Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » Dzieci z podziemia

Dzieci z podziemia

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7859-619-6

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Dzieci z podziemia

Mówiąc najprościej, jest to opowieść o chłopcu w wieku do dziesięciu lat i jego młodszej siostrze – którą znamy tylko z relacji brata – oraz o drugim chłopcu, nieco starszym i takiej samej młodszej siostrze. Są też ich ojcowie.
Nie zabawy jednak wypełniają głowy tych dzieci. Pierwsza dwójka oczekuje miłości ze strony ojca, a druga para marzy tylko o tym, by się w końcu najeść. O normalnym domu, w tym przypadku, nie ma nawet mowy.
Z powieści dowiadujemy się o życiu dzieci ubogich, bezdomnych i przeważnie głodnych. Widzimy, że dobrobyt materialny nie zawsze daje pełnię szczęścia, a czasami „lepiej mieć w sobie odrobinę serca, niż lodowaty kamień”. Innymi słowy – każdy człowiek, a szczególnie małe dziecko, prócz przysłowiowego chleba potrzebuje miłości, głównie ze strony rodziców.
Opowieść jest tragedią. Miejsce wydarzeń to ponura sceneria podziemia starego grobowca, na tak samo starym cmentarzu, gdzie po nocach puchacze zawodzą swoje złowieszcze pieśni. Młody chłopiec – syn znanego sędziego – ma w domu wszystko, ale nie jest szczęśliwy. Nieco starszy chłopiec, tak samo na wpół sierota, jest synem bezrobotnego i bezdomnego, ale utalentowanego osobnika, który utrzymuje siebie i swoje dzieci z oratorskich przemówień – wygłaszanych z przewróconej beczki do takich samych biedaków, jak on sam – a także z drobnych kradzieży. Wszystko wskazuje na to, że syn będzie zmuszony również kraść. Mały chłopiec zaczyna się tym zajmować, chcąc zdobyć bułkę dla głodnej siostry. Czterolatka spokojnym, znużonym głosem potwierdza, że płakała, bo była głodna. Syn sędziego dopiero po tych słowach małej przyjaciółki dowiaduje się, co to głód.
Mała siostrzyczka Walika, mimo troski ojca i starszego brata, nie jest w stanie wytrzymać warunków panujących w podziemiach grobowca, tym bardziej, że szary kamień podziemia „wysysa z niej życie”.
Wyssie to życie do końca. Dziewczynka umrze, ale jej śmierć przyniesie pozytywne zmiany. Nie daje to nam ulgi, a raczej wyciska łzy, szczególnie wtedy, gdy widzimy jak mała dziewczynka, tuż przed śmiercią, może się cieszyć jedyną posiadaną zabawką – małą porcelanową lalką.
Zenon Ciechanowicz

Polecane książki

  "Niemiecki. Repetytorium leksykalne" należy do znanej serii repetytoriów językowych Lingo. Przeznaczone jest dla uczniów gimnazjów i szkół średnich, a także studentów i osób przygotowujących się do egzaminów językowych. Zróżnicowany stopień trudności tekstów i bogata tematyka sprawia, że każdy, uc...
W książce przedstawiono: sposób postępowania w przypadku naruszenia obowiązków przez nabywców znacznych pakietów akcji i rozważania alternatywne związane z tymi naruszeniami, pogłębioną analizę zagadnień związanych z obrotem na rynku regulowanym, próbę zastosowania ogólnych koncepcji cyw...
Autor przedstawia w lekkiej, chwilami wręcz zabawnej formie podstawowe założenia filozofii buddyjskiej. Pojęcia pustki, czasu czy szczęścia ukazane są w żartobliwym ujęciu, pozwalają czytelnikowi łatwiej poznać sposób dochodzenia do filozoficznej konkluzji i obszar zagadnień, który od setek lat ...
Prezentowana książka jest publikacją, na którą otrzymano grant z międzynarodowych programów Socrates, Leonardo da Vinci, Młodzież. Książka napisana jest w języku angielskim. Podejmuje ona między innymi problematykę szkoły jako miejsca bitwy lub pokojowej współpracy, mediacji w odniesieniu do szkolni...
Henning Mankell – pisarz od lat zafascynowany Afryką – tak objaśnił genezę Wspomnień brudnego anioła : „W tym wypadku było tak: Tor Sällström, autor i znawca Afryki, wspomniał mi przypadkiem w rozmowie o niezwykłych dokumentach, na jakie natrafił w archiwum w Maputo, stolicy Mozambiku. Wynikało z ni...
Mroków Jarosława Borszewicza nie da się jednoznacznie sklasyfikować. Możemy ten utwór nazwać prozą literacką, tomikiem poezji czy wreszcie powieścią o mrocznej fabule… Ale chyba nie ma potrzeby szeregować tej książki, ponieważ jej niezwykła forma literacka nadal wciąga nas w dyskusję o sens istn...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Władimir Gałaktionowicz Korolenko

W. G. Korolenko

Dzieci z podziemia

Tłumaczenie Zenon Ciechanowicz 

© Copyright by

Władimir Gałaktionowicz Korolenko, Zenon Ciechanowicz

& e-bookowo

 

Projekt okładki:

Alina Śliwińska alinasliwinska.com

 

ISBN 978-83-7859-619-6

 

 

 

 

 

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: wydawnictwo@e-bookowo.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2016

Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

Wprowadzenie tłumacza

Kolejny raz próbuję, zmieniam, poprawiam i na nowo przerabiam tekst, który ma poinformować przyszłego czytelnika o czym jest ta książka. Tym razem zostawię tę treść bez zmian, bo stanu, o którym marzę i tak nie osiągnę, a przecież tak łatwo streszczałem inne książki.

Mówiąc najprościej, jest to opowieść o chłopcu w wieku do dziesięciu lat i jego młodszej siostrze – którą znamy tylko z relacji brata – oraz o drugim chłopcu, nieco starszym i takiej samej młodszej siostrze. Są też ich ojcowie.

Nie zabawy jednak wypełniają głowy tych dzieci. Pierwsza dwójka oczekuje miłości ze strony ojca, a druga para marzy tylko o tym, by się w końcu najeść. O normalnym domu, w tym przypadku, nie ma nawet mowy.

Z powieści dowiadujemy się o życiu dzieci ubogich, bezdomnych i przeważnie głodnych. Widzimy, że dobrobyt materialny nie zawsze daje pełnię szczęścia, a czasami „lepiej mieć w sobie odrobinę serca, niż lodowaty kamień”. Innymi słowy – każdy człowiek, a szczególnie małe dziecko, prócz przysłowiowego chleba potrzebuje miłości, głównie ze strony rodziców.

Opowieść jest tragedią. Miejsce wydarzeń to ponura sceneria podziemia starego grobowca, na tak samo starym cmentarzu, gdzie po nocach puchacze zawodzą swoje złowieszcze pieśni. Młody chłopiec – syn znanego sędziego – ma w domu wszystko, ale nie jest szczęśliwy. Nieco starszy chłopiec, tak samo na wpół sierota, jest synem bezrobotnego i bezdomnego, ale utalentowanego osobnika, który utrzymuje siebie i swoje dzieci z oratorskich przemówień – wygłaszanych z przewróconej beczki do takich samych biedaków, jak on sam – a także z drobnych kradzieży. Wszystko wskazuje na to, że syn będzie zmuszony również kraść. Mały chłopiec zaczyna się tym zajmować, chcąc zdobyć bułkę dla głodnej siostry. Czterolatka spokojnym, znużonym głosem potwierdza, że płakała, bo była głodna. Syn sędziego dopiero po tych słowach małej przyjaciółki dowiaduje się, co to głód.

Mała siostrzyczka Walika, mimo troski ojca i starszego brata, nie jest w stanie wytrzymać warunków panujących w podziemiach grobowca, tym bardziej, że szary kamień podziemia „wysysa z niej życie”.

Wyssie to życie do końca. Dziewczynka umrze, ale jej śmierć przyniesie pozytywne zmiany. Nie daje to nam ulgi, a raczej wyciska łzy, szczególnie wtedy, gdy widzimy jak mała dziewczynka, tuż przed śmiercią, może się cieszyć jedyną posiadaną zabawką – małą porcelanową lalką.

Zenon Ciechanowicz

Władimir Gałaktionowicz Korolenko (ur. 15 lipca 1853 w Żytomierzu, zm. 25 grudnia 1921 w Połtawie) − rosyjski pisarz ukraińsko-polskiego pochodzenia.

Rozwaliska

Moja mama zmarła, kiedy miałem sześć lat. Ojciec, całkowicie pochłonięty swoim nieszczęściem, prawie zapomniał o moim istnieniu. Czasami tylko przytulał moją maleńką siostrę Sonię i jak potrafił, tak się o nią troszczył, bo była podobna do mamy.

Natomiast ja rosłem jak dzikie drzewko na polu. Nikt nie okazywał mi żadnej troski, ale też nikt nie ograniczał mojej wolności. Miasteczko, w którym mieszkaliśmy, nazywało się Książęce Miasteczko. Należało do upadłego, ale dumnego polskiego rodu i przypominało każde, dowolne miasto z pogranicza. Jeśli się zbliżało do grodu ze wschodu, to przede wszystkim rzucało się w oczy więzienie, które było największą architektoniczną ozdobą miasta.

Miasto ułożyło się w dolinie, nad sennymi, zapleśniałymi stawami, a wchodziło się do niego po opadającej szosie, zagrodzonej tradycyjnym szlabanem. Zaspany inwalida leniwie unosił szlaban i już się było w mieście, chociaż od razu się tego nie zauważało. Szare płoty, wysypiska ze stertami wszelkiego chłamu komponowały się naprzemiennie z chatkami o małych oknach, zapadniętych głęboko w ziemię. Dalej szeroki plac świecił, w wielu miejscach, ciemnymi wrotami, za którymi znajdowały się żydowskie gospody. Państwowe biura rodziły smutek swymi białymi ścianami i równą koszarową zabudową. Drewniany most, przerzucony przez wąską rzeczułkę, drżał pod toczącymi się kołami i kiwał się, jak zniedołężniały staruszek.

Za mostem rozpoczynała się żydowska ulica ze sklepami, kramami, straganami i stoiskami, w których sprzedawano kołacze. Smród, błoto, gromady dzieci, pełzających w ulicznym kurzu. Cicho szeptały brzozy nad mogiłami cmentarza, a wiatr tworzył fale na zagonach zbóż i dzwonił smutną, niekończącą się pieśń w drutach przydrożnych telegrafów.

Rzeczka, przez którą był przerzucony wspomniany most, wyciekała z jednego stawu i wpadała do drugiego. W ten sposób, z północy na południe, miasto było ogrodzone szeroką wodną przestrzenią i bagnami. Stawy, z roku na rok stawały się bardziej płytkie, zarastały wysoką i gęstą trzciną, która falowała jak morze na ogromnych błotach. Na środku jednego stawu znajdowała się wyspa. Na wyspie był stary, na wpół rozwalony zamek.

Pamiętam, z jakim strachem patrzyłem na tę tajemniczą, zrujnowaną budowlę. Ludzie opowiadali o nim różne baśnie i ballady, jedna straszniejsza od drugiej. Mówili, że wyspa jest nasypana sztucznie, rękoma jeńców tureckich.
– Na kościach ludzkich stoi ten straszny zamek − mówili najstarsi mieszkańcy miasta, a moja dziecinna, przestraszona wyobraźnia rysowała pod ziemią tysiące tureckich szkieletów, podtrzymujących kościstymi rękoma wyspę z jej wysokimi, wrzecionowatymi topolami i starym zamkiem.

Z tego powodu, zamek wydawał się jeszcze bardziej straszny i nawet w jasne dni, kiedy czasami – zachęceni światłem i głośnym śpiewem ptaków – podchodziliśmy do niego bliżej, niejednokrotnie ściągał na nas paniczny strach. Przerażająco wyglądały otwory po dawno wybitych oknach. Z pustych komnat dochodził tajemniczy szmer, chociaż to tylko kamyki i tynki – odrywając się – spadały na dół, budząc dzwoniące echo. Wtedy uciekaliśmy, nie oglądając się za siebie, a z tyłu jeszcze długo rozlegały się stukot, tupanie i rechot. Podczas wichrowych, jesiennych nocy, kiedy olbrzymie topole kiwały się i huczały od nadlatującego znad stawów wiatru, przerażenie napływało od strony starego zamku i panowało w całym mieście.

Po zachodniej stronie góry, pośród przegniłych krzyży i zapadniętych mogił, stała dawno opuszczona kapliczka. W niektórych miejscach zapadł się na niej dach, tynk ze ścian odpadł, a zamiast donośnego tonu miedzianego dzwonu, po nocach puchacze zawodziły swe złowieszcze pieśni.

Były czasy, kiedy stary zamek służył jako darmowe schronisko dla każdego biedaka, bez najmniejszych ograniczeń. Wszyscy, którzy nie znajdowali dla siebie miejsca w mieście – ci, którzy z jakiegoś powodu stracili możliwość płacenia za dach nad głową i kąt na noc podczas niepogody − podążali na wyspę, a tam – wśród ruin – zyskiwali schronienie, nie płacąc za gościnność, ryzykując jedynie pogrzebaniem pod zwałami starych śmieci. „Mieszka w zamku” – takie określenie było uznawane za skrajny stopień nędzy.

Stary zamek wszystkich ochoczo przyjmował i zapewniał przytułek zarówno pisarzowi, którego nieoczekiwanie spotkało niepowodzenie, sierotce staruszce, jak i bezdomnemu włóczędze. Wszyscy ci biedacy znęcali się nad wnętrzem starej budowli, zrywając sufity i podłogi, żeby napalić w piecach, coś sobie ugotować i czegoś się najeść. W ten sposób zapewniali sobie przetrwanie.

Jednak