Strona główna » Obyczajowe i romanse » Działo się w Łodzi

Działo się w Łodzi

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-272-4152-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Działo się w Łodzi

 

 

Jakiś czas temu na blogu „klapyme”, prowadzonym przez łódzkiego przewodnika pana Jarosława A. Janowskiego, pojawiła się wzmianka o leżących na ulicach Łodzi ponad stuletnich klapach kanalizacyjnych. Widniał na nich napis: "Przedsiębiorstwo Budowlane. Bracia Zell".

Po wielu miesiącach poszukiwań okazało się, że jeden z braci był moim przodkiem, jego rodzina przybyła w okolice Łodzi około 1820 roku. Losy tych ludzi oraz namacalny ślad ich pobytu w Łodzi stały się dla mnie inspiracją do napisania książki.

Polecane książki

W poradniku do Age of Empires znajdziecie wszelkie niezbędne informacje, pomocne w zrozumieniu tej kultowej gry. Oprócz rozwiązania ukazującego losy trzech cywilizacji, omówiono takie zagadnienia jak jednostki, budynki technologie i wiele innych. Age of Empires - poradnik do gry zawiera poszukiwane ...
W Leszczynach, maleńkiej wiosce niedaleko polsko-ukraińskiej granicy, życie płynie cicho, powoli i spokojnie. Do czasu, gdy jednej z mieszkanek ukazuje się anioł i obwieszcza jej, że za dziewięć miesięcy urodzi nowego mesjasza. Wieść o bożym posłańcu rozchodzi się po wsi lotem błyskawicy, a pocz...
KONTYNUACJA BESTSELLEROWEJ SERII MANWHORE Najseksowniejsza książka w dorobku Katy Evans, którą największy portal recenzencki GoodReads.com określił jaką najlepiej ocenianą powieść erotyczną w historii. To mężczyzna, z którym nie chodzi się na randki. To mężczyzna, przed którym ostrzegała cię mama. T...
Wady postawy są prawdziwą epidemią wśród dzieci i młodzieży. Obciążone jest nimi ponad 50% młodych ludzi. Boczne skrzywienie kręgosłupa, tzw. skolioza zalicza się do jednej z nich. Nieleczona szybko postępuje i może doprowadzić do poważnych uszkodzeń organizmu. Dzięki temu poradnikowi i ekspertowi w...
    33 lata po premierze „Stankiewicz” wraca do PIW-u, zachwycając nie tylko fabułą, ale też wyrazistą narracją, jakiej nie powstydziliby się klasycy dziewiętnastowiecznej powieści. Dziś czaruje nawet bardziej niż przed laty. Eustachy Rylski bowiem poddał swój tom ponownej redakcji i wprowadził auto...
Książka, którą przeczytasz w godzinę, ale korzyści z niej będziesz czerpał przez lata. W jaki sposób chaos może generować zysk w firmie? Czy należy płacić pracownikom za to, że popełniają błędy i dlaczego należy to robić? Jaką rolę odgrywa współczynnik KDB i czym kierują się lu...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Magda Cel

Magda CelDziało się w Łodzi

Copyright © by Magda Cel 2013

Virtualo Self-publishing 2013

ISBN 978-83-272-4152-8

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji zabronione bez pisemnej zgody autora

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

„Czego się nie da zamknąć, to trzeba otworzyć”.– Jerzy Pilch; Wiele demonów

Książkę tę dedykuję Tobie i naszym przodkom.

Kiedy kilka lat temu w Łodzi pojawiły się informacje dotyczące klap z napisem „Przedsiębiorstwo Budowlane. Bracia Zell”, wszyscy zaczęli się zastanawiać kim byli. Krążyło kilka wersji, niektórzy twierdzili, że byli Rosjanami, inni że Niemcami, a jeszcze inni byli przekonani, że potomkiem jednego z braci był słynny amerykański milioner żydowskiego pochodzenia.

Mnie też zainteresowały, bo to nazwisko trochę przypominało moje.

I. Wędrówka

6 kwietnia

Śnieg skrzypiał pod butami. Szliśmy powoli za trumną.

List 1

Już Cię nie ma? Trudno mi w to uwierzyć. Gdy Ty odszedłeś, oni nagle zaczęli powstawać. Pojawiają się, wyłaniają z dalekiej przeszłości. Friedrich, Augusta, Ferdynand, Henrietta. Widzę ich jak się podnoszą, otrzepują z kurzu zapomnienia. Odżywają w mojej pamięci, chociaż moja pamięć nie ma o nich żadnego wspomnienia.

Przyszli do nas z zachodu.

Nigdy mi o nich nie mówiłeś. Teraz świat stanął przed nimi otworem.

Ruszyli na wschód.

Był chłodny marcowy poranek. Gottlieb szedł pierwszy, za nim podążała Luiza. Trzymała na rękach malutką Ernestynę, obok szła powolutku Wilhelmina. Początkowo Luiza nie chciała się zgodzić, przyzwyczaiła się do miejsca, w którym żyli, jednak Gottlieb był pewny, że iść muszą. Ustąpiła.

– Czeka nas tam lepsze życie – tłumaczył.

– Lepsze życie – myślała Luiza, – a skąd on to może wiedzieć?

Ale szła za nim w milczeniu. Rozmawiali już o tym i wiedziała, że na tej obcej ziemi ma być im łatwiej. Przeczuwała jednak, że jest to niekończąca się tułaczka. Jak przez mgłę pamiętała opowieści matki, o tym jak jej dziadkowie opuszczali w popłochu rodzinne strony. Nie wiadomo czy dokonali dobrego wyboru, czy w ogóle mieli jakiś wybór. Rezultat był jednak taki, że opuścili miejsce zamieszkania i rozpoczęli wędrówkę w poszukiwaniu nowego domu. A teraz znowu trzeba było iść dalej. Miała jednak nadzieję, że wreszcie dojadą do wymarzonej przystani i wędrówka się skończy, a jej dzieci oraz wnukowie i prawunkowie będą mieli swoje miejsce na ziemi. Nie mogła wówczas wiedzieć, że już jedna z jej córek w poszukiwaniu lepszego życia pojedzie jeszcze dalej niż ona, do Samary.

Gottlieb jakby odgadł jej myśli.

– Luizo, obiecuję, że tam już osiądziemy na stałe i nasze dzieci będą mogły się uczyć i pracować w spokoju – powiedział. – Piotrze – zwrócił się do brata, – przyrzekam ci, że zrobię z ciebie szewca. Będziesz szewcem jak ja, przekażę ci tajniki tego zawodu i ludzie będą do ciebie przychodzić abyś szył im piękne buty.

Dwunastoletni Piotr podziwiał Gottlieba i słuchał go, jak ojca. We wszystkim go naśladował i pragnął zostać szewcem tak jak Gottlieb.

Opowieść Gottlieba

Wczesnym rankiem wyruszyliśmy z Rynarzewa. Musieliśmy się śpieszyć, aby mieć czas na urządzenie się w nowym miejscu przed zimą, Luiza oczekiwała kolejnego dziecka. Długo zastanawiałem się czy to była dobra decyzja. Jednakże nie mieliśmy wyjścia. Po wojnach napoleońskich sytuacja w Wielkim Księstwie Poznańskim pogorszyła się. Wtedy właśnie w Królestwie Polskim otworzyły się dla nas nowe możliwości. Kilka rodzin z naszej wioski wyjechało parę miesięcy wcześniej, nadchodzące wieści były pomyślne. Tak więc i my postanowiliśmy ruszyć w drogę. Przy wyjeździe z wioski czekały na nas jeszcze dwie rodziny i przygotowane poprzedniego dnia wozy zaprzężone końmi. Dla większego bezpieczeństwa zdecydowaliśmy jechać razem z cieślami Schilling i bednarzami Müller. Poprzedniego wieczora razem z cieślą i bednarzem załadowaliśmy cały dobytek na wozy.

Jechali już kilka godzin, Ernestyna spała w ramionach Luizy, Wilhelmina opierała zmęczoną głowę o ramię matki, co chwila podnosiła zmęczone powieki jakby broniąc się przed snem. Piotr rozglądał się dookoła niepewnym wzrokiem.

– A jeśli napadną nas jacy zbójcy ? – spytał nagle.

– Peter śpij! – powiedziała zniecierpliwiona Luiza, ale spojrzała pytająco na męża.

– Boję się – szepnął Piotr.

Patrzył na poruszane podmuchami wiatru gałęzie drzew, w ciemnościach wydawało mu się, że ktoś tam stoi i nimi porusza.

– Nie bój się, nic tam nie ma, to tylko drzewa – powiedział Gottlieb i objął brata ramieniem.

Piotr jeszcze przez chwilę wpatrywał się w dal, w końcu zasnął.

– Gottliebie, czy na pewno dobrze robimy? – spytała ogarnięta nagle wątpliwościami Luiza.

– Dobrze, nie my pierwsi tam jedziemy.

– Ale to jest obcy kraj, obcy język, jak oni nas tam przyjmą?

– Luizo, oni nas potrzebują, inaczej byśmy tam nie jechali.

Gottlieb wierzył, że w nowym miejscu mu się powiedzie. Spojrzał czule na swoją młodziutką żonę. Robił to tylko ze względu na nią. Sam dałby sobie radę tu na miejscu, ale musiał myśleć o przyszłości rodziny, był teraz odpowiedzialny nie tylko za siebie. Zanosiło się na długą i męczącą podróż.

Opowieść Luizy

Siedziałyśmy na wozie i zastanawiałaśmy się jak nas przyjmą w tym nowym kraju, jak się tam ubierają kobiety i czy język w jakim mówią jest bardzo trudny. Każda z nas przypominała sobie to, co słyszała na ten temat od innych. Nawet nie zauważyłyśmy kiedy zbliżyliśmy się do granicy. Dzieci spały, zaraz jednak się obudziły bo zrobił się harmider, kazali nam wszystko wyciągać. Byłam zła, bo miałam wszystko ładnie poukładane, a oni chcieli wiedzieć, co gdzie leży i co to jest. Narobili strasznego bałaganu. Już chciałam im coś powiedzieć, ale pani Schilling powstrzymała mnie i powiedziała, że im szybciej to zrobią tym będzie dla nas lepiej. Gottlieb też mnie uspokajał tłumacząc, że to zupełnie normalny porządek rzeczy, że muszą zrobić odprawę i ocenić wartość tego co wieziemy. Trudno to jednak wytłumaczyć dzieciom, które wystraszone widokiem nieznajomych w mundurach zaczęły płakać. Zrobiło się okropnie, dzieci rozbeczały się na dobre, ja trzęsłam się ze zdenerwowania. Peter, gdy zobaczył mundury, pytał wystraszony czy się nowa wojna zaczęła. Byłam wykończona, zgrzana, głodna i wściekła. Pani Müllerowa biegała pomiędzy wozami i krzyczała jak najęta: – Oby tylko Luiza nie urodziła, oby tylko nie urodziła! Powrócił mi dobry humor. Zawołałam: – Moja droga, przecież to dopiero trzeci miesięc – i roześmiałam się. Śmiech mój stawał się coraz głośniejszy i śmiałam się jak szalona, ale bałam się, bałam, bałam tego, co nas czeka.

Człowiek wyznacza granice, ale człowiek nie jest w stanie wszystkiego wyznaczyć. Sam sobie narzuca pęta, a potem jemu samemu to przeszkadza.

Gdy komendant usłyszał, że Luiza niedługo zacznie rodzić, tak się przestraszył, że zaczął pracować w szybszym tempie, nawet w bardzo szybszym tempie. Jeszcze by tego brakowało, żeby jakaś baba, do tego ewangeliczka, zaczęła rodzić tu, na komorze celnej.

– Szkoda, że nie dają za taki wyczyn dożywotniego pozwolenia na przekraczanie granic bez kontroli, dla dziecka i dla matki! – rzuciła Luiza przewidując przyszłość, w której za poród w ciekawych miejscach miano przyznawać ciekawe nagrody.

– Jest w szoku – pani Müllerowa zwróciła się do Gottlieba.

– Co ja mówię dożywotniego, to powinno być pozwolenie dla wszystkich moich wnuków, prawnuków, praprawnuków i tak dalej.

Gottlieb nie zwracał uwagi na gadanie Luizy, nie pierwszy raz jego młoda żonka wymyślała jakieś dziwne historie, widać jeszcze nie wyrosła z dzieciństwa.

Po opuszczeniu komory celnej zatrzymali się na postój. Trzeba było dać odpocząć koniom, nakarmić dzieci, zrobić toaletę. Mężczyźni rozmawiali o tym, co słyszeli o panujących warunkach dla nowo osiedlających się w Królestwie Polskim. Mówili o swoich planach na przyszłość. Po jakimś czasie ruszyli w dalszą drogę. Kobiety siedziały z dziećmi na wozach, mężczyźni szli obok wozów w milczeniu. Wiedzieli, że na początku będzie ciężko, ale każdy znał swój fach i żaden z nich pracy się nie bał, byli gotowi, szli jak sportowiec, który idzie do walki. Mogło się nie udać, ale nie mieli prawa o tym myśleć, było za późno by się wycofać.

Od niedawna przeciętny człowiek zaczął podróżować dla przyjemności na masową skalę. Kiedyś nie był taki głupi, jak mu było dobrze siedział na tyłku w jednym miejscu.

28 sierpnia

Zszokowało mnie, że byli ewangelikami. Natychmiast przypomniała mi się babka. W kościele tylko jej śpiewny głos unosił się ponad innymi marnymi głosami. Gdyby ktoś jej akurat szukał, już z daleka by wiedział, że właśnie jest w kościele i trafił by do niej idąc za dźwiękiem jej głosu. Nie tylko w kościele jej głos roznosił się tak donośnie, w domu w czas Bożego Narodzenia, gdy puszczali kolędy, zagłuszała radio, któremu miała tylko wtórować. Ona śpiewała, a dziadek co roku przynosił z pobliskiego lasu najwyższą z dostępnych w nim choinek, tak wielką jak nasza wiara. Kto by przypuszczał, że pod tą warstwą katolicyzmu kryły się rzesze ewangelików.

Ale ja od początku czułam, że coś nie tak, że zbyt wysoka była ta choinka, że coś za głośno babka śpiewała.

II. Gottlieb i Luiza

Friedrich przyszedł na świat we wsi Meszcze w 1824. W piękny wrześniowy poranek, w pobliskim Piotrkowie, miał odbyć się jego chrzest. Luiza od rana przygotowywała się do uroczystości. W przygotowaniach uczestniczyła, jak zwykle bardzo przejęta i bardzo pomocna, pani Müllerowa.

– Luizo pomogę ci, przecież sama nie dasz rady i tyle tu tych dzieci dookoła, plączą się pod nogami, trzeba na nie bez przerwy uważać – mówiła.

– Droga pani Müllerowo, niech mi pani tylko ani jednego nie zadepcze – roześmiała się Luiza.

– No co też mówisz? Luizo! Dziewczynki, nie przeszkadzajcie mamie – pani Müllerowa zwróciła się do Wilhelminy i Ernestyny.

Dwuletnia Ernestyna nie przejęła się tą uwagą i dalej chodziła za matką krok w krok, trzymając się kurczowo jej spódnicy. Za Ernestyną podążała Wilhelmina, która z całej siły ściskała rączkę młodszej siostry.

Luiza ubierała Friedricha do chrztu.

– Ciekawa jestem, co stało się z Schillingami? Czy są od nich jakieś wieści? – spytała.

– Podobno osiedlili się w Aleksandrowie. Nieźle im się tam wiedzie – powiedziała pani Müllerowa.

– Chętnie bym się z nimi spotkała – westchnęła Luiza, – ale przy trójce małych dzieci niepodobna udać się w tak męczącą podróż.

Gdy Friedrich był już odświętnie ubrany przytuliła niemowlę do siebie i wyszeptała tak cicho, tak cichuteńko jakby bała się, że jej słowa stracą moc gdyby ktoś je usłyszał: – Mój syneczku, urodzony na tej obcej ziemi, obyś dożył sędziwego wieku i obyś był tu szczęśliwy.

Następnie wszyscy ruszyli do wyjścia, gdzie czekał już na nich Gottlieb i pojechali do Piotrkowa. Friedrich na drugie otrzymał Erdmann. Nie wiadomo po kim otrzymał pierwsze imię, drugie, to którego miał nie używać, po ojcu, który chociaż tak miał na pierwsze też go nie używał.

Wkrótce rodzina przeniosła się do Pabianic. Gottlieb wybudował Luizie dom, potem stanął w sieni, rozejrzał się dookoła i rzekł: – Oni tu chcą tkaczy. Niech nasi synowie zostaną tkaczami – dodał po namyśle.

– Dobrze – rzekła Luiza. – Na razie mamy jednego. A co zrobimy z córkami? – spytała.

– Wydamy je dobrze za mąż – powiedział Gottlieb.

– Tak dobrze jak ja zostałam wydana? – zażartowała.

– Tak dobrze, to może nie, ale postaramy się znaleźć im odpowiednich kandydatów. Najlepiej jak wyjdą za mąż za tkaczy – uśmiechnął się Gottlieb.

Miasto rozwijało się w szybkim tempie, każdego dnia, już od świtu, słychać było jak pracują krosna, prawie z każdego domu dochodził ich charakterystyczny stukot. Wszyscy tkali i tkali. Gottlieb nie mógł narzekać na brak zamówień, robił buty dla tkaczy, od rana do wieczora. W pracy pomagał mu Piotr, który z roku na rok stawał się coraz lepszym szewcem, tak jak mu to obiecał starszy brat.

Kolejno rodziły się następne dzieci: Gottlieb Edward, Domina, Amalia, Friedrich August, Zamel August, Marya, Julianna. Friedrich August i Julianna zmarli w dzieciństwie. Dla rodziny, a szczególnie dla Luizy były to bardzo trudne chwile, trzeba było się jednak podporządkować woli Boga i znosić cierpienie z pokorą.

29 sierpnia

Chciałabym zrozumieć kim byli, dlatego gorączkowo szukam czym jest luteranizm, jacy są luteranie. Czy mają jakieś specjalne cechy charakteru, takie, których brak innym? Chciałabym spojrzeć na świat ich spojrzeniem, ale moich pradziadków już nie ma i nie wydaje mi się, aby to było możliwe.

30 sierpnia

Lubię czytać Pilcha, moją uwagę przyciągają opisy dotyczące lutrów. Luter lutra z daleka wyczuje? Chociażby nawet nie był lutrem już od trzech pokoleń? A może wszyscy, którzy lubią Pilcha, i których urzekają opisy życia lutrów, powinni pogrzebać w życiorysach swoich przodków?

List 2

Chcę się dowiedzieć czegoś o ewangelikach, a może nawet przyjąć ich wiarę. Nie byłbyś z tego zadowolony. Wiem, trzeba uszanować wolę pradziadka, ale czy on uszanował wolę swoich pradziadków? Przejść na protestantyzm. Na razie nie ma mowy o żadnym przechodzeniu. Zrezygnować? Strach odrzucić to, czym nas od dziecka karmiono.

Gottlieb miał coraz więcej zamówień. Luizę bardzo to cieszyło, jednocześnie tęskniła do życia spokojnego do jakiego przywykła za młodu, wśród lasów, jezior, pagórków. Często wspominała jak o świcie chodzili z Gottliebem nad rzeczkę łapać maleńkie rybki pływające tuż pod taflą wody, potem siadali na piaszczystym brzegu, rozpalali ogień, smarzyli je i siedzieli długie godziny grzejąc się w słońcu i patrząc na rwące strumyczki. Gottlieb był od niej starszy o jakieś osiem lat, często opowiadał jej historie, których był świadkiem, a których ona znać nie mogła. Już wówczas był dosyć zajęty szyciem butów, czasami zajmował się bednarstwem, ale zawsze w niedzielę, bardzo wcześnie rano, znajdował trochę czasu, aby pochodzić po chaszczach.

W Pabianicach ich