przez nie uznany za cenniejszy od gorejącego krzewu,
w którym swego czasu Jahwe objawił się Mojżeszowi.

– Na domiar złego nie dostaniemy za to odszkodowania, bo Mario zapomniał
opłacić fakturę – kontynuowała wciąż radośnie Iwka. – Nasz mały
zapominalski!

Podeszła do Mario i pogładziła go czule po jego długich czarnych, nieco
kręconych włosach, z powodu których regularnie mylono go z Michałem
Szpakiem, zwłaszcza że obaj mieli identyczne figury i ubierali się w podobne ciuchy, tyle że w przypadku Mario o wiele mniej kolorowe i z mniejszą ilością łowickich koronek.

– Był sobie słoń, wielki jak słoń – Iwka wyrecytowała fragment wiersza
Juliana Tuwima. – Zwał się ten słoń Tomasz Trąbalski. Wszystko, co
miał, było jak słoń! Lecz straszny był zapominalski…

Mario stanowczym gestem oddalił jej rękę od swoich włosów.

– Nie wiem, co jest najgorsze – wysyczał wściekłym tonem. – Czy fakt, że
właśnie udało ci się doprowadzić naszą firmę do bankructwa i za chwilę
wszyscy pójdziemy pracować za kasą w „Żabce”, czy też to, że rujnujesz
mi fryzurę, na której ułożenie zużyłem rano pół godziny i pół pojemnika
„Hair Shakera”? Poza tym doskonale wiesz, że nie znoszę, kiedy ktoś mnie
dotyka.

– Nadal? – zdziwiła się Iwka, robiąc niewinną minkę i wracając na swoje
miejsce. – Dziwne. Po tym, jak widziałam cię ostatnio z pewną skąpo
ubraną blondynką w „The View”, byłam przekona-na, że akurat ta fobia już
ci minęła…

Miśka rzuciła Mario pytające, pełne nadziei spojrzenie. Odkąd sama
dorobiła się partnera, co i rusz próbowała wyswatać też swojego
przyjaciela, wychodząc z założenia, że to trochę nie fair, że ona jest w szczęśliwym związku, a on ciągle samotny.

– Nic takiego – mruknął zażenowany Kosek. – Stara znajoma. Wpadliśmy na
siebie przez przypadek. Wypiliśmy drinka, trochę pogadaliśmy. Starałem
się ją pocieszyć, bo miała kiepski nastrój…

– Też bym miała, jakby mi wyrosły macki – stwierdziła stanowczo Iwka.

– Że co? – zdziwił się Mario.

– Macki – powtórzyła Iwka. – Gdy się wam tak przyglądałam, to miałam
wrażenie, że ona nie ma rąk, tylko macki. Albo takie wężyki jak meduza.
I że cię nimi oplata. Dookoła. Nawet pomyślałam, że gdyby cię zaczęła
dusić i usiłowała pożreć, to ruszę ci na ratunek. Ale wydawałeś się
całkiem zadowolony.

– Bez przesady – zaprzeczył stanowczo Mario. – Wróćmy zresztą do
najważniejszej kwestii. Nie wiem, co zrobimy w tej sytuacji. Będziemy
musieli zapłacić Zosi za zniszczoną kolekcję, parkowi za spalone krzewy,
ekipie za pokaz, który się nie odbędzie, a od sponsorów nie dostaniemy
ani grosza. Boję się nawet myśleć, ile trzeba będzie na to wybulić i skąd weźmiemy tę kasę. Dramat!

Przez chwilę panowała grobowa cisza, którą nagle przerwał głośny śmiech
wpatrzonej w ekran swojej komórki Iwki. Mario i Miśka zgodnie się
wzdrygnęli i skierowali na nią zdziwione spojrzenia.

– Co wy byście beze mnie zrobili?! – Iwka poderwała się z fotela i ruszyła tanecznym krokiem kujawiaka dokoła pokoju. Mario był przekonany,
że ze stresu zwariowała już do reszty, i w popłochu zaczął dumać, czy
dadzą radę razem z Miśką dobiec do drzwi, zanim ta wariatka ich
zaatakuje. Jego asystentka wykonała dwie rundy wokół pokoju,
wykrzykując: „Oj, da dana, dana, dana, oj oj!”, po czym stanęła tuż nad
spanikowanym Mario i podsunęła mu pod nos swój telefon. – Oto jest
rozwiązanie wszystkich naszych problemów!

Mario skierował wzrok na ekran, pokazujący konwersację prowadzoną w Messengerze. „Propozycja zaakceptowana u góry. Kwestia honorarium do
uzgodnienia. Pewnie będzie o połowę mniejsze niż to, o którym
rozmawialiśmy, ale i tak dojdziemy do porozumienia”, przeczytał.

– Co to niby ma być? – zapytał, odwracając komórkę w stronę stojącej
przy jego biurku Miśki. – Coś ty znowu wykombinowała, do jasnej
Anielki?!

– Kiedy smażyłeś się na skwarę na Cyprze, a Miśka wypoczywała na
Mazurach, wybrałam się na kolację z jednym z moich starych kolegów z czasów liceum i dowiedziałam się od niego w sekrecie, że Tele-Pol
przygotowuje nowe reality show „Dom tajemnic” – wyjaśniła Iwka,
klapnąwszy z powrotem na swoje miejsce – i że chcą, żeby wystąpiły tam
znane osoby reprezentujące wiele fachów. Nie tylko gwiazdy estrady czy
kina, ale też sportowcy, znani szefowie kuchni, projektanci. Ów kolega
jest jednym z producentów tego programu. Właściwie to nawet przez
chwilę, po maturze, był więcej niż tylko kolegą…

Mario mimowolnie chrząknął.

– To nie było to, co myślisz! – oburzyła się Iwka. – Jego podniecały
dziewczyny w gorsetach. Taki mały fetysz. A ja czułam się w takim stroju
jak Joanna d’Arc i zamiast o seksie myślałam tylko o tym, że powinnam
poprowadzić wojsko francuskie przeciw Anglii. Doszliśmy więc szybko do
porozumienia, że lepiej być dobrymi przyjaciółmi niż fatalnymi
kochankami.

– Zdecydowanie za dużo informacji! – stwierdził stanowczo Mario,
demonstracyjnie zatykając sobie na chwilę uszy.

– Swoją drogą… – zamyśliła się Iwka. – Maciek strasznie się postarzał. W ogóle bym go nie poznała. Kiedyś miał brodę, a teraz jest gładko
ogolony. I mam wrażenie, że zmienił też kolor włosów. Ale może siwieje.
Bez sensu, że niektórzy faceci tak bardzo boją się siwizny. Dla mnie
taki szpakowaty facet jest bardziej sexy. Tak czy siak, Maciek jest ode
mnie starszy ledwie o cztery lata, a wygląda, jakby miał czterdziestkę.
W sumie nawet się nie dziwię. Spotkała go straszna tragedia. Po naszym
rozstaniu poznał fajną dziewczynę. Kilka miesięcy później wzięli ślub,
założyli wspólną firmę komputerową, a po kolejnym roku urodziła im się
córeczka. Kiedy miała siedem lat, potrącił ją samochód. Zginęła na
miejscu. Żona Maćka nie potrafiła się z tym pogodzić, wpadła w depresję,
próbowała popełnić samobójstwo, trafiła do szpitala, a potem na długą
terapię. Wyszła z tego, ale razem z Maćkiem nie umieli już ułożyć sobie
życia na nowo. Próbowali przez jakiś czas, jednak ostatecznie skończyło
się rozwodem. Widać, że te wszystkie wydarzenia odcisnęły na nim piętno.
Gdy się spotkaliśmy, początkowo trudno mi było uwierzyć, że to w ogóle
on! Pamiętałam go jako zawsze uśmiechniętego, szalonego chłopaka, a zobaczyłam zmęczonego, smutnego, wypranego z energii mężczyznę w średnim
wieku…

– Współczuję – powiedział Mario. – Aczkolwiek nadal nie rozumiem, jak
niby ten program ma nam pomóc wyjść z kłopotów? Będziemy w nim jakoś
partycypować? Robić mu promocję?

– Lepiej! – krzyknęła Iwka, odzyskując w mgnieniu oka pogodny nastrój. –
Udało mi się załatwić ci występ przed kamerą! Czujesz? Przez całe trzy
miesiące!

Mario zamarł, wpatrując się w swoją asystentkę mniej więcej takim
wzrokiem, jaki musiała mieć biblijna ryba na widok wyplutego z siebie
Jonasza.

– Czyś ty już naprawdę do reszty straciła rozum?! – wykrztusił z siebie
z trudem.

– Przecież miałeś kiedyś swój kanał w Internecie? – zdumiała się
szczerze Iwka. – Co prawda go skasowałeś, ale i tak filmiki z niego
ciągle krążą po sieci. Ten, w którym pokazujesz, jak zrobić sobie
makijaż na karnawał, ma chyba z milion odsłon.

– Błędy przeszłości – mruknął Mario, który faktycznie zaczął swoją
przygodę z show-biznesem od założenia konta na YouTubie! i kręcenia
instruktażowych filmików dla facetów, w których pokazywał, w jaki sposób
powinni dbać o siebie, żeby nie wyglądać jak nieboszczycy po ekshumacji,
ewentualnie chorzy na wietrzną ospę. – I nie jestem jakimś cholernym
celebrytą, więc nie za bardzo rozumiem, co miałbym robić w takim show!

– Nie żartuj! – zaprotestowała Iwka. – Nie ma bardziej znanego szefa
agencji eventowej od ciebie. Jesteś chyba jedynym przedstawicielem tego
zawodu, który regularnie pojawia się w rubrykach towarzyskich
„Koktajlu”, gościł dwa razy na okładce „Triumfu” i jest zapraszany jako
ekspert do „Dzień dobry TVN”. Poza tym producenci prześwietlili cię na
wylot i doszli do wniosku, że masz oryginalną osobowość…

Gdyby chciała trzymać się prawdy, powinna zacytować swojego kolegę,
który stwierdził, że „taka zniewieściała ciota dobrze nam zrobi, bo
wszyscy chłopcy-narodowcy będą mieli kogo hejtować i narobią szumu w sieci”, ale czuła, że akurat ten argument nie przemówiłby do jej
pracodawcy.

– Stanowczo się nie zgadzam! – Mario poszukał wzrokiem poparcia u przyjaciółki. Ku jego zdumieniu Miśka pokręciła jednak głową.

– Nie wiem, czy w sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, masz jakiś wybór –
stwierdziła z namysłem, po czym odwróciła się do Iwki. – Jakie jest
honorarium?

– Najmniej dziesięć tysięcy za odcinek! – wykrzyknęła radośnie Iwka. –
Plus, pomyślcie, jaki to rozgłos dla firmy!

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki