Strona główna » Obyczajowe i romanse » Dosięgnąć gwiazd

Dosięgnąć gwiazd

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-276-2052-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Dosięgnąć gwiazd

Nina Wentworth przez całe życie dbała o innych. Zrezygnowała ze studiów i została na wyspie Blackberry, żeby zaopiekować się matką i umożliwić siostrze zdobycie wykształcenia. Po kilku latach ma szansę wreszcie stąd wyjechać i zrealizować własne marzenia. Tymczasem o jej względy zaczynają zabiegać dwaj przystojni mężczyźni. Nina musi zdecydować, czego tak naprawdę pragnie.

Polecane książki

SYCHAR - to miasteczko położone w Samarii, obok którego przy studni Jakuba miała miejsce rozmowa Chrystusa z Samarytanką. Pan Jezus powiedział Samarytance prawdę o jej życiu i wskazał na Siebie jako źródło wody żywej. Anna Jedna jest sakramentalną żoną, matką trojga dzieci, nauczycielką, prowadz...
Ten dialog Platona ma za temat odczyt popisowy Hippiasza, który stanowiła pochwała bohaterów homeryckich; temat przystępny dla publiczności, bo na Iliadzie i Odysei uczył się ówczesny Grek w szkole czytać i oceniać ludzi i stosunki. Temat modny i narodowy. Każdego z trzech wybitnych bohaterów epopei...
„Sześćdziesiąt lat po Jałcie. O Jałcie wypowiedziano miliony słów – jak słusznie zauważył George N. Crocker. Nic dziwnego, ponieważ kwestię Jałty, zdarzenia symbolizującego koniec II wojny światowej, niełatwo wyjaśnić. Co więcej, sprawa ta stała się przedmiotem zawziętych dyskusji, które trwały prze...
Nawet w najbardziej rozwiniętych i demokratycznych państwach system prawa nie może zostać całkowicie zamknięty w tekstach prawnych, jeżeli nie chce popaść w radykalny konflikt z wymogami rozumu i sprawiedliwości. Klauzule generalne i zwroty nieostre poprzez konieczność uwzględniania różnego rodza...
Podstawą programów talentowych jest przekonanie, że to ludzie stanowią największą wartość przedsiębiorstwa i decydują o jego przewadze konkurencyjnej na rynku. Inwestowanie w rozwój potencjału najcenniejszych pracowników może przynieść firmie wiele korzyści, jednak nieudolnie wprowadzony program typ...
Niniejsze opracowanie to wieloautorska publikacja teoretyków i praktyków zajmujących się dyscypliną szeroko pojętego prawa karnego. Autorzy poruszają różnorodne zagadnienia prawa karnego materialnego i procesowego, polskiego i obcego, dokonując ich teoretycznej analizy w oparciu o poglądy doktryny, ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Susan Mallery

Susan MalleryDosięgnąć gwiazd

Tłumaczenie
Natalia

ROZDZIAŁ PIERWSZY

W starciu pomiędzy Betty Boop i kolorowymi serduszkami Nina Wentworth przyznała zwycięstwo postaci ze starej kreskówki. Idąc do łazienki, wciągnęła przez głowę wesołą koszulkę, modląc się w duchu, żeby nie była za ciasna. Stając przed lustrem, odetchnęła z ulgą. Mimo wczorajszego incydentu z kieliszkiem czerwonego wina i trzema czekoladowymi ciasteczkami materiał swobodnie ułożył się na biodrach, pozostawiając nawet kilka centymetrów luzu. Przysięgła sobie, że wczorajszy epizod już się nie powtórzy. A przynajmniej, że będzie jadła tylko jedno czekoladowe ciastko na raz.

Wyszczotkowała włosy i szybko zaplotła je w warkocz. Po drodze do drzwi zgarnęła kluczyki do samochodu. Kiedy sięgała do klamki, rozległ się dźwięk telefonu.

Nina spojrzała na zegar, a potem na telefon. Wszyscy jej bliscy i znajomi mieli numer na komórkę. Rzadko dzwoniono do niej na telefon stacjonarny i przeważnie nie były to dobre wiadomości. Westchnęła, cofając się od drzwi, i sięgnęła po słuchawkę.

– Halo?

– Cześć, Nina, tu Jerry z lombardu Too Good To Be True. Mam klientkę z pudłem gratów… hm… skarbów, które chyba pochodzą z twojego sklepu.

Nina zamknęła oczy, tłumiąc jęk.

– Niech zgadnę. Ruda dwudziestolatka z bordowymi pasemkami we włosach i tatuażem w kształcie osobliwego ptaka na karku?

– To ona. Dziwnie na mnie patrzy. Myślisz, że jest uzbrojona?

– Mam nadzieję, że nie.

– Ja też – przyznał niezbyt zmartwiony Jerry. – Jak ma na imię?

– Tanya.

Gdyby Nina miała więcej czasu, załamałaby się. Musiała jednak iść do pracy. Do prawdziwej pracy; niezwiązanej z kryzysem w rodzinnym antykwariacie.

– Twoja matka ją zatrudniła, co?

– Tak.

– Powinnaś przewidzieć, jak to się skończy.

– Wiem – przyznała z westchnieniem. – Zadzwonię na policję i poproszę, żeby ją zgarnęli. Zatrzymasz ją jeszcze przez chwilę?

– Pewnie.

– Dzięki. Wpadnę po pracy, żeby zabrać rzeczy.

Nina odłożyła słuchawkę i ruszyła do samochodu, dzwoniąc do biura szeryfa. Zwięźle wyjaśniła, co zaszło.

– Znowu? – zdziwił się rozbawiony Sam Payton, zastępca szeryfa. – Znów pozwoliłaś matce kogoś zatrudnić?

Nina powoli włączyła się do ruchu, zmierzając ku najwyższemu wzniesieniu na wyspie. Mogła znieść żarty Jerry’ego, którego znała od dziecka, ale Sam był dość nowy w miasteczku.

– Hej, jestem praworządnym obywatelem zgłaszającym przestępstwo!

– Tak, tak. Już notuję. Co wzięła?

– Nie pytałam. Jest w lombardzie Too Good To Be True.

– Dobra, podjadę i wszystko sprawdzę.

– Dziękuję – rzuciła i rozłączyła się, zanim udzielił jej dalszych rad w kwestii polityki zatrudniania.

Ranek zapowiadał się pogodnie, co było nietypowe wiosną na północno-zachodnim wybrzeżu, gdzie aura poprawiała się zwykle dopiero latem. Im wyżej wjeżdżała, tym lepszy stawał się widok. Jednak, kiedy zaparkowała na szczycie wzgórza przy trzech domach utrzymanych w stylu królowej Anny, nie miała głowy do podziwiania panoramy.

Wbiegła po schodach prowadzących do domu szefowej. Doktor Andi, jedyny w okolicy pediatra, prowadziła tu swoją praktykę. Sprowadziła się rok temu i otworzyła doskonale prosperujący gabinet. Miała też męża i była w ciąży.

Nina otworzyła kluczem drzwi frontowe i zapaliła światło. Sprawdziła temperaturę w pomieszczeniu i włączyła trzy komputery. Schowała torebkę do szafki i zalogowała się do programu wizyt. Okazało się, że pierwszy pacjent zrezygnował. Była pewna, że Andi się z tego ucieszy. Bardzo dokuczały jej poranne mdłości.

Nina szybko przejrzała pocztę i przesłała dalej kilka maili. Potem przeszła do niewielkiej kuchni, żeby przygotować sobie kawę. Pięć minut później szła po schodach do prywatnej części domu. Zapukała, zanim weszła do pokoi Andi. Wysoka, ładna brunetka o kręconych włosach siedziała przy stole w kuchni, podpierając głowę rękami.

– Nadal ci niedobrze? – spytała współczująco Nina.

– Tak. Nawet nie chodzi o to, że wymiotuję, tylko o to, że stale czuję, jakbym zaraz miała to zrobić – jęknęła i uniosła nieco głowę. – Czy to kawa?

– Owszem.

– Strasznie mi jej brakuje. Jestem wrakiem człowieka.

Nina wyjęła z szafki kubek, napełniła go wodą i wstawiła do mikrofalówki. Z pudełeczka wyciągnęła torebkę herbaty.

– Błagam, tylko nie imbirowa. Nie cierpię jej – marudziła Andi.

– Ale pomaga.

– To już wolę się czuć źle – oznajmiła buntowniczo, ale kiedy Nina powątpiewająco uniosła jedną brew, Andi oklapła na fotelu. – Ale porażka. Tylko na mnie popatrz. Noszę w sobie dziecko wielkości fasolki, a już mam humory. Żenada.

Kiedy mikrofalówka pisnęła, Nina wyjęła parujący kubek, wrzuciła do niego saszetkę i podeszła do stołu.

Kuchnia starego domu połączona z jadalnią była dużym, jasnym pomieszczeniem z malowanymi szafkami i granitowymi blatami. Duże okno skierowane na wschód pozwalało podziwiać ocean i niezbyt odległy ląd.

Andi kupiła jeden z trzech domów na wzgórzu zaraz po przyjeździe na Blackberry Island. Nie zraziły jej wybite szyby, obłażąca farba ani przedpotopowa hydraulika. Przeprowadziła generalny remont, podczas którego bliżej poznała głównego wykonawcę Wade’a, obecnie będącego jej mężem i przyczyną problemów żołądkowych.

– Pierwsza wizyta została odwołana – powiedziała Nina.

– I całe szczęście – odparła Andi, marszcząc z obrzydzeniem nos po spróbowaniu herbatki. – To ten imbir. Jestem pewna, że gdyby nie on, dałabym radę to wypić i zatrzymać w żołądku.

– Przecież wiesz, że to właśnie imbir łagodzi mdłości.

– Życie bywa przewrotne – jęknęła lekarka, upijając kolejny łyk. – Masz ładną koszulkę – dodała po chwili z bladym uśmiechem.

– Betty i ja przyjaźnimy się od dawna – powiedziała Nina.

Jednym z plusów pracy u pediatry był fakt, że mogła nosić wesołe i swobodne stroje. Miała szafę pełną kolorowych koszulek ze śmiesznymi wzorami. Niezbyt modnych, ale pomagały rozchmurzyć się chorym dzieciom, a to dla Niny liczyło się najbardziej.

– Muszę wracać na dół – oznajmiła po chwili. – Pierwszy pacjent przyjdzie o ósmej trzydzieści.

– Dobrze. – Andi skinęła głową, a Nina ruszyła do poczekalni. – Jesteś zajęta po pracy?! – lekarka zawołała za nią.

Nina pomyślała o tym, co ją czeka. Najpierw będzie musiała podjechać do lombardu po rzeczy, które próbowała sprzedać Tanya. Potem trzeba będzie zajrzeć do Blackberry Preserves, rodzinnego sklepu z antykami, i sprawdzić, co zostało skradzione. Dalej należy zadzwonić do matki, żeby przekazać wieści i uświadomić jej, jak ważne jest wymaganie referencji od zatrudnianego pracownika. Niestety, Nina nieraz już bezskutecznie zwracała matce na to uwagę. Bonnie przysięgała się poprawić, ale historia zawsze się źle kończyła. A bałagan sprzątała Nina.

– Trochę tak, a dlaczego pytasz?

– Od tygodnia nie byłam na pilatesie, a powinnam ćwiczyć – odparła Andi. – Poszłabyś ze mną? We dwie będzie nam raźniej.

– Dziś nie mogę, ale w poniedziałek chętnie ci potowarzyszę.

– Dzięki, Nina, jesteś najlepsza.

– Wydrukuj mi to na plakietce.

– Zaraz taką zamówię – obiecała Andi ze śmiechem.

Nina przeliczyła naklejki z uśmiechniętymi warzywami i owocami. Uznała, że na razie wystarczy, ale wkrótce powinna zamówić kolejną partię.

Niedługo po otwarciu gabinetu pediatrycznego Andi zaczęła zapraszać klasy z lokalnej podstawówki na wizytę zapoznawczą. Dzieciaki w miłej atmosferze dowiadywały się, na czym polegają badania, mogły użyć stetoskopu, zważyć się i zmierzyć. Chodziło o to, żeby młodzi pacjenci przekonali się, że u lekarza nie ma się czego bać.

Nina robiła zapisy i oprowadzała wycieczki. Na koniec każdy uczeń dostawał drobny upominek. W torebce znajdowała się książeczka do kolorowania, kredki i naklejki dla dzielnego pacjenta. Zwykle szykowaniem torebek zajmowała się recepcjonistka tuż przed pojawieniem się grupy, ale ponieważ ostatnio zapomniała o naklejkach, Nina przejęła od niej to zadanie.

Rozstawiała właśnie do napełnienia otwarte torebeczki na blacie, kiedy zadzwoniła jej komórka. Odebrała, włączając tryb głośnomówiący.

– Cześć, mamo.

– Jak się masz, kochanie? U nas już w porządku, ale, jak zawsze, okazało się, że miałaś rację.

– W jakiej sprawie? – spytała Nina, biorąc kredki z dużego pudła.

– Trzeba było jednak zmienić opony przed wyjazdem. W nocy spadł śnieg.

Nina wyjrzała przez okno. Na pogodnym niebie leniwie płynęło kilka chmurek, z których po południu mógł spaść deszcz.

– Gdzie jesteście?

– W Montanie. Nie uwierzyłabyś, jak mocno sypało. Rano mieliśmy już kilka centymetrów śniegu i opony nie dały rady. Samochód zsunął się z drogi, ale na szczęście nic nam się nie stało. I uroczy mechanik już nam wymienił opony na zimowe.

– Miałyście wypadek? – zapytała Nina, osuwając się na krzesło.

– Nie. Tylko trochę nas zniosło. Nic nam się nie stało, więc nie ma się o co martwić. Byłyśmy na kilku wyprzedażach i w wielu sklepach z antykami. Mamy w furgonetce masę pięknych rzeczy. Spodobają ci się nasze znaleziska.

Matka nadal paplała, a Nina potarła skronie, czując nadciągającą migrenę. Uznała, że jej zobowiązanie o ograniczaniu pustych kalorii dotyczyło wyłącznie ciasteczek. Kiedy wróci do domu, weźmie długą, gorącą kąpiel ze szklanką wina. Zamierzała się troszkę znieczulić w oczekiwaniu na nieuchronne załamanie nerwowe.

Bonnie Wentworth urodziła najstarszą córkę, mając szesnaście lat. Nawet kiedy została matką, nie ustatkowała się. Zresztą nie zrobiła tego do tej pory. Bonnie wraz ze swoją partnerką Bertie jeździły po całym kraju na zakupowe wycieczki po skarby do sklepu z antykami. W tym przypadku definicja słowa antyki była raczej dość luźna i najczęściej ograniczała się do wieku zdobytych przedmiotów. Nina jednak taktownie unikała nazywania ich gratami.

Wzięła głęboki wdech i przerwała matce opowieść o ręcznie robionej lalce, którą wypatrzyła Bertie.

– Mamo, Tanya została złapana na sprzedaży naszych rzeczy Jerry’emu.

– Niemożliwe.

Nina darowała sobie wypomnienie, że problemem matki było niedostrzeganie takich właśnie spraw.

– To dlatego chciałam zająć się rozmowami kwalifikacyjnymi – powiedziała tylko. – Albo, jeśli nie chcesz pozwolić mi, niech Bertie to robi.

– Jesteś pewna, że te przedmioty nie należały do niej? – zapytała Bonnie. – Wydawała się taką miłą dziewczyną. Nawet nie umiem sobie wyobrazić, że mogłaby zrobić coś takiego.

– Niestety. Ale to oznacza, że sklep będzie znowu zamknięty.

Przez chwilę po drugiej stronie słuchawki panowała cisza.

– Chcesz, żebyśmy wróciły? Mogłybyśmy być już za kilka dni.

– Nie. Poszukam zastępstwa.

Gdyby Nina poprosiła, matka wróciłaby i prowadziła sklep, dopóki nie znalazłby się kolejny pracownik. Ale wtedy Nina czułaby się winna. Zupełnie jak teraz. Nie miała pojęcia, skąd jej się to bierze.

– Kochanie, bierzesz na siebie zbyt wiele.

Nina już otworzyła usta, żeby powiedzieć matce parę słów prawdy, ale szybko je zamknęła. I tak od zawsze wszystko spoczywało na jej barkach.

– Nic nie szkodzi. Postaram się znaleźć kogoś, kto nie będzie nas okradał.

– Słusznie. Na pewno ci się uda.

– Na pewno. Dzwoniłaś może w sprawie przeciekającego dachu? – Nina zmieniła temat. – Ktoś przyjdzie, żeby go naprawić?

– Dzwoniłam – odparła matka triumfalnie.

– To wspaniale. Dziękuję.

– Nie ma za co. Kocham cię.

– Ja ciebie też, mamo.

– Zadzwonię za parę dni, kiedy już będzie wiadomo, kiedy wracamy. Pa.

Kiedy matka się rozłączyła, Nina zadzwoniła do redakcji lokalnej gazety.

– Cześć, Ellen, tu Nina Wentworth.

– Niech zgadnę – zachichotała starsza kobieta. – Potrzebujesz kogoś do pracy w Blackberry Preserves. Mam wasze ostatnie ogłoszenie, które do złudzenia przypominało poprzednie i jeszcze wcześniejsze. Puścić je ponownie?

Nina wyjrzała przez okno. Chmury zgęstniały. Patrząc na Puget Sound, zastanawiała się, jak daleko dotarłaby przed burzą, gdyby teraz wsiadła na łódź.

– Bardzo proszę – powiedziała, wzdychając. – Dzięki, Ellen.

– Wiesz, Nina, musisz wreszcie zabronić matce zatrudniania pracowników.

– Tak, wiem – przyznała, zaciskając mocniej słuchawkę w dłoni.

Nina przyglądała się przedmiotom w pudle. Świeczniki były srebrne i w związku z tym sporo warte. Kilka sztuk biżuterii wysadzanych kamieniami, również. Obraz to tania reprodukcja, warta mniej niż rama, ale mimo wszystko…

Jerry pokiwał głową, jakby śledził tok jej rozumowania.

– To samo pomyślałem. Jak osoba sprytna na tyle, żeby wyłowić wartościowe rzeczy, mogła próbować sprzedać je u mnie? Gdyby przejechała przez most do Seattle, to po godzinie sprzedałaby rzeczy zupełnie anonimowo i spokojnie zniknęłaby z kasą w kieszeni.

– Zgadza się – przyznała Nina. – Ale cieszę się, że okazała się niecierpliwa. Był już tu Sam Payton?

– Tak. Porobił zdjęcia. Powiedział, że musi sprawdzić wartość świeczników – oznajmił Jerry, pucołowaty, łysiejący facet koło sześćdziesiątki. – Jeśli kosztują ponad pięć tysięcy, to Tanya popełniła poważniejsze przestępstwo, za które może grozić do dziesięciu lat kicia i dwudziestu tysięcy dolarów grzywny.

– Widzę, że nieźle się na tym znasz.

– W mojej branży muszę wiedzieć takie rzeczy.

– Powinnam zadzwonić do Sama – westchnęła, zabierając pudło. – Zapewne powie mi, że nie mogę sprzedać tych przedmiotów, dopóki sprawa z Tanyą się nie wyjaśni.

– Obawiam się, że tak.

Cudownie, pomyślała Nina, idąc do drzwi. Jedyne wartościowe rzeczy w sklepie trzeba będzie odłożyć na półkę.

– Dzięki, Jerry.

– Nie ma za co. Staraj się zatrudniać lepszych ludzi.

– Robię, co mogę.

Nina podeszła do samochodu i otworzyła bagażnik. Zaczął padać deszcz.

Chociaż nie miała daleko do domu, najpierw musiała podjechać do sklepu i wywiesić tabliczkę z informacją, że antykwariat będzie zamknięty. Powinna też sprawdzić, czy nie zginęło coś jeszcze. To mogła nie być pierwsza próba Tanyi. A jutro czekała ją rozmowa z Samem i zdobycie informacji, jakie zarzuty postawiono jej byłej pracownicy.

Nina ruszyła w stronę Blackberry Bay. Może i rodzinny antykwariat nie był szykownym sklepem, ale lokalizacja na wprost plaży dawała mu przewagę. Letnie miesiące i najazd turystów pozwalały utrzymać się przez resztę roku.

Nagle wydarzyły się dwie rzeczy. Deszcz lunął jak z cebra i silnik jej samochodu zgasł. Nie bardzo wiedząc, co robić, Nina odtoczyła się na pobocze. Potem spróbowała odpalić auto, ale po przekręceniu kluczyka nic się nie wydarzyło. Zerknęła na wskaźnik paliwa. Miała jeszcze pół baku. Co się więc stało? Nie znała się na samochodach. Wiedziała tylko, jak nalać benzyny i to, że co pewien czas trzeba odstawić auto na przegląd.

Zerknęła z wyrzutem na swoją koszulkę.

– Zawiodłaś mnie, Betty – oznajmiła, ale postać z kreskówki milczała.

Nina sięgnęła po komórkę, ale okazało się, że trafiła na jedno z miejsc bez zasięgu. Nie tak rzadkie zjawisko na górzystej wyspie, ale zaprzyjaźniony mechanik z warsztatu Mike’s Auto Repair chwilowo nie pomoże jej w kłopocie.

Zrezygnowana odchyliła głowę do tyłu, usiłując sobie wmówić, że spacer w lodowatym deszczu to nic takiego. Wystarczy dojść gdzieś, gdzie złapie sygnał. A po dotarciu do domu weźmie długą kąpiel z kieliszkiem wina. Jednak racjonalizowanie sytuacji nie pomogło. Dalej miała ochotę krzyczeć i płakać. Chociaż raz w życiu chciałaby, żeby ktoś, dla odmiany, rozwiązał jej problem. Jednak, jak zwykle, została ze wszystkim sama.

Nie pamiętała, żeby było inaczej. Zajmowała się matką, odkąd mogła spytać: wszystko w porządku, mamo? Potem opiekowała się też młodszą siostrą i rodzinnym biznesem. Do tej pory nic się nie zmieniło. Nadal to ona musiała dopilnować sklepu, odebrać towar skradziony przez pracownika, którego zatrudniła jej nieodpowiedzialna matka.

Obiema dłońmi złapała kierownicę i zaczęła nią szarpać.

– Jedź, głupie pudło. Jedź!

Przestała, kiedy rozbolały ją ręce i gardło. Odczepiła od pęku kluczy ten samochodowy i wsunęła go pod chodniczek. Przewiesiła torebkę przez ramię i wyszła na deszcz. Przemokła w kilka sekund.

Dobrą stroną sytuacji było to, że jeśli ktokolwiek będzie tędy jechał, na pewno podrzuci ją do domu. Złą, że w porze obiadowej na tak małej wyspie ruch praktycznie zamierał.

Nina rozpoczęła długi spacer. Z każdym krokiem powtarzała sobie, że to tylko wymuszone ćwiczenia, a dreszcze spalają kalorie. Nie było na tyle zimno, żeby obawiać się hipotermii, ale mokra bluzka nieprzyjemnie się do niej lepiła, a przemoczone spodnie niemiłosiernie obcierały uda. Z pewnością dostanę wysypki, pomyślała żałośnie. Żałowała, że nie jest blogerką, bo ta historia idealnie nadawała się do opisania. Zatytułowałaby ją Feralny dzień Niny.

Po kwadransie Nina przemarzła, paliły ją uda, trzęsła się, ociekała wodą i była nieszczęśliwa jak nigdy w życiu. Sprawdziła telefon, ale zasięgu nie łapała. Jeśli tak dalej pójdzie, dotrę do domu bez niczyjej pomocy, pomyślała.

Kiedy usłyszała nadjeżdżający samochód, błyskawicznie się odwróciła. Było jej obojętne, kto to. Wsiadłaby nawet do nieznajomego, choć o tej porze roku po wyspie raczej nie kręciło się wielu obcych.

Zmrużyła oczy, próbując rozpoznać auto. Było niebieskie i błyszczące. Gdy znalazło się bliżej, zauważyła, że to nowe bmw. Nikt ze znajomych takim nie jeździł. Kierowca zatrzymał się obok niej i opuścił szybę.

– Hej, wszystko w porządku? – zapytał i przez chwilę uważnie się jej przyglądał. – Nina?

Cofnęła dłoń, którą już sięgała do klamki. Niesprawiedliwość losu była tak wielka, że miała ochotę zacząć krzyczeć.

– To naprawdę ty. Cała przemokłaś. Wsiadaj, odwiozę cię do domu.

Nie mogę, jęknęła w duchu, wpatrując się w zielone oczy i wspominając, jak przysięgał, że będzie ją zawsze kochał. Tylko że tak się nie stało. Dylan Harrington porzucił ją na trzecim roku studiów. Wyjechał z wyspy i nigdy nie wrócił. W zasadzie wracał w odwiedziny do rodziców, ale z nią się nie kontaktował. Gorzej. Uznał, że rozstali się z jej winy. Cóż. Stał się kolejną osobą w jej życiu, która nie zamierzała brać odpowiedzialności za swoje czyny.

– Nina, wsiadaj, przecież jest zimno.

– Wolę iść pieszo – odparła, odwracając się.

Uniosła dumnie głowę, nie zwracając uwagi na zacinający deszcz i obtarte do krwi uda, i ruszyła w stronę domu spacerowym krokiem.

ROZDZIAŁ DRUGI

– Wsiądź do wozu, Nino!

Bardzo chciała go zignorować. Naprawdę. Jednak użył naglącego tonu, a ona wciąż pamiętała, że potrafił postawić na swoim. Zamknęła oczy, marząc, żeby znikł i przepadł, ale ciągły i cichy szum silnika dowodził, że jej zaklęcia nie działały.

– Wiesz przecież, że to śmieszne – argumentował.

Miał rację, niestety. Wiedziała, że w końcu wsiądzie do jego auta, bo nie zniesie tego zimna i deszczu. Ale dlaczego to musiał być właśnie on? Czemu nie jakiś milczący seryjny zabójca? Niektórzy ludzie ginęli zadźgani lub uduszeni, ale oczywiście nie ona. Nie. Nina dostawała od losu swoją byłą wielką miłość.

– Dobra – burknęła, otworzyła drzwi i, ociekając wodą, wśliznęła się na obite skórą siedzenie.

Przez chwilę napawała się zapachem nowości auta i ciepłem. Cudownie, pomyślała, odgarniając mokre włosy z twarzy. W końcu odwróciła się, żeby spojrzeć w zielone oczy Dylana.

Przyglądał się jej z miną na poły zatroskaną, na poły rozbawioną. Niech go szlag, pomyślała. Kiedy wyobrażała sobie ich spotkanie przez ostatnią dekadę, spodziewała się, że będzie to coś zaplanowanego. Miała być świetnie ubrana i w rozmowie z nim używać krótkich, celnych ripost, które wywrą na nim wielkie wrażenie i sprawią, że pożałuje, iż ją zostawił. Zdecydowanie nie była to scena, w której ocieka deszczem i palą ją obtarte uda.

– Co się stało z twoim samochodem?

– Nie mam pojęcia. Po prostu odmówił współpracy. Zadzwonię do warsztatu, gdy tylko dotrę do domu.

– To zawieźmy cię tam jak najszybciej.

Nawet nie spytał, gdzie mieszka. Bez wątpienia rodzice opowiadali mu, co działo się na wyspie. Gdyby jednak zapytał, musiałaby potwierdzić, że nadal mieszka z matką. Nie chodziło o to, że nie było jej stać na własne lokum. Raczej o to, że skoro stale musiała pilnować matki i sklepu oraz wszystkiego innego, wspólne mieszkanie wydawało się rozsądniejszym wyjściem.

Przez chwilę jechali w milczeniu. Nina miała świadomość wody kapiącej z jej ubrania na nieskazitelną, skórzaną tapicerkę.

– A więc wróciłeś – przerwała niekomfortową ciszę.

– Niedawno skończyłem obowiązkowy staż, wyruszyłem do Europy na wakacje, a teraz jestem tutaj.

Wakacje w Europie? Nina pomyślała, jak sama spędziła miniony miesiąc. W zasadzie nie różnił się niczym szczególnym od tych, które upłynęły przez ostatnie siedem czy osiem lat. Pracowała, zajmowała się sklepem i ogarnianiem skutków kolejnych kataklizmów, do których doprowadzała jej matka. Spotykała się z przyjaciółmi, a niedawno wstąpiła do klubu czytelniczego. Niby wszystko było w porządku, ale kiedy zrobiła to podsumowanie, uświadomiła sobie, że w jej życiu brakuje iskry. I oczywiście fakt, że nie znalazła niczego, czym mogłaby zaimponować Dylanowi, nie miał z tą oceną nic wspólnego.

– Zamierzasz pracować wspólnie z ojcem? – zapytała, znając odpowiedź.

– Tak.

– Sądziłam, że się rozmyślisz.

– Ja też – westchnął z uśmiechem. – Ale nie chcę łamać mu serca.

Ojciec Dylana przez ostatnią dekadę mówił o swoim synu lekarzu, z którym będzie prowadził gabinet, każdemu, kto chciał i kto nie chciał słuchać. Nina podejrzewała, że ojciec zwykle chce, żeby syn poszedł w jego ślady i włączył się w rodzinny biznes. Doktor i syn, wyobraziła sobie napis nad drzwiami ich lecznicy.

– Ale ty przestałaś dla niego pracować.

– Tak – przyznała, odwracając wzrok.

Do zeszłego roku była jedną z pielęgniarek doktora Harringtona. Przede wszystkim dlatego, że był jedynym lekarzem na wyspie, a ona nie chciała daleko jeździć. Jednak wraz z nadciągającym nieuchronnie powrotem Dylana coraz częściej myślała o konieczności zmiany pracy. Na szczęście na Blackberry Island zjawiła się Andi i otworzyła gabinet pediatryczny, więc okazja spadła Ninie jak z nieba.

– Lubisz pracę z dziećmi? – zapytał dobrze zorientowany Dylan.

– Tak. Na wyspie jest dość rodzin, żeby zapewnić nam utrzymanie, ale nie tak dużo, żebyśmy nie dały sobie rady. Doskonale pracuje mi się z Andi.

– Odeszłaś przeze mnie? – zapytał, przystając na skrzyżowaniu.

Nina nie spodziewała się tak bezceremonialnego pytania.

– Praca u Andi była dla mnie wyzwaniem – odparła, unikając bezpośredniej odpowiedzi.

Prawdę mówiąc, odeszłaby i tak. Nie potrafiłaby pracować z Dylanem w jednym gabinecie. Bez przesady. Był jej pierwszym chłopakiem, z nim przeżyła swój pierwszy raz i on pierwszy złamał jej serce. Miała pewność, że jako młody, przystojny lekarz szybko znajdzie sobie żonę i założy rodzinę. Nie to, że chciała zatrzymać go dla siebie, ale wolała, żeby nikt nie pomyślał, że ma takie zamiary i dlatego kręci się obok niego.

Nina zamknęła oczy, odchyliła głowę i westchnęła. Dlaczego jej życie nie potoczyło się inaczej? Mogła być żoną jakiegoś bogacza, najchętniej z własnym jachtem. Albo przeprowadzić się do Tybetu i prowadzić tam sierociniec. A przynajmniej studiować neurochirurgię. Zamiast tego była pielęgniarką z nieudanym życiem miłosnym. Owszem, wyszła za mąż. Trwało to kilka dni. Nie miała się więc czym chwalić.

Ona i Dylan zamierzali zostać lekarzami. Często o tym rozmawiali. Chcieli razem iść na studia medyczne, a potem razem pracować. Nie wiedziała jeszcze wtedy, jaką specjalizację wybierze, ale Dylan był zdecydowany na ratownictwo medyczne.

Jednak rozstali się, a zdobycie pieniędzy na wymarzone studia okazało się zbyt trudne. Nina zapamiętała się w opiece nad matką, młodszą siostrą i sklepem. Szkoła pielęgniarska okazała się praktycznym wyborem. Zamiast kilku, wystarczyły dwa lata szkolenia. Nie pamiętała, żeby podjęła tę decyzję. Po prostu jej życie tak się ułożyło.

Dylan zatrzymał się przed jej domem. Ulewa wciąż trwała i Nina nie miała ochoty opuszczać przytulnego wnętrza wozu. Nie bez znaczenia była też mokra bluzka przylegająca do każdej fałdki ciała. Odwróciła się do okna i jej wzrok padł na zaniedbaną fasadę domu, który nie zmienił się przez ostatnie dziesięć lat. Nadal potrzebował malowania i nowego dachu. Planowała zająć się obiema sprawami, ale niedawna katastrofa hydrauliczna pożarła całe oszczędności.

– Dziękuję za podwiezienie – odezwała się z uśmiechem, który w zamierzeniu miał być miły i obrazować jej pewność siebie. – To zrządzenie losu, że się zjawiłeś, inaczej czekałby mnie nieprzyjemny spacer do domu. Przepraszam, że zamoczyłam ci tapicerkę.

– Nie szkodzi. Chodź, odprowadzę cię.

Zanim zorientowała się, co się dzieje, Dylan wysiadł i obszedł samochód. Szybko otworzyła drzwiczki i wyskoczyła na deszcz.

– Nic mi nie jest, naprawdę, więc nie musisz mnie odprowadzać. Nie chcę cię dłużej zatrzymywać. Podwiozłeś mnie i to w zupełności wystarczy.

Dylan uśmiechnął się tylko i objął ją w talii.

– Za bardzo protestujesz, jak na kogoś tak zziębniętego i przemokniętego.

Nina, niczym w transie, podeszła do drzwi i je otworzyła. Wchodząc do wnętrza, zrzuciła mokre buty. Dylan wszedł za nią. Zdjęła skarpetki, upuściła torebkę na podłogę i boso przeszła do salonu.

Nagle uświadomiła sobie kilka rzeczy. Po pierwsze, w rogu sufitu rozprzestrzeniała się plama podejrzanej wilgoci. To oznaczało, że matka jednak nie zadzwoniła do Tima. Gdyby dostał wiadomość, niezawodnie zjawiłby się z pomocą. Skoro dach dalej przeciekał, nic nie wiedział o ich kłopotach.

Po drugie, nie miała pojęcia, kiedy w ich domu przebywał jakiś mężczyzna. Prawdziwy facet, a nie złota rączka od napraw. Postawny i męski Dylan wydawał się dziwnie nie na miejscu w pokoju zatłoczonym meblami i skarbami ze sklepu. Każdą wolną powierzchnię zajmowały tu bibeloty: posążki, drewniane lub szklane, szkatułki i wazoniki, z którymi matka nie chciała się rozstać. W myśl teorii Bonnie pewne przedmioty mogły zostać puszczone w świat, inne zarezerwowane były wyłącznie dla rodziny.

Ostatnią i najmniej przyjemną sprawą okazało się ujrzenie własnego domu oczami Dylana. Kanapa – stara i zniszczona, a w miejscach, w których najchętniej siadały, uwidaczniały się głębokie wgniecenia. Stół znaczyły liczne szczerby i zarysowania. Niegdyś kremowe klosze lamp wyraźnie pożółkły.

Nina przyglądała się salonowi, jakby widziała go po raz pierwszy, zszokowana tym, że przestała dostrzegać wszystkie mankamenty i przeszła nad nimi do porządku dziennego. Równocześnie zdała sobie sprawę, że w ten sam sposób zaniedbała swoje nadzieje i pragnienia. Po prostu przestała zwracać na nie uwagę. Nagle zrobiło się jej przykro.

– Zaczekam, aż się przebierzesz – oznajmił Dylan, siadając przy stole.

Nina nie miała pojęcia, po co to robił, ale pilniejszą rzeczą były teraz jej mokre ciuchy.

– Jak chcesz – mruknęła i popędziła do łazienki.

Po dziesięciu minutach wróciła w czystej bluzce i dżinsach. Włosy wytarła i rozczesała, nie marnując czasu na suszenie. Na gołe stopy wsunęła baleriny.

Dylan siedział tam, gdzie go zostawiła. Wstał, kiedy weszła.

– Lepiej? – zapytał.

– O wiele. Nie musiałeś czekać.

– Pomyślałem, że moglibyśmy pogadać. Tak dawno się nie widzieliśmy.

Jego zachowanie znów zbiło ją z tropu. Po co to robił? Rzeczywiście, nie widzieli się całe lata, ale prócz mieszkania na jednej wyspie nic więcej ich nie łączyło. Już nie. A może nigdy?

Gdyby tylko nie był taki przystojny, pomyślała, wspominając czasy liceum. Dylan już wtedy bardzo się podobał. Teraz natomiast był wykształcony, szarmancki, robił karierę i nadal zabójczo wyglądał. Zielone oczy, mocno zarysowana szczęka i szerokie barki musiały wabić tabuny chętnych kobiet. Ciekawe, dlaczego nie ożenił się z żadną z nich?

Nina przystanęła w wejściu do kuchni. Postanowiła nie czuć się winna z powodu zniszczonego linoleum i starych szafek. Dziś miała już dość upokorzeń.

– Masz ochotę na wino?! – zawołała, wyciągając butelkę czerwonego i kieliszki. – A może wolisz kawę?

– Chętnie napiję się wina.

Wyjęła korkociąg z szuflady, ale zanim zdążyła go użyć, zjawił się Dylan.

– Pozwolisz?

Do tego dżentelmen, pomyślała, nie mogąc się zdecydować, czy powinna być zachwycona, czy zła.

Wyjęcie korka poszło mu łatwiej niż Ninie kiedykolwiek. Kiedy napełnił kieliszki, pożałowała, że nie ma żadnej przekąski, którą mogłaby zaproponować gościowi. Och, oczywiście były jeszcze ciasteczka, ale nimi nie zamierzała się dzielić. Wino musi wystarczyć, postanowiła.

Z kieliszkiem w dłoni wróciła do salonu, zrzuciła baleriny i usiadła na kanapie, podkurczając nogi. Dylan usiadł naprzeciw niej w fotelu.

– Za starych przyjaciół – wzniósł toast.

– Mam nadzieję, że masz na myśli przyjaciół, którzy się długo nie widzieli, a nie osoby w zaawansowanym wieku – powiedziała, unosząc brew.

– Pewnie – przytaknął z szerokim uśmiechem i skosztował wina. – Niezłe.

– Dzięki.

– Więc, co u ciebie słychać?

Nina pomyślała o Tanyi, kradzieży, cieknącym dachu i samochodzie wymagającym natychmiastowej wizyty u mechanika.

– Wszystko super.

– Słyszałem, że twoja siostra wyjechała.

– Averil mieszka w Mischief Bay w Kalifornii, to na południe od Santa Monica.

– Studiuje?

– Dawno temu skończyła studia. Jest mężatką i pisze dla „California Girl”.

– Mała Averil mężatką? Nie wierzę.

– Wiem, ale taka jest prawda.

– A dzieci?

– Jeszcze nie. Ty nie jesteś żonaty – rzuciła, obserwując go znad kieliszka.

– To stwierdzenie czy pytanie?

– Stwierdzenie – odparła z uśmiechem. – Zapomniałeś, gdzie jesteśmy? Na tej wyspie wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą.

– Mam jednak nadzieję, że nie wszystko – mruknął, krzywiąc usta.

Możliwe, przyznała w myślach. Kiedyś to ona znała jego sekrety. Miała piętnaście lat, kiedy zakochała się w Dylanie. Była w drugiej klasie liceum, a on w ostatniej. Próbowała zwalczyć zauroczenie, ale nie mogła oderwać od niego wzroku. Kiedyś w czasie lunchu sam do niej podszedł.

– Kiedy masz urodziny? – zapytał.

– Za trzy tygodnie.

– Szesnaste? – upewnił się, patrząc na nią roześmianymi oczami.

– Mhm.

– Poczekam.

– Bo piętnaście lat to za mało? Przecież wiesz, że nie zmienię się przez te trzy tygodnie. Będą taka sama.

– Poczekam – powtórzył, wzruszając ramionami.

I poczekał. A w urodziny zaprosił ją na randkę i pocałował jak nikt inny.

Wcześniej Nina całowała się z chłopcami, ale to były nieporadne całusy, kradzione w czasie zabaw, które miały ukryć młodzieńczą nieśmiałość. Tamte buziaki nic nie znaczyły. Ale pocałunek Dylana wstrząsnął jej całym światem.

Od tamtej chwili zostali parą. On skończył szkołę i poszedł na studia, ale dalej byli razem. Kłopoty zaczęły się, kiedy Nina kończyła liceum.

– Kiedy zaczynasz pracę? – zapytała, wracając myślami do teraźniejszości.

Ten temat był zdecydowanie bezpieczniejszy.

– W poniedziałek.

– Cieszysz się?

– Nie jestem pewien, czy określiłbym swoje uczucia w ten sposób – odparł, unosząc ironicznie brew.

– Twój ojciec się cieszy.

Nie było nic innego, czego starszy doktor Harrington pragnąłby bardziej. Od narodzin syna mówił o wspólnym gabinecie lekarskim. A przynajmniej tak głosiła rodzinna legenda.

– Wiem. Wciąż mi to powtarza – westchnął Dylan, racząc się winem. – Już nawet zamówił nowe wizytówki.

– Przecież chciałeś wrócić? – zapytała zaskoczona tonem jego głosu.

– Oczywiście.

– To była twoja powinność, a to różnica – zrozumiała.

– Gdzie twoja mama? – Dylan zmienił temat.

– W Montanie, na jednej ze swoich wypraw po łupy.

– Pamiętam te jej podróże i radość, jaką sprawiały jej zdobyte przedmioty – oznajmił z uśmiechem.

– Uwielbia przeglądać cudze rzeczy.

– W końcu prowadzi sklep z antykami.

– Na szczęście ostatnimi czasy przywozi coraz mniej śmieci – przyznała. – Bertie pomaga jej w wyborze, a ma dobre oko do okazji.

– Kim jest Bertie?

– Kochanką matki – odparła Nina, zadzierając wojowniczo brodę.

– Tak mi się zdawało, że rodzice coś wspominali – oznajmił Dylan swobodnym tonem. – Jestem pod wrażeniem. Kiedy się ujawniła?

Nina liczyła na inną reakcję. Taką, która pozwoliłaby go znielubić. Była rozczarowana jego akceptacją.

– Z dziesięć lat temu. Najpierw Bertie zaczęła nas odwiedzać i myślałyśmy, że jest przyjaciółką matki. Potem parę razy została na noc. Aż w końcu wzięła mnie na bok, powiedziała, że chciałaby się wprowadzić i zapytała, czy nie mam nic przeciwko temu – powiedziała i uśmiechnęła się do wspomnień. – Bardzo lubię Bertie. Jest rozsądna.

– Czyli nie musisz już dłużej być jedyną dorosłą osobą w pobliżu?

Nina skinęła głową. Dylan orientował się w jej sytuacji, wiedział, przez co przechodziła. Czasem zastanawiała się, czy jej sytuacja rodzinna nie była jednym z powodów rozstania.

– To mi dobrze robi – westchnęła i poprawiła się na kanapie. – Ale dość o mnie. Opowiedz, co u ciebie. Zatrzymałeś się u rodziców?

– Nie. Kilka miesięcy temu kupiłem mieszkanie niedaleko przystani. Skończyłem je szykować w zeszłym tygodniu i za parę dni tam się wprowadzę.

Dylan opowiadał o przeprowadzce, ale Nina przestała słuchać. Mieszkanie przy marinie? Była pewna, że chodzi o nowe apartamenty z portierem.

To śmieszne, pomyślała, patrząc na swój zniszczony, piętnastoletni dywan. To Blackberry Island, gdzie kurier zostawia przesyłki pod drzwiami.

Dylan pachniał czystością i świeżością. Wyglądał wspaniale. Wyjechał z wyspy, spełnił swoje marzenia i odniósł sukces, zostając lekarzem. Ona popadła w rutynę, nie wiedząc, kiedy i jak to się stało. Gdzie znikły te wszystkie lata? Dlaczego nigdy nawet nie spróbowała stąd wyjechać? Czy była to wina splotu okoliczności, czy jej własna? Nina podejrzewała, że jednak to drugie.

– Zrobiło się późno – oznajmiła nagle, wstając.

Zaskoczony Dylan również się podniósł, odstawiając niedopite wino.

– Miło było cię znów zobaczyć – powiedział.

– Ciebie też. Dziękuję za podwiezienie.

– Nie ma o czym mówić.

Odprowadziła go do drzwi. Grzecznie pożegnała i wróciła na kanapę, by pogrążyć się w niewesołych myślach. Moje życie to katastrofa, uznała. A jeśli nie katastrofa, to można mi współczuć, co jest nawet gorsze.

ROZDZIAŁ TRZECI

Sztuka doskonałego pierwszego pocałunku. Averil Stanton jeszcze raz przeczytała nagłówek artykułu i pokręciła głową. Źle. Magazyn „California Girl” kierowano do nastolatek między trzynastym a dziewiętnastym rokiem życia, więc pisanie o pierwszym pocałunku nie było trafionym pomysłem.

Wpatrzyła się w monitor i zagryzła dolną wargę. Każdy pierwszy pocałunek jest inny. Lepiej, pomyślała. Zawsze zdarzał się nowy pierwszy pocałunek. Przynajmniej jej czytelniczkom, bo od kiedy stała się mężatką, jej szanse na nowe pierwsze pocałunki gwałtownie zmalały. Tak jak szanse na jakikolwiek powiew świeżości. Tymi przemyśleniami nie zamierzała się jednak dzielić z czytelniczkami. Były młode, pełne nadziei i nie powinna ich przygnębiać.

Zamyśliła się, popijając herbatę. Nie chodziło o to, że nie była szczęśliwa w małżeństwie. Kevin to wspaniały mężczyzna i uwielbiała ich wspólne życie. Mieszkali o sześć minut od brzegów Pacyfiku w Mischief Bay – w eklektycznym, nadmorskim miasteczku południowej Kalifornii. Miała swoją pracę, przyjaciół i…

– Przestań! – powiedziała głośno, wstała i zamaszyście zamknęła laptop.

Wyjrzała przez okno na podwórko. Nie za duże. Ot, płot sąsiada i pojemniki na śmieci. Ale ten widok i tak był bardziej interesujący niż praca.

Nie mogę się skupić, pomyślała. Nie znała przyczyny tego stanu, było coraz gorzej. W ostatnich miesiącach oddawała artykuły coraz bliżej ostatecznego terminu. I choć jej szefowa na razie nic nie mówiła, Averil wiedziała, że w końcu poruszy tę kwestię. Wersje elektroniczne tekstów musiały być przekazywane płynnie i, jeśli Averil sobie z tym nie radziła, dziesiątki młodych dziennikarzy czekały, żeby zająć jej miejsce. Choć czasopismo w wersji papierowej wychodziło raz w miesiącu, to wersja online musiała być codziennie aktualizowana.

Averil z westchnieniem usiadła na ulubionym fotelu w kącie pokoju. Może powinnam pójść do lekarza po jakieś witaminy? Albo dać się zahipnotyzować? Ostatnio wszystko szło nie tak. Dręczył ją niepokój i nie potrafiła znaleźć jego źródła. Nie mogła sobie znaleźć miejsca.

Znów wyjrzała przez okno. Może powinnam pobiegać? Wprawdzie rano już ćwiczyła, ale bieg plażą pomógłby oczyścić myśli. Albo może lepiej wybrać się do centrum handlowego?

– Averil?

W drzwiach gabinetu stał Kevin. Po obiedzie powiedziała, że musi pracować i znikła w swoim pokoju. Ostatnio robiła to naprawdę często. A potem siedziała przy biurku, nie mogąc się skupić, myśleć ani pisać. Na twarzy męża malowało się napięcie.

– Wszystko w porządku? – zapytała, wstając.

– Ostrzyłem kuchenne noże.

Kiedy spojrzała na jego dłoń, dostrzegła plaster na serdecznym palcu.

– Głęboko się zaciąłeś?

– Nie. Ale szukając plastrów, znalazłem to – powiedział, pokazując blister leków. – Ustaliliśmy, że zaczynamy starać się o dziecko, Averil. Dlaczego wciąż bierzesz tabletki antykoncepcyjne?

Averil poczuła zdradliwy rumieniec na policzkach i zapragnęła się gdzieś schować. Jednak Kevin blokował jedyne wyjście z pokoju. Jeśli nie zamierzała skakać przez okno, musiała stawić mu czoło.

– To nie tak, jak myślisz – powiedziała, choć było dokładnie tak. – Decyzja o macierzyństwie to poważna sprawa. Nie możesz oczekiwać, że tak po prostu zajdę w ciążę. To nierozsądne i nie w porządku – powiedziała, zanim zdążyła się powstrzymać.

Czuła, że jej słowa prędzej czy później się na niej zemszczą. Bo Kevin był w porządku. Bez końca rozmawiali o rodzicielstwie. Zrobili listę argumentów za i przeciw. Zgodzili się, że czas założyć rodzinę. Ale Averil jakoś nie mogła przestać brać pigułek. Każdego ranka powtarzała sobie, że jest gotowa, ale potem łykała kolejną tabletkę.

– Nadal się zabezpieczasz – oznajmił Kevin, a ona skinęła głową.

Spodziewała się kłótni, ale on odwrócił się i wyszedł, zostawiając ją samą.

Averil stała na środku gabinetu i usiłowała się uspokoić, zastanawiając się, co teraz. W końcu poszła do pokoju, w którym Kevin urządził swoje biuro. Siedział przy komputerze, a listek leków leżał obok klawiatury. Nie pisał, ale nie spojrzał na żonę.

Averil spotkała Kevina przed sześciu laty. Studiowała dziennikarstwo i miała napisać reportaż o ulicznym jarmarku do uczelnianej gazety. Nie było to jej zwykłe zadanie. Dotąd pisała o przestępczości i machlojkach władz. Jednak, kiedy inny dziennikarz nawalił, zgodziła się go zastąpić.

Była dość ładna, żeby przyciągać męską uwagę. Jako wysoka, szczupła blondynka idealnie wpisywała się w klimat kalifornijskich plaż. Robiła właśnie notatki i zdjęcia, kiedy zaczepił ją jakiś chłopak. Był raczej przystojny, równy jej wzrostem i chudy. Błysk w jego oczach zdradzał żywą inteligencję. Podał jej futerał na aparat.

– Zostawiłaś to na ławce – powiedział, zwracając jej własność.

– Podrywasz mnie? – zapytała ze śmiechem, kiedy już mu podziękowała.

– Nie, ale powiem ci, żeby nie używać autofocusu, bo zdjęcia będą prześwietlone i stracisz kontrast.

To było tak niespotykane, że zaintrygowana przyjrzała mu się uważniej. W jego piwnych oczach dostrzegła złote plamki i zafascynował ją kształt jego ust. Nie był opalony i nie wyglądał na surfera. Uznała, że jest inżynierem lub komputerowcem.

– Ale lubisz dziewczyny, prawda? – spytała żartobliwie.

Uśmiechnął się do niej wtedy leniwym, seksownym uśmiechem, który sprawił, że zmiękły jej kolana.

– Ja będę robił zdjęcia, ty notuj – zaproponował.

– Piszę artykuł dla „The Daily Bruin”. To uniwersytecka gazeta – wyjaśniła.

– Wiem, co to.

– Skończyłeś studia?

– Tak. Właśnie dostałem pracę w firmie komputerowej tu, w Mischief Bay – oznajmił, poprawiając ustawienia aparatu fotograficznego. – Studiowałem na MIT.

Wtedy uznała, że nie tylko jest mądry i ma piękny uśmiech, ale też na tyle zaradny, żeby zdobyć dobrą pracę.

– Jestem Averil – przedstawiła się.

– A ja Kevin.

Zgodnie z zapowiedzią nie podrywał jej, ale zaprosił na randkę. Dopiero po trzeciej się całowali, a do łóżka poszli po czterech miesiącach znajomości. Oświadczył się w dniu, w którym skończyła studia. Zgodziła się, a potem przyjęła też pracę w redakcji „California Magazine”.

– Jeśli chodzi o pigułki… – zaczęła, wchodząc do gabinetu.

– Powiedziałaś, że jesteś gotowa, że chcesz mieć dzieci. Zmieniłaś zdanie?

– Nie, ale… Tyle się ostatnio dzieje.

– Przecież to, co dzieje się teraz, dzieje się zawsze. Urządziliśmy się, mamy oszczędności. Ty masz pracę i książkę. Na co jeszcze czekasz?

Averil nie była zachwycona, kiedy wspomniał o książce. Miała zamiar ją napisać, ale na razie zebrała się sterta luźnych notatek i z pół setki różnych początków. Powiedzieć, że ma się zamiar napisać książkę, było łatwo, ale wprowadzić to w życie, już nie.

– Czuję presję – wykrztusiła. – Jest jeszcze za wcześnie.

– Za parę miesięcy mamy piątą rocznicę ślubu.

– Tak, ale…

Kevin patrzył na nią zraniony. Averil poczuła, jakby zadała mu cios w serce.

– Kevin, nie – jęknęła, podchodząc do niego. – Ja…

– Ty co? – czekał na ciąg dalszy.

– Ja… przepraszam.

– Nina doradziła, żebyś zaczekała, prawda?

– Zawsze tak mówisz o Ninie – mruknęła Averil, starając się nie okazywać złości. – Dlaczego nie lubisz mojej siostry?

– Wiesz, że ją lubię. A wspomniałem o niej, ponieważ stale jest z nami.

– To śmieszne. Mieszka daleko stąd.

– Nieprawda. Stale masz ją w głowie. Rozmawiasz z nią codziennie, dopóki się nie pokłócicie, a potem każdego dnia narzekasz na nią, dopóki się nie pogodzicie. To jej opinia zawsze najbardziej się dla ciebie liczy – oznajmił i zapatrzył się w monitor. – To nie ty i ja podejmujemy decyzje. Nas jest troje.

Averil chciała zaprzeczyć, ale mąż miał rację. Pokłóciła się z Niną trzy tygodnie temu i od tamtej pory nie rozmawiały ze sobą. Dziwne, ale nawet nie pamiętała, o co poszło.

Spojrzała na Kevina. Wiedziała, że cierpi. Pragnął czegoś więcej, a ona, choć bardzo chciała, nie była gotowa mu tego dać. Problem w tym, że za wiele od niej oczekiwał. Jak jednak miała to wytłumaczyć miłości swojego życia?

– Potrzebuję więcej czasu. Nie naciskaj, proszę – wyszeptała, spodziewając się ciągu dalszego dyskusji, jednak Kevin tylko skinął głową. – Kocham cię.

– Czasami wcale nie jestem tego pewien – odparł ze smutkiem.

Następnego ranka Nina obudziła się bez pomocy budzika. To była jedna z sobotnich zagadek. Źle spała w nocy. Choć oparła się czekoladowym ciastkom, zew wina okazał się zbyt silny. Potem śniła o Dylanie. Podejrzewała, że winne temu było ich spotkanie i Pojutrze, które obejrzała przed snem. Większość kobiet, wspominając zerwanie, wybrałaby jakąś komedię romantyczną albo coś wzruszającego. Ona właściwie też. Jednak to po tym wspólnie obejrzanym w kinie filmie katastroficznym Dylan z nią zerwał. Powiedziała coś o globalnym ociepleniu, a on oznajmił, że nie będzie już przyjeżdżał na wyspę w weekendy.

Odtąd obrazy śniegu i lodu kojarzyły jej się z utratą jedynego mężczyzny, którego kochała. Lodowa burza idealnie współgrała z pustką w jej sercu. Dylan był całym jej światem, a postanowił zniknąć z jej życia.

Teraz po latach wrócił. Nie zamierzała pozwolić, żeby to miało na nią jakiś wpływ. Zresztą wcale jej nie szukał. Ich spotkanie było zupełnie przypadkowe. Nawet na tak małej wyspie nie musieli się widywać. I dobrze, uznała, wstając.

– O rany! Moje auto! – przypomniała sobie nagle.

Nina nie zadzwoniła do Mike’a. Nie poprosiła, żeby zabrał wóz do warsztatu i nim się zajął. A wszystko to przez przystojniaka z przeszłości. Kolejny minus dla Dylana.

Zerknęła na zegar. Dochodziło wpół do dziewiątej. Mike pracował już od godziny. Pewnie zdążył się zjawić ktoś, komu pożyczył swoją poobijaną furgonetkę jako zastępcze auto. Poszła do kuchni i sięgnęła po słuchawkę. Numer warsztatu Mike’a miała przyczepiony na lodówce jednym z tandetnych magnesów, które zbierała jej matka.

– Co? – warknął Mike, odbierając po trzecim sygnale.

– Cześć, tu Nina Wentworth.

– Hej, jestem dobry, ale nie aż tak. Będę wiedział więcej po południu. Podejrzewam, że to wtryskiwacz paliwa, ale muszę to sprawdzić.

– Słucham? – Nina nic z tego nie zrozumiała.

– Twój samochód. Przecież po to dzwonisz, tak?

– Mój wóz jest u ciebie? – zapytała, siadając przy kuchennym stole.

– Pewnie. Miałem telefon wczoraj wieczorem, żeby go ściągnąć i naprawić. Benny już wczoraj podstawił ci auto zastępcze. Chcesz powiedzieć, że nic o tym nie wiesz?

Nina podeszła do okna i odsunęła firankę. Furgonetka Mike’a stała na jej podjeździe. Jedynym wyjaśnieniem była pomoc Dylana. Tylko dlaczego miałby sobie zadawać tyle trudu?

– Ja… Dzięki, Mike. Wybacz, że przeszkodziłam. Daj znać, gdy skończysz.

– Dobra. Myślę, że w poniedziałek. Podjedź do mnie w porze obiadu.

– Świetnie.

Rozłączyła się zmieszana tym, co się stało. Jeszcze raz wyjrzała przez okno, ale samochód z warsztatu nadal tam stał.

Odłożyła słuchawkę i wróciła do sypialni. Miała dziś milion rzeczy do zrobienia i ani chwili na rozmyślania o byłym facecie. Dylan zrobił jej grzeczność, co dobrze świadczyło o jego charakterze. To, że nie chciała, żeby był dla niej miły, to zupełnie inna sprawa.

O wpół do dziesiątej Nina podjechała pod Blackberry Preserves. Powiesiła tabliczkę Otwarte, choć nie spodziewała się wielu klientów. Było jeszcze za wcześnie na turystów, a miejscowi unikali zakupów w weekendy. Zapaliła światło i wąskimi alejkami przecisnęła się do biura. Schowała torebkę do szafki, włączyła ogrzewanie i nastawiła ekspres do kawy.

Teoretycznie sklepowy inwentarz powinien być spisany w komputerze. W praktyce więcej niż połowa przedmiotów była kupowana i sprzedawana bez zaksięgowania. Swoje zakupowe wycieczki Bonnie opłacała gotówką, wystawiając czasem odręczne pokwitowania. Nina wiedziała, że kiedyś będzie musiała zająć się tym problemem, ale na razie skutecznie odkładała go w czasie.

Po jej lewej stronie, na starych, drewnianych regałach pyszniła się imponująca kolekcja starych pudełek na drugie śniadania, ozdobionych znanymi postaciami z filmów od Hopalonga Cassidy’ego, przez Batmana aż do My Little Pony. Niektóre były mocno zużyte, inne zupełnie nowe. Część z nich miała nawet bidony do kompletu.

Bonnie uwielbiała te pudełka, ponieważ korzystające z nich dzieci były szczęśliwe. Taką logiką kierowała się, zdobywając przedmioty do swojego sklepu. Potem mogła tą radością podzielić się ze światem. I żadnego znaczenia nie miał dla niej fakt, że pudełka jakoś nie chciały się sprzedawać.

Trzy przeszklone witryny zawierały kolekcję posążków. Oczywiście stały w nich nie tylko figurki znanych artystów. Nina nigdy ich nie lubiła. Już od dzieciństwa miała wrażenie, że przyglądają się jej z niechęcią. Tak samo nie przepadała za lalkami. Natomiast stroje z dawnych lat były o wiele ciekawsze. Wprawdzie dziwnie pachniały, ale ona i Averil uwielbiały się w nie przebierać.

Podeszła do wieszaka z balowymi sukniami z lat czterdziestych ubiegłego wieku. Pamiętała, jak tańczyła w jednej z sukien w zakurzonej tiarze na głowie.

– Będziesz królową, a ja księżniczką – powiedziała wtedy Averil.

Nina opierała się, twierdząc, że obie powinny być księżniczkami. Już jako dziewięciolatka wiedziała, że bycie królową przede wszystkim wiąże się z odpowiedzialnością. Marzyła, żeby choć na kilka chwil o tym zapomnieć, jednak Averil była uparta.

– Ty musisz być królową, Neenie. Zawsze nią dla mnie będziesz.

Potem Nina dotknęła innej sukni, wspominając słowa siostry, która twierdziła, że jest w stanie po samym zapachu poznać, czy właścicielka ubrania była szczęśliwa. Dla Niny wszystkie suknie było po prostu czuć kurzem, ale Averil bardzo ostrożnie wybierała im stroje do zabaw.

Nina podejrzewała, że każdy ma jakieś dziwne wspomnienia z dzieciństwa. Jej dotyczyły głównie pasm chaosu, przerywanych rzadkimi okresami spokoju.

Choć Bonnie była kochającą matką, nie sprawdzała się w zarządzaniu domem. Jeśli wybierała się akurat na swoją kilkutygodniową wyprawę po skarby, a nikt nie mógł zająć się jej córkami, nie zważając na ich szkołę i naukę, zabierała je ze sobą.

Gdy Nina skończyła dwanaście lat, oznajmiła matce, że jest wystarczająco duża, żeby zostawać w domu bez opieki. Przygotowała sobie listę rozsądnych argumentów, szykując się do rozmowy, ale Bonnie tylko skinęła głową, przyjmując ten fakt do wiadomości. Po roku Bonnie zostawiła także Averil pod opieką Niny. Wyjeżdżając, zadbała o zapas jedzenia i dała dziewczynkom pieniądze oraz swoją książeczkę czekową. Nina już od lat musiała podrabiać podpis matki na rachunkach, więc z czekami nie było problemów.

Wędrując dalej, Nina zatrzymała się przy lampie, która według słów Bonnie była oryginałem Tiffany’ego, i lekko dotknęła kolorowego szkła. Z tym sklepem wiązało się wiele jej wspomnień. Kryły się po kątach, niczym kłębki kurzu. Ponieważ Nina nie wiedziała, jak się ich pozbyć, unikała tego miejsca. To wyjaśniało, dlaczego Tanya tak łatwo go okradła. Nikt nie pilnował sklepu.

Kiedy otworzyły się drzwi wejściowe, zaskoczona Nina drgnęła, spodziewając się Dylana. Wcześniej dzwoniła podziękować mu za pomoc, ale udało się jej tylko zostawić wiadomość na jego automatycznej sekretarce. Wciąż nie zdecydowała, czy powinna czuć ulgę, czy rozczarowanie.

Jednak to nie był Dylan. Do antykwariatu weszła elegancka, dojrzała kobieta z krótkimi włosami, ciemnoniebieskimi oczami i szerokim uśmiechem.

– Ty jesteś Nina? – spytała.

– Tak.

– Wspaniale. Nazywam się Cindy Yoo i przyszłam w sprawie pracy. Wieczorem znalazłam w sieci ogłoszenie i jestem bardzo zainteresowana.

Wprawdzie największy sens miałoby całkowite zamknięcie sklepu, ale ta decyzja, niestety, nie należała do Niny. Nie była przygotowana do przeprowadzenia rozmowy o pracę, ale wiedziała, że muszą kogoś zatrudnić.

– Dziękuję, że przyszłaś. Zaraz przyniosę formularz.

– Przyniosłam kopię CV razem z kilkoma rekomendacjami – oznajmiła Cindy, wyjmując plik dokumentów z dużej torby.

– To bardzo profesjonalnie – zauważyła Nina. – Zaparzyłam właśnie kawę. Może masz ochotę się napić? – zapytała, wskazując drzwi na zaplecze.

– Chętnie – zgodziła się Cindy, idąc za nią do biura.

Nina zdjęła faktury z krzesła i nalała im obu po filiżance kawy.

– Dla mnie czarna – oznajmiła Cindy.

– Nie miałam pojęcia, że ogłoszenie już się ukazało – przyznała zakłopotana Nina, siadając przy biurku.

– Właśnie szukałam czegoś online, kiedy się pojawiło – odparła Cindy z uśmiechem. – Przyznam od razu, że nie mam doświadczenia w tej branży, ale szybko i chętnie się uczę.

– To prosty biznes – mruknęła Nina, przyglądając się kandydatce.

Nie znała się na modzie, ale nie mogła się oprzeć wrażeniu, że Cindy nosi ubrania z górnej półki. Jej torebka wyglądała na skórzaną, a kamienie w obrączce z pewnością były szlachetne.

– Gdyby było trzeba, mogę przedstawić więcej rekomendacji. Bardzo zależy mi na tej pracy.

Może trochę za bardzo, pomyślała Nina, przeglądając dokumenty.

Cindy ukończyła studia na kierunku historia. Potem została sekretarką w kancelarii prawniczej. Cztery lata później została tam asystentką. Następnie przeprowadziła się do Seattle, pozostając w branży prawniczej.

Pod życiorysem Cindy znajdowało się pół tuzina listów polecających, a każdy bardziej entuzjastyczny od poprzedniego. Na wszystkich widniał numer telefonu, pod którym można było zweryfikować prawdziwość dokumentu. Co więcej, każdy zawierał zapewnienie, że pracodawca chętnie przyjmie Cindy z powrotem, jeśli tylko ona zechce wrócić.

– To robi wrażenie – oznajmiła Nina. – Ale ja tylko szukam kogoś, kto poprowadzi sklep, przyjmując i sprzedając towar klientom. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że masz za wysokie kwalifikacje.

– Prawdę mówiąc, bardzo potrzebuję tej pracy – westchnęła Cindy, zaciskając dłonie na filiżance. – Mąż jest o kilka lat starszy ode mnie. Jestem jego drugą żoną. Nasze dzieci właśnie wyjechały na studia. Jedno na MIT, drugie na Stanford.

A więc chodzi o pieniądze, pomyślała Nina. To była w stanie zrozumieć.

– Mój mąż jest Koreańczykiem. Moja teściowa, skądinąd wspaniała kobieta, jest tradycjonalistką i bardzo interesuje się życiem jedynaka. Jego pierwsza żona była równie konserwatywna. Według słów teściowej, idealna partnerka, wybrana przez rodzinę. Ale zmarła, a on zakochał się we mnie – powiedziała Cindy i spojrzała na Ninę. – Słyszałaś o matkach tygrysicach?

– Czytałam jakiś artykuł na ten temat. Chodzi o typ rodzicielki skoncentrowanej na sukcesie swojej pociechy.

– Pomnóż to przez tysiąc, a zrozumiesz, z czym przyszło mi się mierzyć. Nigdy nie jestem dość dobra dla jej syna. A chociaż nie mówi tego na głos, jestem pewna, że żałuje, że jej syn w ogóle mnie spotkał. Pewnie co dzień modli się, żeby wreszcie oprzytomniał i pozbył się mnie.

– To rzeczywiście niefortunne.

– Owszem. Tym bardziej że ma z nami zamieszkać – powiedziała Cindy z głębokim westchnieniem. – Chcę być dla niej miła, więc potrzebuję tej pracy, żeby pozostać przy zdrowych zmysłach. Muszę mieć dokąd pójść i móc myśleć o czymś innym. Potrzebuję azylu, w którym nabiorę energii. Przysięgam, że mam silną motywację, żeby nauczyć się wszystkiego, co będzie mi tu potrzebne.

Opór Niny stopniowo topniał, ale pozostawała jeszcze jedna sprawa.

– Nie masz chyba kryminalnej przeszłości, prawda?

– Mam nadzieję, że nie jest wymagana – żachnęła się Cindy.

– Skądże. Nasz poprzedni pracownik próbował nas okraść. Nawet byśmy nie wiedzieli, gdyby nie próbował sprzedać łupów w najbliższym lombardzie.

– Tu na wyspie?

– Właśnie.

– Cóż, to głupota – zawyrokowała Cindy. – Zresztą, na szczęście dla was. A, wracając do twojego pytania. Nie. Mam tylko dwa mandaty za przekroczenie dozwolonej prędkości. Jestem dobrym człowiekiem. Spytaj, kogo chcesz.

– Oprócz twojej teściowej – zażartowała Nina.

– Racja.

Nina podała Cindy formularz aplikacyjny i wstała.

– Przejrzę inwentarz, kiedy będziesz wypełniać druk – powiedziała i zostawiła ją samą, postanawiając poprosić Sama z biura szeryfa o sprawdzenie Cindy i obdzwonić kilku jej poprzednich pracodawców.

Jeśli wszystko będzie w porządku, pozostanie jej przyjąć doskonale zapowiadającą się pracownicę i cieszyć się pomyślnym zrządzeniem losu.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Averil dorastała na północno-zachodnim wybrzeżu, gdzie temperatura wody rzadko kiedy przekraczała piętnaście stopni, a i to latem. W Kalifornii było podobnie. Przy plaży w lipcu i sierpniu woda stawała się w miarę ciepła, ale już kilkaset metrów od brzegu dno oceanu gwałtownie się obniżało i woda robiła się zimna. Kiedyś podczas wakacji Averil odwiedziła kolegę ze studiów na Florydzie i była szczerze zaskoczona ciepłymi wodami zatoki.

Teraz, kiedy wiatr się zmienił, wybrała żagiel i zabezpieczyła linę. Słońce stało wysoko na niebie. Bezkresny błękit odbijał się w tafli oceanu. Po chwili wrócili na kurs i Averil mogła spojrzeć na męża. Jego oczy kryły się za okularami przeciwsłonecznymi, więc nie mogła odgadnąć, o czym myślał.

Ostatnio zachowywał się inaczej niż zwykle. Stał się cichy i zamyślony.

– Kevin, jesteś na mnie zły?

– Nie. Nie jestem zły – odpowiedział po namyśle.

– Więc jaki?

– Rozczarowany.

To było jak policzek. Zawsze to Averil stanowiła obiekt pożądania. To ona była zdobywana. Kochała męża i starała się być dla niego dobra, ale inicjatywa zawsze była po jego stronie. Teraz nagle jej świat zadrżał w posadach.

– Z powodu dziecka? – spytała cicho.

– Po części.

Wiatr bawił się kosmykami jej włosów, wyrwanymi z warkocza. Odgarnęła je z twarzy, patrząc na męża.

– Jesteś mną rozczarowany?

– Tak.

Powietrze uciekło Averil z płuc, jakby ktoś ją uderzył w splot słoneczny. Spanikowana szukała słów, które mogłyby sprawić, żeby cofnął to, co powiedział. Nie potrafiłaby znieść odrzucenia.

– Wiem, że nie jesteś szczęśliwa i zastanawiam się, czy to przeze mnie.

Czyli nie chodziło o coś, co zrobiła. Averil odetchnęła z ulgą. Z tym mogła sobie poradzić.

– To nie twoja wina. Sama nie wiem, dlaczego tak się czuję.

– Kochasz mnie jeszcze?

– Oczywiście, głuptasie. Przecież jesteśmy małżeństwem.

– A co to ma do rzeczy?

– Nie wiem. Tak po prostu jest. Jesteśmy ze sobą i już.

Kiedy odwrócił wzrok, Averil znów zaczęła się bać.

– Nie wiem, czego pragniesz – przyznał po chwili.

– Ja też nie. Nie chodzi o ciebie, raczej o to, że czuję się nieswojo i… – urwała, kiedy uświadomiła sobie niewygodną prawdę. – Chcę do domu.

Powiedziała to bez zastanowienia i rozważenia, jak odbierze to Kevin. Wyraz jego twarzy nie uległ zmianie, ale sięgnął do takielunku i po chwili zrzucił jeden żagiel, żeby wciągnąć drugi.

– Kevin, nie! – zawołała, chwytając go za ramię. – Nie chodziło mi o to, żeby wracać w tej chwili.

Mówiąc dom, miała na myśli Blackberry Island. Oboje o tym wiedzieli.

– Wiem, że to zawsze będzie twój dom – westchnął Kevin, wciągając żagiel na maszt. – Musisz zobaczyć się z Niną. Nie rozumiem tylko, dlaczego nie potraficie przebywać w jednym miejscu dłużej niż dzień bez kłótni. I nie ma znaczenia, czy ty jedziesz do niej, czy ona odwiedza nas. Zawsze powtarza się to samo. A jednak nie potrafisz bez niej podjąć żadnej decyzji. Dlaczego?

Averil nie znała odpowiedzi. Chciała zaprzeczyć, ale Kevin miał rację. Uświadomiła sobie, że Nina faktycznie jest głosem w jej głowie.

– Przepraszam – szepnęła.

– Nie chodzi o przeprosiny. Dałem ci wszystko, co mam, Averil. Wszystko, czym jestem. Nie mam nic więcej. Jeśli to nie wystarcza, to może nie ode mnie zależy twoje szczęście. Może sama powinnaś odkryć, co cię uszczęśliwi.

I znów Averil nie miała gotowej odpowiedzi. Szczęście? Oczywiście, że była zadowolona ze swojego życia, ale któż mógł twierdzić, że jest szczęśliwy?

– Nie chcę, żebyś był na mnie zły – mruknęła.

– Nie jestem. Pokochałem cię od dnia, w którym się spotkaliśmy, ale nie umiem dalej wieść tego niby-życia. Albo przeżyjesz je ze mną, albo będziesz musiała odejść – oznajmił, sprawiając, że dławiący ją strach powrócił. – Jedź do siostry i przemyśl, czego pragniesz – powiedział Kevin. – Ja zaczekam.

– Jak długo?

Zdjął okulary. W jego spojrzeniu smutek mieszał się z determinacją.

– Nie wiem. Dam ci znać, kiedy będę miał dość czekania.

To było uczciwe, choć przerażające postawienie sprawy. A jeśli będę zbyt długo zwlekała? Kiedy przetrawiła to pytanie, zrozumiała, że podjęła decyzję. Niezależnie od kosztów, musiała wrócić do domu po odpowiedzi. Czuła, jakby wszyscy wokół dorośli i zaczęli żyć naprawdę, a tylko ona stała w miejscu.

– Wrócę – obiecała. – Proszę, nie rezygnuj ze mnie.

Czekając, aż zaparzy się kawa, Nina przejrzała przygotowane na dziś karty pacjentów. Przez wczorajszy telefon siostry źle spała w nocy. Averil przyjeżdżała do domu. Sama.

Nina odłożyła dokumenty na półkę i przeszła do kuchni. Kevin to świetny facet, pomyślała. Oby tylko Averil nie zrobiła nic głupiego. Dobrze wiedziała, że jej siostra bywała nieobliczalna, co ewidentnie odziedziczyła po matce. Albo po ojcu, który odszedł wkrótce potem, jak zjawiła się na świecie.

Wtedy Nina była za mała, żeby rozumieć coś więcej ponad to, że ojca nie ma. Potem obwiniała matkę za to, że nie potrafiła go zatrzymać. Teraz, jako dorosła, zastanawiała się, czy nie wyczuł, że Bonnie wolała przedstawicielki własnej płci. Co oczywiście wcale go nie usprawiedliwiało. O rany, skąd mi się to wzięło? Chyba za dużo czasu spędzam w samotności, uznała, kręcąc głową. Nalała i łyknęła kawy. Gdy na górze schodów skrzypnęły drzwi, wyszła do holu.

– Wyglądasz, jakbyś się lepiej czuła – odezwała się Nina, widząc Andi.

– Bo tak jest. Udało mi się zjeść śniadanie i go nie zwrócić. To znaczny postęp – odparła lekarka, odbierając Ninie kubek i zaciągając się mocno aromatem. – Ależ mi brak kawy. Myślałam, że trudniej będzie zrezygnować z wina – westchnęła, oddając kubek i przyglądając się stercie teczek. – Wygląda na to, że czeka nas pracowity dzień.

– Miałyśmy niewiele zapisów, ale od rana urywa się telefon.

– Jak zawsze w poniedziałki.

Rozmawiając o pilnych wizytach, przeszły do kuchni.

– Zgadnij, z kim wczoraj jedliśmy kolację – powiedziała uśmiechnięta Andi, wstawiając kubek z wodą do mikrofalówki.

– O nie. Nie chcę wiedzieć – jęknęła Nina, robiąc krok w tył.

– Ale ja chcę ci powiedzieć – oznajmiła z uśmiechem. – Z Harringtonami i ich synem Dylanem. – Aż klasnęła w ręce. – Nie mogę uwierzyć, że od roku jestem na wyspie i dopiero teraz poznałam „mojego syna, lekarza”.

– Poważnie? Zaprosili was?

– Tak. Było świetnie. On jest całkiem przystojny. Nie spodziewałam się, że takie z niego ciacho.

– Rzeczywiście, niczego sobie.

– Czy to dla ciebie za trudne? – zapytała Andi, marszcząc brwi. – Może nie powinnam o tym opowiadać i z tobą się droczyć?

Nina najchętniej pokiwałaby głową, ale to byłoby śmieszne. Westchnęła.

– Oczywiście, że nie. Rozstaliśmy się wiele lat temu. Już o nim nie myślę.

A przynajmniej nie myślała do tego weekendu. To jego wina. Gdyby nie zatrzymał się, żeby jej pomóc, nie miałaby teraz jego obrazu przed oczami.

Odkąd ją porzucił, nie odzywał się. Nie to, żeby jej zależało. Wcale nie. Już nie była nim zainteresowana. Ale miło byłoby, gdyby zadzwonił, żeby mogła mu to oznajmić prosto w twarz. Albo chociaż do ucha.

– Jest sam. Zapytałam, czy kogoś ma.

– Nie – jęknęła Nina, mocniej zaciskając dłonie na kubku z kawą.

– Dlaczego nie? Przecież go nie znałam. Zadawanie pytań to część konwersacji. Przyszedł sam, więc zapytałam, czy ktoś na niego czeka. Odparł, że nie. Więc zapytałam, czy w ogóle kogoś ma, a on zaprzeczył – oznajmiła dumna z siebie. – Czyli droga wolna.

– Nie chcę wolnej drogi. – Nina z trudem stłumiła jęk. – On mnie nie interesuje. Przecież mówiłam ci, że zerwaliśmy sto lat temu.

– Minęła raptem dekada i oboje byliście wtedy bardzo młodzi – zawyrokowała Andi, wyjęła z mikrofalówki kubek z wrzątkiem i wrzuciła do niego torebkę herbaty. – O, właśnie. Jego rodzice przyznali, że przyczynili się do waszego rozstania i fatalnie się z tym czują.

– Rozmawialiście o mnie? – przeraziła się Nina.

– Niewiele. Ale to dość interesujące, nie sądzisz?

– To, że mój chłopak pozwolił rodzicom mieszać się do swojego życia miłosnego? Nie bardzo.

Z początku rodzice Dylana nie martwili się ich spotkaniami. Pewnie założyli, że kiedy wyjedzie na studia, ich związek sam się rozpadnie. Tak się jednak nie stało. Dylan wracał na wyspę co weekend. Wszystkie wakacje i ferie też spędzali razem. Kiedy był na drugim roku, Harringtonowie zaczęli wywierać presję. Nina nie zamierzała się poddawać, ale Dylan w końcu z nią zerwał.

To jeszcze byłaby w stanie przełknąć. Jednak on próbował wykręcić kota ogonem, twierdząc, że to jej wina. Powiedział… Musiała się surowo upomnieć, że to już nie ma znaczenia.

– Był młody – odparła Andi, wyjmując saszetkę z kubka.

– Miał dwadzieścia lat.

– I tak nie był zbyt dojrzały, bo wtedy nie pozwoliłby ci odejść – oznajmiła z uśmiechem. – Polubiłam go. Wydaje się inteligentny, ale się nie wywyższa.

Nina wyczuła, że to nawiązanie do rodziców Andi, którzy byli genialni.

– Nie zamierzam się z nim umawiać.

– Dlaczego? Jesteś wolna, on też. A jeśli płomień nadal się tli?

– Nie ma żadnego płomienia. Nie ma nawet popiołów. Nie wątpię, że Dylan jest świetnym facetem – oznajmiła, wspominając, że zatrzymał się w deszczu, żeby ją podwieźć, nawet nie wiedząc, z kim ma do czynienia. Czyli nie przeszkadzałoby mu, gdyby ktokolwiek zamoczył mu skórzaną tapicerkę nowego wozu. – Mimo to nie zamierzam się z nim spotykać.

– W ogóle nie chodzisz na randki – wytknęła Andi. – Miło byłoby od czasu do czasu z kimś gdzieś pójść. Nie chcę być namolna, ale dlaczego…

– Jesteś namolna. Sama umiem sobie znaleźć faceta.

– Próbuję pomóc – westchnęła szefowa.

– Doceniam, ale ten jeden raz sobie odpuść. Dylan i ja to stara historia.

Zresztą i tak nie było o czym mówić. Dylan nie zadzwonił, nie zamierzał dzwonić i nigdy tego nie zrobi. I po problemie.

– Jesteś moją przyjaciółką i chcę, żebyś była szczęśliwa – powiedziała zasmucona Andi. – Żyjesz wyłącznie pracą. Jesteś tu albo w sklepie. Przez cały czas o wszystkich się troszczysz. To wyczerpujące, a ja mogę tylko stać i patrzeć. Uznałam, że przystojny mężczyzna mógłby ci dobrze zrobić.

– Teoria dobra, tylko facet niewłaściwy.

– Czyli, gdyby napatoczył się jakiś obcy przystojniak, dałabyś mu się zbałamucić? – Andi na powrót poweselała.

Przez chwilę Nina usiłowała sobie przypomnieć, kiedy ostatnio jakiś mężczyzna się nią zainteresował.

– Sama bym go o to błagała.

Było to dość bezpieczne wyznanie, biorąc pod uwagę, jak niewielu obcych zjawiało się na wyspie. Nawet przyjezdni przybywali parami. To było miejsce na rodzinny wypoczynek.

Nagle na górze trzasnęły drzwi. Andi głośno westchnęła.

– To Carrie. Znów jest spóźniona.

Nina nie pamiętała ranka, kiedy pasierbica Andi nie była spóźniona.

Po chwili na schodach dały się słyszeć pospieszne kroki.

– Mamo? Gdzie jesteś?

– Tutaj! – odkrzyknęła Andi.

Do kuchni wpadła czternastoletnia, tyczkowata dziewczynka. Widząc Ninę, rzuciła się jej w objęcia.

– Cześć – przywitała się Nina, odstawiając kubek z kawą i odwzajemniając uścisk. – Podobno jesteś spóźniona.

Carrie posłała jej radosny uśmiech i podbiegła przytulić Andi.

– No wiem. Wiem. Muszę wstawać wcześniej. Do zobaczenia później – rzuciła i wybiegła przez drzwi.

Kiedy zewnętrzne drzwi zamknęły się z hukiem, Andi westchnęła.

– Muszę poprosić Wade’a, żeby sprawdził zawiasy. Kiedyś te drzwi po prostu wylecą z futryny.

– Są solidniejsze, niż myślisz.

– Pora zaczynać – oznajmiła Andi, zerknąwszy na zegar. – Nadal jesteśmy umówione na pilates po pracy?

– Jasne. Rzeczy mam w samochodzie.

– To świetnie.

Andi weszła do gabinetu, a Nina do biura, żeby sprawdzić, czy komputery się włączyły. Przez okno dostrzegła Carrie wsiadającą do samochodu sąsiadki. Deanna co dzień zawoziła swoje dwie córki i Carrie do szkoły.

Podział obowiązków, pomyślała Nina. Równowaga. Dobrze rozumiała tę koncepcję, chociaż nie miała możliwości przetestować jej w praktyce. Może w następnym wcieleniu nie będzie musiała być jedyną odpowiedzialną osobą.

– Dotknij palców, Andi. Nina, unieś się trochę wyżej. A teraz powoli połóżcie się, wypuszczając powietrze.

Nina opadła na matę do ćwiczeń. Mięśnie brzucha tak protestowały, że nie było mowy o pełnym gracji, powolnym położeniu się na plecach. Była zmordowana, spocona i pewna, że rano nie będzie mogła się ruszyć. Czy naprawdę aż tyle czasu minęło od ostatnich zajęć pilatesu?

Dysząc, przykryła dłonią żebra, tłumacząc sobie, że warstwa pomiędzy skórą a kośćmi to niezbędna wyściółka. A może zamiast lunchu powinna wybrać spacer? W ciągu najbliższych tygodni pogoda znacznie się poprawi, więc można by to wykorzystać i trochę schudnąć do lata.