Strona główna » Obyczajowe i romanse » Drogi Święty Mikołaju

Drogi Święty Mikołaju

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 9788381772136

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Drogi Święty Mikołaju

To historia o tym, co najważniejsze. O tym, co jest w każdym z nas, czasem ukryte, czasem zapomniane. O miłości, przebaczaniu, zrozumieniu i tolerancji. O tym, że święta mogą się udać, pod warunkiem, że pozwolimy sobie na szczerość.

Co wywołuje prawdziwego, dickensowskiego ducha świąt? Kolejna pościel z Mikołajem? Kolorowe bombki na choince? Pierniczki w puszce?

To nieprawda, że święta Bożego Narodzenia dla każdego pachną miłością, szczęściem, pierniczkiem i spełnieniem marzeń. To najbardziej ponury okres w życiu niektórych ludzi. Samotnej matki z kredytem na głowie oraz zbuntowanym dwunastolatkiem albo kobiety, która próbuje za wszelką cenę zdobyć żonatego mężczyznę. I wreszcie pary, nie potrafiącej odnaleźć miłości w świecie, w którym na pierwszym miejscu stawia się konsumpcjonizm.

Polecane książki

Szwecja, Norwegia, Finlandia7,5 tys. kilometrów morza: Bałtyckie, Północne, Norweskiecieśniny: Categat, Skagerragzatoki: botnicka, fińska6 południków, 4 równoleżnikikoło podbiegunowe2 strefy czasowe   Książka „Szlakiem reniferów” powstała na podstawie zapisków z podróży z lat 1998 i 1999 po Szwecji,...
Dodatkowe wynagrodzenie roczne oblicza się jako 8,5% sumy wynagrodzeń otrzymanych przez pracownika w roku kalendarzowym. Zatem w przypadku korzystania przez pracowników z urlopów związanych z pełnieniem funkcji rodzicielskich, za które przysługuje zasiłek macierzyński, nie jest on uwzględniany w pod...
Opowiedziana z niezwykłej perspektywy „W skorupce orzecha” jest klasyczną opowieścią o zbrodni i zdradzie autorstwa jednego z najbardziej cenionych współczesnych brytyjskich powieściopisarzy, autora m.in. „Pokuty”, „Słodkiej przynęty” czy na „Na plaży w Chesil”. Historia stara jak świat, opowiedzian...
Hania wie, że nie ma czasu do stracenia gdy migotanie magicznej bransoletki wzywa ją do powrotu do Królestwa Bellua. Zły Król Ivar marzy o lataniu, dlatego kradnie magię ze skrzydełek wróżek. Hania ze wszystkich sił stara się uleczyć okaleczone skrzydełka, lecz ktoś za wszelką cenę stara się jej prz...
Elżbieta II stroni od wywiadów, pilnie strzeże swojej prywatności. Tylko tak rzetelny dziennikarz i wytrawny komentator polityczny jak Andrew Marr mógł napisać równie precyzyjną faktograficznie, analityczną politycznie i wyjątkowo ciekawą opowieść o swojej Prawdziwej królowej....
Impresjonistyczna wędrówka „po kręgosłupie Bułgarii” wypełniona wrażeniami, spotkanymi ludźmi, obrazami, smakami i zapachami kraju, który przez ponad pięć wieków trwał w granicach Imperium Osmańskiego, by ostatecznie uzyskać niepodległość dopiero w wieku XX. Ciepła i życzliwa. Zmienna i tajemnic...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Natasza Socha, Magda Mazur

KAROLINA I KAROL

Karolina weszła na schody i przekręciła klucz w zamku.

– Karol? – zawołała w głąb mieszkania, ale nikt się nie odezwał.

Porozrzucane ubrania prowadziły prosto do sypialni. Była siedemnasta, a jej chłopak spał jak dziecko, wtulony w dwie poduszki tak, że było widać
tylko jego grzywkę.

Zamknęła cicho drzwi pokoju za sobą.

W mieszkaniu piętrzyło się wszystko, co tylko mogło – puszki po piwie,
brudne naczynia, wymiętoszone T-shirty, pety.

– Mieszkam w melinie – powiedziała do siebie Karolina.

Bez zdziwienia, bez pretensji, po prostu beznamiętnie stwierdziła, co
widzi. Zgarnęła z kanapy w salonie flanelową koszulę, kilka okładek płyt
winylowych, talerz z zaschniętym keczupem oraz wymięty egzemplarz
kobiecego magazynu, przełożyła to wszystko na stół i ciężko usiadła.

Sędzia Karolina Wolej wydała dzisiaj orzeczenie w sprawie trzech
rozwodów, ale miała całkowitą pewność, że każde z tych małżeństw było
zdecydowanie bardziej udane niż jej związek. W rodzinie nie mogła liczyć
na zrozumienie, bo kiedy padał temat Karola, zazwyczaj kwitowano
wszystko stwierdzeniem „no tak, ale on jest artystą”. Jakby to miało
czynić z niego inny gatunek człowieka, żyjącego w sposób zaskakujący,
niezbadany, wymykający się definicjom. W opinii Karoliny jedno, co na
pewno robił artystycznie, to bajzel.

„Szkoda, że do żadnej innej dziedziny sztuki nie ma już takiego
talentu”, pomyślała gorzko. Z kieszeni płaszcza dobiegło wibrowanie
komórki. Zerknęła na wyświetlacz – mama Karola.

– Karolciu – Beata mówiła tak do niej od dwudziestu lat, czyli od
czasów, kiedy byli z Karolem w jednej klasie w podstawówce – nie mogę
się do mojego Karolcia dodzwonić, pewnie całą noc malował…

– Karol już nie maluje – poczuła się w obowiązku uaktualnić sytuację
zawodową swojego partnera. – Teraz zdecydował wyrażać się poprzez
performance.

– Karol zawsze miał świetną intuicję do tego, co modne w sztuce –
skomentowała z dumą i powagą Beata, energiczna
pięćdziesięciopięciolatka, żona bogatego męża i matka wypieszczonego
jedynaka.

„Przepieszczonego”, mawiała zawsze Małgosia, przyjaciółka Karoliny,
góralka, która na nicponiach i darmozjadach znała się jak na nikim
innym.

– Beatko…? – wtrąciła Karolina, żeby na wszelki wypadek uciąć dyskusję o wszechstronnym talencie Karola.

– A tak, kochanie, ja w sprawie Gwiazdki. Naturalnie u nas, bo mamy
najwięcej miejsca, oczywiście. Będą twoi rodzice, zaprosimy też kilka
znajomych par i wuja Teodora, ale żadnej dalszej rodziny, żeby nie było
zbyt ckliwie. Karpie już zamówiłam, z ekologicznych stawów.

– Jest listopad – przerwała Karolina.

A konkretnie początek listopada.

– No właśnie, wiem, bardzo późno, ale ten pobyt na Majorce strasznie mi
wszystko pokrzyżował. Mam okropnie mało czasu na dopięcie szczegółów,
sama nie wiem, czy dam radę, stąd taki pomysł! Ot, właśnie wpadł mi do
głowy i pomyślałam, że to przecież cudownie przygotować wszystko razem!
Jak uważasz?

Ostatni radosny okrzyk sprawił, że telefon prawie wypadł Karolinie z ręki. Zostały jej mikrosekundy, żeby wymyślić jakiś wiarygodny powód,
dla którego odmówi organizowania czegokolwiek w za dużej rezydencji jej
nieteściów, dla ludzi, których w większości nie zna i znać nie chce.

– Obawiam się, że to niemożliwe, mam teraz… eee… cykl szkoleń z prawa
rodzinnego – odpowiedziała, choć bez przekonania.

– Moje dziecko, nie możesz tak dużo pracować. Czas z rodziną jest
najważniejszy, nic innego w życiu się nie liczy – stwierdziła
kategorycznie kobieta, z którą na razie nic jej nie łączyło, znana z utrzymywania rodzinnych relacji tylko z tymi krewnymi, których uważała
za odpowiednio eleganckich.

„Skoro idą święta, można napisać list do Świętego Mikołaja. Poproszę go,
żeby uwolnił mnie od takich telefonów”, przemknęło Karolinie przez
głowę.

– Musimy jak najszybciej umówić się na zebranie organizacyjne! – Beata
nie odpuszczała.

W drzwiach od salonu stanął Karol.

– Świetnie, że jesteś, twoja mamusia dzwoni – radośnie zakrzyknęła
Karolina i wcisnęła w dłoń mocno nieprzytomnego chłopaka telefon. –
Powiedz jej, że oddzwonię, muszę teraz wyjść.

– Dokąd lecisz…? – spytał słabym głosem. Trzeba przyznać, że wyglądał
rozkosznie – potargana blond czupryna, błękitne oczy, dobrze wypracowane
mięśnie brzucha.

– Takie wiesz, babskie minutki – rzuciła od niechcenia, złapała torebkę
i wybiegła.

„Komórka” – już na schodach uświadomiła sobie, że zostawiła ją Karolowi.

– Cholera, dam jakoś radę bez telefonu – przekonała szybko samą siebie.

Za nic nie chciała wracać do domu. Na dworze było średnio zimno, średnio
wiało, w ogóle było średnio, jak to w listopadzie. Karolina postanowiła
sobie jednak wmówić, że to piękny jesienny wieczór – oszczędziła w ten
sposób awantury o bałagan, jałowego gadania o braku stałej pracy Karola
oraz oszukiwania się na temat potencjalnej kariery artystycznej. Przede
wszystkim zaś nie dała się wkręcić w projekt „rodzinne święta”, który
przerażał ją bardziej niż egzamin z postępowania karnego. A do dzisiaj
pamięta, jak się go bała. Wciąż zresztą jej się śnił.

Tymczasem Karol wydał z siebie kilka monosylab, obiecał matce
dopilnować, żeby Karolina oddzwoniła („tak, tak, zadzwoni, przypomnę
jej, tak, mamo”) i sięgnął po papierosa. Lubił małe męskie przyjemności:
zapalić, wypić piwo, posłuchać muzyki, pograć na playstation. W jego
świecie sprawy dzieliły się na te, którymi chciał się zajmować – to
faktycznie była krótka lista. Wysoko umieszczał na niej zawsze seks z Karoliną. Ten jego zdaniem wypadał niczego sobie, choć mógłby zdarzać
się częściej. Inne rzeczy interesowały go mniej, bo w zasadzie nie czuł,
by go dotyczyły. Dlatego kiedy Karolina wściekała się o porozrzucane
ciuchy, pustą lodówkę czy stertę brudnych talerzy, nie bardzo się tym
przejmował. Matka potrafiła zorganizować wszystko tak, żeby nie zawracać
ojcu głowy myciem naczyń czy innymi nudnymi pracami domowymi. Karolina
najwyraźniej nie umiała tego robić, a pretensje miała do niego. Skoro
jednak musiała, skoro jej to w czymś pomagało, skoro potrzebowała się
wykrzyczeć, on nie miał nic przeciwko. Co go to w końcu kosztowało? Nie
traktował jej ataków osobiście, więc dotknąć go raczej nie mogła.
Kobiety ogólnie lubiły się czepiać, o czym czasem rozmawiał z kolegami.
Łączyły ich gry komputerowe i kompletne niezrozumienie dla partnerek,
które nieustannie czegoś chciały.

Karol był przekonany, że gdyby jego dziewczyna tylko odrobinę
wyluzowała, byłaby szczęśliwsza i nie musiałaby rozładowywać napięcia,
skacząc mu po głowie. Nie lubił być stawiany pod ścianą. Wychowano go w duchu podążania za swoimi pragnieniami. A mówiąc ściślej – wychowała go
matka. Ojciec był raczej głosem w słuchawce lub rodzajem wirtualnego
bytu, na który powoływano się przy wielu okazjach.

„Ojciec nie będzie zadowolony”, „ojciec byłby dumny”, „pamiętaj, trzeba
to powiedzieć ojcu”. Nie był prawdę mówiąc pewien, czy ktokolwiek
kiedykolwiek cokolwiek ojcu przekazał. Konsekwencje, wynikające z tego,
że ojciec coś wie, nigdy nie nadchodziły. Nauczył się więc nie
przejmować niczym na zapas. Skoro tak wiele zapowiedzianych rzeczy nigdy
się nie wydarzyło, tylko idiota łamałby sobie tym głowę.

Podniósł spod nóg T-shirt ze Snoopym, ściągnął ze stołu flanelową
koszulę i poszedł szukać dżinsów. Pusty talerz po parówkach z resztką
keczupu przypomniał mu, że jest głodny. Skoro Karolina pobiegła na
babskie party, on może spokojnie udać się na coś do jedzenia i małe
piwo. Wyjątkowo krótko szukał kolejnych części garderoby, włącznie z ukochaną beanie. Wciągnął ją niedbale na sterczące w różnych
kierunkach włosy i uznał, że wygląda na tyle dobrze, by zmierzyć się z listopadowym outdoorem.

Szkoda, że od razu nie zapytał matki, czy wesprze finansowo projekt jego
instalacji. Zatytułował ją Pisuar myśli. Miała składać się ze ściany
wyłożonej fragmentami z Hamleta oraz pisuaru wypełnionego atrapami
mózgów. Nad całością zamierzał zawiesić świecącą fluorescencyjnie
czaszkę. Metafora współczesnej sztuki, w której przerost formy nad
treścią bierze górę nad twórczą wrażliwością i głębią.

Genialne.

Karol Nowak nie miał wysokiego mniemania o artystach swojego pokolenia.
Z niesmakiem stwierdzał, że łatwo wpadają w tanią komercję, ulegając
neoliberalnym konsumentom, szukającym głównie elementów wystroju do za
drogich i niezbyt gustownych wnętrz.

– Tani są – powiedział do siebie z wyższością, chwycił telefon z komody
i wyszedł z domu.

MATYLDA i MIKOŁAJ

– Drogi Święty Mikołaju, otóż chyba marzę o nowej komórce.

Matylda na sam dźwięk słowa „komórka” dostała nieprzyjemnych drgawek.

Jej syn, dwunastoletni Mikołaj nomen omen, siedział na tylnym siedzeniu
i na przemian rapował kompletnie bez sensu lub wypowiadał głośno swoje
życzenia, których ona wcale nie miała ochoty słuchać.

Podobnie zresztą jak rapu w jego wykonaniu.

– Jest listopad – powiedziała odruchowo.

– Listopad to wstęp do grudnia. A grudzień, jak sama ostatnio mówiłaś,
spieprza niczym antylopa na widok lwa.

To prawda. Nigdy nie wiadomo kiedy z pierwszego grudnia robi się nagle
dwudziesty trzeci, zostaje ci jeden dzień do Wigilii, a ty uświadamiasz
sobie, że jesteś za siódmą górą, rzeką, a nawet na innej planecie. Być
może mają tak wszystkie samotne matki, a być może tylko Matylda jest
kompletnie nieogarnięta życiowo i nie potrafi zapanować nawet nad
zaparzeniem herbaty. Bo ile na świecie jest osób, które włączają pusty
czajnik, i to trzy razy z rzędu, a potem dziwią się, że się spalił i cuchnie?

– Zapomnij o komórce – powiedziała teraz.

Trudno. Gówniarz nie może być takim materialistą.

– Niestety nie potrafię. Moja jest absolutnie nienadająca się do
społecznego odbioru mnie jako nastolatka. – Mikołaj wszedł w jedną z najgorszych faz w swoim życiu: ubieranie zwykłych przekazów w filozoficzne ozdobniki, z czego wychodził bełkot jeszcze mniej
zrozumiały niż zazwyczaj.

– Ja cię odbieram dobrze – oświadczyła, marząc, żeby nagle stało się
coś, co pozwoliłoby im zmienić temat.

Mikołaj westchnął tak głośno i teatralnie, że prawie zagłuszył radio.

– Chodziło mi o odbiór rówieśniczy, który ma dla mnie zdecydowanie
większe znaczenie.

– Niby dlaczego? – udała, że nie rozumie.

– Bo będąc nastolatkiem, wolisz kolegów niż matkę. – Wzruszył ramionami.

Nie odpowiedziała, bo mimo iż miał rację, wolałaby jednak nadal być
numerem jeden. W końcu to ona go rodziła dziewięć godzin. A potem
wychowywała sama od szóstego roku życia! Zagryzła wtedy zęby i postanowiła, że będzie superbohaterką, która udowodni całemu światu, że
samotne matki to najsilniejsza formacja na tej planecie. Wielokrotnie
musiała przyznać przed samą sobą, że niestety często nawala, ale potem
zaciskała pięści, wkładała niewidzialną pelerynę niczym Kapitan Marvel i wychodziła z uśmiechem naprzeciwko światu, który ciągle podstawiał jej
nogę.

Ale udało się. Mikołaj był całkiem normalnym nastolatkiem, w wakacje
spał do dwunastej, jego pokój przypominał norę, śmierdział niczym hiena
i nie interesowało go nic poza youtuberami, którzy byli czymś w rodzaju
guru, nawet jeśli bredzili od rzeczy. Przynajmniej zdaniem Matyldy.

Mikołaja kochała miłością nadopiekuńczą, zdawała sobie z tego sprawę,
ale uznała, że jej wolno. W końcu była matką i ojcem w jednym, więc te
uczucia miały prawo się skumulować. Czasami budziła się w nocy z przestrachem, że jej jedynak nie umie zrobić sobie jajecznicy, chyba nie
potrafiłby zawiązać sznurowadła, a gdyby nie daj Boże znalazł się sam w lesie, to mógłby zostać pokonany przez wiewiórkę. Wiedziała, że sporo w tym jej winy, ale za każdym razem odsuwała moment, w którym powinna była
rozpocząć z Mikołajem lekcje samodzielności i poluzowywania smyczy.

– A jaką komórkę? – spytała teraz, chociaż wcześniej postanowiła, że nie
ulegnie.

Z drugiej strony… Skoro wszyscy inni chłopcy mają lepsze? Mikuś jest bez
taty, nie powinien czuć się gorzej również z tego powodu, że ma jakiś
beznadziejny telefon.

Mikołaj nie zdążył odpowiedzieć, bo właśnie w tym momencie coś
zgrzytnęło, huknęło, a potem poderwało samochód i nawet nim zakręciło.

– Jezu, mama – odezwał się po chwili.

Matylda nadal miała mocno zaciśnięte ręce na kierownicy i szybko
przełykała ślinę. Wykonała też błyskawiczny wewnętrzny skan swojego
ciała i doszła do wniosku, że wszystko jest w porządku.

– Mikołaj… Jesteś cały? – spytała słabo, próbując oderwać ręce od
kierownicy, co było wyjątkowo trudne, bo całkowicie jej zdrętwiały.

– Spoko, tylko szukam wyjaśnienia, co się stało.

Dziesięć minut później Matylda patrzyła na pękniętą oponę i zastanawiała
się, dlaczego los jest aż taką świnią. Owszem, prosiła o coś, co
pozwoliłoby im zmienić temat, ale wielokrotnie prosiła też o szansę na
spotkanie miłości życia, o podwyżkę, która pozwoli jej oddalić widmo
kredytu, o jakieś wskazówki, jak lepiej i mądrzej żyć, nawet o nową
torebkę. I nigdy nie było żadnego odzewu.

Ale spowodować pęknięcie komuś opony w samochodzie, doprowadzić do
palpitacji serca i prawie zawału, to owszem. Z tym los jakoś nie miał
żadnych problemów. Świnia. Wredna świnia, pęczniejąca od złośliwości w szczególnie niekorzystnych okresach.

To nieprawda, że święta Bożego Narodzenia pachną miłością, szczęściem,
pierniczkiem i spełnieniem marzeń. To najbardziej ponury okres w życiu
wielu ludzi, zwłaszcza samotnych matek z kredytem na głowie oraz
aktualnie pękniętą oponą.

– Czy ja mogę zakląć? – spytała Mikołaja.

Wzruszył ramionami.

– Możesz powiedzieć słowo na k.

– Kurwa – wyszeptała zatem pod nosem, bo jednak przy dziecku trzeba
umieć zachować zimną krew.

A potem otrzepała ręce, poklepała się po policzkach i zadzwoniła po
pomoc drogową. Kapitan Marvel znowu włożyła pelerynę.

Do redakcji przyszła spóźniona jakieś cztery godziny, na szczęście jej
szefowa miała spotkanie, więc Matylda przewiesiła kurtkę przez oparcie
krzesła, odpaliła komputer, sięgnęła po kubek z resztkami wczorajszej
kawy i postanowiła sprawiać wrażenie, że pracuje zaciekle co najmniej od
szóstej rano.

Listy.

Wzmożony atak przedświątecznych listów od osób wchodzących na głowę ze
swoimi problemami, rozterkami i zmartwieniami, a wszystko to w cudownej
otoczce świąt Bożego Narodzenia. Dlaczego ludzie wychodzą z założenia,
że przed świętami trzeba wylewać dwa razy więcej frustracji niż
zazwyczaj?

Ewa, 33 lata: Zawsze lubiłam święta, ale odnoszę wrażenie, że od kilku
lat tracą one na swojej magii. Gdzie się nie ruszę, słyszę dzwoneczki,
kolędy i widzę przebrane za Śnieżynki sprzedawczynie. Mam się razem z nimi uśmiechać i skakać z radości, że nadchodzi Boże Narodzenie. A ja
nie chcę, żeby ktoś tego ode mnie wymagał. Chcę je odczuwać po swojemu,
na spokojnie. Pójść z synem po choinkę i razem robić ozdoby, usiąść z mamą i zastanowić się nad podziałem zadań w kuchni, pomyśleć z mężem o prezentach. Nie potrzebuję gotowego przepisu na moje święta. Ani
gotowych produktów. Chcę wszystko zrobić sama, bo sama wiem najlepiej,
kiedy mam ochotę na radość, a kiedy na zadumę.

No i co jej odpisać? Że ma rację? Bo ma. Święta to nie przymus, każdy
powinien je spędzać tak, jak chce. Jeden będzie skakał z radości, drugi
z mostu. Jeden uśmiechnie się do Śnieżynki, drugi będzie chciał ją
udusić, albo przynajmniej kopnąć w goleń. Matylda odnosiła wrażenie, że
od lat przybywa zwłaszcza tych drugich. Ludzie przestali kochać święta.
Przestali się nimi cieszyć i zaczęli traktować jak zło konieczne. Bardzo
niesympatyczne zakończenie roku, podczas którego zazwyczaj dokonuje się
rachunku sumienia i niemal zawsze bilans jest ujemny. A wszystko to nad
karpiem, barszczem i makowcem.

Westchnęła i zaczęła wystukiwać na klawiaturze komputera odpowiedź:

Święta należy spędzać tak, jak dyktuje nam serce, nastrój i własne
samopoczucie. Ale musimy też pamiętać o naszych bliskich. Nie rańmy ich
niepotrzebnie, odsuwając się w kąt, uciekając od rozmów i świątecznych
przygotowań. Sytuacja będzie o wiele lepsza, jeśli szczerze powiemy, co
leży nam na sercu i dlaczego nie mamy ochoty na wspólne biesiadowanie.
Milczenie i ucieczka od tematu nie są żadnym rozwiązaniem, a tylko
doprowadzą do rodzinnych napięć.

Ale bzdury. Gdyby miała odpisać osobiście, poradziłaby Ewie, lat
trzydzieści trzy, żeby robiła tylko to, na co ma ochotę, nawet gdyby
miała to być Gwiazdka w kinie nad wiadrem popcornu. Tyle że odpowiedź
miała być wydrukowana, a zatem należało sformułować ją mądrze,
roztropnie i poprawnie.

Ludzie ciągle potrzebują nadziei. Nieważne, jak bardzo i jak często
dostali w dupę. Potrzebują jej i koniec.

RENATA I TOMASZ

– Nieźle – powiedziała Renata Wrzos do swojego odbicia w lustrze.

Wąskie spodnie zgrabnie opinały uda i łydki. Poprawiła jeszcze cienki
paseczek w żakiecie, żeby lepiej podkreślił jej ciężko wypracowaną z trenerem fitness figurę. I rozpięła trzeci guzik jedwabnej bluzki, by
bardziej wyeksponować biust, oprawiony w starannie dobrany przez
brafiterkę stanik. Nikt nie mógł nawet podejrzewać, że ta atrakcyjna
czterdziestolatka ma płaską pupę, za grube kostki u nóg i kompletny brak
talii.

Nie ma niezgrabnych kobiet, są tylko takie, których nie stać na
odpowiednie ubrania – to było jej ulubione motto.

Narzuciła markowy płaszcz na ramiona, chwyciła z marmurowego stolika
kluczyki do auta i szybko omiotła ostatnim spojrzeniem swój idealnie
czysty, utrzymany w stylu modernistycznym i odcieniach szarości
apartament.

– Wielkim plusem bycia singielką jest to, że kiedy wracasz do domu,
wciąż panuje w nim porządek – oświadczyła kiedyś zdumionym koleżankom.

Z kojącą świadomością, że jej mieszkanie za dziesięć godzin będzie
równie nieskazitelne, wyszła, lekko trzaskając drzwiami. Przepadała za
robieniem małego hałasu. Stukot szpilek na wyłożonej granitem klatce
schodowej, zamaszyste zatrzaśnięcie drzwiczek samochodu, znaczące, ale
nie ostentacyjne, dawały jej poczucie bycia kimś ważnym.

– Witaj, nowy dniu – powiedziała do siebie Renata zgodnie z poradami
swojego guru od rozwoju osobistego. I ruszyła do biura.

Praca była w jej życiu bardzo ważna – tak ją nauczono w domu. Dawała
prestiż, ale mierzyła go własną, dość oryginalną miarą. Zdaniem Renaty
Wrzos, dyrektor działu obsługi klienta w agencji reklamowej, pozycję w strukturach firmy najlepiej określało to, gdzie zostawiało się samochód.
Zwykli pracownicy-śmiertelnicy całymi kwadransami szukali wolnego
miejsca, a potem brnęli przez listopadowe kałuże, żeby wreszcie zasiąść
za biurkiem. Szczebel wyżej był parking na powierzchni – nie chronił
przed deszczem i wiatrem, ale gwarantował, że będzie gdzie zaparkować.
Ona mogła przyjechać do pracy w szpilkach o każdej porze roku, bo
wyjeżdżała z podziemnego garażu w swoim apartamentowcu, a wjeżdżała
wprost na parking pod biurowcem. Była kimś.

Praca oczywiście dawała Renacie pieniądze. Tutaj sprawa była jednak
bardziej skomplikowana, bo Renaty nie cieszyły one same w sobie. Kochała
dopiero cele, które dzięki wysokiej pensji mogła realizować. Dlatego
choć zawsze miała dużo pieniędzy, nigdy nie byłaby w stanie powiedzieć
„dość”. Trzeba zawsze mierzyć wyżej i dalej, nawet jeśli jest to
cholerne trudne.

Koniec końców – praca miała dać Renacie męża. Już jakiś czas temu
wypatrzyła w niej idealnego kandydata i od razu zabrała się za
realizację swojego planu. Wiedziała, jak to się robi, bo dwóch
poprzednich kandydatów również poznała przy okazji obowiązków
służbowych. Mąż dla Renaty był nie mniej ważny niż praca. A kto wie,
może nawet ważniejszy?

W opinii jej matki, z którą zawsze się liczyła, obrączka była jedynym
sposobem na określenie wartości kobiety. Matka naprawdę ciężko przeżyła
rozwody córki. A Renata raczej nie sprzeciwiała się Lucynie Wrzos,
kobiecie władczej i przywykłej do posłuchu. Od dwudziestu lat była ona
prezesem wzorcowej spółdzielni mleczarskiej w Kotulach pod Kielcami.
Można powiedzieć, że Renata sukces wyssała z mlekiem matki.

Teraz szła przez pełen ludzi open space (nazywała ich w myślach
„zajczykami”) świadoma wrażenia, jakie robi.

„Ileż to pracy i pieniędzy trzeba, żeby wyglądać, jakby się tak
urodziło”, przemknęło jej przez głowę.

Pokój dzieliła z dwiema koleżankami. Obie uważały, że Renata jest
absolutnie cudowna, nietuzinkowa, po prostu chodząca alegoria sukcesu.

– Kochana, idealnie się składa, że już jesteś, bo muszę to komuś
opowiedzieć. Nie uwierzysz, co mi się przytrafiło! – Dorota, szefowa
marketingu i komunikacji wewnętrznej, co poniedziałek zdawała relację na
temat poszukiwań nowego partnera, którego zamierzała zdobyć przez modną
aplikację randkową. W dzisiejszych czasach był to jedyny sposób na
szybką i skuteczną ocenę kandydata. Krótka charakterystyka, kilka
znaczących pytań, seria zdjęć w różnych ujęciach i człowiek już po
piętnastu minutach wiedział, czy jest sens umawiać się na pierwszą
randkę. Oczywiście w obliczu zderzenia rozbuchanej wyobraźni z rzeczywistością zawsze istniało ryzyko porażki, ale Dorota była mocno
przekonana co do słuszności swoich poszukiwań.

Mężczyzna portalowy był po prostu symbolem partnera dzisiejszych czasów.

– Zrobię sobie kawę i zamieniam się w słuch – westchnęła Renata.

Lubiła swoją koleżankę, ale wysłuchiwanie jej niekończących się historii
o miłosnych podbojach trochę ją męczyło.

W biurze kobiety nieustannie mówiły o kłopotach z mężczyznami,
problemach z dziećmi, awanturach z matką, braku kasy, nadmiarze
kilogramów i ogólnym niezadowoleniu z życia. Renata nigdy nie planowała
dzieci, sama na nic nie narzekała, lub przynajmniej niewiele, bo
uważała, że to strata energii. Co do mężczyzn, wybierała ich według
prostego klucza: nieważne, czy kocha, nieważne, czy wierny – liczyła się
przede wszystkim jego zdolność zarabiania i miejsce, jakie zajmował w świecie biznesu. A jednak to jej rad koleżanki słuchały najchętniej i nawet nie podejrzewały, że ich zwierzenia przepuszczała przez górne
warstwy świadomości, puentując je jakimś ogólnikiem. Najwyraźniej jednak
lubiły się zwierzać, a Renata wydawała im się osobą najbardziej
kompetentną i jak nikt inny znającą mężczyzn.

Dorota usiadła na skraju biurka.

– Dyrektor finansowy, świetny garnitur, zadbane ręce, zrobione zęby,
może trochę za niski, ale ogólnie niczego sobie. Po piętnastu minutach
chciał natychmiast wpakować mi się do łóżka, aż zażartowałam, że w takim
tempie to zaraz będziemy mieć dzieci, a ja już przecież mam dwójkę. Tak
uciekał, że aż szalik zgubił! Co za dupek! – Dorota zasłoniła twarz
dłońmi, a Renata przez moment poczuła szczere współczucie.

Strach pomyśleć, w jakiej sytuacji jest kobieta, która nierozważnie
zdecydowała się na macierzyństwo. Praktycznie jej szanse na poznanie
kogoś ciekawego maleją niemal do zera i jest skazana na bycie samotną
matką, właściwie bez szans na seks.

– Zgroza! – skomentowała głośno własne myśli i zaraz dodała: – Nie
przejmuj się. W sumie dobrze, że od razu odkrył karty, szkoda by było
twojego czasu. Dzisiaj faceci są coraz mniej dojrzali, lepiej być samą
niż z takim kretynem. Szkoda co prawda, że na świecie coraz mniej jest
normalnych, porządnych facetów, ale niestety. To bardzo słaby gatunek.

Dorota wycisnęła na jej policzku serdecznego całusa.

– Ren, ty zawsze umiesz znaleźć właściwe słowo. I jesteś najlepszym
przykładem tego, że nie wolno zadowalać się byle kim! W końcu mam dwójkę
cudownych dzieciaków, to naprawdę wiele – rzuciła, wprawiając Renatę w osłupienie.

Kto dzisiaj cieszy się z dzieci? Chyba tylko męczennica, kandydatka na
cholerną świętą. Dzieci są jak energetyczne wampirki, wysysające ze
swoich matek urodę i chęć do życia.

Aż się wzdrygnęła. Otrząsnęła się dopiero na dźwięk telefonu
wewnętrznego.

– Szef cię potrzebuje – przekazała asystentka, Gabriela Wszędko.

Renata dałaby głowę, że słyszy w jej tonie zgryźliwą nutę. Wstała bez
pośpiechu, poprawiła żakiet, a idąc do gabinetu oddzielonego od reszty
biura starannie zasuniętymi żaluzjami, przejrzała się w szybie, by mieć
pewność, że rowek w piersiach jest dostatecznie widoczny. Tomasz
Konieczny, szara eminencja świata reklamy, był jej szansą na męża numer
trzy. Kiedy zobaczyła wzrok błądzący po jej dekolcie na prezentacji
rocznych wyników krótko po tym, kiedy dołączyła do jego zespołu,
wiedziała, że połknął haczyk.

Mężczyźni byli bardzo przewidywalni.

Weszła pewnym krokiem do jego gabinetu, okrążyła biurko i stanęła tuż
obok niego.

– Nareszcie jesteś, zobacz, co ci kretyni nam przysłali! A za pieniądze,
które nam oferują, nie warto nawet z łóżka wstawać! – Tomasz rozsypał na
biurku stos kartek.

Był zdenerwowany – zauważyła mocno pulsującą żyłkę na jego szyi. Idealny
moment, żeby go wyciszyć, uspokoić i pokazać, że przy niej nawet
najgłupsza oferta wcale nie jest warta takich nerwów.

– Uporządkuję to, potem przeanalizuję i wyślę ci wnioski. Jestem pewna,
że dostaniemy, czego chcemy. – Nachyliła się, żeby pozbierać rozrzucone
dokumenty, a jej biust znalazł się pięć centymetrów od jego oczu.

– Nie rób tak – wydusił zdławionym głosem. Kobiece piersi były
słabością, której nie umiał się oprzeć.

– Wpadnij do mnie po pracy, ubiorę się w coś ładnego – szepnęła Renata,
nachylając się nad nim jeszcze bardziej, aby poczuł zapach jej perfum.

Od trzech miesięcy mieli romans. „Jeszcze trzy i poprosisz, żebym
zrobiła ci miejsce w szafie”, pomyślała, wychodząc, i uniosła znacząco
brew. Innego scenariusza pod uwagę nie brała. Mężczyźni naprawdę byli
przewidywalni, choć uważali, że jest inaczej.

Tomasz odczekał, aż Renata zniknie z pola widzenia, i sięgnął po
komórkę.

– Aniu, będę później, mam jeszcze spotkanie.

– Nie uprzedzałeś mnie. – Żona nie była szczęśliwa z powodu zmiany
planów, ale nie wyczuł w jej głosie irytacji.

– Umówmy się, że wracając, zabiorę Tosię i Zosię z tenisa, będziesz
miała trochę czasu dla siebie.

Ich córki, jedenastoletnie bliźniaczki, miały tak zapełniony kalendarz,
że szczerze im współczuł – były bardziej zajęte niż ich zarządzający
firmą ojciec.

– Jest poniedziałek, mają dziś taniec – westchnęła Anna. – Zaraz po
szkole, więc już są w domu.

– Dobrze, pomyślę, jak ci wynagrodzić moje nadgodziny – powiedział swoim
specjalnym czarującym głosem.

– Nie naciskaj, bo się upomnę. – Anna się zaśmiała.

Była wyraźnie w niezłym nastroju. Poczuł się rozgrzeszony.

Tomasz z natury był prawdomówny, życie zmuszało go jednak czasem do
zatajenia pewnych szczegółów przed żoną. Teraz też powiedział prawdę.
Spóźni się. Anna była cudowną matką, idealną partnerką na życie, ciepłą,
bez wybujałych ambicji, wspierającą. Miewał inne kobiety. Ale z nimi
łączył go wyłącznie seks. A z Anną całe życie. I tak uważał, że w branży, w której kreski białego proszku znaczyły drogę do kariery,
postawił na najmniej kontrowersyjny sposób odreagowania codziennego
ciśnienia. Ważne było tylko, żeby wiedzieć, kiedy romans skończyć. Jeśli
trwał zbyt długo, istniało niebezpieczeństwo pojawienia się emocjonalnej
więzi. Przyczyny afer pełnych krzyków i łez, powodu rozbitych związków i nieszczęścia dzieci. Ogólnie zła. A tego sobie nie życzył.

Wprowadził kod i wszedł na klatkę Renaty. Drzwi jej mieszkania były
otwarte, jak zawsze zresztą. Podobało mu się, że na niego czeka.

– Lubię punktualnych mężczyzn. – Przywitała go w czymś zwiewnym,
założonym na coś fascynująco skąpego, czego prawie nie było, a co w cudowny sposób podkreślało jej piersi. A te były absolutnie idealne. Nie
za duże, pełne, zachęcająco prześwitujące przez delikatną tkaninę.

– Jak mógłbym spóźniać się do tego, co tu na mnie czeka – zamruczał jej
w szyję.

Nie doszli nawet do sypialni. Kanapa w salonie była bliżej.

Dwie godziny i szybki prysznic w łazience Renaty później, w niewielkiej
kafejce na rogu zamawiał filiżankę espresso zaparzonego ze świeżo
zmielonej Colombii Excelso. Nie lubił przychodzić wprost od innej
kobiety do domu i żony. To było jednak niekomfortowe. Kawiarnia
stanowiła dobry bufor między jednym a drugim światem. A kawa skutecznie
zabijała pozostałość po cudzych perfumach.

Kiedy parkował pod swoją willą, nie czuł już ich zapachu na sobie. Za
wielkim oknem salonu widać było Annę i dziewczynki, wszystkie trzy
siedziały na dywanie koło kominka i pochylały się nad czymś. Ogień
dodawał wnętrzu ciepłego blasku i było w nim coś magicznego. Tomasz
poczuł, że chyba pora, by rozstać się z Renatą. Tak będzie lepiej dla
wszystkich.

KAROLINA I KAROL

Mimo entuzjastycznego stosunku do spacerów w listopadowy wieczór
Karolina musiała jednak przyznać, że nie jest to lato na Riwierze
Francuskiej i skryła się w przytulnym wnętrzu kafejki nieopodal swojego
domu. Wypiła kubek americano i zjadła kanapkę z kozim serem. Zamówiła
też ciasteczko z nadzieniem agrestowym, ale było dość podłe w smaku.
Może i dobrze, żadna kobieta nie potrzebuje nadmiaru kalorii.

Najchętniej zadzwoniłaby teraz do przyjaciółki, ale za każdym razem,
kiedy sięgała do torebki, przypominała sobie, że zostawiła telefon w domu. Miała dwa wyjścia – albo zostanie tutaj do stycznia, albo wróci do
domu, który wyglądał tak, że chyba lepiej byłoby go podpalić. Dlaczego
życie musi być tak bardzo skomplikowane?

Kiedy była mała, marzyła o tym, żeby jak najszybciej dorosnąć, nosić
buty na obcasach i korzystać z tego wszystkiego, co było zabronione
dzieciom. Kiedy dorosła, najchętniej wróciłaby do piaskownicy, karuzeli
i beztroskiego życia, w którym największym zmartwieniem był kolor gumki
myszki. Buty na obcasach były świetne, owszem, ale cała reszta
zdecydowanie mniej.

Przy stoliku obok usiadł przystojny, śniady i ciemnowłosy mężczyzna koło
czterdziestki.

„Dlaczego po ulicy zazwyczaj tacy nie chodzą?”, zastanowiła się
Karolina.

Szybko go oceniła: dobrze skrojony garnitur, drogi zegarek,
ekstrawaganckie oprawki okularów, zadbane dłonie, bez obrączki.

„Raczej nie bankowiec” – pomyślała. „Stawiam na wolny zawód. Architekt?
I to z tych modnych”.

Facet nie wyglądał, jakby na kogoś czekał, skupiał się całkowicie na
ekranie komórki, po której co chwila przesuwał palcem. Od czasu do czasu
sięgał po filiżankę z kawą i przeczesywał palcami opadające na czoło
włosy.

„A dlaczego w sumie nie poprosić go o pożyczenie telefonu? Zadzwonię do
Małgosi, numer w końcu pamiętam, niech mnie ratuje”, pomyślała odkrywczo
i uśmiechnęła się do przystojniaka.

Zerknął na nią zaciekawiony.

– Karolina – przedstawiła się grzecznie.

– Tomasz – odpowiedział i uścisnął jej dłoń.

– Może to głupio zabrzmi, ale czy nie pożyczyłbyś mi na chwilę swojego
telefonu? Chcę, żeby ktoś mnie stąd zabrał, a swoją komórkę… eee…
zostawiłam w domu. Szybko wychodziłam, no i zapomniałam – zaczęła się
tłumaczyć nieporadnie i zdecydowanie zbyt szczegółowo. Gdyby świadek na
sali sądowej tak zeznawał, zanotowałaby: kręci.

Wzięła głęboki oddech.

– Uciekinierka? – zaśmiał się domyślnie brunet i odblokował klawiaturę.
– Proszę.

– Można tak powiedzieć – przyznała cicho Karolina, zastanawiając się,
czy naprawdę już nawet obcy widzą jej desperację i niechęć do zmierzenia
się z sytuacją pozostawioną za zatrzaśniętymi drzwiami mieszkania.

A może po prostu ma wymalowane na czole, że to wszystko ją przerasta i najchętniej zwiałaby na koniec świata? Ostatecznie mogłyby to być
Malediwy i mały domek na wodzie.

Wybrała numer.

– Halo? – W słuchawce odezwał się pełen rezerwy głos jej najlepszej
przyjaciółki.

– Małgosia? To ja, Karola. Jestem w „Chill roomie”, nie mam telefonu,
pożyczyłam na chwilę od jednego miłego pana, dlatego nie znasz numeru,
który ci się wyświetlił. – Posłała mu raz jeszcze pełen wdzięczności
uśmiech.

– Tak wiem. Twój telefon ma Karol, przed chwilą z nim rozmawiałam.
Powiedział, że wybiegłaś jakoś tak nagle i zapomniałaś o komórce. A on
też się pomylił i wziął twoją.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki