Strona główna » Obyczajowe i romanse » Dziedziczka z przypadku

Dziedziczka z przypadku

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-276-1426-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Dziedziczka z przypadku

Panna Julia Prior i sir William Hedfield poznają się w trudnym momencie życia. Skompromitowana Julia uciekła z domu przed nienawistnym kuzynem, a William, cierpiący na suchoty, usłyszał od lekarzy, że pozostało mu kilka tygodni życia. Podczas gdy Julia stara się zacząć wszystko od nowa, William szuka kogoś godnego zaufania, komu mógłby bez lęku pozostawić swoją posiadłość. Przymioty Julii upewniają go, że znalazł odpowiednią osobę, i proponuje jej ślub. Nie wie, że będzie to dopiero początek perypetii…

Polecane książki

Stan prawny na 1.04.2008 r. Książka jest pierwszym monograficznym opracowaniem problematyki kształtowania zakresu przetwarzania danych osobowych wykorzystywanych w działalności gospodarczej. Kompleksowej analizie poddano przesłanki determinujące zakres przetwarzania danych osobowych zawarte w ust...
Monografie Prawnicze to seria, w której ukazują się publikacje omawiające w wyczerpujący sposób określone instytucje czy zagadnienia prawne. Adresujemy ją przede wszystkim do prawników poszukujących wnikliwego ujęcia tematu, łączącego teorię (poglądy doktryny,elementy prawno porównawcze) i praktykę ...
Ma na imię Titi, ciemnobrązową skórę i niewiele mówi… Dzieci natychmiast uznają, że jest z Afryki i nie umie mówić po polsku. Wzruszająca historia o nauce zrozumienia, akceptacji i… polubienia odmienności. Lektura obowiązkowa dla każdego dziecka! Tom "Basia i kolega z Haiti" powstał dzięki inspiracj...
Człowiek o niezwykłym poczuciu humoru. Homo politicus, pacyfista, marzący o świecie bez granic. Samotnik, chłodny intelektualista, ale jednocześnie fighter, żywiołowy buntownik. „Złapałem poezję i literaturę, jak łapie się katar czy grypę" - napisał Słonimski. I tak zarażony pozostał na zawsze. Żong...
Inwestorzy dążą do minimalizacji obciążeń fiskalnych z jednej strony, a z drugiej do wyłączenia ich osobistej odpowiedzialności. W tym celu wykorzystują konstrukcje spółek osobowych, w których rolę wspólnika ponoszącego pełną odpowiedzialność za zobowiązania spółki pełni spółka kapitałowa. W chw...
Kiedy mówimy „Polskie firmy rodzinne”, myślimy: Wedel, Blikle, Kruk… Tymczasem w naszym kraju istnieje wiele mniejszych firm, które obecnie prowadzi trzecie, a nawet czwarte pokolenie spadkobierców. W książce Artura Krasickiego i Anny Zasiadczyk sukcesorzy stu...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Louise Allen

Louise AllenDziedziczka z przypadku

Tłumaczenie:
Ewa Bobocińska

ROZDZIAŁ PIERWSZY

16 czerwca 1814, gospoda Pod Głową Królowej, Oxfordshire

Wyglądał jak ucieleśnienie aroganckiej, męskiej siły, gdy tak stał w blasku świec, a światło tańczyło na jego gołych, długich kończynach. Nalał rubinowe wino do kieliszka i wychylił go jednym haustem.

Zupełnie inaczej wyobrażała sobie, jak to będzie, kiedy znajdzie się w jego ramionach, w obcym łóżku. Spodziewała się większej czułości, a mniej bólu. Była jednak kompletną ignorantką, następnym razem będzie miała bardziej realistyczne oczekiwania.

– Jonathanie? – Zaraz do niej wróci, weźmie ją w ramiona, pocałuje i będą snuli plany na przyszłość, a wtedy zniknie to poczucie niepewności. W czasie długiej podróży z Wiltshire prawie przez całą drogę jechał konno obok powozu, a obiad w publicznej jadalni gospody również nie sprzyjał omawianiu ich nowego, wspólnego życia.

– Tak, Julio? – Głos zabrzmiał sucho i rzeczowo. – Możesz się tam umyć. – Ruchem głowy wskazał parawan w rogu pokoju i nalał sobie kolejny kieliszek wina, nadal zwrócony do niej plecami.

Przeszył ją dreszcz niepewności. Czyżby rozczarowała Jonathana? A może był tylko zmęczony, podobnie jak ona. Julia wysunęła się spomiędzy wygniecionych prześcieradeł, owinęła się jednym z nich i podreptała za parawan, za którym znajdowała się umywalnia.

Uprawianie miłości okazało się czynnością krępująco lepką, co stanowiło kolejne szokujące odkrycie tego pełnego rewelacji wieczoru. To powinno ją oduczyć myślenia jak zakochana po uszy dziewczynka. Najwyższy czas, bym stała się znowu dorosłą kobietą, która podejmuje racjonalne decyzje i sprawuje kontrolę nad własnym życiem, pomyślała Julia i uśmiechnęła się z politowaniem, wspominając własne romantyczne sny na jawie. Miała przed sobą realne życie z mężczyzną, którego kochała i który kochał ją do tego stopnia, że odważył się wykraść ją z domu kuzynów, ryzykując skandal.

Parawan zakrywał tylko część okna i Julia najpierw starannie zaciągnęła zasłonę, zanim zrzuciła prześcieradło.

– Pośpieszny do Londynu! – Z dołu dobiegł ją przejmujący dźwięk rogu. Julia uchyliła zasłonę i wyjrzała w momencie, gdy dyliżans z turkotem kół opuszczał półkolisty dziedziniec zajazdu i skręcał w prawo. Zniknął jej z oczu niemal natychmiast. Dziwne… – pomyślała. A właściwie dlaczego uznałam to za dziwne?

Była zbyt zmęczona, żeby się nad tym zastanawiać. Umyła się, starannie owinęła prześcieradłem i wyszła zza parawanu. W jej brzuchu niespodziewanie roztańczyły się motyle. Jonathan zdążył już się ubrać, siedział, wpatrując się w pusty kominek i obracał w palcach nóżkę kieliszka. Rozpięta koszula odsłaniała muskularny tors i strzałę ciemnych włosów, która znikała pod paskiem spodni…

Julia zaczerwieniła się i odwróciła wzrok. Z dala od ciepła jego ciała było jej strasznie zimno. Nalała sobie wina i skuliła się w starym, sfatygowanym fotelu naprzeciw niego. Jonathan rozmyślał na pewno o następnym dniu i długiej jeździe na północ, ku szkockiej granicy. I o ich małżeństwie. Może obawiał się pościgu? Julia bardzo wątpiła, by kuzyn Arthur przejął się tym, co się z nią działo. Kuzynka Jane podniesie pewnie lament z obawy przed skandalem, ale najbardziej zaboli ją utrata wyrobnicy.

Wino było marne, cienkie i kwaśne, ale pomogło jej zebrać myśli. W ostatnich dniach mój mózg zrobił sobie chyba wakacje, pomyślała, bo z praktycznej zazwyczaj, rozsądnej kobiety zmieniłam się w lekkomyślną, zakochaną po uszy dziewczynę.

Jonathan wyjaśnił jej, dlaczego nie pojechali prosto na północ, do Gloucester, drogą prowadzącą do granicy, tylko tłukli się w szalonym tempie po wyboistych bezdrożach. Skierowali się na północny wschód, do Oksfordu, żeby zmylić pogoń. A droga, kiedy wreszcie do niej dotrą, będzie lepsza. Gospody w Oksfordzie okazały się wściekle drogie, więc cofnęli się jakieś dziesięć mil do rogatki Maidenhead-Oxford, aby za pierwszą wspólną noc zapłacić rozsądniejszą cenę.

Julia postanowiła wziąć na siebie kwestie finansowe i oszczędzić Jonathanowi konieczności prowadzenia rachunków. Tylko w ten sposób mogła mu pomóc.

Na północ, do granicy. Do Gretna. Jak romantycznie! – pomyślała po raz kolejny.

Na północ? Wreszcie uświadomiła sobie, co było nie w porządku. Wino z jej kieliszka wylało się na prześcieradło i zostawiło na nim krwistą plamę. Dyliżans do Londynu skręcił w prawo, w tę samą stronę, w którą zmierzali z Jonathanem, zanim tu dotarli.

– Jonathanie.

– Tak? – Podniósł wzrok. Niebieskie, okolone długimi rzęsami oczy, na których widok serce Julii zaczynało zawsze szybciej bić, były nieodgadnione, jak zwykle.

– Dlaczego jechaliśmy dziesięć mil na południe, zanim tu dotarliśmy?

Jego rysy stwardniały.

– Ponieważ to droga do Londynu. – Odstawił swój kieliszek i wstał. – Chodź z powrotem do łóżka.

– Ale my nie jedziemy przecież do Londynu. Jedziemy do Gretna, żeby wziąć ślub. -Jonathan nie odpowiadał. Wzięła dwa bolesne oddechy. Powoli zaczynała docierać do niej prawda. – Wcale nie zmierzamy do Szkocji, tak?

Jonathan wzruszył ramionami, nie zadał sobie nawet trudu, aby zaprzeczyć.

– Nie pojechałabyś ze mną, gdybyś o tym wiedziała, prawda?

Jak to możliwe, że w czasie jednego uderzenia serca cały świat się zmienił? Przed chwilą wydawało jej się, że było jej zimno, ale to nic w porównaniu z tym lodowatym chłodem, jaki przejął ją teraz. Niemożliwe, bym go niewłaściwie zrozumiała.

– Nie kochasz mnie i nie chcesz się ze mną ożenić. – Julia nie miała nagle najmniejszych problemów z logicznym myśleniem.

– Właśnie. – Uśmiechnął się tym swoim cudownym, leniwym, jakby nieco sennym uśmiechem. – Byłaś dla swoich krewnych okropnym ciężarem, uczepiłaś się ich jak rzep i upierałaś się, żeby z nimi mieszkać.

– Ale Grange to jest mój dom!

– To był twój dom – poprawił Jonathan. – Ale po śmierci twojego ojca przeszedł na własność twojego kuzyna. Dużo go kosztowałaś, Julio, a nikt nie był na tyle głupi, by wziąć za żonę taką władczą, niezdarną, przemądrzałą pannę bez posagu jak ty. Więc…

– Więc Arthur doszedł do wniosku, że najlepszym wyjściem będzie moja skandaliczna ucieczka z dalekim kuzynem Jane, czarną owcą w rodzinie, bo pozwoli mu pozbyć się mnie raz na zawsze. – Tak, teraz to wydawało się jej aż nazbyt jasne.

– Otóż to. Zawsze uważałem cię za inteligentną, Julio. Tylko tym razem trochę zbyt późno to do ciebie dotarło.

– Przekonali mnie, że zostałeś uznany za czarną owcę w rodzinie i wykluczony ze społeczeństwa wskutek nieporozumienia, aby wzbudzić we mnie współczucie dla ciebie. – Ich plan wydał się teraz tak jasny, jakby miała go przed sobą, nakreślony czarno na białym. – Nie podejrzewałaby Arthura o taką przebiegłość. – I co zamierzasz teraz zrobić?

– Z tobą, kochanie? – Dostrzegła wreszcie w głębi jego błękitnych oczu wilcze spojrzenie. Okrutne i pełne rozbawienia. – Możesz jechać ze mną, nie mam nic przeciwko temu. Nie jesteś zbyt dobra w łóżku, ale mógłbym chyba nauczyć cię paru sztuczek.

– Mam być twoją kochanką? – Po moim trupie! – pomyślała.

– Przez miesiąc czy dwa, jeśli będziesz dobra. Pojedziemy do Londynu, tam szybko sobie coś znajdziesz. Albo kogoś. A teraz wracaj do łóżka i udowodnij mi, że warto cię zatrzymać. – Jonathan wstał, wziął ją za rękę i poderwał z fotela.

– Nie! – Julia szarpnęła się do tyłu. Jego palce zacisnęły się wokół jej nadgarstka tak mocno, jakby chciał zmiażdżyć jej delikatne kości.

– Teraz jesteś ladacznicą – stwierdził – więc przestań protestować. Chodź i postaraj się najlepiej, jak umiesz. Nigdy nie wiadomo, może nawet to polubisz.

– Powiedziałam „nie”!

Jonathan był kłamcą, oszustem, ale chyba nie posunie się do przemocy? – przemknęło jej przez głowę. Okazało się, że w tym również się pomyliła.

– Masz robić, co ci każę!

Ból w nadgarstku stawał się trudny do zniesienia. Julii zrobiło się słabo. Pośliznęła się na starych, wypolerowanych deskach podłogi, potknęła o dywanik przy kominku i straciła równowagę. Padając, poczuła potworny ból w ramieniu, a potem palce Jonathana otworzyły się i była wolna. Łkając z bólu, strachu i gniewu, runęła z impetem na palenisko. Pogrzebacze z łoskotem wypadły ze stojaka i posypały się na nią. Poczuła uderzenie w łokieć i dłoń.

– Wstawaj, ty niezdarna dziwko. – Jonathan złapał ją za włosy, owinął je sobie wokół ręki i szarpnął. Chciała się odturlać, ale nie mogła. Biła rękami na oślep, w końcu trafiła go tak mocno, że zachłysnął się powietrzem i ją puścił. Wtedy potoczyła się w bok, podciągnęła do góry i stanęła na trzęsących się nogach.

Cisza. Jonathan leżał w kominku, wokół jego głowy utworzyła się kałuża krwi. Julia spojrzała na swoje palce, kurczowo zaciśnięte na pogrzebaczu. Jej ręka była zbroczona krwią, która powoli kapała na podłogę.

Stłumiła krzyk i wypuściła z ręki pogrzebacz.

ROZDZIAŁ DRUGI

Noc świętojańska 1814 – King’s Acre Estate, Oxfordshire

Zatrzymał ją śpiew słowika. Ile już czasu biegła? Cztery dni… pięć? Straciła rachubę. Stopy same ją zaprowadziły na wygięty, ozdobny mostek. Nie czuła już bólu, pęcherze stanowiły nieodłączny element jej ogólnego, żałosnego stanu. Ale kiedy stanęła na szczycie mostu, uderzyło ją piękno zalanego księżycowym blaskiem krajobrazu.

Idealny spokój. Wokół żadnych ludzi, żadnego hałasu, nie musiała się obawiać pościgu. Tylko księżyc odbity w spokojnej tafli jeziora, ciemny masyw lasu i brunatny ptaszek, napełniający magicznym śpiewem ciepłe, nocne powietrze.

Julia zdjęła czepek i powoli rozejrzała się dokoła. Gdzie jestem? Jak daleko dotarłam? Za późno już na żal, że nie zostałam, by stawić czoło problemom, pomyślała. Nie próbowała wyjaśniać, że to był wypadek, że działała w samoobronie.

Nie bardzo wiedziała, jak uciekła. Pamiętała swój krzyk, kiedy cofała się ze zgrozą przed rozciągniętym u jej stóp ciałem. Gdy do pokoju wpadli ludzie, ukryła się za parawanem, żeby nie widzieli jej niemal nagiej, zbroczonej krwią. Nie zauważyli jej, bowiem skupili się wokół zwłok.

Za parawanem były jej ubrania i woda. Umyła ręce i ubrała się, żeby wyglądać przyzwoicie. Z jakichś względów wydawało jej się to istotne. Nawet nie przyszło jej do głowy, żeby uciekać.

Pugilares Jonathana leżał na wierzchu, na jego płaszczu. Pod wpływem impulsu schowała go do torebki. A potem zmusiła się do wyjścia zza zasłony i stawienia czoła temu, co nieuchronne. Pokój był pełen ludzi, inni przepychali się w drzwiach, żeby zajrzeć do środka.

Nikt nie zwrócił uwagi na kobietę w prostym, szarym płaszczu i skromnym, słomkowym czepku. Teraz wydawała się po prostu jedną z osób, które przybiegły tu zwabione hałasem, a bladość jej twarzy i drżenie można było tłumaczyć tym, co zobaczyła.

Instynkt ucieczki i spryt ściganego zwierzęcia kazały jej zbiec tylnymi schodami na dziedziniec i ukryć się pomiędzy workami na chłopskiej furmance. O świcie, niezauważona przez nikogo, odjechała spod zajazdu. Potem niepostrzeżenie zeskoczyła z tyłu wozu i znalazła się w kompletnie sobie nieznanej okolicy. Teraz wydawało jej się, że od zawsze wędrowała, gdzie oczy poniosą, kryła się przed ludźmi i chyłkiem korzystała z podwózki.

Gdybym mogła choć na chwilę usiąść, zatrzymać się w biegu i po prostu chłonąć ten spokój, ten błogosławiony brak ludzi, których trzeba oszukiwać, których trzeba się wystrzegać… I choć na chwilę zapomniała o strachu, dopóki nie znajdę w sobie dość siły, by ruszyć dalej…

Wysoka, szara sylwetka majaczyła niewyraźnie w blasku księżyca na samym środku wąskiego kamiennego mostka. Nocna bryza rozwiała długie, ciemne włosy. Kobieta. Niemożliwe! – odezwał się w jego głowie głos. Majaczę…

Will wytężył wszystkie zmysły. Cisza. I nagle w noc wdarły się trzy przeciągłe trele, rozpoczynając kolejny koncert słowika, tak boleśnie piękny, że zamknął oczy.

Kiedy ponownie je otworzył, spodziewał się, że będzie sam. Ale widmowa postać nadal stała na mostku. To jakaś wyjątkowo uporczywa halucynacja, pomyślał. Kobieta odwróciła się i zobaczył blady owal jej twarzy. Duch? To śmieszne, ale przeszył go dreszcz zabobonnego strachu, choć sam stał już przecież jedną nogą w świecie duchów.

Nie wierzę w duchy. Odmawiam, powiedział sobie w myślach. Jego sytuacja była wystarczająco zła, nie musiał pogarszać jej jeszcze obawami, że wróci tu po śmierci i będzie musiał patrzeć, jak jego ukochana posiadłość popada w ruinę w niedbałych, marnotrawnych rękach Henry’ego.

Nie, to z pewnością realna kobieta, kobieta z krwi i kości, a niezwykła bladość jej twarzy to po prostu skutek kontrastu z ciemnymi włosami. Will podszedł bliżej pod osłoną lasu rosnącego wokół Lake Walk. Co ona tutaj robiła, ta kobieta, która weszła tak daleko w głąb parku należącego do King’s Acre? Musiała przejść co najmniej milę od drogi prowadzącej do rogatki pomiędzy Thame i Aylesbury.

Była wysoka, ubrana w długi, szary płaszcz. Przechyliła się przez poręcz mostu i wbiła wzrok w ciemne wody jeziora, jakby kryła się w nich jakaś tajemnica. Każdy jej ruch świadczył o zmęczeniu, pomyślał Will i nagle zesztywniał, gdy zmieniła pozycję i przysiadła bokiem na balustradzie.

– Nie! – Will, przeklinając własne, odmawiające współpracy, zdradzieckie ciało, zmusił się do większego wysiłku i przyspieszył. U stóp mostka potknął się i złapał balustrady. – Nie… nie skacz! Nie poddawaj się… cokolwiek by to było… – Nogi się pod nim ugięły, opadł na kolana i zaniósł się kaszlem.

Przez chwilę obawiał się, że swoim nagłym pojawieniem się mógł sprowokować potencjalną samobójczynię do skoku, ale kobieta duch zsunęła się z balustrady, podbiegła i uklękła przy nim.

– Jest pan ranny, sir!

Objęła go i oparła na swym ramieniu. Will na moment zamknął oczy. Pokusa poddania się temu wzmacniającemu dotykowi drugiego człowieka była niemal nieodparta.

– Nie jestem ranny. Tylko chory. Niezakaźnie – dodał, bo kobieta głośno wciągnęła powietrze. – Proszę się… nie obawiać.

– Nie boję się o siebie – odparła z nutką zniecierpliwienia w głosie. Zmieniła nieco pozycję, żeby oprzeć go plecami o swoje ramię, i położyła chłodną dłoń na jego czole. Will z trudem powstrzymał rozkoszne westchnienie. – Ma pan gorączkę.

– Zawsze mam o tej porze. – Starał się kontrolować oddech. – Przestraszyłem się, że chce pani skoczyć.

– O, nie. – Wyczuł, że lekko potrząsnęła głową. – Nie wyobrażam sobie, że można być w takiej desperacji, by zrobić coś takiego. Tonięcie musi być przerażające. Zresztą zawsze jest jakaś nadzieja. Zawsze. – Jej głos był niski i nieco schrypnięty, jakby niedawno płakała.

– Odpoczywałam, wpatrując się w odbite w wodzie światło księżyca. Tak tu pięknie i spokojnie i słowik śpiewa zachwycająco. A ja bardzo teraz potrzebuję spokoju i piękna – dodała, dzielnie próbując się uśmiechnąć, z żałosnym efektem.

Czuł emanujące z niej fale napięcia i zmęczenia. Jeśli nie zachowam ostrożności, kobieta ucieknie, pomyślał. A może jednak nie, bo wydawała się zdeterminowana, by zaopiekować się nim…

Will rozluźnił się z trudem, jakby miał do czynienia z rannym zwierzęciem, i poddał się opiece.

– Dlatego właśnie przychodzę tutaj podczas pełni księżyca – wyznał. – A noc świętojańska wzmacnia jeszcze ten czar. W księżycowej poświacie można uwierzyć niemal we wszystko. – Uwierzyć, że znowu mogę być sobą, w pełni sprawnym… – Początkowo wziąłem panią za ducha.

– No nie! – zaprotestowała, tym razem z autentycznym rozbawieniem, które chyba ją samą zaskoczyło. – Jestem zdecydowanie zbyt masywna na ducha.

Każdy mięsień jego ciała – ciała, które, jak sądził, już wiele miesięcy temu całkowicie straciło zainteresowanie płcią przeciwną – naprężył się w niemym proteście. Ta kobieta była tak cudowna w dotyku: miękka i krągła, a równocześnie mocna i pewna, gdy opierała go o swe ramię. Z trudem powstrzymał pomruk sprzeciwu, gdy go puściła i wstała.

– Gdzie ja mam głowę? Rozmawiam z panem o duchach i słowikach zamiast sprowadzić pomoc. W którą stronę będzie najszybciej?

– Nie trzeba. Dom jest tuż… – Zabrakło mu tchu, więc machnął tylko ręką, wskazując ogólny kierunek. – Gdyby pomogła mi pani wstać… – To upokarzające, że musiał o to prosić, ale po miesiącach bezsensownej walki z samym sobą nauczył się ukrywać zranioną dumę. Ta kobieta potrzebowała pomocy, a on nie mógł jej pomóc, leżąc na moście.

– Więc proszę tutaj zostać. Pójdę i sprowadzę pomoc.

– Nie. – W razie potrzeby potrafił jeszcze wydawać rozkazy. Kobieta odwróciła się ku niemu, z wyraźnym oporem, ale jednak się odwróciła. Will wyciągnął prawą rękę. – Wystarczy, że pani mnie podtrzyma.

Czuł, że miała ochotę z nim dyskutować, ale tylko mocniej zacisnęła wargi – wyobrażał sobie, że były pełne i szczodre, choć w tym świetle nie mógł być tego pewien – i mocno ujęła jego dłoń.

– Pewnie będzie pan zapewniał, że jest pan dorosłym człowiekiem i wie, co dla pana dobre – powiedziała, kiedy stanął na nogach. – Ale muszę otwarcie powiedzieć, sir, że spacery w blasku księżyca, kiedy ma się gorączkę, to szczyt głupoty. Wpędzi się pan do grobu.

– Proszę się tym nie przejmować. – Will przytrzymał się poręczy i stanął prosto. Była wysoka, ta jego kobieta duch, musiała tylko lekko odchylić do tyłu głowę, by spojrzeć mu prosto w twarz. Teraz widział marsa na jej obliczu, które w księżycowej poświacie miało barwę kości słoniowej. Nie potrafił określić jej wieku ani rozróżnić rysów, ale tak – jej wargi były pełne i kuszące, choć w tym momencie wydęte z dezaprobatą. Wyglądało na to, że tak samo nie lubiła, by się jej sprzeciwiać, jak on. – Ja już stoję nad grobem.

Widział, że zrozumiała, i czekał na jej protesty i zakłopotanie, które ludzie demonstrowali zawsze, gdy mówił im prawdę. Ale ona powiedziała tylko:

– Bardzo mi przykro, sir.

Oczywiście w świetle księżyca musiała zauważyć, że był wrakiem człowieka, więc być może jego słowa nie stanowiły dla niej zaskoczenia. To prawdziwy cud, że na widok takiego chodzącego kościotrupa nie wskoczyła ze strachu do jeziora.

– Rozumiem, że weszłam na teren pana posiadłości. Z tego powodu również mi przykro.

– Jest pani tutaj mile widziana. Witam w King’s Acre. Zechce pani towarzyszyć mi do domu i przyjąć poczęstunek? Potem polecę odwieźć panią do miejsca zamieszkania. – Kobieta przygryzła wargę i odwróciła wzrok. Najwyraźniej nie uważała go za tak nieszkodliwego, jakim się czuł. – Zapewniam, że nie będzie pani pozbawiona przyzwoitki. Mam niezwykle szacowną gospodynię.

To zapewnienie wywołało na jej twarzy uśmiech, co można było przewidzieć. Oszukiwał samego siebie, jeśli się łudził, że ta kobieta uznała go za tak niebezpiecznego dla damy mężczyznę, za jakiego uchodził niegdyś w swoim regimencie. Teraz nawet najbardziej lękliwej pannicy wystarczyło jedno spojrzenie na niego, by uznała prawdopodobieństwo gwałtu za nader znikome.

– Chwilowo kwestia przyzwoitki jest najmniejszym z moich zmartwień, sir. – W jej głosie zabrzmiała nutka goryczy, zupełnie bez sensu. – Ale nie mogę sprawiać kłopotu panu i pańskim domownikom o tak późnej porze.

Oddech Willa uspokoił się, a wraz z nim wrócił mu zdrowy rozsądek. Przyzwoite młode damy – a jego towarzyszka bez wątpienia była damą, choć niezbyt młodą – nie materializowały się nagle bez bardzo poważnego powodu w świetle księżyca, bez bagażu i odpowiedniej eskorty.

– Późna pora nie ma znaczenia, moi domownicy pogodzili się z moim upodobaniem do godzin nocnych. Ale co z pani bagażem? I z pokojówką? Mogę kogoś po nie posłać.

– Nie mam ani bagażu, ani pokojówki, sir. – Odwróciła głowę, wyczuwał, z jakim wysiłkiem starała się zapanować nad głosem. – Ja… dryfuję.

Julia wiedziała, że nie powinna powiedzieć prawdy, chociaż odczuwała zaskakująco silną pokusę, by rzucić się ze łzami w ramiona tego starszego mężczyzny i opowiedzieć całą historię. Był zapewne sędzią, a nawet jeśli nie, to uznałby za swój obowiązek oddać ją w ręce sprawiedliwości. Ale od kilku dni wędrowała na piechotę, kryła się w stodołach, od czasu do czasu wydawała parę miedziaków na chleb, ser i cienkie piwo, więc była wyczerpana, zagubiona i zdesperowana. Część prawdy będzie musiała wystarczyć, trzeba zaryzykować – oby okazała się dobrą kłamczuchą.

– Powiem otwarcie, sir – odezwała się Julia, wdzięczna za osłonę ciemności, choć równocześnie żałowała, że nie widzi wyrazu jego oczu. – Uciekłam z domu. Kilka dni temu.

– A można zapytać dlaczego? – Jego głos, zaskakująco młody jak na mężczyznę posuniętego w latach, był równie starannie pozbawiony jakichkolwiek śladów osądu jak jego wynędzniała twarz.

– Kuzyn, od którego jestem całkowicie zależna, postanowił oddać mnie człowiekowi, który pragnął tylko mojej… zguby. Ucieczka wydawała mi się jedynym wyjściem, choć teraz rozumiem, że w konsekwencji i tak zostałam skompromitowana. Jestem pewna, że w tej sytuacji nie zechce pan przyjąć mnie pod swój dach. Pańska żona…

– Nie mam żony. – Jego głos był chłodny. – I nie mam żadnych zastrzeżeń wobec pani, mogę tylko współczuć, że znalazła się pani w tak trudnej sytuacji.

Nie powinien tak dużo mówić, pomyślała. Bez wątpienia nie przesadzał w kwestii stanu swojego zdrowia: był naprawdę ciężko chory. Kiedy go wsparła na moście, wyczuła pod ubraniem tylko skórę i kości. Był wysokim mężczyzną, mierzącym ponad sześć stóp, i w młodości musiał być muskularny i silny. Teraz brakowało mu oddechu, a kiedy położyła mu rękę na czole, było rozpalone gorączką i pokryte potem.

A jednak ruszył jej na ratunek, kiedy wydawało mu się, że chciała się rzucić do jeziora, i nie obraził jej, kiedy przyznała się do części katastrofalnej pomyłki, jaką popełniła. W zamian mogła przynajmniej odprowadzić go do domu. Ryzyko, że dotarł tam już opis poszukiwanej morderczyni, nie było zbyt wielkie. Chyba mogła bezpiecznie spędzić tam noc. W zajeździe nie znano jej nazwiska, a karty wizytowe Jonathana znajdowały się w pugilaresie spoczywającym w jej torebce – miejscowy konstabl miał więc do czynienia z bezimiennym nieboszczykiem i równie bezimienną uciekinierką.

Powinnam przyjąć pomoc, to nie czas na skrupuły, zrugała się w myślach.

– Chodźmy, sir. Skoro nie pozwala mi pan sprowadzić pomocy, to proszę przynajmniej przyjąć moje ramię. Z pewnością nie powinien pan tu przychodzić i narażać się na takie zmęczenie.

– Mówi pani zupełnie jak Jervis, mój lokaj – mruknął mężczyzna nieco opryskliwie. Julia obawiała się przez chwilę, że jego uparta duma okaże się silniejsza od zdrowego rozsądku, ale pozwolił, by wzięła na siebie część jego ciężaru.

– Mówił pan, sir, że tędy? – Zmusiła obolałe stopy do ruchu, starając się nie kuleć, bo gdyby to zauważył, odmówiłby przyjęcia pomocy.

– Nazywam się William Hadfield – odezwał się po kilku krokach. – Powinna pani wiedzieć, kogo pani ratuje. Jestem baronem Dereham.

Nie znała tego nazwiska, ale podczas ucieczki oddaliła się o ponad sto mil od swego domu i rodziny, ziemiańskiej, ale niemającej kontaktu z utytułowaną arystokracją.

– Nazywam się…

– Nie musi pani mówić. – Ciężko dyszał. Julia zwolniła kroku, zadowolona z pretekstu. Była zmęczona i obolała, być może bardziej wyczerpana strachem niż wysiłkiem fizycznym.

– To żaden problem, milordzie. Nazywam się Julia Prior. I jestem panną – dodała płaskim, pozbawionym wyrazu głosem. Żywa czy martwa, już na zawsze pozostanie panną. Uświadomiła sobie nagle, że podała mu prawdziwe nazwisko. Idiotka, skarciła się w duchu. Ale było już za późno na żal, zresztą nazwisko należało do pospolitych.

– W lewo, panno Prior. – Posłusznie skręciła we wskazaną alejkę. Z konsternacją stwierdziła, że teren zaczął się wznosić. Czy lord Dereham zdoła wejść pod górę jedynie z jej pomocą? Jakby czytając w jej myślach, powiedział: – Nadciąga z odsieczą kawaleria, już nie będzie pani musiała mnie dźwigać.

Julia już otworzyła usta, aby zaprotestować, że przecież tylko go wspiera, ale zamknęła je szybko. Ostra nuta w głosie barona świadczyła, że nie pogodził się ze swym stanem i wszelkie próby pocieszania przyjąłby z gorzką niechęcią. Za młodu musiał być arogancki i pewny siebie, uznała Julia.

– Milordzie! – Dwóch ludzi zbiegało po zboczu ze wzgórza, na którym czekał gig. W jednym mężczyźnie już na pierwszy rzut oka można było rozpoznać lokaja: schludny, wymuskany i nienaganny, wydawał pod nosem pomruki przypominające gdakanie kury. Drugi, w wysokich butach i płaszczu, był w równie oczywisty sposób stajennym.

– Jervis, pomóż pani wsiąść do gigu. – Uwolnił jej ramię i Julia została ulokowana w skromnym powoziku z taką atencją, jakby była udzielną księżną. Po krótkiej, prowadzonej zniżonym głosem wymianie zdań, baron powiedział coś stanowczym tonem i zajął miejsce naprzeciw niej.

Stajenny prowadził konia za uzdę, a lokaj szedł z tyłu. Po paru minutach koła gigu zachrzęściły na żwirowym podjeździe okalającym szeroki trawnik.

– Ależ to zamek! – Julia, wyrwana nagle z zamyślenia, zamrugała oczami na widok baszty z otworami strzelniczymi i murów zwieńczonych blankami. W księżycowej poświacie wyglądało to wręcz niedorzecznie, gotycko i romantycznie.

– Bardzo mały zameczek, zapewniam. A wewnątrz tak nowoczesny, że każda osoba o romantycznej naturze musi odczuwać głębokie rozczarowanie. Fosa jest wyschnięta, a lochy pełne butelek wina. Opuszczana krata w bramie już dawno przerdzewiała, a i wrzący olej bardzo rzadko zdarza się nam obecnie wylewać na głowy przybyszów. – Zabrzmiało to tak, jakby troszeczkę tego żałował.

– Sprowadźcie panią Morley – rozkazał lord Dereham, kiedy stajenny pomógł Julii wysiąść z gigu. Ledwo trzymała się na nogach i potknęła się, kiedy stanęła na ziemi. – Powiedzcie jej, żeby oddała do dyspozycji panny Prior chińską sypialnię, a potem każcie kucharce przysłać gorącą kolację do biblioteki.

– Ależ, milordzie, już po północy… – zaprotestowała Julia.

– Nie mogę pozwolić, żeby wałęsała się pani nocą po polach albo poszła spać głodna, panno Prior – powiedział, wysiadając z powozu. Tym razem to on wsparł się na ramieniu stajennego. Tu, w cieniu budynku, panowały nieprzeniknione ciemności, więc nie widziała jego twarzy i mogła ocenić jego nastrój jedynie na podstawie autokratycznych rozkazów. – Proszę zrobić mi tę grzeczność i spędzić noc tutaj, a rano zastanowimy się, co dalej robić.

Nie może pozwolić, też coś! Apodyktyczny, stary dżentelmen, pomyślała Julia, baron w każdym calu, bez względu na stan zdrowia.

– Dziękuję, milordzie. Wiem, że nie powinnam sprawiać panu kłopotu, ale nie przeczę, że pańska łaskawa oferta bardzo mnie ucieszyła. – Przemknęło jej przez myśl, że po doświadczeniach z Jonathanem nie powinna już ufać żadnemu mężczyźnie. Ale baron był człowiekiem posuniętym w latach i nie stanowił dla niej zagrożenia. Ani ona dla niego, ponieważ nie miał pojęcia, komu udzielił schronienia pod swoim dachem.

– W takim razie do zobaczenia w bibliotece, panno Prior. Proszę przyjść, gdy będzie pani gotowa – rzucił, kiedy wchodziła już za lokajem do holu.

– Proszę zejść na dół główną klatką schodową i wejść w pierwsze drzwi po lewej, panno Prior – powiedziała gospodyni i odsunęła się na bok. Julia wymamrotała podziękowania i wyszła z ciepłej, wygodnej sypialni na wykładany ciemną boazerią korytarz.

Gospodyni nie okazała nawet cienia zaskoczenia stanem jej sfatygowanego po kilkudniowej wędrówce ubrania, natomiast zacmokała ze współczuciem na widok stóp Julii, po czym przyniosła mnóstwo gorącej wody, płótno na bandaże i maść. Opatrzona, ubrana w starannie wyczyszczoną suknię i czystą, pożyczoną bieliznę Julia poczuła przypływ odwagi.

Dom został zmodernizowany kilka lat temu, oceniła, schodząc na dół szeroką, dębową klatką schodową. Ale tu i ówdzie spod nowoczesnego, wygodnego wystroju wyzierały intrygujące fragmenty starannie odrestaurowanego, starego zamku baronów.

Ciężkie, kasetonowe drzwi otworzyły się, odsłaniając pokój, będący samym ciepłem: na kominku pomimo lata płonął ogień, w oknach wisiały karmazynowe zasłony z adamaszku, a stare, wywoskowane regały z książkami lśniły ciepłym blaskiem. Kiedy Julia weszła do środka, mężczyzna siedzący przy kominku zaczął unosić się z fotela, a leżący u jego stóp pies zerwał się na równe nogi, odsłonił zęby i stanął przed panem, żeby własnym ciałem odgrodzić go od nowo przybyłej.

– Leżeć, Bess! To przyjaciel.

– Milordzie, proszę… niech pan nie wstaje. – Julia obeszła psa dookoła i złapała barona za ramię, żeby posadzić go z powrotem w fotelu. Wreszcie zobaczyła go wyraźnie, w pełnym świetle.

To był mężczyzna znad jeziora? Mężczyzna, którego trzymała w ramionach? Mężczyzna, którego uznała za nieszkodliwego starca?

– Och! – Dosłownie sparaliżowało ją spojrzenie bursztynowych oczu, oczu drapieżnika. I wyrzuciła z siebie pierwszą myśl, jaka jej przyszła do głowy. – Ile ma pan lat?

ROZDZIAŁ TRZECI

Lord Dereham usiadł i parsknął śmiechem. Złośliwym, choć nieco zdyszanym.

– Dwadzieścia siedem, panno Prior.

– Nie wiem, jak pana przepraszać. – Z płonącymi ze wstydu policzkami Julia zrobiła krok do tyłu, potknęła się o psa i klapnęła z impetem na fotel naprzeciw barona. – Proszę o wybaczenie. Nie rozumiem, jak mogłam zadać tak impertynenckie pytanie. Tylko że…

– Tylko że uważała mnie pani za starca? – Lord Dereham nie wyglądał na urażonego. Możliwe, że w jego obecnym, pełnym ograniczeń życiu spotkanie damy – kobiety, poprawiła się w duchu Julia – zachowującej się w sposób tak pozbawiony ogłady, dostarczyło mu rozrywki, a to było ważniejsze od jej rażącego braku manier.

– Tak – przyznała. Nie mogła spojrzeć mu w twarz. Poza tym, pomimo choroby, baron Dereham był niepokojąco męski. Julia pochyliła się, żeby pogłaskać na przeprosiny starego psa, który siedział jej niemal na stopach i spoglądał na nią z wyrzutem.

– Panno Prior. – Zmusiła się, by podnieść oczy na lorda Dereham. – Jest pani przy mnie całkowicie bezpieczna, chyba nie muszę pani o tym przekonywać.

Rozsądek kazał jej przyznać mu rację. Ale kobiecy instynkt nie.

– Oczywiście – zawołała pośpiesznie, jakby chciała przekonać samą siebie, ale jej głos zamarł, gdy spojrzała na skamieniałą twarz barona i uświadomiła sobie, jaki popełniła nietakt.

Kiedyś musiał być pięknym mężczyzną. Nadal był uderzająco przystojny, choć pod napiętą skórą wyraźnie rysowały się kości. Miał ciemne włosy, zmatowiałe wskutek choroby, ale bez śladów siwizny, wysokie kości policzkowe, mocno zarysowaną szczękę i szerokie czoło. Ale uwagę Julii przykuły przede wszystkim oczy, pełne życia i pasji, płonące gniewem na zły los. Jak określić ich barwę? – zastanawiała się. Brandy czy raczej ciemny bursztyn?

Zarumieniła się, czując na sobie przenikliwe, badawcze spojrzenie.

– Chciałam powiedzieć, że czuję się bezpieczna, ponieważ jest pan dżentelmenem.

Julia wyprostowała się, wzięła głęboki, uspokajający oddech.

– Ma pan do mnie anielską cierpliwość, milordzie. Zazwyczaj nie jestem taka… niewychowana.

– Zazwyczaj nie jest pani zapewne tak wyczerpana, zestresowana i przerażona ani nie cierpi pani wskutek zdrady tych, którzy powinni panią chronić. Mam nadzieję, panno Prior, że poczuje się pani lepiej, kiedy dostanie pani coś do jedzenia. – Wąską, białą dłonią pociągnął za sznur dzwonka. Drzwi otworzyły się niemal natychmiast i do pokoju weszło dwóch służących. Postawili przed nimi niewielkie stoliki, na nich nakryte pokrywami tace, nalali wino do kieliszków, strzepnęli i ułożyli serwetki, po czym zniknęli równie szybko, jak się pojawili.

– Ma pan bardzo sprawną służbę, milordzie – zauważyła Julia. Aromat rosołu z kurczaka podrażnił jej nozdrza. Ambrozja. Sięgnęła po łyżkę i zmusiła się, żeby wziąć delikatny łyk, choć jej pusty żołądek domagał się, by podniosła miseczkę do ust i opróżniła ją duszkiem.

– Rzeczywiście. – Nawet nie dotknął leżących przed nim sztućców.

Julia skończyła zupę oraz ciepłą bułeczkę maślaną i delikatne plastry kurczaka gotowanego w rosole, po czym spojrzała na lorda Dereham. Przełamał swoją bułeczkę, zjadł może jedną czwartą i odsunął talerz.

– Jak również znakomitą kucharkę.

Odpowiedział nie na wypowiedzianą przez nią uwagę, a na niewypowiedzianą troskę.

– Nie mam apetytu.

– Od dawna? – zapytała Julia. – Jak długo pan choruje?

– Od siedmiu… nie, od ośmiu miesięcy – odpowiedział bez najmniejszych oporów. Zwrócił spojrzenie swych niesamowitych, bursztynowych oczu na płomienie tańczące na kominku. Wyglądało na to, że możliwość porozmawiania o tym z kimś, kto mówił bez ogródek i nie próbował udawać, że nie działo się z nim nic złego, sprawiła mu ulgę. – Pewnej nocy rozszalała się śnieżyca i obecna tu Bess zgubiła się w zadymce. Jeden z młodszych służących uznał, że to jego wina, i poszedł jej szukać. Kiedy zauważyliśmy jego brak, wyruszyłem na poszukiwania, ale zanim ich znalazłem, wszyscy troje byliśmy już w marnym stanie.

Ujęło ją to, że wyruszył osobiście, nie zlecił poszukiwań strażnikom czy stajennym, ale sam zaryzykował życie dla młodzieńca i psa.

– Sądziłem, że po czterech latach służby wojskowej jestem uodporniony na zimno i wilgoć, ale skończyło się to chorobą. Zacząłem kaszleć krwią. Początkowo wydawało się, że to zwyczajne zapalenie płuc. Ale potem, choć infekcja ustąpiła, pozostało osłabienie. I było coraz gorzej. Teraz nie mogę już spać i całkiem opadłem z sił. Nie mam apetytu i w nocy gorączkuję. Lekarze twierdzą, że to tuberkuloza i że nie ma na to lekarstwa.

– Tuberkuloza to gruźlica, prawda? – Rzeczywiście, zgodnie z tym, co powiedział, taka diagnoza równała się wyrokowi śmierci. – Lekarze uważają zapewne, że określenie tuberkuloza brzmi bardziej naukowo niż gruźlica. I usprawiedliwia żądanie wyższych honorariów.

– Nie przepada pani za tą profesją?

Julia zwróciła uwagę na jego eleganckie dłonie, o długich kościach i ścięgnach. Ciężki sygnet na serdecznym palcu lewej ręki był tak luźny, że pieczęć obracała się dookoła.

– Nie – przyznała Julia. – Nie przepadam za medykami. Choć lepiej byłoby powiedzieć, że nie darzę ich zbyt wielkim zaufaniem. – Lekarze, pomimo ogromnego zadufania, bardzo niewiele zrobili dla jej ojca.

– Pani zdaje się rozumieć, że otwarte mówienie o problemie sprawia ulgę, podczas gdy inni starają się udawać, że nie dzieje się nic złego. – Odwrócił spojrzenie od ognia i popatrzył przenikliwie na Julię, a jej się wydawało, że w głębi jego bursztynowych oczu nadal tańczyły płomienie.

Piękne, błękitne oczy Jonathana były nieprzeniknione, Julia odnosiła zawsze takie wrażenie, jakby spoglądała na szkiełka witrażu. Natomiast oczy tego mężczyzny były jak otwarte okna, pozwalały zajrzeć w głąb jego duszy. A to chyba bardzo nieprzyjemne miejsce, pomyślała Julia i wzdrygnęła się, bo w jej umyśle pojawiły się mroczne, gotyckie wizje.

– Może i pani poczułaby się lepiej, gdyby opowiedziała swoją historię komuś obcemu? Komuś, kto zabierze ją do… – Urwał. – Kto uszanuje pani zaufanie.

Zabierze ją do grobu… Lord Dereham nie był księdzem zobowiązanym do zachowania tajemnicy spowiedzi, więc jak mogła zwierzyć mu się ze swych czynów i oczekiwać, że dochowa on tajemnicy? Z drugiej jednak strony, istniała szansa, że rozmowa pomoże jej znaleźć rozwiązanie problemu.

– Mój ojciec był ziemianinem – zaczęła Julia. Usiadła wygodniej w fotelu i rozpoczęła takim tonem, jakby opowiadała treść przeczytanej książki. Pies zwinął się na dywaniku przy kominku, westchnął i położył głowę na stopie swego pana, jakby również szykował się do wysłuchania jej opowieści. – Mama umarła, kiedy miałam piętnaście lat, a że nie miałam sióstr ani braci, to stałam się jedyną towarzyszką ojca. Wydaje mi się, że często zapominał o tym, że byłam dziewczynką. Rozmawiał ze mną o prowadzeniu majątku ziemskiego, o gospodarowaniu na roli, nawet o kupowaniu zaopatrzenia i sprzedaży produktów. Nauczyłam się od niego wszystkiego…

Zamilkła na chwilę, westchnęła, po czym kontynuowała:

– Cztery lata temu miał udar. Początkowo mówiło się o zatrudnieniu zarządcy, ale tata doszedł do wniosku, że ja z powodzeniem mogę wykonywać tę pracę, a kocham naszą ziemię tak, jak nie pokocha jej żaden pracownik najemny. Więc wzięłam majątek w swoje ręce. Wydawało mi się, że tak będzie przez wiele lat, ale ostatniej wiosny tata umarł, zupełnie niespodziewanie, we śnie, a posiadłość odziedziczył nasz kuzyn Arthur.

Z trudem powstrzymywała łzy. Oby tylko baron nie zaczął się nad nią litować: nie radziła sobie ze współczuciem. Ale on powiedział coś całkiem innego.

– A nie było żadnego młodego mężczyzny, który by panią stamtąd zabrał?

– Zarządzanie posiadłością zajmowało mi tyle czasu, że nie miałam okazji do flirtów – powiedziała Julia. Teraz, po dłuższej rozmowie w jasno oświetlonym pokoju, kiedy mógł wreszcie jej się przyjrzeć i posłuchać jej wypowiedzi, z pewnością potrafił sam zrozumieć inne powody, dla których nikt nie zabiegał o jej względy. Trudno raczej ją uznać za piękną. Była zbyt wysoka. Zbyt asertywna, zbyt wygadana. „Dziewczyna, nie dama”, jak mawiała kuzynka Jane. „Władcza, niezdarna, przemądrzała panna bez posagu”, rzucił jej w twarz Jonathan. Niewątpliwie miał rację, jeśli chodzi o jej nieatrakcyjność – z perspektywy czasu widziała jasno, że w łóżku okazała się do niczego.

– Kuzyni pozwolili mi pozostać pod swoim dachem, ponieważ nie miałam dokąd pójść, ale prowadzenie przeze mnie posiadłości uznali za wysoce niestosowne i oświadczyli mi jasno, że to już nie moja sprawa. Kuzynka Jane twierdziła, że mogę być użyteczna jako dama do towarzystwa – dodała po chwili Julia głosem pozbawionym wyrazu.

– Ale potem to się zmieniło?

– Mieli chyba już dość łożenia na moje utrzymanie. Za dużo kosztowałam, choć miałam raczej skromne wymagania. Myślę też, że męczyło ich moje wtrącanie się do prowadzenia posiadłości. Wtedy pojawił się pewien mężczyzna, myślę, że dobrze mu zapłacili za zabranie mnie spod ich opieki. On… nie proponował małżeństwa.

Jaka plugawa historia, pomyślał Will, kiedy pannie Prior zabrakło słów. Jej usta, stworzone do uśmiechu, były mocno zaciśnięte, a na twarz wypłynął bolesny rumieniec. Ucieczka z domu to nie najrozsądniejsze wyjście, ale alternatywa nie była zbyt przyjemna. Niewiele pozbawionych opieki młodych kobiet miałoby dość determinacji, by postąpić tak jak ona.

– Uciekła pani i trafiła w końcu do mojego parku. Resztę znamy – dokończył za nią.

– Tak. – Julia siedziała w fotelu sztywno wyprostowana, jakby nienaganna postawa mogła w jakiś sposób uczynić z niej ponownie kobietę godną szacunku.

– Proszę mi podać nazwisko kuzyna. Ktoś powinien się z nim rozprawić. Nawet jeśli formalnie nie jest pani opiekunem prawnym, to i tak jego zachowanie było oburzające.

– Nie! Żadnej przemocy, proszę…

Przygryzła wargę, kiedy wyrwało mu się przekleństwo. Była blada jak ściana.

– Oczywiście. Nie musi się pani obawiać, że wyzwę go na pojedynek. Zapominam czasami, że lata walki mam już za sobą. – Cholera. Tego również nie powinien mówić. Rozczulanie się nad sobą to coś okropnego. – Ale nie jestem całkiem pozbawiony wpływów. I z prawdziwą przyjemnością zamieniłbym jego życie w piekło innymi metodami niż grożenie mu szpadą. Nosi nazwisko Prior? Gdzie jest pani dom?

Julia pokręciła głową w milczącym oporze. Will przyglądał się jej opanowanej, pełnej rezerwy twarzy. Nigdy nie spotkał takiej dziewczyny jak ona. Nawet w obecnej, trudnej sytuacji emanowała z niej pewność siebie typowa dla starszych matron, zamężnych i ustabilizowanych, ale zaskakująca u dwudziestodwu- czy dwudziestotrzyletniej panny.

W blasku świec i ognia płonącego na kominku przekonał się, że jej cera nie była tak biała, jak mu się wydawało na mostku i co nakazywała aktualna moda, ale lekko opalona przez słońce. A złożone na kolanach ręce, podobnie zresztą jak całe jej ciało, były silne i pełne naturalnego wdzięku, zręczne dzięki wrodzonej sprawności i praktyce. Panna Prior poruszyła się lekko i mankiet rękawa jej sukni podsunął się nieco do góry, odsłaniając sińce na nadgarstku, czarnofioletowe, okropne. Ta kobieta powinna być pod jego opieką, pomyślał wzburzony Will. To doprawdy wstyd, że nie był w stanie pomścić takiego traktowania, jakie stało się jej udziałem. Nie, wykluczone, żeby do tego wróciła! Przynajmniej tyle mógł dla niej zrobić.

Płonąca na kominku kłoda przełamała się z trzaskiem, wyrzucając w górę snop iskier, i przerwała jego gorzkie rozmyślania.

– Mam nadzieję, że pani ojciec nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego spadkobierca odmówi korzystania z pani wiedzy i umiejętności – odezwał się w końcu. – Ja aż za dobrze znam charakter swojego dziedzica. Mój kuzyn Henry roztrwoni cały majątek i w ciągu roku czy dwóch doprowadzi posiadłość do ruiny. Tyle zajęło mu zmarnotrawienie wszystkiego, co odziedziczył po ojcu.

– Nie lubi go pan? – Twarz panny Prior była niezwykle wyrazista, kiedy nie starała się nad nią panować. Teraz drobna zmarszczka pomiędzy mocno zarysowanymi, ciemnymi brwiami zdradzała przejęcie. Była zbyt wysoka i niezbyt piękna. Można by nawet uznać ją za pospolitą, gdyby nie regularne rysy twarzy i czyste spojrzenie. Oraz pełne wargi zdradzające zmysłowość, której pewnie nie była świadoma.

Will poczuł dreszcz emocji, podobnie jak w chwili, kiedy objęła go ramionami na moście. Zaklął w duchu. Tylko tego brakowało, żeby do swoich cierpień dodał kolejną torturę i zaczął ponownie odczuwać fizyczne pożądanie. Jeśli nie mógł uprawiać miłości z dawnym wigorem i maestrią, dzięki którym damy określonej konduity wymieniały jego nazwisko z najwyższym uznaniem, to nie zamierzał zadowolić się czymś gorszym.

Zdawał sobie sprawę, że w jego sytuacji małżeństwo nie wchodziło w rachubę, dlatego czuł się w obowiązku zwolnić Caroline z danego słowa. Ale był wstrząśnięty, że tak skwapliwie przyjęła jego propozycję unieważnienia zaręczyn, choć tłumaczyła ze łzami w oczach, że nie miałaby po prostu sił patrzeć na jego cierpienie. Była uosobieniem wrażliwości i nerwowości, jej delikatna uroda i bezgraniczna ufność w jego męską siłę oczarowały go do tego stopnia, że nieomal się w niej zakochał. Jak mógłby od niej oczekiwać siły woli i odwagi, których wymagało obserwowanie powolnej agonii męża?

Uświadomił sobie, że panna Prior cierpliwie czekała na jego odpowiedź, więc zebrał rozbiegane myśli.

– Nie lubię? Nie, Henry w głębi duszy nie jest wcale złym człowiekiem. To żaden nikczemnik, tylko niedojrzały, rozpuszczony przez matkę młodzieniec. Gdyby nie to, że dziedziczy po mnie King’s Acre, obserwowałbym jego błazeństwa z rozbawieniem. Ale w tej sytuacji zrobiłbym niemal wszystko, aby mój majątek nie dostał się w jego ręce, dopóki Henry nie dorośnie i nie nauczy się odrobiny odpowiedzialności.

– Ale temu nie może pan, oczywiście, w żaden sposób zaradzić. – Panna Prior wtuliła się wygodnie w głęboki fotel. Jeszcze pięć minut, a zacznie ziewać, pomyślał Will. To z jego strony egoizm, że zmuszał ją do prowadzenia rozmowy, kiedy powinna już smacznie spać. Ale możliwość zwierzenia się całkowicie obcej osobie stanowiła tak silną pokusę, że nie potrafił się jej oprzeć. Ta rozmowa sprawiała mu przyjemność i dawała ukojenie.

– Nie. Nie mogę. – Nie jestem w stanie ocalić tej jednej jedynej rzeczy, jaka pozostała mi jeszcze do kochania, jedynej, jaka mnie naprawdę potrzebuje. A to przecież cały mój świat. Musi istnieć jakiś sposób… Zawsze, zarówno w armii, zanim odziedziczył po ojcu dobra rodowe, jak i później, kiedy był już panem King’s Acre, mógł polegać zarówno na swej tężyźnie fizycznej, jak i na intelekcie. Teraz pozostał mu już tylko intelekt. Will pociągnął za sznur dzwonka. – Proszę iść do łóżka, panno Prior. Rano wszystko będzie wyglądało lepiej.

– Naprawdę? – Wstała, kiedy do pokoju wszedł lokaj.

– Czasami tak jest. – Ważne, żeby w to wierzyć. Ważne, żeby nie tracić nadziei, że zdoła jakimś sposobem wyplątać King’s Acre z matni…

– Dobranoc, milordzie. – Julia nie skomentowała jego stwierdzenia i wydawało mu się, że w głębi jej szarych oczu dostrzegł litość. Uśmiechnęła się tylko i wyszła za Jamesem z pokoju.

Will odprowadzał ją wzrokiem. Kompetentna, inteligentna, odważna dama. Obserwował jej proste plecy, słuchał przyjemnego, pewnego głosu, jakim zwracała się do służącego, zanim zamknęły się za nimi drzwi, i nagle w jego mózgu zaczął się krystalizować pewien pomysł. Odchylił głowę do tyłu, zamknął oczy i próbował skonkretyzować tę mglistą, niewyraźną myśl. Rozciągnąć czas? Może jednak istniało wyjście z sytuacji. Chyba że mamił się fałszywą nadzieją.

Czy naprawdę o poranku wszystko wygląda lepiej? Julia usiadła w wielkim łożu, objęła ramionami podciągnięte kolana i spojrzała przez wykuszowe okno, stanowiące dominujący akcent sypialni, na opromienione słońcem wierzchołki drzew.

Spróbowała myśleć pozytywnie, policzyć dary od losu, które nazwała błogosławieństwami…

Starała się ze wszystkich sił, ale nie znalazła żadnych.

Wybieganie myślą wprzód poza kilka najbliższych dni było niebezpieczne, ponieważ groziło ponownym wybuchem paniki. Kiedyś przez cały ranek siedziała skulona w stodole, bo strach sparaliżował ją do tego stopnia, że nie mogła myśleć.

Po kolei, nie wszystko na raz. Musiała stąd odejść i to była pierwsza sprawa, którą powinna się zająć. Może gospodyni lorda Dereham będzie w stanie zarekomendować jej jakiś dom w sąsiedztwie, w którym mogłaby zapytać o posadę? Julia umiała szyć i sprzątać, prowadzić destylarnię i mleczarnię… Może jednak nie było tak źle, jak jej się wydawało? Może zdoła znaleźć przyzwoitą pracę i ukryć się przed światem w prostym odzieniu służącej? Na służbę nikt nie zwracał uwagi.

Baron wszedł do pokoju śniadaniowego, kiedy Julia zabierała się do talerza z aromatycznym bekonem i świeżutkimi jajkami. Jej apetyt nie ucierpiał, to być może kolejne błogosławieństwo, ponieważ potrzebowała zarówno sił fizycznych, jak i umysłowych.

– Dzień dobry, milordzie.

Lord Dereham był blady i wychudzony, ale od ubiegłej nocy zaszła w nim jakaś zmiana. Z chmurnych, bursztynowych oczu zniknęła frustracja, zastąpiona przez coś w rodzaju podekscytowania. Mogła sobie wyobrazić, jaki był dawniej, kiedy dysponował pełnią sił fizycznych. Mężczyzna, z którym należało się liczyć.

– Witam, panno Prior. – Usiadł przy stole, a służący postawił przed nim talerz i nalał mu kawy. – Dobrze pani spała?

– Bardzo dobrze. Dziękuję, milordzie. – Julia obserwowała go spod rzęs, smarując masłem grzankę. Zabrał się do stojącej przed nim jajecznicy, ale z taką miną, jakby przez rozum łykał paskudne lekarstwo.

– To doskonale. Zamierzam dziś rano objechać posiadłość. Liczę, że zechce pani mi towarzyszyć.

To zabrzmiało jak rozkaz, nader uprzejmy, ale jednak rozkaz. Najwyraźniej baron był człowiekiem apodyktycznym, ale to zauważyła już wcześniej.

– Dziękuję, to byłaby z pewnością szalenie interesująca wycieczka, ale nie powinnam nadużywać pańskiej gościnności. – Julii szkoda było czasu na zwiedzanie. – Zastanawiam się, czy pana gospodyni nie mogłaby wskazać mi jakiegoś domu czy zajazdu, w którym znalazłabym pracę.

– Na pewno znajdziemy dla pani odpowiednie zajęcie, panno Prior. Porozmawiamy o tym po powrocie.

– Jestem panu ogromnie wdzięczna, ale…

– Czy na pani rodzinnej farmie dominowała uprawa roślin? – zapytał lord Dereham, jakby nie słyszał jej słów. – A może trzymaliście trzodę?

Co? Tylko dzięki wieloletniemu ćwiczeniu w prowadzeniu konwersacji Julia zdołała udzielić uprzejmej odpowiedzi.

– Jedno i drugie, ale tata szczególnie interesował się hodowlą bydła. Mieliśmy dobre stado krów długorogich. Po śmierci ojca kupiłam krótkorogiego byka z linii cornet. Kosztował majątek, ale był wart tych pieniędzy. A przynajmniej byłby ich wart, gdyby mój kuzyn krył nim tylko najlepsze, wyselekcjonowane sztuki. – Dlaczego, na litość boską, lord Dereham zapragnął przy porannej kawie dyskutować o bydlęcej prokreacji? – Mogę podać panu grzankę?

– Nie, dziękuję. Myślę o tym, żeby na granicy moich pól zasadzić wiązy. Co pani o tym sądzi, panno Prior?

Panna Prior bez wątpienia miała wyrobione zdanie na ten temat i zostawiła za sobą wielce obiecującą szkółkę młodych wiązów, ale zaczynała się zastanawiać, czy to przypadkiem nie brak lady Dereham powodował obsesję jego lordowskiej mości na punkcie rolnictwa. Najwyraźniej nie był w stanie prowadzić rozmowy na żaden inny temat.

– Wydaje mi się, że to drzewa wyjątkowo odpowiednie do tych celów. Ciasto z marmoladą, milordzie?

Potrząsnął głową, rzucił serwetkę na stół i dał znak lokajowi, by odsunął jego krzesło.

– Jeśli skończyła pani śniadanie, to możemy zaczynać.

Możemy, doprawdy? A jeśli ten człowiek nie był w pełni zrównoważony? Jeśli choroba spowodowała jakąś rolniczą manię? Ale wczorajszej nocy nie zdradzał objawów tego typu obsesji. Julia wyszła do holu. U stóp schodów czekała pokojówka, która rano pomogła jej się ubrać. Teraz trzymała w ręku jej płaszcz, a przed drzwiami domu czekał już faeton zaprzężony w parę identycznych koni. Najwyraźniej jej zgodę z góry uznano za przesądzoną.

Julia mocno zacisnęła usta, żeby powstrzymać słowa protestu. Bez pomocy lorda Dereham nie miała co liczyć na odrobinę bezpieczeństwa i przyzwoitą pracę pozwalającą zarobić na życie. Wyglądało na to, że nie miała wyboru i musiała go zabawiać, ignorując cichy ostrzegawczy głosik, który powtarzał, że traciła kontrolę nad własnym losem i pakowała się w coś, czego nie rozumiała.

– Jestem do pańskiej dyspozycji, milordzie – powiedziała uprzejmie, wiążąc wstążki czepka.

– Bardzo na to liczę, panno Prior – odparł lord Dereham z uśmiechem tak czarującym, że w pierwszej chwili nie zwróciła uwagi na dość dziwny dobór słów.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Czy jego słowa były tylko dziwne, czy raczej złowróżbne? A może całkiem nieszkodliwe, tylko ona zatraciła poczucie proporcji? Lord Dereham podał jej rękę przy wsiadaniu do faetonu, a potem obszedł powozik dookoła i ujął lejce. Stajenny cofnął się i baron skierował parę koni na długi podjazd. Zwierzęta wyglądały na rasowe i wypoczęte. Niepokój Julii co do intencji mężczyzny ustąpił miejsca bardziej bezpośrednim obawom. Czy chory baron zdoła zapanować nad zaprzęgiem?

Po kilku pełnych napięcia minutach Julia doszła do wniosku, że w powożeniu umiejętności liczyły się bardziej od siły. Wychudłe, białe dłonie tak pewnie trzymały wodze, że rozluźniła kurczowo zaciśnięte na brzegu siedzenia palce i odetchnęła z ulgą, starając się nie robić tego zbyt głośno.

– W dniu, w którym nie będę już w stanie powozić dwukonnym zaprzęgiem, położę się do łóżka i już więcej nie wstanę, panno Prior – rzucił baron.

Julia była potwornie zakłopotana, że wyczuł jej napięcie – najprawdopodobniej podanie w wątpliwość zdolności mężczyzny do powożenia równało się niemal zakwestionowaniu jego męskości. Zaczęła podejrzewać, że lord Dereham, pomimo osłabienia chorobą, mógł być w sypialni równie sprawny jak w powożeniu. Na tę myśl przeszył ją przyjemny dreszczyk, ostrzegający, że lord Dereham był nadal mężczyzną charyzmatycznym i zbytnie uzależnienie od jego pomocy mogło okazać się niebezpieczne.

Udało jej się nie wzdrygnąć na myśl o tym. Już nigdy nie będzie musiała znosić męskich atencji.

– To konie rasy cleveland? – zapytała. Lepiej nie przepraszać. I nie snuć spekulacji, czy siedzący obok mężczyzna to nie tylko dżentelmen oferujący jej bezinteresowną pomoc. A szczególnie nie myśleć o tamtym pokoju w gospodzie, jeśli zależało jej na zachowaniu spokoju.

– Tak. Wyhodowane tutaj. A teraz proszę powiedzieć, panno Prior, co zrobić z tym szeregiem domków dzierżawców? – Lord Dereham zatrzymał konie tuż przed rzędem chylących się ku upadkowi chat krytych strzechą. – Czy lepiej je wyremontować, czy zbudować nowe w miejscu, gdzie grunt jest równiejszy, ale gdzie będzie mniej miejsca na przydomowe ogródki?

– Czemu nie zapyta pan dzierżawców? – zapytała Julia cierpko. Zaczynała już tracić cierpliwość, ich rozmowa przybrała doprawdy dziwny kierunek. Była niezmiernie wdzięczna lordowi Dereham za ratunek, ale można by pomyśleć, że prowadził rozmowę kwalifikacyjną z kandydatem na zarządcę majątku! – To oni będą w nich mieszkać.

Wydał pomruk akceptacji, który dziwnie przypominał parsknięcie śmiechem, i ruszył wzdłuż szeregu domków, pozdrawiając skinieniem bata kobiety, które wieszały na sznurze prześcieradła i karmiły kurczęta. Julia zjeżyła się. Naśmiewał się z niej, bo powiedziała, że prowadziła rodzinną farmę? Wczoraj wieczorem przyjął jej wyznanie grzecznie, choć większość mężczyzn uznałaby jej zainteresowania gospodarstwem w najlepszym razie za śmiechu warte, jeśli nie deprecjonujące.

– Mam również wyrobione zdanie na temat drobiu, prowadzenia mleczarni, tartaków i płodozmianu – oznajmiła z fałszywą słodyczą. – Niezbyt wiele wiem o owcach, za to znacznie więcej o gołębiach, świniach i nowoczesnym projektowaniu zabudowań gospodarskich, jeśli któraś z tych kwestii pana interesuje, milordzie.

Znowu starał się powstrzymać śmiech.

– Owszem, wszystkie. A chyba najpierw powinienem się wytłumaczyć, zanim do reszty straci pani do mnie cierpliwość. Może miałaby pani ochotę obejrzeć panoramę z tamtej świątyni, panno Prior?

Wjechali na wzniesienie i wkrótce ich oczom ukazała się niewielka budowla w stylu klasycznym, z której roztaczał się widok na jezioro. Julia zamknęła oczy i wzięła głęboki, uspokajający oddech.

– Widok będzie z pewnością wspaniały, milordzie. Ale nie musi się pan przede mną tłumaczyć. To ja powinnam przeprosić za to, że moje nerwy są…

– W strzępach? – dokończył za nią. Zatrzymał konie i zsiadł z faetonu. Julia taktownie pozostała na swoim miejscu, czekając, aż przywiąże lejce do słupka, obejdzie powóz dookoła i poda jej rękę. – Miejmy nadzieję, że zdołam je potem rozplątać. Mam dla pani propozycję, panno Prior.

Propozycję?! To słowo niosło ze sobą rozmaite konotacje, nie zawsze dobre. Julia przygryzła dolną wargę, podała baronowi rękę i pozwoliła mu poprowadzić się w stronę marmurowej ławki przed świątyńką. Postanowiła przynajmniej tego dnia zachowywać się jak dama – bo to zapewne ostatni raz, kiedy dżentelmen podaje jej ramię. Usiedli obok siebie, lord Dereham założył nogę na nogę, oparł się wygodnie plecami i z irytującym spokojem kontemplował widoki.

– Milordzie? Powiedział pan, że ma dla mnie jakąś propozycję? Chodzi może o posadę, o jaką mogłabym się ubiegać?

– Och, nie… nie do końca. Myślę, że na razie potrzebuje pani czasu, żeby w spokoju otrząsnąć się po panicznej ucieczce, odpocząć i pozbierać się.

– Przyznaję – powiedziała Julia ostrożnie. – To byłaby sytuacja luksusowa.

– A ja ceniłbym sobie towarzystwo osoby obeznanej z prowadzeniem gospodarstwa. Mam pewne pomysły, które chciałbym przedyskutować. Jeżeli zechce pani pozostać u mnie w gościnie przez, powiedzmy, tydzień, to pani będzie miała czas odetchnąć, a ja będę miał czas rozejrzeć się za jakimś odpowiednim zajęciem dla pani.

Baron nie patrzył na nią, składając tę propozycję, natomiast Julia przyglądała się jego profilowi i próbowała sobie wyobrazić, jak by wyglądał, gdyby odzyskał utraconą wagę, gdyby jego szczupła twarz o ostrych rysach odzyskała kolory, a gęste włosy zdrowy połysk.

Czuła, że z jego strony nie zagrażało jej żadne niebezpieczeństwo. Ale czy mogła tu bezpiecznie pozostać przez kilka dni? Na pewno będzie bezpieczniej pozostać niż włóczyć się po okolicy bez żadnego planu i pieniędzy, powiedziała sobie Julia.

– Dziękuję, milordzie. Bardzo sobie cenię pańską propozycję i postaram się być dla pana miłą towarzyszką.

– Znakomicie. Może zaczniemy od przejścia na mniej oficjalną stopę? Mam na imię Will i chciałbym, żeby zwracała się pani do mnie po imieniu. Mogę mówić do pani: Julio?

– Tak – odparła. – Będzie mi miło. A nie możesz przedyskutować swoich pomysłów ze swoim… to znaczy, z tym panem, który…