Dotyk Syberyjskiej Śmierci
- Wydawca:
- Bohdan Borowik
- Kategoria:
- Obyczajowe i romanse
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-62674-06-0
- Rok wydania:
- 2015
- Słowa kluczowe:
- chwilę
- czytając
- dotyk
- lektura
- pamiętali
- również
- śmiejemy
- śmierci
- syberyjskiej
- wykorzystamy
- wzruszamy
- znowu
- życie
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Dotyk Syberyjskiej Śmierci”
Ksiazka ta niesie ze sobą mądre przesłanie, że życie jest ulotne i tylko od nas zależy jak je wykorzystamy i co z nim zrobimy. Książka wywwołuje w nas różne uczucia, czytając ją raz się śmiejemy, a za chwilę znowu wzruszamy. Lektura ukazuje nam jak ważne jest, byśmy pamiętali, że każdy dzień mógłby być pierwszym, ale również może być ostatnim.
Polecane książki
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Bohdan Borowik
BOHDANBOROWIK
DOTYKSYBERYJSKIEJŚMIERCI
WS POM NI ENI A ZG ŁĘB I TA J GI
Copyright©2015,BohdanBorowik.
Allrightsreserved
Nopartsofthisbookmaybereproducedinany material form,including photocopying or storingin anymediumbyelectronicmeansandwhetheror nottransientlyorincidentallytosomeotheruseof thispublication,withoutthewrittenpermissionof thecopyrightholder.
Permissionmaybysoughtdirectlyfrom Borowik-LabFund.www.bel-borowik.com
phone: +48 604875247
ISBN978-83-62674-06-0
Forinformation onall Bel publications visit our websiteat www.bel.lt
NIEDZIELNA WIZYTA MO
Dnia29listopada1948rokubyłaniedziela,siedziałemwpokojuzcórką.Miałemiśćna mszędokościoła,alejakośsięguzdrałeminie poszedłem.Byzająćmyśli,którestalekrążyły wokółmojejwcześniejszej„wizyty”naUB,grałem z córeczką w bierki.
Naglektośenergiczniezapukałdodrzwi. Ziuta, moja żona, poszła otworzyć.
Jakiśsiódmyzmysł,nabytyjeszczenapolowaniach,kazałmizbliżyćsiędookna,abywyskoczyćiuciec.Wmatowejszybiezobaczyłem szarmanckiecałowaniewrękęiuprzejmesłowa. Tomniezatrzymało,zawahałemsięnaułamek sekundyjaknaklatkachspowolnionegofilmu…
potemwielerazyprzypominałemsobieten moment.
Dałem się podejść.
Myślałem,żejakrazsięudało,to…Niezawsze jest jednak świętego Jana.
Wkorytarzuszybkoskończyłysiękurtuazje. Szybkiewejścieijużstałoprzedemnądwóch oficerówMOwrandzekapitana,jedenznich celowałwemniepistoletem.Rutynowozapytali o personalia.
-Pokazać dowód osobisty!
Milicjant,trzymającwrękudowód,kazałpodawać sobie wszystkie zapisanew nim szczegóły.Następniesprawdzałtłustympalcem,czyda sięoderwaćzdjęcie,czyprzypadkiem–jaksię wyraził–niejestdowalone.Niemiałemzich stronyżadnejodpowiedzilubwyjaśnienia,oco chodzi.Miałemrobić,cokażąibasta.Gburowatoucięlitrwożliwepytaniażony.Wszystko tostałowostrymkontraściezpoczątkowąkurtuazją.Zostałempoddanyskrupulatnejrewizji osobistej,anastępniedokładnieprzetrząśnięto całemieszkanie,zostawiającjewkompletnym bałaganieiprzypłaczucórki,iżonymusiałem opuścićdom,jaksiępóźniejokazało,nazawsze.
PodeskortądoprowadzonomnienaMO(MilicjęObywatelską)wCzęstochowie.Zostałem zamkniętywcelipopijakach,oczymświadczył ostryzapachmoczu,któryzlewałsięzrozkładającymisiępozostałościamiłazaneknapodłodze. JużpokilkugodzinachspędzonychnaMOrozbolałamniegłowaijakzbawienie,spadłna mnie rozkaz opuszczenia celi.
Byłajużgodzinadwudziestadruga,obaj oficerowiechwialisięnanogach,przynodze stołustałabutelka po czystej zwykłej.
* * *
Dnia 11 maja 1949 roku zostałem wezwany na rozprawę sądową. W pokoju siedział sędzia, protokolant i tłumacz, ten sam od przesłuchań w NKWD. Nie było prokuratora, wyglądało na to, że wyroki są ustalone z góry, bez trybu odwołań i składania zażaleń. Sędzia przeczytał mi zarzuty: szerzenie wrogiej propagandy, przyłączenie zachodniej Białorusi do Polski i w punkcie drugim, uprawianie kłamliwej goebbelsowskiej propagandy przez mówienie, że oficerów polskich w Katyniu zabili Rosjanie. Wyrok na rozprawie nie został ogłoszony, po czym mnie wyprowadzono.
Strażnikwyprowadziłmniedoinnejceli, mieszczącejsięnagórnympiętrze,gdziebyli zgromadzeniwspółtowarzyszeniedoli,którzy zdrżeniemsercaoczekiwalinawyroki.Tłok wsalipanowałtakduży,żeniebyłomowy opołożeniusięnaposadzce,apozatymatmosferadookołanieskłaniaładospoczynku.Jedni naklęczkachgłośnosięmodlili,odmawialiróżaniec.Innibliscyobłęduwspominaliswych bliskich,przeklinalicicho,takbystrażniknie słyszał.Wielupłakało.Wyrokiwykonywanoodrazuwpodziemiach.Wpiwnicachinakorytarzachzabijanoodrazustrzałemwtyłgłowy.Wiedziałem,żejeżeliniewywołająmnie wprzeciągusiedmiudni,oznaczatotakiwłaśnie koniec.
Pokilkudniachdowiedziałemsięodwspółwięźniów,zacosiedzą.Jedenzewspółwięźniów, Białorusin,którywojnęprzeżyłszczęśliwie jakofrontowykierowca,trafiłpowojniezakratkizasprawąswegosąsiadaBuchbauma,który awansował nawysokiego oficeraNKWD.Teraz czekałnasmutnykoniecwkazamatachNKWD. Innegozewspółwięźniówpodejrzewanoowypisywanie wierszyków na Stalina w toalecie.
Siedziałemwtejcelijużpięćdniizdążyłem siępogodzićzeswymlosem.Pomimoosłabienia wyobraźniapracowałaminiezwykletrzeźwo, wnieprzerwanymciąguprzywodzącprzedoczy nawetnajbardziejbłahezdarzeniazmegożycia. Snułasięnademnąnićoptymizmu,dziwnie wierzyłem,żeuniknękuliwciemnychlochach ipóźniejszego dołuzwapnem. Niestety, nie dane mibyłowtedywidziećmrocznejprzyszłości,anajbardziejbóluodpolskojęzycznegoUBpopowrocieztułaczkidokraju.
Uchodziłemwśród kolegówzatwardzielaiprzecieżnierazwczasie okupacjiocierałemsięodamęzkosą,alemożenaskutekatmosferypanującejwtejceli,byłem tak bardzo przejęty.
Każdegodniakogośwywoływanoiwsumie,wyrokioscylowałyodspontanicznegopożegnaniasięzżyciempostrzalegdzieśwpiwnicy, dodwudziestupięciulatwyjazdunabiałe niedźwiedzie.Zostalitakżewywołaniwięźniowie, którzyprzebywalitudwatygodnie,oczekując nawyrok.Nigdyjużniewrócili.Znaleźlisię więźniowie,którzyodmówilizanichwieczny odpoczynek.
Zniecierpliwościąoczekiwałemkiedymnie wywołają.Popołudniupiątegodniapobytuwywołanomojenazwisko.Wiedziałem,żewcale naegzekucjęniemuszęczekaćtygodnia,otzałatwiają po kolei. Strażnik kazał mi wyjść.
Ztrzeciegopiętraprowadzonomniedopiwnicyzrękamizałożonyminaplecach.Nieoglądającsięzasiebieszedłemkorytarzem.Słońce świeciłozostregokąta.Wszybierozpoznałem strażnikaijakąśmaręoiskrzących,błędnych oczach.Całąsiwąipokiereszowaną.Zdziwiłem się,żetakbardzoitakszybkomożnasięzmienić.Przygotowanybyłemnanagłystrzałwtył głowyinasłuchiwałempośródkrokówodgłosuwydawanegoprzezbrońprzedoddaniemstrzału.Jużwielokrotnierozmyślałemoswymżyciu, aleterazschodzączestrażnikiem,poczułemsię naglelepiej.Wprawdzieskończęnienajlepiej, aleznajdęoparcieuOstrobramskiejMatki.Tu iterazprzydałosięprzypomnieniespotkania mającegomiejscepodczasgimnazjalnejpielgrzymkizBrześciadoOstrejBramy.Niebyło i dalej nie będzie łatwo, ale wytrzymam.
Nagle padła ostra komenda strażnika:
-Na prawo dwierji.Wchodit’!
Gdywszedłemdopokojuzzawieszonymi portretamiStalinaiBerii,zastałemcywilaza biurkiemzarzuconympapierami.Najprawdopodobniej wyrokami na dzień dzisiejszy.
-To wy jesteścieWolański? – spytał.
Nie czekając na odpowiedź rzucił wyrok:
– Jesteścieskazanina25latspecjalnychzakładów karnych.
Nastąpiłacisza.Wiedziałem,żemajeszcze cośdopowiedzeniaidziwiłomniecałyczas,że nieodczytujewyroku,jaktosięzwyklewsądachpraktykuje.Patrzącnamniejaknaprzedmiot,awłaściwiejaknalesoruba,rzuciłjeszcze formułędoznudzeniapowtarzanąprzezpolitrukówwpowojennejPolsce.Stalinjestdobrymczłowiekiem,niejestonżądnykrwiidlategonie skazałwasnaśmierć.Byłemoszołomionytym wyrokiem,alezdrugiejstronyodetchnąłem, żebędęjednakżyć.Jaksiętujednakpogodzić zniemiłąperspektywądwudziestupięciulatłagru?
Wceli,doktórejteraztrafiłem,wszyscy współwięźniowiemieliwyrokirównopo 25lat. Nastrojewtejceliniebyłyjużtakiegrobowe. Pocieszaliśmysięjaktylkomożnanawzajem, naróżnesposoby.Ato,żeżyjemy,cojestnajważniejsze.Ato,żeamerykańskiprezydent Eisenhower szykuje bombę atomową,która rozwiąże,jakzadotknięciemczarodziejskiejróżdżki,naszeproblemy.Towszystkokiedyśsięmusi skończyćiwrócimydodomu,doPolski.Nikt niesądził,żeto,cosiędziałonaRakowieckiej przyudzialeLunyBrystygierowejiBermanatworzyłobardziejlogiczneprzesłankidopozostania w łagrach.
WYPRAWA W NIEZNANE
Zamuramiroztaczałasięwiosna,czasem niosłysięwołaniacyranek,lecącychdogniazd nadMuchawcem.Jakżepięknebyłyczasy,gdy polowałem na Polesiu.
CzyjeszczekiedyśzobaczęBug.Cobędzie.Comnieczeka?Nierazztychmarzeńwyrywały mniekrzykibitych.Wtedymrowieprzechodziło mi po plecach.
MajorJewriejmiałcałyarsenałśrodkówdo zmiękczaniakrnąbrnychPolaczków.Wjego pokojuprzesłuchaństałaspecjalnaklatkaumocowanawrogupomiędzyścianą,akratąokna. Znajdowałasięonanawysokościramion.Skazaniecmusiałprzykucnąćiwsadzićdoniejgłowę. Przed oczyma miał dwa pręty wbite w ścianęnawysokościoczu.Zasobąkołoszyimiał równieżpręty.Ztakunieruchomionągłowąbył bityprzezmajora.NaczalstwoNKWDchwaliło majorazadobrąisprawnąrobotęprzywymuszaniu zeznań.
Takupłynąłjeszczemiesiąc,gdywczerwcu 1949rokucałagrupazostałaranowyprowadzonanadziedziniecwięzienia.Najpierwkazalisię wszystkimrozebraćdonaga.OficerNKWD,określanyjakoJewriej,kazałkażdemuznas kucaćisprawdzałprzypomocylusterka,czy niemamynożaskładanegolubinnychnarzędzi schowanychwodbycie.Następnienaszeubraniawywracanonadrugąstronęiprzetrząsano. Wszyscymielinasobiepieczątkipokichach (pasachgumowychodbetoniarek) lubłańcuchach, natomiastubraniabyłypoplamionekrwią.Po tychzabiegachjasnestałosię,żeopuszczamy miejscenaszegoponiżeniaijesteśmywysyłani na spotkanie białego niedźwiedzia.Zaiste.Wkrótcepancernewrotawięzienia pootwieralistrażnicyizaładowalinasnasamochody.Przedbramąstałykobiety,częstożony isiostryskazańców,którejakośzwiedziałysię otransporcieipróbowaływrzucićpodplandekizawiniątkazchlebemimachorką.Strażnicy tłuklikogopopadniekolbami,takżekobiety uciekałyzdrogi.Gdydrogazrobiłasiępusta, strażnicynaodchodnympogrozilipięściami zbiegowiskuiwrzasnęliwskazującnanaskarabinami,żejesteśmybandytami-faszystami! Kolumnasamochodówskierowałasięnabocznicękolejową.Stalinaniejżołnierzeradzieccy zpepeszamigotowymidostrzału.Samochody zwięźniamipodjechałydoskładubydlęcychwagonów,któreteraznadługietygodniestałysię naszympodwodem,wiozącymnasnawschód kubiałemuniedźwiedziowi.Jeszczenigdydotąd niejechałemsowieckąsalonką,jaknazwaliśmy naszdomnakołach.Odrazubyłowiadomo,że służyłaraczejniedawnodoprzewozurogacizny, gdyżnapodłodzeiścianachznajdowałysięjeszczeresztkisierściiekskrementów,którezgarnęliśmywkątwagonu,takbymożnasiębyło rozłożyć na podłodze.
Wagonmiałnadbudówkędlaoddziałueskortującychstrażnikóworazzakratowaneokienko z powiększoną dziurą,bymożnabyłownią wkażdejchwiliwłożyćlufęodpepeszy.Na środkuwagonustałabarasza.Baraszatowedług słownikałagrówbeczkadlazałatwianiapotrzeb fizjologicznych.Pokilkudniachpodróżyzregułybyłapełnaisiadanienaniejkończyłosię zregułydlaniewprawnychopryskaniemud,plecówiinnychczęściciałaorazłachów,którebyły równocześnie i bielizną, i szynelem.PodczaspodróżyJankowizSamborapod Lwowemwywiązałasięgangrenanogi.Stare ranyporazachodmajoraJewriejawkontakciezpodłogąbydlęcegowagonuspowodowały infekcję.Niebyłowody.Niebyłośrodkówantyseptycznych.Polewanieranymoczempowodowało dalsze zaognienie. Jeden z więźniów, będącykapitanempiechoty,powiedział,żema sposóbiregularnieprzeztrwającątrzydnidrogędoMińskawylizywałiwysysałwłasnymi wargamiropęzrany.WMińskudowagonudokwaterowanonowychwięźniów.Jankazabrano iprzekwaterowanodogrupybolnych.CibolnyjezPolszyniezadługodostaliodwraczareceptę, którą był wyrok i egzekucja w mińskich lasach.
PosiłeknapostojuwMińskuwydawałsiędla wygłodzonychwięźniówucztąrzymską.Każdy dostałpojednejrybieosolonej,wśrodkunadgniłej,orazpółkiloczarnegochleba.Dotego posiłkujakopopitokprzysługiwałydwakubki wodyzwiadra.TobyłprzydziałKompartiidla łagierludiejnanastępnądobę.Komusięniepodobało,mógłodrazudostaćkulęwłeb.Wystarczyłotylkosiękrzywićimękolićnajakościową stronę takiego menu.
Łagiernikmusiałcałościoworeprezentować sobąpełnąakceptacjętakoczywistychrzeczy jak: środki transportu, pożywienie i toaleta.
Przezdwadni,którepociągstałwMińsku, przyglądałemsięprzezszparyznanemuotoczeniumiasta,którenieraziniedwaodwiedzałemwmłodości.Tojeszczetakniedawnotuniedalekotańczyłemdorananaostatnimbalusylwestrowym.
Orkiestragrałapierwszyprzebójtychlat–„Polesiaczar”,wylansowanytak,żebyłongranynawszystkichparkietachod„Adrii”wWarszawie po „UjutnyjUgałok” w Mińsku.
Srebrzyścieskrzysięksiężycnaśniegu,powietrzetakczyste,żeniesierytmhendaleko,aż zaDniepr.GłosOrdonki:„Polesiaczartokniejenenufary,Polesiaczartoleśnejgłuszyzewi wdaligdzieśmgiełsnująsięopary”…–but zodłażącązelówkąwystukiwałrytmtangaw podłogęwagonu.Roześmiałemsięwduchu,to nieparkietsalibalowej,alewagonzabity deskami,któregopoprzednimipasażeramibyło bydełko.Niemamteżjedwabnejkoszuli ismokingunasobieanilakierków,tylkobutyz odrąbanymiprzezNKWDobcasami,takbym niemógłnimiwyłamaćpodłogiwagonu.Nie mam wokółwspaniałych perfum, tylko odórbaraszy.Zamiastroześmianegotowarzystwaciasnowokółskupienitowarzyszeniedoli.Wnajśmielszychrojeniachbujnejfantazjinie mogłemdojśćdotakiejdiametralnejodmiany losu.Pomimoopresji,wjakiejznajdowałemsięibolączekswoichiwspółkolegów,wiedziałem jedno–tocoterazsiędzieje,tojakieśzadanie, któreOpatrznośćzesłałaiodemniezależy,czy wygram, czy przegram. Co jest tu stawką?
Czyprzeżycie?Czynieupodleniesię iśmierćzhonorem.Doświadczeniezdobytena polowaniachpodpowiadałozawszeopcjęnajkorzystniejszą.Opcjęzjaknajmniejsząstratą.Ale towszystkobyłotaktykątylkonateraziBóg jedynywiedział,wjakąstrategięułożąsięte wszystkietaktycznekroki,obliczonegłówniena przeżycie.Przypomniałemsobiewtymmiejscu współwięźniaRaszpondazKamieńcaPodolskiego,którywsposóblotny,jasnymyślowo doszedłprostodostrategicznejfinalnejrozgrywki.Tenniebawiłsięjakjawtaktyki.Podczas pierwszego przesłuchania przez majora Jewrieja wbrzeskimwięzieniunazwałsłużbowegoenkawudzistę Judaszem.Niezałamaligoanibiciem,anignojeniem wkazamatachkompartii.Zawsze,gdywnocy Raszpondprzychodziłminamyśl,zimnystrach przechodziłpomychkościachjakcyngasyberyjska.Niemiałemtyleodwagi,bywybraćtaki sposóbprzyjęciaśmierci.Bolesnośćtegoprzekraczałamojewyobrażenie.Polatachkatorgiwłagrachwidzęjednak,żemojawędrówkaza życiem,tamojawalkaoprzeżycie,przyniosła wsumiedalekowięcejudrękiniżwymyślnetortury enkawudzisty majora Jewrieja.
Podwóchdniachpostojunastacjikolejowej wMińskuruszyliśmywdalsządrogę.Wagon szczelniepozamykanoiwśrodkutrudnobyło podczastransportuwytrzymać.Byliśmywszyscybrunatniodpyłuitylkobiałkaoczuświeciły jakprzezroczysta,galaretowatarybawjeziorze Bajkał.Siedzącnapodłodzewagonuopierałem sięplecamioplecywspółwięźniaLecha.Czułem,żejegotułówrównieżfalujewrytmwybijanejpodeszwąmelodii.Takszczepieniwtangu jechaliśmywagonemdoSmoleńska,azaorkiestręsłużyłonamburczeniewbrzuchuzgłodu. LechpochodziłzBaranowicz.Byłstudentem polonistykinaUniwersytecieim.JanaKazimierzaweLwowie,przemianowanegonaIwana Franko.Strażnik,eskortującynaszwagon,za machorkępozwoliłrodzinieLechaprzekazać mupaczkęnadrogę.TerazLechutrzymałpod kolanamiswebogactwo,naktóreskładałsię:połećsłoniny,woreksucharów,dwietorbycukru iróżaniec.
Oucieczceniebyłomowy,przynajmniejnarazie,gdyżwkażdymwagoniejechałaeskortaizawszeczuwałwartownikzpepeszą gotową do strzału.
Pociągstawałnieraznastacyjkach,gdziedoładowywanodalszychnieszczęśników.Podczas tejtygodniowejpodróżydoSmoleńskanastacji Borodiszkiomałoniedostałemwgłowękamieniem.Gdyotworzonowrotawagonu,enkawudzistazacząłgłośnoinformowaćludzistojących naokołonaperonach,żewioząfaszystówdo łagru.Wyglądaliśmynaprawdęjakterminatorzy Hefajstosa.Ubrudzeniwekskrementach ipokryci grubąwarstwąkurzu.Jakaśkobietadobiegłado mnie z krzykiem:
Tyfaszystskajaswołocz,protiwtebiapogibmojGrisza.Wzburzeniezatrzymałomina chwilęgłos,leczszybkosięopanowałemiwykrztusiłem:
-Ja nie Giermaniec, ja że Polak…
Kobietauchwyciłasiężelaznejsztabyodwrót wagonu,twarzjejnaglezmieniłasięizemocją wyrzuciła ramiona ku mnie:
-Mileńkij, a toż my nie bratja?
Strażnik,widząccosięświęci,zmierzyłsię kolbą,byjąodtrącićodwrótwagonu.Odchyliłemsięgwałtownie,niechcącrównieżdostaćna podziękowaniekolbąpepeszyiwtedypoleciałkamieńwmymkierunku.Gdyrykoszetemodbiłsięodścianywagonu,strażnikcośwrzasnął dogrupygapiównaperonie.Spojrzałemwtym kierunkuizobaczyłemczarnąpostaćwjarmułce, która szybko oddalała się nasypem.
-Bierinapitok!Bieributierbrod!–Towózekzprowiantempodjechał.Wziąłemfrykasy nanastępnądobę,półkiloniecałkiemczarnego, aleteżniebiałegochlebairybęodymionąrazem zgłową.Powypiciuprzezucztowników dwóch kubków wody z wiadra byliśmy gotowi do dalszej drogi.
Wwagonierobiłosięcorazciaśniej,jechało nasjużtrzydziestuczterechodSmoleńska. Mieliśmyinformację,żepociągzmierzaw kierunkuMoskwy.GdzieśprzedMoskwąw szczerympolupociągzatrzymanoikazanonam wysiąść z wagonów.
Podeskortąszliśmycałydzień,bypodwieczórdotrzećdobaraków,ogrodzonychkolczastymdrutem.Wtychbarakachprzebywaliśmy kilka dni, podczas których urzędnicy sprawdzali naszedane.Pobytwbarakachjednakszybkosię skończyłiponowniepopędzilinasdobocznicykolejowej.Niektórychwięźniówjednakjuż niebyło.PodobnozostalizabraninaŁubiankę wMoskwie.Losichbyłwięcprzypieczętowany.Niezdarzyłosię,byktośzbiegłzŁubianki.Wynikałotogłówniezfaktu,żewięzienie tobardziejprzypominałoszybykopalnianeniż jakikolwiekbudynek.Napowierzchniziemi wyglądałobardzoniewinnie,natomiastwgłąb miałookołotuzinakondygnacji.PodobnoturyściamerykańscybiorąnierazŁubiankęzawillę moskiewską,niezawszerozumiejąc,dlaczego dobudynkuniebędącegomagazynem,ciągle zajeżdżająsamochodyzkrytąpaką,którebiorą zaizotermy.Nieznaneimjestpojęcie„czornyjworon”.„Czornyjworon”tosamochódspecjalniewykonanydoprzewożeniawięźniów. Byłempasażeremtegocudutechnikiamerykańsko-sowieckiej.AmerykańskiFordT34, któryRooseveltpodarowałStalinowiwramach układuLendLeaseAct,fenomenalniepasował NKWDnawięźniarki.Najgorsząrzeczą,jaka mogłaspotkaćwięźniaprzewożonegow„czornomworonie”,byłoznalezieniesięprzyścianie. Na zakrętach inni więźniowie, upchani pokotem woblachowanejskrzynibezokien,napieralina nieborakaprzylegającegoakuratdościany.Ten natomiastprzypominałwtedyorientalnegofakira leżącego na szpilach.
-Trzebawiedzieć,żewramachpomocyLendLeaseActRosjanieotrzymywaliteżczęścizamienne.Wramachtychczęścinajwięcejzamawialielementówdobudowyblaszanychskrzyń, prawiehermetycznych,zryglowanymizzewnątrzdrzwiami.Amerykańskiwywiadzachodziłwgłowę,pocoRosjanomtakieilościśrub dwucalowychiniemogądodziśpojąć,żecałą więźniarkęskręcanotakimiwłaśnieśrubami. Przygrubościblachytrzymilimetryużycie piętnastokrotniedłuższychśrubokazywałosię dlakapitalistówniedopomyślenia.Człowiek kompartiiwsparty naideachKaganowiczai zagrzewanypoezjamiMajakowskiegowybiegałwswychprojektachdalej.Produktfinalny,czyli„czornyjworon”, miałnietylko uniemożliwićjakąkolwiekkomunikacjęze światemzewnętrznym,alerównieżodcisnąć bolesne piętno na więźniach. Podobnie ulica Rakowiecka,wrazzeswoimikazamatamiUB wprzewodnikach„Pingwina”jestprzedstwianajakoośrodekkulturyirozrywki. TymczasembyłatowiernakopiaŁubianki, posiadającapodobnewięźniarki,nazywanetu Lubliny.Woziłyonewjednąstronęludzido oprawcówZarakaiLuny,azpowrotem wywoziłyzwłoki.Mimotakciężkiejopresji miałemjeszczemożnośćzobaczeniamroźnegoniebanadgłową.Mało nieba, ale i pięknej Rasiji, którąteraz miałemznowuprzemierzaćprzypomocywynalazku JamesaWatta,poruszającegosięnatorachnieco szerszych.Tymrazemjednakniewepchnięto nasdobydlęcych,leczdostołypinowskichłagierludiejskichwagonów.Nazwatychwagonów wywodziłasięodministrasprawwewnętrznych Rosji–Stołypina.Trudydotychczasowychetapówwycieńczyłymójorganizmispowodowały jakieśotępienienaból,niewygodyidoskwierającyciąglechłód.Rybę,napitokikromęzwykłemjużprzyjmowaćjakzwykleprzyjmujesię drożdżówkęiśmietankę.Tyletylko,żenatym etapieniebyłojużwiadomo,dokądmamybilety.MożenaMagadan,możenaKołymę,może dokatorżniczychkopalńWorkutylubKaragandy.Zpewnością,jeżelisłałbymlistydobliskich, tonaadresiezwrotnymbybrzmiało:„Mojadres: Sowietskij Sojuz”.
Jazdaskazańcówstołypinowskimiwagonami dołagrumusiałapodlegaćokreślonemuregulaminowi.JedenzpunktówtegoregulaminuprzewidywałraznadobęposiłekRCh(rybaifunt chleba).Nowościąwstołypinowskimłagiernym transporciebyłoto,żeniebyłobaraszy.Zato obowiązkowoprzedpodaniemRChmusianosięgrupowowyzałatwiać.Więźniowienagminnie załatwialisięwbuty.Tak,żepootwarciuwagonówwychodziliprzeważniebosoiwylewali zbutówzawartośćnanasypkolejowy.Nieraz takazawartośćprzymarzławbutachiniechciałatakłatwowylecieć.Wtakimwypadkuniezastąpionymnarzędziemokazywałasięręka.Nikt jednaksięniekrępował,brałtakąrękądarowany odkompartiichlebok,boteżniebyłowiadomo przez jakie to magazyny on przechodził.
TużprzedprzekroczeniemWołgidoczepili donaszegoskładuwagonyzNiemcami.Byli toludzieoposzukiwanychzawodachzbranży elektronicznej,chemicznejifizykijądrowej, porwaniprzezSowietówdopracywośrodkach militarnych za Uralem.