Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Farerskie kadry

Farerskie kadry

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 9788379761586

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Farerskie kadry

Czym są Wyspy Owcze? I czemu w ogóle nazywają się Owcze, skoro właściwsze byłoby nazwanie ich Ptasimi?

 

Wedle jednej z legend, wulkaniczny archipelag osiemnastu skał porzuconych na Atlantyku, potocznie zwany Farojami, powstał z brudu zza paznokci Boga, zebranego w trakcie tworzenia świata. Wedle innej, uformował się z ostatniego zęba, który wyleciał z paszczy pokonanego Stoorworma, potężnego morskiego węża.

To miejsce pełne paradoksów, do dziś pomijane przez niektórych kartografów i serwisy meteorologiczne. Tu kiedyś żyły białe kruki, szczęście przynosiły rybie skrzela, a noga od stołu odegrała ważną rolę w historii farerskiej poczty.

 

Jeśli koniec świata ma swój własny koniec, to znajduje się on właśnie tutaj.

 

Autorem książki oraz bloga o tym samym tytule (farerskiekadry.pl) jest Maciej Brencz – poznaniak z dziada pradziada i pasjonat wszystkiego, co farerskie. Gdy odwiedza Wyspy, zawsze wraca z nadbagażem owczej literatury i gigabajtami cyfrowych wspomnień.

Polecane książki

Kiedy Kuba wycina papierowe potwory, które wcześniej sam narysował, nie spodziewa się jeszcze, że nożyczki, których używa, mają magiczną moc. Dzięki temu ożyją nagle dobre stwory z odległego świata. Czy to aby tylko dziecięca wyobraźnia? A może czarodziejska kraina NES istnieje naprawdę? „Kuba i...
Najpierw jest miłość. Potem małżeństwo. Potem morderstwo...Lily, początkująca prawniczka, i Ed, ambitny malarz. Młode, szczęśliwe małżeństwo. Choć oboje mają swoje tajemnice...I ich mała sąsiadka: dziewięcioletnia Carla. Wyśmiewana i poniżana w szkole z powodu biedy, zazdrości innym dzieciom. Pewneg...
Prawdziwa miłość, jak sugerował Hegel, jest pracą. Taka miłość, uwikłana w głęboki i nie zawsze szczęśliwy romans z negatywnością, sama siebie wciąż podważa. Nie szafuje spełnieniem, raczej oszczędnie rozdziela ulotną błogość. Zawsze może się skończyć, nie sposób precyzyjnie ustalić, kiedy się z...
„Znamię czterech” to powieść kryminalna autorstwa sir Arthura Conana Doyle’a wydana w lutym 1890 roku, druga powieść o przygodach Sherlocka Holmesa....
Jana Kochanowskiego „Jezda do Moskwy”, właśc. „Jezda do Moskwy i posługi z młodych lat aż i przez wszystek czas przeszłej wojny z moskiewskim ojczyźnie swej i panom swym czynione [...] Krisztofa Radziwiła... Pana Trockiego, Podkanclerzego i Hetmana polnego W. Ks. Litewskiego etc.” – hodoeporikon (ga...
Książka popularnonaukowa. Mnogość chorych na choroby zwane cywilizacyjnymi jest dziś porażająca. Medycyna znalazła powód powstawania wielu z nich. Czy jest to powód do dumy, skoro większość z nich jest nadal nieuleczalna? Chory jest leczony, ale nie wyleczony. Dlaczego tak się dzieje? Na te i inne p...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Maciej Brencz

Wstęp

Każda pasja ma swój początek. Moja, farerska, zaczęła się od muzyki. Szukając nordyckich mocniejszych brzmień, natrafiłem na zespół Týr. Z głośników zaczęło sączyć się viljið tær hoyra kvæði mítt (pol. Czy wysłuchacie mej ballady?) – pierwsze usłyszane przeze mnie słowa po farersku. Słuchałem Ormurin Langi – ballady heroicznej (far. kvæði) napisanej przez Jensa Christiana Djurhuusa blisko dwieście lat temu, opisującej w osiemdziesięciu trzech zwrotkach historię norweskiego władcy Olafa Tryggvasona z przełomu Xi XI wieku, w której ważną rolę odegrała Świętosława, siostra Bolesława Chrobrego. Słuchałem tej tradycyjnej ballady granej we współczesnej metalowej aranżacji, pełnej szacunku dla tradycji. Czytałem o jednostce powierzchni opartej o liczbę owiec, które może wyżywić kawałek farerskiej ziemi. Jednostce będącej nadal w użyciu, a sięgającej korzeniami czasów Listu Owczego z końca XIII wieku. Czytałem o małej, dumnej nacji przez wieki stawiającej dzielnie czoła wymogom życia pośrodku Atlantyku. Czytałem o miejscu, w którym nie zamyka się na klucz domów i samochodów. Czytałem i oglądałem. Moja ciekawość, podziw i zachwyt rosły coraz bardziej. Aż pewnego dnia postanowiłem zobaczyć Wyspy na własne oczy.

Opisując miejsca takie jak to, łatwo wpaść w pułapkę zbudowaną z banału i taniego zachwytu. Rozwodzić się nad malowniczymi krajobrazami, podziwiać zdjęcia, podczas obróbki których ktoś zdrowo przesadził z filtrami. Szukać przymiotników do opisania fiordów i wzgórz przykrytych mglistą kołderką. Budować zbędny patos stwierdzeniami w rodzaju „magiczny”, „niesamowity”, „zniewalający”. Tylko czy pozwala to lepiej zrozumieć dane miejsce i zamieszkujących je ludzi, dla których te wszystkie „piękności” to codzienność? Zachwyt nad zapierającą dech w piersiach naturą szybko przecież powszednieje. Potrzeba czegoś zdecydowanie więcej.

Czym dla mnie są Wyspy Owcze? Gromadką osiemnastu wulkanicznych wysepek, nie wiedzieć czemu pomijanych przez niektórych kartografów i telewizyjnych grafików serwisów meteorologicznych? Pozbawionym drzew, surowym krajobrazem kształtowanym przez morskie sztormy i nieustający wiatr? Niespokojnym, surowym, wrogim i niegościnnym kawałkiem lądu zamieszkanym przez pełnych wewnętrznego spokoju, pasji, ciepła i gościnności ludzi? Domem dla nacji wielkości jednej dziesiątej Poznania, w której wydaje się per capita pięć razy więcej książek niż w Polsce? Miejscem, w którym nowoczesność i bogactwo znajdują wspólny język z niezwykle ważną tradycją, religijnością i tożsamością narodową? Gdzie właściwie każdy zna każdego, a popularność nie wymusza chowania się przed tłumem gapiów? Gdzie po farersku czytać można Quo vadis Sienkiewiczai wiersze Herberta? Gdzie na znaczkach podziwiać można kunszt Czesława Słani, a w książkach bajeczne ilustracje Józefa Wilkonia? Gdzie Teatr Narodowy mieści się w budynku, który wcześniej zajmowała mleczarnia, a pobliska sala prób i koncertów to wyremontowana pralnia chemiczna? Gdzie w weekendyi środy nie nadaje się telewizyjnych wiadomości „Dagur & Vika”? Gdzie w sylwestra sześciolatki chodzą z zapalonymi papierosami w dłoniach? Gdzie pierwsze farerskie filmy reżyserował Hiszpan?

A może Wyspy Owcze są uśmiechem Marii á Heygum, dziewięćdziesięciotrzylatki jeszcze do niedawna pielęgnującej ponad półwieczną tradycję codziennych porannych kąpieli w fiordziew swej rodzinnej Vestmannie? Instrumentarium złożonym z dwunastu pustych plastikowych butelek, kilku metrów gumowego węża, sprężarki, miotły, dwóch starych beczek po oleju, zardzewiałej felgi, betoniarki, wciągarki linowej i paska metalu, na którym pod koniec 2005 roku w szopie na farmie w Innan Glyvur swój pierwszy album nagrały chłopaki z zespołu ORKA? Legendą o bitwiew Dolinie Poległych i farerskim biskupie wymachującym siekierą na murach będącej wówczas w budowie katedry? Rozmowami prowadzonymi z kierowcami podczas autostopowych wojaży, które urastają tutaj do rangi narodowej tradycji z niepisanym kodeksem zawierającym punkt „nigdy nie oferuj pieniędzy za podwózkę”?

A może Wyspy Owcze są drewnianym kościołem w Sandur, wydającym ciche pomruki w trakcie dzielnej walki z wiatremw deszczowy dzień na Sandoy? Zbudowanym w XI wieku Kirkjubøargarður będącym najstarszym do dzisiaj zamieszkanym drewnianym domem na świecie? Porzuconymi tu i ówdzie traktorami? Beczkami stawianymi na wjeździe do osad z okazji trzydziestych urodzin lokalnego kawalera? Przystankową wiatą w Fuglafjørður ozdobioną graffitiz ostrygojademi wełnianymi kocykami? Kilometrami kolorowych rybackich lin na starej drodze na opłotkach Kambsdalur? Krytym darnią domem, przed którym stoi zaparkowany najnowszy model elektrycznego auta? Hodowcą owiec, który po zakończonej inspekcji pastwiska w tradycyjnym zapinanym na guziki wełnianym swetrze i przybrudzonych kaloszach wsiada do lśniącego SUV-a? Jedną z największych skrzynek pocztowych świata stojącą w Skopun, a może podobno najmniejszą na świecie remizą strażacką w Hellurnar? Samotnymi ławeczkami postawionymi na jednym z sześciuset dwudziestu dwóch farerskich krańców świata? Pokrytymi mchem cmentarnymi nagrobkami z surowego kamienia ze skromną sentencją Takk fyri (pol. dziękuję)? Drzewami, na których mamy wieszają smoczki i butelki swoich pociech? Osadami z nieodłącznym pomnikiem poświęconym pamięci tych, którzy nigdy nie powrócili z morza? Miejscem, gdzie cisza, prostota i minimalizm nadal wygrywają z nachalnym jazgotem, bilboardową tandetą i pstrokacizną? Zespołem Hamferð śpiewającym Harra Guð títt dýra navn og æra (pol. Boże, Panie, Twoje cenne imię i cześć)[2]w doom metalowej wersji na największym festiwalu muzycznym na Wyspach? Festiwalem Hoyma, na którym koncerty odbywają się w farerskich domach, za scenę służą europalety, a goście częstowani są domowym ciastem? Uczniowskim bojkotem szkolnych zajęć z 2015 roku w obronie dostępu do internetowego słownika języka farerskiego? Rachitycznym drzewkiem przed jednym z tradycyjnych domów na stołecznym Tinganesie ozdobionym kolorowymi żarówkami? Idealną samotnią dla introwertyka? Szkołą pokory i cierpliwości, uczącą doceniać rzeczy najprostsze? Miejscem inspirującym, wyciszającym, zaskakującym i pełnym pozornych sprzeczności, gdzie pod niemal każdym kamieniem kryje się czekająca na odkrycie legenda? Gdzie, mimo dwudziestu tuneli wydrążonych w górskich masywachi pod dnem morza, zimowy sztorm nierzadko wstrzymuje życie na archipelagu na kilka dni, a pojawiająca się znikąd mgła wywraca rozkład lotów do góry nogami?

A może Wyspy Owcze są po prostu mozaiką złożoną z miliona drobnych, banalnych sytuacji, nietypowych miejsc i fascynujących ludzi uwiecznionych w fotograficznych kadrach i nostalgicznych zakamarkach pamięci osób, które stwierdziły, że warto poznać coś nowego, innego? I zamiast rozłożyć się na leżaku w słoneczny dzień w ramach wczasów all inclusive, ruszyły w dżdżysty sierpniowy poranek odkrywać „wilgotną ojczyznę” Williama Heinesena. Uzbrojone w dziecięcą ciekawość, wełnianą czapkę i termos. We własnym, niespiesznym tempie. Bez stereotypowych uprzedzeń. Gotowe na złapanie bakcyla farerofilstwa.

Czas wyruszyć w naszą wspólną podróż.

[2] Farerskie tłumaczenie norweskiego psalmu z 1699 roku.

Szlak na Nólsoy

Kilometry rybackich lin na starej drodze z Leirvik do Fuglafjørður

Park Viðarlundin í Kunoy

Pierwsze wspomnienie

Pierwsza rzecz, którą przybysz czuje się uderzony, gdy statek zbliża się do portu Havnen, stolicy Faerø, jest niepozorność tego miasta i olbrzymie pustkowie, jakim jest ono otoczone ze wszystkich stron. W dół aż do nagiego wybrzeża, które morze poszarpało w niezliczone cyple i szkiery, ciągnie się tylko skaliste pustkowie; ku górze przechodzi ono w pustynne pasmo wzgórz, a za nim wznoszą się dzikie górskie turnie. I oto człowiek przybył do jednego z tych miejsc, gdzie świat się kończy, do dalekich wysp, które Wergiliusz w swoich Georgikach wspomina z pewną jakby trwogą jako Ultima Thule[3].

William Heinesen, Wyspy dobrej nadziei

Dwudziesty trzeci kwietnia 2014 roku, godzina 20.03 czasu lokalnego. Ozdobiony sylwetką głuptaka Airbus 319 farerskich linii lotniczych przebija się przez watę chmur. Słońce od kilku minut jest już tylko wspomnieniem. Dominująca biel za oknem przeistacza się powoli w szarzyznę, a maszyną oznaczoną rejestracją OY–RCG (kilka lat później otrzyma za patronkę farerską artystkę Elinborg Lützen) zaczyna lekko miotać. Wolę nie myśleć, jak przy zimowej pogodzie pod koniec lat 80. rzucało używanymi wówczas przez Atlantic Airways latającymi łupinkami z serii BAe 146.

Godzina 20.18.Maszyna obniża pułap już przez dobry kwadrans. Słychać charakterystyczny dźwięk wysuwanego podwozia i czuć lekkie szarpnięcie. Zaczynam wyglądać przez okienko w poszukiwaniu lądu. Bezskutecznie. Dominuje typowo farerskie połączenie chmur i mgły, której rodzajów Farerowie wyróżniają całe tuziny. Nagle szara wata znika i widzę łagodne zbocze porośnięte żółtawozieloną trawą. I niemal w tym samym momencie przyziemienie, po którym następuje burza oklasków od pasażerów. Chwilę później tradycyjne powitanie szefowej personelu pokładowego, rozpoczynane zwrotem: Góðu ferðafólk, vælkomin heim (pol. drodzy pasażerowie, witajcie w domu).

Godzina 20.25.Wysiadam z samolotu. Uderzenie chłodnego, świeżego powietrza odblokowuje zmysły. Wiatr, zawiesina drobnych kropelek, słonawy zapach morza. I ten przedziwny, przytłumiony przez mgłę i okryty żółtawozielonkawą tapicerką krajobraz. Coś, za czym, jak się później okaże, tęsknić będę przy każdym wylocie z Wysp Owczych. I do czego wracać będę kolejne cztery razy.

Godzina 20.30.Krótki spacer do terminalu Vága Floghavn przy lekkim opadzie atmosferycznym, który może być równie dobrze deszczem, jak i skraplającą się mgłą, w pełni wystarcza jako orzeźwienie po locie z Kopenhagi. Na progu wita wszystkich uśmiechnięty celnik z psiakiem. Zwrot „uśmiechnięty celnik” chyba tylko na Farojach nie trafia do słowników jako egzemplifikacja hasła „oksymoron”. W środku pasażerowie dzielą się błyskawicznie na dwie grupki – czekających na odbiór bagażu i tych, z których już po chwili uformuje się spory ogonek do sklepu wolnocłowego. Ogonek w składzie zdecydowanie tubylczym. Późniejsze porównanie cen rozwieje wszelkie pytania i wątpliwości. Flaszka wyśmienitej okowity Havið, dostępna w liczącej kilka sklepów sieci państwowego monopolu Rúsdrekkasøla Landsins to wydatek rzędu stu osiemdziesięciu złotych. Na lotnisku – niemal trzykrotnie mniej. Tym samym uzupełniam skromne doświadczenie początkującego farerskiego wędrowca o cenną wskazówkę.

Godzina 20.40. Lekko spóźnione błękitne volvo 9700 rusza spod terminalu na trasę oznaczoną numerem trzysta, łączącą ostatnim wieczornym kursem lotnisko ze stolicą. Droga do Tórshavn skróciła się z dziewięćdziesięciu do pięćdziesięciu minut, po otwarciu w roku 2002 pierwszego na archipelagu podmorskiego tunelu. Nie trzeba już w Oyrargjógv czekać na prom Ternan, który w kwadrans pokonywał cieśninę rozdzielającą wyspy Vágar i Streymoy. Każdy mój kolejny powrót na Wyspy Owcze wymuszać będzie aktualizację farerskich statystyk: rok 2015 – na Sandoy zorganizowano pierwszy Festiwal Ziemniaka, rok 2016 – wyspa Hestur otrzymała własną linię promową (aby wybrać się na Hestur i skorzystać tam chociażby z poczty, czynnej raz w tygodniu przez półtorej godziny, trzeba wcześniej zgłosić się telefonicznie), rok 2017 – otwarcie dwudziestego na Wyspach tunelu (alternatywa dla malowniczej, ale zagrożonej lawinami i osunięciami ziemi drogi do Viðareiði), rok 2018 – w Tórshavn uruchomiono czwartą sygnalizację świetlną (z inteligentnym systemem sterowania), co podbiło do pięciu łączną liczbę skrzyżowań na Wyspach, na których trzeba czekać na zielone światło.

Godzina 21.08. Przystanek Effo í Kollafjarðardali. Farerski zmierzch, który już w połowie maja nie przeistacza się w pełni w czarną noc. Przyklejona do leżącej pośrodku niczego stacji benzynowej błękitno-biała wiata przystankowa, zabezpieczona bramką powstrzymującą niechcianych, wszędobylskich kudłatych pasażerów. Nieśmiała plama światła w morzu zamglonej zieleni z białymi i szarymi owczymi plamkami. Tak oto dotarłem do miejsca, w którym to Matka Natura nadal dyktuje warunki. Gdzie wszystko odzyskuje właściwe proporcje. Miejsce magiczne? Nie, zresztą cóż to znaczy? Wyciszające i skłaniające do refleksji? Z pewnością.

Jeśli można zakochać się w miejscu, i to od pierwszego wejrzenia, to mnie farerska miłość dopadła pewnego kwietniowego wieczoru na przystanku Effo í Kollafjarðardali. Linia numer trzysta, kurs do Tórshavn.

[3] W. Heinesen, Wyspy dobrej nadziei, PIW, Warszawa 1974, s. 16.

Dolina Kollafjarðardalur

Przystanek Effo í Kollafjarðardalur

Brud spod paznokci Boga

Wedle legendy Wyspy Owcze powstały z brudu zza paznokci Boga, który zebrał się w trakcie tworzenia świata.

Charlie Connely w przedmowie do książki Uni Holma Johannessena The Bobble Hat Goalkeeper

Jego cuchnący oddech zatruwał rośliny i zabijał zwierzęta. Za pomocą olbrzymiego rozwidlonego języka ściągał do morza całe miasta, rozbijał w pył potężne zamki i porywał wszelkie możliwe żyjące istoty. Gdziekolwiek się nie zatrzymał w odwiecznej wędrówce, jego potężny apetyt musieli co sobota zaspokajać okoliczni mieszkańcy. Swój głód sygnalizował dziewięcioma ziewnięciami o wschodzie słońca.

Tak prezentuje się zachowany w folklorze Orkadów opis szkockiego Stoorworma, potężnego morskiego węża. Jego nordycki legendarny kuzyn Jörmungandr urósł do takich rozmiarów, że był w stanie otoczyć olbrzymie morze opływające ziemię. Kąsał przez to własny ogon i otrzymał przydomek moldþinurr (pol. pas ziemi).

Sobotnie uczty Stoorworma składały się z siedmiu dziewic, gdyż, jak stwierdza dawne podanie, „chociaż był jadowitą bestią, smak jego był wysublimowany”.

Dawno temu przerażający stwór wychylił z głębin olbrzymi łeb, rozmiarem zbliżony do góry, u brzegów pewnego królestwa. Po jakimś czasie jego mieszkańcy, przerażeni wizją, że w ich kraju niebawem zabraknie młodych dziewcząt na zaspokojenie głodu potwora, udali się do starego mędrca po radę. Ten odrzekł, że jeśli król odda wężowi własną córkę, ten opuści przybrzeżne wody i nigdy już nie będzie nękać mieszkańców. Król bardzo kochał jedyną córkę, ale miał też poczucie obowiązku wobec swoich poddanych. Postanowił więc zrealizować sugestię mędrca. Zadeklarował także oddanie królestwa, wydanie księżniczki za mąż i magiczny miecz (podarunek samego Odyna) temu, kto zgładzi Stoorworma.

Wielu śmiałków podjęło się tego zadania. Bezskutecznie. W piątek, dzień przed cotygodniową ucztą, niemożliwego podjął się Assipattle – Głowa Wybrudzona Popiołem – młodziutki leń i marzyciel, który spędzał całe dnie na beztroskim bieganiu po łąkach i wylegiwaniu się przy piecu. Zaopatrzony w płonący torf z domowego ogniska, podpłynął na małej łodzi do bestii. Korzystając z pierwszego z dziewięciu tradycyjnych sobotnich ziewnięć, pozwolił jej się połknąć. Spływając, wydawać by się mogło nieskończonymi, tunelami wewnątrz cielska Stoorworma, trafił w końcu w pobliże jego wątroby. Po nacięciu jej ostrym nożem wepchnął do niej gorejące kawałki torfu. W potwornym bólu, bliski agonii wąż zwymiotował bohaterskiego chłopca, który w końcu bezpiecznie dotarł na brzeg.

Z pyska i nozdrzy potwora wydobywał się wielki i gęsty dym, który przysłaniając całe niebo, ściągnął uwagę wszystkich mieszkańców, przekonanych, że oto nadchodzi koniec świata. Stoorworm wypluł w śmiertelnych konwulsjach swój potężny język, który uformował Morze Bałtyckie. Uderzeniami ogona oddzielił Danię od Skandynawii. Ze zwiniętego cielska powstała Islandia, a jej aktywność wulkaniczna czerpie swe źródło z nadal tlącej się wątroby monstrum. Stoorworm w śmiertelnych konwulsjach wznosił kilkakrotnie łeb wysoko ku niebu, by następnie opuszczać go z olbrzymim hukiem, wywołując potężne trzęsienia ziemi. Za każdym razem z jego pyska wylatywał ząb. Pierwszy uformował Orkady, drugi – Szetlandy, a ostatni – Wyspy Owcze. Tydzień później w pałacu królewskim odbył się ślub Assipattle’a z księżniczką.

Według twardo stąpających po ziemi geologów Wyspy Owcze powstały w wyniku trzech serii podmorskich erupcji wulkanicznych w okresie trwającym od sześćdziesięciu do pięćdziesięciu milionów lat temu. Pierwsza z nich uformowała olbrzymie płaskie wulkany. Kolejne rozdzielone były przerwami na tyle długimi, że na świeżo stworzonym lądzie pojawiała się bujna roślinność. Następujące po nich serie aktywności wulkanicznej zamieniły ją w pokłady węgla, który do dziś wydobywa się na wyspie Suðuroy. Lawa, która uformowała Wyspy, wylewała się na powierzchnię z bardzo długich, prostych szczelin w tak zwanych erupcjach linearnych. Taki charakter wulkanicznej aktywności, dodatkowo rozdzielonej długimi okresami jej zmniejszenia, pozostawił trwałe ślady w farerskim krajobrazie. Są nimi specyficzne dla archipelagu „warstwy” na wszystkich farerskich zboczach, a także tuf wulkaniczny, widoczny jako poziome, cienkie, czerwone linie na stromych klifach.

Szlak do Kirkjubøur

Historia alternatywna

Allt, sem þjóðin átti og naut

Allt, sem hana dreymur

Allt, sem hún þráði og aldrei hlaut

Alþýðustakan geymir

Wszystko co naród posiadał i czym się cieszył,

Wszystko o czym śni,

Wszystko czego pragnął, ale nigdy nie osiągnął,

Wszystko to zapisane jest w folklorze[4].

Nation, Týr, słowa i muzyka: Heri Joensen;

cytat z wiersza Steingrímura Baldvinssona í Nesiego) z albumu Valkyrja (2013), dedykowanego Islandczykom oraz pamięci Ingólfura Júlíussona z zespołu Q4U

Średniowieczne źródła historyczne dotyczące Wysp Owczych praktycznie nie istnieją. Stopniowe ich uszczuplanie rozpoczął pożar w Nidaros (znanym obecnie jako Trondheim), który wybuchł w 1531 roku. Inne bezcenne dokumenty pochłonął żywioł, który strawił dwie kopenhaskie biblioteki w XVIII wieku. Po nastaniu reformacji duński król Christian II rozkazał przetransportować całość państwowego archiwum z Lund do Kopenhagi. Dwanaście skrzyń z dokumentami przepadło bez wieści. Jakby mało było nieszczęść dręczących farerskie archiwa, dzieła zniszczenia dopełnił ogień, który w 1673 roku pochłonął havnarskie Tinganes.

Święty Brendan zwany Żeglarzem odbył w VI wieku wyprawę w poszukiwaniu ziemi obiecanej, podczas której dotarł ponoć aż na Islandię, dopłynął do Nowej Fundlandii i jako pierwszy człowiek zobaczył wyspę Jan Mayen. Navigatio Sancti Brendani Abbatis wspomina o wyspie, na której pasą się owce, będącej Rajem Ptaków – niektórzy badacze sugerują, że św. Brendan opisuje w ten sposób Wyspy Owcze.

W czasie wykopalisk w okolicach klifu Á Sondum na wyspie Sandoy archeolodzy znaleźli zwęglone ziarna jęczmienia. Ich datowanie pozwoliło ustalić, że miejsce to było zamieszkane już w IV wieku. Jest to jak dotychczas najstarsze ludzkie siedlisko odkryte na Wyspach Owczych. Jeszcze dalej w przeszłość osadnictwa na Wyspach pozwalają sięgnąć próbki roślinne zebrane na stanowisku w pobliżu Saksunarvatn. Datowanie oparte o niewystępującą tutaj naturalnie babkę zwyczajną pozwala stwierdzić obecność człowieka na archipelagu już w roku 3100 przed naszą erą, a więc w czasach kiedy w Anglii przystąpiono do budowy Stonehenge, a w Mezopotamii i Egipcie zaczęto korzystać z wynalazku pisma.

Pierwsza uznawana przez naukowców wzmianka o Wyspach pojawia się w księdze De mensura Orbis terrae spisanej po łacinie w roku 825 przez irlandzkiego mnicha Dicuila:

Na północ od brytyjskich mórz znajduje się wiele innych wysp. Dotrzeć do nich można z północnej Brytanii po rejsie trwającym dwa dni i dwie noce. Większość z nich jest mała, rozdzielona wąskimi cieśninami. Przez niemal sto lat mieszkali tutaj mnisi pustelnicy z Irlandii, zanim nie zostali wypędzeni przez wikingów. Nadal jednak schronienie na Wyspach znajduje niezliczona ilość owiec i wiele różnego rodzaju ptaków[5].

Mimo że nazwa „Wyspy Owcze” nie pada ani razu w sprawozdaniu mnicha, z tekstu wystarczająco jasno wynika, który archipelag już w VII wieku na miejsce samotnej kontemplacji obrali pustelnicy, których islandzkie sagi ochrzciły mianem papar.

Według Færeyinga saga[6] pierwszym farerskim osadnikiem był niejaki Grímur (bądź Grímr) Kamban (hann byggði fyrstr manna Færeyjar – pol. on pierwszy osiedlił się na Wyspach Owczych), który po roku 825 dotarł do miejsca, gdzie obecnie znajduje się osada Funningur[7]. Jego imię wskazuje na celtyckie pochodzenie. Mógł to być także ochrzczony na Wyspach Brytyjskich Norweg. Ustanowił on na Wyspach Owczych przyczółek dla późniejszej fali norweskiej emigracji, uciekającej przed rządami mocnej ręki Haralda Pięknowłosego, który postanowił nie ścinać włosów, póki nie zjednoczy Norwegii. Kolejni przybysze nadali tym samotnym kawałkom lądu nazwę Føroyar pochodzącą od staronordyckiego fær (pol. owca) połączonego z liczbą mnogą słowa oy (starofarerskie określenie wyspy).

Współcześni Farerowie, z charakterystycznym dla siebie dystansem i autoironią, twierdzą, że są potomkami tych Norwegów płynących w kierunku Islandii, którzy zapadli na chorobę morską i zostali pozostawieni przez swoich ziomków na kawałku lądu, który pojawił się ni stąd, ni zowąd na horyzoncie pośrodku oceanu. Opisują więc siebie jako potomków słabszych wikingów wymieszanych z grupką irlandzkich osadników, z których pomocy często korzystali nordyccy zdobywcy.

Pierwsi osadnicy dość szybko wprowadzili na Wyspach znany sobie normański demokratyczny system polityczny. Na lokalnych zgromadzeniach poruszano kwestie rozwoju Wysp i rozstrzygano spory, główny zaś ówczesny parlament (ting) obradował na półwyspie Tinganes w Tórshavn. Tu także oddawano cześć nordyckim bóstwom. Miejsce to jest współcześnie częścią stołecznego starego miasta, gdzie mieści się między innymi biuro premiera Wysp Owczych. Dwie małe atlantyckie nacje – Islandia i Wyspy Owcze – pochwalić się mogą do dziś działającymi parlamentami o najdłuższej na świecie historii sięgającej początku X wieku. Historycy przypuszczają nawet, że farerski ting powstał przed jego islandzkim odpowiednikiem (Alþingi), a więc przed rokiem 930.

Tradycja zajmuje ważne miejsce na Wyspach Owczych. Przez wieki wiedza przekazywana przez kolejne pokolenia stanowiła swoistą instrukcję obsługi tego wulkanicznego archipelagu. Doświadczenie poprzedników pozwalało przetrwać w dawnych czasach, zanim na Wyspy dotarły asfaltowe drogi, transport lotniczy, a tunele połączyły ze sobą 85% populacji.

Tradycja na Farojach to nie tylko proza codzienności, ale i poezja dawnych sag i ballad. Przekazywane ustnie kolejnym pokoleniom w trakcie kvøldseta[8], pozwoliły przetrwać językowi farerskiemu, wytłumaczyć pochodzenie nietypowych zjawisk i elementów krajobrazu, a przede wszystkim pokazywały, jak postępować: co wolno, a co jest zakazane i za co spotka winnego nieuchronna i surowa kara. Uczyły pokory wobec potęgi Natury. Małe dzieci wiedziały, że spacer we mgle blisko krawędzi klifów grozi spotkaniem z fjørutrøllem[9] wyglądem przypominającym przerośniętą modliszkę, porośniętym wodorostami i pokrytym licznymi otoczakami. Każdy jego krok wprawiał ziemię w drgania, a powstały hałas przypominał odgłos kamieni młyńskich. Przedwcześnie zmarłe i nieochrzczone bezimienne dzieci prześladowały swoich bliskich pod postacią niðagrísura[10] – malutkiej istoty, nie większej od kłębka włóczki. Jedno z podań opisuje historię pewnego pastora i jego żony, morderców swojego nowo narodzonego dziecka, które dość szybko zaczęło ich prześladować. Wezwany na miejsce lekarz znalazł przerażonego na śmierć pastora, któremu niðagrísur ssał kciuk.

Niespokojny sen był sprawką marry przybywającej nocą, często pod postacią chudej, bladej niewiasty z długimi czarnymi włosami, ubranej w koszulę nocną. Skakała po brzuchach mieszkańców, wywołując koszmary. Niekiedy marra swoimi patykowatymi, długimi paluchami rachowała nieszczęśnikom zęby w trakcie ich snu, co kończyło się śmiercią śpiącego. Według niektórych źródeł marrami miały być dusze niespokojnych dzieci, które na noc opuszczają swoje ciała. Na szczęście istnieje skuteczny sposób na odstraszenie marry – wystarczy przybić podkowę do łóżka lub postawić obok niego but.

Nordycką wersją słowiańskiego wodnika jest nykur – zamieszkująca jeziora i potoki istota przybierająca postać pięknego konia o kasztanowej maści, siwej grzywie i wykręconych do tyłu kopytach. Nawet z bliska nykura nie sposób odróżnić od zwykłego konia. Biada jednak temu, kto odważy się go pogłaskać. Taka próba kończy się tragicznie. Ręka nieszczęśnika przykleja się do legendarnego konia, a farerski strażnik stawów i jezior obiera najkrótszą drogę do wody, w której odmętach jego ofiarę czeka niechybna śmierć. Istnieje jednak pewien sprytny sposób na umknięcie przeznaczeniu, o czym świadczy poniższa historia.

Nykur pojawia się w rozlicznych farerskich przypowieściach, a nawet w nazwach wielu jezior i sadzawek – Skælingsvatn w pobliżu Leynar nosi także nazwę Nykatjørn (pol. staw Nykura). Za jego królestwo uznaje się największe farerskie jezioro Sørvágsvatn (znane także pod nazwą Vatnið). Istnieją opowieści o śmiałkach, którzy chcieli złapać mieszkańca Nykatjørn, ale zamiast nykura znajdowali w sieciach olbrzymiego pstrąga.

Koń to nie jedyna postać, pod którą może się skrywać nykur. Alternatywne wersje legendy wspominają o tajemniczych łodziach, które toną w głębinach, a nawet o zjawach mężczyzn, które uwodzą kobiety. W każdej z nich los ofiary jest podobny.

Pewnego razu grupka dzieci postanowiła pobawić się nad jeziorem Vatnið. Do wesołej gromadki zbliżył się nykurw postaci konia, którego dzieci postanowiły dosiąść. Nie udało się to tylko najmniejszemu z nich, który zorientowawszy się, co za chwilę nastąpi, zaczął – dość niezdarnie, gdyż dopiero uczył się mówić – wołać swojego starszego brata Niklasa – bróðir Nika. Nykur, któremu wydawało się, że słyszy własne imię, stracił siły. Dzieci zostały ocalone, a nykur wrócił do swojego wodnego domu. Traci on bowiem swe śmiercionośne moce, gdy zawołać do niego po imieniu.

Za nieprzestrzeganie postu przed Wielkanocą można było trafić do worka noszonego na plecach przez starą wiedźmę, Grýlę. W nordyckiej tradycji zachował się do dziś związany z nią zwyczaj przebierania się dzieci z okazji Środy Popielcowej. Na Wyspach Owczych najmłodsi mieszkańcy wędrują od drzwi do drzwi w wesołych strojach i maskach. Od bliskich i sąsiadów dostają słodycze i drobne w postaci pięciu koron z dziurką. Echa dawnych wierzeń znajdują odbicie w nazwie tego zwyczaju – „chodzenie po Grýli” (far. ganga grýla).

Najbardziej na zachód wysunięty fragment archipelagu zwany Mykineshólmur oddzielony jest od wyspy Mykines przesmykiem Hólmgjógv, nad którym w roku 1895 przerzucono po raz pierwszy mostek. Na długo zanim geolodzy wyjaśnili tajemnicze „rozpadnięcie” się wyspy zlodowaceniem i aktywnością wulkaniczną sprzed sześćdziesięciu milionów lat, swoje miejsce w folklorze miała już legenda o Olafie Silnym, Gigancie i ich pojedynku.

W dawnych, legendarnych czasach wyspa Mykines należała do Farera zwanego Olafem Silnym. Olbrzym o imieniu Rise[11] rozkazał Olafowi opuścić wyspę, chciał ją bowiem przejąć na własność. Olaf, zobowiązany zapewne swoim przydomkiem, odmówił i stanął do pojedynku z Rise. Olbrzym wygrał i przegnał Olafa na zachodni skraj Mykines. Dzielny Farer praktykował magię, rozkazał więc wyspie, aby się podzieliła. Magiczne umiejętności Olafa okazały się całkiem dobre – wyspa istotnie rozpadła się na dwie części, a mniejsza przypadła Olafowi. Poczuł się tutaj bezpieczny, oddzielony od olbrzyma stromym przesmykiem Hólmgjógv.

Rise nie poddał się jednak, widząc niewielki z jego perspektywy przesmyk między wyspami. Przeskoczył go bez trudu, rozpoczynając drugą rundę pojedynku. Tym razem to Olaf triumfował, sprowadzając giganta na kolana i wyłupując mu oko. Rise zaczął błagać o darowanie mu życia. Olaf zgodził się oszczędzić olbrzyma, pod jednym wszakże warunkiem – Rise ma co roku dostarczać na Mykines trzy rzeczy: olbrzymiego wieloryba, wielkie drzewo i wielkiego ptaka. Rise zastrzegł: nigdy nie wolno narzekać na to, co przyniosę, w innym wypadku nigdy więcej nie otrzymasz podobnego daru.

Minął rok od zwycięskiego pojedynku dzielnego Olafa. Mieszkańcy Mykines (niegdyś gęsto zaludnionej wyspy) upolowali olbrzymiego wieloryba. Ogrom mięsa spowodował, że przejedli się i pochorowali. Problemy trawienne wytłumaczyli kiepską jakością mięsa. Zgodnie z warunkiem giganta w następnych latach żaden wieloryb nie zawitał na wody wokół wyspy.

Korzystając z kolejnego, niezwykle cennego dla Farerów daru – drzewa – zbudowano na Mykines kaplicę. Ta wkrótce została zmieciona przez wiatr. Ludzie na wyspie, niepomni warunku Rise ani doświadczeń z wielorybem, stwierdzili, że winne katastrofy budowlanej było złej jakości drewno. Każdy, kto odwiedzi Mykines, zauważy tam absolutny brak drzew.

Ostatniego daru – ptaka – mieszkańcy Mykines postanowili nie krytykować. Zgodnie z obietnicą Rise do dziś rokrocznie na Mykines przybywają tysiące ptaków – głównie maskonurów i głuptaków. Powrót tych pierwszych na ląd obchodzony jest na Farojach jako pierwszy dzień lata, czternasty kwietnia celebrowany pod nazwą Summarmáli. Jeden z ptasich mieszkańców, wydrzyk wielki (zwany przez Farerów skua), gniazduje tylko na Mykines. Co więcej, wedle starych wierzeń poza Mykines spotkać można jedynie stare wydrzyki, które szukają miejsca na śmierć poza „swoją” wyspą.

W dawnych czasach tężyzna fizyczna była konieczna, aby móc pracować na morzu. Swojej siły dowodziło się, podnosząc ciężki głaz zwany havið. Ten swoisty test obowiązywał zresztą nie tylko mężczyzn, ale także dziewczęta chcące pracować jako mleczarki. Te, którym nie udało się podnieść havið, uznawano za niewykwalifikowane. Wędrówka stromymi wzgórzami do miejsc wypasu krów, pól zewnętrznych (far. hagi), wymagała wyjątkowo dobrej kondycji.

Jedno z farerskich podań opowiada o żyjącej w XVI wieku mleczarce z Mikladalur zwanej Marjun, która zaszła w ciążę pozamałżeńską, za co groziła wówczas kara śmierci. Według legendy uniosła ważący dwieście siedemdziesiąt kilogramów głaz i rzekła: „Znam los, który mnie czeka, wolę więc umrzeć. Głaz ten będzie jedyną po mnie pamiątką”. Nieznane są jej dalsze losy. Głaz, który dowiódł jej siły, ochrzczono nazwą Marjunar Hav (pol. Kamień Marjun) i przeniesiono do centrum osady. W miejscu zwanym Uppi á Havið znajduje się mały pomnik autorstwa Óliego Skarðenni, upamiętniający legendarną postać.

Na stronie internetowej farerskiej poczty czytam legendę o Annice z Dímun. Jej ojciec, szeryf w Sandur na Sandoy, przegrał ją w karty. Mimo faktu, że była już wcześniej zaręczona, zmuszono ją do ślubu z rolnikiem z Dímun. Jak podaje farerska legenda, Annika zabiła męża i związała się z jednym z parobków. Za swój występek została skazana na karę śmierci. Udało jej się zwerbować trzech mężczyzn, którzy przez trzy lata skutecznie strzegli do dzisiaj trudno dostępnej wyspy Stóra Dímun. W końcu jednak jeden z obrońców zdradził Annikę. Ekipie, która ujęła kobietę, przewodził jej brat, dzięki czemu sam miał uniknąć kary śmierci. Jej ojciec, na pytanie Anniki, co powinna założyć, wybierając się na miejsce skazań, odparł: „Nie ma to znaczenia, nie wybierasz się przecież na ślub”. Annikę przewieziono do Tórshavn, gdzie wykonano na niej karę śmierci przez utopienie. Bujne, spięte w warkocz włosy Anniki nie pozwalały jej ciału utonąć. Musiano więc je ściąć, aby dopełnić wykonania wyroku.

W obecnie wymarłej osadzie Múli (pol. Pysk) na północy archipelagu mieszkał w XVIII wieku człowiek o wyjątkowej sile i magicznych zdolnościach zwany Guttormur i Múla. Legenda wspomina o zbudowanym przez niego murze na wzgórzach w pobliżu Kirkjubøur. Guttormur nie korzystał przy jego stawianiu z siły własnych rąk, ale z posiadanych magicznych mocy. W czasie gdy kamienie z potężnym hukiem same układały się w mur (słychać je było ponoć w odległym o ponad cztery kilometry Velbastaður), Guttormur w jednej z chat w Kirkjubøur oddawał się robótkom na drutach.

Na Wyspach Owczych trudno o urokliwe ruiny średniowiecznych zamków o krużgankach nawiedzanych przez białe damy. Nie oznacza to jednak, że zagadkowe zjawy są nieznanym tutaj fenomenem. Jednak zamiast błąkać się w mroku zamkowych korytarzy, upodobały sobie odcinek drogi krajowej numer siedemdziesiąt dwa między Norðoyri a Skarðhamar. Opłotki Klaksvík[12] nawiedza duch Francuza bez głowy, który w dawnych czasach został pochowany w tych okolicach. Wspomina się, że miało to miejsce w trakcie brytyjsko-francuskich wojen toczonych na północnym Atlantyku. Ciało pozbawionego głowy żołnierza wyrzuciło na brzeg morze. Doniesienia o zjawie bez głowy, która nagle znika, jakby zapadała się pod ziemię, podtrzymują legendę.

[4] Tłumaczenie własne z języka angielskiego za: http://www.songlyrics.com/tyr/nation-lyrics [data dostępu: 5 września 2018]; [jeżeli nie zaznaczono inaczej, przekład tekstów kultury z farerskiego na polski został dokonany przez autora].

[5] Tłumaczenie z przekładu na język angielski za: https://en.wikipedia.org/wiki/History_of_the_Faroe_Islands [data dostępu: 3 lipca 2018].

[6]Saga o Wyspach Owczych – spisana w XII wieku islandzka saga przedstawiająca przyjęcie chrześcijaństwa przez Farerów. Oryginalny tekst nie przetrwał do naszych czasów, zachowały się jednak kopie, a jego fragmenty można znaleźć między innymi w islandzkim manuskrypcie Flateyjarbóki w Sadze o Olafie Tryggvasonie.

[7]at finna (pol. znaleźć), fundur (pol. znalezisko)

[8] Wieczorne posiedzenie odbywające się zazwyczaj w głównej izbie domu (tzw. roykstova – „pokoju dymnym”, łączącym funkcje kuchni i pokoju dziennego), gdzie w trakcie szydełkowania i wykonywania innych drobnych prac opowiadano sobie stare legendy i podania.

[9]Troll Plażowy – fjøra (pol. plaża) + trøll (pol. trol)

[10]niða (pol. ciemność, księżyc w nowiu) + grísur (pol. świnia)

[11]risa – farerski przedrostek dodawany do określeń odnoszących się do czegoś znacznej wielkości

[12] Główne miasto w północnej części archipelagu. Jego nazwa pochodzi od górującego nad miastem szczytu Klakkur (pol. pagórek). Dawniej nazwę miasta zapisywano Klakksvík (pol. zatoka Klakkura).

Za wzniesieniem kryją się przesmyk Hólmgjógv i wyspa Mykineshólmur

Pomnik silnej i dzielnej mleczarki z Mikladalur

Iskierka życia

Eittans lív her anir enn

í smáttu innan garð.

Nornan[13]hon kvettir ein tráð í senn,

ein enda hesin eisini fær.

Wątła iskierka życia nadal się tli,

W ruderze pośrodku osady,

Przeznaczenie przecina wtedy nić,

Zgaśnie w końcu i ona.

Sneppan, Hamradun,

słowa: Pól Arni Holm, muzyka: Uni Debess

Połowa XIV wieku. Niemal cała Europa skryta jest w mroku Czarnej Śmierci, która dziesiątkuje ludność kontynentu. Nieznająca snu, głodna i zdesperowana stara baba wędruje od wioski do wioski – tak na swoich mrocznych, ale i na swój sposób pięknych rycinach Zarazę przedstawia legendarny norweski malarz i rysownik Theodor Severin Kittelsen[14]. Pesta, prowadząca swoją makabryczną misję bez chwili wytchnienia, zawieszona jest między światem ludzi i istot z mitologii, nieprzynależna do żadnego z nich. Ciężar tego potwornego zadania odbija się w jej zgarbionej sylwetce. Skazana na wieczną tułaczkę, ze swymi grabiami i miotłą. Los nieszczęśników zależy od tego, które narzędzie wybierze. Grabie dają nielicznym nadzieję na przeżycie. Kiedy w ruch idzie miotła, ludzie umierają tysiącami.

Niepojętym ogromem zarazy należy zapewne tłumaczyć fakt, że Pesta nie była identyfikowana ani ze światem ludzkim (dżumę mogłyby przecież sprowadzić czarownice, a więc kobiety parające się czarną magią i mające podejrzane konszachty z diabłem), ani ze światem nordyckiej mitologii. Czarna Śmierć zasłużyła w opinii średniowiecznych, przerażonych nią Norwegów, na własne, wyjątkowe miejsce w folklorze. W jej wyniku zmarło dwie trzecie ówczesnej populacji Norwegii.

Morowa zaraza zebrała potworne żniwo także na Wyspach Owczych – z farerskiej społeczności liczącej w 1327 roku cztery tysiące osób przeżyła zaledwie połowa. Zanim Czarna Śmierć dotarła na statkach na archipelag w 1349 roku, osada Hamrabyrgi, jedna z największych na Suðuroy, tętniła życiem. Posiadała własny kościół i cmentarz, a jej historia sięgała czasów pierwszego nienordyckiego osadnictwa. Prawdopodobnie pod koniec VII wieku na pobliskiej wysepce Baglhólmur pojawili się pierwsi irlandzcy mnisi. Jej nazwa pochodzić ma od staroirlandzkiego słowa bachall oznaczającego pastorał lub pielgrzymkę.

Zachowany w lokalnym folklorze opis ataku Zarazy na liczącą pięćdziesiąt osób społeczność Hamrabyrgi przeżyła jedynie kobieta imieniem Sneppan[15]. Zaraza odcisnęła jednak na niej swoje piętno – przygnębiające odizolowanie w trakcie epidemii sprawiło, że stroniła od ludzi i resztę życia spędziła w samotności. Gdyby nie mieszkańcy okolicznej Sumby, którzy z pobliskich wzgórz podrzucali pod próg jej domu suszone mięso, Sneppan umarłaby z głodu. Według podań długo po jej śmierci mieszkańcy sąsiedniej osady często słyszeli dzwony bijące w kościele w opuszczonym Hamrabyrgi.

Naznaczone tragedią miejsce pozostawało osadą widmem aż do roku 1830, gdy po zbudowaniu domu przeprowadził się tutaj wraz z rodziną Joen Joensen z Sumby. Na początku XX wieku liczyła czterdziestu mieszkańców, jednak w kolejnych dekadach ludzi zaczęło ubywać. Nic więc dziwnego, że dopiero w 1977 roku osada ta (jako ostatnia) otrzymała drogowe połączenie z resztą Suðuroy.

Współcześnie jedynym widocznym śladem po Hamrabyrgi jest nazwa wąskiej dróżki w bezpośrednio przyległej osadzie Víkarsbyrgi. Ta z kolei w statystykach Hagstovy na rok 2017 pojawia się z adnotacją „brak stałych mieszkańców”. Na mapach znaleźć zaś można miejsce przy wodospadzie oznaczone małym drukiem jako Snepputoftin (pol. ruiny Sneppan). To prawdopodobnie jedyna materialna pamiątka po tragicznej historii osady i jej samotnej mieszkanki imieniem Sneppan.

Zapisaną dla przyszłych pokoleń w folklorze historię Sneppan przypomniał w roku 2015 w poruszającej pieśni zespół Hamradun[16]. Muzycy umieścili na debiutanckim albumie także inne utwory inspirowane legendami z wyspy Suðuroy: o wyjętym spod prawa Snæbjørnie czy o silnych i dzielnych braciach Hargabrøður. Na płycie wspomniano również osadników z Fryzji i śpiewaną po duńsku[17] balladę Sinklars Vísa, opisującą rozbicie oddziału szkockich najemników przez norweskie siły w bitwie pod Kringen.

Planując rocznicowy wpis z okazji dwóch lat działalności bloga Farerskie kadry, postanowiłem przetłumaczyć tekst Sneppan. Którąś z kolejnych wersji pośredniego tłumaczenia na angielski, mając problem z przełożeniem trzeciej i czwartej zwrotki, przesłałem na oficjalny fejsbukowy profil zespołu z prośbą o ocenę, czy moje amatorskie starania są choć odrobinę zgodne z oryginalnym tekstem. Wtedy stało się coś, czego zupełnie się nie spodziewałem. Po dwóch dniach napisali do mnie lider Hamraduna (i autor słów pieśni) Pól Arni Holm z podziękowaniami za tłumaczenie i sugestiami, które pozwoliły mi ukończyć przekład. Jeśli ta książka, na skutek jakiegoś przedziwnego zbiegu okoliczności, wpadnie w jego ręce, chcę mu na piśmie przekazać, co następuje: Pól Arni, stóra takk fyri hjálpina. Bestu heilsanir frá Póllandi (pol. Pól Arni, bardzo dziękuję za pomoc. Serdeczne pozdrowienia z Polski).

Hamradun, tak jak większość farerskich zespołów, nie jest złożony z zawodowych muzyków. Na co dzień pracując w diametralnie innych zawodach, traktują muzykę jako swoją pasję realizowaną po godzinach. Pól Arni Holm, z wykształcenia stolarz (pracował w zawodzie przez osiem lat), studiował także archeologię, kładąc szczególny nacisk na ojczystą Skandynawię. Obecnie kieruje zajęciami w ośrodku dla młodzieży w rodzinnym Tvøroyri. Swoim podopiecznym pomaga w szlifowaniu talentów muzycznych.

Chyba najbardziej w historii Sneppan, utworze Hamraduna i procesie tłumaczenia jego tekstu ujmuje mnie fakt, że zespół przypominający na debiutanckiej płycie wydarzenia z dawnych wieków nie jest na Wyspach Owczych czymś wyjątkowym czy niszowym – Sneppan Pól Arni z kolegami wykonał w trakcie koncertu towarzyszącego rozdaniu nagród Faroese Music Awards za rok 2016. Bogata muzyczna spuścizna jest na Wyspach przekazywana już najmłodszym, a tradycyjny taniec slaið ring połączony ze śpiewaniem dawnych pieśni nie uchodzi za przeżytek. Czerpią z niej inspirację zarówno folk metalowy Týr, jak i trudna do zaszufladkowania w muzyczne gatunki Eivør Pálsdóttir.

– Sądzę, że historia Sneppan jest całkiem dobrze znana na Wyspach Owczych, z pewnością najlepiej na Suðuroy – tłumaczy Pól Arni Holm. – W farerskim folklorze znaleźć można wiele innych podań i legend dotyczących czasu Zarazy. Pochodzę z tej wyspy, więc to naturalne, że na naszym debiutanckim albumie znalazły się utwory inspirowane lokalną historią. Tutejsza ziemia skrywa jeszcze wiele pamiątek z przeszłości. Nasze władze mogłyby przeznaczyć trochę środków na badania archeologiczne, zamiast skupiać się wyłącznie na kwotach połowowych.

– Pól, co sprawiło, że jako Hamradun zdecydowaliście się śpiewać wyłącznie po farersku? – dopytuję.

– Myślę, że w epoce globalizacji niezwykle ważne jest śpiewanie w ojczystym języku. Mimo faktu, że na całym świecie posługuje się nim około sześćdziesięciu, siedemdziesięciu tysięcy ludzi, co może ograniczyć międzynarodowy zasięg naszej muzyki.

– Czy legendy i farerski folklor, których odbicie znaleźć można na waszej płycie (jak chociażby Sneppan czy Snæbjørn), są dla was jedynie inspiracją przy pisaniu tekstów czy też staracie się je przekazać w oryginalnym kształcie?

– Moja ciekawość dotycząca historii związana jest między innymi ze studiami archeologicznymi. Dzięki muzyce wydarzenia z przeszłości stają się lepiej znane, zachowujemy je dla przyszłych pokoleń.

Podczas dyskusji o historii, tradycji i jej znaczeniu dla wyspiarzy Pól Arni zauważył:

– Skąd możesz wiedzieć, dokąd zmierzasz, jeśli nie wiesz, skąd przybyłeś?

[13] far. Norn – przeznaczenie; odpowiednik Doli z wierzeń słowiańskich

[14] Theodor Severin Kittelsen (1857–1914) – uznawany przez Norwegów za ich najlepszego rysownika i malarza. W swoich dziełach uwieczniał piękno norweskiej natury, rysował postaci z nordyckiej mitologii i sceny biblijne. Ilustrował książki dla dzieci. Do wielu publikacji, w których znalazły się jego rysunki, pisał także teksty. Mimo sławy, której zaznał za życia, zmarł w skrajnym ubóstwie. Państwową pensję dla artystów otrzymała dopiero wdowa po nim. Mimo niesłabnącej popularności dzieł Kittelsena w Norwegii jego twórczość jest mało znana poza jej granicami.

[15]Sneppan w języku farerskim to synonim staronordyckiego vargur (pol. wilk).

[16] Hamradun – huk (far. dun) najwyższych szczytów gór (far. hamrar), co wokalista zespołu tłumaczy jako echa dawnych wydarzeń odbite przez farerskie górskie szczyty – niemych świadków historii.

[17] Duńskie pieśni śpiewa się na Wyspach Owczych z twardym farerskim akcentem. Lokalny dialekt języka duńskiego zwany gøtudanskt, używany przede wszystkim przez starszych Farerów, jest niekiedy trudny do zrozumienia dla samych Duńczyków.

Theodor Kittelsen, Pesta farer landet rundt / Zaraza pokrywa cały kraj (1904)

Fryzowie

Frísaættin sterk í Føroya landi var,

á syðsta landsins enda setti seg.

Virdur á landi, virdur á havi

frísin var

Fryzyjski klan mocnym był na farerskiej ziemi,

na południowym krańcu kraju osiedlili się.

Poważani na lądzie, poważani na morzu