Strona główna » Obyczajowe i romanse » Fałszywa guwernantka

Fałszywa guwernantka

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-238-9998-3

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Fałszywa guwernantka

Panna Megan Mulcahey otrzymuje tragiczną wiadomość: jej brat został zamordowany podczas wyprawy przyrodniczej nad Amazonkę. Uczestnik ekspedycji podejrzewa o zabójstwo lorda Morelanda, który jednak pozostaje na wolności. Megan postanawia więc sama zdemaskować sprawcę i znaleźć niezbite dowody jego winy. W tym celu jedzie do Londynu i zostaje guwernantką w rezydencji Morelandów. Szybko odkrywa szokujące tajemnice…

Polecane książki

Plan finansowy stanowi podstawę gospodarki finansowej każdej jsfp. W planowaniu na 2019 r. mamy nowość. Została wprowadzona nowa podziałka klasyfikacji budżetowej – grupy paragrafów. Zarządy JST mają możliwość decydowania o szczegółowości sporządzanych planów finansowych, w zakresie wydatków...
Massimo Sforza kupił zabytkową posiadłość na Sardynii i zamierza przerobić ją na hotel. Napotyka jednak na niespodziewaną trudność: mieszkająca w pałacu Flora Golding nie chce się wyprowadzić. Massimo jedzie do niej, by zaproponować jej w zamian za to wysokie wynagrodzenie. Myli się jednak, sądz...
Umiarkowany optymizmTematem przewodnim majowego numeru jest tradycyjnie książka turystyczna. W 2014 roku po raz pierwszy od lat wzrosła łączna wartość rynku publikacji turystycznych. Wartościowo wzrost wyniósł 2 proc. – z 61 do 62,1 mln zł, ilościowo wzrost wynosi 5 proc. – z 5,9 do 6,2 mln sprzedan...
W książce zaprezentowano blisko 1000 arcydzieł malarstwa światowego. Oprócz wyjątkowych reprodukcji w albumie znalazły się interesujące opisy odkrywające przed Czytelnikiem podstawowe informacje oraz największe zagadki związane z powstaniem dzieł....
Zawodowi historycy skłonni są do zbyty drobiazgowego roztrząsania procesów historycznych, co powoduje – według autora – utratę obiektywizmu w spojrzeniu na przyczyny i efekty decyzji politycznych, a historia jest przecież niczym innym, jak skutkiem podejmowanych decyzji przez wpływowe osobowości. Lu...
Książka jest kontynuacją wydanego w grudniu 2006 roku – pod tym samym tytułem – pierwszego zbioru świadectw niezwykłych uzdrowień duchowych i fizycznych. Zawiera fakty z życia ludzi, którzy znalazłszy się w trudnej sytuacji życiowej, zawierzyli swe sprawy Bogu i nie zawiedli się, a także i ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Candace Camp

Candace CampFałszywa guwernantka

Tłumaczenie:
Barbara

Prolog

Nowy Jork, 1879

Wyrwana ze snu, usiadła w pościeli z bijącym sercem. Po chwili zorientowała się, że to jej siostra krzyczy.

– Nie! Nie!

Megan Mulcahey bez zastanowienia wyskoczyła z łóżka i pobiegła do drzwi. Ich dom nie był duży: wąska budowla z piaskowca, wciśnięta w rząd jej podobnych, z trzema sypialniami na piętrze. Błyskawicznie dotarła do pokoju siostry.

Deirdre siedziała na łóżku. Wyciągnęła przed siebie ramiona, jakby chciała dosięgnąć czegoś niewidzialnego. Z jej szeroko otwartych oczu płynęły łzy.

– Deirdre! – Megan usiadła na łóżku. – Co z tobą? Obudź się!

Z twarzy siostry znikło przerażenie, oprzytomniała.

– Och, Megan. To było straszne!

– Na litość boską! – rozległ się od progu głos Franka Mulcaheya. – Co wy wyprawiacie?

– Miała zły sen – odparła Megan, gładząc siostrę po głowie. – Prawda?

– Nie. – Deirdre odsunęła się i otarła dłońmi łzy. – Megan, tatusiu, ja widziałam Dennisa!

– Przyśnił ci się Dennis? – zapytała Megan.

– To nie był sen. On tu był i mówił do mnie.

– Przecież nie mogłaś go widzieć. On nie żyje od dziesięciu lat.

– To był on – upierała się Deirdre. – Widziałam go, tak wyraźnie jak was teraz widzę.

Frank zbliżył się do łóżka córki, przykląkł i spojrzał jej prosto w oczy.

– Jesteś pewna? To był Dennis?

– Wyglądał tak samo jak owego dnia, gdy wypływał na morze.

Zdumiona Megan nie mogła oderwać spojrzenia od siostry.

Cała rodzina wiedziała, że Deirdre zdarzało się niekiedy widzieć to, czego nie dostrzegają inni. Miewała złe przeczucia, które, niestety, spełniały się zbyt często, aby Megan mogła negować niezwykłe zdolności siostry. Zazwyczaj dotyczyło to przewidywań, że jacyś przyjaciele lub członkowie rodziny wpadną w tarapaty, i rzeczywiście do tego dochodziło. Zdaniem Megan, był to wielki dar, ale nie miał nic wspólnego z nadprzyrodzonymi zdolnościami, jakie wielu przypisywało Deirdre.

Znamienne było to, że nigdy jeszcze nie zdarzyło się, aby siostra twierdziła, że widziała kogoś, kto nie żył. Megan nie była pewna, co o tym sądzić. Jej racjonalny umysł nie potrafił zaakceptować opowieści o duchu brata, błąkającym się po świecie żywych. Było bardziej prawdopodobne, że Deirdre miała koszmarny sen.

– Co ci powiedział Dennis? – zapytał Frank Mulcahey. – Dlaczego do ciebie przyszedł?

– Och, tatusiu, to było okropne! – Oczy Deirdre ponownie napełniły się łzami. – Dennis był zrozpaczony. „Pomóż mi!” – powiedział i wyciągnął do mnie ręce. „Proszę cię, pomóż mi!”

– Jezus, Maria! Co to ma znaczyć?! – wykrzyknął przestraszony Frank Mulcahey, robiąc znak krzyża.

– Nic – wtrąciła Megan. – To był sen.

Deirdre patrzyła na siostrę szeroko otwartymi oczami.

– To nie był sen! – zapewniła. – Dennis tu był. Widziałam go tak wyraźnie jak ciebie. Stał i patrzył na mnie. Naprawdę nie mogłam się pomylić.

– Ależ, kochanie…

– Ojcze, myślisz, że nie odróżniam snu od rzeczywistości?

– Oczywiście, że odróżniasz – zapewnił Deirdre ojciec, posyłając groźne spojrzenie Megan. – Czy jeśli czegoś nie można zobaczyć lub usłyszeć, to znaczy, że tego nie ma? Mógłbym opowiedzieć takie historie, że włosy stanęłyby ci dęba na głowie.

– Wiele razy je opowiadałeś – odrzekła z przekąsem Megan. Cierpką uwagę złagodziła uśmiechem.

Krępy, żylasty Frank Mulcahey był człowiekiem energicznym i kochającym życie. Mając piętnaście lat, przybył do Nowego Jorku z rodzinnej Irlandii i powtarzał każdemu, kto gotów był słuchać, że w Ameryce ziściły się jego marzenia. Dorobił się dobrze prosperującego sklepu, poślubił piękną jasnowłosą Amerykankę i dochował się z nią dzieci. Tylko ci, którzy znali go bardzo dobrze, wiedzieli, że jego życie nie było usłane różami. Interesy rozkwitły, ale dopiero po latach ciężkiej pracy i ciułania każdego centa. Po przyjściu na świat Deirdre umarła mu żona, sam wychowywał sześcioro dzieci, a dziesięć lat temu zmarł jego najstarszy syn. Wielu ludzi by się załamało, ale nie Frank Mulcahey, on nigdy się nie poddawał.

Frank i Megan byli do siebie podobni fizycznie. Jego krótko obcięte włosy, poprzetykane siwizną, miały ten sam rudobrązowy odcień i gdyby pozwolił im odrosnąć, wiłyby się jak bujne loki córki. Megan odziedziczyła po ojcu piegi na nosie oraz ciemnobrązowe oczy. Łączyły ich również siła charakteru i determinacja w dążeniu do celu i – na co zwracała uwagę Deirdre – upór, który był przyczyną ich częstych sporów.

– Najwyraźniej niedokładnie słuchałaś. – Frank skwitował uwagę córki.

Megan wiedziała, że nie zdoła przekonać ojca, że jest niepodobieństwem, aby brat powstał z grobu, zmieniła więc taktykę.

– Dlaczego Dennis chciałby do nas wrócić? I jakiej pomocy z naszej strony się spodziewa?

– To jasne jak słońce – odrzekł Frank. – Chce, żebyśmy pomścili jego śmierć.

– Po dziesięciu latach?

– Dość się naczekał, nie uważasz? – Irlandzki akcent Franka stawał się wyraźniejszy w chwilach wzburzenia. – To moja wina. Powinienem zająć się mordercą, tym przeklętym angielskim paniczykiem, jak tylko dowiedzieliśmy się o śmierci Dennisa.

– Nie mów tak, tatusiu. – Megan położyła dłoń na ramieniu ojca, chcąc go pocieszyć. – Nie mogłeś pojechać do Anglii tuż po śmierci Dennisa. Deirdre miała zaledwie dziesięć lat, a chłopcy byli niewiele starsi. Musiałeś pracować i nas pilnować.

– To prawda. – Frank z westchnieniem skinął głową. – Teraz już nic mnie nie trzyma. Nawet w sklepie obędą się beze mnie, od kiedy zaczął w nim pomagać twój brat, Sean. Mogę pojechać do Anglii i zająć się tą sprawą. Zwłoka trwała zbyt długo. Nic dziwnego, że Dennis musiał przyjść i przypomnieć o moim obowiązku.

– Tatusiu, jestem pewna, że Dennis nie dlatego powrócił – stwierdziła Megan, rzucając błagalne spojrzenie siostrze. Wolałaby, żeby ojciec nie pojechał do Anglii. Obawiała się, że popełni jakieś głupstwo i skończy w więzieniu. – Prawda, Deirdre?

Ku zdziwieniu Megan siostra jej nie poparła.

– Nie jestem pewna – odrzekła. – Dennis nie wspominał o swojej śmierci, ale wyraźnie było widać, że potrzebuje naszej pomocy.

– Pewnie, że tak – Frank nie miał najmniejszych wątpliwości. – Chce, abym pomścił jego śmierć.

– Jak? – zapytała Megan. – Nie możesz sam wymierzać sprawiedliwości.

– Nie powiedziałem, że zabiję tego drania, choć zrobiłbym to z przyjemnością, jeśli chcesz wiedzieć. Nie obciążę sumienia jego krwią. Zamierzam postawić go przed sądem.

– Po tak długim czasie?

– Sugerujesz, że powinniśmy pozostać bezczynni?! – zagrzmiał Frank. – Mamy pozwolić na to, żeby ten człowiek nie poniósł kary za zamordowanie Dennisa? Nie spodziewałem się tego po tobie.

– Ależ ja wcale nie chcę, żeby on uniknął odpowiedzialności – gorąco zaprotestowała Megan. – Pragnę tak samo jak ty, żeby zapłacił za to, co zrobił.

Dennis był tylko dwa lata od niej starszy. Łączyła ich silna więź emocjonalna i wielkie podobieństwo charakterów. Oboje byli ciekawi świata, każde z nich pragnęło odcisnąć własne piętno na otoczeniu. Dennis skierował aktywność na eksplorację nieznanych terytoriów, ona wyżywała się w pracy reporterki prasowej.

Zrealizowała swoje marzenie. Doprowadziła do tego, że zatrudniła ją niewielka gazeta nowojorska, gdzie na początek powierzono jej rubrykę towarzyską. Dzięki determinacji i ciężkiej pracy utorowała sobie drogę do działu informacji większej gazety. Był to gorzki sukces, bo zabrakło Dennisa, aby cieszył się jej osiągnięciami. Zmarł podczas pierwszej wyprawy nad Amazonkę.

– Przepraszam – powiedział Frank. – Byłem zdenerwowany. Wiem, że chcesz, aby ten zbrodniarz poniósł karę. Wszyscy tego chcemy.

– Tylko jakie dowody możemy znaleźć po tylu latach?

– Odniosłam wrażenie, że Dennis czegoś szukał – wtrąciła Deirdre.

– Szukał czegoś? – powtórzyła Megan, ze zdumieniem patrząc na siostrę.

– On nie spocznie, dopóki tego nie znajdzie. Powiedział, że musi odnaleźć kogoś albo coś, nie zrozumiałam dobrze. Widziałam, jak bardzo mu na tym zależy.

– Ten człowiek zabił mojego syna i zrobił to z jakiegoś powodu – rzekł Frank. – Niewykluczone, że poszło o coś, co należało do Dennisa, a czego tamten pragnął.

– Co takiego mógłby mieć Dennis, czego tamten by nie kupił? To bogaty człowiek – zauważyła Megan.

– Coś, co Dennis znalazł.

– W dżungli? – Megan uniosła z niedowierzaniem brwi, ale natychmiast przypomniała sobie, co można by znaleźć w dżungli południowoamerykańskiej. – Poczekajcie, czego szukali tam hiszpańscy konkwistadorzy? Złota. Szmaragdów. Dennis mógł natknąć się na kopalnię złota albo drogocenne przedmioty.

– Naturalnie – potwierdził Frank. – Jeśli dowiem się, co znalazł Dennis, a co potem ukradł morderca, udowodnię, że to on zabił mojego syna. Muszę jechać do Anglii.

Megan wstała. Udzieliło się jej podniecenie ojca. Przez dziesięć lat opłakiwała brata, nie potrafiła pogodzić się z tym, że jego morderca pozostanie bezkarny. Świadomość ta naruszała silnie zakorzenione w niej poczucie sprawiedliwości. Nie do końca wierzyła, że jej siostra widziała brata. Ale to, co mówił ojciec, miało sens.

– Masz rację – powiedziała – ale to ja powinnam pojechać. – Zaczęła krążyć po pokoju. – Mogę zbadać sprawę Dennisa, tak jak badam różne sprawy, gdy przygotowuję artykuł. Przecież robię to na co dzień: rozmawiam z ludźmi, weryfikuję informacje, odnajduję świadków. Może uda mi się odkryć, co się wydarzyło. Jeśli nie okaże się to wystarczające dla sądu, będziemy mieć przynajmniej satysfakcję, że czegoś się dowiedzieliśmy.

– Megan, to niebezpieczne – zaprotestowała siostra. – Ten człowiek przecież już raz zamordował. Jeśli zjawisz się tam i zaczniesz zadawać pytania…

– Myślisz, że podejdę do niego i zapytam: „Dlaczego zabił pan mojego brata?”. On nie będzie wiedział, kim jestem.

– Megan ma rację – nieoczekiwanie poparł ją ojciec. – Jednak jeśli myślisz, że pozwolę ci w pojedynkę uganiać się za mordercą, to się grubo mylisz. Ja też pojadę.

– Ale tatusiu…

– Nie ma o czym mówić – uciął Frank. – Pojedziemy razem. Wyśledzimy Thea Morelanda i sprawimy, że zapłaci za zabójstwo waszego brata.

Rozdział 1

Theo Moreland, lord Raine, oparł dłonie o poręcz i z wyrazem znudzenia na twarzy spoglądał w dół na wielką salę balową. Spojrzenie zielonych oczu, ocienionych długimi czarnymi rzęsami, przesuwało się leniwie po wypełnionej tańczącymi parami posadzce. Zastanawiał się, nie po raz pierwszy dzisiejszego wieczoru, po co tu przybył. Jego żywiołem były otwarte przestrzenie, najlepiej w egzotycznych krajach, robienie czegoś intrygującego i niebezpiecznego, jeśli to możliwe.

Oblegany przez kobiety w różnym wieku, poszukał schronienia w pokoju karcianym na górze. W końcu gra też go znudziła, stanął więc na galerii i z markotną miną omiatał wzrokiem parkiet.

– Lord Raine, co za niespodzianka – rozległ się egzaltowany głos.

– Lady Scarle, witam panią.

Stojąca przed nim kobieta należała do najsłynniejszych londyńskich piękności. Wciąż prezentowała się bardzo efektownie: kruczoczarne włosy, szafirowe oczy i cera określana jako krew z mlekiem. Jeśli kolor jej policzków nie był całkiem naturalny, a we włosach pojawiły się srebrne nitki skrupulatnie usuwane, wiedziała o tym tylko jej osobista pokojówka, a ta była wystarczająco dobrze opłacana, aby trzymać język za zębami. Większość mężczyzn z trudem odrywała oczy od wspaniałych piersi lady Scarle, które wznosiły się nad głęboko wyciętą linią dekoltu.

– Cóż to za ceregiele – odezwała się, przywołując na usta szeroki uśmiech i kładąc dłoń na ramieniu Thea. – Znamy się wystarczająco długo, żeby zwracał się pan do mnie po imieniu.

Theo przestąpił z nogi na nogę. Źle się czuł w towarzystwie drapieżnych kobiet. Damy w rodzaju lady Scarle denerwowały go bardziej niż rozchichotane młode debiutantki. Gdy opuszczał Londyn, udając się na ostatnią ekspedycję, lady Scarle była żoną trzęsącego się ze starości lorda Scarle’a. Była zainteresowana przelotnym romansem, od nawiązania którego Theo wykręcił się, choć nie bez trudu. Gdy wrócił przed kilkoma miesiącami, lord Scarle już nie żył, a młoda wdowa szukała nowego męża.

– Byłam rozczarowana, nie widząc pana wczoraj na wieczorze muzycznym u lady Huntington – zaczęła jedwabistym głosem.

– No cóż, nie jestem zainteresowany muzyką – odparł, rozglądając się w nadziei, że znajdzie sposób, aby uwolnić się od kłopotliwego towarzystwa bez okazania się grubianinem.

– Ja również – przyznała, rzucając mu zalotne spojrzenie. – Wydawało mi się, że w ubiegłym tygodniu umawialiśmy się, iż spotkamy się na tym wieczorze.

– Doprawdy? – Theo pamiętał, że natknął się na lady Scarle podczas konnej przejażdżki w Hyde Parku w zeszłym tygodniu. Rozmawiali parę minut, ale nie słuchał, co do niego mówiła. – Chyba zapomniałem. Przepraszam.

– Zrobił mi pan przykrość, Raine. Musi pan odkupić winę, przychodząc we wtorek na mój raut.

– Ja… jestem niemal pewny, że przyjąłem już wcześniej inne zaproszenie na wtorek. Och, Kyria! – zawołał na widok przechodzącej obok siostry i pomachał do niej.

Kyria natychmiast zorientowała się w sytuacji i podeszła do brata.

– Theo, co za miła niespodzianka! Lady Scarle, witam. – Kyria zatrzymała wzrok na zbyt głębokim dekolcie damy. – Nie jest pani zimno? Mogę pożyczyć szal.

– Dziękuję – z wymuszonym uśmiechem odrzekła lady Scarle. – Nie czuję chłodu, lady Kyrio. A może powinnam zwracać się: pani McIntyre?

– Tak i tak jest dobrze – zgodziła się siostra Thea.

Wysoka, o ognistych włosach i zielonych oczach, była niewątpliwie najefektowniejszą kobietą na tym balu. Od czasu debiutu cieszyła się w londyńskim towarzystwie renomą, mówiono o niej „bogini”. Nawet teraz, gdy zbliżała się do trzydziestki, olśniewała urodą. Lady Scarle była mężatką w czasach debiutu Kyrii i z zazdrością obserwowała, jak młodsza o kilka lat rywalka przejmuje palmę pierwszeństwa. Obie damy nie przepadały za sobą.

– Theo – Kyria zwróciła się do brata, obejmując go ramieniem – wszędzie cię szukałam. Obiecałam ci przecież następny taniec.

– Tak – rozjaśnił się. – To prawda. – Skłonił się lady Scarle. – Wybaczy pani…

– Naturalnie. – Nie miała wyboru, musiała przyjąć wymówkę z uśmiechem.

Theo sprowadził Kyrię po schodach na dół, na parkiet.

– Jesteś moim dłużnikiem.

– Nie miałem pojęcia, co robić. Starałem się wymigać od rautu w przyszłym tygodniu. Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby tu przyjść.

– Zdziwiłam się na twój widok.

– To wszystko z nudów.

– Chyba dojrzałeś do kolejnej wyprawy.

Theo, najstarszy syn księcia Broughtona, prawie całe dorosłe życie spędził na eksploracji odległych zakątków świata. Fascynowała go egzotyka nowo odkrytych miejsc, lubił fizyczny wysiłek związany z udziałem w wyprawach, nie odstraszało go niebezpieczeństwo, które traktował jako dodatkową atrakcję każdej ekspedycji. Zaledwie kilka miesięcy temu przyjechał z ostatniej podróży do Indii i Birmy. Z przyjemnością wracał na łono rodziny, a czas z nią spędzony pozwalał mu zebrać siły niezbędne do zorganizowania kolejnej wyprawy.

– Edward Horn przygotowuje ekspedycję do Konga. Chce, żebym z nim wyruszył.

– Wygląda na to, że nie masz zbyt wielkiej ochoty.

– Rzeczywiście. Powiedziałem Hornowi, żeby na mnie nie liczył. To dziwne. Z jednej strony, gna mnie w świat, a z drugiej, nie bardzo mam chęć ruszyć się z miejsca. Może jestem za stary na podróże.

– Skończyłeś trzydzieści cztery lata. Jesteś prawie ramolem. – Kyria się roześmiała.

– Mówiono mi, że nadejdzie dzień, kiedy zbrzydną mi podróże. Może to właśnie teraz nastąpiło.

Kyria przyjrzała się bratu badawczo. Na jej twarzy odbiła się troska.

– Co cię trapi?

– Znasz mnie, nie należę do tych, którzy siedzą bezczynnie i rozmyślają o życiu, dzieląc włos na czworo.

– Nie. Jesteś raczej człowiekiem czynu. Zazwyczaj wiesz, czego chcesz i do czego dążysz.

– Dlatego mam wrażenie, że znalazłem się na rozdrożu. Czuję, że czegoś mi brak, ale nie wiem czego.

Kyria zastanowiła się nad słowami brata.

– Nie przyszło ci do głowy, że osiągnąłeś wiek, w którym powinieneś się ustatkować? Może potrzebujesz żony, domu i rodziny?

– Wszyscy wokół chcą mnie o tym przekonać. – Potoczył wzrokiem po sali, pod której ścianami tłoczyły się matki i przyzwoitki, wpatrując się w tańczące podopieczne. – Zostałem dzisiaj przedstawiony licznym matkom panien na wydaniu i usłyszałem to samo: że czas się ustatkować. Czy to te same kobiety, które dotychczas krytykowały mnie za brak poczucia obowiązku i lekkomyślność, przejawiającą się w uganianiu się po świecie zamiast przygotowywaniu do odziedziczenia tytułu księcia? Te same, które nie nazywały mnie inaczej niż „ten zwariowany Moreland”?

– Musisz wiedzieć, że nie ma znaczenia to, czy jesteś zwariowany, czy nie, jeśli któregoś dnia zostaniesz księciem. Tytuł rekompensuje wiele niedoskonałości. Im wyższy tytuł, tym więcej wad się wybacza. Jeśli na dodatek posiadasz majątek, mógłbyś nawet mieć dwie głowy.

– Co za cynizm.

– Szczera prawda.

– Nie chodzi o to, że jestem przeciwny małżeństwu, ale nie mogę sobie wyobrazić, że mógłbym związać się z którąś z tych dziewcząt, nawet z taką ładną jak Estelle Hopewell.

– Estelle Hopewell! Na Boga, tylko nie to! Ta dziewczyna nie splamiła się myśleniem.

– A któraś z nich się splamiła? Może zachowują się tak tylko pod czujnym okiem matek, ale każda, z którą dzisiaj rozmawiałem, uśmiechała się i zgadzała ze wszystkim, o czym mówiłem. Żadna nie wyraziła samodzielnej opinii na jakikolwiek temat i nie okazała najmniejszego zainteresowania sprawami tego świata. Aha, są jeszcze chętne wdówki w rodzaju lady Scarle, która szczerze mówiąc, mnie przeraża. Czy potrafisz sobie wyobrazić którąś z nich w naszej rodzinie?

– Nie! Może powinieneś rozejrzeć się wśród dziewcząt mieszkających na prowincji, tak jak to zrobił Reed.

– Miał niespotykane szczęście. Anna jest rzeczywiście wyjątkowa.

– Istotnie. Nie tracę nadziei, że ty także spotkasz taką kobietę. Pomyśl tylko, cała czwórka „zwariowanych Morelandów” napotkała miłość swojego życia. Przyjdzie kolej i na ciebie.

– Myślisz? – Uśmiechnął się blado. – A teraz ruszam do tańca z najbardziej urodziwą kobietą w Londynie.

Megan Mulcahey stała w oknie sypialni, którą zajmowały razem z Deirdre w wynajętym londyńskim domu. Oparła głowę o chłodną szybę. Upłynął miesiąc od opuszczenia Nowego Jorku. Wciąż nie bardzo wiedziała, jakie działania podjąć. Nie potrafiła wyperswadować ojcu i siostrze, aby nie jechali z nią do Anglii. Wolałaby zajmować się tą sprawą sama, ich udział był dla niej obciążeniem.

Wszystkie jej obiekcje ojciec zbywał argumentami nie do podważenia. Dwaj młodsi bracia, Sean i Robert, byli wystarczająco dobrze wprowadzeni w interesy, żeby przejąć sklep. Frank Mulcahey twierdził też, że Megan będzie potrzebowała jego pomocy. Uświadomił jej, że samotne podróże są niebezpieczne dla kobiet. Uprzytomnił też, że do pewnych miejsc kobieta nie ma wstępu. Na koniec upomniał się o prawo do doprowadzenia mordercy syna przed oblicze sprawiedliwości i wtedy Megan skapitulowała.

Deirdre, zazwyczaj uległa i sprawiająca wrażenie bezradnej, też okazała niezwykły upór. Uważała, że na równi z Megan powinna zaangażować się w poszukiwanie zabójcy, zwłaszcza że to jej ukazał się Dennis.

– Jeśli nie pojadę z wami, kto będzie gotował i sprzątał tobie i tatusiowi? – zapytała.

Był to rozstrzygający argument. Megan nigdy nie lubiła zajmować się gospodarstwem. Ustalony od lat podział ról bardzo jej odpowiadał: ona i ojciec wychodzili codziennie do pracy, a Deirdre prowadziła dom.

Megan spodziewała się, że najstarsza siostra ją poprze. Mary Margaret była uosobieniem rozsądku, a po poślubieniu wziętego prawnika i wydaniu na świat trójki dzieci stała się powszechnie szanowaną, przykładną panią domu i matką. Ku zdziwieniu siostry, Mary Margaret uznała, że ojciec i Deirdre powinni towarzyszyć Megan, żeby – jak to ujęła – „wyciągać ją z kłopotów” i zaproponowała nawet pokryć część kosztów ich podróży.

Ostatecznie więc cała trójka znalazła się na pokładzie płynącego do Southampton parowca i przybyła do Londynu. Pierwsze dwa dni strawili na poszukiwaniu domu i instalowaniu się w nowo wynajętym lokum. Kolejny dzień trwało ustalanie adresu Thea Morelanda.

Dzisiejszego popołudnia Megan poszła przyjrzeć się rodowej siedzibie Morelandów. Była to zaiste imponująca budowla. Zajmowała całą pierzeję między dwiema przecznicami. Widomy znak bogactwa i potęgi książęcego rodu, a także ich zakorzenienia w historii. Byli książętami, zanim Europejczycy zasiedlili Nowy Świat, a hrabiami kilkaset lat dłużej. Ich pałac stał w tym miejscu chyba od czasu, gdy Nowy Jork nosił nazwę Nowy Amsterdam.

Chociaż książęca siedziba zrobiła na Megan wielkie wrażenie, jej determinacja wyśledzenia syna księcia nie znikła. Miała na koncie konfrontacje z nowojorskimi kamienicznikami i potężnymi właścicielami fabryk i nie przyszło jej do głowy, by wycofać się tylko dlatego, że historia tej rodziny była dłuższa niż innych, którym Megan jako dziennikarka dobierała się do skóry. Jak dostać się do środka tego gmaszyska, żeby dosięgnąć Thea Morelanda?

Odeszła od okna i zbliżyła się do biurka. Z górnej szuflady wyciągnęła niewielkie różowe pudełko. Kryło jej skarby. Była to pozytywka ozdobiona różą na wierzchu, z której wyłaniała się postać maleńkiej baleriny. Otwarcie pudełka wprawiało w ruch balerinę, ale mechanizm był od lat zepsuty. Nie rozstawała się z zabawką, gdyż kojarzyła się jej z matką, która zmarła, gdy Megan miała siedem lat.

Wyciągnęła z pudełka niewielkie cylindryczne szkiełko. Nie wiedziała, do czego mogło służyć. Znalazła je przed laty, tuż po śmierci Dennisa. Sprzątała pokój i natknęła się na nie na pokrytej kurzem podłodze pod łóżkiem. Był to przezroczysty graniastosłup z zatopionymi w środku cienkimi srebrnymi nitkami. Megan nosiła szkiełko w kieszeni, traktując je jako talizman. Nie chciała zostawiać go w Nowym Jorku i zabrała w podróż. Kiedy będzie musiała skonfrontować się z Theem Morelandem, przyda się jej szczęście, jakie ono przynosi. Ocknęła się z zamyślenia i odłożyła szkiełko na miejsce, po czym zbiegła na dół.

Deirdre zastała w kuchni; obierała ziemniaki na kolację przy kuchennym stole. Megan usiadła obok, wzięła nóż i zaczęła pomagać siostrze.

– Widziałaś Broughton House? – zapytała Deirdre.

– Uhm. Jest przeogromny.

– Wyobrażałaś go sobie?

– Pałac?

– Nie, jego, Morelanda.

– Och, z łatwością mogę go sobie wyobrazić. Typowy Anglik: blond włosy, chorobliwie jasna, prawie bezbarwna karnacja, wyniosły wyraz twarzy człowieka, który patrzy na wszystkich z góry z arogancją i pogardą właściwą komuś, kto zostanie księciem Broughton. Prawdopodobnie ma zimne niebieskie oczy.

– Myślisz, że gnębi go poczucie winy po tym, co zrobił Dennisowi?

– Nie wiem. Obchodzi mnie tylko jedno: niech płaci za to do śmierci.

– Jak zamierzasz ustalić, jak to się odbyło? Jak to udowodnisz?

– Ważne, co powiedzą dwaj pozostali Anglicy, którzy tam byli: Andrew Barchester i Julian Coffey.

Dziesięć lat temu Dennis wybrał się na wyprawę w dorzecze Amazonki, kierowaną przez amerykańskiego podróżnika Griswolda Eberharta. W jedynym liście, który dotarł do domu, Dennis powiadomił rodzinę, że zanim ruszyli w górę rzeki, wszyscy pozostali uczestnicy wyprawy, poza nim i kapitanem Eberhartem albo rozchorowali się, albo zrezygnowali. Brat był jednak dobrej myśli, bo razem z Eberhartem postanowili połączyć siły z ekspedycją angielską, podobnie zdekompletowaną już na starcie. Grupa Anglików składała się z Andrew Barchestera, Juliana Coffeya i Thea Morelanda. Wszyscy trzej „to wspaniali ludzie”, jak napisał Dennis, a zwłaszcza Theo, który był tylko cztery lata od niego starszy i „potrafił dobrze się zabawić”.

Parę miesięcy później Frank Mulcahey otrzymał krótką, oficjalną wiadomość od Thea Morelanda, zawierającą informację o śmierci syna i kondolencje. Więcej dowiedzieli się z długiego sprawozdania Barchestera, który ujawnił zaskakujący fakt, że Dennis zmarł na rękach Thea Morelanda.

– Żadnych innych szczegółów nie przekazał – stwierdziła Megan.

– Upłynęło dziesięć lat. Ojciec mógł o czymś zapomnieć – zauważyła Deirdre.

– Barchester też mógł o czymś zapomnieć. Mimo wszystko muszę z nim porozmawiać.

– A co z Morelandem? Jego też będziesz wypytywała?

– Wątpię, żeby doszło do naszego spotkania. Siedzi w domu otoczony liczną służbą. Jestem pewna, że nikomu nieznana kobieta nie przemknie się przez drzwi.

– Przecież możesz zaczaić się na zewnątrz i dopaść go, gdy będzie wsiadał do powozu. To dla ciebie żadna trudność.

Megan uśmiechnęła się łobuzersko.

– Nie należę do nieśmiałych, to prawda. Należy jednak zastosować inne metody. Trzeba użyć podstępu. Muszę dostać się do jego domu. Jeśli wziął jakiś przedmiot, który należał do Dennisa, jak podejrzewa ojciec, prawdopodobnie wciąż trzyma go w domu. Spróbuję zatrudnić się u niego jako służąca.

Deirdre wypuściła obierany ziemniak z rąk. Popatrzyła zdumiona na siostrę, a po chwili się roześmiała.

– Co cię tak śmieszy? – Megan była urażona. – Przecież to doskonały pomysł.

– Ty? Służąca? A może kucharka? Chciałabym to zobaczyć.

– Myślisz, że nie potrafię? Dosyć się nasprzątałam i nagotowałam, gdy byłaś mała.

– Wtedy, gdy Mary Margaret udało się zapędzić cię do roboty.

– Mimo to nie zapomniałam, jak to się robi.

– Wyleją cię po dwóch dniach. Znam cię, droga siostro, nie przepadasz za wykonywaniem poleceń.

– Rzeczywiście. Jednak sprzątanie będzie znakomitą okazją do poszukiwań tego przedmiotu, który Moreland mógł ukraść naszemu bratu. Zastanawiam się, czym był zainteresowany Dennis… – Megan badawczo spojrzała na siostrę.

– Od tamtej nocy nie widziałam Dennisa. Nie mam pojęcia, co to jest za przedmiot, na którego odzyskaniu tak bardzo mu zależy. – Zamilkła na moment, po czym dodała: – Pewnie w głębi duszy nie wierzysz, że Dennis przyszedł do mnie.

– Wiem, że nie fantazjujesz – zapewniła ją pospiesznie Megan. – Trudno mi jednak…

– Uznajesz tylko rzeczy namacalne, nie mam ci tego za złe. W twojej pracy liczą się fakty, wiem o tym. Naprawdę nie jestem wariatką.

– Deirdre, ja nigdy w życiu… – Megan chwyciła siostrę za rękę.

– To na pewno był Dennis. Rozmawiał ze mną. Czy pojawił się w rzeczywistości, czy we śnie, nie mam całkowitej pewności. Chciał odzyskać to, co mu zabrano, i potrzebował naszego wsparcia.

– Istotnie trudno mi w to uwierzyć, ale uważam, że nie jesteś ani wariatką, ani kłamczuchą.

– Żałuję, że nie mogę ci pomóc. Każdego wieczoru, gdy kładę się spać, mam nadzieję, że znowu go zobaczę i że on powie nam, jak mu pomóc.

Wiara Deirdre była dla Megan zdumiewająca. Szczerze mówiąc, zazdrościła siostrze. Brak wątpliwości – jakie to wygodne. Obawiała się, że jej nigdy nie będzie to dane. Całe jej życie opierało się na stawianiu pytań.

Skończyły obieranie ziemniaków. Deirdre postawiła garnek na ogniu i zajęła się mięsem umieszczonym w piekarniku. Megan wróciła na górę. Zamierzała uporządkować notatki.

Gdy zeszła na kolację, ze zdziwieniem stwierdziła, że ojciec jeszcze nie wrócił do domu. Czekały z Deirdre z rozpoczęciem posiłku, w końcu usiadły do stołu, spoglądając z niepokojem na zegar. Zdążyły zjeść i pozmywać naczynia, a jego wciąż nie było. Wreszcie z wielką ulgą usłyszały, jak otwiera frontowe drzwi. Wkroczył do kuchni, gwiżdżąc wesołą melodię.

– Dobry wieczór – powitał córki.

– Gdzie byłeś? – zapytała Megan. – Martwiłyśmy się o ciebie.

– Niepotrzebnie. Prowadziłem śledztwo.

– Śledztwo? – Megan uniosła brwi. – Od kiedy tak to się nazywa? – Wciągnęła parę razy nosem powietrze. – Czuję zapach piwa.

– Zgadza się. Wypiłem w ramach śledztwa – wyjaśnił Frank. – Czy zostały jeszcze jakieś resztki kolacji dla biednego starego ojca? Umieram z głodu.

– Czy możesz powiedzieć coś bliższego? – Megan była zaintrygowana.

– Zastanawiałem się nad tym, jak dostać się do środka rezydencji, aby zdemaskować nędznika. Poszedłem popatrzeć, to rzeczywiście imponująca budowla.

– Też o tym myślałam – odezwała się Megan. – Mówiłam nawet Deirdre, że najlepszym sposobem byłoby zatrudnienie się tam w charakterze służącej. To olbrzymi dom. Muszą potrzebować licznej służby. Na pewno często poszukują nowych kandydatów.

– A ja jej odpowiedziałam, że nie utrzymałaby się tam nawet przez tydzień – wtrąciła Deirdre.

– Mogłabym spróbować.

– Najpierw musieliby cię zatrudnić. Nie wyglądasz na służącą – upierała się Deirdre.

– Potrafiłabym wcielić się w taką rolę. Poza tym to kwestia ubrania; gdybym włożyła najciemniejszą suknię, jaką mam…

– Nic nie ukryje twoich błyszczących oczu – stwierdził ojciec, głaszcząc ją czule po policzku. – Nie martw się, dziewczyno, mam lepszy pomysł.

– Jaki?! – wykrzyknęły chórem.

– Wczoraj wieczorem odwiedziłem wszystkie gospody w okolicy rezydencji Morelandów i wróciłem tam dzisiaj po południu. Dopisało mi szczęście. Do jednej z nich zagląda lokaj z Broughton House, żeby wypić łyczek. Ma na imię Paul. Okazał się gadułą.

– Czego się dowiedziałeś? – spytała Megan.

– Lord Raine przebywa w rezydencji.

– A kto to taki?

– On we własnej osobie.

– Myślałam, że nazywa się Moreland.

– Owszem, ale ma taki tytuł, ponieważ jest pierwszy w kolejności do odziedziczenia tytułu księcia Broughton. Za życia ojca jest lordem Raine. Nie proś, żebym ci wyjaśnił dlaczego. Sam straciłem sporo czasu, zanim się zorientowałem, że Paul mówi o łajdaku, którego chcę odnaleźć. Podobno poszukują guwernera dla dwóch młodszych synów w rodzinie.

– Chcesz powiedzieć, że powinnam spróbować zatrudnić się tam jako guwernantka? – zapytała Megan. – Chyba nie mówisz serio!

– Dlaczego nie? Chyba łatwiej ci będzie ich przekonać, że jesteś guwernantką niż panną służącą.

– Byłaś najlepszą uczennicą w klasie – przypomniała Deirdre. – W każdym razie miałaś najlepsze stopnie. Gdybyś lepiej się zachowywała, ukończyłabyś szkołę z nagrodą.

– Właśnie. Chodziłaś do najlepszej szkoły zakonnej w Nowym Jorku – dodał Frank. – Uczyłaś się łaciny i historii, czytałaś tych wszystkich przemądrzałych autorów, na których ciągle się powołujesz. W siedzibie Morelandów nie zabawisz długo.

– Nie mam doświadczenia i referencji. Nie przyjmą mnie.

– Powołasz się na pracę w Ameryce, odległej o tysiące mil. Miną tygodnie, zanim dostaną odpowiedź od osób, które wskażesz.

– Nawet gdybym załatwiła sobie najlepsze referencje, to dlaczego mieliby zatrudnić Amerykankę? Zapewne liczne Angielki chętnie przyjęłyby tę posadę.

– Wygląda na to, że większość z nich już próbowała – ze śmiechem zauważył Frank. – Te dwa urwisy cieszą się niezłą reputacją.

– Boją się ich wszystkie angielskie guwernantki?

– Na to wygląda. Zresztą wkrótce będą za starzy na guwernantki.

– Za starzy? A w jakim są wieku?

– Muszą mieć ze dwanaście, trzynaście lat.

– I co ja bym z nimi miała robić?

– Poradzisz sobie. Wychowałaś się z chłopcami. Trzymaj ich krótko, tak jak swoich braci, Seana i Roberta.

– To angielscy arystokraci. Nie można ich tak traktować.

– Daj spokój, Megan. Takie same zepsute wyrostki, jak wielu innych.

– Nie zatrudnią kobiety – argumentowała Megan. – Przynajmniej nie w moim wieku.

– Córeczko, nie mają wyjścia. Poza tym księżna jest trochę dziwna. Wolnomyślicielka, według Paula. Popiera prawa kobiet, równouprawnienie płci i tym podobne dyrdymały.

Megan spojrzała na ojca z niedowierzaniem.

– Księżna? Tatusiu, ten lokaj się z ciebie nabijał.

– Jest tylko jeden sposób, żeby sprawdzić.

– To prawda – skapitulowała Megan. – Zatem czas do łóżka, jeśli jutro mam udać się na rozmowę w sprawie pracy.

Rozdział 2

Nazajutrz wczesnym popołudniem Megan udała się do Broughton House. Zawahała się, gdy stanęła u stóp schodów, wiodących do frontowego wejścia wielkiej budowli. Megan nie miała pojęcia, jak zdoła pohamować gniew i nie okazywać go Morelandowi. Jako dziennikarka nieraz stawała w obliczu najrozmaitszych wyzwań, ale żadne nie było tak ważne jak to i nigdy tak bardzo nie bała się, że zawiedzie. Obciągnęła bardzo skromny ciemnoniebieski żakiet, którego jedyną ozdobę stanowiły srebrne guziki. Uznała, że niewielki słomkowy kapelusz z opadającym na jedną stronę rondem, przybranym fantazyjną wiązką czereśni, nie jest zbyt frywolny jak na osobę ubiegającą się o posadę guwernantki. Megan miała słabość do kapeluszy, w jej garderobie nie było żadnego mniej eleganckiego. Żałowała, że rano nie wybrała się do modystki i nie zaopatrzyła się w najskromniejsze nakrycie głowy, jakie byłoby do kupienia. Ruszyła w górę schodów i gdy stanęła przed wysokimi drzwiami, sięgnęła do ciężkiej mosiężnej kołatki.

– Słucham panią? – zapytał lokaj, który pojawił się w progu.

– Chciałabym spotkać się z księżną Broughton – odparła, patrząc mu prosto w oczy.

Zauważyła, że lokaj obrzucił ją szybkim oceniającym spojrzeniem i bez wątpienia bezbłędnie sklasyfikował jej status społeczny.

– Czy jest pani umówiona?

– Tak – skłamała Megan. Założyła, że lepiej być w ofensywie. Śmiałość zazwyczaj popłaca. – Moja wizyta wiąże się z wakatem na stanowisku guwernantki.

– Dowiem się, czy księżna przyjmie panią.

Megan znalazła się w rozległym holu. Posadzka była marmurowa, a na wprost wejścia wiodły na górę marmurowe schody.

– Czy byłaby pani uprzejma podać swoje nazwisko? – spytał lokaj, kierując Megan ku obitej aksamitem ławeczce, ustawionej pod wielkim lustrem w złoconej ramie.

– Panna Megan Henderson – odrzekła.

Uznała, że podanie prawdziwego nazwiska byłoby obarczone zbyt wielkim ryzykiem. Moreland mógłby je skojarzyć z człowiekiem, którego spotkał przed dziesięciu laty.

Lokaj nie zdążył odejść, gdy w głębi holu rozległy się głośne krzyki. Z otwartych drzwi wybiegła do holu młoda kobieta, za nią ukazała się druga, starsza. Obie były bogato ubrane, za bogato jak na gust Megan, a na ich głowach piętrzyły się skomplikowane fryzury. Obie przeraźliwie zawodziły i unosząc spódnice, rozglądały się z lękiem po posadzce.

W tym momencie przez hol przemknęło stadko drobnych zwierzątek, za którymi pojawili się dwaj chłopcy z psem. Kobiety zaczęły krzyczeć i w panice wskoczyły na kanapki ustawione pod ścianami holu. Myszy, one to bowiem były powodem owej histerii, rozbiegły się po całym holu, szukając schronienia. Obrazu zamieszania dopełniło głośne ujadanie psa, który rzucał się to w stronę powiewających falban spódnic obu kobiet, to za uciekającymi myszami. Wreszcie lokajowi udało się odciągnąć psa na bok.

– Spokój, Rufus! – polecił.

Pies nie słuchał, wyrwał się lokajowi i szczekając jak szalony, pobiegł za chłopcami, po drodze przewracając ogonem wazon.

Megan zdjęła kapelusz. Myszy właśnie biegły w jej stronę, kucnęła więc i podstawiła im kapelusz jak szufelkę, a gdy się w nim znalazły, zsunęła jego brzegi. Teraz pies, węsząc, zaczął na nią skakać.

Stanowczym głosem wydała mu komendę:

– Rufus! Spokój!

Niespodziewanie pies posłuchał.

– Dobry piesek. Siad! – Wskazała mu ręką podłogę.

– Bosko! – ocenił jeden z chłopców. W ręku trzymał pudełko, z którego rozlegało się chrobotanie. Megan odgadła, że ma tam więcej myszy. – Rufus pani posłuchał. To mu się bardzo rzadko zdarza – dodał z podziwem.

Drugi z chłopców z triumfalnym okrzykiem złapał mysz, wyglądającą spod frędzli, otaczających obite złotym aksamitem siedzenie kanapy. Wsadził ją do kieszeni i dołączył do brata. To musieli być jej przyszli podopieczni, uznała Megan, ci, którzy zniechęcili prawie wszystkich guwernerów w mieście.

Mimo rozczochranych włosów, rozmazanego brudu na czołach i garderoby w nieładzie bliźniacy byli niewątpliwie sympatyczni, a z ich zielonych oczu wyzierała inteligencja. Megan spodziewała się zastać aroganckich, zepsutych młodzików, ci wszakże na takich nie wyglądali. Patrzyli na nią z zainteresowaniem, ponieważ jej umiejętność poskromienia psa niewątpliwie im zaimponowała.

– To kwestia tonu, jakiego się używa – wyjaśniła. – Rufus chce być grzeczny.

– Naprawdę?

– Tak. Trzeba mu tylko pokazać, jak ma to zrobić. Trzeba go nagradzać, jak jest posłuszny, i dać mu odczuć, kiedy źle się zachowuje. Stanowczy ton głosu jest najważniejszy, wcale nie trzeba krzyczeć. – Schyliła się do psa i pogłaskała go po głowie. – Prawda, Rufus?

Pies pomachał ogonem i przytulił się do jej dłoni. Megan pogłaskała go jeszcze raz i się wyprostowała.

– Ja jestem Alex Moreland – przedstawił się chłopiec trzymający pudełko – a to mój brat, Con.

– Jak się macie? – Megan wyciągnęła do nich rękę. – Ja nazywam się Megan Henderson.

– Dzień dobry, panno Henderson. Miło panią poznać – odpowiedział ze wzorową uprzejmością Con.

– Myślę, że to wasza własność? – Wyciągnęła w ich stronę drugą rękę, w której trzymała ściśnięty kapelusz.

– Tak. Dziękuję, że pani je złapała. – Alex uchylił wieczko pudełka i Megan wpuściła tam złapane myszy.

Tymczasem Con wyciągnął z kieszeni pozostałe zwierzątka.

– Wcale pani nie krzyczała. Większość kobiet boi się myszy. – Rzucił pogardliwe spojrzenie w głąb holu.

Lokaj pomógł już obu damom zejść z kanapy. Starsza zdążyła rozsiąść się na poduszce i pojękiwała, a młodsza ją wachlowała.

– Nie wszystkie panie są do tego przyzwyczajone – odrzekła Megan z uśmiechem. – Ja mam nad nimi tę przewagę, że wychowałam się z braćmi. Czy mogę zapytać, dlaczego nosicie te myszy po domu?

– Mieliśmy nakarmić naszego boa dusiciela. Chce go pani zobaczyć?

– Mamy też papugę i salamandrę oraz kilka żab.

– Nigdy nie widziałam boa – wyznała Megan.

Jej słowa musiała usłyszeć omdlewająca dama, bo nagle wyprostowała się z okrzykiem przerażenia:

– Wąż?! W tym domu?!

Młodsza rozejrzała się niepewnie.

– Wąż? Gdzie? – spytała przestraszona.

– Jest na górze, proszę się nie martwić – zapewnił Alex.

– W klatce – dodał Con.

– To okropne! – zawołała starsza dama i zerwała się na równe nogi. – Czy księżna wie o tych… o tych dzikich zwierzętach?

– Nie są dzikie – zaprotestował Con. – To znaczy nie są oswojone, ale nie robią nic złego. Są w klatkach, a salamandra i żaby w terrarium i nie wychodzą na zewnątrz.

– Prawie nigdy – dodał Alex.

– Wstrętne łobuzy! – Starsza dama ruszyła ku Alexowi z taką złością, że Megan instynktownie zagrodziła jej drogę.

Jednak chłopiec nie potrzebował obrony. Z założonymi rękoma stanął obok Megan, przy nim ustawił się natychmiast brat bliźniak.

– Ktoś powinien wami się zająć! – pouczyła dama. – Nie nadajecie się do towarzystwa normalnych ludzi. Kto to słyszał, żeby wnosić takie plugastwo do pokoju?

– Przecież pani sama chciała, żebyśmy przyszli do salonu się przywitać – stwierdził Con.

– A myszy by nie uciekły, gdyby nie chciała pani zajrzeć do pudełka – poparł go Alex.

– Och! – Twarz damy poczerwieniała z oburzenia. – Jak śmiecie do mnie mówić takim tonem!

– Jestem pewna, że Alex i Con nie zamierzali okazać pani braku szacunku – wtrąciła Megan, starając się zapobiec katastrofie. – Nigdy nie ośmieliliby się obrazić przyjaciół swojej matki. Prawda, chłopcy? – zwróciła się do Cona i Alexa, patrząc na nich znacząco.

Con trwał z zaciętym wyrazem twarzy, ale pod naciskiem jej stanowczego spojrzenia westchnął i rzucił krótkie:

– Nie.

– Myślę, że powinniście przeprosić obie panie – kontynuowała. Lekko popchnęła ich w plecy i szepnęła: – Chyba nie chcecie, żeby te panie zaczęły rozgłaszać po mieście, jak źle jesteście wychowani przez matkę?

Ten argument przeważył. Chłopcy przeprosili urażoną damę.

– Dziękuję wam, moi drodzy – rozległ się ciepły głos.

Wszyscy obecni obejrzeli się w stronę, skąd dochodził. W głębi holu stała wysoka, szczupła kobieta. Elegancko upięte kasztanowe włosy rozjaśniały pasma siwizny na skroniach. Ubrana była w prostą niebieską suknię, ale krój i materiał, z którego była uszyta, należały do najwykwintniejszych. Barwa sukni doskonale harmonizowała z kolorem oczu przybyłej. Megan natychmiast zorientowała się, że ma do czynienia z księżną Broughton.

– Mamo! – zawołali chłopcy i podbiegli do kobiety.

Megan zauważyła, że matka czule uśmiechnęła się do bliźniaków. Pochyliła się, aby ucałować ich policzki.

– Jaśnie pani – zwrócił się lokaj do księżnej – przyszła lady Kempton z córką.

– Księżno, miło mi panią widzieć. – Starsza z kobiet zrobiła krok do przodu. – Chyba pamięta pani moją córkę, Sarah.

– Naturalnie – odrzekła księżna. – Co za nieoczekiwana przyjemność, panno Kempton. – Spojrzała nad głowami obu dam w stronę Megan. – Komu jestem winna podziękowanie za zaprowadzenie porządku w tym chaosie?

– To panna Henderson – poinformował lokaj. – Przyszła w związku z wakatem na stanowisku guwernera.

– Ach tak, oczywiście.

Uśmiech księżnej, skierowany do Megan, był serdeczniejszy niż ten, którym powitała panie Kempton. Podeszła do niej i podała jej rękę.

– Miło mi panią poznać.

– Cała przyjemność po mojej stronie – odrzekła Megan, skłaniając głowę.

Księżna zwróciła się do pań Kempton:

– Pani wybaczy, lady Kempton, ale jak pani widzi, mam umówione spotkanie. Gdybym wiedziała, że panie mnie odwiedzą, wybrałabym inną godzinę.

Megan była pewna, że lady Kempton poczuła się urażona, że księżna przedłożyła rozmowę z guwernantką nad konwersację z nią i jej córką. Nie miała jednak wyboru.

– Oczywiście – odparła. – Spotkamy się innym razem. Chodź, Sarah.

Kiedy panie Kempton opuściły hol, księżna zwróciła się do Megan:

– Zapraszam. Myślę, że ogród będzie przyjemnym miejscem na popołudniową pogawędkę, nie uważa pani?

– Z całą pewnością.

– Napijemy się herbaty w ogrodzie – poinformowała księżna lokaja i zabrała Megan ze sobą. – Przykro mi, że zniszczyła pani kapelusz – powiedziała z uśmiechem błąkającym się w kącikach ust. – Odkupię go pani.

– Dziękuję. To wspaniałomyślne z pani strony, księżno.

– Tylko tyle mogę zrobić. Bardzo umiejętnie poradziła sobie pani z bliźniakami. Muszę stwierdzić, że to rzadkość.

Megan poczuła przypływ sympatii do księżnej Broughton.

– Miałam dwóch młodszych braci. Nauczyłam się, jak radzić sobie z chłopcami… i psami.

– Ach tak, Rufus. Potrafi być kłopotliwy. Chłopcy znaleźli go w lesie, był potwornie pokaleczony. Cud, że przeżył. Myślę, że zanadto go rozpieściliśmy. Trzeba być wobec niego bardzo stanowczym. – Księżna spojrzała z ukosa na Megan. – To samo można powiedzieć o moich synach.

– Sprawiają wrażenie żywych chłopców – przyznała Megan – ale nie podejrzewam, aby rozmyślnie źle się zachowywali.

Przeszły przez hol i księżna wyprowadziła Megan na taras za domem. Otaczał go ogród, za jego starannie wypielęgnowanymi dróżkami rozciągały się trawniki porośnięte tu i ówdzie drzewami. Istna zielona oaza w środku gwarnego miasta, pomyślała Megan. Wraz z księżną zeszła szerokimi i płaskimi schodami na ścieżkę wiodącą do obrośniętej różami altanki. Stał tam żeliwny stół i takie same krzesła.

– Często piję tu herbatę. To jedno z moich najbardziej ulubionych miejsc – wyjaśniła uprzejmie księżna.

– Rzeczywiście, bardzo tu przyjemnie – szczerze przyznała Megan.

– Mam nadzieję, że pani też chętnie napije się herbaty.

– Bardzo dziękuję. Przykro mi, że nie porozmawiała pani ze swoimi gośćmi. Mogłam zaczekać – powiedziała.

– To żadne poświęcenie z mojej strony. Byłam szczęśliwa, że mam pretekst, by pozbyć się lady Kempton. Ta dama nie należy do grona moich przyjaciółek. Przychodzi, podobnie jak wiele innych matek panien na wydaniu, nie do mnie, gdyż wcale jej nie obchodzę, ale by nawiązać stosunki z matką przyszłego księcia. Jak gdyby Theo nie miał nic lepszego do roboty, niż nawiązywać znajomości z głupiutkimi pannami w rodzaju Sarah Kempton.

– Rozumiem.

– Prawdę powiedziawszy, nie przypominam sobie, żebym była z panią umówiona – stwierdziła księżna. – Czy przysyła panią agencja?

Megan poczuła się niezręcznie. Nie lubiła kłamać. Mając nadzieję, że prawdą jest to, co usłyszała o księżnej od ojca, odparła:

– Nie, proszę pani. Muszę wyznać, że nie byłam całkiem szczera wobec pani lokaja. Agencja nie uznałaby za stosowne polecić kobiety jako guwernantki pani synów. Jednak uważam, że kobieta może być równie dobrą nauczycielką dziecka, jak mężczyzna, bez względu na to, czy tym dzieckiem jest chłopiec czy dziewczynka. Dlatego postanowiłam zwrócić się do pani bezpośrednio, słyszałam bowiem o pani postępowych poglądach i o tym, że jest pani zwolenniczką równouprawnienia płci.

– Brawo, panno Henderson! – pochwaliła ją księżna. – Dzisiaj na własne oczy przekonałam się, że lepiej sobie pani radzi z chłopcami niż większość guwernerów, których dotychczas zatrudniałam.

W tym momencie pojawił się służący. Księżna zamilkła, zajęta napełnianiem filiżanek dla siebie i Megan.

– Przypuszczam, że ma pani referencje, panno Henderson – odezwała się po chwili.

– Tak, oczywiście – potwierdziła Megan i wręczyła księżnej listę, nad której przygotowaniem mocno się natrudziła.

Dokument był sprytnie zwodniczy. Wymieniała w nim szkołę zakonną Świętej Agnieszki, a następnie posiadającą renomę postępowej dwuletnią wyższą szkołę żeńską w Nowej Anglii, o której wiedziała, że przed laty została zamknięta. Powoływała się też na kilkuletnie doświadczenie w nauczaniu dzieci państwa Allenhamów, których adres, tak się składało, był adresem jej siostry Mary Margaret.

Zastanawiając się nad referencjami, Megan doszła do wniosku, że lepiej, aby były skromniejsze, ale za to pewniejsze, gdy księżna zechce je sprawdzić. Co z tego, że zbudowałaby je na skomplikowanych kłamstwach, które na pierwszy rzut oka świadczyłyby o jej wyjątkowych kwalifikacjach, gdyby ktoś trochę bardziej dociekliwy łatwo zdołał obnażyć ich fałsz. Jeśli chodzi o eksperymentalną szkołę w Nowej Anglii, to swego czasu napisała o niej artykuł i wiedziała, że założycielom przyświecał cel udostępnienia kobietom edukacji na wyższym poziomie niż było powszechnie przyjęte.

– Niestety, mogę tylko powołać się na referencje w Stanach Zjednoczonych – powiedziała przepraszającym tonem Megan.

– Zauważyłam, że jest pani Amerykanką. Mówiąc między nami, myślę, że nauczyciel z innego kraju może wnieść wiele dobrego w edukację synów. Dlaczego przyjechała pani szukać pracy w Anglii?

Megan zaczęła rozwodzić się, jak bardzo pragnęła zobaczyć kraj, o którym tyle czytała. Ponieważ nie stać jej było na opłacenie podróży po Anglii, oszczędzała na bilet, mając nadzieję, że na miejscu zarobi na pobyt. Megan była oczytana w literaturze angielskiej, więc swój wywód podpierała zręcznie wplecionymi cytatami z Chaucera, Szekspira, a nawet bliższych współczesności poetów, takich jak Byron czy Shelley.

Spodziewała się, że księżna zechce sprawdzić jej wiedzę z innych dziedzin niż literatura. Ku jej zaskoczeniu, księżna wspomniała jedynie, że jej mąż kładzie wielki nacisk na solidne opanowanie języków starożytnych, po czym prześlizgnęła się do tematu, który interesował ją najbardziej: warunków pracy robotników w Stanach Zjednoczonych.

Megan miała na koncie wiele publikacji o nieuczciwych kamienicznikach i fabrykantach źle traktujących robotników, wkrótce pochłonęła je więc ożywiona dyskusja na ten temat. Przerwały, słysząc męskie kroki na płytkach, którymi była wybrukowana wiodąca do altanki ścieżka. Ku nim zbliżał się wysoki, szeroki w barach mężczyzna o gęstej kruczoczarnej czuprynie, nieco dłuższej niż nakazywałaby obecna moda i niesfornie opadającej na czoło. Mocno zarysowana szczęka i wydatne kości policzkowe nadawały jego twarzy energiczny wyraz, jedynym miękkim akcentem były zmysłowe usta. Megan nie spotkała jeszcze równie przystojnego mężczyzny.

Zatrzymał się.

– O, jesteś – odezwała się księżna. – Zbliż się, kochanie, pragnę ci kogoś przedstawić.

Pocałował księżnę w policzek, ale wzrok utkwił w Megan.

– To jest panna Henderson. Będzie guwernantką chłopców – poinformowała go księżna. – Panno Henderson, to mój najstarszy syn, Theo.

Rozdział 3

Megan nie była w stanie oderwać spojrzenia od przystojnego mężczyzny.

To on? Tak wygląda człowiek, którego nienawidziła przez ostatnich dziesięć lat?

– Panno Henderson. – Theo skłonił się uprzejmie. – Miło mi panią poznać.

Odwzajemniła powitanie, nie zdając sobie sprawy z tego, co mówi. Nie mogła pozbierać rozbieganych myśli.

– Jest pani niezwykle odważną osobą, skoro podejmuje się opieki nad bliźniakami – kontynuował w żartobliwym tonie.

– Ja… ja wcale nie jestem pewna, czy zostałam już ich guwernantką, to znaczy… – Megan spojrzała pytająco na księżną.

Czy podjęła już decyzję? Kolejne słowa księżnej rozwiały te wątpliwości.

– Przepraszam – odezwała się – nie dałam pani szansy odrzucenia propozycji. Wyznaję, tak mi się spieszyło, że zachowałam się nieuprzejmie. Czy zgadza się pani zostać guwernantką moich synów, panno Henderson?

– Oczywiście.

Megan nie wierzyła własnemu szczęściu. Była pewna, że plan jej ojca nie wypali. Rzuciła ukradkowe spojrzenie na Thea i zauważyła, że on obserwuje ją ze zmarszczonym czołem. Odniosła irracjonalne wrażenie, że on wie, kim naprawdę jest Megan i po co się tu zjawiła. Zaczęła sobie tłumaczyć, że to nerwy odmawiają jej posłuszeństwa. Theo przeniósł wzrok na matkę i na jego ustach pojawił się uśmiech. Megan odetchnęła z ulgą.

– Może panna Henderson powinna dowiedzieć się czegoś więcej o bliźniakach, zanim podejmie decyzję, mamo – odezwał się. – Czy już widziała ich menażerię?

– Proszę, nie odstraszaj panny Henderson – odpowiedziała tonem wyrzutu księżna. – Właśnie udało mi się ją znaleźć.

– Lubię zwierzęta – wtrąciła szybko Megan. Była niezadowolona, że Theo Moreland okazał się nie całkiem taki, jak sobie wyobrażała. – Oceniam, że chłopcy zupełnie dobrze zachowali się w trudnej sytuacji. Są energiczni i żywi, dlatego potrzebują wyzwania.

Natychmiast pożałowała pospiesznej wypowiedzi. Przecież nie chciała zrażać Thea Morelanda. Zdziwiła się jego reakcją. Był rozbawiony.

– Wspaniale, panno Henderson. Widzę, że trafiła kosa na kamień. Może to błąd, że przez te wszystkie lata mieli jedynie męskich wychowawców. Wystarczy uprzytomnić sobie, jakie podejście mają do nich Olivia, Kyria i Thisbe, a teraz panna Henderson, a można dojść do wniosku, że kobiety czują słabość do tych urwisów.

– W przeciwieństwie do pani Kempton i jej córki – całkiem nieelegancko wtrąciła księżna.

– Jeszcze tu są? – Theo rozejrzał się, jakby oczekując, że wspomniane damy ukryły się wśród zieleni, gotowe zamęczać go swoim towarzystwem.

– Już ich nie ma – uspokoiła go matka. – Byłam wobec nich dość nieuprzejma, ale rozzłościły mnie, krytykując Alexa i Cona w moim domu. Przyszły niezaproszone, licząc na to, że cię zastaną, chociaż udawały, że to ze mną chciały się widzieć.

– Dobrze, że je odprawiłaś – pochwalił ją syn. – Z którą z córek przyszła pani Kempton? Z głupią czy z pryszczatą?

– Nie jestem pewna, nie przyjrzałam się.

– Zdecydowanie nie była za mądra – wtrąciła Megan. – Przecież myszy nie mogły jej nic zrobić.

– Myszy?

– Tak, i Rufus także – potwierdziła księżna.

– Rufus nie rzuciłby się do jej falban, gdyby nie wskoczyła na kanapę i nie zaczęła podskakiwać – powiedziała Megan w obronie psa.

Theo się roześmiał.

– Szkoda, że tego nie widziałem – powiedział. – Warto by było, nawet za cenę uprzedniej konwersacji z panią Kempton.

– Też wolałabym, żebyś był obecny – stwierdziła księżna. – Chociaż jestem bardzo szczęśliwa, gdy jesteś w domu, mój drogi, muszę przyznać, że wtedy, gdy podróżujesz, nie narzucają mi się ze swoją przyjaźnią matki panien na wydaniu.

– Mam wyruszyć już jutro? – zażartował Theo.

– Oczywiście, że nie. – Księżna wstała i z miłością pogłaskała syna po policzku. – Zrób mi przyjemność i oprowadź pannę Henderson po domu. Muszę zająć się korespondencją. Jestem w połowie bardzo ważnego listu do premiera.

– Naturalnie. Zrobię to z przyjemnością.

Megan wpadła w panikę. Theo Moreland zbijał ją z tropu. Spodziewała się, że nie będzie obojętna na jego widok, ale nie przyszło jej do głowy, że będzie miała do czynienia z tak atrakcyjnym mężczyzną. To, że człowiek jest łajdakiem, nie oznacza, że powinien wyglądać jak łajdak. Mimo wszystko trudno jej było uznać tego miło uśmiechającego się mężczyznę za intryganta i mordercę. Nie chodziło tylko o wygląd, ale o uśmiech i szczery, otwarty sposób bycia.

I dlaczego on ciągle tak na nią patrzy? Po otrząśnięciu się z pierwszego wrażenia, że jakimś sposobem odgadł, kim ona jest, coraz częściej łapała go na ukradkowym przyglądaniu się jej podczas rozmowy. Tłumaczyła sobie, że jest nią zaciekawiony tylko dlatego, że niecodziennie kobieta ubiega się o posadę guwernantki chłopców. Przecież nie mógł domyślić się prawdziwego powodu jej obecności w ich domu. Od zabójstwa Dennisa upłynęło dziesięć lat. Nie powinien łączyć jej pojawienia się z tym wydarzeniem.

– Panno Henderson, mogę zaproponować pani ramię? Zaczynamy obchód? – zapytał z uśmiechem Theo.

Zawahała się na moment, po czym wsunęła dłoń pod jego łokieć. Ledwie dotykała jego ramienia, a mimo to czuła twarde muskuły skryte pod rękawem.

– Trudno przechodzi pani przez usta słowo „milord”? – zapytał, prowadząc ją przez ogród. – Zauważyłem, że Amerykanom często się to zdarza.

Zmierzyła go uważnym spojrzeniem. Z jego utkwionych w niej zielonych oczu biło rozbawienie. Stwierdziła, że nagle brakuje jej tchu. Co się z nią dzieje? Dlaczego ten mężczyzna wywiera na nią taki wpływ? Nigdy wcześniej nie czuła się tak niepewnie.

– Na ogół proszę Amerykanów, żeby zwracali się do mnie Moreland, jeśli tak im wygodnie, a jeszcze lepiej Theo.

– Nie mogłabym – odparła, choć w myślach skarciła się za brak śmiałości.

– Jak pani woli. Jesteśmy w galerii – poinformował Theo.

Po jednej stronie długiego pomieszczenia ciągnął się rząd wychodzących na ogród okien. Przeciwległą ścianę pokrywały liczne portrety.

– Niezliczone generacje książąt Broughton – powiedział Theo, wskazując ręką malowidła. – Nic interesującego, ale dobre miejsce na bieganie za kółkiem lub z wózkiem.

– Tak zabawiają się tu bliźniacy? – Łatwo było wyobrazić sobie chłopców robiących taki użytek z wielkiej, ciemnej galerii.

– Wszyscy to robiliśmy w swoim czasie. Myślę, że mój brat Reed i ja nie różniliśmy się tak bardzo od bliźniaków, gdy byliśmy mali. Oczywiście, nie potrafiliśmy porozumiewać się bez słów tak jak Con i Alex, co bardzo utrudniało nam psoty. Nie trzymaliśmy tylu zwierząt, co bliźniacy. Matka słusznie obwinia mnie o ten stan rzeczy.

– Rufus też jest pana podarunkiem?

– Nie. Za niego ponosi odpowiedzialność Reed. Alex i Con znaleźli go ubiegłej jesieni w lesie niedaleko domu Reeda. Był ranny. Sąsiad, stary farmer, pozszywał go i wykurował. Wtedy przywieźli go tutaj i terroryzują nim cały dom. Ja dostarczyłem papugę, boa i wiele innych zwierząt.

– Rzeczywiście raczej rzadko hoduje się je w domu.

– Dużo podróżuję – wyjaśnił. – Jedynie obawa przed gniewem matki powstrzymuje mnie przed przysyłaniem do domu większej liczby zwierząt. Myślałem o misiu koali z Australii, ale zrezygnowałem, ponieważ wiązałoby się to z koniecznością założenia w domu hodowli drzew eukaliptusowych.

– Fascynujące. Gdzie jeszcze pan był? – Megan starała się, aby pytanie zabrzmiało niewinnie, choć odczuwała podniecenie, że tak szybko trafiła się jej okazja poruszenia tematu, którym była zainteresowana.

– W Afryce, Chinach, w Stanach Zjednoczonych oraz Indiach.

– A w Ameryce Południowej? – podsunęła.

– Tam też. Poszukiwałem źródeł Amazonki. – Zapatrzył się w przestrzeń.

– Znalazł je pan? – Megan obserwowała uważnie Thea Morelanda.

Wzruszył ramionami. Miała zadać mu kolejne pytanie, ale właśnie przeszli z galerii do dużego foyer.

– Thisbe! – zawołał Theo na widok kobiety schodzącej na dół.

Megan nie okazała irytacji z powodu przerwania tak interesująco rozwijającej się rozmowy i razem z nim oczekiwała u stóp schodów.

Kobieta była równie wysoka i szczupła, jak księżna, a jej włosy miały ten sam kruczoczarny odcień, co włosy Thea. Miała na sobie prostą ciemną spódnicę i białą bluzkę. Megan zauważyła, że jeden mankiet był poplamiony atramentem.

– Theo! – Wyciągnęła ręce do brata. – Dawno cię nie widziałam.

– Dlatego, że przez ostatnie dwa dni większość czasu spędzałaś w swojej szopie – odparł. – Czym się zajmujesz?

– Eksperymentami. Koresponduję z pewnym uczonym we Francji na temat wpływu kwasu karbolowego na…

Theo uniósł obie dłonie w górę w geście kapitulacji.

– Wiesz przecież, że i tak nic z tego nie zrozumiem.

– Co za barbarzyńca – powiedziała tonem lekkiej nagany.

Theo zwrócił się do Megan.

– Jestem jedynym członkiem rodziny, który nie przejawia entuzjazmu do nauki.

– Nie chodzi o naukę. Po prostu nie lubisz książek – podsumowała Thisbe i dodała: – Jak również pisania. Zaniedbujesz się w korespondencji, co jest niewybaczalne, gdyż większość czasu spędzasz w podróżach. Witam panią, jestem Thisbe Robinson, bliźniacza siostra Thea.

– Och, przepraszam, widzę, że jestem równie beznadziejny w kwestiach dobrych manier – wtrącił Theo. – Thisbe, to jest panna Henderson, nowa guwernantka Cona i Alexa.

– Świetny pomysł. Jestem pewna, że kobieta lepiej poradzi sobie z chłopcami – powiedziała, ściskając dłoń Megan. – Już ich pani poznała?

– Tak. – Megan od pierwszej chwili polubiła Thisbe. Jej szczery, naturalny sposób bycia wzbudzał sympatię.

– Panna Henderson miała okazję poznać ich w bardzo typowej sytuacji – wyjaśnił Theo. – Wypuścili na wolność parę myszy w obecności pani Kempton i jej córki.

– Nikt bardziej na to nie zasłużył niż one – stwierdziła oschle Thisbe. Zwracając się do Megan, powiedziała: – Tak naprawdę, Alex i Con to dobrzy chłopcy. Są tylko…

– Energiczni – podpowiedział Theo. – Panna Henderson też tak o nich mówi, prawda?

– Tak. Rzeczywiście rozpiera ich energia – przyznała Megan. – Trzeba nią tylko odpowiednio pokierować.

– Bardzo słusznie – pochwaliła Thisbe. – Jestem pewna, że poradzi pani sobie z chłopcami. Desmond, to znaczy mój mąż, i ja chętnie pani pomożemy w naukach ścisłych. Tradycyjne podręczniki mają wiele braków.

– Obawiam się, że ja też mam wiele braków w tej dziedzinie – przyznała szczerze Megan. – Chętnie przyjmę wszelką pomoc z państwa strony.

Thisbe była najwyraźniej zachwycona odpowiedzią, bo ponownie z entuzjazmem uścisnęła dłoń Megan. Obiecała spotkać się z nią wkrótce, aby omówić plan nauczania. Uśmiechnęła się na pożegnanie do brata i skręciła do holu, natychmiast pogrążając się w swoich myślach.

– Ona i Desmond doskonale znają nauki ścisłe – skomentował zachowanie siostry Theo. – Nie potrafią za to zapamiętać tak trywialnych spraw, jak godzina podawania kolacji. Jeśli będzie pani chciała skorzystać z ich pomocy, trzeba się o nią upomnieć. Chłopcy pokażą pani, gdzie znajduje się ich laboratorium. Obecnie mieści się w głębi dziedzińca, gdyż kiedyś wywołali w domu pożar, który uszkodził pracownię ojca.

– Pański ojciec ma pracownię? – zainteresowała się Megan. Nie miała pojęcia, czym zajmował się książę, ale nie przypuszczała, że mógłby pracować.

– Niektórzy nazwaliby to graciarnią – wyjaśnił Theo. – To pomieszczenie, gdzie trzyma wszystkie swoje czaszki i artefakty, które opracowuje. Klasyfikuje je, identyfikuje i konserwuje. Najwartościowsze włącza do kolekcji, którą przechowuje w specjalnie do tego przystosowanych pokojach tutaj i w posiadłości w Broughton Park. Mniej wartościowe obiekty trzyma na półkach w pracowni.

– Rozumiem. Interesuje się antykami?

– Tak, ale tylko greckimi i rzymskimi. Obiekty z innych części świata mało go obchodzą.

– Ach tak.

– Tymczasem wuj Bellard jest zainteresowany nowszymi epokami, nawet tak bliską jak okres wojen napoleońskich.

– Wuj Bellard?

– Właściwie dziadek wujeczny. Nieprędko go pani pozna. Jest nieśmiały i zazwyczaj nie opuszcza swoich pokojów, mieszczących się we wschodnim skrzydle. Proszę się nie martwić, to już wszyscy mieszkańcy Broughton House. Nie ma nas tak wielu przez większą część roku. Natomiast podczas sezonu pojawia się jednak zadziwiająco duża liczba krewnych. W tym roku nie zaszczyci nas lady Rochester, postanowiła bowiem uszczęśliwić swoją obecnością synową. Musiałbym panią ostrzec, by za wszelką cenę jej pani unikała.

Megan nie mogła powstrzymać śmiechu.

– Zaprowadzę panią do pokojów dziecięcych – zaproponował Theo. – Niestety, są wysoko. Generalnie matka nigdy nie zgadzała się na izolowanie dzieci od innych domowników. Mając jednak na względzie menażerię bliźniaków, doszła do wniosku, że lepiej będzie, jak znajdą się w pewnym oddaleniu. Dlatego rezydują na trzecim piętrze.

Megan nigdy nie mieszkała w zamożnym domu posiadającym wyodrębnioną część dla dzieci, dlatego nie wiedziała, czego się spodziewać. Myślała, że będą to ciemne pomieszczenia, gdzieś na poddaszu. Gdy dotarli na miejsce, przekonała się, że pokoje dziecięce dla małych Morelandów składają się z przestronnej i zalanej światłem słonecznym sali szkolnej i kilku mniejszych pokoi, do których wchodzi się z tej sali.

Wzdłuż obu dłuższych ścian prostokątnego pokoju ciągnęły się wypełnione książkami i zabawkami półki. Na środku stały cztery biurka, za nimi wielki globus na stelażu. Na ścianie wisiały olbrzymie mapy układu słonecznego i nocnego nieba, a także mniejsze mapy Anglii, Europy i innych części świata. W mapę świata były wbite kolorowe szpilki, przeważnie czerwone. Na tle zalanej słońcem ściany w głębi pokoju widać było klatki ze zwierzętami.

Bracia byli zajęci karmieniem zwierząt.

– Theo! Panna Henderson! – wykrzyknęli chórem na widok wchodzących.

Alex wstawił miseczkę z owocami i orzechami do obszernej ptasiej klatki.

– Dopiero co skończyliśmy karmić boa. Szkoda, że nie wiedzieliśmy, że przyjdziecie. Zaczekalibyśmy – usprawiedliwiał się Alex.

– Nie szkodzi – odparła Megan. Widok węża połykającego żywe myszy niespecjalnie ją interesował. – Chętnie jednak obejrzę wasze zwierzęta – dodała.

– Najpierw muszę wam powiedzieć, że panna Henderson zostanie waszą nową guwernantką – powiedział Theo.

– Bosko! – wykrzyknął Alex.

– Nie jest pani wcale nudziarą – poparł go Con.

– Będę się starała – obiecała Megan. – Chodźmy teraz popatrzeć na wasze zwierzęta. Jaka piękna papuga!

Wskazała na jaskrawo ubarwionego, czerwono-niebieskiego ptaka, siedzącego na suchej gałęzi drzewa w wolierze. Papuga potężnym dziobem stukała w orzech, ale na ich widok przestała i obserwowała ich jednym okiem. Wypuściła orzech z dzioba i wydała głośny skrzek:

– Witaj!

– Witaj – odpowiedziała ptakowi Megan.

– Wellie. Jeść. Wellie. Jeść – skrzeczała papuga, patrząc to jednym, to drugim okiem na Megan.

– Jak się nazywa?

– Wellington, ale wołamy na nią Wellie – wyjaśnił Con.

– Niech pani nie wkłada palca między pręty klatki – ostrzegł Alex – bo może boleśnie dziobnąć.

– Skąd pochodzi?

– Z Wysp Salomona – odpowiedział Theo, stając obok Megan. – Stamtąd ją przysłałem chłopcom i rodzina dotychczas nie przestała mieć mi tego za złe.

– To nie wina Wellingtona, że czasami wyfruwa z klatki – zaprotestował Con. – Robi to, do czego jest stworzony.

– To prawda. Mocny argument przemawiający za pozostawieniem jej w dżungli – stwierdził Theo. – Właściwie nie popieram zabierania zwierząt z ich naturalnego środowiska, ale czasami trudno oprzeć się pokusie. W tym przypadku nie mam sobie nic do zarzucenia, bo znalazłem ją już w klatce, na targu.

– Dobrze się stało – powiedział Con. – To samo było z Herkulesem.

– Herkulesem? – Megan uniosła brwi.

– Boa – wyjaśnił Con, pokazując głową inną sporą klatkę, na dnie której spał zwinięty wąż.

Megan pozwoliła się oprowadzić po pokoju, chłopcy pokazali jej terrarium z żółwiem i żabami, akwarium z różnymi gatunkami ryb, a także klatki z królikami, drobiem i świnką morską.

– Spoczywa na was wielka odpowiedzialność – zauważyła Megan.

Bliźniacy byli zdziwieni, bo nie takiego komentarza spodziewali się na widok wszystkich tych zwierząt.

– Mam na myśli opiekę nad zwierzętami – wyjaśniła.

– Słyszałeś, Theo? – zapytał Con starszego brata.

– Naturalnie. – Theo uśmiechnął się do Megan. – Myślę, chłopcy, że tym razem matka znalazła wam doskonałą guwernantkę.

Megan poczuła, że się czerwieni, odwróciła więc wzrok od Thea. Nie możesz tak reagować, przestrzegła się w duchu. Nie zastanawiała się, jaka jest rodzina księcia Broughton, kiedy zdecydowała się u nich zatrudnić. Tymczasem księżna, Thisbe, chłopcy, a także Theo byli sympatyczni i przyjacielscy. Powinna wiedzieć, że byłoby to zbyt proste, gdyby Moreland okazał się taki, jakim go sobie wyobrażała, czyli nieprzyjemny i wyrachowany. W końcu czy Dennis nie napisał w liście przysłanym wkrótce po przyłączeniu się do wyprawy Morelanda, że to „kapitalny gość”? Czy to znaczy, że Theo Moreland tak doskonale potrafi udawać? Uznała, że musi dorównać Morelandowi w jego przebiegłości.

– Powinnam już iść – powiedziała.

– Wraca pani jutro? – zapytał Alex.

– Nie. Pojutrze. Mam jeszcze coś ważnego do załatwienia.

Na przykład musi porozmawiać z ludźmi, którzy towarzyszyli Morelandowi i jej bratu w wyprawie do źródeł Amazonki. W gruncie rzeczy nie spodziewała się, że zostanie przyjęta do pracy, a jeśli już, to nie tak prędko. Nazajutrz czeka ją spotkanie z Andrew Barchesterem i Julianem Coffeyem.