Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Dzienniki. 1983–1987. Tom 2

Dzienniki. 1983–1987. Tom 2

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-65979-17-9

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Dzienniki. 1983–1987. Tom 2

 

Wiktor Woroszylski – poeta, prozaik, tłumacz literatury rosyjskiej. Początkowo związany z socrealizmem, później – po osobistym doświadczeniu pacyfikacji Węgier w 1956 roku – coraz bardziej krytyczny wobec systemu. W latach 70. i 80. związany z opozycją demokratyczną – współpracownik KOR, redaktor „Zapisu”; internowany po wprowadzeniu stanu wojennego.

Tom 2 – zapis ze środka lat 80. – dokument czasu społecznej stagnacji wywołanej stanem wojennym oraz świadectwo prób jej przełamywania.

Ten dziennik to dla powojennej historii Polski świadectwo znaczące. Jego autor przeszedł drogę charakterystyczną dla wielu polskich intelektualistów w drugiej połowie XX wieku: od uwikłania w komunizm do czynnego sprzeciwu wobec niego. Był nie tylko świadkiem, ale i uczestnikiem wielu kluczowych dla powojennej historii zdarzeń, także wpływając na ich przebieg.
Jest to kronika środowiska nonkonformistycznego, spisywana również w czasach, gdy samo prowadzenie takich zapisów wymagało niemałej odwagi, a zarazem – wyrazisty portret tego środowiska, wzmacnianego wewnętrznie przez przyjaźń i wzajemną lojalność i stającego się ponadczasowym przykładem wolności.

 

Czy się nie boję? Nie jestem już młody. Za parę miesięcy kończę 57 lat. Przeżyłem w życiu wiele dobrego i złego. Bałem się różnych rzeczy. Boję się różnych rzeczy. Między innymi boję się, żebym nie zaczął się bać tego, co moje – swoich myśli, uczuć, poglądów, tego, co mam do powiedzenia i napisania, książek w swojej bibliotece, spotkań z ludźmi, z którymi mam ochotę się spotkać, publicznego wystąpienia w obronie przyjaciół, których spotkało nieszczęście. Tego boję się najbardziej – inne strachy, choć może realne, mimo wszystko mniej mi dokuczają.

27 marca 1984

Polecane książki

Product and labour markets have strong links. Moreover, labour-management relations and negotiations are central to the functioning of labour market institutions, mostly in advanced economies. The monograph carries out an in-depth analysis of a fundamental aspect of unionised labour markets: the sco...
Zarządzanie zasobami ludzkimi w przedsiębiorstwie polega na optymalnym wykorzystaniu umiejętności pracowników na drodze do osiągnięcia celów całej organizacji przy równoczesnym zaspokajaniu potrzeb tychże pracowników. Chodzi tu o ich rozwój zawodowy poprzez szkolenia i drogi awansu. Zadaniem skutecz...
Wspaniały prezent na uroczystość I Komunii Świętej. Niniejsze dzieło to ponad 200 poruszających historii ze Starego i Nowego Testamentu, które mówią o Objawieniu Bożym i Bożej obietnicy zbawienia ludzkości. Autor połączył swoją wiedzę o Biblii i miłość do niej z wielką umiejętnością opowiadania...
KIEDY CZUJESZ, ŻE CZAS MIJA BEZPOWROTNIE, POWIEDZ MI, CO CHCESZ ZROBIĆ Z TYM JEDNYM BEZCENNYM ŻYCIEM? Milewa nie zna odpowiedzi na to pytanie. Nieustannie wymyśla siebie no nowo. Jest samotna, chociaż ma rodzinę, przyjaciół, kochanka. Idealną Szwajcarię porzuca dla Polski. Tu męczy ją turbokapital...
Tragedia Miechowicka to jedno z najtragiczniejszych wydarzeń, jakie miało miejsce w trakcie wkraczania Armii Czerwonej na teren Górnego Śląska w styczniu 1945 roku. Z rąk Sowietów zginęło, według różnych szacunków, ponad 380 osób. O zbrodni tej przez kilkadziesiąt lat, ze względu na panujący w Polsc...
Autor spisał  mądrość przodków w leksykonie w postaci alfabetycznych haseł, tworząc tym samym poradnik dla każdego, kto chce samodzielnie odzyskać zdrowie. Ty również dowiesz się, jak naturalnie wzmocnić swoją odporność i poprawić zdrowie eliminując powszechne choroby i dolegliwości fizyczne. Poznas...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Wiktor Woroszylski

© ‌by Natalia Woroszylska, ‌2018

© by ‌Ośrodek KARTA, 2018

REDAKTOR ‌SERIIAgnieszka Knyt

KOORDYNACJA PROJEKTU, ‌WYBÓR FRAGMENTÓW DO DRUKU, ‌OPRACOWANIE ‌REDAKCYJNEdr Agnieszka Dębska

WSPÓŁPRACA ‌REDAKCYJNAKatarzyna Bizacka

OPRACOWANIE ‌PRZYPISÓWdr Bartosz ‌Kaliski

KONSULTACJA ‌NAUKOWAprof. dr hab. ‌Andrzej ‌Friszke

RECENZENTdr hab. Krzysztof ‌Kosiński, prof. IH PAN

KWERENDA ‌IKONOGRAFICZNAMałgorzata Pankowska-Dowgiało

OPRACOWANIE GRAFICZNE SERII

SKŁAD ‌KOMPUTEROWYTANDEM STUDIO

ZDJĘCIE NA ‌OKŁADCEFot. Charles ‌Sawyer

PRACA NAUKOWA ‌FINANSOWANA W RAMACH ‌PROGRAMU ‌MINISTRA NAUKI I SZKOLNICTWA ‌WYŻSZEGO ‌POD ‌NAZWĄ „NARODOWY PROGRAM ‌ROZWOJU HUMANISTYKI” W LATACH 2014–2018

KIEROWNIK ‌NAUKOWY PROJEKTU

prof. dr hab. Andrzej ‌Friszke,

Instytut ‌Studiów Politycznych PAN

PARTNER PROJEKTU

Instytut ‌Studiów Politycznych

Polskiej ‌Akademii Nauk

Wydanie I

Warszawa 2018

ISBN ‌978-83-65979-17-9

Ośrodek KARTA

ul. Narbutta ‌29, 02-536 Warszawa

tel. ‌(48) ‌22 848-07-12, faks (48) 22 646-65-11

kolportaz@karta.org.pl

ksiegarnia.karta.org.pl

SKŁAD ‌WERSJI ELEKTRONICZNEJMarcin Kapusta

konwersja.virtualo.pl

1983

Sobota, ‌1 ‌stycznia, Warszawa

Diariusz w nowym ‌roku zaczynam w nowej ‌„księdze” – ‌podarunku gwiazdkowym ‌od Felka1. ‌[…]

W ciągu dnia mnóstwo ‌telefonów z życzeniami, między ‌innymi Dziędziora2, ‌Rzeżuchowski3, Mandalian4, [Hanna] Lebecka, ‌Halina Mikołajska5 […], ‌Janka Zakrzewska6, […] ‌Ugniewski7, Zbyszek ‌Herbert8. ‌Ja ‌dzwoniłem do ‌Geremków9 sprawdzić, ‌czy to oni ‌zostawili w nocy okulary – ‌tak, to ‌Hania – a przy okazji ‌usłyszałem ‌wiele zachwytów, jak ‌było miło, ‌jakie dobre żarcie, jacy ‌ciekawi goście – Marek10 fascynujący, ‌co ‌za ‌skala emocjonalna ‌etc., a ta młoda para ‌(to ‌znaczy Sawiccy11) urocza… […] ‌Wieczorem zadzwoniłem do ‌Jerzego ‌Andrzejewskiego12, ‌był trzeźwy, spokojny, umówiliśmy ‌się na środę, rano ‌mam zadzwonić i potem ‌przyjść. […]

Niedziela, ‌2 stycznia

Przez cały ‌dzień, z przerwami, praca ‌nad kolejnym felietonem do „Więzi”. […]

Przed południem wpadł Zygmunt Rzeżuchowski, pożyczył mi świąteczny „Tygodnik Powszechny”, zachwycony Moim wiekiem [Aleksandra] Wata (pożyczyłem mu ostatnim razem), teraz na miesiąc wyjeżdża odpocząć, podleczyć się i pomyśleć, co dalej ze sobą robić – do Kołobrzegu. (Przez wszystkie jego ostatnie wizyty przewija się motyw, że nie wiadomo, co ze sobą robić). […]

Geremkowie – po zostawione u nas okulary i z książką Bronka, napisaną i wydaną po francusku – Truands et misérables dans l’Europe moderne (1350–1600). Miał w teczce korektę tej książki, kiedy 21 sierpnia 1980 jechał do Stoczni Gdańskiej – i już tej korekty nie zrobił…

Z Sawickimi na Powązkach, szukanie grobu Gajki13 (dziś jej urodziny), błądzenie, wreszcie znalezienie. Pagórek zbutwiałych wieńców i gałęzi, jeszcze z pogrzebu, wstęgi, znicze wypalone i palące się. Dołożyliśmy nasze kupione koło cmentarza wianuszki, postaliśmy chwilę, byli tam jeszcze jacyś ludzie – młodzież i starsza pani. Kiedy wracaliśmy, Paula powiedziała: „Zwykle na urodzinach Gai było weselej”. […]

Poniedziałek, 3 stycznia

[…] Oddałem felieton w „Więzi”, widziałem wiele osób i między innymi po raz pierwszy od wojny [13 grudnia 1981] Stefana Bakinowskiego, który stwierdził, obejrzawszy mnie, że nie dałem sobie nic zrobić „przez nich”. Rozmowy między innymi o sławetnej audycji radiowej, trzykrotnie powtarzanej (ja słuchałem wczoraj), złożonej z rzekomo podsłuchanych przez SB wypowiedzi Bujaka14, rozmowy TKK i kierownictwa podziemia gdańskiego. Jeżeli tam przeniknęli – dlaczego ich nie zgarnęli? Oczywiście nic nie podsłuchali, tylko zdobyli nagrane taśmy. Wypowiedź Bujaka to po prostu wywiad, prawdopodobnie dla prasy podziemnej. Reszta to jedna nagrana dla własnych potrzeb rozmowa gdańszczan (głosy te same), pocięta na dwie części, z których pierwsza to ma być „TKK”. Co propaganda ma z takiego falsyfikatu? […]

Jutro minister Żygulski15 przyjmuje grono zaproszonych literatów – Zarząd Główny, zarząd warszawski, pewnie „aktyw” partyjno-PRON-owski16, ale jak się okazuje, nie tylko. Z sekretariatu ministra zadzwoniono do Konwy17, że oficjalne zaproszenie w drodze, ale pocztą może nie dojść na czas, więc zawiadamiają w ten sposób. Naturalnie, że Konwa się nie wybiera. Ciekawe, co pan minister chowa w zanadrzu dla panów pisarzy. Odwieszenie Związku? […]

Usiłowałem dzisiaj kupić wino na kartki alkoholowe lub papierosowe, ale z wszystkich sklepów wymiotło przyzwoite wino, jest tylko Aligator.

Wtorek, 4 stycznia

[…] Chciałem podjąć forsę w PKO, ale taki tłok (rewaloryzacja, dopisywanie procentów), że zrezygnowałem. […] Znowu płonne próby zakupienia wina, a także – mleka (na Mickiewicza i w „Małgosi” nie było, w „Delikatesach” zobaczyłem, że jest, i stanąłem w kolejce, a jak doszedłem do lady, usłyszałem, że „tego mleka nie uda się zagotować”); kupiłem chleb, w „Merkurym” wafle wałbrzyskie (bo wszyscy brali), sery i na Mickiewicza – na kartki – cztery „złote” masła.

[…]

Na kolacji [Katarzyna18 i Zbigniew] Herbertowie i Maciek Cisło19 (bez żony). Kolacja dobra, ale my oboje z Janką20 zaziębieni, więc bez werwy. Zbysio w dobrym humorze, podlewał sobie, gadał; również Maciek gadał, z popisami erudycyjnymi i w tonie z lekka agresywnym (żeby pokonać nieśmiałość?), ale do konfliktu nie doszło. Jeden z wysuniętych przez niego tematów: dlaczego rewolucja „Solidarności” i to, co po niej, nie znalazło adekwatnego odbicia w sztuce, nie stało się „natchnieniem artystów”? Teza dla mnie wątpliwa (na przykład w przypadku poezji, zapisu faktograficznego), jałowa i niepotrzebnie rozważająca pewne oczywistości (na przykład jeśli chodzi o epikę) – ale Zbyszek podjął dyskusję.

[…]

Czwartek, 6 stycznia

[…] Po obiedzie – do kościoła św. Marcina na mszę za internowanych o 17.30. Pojechałem wcześniej, żeby siedzieć, ale i tak przyjechałem za późno (koło 17.00) i stałem, tyle że mogłem się od czasu do czasu oprzeć o kolumnę. Straszny tłum. Wśród dewotek zgubili się internowani, z początku myślałem, że ich nie ma wcale, potem zobaczyłem Tadka Kaima i Stasia Czarnika21, Lilkę Wosiek22, Wielkiego Wo23, a w prezbiterium – Krzysia Śliwińskiego24, Bronka i Tadeusza25.

Już po nabożeństwie, kiedy zrobiło się luźniej i chodziliśmy, łamiąc się opłatkiem, spotkałem też wielu innych, a także znajomych tylko z widzenia i takich, w których domyślałem się internowanych, i zorientowałem się, że nie było nas wcale tak mało. Marzena26, Tragedia27, Czuma28, Ludka Wujec29, Darek Kupiecki30, Genio Kloc31, Janiszewski32, Kociszewski33, [Andrzej] Zarzycki, Piotr Hałaczkiewicz, chyba Wojtek Malicki, bo ja wiem, kto jeszcze. Krzysztof Łypacewicz, Janusz Onyszkiewicz34, Wojtek Brojer35, Jurek Kęcik36.

Msza trwała długo, celebrowała ją cała grupa księży z Bronisławem Dembowskim37 na czele. Oczywiście – „akcenty”. Dużo śpiewów (teksty wyświetlane na ścianie). Czytania z Pisma – Maja Komorowska38 i Maciek Rayzacher39. Na końcu, przy Boże, coś Polskę, frunęły w górę palce na kształt „V”. Przed kościołem podobno śpiewano „antypaństwowe” piosenki. Sam tego tutaj nie słyszałem, ale nieco dalej – przy św. Annie i krzyżu kwiatowym – owszem (coś o Jaruzelskim40). Kiedy szedłem do kościoła, wylot Piwnej przy placu Zamkowym był obstawiony przez sześciu milicjantów, to wszystko nie licząc naturalnie tajniaków. Po kościele – już nie. […]

Piątek, 7 stycznia

[…] W przeglądzie prasy krajowej fragmenty wywiadu Śmiecia41 w „Dzienniku Łódzkim”. Notuje on „duży postęp w sferze zachowań społecznych”, ponieważ „zostały przyduszone do ziemi elementy ekstremalne”. Mówiąc o opozycji, która nie złożyła broni, Śmiecio dorzuca: „Myślę tutaj także o ludziach z kręgu doradców «Solidarności», którzy w związku z likwidacją ośrodków dla internowanych zechcą, w moim odczuciu, na podstawie już pierwszych wypowiedzi, dalej prowadzić walkę. Jeżeli będą to czynić, to oczywiście zderzą się z obowiązującym w Polsce prawem”42. Jak widać, wicepremier nie spocznie, póki nie posadzi znienawidzonych doradców. […]

W kraju fala redukcji (w Warszawie była wcześniej, ale też chyba nie ostatnia). W Gdańsku rewizje i aresztowania. […]

Przejrzałem „Zeszyty Literackie” numer 1 (zima 1983). Poemat Staszka43Przywracanie porządku podoba mi się. Nowe Miesiące Kazika44 – mniej więcej jak stare – jeżeli czytającego nie odpycha „w ogóle” osobowość Kazika, to dają się czytać.

Sobota, 8 stycznia

W sklepie na Mickiewicza postałem rano w kolejce i udało mi się kupić nieomalże ostatnie dwie butelki mleka. Ponadto buteleczkę śmietanki, chleb, rogaliki, cukier kartkowy, biały ser, 10 jajek. Zapłaciłem 352 złote. […]

Drugie wyjście – do sklepu warzywnego – kupiłem kartofle, cebulę, cykorię, natkę – zapłaciłem 154 złote. […]

Nadeszła wreszcie zaprenumerowana „Polityka” i „Tygodnik Powszechny” (numery 1 i 2). W „Tygodniku” numer 2 – moje dwie historie – Odmowa i Bakunin, ta o Sartrze [Lotnisko]45 zleciała z dekretu. W ogóle dekretowe szaleństwo – mimo zawieszenia stanu wojennego46!

Mój mały bilans: przez niespełna trzy miesiące od wyjścia [z ośrodka internowania] cenzura zdjęła mi cztery wiersze, jeden felieton, jedno opowiadanie. Puściła cztery wiersze, dwa opowiadania, jeden felieton. Aha, jeszcze zdjęła nekrolog Gai.

[…]

Poniedziałek, 10 stycznia

Cały dzień przy biurku: poprawki i uzupełnienia do ostatniego rozdziału Życia Majakowskiego47 w związku ze wspomnieniami [Weroniki] Połońskiej, ogłoszonymi w „Kontinencie”. Wyszło siedem stronic nowego tekstu. Po dniu pracy – miłe poczucie, że coś zrobiłem. […]

Środa, 12 stycznia

[…] W południe Marek Beylin, z nim na spacerze nad kanałem, rozmowa z cyklu „jak żyć”. Mamine sugestie wyjazdowe odrzuca. Pyta, czy teraz jest taki sam nastrój jak w roku 1968, kiedy wyjeżdżali znajomi i przyjaciele (moim zdaniem nie, wtedy poczucie osamotnienia było dużo większe). […]

Czwartek, 13 stycznia

[…] Przyszedł Ákos48, przyniósł książkę od Gracji49 (pięknie wydany wybór przekładów poetyckich; w tym 11 moich wierszy), dałem mu dla niej tomik i oddałem pożyczony od niego za czasów berlińskich przekład. Przypomniał naszą dyskusję w 1980 roku, kiedy był takim pesymistą – uważał, że „to” nie może się utrzymać, po prostu „oni” nie pozwolą. Ja: „Miał pan oczywiście rację, ale my, skoro to się zaczęło, musieliśmy przyjąć, że ma jakąś szansę”. On: „Teraz jestem optymistą, uważam, że ich przeżyjemy. Nie wyobrażałem też sobie formy tego, co się stanie – wolałbym klasyczną, byłaby bardziej krwawa, ale czysta”. Ja: „Mimo wszystko wolę tę brudną, wolę siedzieć w obozie w Darłówku niż na Syberii, no i wrócić”. […]

Piątek, 14 stycznia

Obudził mnie dzwonek do drzwi, niezbyt natarczywy, normalny. Spojrzałem na zegarek: 6.00 rano. Janka też się obudziła, wyszła do drzwi i zapytała, kto tam. Odpowiedź brzmiała: „Milicja”.

Wstałem, włożyłem szlafrok, poszedłem otwierać, chociaż Janka mnie hamowała. Weszło czterech cywilów, na przedzie wysoki, młody, który przedstawił mi nakaz (nie prokuratorski, z Komendy Stołecznej) przeszukania pomieszczenia w poszukiwaniu powielaczy (określone trochę innymi słowami – „środków do wykonywania” czegoś tam) i nielegalnej literatury, a także swoją legitymację – podporucznik Wierzba. Trzej pozostali byli niżsi, w tym jeden rumiany, łysawy, z wąsikiem, drugi o nieproporcjonalnie rozrośniętej klatce piersiowej, a trzeciego, skromnie drepcącego na szarym końcu, zaraz poznałem: to był mój „opiekun”, kapitan Kowalewski50.

Oficjalnie jako szef operacji występował Wierzba, wydawał rozkazy, podejmował decyzje, a także, ulokowawszy się przy moim biurku, prowadził protokół; ale prawdziwym autorytetem był oczywiście Kowalewski – do niego zwracano się o ocenę kolejnych wygrzebanych eksponatów (książek, papierów): czy odłożyć je z powrotem na półkę, czy na tapczan, gdzie gromadzono rzeczy do „zakwestionowania”.

Rozpoczęto od mojego pokoju – barczysty zajął się pierwszą podwójną półką na prawo od drzwi, a także kupą nieuporządkowanych książek pomiędzy tą półką a ścianą; Kowalewski – szafą, Wierzba – ogólnym kierownictwem, niepozbawionym elementów agresji, w szczególności w stosunku do Janki, co po części było reakcją na jej ostrość, ale także wobec Natalii51 i momentami mnie także; czwarty był na początku zajęty – wypełniając rozkazy Wierzby – zganianiem wszystkich domowników do jednego pokoju, a wobec ich niesforności […] chodzeniem za nimi po mieszkaniu i pilnowaniem ich tam, gdzie akurat byli.

Na wstępie, jeszcze w korytarzu, Wierzba oznajmił, że mamy mieć przy sobie pieniądze i kosztowności, aby potem ich nie oskarżać, że coś zginęło – więc wróciłem do pokoju i zabrałem do kieszeni szlafroka pieniądze z szuflady, a także trzy numery „Tygodnika Mazowsze” leżące na biurku, potem zaś, już w ich obecności, ale niepostrzeżenie, z półki za plecami (usiadłem w fotelu przy kafelkowym stoliku) trzy „Kultury” małego formatu w jednej okładce, pożyczone od *52. Zapomniałem jednak o takich samych „Kulturach” własnych, leżących na stołku przy tapczanie – i te padły ofiarą rewizji.

Pierwsze scysje, już w moim pokoju, z podporucznikiem Wierzbą […] – kiedy zaczął przeglądać mój Dziennik internowania53 (zabrali siedem egzemplarzy z szafy) i robić uwagi: „O kajdankach, miał pan kiedy kajdanki na rękach… To co, że wiersze, chodzi o to, co jest w tych wierszach” itd., a ja odmówiłem dyskutowania z nim na temat wierszy – nadął się obrażony i przy najbliższej okazji „zemścił”: kiedy chodziło o puszczenie Natalii do pracy, o czym była już przedtem mowa, po pewnej chwili, nagabnięty o to ponownie, warknął: „Pan nie chciał ze mną rozmawiać, to teraz ja nie chcę rozmawiać”.

[…]

Natalię w końcu podporucznik Wierzba puścił do pracy (dzwonił gdzieś w tej sprawie), ale uprzednio przeprowadził z nią idiotyczną i chamską „rozmowę” […]. Niedługo potem zjawiła się pani Władzia [Idzikowska] – do piątkowego sprzątania – którą wylegitymowano, spisano i puszczono.

Trudno mi opisywać rewizję chwila po chwili, więc odnotuję ogólnie, że najdokładniejsza była na początku, a w miarę upływu czasu gorliwość opadła, może się zmęczyli, może zorientowali, że nic istotnego nie znajdą […], a może naprawdę niczego takiego nie szukali i – po odłożeniu pewnej liczby eksponatów usprawiedliwiających wkroczenie – uznali, że nie warto dalej wyłazić ze skóry. W każdym razie w moim pokoju najdokładniej zbadali fragment początkowy, o wiele pobieżniej duże półki zajmujące całą ścianę, a o wnętrzu biurka, przy którym urzędował podporucznik Wierzba, i o stoliku, przy którym ja siedziałem, jakby zapomnieli. Następnie posuwali się dalej w głąb mieszkania: pokój Janki, pokój Natalii, ubikacja, łazienka, mały pokój, korytarz, kuchnia – już o wiele szybciej niż w moim pokoju, w różne miejsca jeszcze zaglądając, ale inne przegapiając. […]

Kapitan Kowalewski rozkazał też dwu podrzędniakom zejść ze mną do piwnicy; tam jeden zapytał, czy można wejść na połamany fotel, ale nie radziłem ryzykować, więc zrezygnował i nie obejrzał najwyższej półki, gdzie za książkami leżały maszynopisowe i powielane „Zapisy”; drugi zajrzał do jakiegoś mebla, który okazał się pusty, a inny próbował otworzyć, miał z tym trudność i machnął ręką, więc wróciliśmy na górę.

Spośród książek przejrzanych przez wszystkie godziny rewizji kapitan Kowalewski zdyskwalifikował i pozostawił między innymi wszystkie „Zapisy” londyńskie54, „Aneksy”, wydawnictwa „Kultury”, „Kulturę” jako taką w normalnym formacie, wszystkie (poza jedną: Trietja siła [Aleksandra] Kazancewa) książki rosyjskie i wiele innych. W zasadzie nie tknął moich rękopisów, dokumentów, listów. Wzięto, oprócz siedmiu egzemplarzy mojego Dziennika internowania (Wydawnictwo „Tygodnika Wojennego” 1982) i tyluż Dzienników węgierskich (NOWa 1981) oraz „Kultur” w małym formacie, poszczególne egzemplarze książek wydanych poza cenzurą i na emigracji, w tym z dedykacjami. […]

W pewnej chwili odłożono na tapczan torbę z moimi dziennikami z paru ostatnich lat, ale Janka złapała i oznajmiła, że po jej trupie, potem oddała mi i usiadłem na tym – i więcej do tego nie wracano. Roznamiętniła ich natomiast koperta z napisem „Falsyfikaty i prowokacje” (anonimy ubeckie itp., które otrzymywałem głównie w 1977 roku) – i tego nie udało się ocalić (na czym zresztą zależało mi dużo mniej, niż udawałem) – na razie stanęło na tym, że została zaklejona i „zabezpieczona” moim podpisem, i miałem ją zabrać ze sobą do Pałacu Mostowskich, gdzie „prokurator zadecyduje” […]. Wreszcie – złapali mapę sztabową okolic Darłowa z napisem „tajne”, podarowaną mi nie tak dawno przez *** na pamiątkę – chcieliśmy ją oprawić i powiesić na ścianie, ale nie zdążyliśmy – i to też usiłowano komentować jako strasznie ważne i groźne.

Podczas rewizji kapitan Kowalewski unikał podkreślania, że „znamy się bliżej”, natomiast parę razy robił aluzje do swojego poinformowania w ogóle, na przykład zdziwił się, że nie ma na półce 19. „Zapisu” (leżał odłożony przez innego funkcjonariusza), i zapytał, co z 20., bo – o ile mu wiadomo – robi się.

[…]

Kiedy Kowalewski i pozostali ruszyli już w głąb mieszkania (towarzyszyła im Janka), a Wierzba walczył jeszcze z protokołem (przedtem przez jakiś czas zaniedbywał go, zatopiony w „Spieglu”), więc zostałem z nim sam na sam, zmienił raptem ton, zrobił się słodki: „Czego właściwie od pana chcą”, „Ja nie jestem od nich, wykonuję funkcje techniczne”, „Chyba w ogóle odejdę, mało się zarabia” itd., co mnie oczywiście specjalnie nie wzruszyło.

Cała zabawa w mieszkaniu trwała prawie cztery godziny. Na zakończenie kazali mi się ubierać i iść z nimi, a Jance – dać mi ręcznik i mydło. Nie było jasne, czy to rezultat mojego oporu w sprawie „prowokacji i falsyfikatów”, czy od początku tak miało być (później okazało się, że od początku). Janka spakowała mi całą kraciastą torbę. Na Kniaźnina czekało auto z szoferem. Podporucznik Wierzba zapytał, co to za dzielnica. „Żoliborz” – wyjaśniłem, dodając: „Pan nie z Warszawy”. – „No właśnie”. I pojechaliśmy do Mostowa55.

Kowalewski się gdzieś ulotnił, tamci dwaj nieważni też, a podporucznik Wierzba po krótkim załatwieniu czegoś wprowadził mnie, wyjaśniając wartownikowi: „Zatrzymany po przeszukaniu”. Piętro bodaj trzecie, nie wiem dokładnie, ale zasapałem się, korytarze – prosto, w bok – i pokój przesłuchań, jeden z wielu, kazionny56, bezosobowy. Odwiesiłem kurtkę, odstawiłem torbę i usiadłem naprzeciw Wierzby przy jednym z dwóch zestawionych biurek. Mój opiekun położył przed sobą kolejny druczek – protokół przeszukania osobistego – i kazał wyłożyć wszystko z kieszeni. To była ta pułapka – rewizja osobista, podczas której miałem przy sobie zabraną z domu kopertę z „falsyfikatami i prowokacjami”. Nadal odmawiałem jej wydania, podporucznik Wierzba zagroził mi użyciem siły i w końcu wydałem, wpisując do protokołu, że protestuję i uległem jedynie groźbie użycia siły. Podporucznik Wierzba oznajmił, że teraz będziemy czekali na decyzję, więc żebym poszedł na korytarz, tam koło schodów, i usiadł na stojącej tam ławce.

Poszedłem i zobaczyłem siedzącego już Kazika Orłosia57 w towarzystwie młodego wąsatego ubeka, z którym przyjaźnie toczył rozmowę na tematy ogólne. Usiadłem. Rozmówca Kazika był nader liberalny, potwierdził, że zawsze i wszędzie pisarze musieli pisać przeciwko władzy, to ich natura itp. Wszystkie książki nam oczywiście zwrócą, mamy przecież prawo mieć książki, jakie chcemy, no, chyba że Mein Kampf [Adolfa Hitlera] – tu wtrąciłem, że akurat Mein Kampf mi nie zabrano, chociaż mam i to w swojej bibliotece, tylko całkiem coś innego. Jednocześnie uważał, że z wolnością wypowiedzi nigdzie nie jest dobrze, na Zachodzie są pozory, pewne rzeczy mogą się ukazywać, jeżeli są opłacane, no a wiadomo, kto ma pieniądze itd.

Ja poza tym jednym wtrętem milczałem, zresztą nie był to mój „znajomy”, tylko Kazika. Kazik w pewnej chwili: „Skoro tak rozmawiamy, może pan powie – naturalnie jeśli pan chce na to odpowiedzieć – czy czuje się w waszej pracy bezpośredni wpływ Rosjan?”. On: „No nie, Rosjanie są za mądrzy na to, żeby bezpośrednio wywierać jakiś wpływ…”. Niebawem poszedł sobie i siedzieliśmy we dwóch, niewiele rozmawiając. Nie mamy zwyczaju dużo gadać, wymieniliśmy tylko wiadomości, kiedy do nas przyszli i ilu – a więc do niego też o 6.00 i cztery osoby, a kierowała tym pani porucznik, która z niewiadomych powodów bardzo wyrzekała na Wałęsę58. Wzięli coś z 17 pozycji (mnie dwa razy tyle), w tym głównie podziemną prasę „solidarnościową”, a także maszynopisy paru opowiadań (nowych), wreszcie – maszynę do pisania, o którą on teraz wojuje. Po niedługiej rozmowie w zasadzie zamilkliśmy.

Po pewnym czasie zza węgła wyjrzał dyskretnie podporucznik Wierzba, a jeszcze trochę później zjawił się ktoś w kombinezonie i poprosił, żebyśmy na chwilę wstali. Otworzył drzwiczki w ścianie za naszymi plecami, tam we wnęce umieszczony był licznik czy pseudolicznik z wieloma korkami, przy których ten facet coś majstrował, po czym pozwolił nam z powrotem usiąść. Zrozumieliśmy, w czym rzecz – tam była aparatura podsłuchowa, nasi opiekunowie liczyli, że „ciekawie” porozmawiamy, a tu nic, więc zwątpili, czy się aby nie zepsuła…

Siedzieliśmy tak ze trzy godziny, znudzeni i głodni […]. W którejś chwili, bliżej początku, przyprowadzono Marka Nowakowskiego59, przywitał się wesoło, ale nie usiadł z nami, tylko zniknął w głębi korytarza. Potem, gdzieś o 13.30, przyszła pani porucznik i zaproponowała Kazikowi herbatę, po czym do mnie: „Może pan też głodny?”. „Oczywiście” – potwierdziłem. W rezultacie, jeszcze po pewnym czasie, zaprowadzono nas do pokoju, gdzie ze swoim opiekunem (siwym) siedział i brylował Marek, a na stole stała nalana do szklanek herbata i chleb z pasztetem. Nic do tej pory nie jadłem, więc chętnie przyjąłem poczęstunek, moi koledzy też, a kiedy Kazik sięgnął do portmonetki, pani żywo zaprzeczyła: „Nie, nie, to my nie ze swoich pieniędzy”. Siwy dotrzymywał nam towarzystwa, a pani wyszła do pokoju obok, tam po pewnym czasie stoczyła rozmowę telefoniczną, z której dotarło do mnie: „Wszystkich trzech?”, i wróciła z wiadomością, że teraz zostaniemy z osobna przesłuchani, po czym „prawdopodobnie” zwolnieni.

Poszła szukać podporucznika Wierzby, sprowadziła go i poszedłem z nim najpierw do tego pokoiku, co przedtem, a potem po drugiej stronie korytarza, gdzie był jeszcze jeden człowiek, nieco starszy, łysawy, z brzuszkiem – podporucznik Okoń. To on miał mnie przesłuchać, Wierzbie zaś przypadła podrzędniejsza rola protokolanta, której także nie całkiem sprostał, bo kiedy Okoń dyktował mu gładkie sformułowania, nie umiał ich zapamiętać ani powtórzyć, przepytywał się wielokrotnie i w końcu, jak się okazało, protokół wypadł bardzo toporny. Przesłuchiwano mnie jako „świadka w sprawie nielegalnej organizacji KSS KOR”, ale nie padło ani jedno pytanie na temat KOR-u, tylko po kolei skąd mam każdą z zakwestionowanych pozycji. W tym celu przyniesiono mój „depozyt” […].

Zaczęło się wyciąganie z worka plastikowego moich rzeczy i długie, nudne „wyjaśnianie”, skąd je mam. Przeważne odpowiadałem, że nie jestem tego w stanie odtworzyć, w paru wypadkach stwierdziłem, że nabyłem książki w jawnym punkcie sprzedaży w okresie przedgrudniowym, a wtedy, kiedy chodziło o książki dedykowane przez autorów – zeznałem, że mam je od autorów. O mapie zeznałem, zgodnie z prawdą, że podarowano mi na pamiątkę po powrocie z Darłówka – ale że nie pamiętam kto. Odchodząc od tej monotonii, podporucznik Okoń zadał mi tylko następujące pytania: czy znam Marka Nowakowskiego (znam); czy znam punkty kolportażu prasy nielegalnej (nie znam); czy mówią mi coś nazwiska Barbary Chęcińskiej i Adama Karwowskiego (nie mówią […]).

Na marginesie przesłuchania parę dygresji kulturalnych. Podporucznik Okoń, przeglądając spis tytułów NOWej: „Jakoś nie czytałem Zniewolonego umysłu Miłosza60, nie wpadł mi w ręce”. Ja: „Bo może książek Miłosza nie odbieracie”. On: „Nie, dlaczego, odbieramy. A w ogóle to ja Miłosza tak bardzo nie cenię, są lepsi”. Ja: „Kto?”. On: „Nie będę rzucał nazwiskami. Ale wczesny Miłosz mi się podoba, a późniejszy nie”. Ja: „Panu chodzi o wiersze czy eseje?”. On: „Jedno i drugie”. Podporucznik Okoń, przeglądając tomik Zagajewskiego61 i natrafiając na wiersz o [Osipie] Mandelsztamie: „Za co oni tak tego Mandelsztama?”. Ja: „No wie pan, lata trzydzieste, wtedy w ogóle w Związku Radzieckim dużo ludzi zsyłano i zabijano, w tym dużo pisarzy, więc i na Mandelsztama padło”. On: „Nie, ja wiem, on napisał wiersz o Stalinie, że to gruziński książę i mieszka w pałacu”62. Podporucznik Wierzba, podnosząc głowę znad protokołu: „To Stalin zrobił?”. Podporucznik Okoń: „Nie, Stalin nawet o wielu rzeczach nie wiedział, to na niższych szczeblach byli nadgorliwi…”.

Wreszcie przesłuchanie dobiegło końca, dano mi do sprawdzenia protokół. Był żałosny, w każdym zdaniu powtarzało się, niekiedy po dwa razy, słowo „opracowanie”, a w ogóle wszystko było uproszczone w stosunku do tego, co dyktował podporucznik Okoń. Parę drobiazgów poprawiłem i zgodziłem się podpisać, że w zasadzie czy też w ogólnych zarysach odpowiada to moim zeznaniom. Zapytali, dlaczego tylko w zasadzie. „Bo styl nie mój” – powiedziałem i wpisałem to także. Nie rozumieli, o co mi chodzi, więc podałem przykład: „Na przykład ja nie używam słowa «opracowanie»”. „A jak?” – zdziwił się podporucznik Wierzba. „No, mówię: «książka», «broszura», «artykuł», «esej», «wiersz», zależy, co to jest”. Podporucznik Wierzba nadal nie rozumiał, a podporucznik Okoń powiedział: „My już mamy taki żargon zawodowy”. Ja: „No właśnie”. Na tym się skończyło. Podporucznik Wierzba przyniósł mi kurtkę i torbę i kazał iść do drugiego wyjścia – tam „kolega” przyniesie przepustkę i dowód – tak się też stało.

W domu byłem koło 17.00. Już się mnie spodziewano po telefonie do Kazika. Dużo telefonów pod moją nieobecność i później, między innymi serdeczny Geremek. […]

Janka dość rozbita, po emocjach i po lekarstwie uspokajającym. Pretensja do mnie, że „na nią potrafię otworzyć gębę, a dla nich jestem taki uprzejmy”. Brak zrozumienia (jak zawsze), że na „nich” nie mogę się denerwować, tylko muszę na zimno do czegoś zmierzać – konkretnie, nie do triumfu werbalnego w pyskówce, tylko do niewzmagania ich agresywności i chęci zemsty, do tego, żeby czym prędzej się wynieśli. Ja ze swej strony wcale nie byłem zachwycony jej zadzieraniem z nimi – na przykład kiedy podporucznik Wierzba uznał broszurkę o [Bolesławie] Mołojcu63 za pouczający materiał historyczny, uwagą, że historii trzeba się uczyć w szkole itp. No, ale za jeden wybuch byłem wdzięczny – ten w obronie moich dzienników… […]

Kiedy wieczorem wszedłem do swojego pokoju, ogarnęło mnie raptem obrzydzenie. Ten mój pokój, który tak lubię, wydał mi się obcy, splugawiony, niemiły. Wyzwolę się od tego naturalnie, ale…

Sobota, 15 stycznia

W ciągu dnia różne wizyty i spotkania: najpierw spacer z Kazikiem Orłosiem, który opowiedział swoje przesłuchanie. […]

Przed obiadem Piórek64 (Janka wczoraj dzwoniła do niego, kiedy byłem na Mostowie) wypytujący o przebieg wszystkiego i deklarujący bardzo serdecznie pomoc w razie czego. Ale: „Nie rozumiem, dlaczego ciebie dołączono do Nowakowskiego, Orłosia i Wierzbickiego65, ty jesteś kim innym, jesteś poważny, oni są ekstremalni”. Jednakże przyjął interpretację moją i Orłosia, że nie tyle liczono na znalezienie naprawdę czegoś u każdego z nas, ile chciano w ogóle postraszyć środowisko. […]

Niedziela, 16 stycznia

[…] Po obiedzie taksówką z Janką i Natalią do kina „Stolica” na Agonię Elema Klimowa (o Rasputinie). Po raz pierwszy od lat – film sowiecki z wypełnioną widownią. Sensacyjny temat, swoista Schadenfreude66 z obrazu rozwalania się wewnętrznego Rosji (takiej czy innej). Na końcu, kiedy Caryca, wsiadając do karety, komunikuje Carowi: „Ja nienawiżu etu stranu”67, na sali westchnienie aprobaty. W fabule wiele pokrywa się z tym, co znam z materiałów źródłowych, ale ogólnie sprymitywizowane. Gra dobra. Z powrotem do domu znowu taksówką. […]

Poniedziałek, 17 stycznia

[…] W bibliotece ZLP przejrzałem grudniową „Kulturę” i trafiłem na wiersze Anonima z Darłówka: Mowa kłódki i Brzuch Barbary N. (w październikowej były Kobiety internowane)68. […]

W sobotę ksiądz Niewęgłowski69 zaprosił mnie telefonicznie na dzisiaj na godzinę 18.00 na herbatkę do Prymasa70. […] Było nas trzydzieści kilka osób. Prymasowi towarzyszył nieznany mi dość młody ksiądz (sekretarz?), a wodzirejem był ksiądz Niewęgłowski. Z gości zapamiętałem Łapickiego71, [Mieczysława] Voita z [Barbarą] Horawianką, [Aleksandrę] Śląską, [Aleksandrę] Dmochowską, [Annę] Nehrebecką, Maję Komorowską, Szczepkowskiego72 (aktorów było bodaj najwięcej), profesora Szaniawskiego73 (który witał Prymasa w naszym imieniu), Stefanię Woytowicz (która wręczała kwiaty), [Barbarę] Zbrożynę, [Józefa] Patkowskiego (prezesa Związku Muzyków), [Jerzego] Puciatę, [Edwarda] Żebrowskiego, [Dariusza] Fikusa, [Jacka] Moskwę (SDP), Proroka74, [Annę] Kamieńską, Florę Bieńkowską, jej syna Andrzeja (plastyka), oboje Zagórskich75, Hertza76, [Mariana] Bizana, pana [Marka] Komorowskiego (ze św. Marcina)…

Najpierw zgromadzono nas w sali, w której odbyła się prezentacja (ksiądz Wiesław przedstawiał nas Prymasowi) i powitania (w odpowiedzi na krótką mowę Szaniawskiego, której sens był taki, że skończył się jeden trudny okres i zaczyna drugi, „trudny inaczej”, więc twórczy, i w tym nowym okresie chcielibyśmy liczyć na opiekę i pomoc Kościoła – pierwszy dłuższy dyskurs Prymasa), potem w refektarzu – nie herbata, lecz kawa z pączkami i owocami (Prymas zgromadził wokół siebie aktorki, między innymi na prawicy wskazał miejsce ładniutkiej Nehrebeckiej, i wesoło z nimi gawędził), wreszcie przeszliśmy do sali Konferencji Episkopatu na „rozmowę” czy raczej dyskusję, w której zabierało głos sporo osób, a Prymas – kilkakrotnie.

Spróbuję zrekapitulować wszystkie te wypowiedzi Prymasa: istotę ich stanowiła teza, że Kościół ma swoją sprawę kościelną, na której winien się skupiać, z czym kolidowałoby nadmierne angażowanie się w sprawę społeczną czy narodową. W XIX wieku w Poznaniu arcybiskup [Leon] Przyłuski nadmiernie zajął się sprawą narodową i zaniedbał kościelną – papież byłby go już za to wycofał z Poznania, ale Przyłuski zmarł – natomiast jego następca arcybiskup [Mieczysław] Ledóchowski zajął się porządkowaniem spraw kościelnych, nie angażując się w narodowe, za co wielu patriotów go potępiało, ale to właśnie była słuszna droga i to dało Kościołowi i społeczeństwu siłę do późniejszego wytrzymania naporu Hakaty. Teraz też oczekuje się, a nawet żąda od Kościoła zaangażowania społecznego czy politycznego, nadchodzi wiele listów, zdarzają się sformułowania, że Kościół „musi”, otóż Kościół nic nie musi i nie ulegnie żadnym takim naciskom. Prymas czuje po swoich uprzednich wypowiedziach, że między nim a nami (społeczeństwem? częścią społeczeństwa? środowiskami twórczymi?) legł cień nieporozumienia, może to za mocno powiedziane, ale coś takiego jest – niestety nie może i nie chce odwołać nic z tego, co był powiedział. Różnica polega zapewne na tym, że „wy się boicie komunizmu”, a on się nie boi, więc nie uważa, że odpieranie ataków komunizmu jest tak pilne i w każdej chwili niezbędne. Sprawy Kościoła naprawdę pilne: katechizacja, nienarodzone dzieci (rocznie 800 tysięcy), otępienie moralne społeczeństwa (?), zwłaszcza młodzieży, szerząca się wśród młodzieży narkomania (w samej Warszawie jest 200 tysięcy młodocianych narkomanów – no, może ta liczba nie dotyczy samej Warszawy). Rok Święty, czekająca nas wizyta Papieża77. Twórcy mogą Kościołowi bardzo pomóc, na przykład w związku z Rokiem Świętym zostaną rozpisane konkursy dla młodzieży i twórców ludowych na utwory artystyczne i kompetentni ludzie mogliby pomóc w ich ocenie… W XIX wieku mieliśmy powstania, wszystkie poniosły klęskę, ale historiozofia twierdzi, że były potrzebne do utrzymania ducha narodowego. Jeżeli nawet tak było, to obecnie powstania są anachronizmem, obecnie mamy inną broń – właśnie wizyta Papieża jest czymś o wiele potężniejszym niż jakiekolwiek powstania… itd. Na uwagę Dziewanowskiego78, że wizyta Papieża może być wykorzystana politycznie w odwrotną stronę, więc co Episkopat zamierza zrobić, żeby tak się nie stało – Prymas, nie rozumiejąc albo udając, że nie rozumie, zapewnił, że postarają się o odpolitycznienie wizyty, Papież pojedzie na Jasną Górę, będzie wyłącznie treść religijna itd.

W dyskusji, nie licząc normalnego nudziarstwa i popisów elokwencji, ujawniły się dwa „stronnictwa”: „społeczne” i „kościelne”. To pierwsze (Zbrożyna, Woytowicz) kładło wbrew Prymasowi nacisk na konieczność walki ze złowrogim niszczycielem kultury, konieczność solidarnego oporu. Szczepkowski zawiadomił o negatywnej odpowiedzi na odwołanie ZASP-u od decyzji rozwiązującej Związek: „Wyrażam wdzięczność księdzu Prymasowi, którego wypowiedź przyczyniła się do zlikwidowania ZASP-u, w ten sposób dopełnił się nasz wielki los, aktorzy – dawniej pogardzani, którym Kościół odmawiał nawet grzebania na poświęconej ziemi – zostali tak wyniesieni w społeczeństwie jak nigdy…”. Nic nie może trwać wiecznie, oprócz dojrzałych, spełnionych i sławnych istnieje tak zwana średniówka i istnieje młodzież, która musi się wygrać, więc pewnie bojkot generalny trzeba będzie zakończyć – natomiast otwiera się sprawa poszczególnych decyzji, które trzeba będzie podejmować, grać – tak, ale w czym, kiedy, z kim itd.

Drugie „stronnictwo” reprezentowała między innymi Maja Komorowska, która – nawiązując jakoby do Szczepkowskiego i „zgadzając się” z nim – główny akcent położyła na to, że trzeba kończyć bojkot. Siedzący przede mną Voit bardzo temu przyklaskiwał. Z kolei Bizan nieomalże gwałtownie zaatakował tych, którzy „sprawy związkowe” usiłują wprowadzić do Kościoła, należy je bowiem zostawić za progiem etc. Przy jego wypowiedzi z aprobatą kiwał głową Paweł Hertz. Jeszcze z wystąpienia Szczepkowskiego: „Władze nękają aktorów, przesłuchują, szantażują, grożą procesami, koleżanka [Halina] Kowalska złożyła w tej sprawie notatkę, nie wiem, czy dotarła do Waszej Eminencji (Prymas, ociągając się, skinął głową) – prosimy Kościół o obronę…”. Do tego nawiązał Zagórski, mówiąc (mętnie) o rewizjach u literatów (przedtem namawiał mnie, ale nie zabrałem głosu)…

„Herbatka” przeciągnęła się, wreszcie dobiegła końca dobrze po 21.00, wybiegłem trochę speszony tym, że wiedziałem o czekających w domu gościach. […]

Wpadłem do domu zdyszany, jeszcze zastałem gości, jedli i popijali – byli Basia-Prokurator79, Marek [Edelman] i Mirkowie [Sawiccy] – opowiedziałem o herbatce u Prymasa, a Basia o ostatnim widzeniu z Adamem80, który między innymi wypytuje o mnie i moją książkę o Puszkinie81; opowiadał również o sylwestrowej audycji radiowej [Radia „Solidarność”].

Nie siedziała już długo, Mirek odwiózł ją na dworzec i wrócił, wyciągnąłem jeszcze stocka (ostatni zapas) i piliśmy dalej. Potem i Mirkowie poszli, Janka udała się do kuchni, Natalia do siebie, a ja z Markiem, coraz bardziej pijani, siedzieliśmy jeszcze dość długo, chociaż byłem zmęczony i chciałem spać, ale nie mogłem Markowi psuć wieczoru. Jego nagły przyjazd do Warszawy związany jest chyba z nowym pomysłem w sprawie Jacka Kuronia82, którego los bardzo leży mu na sercu. Dużo o nim mówił, uważa go za wielkiego człowieka („w innym kraju, w innych warunkach byłby wielką figurą polityczną” – wątpię w to, sądzę, że jego wymiar, któremu nie zaprzeczam, związany jest właśnie z Polską), używa nawet określenia „geniusz”; ponadto czuje się jakoś winny, a w każdym razie zobowiązany wobec niego, uważa go za swojego „pacjenta” szczególnego rodzaju. Wie, że ja go właściwie nie lubię, i rozumie to, ale trochę ma za złe. Czy sam go „lubi”, czy też poczucie związku z Jackiem nosi inny, może masochistyczny charakter? Ponadto była mowa o Markowej odmowie uczestniczenia w 40-leciu powstania w getcie. Prosił, żebym mu pomógł wystylizować oświadczenie w tej sprawie – obiecałem, że jutro, na trzeźwo.

Wtorek, 18 stycznia

Kiepski sen, nad ranem „fałszywy dzwonek”, przebudzenie i dygot mimo świadomości, że to omam, stopniowe uspokojenie się, jeszcze chwila snu.

Wstałem, poszedłem po zakupy, przyniosłem między innymi świeże bułeczki. Janka zrobiła wspaniałą jajecznicę, wydzwoniłem Paulę, która przyszła na śniadanie, i Marek też jadł – wbrew swojemu zwyczajowi. Wytrąbiliśmy do końca butelkę stocka, było bardzo miło.

Potem panie się rozeszły i zostałem sam z Markiem. Napisałem mu tekst oświadczenia, którego sobie życzył (i zaakceptował):

„Zaproponowano mi udział w Honorowym Komitecie Obchodu 40-lecia Powstania w Getcie Warszawskim. Chciałbym krótko wyjaśnić, dlaczego odmówiłem. 40 lat temu walczyliśmy nie tylko o życie – walczyliśmy o życie w godności i wolności. Obchodzenie naszej rocznicy tutaj, gdzie nad całym życiem społecznym ciąży dziś poniżenie i zniewolenie, gdzie doszczętnie zafałszowano słowa i gesty, jest sprzeniewierzaniem się naszej walce, jest udziałem w czymś całkowicie jej przeciwnym, jest aktem cynizmu i pogardy. Nie będę w tym uczestniczył – i nie zaakceptuję uczestnictwa innych, skądkolwiek by przyjechali i czymkolwiek by się chcieli legitymować. Z dala od manipulowanych uroczystości, w ciszy grobów i serc przetrwa prawdziwa pamięć o ofiarach i bohaterach, o odwiecznym ludzkim porywie ku wolności i prawdzie”.

Opowiedziałem o fałszywym dzwonku […]. Okazało się, że i Markowi to się przytrafia. Potem mówił o nieufności i obmowie otaczającej go po śmierci Gajki. Piotr Krasucki, ten pożal się Boże lekarz, rozpowszechnia opinię o błędnej diagnozie i leczeniu. Inni mają pretensje, że ukrywał przed Gają, co ją czeka – gdyby wiedziała, może podjęłaby inną decyzję, może Jacek podjąłby inną. Joasia83 mówi: „Już ci nie uwierzę, jak będziesz coś mówił na mój temat, że jestem zdrowa lub chora na to, a nie na tamto”. Ja: „Daj sobie z tym spokój, co ciebie obchodzi całe to gadanie”. On: „Już nie mogę być lekarzem. Wezwano mnie do dziecka koleżanki, stan beznadziejny. Zrobiłem wszystko, ale jak wyszedłem, rozbolał mnie żołądek. Nie mogę być lekarzem, jeżeli w ten sposób reaguję, że ktoś ma umrzeć”.

[…]

Czwartek, 20 stycznia

[…] Kasia Herbertowa (wypytać o rewizję). Wiadomości rozchodzą się powoli. Dopiero we wtorek zadzwonili do mnie z Agencji Reutera sprawdzić, czy rzeczywiście coś takiego było. Odpowiedziałem na kilka elementarnych pytań. Nie wiem, jak te wiadomości agencyjne wykorzystała prasa zagraniczna – ale wczoraj słyszałem komentarz Wolnej Europy, pełen patetycznego wielosłowia i stawiający niepotrzebnie kropki nad i na temat „opozycyjności” niepokojonych pisarzy. Podali, zgodnie z tym, co ja i pewnie inni powiedzieliśmy Reuterowi, cztery nazwiska. Tymczasem okazuje się, że w ten sam piątek rano były rewizje u Ficowskiego84 – zresztą pod jego nieobecność w domu – i Bocheńskiego85. Taka nadmierna dyskrecja przestraszonych kolegów wprowadza w błąd opinię publiczną. A może byli jeszcze u kogoś?

[…]

Niedziela, 23 stycznia

[…] Dalszy ciąg lektur. Wzrusza polonofilstwo, a nawet polonocentryzm „Russkoj Mysli”86. W którymś z numerów letnich znalazłem i fragmencik o sobie… […] W „Mondach” [„Le Monde”] też niemało Polski i – zwłaszcza kiedy to robi [Bernard] Guetta – całkiem przyzwoite interpretacje. Po tej lekturze widzę nas jakby lepiej. […]

Środa, 26 stycznia

[…] O 16.00 – msza u św. Marcina w intencji środowiska „Więzi”, z okazji 25-lecia pisma. Celebrowało czterech księży pod przewodem księdza Dembowskiego, kazanie – ładne – wygłosił ksiądz Michał Czajkowski, biblista z Wrocławia, potem (po konflikcie z władzami kościelnymi) ze Zgorzelca, obecnie na ATK. Mówił między innymi o tym, jak ruch, któremu początkowo chodziło o wewnątrzkościelną odnowę posoborową, uzyskał szerszą perspektywę społeczną, nie uniknął udziału w „polityce”, co niejeden z mężnych „więziowców” przypłacił uwięzieniem, internowaniem etc. Był obecny Prymas, miałem wrażenie, że nie jest zachwycony tym, co słyszy, a na końcu powiedział kilka zdań, miłych, pod adresem „Więzi”, ale w treści dość nijakich. […]

W autobusie Krzyś Jedliński […], zapoznał mnie z żoną […]. Opowiadali, że Janusza Krupskiego (byłego redaktora „Spotkań”), który na początku ukrywał się, a potem był internowany i zwolniony, ostatnio (mniej więcej w okresie naszych rewizji) wywieziono do lasu i oblano jakimś kwasem – teraz leży w szpitalu87. A więc akcja rozmaitego rodzaju zastraszania nabiera kolorów. […]

W gazecie – od 31 [stycznia] wielkie podwyżki cen alkoholu i niejasna zapowiedź innych podwyżek.

Czwartek, 27 stycznia

[…] Spotkanie z Hanką Krall88 w Victorii. Pierwszy raz byłem w tym najbardziej „europejskim” i luksusowym hotelu Warszawy. Ku mojemu zdziwieniu w kawiarni i innych lokalach byli ludzie. Zamówiliśmy to, co najtańsze: herbatę (à 25 złotych szklanka). Zwróciłem Kapitana Jana Józefa Szczepańskiego89 – ona, że ciekawe, mocne, ale literacko słabe; ja, że wcale nie; ogląd świata – nacechowany zdumiewającą szczerością, prawdziwością, wyzbyty „literackiej” pokrętności czy ostrożności, jakby oczyma niewinnego dziecka – daje zdumiewający efekt, nie do imitowania za pomocą najwymyślniejszego chwytu. Podziwiam Jana Józefa – człowieka i pisarza. Potem Hanka o Urbanie90: słyszała od Bijaka91, że Urban zafascynował Jaruzelskiego swoją umysłowością i zdobył sobie ogromny wpływ, niezależny już od protekcji Miecia, nad głową Miecia. I tak będzie potem żydowskim gnojkiem, na którym skupi się cała nienawiść społeczna. Ale tymczasem jest epoka Urbana… […]

Sobota, 29 stycznia

[…] Po południu podjechała Halina [Mikołajska] z Markuszem92 […]. Znów o aktorach i przerwaniu bojkotu. W „Polityce” [numer 5] rozmowa z [Piotrem] Fronczewskim, [Janem] Englertem, [Zbigniewem] Zapasiewiczem, [Zygmuntem] Hübnerem. To, co mówią – w porządku, ale nie w porządku, że tam, że z obrzydliwym wstępem redakcyjnym, że odpowiadają na bezczelne pytania „Redakcji” ([Adama] Krzemińskiego i [Tomasza] Raczka). […]

Niedziela, 30 stycznia

[…] Na kolacji Celina93, [Irena i Ryszard] Kaliccy, Marysia i Andrzej Zielińscy94, Ryszard Rubinsztein95. Wódka, zimny stół, między innymi szynka parmeńska, którą sami z Janką kupowaliśmy w Paryżu w październiku 1981. Ryszard przyszedł spóźniony i wyszedł wcześniej. Za jakieś dwa tygodnie wyjeżdża do Szwecji. Powiedział mi na osobności, że nie wyklucza pozostania tam, wiele się na to składa (żona Szwedka, dziecko, perspektywy pracy), a tutaj w zasadzie wszystko likwiduje, ale robi to z ciężkim sercem, uwiera go myśl, że nie będzie dzielił losów przyjaciół. Ja: „Rozumiem to, ale w gruncie rzeczy możliwość dzielenia losu innych jest i tak ograniczona; jestem tu, ale czyż dzielę los Adasia i Jacka, i Rysia Herczyńskiego96? Co więcej, żyję, nie w każdej chwili pamiętając o nich, tylko co jakiś czas odzywa się raptownie ten ból… Przykro mi, że między mną i tobą stanie granica i nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle się zobaczymy, ale uważam, że młodzi, jeśli mają szanse wydobycia się z tej beznadziei, nie powinni w niej tkwić przez samą solidarność z tymi, którzy zostaną”.

Poniedziałek, 31 stycznia

[…] Kijek97 najpierw u mnie, potem na spacerze. Jego refleksje o zmianie kondycji pisarza. Kiedy w zimny dzień w okresie rewizji, łapanek zwarty tłum we wrocławskim kościele z zapartym tchem czeka na jego słowo, to po pierwsze, nie może to być słowo zwykłe, a po drugie, w ogóle nieważny staje się dotychczasowy rytuał funkcjonowania literackiego – drukowanie w pismach, wydawanie książek, hierarchie, krytyki, życie związkowe – istnieje się w zupełnie innej realności społecznej i historycznej i trzeba sprostać jej, a nie czemu innemu. Jeszcze o tym, co on robi, co trzeba robić. O przyjęciu go z powrotem do redakcji „Twórczości” (rozmowa z dyrektorem wydawnictwa i pełnomocnikiem wojskowym), o świniowatym Lisowskim98, który wstąpił do Rady Kultury, i jedynie przyzwoitym Piórku. Wrażenia Piórka ze spotkania redaktorów z ministrem kultury: kurs na konfrontację, biurokratyczna pycha i arogancja.

W planie ogólniejszym Kijek spodziewa się rozgrywki (u sąsiadów) między policją a establishmentem partyjno-korupcyjnym; ten ostatni nie może tak łatwo oddać władzy tamtemu; moim zdaniem przejęcie władzy przez policję dawno już nastąpiło, a zresztą jedno jest zrośnięte z drugim. Dopytując się, „jak żyć”, usiłowałem zarazem wytłumaczyć własne trudności aklimatyzacji – owo towarzyszące mi przez dłuższy czas po wyjściu z obozu poczucie nierealności świata (przechodzę przez podwórko i nagle mnie dopada wrażenie, że to, co mnie otacza, jest nieprawdziwe, że to dekoracje z tektury, imitacja życia, a coś prawdziwego, nierozpraszającego się przy dotknięciu, jest gdzie indziej i moje miejsce gdzie indziej) – i raptowne pierzchnięcie go, powrót realności i siebie w niej w dniu 14 stycznia…

[…]

Środa, 2 lutego

[…] Na obiedzie w ZLP, potem w kawiarni i bibliotece. […] Tomek Jastrun99 ze szpakowatą brodą: ojciec100 w szpitalu, stan raczej beznadziejny […]. On był w piątek na przesłuchaniu w MSW, Rakowiecka 2, wezwanie na blankiecie, ale nieformalne. Przesłuchiwał – któż by, jak nie zacny kapitan Kowalewski z młodym asystentem. Tomek, opowiadając o tym, dosyć się spieszył, powtórzył mi strzępy, a więc chodziło o stwierdzenie, czy „Te Jot” to on (zaprzeczał) i jak wiersze „Te Jot” dotarły do „Wezwania”. Grożono wojskiem. Kapitan Kowalewski z zaciekawieniem pytał, czy słyszał o rewizjach u literatów 14 stycznia i co w środowisku o tym mówią. „Czy jest pan przygotowany, że i do pana możemy przyjść?” – „Serdecznie zapraszam”. Była też mowa o ZLP, młody asystent mówił: „Rozwiążemy wasz związek”, a Tomek: „To Służba Bezpieczeństwa rozwiązuje związki twórcze?”. Tamten się trochę stropił, ale dorzucił: „Jest już 200 chętnych do założenia nowego związku”. Tomek: „To tacy funkcjonariusze jak panowie, a kapitan pewnie będzie prezesem”. Na zakończenie zapowiedziano, że trzeba się będzie jeszcze spotkać. […]

Filmowi Austeria101 robią trudności z wpuszczeniem na ekran, podobno wskutek nacisków sowieckich (chodzi o sceny z kozakami). Julek102 nalega, żeby Kawalerowicz nie ustępował, a jak nie puszczą filmu – żeby wystąpił z PRON-cia, co ten przyrzeka (hm). Na razie miała być retrospektywa Kawalerowicza w Sztokholmie, z której wycofano Austerię, więc Kawalerowicz nie pojechał. W ostatnim „Tu i Teraz” Urban zaatakował film, pisarza i reżysera103.

Wieczorem w telewizji – wywiad Grzegorza Woźniaka z Peterem Rainą104 w berlińskim mieszkaniu tegoż. Zdumiewające wrażenie z oglądania znajomego człowieka w całkiem nowej roli i sytuacji. Z posępną, niekiedy dziwnie poruszającą się twarzą Peter Raina posłusznie odpowiadał na wszystkie pytania Grzegorza Woźniaka, „kompromitując” emigracyjną „Solidarność”, w szczególności Wojciecha Gruszeckiego, a także księdza [Franciszka] Blachnickiego, RWE, „Kulturę” paryską, redakcję „Kontaktu” (nacisk na to, że nie kupuje tego pisma, tylko otrzymuje bezpłatnie – więc któż to finansuje?), krajowe podziemie. Wszystko razem wyglądało jak wyuczona lekcja, niezbyt ciekawa, miejscami dukana, a miejscami recytowana ze specjalną gorliwością. W sumie litość i trwoga, ale trudno było, pamiętając jego dotychczasową działalność, a także nagłe, po latach, dwa pobyty w kraju w okresie stanu wojennego (w tym jeden ze zwłokami nagle zmarłej żony), nie zadawać sobie pytania, czy to człowiek ostatnio zwerbowany, zaszantażowany (czym?) czy agent od lat. […]

Czwartek, 3 lutego

[…] Po obiedzie Teresa105 i we troje do kina. Danton106 dobry, ale nie porywający, widoczne jego teatralne pochodzenie. [Gérard] Depardieu wspaniały. Jance i zwłaszcza Teresie podobało się mniej ode mnie. Ale nie wyrzucam tego filmu z głowy.

Kolacja też we troje z butelką chianti. Teresa nadal bardzo niechętna Wałęsie. Zabawne, że zaczęło się od rozmowy o filmie i mojej uwagi, że w każdej rewolucji musi dojść do rozłamu pomiędzy radykałami i umiarkowanymi i coraz bardziej zaostrzającego się konfliktu. Gdyby „Solidarność” zwyciężyła, być może zaczęłyby się rzeczy straszne; właśnie w tym kierunku.

[…]

Niedziela, 6 lutego

[…] Wizyta trójki Niemców – dwóch mężczyzn i dziewczyny; co jakiś czas przywożą zrzuty (wozem jednego z nich) do kościoła czy przedszkola; przy okazji Felek dał im dla mnie „Partisan Review” [numer 4/1982] z moimi wierszami (tłumaczenie [Richarda] Louriego, nie najlepsze). Sympatyczni, rozmowa bez większego dystansu. […]

W „Polityce” numer 6, datowanej 5 lutego 1983, w rubryce „Z kraju”:

„Jerzy Urban na konferencji w Centrum Prasowym «Interpress» odpowiedział na pytania dziennikarzy zagranicznych w sprawie literatów: W. Woroszylskiego, M. Nowakowskiego, K. Orłosia i P. Wierzbickiego. Rzecznik rządu stwierdził m.in.: «Te osoby nie były zatrzymane. Przeprowadzono jedynie przeszukania w ich mieszkaniach oraz rozmowy w związku z toczącym się postępowaniem w sprawie nielegalnych wydawnictw. Postępowanie to obejmuje nie tylko te osoby. Jaki był ich udział, jakie będą dalsze kroki, wyniknie to dopiero z toczącego się postępowania»”. […]

Poniedziałek, 7 lutego

[…] Skończyłem dziś historię pod tytułem Archiwum107 (trzy dni pracy). Jance się podoba, mnie chyba też. Przepisałem na maszynie dwie starsze historie. […]

Skończyłem czytać Odpowiedź Stryjkowskiego108 – czyta się w pewnym napięciu i z uczuciem sprzeciwu wobec okrutnego, kapryśnego starotestamentowego Boga, którego przedstawia (jakby z aprobatą i z „plemienną” solidarnością) autor.

Wieczorem Jacek Salij109 na kolacji. Rozmowa o Odpowiedzi, o zarzutach z różnych stron wobec tej książki. Jacek napisał jej obronę do „W drodze”, pożyczy mi. O jego pracy duszpasterskiej i między innymi chrztach dorosłych (ostatnio – 76-letnia Żydówka, od czasu wojny wierząca i praktykująca chrześcijanka, ale dopiero teraz czyniąca zadość sakramentowi) oraz rozterkach duchowych przychodzących do niego potajemnie ubeków i milicjantów. No i – jak zawsze – o księdzu Prymasie.

Wtorek, 8 lutego

Spałem dobrze.

Telefon od Ali Kozłowskiej, zaniepokojonej tym, co im ktoś powiedział (sami nie czytują „Polityki”, bo nie prenumerują) – że „Urban mnie straszy”. Uspokoiłem ją (choć sam nie byłem po tej lekturze całkiem spokojny), że pana Urbana niepodobna traktować poważnie.

Zacząłem kolejną historię na wątku [Anatolija] Tarasienkowa, który umieściłem w okresie prześladowań sufitów w Persji (przełom XVII i XVIII wieku)110. Po obiedzie oderwałem się od pisania i wróciłem do porządkowania książek. […]

Środa, 9 lutego

W wieku osiemdziesięciu kilku lat umarła w Warszawie Zofia Marchlewska111. Co ja z tym babusem miałem przed laty! (Moje starania u Bermana112 – na jej prośbę – o wpuszczenie jej do kraju; ich niechęć do tego, bo swego czasu sypała na rodaków u Starszych Braci, co zresztą nie zostało mi powiedziane). […]

Rozmowa z Andrzejem Mandalianem o jego sytuacji – pisze powieść, nie do wydania legalnie, radio prosi o współpracę, odmawia, ale z czego będzie żył – a także o plugawcu Urbanie. Okazuje się, że w artykule o Austerii napluł też na św. Maksymiliana Kolbego113 – i wczoraj grupa posłów „katolickich” zgłosiła protest. Mandalian nazywa Urbana „Żydem Süssem” Polski Ludowej i twierdzi, że takie wywindowanie go na świecznik to był szatański pomysł Moskwy – w kraju praktycznie bez Żydów znaleźć Żyda do skupienia na nim całej odrazy i nienawiści społecznej. Coś takiego odnotowałem od razu po jego nominacji, ale rezultat przeszedł najśmielsze oczekiwania. „Może lud go powiesi – mówi Mandalian – a może oni sami go zabiją jak Gerharda114”. […]

Paweł Hertz pierwszy raz w życiu był przesłuchiwany na UB (MSW na Rakowieckiej) – pytano o PPN i Najdera115.

Odwiedziny w klasztorze u Jacka Salija – pożyczył mi swoje eseje o Mojżeszu (na marginesie Odpowiedzi Stryjkowskiego), groźnym Bogu starotestamentowym (Czy Bóg kazał wymordować Kanaanitów?) i poezji religijnej Zbigniewa Jankowskiego. Za poprzednim razem (u nas) była mowa między innymi o prelekcji Kisiela116, w której ten poniekąd zachęca do kolaboracji i uważa, że Prymas, albo i Papież, powinien pojechać do Moskwy dogadać się z Rosjanami i wytargować jakieś ulgi dla Polski… Dziś z kolei – o endecko-kolaboracyjnym programie „[Jana] Demboroga” ([Bronisława] Łagowskiego), zresztą – dla mnie – konsekwentnej kontynuacji jego (i jego przyjaciół) linii od lat, dawniej na łamach „Tygodnika Powszechnego”. Łagowski jest członkiem PZPR, a to, co teraz mówi, Jacek Salij streszcza, jak następuje: śmiecie marksistowskie na złom, ale poprzeć ideologię państwową, reprezentowaną przez wojsko, które ma szansę zrobić porządek.

[…]

Piątek, 11 lutego

[…] Nadeszły nowe numery „Tygodnika Powszechnego” i „Polityki”. W „Tygodniku Powszechnym” – ostra replika Turowicza na obrzydliwości Urbana o św. Maksymilianie Kolbem oraz antysemityzmie i filosemityzmie117.

[…]

Niedziela, 13 lutego

[…] W kościele św. Józefa (tak zwanym seminaryjnym), koło pomnika Mickiewicza, na mszy internowanych. Wielki tłum. Nastrój podniosły. Celebrował proboszcz tego kościoła (nie znam nazwiska, dość młody, jasny blondyn, widziałem go już w św. Marcinie) wraz z księdzem Bronisławem Dembowskim ze św. Marcina. Uczestniczyła w tym również grupa eksinternowanych (czytania z Pisma, intencje etc.), między innymi Krzyś Śliwiński, Maciek Rayzacher, Krzyś Korczak118. Ze znajomych zapamiętałem z kościoła ponadto Bronka Geremka, Adama Brodziaka, Piotra Mroczyka119, Stasia Czarnika (właśnie urodziła mu się córeczka, więc uszczęśliwiony), Alka Janiszewskiego, Rysia Rubinszteina, Tomka Rosę (uściskaliśmy się, przyjdzie, pracuje teraz na Żoliborzu), Drawicza120, Janusza Onyszkiewicza, Joasię Jaraczewską (mizerna, blada), Lawinę121, Krzysia Wolickiego122 – i nie wiem już, kogo jeszcze. Dużo więcej znajomych z widzenia, których nazwisk nie znam. […]

Bronek Geremek mówił mi, że widział Przewodniczącego, który jest w dobrej formie, a więcej powie mi po wyjściu z kościoła, ale do tego „więcej” już nie doszło. Po mszy podczas Boże, coś Polskę poszły w górę palce „V”; następnie ktoś zaintonował hymn – oczywiście w wersji „prowadź nas Wałęsa” etc. – i znowu wszyscy się zatrzymali w tej samej pozycji; ten hymn śpiewano bardzo długo, raz po raz ponownie intonując te same zwrotki, był w tym jakby element szantażu ideowo-emocjonalnego wobec tych, którzy chcieli już wychodzić, a musieli się jeszcze zatrzymać. W paru punktach kościoła podczas tych śpiewów wzniesiono niewielkie transparenty i proporczyki „Solidarności” zakładów pracy (między innymi PKS). Po wyjściu trochę stania przed kościołem i większość chyba się rozeszła (w tej liczbie ja z Janką), ale jakaś grupa młodych ludzi, nabuzowana, uformowała coś na kształt pochodu. „Władzy” nie zauważyłem w tym miejscu. Trochę dalej (koło Miodowej), kiedy mijaliśmy idące chodnikami większe grupy ludzi (z przeciwnego kierunku, więc chyba z innych kościołów), dostrzegłem też wrośnięte w śnieg postacie – chyba na służbie. Wsiedliśmy do autobusu przy św. Annie i bez przeszkód wróciliśmy do domu.

Później dotarły wieści – zresztą niejasne, trudne do sprawdzenia i w różnych wariantach – że coś (gazowanie, pałowanie) było koło kościoła św. Krzyża, dokąd spłynął tłum z różnych kościołów (w tej liczbie – naszego). Nie rozmawiałem z nikim, kto by tam był.

Po kolacji wpadła Agnieszka Osiecka123 z Januszem Andermanem124. […] Przynieśli butelkę francuskiego wina, ale nie chcieli pić, więc posiedzieliśmy przy herbacie. Chodziło chyba o to, że Janusz Anderman ma wezwanie na wtorek na Rakowiecką „w sprawie publikacji” (takie miał Tomasz Jastrun), więc jest trochę podniecony i chciał popytać, jak wyglądało moje przeszukanie i przesłuchanie. Głowę dam, że będzie miał do czynienia z zacnym kapitanem Kowalewskim. […]

Wtorek, 15 lutego, Warszawa–Kraków

Rano skończyłem przepisywać Historie, potem je ułożyłem (w innym porządku niż poprzednio, teraz zaczyna się agresywniej – od Czarownic z Zielonej Góry i Biednego Charpentiera – nie zaś od najdawniej napisanych krótkich igraszek, jak Twarz pięknej kobiety czy choćby Tajemnica pocałunku) i sczytywałem, numerując stronice (wyszło 78), niemal do samego odjazdu125.

Nie będę sam przed sobą ukrywał, że w sumie książeczka spodobała mi się; no a ponadto miłe uczucie ukończenia czegoś. Finiszowanie nowej książki, przy całym napięciu, jakie ze sobą niesie, przynosi za każdym razem ogromną satysfakcję moralną, zadowolenie z siebie, ulgę wyzwolenia się z czegoś, co mnie więziło… Losy Historii są przy tym szczególne – pierwsze opowiadania powstały w latach sześćdziesiątych, po raz pierwszy złożyłem maszynopis (naturalnie niepodobny do obecnego) chyba w maju 1968 i miałem wtedy tę paskudną historię z Wydawnictwem Poznańskim, potem książka zmieniała kształt i narastała przez 15 lat; to strasznie długo… Z 21 historii, jakie składają się na nią obecnie, 13 wchodziło do wariantu, jaki przedłożyłem wydawnictwu 15 lat temu (wraz z 13 wierszami, które weszły następnie do Zagłady gatunków), parę lat później (1971? 1972?) napisałem jeszcze dwie (Brat Diego i brat Sebastian, Juan Gonzalo), po długiej przerwie – trzy w Berlinie w 1981 roku, a teraz powstały trzy ostatnie i przerobiłem jednocześnie niektóre dawniejsze. Mimo wszystko nie rzuca się w oczy wewnętrzna niejednolitość tej książki; nieoczekiwanie natomiast wychodzi na jaw pewna obsesyjność tematyczna, między innymi dostrzegam – w różnych wariantach – natarczywy wątek poetów i policjantów; to nie będzie sprzyjało „wydawalności” tej książki. […]

O 17.18 wyjechałem z Dworca Centralnego do Krakowa – miałem być na miejscu przed 22.00, ale po drodze staliśmy ponad godzinę w polu między Radomiem a Kielcami (a przed nami kilka innych pociągów), wreszcie ruszyliśmy do tyłu, potem znów do przodu i byliśmy w Krakowie parę minut przed 23.00. Okazało się, że ostatni autobus „105” sprzed dworca odszedł 10 minut temu. Stanąłem w kolejce do taksówek – ciągle trzymał mróz, a kolejka nie posuwała się, wyglądało to beznadziejnie – puste taksówki przejeżdżały, nie zatrzymując się, albo zatrzymywały się, żeby podyktować kierunek jazdy, na przykład Nowa Huta – i gdzieś dopiero po trzech kwadransach udało mi się załadować, a na miejscu byłem o północy.

Otworzyła mi Mila126 – usiedliśmy z nią i [jej mężem] Stefanem do herbaty, ale podali też wódkę, miało być po kieliszku, a wypiliśmy, rozmawiając, całą butelkę i poszliśmy spać chyba koło 2.00. […]

Kłopoty brata Stefana – Stanisława (chcą mu robić czy też już robią sprawę dyscyplinarną w adwokaturze w związku ze sposobem obrony Frasyniuka127 w procesie). Przed snem przeczytałem jego dwie mowy obrończe: w procesie byłego prorektora Politechniki Wrocławskiej i w procesie Frasyniuka.

Środa, 16 lutego

[…] Wizyta w Wydawnictwie Literackim – najpierw u pani [Katarzyny] Krzemuskiej, której złożyłem Historie. Uprzejma, jak zwykle, ale dużo powściągliwsza w przygarnianiu mnie do wydawniczego serca. Ani śladu po zapraszaniu sprzed dwóch miesięcy do podpisania umowy. Owszem, Sny pod śniegiem128 spodobały się odnośnej redakcji, sądzi, że będzie można to wydać, ale na kolegium to jeszcze nie stanęło, a kierownik redakcji w tej chwili na urlopie, więc właściwie sprawa się nie ruszyła ani o krok. Historie, które zawiozłem w dwóch egzemplarzach, przyjęła do rozpatrzenia, ale zaznaczyła, że nie może nic konkretnego obiecać, w każdym razie nie mogę liczyć na wskoczenie aż dwóch moich książek do planu na 1984 rok, najwyżej jednej, a zrozumiałem, że i to niepewne. Zła sytuacja w drukarniach, sprzęt się rozpada, trzeba go nieomalże wiązać sznurkami, dla uratowania konieczny wkład dewizowy, ale go nie ma. W zeszłym roku dużo wydali na bezpośredni apel premiera (!), ale to nie do powtórzenia, w tym roku znów będzie spadek, i to znaczny. Drukarze dyktują, co wydawać, zrzucają zamówienia, które uznają za nieopłacalne dla siebie – to za grube, to za cienkie etc. Przyjąłem to wszystko do wiadomości i powiedziałem, że oczywiście nie będę już jej zawracał głowy, tylko będę cierpliwie czekał na umowy lub inne wiadomości z wydawnictwa. […]

Czwartek, 17 lutego, Kraków–Warszawa

[…] Wpadłem do redakcji „Tygodnika Powszechnego”.

Turowicz (mierzenie Orderu św. Grzegorza), Krzysztof Kozłowski129 (wczoraj był w Warszawie na przesłuchaniu w sprawie PPN i Najdera, nie miał nic do powiedzenia, trwało to krótko, dłużej – namawianie, żeby przyjął diety i zwrot kosztów podróży, oficer nie mógł zrozumieć, dlaczego odmawia), ksiądz [Józef] Tischner, ksiądz Bardecki130, Pszon131, Skwarnicki132 i inni. W numerze recenzja Jana Neuberga z Jesteś133, pozytywna (stawia to w czołówce obok Pana Cogito, Wielkiej liczby [Wisławy Szymborskiej] i Nowej Fali), ale średnio inteligentna134. Cenzura skonfiskowała spory fragment, otrzymałem odbitkę i… nie żałowałem, że to wypadło.

Wiadomości z Warszawy (trzeba po nie przyjechać do Krakowa!) – w ZLP powstały grupy inicjatywne Lenarta135 i [Aleksandra] Minkowskiego; Minkowski został ponoć przyjęty przez Jaruzelskiego, który oznajmił, że nie należy upokarzać literatów, likwidując Związek, niech Związek zostanie, trzeba tylko… zmienić zarząd i status.

Dużo gadania o wyskoku Urbana. W numerze „Tygodnika Powszechnego” oświadczenie Episkopatu. Istnieje też list 18 czy iluś posłów żądający odwołania go ze stanowiska. Ci z PAX-u i ChSS nie podpisali; podpisał Neo-Znak, a ponadto posłanki wyrzucone po poprzednich gestach z SD, Osmańczyk136, [Edmund] Męclewski, [Ryszard] Reiff, Auderska137, Żukrowski138… Urbana nie odwołano, ale zmuszono do rezygnacji (tymczasowej) z uprawiania publicystyki, co obwieścił w „Tu i Teraz” numer 7 (38), datowanym 16 lutego. […]

Wyjazd z Krakowa 18.22, przyjazd koło 23.00, po stosunkowo niedługim czekaniu trafił się taksiarz, któremu po drodze było na Żoliborz i Bielany, wsiadło nas troje, ja wysiadłem pierwszy i o 23.30 byłem w domu. […]

Piątek, 18 lutego

[…] Taksówką do Teatru Popularnego na Szwedzkiej – próba generalna (dla zaproszonych gości) Niezapomnianego roku 1961 Jareckiego139 w reżyserii Markusza. Tłum, dostawki, aktorzy, dawni STS-owcy, „opozycja”, literaci i inni. Przyjechaliśmy wcześnie, ale już trudno o miejsce, coś się jednak znalazło w rzędzie, w którym siedzieli Andrzejostwo Miłoszowie140 z panią Łapicką. [Anna i Klemens] Szaniawscy, [Honorata i Kazimierz] Dziewanowscy, Abramowowie [Wanda i Jarosław Abramow-Newerly141], [Wiera i Andrzej] Drawiczowie, Wojtek Mazowiecki142 (za tatę), Janek Herczyński, Joasia Szczęsna z mamą, [Aldona i Jerzy Stanisław143] Sitowie, [Krystyna] Janda z mężem Kłosińskim144, Halina Mikołajska, Matuchy145, Drewnowski146 itd. W rzędzie przed nami – * (po wszystkim krótkie powitanie i wymiana paru słów w szatni). […] Maciuś Markuszewski pełnił honory domu, rozsadzał gości itd. Atmosfera podniecenia, jak niegdyś na premierze w prawdziwym STS-ie, który tu ewokowała na scenie sztuka nie sztuka, składanka numerów STS-owskich połączonych wątkiem balu sylwestrowego 1961/62.

A to przedstawienie, cóż? Z trzeciorzędnego zespołu, świrusów, nieudaczników, źle zbudowanych dziewczyn Markusz wykrzesał coś, co dało się oglądać z wesołością i wzruszeniem. Dużo oklasków przy otwartej kurtynie. Ostre odzywki (jak na dzisiejsze czasy – zdumiewające niekiedy). Niedwuznaczność ideowa. Optymizm na wyraźnie nakreślonym pesymistycznym tle („ale my się nie damy, my się nie damy” – bisowana piosenka finałowa). Stylowy numer starej damy – Wandy Lothe-Stanisławskiej (z głośnym suflowaniem, bo nie jest już w stanie zapamiętać tekstu). Kiepsko niestety wykonana Piosenka o Kolchidzie [Witolda Dąbrowskiego]147. I na koniec wyprowadzony przez aktorów do kłaniania się, lecący im przez ręce, kompletnie pijaniuteńki Markusz… […]

Rozmowa z Januszem Andermanem. Było to wtorkowe przesłuchanie, robili mu gorzkie wyrzuty zwłaszcza o druk w „Kulturze” i wyjaśnili, że paszportu nie dostanie, najwyżej mogą go wysłać na leczenie do ZSRR lub Bułgarii. […]

Sobota, 19 lutego

[…] O 11.00 na kawce Krystyna Janda z Edwardem Kłosińskim. Bardzo sympatyczni, rozgadani. Janda leci jutro na jeden dzień do Berlina; wzięła dla Felka książkę Stryjkowskiego, ostatni „Tygodnik Powszechny”, album (dwie płyty) Ewy Demarczyk, grafikę [Andrzeja] Mleczki. Zapraszaliśmy na kolację, ale nie udało się ustalić terminu, bo od wtorku (kiedy wraca z Berlina) Janda co wieczór gra w Ateneum w Stillerowskiej składance Brechta148 (na której szkoda, że nie byłem, kiedy mnie [Robert] Stiller zapraszał, bo od tego czasu cenzura to i owo poobcinała, między innymi finał). […]

Zarządzenie numer 3 ministra kultury w sprawie kinematografii głosi ponoć, że w filmach polskich mają pod żadnym pozorem nie występować żołnierze rosyjscy – ani dobrzy, ani źli, żadni (nie przypominać, że kiedykolwiek byli w Polsce). To tłumaczy również intryżkę wokół epizodu z kozakami w Austerii. […]

Przyszedł Andrzej Braun149, rozmawialiśmy o ZLP. ZG prosił o zezwolenie na odbycie zebrania – w odpowiedzi głuche milczenie. Krzątają się „pośrednicy” typu Minkowskiego, ale z nimi nie ma powodu rozmawiać. Andrzej pytał o moją sytuację materialną; istnieją możliwości (ograniczone) finansowania pewnych prac literackich, niezależnie od ich późniejszego losu – to nie jest stypendium, lecz honorarium za dzieło, według obowiązujących stawek; podziękowałem, bo na razie nie jestem w tej sytuacji, ale obiecałem, że w razie gdyby zaszła potrzeba… […]

Niedziela, 20 lutego

[…] Z Janką w Teatrze Dramatycznym (Sala Prób) na Dwóch głowach ptaka [Władysława] Terleckiego w reżyserii Łapickiego. Również Łapicki w roli pułkownika Griszyna (którą w innej obsadzie gra [Gustaw] Holoubek). Najświetniejszy Fronczewski jako młody oficer z III oddziału w Petersburgu. W głównej roli Aleksandra Waszkowskiego, ostatniego (1864) powstańczego naczelnika Warszawy – sztuka jest o jego załamaniu w więzieniu – Andrzej Blumenfeld. Cała rzecz tchnie beznadziejnością po przegranym powstaniu, jest sugestywna, a graniczy niemal z dwuznacznością, to znaczy jakby z autorskim zaakceptowaniem daleko idącej kapitulacji Waszkowskiego (umożliwił władzom carskim odzyskanie skarbu Królestwa zdeponowanego w londyńskim banku – żeby zapobiec dalszej „bezsensownej” walce i ofiarom) – odczucie to rozprasza jedynie pod koniec scena z siostrą skazańca ([Halina] Łabonarska), formułującą osąd moralny jego czynu. […]

Poniedziałek, 21 lutego

[…] Wpadłem do Bronka [Geremka] i wyciągnąłem go na spacer z psem. […] O panu Lechu: kiedy bawił incognito na wypoczynku w Górach Świętokrzyskich (w Suchedniowie?), ludzie się zwiedzieli i tłumnie do niego zjechali – komisja regionalna Kielecczyzny, przewodniczący komisji zakładowych. Prosili o rozstrzyganie istotnych codziennych spraw, na przykład: majstrowi każą wstąpić do nowych związków, inaczej wywalą go z majstra – pyta przewodniczącego, co ma robić – więc rzeczywiście co, pozwolić mu czy zabronić?

Omawiano też okoliczności zwolnienia Lecha; tłumaczył się, że był kompletnie sam, nie dopuszczano wtedy do niego żony ani brata, ani księdza, czuł, że musi zrobić jakiś ruch, i napisał ten list – teraz uważa, że się pospieszył. Ale przyjechał generał Kiszczak150 i proponował mu, żeby został wiceprzewodniczącym PRON-u, faktycznie pierwszym: „Ten Dobraczyński151 to stare truchło, nie liczy się i pan będzie najważniejszy”. Odmówił, rozmowa była ostra i zdziwił się, kiedy po paru dniach został zwolniony. Goście kiwali głowami, słuchając, i nie ukrywali dezaprobaty: „Siedzieliśmy wtedy w internie i nie wiedzieliśmy, co mamy o tobie myśleć”, ale wyjaśnienia przyjmowali i traktowali rzecz już historycznie.

[…]

Środa, 23 lutego

Jeszcze o panu Lechu: jest podobno optymistą, uważa, że prędzej czy później „to musi pęknąć” i raczej prędzej niż później… […]

Wiadomość, że wczoraj wieczorem umarł Mieczysław Jastrun. „Poetycki wróg” mojej wczesnej młodości…

Wpadłem do Nowakowskiego oddać „Partisan Review”. Marka nie było, ale tym razem zastałem Jolę152 i chwilę posiedziałem. Jej zdaniem nasze styczniowe rewizje nie były tylko tak sobie, na postrach środowiska – jakaś sprawa jest prowadzona i groźba wisi nad nami (w każdym razie nad Markiem) jak miecz Damoklesa. Toczy się obecnie proces jednej z grup NOWej (ludzi z Instytutu Hydrometeorologii) i w akcie oskarżenia jest między innymi mowa, że drukowali Markowy Raport o stanie wojennym wraz z charakterystyką tej pozycji (złowrogą) na całą stronicę. Jeżeli to tak obciąża drukarzy, to cóż dopiero autora… W tej interpretacji znana odpowiedź Urbana dziennikarzom zagranicznym na temat naszych rewizji nie byłaby zwykłym blefem.

[…]

Zadzwonił Konwa – myślałem, że wrócił z Jugosławii (Dolinę Issy prezentowano na festiwalu filmowym), ale okazało się, że w ogóle nie pojechał, bo dopiero półtorej godziny przed odlotem otrzymał wiadomość, że ma odebrać w Pagarcie paszport i gdzieś tam bilet. Spróbował nawet wyjść na postój taksówek, ale po 20 minutach czekania machnął ręką i wrócił do domu.

[…]

W telewizji z cyklu „Panorama kultury” – Literatura I – wywiady z pisarzami, których obecność ma zastąpić nieobecność innych. Między innymi [Henryk] Panas, [Andrzej] Górny, [Zbigniew] Safjan, [Eugeniusz] Kabatc, [Jan] Koprowski, [Andrzej] Przypkowski, [Andrzej] Bartyński, [Krzysztof] Coriolan, [Bernard] Antochewicz, [Jan Maria] Gisges, więcej nie pamiętam. Przeważnie przeżuwali frazes, który podawali jako swoją osobistą dewizę, że „pisarstwo uważają za służbę społeczną”. […]

Czwartek, 24 lutego

[…] Na kolacji u Herbertów. […] Z rozmowy pamiętam tylko moje wypytywanie o przygotowywany przez Zbyszka tomik wierszy, który jak rozumiem, chce wydać tam, gdzie ja (ale ciągle uważa za niegotowy). […]

Piątek, 25 lutego

[…] Wieczorem zadzwonił Leszek153. Pełen niepokoju o nas wszystkich, zwłaszcza o Rysia [Herczyńskiego]. Wyjeżdżają teraz na trzy miesiące do Chicago.

Sobota, 26 lutego

[…] W prasie i telewizji – ogólnokrajowa konferencja (wczoraj w KC) pisarzy partyjnych, tak dawno zapowiadana. Podobno ponad 270 osób, a ponadto Barcikowski154, Świrgoń155 i bezpartyjny minister Żygulski. Prowadził kierownik wydziału kultury KC Witold Nawrocki (stąd się dowiedziałem o tej nominacji). […]

Wieczorem w telewizji pokazano bodajże wszystkich dyskutantów ze strzępami wypowiedzi, z których nie zawsze można się było domyślić ich sensu. Spośród wyraźnie chamskich i agresywniejszych zapamiętałem [Jerzego] Grzymkowskiego (skarżył się, że partia nie dość wspiera materialnie wiernych sobie pisarzy, że nie ma gdzie drukować poza pismem policji etc.), [Stanisława] Stanucha, Przymanowskiego156, Koźniewskiego157 i… bezpartyjnego ministra kultury atakującego uczestników konferencji, rzekomo przedstawiających sytuację w Związku jako „idyllę”, co oczywiście odbiega od rzeczywistości. […] Z wypowiedzi drugiej strony – wyraźne było tylko oświadczenie Drewnowskiego, że ZG jest umiarkowany, że on sam wszedł do ZG i został wiceprezesem z myślą o konstruktywnej opozycji, tymczasem nie okazało się to wcale potrzebne. […]

Niedziela, 27 lutego

[…] Chciałem o 11.00 być na mszy w kościele Nawiedzenia NMP. […] Zamiast kazania ksiądz Niewęgłowski odczytał komunikat konferencji biskupów, dobry, między innymi z żądaniem amnestii. Wychodziłem z kościoła z Jerzym Zagórskim, na dziedzińcu spotkaliśmy Sitów, którzy opowiedzieli przedziwną historię o sfałszowanym liście Jana Józefa Szczepańskiego, potem przemknął Darek Fikus, więcej znajomych nie widziałem. […]

Z ostatnich lektur pozacenzuralnych: okropnie powielona „Informacja [«Solidarności»]”, gdzie między innymi znany mi skądinąd tekst oświadczenia Marka, dlaczego nie będzie uczestniczył w 40-leciu powstania w getcie; pisemko plastyków „Sztuka”, prawie w całości wypełnione przez artykuł o treściach zasadniczych i instrukcyjnych; wreszcie od dawna oczekiwany „Nowy Zapis” numer 1, datowany na grudzień 1982. Wszystkie teksty anonimowe, ale wydaje mi się, że rozpoznałem autorów nie tylko wiersza Raport z oblężonego miasta [Zbigniewa Herberta], lecz również bardzo dobrych Medytacji o wojnie [Andrzeja Kijowskiego], prozy dokumentalnej Noc generałów [Andrzeja Brauna], nieco fantazyjnego Notatnika, felietonu Po co kłamca kłamie i recenzji z Wyzwolenia Dejmka158. W sumie wrażenie dosyć dobre – mimo że ja osobiście nie chciałbym tego pisma współredagować (zresztą nikt mi nie proponuje).

Wieczorem – przez deszcz, błocko, ciemną ohydę – taksówką na kolację do Sitów. Po tylu latach pierwszy raz w ich domu – rozeszliśmy się chyba w 1971 roku, pokłóceni między innymi o stosunek do Kuronia i w ogóle czynnej opozycji – potem to się zacierało, a w roku 1982 oni się po prostu przyzwoicie zachowali, odwiedzili Jankę, więc – choć nadal mnóstwo mnie u Jurka śmieszy i drażni, a już popadnięcie Jurka (jak i innych członków ZG) pomiędzy „ekstremistów” i „agentów wroga” to szczyt humoru i satyry – nie mam nic przeciwko wznowieniu stosunków. Oprócz nas [Zofia i Jerzy] Markuszewscy i Ignacy Wald ze szczebiotliwą Inką [Aliną Brodzką-Wald] oraz jakąś panią profesor z Wrocławia. […]

Ta trójka wyszła wcześniej (pani profesor na dworzec), po czym zaczęła się dość ostra dysputa pomiędzy Markuszem a Sitą na temat kolegów konformistów (Terleckiego, [Janusza] Krasińskiego), którymi Markusz bardzo gardzi, a Sito broni, że owszem, słabość, rzecz ludzka, ale… Ja zresztą między tymi dwoma robię pewną dystynkcję, Terlecki nie wydaje mi się – mimo drążącego go strachu – takim płazem jak Krasiński. Zaczęło się od rozmowy o Dwu głowach ptaka – okazuje się, że to Sito jako kierownik literacki Teatru Dramatycznego skłonił Terleckiego do dopisania sceny z siostrą, bez której rzecz byłaby istotnie dwuznaczna. Markusz uważa Terleckiego za gotowego do kapitulacji i przejścia na stronę tamtych. Ja milczałem, Sito go bronił, wtedy Markusz wzmacniał atak i przeszedł na Krasińskiego, którego Sito również bronił, po pierwsze, powołując się na jego więzienną młodość (która go moim zdaniem złamała i rozbudziła w nim chęć osobistych zadośćuczynień życiowych za rozmaitą cenę), po drugie – że nie wszedł do PRON-u i Rady Kultury. (Ja: „Nie mógł, skoro chce wejść do nowego ZG ZLP”).

W podtekście dyskusji o Krasińskim i Terleckim tkwiła też sprawa samego Sity, należącego wraz z Abramowem i innymi do tego samego co tamci „lobby dramaturgów”, czyli dość konformistycznego centrum, w dziwaczny sposób obecnie zepchniętego na pozycje niezłomnej „ekstremy”, na których wcale się dobrze nie czuje. W trakcie tej rozmowy Jurek też pytał, z pewną nadzieją, czy koledzy z ZLP nie oczekują, że prezydium się poda do dymisji, czy dla ułatwienia kompromisu nie powinni tego zrobić itd. Dość stanowczo oświadczyłem, że w żadnym razie. Ani jednej osoby nie wolno poświęcić – nawet nie ze względu na tę osobę, ktokolwiek by to był – ale ze względu na pozostałych, których takie poświęcenie jednego natychmiast uczyni szmatami (i o to właśnie chodzi stronie przeciwnej bardziej niż o pozbycie się tego czy tamtego). To sytuacja poniekąd jak w Wizycie starszej pani [Friedricha Dürrenmatta].

Markuszowie odwieźli nas do domu.

Historia z listem według zebranych do wieczora informacji wygląda tak. Na tej naradzie w KC większość opowiadająca się za ostrą linią ZLP-owską nie była przytłaczająca (mówi się nawet o pół na pół, ale to pewnie przesada). W pewnej chwili sekretarz Świrgoń wyciągnął asa z rękawa: list Jana Józefa Szczepańskiego do Jabłońskiego159 (najpierw odczytał fragment, a na żądanie sali – całość), bardzo brutalny, odżegnujący się od współpracy z władzą, bardzo brzydko oceniający próby pośrednictwa ze strony dwóch „funkcjonariuszy” (Safjana i Minkowskiego) etc. List był długi, na blankiecie firmowym Związku. Na sali zawrzało. Wzmógł się oczywiście atak na „frakcję” Drewnowskiego: oto, kogo broniliście itd. Andrzej Wasilewski160 wysunął wniosek, żeby list Szczepańskiego – w celach demaskatorskich – opublikować w „Trybunie Ludu” z odpowiednim komentarzem. Uchwalono. „Gołębie” partyjne nie miały już na tej sali szans. Na tym zamknięto konferencję. Zdruzgotany Drewnol po powrocie do domu zadzwonił do Proroka i zapytał, czy wie o tym liście. Nie wiedział, a po usłyszeniu szczegółu, że na blankiecie firmowym, oświadczył, że to musi być falsyfikat: od 13 grudnia 1981 prezes nie napisał ani jednego listu na takim blankiecie. Zadzwonili do Krakowa. Oczywiście Jan Józef Szczepański nie napisał takiego ani żadnego listu do Jabłońskiego. Dowód? „Mogę dać słowo honoru”. Drewnol zadzwonił do Rakowskiego. Już w nocy wstrzymano publikację w „Trybunie Ludu”…

[…]

Wtorek, 1 marca

[…] Na 12.00 pojechałem do kościoła Karola Boromeusza, z którego mieli wyprowadzić zwłoki Jastruna, Janka osobno przyjechała z kwiatami. Mszę celebrował biskup Miziołek161 w asyście między innymi księdza Niewęgłowskiego, który następnie odbył ceremonię nad otwartym grobem. Zła akustyka, nie bardzo słyszałem, co mówił biskup. W kościele średnio dużo ludzi, na cmentarzu więcej. […]