Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Dunkierka

Dunkierka

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-276-3135-0

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Dunkierka

Od 27 maja do 4 czerwca 1940 roku alianci, w obawie przed  potężną niemiecką ofensywą, ewakuowali z Dunkierki ponad 300 000 angielskich i francuskich żołnierzy. Ta skomplikowana akcja militarna, którą Winston Churchil nazwał cudem, przeszła do legendy i stała się tematem najnowszego filmu Christophera Nolana. W bohaterów tamtych dni wcieliły się takie gwiazdy kina jak Kenneth Branagh, Tom Hardy, Cillian Murphy i Mark Rylance. Dunkierka to dramatyczna opowieść o długich godzinach pod obstrzałem wroga, bez racji żywnościowych i amunicji, o niebezpiecznej przeprawie przeładowanymi łodziami, o bohaterstwie tych, którzy wspierali akcję z morza, lądu i powietrza. Bez ich poświęcenia losy wojny potoczyłyby się zupełnie inaczej.

Polecane książki

“Analiza kolorystyczna” to książka do nauki pracy z chustami i rozpoznawania czterech typów urody: Wiosny, Lata, Jesieni i Zimy. Napisana dla obecnych i przyszłych kolorystek, ale na pewno osoby indywidualne skorzystają z zawartych w niej wskazówek, by odnaleźć własny typ urody i podkreślić go odpow...
Wierszyki o różnej tematyce dla dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym. Uczą i bawią małego czytelnika. Do codziennego czytania....
„My, swingersi” to pamiętnik małżeństwa polskich swingersów. Swinging to seks grupowy, któremu wspólnie oddają się małżonkowie. Zawsze razem i bez żadnych „skoków w bok”. Bez zazdrości, chociaż są dla siebie najważniejsi. Wedle różnych szacunków swinguje od 1 do 4 procent par. W tej książce prawd...
  Nowe sposoby pracy z czakrami   Ta książka tchnie w Ciebie nowe myśli, pomysły, odwagę i wibracje. Dzięki niej otworzysz swoje serce i przestaniesz się bać zmian. Staniesz się również dowodem skuteczności, mającej właśnie miejsce, rewolucji na poziomie czakr.   Tego o czakrach nie wiedziałeś!   Za...
Jeżeli w firmie zawierane są pozorne umowy o dzieło, prędzej czy później ZUS wyda decyzję o konieczności ich oskładkowania. Większość zawieranych umów o dzieło jest bowiem w istocie umowami o świadczenie usług, do których stosuje się przepisy o zleceniu. ZUS obecnie przy każdej kontroli bardzo skrup...
Książka, która zrewolucjonizowała myślenie o nowoczesnym mieście – nareszcie po polsku. Jane Jacobs była dziennikarką, pasjonatką architektury i miejskiego życia, a jednocześnie oburzoną obywatelką Nowego Jorku, która na własnej skórze czuła skutki arogancji i megalomanii władz miasta, urbanistów i ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Joshua Levine

Joshua LevineDUNKIERKA

Tłumaczenie:

Lionelowi, który mnie zainspirował.

Peggy, którą mam nadzieję zainspirować.

Philipowi Brownowi, Ericowi Roderickowi,

Haroldowi „Vic” Vinerowi i Charliemu Searle’owi

z serdecznym podziękowaniem.

WSTĘP

Pewnego dnia, gdy byłem w Archiwum Państwowym w Kijowie, natknąłem się na teczkę zawierającą raport komandora Michaela Ellwooda. Komandor Ellwood, który dowodził łącznością podczas ewakuacji wojsk spod Dunkierki, wspomniał mimochodem o urządzeniu nadawczo-odbiorczym Marconi TV5. Korzystano z niego bardzo krótko, ponieważ zepsuło się z powodu „zapiaszczenia generatora”.

Wydało mi się to dziwne. W jaki sposób piasek mógł dostać się do wnętrza tak drogocennego sprzętu? Przecież Marconi TV5 to było pudło dość pokaźnych rozmiarów. Przed oczami stanęła mi scena z filmu The Music Box z roku 1932, w którym Laurel i Hardy (Flip i Flap) mają za zadanie dostarczyć pod wskazany adres pianino w wielkiej drewnianej skrzyni. Czy odbiornik Marconi TV5 również został porzucony na plaży przez jakichś dwóch niezdarnych tragarzy? Czy komandor William Tennant, dowódca sił morskich w Dunkierce, zgromił ich na wieść o tym, co się stało z jedynym urządzeniem umożliwiającym łączność, jakie dostał do dyspozycji? Czy może nie przyznali się, licząc na to, że wina spadnie na kogoś innego?

Wkrótce potem, w maju 2016 roku, stałem na skraju molo w Dunkierce w pobliżu miejsca, gdzie komandor Tennant urządził swój sztab. Rozglądając się wokół, widziałem fragmenty plaży, na której tłoczyli się żołnierze – czy też mężczyźni, którzy wyglądali jak żołnierze. W głębi morza stały zakotwiczone okręty wojenne. Do nabrzeża przycumował biały okręt szpitalny wyraźnie oznaczony czerwonymi krzyżami. W oddali unosiły się kłęby czarnego dymu. Wszelkie ślady dwudziestego pierwszego wieku, w tym fasady zabudowań od strony morza, zostały osłonięte kamuflażem. Dunkierka znowu wyglądała tak, jak pod koniec maja 1940.

Nagle zaszło coś zaskakującego. Zerwał się gwałtowny wiatr i sypnął piaskiem, który wpadał we włosy i do oczu. Ludzie chodzili w goglach i zasłaniali twarze. Dopiero wtedy zrozumiałem, że nikt nie musiał porzucać nadajnika Marconi. Nie było żadnych niezdarnych tragarzy. W maju 1940 roku piasek dostał się do generatora tak samo, jak teraz wciskał się wszystkim w oczy i uszy. Tak więc przebywając w Dunkierce, dowiadywałem się o szczegółach tego wydarzenia, których inaczej nigdy bym nie poznał.

Dlatego zachęcam, by każdy, kto interesuje się historią ewakuacji, odwiedził Dunkierkę. Chodząc po plaży i po nabrzeżu, oglądając stanowiska na przyczółku, tam, gdzie wojska francuskie i brytyjskie odpierały natarcia Niemców, zwiedzając niezwykłe Muzeum Wojny i wzruszający cmentarz Église Saint-Éloi za murem poznaczonym śladami po pociskach i odłamkach – przywołuje się do życia wydarzenia, które miały miejsce w maju i czerwcu roku 1940. Bo historia wpisana jest w krajobraz, który wypełnia luki między słowami.

Podjąłem w tej książce próbę przedstawienia historii nieco inaczej, a przynajmniej z nieco szerszej perspektywy. I podobnie jak wizyta w Dunkierce sprawia, że o ewakuacji zaczyna się myśleć inaczej, tak moja książka usiłuje ukazać i wyjaśnić przebieg wydarzeń w szerszym, nie tylko militarnym, lecz także politycznym i społecznym kontekście. Próbuję dać wyobrażenie o tym, jak służyło się w armii w roku 1940, gdy było się bardzo młodym człowiekiem, a także o tym, jaką rolę w narastaniu nastrojów wojennych odegrała kultura młodzieżowa w swoich rozmaitych przejawach. Skupiam się także na przebiegu walki (a czasami na braku walki), która miała doprowadzić do ewakuacji. Wreszcie omawiam skutki ewakuacji, włącznie ze skutkiem ostatnim – filmem Chrisa Nolana z roku 2017.

Miałem szczęście pracować przy tym filmie w charakterze konsultanta historycznego. Cieszę się, że mogłem poznać tylu ciekawych i pełnych zapału ludzi. Przede wszystkim jednak cieszy mnie, że film w tak niezwykły sposób przywrócił do życia niedoceniany fragment historii. Ostatni rozdział książki poświęcony jest wspólnym staraniom reżysera, producenta i szefów poszczególnych zespołów o dochowanie maksymalnej wierności prawdzie historycznej tego wydarzenia. Ich wysiłek twórczy doprowadził do odtworzenia ducha ewakuacji tak obrazowo i realistycznie, jak to tylko możliwe. Dzięki temu mamy okazję przeżyć tę opowieść w taki sam sposób, w jaki przebiegała – jako ciężką i rozpaczliwą walkę o przetrwanie, która wyzwoliła świat.

Nie ma rzeczy ważniejszej niż wolność. Dlatego zachęcam też, by podczas oglądania tego filmu nie zapominać, że gdyby nie tacy ludzie jak prawdziwy Tommy, George czy Alex, żylibyśmy dzisiaj w bardzo mrocznej epoce. A wielu z nas nie byłoby wcale na świecie.

JOSHUA LEVINE
Kwiecień 2017

To nie jest film wojenny. To opowieść o przetrwaniu.
Rozmowa Joshui Levine’a z reżyserem Christopherem Nolanem

Joshua Levine:Jesteś Brytyjczykiem pracującym w Ameryce. Jaka była reakcja Amerykanów, kiedy dowiedzieli się, że chcesz zrobić w Ameryce film na tak bardzo brytyjski temat?

Christopher Nolan: Zanim o tym powiedziałem, miałem już skończony scenariusz. No i wiedziała Emma Thomas, producent Dunkierki. To ona namówiła mnie, żebym przeczytał twoją książkę „Zapomniane głosy Dunkierki” (Forgotten Voices of Dunkirk). Wiele lat temu postanowiliśmy z przyjacielem przeprawić się przez kanał La Manche. (Przyjaciel występuje w tym filmie w jednej z łodzi). Było to coś w rodzaju rekonstrukcji historycznego wydarzenia, a okazało się dla mnie jednym z najtrudniejszych i najbardziej niebezpiecznych doświadczeń w życiu. Byłem wdzięczny losowi, że wróciłem cały, a przecież nikt nas nie bombardował. To była sprawa wyłącznie między nami: kanał, żywioły i my troje w niewielkiej łodzi.

JL:To miał być taki rejs ku czci?

CN: Tak. Zabraliśmy się do tego nieco za wcześnie, gdzieś w okolicy Wielkanocy, bliżej kwietnia niż maja. Było trochę za zimno. Płynęliśmy do Dunkierki, ale to nie był rejs maniaków historii. Znaliśmy tę opowieść, bo była częścią naszego dorastania. A przyjaciel miał łódź żaglową i wpadł na pomysł, żeby popłynąć. Ale okazało się, że rejs tak małą łodzią przez kanał La Manche to bardzo, ale to bardzo trudna wyprawa (przynajmniej dla mnie i dla Emmy). To było niezwykłe przedsięwzięcie. Taki rejs to pomysł zupełnie szalony, a co dopiero kiedy masz pełną świadomość, że płyniesz do strefy wojennej. Dlatego uważam, że mitologiczne znaczenie Dunkierki, jej prawdziwa wymowa jako nowoczesnego mitu, jest po prostu ogromne i niebywałe. Wejście na pokład z zamiarem odbycia takiego rejsu daje pewne, chociaż bardzo nikłe pojęcie, jakiej odwagi wymagała taka decyzja od ludzi, którzy się na to porwali. Bo to była naprawdę niezwykle odważna decyzja.

Przypomnieliśmy to sobie z Emmą po latach i zaczęliśmy ponownie przeglądać relacje uczestników. Dziwiliśmy się, dlaczego nikt nie zrobił o tym filmu – oczywiście mam na myśli film współczesny. Przecież to jedna z najciekawszych opowieści o człowieku. Opowieść uniwersalna. Więc zacząłem wczytywać się w ten temat, krążyć, tańczyć wokół niego, żeby sprawdzić, czy i jak można się do tego zabrać i dlaczego nikt tego jeszcze nie zrobił. W końcu doszliśmy do przekonania, że nikt nie nakręcił o tym filmu, ponieważ to była klęska. W dodatku musiałby być to bardzo, naprawdę bardzo drogi i wielki epicki film, bez względu na to, w jaki sposób pokaże się te wydarzenia. Próbowaliśmy podejść do tematu w sposób bardzo intymny, ale ponieważ jest to opowieść epicka, nie może obejść się bez wsparcia ze strony Hollywoodu. Z drugiej strony trudno sobie wyobrazić, żeby hollywoodzki przemysł filmowy miał ochotę uczestniczyć w opowieści o klęsce, nawet jeśli jest to klęska tak kolosalnych rozmiarów. Tymczasem to, co nas w tej opowieści najbardziej pociągało, to oczywiście nie zwycięstwo czy nawet nie bitwa. To ewakuacja. To opowieść o przetrwaniu.

Innymi słowy, to nie jest film wojenny. To film o przetrwaniu. Dlatego nie widać Niemców i dlatego pokazujemy wszystko pod kątem mechanizmu przetrwania, a nie z politycznego punktu widzenia.

JL:Nie ogląda się tego jak film wojenny. Pamiętam, jak czytałem o Pokoju 101 w Roku 1984 George’a Orwella, gdzie pojawiają się sprawy najgorsze na świecie w sensie doświadczeń osobistych. Ten wróg bez twarzy to prawdziwy koszmar wyobraźni, jest to coś, co nas najbardziej przeraża. Czy w takim razie ten film jest z gatunku grozy, coś w rodzaju grozy psychologicznej?

CN: To jest film, który buduje napięcie, ale staramy się ograniczać do minimum napięcie irracjonalne, intuicyjne. W tym sensie mamy tu rzeczywiście do czynienia z nawiązaniem do języka filmów grozy.

JL:Panuje niemal powszechne umowne założenie, że kiedy robi się film o nazistach, to zawsze trzeba pokazać ich takimi, jakimi byli. Moim zdaniem wykazaliście się wielką odwagą, właśnie tego nie robiąc.

CN: To prawda. Kiedy pisałem pierwszy szkic, taką pierwszą przymiarkę, żeby wiedzieć, o co mi chodzi, to bez przerwy używałem słowa „naziści”. W dialogach też wszyscy mówili o nazistach. Tak jakbym chciał nieustannie przypominać współczesnej widowni, przekonywać ją, że wróg był zły i okrutny. Ale w pewnej chwili – wydaje mi się, że to nastąpiło podczas rozmowy z Markiem Rylance’em, który pojawił się w tym projekcie jako jeden z pierwszych – uświadomiłem sobie, że skoro postanowiłem w ogóle nie pokazywać Niemców, to bez sensu będzie nawet się do nich w jakikolwiek sposób odnosić. Nie można zatrzymywać się w pół drogi. To znaczy, że albo bierzesz się za całe to nazistowskie zło i ideologię, albo musisz je całkowicie obejść i w ogóle tego zła nie pokazywać, traktując je w pewnym sensie jak przekazy podprogowe, jako pewne zagrożenie, które czai się gdzieś poza ekranem. Tak jak rekiny w Szczękach: widać czasem kawałek płetwy, ale nie całego rekina. W ten sposób umysł widza, a nawet jego poczucie etycznej słuszności wyboru, z kim w tym filmie trzeba się utożsamić, a z kim nie, automatycznie czyni z nazistów coś najgorszego pod słońcem.

JL:Wyobraźnia widza może więc swobodnie podążać, dokąd ze­ chce. Zważywszy jednak na to, że film ma obejrzeć wielu młodych ludzi, którzy nie mają pojęcia o drugiej wojnie światowej, czy nie należało zaznaczyć, kim byli naziści?

CN: Uważam, że odpowiedzialność polega na tym, żeby nie pokazywać mylnego obrazu nazistów. Nazizm jest tu ważny i zauważalny właśnie przez swoją nieobecność. I to jest moim zdaniem podejście właściwe. Należy oddać panujące w Europie poczucie kryzysu i zagrożenia. Oraz powszechną świadomość, że właśnie w tym krytycznym momencie historii żołnierze brytyjscy i francuscy zostali rozłożeni na łopatki. Trzeba także przekazać przekonanie o dotarciu do punktu absolutnie krytycznego. Nie zrobiłem tego poprzez personalizację i humanizację nieprzyjaciela, co zazwyczaj ma miejsce w ten czy inny sposób w większości filmów wojennych, nawet w filmach wojennych, które powstały w zamierzchłych czasach, jak Na zachodzie bez zmian (All Quiet on the Western Front, 1930), gdzie daje się wyczuć pewną pokusę intelektualnie wyrafinowanego uczłowieczania wroga. Natomiast jeśli postawisz się w sytuacji żołnierza, który znalazł się na tej plaży, to dla większości z nich kontakt z wrogiem był bardzo ograniczony i sporadyczny. Przez większość czasu widać tylko spadające bomby. I słychać dochodzące gdzieś z oddali odgłosy strzałów, co zresztą musiało być bardziej przerażające, niż się wydaje, bo te odgłosy ciągle się zbliżały. Zastanawiamy się teraz, jak zmiksować dźwięk, żeby stworzyć właściwą przestrzeń dźwiękową. Chodzi o to, żeby bitwę było najpierw słychać z odległości kilkunastu kilometrów, potem dziesięciu, potem pięciu… I to musiało być piekielnie przerażające dla tych chłopaków na plaży.

W filmie ważne jest to, czego nie wiesz. Dlatego scena ekspozycyjna, czyli umiejscawiająca, wprowadza, jak mi się wydaje, dokładnie tylko tyle niezbędnych informacji, ile trzeba. Chodzi o to, że Tommy i Gibson zupełnie nie wiedzą, co się dzieje. Potem docierają do nich jakieś niepokojące okruchy wiadomości. Na przykład: „próbujemy ewakuować z tej plaży około czterdziestu, pięćdziesięciu tysięcy”. I wtedy myślisz sobie: „OK, to znaczy, że każdy dba sam o siebie”. Znacznie bardziej interesowało mnie to, czego ludzie nie wiedzą, niż wyjaśnianie tego wszystkiego, co dzisiaj wiemy na ten temat. Kiedy człowiek uczestniczy w jakimś wydarzeniu, zwłaszcza takim, jak to, o którym mowa, kiedy nie było żadnych smartfonów i tym podobnych, to naprawdę trudno się połapać, o co w tym wszystkim chodzi. Dla mnie najbardziej wstrząsające w historii Dunkierki – i zdecydowanie najbardziej wzruszające – było to, że kiedy ich już w końcu uratowano i kiedy dotarli do domu, to oni mieli poczucie wstydu, że większość tych chłopców podczas powrotu do domu myślała, że sprawili rodakom w kraju ogromny zawód. A tu się nagle okazuje, że witają ich jak bohaterów. I to był naprawdę wyjątkowy i niezwykły emocjonalny zwrot historii. A wszystko właśnie dlatego, że oni nie mieli pojęcia, co się dzieje. Dlatego pokazujemy, jak czytają w gazecie przemówienie Churchilla. Bo przecież nie mogli być w parlamencie, przecież nie można było zrobić tego, co dzisiaj robi się zazwyczaj w filmie, czyli wkleić Winstona Churchilla, jak przemawia na posiedzeniu Gabinetu albo jak pracuje nad przygotowaniem przemówienia. Oni mogli dowiedzieć się o tym tylko z gazet, dlatego dowiadują się już po tym wszystkim, w czym brali udział.

JL:Czy są w filmie jakieś odniesienia do współczesności? Czy widz będzie to oglądał jak coś, co wydarzyło się x lat temu, czy też ma szansę dopatrywać się czegoś, co może wydarzyć się znowu?

CN: Jednym zwielkich nieszczęść naszych czasów, jedną zokrutnych, fatalnych okoliczności kryzysu migracyjnego w Europie jest to, że znowu mamy do czynienia z mechanizmem przemieszczania się i z fizyczną obecnością ludzi, którzy masowo pragną opuścić jeden kraj i przepłynąć łodziami do innego kraju. Dużo się o tym mówi, ale w naszych technologicznie zaawansowanych czasach łatwo zapomnieć, jak ogromne znaczenie odgrywają tu podstawowe prawa fizyki. Realia są nieubłagane. Jeżeli w jednym miejscu znajduje się ogromna liczba ludzi, którzy chcą przenieść się gdzie indziej, ale nie mogą tam dolecieć, to muszą płynąć łodziami – łodziami wypełnionymi po brzegi ludzkim pragnieniem przetrwania… I wydaje się rzeczą niewyobrażalnie okrutną, że dzisiaj, we współczesnej dobie, oglądamy to na pierwszych stronach gazet. Ale tak właśnie jest. A skoro to właśnie dzieje się w świecie współczesnym, to nie sądzę, żeby można było zlekceważyć Dunkierkę jako jakieś wydarzenie z innego świata i z zamierzchłej epoki.

JL:A jakie są twoje ulubione filmy wojenne?

CN: Jednym z moich ulubionych filmów, który najbardziej podziwiam, jest Cienka czerwona linia (The Thin Red Line) Terrence’a Malicka. Nie ma on prawie żadnego związku z filmem Dunkierka, ale miał bardzo dużo wspólnego z innymi moimi filmami. Myślę, że Memento zawdzięcza bardzo wiele Cienkiej Czerwonej Linii, ale ten związek dotyczy tylko kluczowej warstwy strukturalnej w sensie stylistycznym, to znaczy ponadczasowości. Odnosi się wrażenie, że jest to bardzo przystępne i współczesne, chociaż przecież dotyczy drugiej wojny światowej. Zależało nam właśnie na tym konkretnym aspekcie strukturalnym. Natomiast z punktu widzenia fundamentów artystycznych i sposobu, w jaki opowiedziana jest fabuła, te filmy bardzo różnią się od siebie.

Nie oglądałem zbyt wielu filmów wojennych. Widziałem Szeregowca Ryana (Saving Private Ryan) Spielberga, który także okazał się dla mnie pouczający ze względu na estetykę filmu grozy. Jest tak intensywnie i skutecznie nasączony przemocą, że człowiek czuje potrzebę, żeby stamtąd wyjść. Z takim filmem nie można rywalizować. To byłoby jak ściganie się z Obywatelem Kane’em (Citizen Kane). To jest po prostu absolut. Pokazana tam jest prawdziwa groza wojny. Dlatego my poszliśmy raczej w stronę budowania napięcia. Przestałem oglądać ten gatunek filmów, odkąd przeczytałem – to był chyba przedruk na opakowaniu Cienkiej czerwonej linii w formacie Blu-Ray w wydaniu Criterion Edition – fragment tekstu o filmach wojennych pióra Jamesa Jonesa, autora powieści Cienka Czerwona Linia. Ten tekst sprawił, że bardzo spokorniałem. Człowiek, który był na wojnie i pisał o niej, demaskuje tam wszystkie zabiegi i oszustwa filmów wojennych w sposób tak bezlitosny, że dla filmowca, który zabiera się do pisania scenariusza filmu osadzonego w realiach historycznych, stanowiło to lekturę szczególnie onieśmielającą. Jones pyta, między innymi: „Co nowego można jeszcze powiedzieć o wojnie po Na zachodzie bez zmian?”. Więc obejrzałem jeszcze raz Na zachodzie bez zmian, który oglądałem przed wieloma laty. I rzeczywiście, jest to porażająco wszechogarniająca wypowiedź na temat wojny i jej okrucieństwa. Mimo że sztuka filmowa tkwiła wtedy jeszcze bardziej w powijakach niż dzisiaj – film jest czarno-biały i ledwie udźwiękowiony – zrobiono to znakomicie. A ponieważ jest to film o Niemcach, który powstał w łonie systemu hollywoodzkiego, posiada także wyjątkowo silny wydźwięk antynacjonalistyczny. I to właśnie sprawia, że Na zachodzie bez zmian góruje nad wszystkimi innymi filmami antywojennymi, które potem nakręcono. Przedstawiając potworności wojny, z całą bezwzględnością ujawnia sposoby szerzenia się mitów nacjonalizmu i szowinizmu, które prowadzą do powszechnej gloryfikacji wojny. Nie sądzę, żeby możliwe było nakręcenie takiego filmu, gdyby miał on dotyczyć Amerykanów albo Brytyjczyków.

JL:Czy zatem twój film jest następcą tego kierunku?

CN: Absolutnie nie. Ponieważ miałem za sobą te wszystkie lektury i badania, poszedłem jeszcze dalej w kierunku, w którym już zmierzałem. Nie chodziło mi o to, by zrobić film wojenny, lecz film o przetrwaniu. I wiedziałem, że to potrafię zrobić. Nie byłem na wojnie, nie walczyłem. Dla mnie wojna to najgorszy z koszmarów. Nie potrafię sobie wyobrazić, żebym mógł brać w niej udział. Dlatego Dunkierka jest opowieścią o przetrwaniu. Warunkiem sukcesu lub porażki jest dla mnie właśnie przetrwanie. Kiedy Alex mówi: „Przecież my tylko przetrwaliśmy”, niewidomy odpowiada mu: „I to wystarczy”. Bo w kategoriach Dunkierki taka była definicja sukcesu. Właśnie stąd bierze się twierdzenie Churchilla, że w tej porażce było jednak zwycięstwo. Właśnie tę konkretną i szczególną sytuację czułem się na siłach pokazać.

JL:Czy ktoś z członków twojej rodziny brał udział w wojnie?

CN: Mój dziadek poległ podczas pierwszej wojny światowej. Latał na lancasterze jako nawigator.

JL:O Boże! Czy wiesz, ile misji wylatał?

CN: Czterdzieści pięć. Miał już zamiar przestać latać, ale prawdopodobnie zginął podczas czterdziestej szóstej. Po czterdziestu pięciu lotach przydzielano ich do szkolenia nowych pilotów, dziadek miał już nawet taki przydział. Jest pochowany we Francji. Podczas kręcenia filmu odwiedziliśmy jego grób. To było bardzo wzruszające. Kiedy dziadek zginął, miał koło trzydziestki i był najstarszy wśród załogi, więc trochę im ojcował. Bo to przecież były dzieci. Oni mieli po osiemnaście, dziewiętnaście lat.

JL:Czy masz zwyczaj oglądać swoje filmy?

CN: Tak.

JL:Czy oglądając, oceniasz je? Jak ogląda się film nakręcony kil­ kanaście lat temu?

CN: Oglądam z różnych powodów, czasem niedługo po ukończeniu, na przykład przed wydaniem na wideo czy z innych powodów technicznych. Ostatnio moje dzieci chciały obejrzeć Mroczne­ go rycerza i oglądałem razem z nimi. Ale kiedy powody znikają, to się nie ogląda. Bardzo dawno nie widziałem Memento. Jednak niektórzy filmowcy nigdy nie oglądają własnych filmów. Ja lubię raz na jakiś czas, bo z biegiem lat się zmieniają, w miarę jak człowiek się od nich oddala. Zaczyna się je wtedy oceniać bardziej obiektyw nie. Widać wtedy lepiej, co w nich jest dobre, a co złe. Mam wrażenie, że stają się wtedy bardziej częścią swoich czasów i przechodzą do przeszłości.

JL:Tak, to prawda.

CN: Co nie jest wcale pocieszające. Nie każdy lubi przyznawać, że się starzeje i przechodzi do przeszłości, chociaż tak właśnie się dzieje.

JL:Ale przecież nie może być inaczej?

CN: Tak, tacy właśnie jesteśmy. Dlatego każdy stara się zrobić film ponadczasowy.

JL:Czy nie obawiasz się, że historia Dunkierki stanie się – na pewno na jakiś czas, na okres jednego pokolenia – twoją historią Dunkierki?

CN: Tak, to rodzi swoiste poczucie odpowiedzialności, i mam to na uwadze. Ale to jest prawdopodobnie jedna z przyczyn, która sprawia, że ten film nie próbuje być wszechstronny. My nie zajmujemy się politycznym aspektem zaistniałej sytuacji. Nie interesuje nas szersza, globalna perspektywa, bo wtedy musielibyśmy wziąć na siebie zbyt duży ciężar odpowiedzialności za bardzo złożony fragment historii, który praktycznie nie daje się zamknąć w dwugodzinnej narracji.

Nie unikam takich emocji wokół Dunkierki, które miałyby na pewien czas, przez kilka następnych lat, kształtować wyobrażenie o tym, na czym polegało to doświadczenie. Uważam, że potrafię to zrobić, ponieważ przeprowadziliśmy odpowiednie badania i wiemy, jak to kompleksowo sfilmować. Nie zabieram się jednak do szerszych implikacji tego wydarzenia w sensie historycznym. I nie sądzę, żeby ten film powinien się tym zajmować. Cechą mojego filmu jest prostota, która pozwala widzowi wyobrazić sobie wiele różnych relacji na temat przebiegu tych wydarzeń. Jest to zamierzone, rozmyślne, zasadne i wynika z przyjętej struktury filmu. Chcemy stworzyć widzom możliwość i przestrzeń do zrozumienia, że istnieje wiele innych, odmiennych sposobów przeżywania tych wydarzeń.

JL:Pisałem o tym także w tej książce:

„Każdy, kto stał na plaży lub na molo, lub wycofywał się z frontu w głębi lądu, kryjąc się w stadzie krów, otaczającą go rzeczywistość postrzegał inaczej. Gdyby zestawić je obok siebie, te różne sposoby widzenia przeczyłyby sobie nawzajem. Weźmy na przykład jeden z elementów relacji: plaże. Obejmowały ogromny obszar, zaludniały je dziesiątki tysięcy ludzi w rozmaitym stanie psychicznym i fizycznym, przebywających przez dziesięć dni w gwałtownie zmieniających się warunkach. Jak te relacje mogły sobie nie przeczyć? Na plażach rozgrywało się wszystko, co tylko możliwe na świecie”.

Dla mnie to brzmi jak kwintesencja. Czy zgadzasz się z tym?

CN: Tak. Myślę, że ten film w znacznym stopniu opiera się na takiej właśnie ocenie ulotnej natury subiektywnego doświadczenia ludzkiego, które określa obiektywną rzeczywistość. Co zresztą stanowi wspólną oś wszystkich moich filmów. Wszystkie opowiadają o indywidualnych doświadczeniach osobistych, które stanowią potencjalne zaprzeczenie obiektywnej rzeczywistości. Tymczasem film próbuje za wszelką cenę pozostawić margines dla nieograniczonej, jak się wydaje, liczby doświadczeń i opowieści, które wzajemnie sobie przeczą albo komentują się nawzajem na rozmaite sposoby. Opowiadamy trzy indywidualne opowieści, które krzyżują się w jednym punkcie. Pokazujemy punkt, w którym się spotykają, i okazuje się, że doświadczenia są całkiem różne. Obserwując z pokładu jednego spitfire’a, jak pilot innego spitfire’a ewakuuje się ze swojej maszyny, odnosimy wrażenie, że on to robi z pełnym spokojem i pod pełną kontrolą. Ale podczas zdjęć, wykonując te same czynności, przekonujemy się, że jest zupełnie inaczej. Dokładnie odwrotnie. Właśnie to fascynowało mnie zawsze w naturze ludzkiego doświadczenia.

JL:Podróżowaliśmy razem po Anglii, spotykając się z weterana­ mi Dunkierki. Czego dowiedziałeś się podczas tych spotkań?

CN: Dowiedziałem się rzeczy absolutnie podstawowych. Ciekawe było także i to, że chociaż rozmawiając z nimi, czułem się zaszczycony i onieśmielony, to wcale nie wiedziałem, czego dokładnie spodziewać się po tych rozmowach. Wiedziałem, że to jest działanie słuszne, że konieczne jest przeprowadzenie rozmów z ludźmi, którzy wtedy tam byli, skoro mamy pokazywać ich doświadczenia. Jednak myśląc teraz o tym filmie, widzę scenę, kiedy oni patrzą na chłopaka, który wchodzi do wody. I ja nie wiem, co on robi: czy chce się utopić, czy myśli, że rzeczywiście da radę przepłynąć. Ale nie wiem, ponieważ gdy spytałem jednego z nich: „Czy on chciał się zabić?”, on też nie wiedział. On to tylko widział.

JL:A ten chłopak? Czy wiedział, co robi?

CN: No właśnie. Nie mam pojęcia.

JL:Lubimy wiedzieć wszystko na pewno: „On robi to i to”. Ale w rzeczywistości, co najmniej przez połowę swojego życia nie wiemy nawet, dlaczego robimy to, co robimy. A co dopiero w takiej sytuacji, jak ta, pod tak niewyobrażalną presją…

CN: Podczas rozmów z tymi niezwykłymi ludźmi nabrałem przekonania, że to, co zamierzamy zrobić, znajduje potwierdzenie w ich doświadczeniach. Różni ludzie opowiadali nam o tym, jak było na molo, jak wysiadali z łodzi… jak ten człowiek, który przywoził wodę do Dunkierki i wysiadał z łodzi, a potem nie mógł do niej wrócić. Słyszeliśmy wiele o tym koszmarnym chaosie, chaosie zorganizowanym, bo tak chyba trzeba to nazwać, czy chaosie niemal biurokratycznym, jaki panował na tym molo. Relacje weteranów na ten temat były niezwykle interesujące. Także z tym gościem, który chociaż był cywilem, przypłynął z Anglii z dostawą wody. Fascynuje mnie działanie tego mechanizmu. Właśnie dlatego na początku filmu Tommy szuka toalety, bo te sprawy, sprawy logistyki, są dla mnie bardzo ciekawe. Skąd się bierze jedzenie? Skąd woda? Przecież nie było żadnych planów, więc to się dzieje ad hoc. Ktoś przypływa z wodą, widzi w oddali pożar i wie, że płynie właśnie tam. To jest w tym filmie nieustannie obecne: wszystko zmierza w kierunku tych płomieni na horyzoncie. A przecież to jest ostatnie miejsce na ziemi, w którym człowiek chciałby się znaleźć. Tak więc powtarzam, że ja z tych rozmów wyniosłem bardzo wiele. I z czasem to wszystko we mnie wsiąkało. Pouczające były też odpowiedzi na twoje pytanie o to, jak ci weterani rozumieją Ducha Dunkierki, zwłaszcza że ich interpretacje były tak różne. Pamiętam trzy z nich, bardzo zdecydowane. Jedna, że uosobieniem Ducha Dunkierki są Małe Statki. Nie pamiętam dokładnie słów drugiej, ale nasz rozmówca zdecydowanie dał do zrozumienia, że to jest kompletna bzdura. I wreszcie ten, z którym rozmawialiśmy na końcu, odniósł Ducha Dunkierki do tych chłopców broniących przyczółka, którzy w końcu zostali tam porzuceni. Wszystkie trzy interpretacje były stanowcze i ostateczne: tak było i to znaczy dokładnie tyle.

JL:Pamiętam, że jeden z nich powiedział: „Każdy martwił się sam za siebie”.

CN: No właśnie. Wydaje mi się zresztą, że był to jeden z najciekawszych rozmówców. Dał nam do zrozumienia, że miał za sobą różne przejścia, z których nie był dumny, ale w jego głębokim przekonaniu i w przekonaniu ludzi, którzy tam byli, owe uczynki w tamtej konkretnej sytuacji, w jakiej się znaleźli, mieściły się w normie. Mam wrażenie, że wcale nie uważał, że zrobił coś złego albo coś nie tak, ale że są takie sprawy, o których nie powinno się mówić, które lepiej zostawić w spokoju. Moim zdaniem Aleksa, Tommy’ego i Gibsona łączy właśnie sytuacja tego typu. Nie chodzi o ocenę ludzkich postaw. Czuję, że to jest coś w rodzaju okna, które otwiera się na prywatność tego subiektywnego doznania.

JL:Ciekawe, że kiedy osiąga się pewien wiek, znika ustalony po­ rządek rzeczy. Opowieści przestają prowadzić od początku do końca. Czas coraz bardziej traci na znaczeniu. Jako prawnik, a teraz jako pisarz zawsze instynktownie dążyłem do porządkowania ludzkich historii, szukając w nich jakiegoś logicznego sensu. Ty podchodzisz do tego zupełnie inaczej, pod innym, zresztą bardzo interesującym kątem. A ponieważ od tak dawna zajmujesz się w swoich filmach naturą czasu, w twoim działaniu jest coś bardzo głęboko uczciwego.

CN: Faktycznie, moje zadanie polega na tym, żeby opowiedzieć historię w sposób bardzo zdyscyplinowany i uporządkowany, niezależnie od tego, czy jest to porządek chronologiczny, czy jakiś inny. I nie miałbym co robić, gdyby każdemu przychodziło to z naturalną, gawędziarską łatwością. Tymczasem z nieznanego powodu w naturze ludzkiej nie leży zdolność do spójnego relacjonowania własnych doświadczeń. Dlatego społeczeństwo zawsze ceniło dobrą opowieść, i to niezależnie od formy, bo każda dobra opowieść wymaga szczególnej umiejętności, która polega na nadawaniu określonej formy narracyjnej. Dlatego z faktu, że ten weteran nie mówi nam o swoim konkretnym doznaniu, wynika pewna intrygująca szczelina w naszym zasobie wiedzy, która, moim zdaniem, wyraża znacznie więcej, niż potrafi wyrazić słowo. Bez względu na to, co się wydarzyło, nasz rozmówca musiał zdawać sobie sprawę, że użycie przez niego przekleństwa wobec oficera albo wyda nam się trywialne, albo godne potępienia. Tak czy owak, nie będziemy w stanie tego zrozumieć. Więc bez względu na to, co się wydarzyło, w momencie kiedy jego osobiste i subiektywnie postrzegane doświadczenie staje się opowieścią, to relacja ulega ograniczeniu. Uważam, że pozostawienie pewnej szczeliny w naszej wiedzy stanowi bardzo silny środek wyrazu, który daje widzowi wiele do myślenia. Jest to zarazem potwierdzenie tego, co jasno wynikało z naszych badań: że skala i różnorodność doświadczeń była ogromna.

ROZDZIAŁ PIERWSZY
PRZETRWANIE

Z początkiem lata roku 1940 młody oficer Anthony Irwin służył w Essex Regiment. Podobnie jak większość jego kolegów z jednostki, oficerów i szeregowych, pierwsze doświadczenia wojenne zbierał podczas walk batalionu, który – powstrzymywany przez cywilnych uciekinierów, nękany ogniem artyleryjskim i nalotami – wycofywał się w kierunku francuskiego wybrzeża pod naporem zbliżającej się piechoty niemieckiej.

Pewnego popołudnia po nalocie niemieckich bombowców po raz pierwszy w życiu zobaczył ciała zabitych. Na widok pierwszych dwóch poczuł niepokój, kolejne dwa przyprawiły go o mdłości i zalęgły się na całe lata w snach. Różnica nie wynikała z tego, w jaki sposób zginęli, ani nawet z tego, jak poważne odnieśli rany. Polegała na „nieprzyzwoitości” tych drugich: zwłoki były nagie, upodlone, wzdęte, zdeformowane, i ucieleśniały coś znacznie gorszego niż śmierć.

Tego wieczoru batalion Irwina znowu został zaatakowany. Jakiś szeregowiec nie wytrzymał napięcia i zaczął płakać. Irwin podszedł do niego i chciał go odprowadzić gdzieś na bok, ale sztywny z przerażenia żołnierz nie chciał się ruszyć. Irwin zdecydował, że jedyne, co może zrobić, to dać mu w twarz. Rozkazał więc sierżantowi, żeby wymierzył młodemu cios w szczękę, ale sierżant chybił i wyrżnął pięścią w ścianę. Szeregowiec ocknął się i zerwał do biegu. Irwin jednak dopadł go i uderzył w twarz. Chłopak stracił przytomność.

Irwin zarzucił go sobie na plecy i zniósł do pobliskiej piwnicy. W środku było ciemno, więc zawołał, żeby mu ktoś poświecił. We względnej ciszy, która panowała w środku, usłyszał zdziwione głosy, męski i damski. Kiedy jego wzrok przywykł do ciemności, w kącie piwnicy dostrzegł żołnierza, który kochał się z belgijską kelnerką. Pomyślał, że trudno mieć im za złe. W obliczu śmierci próbowali trzymać się życia.

Irwin znalazł się wśród setek tysięcy oficerów i żołnierzy Brytyjskich Sił Ekspedycyjnych – British Expeditionary Force – wycofujących się przez terytorium Belgii w kierunku wybrzeża. Przypłynęli do Francji w związku z wypowiedzeniem przez Anglię wojny Niemcom 3 września 1939 roku. Po wielu miesiącach „dziwnej wojny” rankiem 10 maja 1940 roku rozpoczęła się na zachodzie niemiecka wojna błyskawiczna – Blitzkrieg – i większość wojsk brytyjskich przemieszczono pośpiesznie do Belgii, gdzie zajęły ustalone wcześniej pozycje wzdłuż rzeki Dyle. Uformowały tam, wraz z armią francuską i belgijską, lewą flankę sił alianckich, stawiając czoła Grupie B armii hitlerowskiej. Na południu prawą flankę aliantów zabezpieczała ciągnąca się wzdłuż granicy francusko-niemieckiej potężna Linia Maginota złożona z obronnych fortec, bunkrów i schronów.

Przez kilka krótkich dni maja 1940 wydawało się, że wojska alianckie i niemieckie, w kategoriach militarnych mniej więcej porównywalne, skazane są na kolejną wojnę pozycyjną na wyniszczenie. Gdyby wierzyć doświadczeniu, Niemcy powinni niebawem wykrwawiać się w natarciach na umocnione alianckie linie obronne.

Jednak zamiast tego dowództwo alianckie otrzymało surową lekcję nowoczesnej sztuki wojennej. Między umocnionymi flankami aliantów ciągnęły się silnie zalesione góry Ardeny, teoretycznie nie do przebycia. Ten długi na 160 kilometrów fragment linii obronnej zabezpieczały wojska francuskie w stosunkowo niewielkiej sile czterech dywizji lekkiej kawalerii i dziesięciu dywizji rezerwy. Niemiecki plan natarcia przewidywał wykorzystanie właśnie tego odcinka frontu.

Plan ten, zgłoszony pierwotnie przez generała Ericha Mansteina, do maja 1940 roku poddawany był siedmiokrotnej weryfikacji. Zakładał zastawienie pułapki na aliantów poprzez przypuszczenie w pierwszej kolejności ataku na Holandię i północną część Belgii. W tym samym czasie na południu miało nastąpić główne natarcie niemieckie, wymierzone w najsłabszy punkt obrony w Ardenach. Rozpocząć je miały dywizje pancerne, które po przekroczeniu rzeki Mozy powinny przedrzeć się na północny zachód przez tereny wokół Sedanu i dalej w kierunku francuskiego wybrzeża, przecinając i dzieląc wojska francuskie na dwie części, żeby na koniec połączyć się z północnym skrzydłem uderzenia niemieckiego i okrążyć Brytyjskie Siły Ekspedycyjne.

Plan Mansteina był niezwykle ryzykowny. Przedarcie się przez górski i gęsto zalesiony obszar stanowiło trudne wyzwanie logistyczne, zwłaszcza że niemiecki czołg nie został jeszcze dostatecznie przetestowany. Podstawowym warunkiem powodzenia miała być bezprecedensowa prędkość natarcia i silne wsparcie z powietrza, a nade wszystko zaskoczenie. Gdyby Francuzi dowiedzieli się o tym zawczasu, plan z pewnością by się nie powiódł. Okazuje się zresztą, że w styczniu 1940 roku Belgowie przechwycili kopię jeszcze wcześniejszego planu niemieckiego, który przewidywał główne uderzenie w Holandii i Belgii, czyli dokładną powtórkę niemieckiej strategii z pierwszej wojny światowej. Alianci nie mieli więc powodu przypuszczać, że Niemcy rozważają jakieś alternatywne rozwiązanie.

Poziom ryzyka związanego z realizacją planu Mansteina był tak wysoki, a zerwanie z dotychczas stosowaną praktyką tak gruntowne, że większość generalicji niemieckiej odmówiła poparcia. Opowiedział się za nim jednak wpływowy generał Franz Halder, szef sztabu Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych. A także, co miało znaczenie kardynalne, zyskał aprobatę osobistości, która w nazistowskich Niemczech miała najwięcej do powiedzenia – Adolfa Hitlera. Wydano rozkaz ataku.

I rzeczywiście, Francuzi dali się kompletnie zaskoczyć. Niemieckie siły pancerne, na czele z Korpusem Pancernym pod dowództwem generała Heinza Guderiana, wsparte niszczycielskimi nalotami Luftwaffe przedarły się przez linię frontu, tworząc pokaźnych rozmiarów wyrwę we francuskim systemie obrony. Niemieckie czołgi zaczęły bezkarnie grasować po całej Francji. Właśnie z tego powodu wojska brytyjskie, które były w stanie stawić czoła Niemcom, wezwano do wycofania się zaledwie kilka dni po zajęciu pozycji na terytorium Belgii. Żołnierze sądzili, że rozkaz wynikał z jakiejś lokalnej przyczyny. Być może Niemcy przełamali pobliski odcinek frontu? Albo tylko nasza jednostka zostaje odesłana na tyły z powodu niestosownego zachowania?

Z początku jednostki brytyjskie wycofywano stopniowo, zwijając kolejne linie obrony. Czasem odwoływano całą dywizję, jakby miała za zadanie wypełnić odległą lukę w obronie. W miarę jak odwrót nabierał tempa, konsternacja przybierała na sile i wśród wojska zaczęły szerzyć się różne pogłoski. Jedna z nich okazała się prawdziwa: potężny wyłom dokonany przez Niemców na południu zagroził okrążeniem armii brytyjskiej. Tak czy owak, w trakcie operacji odwrotowej nie było mowy o żadnej ewakuacji ani też wzmianki o legendarnej dziś Dunkierce.

W marszu ku wybrzeżu uczestniczyły wojska wszelkich formacji, od jednostek elitarnych po niewyszkolone oddziały pomocnicze. Jedni poruszali się pieszo, maszerując całymi batalionami lub wlokąc się w pojedynkę. Inni korzystali z transportu samochodowego, jechali konno, na ciągnikach albo na rowerach. Widziano nawet grupę śmiałków, którzy posuwali się do przodu pod osłoną krów. Narażeni na ostrzał nieprzyjacielski i pozbawieni zaopatrzenia żołnierze znajdowali się w nie najlepszej kondycji fizycznej i psychicznej.

Jeden z nich, Walter Osborn z Royal Sussex Regiment, znalazł się w sytuacji szczególnie trudnej. Po wysłaniu do premiera Winstona Churchilla anonimowego listu z prośbą o „udzielenie chłopakom jakiegoś urlopu”, został skazany na czterdzieści dwa dni aresztu za „użycie języka szkodliwego dla właściwego porządku i zachowania”. Teraz, wycofując się wraz z towarzyszami, Walter brał udział w działaniach bojowych, jednak po zakończeniu walki zamykano go w najbliższej stodole lub piwnicy, żeby nadal odsiadywał swój wyrok. Walter Osborn uważał, że postępowano z nim nie fair, dlatego poskarżył się wojskowemu żandarmowi, że „człowiek powinien wiedzieć, na czym stoi!”.

Inny żołnierz, który podróżował na skrzyni ciężarówki do Tourcoing w stalowym hełmie, szynelu khaki i z karabinem w dłoni, nie wyróżniał się niczym oprócz nieco drobniejszej postury niż przeciętny żołnierz. Ot, mundur wisiał na nim trochę bardziej niż na innych, ale to też nie było nic nadzwyczajnego. Od szeregowców nie wymagano, by nosili się nienagannie jak Errol Flynn w filmie Szarża lekkiej brygady. Niezwykły był natomiast z pewnością fakt, że żołnierza tego łączył z pewnym szeregowcem z East Surrey Regiment… związek małżeński.

Dwudziestojednoletnia Francuzka Augusta Hersey, bo o niej mowa, kilka dni wcześniej poślubiła Billa Herseya, magazyniera z 1. Batalionu East Surrey. Poznali się w prowadzonej przez rodziców Augusty kawiarni. Hersey stacjonował w okolicy i chociaż znali tylko swoje języki ojczyste, zakochali się w sobie na zabój. Hersey poprosił ojca Augusty o rękę córki, pokazując palcem wyraz mariage w słowniku francusko-angielskim i powtarzając wielokrotnie „twoja córka”.

Na szczęście dla Billa Herseya dowódca jego kompanii okazał się romantykiem i łamiąc liczne punkty regulaminu, zgodził się, żeby Augusta włożyła mundur wojskowy i przyłączyła się do batalionu. W ten sposób para nowożeńców wycofywała się przed Niemcami w tym samym czasie i prawie razem.

Należy zaznaczyć, że odwrót nie prowadził do żadnego określonego celu, dopóki lord Gort, dowódca wojsk brytyjskich, nie podjął odważnej decyzji, że jedyną szansą na przynajmniej częściowe ocalenie armii było wysłanie Anthony’ego Irwina, Waltera Osborna i całej reszty Brytyjskich Sił Ekspedycyjnych w kierunku Dunkierki. Był to bowiem ostatni port nadal pozostający w rękach aliantów, skąd część z nich mogłaby zostać przetransportowana do domu drogą morską.

Przybywających do Dunkierki witał niezapomniany widok. Komandor William Tennant, powołany przez Admiralicję na dowódcę sił morskich prowadzących ewakuację, przypłynął z Dover rankiem 27 maja w celu koordynowania Operacji Dynamo. Zastał miasto w pożodze. Ulice zatarasowane wrakami, wszystkie okna powybijane. Dym z płonącej rafinerii ropy naftowej spowijał całe centrum i doki. Martwi i ranni żołnierze zalegali na ulicach. Idąc dalej, komandor napotkał rozsierdzoną, groźnie pomrukującą gromadę brytyjskich żołnierzy z bronią gotową do strzału. Z trudem zdołał załagodzić sytuację, dzieląc się z przywódcą grupy zawartością swojej piersiówki.

Inny oficer marynarki, który pojawił się w Dunkierce dwa dni później, idąc do miasta od strony morza, natknął się na jedną z najbardziej przygnębiających scen, jakie widział w życiu. Na wschód od portu zaczynały się plaże i ciągnęły się przez ponad szesnaście kilometrów. Plaże jak okiem sięgnąć były czarne od tłoczących się na nich dziesiątków tysięcy żołnierzy. Podchodząc bliżej, oficer zauważył, że wielu mężczyzn brodziło w wodzie, ustawiając się w kolejkach do małych, żałośnie wyglądających wątłych łódek. Był to widok beznadziejnie przygnębiający. Zastanawiał się, jak mogą nie zdawać sobie sprawy, że tylko ułamek procent z nich ma szansę na ocalenie.

Jednak im bliżej plaży się podeszło, a zwłaszcza im dłużej się na niej przebywało, tym wyraźniej było widać, że każdy żołnierz to zupełnie inny przypadek i całkiem odrębna historia. Jeden z oficerów Royal Sussex Regiment opowiadał, że po wejściu na plażę najpierw odebrał honory od przedstawiciela żandarmerii wojskowej, następnie zapytano go, z jakiej jest jednostki, po czym został uprzejmie skierowany do świetnie zorganizowanej kolejki. Jednak w innej kolejce pewien młody żołnierz, sygnalista, usłyszał:

– Spadaj, kolego, zanim poślemy ci kulkę.

Sierżant z Royal Engineers obserwował z daleka, jak na widok przypływającej łodzi gromada zdesperowanych żołnierzy rzuciła się do bójki o miejsce na pokładzie. Dowodzący łodzią marynarz czynił rozpaczliwe wysiłki, żeby zaprowadzić między nimi porządek, zanim łódź się wywróci, po czym wyjął rewolwer i strzelił prosto w głowę jednego z żołnierzy. Pozostali niemal nie zwrócili na to uwagi.

– Na plaży panował tak wielki chaos – wspominał sierżant – że taki postępek wydawał się całkiem normalny.

Każdy, kto stał na plaży lub na molo (czyli długim falochronie, z którego ewakuowano większość wojsk) lub wycofywał się z frontu w głębi lądu pod osłoną krów, otaczającą go rzeczywistość postrzegał inaczej. Gdyby postawić je obok siebie, te różne sposoby widzenia przeczyłyby sobie nawzajem. Weźmy na przykład jeden z elementów relacji: plaże. Obejmowały ogromny obszar, zaludniały je dziesiątki tysięcy ludzi w rozmaitym stanie psychicznym i fizycznym, przebywających przez dziesięć dni w gwałtownie zmieniających się warunkach. Jak te relacje mogły sobie nie przeczyć? Na plażach rozgrywało się wszystko, co tylko możliwe na świecie.

A kiedy żołnierze znaleźli się już na pokładzie łodzi i okrętów w drodze do Anglii, wcale nie było lepiej. Pod bombami i ogniem maszynowym Luftwaffe, pod ostrzałem artylerii wzdłuż wybrzeża, zagrożona minami magnetycznymi i torpedami, armia brytyjska zmierzała ku ocaleniu, lecz ono jeszcze nie nadeszło. Oficer Cheshire Regiment był jednym z trzydziestu pasażerów wiosłowej łodzi wielorybniczej, która płynęła z plaży w kierunku niszczyciela za kotwiczonego w głębi morza. Okręt miał zabrać ich do domu, jednak kiedy łódź zbliżyła się do niego, niszczyciel podniósł kotwicę i ruszył w kierunku Anglii. Jeden z pasażerów, kapelan wojskowy, ogarnięty nagłym wzburzeniem poderwał się z krzykiem:

– Boże! Boże! Czemuś nas opuścił?!

Pod wpływem jego gwałtownych ruchów łódź przechyliła się i nabrała wody. Pozostali pasażerowie zaczęli kapelanowi głośno wymyślać. Po chwili, być może w odpowiedzi na jego modły, chociaż raczej reagując na wrzaski pasażerów, niszczyciel zawrócił i wziął wszystkich na pokład.

Ogromna większość wojsk Brytyjskich Sił Ekspedycyjnych wróciła z Dunkierki do domu cała i zdrowa. Przeważającą liczbę spośród nich przewiozły okręty marynarki i duże statki handlowe. Słynne Małe Statki (niektóre obsługiwane przez cywilów, przeważnie żeglarzy) służyły do transportowania żołnierzy z płytkich plaż na pokład większych jednostek zakotwiczonych na morzu. Gdyby żołnierze ci zginęli lub gdyby dostali się do niewoli, Wielka Brytania z całą pewnością byłaby zmuszona do poszukiwania układu pokojowego z Hitlerem. Wtedy historia potoczyłaby się o wiele mroczniejszym torem i dzisiaj wszyscy żylibyśmy w zupełnie innym świecie.

W tym kontekście łatwiej zrozumieć, dlaczego Dunkierka – desperacka ewakuacja w następstwie tragicznej klęski – zaczęła być postrzegana jako wydarzenie chwalebne, jako drogocenny kawałek zwycięstwa odzyskanego z globalnej katastrofy. Podczas gdy Armistice Day, dzień zakończenia pierwszej wojny światowej obchodzony 11 listopada, podobnie jak większość rocznic wojennych upamiętnia ponure klęski, rocznica Dunkierki, w trakcie której Małe Statki odtwarzają rejs przez kanał La Manche, odbierana jest raczej jako uroczystość radosna. Ponieważ Dunkierka symbolizuje dziś nadzieję i przetrwanie. I tak było od samego początku.

W chwili gdy przystępowano do ewakuacji, sytuacja militarna Wielkiej Brytanii była tak fatalna, że – jak na dnie puszki Pandory – pozostała tylko nadzieja. W niedzielę 26 maja ogłoszono narodowy dzień modlitwy. W ślad za nabożeństwami w opactwie westminsterskim i w katedrze św. Pawła, żarliwie modlono się w kościołach i synagogach całego kraju, a także w londyńskim meczecie w Southfields.

Arcybiskup Canterbury wygłosił kazanie, w którym przyznał, że Wielka Brytania potrzebuje pomocy bożej i na nią zasługuje.

– Zostaliśmy wezwani do udziału w potężnym konflikcie między dobrem a złem – stwierdził, podkreślając, że wyznawane przez Brytyjczyków zasady moralne należy uznać za święte, ponieważ „oznaczają wolę bożą”. Bóg był po stronie Wielkiej Brytanii i tylko On wiedział, w jaki sposób nieprzyjaciel zostanie pokonany. Nic zatem dziwnego, że ewakuacja, nazwana wkrótce przez Winstona Churchilla „cudowną”, nabrała niemal religijnego znaczenia. Arcybiskup nie mylił się. Wiele wskazywało na to, że Bóg rzeczywiście sprzyjał Wielkiej Brytanii, potwierdzając opinie takich pisarzy jak Rupert Brooke i Rudyard Kipling oraz prowadząc do powstania pojęcia, które przetrwało już ponad siedemdziesiąt lat: Duch Dunkierki.

Wydaje się, że Duch Dunkierki, rozumiany jako odmowa złożenia broni czy poddania się rozpaczy w obliczu kryzysu, zadomowił się w świadomości zbiorowej całkiem spontanicznie. Wracający do Anglii żołnierze w przeważającej większości uważali się za pożałowania godną resztkę rozgromionej armii. Wielu czuło głęboki wstyd. Dlatego niespodziewanie radosny powszechny nastrój, jaki napotkali w kraju, wprawiał ich w zakłopotanie.

– Wsadzono nas do pociągu i na każdej stacji ludzie częstowali nas kawą i papierosami – wspomina jeden z oficerów z Durham Light Infantry. – Sądząc po tej szalonej euforii, traktowano nas jak bohaterów, którzy odnieśli zwycięstwo, chociaż przecież było oczywiste, że zostaliśmy pokonani.

Nella Last, gospodyni domowa z Lancashire, w pierwszych dniach czerwca zapisała w swoim dzienniku:

Dzisiaj rano przy śniadaniu czytałam wielokrotnie relację z ewakuacji pod Dunkierką. Czułam się tak, jakby drżała we mnie i grała jakaś harfa… Zapomniałam, że jestem kobietą w średnim wieku, która często bywa zmęczona i cierpi na bóle w krzyżu. Ta relacja sprawiła, że poczułam się częścią czegoś wielkiego, co trwa wiecznie.

Ten powszechny przypływ emocji nie wszystkich jednak cieszył. Generał Bernard Montgomery, który podczas odwrotu dowodził 3. Dywizją, z niesmakiem patrzył na żołnierzy paradujących po Londynie z naszywką „Dunkierka” na mundurach. Podsumował to w takich słowach:

Myśleli, że są bohaterami, cywile myśleli tak samo. Ludzie nie zdawali sobie sprawy, że Armia Brytyjska poniosła sromotną klęskę.

Inwazja niemiecka nie była niespodzianką i generałowi nie odpowiadała taka demonstracja dumy oraz fałszywego samozadowolenia. Wobec perspektywy dalszej walki i szansy przetrwania większość społeczeństwa brytyjskiego wolała jednak widzieć w powracających żołnierzach wspaniałych bohaterów.

Zdarzali się również cywile, którzy nie podzielali euforii. Pewna starsza pani tak skomentowała widok wynędzniałych żołnierzy schodzących 3 czerwca z okrętów w Dover:

– W czasach mojej młodości żołnierze nosili się tak elegancko, że nigdy nie wyszliby bez rękawiczek.

Obserwator z instytutu Mass Observation, który odnotował tę wypowiedź, zwrócił też w swoim raporcie uwagę na panującą w mieście atmosferę beznamiętnej apatii:

Żadnych kwiatów, żadnych flag, zupełnie inaczej niż w doniesieniach prasowych.

Władze nie szczędziły jednak zachęty do publicznego wyrażania uniesienia i podkreślania poczucia ulgi. Instynkt polityczny podpowiadał Winstonowi Churchillowi, że jest to działanie bardzo potrzebne, o wielkim znaczeniu. Oliver Lyttelton, późniejszy członek Gabinetu Wojennego, zauważa, że wybitne przywództwo polega na umiejętności brania w ryzy racjonalizmu na rzecz entuzjazmu. W roku 1940, po rozważnej analizie prawdopodobieństwa, mało kto gotów był podejmować stanowcze i jednoznaczne decyzje. Churchill, poza tym że wyróżniał się niebywałą błyskotliwością, potrafił także umiejętnie wzbudzić zapał w narodzie. Jak pisze Lyttelton, sprawiał, że czułeś się wielkim aktorem uczestniczącym w wielkich wydarzeniach.

Wieczorem 4 czerwca nadano w radiu przemówienie premiera wygłoszone wcześniej tego dnia w Izbie Gmin. Churchill nie owijał niczego w bawełnę, mówił o niemieckich dywizjach pancernych, które przerwały brytyjsko-francusko-belgijską linię frontu na północy, torując drogę „tępej brutalnej masie” armii niemieckiej. Mówił o stratach w ludziach i ogromnych stratach w uzbrojeniu i sprzęcie. Przyznał też, że wdzięczność za ocalenie armii nie powinna przesłaniać Brytyjczykom faktu, „że to, co zaszło we Francji i Belgii, jest kolosalną klęską militarną”.

Churchill opisał także „cud ocalenia osiągnięty dzięki odwadze, wytrwałości, wzorowej dyscyplinie, nienagannej służbie, pomysłowości, umiejętnościom i niezłomnej wierności”. Mówił, że skoro potrafimy osiągnąć aż tyle w chwili klęski, to można sobie wyobrazić, na co nas stać w zwycięstwie! Wyraził też przekonanie, że Wielka Brytania zdoła obronić się przed niemiecką inwazją:

Będziemy walczyć na morzach i oceanach, będziemy walczyć z rosnącą wiarą i coraz większą mocą w powietrzu, będziemy bronić naszej Wyspy bez względu na koszty, będziemy walczyć na plażach, będziemy walczyć na lądowiskach, będziemy walczyć na polach i na ulicach, będziemy walczyć w górach, i nigdy się nie poddamy…

Chociaż te słowa musiały brzmieć inspirująco (nazajutrz pierwsza strona porannego wydania Daily Mirror krzyczała: NIGDY SIĘ NIE PODDAMY), jest w nich jednak zapowiedź niełatwej przyszłości. Walka na ulicach i w górach implikuje, że kiedy Niemcy staną na ziemi brytyjskiej, trzeba będzie podjąć walkę partyzancką. Poza tym Churchill dawał też do zrozumienia, że Wielka Brytania posiada określone rezerwy sił. Takie zapewnienie mogło zarówno służyć podniesieniu narodu na duchu, jak i nieść przesłanie pod adresem Stanów Zjednoczonych. Będziemy utrzymywać twierdzę, mówił Churchill, dopóki się do nas nie przyłączycie. Ale proszę, nie zwlekajcie zbyt długo…

Joan Seaman, nastolatka z Londynu, pamięta, że bardzo obawiała się ewentualnych konsekwencji Dunkierki, jednak wypowiedź Churchilla zdecydowanie ją uspokoiła. Dlatego potem, słysząc słowa potępienia pod adresem Churchilla, zawsze mówiła:

– Tak, ale dzięki niemu przestałam się bać.

Szeregowy George Purton z Royal Army Service Corps po powrocie z Dunkierki nie podzielał wprawdzie opinii Churchilla na temat ewakuacji, ale musiał przyznać, że był to „kawałek doskonałej propagandy”.

Wieczorem 5 czerwca nastroje Brytyjczyków podniosła kolejna audycja radia BBC. Po wiadomościach nadano pogadankę pisarza i dramaturga J. B. Priestleya. Była utrzymana w tonie znacznie bardziej bezpośrednim niż przemówienie Churchilla i przypominała towarzyską pogawędkę z kolegami przy barze. Mówiąc z regionalnym akcentem Yorkshire, Priestley żartował, że ewakuacja spod Dunkierki była typową dla Anglików próbą naprawienia popełnionego błędu, zanim będzie za późno. Szydził z Niemców, twierdząc, że chociaż nie popełniają wielu błędów, to nie mają też na swoim koncie żadnych wielkich czynów. Poza tym, jego zdaniem „nie mają w sobie niczego, co może kojarzyć się z wyobraźnią”. Nawiązując zaś do brytyjskiego uroku, poczucia absurdu i donkiszoterii, pisarz podkreślał typową „angielskość” całej operacji: parowe stateczki spacerowe zostają oderwane od zamków z piasku oraz miętowych lizaków, żeby udać się w rejs do okrutnego świata min magnetycznych i karabinów maszynowych. Niektóre Małe Statki poszły na dno. Dzięki temu stały się nieśmiertelne.

– I kiedy nasze prawnuki będą uczyć się o tym, jak zaczynaliśmy tę wojnę od zamiany klęski w chwałę, żeby zaraz potem iść prosto do zwycięstwa, dowiedzą się także, jak te małe spacerowe parowce popłynęły na wycieczkę do piekła i zwycięsko z niej wróciły.

Pogadanka Priestleya – podobnie jak wiele innych podobnych reakcji na ewakuację – wyrażała dumę z powszechnie szanowanych cech brytyjskiego ducha, takich jak skromność, braterstwo, ekscentryzm, przyzwoitość, gotowość sprzeciwu wobec agresji oraz naturalnemu poczuciu wyższości. Nikt w końcu nie lubi, żeby było widać, jak bardzo się stara. Jak pisał Kipling:

Im większy czyn, tym większa w nas

Ochota, by pośmiać się z niego.

Tak Anglik ma do samego dnia

Sądu Ostatecznego![1]

Rodzącą się historię Dunkierki kształtowano tak, by odpowiadała poczuciu tożsamości narodowej. Kiedyż to po raz ostatni dzielna mała armia przedzierała się ku wybrzeżom Francji w rozpaczliwej ucieczce przed przeważającymi siłami brutalnego wroga, żeby mimo nikłych szans przebić się jednak do wolności? Oczywiście podczas wojny stuletniej, gdy Anglicy odnieśli słynne zwycięstwo w bitwie pod Agincourt za sprawą, jak pisał Szekspir, „nielicznych szczęśliwców” i „braterskiej zgrai”. Skoro więc narodowe poczucie angielskiej tożsamości zrodziło się pod Agincourt, to historii Dunkierki nie trzeba już było naginać.

Dominujące nastroje społeczne dobrze ilustruje publiczna reakcja na sztukę Roberta Ardreya pod tytułem Grzmiąca skała (Thunder Rock), której premiera z Michaelem Redgrave’em w roli głównej miała miejsce dwa tygodnie po ewakuacji w lokalnym londyńskim teatrze Neighbourhood w dzielnicy Kensington. Przedstawienie, które autor określił jako dramat dla ludzi w rozpaczy, natychmiast stało się przebojem. Krytyk teatralny Harold Hobson twierdzi, że spektakl wywierał na widzach takie samo wrażenie, jak przemówienie Churchilla na słuchaczach. Sztuka cieszyła się powodzeniem do tego stopnia, że Ministerstwo Skarbu po kryjomu dofinansowało ją i przeniosło na londyński West End, potwierdzając tym samym płynność granicy między spontaniczną reakcją publiczną a reakcją narzuconą przez władze.

Dramat opowiada o dziennikarzu, którego tak bardzo rozczarował współczesny świat, że wycofał się z życia publicznego i przyjął posadę latarnika w głębi amerykańskiej krainy jezior. Tam odwiedzają go duchy mężczyzn i kobiet, którzy sto lat wcześniej utonęli w jeziorze, uciekając na wschód przed trudnymi wyzwaniami swojej epoki. W rozmowie z gośćmi z zaświatów bohater dochodzi do wniosku, że podobnie jak oni powinien zmierzyć się z aktualnymi wyzwaniami. Opuszcza więc latarnię i idzie na wojnę. W monologu finałowym bohater odnosi się bezpośrednio do kwestii żywotnej dla współczesnej widowni:

Mamy powody przypuszczać, że pewnego dnia wojny ustaną, ale tylko wtedy, gdy sami je powstrzymamy. Trzeba się więc za nie wziąć, żeby się ich pozbyć… Musimy zaprowadzić nowy porządek w starym chaosie… Nowy porządek, który zniesie ucisk, bezrobocie, głód i woj ny, tak jak stary porządek zniósł zarazę i plagi. I o to właśnie musimy walczyć, na to pracować… nie walczyć dla samej walki, lecz żeby stary świat zamienić na nowy.

Tak wzniosłe ambicje społeczne ilustrują proces ewolucji, jakiemu ulegał Duch Dunkierki. W ówczesnych realiach politycznych początkowe uczucie ulgi (klęska nie jest nieuchronna) i poczucie dumy (heroiczny ostateczny zryw) stopniowo ulegało wzbogaceniu i przekształcało się w myśl o wiele głębszą i znacznie bardziej złożoną. Jeżeli Adolf Hitler jest raczej skutkiem niż przyczyną, to w wyniku zwycięstwa musi powstać świat lepszy i bardziej przyzwoity.

Cokolwiek by jednak napisać i powiedzieć, najbardziej imponujące przejawy Ducha Dunkierki wystąpiły w sferze gospodarki. Robotnicy brytyjscy w pełni uznali potrzebę zwiększenia wysiłku wynikającą z bezpośrednich następstw ewakuacji. Punktem szczytowym Ducha Dunkierki okazała się niebywała zgodność, która nastąpiła między pracownikami a kadrą zarządzającą, będąca wyrazem wspólnej woli i dążenia do przetrwania. Niespełna dwa tygodnie po Dunkierce wydajność w fabryce SU Birmingham produkującej gaźniki do myśliwców typu Spitfire i Hurricane uległa podwojeniu. Oficjalnie godziny pracy trwały od ósmej rano do siódmej wieczorem przez siedem dni w tygodniu, ale robotnicy często nie opuszczali stanowiska pracy aż do północy i zostawali w zakładzie na noc. Taki stan rzeczy byłby nie do pomyślenia w jakimkolwiek innym okresie minionego stulecia.

Kiedy nadszedł niemiecki Blitzkrieg, który przez osiem i pół miesiąca, od września 1940 roku do maja 1941 roku nękał Wielką Brytanię masowymi nalotami Luftwaffe, ludzie zrozumieli, że trzeba wziąć się w garść. Duch Dunkierki wespół z Duchem Blitz tworzył niepowtarzalny klimat szlachetnego współdziałania. U podstaw obu tych impulsów leżało jednak instynktowne przekonanie, że trzeba ratować życie.

W latach powojennych powoływano się czasem na Ducha Dunkierki jako na dowód zarzucanej Brytyjczykom rzekomej skłonności do tego, by przykładać się do działania dopiero w chwili, gdy zajdzie ostateczna konieczność. Całkiem niedawno miało miejsce przywołanie Ducha Dunkierki w sensie bardziej bezpośrednim: oto emerytowany ramiarz Peter Clarkson z Cumbrii po intensywnych opadach, które w grudniu 2015 zalały mu cały dom, włożył kąpielówki i zaczął pływać po swojej kuchni. Zmierzając kraulem do lodówki, krzyczał:

– Tak rozprawiamy się z powodzią! – dodając, że próbuje w ten sposób „rozbudzić w sąsiadach Ducha Dunkierki”.

Kiedy zaś Hull City Association Football Club awansował do Premier League 2016-17 mimo kontuzji odniesionych przez kilku głównych zawodników i mimo braku stałego selekcjonera, pomocnik Shaun Maloney oświadczył, że drużyna zawdzięcza sukces panującemu w klubie Duchowi Dunkierki.

Prawdziwą próbę sił przeszedł jednak Duch Dunkierki podczas kampanii referendalnej w sprawie Brexitu w roku 2016, w której często nawiązywano do doświadczeń z okresu drugiej wojny światowej. Peter Hargreaves, główny sponsor kampanii na rzecz opuszczenia Unii, zachęcał do głosowania za Brexitem, przywołując moment, kiedy Wielka Brytania rozstawała się z Europą po raz ostatni:

– To będzie następna Dunkierka. Wyniesiemy się stamtąd i odniesiemy niewiarygodny sukces, ponieważ znowu stracimy poczucie bezpieczeństwa. A brak poczucia bezpieczeństwa jest dla nas fantastyczny.

Z kolei Nigel Farage, niezbyt zadowolony z powoływania się na Dunkierkę, usiłował ją rekonstruować, żeglując flotyllą małych statków wzdłuż Tamizy ze sloganami w stylu „Głosuj za wyjściem i za Brytanią znowu Wielką”.

Takie nawiązania wynikają ze współczesnych programów, z działań powstałych w realiach współczesnych. Jak jednak opisują Ducha Dunkierki weterani ewakuacji? Co Duch Dunkierki znaczył – i co znaczy – dla nich?

Większość z nich dostrzega go w swoich doświadczeniach osobistych. Robert Halliday z Royal Engineers przybył do Francji na początku wojny i został ewakuowany 1 czerwca z plaży Bray Dunes. Według niego Duch Dunkierki przejawiał się w zażartej obronie przyczółka wokół Dunkierki przez oddziały brytyjskie i francuskie.

– Ci goście, którzy trzymali Niemców na dystans, żebyśmy mogli przejść na plażę, byli dla nas po prostu na wagę złota!

Halliday pamięta, jak żołnierze pozdrawiali ich, życząc im powodzenia. Do dziś opowiada o tym ze łzą w oku:

– To było po prostu piękne. – Dla niego Duch Dunkierki jest nadal całkiem namacalny.

George Wagner, ewakuowany z plaży De Panne 1 czerwca, twierdzi, że Duch Dunkierki to przetrwanie:

– Chcieliśmy przetrwać jako naród. Chodzi o braterstwo i wzajemną pomoc.

Nie wszyscy są zgodni. Ted Oates z Royal Army Service Corps, zabrany na statek z nabrzeża w Dunkierce, pytany, czy dzisiaj Duch Dunkierki coś dla niego znaczy, kręci przecząco głową. A George Purton uważa, że w gruncie rzeczy armia brytyjska została zdradzona:

– Wysłano nas do wykonania zadania, z którym nie mogliśmy dać sobie rady. – Wspomina Dunkierkę jako czas osamotnienia: – Tyle się wokół działo, że człowiek musiał sam zacząć martwić się o siebie: „Jak ja, u diabła, z tego wszystkiego wyjdę?”.

W zbiorowej świadomości Brytyjczyków Dunkierka zajmuje miejsce niemal święte. Nagromadziło się wokół niej wiele sprzecznych doświadczeń i postaw. Wzbudza silne emocje nie tylko wśród weteranów, lecz także wśród osób urodzonych później, skazanych jedynie na pamięć zbiorową i interpretacje wygodne dla polityków. Jak zatem podchodzi do tego współczesny twórca filmowy?

Chris Nolan, jeden z najbardziej cenionych współczesnych reżyserów, napisał scenariusz i wyreżyserował film fabularny, którego akcja toczy się podczas ewakuacji. Jest to opowieść, którą Chris znał bardzo dobrze.

– Myślę, że zna ją każdy uczeń w Anglii. Wszyscy mamy ją w kościach. Ja jednak doszedłem do wniosku, że najwyższy czas, żeby wrócić do pierwotnego źródła.

Badając historię Dunkierki, Chris stawiał pytania o to, co się tam wydarzyło naprawdę.

– Zakładałem, jak każdy cyniczny człowiek ery nowożytnej, że kiedy się w to zagłębię, to się rozczaruję. Że zniknie cała mitologia Ducha Dunkierki, obnażając banalne wnętrze.

Lecz odsłaniając kolejne warstwy, natknął się na coś, czego się zupełnie nie spodziewał.

– Uświadomiłem sobie, że w rzeczywistości uproszczenia ujawniają prawdę, bo najprawdziwsza prawda, samo jądro prawdy, polega na tym, że pod Dunkierką zdarzyła się rzecz absolutnie niezwykła. Uświadomiłem sobie cały heroizm tego wydarzenia.

Było to wydarzenie heroiczne. Ale nie jednoznaczne:

– Kiedy zanurzasz się w prawdziwym życiu tej opowieści, kiedy zastanawiasz się, jak tam było naprawdę, to widzisz niezwykle skomplikowane wydarzenie. Weźmy samą tylko liczbę uczestników. Tam, na plaży, zebrało się ich tylu, jakby to było całe miasto. I jak w każdym mieście nie brakowało tchórzostwa, samolubstwa, chciwości oraz bohaterstwa.

Fakt, że bohaterstwo sąsiadowało z zachowaniami nagannymi, że występowało mimo ludzkiej nikczemności, czyni je jeszcze potężniejszym i bardziej wzruszającym.

– Bo na tym właśnie polega prawdziwy heroizm – mówi Chris.

Jednak mimo rozmaitych indywidualnych aktów odwagi, ewakuacja wojsk spod Dunkierki nadal jawi mu się jako wspólny wysiłek zwykłych ludzi na rzecz większego i ważniejszego dobra. Zdaniem Chrisa to właśnie czyni bohaterstwo znacznie większym niż suma poszczególnych części, które się na nie składają. I to stanowi ostateczny powód, dla którego postanowił zrobić ten film.

Kolejną zaletą jest czysty uniwersalizm tej historii.

– Wszyscy rozumieją jej wielkość, bo to historia pierwotna i biblijna. To są Izraelici zepchnięci do morza przez Egipcjan.

Takie jest idealne tło dla „postaci czasu teraźniejszego”, jak nazywa je Chris, anonimowych postaci bez żadnych obciążeń z przeszłości.

– Postaci są anonimowe i neutralne po to, żeby widz, spotykając je, dał się pochłonąć problemom i wyzwaniom, przed jakimi stanęły.

Podczas pracy nad filmem Chris jest zawsze rzecznikiem widza.

– Robiąc film, opieram się na tym, co czuję i jak chcę pokazać to, co czuję – czyli jak dochodzę do poszczególnych ujęć – i to pobudza moją wyobraźnię oraz pozwala mi złożyć film w całość.

Jeżeli dochodzi do reakcji emocjonalnej, to znaczy, że jest na właściwym tropie.

– Siedząc w kinie, mam widzieć dokładnie to, co rejestruję. Dobrze opowiedziana historia musi być nakręcona z punktu widzenia jej uczestników na ziemi, w powietrzu i na morzu.

Co oznacza, że prawie wszystkie ujęcia na małych statkach rejestrowano z pokładu statku, że w samolocie kamery starannie umieszczane są tam, skąd widz widzi to samo co pilot.

– Chcę, żeby wszystko wyglądało tak, jak wyglądało naprawdę, i żeby można było to poczuć. Dla mnie czyste kino zawsze jest poznaniem subiektywnym.

Nieprzyjaciel pojawia się w filmie bardzo rzadko. Niemieckich żołnierzy widzimy przelotnie, jedynie przez chwilę, i nawet wtedy ledwie widać ich twarze. Nolan zapewnia, że taka decyzja oddaje rzeczywistą sytuację, czyli subiektywne doświadczenie mężczyzn zebranych na plaży.

– Z relacji uczestników tego wydarzenia wynika, że do bliskiego kontaktu żołnierzy brytyjskich z nieprzyjacielem dochodziło tylko sporadycznie. Moim zamiarem było postawienie widza w sytuacji młodego, niedoświadczonego żołnierza, który nie miał okazji spojrzeć Niemcom w oczy. Chciałem tę sytuację odtworzyć wiernie i oddać ponadczasową naturę opowieści. Bo ta historia przetrwała parę pokoleń i będzie trwać nadal mimo różnych interpretacji, dlatego że nie opowiada o Niemcach i Brytyjczykach ani o szczegółach konfliktu. Opowiada o przetrwaniu. I ja chciałem nakręcić historię o przetrwaniu.

Prawdziwym wrogiem większości żołnierzy brytyjskich (w każdym razie tych, którzy nie bronili przyczółka Dunkierki) były samoloty, działa artyleryjskie, łodzie podwodne, miny i kanonierki. A bitwa z niewidzialnym wrogiem, z którym nie można walczyć, którego nie można dotknąć ani zobaczyć, to okazja do stworzenia niezwykłego filmu. Chris uważa, że nie jest to film wojenny:

– To jest raczej film z gatunku grozy niż film wojenny. Film grozy psychologicznej, film o niewidzialnym zagrożeniu. Ci chłopcy na plażach nie bardzo rozumieli, co się wokół dzieje i co będzie dalej. I chciałbym, żeby widz poczuł się tak samo jak oni.

Kolejnym wrogiem był czas.

– To jest bezwzględna walka z czasem. Przy czym musisz się uporać z rzeczywistym czasem trwania wydarzenia, włącznie z nudą, zastojami, bezczynnością i tym, że nic się nie dzieje. Utknęli w pułapce, to rodzi napięcie, z którego bierze się adrenalina. Kiedy się robi film o ludziach, którzy stoją w kolejce na moście prowadzącym donikąd, czas staje się wszystkim.

Chris Nolan może sobie życzyć, żeby jego widownia czuła się równie zdezorientowana i zagubiona, jak ci młodzi chłopcy oczekujący pod ogniem nieprzyjacielskim na miejsce w łódce, która zabierze ich do domu. Jednak ja, jako autor książki historycznej na ten sam temat, nie mogę sobie na to pozwolić. Chciałbym odmalować żywy obraz tych wydarzeń i zaproponować czytelnikom więcej niż to, co dwóch żołnierzy zaproponowało pilotowi Alowi Deere’owi z 54. Dywizjonu, kiedy 28 maja wylądował awaryjnie na plaży.

– Dokąd idziecie? – zapytał Deere.

– To ty nam powiedz – odparł jeden z żołnierzy.

– Ewakuujecie się, tak?

– Może tak, może nie…

Zanim jednak opowiem, co się tam stało, chciałbym najpierw przedstawić właściwy kontekst historyczny tych wydarzeń. Uważam, że warto dowiedzieć się więcej o tym, jak ci wszyscy młodzi ludzie żyli przed wojną w Niemczech, Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. W kolejnym rozdziale zastanowimy się więc, co znaczyło być młodym w epoce niepewności. Skąd w ogóle wzięła się ta Dunkierka?

[1] Rudyard Kipling, „The English Way”.

Tytuł oryginału: Dunkirk

Pierwsze wydanie: William Collins, An imprint of HarperCollins Publishers, Londyn 2017

Opracowanie graficzne okładki: Emotion Media

Redaktor prowadzący: Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne: Andrzej Górski

Korekta: Małgorzata Narewska

© 2017 by Joshua Levine

© 2017 by Warner Bros. Entertainment Inc. DUNKIRK and all related characters and elements are trademark of and © Warner Bros. Entertainment Inc.WB SHIELD

TM and © by Warner Bros. Entertainment Inc.,

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2017

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji HarperCollins Publishers, LLC.

HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25

ISBN: 978-83-276-3135-0

Konwersja do formatu EPUB:
Legimi Sp. z o.o.