Strona główna » Obyczajowe i romanse » Dwanaście

Dwanaście

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-938088-3-0

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Dwanaście

Bohaterem powieści jest mężczyzna obsesyjnie poszukujący miłości. Winą za swoje niepowodzenia obarcza kolejne partnerki, od których oczekuje więcej, niż sam im daje. A daje wyłącznie rozkosz. Na początku postrzegamy go jako normalnego mężczyznę o sporych potrzebach seksualnych. Poszukuje wciąż nowych doznań, realizuje odważne fantazje, których głównymi postaciami zawsze są kobiety. Czerpie pełnymi garściami z erotycznej sfery życia. Z czasem okazuje się, że przestaje kontrolować oganiającą go rzeczywistość, a obsesyjne poszukiwanie niespełnionego uczucia przejmuje nad nim kontrolę. Staje się groźny nie tylko dla swoich kobiet, ale przede wszystkim dla siebie.
Książka jest kontrowersyjna, najdelikatniej mówiąc nieprzyzwoita i bulwersująca. Zarówno w treści, jak i w formie. Wulgaryzmy w takiej liczbie mogą wydawać się trudne do zniesienia. Jednak autor zadał sobie trud i seks opisuje tak realnie, jak tylko pozwala na to polski język. Ostre sceny erotyczne przedstawione są przy użyciu mnóstwa słów uznawanych za nieprzyzwoite, ale czy można to zrobić inaczej, nie ocierając się o egzaltację? Grossman nie uznaje tu kompromisów ani półśrodków.
Dwanaście” to powieść jedyna w swoim rodzaju – odważna do bólu, a jednocześnie lekka, miejscami dowcipna, nie pozbawiona absurdalnego humoru. Niektórzy zapewne zaliczą ją do pornografii. Jednak zakończenie, niezwykle zaskakujące, a także sposób narracji w finałowych scenach stawiają ją na półce znacznie wyższej niż tylko dobre, ociekające seksem opowiadania erotyczne. Taka skandalizująca książka pojawia się chyba po raz pierwszy w polskiej literaturze.

M. Grossman - godło literackie pisarza i dziennikarza urodzonego w 1974 roku na Pomorzu.

RECENZJE

Powieść Grossmana to taki gatunek literacki, o jakim marzy niemal każdy facet i wiele kobiet, ale mało kto odważyłby się tak napisać. A jeśli ktoś podczas lektury uśmiechnie się pod nosem, bo przypomną mu się jego własne przygody, to i tak nigdy głośno o tym nie opowie. Książka z pewnością przypadnie do gustu pokoleniom wychowanym na prozie Nienackiego, Bratnego czy Kundery, którzy nigdy nie unikali opisów odważnych scen damsko-męskich. Z pewnością zamiesza też w głowach purytańskich Polaków, przyzwyczajonych do tego, że o seksie albo się nie mówi, albo uprawia go przy zgaszonym świetle, a cała reszta pozostaje tylko „tą wstrętną pornografią”. W dwóch słowach: samo życie!
Mariusz Gzyl, dziennikarz

Warto sięgać po literaturę, by móc podróżować, penetrować swoje słabości. Temu służy czytanie i tym przysłużyła mi się lektura „Dwunastu”. Gratulacje dla autora za sprawne, dynamiczne posługiwanie się frazą, umiejętność stworzenia świata „myślenia na bieżąco”, ze wszystkimi jego konsekwencjami. Może z natury niechętny jestem opisom męskich i brutalnych przygód po meandrach seksoholizmu – wiem jednak, że pornograficzne wręcz opisy stanów uniesień, zagubień w tej powieści zniechęcają mnie, pruderyjnego czytelnika, absolutnie. Ufam, że ta intymna wypowiedź jest ostrzeżeniem, świadectwem freudowskiej pomyłki osobowości. I tak utwór chcę traktować.  Pomimo że formalne zabiegi i oceny narratora – bohatera za wszelką cenę chcą oddać pierwszeństwo językowi i sensacji. Albo nie nabrałem się na to, albo wstyd  czytelnika przeważył.  Ostrożnie z tą książką!
Michał Pabian, dramaturg, literaturoznawca

Znam autora tej książki! Znam Grossmana. Człowieka odważnego, pełnego pasji. Człowieka, który sam jest jak książka!
Janusz Palikot, polityk


„12” Grossmana to seksistowska, męska pornopowieść z zaskakującą puentą. Dobrze „niestety” napisana, wywołuje furię bezczelnością i sztampowością męskich pornofantazji. Dzieło to jest dla mnie żywym dowodem na postępujący w naszej kulturze paniczny męski lęk przed kobiecością.
Piotr Ratajczak, reżyser teatralny


Grossman musi się liczyć, że jego powieść nie spodoba się wszystkim. Że nawet w literackim środowisku wielu nazwie go erotomanem, pornografem, a nawet zboczeńcem. Autor nie idzie przetartymi szlakami, mówi własnym odważnym językiem i nazywa rzeczy po imieniu, a współczesne damsko-męskie relacje opisuje tak, jak naprawdę wyglądają, pełne zwierzęcego pożądania i jakże dalekie od miłości opisywanej przez wieszczy i aprobowanej przez Kościół katolicki.
Dwanaście” to przesiąknięta seksem opowieść hedonisty, który rozbierając swoje erotyczne życie na czynniki pierwsze, jednocześnie dokonuje wiwisekcji współczesnego inteligentnego faceta, niezniewolonego żadną religią, dla którego jedyną bramą do raju jest kobieca wagina.
K.S. Rutkowski, pisarz



Grossman zachwycił mnie swoją książką. Przeczytałem ją od początku do końca – linijkę po linijce, i dopiero koniec dzieła wyjaśnił mi, z jakim przypadkiem patologii mam do czynienia.

Początek lektury kazał mi się zachwycać tym, że świat jest piękny. Bo kiedy Ewa oddaje Adamowi swój Raj, nie ma nic piękniejszego na tym świecie niż wspólne bycie w Raju. Potem pogoń za coraz cudniejszym rajem kończy się tak nieoczekiwanie…

Lektura tej powieści odkłamuje neurotyczne lęki i fantazje na temat seksu. Również wulgaryzmy, jakimi posługuje się autor w dialogach bohatera z obiektami swojego pożądania, nie rażą. Jedynie utwierdzają nas w tym, że kto mówi takim językiem, ma w sobie syndrom Zespołu Gilles de la Tourette’a. Książka pełni również rolę terapeutyczną, przestrzegając przed wzorcami zachowań na drodze poszukiwań właściwego modelu seksualnych aktywności. Gratuluję autorowi niezwykle interesującego dzieła i czekam na następne.

dr med. Janusz Szeluga, specj. psychiatra

Polecane książki

  Zasadniczym celem książki jest – po pierwsze - odpowiedź na pytanie: prawda i określenia takie jak, „prawdziwy”, „prawdziwe” to postmetafizyczne pozostałości słownika potocznego - czy elementy nieideologicznych struktur pojęciowo-inferencyjnych, których stosowanie w codziennym życiu wyraża obiekty...
Spór o zamek trwa od wielu lat, a swary i kłótnie między sąsiadami nikogo już nie dziwią. Ani Rejent Milczek, ani Cześnik Raptusiewicz nie zrezygnują ze swojej części warowni. Obaj równie uparci stają się ofiarami zamkowych intryg. Podczas gdy Cześnik snuje plany małżeńskie wobec zamożnej Podstoliny...
Nigdy więcej żadnego mężczyzny. Zwłaszcza bogatego. Tak sobie obiecałam, kiedy odeszłam od mojego chłopaka. Brandon był bogaty, arogancki i traktował mnie jak śmieć. Byłam z nim ze strachu przed samotnością i z przyzwyczajenia… Ale spotkałam Simona Younga, młodego właściciela największej na świecie ...
Jeden z mistrzów polskiego felietonu wkłada kij w mrowisko. Czy w celu ochrony przed szkodliwymi skutkami palenia współczesne społeczeństwa nie posuwają się zbyt daleko w ograniczaniu swobód obywatelskich?...
Książka zawiera ponad 100 zadań w czterech najbardziej popularnych odmianach sudoku: nie po kolei, po kolei, kropki i diagonalne. Książka wchodzi w skład serii Sudoku Plus, w której prezentowane są różne warianty sudoku. Zbiory z niebieskimi okładkami zawierają najłatwiejsze zadania – rozwiązując je...
To na pewno najpełniejsza, jaka się dotychczas ukazała w literaturze światowej, historia przebiegu rozłamu chińsko-radzieckiego. Lektura wyjątkowej wartości poznawczej. Daje klucz do zrozumienia rzeczywistych przyczyn tego sporu, ich wewnątrzpolitycznych uwarunkowań, motywów działań zewnętrzn...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa M. Grossman

Karta tytułowa

M. Grossman

Dwanaście

Copyright © 2014 by JAM

Prolog

– Wyłącz czajnik… – usłyszałem jak przez mgłę wymamrotane słowa, które nie miały dla mnie sensu.

– Jaki czajnik? – zapytałem, a w myślach dorzuciłem: – Przecież ja nie mam żadnego czajnika. Chyba…

– No, budzik czy to, co tak tam gwiżdże – dodała bardziej już rozbudzona.

Otworzyłem oczy i spojrzałem na nią półprzytomnym wzrokiem. Kosmyki włosów posklejane spermą utworzyły na jej czole zabawne loczki. Wybuchnąłem śmiechem.

– Dobrze się czujesz? Wyłączysz to, co tak piszczy? – nie mówiła już takim namiętnym głosem jak ten, którym raczyła mnie jeszcze kilka godzin temu.

– To budzik w telefonie – odparłem i sięgnąłem za tapczan, gdzie schowała się mała, skrzecząca gnida. Po paru koślawych próbach palec trafił we właściwą ikonę na ekranie dotykowym i uciszył softwarowego bydlaka, który budził mnie co rano.

– Idziesz się wykąpać? – Nie mogłem oderwać wzroku od śmiesznych loczków na czole i czułem, że w kącikach ust drga mi kretyński uśmieszek.

– Tak, pora już chyba na mnie. – Ściągnęła wiszący na oparciu krzesła przyduży jak na jej drobne ciało sweter i niezdarnie naciągnęła na siebie. Wstała, a ja mogłem przyglądać się nieosłoniętemu tyłeczkowi, z którego całą noc robiła użytek. Stanął mi.

– Zrobię ci kawę – rzuciłem, gdy wyślizgnęła się z pokoju do łazienki. Usłyszałem plusk odkręcanej wody. Sięgnąłem po papierosy, które leżały na stoliku przy łóżku. Mentole. Skrzywiłem się, mimo że nie paliłem od blisko roku. Otworzyłem paczkę, zaciągnąłem się zapachem tytoniu zmieszanego ze zbyt mocnym aromatem mięty i zrobiło mi się niedobrze. Rzuciłem pudełko na stolik, wstałem, spojrzałem w dół na smętnie zwisającego fiuta, który ostro przepracował pół nocy, podrapałem się po jajach i powlokłem do kuchni. Zaparzyłem dwie kawy i zacząłem analizować wydarzenia ostatnich godzin.

Dziewczyna miała na imię Hanna, jakieś dwadzieścia pięć lat, nie więcej, i dobrze się rżnęła. Chociaż miałem od niej lepsze. Jednak Hania obciągała kutasa tak, jakby chciała wyrazić uczucia wszystkich poetów Młodej Polski. To była poezja, tylko zamiast liter bidulka miała do dyspozycji wilgotne usta, błyszczące oczy, mentolowy oddech i zwinne palce. Gdy pochłaniała mojego pytona, łapczywie liżąc go i ssąc na przemian, przed oczami stawały mi całe wersy Ludzi bezdomnych, Wesela Wyspiańskiego, a gdzieś w oddali słyszałem szmer Wiernej rzeki. Nie, to chyba woda w łazience… Wypiłem łyk kawy. Czułem się źle. Hanna była pierwszą kobietą, której nie kochałem, a którą pierdoliłem tak, jakbym ją kochał. Naprawdę było mi z tym źle.

To początek historii, którą ci opowiem. Wyjęte z życiorysu długie dwanaście lat. Chciałbym większość tych wydarzeń przeżyć jeszcze raz. Jedyna szansa, jaka przyszła mi do głowy, to opisać wszystko na kartach książki. Wtedy będę mógł do tego wracać tyle razy, ile zechcę. Najważniejsze, żeby nikt nie dowiedział się, kim jestem. I to, by nikt nie rozpoznał siebie w linijkach tekstu, który przeczyta. W przeciwnym razie paru facetów będzie chciało mi wpierdolić. I na pewno mój biznesowy partner, którego tak kurewsko nie znoszę, zechce mnie wydymać. Tak jak ja jego córkę.

Ta historia jest prawdziwa. Bez względu na to, co pomyślisz, gdy dobrniesz do końca, który dla mnie był początkiem. Nie zgadza się tylko kilka szczegółów, imion i miejsc.

To moja spowiedź. Przed sobą samym, bo nie mam bogów cudzych przede mną. Moje oczyszczenie tak do bólu prawdziwe, że chociaż wielu chciałoby tego dokonać, nie każdy potrafi lub chce. Ja chcę.

Jedynej miłości mojego życia,

która zmieniła mnie na zawsze.

M. Grossman

Dorota

Moja pierwsza kobieta. Pamiętam do dziś jej bujne loki, które niczym sprężynki zwisały nade mną, gdy na mnie siedziała. Jak miała na imię? Trochę trwało, zanim sobie przypomniałem. Agnieszka? Magda? Patrycja? Nie. Miała na imię… chyba… Zaraz, zaraz… Miała na imię… Dorota. Przestrzegał mnie przed nią przyjaciel. Mówił, że bardzo zmieniła się od czasów, gdy byliśmy parą. Spotykaliśmy się wtedy przez kilka tygodni, ale poza pocałunkami i pieszczotami nie było nic więcej. Takie pierwsze platoniczne uczucie. Radosne spędzanie czasu razem. Choć trudne dla mnie, bo już jeden niewinny pocałunek sprawiał, że mój kutas, bez względu na pogodę, a zaczęliśmy spotykać się późną jesienią, mordował się nawet w luźnych spodniach, zadając niewyobrażalne katusze. Deszcz nie deszcz, wichura czy pierwszy śnieg nie stanowiły dla fiuta przeszkody. Spotkanie z Dorotą zawsze kończyło się megawzwodem bez radosnego finału. Wtedy bowiem bała się mojej dzidy choćby dotknąć. Znacznie później zorientowałem się, że nawet nie wiedziała, jak to zrobić. Była dziewicą bez żadnych doświadczeń w tej materii.

Przestaliśmy się spotykać w zasadzie bez powodu. Dorota wyjechała się uczyć w szkole plastycznej w Gdyni. Nie widziałem jej przez blisko trzy lata. Zobaczyłem zupełnie nieoczekiwanie, w słoneczny letni dzień, gdy chodnikiem szła wprost na mnie, w mieście, w którym mieszkałem. Było lato. Jej włosy łagodnie falowały. Koszulka na cienkich ramiączkach odkrywająca więcej, niż powinna, opinała spore piersi. Krótka spódniczka nieznacznie skrywała pośladki. Obraz, jaki zarysował się przede mną, spowodował, że zaszumiało mi w głowie. Przystanąłem przed Dorotą i głosem zachrypniętym z wrażenia przywitałem się.

– Cześć, dawno cię nie widziałem. – Głos uwiązł mi w gardle, a brak pewności siebie wyraźnie ją rozbawił.

– Cześć. Nawet ostatnio myślałam o tobie, a tu proszę… – Roześmiała się. Była pewna siebie. Nie pozostało w niej już nic z dawnej, nieśmiałej dziewczyny. Stała przede mną kobieta, która wiedziała, po co żyje. Nerwowo przełknąłem ślinę, pomyślałem, że warto by powiedzieć coś niebanalnego.

– Co porabiasz? Gdzie się podziewałaś? Chciałem do ciebie zadzwonić i pogadać, ale jakoś się nie składało. – To, co powiedziałem, nie było mądre. Zabrzmiało natomiast tak banalnie, że bardziej banalne nie mogło już być. Poczułem się jak tępy fiut.

– Ale przecież nie miałeś mojego numeru telefonu… – Dyplomatycznie pominęła kilka wcześniejszych sekund, kiedy to mogła uznać mnie za ograniczonego fajfusa. Byłem jej wdzięczny. Zaśmiałem się szczerze i już zupełnie na luzie.

– To prawda, nie zostawiłaś mi namiarów na siebie. Może masz ochotę napić się kawy? Tuż obok parzą całkiem porządny wywar. – Przy słowie wywar prawie ugryzłem się w język. Co to, kurwa, jest wywar? Z kawy?!

Uśmiechnęła się, powiedziała coś, czego mój umysł nie zarejestrował, i kiwnęła głową.

– Prowadź, przystojniaku – to usłyszałem na końcu i to zrozumiałem. Byłem łasy na komplementy kobiet. Odkąd pamiętam. Delikatnie objąłem Dorotę i skierowałem w jedną z bocznych uliczek. Poczułem, że jej skóra prawie parzyła, a przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Było wczesne lato, więc nie mogła mieć gorączki ani aż tak się nasłonecznić. Każdy z nas ma czasem debilne myśli, ta była jedną z miliardów, jednak właśnie ona przyszła mi do głowy w tamtej chwili. Puściłem Dorotę nieco przed sobą i zlustrowałem jej tyłek. Był boski. Nie miałem ochoty na kawę. Miałem ochotę na ten jędrny tyłek o kształcie małego arbuza.

Usiedliśmy w kącie kawiarenki. Za barem stała starsza kobieta, która znudzona życiem i wszystkim dookoła rozwiązywała krzyżówkę lub inne gówno w kratkę. Nie wiem, co mówiła Dorota. Wyłuskiwałem pojedyncze słowa: „szkoła”, „obrazy”, „wystawa”, „ryciny”. Jej oczy błyszczały, delikatnie oblizywała łyżeczkę, którą wcześniej mieszała kawę. W trakcie rozmowy zdarzało się jej kłaść rękę na moim ramieniu, musnąć dłoń, gdy sięgała po śmietankę. To były sygnały, które mówiły, że na kawie spotkanie się nie skończy.

– Masz samochód? – Słowa te obudziły mnie z letargu i przegoniły jednoznaczne myśli.

– Tak, w pobliżu, na parkingu, ale… – Z zasady unikałem wydarzeń, których wcześniej nie zaplanowałem.

– No, jeśli nie masz czasu albo nie chcesz zobaczyć mojego atelier, to oczywiście zrozumiem – powiedziała. W jej głosie usłyszałem malutką nutkę, którą odczytałem jako rozczarowanie.

– Na pewno nie odpuszczę okazji, by obejrzeć twoje atelier. – Rzeczywiście w rozmowie padło to słowo, ale zupełnie nie miałem pojęcia, w jakim kontekście.

– To co? Możemy pojechać tam teraz?

– Tak, jestem wolnym ptakiem i mogę robić wszystko i kiedy tylko zechcę. A ty tak nie masz? – mówiąc to, roześmiała się.

– Nie do końca, ale dziś, specjalnie dla ciebie, zmienię plany. – Byłem pewny, że Dorota chce się rżnąć. I to tak, że tynk będzie się sypał ze ścian jej studia czy czegokolwiek tam, co rzekomo ma mi ochotę pokazać. Każdy pretekst był dobry. Nie myślałem już o niczym innym. Ona pewnie też.

– No to jedziemy, zapłacę tylko rachunek.

– O, nie! Dzisiaj ja zapłacę i nie masz nic do gadania – powiedziała żartobliwie, lecz tonem, którego u niej nigdy nie słyszałem. Naprawdę stała się kobietą pewną siebie.

Po chwili jechaliśmy do niej. Siedziała obok, na fotelu maksymalnie odsuniętym do tyłu. Wyciągnęła nogi i delikatnie odchyliła oparcie. Byłem pewien, że zrobiła to celowo. Jej uda od czasu do czasu delikatnie ocierały się o siebie, dłonią gładziła wyimaginowane zagniecenia na pończochach. Była podniecona. Przez moment wydawało mi się, że czuję zmieszany z jej perfumami zapach rozpalonej cipki. Kutas, jak kiedyś podczas jesiennych randek, rozpychał spodnie i sprawiał spory ból. Liczyłem na ukojenie. Przede mną ukazał się długi, prosty odcinek drogi. Wcisnąłem mocniej pedał gazu i spojrzałem na Dorotę.

– Spieszysz się, przystojniaku. – Nie było to pytanie, lecz stwierdzenie, które zapowiadało, że warto szybciej dojechać do celu.

* * *

Kiedy dotarliśmy na miejsce, zrobiło się już szaro. To była jedna z gdyńskich dzielnic. Stare jednorodzinne domki ukryte w gęstwinie krzaków i zdziczałych drzewek owocowych. Dorota wysiadając z samochodu, schyliła się i zajrzała do wnętrza auta. Sięgnęła po torebkę. Jej tyłek był wypięty w taki sposób, że każdy facet chciałby go zerżnąć. Warowałem tuż za nią i przez ułamek sekundy sądziłem, że robi to celowo. Gdy wciąż pochylona kusząco odwróciła się w moim kierunku, miałem już pewność.

– O niczym nie zapomniałeś? – zapytała i powoli się wyprostowała, trzaskając drzwiami leciwego volva.

– Chyba nie… – wychrypiałem cicho. Głos znowu odmówił mi posłuszeństwa.

– Tam za rogiem jest sklep. Mam ochotę napić się czerwonego wina. Co ty na to? Poszedłbyś? Ja w tym czasie ogarnę trochę bałagan w studiu. Wejdziesz tędy. – Wskazała wejście palcem.

– Oczywiście. Nie ma problemu. Będę za kwadrans.

– Nie spiesz się. Bądź za dwadzieścia minut. – Zabrzmiało to jak ultimatum, które przyjąłem bezwarunkowo, potakując głową. Powoli ruszyłem w kierunku sklepu. Za sobą usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi od jej atelier.

* * *

Stałem przed wejściem, mając w jednej ręce butelkę zawiniętego w papier czerwonego, półwytrawnego wina, a w drugiej ściskając nerwowo kluczyki od samochodu. Przez sekundę miałem dylemat. Użyć dzwonka czy zapukać? Zapukałem delikatnie, zdecydowanie za cicho. Drugi raz głośniej. Cisza. Spojrzałem na zegarek. Minęło dwadzieścia pięć minut. Zapukałem trzeci raz, mocniej i odważniej. Nic. Stałem jak palant i zastanawiałem się, czy nie robię z siebie idioty. Kolejna z miliarda bezsensownych myśli… Zapukałem raz jeszcze, a ponieważ nie było żadnej reakcji, nacisnąłem klamkę solidnych drzwi. Uchyliły się. Zero zgrzytów czy dźwięków jak z horroru. Uśmiechnąłem się do tej debilnej oceny rzeczywistości i wszedłem do środka. W półmroku ledwo widziałem zarysy długiego korytarza. Było pusto. W pewnym momencie serce zatrzymało mi się na ułamek sekundy.

– Już myślałam, że się nie odważysz wejść, przystojniaku – wyszeptała, muskając nosem mój policzek. Pojawiła się tuż obok, nie wiadomo skąd.

– Chcesz, żebym dostał zawału? – zapytałem cicho, odruchowo zniżając głos prawie do jej szeptu.

– Chcę, żebyś dostał to, czego nie dałam ci wcześniej – mówiła mi wprost do ucha. Oczy, przyzwyczajone już do półmroku, zaczęły dostrzegać coraz więcej szczegółów. Szepczące usta drażniły małżowinę. Poczułem rozpalony oddech i wilgotne wargi. Zaczęło się robić gorąco.

– Czego nie dostałem od ciebie wcześniej? – Bardziej chciałem usłyszeć, jak to nazwie, niż co odpowie.

– Nigdy nie zrobiłeś użytku z zawsze twardego kutasa. Nie ze mną. Chcę to naprawić.

Moja dłoń spoczęła na jej biodrze. Przyciągnąłem Dorotę do siebie i zacząłem się z nią lizać. Całowała tak dobrze jak kiedyś, tu nic się prawie nie zmieniło. Prawie, bo jej język był bardziej wyrafinowany. Czułem go w ustach, na szyi, wargach. Był wszędobylski i zdecydowany. Pachniała jak konwalie, a smakowała niczym brzoskwinia zanurzona w miodzie. Zacząłem ściskać seksowne pośladki. Przycisnąłem ją do siebie tak, by miała szansę poczuć twardego członka spętanego w obcisłych do granic możliwości jeansowych spodniach. Jej piersi wciąż były jędrne i chętne do zabawy jak dawniej. Lizanko i macanie nabierało tempa. Dorota zaczęła szybciej oddychać, a dźwięki, jakie wydawała, przypomniały mi jej rozkoszne mruczenie z przeszłości. W pewnym momencie odsunęła się nieznacznie, robiąc miejsce dla dłoni, które błyskawicznie zjechały w dół i zaczęły masować okolice mojego krocza. Jedna bezbłędnie namacała główkę kutasa i delikatnie, ale zdecydowanie rozpoczęła preludium. Masowała wyśmienicie.

– Podoba ci się? – wysyczała podniecona.

– Tak, proszę, nie przestawaj.

– Nie mam zamiaru.

Poczułem, że szamocze się z paskiem od spodni. Jedną ręką pomogłem Dorocie uporać się z klamrą. Rozpięła rozporek, rozsunęła błyskawiczny zamek i jej dłoń wylądowała w slipach. Zwolniła tempo i zaczęła masować mojego rozpalonego gordona. Powoli, ale z pełnym zaangażowaniem. Zamknąłem oczy i szepcząc do ucha, błagałem, żeby nie przestawała. Jednak przestała. Obróciła mnie i delikatnie pchnęła na ścianę. Mimo to uderzyłem głową o zimny, chropowaty beton.

– Ups, sorry. Żyjesz?

– Tak, nic mi nie jest. Niech to się nie kończy. – Nie czułem, żeby cokolwiek mnie bolało. Wręcz przeciwnie.

Powoli uklękła przede mną. Nie mogłem się doczekać, by zobaczyć, jak bierze go w usta. Uwielbiałem ten widok. Ciekawe, jak ona to robi… Mojego pytona widziała po raz pierwszy. Chwilę go podziwiała, oglądając z każdej strony. Kiedy spojrzała w górę, dostrzegłem w jej oczach iskierki uśmiechu, a może podniecenia. Wreszcie zbliżyła kutasa do ust i język zaczął swój pierwszy na nim taniec. Delikatnie wirował wokół główki, muskając ją od spodu, by po chwili jego subtelne ruchy przemieniły się w zmysłowe zamaszyste liźnięcia. Zasyczałem z rozkoszy. Było mi kurewsko dobrze. Położyłem dłoń na głowie Doroty. Wtedy posłusznie zaczęła wsuwać fiuta w usta. Raz, dwa, trzy… W końcu wyjęła go, oblizała. Spojrzała na sterczącego wciąż dżordża, a potem na mnie, jakby szukając uznania i akceptacji. Raz, dwa, trzy, cztery. Przez zamknięte oczy zobaczyłem konstelację Oriona. Dorota była zajebiście dobra. Chciałem więcej.

– Cudownie to robisz, szkoda, że dopiero teraz… – zajęczałem, spoglądając w dół.

– Czasem warto czekać.

Raz, dwa, trzy, cztery, pięć…

– Przestań na chwilę, bo nie dam rady.

Chwyciłem dziewczynę za ramiona i uniosłem. Wtuliłem się w nią, a dłonią sięgnąłem do rozpalonej muszelki. Dorota nie miała na sobie majtek. Jedynie pończochy i podwiązki. Musiała się przebrać, zanim przyszedłem. Z jej cipki sączył się śluz, który zwilżył nawet uda. Choć wydawało się to niemożliwe, kutas jeszcze bardziej się wyprężył.

– Podoba ci się? – spytała.

– Bardzo. Chcę więcej.

– Na co więc czekasz, przystojniaku? Jestem gotowa na twoją armatkę.

– To zdrobnienie było zupełnie nie na miejscu – powiedziałem głośnym szeptem podbarwionym urażoną, męską dumą.

– Oj, nie chciałam. A teraz, kurwa, po prostu dobrze mnie zerżnij – zajęczała błagalnie, opierając dłonie o ścianę korytarza i wypinając apetyczną dupę. Podciągnąłem jej spódniczkę, zwilżyłem śliną goliata i wpakowałem bez większego oporu aż do samego końca.

– Auuu… – jęknęła z bólu – delikatniej, brutalu.

– Przepraszam, będę uważał. – Powoli wycofałem członka z mokrej i ciasnej piczki, położyłem dłonie na biodrach Doroty i zacząłem ją posuwać. Rozkoszowałem się widokiem pośladków i lśnieniem mojej lancy unurzanej w jej sokach. Raz, dwa, trzy, cztery… To było jak wiersz o lokomotywie, która powoli i ociężale startowała z peronu i ciągnęła wagony. Tak ją rżnąłem. I biegu przyspiesza, i gna coraz prędzej. Tłok uszczelniający jej śliską cipę był sprzężony z parowym kotłem, na który w tym momencie dumnie zstępowały dwa średniej wielkości jądra. Dawały radę. Nawet nie wiem, kiedy zerwałem zapięcie stanika, teraz więc dodatkowo mogłem jeszcze bawić się zajebiście fajnymi piersiami. Była ostro rżnięta i to musiało jej się podobać, bo od jakiegoś czasu pchnięcie po pchnięciu wydawała stłumione jęki. Waliłem ją coraz mocniej, nie żałowałem sobie. W końcu czekałem na to, odkąd ją poznałem. Nadrabiałem stracone trzy lata. Dorota przestała jęczeć i teraz już ostro darła ryja. Bo to nawet nie był krzyk. A darła go miarowo, w rytm posunięć kutasa.

– Zlej się do środka. Chcę twojej spermy – wyła do ściany, która zwielokrotniała krzyk.

Kiedy tryskałem, w jej pochwie poczułem miarowe, rytmiczne i silne skurcze. Dobiłem jeszcze dwa razy, wyciskając z nasieniowodów każdą kroplę spermy, jaką w nich miałem. Moim ciałem wstrząsnął cudowny, silny i długi orgazm. Przez chwilę poczułem, jakby podciśnienie wessało mi oczy w głąb czaszki. Kolejna z debilnych, ulotnych myśli, jakie pojawiają się w umyśle każdego z nas.

– O, kurwa, dobrze mi – wyjęczała.

– Warto było czekać? – zapytałem.

– A tobie się podobało?

– I to jak…

– Dobra, a teraz wyjdź ze mnie… muszę do łazienki – zaszczebiotała jak nastolatka.

Wysunąłem się z niej. A Dorota pociesznie, z dłonią między udami, podreptała do innego pomieszczenia. Chyba właśnie łazienki. Gdzieś trzasnęły drzwi. Schowałem w slipy mokrego od jej soków oraz mojej spermy kutasa i zacząłem się doprowadzać do porządku.