Strona główna » Obyczajowe i romanse » Dziennik praktykującego wójta

Dziennik praktykującego wójta

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7859-570-0

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Dziennik praktykującego wójta

Dziennik praktykującego wójta… Rzecz o codziennym życiu wójta, burmistrza, prezydenta miasta i innych zależnych od wyboru nawet największego tłuka w Polsce to prawdziwe zapiski z prawdziwego życia, prawdziwego wójta, prawdziwie praktykującego to zajęcie przez ponad dwanaście lat.
Przeciętny wyborca nie zdaje sobie sprawy, ile trzeba zabiegów i najróżniejszych układów, żeby sprawy załatwiać pozytywnie. To, co zostało zapisane, może się zdarzyć nawet w najmniejszej gminie w kraju nad Wisłą. Niewykluczone również, a raczej bardzo prawdopodobne, że takie historie zdarzają się w każdej gminie.
Relacje między organem wykonawczym a uchwałodawczym na poziomie samorządu gminnego są często napięte. Nierzadko w codziennych kontaktach pomiędzy tymi organami dochodzi często do sytuacji wręcz śmiesznych. Można płakać ze śmiechu przy opisie tak zwanych opozycjonistów wójta i zarzutów pod jego adresem kierowanych. Można też włosy drzeć na głowie z powodu głupoty ludzkiej, z jaką przeciętnemu wójtowi przychodzi się nierzadko spotykać i mierzyć.
Dziennik… to również zapiski, jak ludzie potrafią być małostkowi, zawistni i zupełnie nie rozumieją, czym jest wspólnota samorządowa, już nawet na poziomie wsi.
Nie brakuje w Dzienniku… notatek lub cytatów z donosów i skarg czy to na wójta, czy to na ludzi na stanowiskach kierowniczych w gminie, aż wreszcie na sąsiadów.
Jednak Dziennik… to także opis wyniszczającego wpływu władzy publicznej na jednostkę. Człowiek obejmujący stanowisko publiczne z wyboru, staje się zakładnikiem wyborców, radnych i obietnic złożonych w trakcie kampanii wyborczej. Ci, którzy chcą się w pełni oddać temu zajęciu, zauważają po jakimś czasie, że ich życie prywatne, życie rodzinne jest powoli zawłaszczane przez wyborców i prywatne interesy poszczególnych mieszkańców gminy.
Ogólnie rzecz ujmując, to bardzo smutna opowieść, w której wiele może śmieszyć, ale nie mniej może też przerażać.
W świetle tego, co napisano w Dzienniku… można sobie wyobrazić, jak może wyglądać życie polityków ze sceny krajowej i uświadomić sobie, że politycy nie ułatwiają nam życia. Co najwyżej robią wszystko, aby utrzymać się na powierzchni i zabezpieczyć jak najbardziej własne interesy.
Myślę, że Dziennik… może być ciekawą lekturą, zwłaszcza dla tych, którym po głowie chodzi zaangażowanie się w pracę samorządową.
Wszyscy z pewnością znajdą tu coś dla siebie!
Autor

Polecane książki

Pewien biedny drwal mieszkał z żoną i trzema córkami w maleńkiej chatce tuż przy brzegu samotnego lasu. Jednego poranka, gdy chciał odejść do roboty, rzecze do żony: - Przyślij mi obiad przez najstarszą dziewczynę do lasu, bo inaczej nie zdążę wykończyć wszystkiego. Ażeby nie zmyliła drogi - dodał -...
W książce czytelnik znajdzie ujednolicony tekst ustawy Kodeksu pracy na 2017 r. (wraz z komentarzem do ostatnich nowelizacji) oraz treść ustawy o minimalnym wynagrodzeniu za pracę z uwzględnieniem przepisów wprowadzających od 1 stycznia 2017 r. minimalną stawkę wynagrodzenia dla zleceniobior...
Atrydzi załatwiali porachunki, przelewając krew. Morvanowie zagrzebują swoje trupy pod chwalebnymi sztandarami Republiki. Ojciec jest najważniejszym gliniarzem Francji, starszy syn pracuje w kryminalnej, młodszy robi karierę w świecie finansów, a córka, najmłodsza z rodzeństwa, za wszelką cenę pró...
Zbiór opowiadań i wierszy Pawła Leskiego to doskonała pozycja dla tych, którzy lubią teksty o charakterze satyrycznym. W swoich utworach ukazuje absurdalne sytuacje, bardziej lub mniej realistyczne, a jednak w pewnym sensie zawsze można się w nich doszukać odniesienia do rzeczywistoś...
Od 1 marca 2013 r. obowiązuje nowe rozporządzenie w sprawie podróży służbowych. Zastępuje ono dwa rozporządzenia dotychczas obowiązujące. Rozporządzenie w głównej mierze wprowadza zmiany dotyczące: wzrostu wartości stawek diet przy podróży krajowej oraz zagranicznej, jak również limitów nocleg...
Janusz Pelc jest twórcą współczesnej polskiej wiedzy o emblematach jako gatunku literackim, jest też jednym z niewielu światowych znawców tej problematyki i jej kontekstu historyczno-artystycznego, topograficznego i księgoznawczego. Książka jest wyjątkową w całej polskiej literaturze naukowej sy...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Marek Waszkiewicz

Marek Waszkiewicz

Dziennik praktykującego wójta

©Copyright by Marek Waszkiewicz

http://waszkiewiczmarek.blogspot.com

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części niniejszej publikacji jest zabronione bez pisemnej zgody autora. Zabrania się jej publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży.

Wydanie I

Nr ISBN 978-83-7859-570-0

Konwersja do epub

Wstęp

Podział na poszczególne rozdziały nic w tej książce nie znaczy. Nie oddzielają one bowiem ani konkretnych dat, ani ważnych wydarzeń. Wprowadziłem ten podział tylko po to, aby uporządkować redakcję zapisków, a dopiero później okazało się, że dwanaście rozdziałów odpowiada dwunastu latom spędzonym przeze mnie w pracy na rzecz gminnego samorządu terytorialnego.

Zawsze, odkąd pamiętam, miałem potrzebę zapisywania przemyśleń, wrażeń i spostrzeżeń chwil. Tak też było w pracy samorządowej. Każdą wolną chwilę wykorzystywałem na utrwalenie swoich myśli na temat tego, co robię, widzę, przeżywam…

Kiedy w końcu większość wyborców powiedziała mi NIE; powiedziała NIE za mnie, wyręczyła mnie, ponieważ sam sobie tego powiedzieć i wytłumaczyć nie mogłem, początkowo poczułem się oszukany, później zauważyłem, że jestem sam, a po kilku miesiącach życia w dziwnym letargu zacząłem odczuwać dziwną ulgę.

Z dnia na dzień po tym NIE coraz bardziej uświadamiałem sobie, że teraz mogę żyć dla siebie i najbliższych. Nie muszę już martwić się problemami innych czy też problemami narzuconymi mi przez administracyjną machinę państwową.

Przestałem budzić się nocą z myślą, ile sił trzeba będzie, żeby załatwić piętrzące się problemy i czy wystarczy na to następnego dnia.

Zauważyłem, że śpię spokojniej, nie budzę się już nocą zlany potem albo z rozkołatanym sercem i nie szukam panicznie w pamięci czegoś, co właśnie było wyrwało mnie ze snu.

Kiedy zacząłem redagować swoje zapiski, zauważyłem jasno, jak bardzo te 12 lat samorządowej pracy pozbawiło mnie codziennej ludzkiej radości. Jak bardzo zająłem się problemami, które nie dotyczyły mnie!

Teraz wiem, że to bardzo źle!

Czy żałuję?

Wiem, że mogłem przez ten czas zrobić dużo więcej dla siebie i swojej rodziny.

Tymczasem sprawy gminy były zawsze ważniejsze, a takie w rzeczywistości nie były. Nie były warte tego, żeby rezygnować ze zwykłych codziennych radości i zarywać czas, który powinien być zarezerwowany dla najbliższych i dla siebie.

Pamiętam, jak kiedyś jeden z kontrolerów powiedział mi, iż dziwi się wójtom, których zna. Całą swoją energię, czas i zdrowie poświęcają tej robocie. Gdyby skupili się z taką siłą i determinacją, na przykład na prowadzeniu najmniejszego biznesu, osiągnęliby podobne sukcesy do tych samorządowych. I z pewnością byliby szczęśliwi i oni, i ich najbliżsi.

W samorządzie natomiast jedyne, co osiągną, to zszarpane nerwy i brak wdzięczności zdecydowanej większości tych, którym służą i pomagają.

Nie żyje już osoba, która mi to powiedziała.

Po latach przyznaję jej rację.

Czy żałuję?

Dzisiaj wiem, że muszę zrobić coś dla siebie!

Popełnianie błędów to nauka! Szkoda tylko, że najbardziej pasuje człowiekowi nauka na własnych, a nie cudzych, błędach! Ale to też można zmienić. Trzeba tylko chcieć!

Ja chcę!

Czy żałuję?

Nie!

Jeśli głupotą miałoby być wchodzenie w samorządowe bagienko, to jeszcze większą byłoby żałowanie tego!

Nie żałuję!

To, co przeżyłem w samorządzie i co mnie nie zabiło, wzmocniło mnie i przygotowało do następnych bitew w życiu.

Czy jest łatwo?

Jest cholernie trudno!

Tylko ci to wiedzą, którzy byli nawet na najmniejszym topie, z gromadą pochlebców, a później zostali z garstką przyjaciół albo sami!

Narzekam?

Skąd!

Nikt mi przecież nie obiecywał słodyczy ni w pracy zawodowej, a tym bardziej w życiu!

Dlatego nie żałuję!

Dlatego nie narzekam!

Innym też tego życzę!

Rozdział I

Poniedziałek przed wyborami

Podejmuję decyzję o starcie w wyborach samorządowych.

Co mi tam! Próbuję zmienić swoje życie!

Podjąłem decyzję, żeby spróbować tego, co niewiadome!

Gonię jak szalony w kampanii wyborczej.

Śpię kilka godzina na dobę, a spać bardzo lubię.

Spotykam się z moimi wyborcami. Tłumaczę swój program wyborczy. Rozmawiam o wszystkim i niczym.

Czasem trochę też muszę z kimś tam pomilczeć.

Wysłuchuję żalów, skarg na sąsiadów, zwierzeń o chęci zemsty czy też zwierzeń o niespełnionych miłościach.

A niech mnie, myślę sobie. Ciekawa, jak cholera, praca mnie czeka. Oczywiście, jeśli wygram!

Kręte ścieżki

A zatem postanowiłem zostać jednym z ponad dwóch tysięcy Polaków władających gminami w kraju nad Wisłą.

Jak będzie, zobaczymy za kilka dni.

Codziennie sobie to powtarzam, jakbym nie wierzył, że podjąłem taką właśnie decyzję.

Muszę przyznać, że trochę mnie to kręci.

Jeszcze pewnie do tematu kręcenia wrócę.

Wielu pisze książki o własnym widzeniu Polski. Jej świetlanej przyszłości i paskudnej przeszłości. Ja postanowiłem tę Polskę trochę zbudować na gminnym poletku.

Mam program i przekonuję do niego ludzi.

Dzisiaj trafiłem do domu, gdzie właśnie spożywano skromny chłopski obiad. Zaproszono mnie do stołu. Zjadłem zupę, bo tylko zupa była na obiad. Podziękowałem i poprosiłem o poparcie w wyborach.

Nie możemy nie poprzeć kogoś, kto z nami siedział przy stole i wspólnie spożywał posiłek, odpowiedzieli domownicy przy pożegnaniu.

Piękne staropolskie myślenie. Jakby czas się zatrzymał!

Jakież kręte są ścieżki docierania do ludzi!.

Mogę zjeść nawet tysiąc obiadów składających się z najchudszych zup, byleby pokonać moich przeciwników w wyścigu do fotela wójta.

Wtorek przed wyborami

Wszyscy politycy głośno krzyczą, że ich pomysły na Polskę są najlepsze. Tacy mogą liczyć na wydanie albo upublicznienie każdej głupoty, jaką wymyślą.

A już szczęściarzami trzeba nazwać byłych notabli – prezydentów, premierów, ministrów…. Tych wydawnictwa wydają w ciemno, a media w ciemno publikują, nie wnikając zbytnio w meritum tego, co mają do powiedzenia.

Jak to powiedział jeden z polityków: Ciemny tłum wszystko kupi!

Skoro tłum to kupi, to reporterzy wietrzą pismo nosem i nagabują byłych prominentów, nawet jeśli słabo piszący i mówiący są, żeby książki pisali przy ich pomocy.

dziennikarz zredaguje pytania, podpowie, jak ma odpowiedź gładko brzmieć i jazda, piszemy książkę!

Pytany nie musi się zatem zbytnio martwić odpowiedziami, a pytający już na początku cieszy się, że pisze książkę, którą tłumy kupią!

Nie wiem, dlaczego w wyborczej podróży od wioski do wioski myślę o takich sprawach?

W drodze od domu do domu, od człowieka do człowieka, od problemu do problemu… trzeba jednak pomyśleć czasem o najzwyklejszych w świecie głupotach, bo w innym wypadku przyszłoby zwariować, jak nic!

Jeszcze kilka dni pisana mi taka wędrówka od… do…

Później cisza wyborcza i w niedzielę chwila prawdy.

Nie chcę naprawiać Polski!

Chcę zająć się małymi ludzkimi sprawami z mojego gminnego podwórka.

Wszystkim mówię, że człowiek na pierwszym miejscu.

Człowiek zawsze na pierwszym miejscu! Powtarzam sobie co dzień.

Środa przed wyborami

To właśnie w samorządzie gminnym zaczyna się i kończy słabość państwa.

Jeśli samorządy będą odgórnie postrzegane jako siedlisko złodziejstwa, kumoterstwa, korupcji itd., itp., to tak będzie postrzegane państwo i nikt ani nic tego nie zmieni.

Kolejna wyborcza podróż. Kolejne rozmowy i kolejne ludzkie problemy.

Nie mam nawet czasu, żeby przemyśleć to, o czym rozmawiam z ludźmi. Część problemów i spostrzeżeń zapisuję, żeby przemyśleć to później.

Jeśli wygram, przemyślę wszystko dokładnie!

Doskwiera mi samotność w tej kampanii. Tylko w kilku miejscowościach mam znajomych, którzy mi pomagają. Reszta to raczej wrogowie i zwolennicy starego porządku! Nie wolno mi też zapominać o tych, którzy chcą zmian, ale za nic się nie wychylą!

Zwolennicy moich przeciwników jadą po mnie niemiłosiernie!

Nie potrafię obrzucać kogoś błotem!

Sam niejedno mam na sumieniu!

Czwartek przed wyborami

W czasie swoich wyborczych podróży myślę już o tym, jak naprawić nie tylko samorząd gminny, ale ponosi mnie na Polskę i Świat, co tam Świat! Wszechświat!

Przeginam!

Dzisiaj myślałem o tym, że aby samorząd był zdrowy, prawo musi być jednoznaczne i życiowe, a urzędnicy przyjaźnie nastawieni do pozytywnego załatwiania spraw.

Pracownik samorządowy nie powinien zastawiać się przepisami tylko po to, aby sprawy nie załatwić. Musi maksymalnie wykorzystać przepisy, aby sprawę załatwić!

Nie wykluczam nawet jazdy po bandzie prawa, żeby tylko ludziom pomóc!

Trochę Polski w głowie

Współczesna polska polityka to takie pierdu – pierdu – pierdu dla samego pierdu – pierdu – pierdu… i nic więcej.

Nic z tego nie wynika dla ludzi z gminnego padołu!

W Polsce nie było i nie ma zdecydowanego działania na rzecz samorządów, które zamiast rozwijać się na miarę marzeń swoich liderów, krępowane są bzdurnym prawem albo jeszcze bardziej niż bzdurnym prawem ograniczane w działaniach poczynaniami w świetle bzdurnego prawa urzędasów szczebli rządowych.

Ależ ja zaczynam myśleć!

Dobrze, że nie mówię tego głośno!

Na gminnym zadupiu ludzie muszą kombinować, żeby przeżyć od pierwszego do pierwszego i proste oraz życiowe prawo na pewno by im w tym pomogło.

Czuję się, jakbym już zaczął uzdrawiać polską politykę i uszczęśliwiać wszystkich ludzi w gminie, której wójtem mam zamiar dopiero zostać!

Co tam! Od czasu do czasu można być równie głupim, jak wypowiedzi większości polityków, polskie prawo i dziennikarskie komentarze razem wzięte!

Znów drodze.

Nie pamiętam, z kim wczoraj rozmawiałem!

Zlewają mi się ludzkie twarze. Piętrzą się we mnie ludzkie problemy. Kłębią się w głowie pomysły na moją małą ojczyznę.

Nie jestem wójtem, ale na pewno jestem już kłębkiem nerwów i padam na nos.

Są chwile, kiedy mam to wszystko w dupie! Nic mi się nie chce!

Na szczęście to tylko chwile!

Ludzie w mojej gminie przecież czekają na moje zbawcze samorządowe działania!

W tej chwili wiem na pewno – bardziej chce mi się spać, niż wygrać wybory!

Piątek przed wyborami

Koniec jazdy!

Właśnie wróciłem z ostatniego spotkania wyborczego.

Jestem w tej chwili jednym z najszczęśliwszych ludzi w gminie. Nie muszę już z nikim się spotykać i w kółko mówić o tym samym.

Jutro cisza wyborcza.

W niedzielę wybory.

Późna noc. Oglądam moje oświadczenie, w którym wyrażam zgodę na kandydowanie na wójta. Od tego formalnie wszystko się zaczęło, choć w głowie sprawa była już rozstrzygnięta wczesną wiosną.

Aż boję się jutrzejszego lenistwa.

O niedzieli wolę nie myśleć, choć w kampanii zrobiłem wszystko, co trzeba i jak trzeba. Tak mi się przynajmniej wydaje!

Robak niepewności trawi jednak mój skołatany umysł!

Nie ma nic gorszego, jak być zdanym na łaskę i niełaskę wyborców!

Nie wiem, co mnie pchnęło do tego kroku?

Nie myśleć!

Muszę się położyć!

Sobota przed wyborami

Piję kawę i patrzę na jesień a za oknem.

Nie mogę przypomnieć sobie tegorocznego lata. Co tam lato! Przegapiłem też wiosnę i jej zieloną bujność drzew. Odradzanie trawy. Radość nowego życia.

Boże, jak ja dawno tak po ludzku nie myślałem!

Kampania wyborcza! To był temat numer jeden do myślenia przez kilka miesięcy!

Warto tracić z oczu życie dla czegoś tak nieokreślonego, jak indywidualne życzenia tysięcy ludzi?

Dzisiaj myślałem czy można coś było zrobić lepiej podczas tej kampanii.

Bez sensu!

Myślę o czymś, na co nie mam żadnego wpływu; o czymś, co przeminęło i nigdy już nie wróci; o czymś, co na zawsze już należy do przeszłości.

Czekam!

Niedziela wyborcza

Cały dzień myślałem o wyborach.

To chore!

Około północy otrzymałem wiadomość, że zająłem drugie miejsce i wskakuję do II tury.

Cieszyć się czy płakać?

Wynik dobry, dający przepustkę do dalszej gry. Jest powód do radości.

Przede mną wyborcza jazda od nowa i tu już na radość miejsca jakby brak.

Mam wątpliwości czy wytrzymam, ale wiem też, że jutro grzecznie pojadę na kolejne spotkania. Trzeba teraz skończyć to, co zostało rozpoczęte.

Nie ma nic za darmo!

Im większy wysiłek, tym Sukces bardziej smakuje, a Porażka bardziej boli!

Poniedziałek, znów przed wyborami

Druga strona przedstawia mnie jako ostrego pijaka i przybłędę. Z ich oceny mojej osoby wynika, że mogę co najwyżej rozpić wszystkich mieszkańców gminy, a samą gminę sprzedać.

Jeśli piję, to piję za swoje!

Jeśli piję za pożyczone, to oddaję!

Z tego, co pamiętam i wiem, nikomu nie jestem nic winien w związku z tym, że wypiłem piwo czy coś więcej.

Nie krytykuję tych, co lubią sobie dziabnąć kielicha!

Gdybym to robił, bo byłbym zakłamanym draniem!

Wolę wypić, niż głupio gadać o tych, co wypić lubią!

Ale to ja i moje myślenie.

Nie dam się jednak sprowokować i będę robił swoje. Będę rozmawiał z ludźmi, umawiał się na kolejne spotkania, obiecywał zupełną zmianę w stylu rządzenia i zarządzania gminą. Jeśli będzie trzeba, to i gruszki na wierzbie obiecam!. Nie ma przecież w kampanii rzeczy niemożliwych! Gorzej później w życiu bywa ze znalezieniem wierzby gruszki rodzącej!

Dzisiaj ktoś nazwał mnie wójtem. Dziwnie się poczułem.

To chyba namacalny dowód na to, że moja przedwyborcza robota nie poszła na marne.

Ostatnie dni mijają według ustalonego harmonogramu: od rana praca, po pracy szybki obiad, później przygotowanie do spotkań z ludźmi i same spotkania, które kończą się w późnych godzinach wieczornych.

Jestem skołowany.

Martwię się, jak jutro wstanę do pracy.

Ależ przydałby się urlop, żeby móc skupić się na jednym!

Wtorek, znów przed wyborami

Jestem tylko pyłkiem na wietrze przeznaczenia!

Uchronić się przed głupimi błędami! A jeśli się nie da, to niech to będą błędy, na których będę mógł się czegoś nauczyć!

Proszę, jakież filozoficzne rozważania wyszły z kolejnej chwili słabości.

Skrzętnie ukrywam przed światem, że wysiadam fizycznie i psychicznie.

Podziwiam ludzi, którzy pomagają mi w kampanii i cierpliwie znoszą moje humory.

A huśtawka moich nastrojów buja się w najlepsze do granic możliwości wychylenia!

Na ciężką próbę wystawiam tych, co idę ze mną.

Nie pamiętam, jak minął dzisiaj dzień w pracy.

Myślałem, że sobota przed pierwszą turą i niedziela wyborcza pozwolą mi na regenerację sił. Nie zdążyłem się zregenerować, a zmęczenie z całej kampanii wyborczej zdaje się teraz z każdym dniem potęgować.

Środa, znów przed wyborami

Trzeba napisać prawdę. Również tę dla siebie przykrą. Jestem wyczerpany. Zapomniałem wcześniej zapisać, że po pierwszej turze wyborów wylądowałem u lekarza. Ten stwierdził, że jestem wyczerpany fizycznie i psychicznie, i najlepiej byłoby, gdybym położył się na dzień albo dwa do łóżka i zapomniał o całym świecie.

Nawet nie ma mowy, powiedziałem kategorycznie. Niech mi pan da jakieś środki na wzmocnienie, abym mógł kontynuować kampanię.

Lekarz popatrzył na mnie litościwym wzrokiem i wypisał receptę.

Po co to? Zapytał tak, jakbym miał nie dotrwać do końca drugiej tury. I dodał, chyba zdrowie jest ważniejsze niż te chore wybory!

Wytrzymam, powiedziałem, zdrowie jest ważne, ale ważne jest też to, aby dawać z siebie wszystko, jeśli już na coś się zdecydowaliśmy.

Życzył mi powodzenia.

Krążę zatem po gminie i szukam swojego ognia, w którym jak ćma mógłbym spalić skrzydła i spłonąć.

Ten etap kampanii znoszę dużo gorzej psychicznie.

Dlaczego tak jest?

Głupie pytanie!

Zaczyna mi po prostu zależeć!

Tylko na czym?

Kolejne głupie pytanie?

Nie ma głupich odpowiedzi, są głupie pytania!

Czwartek, znów przed wyborami

Wpadła mi w ręce książka Warzechy. To wywiad rzeka z Radosławem Sikorskim. Myślałem, że lektura będzie dobrą odskocznią od bólów kampanii.

Jakże się myliłem!

Wywody głównego bohatera wydają mi się tanimi komunałami. Zwłaszcza tam, gdzie bohater wypowiada się na tematy, które w dalekiej przeszłości mogła poruszać co najwyżej Pytia. Facet przypisuje sobie między innymi przepowiednię upadku Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Zrobił to rzekomo w czasach studenckich. Miał to napisać w jednym ze swoich esejów w wieku dwudziestu jeden czy dwóch lat.

Zastanawiam się czy przypadkiem nie był wtedy po trawce!

Wiem, o czym rozmawiają i czego pragną studenci w wieku 21 lub 22 lat i to bez różnicy w jakim kraju.

Ludzka mentalność młodzieńcza jest ponadpaństwowa.

Strasznie zadufany człowiek z bohatera tej książki. Przy tym potrafi skarżyć się na poprzedni ustrój tak, jakby to na niego i jego rodzinę spadły wszystkie możliwe plagi komunizmu w Polsce. A wszystko dlatego, że mamusi odmówiono kiedyś wydania paszportu. Zapomina tylko dodać, że mamusia ministra nie była wtedy wyjątkiem w tej materii.

Nie wykluczam, że byli ludzie, którzy dostawali w minionym, na szczęście, systemie ostro w dupę!

Dlatego uważam, że nieporozumieniem jest fakt, iż taki ministerek chwali się tym, że matce odmówiono wydania paszportu i w ten sposób czyni z niej cierpiętnicę komunizmu! W ten sposób obraża tych, którym naprawdę dokopano!

Chwali się też dyplomami. To takie amerykańskie – zobacz, jaką świetną szkołę skończyłem. Widzisz, jaki jestem super! I wcale nieważne, co mam w głowie albo na ile jestem dojrzały.

W innym miejscu znów tłumaczy się z kupna domu, który nabył cholernie tanio i nie do końca potrafi wytłumaczyć, jak to się stało.

Układ, z którego teraz trzeba się tłumaczyć?

Jestem chyba złośliwy!

Zwalam to na karb zmęczenia!

A jak facet mówi o wojnie w Afganistanie. Mówi dużo za dużo.

Napisał nawet książkę o swoim tam pobycie.

Podobno marzył o tym, aby być na wojnie. Co tam on! Twierdzi, że jego całe pokolenie o tym marzyło.

Naprawdę, aż tak chore było jego pokolenie, że marzyło o pobycie na wojnie?

O Angoli też mówi, ale o swoim wyzwalaniu ludów afrykańskich książki nie napisał.

Przy wspominkach o Ryszardzie Kapuścińskim powiedział, że wymieniali korespondencję, ale nie ceni go do końca, gdyż dla niego mistrz reportażu był bardziej literatem niż reporterem. Tymczasem z listu Kapuścińskiego do młodziaka jasno wynika, że to ten ostatni zabiegał o wymianę korespondencji.

Śmieje się Sikorski, że zawdzięcza wszystko komunizmowi i wprowadzeniu stanu wojennego.

Ja śmieję się z Sikorskiego! Co on, do cholery, wie o komunizmie? Co ja wiem o komunizmie? Jest tylko 4 lata starszy ode mnie. Jak doświadczył komunizmu?

Wizytę w ambasadzie Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej, już jako wiceminister, traktował jak dobry żart!

Ciekawe! Jak takie wypowiedzi mogą wychodzić z ust urzędującego ministra? Tak myśli minister?

W ogóle facet mnie przeraża, gdy przypadkowi lub odrobinie szczęścia stara się nadać wartość zaplanowanego przez siebie działania.

Sporo głupich wypowiedzi! Jak choćby to, że sama przynależność do PZPR czyni człowieka złym!

Polska durna fobia!

W pewnym momencie przyznaje, że miał dużo szczęścia w tym, co go spotkało.

A ja dodałem, że od takiego właśnie stwierdzenia trzeba było zacząć tę całą gadaninę!

No i dobre rady, np. trzeba przezwyciężać siebie…

Ciekawe! Jakież to nowatorskie! Na miarę rzekomej przepowiedni upadku ZSRR.

Na koniec podziękowania w stylu amerykańskim!

Tak przezwycięża Polak samego siebie!

Cholera, po co ja to czytałem?

Facet tak mnie wewnętrznie rozkołysał, że nie mogłem zebrać myśli.

Na szczęście spotkałem się dzisiaj z ludźmi przyjaźnie do mnie nastawionymi.

Piątek, znów przed wyborami

No i mam za sobą ostatnie spotkanie wyborcze.

Odczuwam satysfakcję, że dojechałem do wszystkich miejscowości. Wszyscy mieszkańcy gminy, którzy chcieli mnie poznać, porozmawiać ze mną, zadać pytanie, poradzić się, poskarżyć, wyrazić życzenie itp., wszyscy mieli okazję, wszyscy mieli możliwość.

Nie zabrakło na spotkaniach zwolenników mojego konkurenta. Przychodzili, żeby niewybrednie żartować z mojej osoby, obrażać i na wszystkie sposoby zniechęcać do dalszej pracy w kampanii.

Na szczęście było tego niewiele.

Na szczęście na spotkaniach byli też ludzie rozsądni. Nie popierali mnie otwarcie, ale chcieli wysłuchać tego, co mam do powiedzenia, zadawali pytania, chcieli odpowiedzi, dzielili się swoimi pomysłami na gminę, tworzyli naprawdę miłą i konstruktywną atmosferę. Aż chciało się z nimi rozmawiać.

Co czuję?

Nie mam pojęcia.

Jestem zmęczony.

Jestem w dziwnym stanie zawieszenia.

Sen będzie chyba najlepszym lekarstwem dla skołatanej duszy!

Sobota, znów przed wyborami

Po co w ogóle chcę tu być wójtem?

Po co chcę tutaj cokolwiek zmieniać?

Jak mam to ogarnąć?

Nie potrafię czasami ogarnąć chamstwa i małomiasteczkowej moralności, jakie biją od niektórych mieszkańców.

Odczuwam fizyczny ból na samą myśl o tym!

Ciekawe czy jutro zacznie się moja samorządowa przygoda?

A teraz z innej beczki.

Pani minister wywodząca się z partii z ludem związanej na trzydniową konferencję kobiet aktywnych wydała niemal 1,4mln złotych publicznej kasy.

Na inną konferencję dla kobiet przedsiębiorczych minister była wydała tylko 300tys zł.

Aktywność i przedsiębiorczość to chyba podobne działki!

Obie imprezy organizowała ta sama firma. Szefuje jej kobieta! Minister też kobieta. Nie jest źle być kobietą!

Niesamowite rzeczy dzieją się w kraju nad Wisłą. I jak tu nie wspomnieć o Seksmisji?!

Zdecydowanie nie powinienem czytać gazet i oglądać TV. To tylko burzy krew i podsyca beznadzieję!

Zgłaszają się do mnie ludzie, którzy już zostali wybrani na radnych. Chcą rozmawiać o ewentualnej koalicji, współpracy i tym podobne tematy. Wszystkim mówię to samo. Musimy poczekać! Jeszcze nie czas na takie rozmowy! Poczekajmy do ostatecznego rozstrzygnięcia w tej grze!

Przyznam, że moja próżność nie jest głucha na takie propozycje.

Mają mnie już za zwycięzcę?

Oby się nie mylili!

Niedziela, znów wyborcza

Byłem z żoną na głosowaniu. Głosowałem na najlepszego w tym momencie kandydata, na siebie.

Mam nadzieję, że żona też!

Czekam na sygnał od znajomej z gminnej komisji wyborczej.

Wyszedłem z domu. Wieczór dawno minął i noc nastała, a ja włóczę się wśród pól uśpionych i w samotności czekam na wyrok.

Wolę w samotności lizać rany, jeśli przegram. A jeśli wygram? Popędzę na łeb na szyję do domu, do najbliższych, aby podzielić się z nimi nowiną. Później pójdę spać i jutro będę spał, ile wlezie.

Jutro dzień wolny od pracy. Już się cieszę na długie spanie i nieważne – wygram czy przegram.

Po godzinie 22. Otrzymuję informację…

Wygrałem!

Wracam do domu, odbieram gratulacje, śmiejemy się razem, a później przygotowuję się do snu.

Chcę szybko zasnąć i zapomnieć o kampanii. Tylko tak przygotuję się dobrze do kolejnej rozgrywki, tym razem rządzenia gminą!

Pierwszy poniedziałek po wyborach

No i jestem wójtem elektem.

Nie wychodzę jednak z domu.

Nie chcę nikogo widzieć, z nikim rozmawiać, przyjmować gratulacji, tłumaczyć, okazywać radości.

Cieszę się z wygranej i z tego, że mogę zostać cały dzień w domu.

Staram się nic nie robić.

Nic nie czytam.

Dociera do mnie, że jestem trochę przerażony nową sytuacją, w jakiej los i wyborcy mnie właśnie postawili.

Podjąłem dobrą decyzję, żeby nic dzisiaj nie robić i nigdzie nie wychodzić. Jednodniowe lenistwo dobrze mi zrobi.

Wmawiam tylko sobie, że wszystko będzie dobrze.

Ale się narobiło!

Nie myśleć!

Pierwszy wtorek po wyborach

Dyrektor rozpatrzył pozytywnie mój wniosek o udzielenie bezpłatnego urlopu na czas trwania kadencji.

Spróbowałby rozpatrzyć go negatywnie!

Ciekawa sytuacja. Jeszcze kilka miesięcy temu facet ze mną ostro walczył i w cztery oczy powiedział mi, że zrobi wszystko, aby mnie z roboty wykopsać!

Od niedzieli natomiast wie, że za jakieś dwa tygodnie prawnie będę jego przełożonym.

Chyba znalazł się w sytuacji nie do pozazdroszczenia.

Myślę, jak pożegnać się z dzieciakami. Tylko one trzymały mnie w szkole. Gdyby nie uczniowie, dawno rzuciłbym to w cholerę.

Dociera do mnie, że nie wejdę już do tej rzeki!

A dzieciaki?

Szybko przyzwyczają się do nowej sytuacji i nowego wychowawcy. Jest dopiero listopad, do końca roku szkolnego pozostało kawał czasu. Czas zrobi swoje!

Muszę pomyśleć, jak się z nimi najdelikatniej i czule pożegnać.

Pierwsza środa po wyborach

Lokalne media drukują tak zwaną mapę wyborczą.

Miło jest widzieć swoje imię i nazwisko na tej mapie.

Mój wyborczy sukces sprzedaje się coraz dalej i szerzej.

Ciekawe, jak to się przełoży na sukces życiowy?

Znalazłem dzisiaj czas na przejrzenie książki księdza Isakiewicza Księża wobec bezpieki …

Podziwiam autora. Z niesamowitą konsekwencją i uporem dociera do prawdy. Przekopał tony dokumentów.

Jakże inna to książka od bełkotu wspominanych wcześniej ministra czy dziennikarza telewizyjnego.

Praktycznie nie ma w niej komentarzy oprócz tekstów odautorskich na początku czy końcu poszczególnych części książki.

Uderzają treści listów osób zainteresowanych. Zdecydowana większość odcina się od sugestii, że materiały zgromadzone na ich temat mogą być potwierdzeniem współpracy z Urzędem Bezpieczeństwa. Wszyscy, poza jednym wyjątkiem, stwierdzają, że świadomie nie współpracowali.

Tylko jeden z ojców zakonnych, w związku publikacją, oświadczył: Pragnę przekazać do wiadomości wszystkim zainteresowanym, że przez wiele lat pod wpływem różnych form szantażu współpracowałem z Urzędem Bezpieczeństwa. Mogę powiedzieć zgodnie z sumieniem, że starałem się tak przedstawiać sprawy, by nikomu nie szkodzić. Wszystkich bardzo przepraszam.

Mam dla wielu pewnie niezrozumiały i dziwny stosunek do tego typu współpracy.

Nie wiem, na ile archiwa służb są (były) dowodem świadomej manipulacji ludźmi i ich losami przez służby specjalne?

Tajne służby na całym świecie są osłoną dla systemów z jednej strony, z drugiej jednak są gwarantem spokoju społecznego i bezpieczeństwa wewnętrznego.

Czy współpraca z tego typu służbami to grzech, przestępstwo albo coś w tym rodzaju?

Przekraczanie prawa przez ludzi pracujących w służbach bezpieczeństwa to inna bajka.

Inną sprawą jest też to czy powinno się ujawniać tego typu materiały i dawać pożywkę różnego rodzaju politycznym szajbusom z pierwszych stron gazet?

Od publikacji takich materiałów do podpalania stosów tylko krok.

Choć książka jest pełna ludzkich rozterek i osobistych tragedii, czytałem jej fragmenty z dziwnym poczuciem szacunku dla autora.

Nie próbuję wyjaśniać sobie, z czego ów szacunek wynikał!

Tak po prostu jest!

Pierwszy czwartek po wyborach

Kolejny dzień w pracy, w której już mnie nie ma.

Powiedziałem dzisiaj dzieciakom, że będziemy musieli się rozstać i szybko dodałem, że będę ich bardzo mile wspominał.

Zapewniłem, że będę o nich myślał i zawsze będą mile widzianymi gośćmi w urzędzie gminy, gdzie niedługo się przeniosę.

Prosiłem też, aby nie zapomnieli o mnie zbyt szybko.

Niektóre dziewczynki płakały, wcale nie ułatwiając mi zadania.

Rozmyślania

Każdy, kto szuka porozumienia, powinien wykonać pracę w kierunku partnera. Nie ma innej drogi.

Nie żałuję jednak, że przeżyłem szkolną przygodę z drugiej strony biurka i poznałem kuluary pracy nauczyciela.

Dużo by o tym mówić i to niekoniecznie dobrze. Zatem lepiej zamilknąć.

Jak to będzie na stołku wójta? Zobaczymy!

Na pewno dobrze mi zrobi zmiana pracy, otoczenia i problemów, z którymi będę się już niedługo borykał.

Pierwszy piątek po wyborach

Przeraża mnie współczesne dziennikarstwo i sposoby działania mediów.

Bez opamiętania szafuje się ludzkim bólem czy rozpaczą związanymi z tragicznymi zdarzeniami dotykającymi jednostki czy zbiorowości ludzkie.

Media nieustannie podsycają ból poprzez natręctwo i tysiące głupich pytań.

Rozdrapują ludzkie tragedie aż do zniesmaczenia.

Rządzący prześcigają się w przekazywaniu kondolencji czy ogłaszaniu kolejnych żałob narodowych.

Co za kraj? Co za ludzie?

Rzygać mi się chce, kiedy patrzę na takie żerowanie na ludzkim nieszczęściu! A wydzieranie sobie przez polityków pierwszeństwa w dostrzeżeniu ludzkiej tragedii czy też ogłoszeniu żałoby, jest po prostu żałosne.

Poraża mnie takie zachowanie.

Osobiście, uważam ,że ofiarom tragedii trzeba pomóc, ale tylko w takim zakresie, na jaki one pozwolą.

Nie wyskakiwać przed szereg.

Dać sobie czas. I dać ten czas przede wszystkim ofiarom. Sobie na zadumę. Ofiarom na oswojenie z bólem.

Ściganie się z ukazaniem żałoby czy współczucia jest, moim zdaniem, brakiem szacunku dla ludzkiego cierpienia.

Z mojego podwórka.

Koniec pracy w szkole.

Było, minęło!

Czas robić coś innego, coś nowego, coś jeszcze nieznanego!

Pierwsza sobota po wyborach

Myślę już tylko o pracy w samorządzie.

Myślę o pracownikach samorządowych, którzy już za kilka dni staną się moimi podwładnymi.

Podkreślałem w kampanii wyborczej, że dla mnie urzędnik samorządowy nie musi być piękny, ale skuteczny. Mówiłem to dlatego, że spotykałem w swoim życiu urzędników, którzy bardziej dbali o swój wygląd zewnętrzny, niż o skuteczność w pracy.

Powyższe nie oznacza bynajmniej, że dla mnie urzędnik samorządowy może być nawet kocmołuchem, tylko skutecznym w pracy.

Nie, nie i jeszcze raz nie!

Uważam tylko, że urzędy administracji to nie wybiegi dla modelek i modeli, tylko miejsca skutecznego załatwiania spraw!

Co wcale nie oznacza, że nie można to idealnie pogodzić!

Pierwsza niedziela po wyborach

Wczorajszy wątek.

Przeczytałem, że w przypadku dyrektorów, prezesów, burmistrzów, wójtów i innej maści ludzi na tak zwanych stołkach, poziom niekompetencji jest często wprost proporcjonalny do wagi zajmowanego stanowiska.

Kasjerka czy sprzątaczka potrzebują więcej umiejętności, żeby fachowo wykonywać swoją pracę, niż dyrektorzy, prezesi, wójtowie… itd.

Biorę to sobie do serca!

Kolejny Poniedziałek

Byłem dzisiaj w urzędzie.

Do ślubowania pozostało mi kilka dni.

Odczuwałem lęk!

Może dlatego, że niektórzy urzędnicy nie potrafili ukryć swojego lęku?

Starałem się życzliwie uśmiechać.

Wiem, że w kampanii wyborczej straszono ich mną.

Mówiono, że jeśli ja wygram, wielu z nich straci.

Perfidna wyborcza gra!

Ja tymczasem w ogóle o tym nie myślałem.

W sumie to co ci ludzie mi zrobili albo czym i w czym zawinili, żebym miał ich pozbawiać pracy?

Poza tym, nie znam specyfiki pracy poszczególnych urzędników.

Dopóki nie wgryzę się w temat, żadnych posunięć personalnych nie będzie!

Zauważyłem, że niepewność w tych ludziach pozostała.

Nie mam zamiaru wyprowadzać ich z błędu. Odrobina strachu każdemu wychodzi na zdrowie.

Nowy szef to wielka niewiadoma!

Przede mną ślubowanie, a później nowe!

Ślubowanie

No i jestem wójtem na całego!

Złożyłem ślubowanie!

Później wysiliłem się na przemówienie, które brzmiało tak patetycznie, że wciąż się rumienię, gdy o tym myślę.

Mówiłem w nim o kampanii wyborczej. O tym, że dostawałem baty za sam fakt wystartowania w tych wyborach. Chwaliłem się przemierzonymi w kampanii kilometrami, co pozwoliło mi poznać nie tylko wszystkie miejscowości w gminie i większość ludzi, ale też zapoznać z problemami mieszkańców.

Mówiłem, że jestem dumny z tego, że ludzie mi zaufali.

Później pierdliłem coś o odpowiedzialności.

Boże, jakie to głupie, co mówiłem!

Aż dziwne, że nikt nie gwizdał, gdy mówiłem o tym, jak będę się starał, aby uczynić znośniejszym życie każdego mieszkańca gminy.

Wyrażałem nadzieję, że współpraca z radą będzie mi się dobrze układała. Wspomniałem, że zarówno ja, jak i radni, zostaliśmy wybrani w bezpośrednich wyborach i powinniśmy też wspólnie starać się zaspokoić potrzeby ludzi i starać się spełnić wyborcze obietnice.

Jakież to głupie!

Przecież wiem, że mogę liczyć maksymalnie na poparcie trzech, czterech radnych, a reszta to twarda opozycja i sprzymierzeńcy byłego wójta, z którego ograłem w drugiej turze wyborów.

Podziękowałem ustępującemu wójtowi i radnym poprzedniej kadencji.

Ależ fałszywiec ze mnie!

Nie cierpię faceta, a większość starych radnych mnie co najmniej nie lubi, oczywiście ze wzajemnością!

Czułem jednak, że nawet wbrew sobie, powinienem całe te podziękowania wygłosić. I wygłosiłem!

Niech to szlag trafi!

Wysiliłem się nawet nad dodanie, że będę kontynuował politykę ustępujących władz samorządowych w zakresie rozpoczętych inwestycji.

Zakończenie przemówienia było bardziej niż głupie.

Zwracając się do radnych obecnej kadencji, sparafrazowałem słowa jednego z prezydentów USA i powiedziałem: Nie pytajcie, co gmina i wyborcy mogą dla was zrobić; pytajcie, co wy możecie zrobić dla gminy i wyborców?

Po czym zapewniłem, że ja już sobie takie pytanie postawiłem i odpowiedziałem, że chcę poświęcić gminie i wyborcom swój czas, swoje pomysły, siły i zaangażowanie, aby wywiązać się z przedwyborczych obietnic.

Takie ble, ble, ble!

Trzeba było jednak coś tam powiedzieć w tym tonie.

Ludzie lubią słuchać takich bzdur.

Mam nadzieję, że kiedyś będę niezależny i nie będę musiał wysilać się na tego typu głupie gadanie.

Kolejny wtorek

Lokalna prasa rozpisuje się na temat mojej kieszeni. Nie tylko zresztą mojej. Dziennikarze biorą pod lupę każdego wójta z okolicy.

U mnie nie mieli zbyt wiele do pisania.

Wynagrodzenie rada dała mi takie, żeby przeżyć.

Mam już zatem pierwsze oznaki tego, że nie mam większości w radzie.

Opozycja myśli, że niskimi poborami zniechęci mnie do pracy.

Są krótkowzroczni!

Nie wiedzą, że ja pracuję już na drugą kadencję?

Nie tak łatwo mnie zniechęcić!

To fakt, jestem goły, jak święty turecki, ale rąk nie załamuję i nie szedłem do samorządu, żeby się kasy dorobić.

Przypominam tu sobie Żyda Lewiego, z którym pracowałem w Nowym Jorku. Zawsze krzyczał do nas z uśmiechem: Dzieńgow nie nada, rabotu dawaj! I gonił nas do roboty, zachęcał, ponaglał.

Ale wracając do lokalnych pismaków. Niech tam rozpisują się na temat pustki mojej kieszeni. Niech tylko moich zarobków nie zawyżają, a pozostałych do spłacenia kredytów nie zaniżają!

Poprosiłem skarbnika, aby przygotował mi informację na temat zadłużenia gminy.

Przedwyborcza fama głosiła, że gmina zaraz podanie z powodu wielkiego zadłużenia.

Okazało się, że nie ma tego nawet 25% w stosunku do dochodów.

Ludzka głupota nie zna granic!

Współczuję mojemu poprzednikowi, który dostawał baty z tego powodu. Tak naprawdę, to większość kredytów zaciągnął na realizację inwestycji. Przytrafiły mu się raptem dwa kredyty na wydatki bieżące w oświacie, na płace dla nauczycieli.

Facet nie mógł przeprowadzić żadnej reorganizacji sieci szkół na terenie gminy.

Nie mógł z tym drgnąć, bo rada skutecznie torpedowała jego pomysły. Do tego jeszcze musiał walczyć z czterema członkami zarządu.

Miał przerąbane na całej samorządowej linii!

Ja mam to szczęście, że po ustawowych zmianach jestem jednoosobowym zarządem i muszę walczyć ewentualnie tylko z radą.

Po publikacji moich zarobków dociera do mnie, że teraz każdy dziennikarzyna ma prawo sobie we mnie pojeździć! Jestem osobą publiczną.

Czyżby pierwsze minusy tej pracy już po jej pierwszych kilku dniach?

Piątek

Od kilku dni przygotowywałem spotkanie z posłem, którego nazwisko z kłopotami się kojarzy, a mnie się będzie kojarzyć z kłopotami finansowymi.

Samo nazwisko sejmowego gościa nie mówi o tym, że organizowanie dla niego spotkania to duży kłopot. Udało mi się jednak zebrać parę osób na sali.

Zjechali przedstawiciele samorządowych władz powiatowych, wojewódzkich i władz partyjnych ludu wsi tegoż szczebla co samorządowcy.

Było gości tylu, że nie mogłem ich wszystkich posadzić za stołem prezydialnym, za którym zresztą dla mnie też miejsca nie stało!

Gość numer jeden gadał dużo i nie zawsze z sensem. Ludzie na sali jednak słuchali i podejmowali dyskusję. Gość zresztą bardzo szybko wyczuł nastroje wśród publiczności i ostro sobie poczynał z rządzącą teraz ekipą, która jego partię wykopsała była z koalicji.

O swoim niedawnym współrządzeniu z obecną ekipą rządzącą zapomniał powiedzieć.

Po wszystkim ludzie podchodzili do mnie i gratulowali zorganizowania spotkania. Cieszyli się i mówili, że to coś nowego. Do tej pory tego typu spotkań z politykami z krajowej sceny nie było. Prosili o więcej.

Oby tylko tego ludzie potrzebowali!

Ci z pierwszych stron gazet i szklanego ekranu chętnie przyjeżdżają popieprzyć trzy po trzy, żeby tylko swojej partii przysporzyć ewentualnych punktów procentowych.

Dla miejscowych to swoiste polityczne igrzyska. Chleba im już wystarcza.

Kiedy się ludzie po spotkaniu rozeszli, gość numer jeden i świta niemała jego zażądali w porze kolacji spóźnionego obiadu.

Cóż było robić?

Zaprosiłem ich do restauracji.

Skłamałbym, gdybym napisał, że skromnie zjedli, podziękowali i rozjechali się.

Trzeba jasno napisać – nażarli się, napili, do północy nie chcieli się rozjechać. A kiedy w końcu pożegnałem ostatniego z nich, zostałem sam z niezapłaconym rachunkiem.

Mam w dupie politycznych gości!

Pracująca sobota

Im bardziej się od czyjegoś działania odżegnujemy, tym bardziej świadczymy o tym, że sami byśmy tak chcieli.

Projekcja naszych ukrytych, a czasem i niecnych myśli i pragnień na innych, w których postępowaniu widzimy siebie ukrytych, trwa w najlepsze. Łapówkarz będzie widział wokół siebie łapówkarzy i wielu o łapówkarstwo będzie posądzał. Zdrajca widzi wszędzie zdrajców, a na złodzieju czapka gore, mimo że nikt mu winy ani nie udowodnił, ani tym bardziej nie przypisał.

W samorządzie karałbym karłów, którzy złożyli niczym niepoparty donos gdzieś tam na inną osobę.

Obarczyłbym odpowiedzialnością tych, którzy nie są pewni tego, co mówią, a obrzucają innych błotem z takim zapałem i lekkością, jakby głosili prawdę objawioną.

Udało mi się spędzić trochę czasu z rodziną.

Ułożyć wszystko tak, żeby praca zawodowa była miłym dodatkiem do tego, co w życiu naprawdę ważne, jak choćby rodzina!

Tusie w gminach

Zastanawiam się od kilku dni nad pewnym rodzajem człowieka mieszkającego w mojej gminie.

To Tuś.

Tuś – to istota dwunożna żyjąca w niewielkich gminach, głownie miejsko-wiejskich, choć w gminach wiejskich jest on z pewnością powszechniejszą poczwarą. Tam jednak jest mniej dostrzegalny i mniej słyszalny, a czasami nawet brany za dziwaka, zatem mniej niebezpieczny niż w gminach miejsko-wiejskich.

Nie