Strona główna » Fantastyka i sci-fi » EEL II. Exodus. Nemezis. Katharsis

EEL II. Exodus. Nemezis. Katharsis

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7859-874-9

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “EEL II. Exodus. Nemezis. Katharsis

EEL II  – Exodus – Nemezis – Katharsis – to następna odsłona trylogii o hybrydach, gdzie tym razem na scenę wkraczają dharmiczne aktywności.

„A gdy się skończy tysiąc lat,
z więzienia swego Szatan zostanie zwolniony.
I wyjdzie, by omamić narody,
z czterech narożników ziemi”.

– Tak, minęło tysiąc lat i bestia zerwała się z łańcucha, ale okazało się, że tę bestię miał w sobie każdy z nas…

Polecane książki

JASON MA PROBLEM. Kiedy budzi się w autobusie pełnym nastolatków jadących na szkolną wycieczkę, nie pamięta niczego. Wszystko wskazuje na to, że ma dziewczynę, Piper, i najlepszego przyjaciela, Leona. Są uczniami Szkoły Dziczy, szkoły z internatem dla „złych dzieciaków”. Co Jason zrobił, że skoń...
Gęsto zalesiony, pagórkowaty region, gdzie ludzie mieszkali w małych skupiskach, odległych od siebie nieraz o cały dzień marszu, zamieszkiwany był również przez zwierzęta - zwierzęta małe i duże, ptaki i robaki; wilki i niedźwiedzie, a o nich właśnie opowieść ta mówi, gdzie przyjaźń łączy wrogie...
Sycylijski właściciel kasyn i klubów nocnych Francesco Calvetti jest twardym i bezwzględnym człowiekiem. Jednak Hannah Chapman, której pomógł, gdy uległa wypadkowi, dostrzega w nim dobro i wrażliwość. Francesco jednak wie, że należą do różnych światów i Hannah ...
Miło mi oddać w ręce Czytelników kolejną książkę, którą zapowiadałem w roku ubiegłym. Stanowi ona zbiór refleksji i rozważań dotyczących rozwoju człowieka w najbardziej fundamentalnych obszarach życia. Zasadniczą treścią są dychotomie i kontrasty tkwiące w ludzkiej naturze, w szczególności oscylując...
Azjatycka pielęgnacja dla Polek!   Chcesz wypróbować azjatyckie metody pielęgnacji, ale przerażają cię skomplikowane rytuały? Testujesz na sobie każdą nowość z drogerii, a twoja półka w łazience ugina się od nietrafionych zakupów? Jeśli tak, koniecznie przeczytaj tę książ...
W pierwszym tomie trylogii Robert znajduje dziwny list, w którym ktoś sugeruje, iż ktoś maczał palce w wypadku rodziców sprzed pół roku. W trakcie dochodzenia, z pomocą przyjaciółki Ramony, trafia na ślad tajemniczego Luminariusza oraz Koalicji Szpiegów. Poznaje też inne dzieci – Harriet i Davida – ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Krzysztof Bonk

Krzysztof Bonk

– EEL II –

EXODUS – WSZYSTKO JEST DOBRE NEMEZIS – BESTIA W NASKATHARSIS – TRANSTENDENCJA

Redakcja i korekta: Maria Osińska

Projekt okładki: Marta Frąckowiak

Konwersja wydania elektronicznego: e-bookowo

ISBN wydania elektronicznego: 978-83-7859-874-9

Wydawnictwo: self-publishing

Wszelkie prawa zastrzeżone

e-wydanie pierwsze 2017

Kontakt: bookbonk@gmail.com

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez

I. EXODUSWSZYSTKO JEST DOBREPROLOG

„A gdy się skończy tysiąc lat,

z więzienia swego Szatan zostanie zwolniony.

I wyjdzie, by omamić narody,

z czterech narożników ziemi”1.

– Tak, minęło tysiąc lat i bestia zerwała się z łańcucha, ale okazało się, że tę bestię miał w sobie każdy z nas…

*

– Przepuście mnie, zróbcie mu miejsce! Z drogi! On nie może umrzeć! Nie! – krzyczę, a serce dławi mi rozdzierający ból. Poziom adrenaliny, wyrzut hormonów stymulujących, ciśnienie krwi i tętno już dawno przekroczyły u mnie dopuszczalne granice. Jednak moje zmodyfikowane ciało jest w stanie znieść niewyobrażalnie wiele. Lecz ile jest w stanie znieść ludzka dusza?

Kładę Izaaka na stole i z najgłębszą nadzieją spoglądam na ekrany. Oczy zalewają mi łzy, choć obraz i tak jest dla mnie widoczny. Moje oczy nie są zwyczajne, ale widzą coś czemu umysł nie może dać wiary. Pozioma linia oznacza zatrzymanie akcji serca. Wszystkimi zmysłami próbuję przeniknąć przeklętą, bezduszną aparaturę, aby wskrzesiła Izaaka, mojego męża. Jestem taka bezsilna…

Taka bezsilna!

– Usunął z siebie większość niebiańskiej substancji, a obrażenia są zbyt duże, przykro mi… – słyszę grobowy głos mego ojca i wciąż nie wierzę, nie wierzę.

Nie!

Nadzieja każe mi walczyć.

Więc walczę…

Walczę do końca!

Składam ręce na piersi Izaaka i ze środka dłoni przesyłam impuls elektryczny. Jeden, drugi… dziesiąty.

Bezskutecznie.

– Nie! – krzyczę ponownie i wściekle atakuję aparaturę medyczną. Pośród morza iskier i zniszczonego sprzętu wydobywam z siebie absolutną rozpacz i artykułuję ją, wzywając w amoku na pomoc same niebiosa i wszystkie siły wszechświata. Wszystkich bogów i demony.

Wszystkich!

Odpowiada mi jedynie głos Maxa będący zwiastunem śmierci i cierpienia:

– Eel, przykro mi, to koniec…

– Koniec… – powtarzam zdruzgotana. I naraz wszystko staje się takie puste… Tak bardzo puste, zupełnie jakby od zawsze takie właśnie było. I wiem, że już nic nie będzie takie, jak dawniej, nic i nigdy…

Nie bez Izaaka…

Żegnaj najdroższy…

Żegnaj na zawsze…

Żegnaj…

*

Narodziłam się w odrodzonym świecie, Nowym Edenie, jako Eel, córka Maxa i Alli. Był to wspaniały świat i wspaniali ludzie oraz istoty wokół. Wiara, nadzieja oraz miłość przyświecały nam we wszystkich naszych działaniach. Wzajemne zrozumienie i poszanowanie sprawiało, że pomimo różnicy zdań nie istniały konflikty.

Każdy z nas rozwijał się według własnych skłonności, potrzeb i każdorazowo otrzymywał wsparcie. A największe od naszych opiekunów Lue oraz Roe, którzy ujawnili się i po nowym świecie kroczyli pomiędzy nami, zupełnie jak jedni z nas. I byli jednymi z nas. Wszyscy zostaliśmy jedną, wielką rodziną, prawdziwą rodziną, naprawdę.

Byliśmy trochę jak duże dzieci, które stale dostawały nowe, najlepsze zabawki.

Mój ojciec skoncentrował się na rozwijaniu zaawansowanej medycyny, choć niebiańska substancja sprawiała, że myśleliśmy, iż jesteśmy praktycznie nieśmiertelni.

Moja matka oraz Rode stworzyły gwiezdną flotę i nieustannie trenowały manewry wojskowe, prowadząc ze sobą potyczki, do tego wiecznie przeklinając siebie nawzajem. Uwielbiały to i w tym czuły się spełnione. I nie, nie przeszkadzało im to, że nasza galaktyka była jałowa oraz nie posiadaliśmy żadnych wrogów.

Z kolei mój wuj, Chrzciciel i jego partnerka, Maria Magdalena brylowali w ulepszaniu swych ciał i ich rozlicznych modyfikacjach.

Urzekło to i mnie, tak – sama temu uległam. Od zawsze pragnęłam niezwykłości, przekraczania granic przede wszystkim własnych: swojego ciała oraz umysłu.

Niektórzy natomiast zajęli się sztuką, inni nauką czy eksploracją kosmosu. Każdy z nieśmiertelnych się w coś zaangażował w czym odnajdywał własną realizację. Każdy prócz Izaaka.

Był inny, stroniący od wszystkich. Nikt nie czynił mu z tego tytułu wyrzutów, a wręcz przeciwnie, dosłownie każdy wyciągał do niego pomocną dłoń. A on przyjął tylko moją.

Dlaczego?

Nie wiem…

Zawsze był taki skryty. Zawsze starał się ukryć to, co naprawdę myślał i czuł. A skoro tak, pozwoliliśmy mu na bycie właśnie takim, jakim chciał.

Okazało się jednak, że on nie chciał być tu i z nami. Gdy minęło tysiąc lat znalazł sposób, aby zakończyć swe życie.

Wstrząs?

Niedowierzanie?

Nie, o nie, wydarzyło się coś o wiele więcej.

Śmierć Izaaka zmieniła wszystko i wszystkich. Zasiała między nami niepewność, niepokój i prawdziwy strach. Nagle zrozumieliśmy, że jednak byliśmy śmiertelni. Naprawdę mogliśmy przestać istnieć i czekało nas to prędzej czy później.

Konsekwencje były przerażające. Niektórzy odwrócili się od innych i zamknęli w sobie. Bali się, tak bardzo bali utracić to wszystko, co uzyskali tak wielkim trudem i nakładem czasu. Inni popadli w zwątpienie. Zakwestionowali zasadność samego istnienia, które posiadało swój kres. I poszli śladem Izaaka…

Z czasem samobójstwa, egoizm i podejrzliwość stały się plagą naszego nowego świata, który powoli zaczynał przypominać ten stary. Spokój umysłu naszej zbiorowości odszedł bezpowrotnie w niepamięć. Brat już nie mógł bezwarunkowo liczyć na siostrę, a siostra na brata. Utraciliśmy odzyskaną niewinność.

W jaki sposób mogliśmy ją odzyskać?

Nie wiedziałam tego, ale wyruszyłam w podróż, aby odnaleźć odpowiedź na to pytanie. A przede wszystkim odnaleźć samą siebie. To opowieść o mnie. O tym, co przeżyłam i co może się stać udziałem każdego z was…

I. TRANSMIGRACJA

Nie, nie żegnam się z najbliższymi, chcieliby wiedzieć co zamierzam, a nie chcę im tego zdradzać. Nie chcę ich martwić swoją osobą. Mają dość pracy z zaprowadzaniem porządku w targanym niepokojami Nowym Edenie.

Tak więc po prostu odlatuję z macierzystej planety i mój statek kosmiczny opuszcza Układ Słoneczny. Jednakże ja pragnę zapuścić się niewyobrażalnie dalej, a mianowicie do równoległego wszechświata.

W tym celu zmierzam w bezpośrednie pobliże masywnej czarnej dziury, gdzie zakrzywieniu ulegają przestrzeń oraz czas. To tam mają znajdować się drzwi w nieznane. Być może tylko w jedną stronę.

Czy czuję strach, niepewność, a może podniecenie? Nie, nic z tych rzeczy, wypełnia mnie absolutny spokój, a także głęboka nadzieja i wiara. Od zawsze są one we mnie niezachwiane.

Mój statek zaś nazwałam Miłość. O niej także muszę pamiętać. Bez niej bowiem zarówno wiara, jak i nadzieja wydają się takie ubogie. Tak, takie ubogie…

Czy jednak trzy siostry wystarczą, abym była naprawdę spełniona?

Czas pokaże…

*

Moim oczom ukazuje się niezmorzone światło. Zaraz potem zostaje otworzony pojemnik do hibernacji i pierwsze, co dostrzegam to wyciągniętą ku mnie pomocną dłoń. Chwytam ją i staram się podźwignąć. Siadam i zaciągam głęboko powietrze do płuc, rozglądając się oszołomiona.

– Witaj Eel – do moich uszu dociera subtelny głos Eele13XV. Tak, tej samej syntetycznej istoty, która pamiętała wydarzenia z dawnej Ziemi, a która jest moją przyjaciółką i jedyną towarzyszką obecnej podróży.

Uśmiecham się do niej, a ona pozostaje niewzruszona. Zawsze jest taka i zawsze była. Stabilność jej charakteru dodaje mi pewności. Tak, odkąd pamiętam mogę na nią liczyć. I zawsze będę mogła. To wspaniałe uczucie mieć kogoś takiego u boku.

Powoli zakładam ubranie, białą tunikę i niebawem zasiadam w kokpicie Miłości, mojego latającego spodka. Spoglądam przez szybę. Jawi się za nią niezmierzona, kosmiczna przestrzeń. Misterna mozaika srebrzystych gwiazd i ta zapierająca dech w piersiach czarna głębia.

Wszechświat jest taki tajemniczy, ale patrzę na niego niczym w lustro. Dlaczego? Czy po przeżytym tysiącu lat ciągle mogę być dla siebie tajemnicą? Czy to aby w ogóle możliwe? Uśmiecham się, bo stwierdzam, że tak. A więc czas odkryć przed sobą swoją prawdziwą naturę. Czas przestać być dla siebie tajemnicą…

Zakładam na twarz specjalne gogle i kieruję statek kosmiczny ku czasoprzestrzennemu zakrzywieniu. Kiedy się tam znajduję, dodatkowo wytwarzam osobliwość, która stabilizuje tunel i pozwala przebyć go nienaruszonemu wzorcowi pierwotnej materii.

Patrzę jeszcze na Eele13XV. Napotykam kojące spojrzenie jej błękitnych oczu i wymowne skinięcie głową. A więc niech się dokona i niech za moją sprawą wiara, nadzieja oraz miłość zawitają do innego wszechświata. Choć kto wie, może napotkają tam swoje siostry? Niebawem się o tym przekonam…

II. ZRODZONA Z LOTOSU

Równoległy wszechświat, a w nim powrót w okolice Ziemi – to podstawowy cel, który w tej chwili realizuję. Mój czas kolejnej hibernacji dobiega końca. Ponownie zasiadam w kokpicie i wraz z Eele13XV podziwiamy zastany widok.

Uśmiech sam ciśnie mi się na usta i nie może ich opuścić. Dłuższy czas spoglądam na majestatyczną, Czerwoną Planetę. Mars… ciało niebieskie, które zostało zniszczone w moim pierwotnym świecie tutaj emanuje swym pięknem i dostojnością.

Jest taki niezwykły…

Przenoszę wzrok na planetę Ziemię i równocześnie odczytuję zapisy z sond wysłanych uprzednio przez Eele13XV.

– To dziewiąty wiek… – oświadczam zaintrygowana.

– Tak – zgadza się ze mną Eele.

– Niesamowite… Więc wszystko jest jeszcze przed tym światem… – mówię i myślę jednocześnie, gdzie się przenieść. W moim umyśle pojawiają się znane mi nazwy dawnych miast: Mekka, Konstantynopol, Rzym, Paryż. Wszystkie te miejsca kuszą mnie i przyzywają do siebie, obiecując prawdziwą magię.

A jednak wybór pada inny. Podążając za czymś, co pociąga mnie najmocniej, odpowiadam, jakby z tęsknotą w głosie: – Centralna Azja, tam chcę się pojawić.

– Gdzie konkretnie?

– Ustaw tryb losowy.

– Na pewno?

– Tak – potwierdzam i zdejmuję gogle. W mojej podróży nie jestem w stanie odmówić sobie posmaku przygody!

Eele13XV wystukuje odpowiednie polecenia na klawiaturze kokpitu i teleportuje mnie na Ziemię.

– Co siedem dni czekam na meldunek – słyszę jeszcze jej głos dochodzący do mnie niczym z otchłani, po czym moja świadomość, jak i ciało, znikają.

I oto materializuję się ponownie.

Jak nowo narodzona zaciągam się ciepłym, wilgotnym powietrzem. Stoję pośród bujnej, zielonej roślinności naprzeciw jeziora z białymi kwiatami lotosu.

Nie czekając, zdejmuję ubranie i zanurzam w chłodnej wodzie.

Lubię to uczucie powszechnej wilgoci na skórze, wręcz rozkoszuję się nim. Przywodzi mi ono na myśl przebywanie w matczynym łonie, choć nigdy w nim nie byłam.

Nurkuję głęboko, ponieważ mogę oddychać pod wodą. Umożliwia mi to moje wszechstronnie zmodyfikowane ciało.

Jest mi tak dobrze, że spędzam w głębinach długi czas. Dosłownie się rozpływam, jest mi tak cudownie, naprawdę. I jedyne, czego pragnę, to podzielić się tą rozkoszą z innymi…

W końcu wynurzam się ponad powierzchnię wody, a wtedy zauważam na brzegu mężczyznę. Jest nagi i siedzi w medytacyjnej pozycji lotosu. Ma otwarte oczy i spogląda na mnie. Choć może właściwszym określeniem byłoby spogląda przeze mnie, zupełnie jakbym była przezroczysta. Wydaje się mnie nie zauważać. Choć raczej trafniejszym byłoby stwierdzić, że nie wyróżnia mnie z otaczającej przestrzeni. Widzę, że jest taki skupiony.

Wychodzę naga na brzeg i czynię to bez wstydu. Jak mogłabym się czegokolwiek wstydzić skoro przeżyłam już tysiąc lat i doświadczyłam tak niezmierzonej ilości rzeczy?

Siadam tuż przed mężczyzną, zajmując analogiczną pozycję. Lekko uśmiecha się do mnie. Czy sądzi, że nie jestem prawdziwa? Czy myśli, że doświadcza mistycznej wizji?

Ja sama widzę około trzydziestoletniego mężczyznę. Moje kobiece ciało wydaje się być około dwudziestoletnie, w takim jest mi najlepiej. On ma długie, czarne i lekko kręcone włosy. Moje są krótkie i jasnej barwy. On ma idealnie zrównoważone rysy twarzy prawie jak syntetycznej istoty. Mój wizerunek także jawi się niemal doskonały. On jest szczupły, ma wręcz ascetyczne ciało. Moje jest sprężyste i jędrne, a każdy mięsień niewyobrażalnie silny oraz wytrzymały.

Dotykam twarzy mężczyzny i gładzę jego skórę. Tak, jest gładka. Własnymi ustami próbuję jego ust, a on odwzajemnia pocałunek, po czym przemawia. Ustawiam odpowiedni moduł mowy i odczytuję tybetański dialekt:

– Jasna dakini – tak właśnie powiedział. A więc ma mnie za boską istotę.

Może rzeczywiście nią jestem?

Kim jestem?

– Czego pragniesz, joginie? – pytam.

– Nie pragnę niczego prócz Dharmy – odpowiada przejmującym głosem.

– A więc dam ci ją… – szepczę mu kusząco do ucha. – Nasycę cię rozkoszą niedualnego stanu… – I kochamy się zjednoczeni długo, spokojnie i w pozycji lotosu.

Jest tak niezwykle.

Czy to aby nie sen…?

III. CZOD

Po doznanej rozkoszy usypiam naprawdę.

W ciągu doby wystarczy mi pół godziny snu, czasem nawet mniej. Lecz tym razem śnię niezwykle intensywnie. Doświadczam niezmierzonej przestrzeni i niewyobrażalnej palety barw. W tęczowym świetle ukazują mi się rozliczne bóstwa. Zaraz, to ja jestem tymi bóstwami. Każdym osobno i wszystkimi razem. I te niezwykłe dźwięki, które temu towarzyszą. Czy to właśnie jest śpiew samego wszechświata?

Budzę się.

Podnoszę powieki, a jednak realny świat wciąż skąpany jest w niezwykłych barwach i jawi mi się mną samą, jawi mi się jako absolutnie niezmierzony…

Czy to jest nieskończoność?

Czy ja sama jestem nieskończonością?

Dopiero po chwili wszystko to odchodzi i widzę wyciągniętą ku sobie męską dłoń. Chwytam za długie, smukłe palce, które należą do Padmakary. Tak przedstawił się mój kochanek.

Wstaję więc i podążam tam, gdzie mnie zaprowadzi.

Idziemy razem.

Częstuje mnie plackiem z tsampy, a ja kosztuję odrobinę. Ten smak lekkiej goryczki prażonego jęczmienia. To ciekawe, podoba mi się, choć sama nie potrzebuję pożywienia ani wody. Lecz dlaczego miałabym się tego wyrzekać?

Resztę pożywienia Padmakara ofiarowuje wszystkim czującym istotom, pozostawiając tsampę pod rozłożystym liściem. Czyżby ten jogin także mógł żyć bez pożywienia? To możliwe, jest naprawdę niezwykły…

Kroczymy ubitą, wąską drogą pośród bujnego drzewostanu. Rośliny oplatają się między sobą tak gęsto, że wydają się niemal jednością. Towarzyszą nam czyste, bezchmurne niebo i jaśniejące promienie słońca. Nie mijamy żadnych ludzi. Napotkane zwierzęta nie uciekają przed nami tylko przyglądają się nam.

Jest tak upojnie, naprawdę niezwykle aż w milczeniu dochodzimy do jałowego cmentarzyska pełnego bielejących, ludzkich kości.

Siadamy wśród brunatnych i szarych popiołów.

Nadchodzi noc.

Padmakara odwiązuje od swego paska bębenek damaru i w skupieniu wybija prosty rytm, a jego usta wypowiadają słowa świętej mantry. Przyzywa demony i głodne duchy, ofiarując wszystkim spragnionym istotom swoją krew oraz ciało. Dla dobra innych istot, nawet tych potępionych, wyrzeka się swej cielesności i ofiaruje ją jako dar, nie pragnąc niczego w zamian.

Patrzę na niego i słucham go także wtedy, gdy zapada całkowity mrok. Doskonale widzę w ciemnościach, a więc patrzę na to, co właśnie przyzywa. Z popiołów powstają istoty z rozdętymi brzuchami i olbrzymimi ustami, ale gardła mają tak cienkie niczym włos. Przez to ich głód jest wiecznie nienasycony, ponieważ możliwość jego zaspokojenia nie istnieje. To głodne duchy, które otaczają jogina i łapczywie próbują uszczknąć choć odrobinę jego ciała.

Zaraz potem powstają gniewne demony. Czarne, człekokształtne upiory z czerwonymi oczyma pragnące wyrwać Padmakarze serce i wnętrzności, aby zaznać dominacji. Osaczają jogina i kłębią się wokół niego niczym chmara pijawek.

Czy on odczuwa strach?

Nie, jest nieustraszony.

Czy ją się lękam?

Ależ tak…

Czuję to i wcale nie pomaga mi świadomość, że doświadczam tylko wizji i mam ponad tysiąc lat. Wyzwolony lęk jest pierwotny i pochłania mnie. Ulegam mu i czuję się źle.

Dociera do mnie, że nie jestem w stanie nawet w myślach ofiarować swego ciała. W końcu modyfikowałam je i udoskonalałam przez tysiąc lat, więc ponad wszystko pragnę je chronić, prawda?

Czy to źródło mego niezadowolenia?

Niewątpliwie tak.

Czy mogę przez to cierpieć?

Tak.

A przecież nie chcę tego, nie chcę cierpieć, nikt tego nie chce.

Dlatego zagryzam wargi i czynię na przekór sobie – wypowiadam słowa świętej mantry, by ofiarować swoje wspaniałe ciało.

I raptem otaczają mnie demony i głodne duchy, po czym kąsają mnie. Pragnę wytrwać i wzbudzić w sobie współczucie. Ale nie jestem w stanie, kiedy nagle zdaję sobie sprawę, że wszystko to się dzieje naprawdę!

Na moim ciele dostrzegam ślady zębów i spływa z niego moja krew!Czuję jak jakaś siła chwyta mnie za serce i stara się wyrwać je z mojej piersi.

Coś miażdży moje serce!

Wstrząśnięta porywam się na równe nogi i krzyczę!

Z nadgarstków wysuwam ostre szpony, obnażam wściekle zęby i ruszam do walki!

I z tą chwilą wszystkie zjawy znikają…

Nagle znowu otacza mnie tylko pustka…

I cisza…

Nie dzieje się już zupełnie nic…

Mimo to cały czas gwałtownie oddycham i spoglądam na swoje ciało. Tak, znaczą je płytkie, krwawe rany.

Patrzę z ukosa na Padmakarę.

Co odczytuję w jego oczach?

Jest w nich współczucie skierowane tym razem do mojej osoby…

Czy to dlatego ten jogin nie odniósł żadnych obrażeń, przez prawdziwe współczucie…?

Prawdziwe współczucie…

Myśląc o nim, wymuszam w sobie wyrzut uspokajających hormonów. Dostają się do mojego krwiobiegu i trafiają do mózgu, co szybko przynosi mi ukojenie.

Podejmuję kolejną próbę.

Ponownie siadam w pozycji lotosu.

Po dłuższym czasie raz jeszcze intonuję słowa świętej mantry i przyzywam wszystkie potrzebujące istoty, na powrót ofiarując im swoje wyjątkowe ciało. A one znów przybywają, aby się posilić. Widzę ich nienasycony głód…

Czy nie powinnam się poświęcić, jeżeli mogę tym samym ulżyć innym w niedoli?

Nie wiem tego.

Odpowiedź nie jest jednoznaczna.

Ale zaskoczona dostrzegam, że demoniczne istoty nasycają się moim ciałem i czują ulgę, a ja, pozbawiona strachu, nie odnoszę bolesnych ran.

Odczuwam narastające współczucie, lecz teraz skierowane również do mojej osoby.

Czym byłabym bez prawdziwego współczucia?

Czym byłby świat pozbawiony tego pierwiastka?

Odpowiedź jest uderzająca i przerażająca zarazem.

Zarówno ja, jak i świat bylibyśmy żywcem pożerani przez własne lęki niczym przez mroczne, nienasycone demony.

Dokładnie tak…

IV. PORUSZENIE KOŁEM DHARMY

Spędzam wiele dni i nocy u boku Padmakary. Przez cały ten czas nie wymieniamy ani słowa. Nie, telepatycznie także się nie porozumiewamy. Jesteśmy tu niczym jedna kompletna istota, a zatem słowa są zbędne. Jaki sens miałoby kierowanie słów do samego czy samej siebie? Właśnie…

Dlatego po prostu praktykujemy.

Ofiarujemy swe ciała wszystkim potrzebującym istotom, a także sobie nawzajem, kochając się za sobą na kremacyjnym polu pośród ludzkich popiołów i bielejących kości.

Czy szargamy tym świętość zmarłych? Nie, nie ma tu żadnej świętości. Są tu jedynie dwie istoty pragnące przełamać wszystkie swoje ograniczenia dla dobra innych. To jedyna świętość, której się podporządkowujemy. Poza nią nie istnieje nic innego.

Aż pewnego wschodu słońca widzę wyciągniętą ku mnie dłoń Padmakary i ujmuję ją. Pokładam w nim całkowite zaufanie. Tak oto wyruszamy w dalszą drogę.

Tradycyjnie nie towarzyszą nam słowa, nie towarzyszą nam nawet myśli. Naszym towarzyszem jest sam świat. A wręcz to nim samym się stajemy, światem. I nie brakuje nam niczego. Bo czego mogłoby brakować komuś, kto posiadał wszystko, jednocześnie nie pragnąc niczego? Jest to niezmierzone bogactwo. Zaiste niezwykła rzecz…

Dlatego cały czas nie nawiązuję kontaktu z Eele13XV. Nie mam takiej potrzeby i wiem, że ona zrozumie. Zawsze mnie rozumiała. Więc dlaczego tym razem miałoby być inaczej?

Już na samym początku podróży ofiarujemy nasze ubrania napotkanym, żebrzącym ludziom i wędrówkę kontynuujemy zupełnie nago.

Tymczasem wspinamy się coraz wyżej w góry. Roślinność staje się rzadsza, a okoliczne szczyty pokrywają czapy śniegu. Przestrzeń wypełnia mroźne powietrze i przenikliwy wiatr.

Lecz my nie cierpimy głodu ani zimna. Moje ciało jest szczególnie odporne na wahania temperatur, a gdy wdziera się w nie chłód razem z Padmakarą ćwiczymy tummo – praktykę pozwalającą kontrolować ciepłotę ciała.

I tak docieramy do otoczonego murem miasta w sercu Tybetu.

Po przekroczeniu bram znajdujemy się naprzeciw pałacu i pośród setek drewnianych domów ze spadzistymi dachami. Kroczymy nago pomiędzy ludźmi w wielobarwnych szatach i z lśniącymi, czarnymi włosami układanymi za pomocą masła jaków.

Między domami porozwieszane są liny z dziesiątkami kolorowych proporców ze słowami świętych mantr. Majestatycznie porusza nimi lekki wiatr…

My zaś poruszamy drewnianymi, modlitewnymi młynkami aż przed pałacem się zatrzymujemy. Jak się bowiem okazuje oczekują tu nas.

Stoi przed nami orszak dostojników trzymających różnorodne dary. Przed nich występuje osoba w bogatej szacie. Wykwintne odzienie przywodzi na myśl ubiór samego władcy. I tak też się okazuje naprawdę, gdy padają jego pierwsze słowa:

– Jestem królem Indrabhuti, który sprowadził do Tybetu święte nauki Dharmy – oznajmia dumnie. – Ty natomiast jesteś tym po kogo wezwaliśmy…? – Zawiesza głos i z zaciekawieniem przygląda się Padmakarze, to znów mi samej aż swoje zapytania kontynuuje: – „Kim są twoi rodzice? Z jakiej linii się wywodzisz? Jak ci na imię? Co jesz? Co tutaj robisz”2?

W odpowiedzi Padmakara śpiewnie odpowiada:

„Moim ojcem jest wrodzona świadomość, Samantabhadra.Moją matką jest ostateczna sfera, Samantabhadri.Moją linią jest jedność wrodzonej świadomości i ostatecznej sfery.Na imię mam chwalebny Urodzony w lotosie. Moim krajem jest nienarodzona, ostateczna sfera.Jem dualistyczne myśli.

Moją rolą jest spełnianie działań Buddów”3.

Wobec takich słów król czyni niski pokłon i wskazuje na

dostojników, aby ofiarowali Padmakarze dary. Na co ten rozrzuca wręczone mu kawałki złota i rzecze:

– „Gdybym potrzebował złota, cała zjawiskowa egzystencja stałaby się dla mnie złotem”4.

Król uśmiecha się szczerze i tym razem koncentruje na mnie. Lecz nie na mej cielesnej nagości. Widzi we mnie coś więcej, o wiele więcej niż zwykłą kobietę czy istotę. Wpatruje się we mnie, jak urzeczony i zadaje pytanie Padmakarze:

– Więc to jest przyobiecany nam klejnot spełniający życzenia?

– Tak – pada zdecydowana odpowiedź.

– A więc moje królestwo zostanie uratowane, a poddani uzdrowieni. Z tej okazji poświęcę ziemię pod budowę wielkiej świątyni, a już dziś ogłaszam wielkie święto! Zatem świętujemy!

Uśmiecham się, ukazując idealne zęby.

Czyż te niezwykłe słowa nie brzmią po prostu wspaniale?

V. ŚWIĘTO GURU RINPOCZE

Och jest, jest wspaniale i to jak!

W chłodzie poranka stoję na palcach stóp pośród tłumu ludzi i spoglądam na niezwykłą paradę przebierańców. Kroczą oni przebrani w mityczne gniewne i łagodne bóstwa z naszyjnikami z małpich czaszek bądź girlandami wielobarwnych kwiatów. Między nimi pląsają półnagie kobiety pomalowane w czerwień i błękit reprezentujące dakinie mądrości. A to wszystko w oparach poświęconych kadzideł i przytłaczającym dźwięku grzechotek oraz bębnów wybijających stały, transowy rytm.

Mam ponad tysiąc lat, ale spoglądając na tę uroczystość, czuję się niczym dziecko. Tak, niczym niewinne dziecko, właśnie tak!

Dziecko…

Kątem oka zauważam chłopca, który z dala od innych siedzi samotnie w medytacyjnej pozie. Jego twarz zwrócona jest ku miejskiej bramie i wygląda on, jakby czegoś tam wypatrywał.

Przez chwilę się waham, ale gdy zostaje ofiarowany tsok – zgromadzenie ofiarne, podchodzę do chłopca. Wydaje się zupełnie zwyczajny. Jest lekko umorusany na twarzy i ma jakieś dziesięć lat.

– Witaj, zrodzona z lotosu – mówi do mnie nad wyraz poważnym głosem, który zupełnie nie pasuje do dziecka. To naprawdę dziwne… to ja czuję się przy nim dzieckiem. Dlaczego…?

– Nie narodziłam się z lotosu… – oświadczam, sama nie wierząc w swoje słowa.

– Nie pochodzisz z kobiecego łona – powiada.

– Skąd to wiesz? – pytam zaintrygowana.

– Czego mógłbym nie wiedzieć w świecie, którym jestem?

Uśmiecham się na