Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Ekscytoza

Ekscytoza

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-925439-8-5

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Ekscytoza

Z perspektywy przepotężnego, wielogalaktycznego i wielorasowego imperium to, co dzieje się na zagubionej w kosmosie dalekiej Ziemi, wydaje się być zupełnie bez znaczenia. Wyprawa dwójki agentów imperialnych tajnych służb na tę planetę może jednak okazać się niezbędna. Zwłaszcza gdy proste z pozoru sprawy bardzo się skomplikują. Sięgną tu bowiem — ku ich zdumieniu — nici intrygi, na którą przypadkiem natrafili.

Ta mikropowieść jest jeszcze jedną — z gatunku literackich — próbą wyjaśnienia okrzyczanych zagadek UFO i Trójkąta Bermudzkiego. Wspomniana tematyka nie traci charakteru prowokującego wyzwania, chociaż nie wszyscy parający się fantastyką ją podejmują, mogą bowiem przebierać w morzu pomysłów i odwoływać się do rozmaitych wzorów. Autor „Ekscytozy” żartobliwie się z nią mierzy, wprowadzając czytelnika w meandry życia obcych i za­­wiłości ich losu. Jego bohaterowie ze styracańskiej Ary borykają się z rozmaitymi trudnościami, nie zawsze różnymi od ludzkich. Ale to już tamta strona osławionego Trójkąta...

Polecane książki

W USA od kilkunastu lat działa seryjny morderca. Zabija z niespotykanym okrucieństwem, często ćwiartując swoje ofiary. Wymyka się z miejsc zbrodni, z których wydawałoby się, że nie można uciec, i nie zostawia żadnych śladów. Co więcej, w swoim zbrodniczym postępowaniu jest nieprzewidywalny. Dlatego ...
Wojska regenta Arrosha uderzają na armie lojalne wobec Saalshenu, ojczyzny Serrinów. Talmaad oraz ludzkie siły wspierające Serrinów zmuszone są do odwrotu. Ostatnią nadzieję wycofujących się oddziałów stanowi dotarcie do Jahnd —”Azylu”, jedynego ludzkiego miasta na ziemiach Saalshenu. Lenayińska arm...
Poradnik do gry Star Wars: The Old Republic – Jedi Knight & Jedi Consular zawiera wszystko, co dotyczy dwóch klas – Rycerza Jeci (Jedi Knight) oraz Negocjatora Jedi (Jedi Consular) od startu w Master’s Retreat do opuszczenia planety Tython.Star Wars: The Old Republic - przewodnik po Tython (Jedi...
Ta książka jest dla Ciebie, jeśli:   •   chcesz nareszcie zadbać o siebie •   tęsknisz za tym, aby czuć się bardziej swobodnie w relacjach z innymi •   chcesz nauczyć się odważnie komunikować swoje prawdziwe uczucia i potrzeby. W książce zn...
Dom kupiony przez Maję i Rafała wkrótce po ślubie, jest czymś więcej niż mogli oczekiwać. Jest wprawdzie piękny, ale stary, stuletni, wymagający generalnego remontu, jednak to nie odstraszy ich od kupna. Maja jest oczarowana nieuchwytną aurą panującą wokół domu, jego architekturą, starymi witraż...
Przestrzeń bardziej wspólna | Skandal jako oczyszczenie | Jak żyć ze zdradą? Polskie miasta to chaos przestrzenny i wszechobecna „płotoza”. Jak mądrze budować dobro wspólne, jakim jest przestrzeń publiczna? Jakie wnioski trzeba wyciągnąć z tragedii wykorzystywania seksu...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Edward Guziakiewicz

Edward GuziakiewiczEkscytozamikropowieść SF

Co­py­ri­ght © 2015 Edward Gu­zia­kie­wicz

All ri­ghts re­se­rved

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Roz­po­wszech­nia­nie i ko­pio­wa­nie ca­ło­ści lub czę­ści pu­bli­ka­cji za­bro­nio­ne bez pi­sem­nej zgo­dy au­to­ra.

ISBN 978-83-64865-13-8 (EPUB)

Ob­raz na okład­ce li­cen­cjo­no­wa­ny przezDe­po­sit­pho­tos.com/Dru­kar­nia Chro­ma

Tytułem wprowadzenia

Z per­spek­ty­wy prze­po­tęż­ne­go, wie­lo­ga­lak­tycz­ne­go i wie­lo­ra­so­we­go im­pe­rium to, co dzie­je się na za­gu­bio­nej w ko­smo­sie da­le­kiej Zie­mi, wy­da­je się być zu­peł­nie bez zna­cze­nia. Wy­pra­wa dwój­ki agen­tów im­pe­rial­nych taj­nych służb na tę pla­ne­tę może jed­nak oka­zać się nie­zbęd­na. Zwłasz­cza gdy pro­ste z po­zo­ru spra­wy bar­dzo się skom­pli­ku­ją. Się­gną tu bo­wiem — ku ich zdu­mie­niu — nici in­try­gi, na któ­rą przy­pad­kiem na­tra­fi­li.

Ta mi­kro­po­wieść jest jesz­cze jed­ną — z ga­tun­ku li­te­rac­kich — pró­bą wy­ja­śnie­nia okrzy­cza­nych za­ga­dek UFO i Trój­ką­ta Ber­mudz­kie­go. Wspo­mnia­na te­ma­ty­ka nie tra­ci cha­rak­te­ru pro­wo­ku­ją­ce­go wy­zwa­nia, cho­ciaż nie wszy­scy pa­ra­ją­cy się fan­ta­sty­ką ją po­dej­mu­ją, mogą bo­wiem prze­bie­rać w mo­rzu po­my­słów i od­wo­ły­wać się do roz­ma­itych wzo­rów. Au­tor „Eks­cy­to­zy” żar­to­bli­wie się z nią mie­rzy, wpro­wa­dza­jąc czy­tel­ni­ka w me­an­dry ży­cia ob­cych i za­wi­ło­ści ich losu. Jego bo­ha­te­ro­wie ze sty­ra­cań­skiej Ary bo­ry­ka­ją się z roz­ma­ity­mi trud­no­ścia­mi, nie za­wsze róż­ny­mi od ludz­kich. Ale to już tam­ta stro­na osła­wio­ne­go Trój­ką­ta…

Rozdział pierwszy

Nie­po­ko­ją­ce im­pul­sy po­cho­dzi­ły z ukła­du gwiezd­ne­go, usy­tu­owa­ne­go na da­le­kich obrze­żach zwy­cię­skie­go im­pe­rium Sty­ra­cy­dów, obej­mu­ją­ce­go set­ki pod­bi­tych ga­lak­tyk. Po­zie­wu­ją­ca ze znu­dze­nia Kimi wy­ło­wi­ła je z ko­smicz­ne­go szu­mu z odro­bi­ną po­dejrz­li­wo­ści i nie­do­wie­rza­nia. Po­czu­ła się na­gle dziw­nie pod­mi­no­wa­na. Rzad­ko kie­dy w mo­ni­to­ro­wa­nych przez nią za­kre­sach po­ja­wia­ło się coś zaj­mu­ją­ce­go, nie li­cząc kwi­to­wa­ne­go skrzy­wie­niem ust bez­war­to­ścio­we­go śmie­cia, więc jej co­dzien­ne dy­żu­ry w cen­trum na­słu­chu na­le­ża­ły do nie­cie­ka­wych i usy­pia­ją­cych. Bra­ko­wa­ło tu na­wet po­pra­wia­ją­cych na­strój śpie­wa­ją­cych gwiazd, bo­wiem sub­tel­nym so­lar­nym sym­fo­niom przy­słu­chi­wa­no się w są­sied­niej sek­cji. Te­raz zaś roz­cią­gnię­ta na wie­le za­miesz­ka­łych świa­tów pa­ję­cza sieć mi­mo­wol­nie drgnę­ła, po­ru­sza­jąc ją do głę­bi.

— Sió­dem­ka do kom­pu­te­ra — wy­ją­ka­ła lek­ko pod­nie­co­na. — Pro­szę o sprzę­że­nie zwrot­ne!

Sy­gna­ły były tak sła­be, że z po­wo­dze­niem mo­gła je zi­gno­ro­wać, nie od­no­to­wu­jąc emi­sji w pod­ręcz­nej nek­so­te­ce. Ma­jąc już men­tal­ną kon­tro­lę nad ter­mi­na­lem, z lek­ka je wzmoc­ni­ła, więc na ekra­nie po­ja­wi­ły się pul­su­ją­ce krzy­we, zaś obok nich dłu­gie ko­lum­ny zie­lo­nych cyfr. „Ja­kiś nie­ostroż­ny ma­toł z Ga­lak­ty­ki Sto Sie­dem­dzie­sią­tej Pią­tej na­ru­szył im­pe­rial­ne pra­wo!” — do­my­śli­ła się, ze wzgar­dą wy­dy­ma­jąc war­gi. Nie zlek­ce­wa­ży­ła jed­nak tej trans­mi­sji. Ktoś inny ukrył­by le­d­wo uchwyt­ny prze­kaz, nie za­da­jąc so­bie tru­du, by go zba­dać, ale nie ona, kuta na czte­ry nogi, bły­sko­tli­wa i by­stra Je­na­re­kit­ka, umie­ją­ca ło­wić w męt­nej wo­dzie. Za­mar­ła w bez­ru­chu, wstrzy­mu­jąc od­dech, a ser­ce za­czę­ło wa­lić jej jak młot, bo­wiem w jed­nej chwi­li so­bie uzmy­sło­wi­ła, jaki nu­mer może wy­wi­nąć.

Ukrad­kiem zer­k­nę­ła na Al­bru­mu­to­ra, któ­ry z przy­mknię­ty­mi po­wie­ka­mi po­sa­py­wał przy są­sied­nim sta­no­wi­sku. Roz­my­wa­ły mu się rysy twa­rzy. Nie prze­pa­da­ła za jego to­wa­rzy­stwem. Na­le­żał do zmien­no­kształt­nych. Alu­oni roz­pły­wa­li się, gdy za­sy­pia­li, a ich cia­ła ob­ra­ca­ły się w me­ta­licz­ną niby-ciecz do złu­dze­nia przy­po­mi­na­ją­cą rtęć. Fa­tal­nie się wy­sła­wiał, osten­ta­cyj­nie lek­ce­wa­żąc sty­ra­cy­dań­ską skład­nię. Nie­co da­lej czu­wał Bab­tu­nor, któ­re­mu w prze­ci­wień­stwie do jej naj­bliż­sze­go są­sia­da za­le­ża­ło na apa­ry­cji. Dum­ny i nie­za­leż­ny, na­le­żał do przy­stoj­nia­ków, o ile moż­na było do nie­go od­nieść to okre­śle­nie. Ale cóż z tego? Geo­mo­ni z Szes­na­stej Ga­lak­ty­ki ni­g­dy nie wią­za­li się z Je­na­re­kit­ka­mi. Nie mógł więc być kimś na mia­rę jej sen­nych ko­bie­cych fan­ta­zji i ma­rzeń. Po­nad­to przed­sta­wi­cie­le tego ga­tun­ku na­le­że­li do no­si­cie­li. Kry­li w swych cia­łach dłu­go­wiecz­ne sym­bion­ty, co utrud­nia­ło ko­mi­ty­wę i za­ży­łość. W grun­cie rze­czy nie było wia­do­mo, z któ­rym z tych typ­ków się kon­wer­su­je — z tym, któ­re­go mia­ło się przed oczy­ma, czy z tym, któ­ry gnieź­dził się w środ­ku.

Ża­den z po­zie­wu­ją­cych przy mo­ni­to­rach nie zo­rien­to­wał się, że Kimi wy­kry­ła śla­do­wą emi­sję i że gło­wi się, jak przy tej oka­zji upiec wła­sną pie­czeń. Od daw­na w gór­nej kon­so­li nikt nie gar­nął się do żad­nej ro­bo­ty. Nie było do cze­go. Tyl­ko jak wy­rwać się z ma­ra­zmu bez na­ra­ża­nia na szwank re­pu­ta­cji? Agent­ka nie znio­sła­by cierp­kie­go przy­ty­ku, że wy­pa­li­ła na wi­wat. Biła się z my­śla­mi. Mia­ła opi­nię per­fek­cjo­nist­ki, jak pra­wie wszy­scy re­pre­zen­tan­ci jej dum­nej rasy, a przy tym nie cier­pia­ła par­tac­twa. By­le­ja­kość jej nie po­cią­ga­ła. Smut­na­wo obej­rza­ła się za sie­bie, jak­by w lęku, że ktoś ją pod­glą­da i przy­cięż­ka­wo wes­tchnę­ła.

Po­tem znie­nac­ka dmuch­nął jej wiatr w ża­gle i w jed­nej chwi­li się zmo­bi­li­zo­wa­ła.

— Już… Nie bój się, głu­pia… — do­da­ła so­bie otu­chy. — Nie masz nic do stra­ce­nia!

Była szyb­ka jak bły­ska­wi­ca. Nie prze­ję­ła się tym, że po­ry­wa się z mo­ty­ką na słoń­ce. Zde­cy­do­wa­nym ru­chem wci­snę­ła po­ma­rań­czo­wy przy­cisk pro­gra­mu alar­mo­we­go. Czer­wo­ne­go nie tknę­ła, nie chcąc po­dej­mo­wać nad­mier­ne­go ry­zy­ka. Na­tych­miast opę­tań­czo za­wy­ło. Po­wie­trze wy­peł­nił ja­zgot, któ­ry pod­niósł­by na nogi na­wet zmar­łe­go.

— Ko­le­dzy, ock­nij­cie się, do dzie­ła! Zgła­szam na­ru­sze­nie bez­pie­czeń­stwa w kon­tro­lo­wa­nym sek­to­rze. Na­tra­fi­łam na za­ka­za­ną pra­wem emi­sję — za­ter­ko­ta­ła jak nie ma­ją­ca wy­czu­cia po­cząt­ku­ją­ca agent­ka. — Prze­sy­łam do cen­trum mię­dzy­ga­lak­tycz­ne­go po­le­ce­nie włą­cze­nia do­dat­ko­wych echo­sond — bez­ce­re­mo­nial­nie ob­wie­ści­ła, ura­sta­jąc we wła­snych oczach. — Obo­wią­zu­je nad­zwy­czaj­ny tryb po­stę­po­wa­nia.

Do­ku­ment­nie za­sko­cze­ni ze­rwa­li się z fo­te­li, by nie­cier­pli­wie przyj­rzeć się jej gów­nia­ne­mu od­kry­ciu. Bo było gów­nia­ne. W ich oczach mi­go­ta­ły złe bły­ski i za­pew­ne przy­szło im do gło­wy, że słod­ka Je­na­re­kit­ka po­stra­da­ła zmy­sły. No, ale nie mo­gli ka­zać jej wy­łą­czyć tego wa­riac­twa. Po­ma­rań­czo­wy alert nie miał wstecz­ne­go bie­gu. Coś tam pul­so­wa­ło na jej ekra­nie i czy chcie­li, czy nie, mu­sie­li ru­szyć dup­ska i w pio­ru­nu­ją­cym tem­pie za­brać się do ru­ty­no­wych ana­liz. I to go­dzi­nę przed koń­cem dy­żu­ru. Nie­chyb­nie tra­ci­li czas, ale kogo to ob­cho­dzi­ło? Wy­sia­dy­wa­li tam po to, żeby zaj­mo­wać się ta­ki­mi ab­sur­dal­ny­mi wy­zwa­nia­mi.

— Za­sko­ru­pia­ła for­ma­list­ka i służ­bist­ka! Jaka gor­li­wa? — wark­nął ze zło­ścią Al­bru­mu­tor, ale trzeź­wiej­szy Bab­tu­nor ostrze­gaw­czo klep­nął go w ra­mię.

Po­cią­gnął go za rę­kaw.

— Ci­cho, sza! — zło­wiesz­czo syk­nął mu do ucha. — Zwa­rio­wa­łeś? Chcesz się na­ra­zić? Nie wy­chy­la­my się. Niech so­bie ta pe­dant­ka robi, co chce.

Była wpa­trzo­na w ekra­ny i nie usły­sza­ła ich cierp­kiej wy­mia­ny zdań. Z sa­mo­za­par­ciem syn­chro­ni­zo­wa­ła echo­son­dy. Z po­zo­ru za­cho­wy­wa­ła się do­kład­nie tak, jak to prze­wi­dy­wał roz­dmu­cha­ny do nie­moż­li­wych gra­nic re­gu­la­min. No, ale prze­pi­sy prze­pi­sa­mi, a ży­cie ży­ciem! Do­sko­na­le się orien­to­wa­ła, że za jej nie­wy­ba­czal­nym wy­sko­kiem kry­ły się wzglę­dy na­tu­ry oso­bi­stej. Je­że­li umia­ła to za­ma­sko­wać przed tam­ty­mi, to jed­nak nie przed sobą. Jej pło­che my­śli po­bie­gły ku Mi­to­so­wi, któ­ry po­wi­nien był te­raz sie­dzieć na miej­scu Al­bru­mu­to­ra. „Raz, dwa, trzy, go­nisz ty!” Od kil­ku­na­stu dni nie za­mie­ni­ła z nim ani jed­ne­go sło­wa. Pod­ły drań zręcz­nie la­wi­ro­wał i klu­czył, dba­jąc o to, by ich dro­gi się nie skrzy­żo­wa­ły. Nie na­le­żał do jej ga­tun­ku, cie­szą­ce­go się moc­ną po­zy­cją w prze­ogrom­nym mo­car­stwie. Szcze­rze mó­wiąc, nie moż­na go było przy­pi­sać do żad­nej zna­nej w ko­smo­sie rasy. Ory­gi­nał! Ta­kich jak on w kon­fe­de­ra­cji ga­lak­tyk było nie­le­d­wie kil­ku i da­wa­ło się ich po­li­czyć na pal­cach.

— Po­pie­przo­ne uni­kal­ne eg­zem­pla­rze, szlag by to tra­fił! — mruk­nę­ła z odro­bi­ną żalu. Sta­ra­ła się z nim za­przy­jaź­nić, ale nada­rem­nie. Nie ro­zu­mia­ła, dla­cze­go tak upar­cie jej się wy­śli­zgi­wał.

Pierw­sza faza ope­ra­cji po­le­ga­ła na skru­pu­lat­nym zbie­ra­niu in­for­ma­cji o od­kry­tej ano­ma­lii — i tę mia­ła już wkrót­ce za sobą. Zresz­tą tam­ci dwaj jej po­mo­gli. Po­wo­li wra­ca­ła jej rów­no­wa­ga we­wnętrz­na. Kie­dy z szu­mem w gło­wie wy­cho­dzi­ła z sek­cji, wie­dzia­ła do­kład­nie tyle, ile chcia­ła wie­dzieć. Wy­chwy­ci­ła coś, co w in­ter­ga­lak­tycz­nym słow­ni­ku na­zy­wa­ło się eks­cy­to­zą.

W ślu­zie mi­gnę­ło se­le­dy­no­we świa­tło i mo­gła opu­ścić za­strze­żo­ną stre­fę, w któ­rej pra­co­wa­ła.

— Eks­cy­to­za — bło­go pie­ści­ła w my­ślach tę na­zwę. Na­pa­wa­ła się nią jak dzi­kus z dzie­wi­czej pla­ne­ty, umie­ją­cy cie­szyć się byle czym, na przy­kład fru­wa­ją­cy­mi w gó­rze pta­ka­mi lub ry­ba­mi krą­żą­cy­mi w za­ko­lach stru­mie­nia. — Eks-cy-to-za!

Szyb­ko do­tar­ła do ka­na­łu ko­mu­ni­ka­cyj­ne­go, jed­ne­go z tych, któ­ry­mi prze­bie­gał spo­koj­ny ruch okręż­ny w ob­rę­bie pa­ro­li. Na­stęp­nie wy­bra­ła kie­ru­nek ku osi dys­ku. Za­czy­na­ło ro­bić się tłocz­no. Je­na­re­ki­ci bu­dzi­li sza­cu­nek. Zło­ci­sta skó­ra i nie­ska­zi­tel­nie gład­ka twarz spra­wia­ły, że ustę­po­wa­no jej miej­sca. W ob­rę­bie dys­ku moż­na się było na­tknąć na przed­sta­wi­cie­li sie­dem­na­stu róż­nych ras ko­smicz­nych. Prze­wa­ża­li za­trud­nie­ni w ad­mi­ni­stra­cji Sty­ra­cy­dzi, jed­nak nie two­rzy­li oni więk­szo­ści.

— Eks-cy-to-za!

Z roz­ko­szą po­wtó­rzy­ła to sło­wo jesz­cze kil­ka razy, a po­tem zre­flek­to­wa­ła się i usi­ło­wa­ła opa­no­wać. Nie po­win­na była ule­gać emo­cjom. Trans­por­ter niósł ją po­wo­li do cen­trum i w sku­pie­niu me­dy­to­wa­ła nad źró­dłem wy­kry­tej emi­sji. Mo­gli być za nią od­po­wie­dzial­ni zwi­chro­wa­ni na­ukow­cy, usi­łu­ją­cy wbrew pra­wu bu­do­wać sztucz­ne in­te­li­gen­cje, za co na­le­ża­ło im utrzeć nosa. Rzad­ko kie­dy sku­tecz­nie ekra­no­wa­no tej kla­sy eks­pe­ry­men­ty, po­dej­mo­wa­ne przez ma­nia­ków w róż­nych za­kąt­kach im­pe­rium. Ale w grę mo­gły wcho­dzić bar­dziej pro­za­icz­ne przy­czy­ny. A je­że­li nikt nie za­wi­nił? Po­czu­ła przy­kre ukłu­cie w ser­cu, gdy so­bie to uzmy­sło­wi­ła. Li­czy­ła na coś wię­cej. Na to, że uda się jej jako agent­ce zła­pać ko­goś za rękę. Na­kryć win­nych na go­rą­cym uczyn­ku. Roz­pra­co­wać gru­pę prze­stęp­czą, skry­cie dzia­ła­ją­cą na szko­dę im­pe­rium. Głę­bo­ko ode­tchnę­ła i ode­pchnę­ła od sie­bie zwąt­pie­nie. Nie na­le­ża­ła do tych, któ­rzy z byle po­wo­du się za­ła­my­wa­li. Była kon­se­kwent­na i po­tra­fi­ła z sa­mo­za­par­ciem dą­żyć do celu.

Po po­łu­dniu miej­sco­we­go cza­su jej nie­od­gad­nie­ni sze­fo­wie do­szli do za­ska­ku­ją­ce­go wnio­sku, że Je­na­re­kit­ka za­cho­wa­ła się w spo­sób od­po­wie­dzial­ny i god­ny po­chwa­ły. Dziw­nym tra­fem ją roz­grze­szy­li, uspra­wie­dli­wia­jąc bab­ski wy­bryk. Kimi mia­ła pod­jąć tę ni­ko­mu nie­po­trzeb­ną mi­sję. Spadł jej ka­mień z ser­ca i mo­gła już ofi­cjal­nie na­wią­zać kon­takt z Mi­to­sem, po­ka­zu­ją­cym jej ple­cy. Skwa­pli­wie po­wró­ci­ła do sie­dzi­by sek­cji, by sko­rzy­stać ze służ­bo­wych łącz i go wy­wo­łać. Zgod­nie z wy­mo­ga­mi pro­ce­du­ry cze­ka­ło ją te­raz kom­ple­to­wa­nie ze­spo­łu in­ter­wen­cyj­ne­go. Nie za­mie­rza­ła cią­gnąć za sobą ca­łej ar­mii i wy­star­czał jej w zu­peł­no­ści je­den agent do po­mo­cy.