Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Esencja

Esencja

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7853-438-9

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Esencja

Na świat przybywają dwie antagonistyczne siły w postaci esencji: serca i umysłu. Gotowe są stoczyć ze sobą walkę na śmierć i życie, nie przebierając w środkach. W ich konflikt uwikłani zostają doświadczony przez los wojownik, niezwykle defensywnie usposobiony generał oraz utalentowana złodziejka.

Esencja to bezkompromisowa powieść fantasy spod znaku magii i miecza pełna rozmachu, krwawej akcji i czarnego humoru.

Polecane książki

Miłość czy fascynacja seksem i zauroczenie? Poważna próba uczuć, przed którą stają bohaterowie, każe im zdać pierwszy trudny egzamin z dorosłego życia. Jeżeli lubisz powieści o miłości, która staje wobec poważnej próby, przeczytaj dalsze dzieje Marty i Maksa Mortonów, młodych małżonków rozdzielonyc...
Fragment: "Gdy w r. 1924-ym podróżowaliśmy z moją żoną po północy Afryki, widziałem w Kartaginie nagrobek dawnych obywateli tego potężnego południa, gdzie żyją czarni, o długich ogonach, przełożony na język francuski przez archeologów, a brzmiący: „— Zrozpaczona rodzina złożyła tu zwłoki szlachetneg...
Zbiór zadań Umiesz? Zdasz! jest przeznaczony dla osób przygotowujących się do egzaminu certyfikatowego z języka polskiego jako obcego na poziomie średnim ogólnym (B2). Składa się z pięciu części, które sprawdzają: umiejętności gramatyczne (w oparciu o program zawarty w podręczniku Kiedyś wrócisz...
Tytułowe Tak (1978) jest ostatnim słowem znakomitego opowiadania Thomasa Bernharda, a zarazem odpowiedzią udzieloną narratorowi przez przyjaciółkę, Persjankę, na pytanie, czy kiedyś popełni samobójstwo. Jej towarzystwo i empatia początkowo koiły go, gdy sam próbował wydobyć si...
Dlaczego Józefa Kowalewskiego, wybitnego orientalistę, syberyjski lud Buriatów utożsamiał z Żywym Buddą? Jak silna pasja podróżowania kierowała Michaliną Isaakową, że prawdopodobnie jako pierwsza Polka dobrowolnie wyruszyła na samotną wyprawę do Ameryki Południowej, aby… łapać motyle? Julian Fałat, ...
Kultowa powieść w nowym przekładzie! Kroniki portowe to opowieść o człowieku, który na zapomnianej wyspie odnajduje swoją tożsamość i odzyskuje utracone w dzieciństwie poczucie własnej wartości. To także rozgrywająca się na surowych, mroźnych wybrzeżach Nowej Fundlandii historia o tym, że do odwróce...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Krzysztof Bonk

OkładkaStrona tytułowaKRZYSZTOF BONKESENCJAStrona redakcyjna

Redakcja: Beata Wojciechowska-Dudek

Korekta: Maria Osińska

Projekt okładki: Agnieszka Radzięda

Konwersja wydania elektronicznego: Tomasz Semmler | e-freelance.pl

ISBN wydania elektronicznego: 978-83-7853-438-9

Wydawnictwo: self-publishing

Wszelkie prawa zastrzeżone

e-wydanie pierwsze 2017

Kontakt:krzysztofbonk.poczta@gmail.com

PROLOG

Set młody już nie był. Jego monstrualna kiedyś klatka piersiowa zapadała się coraz bardziej, za to pęczniejący brzuch dopominał się regularnie o kolejne dziurki w pasie. Włosy i broda, niegdyś ciemne i bujne, były teraz przerzedzone, zarysowane srebrem przez czas, coraz obficiej pojawiały się w uszach i w nosie. Set zdawał sobie sprawę, że on, jeszcze nie tak dawno dumny wojownik, stawał się ciapowatym misiaczkiem. Świadomość ta była niczym gwóźdź do trumny jego stanu umysłu, w którym od szesnastu lat stale pobrzmiewało tylko jedno słowo: katastrofa.

Mijał akurat miesiąc, odkąd opuścił Astorię, swoje rodzinne strony, i udał się na wschodnie wybrzeże Kontynentu Upadłych. Im dłużej trwała ta wyprawa, tym częściej zadawał sobie pytanie, dlaczego w ogóle się w nią zaangażował, obierając tak niepopularny turystycznie kierunek. Zwykle pierwszym powodem, jaki sobie uświadamiał, było wspomnienie rodzimej ziemi, przypominającej mu o goryczy doznanych porażek.

– Tak… Sama mnie, jędzo, wygnałaś – wymyślał jej w takich chwilach. Potem doznawał olśnienia: przecież wyruszył, ponieważ przypadła mu do gustu nazwa przemierzanego kontynentu, tak dobrze korespondująca na ten czas z jego wewnętrznym, jak i zewnętrznym stanem. Na zakończenie rozważań był skłonny założyć się o własnego rumaka, że podróż ta od początku miała li tylko i wyłącznie jeden cel – egzotyczne samobójstwo.

Tymczasem droga, którą podążał, okazała się nad wyraz nużąca, ponura i dramatycznie wręcz monotonna. Wiodła przez bezkres wymarłych przestrzeni, gdzie Set nie napotykał żadnych istot ludzkich. Z żywych istot widywał tylko lemingi, które wraz ze skończeniem się prowiantu na stałe zagościły w jego menu jako danie główne. Na domiar złego, mimo że trwała wiosna, to od rozpoczęcia tułaczki towarzyszyła mu powracająca nawałnica śnieżna, jakby rozmyślnie obrała go sobie za cel do dręczenia. Ogólnie od początku wędrówki panował ziąb i wiatr, a równinny krajobraz nie dawał przed niekorzystną aurą żadnego schronienia. Na efekty nie trzeba było więc długo czekać i zarówno Set, jak i jego koń błyskawicznie podupadli na zdrowiu.

– Cóż za chwalebna, pseudoromantyczna podróż, nieprawdaż, koniku? – mówiąc to, Set skulił się wobec wzmagającej się burzy śnieżnej, smagającej go niczym bicz za sprawą huraganowych podmuchów wiatru. Rozejrzał się po bezkresnej równinie w nadziei dostrzeżenia jakiegoś schronienia. Nie był jednak w stanie zaobserwować niczego poza białym całunem śniegu.

– A teraz jeszcze to… – wycharczał i wyrzucił z siebie całą gamę podejrzanych dźwięków, sugerujących, że zamierza wypluć palące go od dłuższego czasu płuca. Wytarł ręką pasemka śliny spływające z ust. Poklepał po boku ledwo człapiące pod nim z wyczerpania zwierzę i kontynuował rozpoczętą tyradę: – Tak więc, Gniady… Mogę ci mówić Gniady? – Set odczekał dłuższy moment. Brak oznak sprzeciwu ze strony wierzchowca uznał za przyzwolenie. – Tak więc, Gniady… Wybacz, że wyciągnąłem cię na tę straceńczą wyprawę, z której zapewne już nie powrócimy, albowiem, jak wiesz, nie mamy już ani do czego, ani do kogo wracać… – Set pomyślał, że jechać także nie mają dokąd, ale zapobiegawczo postanowił przemilczeć ten drobiazg przed koniem. – Widzisz, Gniady… Mieć tak wiele jednego dnia, a następnego obudzić się i nie mieć praktycznie nic – kogo by taki los nie złamał? – Dygoczący z zimna mężczyzna złapał się na tym, że czeka, aż koń coś mu odpowie. Najlepiej, gdyby objawił przed nim jakąś prawdę ponadczasową.

„A tak w ogóle… Rozmowa z koniem?!” – zreflektował się nagle. Doszedł jednak do wniosku, że innego rozmówcy może już w życiu nie uświadczyć. Może więc nie ma co grymasić i wypada wziąć z życia to, co jeszcze pozostało, nawet jeżeli miałaby to być rozmowa z koniem.

– Jak się czujesz, Gniady? – spróbował znów zagaić. Wtedy zorientował się, że Gniady już nie jest gniady: wlokący się noga za nogą koń był całkowicie pokryty szronem.

„Może wypadałoby teraz mówić do niego Siwy?” – Te rozważania przerwał Setowi napad morderczego kaszlu, który próbował tamować zgrabiałą z zimna dłonią. Kiedy atak się skończył i chciał powrócić do filozoficznych dociekań, zauważył, że ręka, którą zasłaniał usta, pokryła się siateczką czerwonych kropeczek. – W mordę, Gniady, chyba złapałem gruźlicę… – Ledwo wypowiedział te słowa, wstrząsnął nim kolejny atak kaszlu. – Musimy się zatrzymać, Gniady, poszukać schronienia, zbudujemy igloo… – odezwał się Set z narastającą nutą histerii w głosie. Czuł, jak całym jego ciałem targają zimne dreszcze, a przy każdym wydechu z płuc wydobywają się podejrzane świszczące dźwięki. „Co za katastrofa” – pomyślał. – Katastrofa, słyszysz mnie, Gniady? Prawdziwy upadek!

W chwili, w której wypowiedział ostatnie słowo, pod koniem ugięły się nogi i żałośnie parskając, rumak przewrócił się na ziemię, przygniatając zmarzniętym cielskiem nogę dosiadającego go jeźdźca.

– Cholera, ale boli… – zaskamlał przygwożdżony podróżnik. W końcu udało mu się wyszarpnąć przygniecioną kończynę. Niestety próba ustania na niej skończyła się bolesnym niepowodzeniem. Podejrzewał, że noga była złamana, i to więcej niż w jednym miejscu.

Natomiast burza śnieżna wzmagała się, jakby przystępowała z Setem do ostatniej rundy walki, by decydującym ciosem, niczym bokser, posłać go ostatecznie na ziemię.

– Chcesz zatańczyć? Myślisz, że już mnie masz?! – Set pogroził pięścią kłębiącym się na niebie chmurom, po czym podczołgał się do swego ekwipunku. Wyciągnął z niego krótkie ostrze i rzekł podniośle do leżącego zwierzęcia: – Wybacz, gniado-siwy przyjacielu, ale każda przyjaźń, niezależnie, jak wzniosła, musi się kiedyś skończyć. Żałuję, że nasza w takich okolicznościach… – I rozpłatał rumakowi brzuch, sadowiąc się ochoczo w wylewających się, parujących na zimnie wnętrznościach, by uciec od przeszywającego na wskroś chłodu. Wtulał się w rozharatane zwierzę coraz mocniej, aż cały znalazł się w jego wnętrzu.

Było wilgotno, ciepło i miękko. „Prawie jak z kobietą w łóżku” – pomyślał Set z rozrzewnieniem. Lecz po pewnym czasie niemal czystej błogości poczuł, że końskie trzewia zaczęły stygnąć. Wyczołgał się ze swego sanktuarium i zanurkował w ekwipunku. Wydobył z niego garść drobnych, suszonych bobków pewnych małych gryzoni. Marzył o ogniu, chociaż jednej, małej iskierce. Nagle z przerażeniem stwierdził, że reszta zapałek, jakie posiadał, przemokła od końskich wydzielin. Podobnie jak i on sam. Znów coraz bardziej dygotał.

– Młody Traper, Młody Traper… – szeptał drżącym głosem Set, gdy przetrząsał zawartość nazwanego tak plecaka. Znalazł tam dwa krzesiwa i tłukł nimi bez opamiętania nad garstką suszonych bobków. Aż uświadomiwszy sobie absolutną beznadziejność swego położenia, zaprzestał tej czynności. Upadł obok rumaka i patrząc, jak płatki śniegu pokrywają odchody lemingów, zastanawiał się, o czym pomyśleć w ostatnich chwilach życia. I tym razem nie było wyjątku. Gdy tylko zamknął oczy, myśli przyszły same. Te same, co od ostatnich szesnastu lat…

Pierwsze obrazy, sielankowe dzieciństwo, rodzinny folwark, rodzice, zwierzęta, radość i śmiech, dziecięce zabawy. Następnie młodość, Akademia Mieczy, doskonałe wyszkolenie bojowe, jeszcze skuteczniejsza indoktrynacja. Walka wyłącznie pod sztandarem własnego księcia, walka szlachetna i honorowa. Klapki na oczach, zatyczki w uszach, okropieństwa wojny to mit słabych ludzi. Nadmiar hipokryzji jednak z czasem męczy, uwiera pod zbroją. Prośba do księcia, kierunek: ochrona faktorii handlowej na Dzikich Wyspach. Są tam piraci, handel niewinnymi. Set uderza, niech żyje wolność. Tak, wśród uwolnionych jest ona, wybucha wielka miłość, a po ośmiu miesiącach rozwija się dziecko w łonie matki, mające niebawem po raz pierwszy zobaczyć blask słońca. Natomiast kolejnego dnia jest ranny Set, na spalonym molo, we krwi swoich kompanów, odprowadzający wzrokiem porwaną żonę, niknącą na horyzoncie z wrogą flotyllą.

Ale to nie koniec, to początek końca. Rozpoczynają się poszukiwania, zbyt drogie, zbyt nieskuteczne. Set zostaje najemnikiem, to oznacza pieniądze, lecz te się kończą. Potrzeba ich więcej. Jest prosta droga: to kłamstwo i zdrada, przyjaciel z nożem w plecach, nagła zmiana frontu, zadenuncjowana kochanka. Pojawiają się pieniądze, a potem ich nie ma, efektu także. Są konsekwencje, przykre, bolesne. Brak pracy, ostracyzm, pogarda, obca flegma ponownie na twarzy.

Zapadła już noc. Po śnieżnej zamieci nie zostało ani śladu, tak jakby jej nigdy nie było. Białą równinę wzięli we władanie absolutny spokój oraz jego towarzyszka, przejmująca cisza. Set spojrzał w górę, by na bezchmurnym niebie po raz ostatni przyjrzeć się migotliwym gwiazdom. Jego oczy zaszkliły się. Pomyślał o utraconej żonie i z tęsknotą w głosie wyszeptał:

– Będę na ciebie czekał, kotku…

I wtedy pochłonęła go ciemność.

I. ESENCJA SERCA

Set powoli otworzył oczy. Przymglone światło, lekki zapach kadzidła, cisza, nie wieje, nie jest zimno. Zdziwiony zsumował myśli: „A więc zamknięta przestrzeń. Wydaje się, że jakiś namiot. Dobrze, poruszę się troszeczkę”. Przechylił głowę w prawo, w lewo, spróbował wierzgnąć nogami. Bez powodzenia. Leżał na plecach, a kostki i nadgarstki miał skrępowane sznurami, połączonymi z wbitymi w ziemię palikami. I na dodatek… był całkiem nagi. „A więc korekta: jest bardzo źle, czyli nic nowego”. Ta myśl wywołała w nim potężną falę kaszlu, zakończoną pojawieniem się na ustach wielce niepożądanej czerwonawej pianki.

Kiedy przeszły mu spazmy, zauważył, że obok ktoś siedzi i wpatruje się w niego intensywnie. Była to mała, siwa, naga i niewyobrażalnie pomarszczona staruszka. „Niewątpliwie wiedźma” – pomyślał. Patrzyli tak na siebie nawzajem dobre kilka chwil, aż zdesperowany Set podjął wyzwanie.

– Ekhm… Witam… – powiedział i znowu dopadł go atak kaszlu. Najwidoczniej z jakichś niewiadomych przyczyn ten uwziął się na Seta, aby ograbić go z ostatnich strzępów jego osobistego uroku. – Dziękuję za ocalenie. Jestem… przyjacielem – trudził się dalej leżący mężczyzna. Nie wywołało to jednak żadnej reakcji ze strony staruszki. Tkwiła nieruchoma niczym słup soli i tylko spoglądała na niego: to w oczy, to na okolicę serca, nic więcej.

Zrezygnowany Set rozejrzał się po namiocie. Całkiem duży, w kształcie kopuły, a wszystko w nim wydawało się przesadnie stare. Powłoka podszyta skórkami w celu ocieplenia wnętrza, porozstawiane w nieładzie słoiki z paproszkami, zwisające na linkach korzenie, poczerniała, dyndająca u góry lampka naftowa. Słowem: nic nadzwyczajnego, typowe legowisko wiedźmy. Rozczarowany odkryciem, Set na powrót wpadł w przygnębienie.

– Czy… – Chciał właśnie ponowić próbę konwersacji, gdy dziarska staruszka jednym susem wskoczyła na niego i usiadła na nim okrakiem. Zszokowany Set, zdając sobie sprawę z ich nagości, wpadł w histerię. „Tylko nie to! Nie chcę tak odejść! Umrę zajeżdżony na śmierć przez niezaspokojoną od dziesięcioleci jędzę!”

Wydawało się, że już gorzej być nie może, aż nagle staruszka wyciągnęła spod leżącej na ziemi skórki rzeźnicki nóż. Wzniesiony do góry, dumnie zalśnił swym blaskiem w jej pomarszczonej dłoni.

– Poczekaj! Daj mi chwilę! Nie jestem ostatnio w formie, może jakaś kusząca bielizna? Jakieś zioła?! – wykasływał kolejne słowa Set, wstrząśnięty przebiegiem takiej gry wstępnej.

Nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo staruszka wbiła mu nóż w okolicy serca i zaczęła robić obszerne nacięcie.

– Aaaagggr! – wydarł się przerażony mężczyzna, naprężając ciało niczym strunę. Naprawdę nigdy by nie przypuszczał, że chwilowy brak potencji stanie się prawdopodobną przyczyną jego zgonu.

Kiedy miał już rozpłataną klatkę piersiową, staruszka niespodziewanie zaatakowała samą siebie. Wbiła nóż nad swoim pomarszczonym pępkiem i rozcięła się aż do gardła.

„Oto mój ostatni przebłysk świadomości” – pomyślał Set. „Pewnie bym zemdlał, widząc to, co zobaczyłem, gdybym właśnie nie umierał…”

Ponownie ogarnął go mrok.

*

Set powoli otworzył oczy. Przymglone światło, lekki zapach kadzidła, cisza, nie wieje, nie jest zimno. Zdziwiony zsumował myśli: „A więc zamknięta przestrzeń. Wydaje się, że jakiś…”

– Nie! – krzyknął przeraźliwie i skoczył na równe nogi. Pełen najgorszych obaw spojrzał na swoje ciało, a wtedy ogarnęła go fala błogostanu. „Jakaż niewyobrażalna ulga. Nie ma nawet zadrapania, a klatka piersiowa wygląda dobrze, nawet zbyt dobrze” – pomacał mięśnie piersiowe, które z nieznanych przyczyn podwoiły swoje rozmiary. Co ciekawe, dopiero co zgruchotana kończyna rwała się wręcz do tańca. Set spróbował zakasłać. Wydawało się, że po chorobie płuc nie zostało ani śladu.

Rozejrzał się po wnętrzu namiotu. Nie zauważył nikogo. „Dobrze, nawet bardzo dobrze”. Był nagi, a wciąż miał w pamięci ostatnie, makabryczne sceny.

Wyszedł na zewnątrz. Przywitała go bezbrzeżna, przyprószona śniegiem równina. Krajobraz, jakim karmił się przez ostatnie tygodnie. Jałowa pustka ze wszystkich stron.

– W mordę! – wrzasnął nagle i odskoczył jak oparzony.

Dostrzegł wypatroszone zwłoki jego niedoszłej kochanki. Wstrząśnięty Set wrócił do namiotu i zastygł, próbując zebrać myśli. „A więc byłem na otwartej przestrzeni, a potem znalazłem się tutaj, czyli musiałem zostać przeniesiony. Tak, to musiało być dzieło staruszki. Później było to szaleństwo, orgia z nożem. Jednak to ja żyję, a ona nie. Do tego czuję się jak nowo narodzony. Czyżbym miał do czynienia z aniołem? Raczej nie. Wygląd i metody trochę trudne do zaakceptowania. Hm… Być może było ze mną tak kiepsko, że zaważyły względy ambicjonalne i poczciwa staruszka postanowiła wypruć sobie flaki, byle tylko przywrócić mnie do świata żywych? Ha! Słowem: ambitna bestia! Chociaż… Niby w jaki sposób sterta jej wnętrzności miałaby mi pomóc?”. Nie… To wszystko nie trzymało się kupy. Coś tu było nie w porządku i podpowiadało mu, że lepiej się stąd zabierać, i to jak najszybciej.

Set dokonał szybkiej rewizji namiotu. Sukces! W kącie znalazł swoje ubranie i ekwipunek. Z samym ubraniem się poszło już gorzej. Puściło kilka szwów garderoby wokół torsu i na ramionach. Za to wyjątkowo luźno zrobiło się w okolicach brzucha. Następnie Set zarzucił na siebie plecak Młody Traper i swój łuk. Zaopatrzył się w pozostały oręż: krótkie ostrze i młot bojowy, czule zwany Alfredem. Zestaw noży wciąż znajdował się w kieszeniach jego kurtki. W takim rynsztunku gotów był do dalszej podróży.

Stanął u wejścia do namiotu. Już chciał pognać raźnym krokiem przed siebie, kiedy dopadła go klątwa przeszłości. Iść, ale dokąd? Iść, ale po co? Może wyglądał i czuł się teraz niczym młody bóg, zdolny przenosić góry, lecz jego wola i umysł pozostały niemal do cna wypalone. Zaś myśl, że kolejne lata mógłby spędzić na jałowych poszukiwaniach żony, odebrała mu resztki entuzjazmu. Na jej odnalezienie stracił już bowiem dawno wszelką nadzieję. Przez chwilę odwrócił się nawet z wyrzutem ku zwłokom staruszki. „Może lepiej byłoby, gdybym rzeczywiście zginął?”. Niestety, nie widział dla siebie w tym życiu żadnych sensownych, a zarazem osiągalnych celów.

W końcu pierwotny instynkt przetrwania zmusił go do wykonania ruchu. Poczłapał więc smętnie, noga za nogą, do przodu. Nie uszedł nawet kilkunastu kroków, gdy usłyszał lodowato zimny, młody, kobiecy głos:

– Stój.

Stanął jak wryty i wykonał piruet. Nikogo nie zauważył, a staruszka nadal leżała rozpłatana koło namiotu i raczej nie wyglądała na zbyt rozmowną. Set pomyślał, że od nadmiaru ekstremalnych wrażeń zapewne się przesłyszał. Zrobił ostrożnie jeszcze jeden krok i z ulgą przyjął panującą ciszę. Pewniej wykonał następny, po czym usłyszał ten sam głos:

– Stój. To zły kierunek, idziemy prosto na zachód.

Set błyskawicznie ponowił piruet, zdając sobie sprawę, że na tych odludnych pustkowiach wyglądał niczym kiepski tancerz. Lecz na horyzoncie i tym razem nie było żywego ducha. „Chyba tracę zmysły” – pomyślał zdezorientowany. Patrząc podejrzliwie na truchło staruszki, postanowił jednak podjąć grę z najwyraźniej płatającym mu figle umysłem.

– Na zachód, tak? Doskonale, właśnie zamierzałem się tam przespacerować. A czemu pani nie widzę? Jest pani może duchem?

– Nie musisz wiedzieć, nie powinieneś wiedzieć, nie teraz – odezwał się beznamiętny głos.

Zdecydowanie nie takiej odpowiedzi spodziewał się Set. „Albo właśnie oszalałem, albo mogę mieć problem nieco innego rodzaju” – pomyślał i aby zamanifestować swą niezależność, odwrócił się z premedytacją we wschodnią stronę. Niespodziewanie przy próbie uczynienia kroku stracił czucie w całym ciele.

– Co znowu, u diabła? – żachnął się.

– Bez mojego pozwolenia nawet tchu nie zaczerpniesz.

– Wolne żarty…

– Powinniśmy już iść. – Głos dał do zrozumienia, że nie jest zainteresowany pogawędką.

– Nie, nie, nie. Będę tu stał, aż zdechnę, albo puścisz mnie wolno.

– Pomożesz mi w czymś, potem odejdziesz.

Set z zadowoleniem przyjął fakt, że jego groźby zmusiły to „coś” do podjęcia negocjacji. Postanowił więc ponownie dowiedzieć się, z czym lub też z kim ma do czynienia. Choć nabierał podejrzeń, że to duch owej demonicznej staruszki z namiotu. Nie mogło być innego wyjaśnienia tego koszmarnego fenomenu.

– Czy możesz ukazać mi swoją postać? – zapytał i zastygł w oczekiwaniu, spodziewając się wizerunku jakiejś piekielnej diablicy.

– Nie posiadam postaci, ty natomiast posiadasz w sercu moją esencję. Dzięki temu manifestuję swoją wolę w przestrzeni twego umysłu i panuję nad twoim ciałem. Tyle. Teraz ruszajmy.

Set starał się przetrawić te informacje i z każdą chwilą, gdy coraz lepiej je rozumiał, narastał w nim opór wobec wiedźmy z namiotu, a obecnie w jego głowie. Nabrał już bowiem przekonania, że to musiała być ona.

– Wiesz, chyba nie chce mi się z tobą gadać. Sram na to… Agrrhhaa! – Nagle poczuł, jakby jego umysł poraził piorun. – Bolało… Tortury, co? Zobaczymy. Jeszcze nie wiesz, ile ja potrafię… Aaarrggg! – Kolejne wyładowanie, silniejsze, zwaliło go z nóg na kolana. Set złapał się za głowę, odnosząc wrażenie, jakby zagotował mu się mózg w czaszce. Kiedy ból ustąpił, przemówił, tym razem jękliwym tonem: – Poczekaj, posłuchaj… Nieważne, co tam masz do zrobienia. Ja się do tego po prostu nie nadaję. Na co dzień mam depresję, myśli samobójcze i ochoczo szukam śmierci. Co prawda ładnie mnie ktoś odrestaurował i, jak domniemam, to twoje dzieło, ale przy pierwszej potyczce sam się radośnie nadzieję na ostrze włóczni. Dlatego mam dla ciebie rozsądną propozycję. Znajdziemy ci innego misiaczka. Zwrócisz mi wolność, a z nim będziesz sobie maszerować na zachód, choćby dookoła świata. Co ty na to?

– To musisz być ty, nikt inny, już postanowione.

– Ale czemu, do diabła?! – Set tupnął ze złości nogą jak obrażona dziewczynka.

– Nie musisz wiedzieć, nie powinieneś wiedzieć, nie teraz.

„Znikąd ratunku” – pomyślał mężczyzna, bezradnie zwieszając głowę, i odezwał się markotnie:

– Zrobimy to zadanie i zwrócisz mi wolność, cudownie… A jakie to zadanie?

– Nie musisz wiedzieć, nie powinieneś wiedzieć, nie teraz.

– Srać na to! Czyli mam być tylko tępym osiłkiem od brudnej roboty, a jak nie, to będziemy tu siedzieć i dla zabicia czasu będziesz smażyć mi mózg, tak?! Ech… A karczmarka Bef ostrzegała, że Kontynent Upadłych to raczej kiepski pomysł…

– Będziesz mnie także uczył.

– Czego, do diaska? – To wszystko zaczynało być zbyt absurdalne.

– Wyjmij Alfreda.

– Skąd wiesz, u diabła, o Alfredzie?! – Set poczuł się odarty z ostatnich resztek swej intymności. Nie dość, że miał w głowie wiedźmę, to na dodatek znała ona imię jego najlepszego przyjaciela.

– Widzisz ten głaz na lewo? Uderz go z całych sił.

– Proszę – warknął Set. Akurat miał wielką ochotę wyładować złość i walnąć w cokolwiek z całej siły. Wziął potężny zamach i uderzył głowicą młota centralnie w kamień, odłupując pokaźny kawałek. „Nieźle, nawet za najlepszych lat nie miałem takiej krzepy” – pomyślał.

– Zrób to raz jeszcze.

– Po co?

– Zrób!

Set nie miał ochoty na błyskawicę penetrującą mu wnętrze czaszki. Chwycił młot i z furią zatopił go w skale, tym razem rozpryskując ją na drobne kawałeczki, których część z impetem wystrzeliła w górę.

– W mordę! Co to było?! – wrzasnął, wstrząśnięty nagłym wzrostem swojej potęgi.

– Synchronizacja naszej woli. Za drugim razem moja wola podążała za twoim ruchem.

– Więc chcesz uczyć się walki? Wiedźma-wojownik? – Set pokręcił głową, nie kryjąc wątpliwości, i dodał zaintrygowany: – Czy ty także możesz zainicjować ruch, a moja wola może podążyć za nim?

– Tak. I mogę pokierować twoim ciałem, jak chcę i gdzie chcę, i w każdej chwili mogę zgasić twoją świadomość niczym blady płomień świecy, pogrążając cię w wiecznym mroku. Ale wówczas oboje na tym stracimy. Dlatego potrzebuję zarówno twego ciała, jak i twej woli.

Set z trudem przełknął ślinę. Wyglądało na to, że był ugotowany. Nie twierdzi, że jej pomoże. Było oczywiste, że jej nie pomoże i przy pierwszej okazji wypali ją z umysłu żywym ogniem. Ale na ten czas i tak nie miał, gdzie się udać, a perspektywa posiadania popcornu zamiast mózgu nie napawała optymizmem.

– Zatem dobrze, ruszajmy na zachód – odparł.

– Na zachód… Powinieneś wiedzieć coś jeszcze.

– Tak? – Set nabrał nadziei, że tajemniczy głos poinformuje go, że niebawem wyrosną mu skrzydła i nie będzie musiał trudzić się marszem.

– Nie musisz ciągle kłapać szczęką. Wystarczy, że intencjonalnie skierujesz do mnie słowa w umyśle. Usłyszę cię wtedy tylko ja, tak jak ty obecnie jako jedyny możesz słyszeć mnie.

– Rozumiem, fascynujące… – skwitował rozczarowany Set, udając, że ziewa. Naraz ponownie stracił czucie w ciele. – Ale co, do cholery, tym razem?

Głos nie odpowiedział. Zaś ciało Seta przykucnęło i spod kamienia na ziemi wyciągnęło dwa kolczyki w kształcie łezki, o krwawo rubinowej barwie. Set poddawał się tej tyranii z zaciekawieniem, gdy raptem zalała go fala grozy.

– Nie, proszę, nie rób tego. Jeśli chcesz, to usmaż mi znowu mózg, ale nie to, błagam – skamlał, domyślając się, co jego ciało uczyni ze świecidełkami. Na próżno. Zaostrzonymi końcówkami kolczyków przebił małżowiny uszne i wpiął w nie rubinowe ozdoby. Gdy to zrobił, odzyskał kontrolę nad ciałem. – Wiem, że jesteś kobietą, ale to już przesada… Po co to? Mam rozumieć, że zaraz zza jakiegoś krzaka wyciągniesz wstążki, koronki i kusą spódniczkę, tak? I jak to sobie wyobrażasz? Że w takim rynsztunku będę nacierać na oddziały zbrojne, wymachując młotem bojowym? Przeciwnicy umrą z zażenowania, zanim któregoś dopadnę, i tyle sobie powalczysz – roztkliwiał się.

– To się przyda.

– Przyda, oczywiście, a jak zapytam, do czego, to zapewne usłyszę, że nie muszę wiedzieć albo że nie powinienem wiedzieć.

– Tego ci nie powiem.

– O! Jakież to, w mordę, urocze! Dziękuję za szczerość. Rozumiem. Kolczyki, babskie sekrety – o tym to ze mną nie pogadasz. Ale jak będziemy przedzierać się przez wrogie hordy, zabijając na lewo i prawo oraz tonąc w morzu krwi, to potem chętnie ze mną usiądziesz i przy lampce wina podzielisz się wrażeniami, co?

– Zrzędzisz.

– A ciekawe, jak ty byś się zachowywała, gdyby ktoś zrobił z ciebie marionetkę i pociągał radośnie za sznureczki, gnieżdżąc się w twojej głowie? A tak w ogóle, to jak ty się nazywasz? Masz jakieś imię?

– Lili.

– Lili? Tak się nazywasz? Co to za imię dla wiedźmy?

– Nie jestem wiedźmą.

– A kim…? – Set poczuł, jak przeszły mu ciarki po plecach.

– Tego ci nie powiem.

– Więc tamte zwłoki…

– To nie moje.

– A czy… to twoja sprawka? – Set wskazał na pokrojoną staruszkę.

– Tak.

– No to niezłe z ciebie ziółko, Lili. Wręcz przebieram nóżkami na myśl o podróży z tobą. Ech, co za koszmarny dzień… – Set pomyślał, że chyba najgorszy od szesnastu lat, gdy stracił żonę i dziecko. To wspomnienie go przygasiło. Złagodniał i postanowił się również przedstawić. – Jestem…

– Set. Wiem. Jesteś Set. Czekałam na ciebie. – Zamurowało go.

– Skąd mnie znasz???

– Obserwowałam cię.

– Długo?

– Od roku.

– Roku… – Set przywołał w pamięci ostatni rok swego życia. Rok absolutnej nędzy, hańby i rozpaczy, kiedy był cieciem w pewnej mordowni, a większość kiepskiego zarobku po prostu w niej przepijał. Był to taki zamknięty obrót gotówki. – Ooo, to sobie pooglądałaś, Lili. Czyli rozumiem, że wpadłem ci w oko. Doskonale, ruszajmy zatem na zachód – odparł i pomyślał: „Tu ją mam. Nie mogła mnie obserwować, bo nikt nie zainteresowałby się takim żałosnym śmieciem, jakim w ostatnich latach się stałem. A skoro tutaj kłamała, to wszystko, co od niej usłyszałem, mogło mijać się z prawdą. Pójdę z nią. Nie mam wyboru, ale będę uważał. Tak, będę bardzo uważał”.

II. STRATEGIA GENERAŁA FEDA

Był piękny wiosenny poranek. Na astoriańsko-rossalińskim pograniczu rozpoczynał się urzekający swą urodą dzień. Wszędzie, jak wzrokiem sięgnąć, rozpościerały się kobierce zielonej trawy, przyozdobione mozaiką zakwitających kwiatów, których różnorodna woń przyprawiała o zawrót głowy. W przestrzeni dominował nadgorliwy śpiew ptaków. Wzbijały się one ku błękitnemu niebu i nurkowały w koronach drzew, aby pośród nich kontynuować swe miłosne trele.

W takiej niemal baśniowej scenerii znalazł się blisko pięćdziesięcioletni generał Fed. Był on człowiekiem przeciętnej postury: ani za grubym, ani za chudym, średniego wzrostu, prezentującym na twarzy niezwykle bujną, czarną brodę oraz bokobrody kontrastujące perfekcyjnie z łysą czaszką. Stał on dumnie na wzgórzu przed rossalińską twierdzą Sara, obleganą przez jego astoriańską armię. Miejsce to zapewniało generałowi dokładnie to, co cenił najbardziej: doskonały przegląd taktyczny pola walki oraz bezpieczny dystans od wszelkich możliwych zagrożeń.

Po zlustrowaniu terenu nadchodzącego starcia Fed doszedł do wniosku, że czas najwyższy udać się do sztabu generalnego. Postanowił wezwać oficerów i przekazać im odpowiednie dyrektywy. Książęce rozkazy były jednoznaczne: atakować do utraty tchu.

Wkrótce po rozesłaniu gońców i przybyciu do sztabu otoczył generała wianuszek oficerów, którzy złożyli sprawozdanie ze stanu zdolności bojowej swoich regimentów. Wysłuchawszy owych deklamacji, Fed rozpoczął własną przemowę:

– Rozkazy księcia są jasne, przejrzyste i nie pozostawiają cienia wątpliwości. To atak, panowie! – Oficerowie z powagą i zrozumieniem pokiwali głowami. – Atak na pełną skalę! – kontynuował Fed, zamaszyście wymachując kartką papieru. Sugerował zebranym, że właśnie tam ma zapisaną książęcą wolę, podczas gdy w rzeczywistości depesza z rozkazami zdążyła się nieopatrznie zapodziać. – A oto moje bezpośrednie wytyczne co do dzisiejszego ataku. Zapraszam do mapy!

Oficerowie, zgrabnie jak na scenie baletowej, otoczyli Feda niczym primabalerinę wokół stołu, na którym leżała makieta obleganego zamku z oznaczonymi pozycjami oddziałów wojskowych. Generał, wymachując energicznie szpicrutą, zaczął tłumaczyć zawiłą sztukę kunsztu wojennego.

– Otóż, panowie, na prawej i lewej flance, tuż u podnóża tego i tego oto wzgórza, ustawimy pierwszy i trzeci regiment łuczników. Powiedzmy… trzy szeregi. Reszta oddziałów będzie czekać w odwodzie, aby w odpowiednim momencie uzupełnić luki powstałe w formacjach walczących. Ostrzelamy ich… – zrobił pauzę i dumnie wykrzyczał: – Ostrzelamy płonącymi strzałami! – I dodał już spokojniej: – W centrum natomiast, na tym oto wzniesieniu, proszę się uważnie przypatrzeć… – Fed wiercił szpicrutą wypukły element mapy, aż zrobił w nim dziurę. – Tu ustawimy pierwszy regiment piechoty. Na tym etapie bitwy to byłoby wszystko, panowie. Dowódcy wymienionych oddziałów proszeni są o niezwłoczne wykonanie przydzielonych im obowiązków. Chyba że nie wyraziłem się dość precyzyjnie i pozostają dla kogoś jakieś niejasności… – zakończył, podejrzliwie rozglądając się po oficerach.

– Jeśli można, panie generale! – odezwał się dowódca jednego z regimentu łuczników.

– Proszę – odparł spokojnie Fed.

– Z całym szacunkiem, ale… jeśli poślę moich ludzi pod wskazane wzgórze, znajdą się w idealnej pozycji do ostrzału z baszt nieprzyjaciela. Zostaną zdziesiątkowani! – oznajmił dramatycznie.

Pozostali oficerowie zmierzyli go wzrokiem i spojrzeli na generała.

– Zdaję sobie z tego doskonale sprawę – odpowiedział Fed. – Wojna wymaga ofiar, pułkowniku!

– Ale… – Dowódca łuczników próbował jeszcze coś wskórać, jednak generał pozostał nieugięty:

– Ale czas pańskiej przemowy właśnie się skończył. Dziękuję i zapraszam na stanowiska. Czy ktoś jeszcze ma coś do zakomunikowania?

– Melduje się dowódca pierwszego regimentu piechoty, panie generale!

– Witam. Pana oddział także został desygnowany do udziału w walce. Gratuluję.

– Za pozwoleniem, panie generale: czy mamy przygotować drabiny do szturmu na mury?

– A czy w rozkazach było coś o drabinach? – Fed zrobił przesadnie zdziwioną minę i wybałuszył szare oczy.

– Nie, panie generale! Lecz jak będziemy szturmować mury zamku?!

– A kto mówi, że będziecie cokolwiek szturmować, pułkowniku?

– Ale… – zająknął się oficer.

– Ale czas pańskiej przemowy właśnie się skończył, dziękuję i zapraszam na stanowiska. Czy ktoś jeszcze ma problem ze zrozumieniem rozkazów? – zapytał nieco już zniecierpliwionym tonem Fed. Tym razem odpowiedziała mu cisza. – Doskonale. A więc do dzieła, panowie. Mamy bitwę do stoczenia!

Generał wyszedł z namiotu i udał się na opuszczone niedawno wzgórze, aby stamtąd sprawować pieczę nad nadchodzącą potyczką. Na miejscu gruntownie obejrzał pole walki za pomocą niebotycznie długiej lunety, którą pieszczotliwie nazywał Okiem Wojny. Ze swego punktu obserwacyjnego wychwycił, że oba regimenty łuczników znalazły się na wyznaczonych stanowiskach. Od tego momentu rozpoczęła się nierówna walka dystansowa: z jednej strony wystrzeliwano salwy płonących strzał, które ginęły za murem obleganej twierdzy, z drugiej strony strzały i bełty posłane z murów siały spustoszenie w szeregach Feda. Niebawem wystawione do walki oddziały jego łuczników zostały przetrzebione o połowę.

Nagle generała dopadło dwóch gońców, którzy wręczyli mu karteczki od dowódców łuczników. Jak się okazało, pytali oni, czy należy posłać rezerwy w celu uzupełnienia luk w szyku. Fed wykonał dłonią gest nakazujący, aby posłańcy pozostali na miejscu, i skierował Oko Wojny na mury fortecy.

– Mam cię! – powiedział, dostrzegając czarny dymek wznoszący się nad basztą nieprzyjaciela. Błyskawicznie zanotował coś na pliku karteczek i zwrócił się do gońców:

– Proszę natychmiast przekazać te rozkazy do wszystkich jednostek. Odwrót taktyczny na całej linii na ustalone wcześniej pozycje!

Gdy gońcy zniknęli generałowi z oczu, spokojnie udał się w otoczeniu adiutantów do swojej kwatery.

Naraz podbiegła do niego zdyszana postać.

– Melduje się dowódca pierwszego regimentu piechoty, panie generale!

– Słucham – rzekł łagodnie Fed, wielce zadowolony z przebiegu dzisiejszych działań zbrojnych.

– Otrzymałem rozkazy o powrocie na pozycje wyjściowe, panie generale!

– Dokładnie. Sam je wydałem.

– Ale… rozkazy księcia, mieliśmy atakować!

– Przecież atakowaliśmy, czyż nie? – udał zdziwienie Fed.

– Tak, a…

– Czyżbym miał znowu usłyszeć z pana ust słowo „ale”? – Generał przybrał władczy ton głosu.

– Nie, panie generale! – zreflektował się oficer.

– A więc odmaszerować. Już… Już, już, już. – Fed wykonał gest, jakby strzepywał sobie brud z nadgarstków, i po chwili otaczali go tylko adiutanci. – Proszę się należycie przysposobić – odezwał się do jednego z nich. – Będę dyktował list do księcia. Później proszę przepisać go na czysto.

Adiutant pospiesznie sięgnął do kieszeni i wyjął z niej papier oraz pióro. „Doskonale” – pomyślał Fed, widząc jego gorliwość. „Nareszcie żadnych »ale«”. Z zadowoleniem zaczął dyktować:

– Wasza Wysokość… Nie, nie tak… Wasza Książęca Wysokość. Tak będzie dobrze. Otóż zgodnie z otrzymanymi rozkazami Waszej Książęcej Wysokości przystąpiliśmy niezwłocznie do bezpardonowego szturmu na umocnione pozycje wroga. Dzięki heroicznemu poświęceniu żołnierzy, którzy z radością oddali swe życie ku chwale Waszej Książęcej Wysokości, zadaliśmy wrogowi niewypowiedziane straty. Wciąż jeszcze widać nad oblężoną twierdzą łunę od szalejących tam pożarów. W tej chwili przegrupowujemy wojska w oczekiwaniu na dalsze wytyczne. Z poważaniem, uniżony sługa Waszej Książęcej Wysokości, generał Fed.

Kiedy generał dotarł do swojej kwatery, którą stanowił nad wyraz okazały namiot, rozsiadł się w skórzanym fotelu i nakazał adiutantowi nalać kieliszek koniaku.

– Nie ma to jak się troszeczkę odprężyć po dobrze wykonanej robocie – powiedział z niekłamaną satysfakcją Fed. Zdawał sobie sprawę, że rozkazów księcia nie należało lekceważyć. Jednak był świadom i tego, że obecny stan twierdzy oraz morale jej obrońców przekształciłyby najbardziej huraganowy szturm w druzgocącą klęskę. – I wilk syty, i owca cała, a zatem jeszcze kieliszeczek… – rzekł do adiutanta i odprężył się w miękkim fotelu już na dobre.

Tymczasem należało przyznać, że dzisiejszy manewr taktyczny nie był odosobnionym przypadkiem w strategicznym podejściu Feda do prowadzonych przez niego kampanii wojennych. We wszystkich pięciu księstwach kontynentu Grostii słynął on z żołnierskiego drylu oraz niezwykle defensywnej taktyki, dzięki której nigdy nie przegrał żadnej bitwy. Co prawda, żadnej też jeszcze przez to nie wygrał, ale, jak sam powtarzał, nie można mieć w życiu wszystkiego.

Co zaś znamienne, defensywne podejście Feda w kwestiach militarnych przekładało się na ostrożność w jego życiu prywatnym i uczuciowym. Była to swego rodzaju filozofia defensywna czy, jak zwykł mawiać sam generał, wrodzona przezorność. Przykład takiej postawy stanowiła praktyka przedwczesnego odwrotu. Fed zawsze powtarzał, że lepiej jest wycofać się zbyt wcześnie niż wycofywać się, gdy jest już na to za późno. Dzięki tej strategii nie raz uratował swoją armię przed niechybną klęską. Lecz takie podejście miała mu za złe między innymi jego świętej pamięci małżonka, ponieważ nie mógł z nią przez to spłodzić potomka. Pocieszał ją, że dzięki temu nie spłodzi także bękarta. Generał Fed, mistrz odwrotu, uznawał ostrożność oraz powściągliwość za najwyższe cnoty i podstawy sukcesu w każdej dziedzinie.

Sielankowy nastrój przerwał generałowi kolejny zdyszany posłaniec.

– Czego tym razem?! – warknął Fed, zirytowany, że ktoś śmie mu przeszkadzać w zasłużonym odpoczynku. Goniec zasalutował, wręczył mu karteczkę i szybko z siebie wyrzucił:

– Depesza od księcia. Najwyższy priorytet, panie generale!

Fed wyszarpnął kartkę z ręki gońca i wskazał mu wyjście z namiotu. „Najwyższy priorytet nigdy nie wróżył nic dobrego” – pomyślał generał i otworzył list. Im dłużej go czytał, tym silniej marszczył krzaczaste brwi, zakrywające mu znaczną część niskiego czoła. Kiedy pochłonął wzrokiem całą wiadomość, zmiął kartkę w dłoni i z kwaśnym grymasem wykrzyczał do adiutantów:

– Wezwać mi tu natychmiast wszystkich oficerów! W trybie pilnym wracamy do stolicy Astorii!

III. ŁOWCY

Odkąd Set przybył na Kontynent Upadłych, wciąż nie mógł przyzwyczaić się do monotonii i jałowości tej przeklętej, zapomnianej przez wszelkie istnienie krainy. Jej krajobraz zbyt silnie kontrastował z opuszczoną przez niego ojczyzną, gdzie próżno było szukać choćby skrawka jałowej ziemi.

Astoria, leżąca na kontynencie Grostii, skąd pochodził Set, słynęła z łagodnego klimatu: niemroźnych zim, niedokuczliwego lata, deszczu na prawie każdą okazję. Natura obdarzyła tamtejsze krajobrazy pokrytymi wieczną zielenią wzgórzami, schodzącymi w czarujące bujną roślinnością doliny. Te z kolei poprzeszywane były zakolami leniwie płynących rzek i potoków. Wreszcie rosły tam lasy o tak bujnej wegetacji, że z powodu gęstego listowia było się w nich skazanym na podróż w półmroku.

Pod tym względem Kontynent Upadłych porażał wręcz odmiennością. Pogoda zmieniała się tu jak w kalejdoskopie, to obdarowując podróżnika lodowatym chłodem, to przechodząc w falę pustynnego żaru. Zupełnie jakby tutejsza aura za nic miała aktualnie trwające pory roku. Co się tyczy ukształtowania terenu, był on równy jak stół do bilardu. Przecinały go strumyki, w których nie było widać ruchu, rzeźbiące teren jak siateczka zmarszczek. Znajdowały się tu krwawo-niebieskie głazy z migotliwą poświatą, wyglądające w tym pejzażu jak niewyciskane od tysiącleci czyraki. Wśród fauny dominowały lemingi, buszujące w trawie niczym wszy w psiej szczecinie i chyba niewiele lepiej od nich smakujące. Ostatecznie czary goryczy przepełniało nocne wycie kojotów – adekwatnej pieśni dla tej upadłej krainy.

Co prawda, Set słyszał, że w południowej części kontynentu leżą miasta. Lecz doszły go też opowiastki, że daleko na zachodzie znajdują się góry przecinające niebiosa i morza płonącej lawy. Żyją tam, a raczej wymierają, starożytne rody i nie brakuje oczywiście kanibali, wiedźm czy wilkołaków, a napotkanie żywego trupa jest dość powszechne. Jednak Set, zamiast wierzyć w to, co słyszał, wolał wierzyć w to, co widział. A widział wymarłą krainę i nie dawał wiary, że ktokolwiek mógłby w niej dobrowolnie pomieszkiwać.

Wielkie więc było jego zdziwienie, gdy po dwóch tygodniach podróży z Lili na smętnym horyzoncie zamajaczyły dwie ludzkie sylwetki. Mimo że w tych rejonach najprędzej spodziewał się spotkać upiory czy maszerujące ochoczo szkielety, ciekawość wzięła górę i zaintrygowany przyspieszył kroku ku tajemniczym postaciom. Kimkolwiek by nie były, znajdowały się one na linii wschód-zachód. Set żywił więc nadzieję, że Lili nie pociągnie go nagle za uzdę, wołając: „Prrr, koniku”. Bacznie nasłuchiwał w głowie kobiecego głosu, lecz ten się nie pojawiał.

Kiedy postacie również spostrzegły Seta, zatrzymały się i zwróciły w jego stronę. Najpierw wojownik zauważył, że jedna z nich jest o głowę wyższa od drugiej. Następnie, że trzymają się za ręce. A gdy znalazły się zupełnie blisko, dostrzegł, że są zakapturzone i ubrane w powłóczyste, brudnoszare szaty.

Już zamierzał się przedstawić, gdy zarejestrował ruch mniejszej postaci na wysokości piersi. Jego ręka odruchowo skierowała się ku głowicy miecza za pasem. W odpowiedzi większa postać raptownie wyciągnęła nóż i uskoczyła w bok, a druga zrobiła krok do tyłu, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej.

– No to zatańczmy – wychrypiał Set. Wyjął miecz i zajął optymalną pozycję między przeciwnikami. Jednocześnie przeklął w duchu swą dziecięcą naiwność. Jak na tych bezdrożnych pustkowiach mógł spodziewać się czegoś innego niż przemoc?

Czekając na ruch zakapturzonych postaci, Set ocenił, że nie wyglądają zbyt groźnie. Skoro więc taka ich wola, niech same nadzieją się na jego ostrze. Jednak przeciwnicy również pozostawali w swoich pozach, bez żadnego ruchu. Chwila ta przeciągała się, aż nagle zza skrzyżowanych ramion mniejszej postaci dało się słyszeć zupełnie niespodziewany odgłos – płacz niemowlęcia.

Set oniemiał. Zrobił ostrożnie krok do tyłu. Powoli schował miecz i podniósł ręce, pokazując puste dłonie. Ten pokojowy gest musiał zrozumieć każdy.

Widząc to, większa postać schowała nóż i podeszła do mniejszej. Objęła ją czule, a kwilące zawiniątko ucałowała, zdawało się, w główkę. „W mordę, prawie ich pozabijałem” – przeklął się w duchu Set. Patrząc na swoje ręce, zastanawiał się, jakim prawem stąpał jeszcze po ziemi, skoro te przeklęte dłonie gotowe były jeszcze tyle zła uczynić. Zmieszany, podrapał się po karku i odezwał do zakapturzonej pary:

– Przepraszam za nieporozumienie, wybaczcie… Czy mógłbym w czymś pomóc? Mam trochę suszonego leminga, a jeśli mielibyście kawałek drewna, to mogę wystrugać leminga dla dziecka. – Postanowił się zrehabilitować, aby zatrzeć pierwsze, nie najkorzystniejsze wrażenie.

Po tych słowach zakapturzone postacie zsunęły kaptury. Ta większa okazała się mężczyzną w wieku około trzydziestu pięciu lat, z długimi jasnymi włosami splecionymi w kok i obfitym zarostem o podobnej barwie. Mężczyzna miał też długi i prosty nos, wystające kości policzkowe oraz przenikliwe, błękitne oczy. Mniejsza postać była niezwykle piękną kobietą, dwudziestoparoletnią, z idealną, jaśniejącą blaskiem twarzą w kształcie łezki, delikatnym podbródkiem i zadartym noskiem. Była też posiadaczką intrygujących oczu o niespotykanej, płomiennej barwie. Okraszała ją burza ognistych loków, które wydawały się wręcz płonąć na jej głowie. Słowem, iście zjawiskowa postać. Set po prostu nie mógł oderwać od niej wzroku. W pewnym momencie błękitnooki mężczyzna przemówił spokojnym i zdecydowanym tonem, wyrywając go z niemal hipnotycznego transu:

– Z jakiej krwi jesteś?

– Krwi? – zdziwił się Set i postanowił rozwiać wątpliwości co do własnego pochodzenia. – Jestem zza Zimnego Morza. Pochodzę z kontynentu Grostii, a konkretnie z księstwa Astorii, a tutaj podróżuję. – Doszedł do wniosku, że na tym odludnym pustkowiu takie słowa stawiają go w pozycji człowieka światowego. Zastanawiał się, czy napotkana para nie będzie go zaraz błagać, aby podzielił się z nią opowieściami o pięknych księżniczkach, wspaniałych krainach, tudzież heroicznych czynach zamorskich rycerzy. „No to szykuje się niezła biba przy ognisku” – pomyślał z pewną dumą.

– Ruszajmy, on nam nie pomoże – zwrócił się do kobiety mężczyzna.

– Zaraz, zaraz! – obruszył się Set, nie takiej bowiem reakcji oczekiwał. – Ale w czym problem, w czym nie pomogę?

– Ścigają nas łowcy. Mają wierzchowce. Są o mniej niż dzień drogi stąd – przemówiła kobieta.

„Cóż to był za głos… I dlaczego ta przecudna bogini o rajskim szczebiocie nie mogła mówić odrobinę dłużej, choćby o pogodzie?” – rozmarzył się Set. „Ale, ale… ścigający ich łowcy? Czyli niezbyt dobrze” – zreflektował się i podrapał po brodzie.

– Łowcy… Jesteście ich zwierzyną łowną? To kanibale? – zapytał.

Niestety zamiast kobiety odpowiedział mężczyzna, na co Set nieco się skrzywił.

– Nie kanibale, a łowcy głów. Chcą tylko naszych głów. – Wskazał na siebie, kobietę i dziecko.

– Hm… – mruknął Set, nadal drapiąc się po brodzie, i w myślach ocenił: „Czyli równie kiepsko”. – Ilu ich jest?

– Nie wiemy dokładnie – odparł mężczyzna. – Poruszają się czwórkami. Tropią nas od wielu dni. Porozumiewają się za pomocą rogów. Wiemy, że jedna z ich grup jest coraz bliżej nas. Coraz wyraźniej słychać róg z południa.

– Z południa… – powtórzył z zadumą Set, który zdrapał już sobie skórę na brodzie prawie do krwi. Natomiast nazwa kierunku geograficznego przypomniała mu o milczącej Lili i jej obsesyjnym parciu na zachód. Jeżeli więc chciałby pomóc tym ludziom, to miałby dodatkowy problem ze swoją towarzyszką. A czy chciał im pomóc? Przede wszystkim chciał pomóc samemu sobie. Zaś myśl, że okręci się na pięcie i będzie dalej prowadził swoje żałosne życie, podczas gdy w pobliżu spadną niewinne głowy, przyprawiała go o mdłości. Poza tym, ze względu na jego obecny potencjał bojowy związany z tajemniczą istotą w jego głowie, o śmierć w walce mogło wcale nie być ławo. Set podjął więc prostą decyzję: tak, pragnie owych łowców pozabijać.

– Proszę, poczekajcie chwilę, nalegam – oświadczył stanowczo. Para spojrzała po sobie i bez entuzjazmu pokiwali głowami na zgodę.

Set usiadł na ziemi i podjął w umyśle potajemną konwersację. Gdyby uczynił to na głos, mężczyzna z kobietą zapewne puściliby się w te pędy do ucieczki. Jednak nie było im to dane.

– Lili, najsłodsza – zagaił Set. – Co byś powiedziała na wycieczkę na południe? Ot, taki mały skok w bok. No wiesz, co mam na myśli, he, he… Każdy tego czasem potrzebuje…

– Idziemy na zachód – odpowiedział chłodno kobiecy głos.

„Spokojnie, to dopiero pierwsze rozdanie” – pomyślał Set. „Potasujemy karty i spróbujemy ponownie”.

– Wiesz, cukiereczku, moglibyśmy pomóc tym ludziom. Nic nie stracimy, a gdy zrobimy dobry uczynek, bogowie być może przychylniej na nas spojrzą i łatwiej nam pójdzie twoje zadanie. Co ty na to, kwiatuszku? – Set czuł, że jego infantylny wywód był trochę żałosny, czego dowodem okazało się uczucie lekkiego mrowienia w głowie. Widać Lili szybko traciła cierpliwość i przygotowywała się na swój popisowy numer ze skaczącą w mózgu błyskawicą. – Czekaj, czekaj! – krzyknął w myślach zdesperowany Set i raptem go olśniło. Ostatnia karta z talii i oto as. – Chciałaś uczyć się walczyć, prawda? A więc nadarza się idealna okazja na prawdziwy trening. Poćwiartowanie łowców głów to jest dokładnie to, czego ci potrzeba. Zaufaj mi, wiem, co mówię. Zauważ, że do tej pory trenujemy tylko z powietrzem. Ile jeszcze chcesz walczyć z powietrzem? Co to w ogóle za przeciwnik, powietrze? – Set dał z siebie wszystko i czekał. Minęła dłuższa chwila, aż Lili lodowato odparła:

– Idziemy na południe.

– Kocham cię, Lili, kocham! – wykrzyczał uradowany Set i zreflektował się, że zrobił to na głos. Wstał i szybko przemówił do pary: – Nie, nie… Zapomnijcie o tym. Nic się nie stało. To taki radosny okrzyk z moich stron, rozumiecie? – Po ich minach było widać, że raczej nie rozumieją. Niezrażony Set kontynuował: – A więc idę na południe wypatroszyć nękających was drani. Wręcz nie mogę się tego doczekać. Daję słowo. Co wy na to? – Po tej deklaracji spojrzał na czubki swoich butów, oczekując, że utoną w pocałunkach. „ Pewnie mogłyby być trochę czyściejsze, ale niebawem zapewne będą, he, he…“ – Fantazjowanie na temat obuwia przerwał mu błękitnooki mężczyzna:

– Z jakiej krwi jesteś? – zapytał.

– Znowu to? Myślałem, że mamy ten temat za sobą – skrzywił się Set.

– Twoje oczy.

– Co z nimi?

– Mają rubinową poświatę.

„O w mordę” – pomyślał Set. „To jak nic przez tę istotę w mojej głowie. Najpierw kolczyki, a teraz to. Widać, ma jędza słabość do czerwieni”.

– To nic, to… zapalenie spojówek, jaglica… Mam jaskrę po dziadku… Ludzie, to takie ważne, kurwa!? Chcą was pozabijać, poobcinać głowy, macie tutaj dziecko, ogarnijcie się trochę! – gorączkował się Set, zły na parę za jej małostkowość oraz brak wylewnych podziękowań za jego heroiczne wstawiennictwo. W odpowiedzi para odbyła krótką naradę, po czym błękitnooki mężczyzna, kłaniając się lekko, oznajmił:

– Jestem Tor, a to moja żona Wet.

– Bardzo mi miło – odpowiedział z uśmiechem Set. – A jak nazywa się maleństwo? – Próbował wychylić głowę niczym żyrafa, by dostrzec opatuloną główkę dziecka. Bez powodzenia.

– Mój syn nazywa się Ito – rzekł błękitnooki mężczyzna i dodał. – Idę z tobą.

– Nie ma mowy. – Set pokręcił głową. – Działam solo, a poza tym jestem tu nie od wczoraj. Samotna kobieta z dzieckiem nie ma tu prawa przeżyć. – Przeszło mu przez myśl, że z mężem też pewnie nie, ale dyskretnie to przemilczał. – Musisz ochraniać rodzinę, Tor. Nie ma dyskusji – zakończył dobitnie.

– Dobrze, niech tak będzie.

– A więc miło było was poznać, a teraz żegnam. Mam kilka głów do odcięcia! – Set uśmiechnął się szeroko, zupełnie jakby ścinanie głów stanowiło jego pasję, i skierował się na południe.

Naraz przystanął i z wolna odwrócił się ku uciekinierom. Para cały czas odprowadzała go wzrokiem, jakby nie wierząc, że rzeczywiście uda się na południe.

– Macie się dokąd udać? – zainteresował się Set. Zgodnie zaprzeczyli. – Dobrze… Gdybyście chcieli poszukać schronienia w Astorii, to jeżeli pójdziecie idealnie na wschód, po drodze napotkacie zgliszcza po moich obozowiskach. Idąc tym szlakiem, przy odrobinie szczęścia dotrzecie do samotnego namiotu. Posuwając się dalej na wschód, natraficie na brzeg Zimnego Morza. Odszukajcie tam opuszczoną wioskę rybacką. Co trzy miesiące przypływa do niej statek. Żeby go zwabić, co noc rozpalajcie na plaży wielkie ognisko. Kiedy przypłynie po was szalupa, powołajcie się na mnie. Set, tak się nazywam. – Wysupłał z kieszeni cztery złote monety i rzucił kobiecie. – To na podróż, wystarczy z nawiązką. Potem będziecie musieli radzić sobie już sami. Bywajcie.

– Czekaj! – odezwała się naraz kobieta zwana Wet.

Set był kontent. Kilka złotych monet, aby jeszcze raz usłyszeć ten boski głosik, to niewygórowana cena. To były dobrze zainwestowane pieniądze.

– Dlaczego to robisz? – zapytała Wet.

– Dla Ito. – Set skinął głową na dziecko i ruszył na południe, więcej się już nie oglądając.

Kiedy oddalił się od pary z dzieckiem, przystąpił do opracowywania strategii względem spodziewanej niebawem potyczki. „Zastanówmy się” – rozpoczął rozważania. „Jeśli spojrzeć na moje ubranie, w tych brązowych skórkach będę widoczny na wiele mil. Ci łowcy natomiast posiadają przewagę liczebną, niewątpliwie mają łuki lub kusze. Otwarta walka więc odpada. Co prawda, ja także mam łuk, ale nigdy nie byłem dobrym strzelcem, dzięki czemu stałem się już żywą legendą wśród tutejszej populacji lemingów. Bywa… A co z zasadzką? Czy można by się gdzieś tu przyczaić? Hmm… Teren płaski jak deska. Wykopać dołek? Chyba na własny grób. Dobrze, zatem pozostaje ostatnia możliwość. Nocny atak z zaskoczenia. Bingo! Ognisko łowców będzie w mroku widoczne z daleka. Najpierw więc podbiegnę w jego okolice, potem podczołgam się, a następnie Alfred zaśpiewa im na dobranoc”.

Set maszerował, aż zaczęło zmierzchać. Wtedy na południu usłyszał brzmienie rogu. Odpowiedziało mu nieco cichsze – daleko na północy oraz z zachodu. „Osaczają ich półksiężycem” – pomyślał o łowcach, biorąc pod uwagę położenie zasłyszanych rogów względem napotkanych uciekinierów. „A teraz zapewne zatrąbili sobie na drzemkę. Doskonale, czas na wyłom w ich szeregach”. Set puścił się truchtem na południe. W pewnym momencie zauważył zielonkawą poświatę. Podszedł jeszcze trochę i zaczął się czołgać. Im bliżej był ogniska, tym czynił to wolniej i ostrożniej.